Pokój dzienny
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Pokój Dzienny
Największe pomieszczenie w gajówce. Urządzone nieco chaotycznie, połączone z kuchnią, sporym kominkiem wkomponowanym w zachodnią ścianę i krótkim, dość ciasnym korytarzem prowadzącym do drzwi wejściowych. Nie ma tu przesadnych wygód; sprzęty sprawiają wrażenie nieco starych i wysłużonych, ale solidnych. Jest też dużo zieleni ― kwiaty okupują parapety, półki, komody, zwisają nawet w glinianych doniczkach z sufitu; jest dużo światła ― okna pozostają wolne od zbieraczy kurzu w postaci firanek. Parę dodatków na pierwszy rzut oka może budzić wątpliwości, ale wbrew wszystkiemu ― ten chaos wydaje się pasować do gajówki lepiej niż przemyślane aranżacje w stylu myśliwskim..
30.06
Nie mógł sobie znaleźć miejsca. Jak zwykle przed pełnią. Powinien siedzieć w domu i rąbać drewno i jak najmniej rozmawiać z innymi - nie szukać zaczepki, nie irytować się. Jeszcze tylko doba, a ta drażliwa energia utonie w spazmach bólu i zostanie tylko łagodna senność. Jeszcze tylko doba i nie będzie miał nawet siły myśleć.
O niej. O tamtym dziecku. O tym wszystkim. Próbował zapomnieć, odciąć się od tego wszystkiego, ale potem dostał jeszcze tamten list. Zaniepokoił się czaszkami, niezdrowo zainteresował tym, co miała na myśli z komarami.
Wiedział, że nie zaśnie, choć powinien. Może gdyby zdołał przespać całą noc przed pełnią, nie byłby tak zmęczony przez dobę po niej. Trudno jednak spać ze świadomością, że każda pełnia może być ostatnią - nawet gdy znalazło się idealne miejsca, nawet gdy ktoś obiektywny potwierdził, że nie znajdują się w rejestrze i ludzie się tu nie zapuszczają. W teorii zagrożenie było już mniejsze niż tuż po wybuchu wojny, gdy naprawdę był na celowniku brygadzistów, albo niż wtedy, gdy za jego głowę była wyznaczona nagroda.
Stare nawyki nie odpuszczały. Może jeszcze - jeśli jakimś cudem dożyje końca wojny - przez długie lata będzie oglądał się przez ramię. W maju spotkał po latach dawnego przyjaciela, który zdystansował się od wszystkich po odbyciu służby w mugolskim wojsku. Mike widział Alfiego w 1945tym i wtedy nie rozumiał - a teraz widział w jego oczach identyczną pustkę, co wtedy, choć Summers próbował się trzymać z daleka od obecnych walk. Wcale nie zniknęła. Czasem patrzył we własne oczy w lustrze i bał się, że z nim będzie tak samo, ale potem przypominał sobie, że to przecież nic takiego. Rodzeństwo i przyjaciele wiedzieli, że walczy, że...
Nie wiedział czemu, ale myśl o własnej śmiertelności i tymczasowości tego wszystkiego wyjątkowo go dzisiaj uwierała. To pewnie ta drażliwość przed pełnią, pewnie w tym miesiącu objawiała się po prostu jakoś inaczej. Próbował czytać, próbował nawet sprzątać, ale myśli uporczywie krążyły wokół spraw niedokończonych.
W końcu, sprzątając, znalazł to, czego szukał.
Teleportował się pod drzwi Gajówki i opamiętał dopiero, gdy było już za późno - gdzieś pomiędzy trzecim i czwartym zabębnieniem w drzwi.
-Zostawiłaś u mnie apaszkę. - usprawiedliwił się, gdy tylko otworzyła. Wyciągnął przed siebie zgubę z 1955-go, mając nadzieję, że nie nasiąkła zapachem kartonowego pudła. Działał dziś impulsywnie, nie zdążył jej wyprać.
Nie mógł sobie znaleźć miejsca. Jak zwykle przed pełnią. Powinien siedzieć w domu i rąbać drewno i jak najmniej rozmawiać z innymi - nie szukać zaczepki, nie irytować się. Jeszcze tylko doba, a ta drażliwa energia utonie w spazmach bólu i zostanie tylko łagodna senność. Jeszcze tylko doba i nie będzie miał nawet siły myśleć.
O niej. O tamtym dziecku. O tym wszystkim. Próbował zapomnieć, odciąć się od tego wszystkiego, ale potem dostał jeszcze tamten list. Zaniepokoił się czaszkami, niezdrowo zainteresował tym, co miała na myśli z komarami.
Wiedział, że nie zaśnie, choć powinien. Może gdyby zdołał przespać całą noc przed pełnią, nie byłby tak zmęczony przez dobę po niej. Trudno jednak spać ze świadomością, że każda pełnia może być ostatnią - nawet gdy znalazło się idealne miejsca, nawet gdy ktoś obiektywny potwierdził, że nie znajdują się w rejestrze i ludzie się tu nie zapuszczają. W teorii zagrożenie było już mniejsze niż tuż po wybuchu wojny, gdy naprawdę był na celowniku brygadzistów, albo niż wtedy, gdy za jego głowę była wyznaczona nagroda.
Stare nawyki nie odpuszczały. Może jeszcze - jeśli jakimś cudem dożyje końca wojny - przez długie lata będzie oglądał się przez ramię. W maju spotkał po latach dawnego przyjaciela, który zdystansował się od wszystkich po odbyciu służby w mugolskim wojsku. Mike widział Alfiego w 1945tym i wtedy nie rozumiał - a teraz widział w jego oczach identyczną pustkę, co wtedy, choć Summers próbował się trzymać z daleka od obecnych walk. Wcale nie zniknęła. Czasem patrzył we własne oczy w lustrze i bał się, że z nim będzie tak samo, ale potem przypominał sobie, że to przecież nic takiego. Rodzeństwo i przyjaciele wiedzieli, że walczy, że...
Nie wiedział czemu, ale myśl o własnej śmiertelności i tymczasowości tego wszystkiego wyjątkowo go dzisiaj uwierała. To pewnie ta drażliwość przed pełnią, pewnie w tym miesiącu objawiała się po prostu jakoś inaczej. Próbował czytać, próbował nawet sprzątać, ale myśli uporczywie krążyły wokół spraw niedokończonych.
W końcu, sprzątając, znalazł to, czego szukał.
Teleportował się pod drzwi Gajówki i opamiętał dopiero, gdy było już za późno - gdzieś pomiędzy trzecim i czwartym zabębnieniem w drzwi.
-Zostawiłaś u mnie apaszkę. - usprawiedliwił się, gdy tylko otworzyła. Wyciągnął przed siebie zgubę z 1955-go, mając nadzieję, że nie nasiąkła zapachem kartonowego pudła. Działał dziś impulsywnie, nie zdążył jej wyprać.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Po akcji w Kirkwall, po tym, jak ona i Anthony Calder wrócili w strzępach do Plymouth, miała nieco czasu na oddech. Na to, żeby ogarnąć trochę zapuszczoną gajówkę, skorzystać ze zgromadzonych zapasów, nadgonić papierkową robotę. Z wymienionych z drugim Demimozem listów wynikało, że czuje się już całkiem dobrze, że planuje powrót w teren na dniach i Adda zamierzała wrócić razem z nim. Dobrze jej się pracowało, wiedziała, że może na nim polegać. Poza tym, byli kolegami, tak po prostu i trochę jej brakowało jego spaczonego poczucia humoru.
Obiecała, że weźmie na siebie rozplanowanie kolejnej akcji, więc dzisiaj pojawiła się w Plymouth tylko po skąpą kartkę z instrukcjami, wypiła rekreacyjna kawę i wróciła. W pokoju dziennym, na stole, porozkładała parę map, ołówkiem zakreśliła parę interesujących ją miejsc i już miała główkować nad właściwym przebiegiem pracy, kiedy przypomniała sobie o raportach, więc w jej ruchy zaraz wkradł się chaos i zamiast zrobić jedną rzecz, a dobrze, zaczęła robić dwie na raz. A potem, jeszcze jakby na domiar złego, wzięła się za trzecią.
Nie mogła się skupić na tym, na czym powinna.
Jej myśli ciągle wracały do kalendarza, odliczały dni i godziny do pełni; wracały do niego i za każdym razem, kiedy widziała go przed oczami, czuła w sercu niebezpieczne ukłucie troski. Przecież nie jest wilkołakiem od wczoraj, na pewno wie co robi, na pewno zachowuje ostrożność ― tłumaczyła sobie uparcie, choć nie potrafiła uwierzyć sobie na słowo. Miała ochotę rzucić te wszystkie raporty i mapy, pójść w teren i… i zacząć tropić. Szukać informacji. Nie wiedziała, gdzie może spędzać pełnie, nie pytała go o to. Poza tym, wiedziała przecież, że szukanie wilkołaka w pełnię byłoby absurdalnie ryzykowne, wręcz głupie.
I mimo tej wiedzy i tak nie czuła się wystarczająco przekonana do zakopania tego pomysłu.
Nerwowe stukanie w drzwi oderwało ją akurat od napisanego w połowie raportu ― w końcu udało jej się na czymś skupić, zapadł już późny wieczór, a ona była i tak w ciemnej dupie z papierami ― więc nie była specjalnie zadowolona, kiedy złapała różdżkę i nią machnęła na odlew w kierunku drzwi. Nie miała pojęcia, kogo licho przyniosło, choć podejrzewała, że to pewnie stary Dougal z jakimś mugolskim problemem. Zazwyczaj chętnie pomagała, ale dzisiaj była rozdrażniona i rozstrojona, w dodatku było późno i zdecydowanie nie w nastroju na niezapowiedziane wizyty…
A przynajmniej tak jej się wydawało, bo kiedy zobaczyła stojącego w progu Michaela, to nagle wszystkie te negatywne uczucia zniknęły, pozostawiając tylko bezbrzeżne zdziwienie.
― Apaszkę…? ― spytała, zbita z tropu, nawet nie próbując ukryć zdziwienia. Wyciągnęła rękę po rzekomą zgubę, przesunęła palcami po materiale. Minęła dłuższa chwila nim sobie przypomniała gdzie i w jakich okolicznościach ją zgubiła.
Nagle poczuła przemożną chęć, żeby uciec i ukryć się w schowku na miotły.
― Ach. Tak. Pamiętam ― powiedziała zduszonym głosem, bo tamto wspomnienie nadal bolało i nie lubiła do niego wracać.
Podniosła głowę, spojrzała na niego z lekkim niepokojem. Coś się stało? Nie powinien się jakoś… szykować do pełni?
― Wejdź, Mike ― zaprosiła go przez ramię, już wracając do pokoju dziennego. Wnętrze niewiele różniło się od tego, jak zapamiętał je podczas ostatniej wizyty; może tylko stół, zamiast talerzami z jajecznicą i kubkami, zawalony był papierami.
― Napijesz się czegoś? ― zagadnęła dla formalności, potem oparła się biodrami o blat, przeciągnęła spojrzeniem po jego sylwetce, zatrzymała się na twarzy, spróbowała znaleźć odpowiedź na swoje niezadane pytania w jego oczach. ― Wszystko w porządku…? ― spytała ostrożnie. ― Myślałam, że pojawisz się dopiero w lipcu. Wiesz… po wszystkim.
