Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Lancashire
Bagna Brenyn
Strona 25 z 25 • 1 ... 14 ... 23, 24, 25
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Bagna Brenyn
Bagna Brenyn znajdują się w północnej części hrabstwa, na terenie Forest of Bowland – oraz w bliskim sąsiedztwie wioski o tej samej nazwie. Składa się na nie kilkanaście kilometrów kwadratowych wyjątkowo zdradliwych, leśnych mokradeł, których znakiem rozpoznawczym jest barwa: zacienione splecionymi gęsto gałęziami, głębokie jeziorka, wydają się być zupełnie czarne, nie licząc pojawiających się od czasu do czasu nad powierzchnią błędnych ogników.
Obcy rzadko kiedy zapuszczają się na same bagna, zdarza się jednak, że w ramach wyzwania wyprawiają się na nie dzieci, a wśród mieszkańców pobliskiej wioski znane są przede wszystkim ze względu na związaną z nimi legendę. Według starych opowieści, leśny teren zamieszkiwała kiedyś niewielka społeczność czarodziejów, których magia była ściśle związana z naturą: dzięki przekazywanej od pokoleń wiedzy, potrafili czerpać energię z samych roślin, wykorzystywać ich uzdrawiające właściwości i rzucać potężne zaklęcia, które chroniły ich przed intruzami – zgodnie z podaniami, do ukrytej w lesie wioski można było trafić wyłącznie mając za przewodnika jednego z jej mieszkańców. Wśród społeczności żyła Brenyn – czarownica piękna i odważna, na tyle, że niejednokrotnie zapuszczała się poza chroniony magicznie, rodzimy teren. Pewnego dnia na leśnej ścieżce spotkała czarodzieja, w którym zakochała się od pierwszego wejrzenia; zaciekawiony Brenyn i jej ludźmi, omamił ją obietnicami i zdobył jej zaufanie, namawiając, by pokazała mu wioskę. Młoda czarownica zaprowadziła go więc do ukrytej części lasu, opowiedziała o przepływającej przez drzewa magii, jednocześnie zastrzegając, że była to silnie strzeżona tajemnica. Czarodziej przyrzekł dochować sekretu, jednak skusiła go potęga – i zaledwie tydzień później przyprowadził do lasu swoich towarzyszy. Walka, która rozgorzała pośród drzew, była krwawa i długa; towarzysze zdradzieckiego czarodzieja używali magii czarnej i plugawej, a Brenyn, zorientowawszy się, że jej najbliżsi przegrywają, zdecydowała się na desperacki krok – sięgnąwszy po prastary rytuał, obudziła energię drzemiącą w drzewach, jednocześnie samej na zawsze się z nią wiążąc. Potężne rośliny zwróciły się przeciwko najeźdźcom, choć jednak udało się ich przegnać, to gdy bitwa dobiegła końca, przy życiu nie pozostał ani jeden mieszkaniec leśnej wioski. Legenda głosi, że Brenyn, ogarnięta żalem, wylała rzekę czarnych łez, które rozlały się po lesie, tworząc bagna – a w miejscu każdego poległego czarodzieja wyrosło wypełnione magią drzewo. Rytuał oraz związane z nim sekrety przepadły, ukryte na zawsze w chatce Brenyn – której od tamtej pory nikt nie był w stanie odnaleźć.
Obcy rzadko kiedy zapuszczają się na same bagna, zdarza się jednak, że w ramach wyzwania wyprawiają się na nie dzieci, a wśród mieszkańców pobliskiej wioski znane są przede wszystkim ze względu na związaną z nimi legendę. Według starych opowieści, leśny teren zamieszkiwała kiedyś niewielka społeczność czarodziejów, których magia była ściśle związana z naturą: dzięki przekazywanej od pokoleń wiedzy, potrafili czerpać energię z samych roślin, wykorzystywać ich uzdrawiające właściwości i rzucać potężne zaklęcia, które chroniły ich przed intruzami – zgodnie z podaniami, do ukrytej w lesie wioski można było trafić wyłącznie mając za przewodnika jednego z jej mieszkańców. Wśród społeczności żyła Brenyn – czarownica piękna i odważna, na tyle, że niejednokrotnie zapuszczała się poza chroniony magicznie, rodzimy teren. Pewnego dnia na leśnej ścieżce spotkała czarodzieja, w którym zakochała się od pierwszego wejrzenia; zaciekawiony Brenyn i jej ludźmi, omamił ją obietnicami i zdobył jej zaufanie, namawiając, by pokazała mu wioskę. Młoda czarownica zaprowadziła go więc do ukrytej części lasu, opowiedziała o przepływającej przez drzewa magii, jednocześnie zastrzegając, że była to silnie strzeżona tajemnica. Czarodziej przyrzekł dochować sekretu, jednak skusiła go potęga – i zaledwie tydzień później przyprowadził do lasu swoich towarzyszy. Walka, która rozgorzała pośród drzew, była krwawa i długa; towarzysze zdradzieckiego czarodzieja używali magii czarnej i plugawej, a Brenyn, zorientowawszy się, że jej najbliżsi przegrywają, zdecydowała się na desperacki krok – sięgnąwszy po prastary rytuał, obudziła energię drzemiącą w drzewach, jednocześnie samej na zawsze się z nią wiążąc. Potężne rośliny zwróciły się przeciwko najeźdźcom, choć jednak udało się ich przegnać, to gdy bitwa dobiegła końca, przy życiu nie pozostał ani jeden mieszkaniec leśnej wioski. Legenda głosi, że Brenyn, ogarnięta żalem, wylała rzekę czarnych łez, które rozlały się po lesie, tworząc bagna – a w miejscu każdego poległego czarodzieja wyrosło wypełnione magią drzewo. Rytuał oraz związane z nim sekrety przepadły, ukryte na zawsze w chatce Brenyn – której od tamtej pory nikt nie był w stanie odnaleźć.