Obiecała, że weźmie na siebie rozplanowanie kolejnej akcji, więc dzisiaj pojawiła się w Plymouth tylko po skąpą kartkę z instrukcjami, wypiła rekreacyjna kawę i wróciła. W pokoju dziennym, na stole, porozkładała parę map, ołówkiem zakreśliła parę interesujących ją miejsc i już miała główkować nad właściwym przebiegiem pracy, kiedy przypomniała sobie o raportach, więc w jej ruchy zaraz wkradł się chaos i zamiast zrobić jedną rzecz, a dobrze, zaczęła robić dwie na raz. A potem, jeszcze jakby na domiar złego, wzięła się za trzecią.
Nie mogła się skupić na tym, na czym powinna.
Jej myśli ciągle wracały do kalendarza, odliczały dni i godziny do pełni; wracały do niego i za każdym razem, kiedy widziała go przed oczami, czuła w sercu niebezpieczne ukłucie troski. Przecież nie jest wilkołakiem od wczoraj, na pewno wie co robi, na pewno zachowuje ostrożność ― tłumaczyła sobie uparcie, choć nie potrafiła uwierzyć sobie na słowo. Miała ochotę rzucić te wszystkie raporty i mapy, pójść w teren i… i zacząć tropić. Szukać informacji. Nie wiedziała, gdzie może spędzać pełnie, nie pytała go o to. Poza tym, wiedziała przecież, że szukanie wilkołaka w pełnię byłoby absurdalnie ryzykowne, wręcz głupie.
I mimo tej wiedzy i tak nie czuła się wystarczająco przekonana do zakopania tego pomysłu.
Nerwowe stukanie w drzwi oderwało ją akurat od napisanego w połowie raportu ― w końcu udało jej się na czymś skupić, zapadł już późny wieczór, a ona była i tak w ciemnej dupie z papierami ― więc nie była specjalnie zadowolona, kiedy złapała różdżkę i nią machnęła na odlew w kierunku drzwi. Nie miała pojęcia, kogo licho przyniosło, choć podejrzewała, że to pewnie stary Dougal z jakimś mugolskim problemem. Zazwyczaj chętnie pomagała, ale dzisiaj była rozdrażniona i rozstrojona, w dodatku było późno i zdecydowanie nie w nastroju na niezapowiedziane wizyty…
A przynajmniej tak jej się wydawało, bo kiedy zobaczyła stojącego w progu Michaela, to nagle wszystkie te negatywne uczucia zniknęły, pozostawiając tylko bezbrzeżne zdziwienie.
― Apaszkę…? ― spytała, zbita z tropu, nawet nie próbując ukryć zdziwienia. Wyciągnęła rękę po rzekomą zgubę, przesunęła palcami po materiale. Minęła dłuższa chwila nim sobie przypomniała gdzie i w jakich okolicznościach ją zgubiła.
Nagle poczuła przemożną chęć, żeby uciec i ukryć się w schowku na miotły.
― Ach. Tak. Pamiętam ― powiedziała zduszonym głosem, bo tamto wspomnienie nadal bolało i nie lubiła do niego wracać.
Podniosła głowę, spojrzała na niego z lekkim niepokojem. Coś się stało? Nie powinien się jakoś… szykować do pełni?
― Wejdź, Mike ― zaprosiła go przez ramię, już wracając do pokoju dziennego. Wnętrze niewiele różniło się od tego, jak zapamiętał je podczas ostatniej wizyty; może tylko stół, zamiast talerzami z jajecznicą i kubkami, zawalony był papierami.
― Napijesz się czegoś? ― zagadnęła dla formalności, potem oparła się biodrami o blat, przeciągnęła spojrzeniem po jego sylwetce, zatrzymała się na twarzy, spróbowała znaleźć odpowiedź na swoje niezadane pytania w jego oczach. ― Wszystko w porządku…? ― spytała ostrożnie. ― Myślałam, że pojawisz się dopiero w lipcu. Wiesz… po wszystkim.
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
Adriana Tonks
Zawód : podwójna agentka, rebeliantka
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
There is an ocean so dark down below the waves
Where you watch while these dreams gently float away
Where you watch while these dreams gently float away
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +6
CZARNA MAGIA : 1 +2
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Zakon Feniksa
Jej zdziwienie było widoczne gołym okiem i chyba dopiero wtedy dotarło do niego, że to zły pomysł. Która w ogóle była godzina? Przeglądając stare pudła, stracił zupełnie poczucie czasu, a czerwcowe dni były zwodniczo długie i zmierzch zapadał później niż zwykle.
-Nie przeszkadzam? - zapytał, obserwując jak zmienia się wyraz jej twarzy. Nie wyglądała, jakby ucieszyła się z odzyskanej zguby. Raczej, jakby zobaczyła ducha. Powiedziała, że pamięta - ale co pamięta? W sensie, dobrze, jeśli pamięta tą apaszkę - bo nie spodziewał się, że odczuła tą zgubę. Może powód jego wizyty był nieco mniej idiotyczny niż myślał, może naprawdę zwrócił jej ulubioną część garderoby.
Wtem przypomniał sobie kiedy to u niego zostawiła i nagle poczuł przemożną potrzebę ucieczki. Cofnie się o krok, roześmieje (nerwowo), teleportuje z powrotem - ale Adda już zapraszała, by wszedł do środka.
Westchnął.
Zażartowałby, że nie posprzątała, ale jakoś nie był w nastroju do żartów.
Powiedziałby, że zaniepokoiły go te czaszki Louisa, ale też nie był w nastroju do śledztwa. Zresztą, było za późno, nie powinien zostawać za długo. Albo może powinien? Jeśli nie wróci do niej po pełni, to znowu zostanie z tym sama, jest zbyt dumna aby poprosić o pomoc innego aurora... Wolała nauczyć się czarnej magii niż poprosić kogoś o pomoc.
Potarł czoło dłonią, miał mętlik w głowie, jak zawsze przed pełnią.
To był zły pomysł.
Kiedyś spytał kolegi, jak radzić sobie z emocjami przed pełnią i usłyszał, że pić, ale ten kolega nie był wilkołakiem i jednak gówno wiedział.
Potem spytał o to magipsychiatry i usłyszał, że nie pić i zająć się czymś konstruktywnym. No to posprzątał i choć zwykle działało, to dzisiaj jakoś nie.
-Coś alkoholowego? - zapytał wbrew zdrowemu rozsądkowi. Nie był pod tym kątem wybredny, nie odkąd zaczęła się wojna. Zabębnił palcami w stół, choć nie usiadł. Nosiło go. Czuł na sobie spojrzenie Addy i znalazł siłę, by podnieść wzrok. Uśmiechnął się nerwowo, mając nadzieję, że nie ma go za postrzeleńca. Ani wariata.
-Tak, tak. Na tyle, na ile... no wiesz. - wzruszył ramionami. Skrzywił się lekko, na ostatnim patrolu oberwał Everte Stati i ciężko wylądował na bark.
Parę lat temu nawet by tego nie poczuł.
-Po pełni. - wszedł jej w słowo, choć zazwyczaj był pierwszy do omijania tematu. Znalazł już mnóstwo kreatywnych synonimów.
Nie dzisiaj. Nie przy niej.
-Przyjdę po pełni sprawdzić ten gabinet. Chciałem... chciałem ci tylko oddać apaszkę. - wytłumaczył. Miał przynajmniej na tyle przyzwoitości, by nie czuć dumy z tego pokrętnie gryfińskiego wyjaśnienia.
-Tobie... tobie naprawdę to nie przeszkadza? - wyrwało mu się cicho. Oparł ciężko ręce na stole, nachylając się w jej stronę.
-Nie przeszkadzam? - zapytał, obserwując jak zmienia się wyraz jej twarzy. Nie wyglądała, jakby ucieszyła się z odzyskanej zguby. Raczej, jakby zobaczyła ducha. Powiedziała, że pamięta - ale co pamięta? W sensie, dobrze, jeśli pamięta tą apaszkę - bo nie spodziewał się, że odczuła tą zgubę. Może powód jego wizyty był nieco mniej idiotyczny niż myślał, może naprawdę zwrócił jej ulubioną część garderoby.
Wtem przypomniał sobie kiedy to u niego zostawiła i nagle poczuł przemożną potrzebę ucieczki. Cofnie się o krok, roześmieje (nerwowo), teleportuje z powrotem - ale Adda już zapraszała, by wszedł do środka.
Westchnął.
Zażartowałby, że nie posprzątała, ale jakoś nie był w nastroju do żartów.
Powiedziałby, że zaniepokoiły go te czaszki Louisa, ale też nie był w nastroju do śledztwa. Zresztą, było za późno, nie powinien zostawać za długo. Albo może powinien? Jeśli nie wróci do niej po pełni, to znowu zostanie z tym sama, jest zbyt dumna aby poprosić o pomoc innego aurora... Wolała nauczyć się czarnej magii niż poprosić kogoś o pomoc.
Potarł czoło dłonią, miał mętlik w głowie, jak zawsze przed pełnią.
To był zły pomysł.
Kiedyś spytał kolegi, jak radzić sobie z emocjami przed pełnią i usłyszał, że pić, ale ten kolega nie był wilkołakiem i jednak gówno wiedział.
Potem spytał o to magipsychiatry i usłyszał, że nie pić i zająć się czymś konstruktywnym. No to posprzątał i choć zwykle działało, to dzisiaj jakoś nie.
-Coś alkoholowego? - zapytał wbrew zdrowemu rozsądkowi. Nie był pod tym kątem wybredny, nie odkąd zaczęła się wojna. Zabębnił palcami w stół, choć nie usiadł. Nosiło go. Czuł na sobie spojrzenie Addy i znalazł siłę, by podnieść wzrok. Uśmiechnął się nerwowo, mając nadzieję, że nie ma go za postrzeleńca. Ani wariata.
-Tak, tak. Na tyle, na ile... no wiesz. - wzruszył ramionami. Skrzywił się lekko, na ostatnim patrolu oberwał Everte Stati i ciężko wylądował na bark.
Parę lat temu nawet by tego nie poczuł.
-Po pełni. - wszedł jej w słowo, choć zazwyczaj był pierwszy do omijania tematu. Znalazł już mnóstwo kreatywnych synonimów.
Nie dzisiaj. Nie przy niej.
-Przyjdę po pełni sprawdzić ten gabinet. Chciałem... chciałem ci tylko oddać apaszkę. - wytłumaczył. Miał przynajmniej na tyle przyzwoitości, by nie czuć dumy z tego pokrętnie gryfińskiego wyjaśnienia.
-Tobie... tobie naprawdę to nie przeszkadza? - wyrwało mu się cicho. Oparł ciężko ręce na stole, nachylając się w jej stronę.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Nie musiała być orłem spostrzegawczości, żeby dostrzec, jak go nosi, jak ciężko mu utrzymać gonitwę myśli w ryzach. To zawsze tak wyglądało przed pełnią, czy martwiło go coś jeszcze, coś o czym nie chciał jej powiedzieć? Miała tyle pytań o wilkołactwo, o to, jak sobie z tym radzi, ale nie chciała wychodzić przed szereg, męczyć go niewygodnym i trudnym tematem.
― Zielona Wróżka czy miód pitny? ― dopytała od razu i zaczęła zgarniać papiery z blatu. Lepiej, żeby nic nie zachlapali trunkiem, bo gdyby miała to wszystko tak ładnie i starannie pisać od nowa, to chyba coś by ją trafiło.
Oddaliła się na moment do szafki po butelkę i dwie szklanki, a kiedy je wydobyła z wnętrza mebla, stuknęła biodrem o drzwiczki, nie mając wolnej dłoni by je zamknąć. Nieśpiesznie wróciła do stolika, szkło stuknęło o blat, Adda odkorkowała butelkę bez większego wysiłku.
― Wydajesz się bardzo roztargniony ― zauważyła łagodnie. Może jeśli ona zachowa spokój, to i jemu się udzieli? Można było to jakoś wyciszyć? A może nie powinna…? ― To normalny objaw, czy coś cię martwi?
W międzyczasie rozlała do szklanek miód, asekuracyjnie zakorkowała butelkę, potem znów wróciła do niego spojrzeniem. Opierał się o stół, ale lewę ramię ― bark? ― jakby bardziej odciążał. Pamiątka z pracy?
Skinęła głową, kiedy ją poprawił. Dobrze, więc będą teraz nazywać rzeczy po imieniu.
Przechyliła nieznacznie głowę, słysząc jego pokrętne tłumaczenie, uśmiechnęła się delikatnie, z lekkim rozbawieniem.
― Ja też się cieszę, że cię widzę ― odpowiedziała cicho zamiast tego, podejrzewając, że to właśnie o to chodziło. Może nazywanie rzeczy po imieniu dotyczyło tylko tematu likantropii? ― I dziękuję za apaszkę. Nie sądziłam, że… że ją zatrzymałeś. Wydawało mi się, że pozbyłeś się wszystkiego, co się ze mną wiąże po tym, jak… ― Odwróciła wzrok, zapatrzyła się przed siebie, na wygasły kominek po przeciwległej stronie pokoju. ― Po tym, jak złamałam ci serce ― dokończyła nieswoim głosem.
Kolejne pytanie po raz kolejny zbiło ją z tropu. Sytuacja nadal była rozchwiana i chaotyczna, sam Michael wydawał jej się chaotyczny i rozgorączkowany. Teraz znów sam nie potrafił nazwać swojej klątwy, krążył wokół tematu. Odwróciła twarz w jego stronę, spojrzała w szarobłękitne oczy.
Co się stało? Co chcesz ode mnie usłyszeć?
Milczała przez dłuższą chwilę, zastanawiając się nad tym, co mu odpowiedzieć. Czemu teraz go to tak interesowało? Wtedy, w lesie, zdawało się, że nic do niego nie dotarło…
― A przeszkadza ci, że znam czarną magię? ― odpowiedziała w końcu, siląc się na lekki żart, ale chyba nie odniósł zamierzonego efektu. Poza tym, chyba sama w takiej sytuacji wolałaby prostą odpowiedź, bez podtekstów, ukrytych znaczeń.
Wyciągnęła ostrożnie rękę w jego stronę, nakryła nią jego dłoń. Łagodny uśmiech sam wypłynął na jej wargi.
― Nie, Mike. Naprawdę mi to nie przeszkadza. I trzy lata temu też by mi nie przeszkadzało.
― Zielona Wróżka czy miód pitny? ― dopytała od razu i zaczęła zgarniać papiery z blatu. Lepiej, żeby nic nie zachlapali trunkiem, bo gdyby miała to wszystko tak ładnie i starannie pisać od nowa, to chyba coś by ją trafiło.
Oddaliła się na moment do szafki po butelkę i dwie szklanki, a kiedy je wydobyła z wnętrza mebla, stuknęła biodrem o drzwiczki, nie mając wolnej dłoni by je zamknąć. Nieśpiesznie wróciła do stolika, szkło stuknęło o blat, Adda odkorkowała butelkę bez większego wysiłku.
― Wydajesz się bardzo roztargniony ― zauważyła łagodnie. Może jeśli ona zachowa spokój, to i jemu się udzieli? Można było to jakoś wyciszyć? A może nie powinna…? ― To normalny objaw, czy coś cię martwi?
W międzyczasie rozlała do szklanek miód, asekuracyjnie zakorkowała butelkę, potem znów wróciła do niego spojrzeniem. Opierał się o stół, ale lewę ramię ― bark? ― jakby bardziej odciążał. Pamiątka z pracy?
Skinęła głową, kiedy ją poprawił. Dobrze, więc będą teraz nazywać rzeczy po imieniu.
Przechyliła nieznacznie głowę, słysząc jego pokrętne tłumaczenie, uśmiechnęła się delikatnie, z lekkim rozbawieniem.
― Ja też się cieszę, że cię widzę ― odpowiedziała cicho zamiast tego, podejrzewając, że to właśnie o to chodziło. Może nazywanie rzeczy po imieniu dotyczyło tylko tematu likantropii? ― I dziękuję za apaszkę. Nie sądziłam, że… że ją zatrzymałeś. Wydawało mi się, że pozbyłeś się wszystkiego, co się ze mną wiąże po tym, jak… ― Odwróciła wzrok, zapatrzyła się przed siebie, na wygasły kominek po przeciwległej stronie pokoju. ― Po tym, jak złamałam ci serce ― dokończyła nieswoim głosem.
Kolejne pytanie po raz kolejny zbiło ją z tropu. Sytuacja nadal była rozchwiana i chaotyczna, sam Michael wydawał jej się chaotyczny i rozgorączkowany. Teraz znów sam nie potrafił nazwać swojej klątwy, krążył wokół tematu. Odwróciła twarz w jego stronę, spojrzała w szarobłękitne oczy.
Co się stało? Co chcesz ode mnie usłyszeć?
Milczała przez dłuższą chwilę, zastanawiając się nad tym, co mu odpowiedzieć. Czemu teraz go to tak interesowało? Wtedy, w lesie, zdawało się, że nic do niego nie dotarło…
― A przeszkadza ci, że znam czarną magię? ― odpowiedziała w końcu, siląc się na lekki żart, ale chyba nie odniósł zamierzonego efektu. Poza tym, chyba sama w takiej sytuacji wolałaby prostą odpowiedź, bez podtekstów, ukrytych znaczeń.
Wyciągnęła ostrożnie rękę w jego stronę, nakryła nią jego dłoń. Łagodny uśmiech sam wypłynął na jej wargi.
― Nie, Mike. Naprawdę mi to nie przeszkadza. I trzy lata temu też by mi nie przeszkadzało.
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
Adriana Tonks
Zawód : podwójna agentka, rebeliantka
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
There is an ocean so dark down below the waves
Where you watch while these dreams gently float away
Where you watch while these dreams gently float away
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +6
CZARNA MAGIA : 1 +2
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Zakon Feniksa
-Skąd masz nielegalne trunki? - uśmiechnął się krzywo. Kilka lat tem mógłby powiedzieć coś złośliwego o aurorach i praworządności, ale teraz jest po prostu wdzięczny, że cokolwiek ma. -A piłaś już to zielone coś? - podejrzliwie zmrużył oczy, nie ufał jakimś podrzędnym alchemikom - a chyba tacy zajmowali się pędzeniem Zielonej Wróżki. -Nie chcę wybrzydzać, ale może miód? - zakończył, śmiejąc się krótko. Myśli galopowały prędko, od skojarzenia do skojarzenia, od wróżki do miodu. Chyba był wdzięczny za zmianę tematu.
-Ja? No co ty. - zaprotestował. Był aurorem i rebeliantem, nie powinien być roztargniony. Zaczął skubać rękaw koszuli. -Aż tak to widać? - zmarszczył lekko brwi. -Nie jestem roztargniony, po prostu sprzątałem. Znalazłem apaszkę, twoją. - wytłumaczył jej to łopatologicznie i powoli, bosamemu potrzebował to sobie uporządkować najwyraźniej sama była roztargniona.
Przerwał dopiero, gdy zarzuciła mu, że coś go martwi.
Zamilkł na moment, spróbował uspokoić gonitwę myśli.
-Zwykle wszystko mnie wtedy irytuje. Może już lepiej się martwić albo być roztargnionym. - przyznał, odruchowo pocierając dłonią szyję. Ciemna blizna już dawno zniknęła, akurat w trakcie cichych dni z Addą. Dorobił się jej na patrolu dwa dni przed pełnią, ale przecież wtedy wszystko się powiodło. Zaskoczyła ich czarna magia, ale dobrze zaplanował całą resztę akcji, nie był roztargniony - i irytował się tylko na Billy'ego za głupie popisy na miotle.
-Ja też. - zaznaczył z bladym uśmiechem, bo chciałem cię zobaczyć przed pełnią jakoś nie mogło mu przejść przez gardło. A Adda, jak na złość, podchwyciła konwencję nazywania emocji po imieniu, a jemu przecież nie chodziło o emocje, tylko o fazy księżyca...
-Wrzuciłem ją do pudła. - przerwał prędko. Nie był przecież sentymentalny ani nie...
Zmarszczył lekko brwi, bo żaden mężczyzna nie lubi znienacka słyszeć, że miał złamane serce.
-Adda... - zaczął, ale wtedy dotarło do niego, że nie wie jak z tego wybrnąć. Że mieli już nie piętrzyć przed sobą sekretów, a ona zawsze była tak cholernie spostrzegawcza.
A on bardzo subtelnie wyjechał z kraju w niecały miesiąc po zerwaniu.
-Tak, nie chciałem mieć wtedy z tobą nic wspólnego. - przyznał cicho. Spuścił wzrok na stół, skrzyżował ramiona. Mocniej ścisnął się za własne przed ramię. -Ale - podniósł wzrok. -teraz jestem tutaj. - opuścił dłonie. -I ta apaszka to chyba jedwab, ale jak ci się nie podoba, to oddam ją siostrze. - wyszczerzył zęby, próbując rozładować napięcie. Wyobraził sobie Just w apaszce Addy na patrolu, albo Kerrie w kurniku i sam nie wiedział, która wizja była zabawniejsza.
Spojrzał jej w oczy, a milczenie stało się nieznośne. Myślał dzisiaj zbyt szybko, reagował zbyt gwałtownie. Jego cierpliwość - do samego siebie i do świata - osiągnęła jakiś ujemny poziom.
A pytanie wcale nie poprawiło sytuacji. W pierwszej chwili nawet nie wyczuł ironii, błądząc myślami gdzieś indziej - gdzieś pomiędzy jej długimi rzęsami i zielonymi oczyma.
-Trochę przeszkadza, ale nie przeszkadza póki z niej nie korzystasz. - przyznał z gryfońską logiką. Nie będzie udawał, że rozumie i popiera jej decyzję o nauce, ale już o tym rozmawiali, po co do tego wracała?
Ach. Och. Żartowała.
A potem przestała żartować. Jego dłoń drgnęła, ale tym razem nie cofnął ręki.
Spoglądał na nią dłuższą chwilę, usiłując odepchnąć wspomnienie obcej Adriany, której "przeszkadzało" nawet to, że miał mugolską krew. Z lekkim zdziwieniem zdał sobie sprawę, że chyba właśnie dlatego nie chciał, żeby wiedziała i może nigdy by jej nie powiedział, gdyby nie ta cholerna teczka. Zerwaniezłamało mu serce ugodziło w jego dumę, stworzyło w nim fałszywe przekonanie, że gardziła nim nawet w szczycie jego formy. Nie chciał się przekonywać, jak zareagowałaby na likantropię.
Ale... nawet w lesie nie zareagowała przecież źle.
I teraz, gdy uśmiechała się łagodnie, pragnął jej wierzyć. Rozchylił usta, chcąc odpowiedzieć, ale jak na złość znajdował same niewłaściwe słowa.
Nie powiedziałbym ci trzy lata temu i musiałabyś przeprowadzić całe śledztwo. - nie, to chyba nie jest zabawne. Zbyt bliskie prawdy.