Nie rozumiał, nie był pewien, co dzieje się tak naprawdę wokół niego. Toczyli rozmowy, które wydawały się absurdalne w obliczu tego wszystkiego, co się wydarzyło. Owinięte bandażami żebra były tkliwe i wciąż bolesne. Nie miał jeszcze pojęcia, że pod nimi do końca życia będą go już zdobić cztery owalne, sporej wielkości blizny — pamiątka po wystających żebrach i ostatnich chwilach jego życia. I nie był już pewien, czy to życi dobiegło końca. Nie powinno go tu być. Nie powinien oddychać, bo rany, których doznał bezwątpienia były śmiertelne. W przypływie adrenaliny i stresu może i mógł więcej, ale dziś? Był przerażony, szukając czegoś co zgubił. Wspomnienia mieszały się w jego głowie powoli układając w jakiś obraz, którego kompletnie nie czuł. Rozum podpowiadał mu historię jego życia, ale serce odmawiało przypieczętowania tych obrazów miłością i oddaniem. Jakby nic nie czuł. Jakby nie był związany nigdy z nikim i niczym bliskim. Tęsknił za ukochaną, ale jaką? Jak miała na imię, kim była. Pamiętał jej twarz, jej piegi rozsiane niczym gwiazdy na nieboskłonie, a potem ból i strach, kiedy dopadły ją cienie. Miotał się w desperacji, chwycił za głowę niczego nie rozumiejąc. Zwariował. Zwariował, czy to był po prostu sen? Nie powinno go tu być. Nie powinien żyć.
Wstążka. Pamiętał wstążkę. Zafalowała przed nim a potem jej delikatne dłonie jęły go za brodę. Patrzył jej prosto w oczy, patrzył, szukając w nich spokoju, ukojenia i prawdy. Jej rana, jej blizna na dłoni. Czy to...? Spojrzał na własne dłonie, powoli pochylając głowę w dół. I lewą i prawą po wewnętrznej stronie zdobiły blizny. BLizny ważne, przysięgi. Dwie najważniejsze przysięgi w jego życiu. A ona? Czemu przysięgała? Powoli uniósł na nią spojrzenie.
— Czy to ciebie szukam? — spytał cicho, niepewnie, ignorując mężczyznę obok. Pokiwał głową lekko i zgodnie z jej życzeniem wziął głęboki wdech w płuca, na tyle, na ile pozwolił mu opatrunek wokół żeber. Powoli, aż powietrze wypełniło tyle przestrzeni ile zdołał im zapewnić, rażąc przez chwilę dyskomfortem. Jej słowa były takie łagodne, miłe dla ucha, przyjemne. Proste. Rozumiał je. I wierzył jej. Pokiwał znów głową, godząc się na wszystko, czując, że mógł na to przystać. A potem dostrzegł tego niepodobnego do siebie człowieka, wciąż nie będąc pewnym — bo może naprawdę oszalał.
— Nie... — zaprzeczył, ale bez zdecydowania. — Byłeś obrońcą Ravenclaw — a on był ścigającym Gryffindoru, dlatego pamiętał tak dobrze jego twarz, ale nie był pewien co się w niej zmieniło. — I prefektem — bo z nimi zawsze miał na pieńku, wiecznie dostawał szlabany za nic. — Graliśmy... graliśmy w quidditcha — wymamrotał, powoli się prostując. Trudno mu było to wszystko pojąć, poukładać. Co tu robił? Czy powinien tu być? Trwała wojna. Trwała jeszcze, czy to był tylko sen? Blackowie to mordercy przecież, oni wszyscy. To musiał być Black, quidditch jako jedna z niewielu rzeczy jakie mu szły w szkole były bardzo poważną sprawą. Nie mógł się pomylić.
Wstążka. Pamiętał wstążkę. Zafalowała przed nim a potem jej delikatne dłonie jęły go za brodę. Patrzył jej prosto w oczy, patrzył, szukając w nich spokoju, ukojenia i prawdy. Jej rana, jej blizna na dłoni. Czy to...? Spojrzał na własne dłonie, powoli pochylając głowę w dół. I lewą i prawą po wewnętrznej stronie zdobiły blizny. BLizny ważne, przysięgi. Dwie najważniejsze przysięgi w jego życiu. A ona? Czemu przysięgała? Powoli uniósł na nią spojrzenie.