To by się nie stało, gdybyśmy byli razem trzy lata temu - na pewno NIE.
Może zniósłbym to lepiej, gdybyś wiedziała trzy lata temu. - tym bardziej nie, nie wiedział, czy w ogóle by ją do siebie dopuścił. Musiał uciec od wspomnień, wspomnienia raniły jego, więc poranią też ją, więc...
-Uhm... - nie powiedział przynajmniej nic głupiego i przez sekundę był z siebie dumny.
A potem nachylił się przez stół i musnął ustami jej wargi w nagłym impulsie kogoś, kto nie ma nic do stracenia. Pocałunek wydawał się znajomy, nie musiał się nad nim zastanawiać - przymknął oczy, podniósł rękę, prawie wplótł palce w jej włosy...
...I zastygł z uniesioną dłonią, uświadamiając sobie, że robi coś głupiego.
(Naprawdę mógł na siebie liczyć). Cofnął lekko głowę.
-Przepraszam, nie wiem co we mnie... - wstąpiło, ale przecież nie zwali tego na wpływ księżyca, a w jasnych oczach nie lśniła skrucha, nie do końca.
-Ja? No co ty. - zaprotestował. Był aurorem i rebeliantem, nie powinien być roztargniony. Zaczął skubać rękaw koszuli. -Aż tak to widać? - zmarszczył lekko brwi. -Nie jestem roztargniony, po prostu sprzątałem. Znalazłem apaszkę, twoją. - wytłumaczył jej to łopatologicznie i powoli, bo
Przerwał dopiero, gdy zarzuciła mu, że coś go martwi.
Zamilkł na moment, spróbował uspokoić gonitwę myśli.
-Zwykle wszystko mnie wtedy irytuje. Może już lepiej się martwić albo być roztargnionym. - przyznał, odruchowo pocierając dłonią szyję. Ciemna blizna już dawno zniknęła, akurat w trakcie cichych dni z Addą. Dorobił się jej na patrolu dwa dni przed pełnią, ale przecież wtedy wszystko się powiodło. Zaskoczyła ich czarna magia, ale dobrze zaplanował całą resztę akcji, nie był roztargniony - i irytował się tylko na Billy'ego za głupie popisy na miotle.
-Ja też. - zaznaczył z bladym uśmiechem, bo chciałem cię zobaczyć przed pełnią jakoś nie mogło mu przejść przez gardło. A Adda, jak na złość, podchwyciła konwencję nazywania emocji po imieniu, a jemu przecież nie chodziło o emocje, tylko o fazy księżyca...
-Wrzuciłem ją do pudła. - przerwał prędko. Nie był przecież sentymentalny ani nie...
Zmarszczył lekko brwi, bo żaden mężczyzna nie lubi znienacka słyszeć, że miał złamane serce.
-Adda... - zaczął, ale wtedy dotarło do niego, że nie wie jak z tego wybrnąć. Że mieli już nie piętrzyć przed sobą sekretów, a ona zawsze była tak cholernie spostrzegawcza.
-Tak, nie chciałem mieć wtedy z tobą nic wspólnego. - przyznał cicho. Spuścił wzrok na stół, skrzyżował ramiona. Mocniej ścisnął się za własne przed ramię. -Ale - podniósł wzrok. -teraz jestem tutaj. - opuścił dłonie. -I ta apaszka to chyba jedwab, ale jak ci się nie podoba, to oddam ją siostrze. - wyszczerzył zęby, próbując rozładować napięcie. Wyobraził sobie Just w apaszce Addy na patrolu, albo Kerrie w kurniku i sam nie wiedział, która wizja była zabawniejsza.
Spojrzał jej w oczy, a milczenie stało się nieznośne. Myślał dzisiaj zbyt szybko, reagował zbyt gwałtownie. Jego cierpliwość - do samego siebie i do świata - osiągnęła jakiś ujemny poziom.
A pytanie wcale nie poprawiło sytuacji. W pierwszej chwili nawet nie wyczuł ironii, błądząc myślami gdzieś indziej - gdzieś pomiędzy jej długimi rzęsami i zielonymi oczyma.
-Trochę przeszkadza, ale nie przeszkadza póki z niej nie korzystasz. - przyznał z gryfońską logiką. Nie będzie udawał, że rozumie i popiera jej decyzję o nauce, ale już o tym rozmawiali, po co do tego wracała?
Ach. Och. Żartowała.
A potem przestała żartować. Jego dłoń drgnęła, ale tym razem nie cofnął ręki.
Spoglądał na nią dłuższą chwilę, usiłując odepchnąć wspomnienie obcej Adriany, której "przeszkadzało" nawet to, że miał mugolską krew. Z lekkim zdziwieniem zdał sobie sprawę, że chyba właśnie dlatego nie chciał, żeby wiedziała i może nigdy by jej nie powiedział, gdyby nie ta cholerna teczka. Zerwanie
Ale... nawet w lesie nie zareagowała przecież źle.
I teraz, gdy uśmiechała się łagodnie, pragnął jej wierzyć. Rozchylił usta, chcąc odpowiedzieć, ale jak na złość znajdował same niewłaściwe słowa.
Nie powiedziałbym ci trzy lata temu i musiałabyś przeprowadzić całe śledztwo. - nie, to chyba nie jest zabawne. Zbyt bliskie prawdy.
To by się nie stało, gdybyśmy byli razem trzy lata temu - na pewno NIE.
Może zniósłbym to lepiej, gdybyś wiedziała trzy lata temu. - tym bardziej nie, nie wiedział, czy w ogóle by ją do siebie dopuścił. Musiał uciec od wspomnień, wspomnienia raniły jego, więc poranią też ją, więc...
-Uhm... - nie powiedział przynajmniej nic głupiego i przez sekundę był z siebie dumny.
A potem nachylił się przez stół i musnął ustami jej wargi w nagłym impulsie kogoś, kto nie ma nic do stracenia. Pocałunek wydawał się znajomy, nie musiał się nad nim zastanawiać - przymknął oczy, podniósł rękę, prawie wplótł palce w jej włosy...
...I zastygł z uniesioną dłonią, uświadamiając sobie, że robi coś głupiego.
(Naprawdę mógł na siebie liczyć). Cofnął lekko głowę.
-Przepraszam, nie wiem co we mnie... - wstąpiło, ale przecież nie zwali tego na wpływ księżyca, a w jasnych oczach nie lśniła skrucha, nie do końca.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Adda uśmiechnęła się podejrzanie, z humorem.
― Nie powiem ci, bo jeszcze mnie aresztujesz za współudział i co wtedy? ― zażartowała, od razu uderzając w lekki ton.
― Tak, piłam. Są po tym całkiem przyjemne halucynacje, ale trzeba uważać, w jakim nastroju to pijesz. Raz upiłam się na smutno i powiedzmy, że nie było to najprzyjemniejsze doświadczenie w moim życiu. Ale ― zastrzegła od razu, nie chcąc skończyć wypowiedzi na smutno ― znajomy Demimoz, ten z którym wtedy byłam w Kirkwall, przyniósł mi to raz na urodziny i wtedy spiliśmy się na wesoło. I powiem ci, że było to bardzo interesujące przeżycie ― parsknęła na wspomnienie zdezorientowanej miny Tony’ego, kiedy obudzili się gdzieś w ogrodzie, cali brudni i święcie przekonani, że wygrali wojnę o konewkę z krasnalami ogrodowymi.
Nie namawiała jednak, więc kiedy tylko Michael wybrał miód, poszła po miód. Ale tłumaczenia z apaszką dalej nie rozumiała, wydawała jej się tylko wymówką do spotkania. Nie przeszkadzało jej to rzecz jasna, naprawdę było jej miło go znowu widzieć, w pewien sposób nawet ukoił część jej obaw.
“Wrzuciłem ją do pudła”.
Uśmiechnęła się blado, wspominając przy tym jedno z pudeł w jej szafie. Może też powinna mu coś oddać?... Choć nie miała na to zbytniej ochoty, nie chciała się rozstawać z tamtą kurtką, dość egoistycznie uznając ją już za swoją.Poza tym, kurtka była jej jedyną pamiątką po tamtym czasie i darzyła ją olbrzymim sentymentem.
Obserwowała go uważnie, kiedy wbił wzrok w stół, westchnęła cicho. Tak myślała. To było przecież… logiczne. Zrobiła mu straszną krzywdę, więc to nie było nic dziwnego, że chciał się odciąć, zapomnieć, iść dalej.
― Zapomnij ― mruknęła z cieniem rozbawienia w głosie. ― Skoro już się pofatygowałeś osobiście, żeby mi ją zwrócić, to niniejszym przyjmuję ją z powrotem do swojej szafy i nikt inny nie będzie jej nosił. Poza tym ― dodała żartobliwie ― od trzech lat brakowało mi pasującej apaszki do torebki, więc możesz czuć się bohaterem. Uratowałeś moją garderobę.
”Teraz jestem tutaj”.
Trzy słowa, niby proste, ale jednak niosły za sobą takie przesłanie, że chwilowo znów wybiło ją z rytmu. Zamrugała nieco szybciej, odganiając cisnące się do oczu łzy, wygięła wargi w krótkim, wzruszonym uśmiechu. Teraz był tutaj, a ona chciała, żeby już nigdy nie odchodził, nie zostawiał jej samej.
― Michael… ― zaczęła, chcąc mu to nawet powiedzieć, ale szybko urwała, umilkła, porzucając temat. Bała się trochę, że go spłoszy, bała się, że odpowie jej w taki sposób, w jaki by nie chciała. Nie bała się robić pierwszych kroków w relacjach, wychodziła naprzeciw swoim partnerom, ale oni nie byli ważni. Tak naprawdę, naprawdę zależało jej tylko na nim. A kiedy zdała sobie sprawę z powagi sytuacji, odkryła, że nie jest pewna, jak działać, jak się zachować, żeby było dobrze. Żeby nic nie zepsuć.
Potem zapadło krótkie milczenie, podczas którego uważnie zlustrował ją wzrokiem, jakby sam bił się z myślami. Uśmiechnęła się wtedy, łagodnie, uspokajająco, łudząc się, że to mu pomoże, zdejmie z niego część roztargnienia i ułagodzi szarpiące nim emocje. Wydawał się taki rozbity, że jedyne co chciała teraz zrobić, to przygarnąć go do siebie. Przytulić i nie wypuścić z objęć aż do rana, zagłaskać, w jakiś magiczny sposób przejąć część ciążących mu emocji. Ukoić.
Tego co nadeszło w następnej kolejności nie przewidziała i kompletnie się tego nie spodziewała. Zaskoczył ją, po raz kolejny zresztą tego wieczoru i w pierwszej chwili po prostu osłupiała. Wmurowało ją w podłogę, zabrakło jej tej miękkości w pocałunku, zabrakło emocji. Przez chwilę wydawało jej się, że to była tylko ułuda, że może pomyliła butelki i nalała im Wróżki, ale potem dotarło do niej, że przecież jeszcze nie zamoczyła warg w alkoholu.
Odsunął się lekko, zanim dotarło do niej, co się właściwie stało.
Mrugnęła ociężale, a otępiały od nadmiaru myśli umysł zdawał się kompletnie ją opuścić i pozostawić w ciemności. Spojrzała w jego oczy, doszukując się w nich wskazówki, ale jedyne co dostrzegła, to ułamek skruchy i… czegoś jeszcze. I chyba to coś jeszcze sprawiło, że w końcu oprzytomniała, że wróciła jej zdolność myślenia i czucia.
Szybko, zrób coś, powiedz coś, zanim się spłoszy. Zanim uzna, że to był błąd.
Nie wiedziała, kiedy się do niego zbliżyła, nie pamiętała tych dwóch kroków, którymi okrążyła niewielki stolik, nie zauważyła, kiedy właściwie ujęła jego twarz w dłonie, ani kiedy przesunęła je na jego kark. Czuła się, jak we śnie.
― Nie przepraszaj ― poprosiła cicho, muskając wargami jego policzek. ― Bo to nie było przecież nic złego. ― Przylgnęła do niego ciałem, mocniej objęła za szyję, jakby bała się, że zaraz zniknie, że naprawdę okaże się tylko przyjemnym snem. ― Złe było to, że się odsunąłeś… ― szepnęła miękko i sięgnęła jego warg, całując je ostrożnie, delikatnie, bez dawnego żaru i pasji, ale z nieśmiałym uczuciem, innym rodzajem ciepła, które się w niej tliło i przybierało na sile z każdą kolejną chwilą.
― Nie powiem ci, bo jeszcze mnie aresztujesz za współudział i co wtedy? ― zażartowała, od razu uderzając w lekki ton.
― Tak, piłam. Są po tym całkiem przyjemne halucynacje, ale trzeba uważać, w jakim nastroju to pijesz. Raz upiłam się na smutno i powiedzmy, że nie było to najprzyjemniejsze doświadczenie w moim życiu. Ale ― zastrzegła od razu, nie chcąc skończyć wypowiedzi na smutno ― znajomy Demimoz, ten z którym wtedy byłam w Kirkwall, przyniósł mi to raz na urodziny i wtedy spiliśmy się na wesoło. I powiem ci, że było to bardzo interesujące przeżycie ― parsknęła na wspomnienie zdezorientowanej miny Tony’ego, kiedy obudzili się gdzieś w ogrodzie, cali brudni i święcie przekonani, że wygrali wojnę o konewkę z krasnalami ogrodowymi.
Nie namawiała jednak, więc kiedy tylko Michael wybrał miód, poszła po miód. Ale tłumaczenia z apaszką dalej nie rozumiała, wydawała jej się tylko wymówką do spotkania. Nie przeszkadzało jej to rzecz jasna, naprawdę było jej miło go znowu widzieć, w pewien sposób nawet ukoił część jej obaw.
“Wrzuciłem ją do pudła”.
Uśmiechnęła się blado, wspominając przy tym jedno z pudeł w jej szafie. Może też powinna mu coś oddać?... Choć nie miała na to zbytniej ochoty, nie chciała się rozstawać z tamtą kurtką, dość egoistycznie uznając ją już za swoją.
Obserwowała go uważnie, kiedy wbił wzrok w stół, westchnęła cicho. Tak myślała. To było przecież… logiczne. Zrobiła mu straszną krzywdę, więc to nie było nic dziwnego, że chciał się odciąć, zapomnieć, iść dalej.
― Zapomnij ― mruknęła z cieniem rozbawienia w głosie. ― Skoro już się pofatygowałeś osobiście, żeby mi ją zwrócić, to niniejszym przyjmuję ją z powrotem do swojej szafy i nikt inny nie będzie jej nosił. Poza tym ― dodała żartobliwie ― od trzech lat brakowało mi pasującej apaszki do torebki, więc możesz czuć się bohaterem. Uratowałeś moją garderobę.
”Teraz jestem tutaj”.
Trzy słowa, niby proste, ale jednak niosły za sobą takie przesłanie, że chwilowo znów wybiło ją z rytmu. Zamrugała nieco szybciej, odganiając cisnące się do oczu łzy, wygięła wargi w krótkim, wzruszonym uśmiechu. Teraz był tutaj, a ona chciała, żeby już nigdy nie odchodził, nie zostawiał jej samej.
― Michael… ― zaczęła, chcąc mu to nawet powiedzieć, ale szybko urwała, umilkła, porzucając temat. Bała się trochę, że go spłoszy, bała się, że odpowie jej w taki sposób, w jaki by nie chciała. Nie bała się robić pierwszych kroków w relacjach, wychodziła naprzeciw swoim partnerom, ale oni nie byli ważni. Tak naprawdę, naprawdę zależało jej tylko na nim. A kiedy zdała sobie sprawę z powagi sytuacji, odkryła, że nie jest pewna, jak działać, jak się zachować, żeby było dobrze. Żeby nic nie zepsuć.
Potem zapadło krótkie milczenie, podczas którego uważnie zlustrował ją wzrokiem, jakby sam bił się z myślami. Uśmiechnęła się wtedy, łagodnie, uspokajająco, łudząc się, że to mu pomoże, zdejmie z niego część roztargnienia i ułagodzi szarpiące nim emocje. Wydawał się taki rozbity, że jedyne co chciała teraz zrobić, to przygarnąć go do siebie. Przytulić i nie wypuścić z objęć aż do rana, zagłaskać, w jakiś magiczny sposób przejąć część ciążących mu emocji. Ukoić.
Tego co nadeszło w następnej kolejności nie przewidziała i kompletnie się tego nie spodziewała. Zaskoczył ją, po raz kolejny zresztą tego wieczoru i w pierwszej chwili po prostu osłupiała. Wmurowało ją w podłogę, zabrakło jej tej miękkości w pocałunku, zabrakło emocji. Przez chwilę wydawało jej się, że to była tylko ułuda, że może pomyliła butelki i nalała im Wróżki, ale potem dotarło do niej, że przecież jeszcze nie zamoczyła warg w alkoholu.
Odsunął się lekko, zanim dotarło do niej, co się właściwie stało.
Mrugnęła ociężale, a otępiały od nadmiaru myśli umysł zdawał się kompletnie ją opuścić i pozostawić w ciemności. Spojrzała w jego oczy, doszukując się w nich wskazówki, ale jedyne co dostrzegła, to ułamek skruchy i… czegoś jeszcze. I chyba to coś jeszcze sprawiło, że w końcu oprzytomniała, że wróciła jej zdolność myślenia i czucia.
Szybko, zrób coś, powiedz coś, zanim się spłoszy. Zanim uzna, że to był błąd.
Nie wiedziała, kiedy się do niego zbliżyła, nie pamiętała tych dwóch kroków, którymi okrążyła niewielki stolik, nie zauważyła, kiedy właściwie ujęła jego twarz w dłonie, ani kiedy przesunęła je na jego kark. Czuła się, jak we śnie.
― Nie przepraszaj ― poprosiła cicho, muskając wargami jego policzek. ― Bo to nie było przecież nic złego. ― Przylgnęła do niego ciałem, mocniej objęła za szyję, jakby bała się, że zaraz zniknie, że naprawdę okaże się tylko przyjemnym snem. ― Złe było to, że się odsunąłeś… ― szepnęła miękko i sięgnęła jego warg, całując je ostrożnie, delikatnie, bez dawnego żaru i pasji, ale z nieśmiałym uczuciem, innym rodzajem ciepła, które się w niej tliło i przybierało na sile z każdą kolejną chwilą.
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
Adriana Tonks
Zawód : podwójna agentka, rebeliantka
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
There is an ocean so dark down below the waves
Where you watch while these dreams gently float away
Where you watch while these dreams gently float away
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +6
CZARNA MAGIA : 1 +2
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Zakon Feniksa
Chciał zażartować, że jest aurorem, nie policjantem (zawsze przypominał to osobom, które myliły bardzo poważne ściganie czarnej magii z przymykaniem chuliganów za niepoważne wybryki) i kilka lat temu z pewnością by to zrobił.
Wtedy nie wiedział o pewnym policjancie w życiu Addy.
Przytomnie ugryzł się w język, notując w myślach, że wcale nie jest roztargniony.
-Czyli aż dwa razy się nie zatrułaś. - rozciągnął usta w uśmiechu, mrużąc lekko oczy i usiłując odpędzić pytania o Demimoza z Kirkwall. Tego, z którym została aż do końca, któremu ocaliła życie.
Astrid też została w tamtym lesie do końca.
Znów ugryzł się w język, ze zdziwieniem rejestrując, że - pomimo krótkiego ukłucia zazdrości - chyba go to nie obchodzi. Usiłując zapomnieć o Addzie, szukał rozwiązań od pragmatycznych po idiotyczne. Szukał zapomnienia i uczucia, jakiegokolwiek uczucia, tam, gdzie nie powinien. Nawet w młodości był zresztą beztroski, ale nie autodestrukcyjny.
I nigdy nie czuł się tak jak przy niej, w tamtych dobrych latach. Nie zależało mu tak naprawdę. Wytrwale próbował o tym nie myśleć ani tego nie nazywać, choć przecież kupno pierścionka świadczyło, że przed laty doszedł do pewnych wniosków. A gdy spotkał już znowu, emocje wróciły ze zdwojoną intensywnością. Najpierw złość, nieufność i żal, a potem...
...Wróciłem tylko oddać apaszkę i porozmawiać o Louisie - przypomniał sobie, nie chcąc nazywać tego co teraz ani wpadać na żadne sentymentalne frazesy o tym, że nienawiść jest niebezpiecznie bliska czegoś innego. Nie nienawidził jej, już nie, albo nigdy nie potrafił jej znienawidzić - i chyba chciał o tym zapewnić, widząc cień smutku na jej twarzy, ale nie wiedział jak znaleźć odpowiednie słowa. A Adda szybko zażartowała, rozładowując wkradające się pomiędzy nich napięcie.
Czy wspomnienia już zawsze będą ich płoszyć, czy kiedyś zdołają się z nimi oswoić?
-Prawdziwy ze mnie bohater. - zażartował i przez chwilę było prawie jak dawniej.
Po chwili było naprawdę jak dawniej. Ciepło, zapach frezji i gruszek, niespodziewany pocałunek. Zreflektował się prędko - przeprosił, ale nie dokończył zdania. Wziął głęboki wdech, potrząsnął głową, próbował skarcić w myślach samego siebie. Wiedział, że przed pełnią bywa nieprzewidywalny, ale nie powinien być aż tak lekkomyślny.
Nie przy niej. Nie po tym, co mu powiedziała i o co go pytała. Nie po tym, jak widział jej łzy.
Myślało mu się ciężko, ale chyba nie przez bliskość pełni. Znalazła się tuż obok, tuż przy nim.
-Adda... - odpowiedział na jej słowa jedynie imieniem, w głosie wybrzmiało ciche zaskoczenie. Nie tym, że nie musiał przepraszać - znał ją na tyle by wyczytać z jej miny, że nie musiał. Bardziej zdziwiła go nagła nieśmiałość, rodzaj lęku, który wkradł się między nich obojga. Nie było jej między nimi wcześniej. Przed laty krążyli wokół siebie niczym kot i jastrząb, by spleść się w pożądaniu tuż po zakończonym pościgu.
Znów przymknął oczy, tym razem w odpowiedzi na jej pocałunek. Zsunął dłonie na jej talię i jakaś jego część pragnęła, by było jak wcześniej, by mogli wskrzesić tamten żar. Zapomnieć o całym świecie, bez wątpliwości i zobowiązań.
Ale czasu nie można cofnąć i jakiś głos na dnie sumienia uparcie podpowiadał mu, że może tamten układ nie był najlepszy, nie był idealny. Że może gdyby podszedł do początku ich znajomości mniej egoistycznie, gdyby nie brał wszystkiego za zabawę, gdyby sama Adda uległa mu powolniej... może wtedy spytałby ją o to, o co powinien. Może wtedy nie ignorowałby jej siniaków, może słuchałby uważniej plotek w Ministerstwie, może otworzyłby oczy.