— Czy to ciebie szukam? — spytał cicho, niepewnie, ignorując mężczyznę obok. Pokiwał głową lekko i zgodnie z jej życzeniem wziął głęboki wdech w płuca, na tyle, na ile pozwolił mu opatrunek wokół żeber. Powoli, aż powietrze wypełniło tyle przestrzeni ile zdołał im zapewnić, rażąc przez chwilę dyskomfortem. Jej słowa były takie łagodne, miłe dla ucha, przyjemne. Proste. Rozumiał je. I wierzył jej. Pokiwał znów głową, godząc się na wszystko, czując, że mógł na to przystać. A potem dostrzegł tego niepodobnego do siebie człowieka, wciąż nie będąc pewnym — bo może naprawdę oszalał.
— Nie... — zaprzeczył, ale bez zdecydowania. — Byłeś obrońcą Ravenclaw — a on był ścigającym Gryffindoru, dlatego pamiętał tak dobrze jego twarz, ale nie był pewien co się w niej zmieniło. — I prefektem — bo z nimi zawsze miał na pieńku, wiecznie dostawał szlabany za nic. — Graliśmy... graliśmy w quidditcha — wymamrotał, powoli się prostując. Trudno mu było to wszystko pojąć, poukładać. Co tu robił? Czy powinien tu być? Trwała wojna. Trwała jeszcze, czy to był tylko sen? Blackowie to mordercy przecież, oni wszyscy. To musiał być Black, quidditch jako jedna z niewielu rzeczy jakie mu szły w szkole były bardzo poważną sprawą. Nie mógł się pomylić.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
- Nie wiem. - przyznałam zgodnie z prawdą krzyżując tęczówki z tymi piwnymi, należącymi do Jamesa. Uniosłam łagodnie wargi do góry w oczach świeciła się troska. Wszyscy dużo przeszliśmy na tych Bagnach. Ale wiedziałam, że żyłam bo on mnie pilnował. - Ale to by nam wiele ułatwiło. - powiedziałam ciszej, łagodnie przekrzywiając lekko głową. Martwiłam się, bo nie wiedziałam kogo szukał. Eve tak nie wyglądała i była jego żoną - nie dziewczyną. Nie nazwałby jej tak chyba? Więc co się działo i kogo szukał? Nie miałam pojęcia, żałując trochę, że nie mnie. Bo to by mu ulgę przyniosło w tej niepewności w której znalazł się teraz. Wątpiłam, żebym była to ja, choć słowa powiedziałam prawdziwe. - Ale jeśli okaże się inaczej, pójdę z tobą, dobrze? Razem łatwiej się szuka. - zapewniłam go, choć pewności nie miałam żadnej czy znaleźć będziemy w stanie to, czego szukał. Dźwignęłam trochę kąciki ust w zapewnieniu i pocieszeniu, ale troska nie unosiła warg mocniej, gdy strapienie odbijało się na twarzy mimowolnie. Może to światło wpłynęło jakoś na niego, tak jak wpłynęła na mnie wtedy obecność Brenyn? To mało miało sensu, ale na razie nie miałam innego wytłumaczenia na to wszystko. Razem z nim nabrałam oddechów, potakując też głową, że dobrze robi, tak jak powinien. Wiedziałam - podejrzewałam, że może ukłuć go trochę. Ale musiał się uspokoić. Bo pomiędzy spokojnymi myślami, lawirować ponoć było łatwiej.
Rzucone słowa - a może wyrzut, sprawiły, że odciągnęłam dłonie, mimowolnie chowając się za Jimem, unosząc rękę, by zacisnąć ją na jego koszuli nim w ogóle zorientowałam się że to robię. Zacisnęłam mocniej usta, zastanawiając się, czy powinnam sięgnąć po różdżkę może. A padające zaprzeczenie wcale nie przyniosło mi ulgi. Ani trochę. Bo kolejne słowa Jima zdawały się pozbawione zdecydowania. Miał rację, czy nie miał? Wierzyłam mu - jemu, bo mnie ochronił, bo mnie obronił, bo gdyby nie było go obok z pewnością bym zginęła nie potrafiąc się ruszyć. A teraz był zagubiony - ja nie byłam, nie na razie. Powinnam coś z tym zrobić, mimo, że Blackom zaufać nie mogłam. Oczy miałam zaszklone, ale wyszłam przed niego. Przed Jima, unosząc brodę i połykając ślinę obawiając się, że jednak może mi coś zrobić. Ale pamiętałam słowa Brena - musisz być silna - a siła objawiała się w różnych formach i momentach.