Może staroświeccy czarodzieje nie miewali takich problemów.
Odwzajemnił pocałunek, tym razem bez wahania, ale równie nieśmiało - jakby wcale nie mieli trzech dekad grzechów na karku, jakby znów był w Hogwarcie i zakradał się z koleżanką do szkolnej biblioteki.
Przyciągnął ją bliżej, ale przesunął dłonie na jej łopatki zanim zjechały jeszcze niżej. Wreszcie, zanim poczuł, że ma ochotę pogłębić pocałunek, niechętnie cofnął głowę i oparł czoło o jej czoło.
-To, o co pytałaś w lesie... - szepnął, tym razem nie uciekając od jej spojrzenia. Dlaczego mnie nie chcesz? - pytała, bezgranicznie go zaskakując. A zaskoczony, uciekał do tematu. -To nie tak, że nie. Ale... nic nie jest takie proste jak dawniej.
Wtedy nie wiedział o pewnym policjancie w życiu Addy.
Przytomnie ugryzł się w język, notując w myślach, że wcale nie jest roztargniony.
-Czyli aż dwa razy się nie zatrułaś. - rozciągnął usta w uśmiechu, mrużąc lekko oczy i usiłując odpędzić pytania o Demimoza z Kirkwall. Tego, z którym została aż do końca, któremu ocaliła życie.
Znów ugryzł się w język, ze zdziwieniem rejestrując, że - pomimo krótkiego ukłucia zazdrości - chyba go to nie obchodzi. Usiłując zapomnieć o Addzie, szukał rozwiązań od pragmatycznych po idiotyczne. Szukał zapomnienia i uczucia, jakiegokolwiek uczucia, tam, gdzie nie powinien. Nawet w młodości był zresztą beztroski, ale nie autodestrukcyjny.
I nigdy nie czuł się tak jak przy niej, w tamtych dobrych latach. Nie zależało mu tak naprawdę. Wytrwale próbował o tym nie myśleć ani tego nie nazywać, choć przecież kupno pierścionka świadczyło, że przed laty doszedł do pewnych wniosków. A gdy spotkał już znowu, emocje wróciły ze zdwojoną intensywnością. Najpierw złość, nieufność i żal, a potem...
...Wróciłem tylko oddać apaszkę i porozmawiać o Louisie - przypomniał sobie, nie chcąc nazywać tego co teraz ani wpadać na żadne sentymentalne frazesy o tym, że nienawiść jest niebezpiecznie bliska czegoś innego. Nie nienawidził jej, już nie, albo nigdy nie potrafił jej znienawidzić - i chyba chciał o tym zapewnić, widząc cień smutku na jej twarzy, ale nie wiedział jak znaleźć odpowiednie słowa. A Adda szybko zażartowała, rozładowując wkradające się pomiędzy nich napięcie.
Czy wspomnienia już zawsze będą ich płoszyć, czy kiedyś zdołają się z nimi oswoić?
-Prawdziwy ze mnie bohater. - zażartował i przez chwilę było prawie jak dawniej.
Po chwili było naprawdę jak dawniej. Ciepło, zapach frezji i gruszek, niespodziewany pocałunek. Zreflektował się prędko - przeprosił, ale nie dokończył zdania. Wziął głęboki wdech, potrząsnął głową, próbował skarcić w myślach samego siebie. Wiedział, że przed pełnią bywa nieprzewidywalny, ale nie powinien być aż tak lekkomyślny.
Nie przy niej. Nie po tym, co mu powiedziała i o co go pytała. Nie po tym, jak widział jej łzy.
Myślało mu się ciężko, ale chyba nie przez bliskość pełni. Znalazła się tuż obok, tuż przy nim.
-Adda... - odpowiedział na jej słowa jedynie imieniem, w głosie wybrzmiało ciche zaskoczenie. Nie tym, że nie musiał przepraszać - znał ją na tyle by wyczytać z jej miny, że nie musiał. Bardziej zdziwiła go nagła nieśmiałość, rodzaj lęku, który wkradł się między nich obojga. Nie było jej między nimi wcześniej. Przed laty krążyli wokół siebie niczym kot i jastrząb, by spleść się w pożądaniu tuż po zakończonym pościgu.
Znów przymknął oczy, tym razem w odpowiedzi na jej pocałunek. Zsunął dłonie na jej talię i jakaś jego część pragnęła, by było jak wcześniej, by mogli wskrzesić tamten żar. Zapomnieć o całym świecie, bez wątpliwości i zobowiązań.
Ale czasu nie można cofnąć i jakiś głos na dnie sumienia uparcie podpowiadał mu, że może tamten układ nie był najlepszy, nie był idealny. Że może gdyby podszedł do początku ich znajomości mniej egoistycznie, gdyby nie brał wszystkiego za zabawę, gdyby sama Adda uległa mu powolniej... może wtedy spytałby ją o to, o co powinien. Może wtedy nie ignorowałby jej siniaków, może słuchałby uważniej plotek w Ministerstwie, może otworzyłby oczy.
Może staroświeccy czarodzieje nie miewali takich problemów.
Odwzajemnił pocałunek, tym razem bez wahania, ale równie nieśmiało - jakby wcale nie mieli trzech dekad grzechów na karku, jakby znów był w Hogwarcie i zakradał się z koleżanką do szkolnej biblioteki.
Przyciągnął ją bliżej, ale przesunął dłonie na jej łopatki zanim zjechały jeszcze niżej. Wreszcie, zanim poczuł, że ma ochotę pogłębić pocałunek, niechętnie cofnął głowę i oparł czoło o jej czoło.
-To, o co pytałaś w lesie... - szepnął, tym razem nie uciekając od jej spojrzenia. Dlaczego mnie nie chcesz? - pytała, bezgranicznie go zaskakując. A zaskoczony, uciekał do tematu. -To nie tak, że nie. Ale... nic nie jest takie proste jak dawniej.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Uniosła nieznacznie brwi, kiedy nawiązał do lasu. Nie sądziła, że będzie tamtą rozmowę pamiętał tak szczegółowo, nie podejrzewała, że wróci do tematu. Dla niej… trochę wyrzuciła tamte wspomnienia z głowy. Wypłakała je i schowała do szafy, pozostawiając w pamięci tylko najistotniejsze fakty, jak wszystko to, co mówił jej o likantropii i swoich przemianach poza pełnią. Inne… kwestie, które nie spotkały się wtedy ze zbyt entuzjastycznym odbiorem ― pogrzebała.
Aż do teraz.
Musiała się chwilę zastanowić do której konkretnie części się odnosi, a to, że był tak blisko, wcale nic nie ułatwiało. Z tej odległości dostrzegała nawet, że w jego oczach nad szarością przeważa błękit; ciepły, łagodny, jak letnie niebo. Czuła, jak się w nim zatraca.
― Nie, nic nie jest ― potaknęła cicho, zsuwając dłonie z jego karku na ramiona. ― I jeszcze długo nic nie będzie proste.
Ale czy to cokolwiek zmieniało? Nie chciała do niego wrócić, bo było prosto i przyjemnie, kierowało nią co innego. Zresztą, może wtedy, trzy lata temu, też wcale nie było prosto, ale ogołocili tę relację tak bardzo, że właśnie taka się wydawała? Prosta, niezobowiązująca, na tle rozrywkowym, bez przyszłości?
― Ale czy musi być, żebyśmy dali sobie drugą szansę? ― spytała cicho, niemal na granicy szeptu. ― Ja… wiele razy myślałam nad tym, czy to się mogło kiedyś udać. Jakie błędy popełniłam i czy dało się je naprostować. A kiedy w Londynie ogłosili twoją śmierć… ― spuściła oczy, prześlizgnęła się spojrzeniem po jego szyi, przelotnie przypomniała sobie o tamtej paskudnej bliźnie, którą miał w pubie. ― …wtedy dotarło do mnie, że już nigdy się nie dowiem. Że przepuściłam bokiem okazję, która trafia się tylko raz w życiu; że dałam ci odejść, bo byłam zbyt dumna i zbyt samodzielna na to, by prosić o pomoc.
Zsunęła jedną dłoń niżej, musnęła palcami skryty pod materiałem koszuli obojczyk. Ciepło jego ciała przyjemnie przenikało przez materiał, kusiło, by wtulić się mocniej, schować w jego objęciach i poczekać, aż świat sam się uspokoi.
Było tyle rzeczy o których chciała mu powiedzieć, tyle przemyśleń, którymi mogłaby się podzielić, ale wydawało jej się, że to jeszcze nie jest ten czas. Owszem, przed chwilą przeżyli cudowny moment, nadal był blisko niej, ale nie miała zielonego pojęcia na ile tak naprawdę był gotowy. Ile słów go przygniecie, które konkretnie spłoszą. Kiedyś wiedziała, że nie chciał zobowiązań, że szukał rozrywki i prosto jej było ją dać. Teraz… teraz nie wiedziała do końca, czego szukał.
Przymknęła oczy, przesunęła dłoń jeszcze nieco niżej, na mostek. Czuła pod palcami nikły, spokojny rytm, jaki wybijało jego serce.
― Tym razem moglibyśmy się nauczyć na starych błędach i inaczej poprowadzić tę znajomość. Może nawet, mimo wojennej zawieruchy i niepewnych dni, czekałoby na nas szczęśliwe zakończenie. ― Uśmiechnęła się nieznacznie, samym kącikiem ust. Podniosła powieki, znów odszukała jego spojrzenie; w zielonych oczach tlił się ognik nieśmiałej nadziei. ― Chcesz spróbować? ― spytała cicho. ― Poznać się od nowa…?
Aż do teraz.
Musiała się chwilę zastanowić do której konkretnie części się odnosi, a to, że był tak blisko, wcale nic nie ułatwiało. Z tej odległości dostrzegała nawet, że w jego oczach nad szarością przeważa błękit; ciepły, łagodny, jak letnie niebo. Czuła, jak się w nim zatraca.
― Nie, nic nie jest ― potaknęła cicho, zsuwając dłonie z jego karku na ramiona. ― I jeszcze długo nic nie będzie proste.
Ale czy to cokolwiek zmieniało? Nie chciała do niego wrócić, bo było prosto i przyjemnie, kierowało nią co innego. Zresztą, może wtedy, trzy lata temu, też wcale nie było prosto, ale ogołocili tę relację tak bardzo, że właśnie taka się wydawała? Prosta, niezobowiązująca, na tle rozrywkowym, bez przyszłości?
― Ale czy musi być, żebyśmy dali sobie drugą szansę? ― spytała cicho, niemal na granicy szeptu. ― Ja… wiele razy myślałam nad tym, czy to się mogło kiedyś udać. Jakie błędy popełniłam i czy dało się je naprostować. A kiedy w Londynie ogłosili twoją śmierć… ― spuściła oczy, prześlizgnęła się spojrzeniem po jego szyi, przelotnie przypomniała sobie o tamtej paskudnej bliźnie, którą miał w pubie. ― …wtedy dotarło do mnie, że już nigdy się nie dowiem. Że przepuściłam bokiem okazję, która trafia się tylko raz w życiu; że dałam ci odejść, bo byłam zbyt dumna i zbyt samodzielna na to, by prosić o pomoc.
Zsunęła jedną dłoń niżej, musnęła palcami skryty pod materiałem koszuli obojczyk. Ciepło jego ciała przyjemnie przenikało przez materiał, kusiło, by wtulić się mocniej, schować w jego objęciach i poczekać, aż świat sam się uspokoi.