- Dla dobra mojego przyjaciela, proszę, panie byś nie zaprzeczał jeśli ma rację. - uniosłam jeszcze trochę brodę. Nie byłam długo w Hogwarcie. Nie widziałam meczów Quidditcha, nie wiedziałam kto był prefektem. O ile bardziej przydałby się teraz Marcel, albo Liddy, albo Eve nawet? Oni z nim byli wtedy, oni mogliby go zapewnić że to co mówi, to co pamięta to prawda. Ja mogłam tylko poprosić obcego człowieka, żeby nie wprowadzał większego skonfundowania w człowieka na którego dobrze zależało mi naprawdę. - Pozwolimy ci stąd wyjść, nie alarmując nikogo więcej ale nie zaprzeczaj… - z oczu poleciały mi łzy, uniosłam jeszcze trochę brodę. - …nie zaprzeczaj, jeśli to co mówi to prawda po prostu wyjdź i więcej tu nie wracaj. Proszę. - jasne spojrzenie zawiesiłam na nim. Nie poznałam nigdy Blacka. Ale ci wybrali drugą stronę na wojnie, nie rozumiałam co mógłby robić na naszych ziemiach. Może Jim rzeczywiście pomylił go z kimś innym, tak jak tą dziewczynę. Ale jeśli nie, jeśli nie to powinnam chociaż spróbować zadbać o to, żeby nie wprowadzał w głowę mojego przyjaciela zamętu jeszcze większego.
Rzucone słowa - a może wyrzut, sprawiły, że odciągnęłam dłonie, mimowolnie chowając się za Jimem, unosząc rękę, by zacisnąć ją na jego koszuli nim w ogóle zorientowałam się że to robię. Zacisnęłam mocniej usta, zastanawiając się, czy powinnam sięgnąć po różdżkę może. A padające zaprzeczenie wcale nie przyniosło mi ulgi. Ani trochę. Bo kolejne słowa Jima zdawały się pozbawione zdecydowania. Miał rację, czy nie miał? Wierzyłam mu - jemu, bo mnie ochronił, bo mnie obronił, bo gdyby nie było go obok z pewnością bym zginęła nie potrafiąc się ruszyć. A teraz był zagubiony - ja nie byłam, nie na razie. Powinnam coś z tym zrobić, mimo, że Blackom zaufać nie mogłam. Oczy miałam zaszklone, ale wyszłam przed niego. Przed Jima, unosząc brodę i połykając ślinę obawiając się, że jednak może mi coś zrobić. Ale pamiętałam słowa Brena - musisz być silna - a siła objawiała się w różnych formach i momentach.
- Dla dobra mojego przyjaciela, proszę, panie byś nie zaprzeczał jeśli ma rację. - uniosłam jeszcze trochę brodę. Nie byłam długo w Hogwarcie. Nie widziałam meczów Quidditcha, nie wiedziałam kto był prefektem. O ile bardziej przydałby się teraz Marcel, albo Liddy, albo Eve nawet? Oni z nim byli wtedy, oni mogliby go zapewnić że to co mówi, to co pamięta to prawda. Ja mogłam tylko poprosić obcego człowieka, żeby nie wprowadzał większego skonfundowania w człowieka na którego dobrze zależało mi naprawdę. - Pozwolimy ci stąd wyjść, nie alarmując nikogo więcej ale nie zaprzeczaj… - z oczu poleciały mi łzy, uniosłam jeszcze trochę brodę. - …nie zaprzeczaj, jeśli to co mówi to prawda po prostu wyjdź i więcej tu nie wracaj. Proszę. - jasne spojrzenie zawiesiłam na nim. Nie poznałam nigdy Blacka. Ale ci wybrali drugą stronę na wojnie, nie rozumiałam co mógłby robić na naszych ziemiach. Może Jim rzeczywiście pomylił go z kimś innym, tak jak tą dziewczynę. Ale jeśli nie, jeśli nie to powinnam chociaż spróbować zadbać o to, żeby nie wprowadzał w głowę mojego przyjaciela zamętu jeszcze większego.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Wolał, żeby nikt nie zwracał na niego uwagi. Żeby powoli odpłynąć, zlać się z jasnym, pachnącym krochmalem posłaniem. Wolał, by wszystko i wszyscy skupili się na Jamesie, na jego szaleństwie, które potęgowało surrealizm i koszmar sytuacji, w której się znaleźli, a nawet trwają w nim nadal. Nie chciał być częścią tej historii, dryfując gdzieś obok, czekając spokojnie na moment, by jak najszybciej wrócić do ukochanego Londynu i zakurzonej kamienicy, której na co dzień nie znosił, jednak teraz była tym miejscem na Ziemi, za której tęskni najmocniej. Niestety, został wciągnięty w dalszy ciąg wydarzeń, przypadkowo stając się dla młodszego chłopaka jednym z elementów zaczepienia w tej rzeczywistości; cień przeszłości w postaci chudego i bladego dzieciaka w granatowym sportowym stroju i śmiesznym hełmie z twardej skóry.
Rigel mocniej zacisnął dłonie na kołdrze, wpatrując się w Jamesa i rudowłosą dziewczynę, która najpierw chowała się za jego plecami, lecz teraz postąpiła naprzód. To, jak na niego patrzyła, to, jakim tonem mówiła, sprawiły, że Black poczuł nieprzyjemny ścisk w gardle. Przemawiał przez nią strach, jak gdyby miała przed sobą, nie człowieka, tylko ucieleśnione, obrzydliwe monstrum, które w każdej chwili mogło rzucić się na nich i rozerwać na strzępy. Tylko że ani Neala, ani James nie widzieli jego przemiany. Dziewczyna bała się nie wilkołaka, uśpionego i na chwilę uwięzionego pod ludzką skórą, a jego samego. Jego nazwiska.
Dla wielu widok ten byłby szczytem przyjemności, podkreśleniem władzy i sprawowanej kontroli; strach, czytany z oczu innych może być prawdziwym komplementem. Dla Rigela jednak było to gorsze od poniżającego spoliczkowania. Nie chciał być kojarzony z przelewaną krwią, z przemocą, gdyż, jego zdaniem, godziło to w rycerskie, rodem z powieści i starych ksiąg wartości, jakie wyznawał… Jednak historia potoczyła się w taki sposób, że jego rodzina, stanąwszy po stronie Czarnego Pana, opowiedziała się również za tym, by nie ograniczać się jedynie do moralnych sposobów na osiągnięcie wyznaczonych celów.
-Nie zaprzeczam - powiedział w końcu arystokrata. - Przyrzekam, iż przyszedłem tu bez złych zamiarów. - Słowa dziewczyny, łzy i ton jej głosu sprawiły, że nie był już w stanie ciągnąć tej maskarady. Gdyby był kim innym, z łatwością mógłby oszukiwać dalej, manipulować, wykorzystując zły stan chłopaka. Niestety, był tylko sobą. Zsunął się więc z łóżka, by nie ryzykować, że ostatecznie jedno z nich się rozmysli i podniesie alarm, zrobił to jednak za szybko, przez co na chwilę przed oczami Black zobaczył ciemne plamy.
Rigel mocniej zacisnął dłonie na kołdrze, wpatrując się w Jamesa i rudowłosą dziewczynę, która najpierw chowała się za jego plecami, lecz teraz postąpiła naprzód. To, jak na niego patrzyła, to, jakim tonem mówiła, sprawiły, że Black poczuł nieprzyjemny ścisk w gardle. Przemawiał przez nią strach, jak gdyby miała przed sobą, nie człowieka, tylko ucieleśnione, obrzydliwe monstrum, które w każdej chwili mogło rzucić się na nich i rozerwać na strzępy. Tylko że ani Neala, ani James nie widzieli jego przemiany. Dziewczyna bała się nie wilkołaka, uśpionego i na chwilę uwięzionego pod ludzką skórą, a jego samego. Jego nazwiska.
Dla wielu widok ten byłby szczytem przyjemności, podkreśleniem władzy i sprawowanej kontroli; strach, czytany z oczu innych może być prawdziwym komplementem. Dla Rigela jednak było to gorsze od poniżającego spoliczkowania. Nie chciał być kojarzony z przelewaną krwią, z przemocą, gdyż, jego zdaniem, godziło to w rycerskie, rodem z powieści i starych ksiąg wartości, jakie wyznawał… Jednak historia potoczyła się w taki sposób, że jego rodzina, stanąwszy po stronie Czarnego Pana, opowiedziała się również za tym, by nie ograniczać się jedynie do moralnych sposobów na osiągnięcie wyznaczonych celów.
-Nie zaprzeczam - powiedział w końcu arystokrata. - Przyrzekam, iż przyszedłem tu bez złych zamiarów. - Słowa dziewczyny, łzy i ton jej głosu sprawiły, że nie był już w stanie ciągnąć tej maskarady. Gdyby był kim innym, z łatwością mógłby oszukiwać dalej, manipulować, wykorzystując zły stan chłopaka. Niestety, był tylko sobą. Zsunął się więc z łóżka, by nie ryzykować, że ostatecznie jedno z nich się rozmysli i podniesie alarm, zrobił to jednak za szybko, przez co na chwilę przed oczami Black zobaczył ciemne plamy.
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Powoli zaczynało do niego docierać. gdzie był, co się działo — miał przywidzenia? Spojrzał na rudowłosą dziewczynę, czując, że była jedyną stałą. Tu i teraz pamiętał ją, choć wspomnienia mieszały się ze sobą, a on nie był już pewien kto był mu naprawdę bliski, a kto zupełnie nie. Kąciki ust drgnęły delikatnie, gdy przez chwilę patrzył w jej błyszczące oczy, od których biła mądrość i ciepło.