Było tyle rzeczy o których chciała mu powiedzieć, tyle przemyśleń, którymi mogłaby się podzielić, ale wydawało jej się, że to jeszcze nie jest ten czas. Owszem, przed chwilą przeżyli cudowny moment, nadal był blisko niej, ale nie miała zielonego pojęcia na ile tak naprawdę był gotowy. Ile słów go przygniecie, które konkretnie spłoszą. Kiedyś wiedziała, że nie chciał zobowiązań, że szukał rozrywki i prosto jej było ją dać. Teraz… teraz nie wiedziała do końca, czego szukał.
Przymknęła oczy, przesunęła dłoń jeszcze nieco niżej, na mostek. Czuła pod palcami nikły, spokojny rytm, jaki wybijało jego serce.
― Tym razem moglibyśmy się nauczyć na starych błędach i inaczej poprowadzić tę znajomość. Może nawet, mimo wojennej zawieruchy i niepewnych dni, czekałoby na nas szczęśliwe zakończenie. ― Uśmiechnęła się nieznacznie, samym kącikiem ust. Podniosła powieki, znów odszukała jego spojrzenie; w zielonych oczach tlił się ognik nieśmiałej nadziei. ― Chcesz spróbować? ― spytała cicho. ― Poznać się od nowa…?
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
Adriana Tonks
Zawód : podwójna agentka, rebeliantka
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
There is an ocean so dark down below the waves
Where you watch while these dreams gently float away
Where you watch while these dreams gently float away
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +6
CZARNA MAGIA : 1 +2
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Zakon Feniksa
Widział - a może poczuł, bo czasem miał wrażenie, że nuty gruszki i frezji nierozerwalnie splatają się z jej (ich?) emocjami, raz słabsze, raz mocniejsze - chwilową konsternację. Samemu spuścił wzrok, czy nie powinien o tym mówić? Adda nigdy nie przepadała za dzieleniem się słabościami, pod tym względem byli do siebie podobni. Tym bardziej zdziwiło go tamto pytanie, tym bardziej zapadło mu w pamięć.
Rozplotła ramiona - chciała się odsunąć? Jej dłonie pozostały na jego ramionach, a on nie mógł i nie chciał oderwać wzroku od zieleni jej oczu.
Jak wtedy, nad Tamizą. Tuż przed pocałunkiem i tuż po nim, gdy wszystko było jeszcze takie proste.
Skinął lekko głową i paradoksalnie, ulżyło mu, że to przyznała. Nie był już tamtym, beztroskim Michaelem, który bez skrępowania bawiłby się z nieświadomą komplikacji kobietą. Nie był też tamtym zafiksowanym na własnej karierze mugolakiem, który usiłował ignorować zepsucie otaczające go świata dopóki jego własna pozycja pozostawała niezagrożona. Ich zerwanie, choć starannie wyreżyserowane, było pierwszym zimnym prysznicem - i skutkiem rzeczywistych poglądów Igora, choć nie tych jej. Okropności wojny otworzyły mu oczy, skłoniły do życia w nieustannym niepokoju. Czy w ogóle mieli szansę cofnąć to wszystko, naprawić ten zasnuty ciemnością świat? Czy Adda miała jeszcze nadzieję, tą prawdziwą?
Czy spotkania z rozpoznawalnym aurorem nie zagrożą jej pracy, jej przykrywce, jej bezpieczeństwu?
Może kiedyś zada jej te pytania, ale jej deklaracja podpowiadała mu, że nie musiał - nie dzisiaj.
Dojrzeli przecież obydwoje.
Otworzył szerzej oczy, słysząc pytanie na granicy szeptu. Chciał odpowiedzieć, ale musiał przemyśleć własne słowa - nie powie jej w końcu, że przez ostatnie trzy lata robił wszystko aby odepchnąć od siebie podobne myśli, nie mając powodu by wierzyć, że kiedykolwiek mogłaby go zechcieć. Nie sądząc, że on potrafiłby zaufać jej.
-Adda... - mówiła dalej i w jednej chwili dotarło do niego, że gdy on próbował zapomnieć - ona nie zapomniała. Do tej pory nie myślał o tym, co czuła gdy pojawił się tamten numer "Walczącego Maga". Próbował nie myśleć o nikim, kto mógł go znać - wiedząc, że dopóki prawda nie wyjdzie na jaw podczas którejś z akcji, powinien zostawić wszystko za sobą. Niespodziewana przewaga strategiczna była zbyt cenna, by mieć jakiekolwiek sentymenty.
Położył dłoń na jej policzku - trochę nieśmiało i nieporadnie, odzwyczaił się od czułości, a przed laty okazywali sobie troskę w... inny sposób.
-...nie umiałbym rzucić Szatańskiej Pożogi. - nie powinien z tego żartować, ale jak inaczej żyć z własną śmiercią, jak spoglądać w oczy kobiety, którą dotknęła? -Że byłaś zbyt zaczytana w prasie, by zorientować się, że "Walczący Mag" to śmieć? - uzupełnił, wyraźnie żartując. Samemu zaczął przecież czytać tą szmirę by mieć jakiekolwiek pojęcie na temat tego, co działo się w stolicy.
Spojrzał w dół, gdy wspomniała o szczęśliwym zakończeniu, po raz pierwszy przerywając kontakt wzrokowy.
-Nie wiem... - zaczął, ledwo słyszalnie. -...czy jest jeszcze dla mnie szczęśliwe zakończenie. - napotkał różne pokusy, zszargane zdrowie, sytuacje o których wolałby nie myśleć, krew na własnych rękach. Nawet wyrzuty Kerstin - wiedział, jak martwiła się o nich najmłodsza siostra, wiedział, że pragnęłaby normalniejszego i bezpieczniejszego życia.
I za każdym razem Zakon i wojna okazywały się ważniejsze. Zabrnął zbyt głęboko, Justine zabrnęła zbyt głęboko. Nie zostawiłby siostry, nie zostawiłby sprawy.
I wciąż miał wrażenie, że musi odpokutować. Szereg błędów, tamtą akcję w Norwegii, dystans od rodziny i śmierć matki, dalsze grzechy. Że tylko wojna trzyma go w pionie, może nawet mocniej od rodziny, bo nic innego nie pozostało.
Nie wiedział, czy potrafił dopuścić do siebie nagłą nadzieję, wyobrazić sobie inny scenariusz. Nie wiedział, czy chciał spróbować - ramy w jakich zamknął sam siebie, choć posępne, były przewidywalne i bezpieczne. Nie szargały emocjami, w ciszy pogodził się z ostatecznością.
Podniósł powoli wzrok. Ona też walczy - musiał sobie przypomnieć i w tej świadomości było coś pokrzepiającego. Rozumieli się już przed laty, gdy obydwoje pracowali w służbach. A teraz, gdy obydwoje pracowali dla podziemia.
-Nie chcę złamać ci serca - zastrzegł, kąciki ust zadrżały jakby próbował się uśmiechnąć i nie był w stanie.
A przyszedłem dzisiaj, bo nie wiem, co będzie nawet jutro. Każdej pełni, pomimo środków ostrożności, czuł się bardziej bezbronny niż zwykle, czuł się o krok bliżej końca. Plotki o tym, że niektóre wilkołaki nie wytrzymywały nawet w czasach pokoju - że częstym wyjściem z samotnej klątwy było szaleństwo lub śmierć - niczego nie ułatwiały.
-...ale chcę cię poznać na nowo. - szepnął, muskając wargami jej czoło.
Rozplotła ramiona - chciała się odsunąć? Jej dłonie pozostały na jego ramionach, a on nie mógł i nie chciał oderwać wzroku od zieleni jej oczu.
Jak wtedy, nad Tamizą. Tuż przed pocałunkiem i tuż po nim, gdy wszystko było jeszcze takie proste.
Skinął lekko głową i paradoksalnie, ulżyło mu, że to przyznała. Nie był już tamtym, beztroskim Michaelem, który bez skrępowania bawiłby się z nieświadomą komplikacji kobietą. Nie był też tamtym zafiksowanym na własnej karierze mugolakiem, który usiłował ignorować zepsucie otaczające go świata dopóki jego własna pozycja pozostawała niezagrożona. Ich zerwanie, choć starannie wyreżyserowane, było pierwszym zimnym prysznicem - i skutkiem rzeczywistych poglądów Igora, choć nie tych jej. Okropności wojny otworzyły mu oczy, skłoniły do życia w nieustannym niepokoju. Czy w ogóle mieli szansę cofnąć to wszystko, naprawić ten zasnuty ciemnością świat? Czy Adda miała jeszcze nadzieję, tą prawdziwą?
Czy spotkania z rozpoznawalnym aurorem nie zagrożą jej pracy, jej przykrywce, jej bezpieczeństwu?
Może kiedyś zada jej te pytania, ale jej deklaracja podpowiadała mu, że nie musiał - nie dzisiaj.
Dojrzeli przecież obydwoje.
Otworzył szerzej oczy, słysząc pytanie na granicy szeptu. Chciał odpowiedzieć, ale musiał przemyśleć własne słowa - nie powie jej w końcu, że przez ostatnie trzy lata robił wszystko aby odepchnąć od siebie podobne myśli, nie mając powodu by wierzyć, że kiedykolwiek mogłaby go zechcieć. Nie sądząc, że on potrafiłby zaufać jej.
-Adda... - mówiła dalej i w jednej chwili dotarło do niego, że gdy on próbował zapomnieć - ona nie zapomniała. Do tej pory nie myślał o tym, co czuła gdy pojawił się tamten numer "Walczącego Maga". Próbował nie myśleć o nikim, kto mógł go znać - wiedząc, że dopóki prawda nie wyjdzie na jaw podczas którejś z akcji, powinien zostawić wszystko za sobą. Niespodziewana przewaga strategiczna była zbyt cenna, by mieć jakiekolwiek sentymenty.
Położył dłoń na jej policzku - trochę nieśmiało i nieporadnie, odzwyczaił się od czułości, a przed laty okazywali sobie troskę w... inny sposób.
-...nie umiałbym rzucić Szatańskiej Pożogi. - nie powinien z tego żartować, ale jak inaczej żyć z własną śmiercią, jak spoglądać w oczy kobiety, którą dotknęła? -Że byłaś zbyt zaczytana w prasie, by zorientować się, że "Walczący Mag" to śmieć? - uzupełnił, wyraźnie żartując. Samemu zaczął przecież czytać tą szmirę by mieć jakiekolwiek pojęcie na temat tego, co działo się w stolicy.
Spojrzał w dół, gdy wspomniała o szczęśliwym zakończeniu, po raz pierwszy przerywając kontakt wzrokowy.
-Nie wiem... - zaczął, ledwo słyszalnie. -...czy jest jeszcze dla mnie szczęśliwe zakończenie. - napotkał różne pokusy, zszargane zdrowie, sytuacje o których wolałby nie myśleć, krew na własnych rękach. Nawet wyrzuty Kerstin - wiedział, jak martwiła się o nich najmłodsza siostra, wiedział, że pragnęłaby normalniejszego i bezpieczniejszego życia.
I za każdym razem Zakon i wojna okazywały się ważniejsze. Zabrnął zbyt głęboko, Justine zabrnęła zbyt głęboko. Nie zostawiłby siostry, nie zostawiłby sprawy.