— Dobrze — odpowiedział, przeskakując pomiędzy jej oczami, uspokajając się stopniowo. Mięśnie zaczęły pracować, ból w żebrach promieniował na cały korpus, ale nie takie rzeczy przetrwał. Przelotnie przesunął dłonią po opatrunku i przygryzł policzek od środka, spoglądając powoli na przybysza. Mężczyznę, który wydawał się tak znajomy i tak inny, ale przecież nie mógłby go pomylić. Zbyt wiele emocji buzowało na boisku, by móc zapomnieć tak charakterystycznych rysów, rysów arystokraty, szlachcica. Kiedyś jednego z nich, dzieciaka z dobrej i bogatej rodziny — dziś potencjalnego wroga. Wypuścił powietrze ze świstem, kiedy przyznał
— Co tu więc robisz? — spytał, a w głoski przemknął agresywny i zaczepny ton. Nie łączyły ich nigdy żadne szczególne relacje, poza portową rywalizacją żadne. Kiedyś przeciwnik na boisku był niczym wróg, dziś był tylko wspomnieniem, ale to kim był i kim była jego rodzina nie pozostawiało wątpliwości. Kiedy podniósł się z łóżka, prędko wyciągnął różdżkę wyżej. — Nie podchodź — warknął, dostrzegając jego stan; wyglądał jakby zawróciło mu się w głowie, jakby był tak samo słaby jak oni, ale trudno mu było go żałować. Bogacza, który najprawdopodobniej szukał przygód z dala od nudnego, idealnie wysprzątanego domu i idealnej, napompowana rodziny. — My wyjdziemy — postanowił nagle; byli w lepszej formie niż on. Nie chciał tu być, tu tkwić, tu się męczyć. Odszukał dłoń Neali i złapał ją, zamykając w swojej. Patrzył przez chwilę na młodego arystokratę, aż w końcu westchnął i opuścił różdżkę. Rigel nie wyglądał jakby był zdolny uczynić im krzywdę, ale oni nie byli także. James mógł się zgrywać, ale nie był dobry w magii, nie ochroniłby Neali ani siebie w tej sposób jeśli Rigel skierowałby na nich czarną magię. — Chodźmy — powiedział ciszej, ciągnąć dziewczynę. Nie miał jeszcze pomysłu, nie wiedział gdzie byli i jak mieli się stąd wydostać, ale musieli wrócić do siebie, do Devon. Musiał odstawić Weasley do domu, napewno się o nią martwili.
— Dobrze — odpowiedział, przeskakując pomiędzy jej oczami, uspokajając się stopniowo. Mięśnie zaczęły pracować, ból w żebrach promieniował na cały korpus, ale nie takie rzeczy przetrwał. Przelotnie przesunął dłonią po opatrunku i przygryzł policzek od środka, spoglądając powoli na przybysza. Mężczyznę, który wydawał się tak znajomy i tak inny, ale przecież nie mógłby go pomylić. Zbyt wiele emocji buzowało na boisku, by móc zapomnieć tak charakterystycznych rysów, rysów arystokraty, szlachcica. Kiedyś jednego z nich, dzieciaka z dobrej i bogatej rodziny — dziś potencjalnego wroga. Wypuścił powietrze ze świstem, kiedy przyznał
— Co tu więc robisz? — spytał, a w głoski przemknął agresywny i zaczepny ton. Nie łączyły ich nigdy żadne szczególne relacje, poza portową rywalizacją żadne. Kiedyś przeciwnik na boisku był niczym wróg, dziś był tylko wspomnieniem, ale to kim był i kim była jego rodzina nie pozostawiało wątpliwości. Kiedy podniósł się z łóżka, prędko wyciągnął różdżkę wyżej. — Nie podchodź — warknął, dostrzegając jego stan; wyglądał jakby zawróciło mu się w głowie, jakby był tak samo słaby jak oni, ale trudno mu było go żałować. Bogacza, który najprawdopodobniej szukał przygód z dala od nudnego, idealnie wysprzątanego domu i idealnej, napompowana rodziny. — My wyjdziemy — postanowił nagle; byli w lepszej formie niż on. Nie chciał tu być, tu tkwić, tu się męczyć. Odszukał dłoń Neali i złapał ją, zamykając w swojej. Patrzył przez chwilę na młodego arystokratę, aż w końcu westchnął i opuścił różdżkę. Rigel nie wyglądał jakby był zdolny uczynić im krzywdę, ale oni nie byli także. James mógł się zgrywać, ale nie był dobry w magii, nie ochroniłby Neali ani siebie w tej sposób jeśli Rigel skierowałby na nich czarną magię. — Chodźmy — powiedział ciszej, ciągnąć dziewczynę. Nie miał jeszcze pomysłu, nie wiedział gdzie byli i jak mieli się stąd wydostać, ale musieli wrócić do siebie, do Devon. Musiał odstawić Weasley do domu, napewno się o nią martwili.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Byłam… zmartwiona. Trochę przerażona też. Ale i skora do pomocy, wiedziałam że niewiele się jeszcze znaliśmy, może rzeczywiście szukał kogoś. Nie wiedziałam po co - ani dlaczego - ale Jim zdawał się jej potrzebować. Zamierzałam mu pomóc, nawet jeśli pomóc mogłam tylko samą obecnością, chciałam żeby wiedział, że byłam obok. Chyba niezrozumiale w jakiś sposób chciałam, żeby szukał mnie. Nie tylko dlatego, że oszczędziłoby nam to kłopotu - ale dalsza myśl nie rozwinęła się przerwana odpowiedzią. Potaknęłam głową. A potem drugi raz dla pewności, dźwigając słabo kącik ust w odpowiedzi, zaciskając lekko palce na jego palcach.
Martwiłam się, oczywiście, że się martwiłam, jedno z ostatnich rzeczy które pamiętałam, to żebra wystające z jego klatki. I krew, krew która zabarwiła wszystko. A teraz wydawał mi się… zagubiony a do tego ten mężczyzna, który zwrócił jego uwagę, którego nazwał Blackiem, który zaprzeczał aż w końcu przestał. Ku mojej uldze, nie chciałam by wprowadzał więcej zamieszania, nie potrzebowałam potwierdzenia, potrzebowałam żeby po prostu milczał. Żeby nie kłamał, jeśli był tym za kogo Jim go miał, żeby nie wpychał go bardziej w niezrozumienie i skonfundowanie. Łzy pociekły mi z bezsilności i szczerej troski, nie wiedziałam co innego mogłam zrobić w tej chwili, poza złożeniem prośby. Padające z ust Jima pytanie sprawiło, że dźwignęłam ku niemu tęczówki - bo było zasadne, co robił tutaj ktoś jeszcze przed zawieszeniem broni? Czego chciał? Czego szukał? Dlaczego właśnie tutaj. Drgnęłam na warknięcie Jima, ale się nie poruszyłam, chciałam żeby po prostu odszedł nie powodując więcej chaosu, ale nagła decyzja mojego przyjaciela sprawiła że zamrugałam z zaskoczeniem oczami. Ciepło dłoni było znajome, nie protestowałam, kiedy pociągnął mnie za sobą. Czułam się… słabo, ale dobrze. Mogłam przecież nie żyć, od tego zawsze było lepiej.
- D-dobrze. - powiedziałam, rzucając ostatnie spojrzenie temu Rigelowi, Blackowi. Zanim w krótkich dwóch skokach zrównałam się z Jimem. - Ale nie idź za szybko. - poprosiłam go, choć nie sprecyzowałam, czy potrzebowałam tego sama, czy też on. - Spróbujmy znaleźć jakiś świstoklik, albo kominek. Jesteśmy za słabi na lot, dobrze? - poprosiłam go, Devon pozornie nie było aż tak daleko, ale też nie było blisko. A Jim musiał być wykończony, jeszcze nie odzyskać pełni sił po tym, co przeszedł sama nie czułam się fenomenalnie. Choć od świstokliku czasem mogło zakręcić się w głowie, to przynajmniej nie rozerwiemy się na części próbując teleportacji - ani nie nadwyrężymy organizmów, jak zrobilibyśmy to próbując wrócić miotłą. Wyszliśmy razem, a zamykając drzwi za nami zerknęłam jeszcze przed ramię, jakby chcąc sprawdzić, czy naprawdę idziemy sami.
| Jim i Nela zt?
Martwiłam się, oczywiście, że się martwiłam, jedno z ostatnich rzeczy które pamiętałam, to żebra wystające z jego klatki. I krew, krew która zabarwiła wszystko. A teraz wydawał mi się… zagubiony a do tego ten mężczyzna, który zwrócił jego uwagę, którego nazwał Blackiem, który zaprzeczał aż w końcu przestał. Ku mojej uldze, nie chciałam by wprowadzał więcej zamieszania, nie potrzebowałam potwierdzenia, potrzebowałam żeby po prostu milczał. Żeby nie kłamał, jeśli był tym za kogo Jim go miał, żeby nie wpychał go bardziej w niezrozumienie i skonfundowanie. Łzy pociekły mi z bezsilności i szczerej troski, nie wiedziałam co innego mogłam zrobić w tej chwili, poza złożeniem prośby. Padające z ust Jima pytanie sprawiło, że dźwignęłam ku niemu tęczówki - bo było zasadne, co robił tutaj ktoś jeszcze przed zawieszeniem broni? Czego chciał? Czego szukał? Dlaczego właśnie tutaj. Drgnęłam na warknięcie Jima, ale się nie poruszyłam, chciałam żeby po prostu odszedł nie powodując więcej chaosu, ale nagła decyzja mojego przyjaciela sprawiła że zamrugałam z zaskoczeniem oczami. Ciepło dłoni było znajome, nie protestowałam, kiedy pociągnął mnie za sobą. Czułam się… słabo, ale dobrze. Mogłam przecież nie żyć, od tego zawsze było lepiej.
- D-dobrze. - powiedziałam, rzucając ostatnie spojrzenie temu Rigelowi, Blackowi. Zanim w krótkich dwóch skokach zrównałam się z Jimem. - Ale nie idź za szybko. - poprosiłam go, choć nie sprecyzowałam, czy potrzebowałam tego sama, czy też on. - Spróbujmy znaleźć jakiś świstoklik, albo kominek. Jesteśmy za słabi na lot, dobrze? - poprosiłam go, Devon pozornie nie było aż tak daleko, ale też nie było blisko. A Jim musiał być wykończony, jeszcze nie odzyskać pełni sił po tym, co przeszedł sama nie czułam się fenomenalnie. Choć od świstokliku czasem mogło zakręcić się w głowie, to przynajmniej nie rozerwiemy się na części próbując teleportacji - ani nie nadwyrężymy organizmów, jak zrobilibyśmy to próbując wrócić miotłą. Wyszliśmy razem, a zamykając drzwi za nami zerknęłam jeszcze przed ramię, jakby chcąc sprawdzić, czy naprawdę idziemy sami.
| Jim i Nela zt?
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Od tego, co stało się w czerwcu minęło już bardzo długo. Ale kiedy tylko poczułam się lepiej - znaczy wtedy, po nim, napisałam list do wuja Ulysessa. Wiedziałam, że po tej tragedii będą potrzebowali pomocy i chciałam też żeby zainteresował się samymi bagnami. Tym co tam zaszło, wiele wiedziała i wiele więcej rozumiał niż ja. Dlatego zaczęłam pojawiać się w Brenyn - nawet jeśli czasem oznaczało to towarzystwo Waltera, albo któregoś z kuzynów, żeby przekazać to, co wuja mógł dla nich dać, albo po prostu pomóc, zapytać jak się mają. Znałam panią Brigit która zajmowała się spisem tych co potrzebowali najwięcej i co ucierpiało najbardziej i burmistrza. Charliego rzecz jasna i kilku innych mieszkańców, ale nie o nich dzisiaj szło kiedy poprosiłam Brendana by razem ze mną tu dziś przyleciał a o mnie samą. Znaczy nie tylko, bo najpierw poszliśmy do pani Brigit, która ucieszyła się szczerze na nasz widok - znaczy na mój z wątpliwością zerkając na Brendana, póki nie wyjaśniłam jej kim jest. Przeprosiłam ją za swoją nieobecność, zapytałam jak idzie im odbudowa wszystkiego i co idzie i co zostało do zrobienia i czy pomóc jakoś możemy pomóc. Ale stwierdziła, że w porządku wszystko było do czasu i do tego czasu już prawie wszystko jak stało stanęło znów, choć trochę zmartwili się, kiedy trzeci tydzień z rzędu mnie nie było i do tego ta tragedia i deszcze meteorytów i wiele rzeczy się zniszczyło znów. I domów. Nie mieli łatwo, ostatnio raz za razem coś ich dotykało, martwiło mnie to. Wysłuchałam jej uważnie, obiecując wrócić i pomóc bardziej niedługo dzisiaj uzgodniłyśmy, że polecimy w las, do zielarki, którą wuja Ulysses jak poprosiłam znalazł i osiedlił w miejscu które dawało dobre plony. Została jego opiekunką. Pani Brigit powiedziała, że przydałoby się od niej kilka eliksirów i ziół, a wszystkie ręce zajęte i nie ma kto pójść. W sam raz i tak chciałam dotrzeć w tamto miejsce. Trochę to zajęło - ustalenia, ale słońce nadal na niebie było. Przeszliśmy do miejsca w którym wcześniej stała scena a teraz posadzono drzewo na którego gałęziach powieszono zioła. Pod znajdowały się miejsce na świecie. Położyłam jedną, którą ze sobą wzięłam. Dalej poprowadziłam nas w kierunku ściany lasu w dłoni zaciskając swoją miotłę. Miałam ze sobą torbę. Po drodze minęliśmy Charliego, który chyba wyglądał z początku jakby miał podejść, poczęstował mnie uśmiechem i uniósł dłoń, ale widząc Brendana zrezygnował i poszedł dalej gdzie wcześniej szedł. Nieważne to było, co innego mnie trapiło. Znaczy trapiło mnie wiele ostatnio. Serce nadal pobolewało. Fakt, że nie mogłam tego powiedzieć nikomu jedynie wzmacniał poczucie beznadziei. Grzebałam w obiedzie, zamiast jeść normalnie. A teraz jeszcze stajnie były puste a list bez odpowiedzi. Ale chodziło o wyznanie, które musiałam wyrzucić z siebie skoro był już obok. Jak nigdy nie mówiłam zbyt dużo, wcześniej łatwiej było zgonić na to - nawet dla siebie samej - że przez wiatr. Ale wiedziałam, że Brendan się domyśli że coś na rzeczy było. Znał mnie przecież nawet jeśli go ostatnio nie było.
- Na pewno nie masz nic przeciwko. W sensie, nic ważniejszego? - zapytałam go, bo wiedział o rybie, ale ona była ledwie chwilę temu, ale może i o Brenyn usłyszał. I tak musiałam wyznać jak nieroztropnie postąpiłam i jak niemal zakończyło się to tragedią. Nie chciałam ukrywać przed nim tego, że nadal błądziłam. Ale też nie chciałam odrywać go od rzeczy ważniejszych. Może powinnam wcześniej się upewnić, a nie teraz kiedy prośbę już przyjęłam.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Strona 25 z 25 • 1 ... 14 ... 23, 24, 25
Bagna Brenyn
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Lancashire