I wciąż miał wrażenie, że musi odpokutować. Szereg błędów, tamtą akcję w Norwegii, dystans od rodziny i śmierć matki, dalsze grzechy. Że tylko wojna trzyma go w pionie, może nawet mocniej od rodziny, bo nic innego nie pozostało.
Nie wiedział, czy potrafił dopuścić do siebie nagłą nadzieję, wyobrazić sobie inny scenariusz. Nie wiedział, czy chciał spróbować - ramy w jakich zamknął sam siebie, choć posępne, były przewidywalne i bezpieczne. Nie szargały emocjami, w ciszy pogodził się z ostatecznością.
Podniósł powoli wzrok. Ona też walczy - musiał sobie przypomnieć i w tej świadomości było coś pokrzepiającego. Rozumieli się już przed laty, gdy obydwoje pracowali w służbach. A teraz, gdy obydwoje pracowali dla podziemia.
-Nie chcę złamać ci serca - zastrzegł, kąciki ust zadrżały jakby próbował się uśmiechnąć i nie był w stanie.
A przyszedłem dzisiaj, bo nie wiem, co będzie nawet jutro. Każdej pełni, pomimo środków ostrożności, czuł się bardziej bezbronny niż zwykle, czuł się o krok bliżej końca. Plotki o tym, że niektóre wilkołaki nie wytrzymywały nawet w czasach pokoju - że częstym wyjściem z samotnej klątwy było szaleństwo lub śmierć - niczego nie ułatwiały.
-...ale chcę cię poznać na nowo. - szepnął, muskając wargami jej czoło.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Praca w tym momencie była na dalszym ― o ile nie ostatnim ― planie. Gdzieś z tyłu głowy tłukła się myśl, że publiczne pokazywanie się z nim jest ryzykowne; nawet w Grimsby było blisko. Gdyby nie zabił tamtego dzieciaka, już byłaby spalona.
Z jednej strony ― wiedziała, jak udawać, że nic ich nie łączy. Przecież cały 1954, podczas wspólnej pracy dla londyńskiego Ministerstwa, doskonale jej to wychodziło. Mogłaby to powtórzyć, mogłaby inaczej rozgrywać pracę w terenie, mniej angażować się w bezpośrednie akcje, nie zostawać po przybyciu posiłków, a od razu osuwać się w cień, znikać.
Z drugiej ― wiedziała, że to był jeden z popełnionych wtedy błędów i na Merlina, nie chciała go powtarzać. Gdyby tylko świat był normalniejszy, napisałaby do wszystkich gazet, żeby w porannym druku poszło ogłoszenie, że niniejszym pan Michael Tonks należy teraz do niej i łapy precz, bo nie ręczy za siebie.
Nie miała jeszcze pomysłu, jak to pogodzić, ale postanowiła się tym dzisiaj nie martwić. Może jutro, może pojutrze. Teraz wolała się skupić na nim; na tym, że przyszedł, że z nią rozmawiał. W końcu z nią rozmawiał, zamiast się płoszyć, próbować przestraszyć likantropią, albo czymś jeszcze innym.
Wtuliła policzek w jego dłoń, spragniona dotyku i wygięła odruchowo wargi, słysząc, jak żartuje. Przynajmniej wrócił mu humor. Przynajmniej na chwilę, bo kolejne słowa nie niosły w sobie choćby śladu wesołości, a ona nie wiedziała, co mu powiedzieć. Naturalnym byłoby stwierdzenie, że jego szczęśliwe zakończenie jest tutaj, z nią, ale nie chciała z miejsca uderzać w tak poważne deklaracje. Poza tym, nie chciała wyjść na zaborczą.
― Zawsze jest jakaś opcja, Michael. Nie tylko ta najgorsza i najczarniejsza. Może… może nie powinniśmy marzyć o nie wiadomo czym, ale nawet podczas wojny można znaleźć własny skrawek szczęścia. ― Uniosła dłoń, lekkim ruchem zgarnęła mu kosmyk włosów ze skroni. ― Coś, dla czego chce się dalej walczyć. Poza wzniosłymi ideami, poza oczywistym. Tak egoistycznie, dla samych siebie.
Teraz pracowała dla podziemia głównie z poczucia niesprawiedliwości. Nie godziła się na taki świat w którym czarodziejów i czarownice poddawało się tak daleko idącej segregacji, nie wierzyła w czystość krwi i te wszystkie dyrymały. Ale… jakiś czas temu dotarło do niej, że najwierniejszy żołnierz to nie ten, który walczy za ideę, ale za własny dom. Za rodzinę, za przyjaciół, za bliskich.
Uśmiechnęła się smutno, kiedy powiedział, że nie chce złamać jej serca.
― Nie martw się, Mike ― powiedziała cicho, siląc się na choćby cień wesołości. Nie chciała zabrzmieć zbyt depresyjnie. ― Jest złamane od stycznia 1955. Nic złego więcej mu się nie stanie ― musnęła opuszkami palców jego policzek, powiodła nimi wzdłuż linii szczęki ― ale… zawsze możesz je posklejać, jeśli chcesz. Jeśli dasz radę.
Przymknęła oczy, czując dotyk warg na czole. Dłonie odruchowo powędrowały znów na jego ramiona; objęła go mocno, wtuliła twarz w jego szyję. Miała ochotę się roześmiać i rozpłakać jednocześnie.
― Lubię, kiedy mnie przytulasz ― wymruczała w ciepłą skórę zamiast tego. Odetchnęła głębiej, spokojniej. ― Czuję się wtedy… silniejsza.
Z jednej strony ― wiedziała, jak udawać, że nic ich nie łączy. Przecież cały 1954, podczas wspólnej pracy dla londyńskiego Ministerstwa, doskonale jej to wychodziło. Mogłaby to powtórzyć, mogłaby inaczej rozgrywać pracę w terenie, mniej angażować się w bezpośrednie akcje, nie zostawać po przybyciu posiłków, a od razu osuwać się w cień, znikać.
Z drugiej ― wiedziała, że to był jeden z popełnionych wtedy błędów i na Merlina, nie chciała go powtarzać. Gdyby tylko świat był normalniejszy, napisałaby do wszystkich gazet, żeby w porannym druku poszło ogłoszenie, że niniejszym pan Michael Tonks należy teraz do niej i łapy precz, bo nie ręczy za siebie.
Nie miała jeszcze pomysłu, jak to pogodzić, ale postanowiła się tym dzisiaj nie martwić. Może jutro, może pojutrze. Teraz wolała się skupić na nim; na tym, że przyszedł, że z nią rozmawiał. W końcu z nią rozmawiał, zamiast się płoszyć, próbować przestraszyć likantropią, albo czymś jeszcze innym.
Wtuliła policzek w jego dłoń, spragniona dotyku i wygięła odruchowo wargi, słysząc, jak żartuje. Przynajmniej wrócił mu humor. Przynajmniej na chwilę, bo kolejne słowa nie niosły w sobie choćby śladu wesołości, a ona nie wiedziała, co mu powiedzieć. Naturalnym byłoby stwierdzenie, że jego szczęśliwe zakończenie jest tutaj, z nią, ale nie chciała z miejsca uderzać w tak poważne deklaracje. Poza tym, nie chciała wyjść na zaborczą.
― Zawsze jest jakaś opcja, Michael. Nie tylko ta najgorsza i najczarniejsza. Może… może nie powinniśmy marzyć o nie wiadomo czym, ale nawet podczas wojny można znaleźć własny skrawek szczęścia. ― Uniosła dłoń, lekkim ruchem zgarnęła mu kosmyk włosów ze skroni. ― Coś, dla czego chce się dalej walczyć. Poza wzniosłymi ideami, poza oczywistym. Tak egoistycznie, dla samych siebie.
Teraz pracowała dla podziemia głównie z poczucia niesprawiedliwości. Nie godziła się na taki świat w którym czarodziejów i czarownice poddawało się tak daleko idącej segregacji, nie wierzyła w czystość krwi i te wszystkie dyrymały. Ale… jakiś czas temu dotarło do niej, że najwierniejszy żołnierz to nie ten, który walczy za ideę, ale za własny dom. Za rodzinę, za przyjaciół, za bliskich.
Uśmiechnęła się smutno, kiedy powiedział, że nie chce złamać jej serca.
― Nie martw się, Mike ― powiedziała cicho, siląc się na choćby cień wesołości. Nie chciała zabrzmieć zbyt depresyjnie. ― Jest złamane od stycznia 1955. Nic złego więcej mu się nie stanie ― musnęła opuszkami palców jego policzek, powiodła nimi wzdłuż linii szczęki ― ale… zawsze możesz je posklejać, jeśli chcesz. Jeśli dasz radę.
Przymknęła oczy, czując dotyk warg na czole. Dłonie odruchowo powędrowały znów na jego ramiona; objęła go mocno, wtuliła twarz w jego szyję. Miała ochotę się roześmiać i rozpłakać jednocześnie.
― Lubię, kiedy mnie przytulasz ― wymruczała w ciepłą skórę zamiast tego. Odetchnęła głębiej, spokojniej. ― Czuję się wtedy… silniejsza.
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
Adriana Tonks
Zawód : podwójna agentka, rebeliantka
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
There is an ocean so dark down below the waves
Where you watch while these dreams gently float away
Where you watch while these dreams gently float away
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +6
CZARNA MAGIA : 1 +2
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Zakon Feniksa
Miał wrażenie, że ilekroć kierował się egoizmem, tylekroć kończyło się to źle. Chwila zapomnienia, piętrzące się konsekwencje. Za pierwszym razem Adda miała być chwilą zapomnienia...
Może mogliby... nie egoistycznie, a dla skrawka szczęścia.
Jeśli to zniesiesz - chciał powiedzieć. Tą niepewność, nieustanne ryzyko. Gdy odgarnęła mu włosy dotarło do niego, że może nie musiał tego mówić, nie na głos. Jeszcze nie, albo może nigdy. Już to zniosła, najwyraźniej uwierzyła w jego śmierć.
Nie chciał się martwić, ale...
... grymas zmartwienia i tak przemknął po jego twarzy, gdy przyznała się do złamanego serca.
Kilka tygodni temu skwitowałby je słowa posępnym milczeniem albo bezpardonowym wytknięciem, że sama złamała je sobie - im - złamała.
Od tamtego czasu wszystko się zmieniło. Dowiedział się zbyt wiele i próbował jakoś to zrozumieć, choć dalej nie rozumiał, nie wszystko. Wiedział o przemocy, o tamtej stracie, o tym, że się bała. Nadal nie rozumiał skali tamtego lęku, nadal nie zgadzał się z jej decyzjami, ale miał o tym wszystkim większe pojęcie. Wiedział już, które tematy są wrażliwe i jakie stwierdzenia byłyby bezlitosne.
Może kiedyś odważy się ją spytać dlaczego wyszła za tamtego i dlaczego tak długo z nim została, ale to nie był odpowiedni moment.
-Nadal jest złamane? - westchnął, chyba próbując rozładować napięcie, ale jego spojrzenie pozostało poważne, smutne.
Moje też, choć bardzo długo udawał przed światem i sobą, że wcale nie, albo że to wojna lub likantropia lub dowolny inny powód złamał mu serce mocniej.
-Nawet... - nachylił się do przodu, znów ją pocałował, delikatnie. Chciałby znaleźć w sobie dawną beztroskę i zdecydowanie, ale na razie dotyk był niemalże muśnięciem, jakby faktycznie poznawali i oswajali się od nowa. -...teraz? - uśmiechnął się, przygarnął ją do siebie. Atmosfera była dziwna, ciężka - radosna i smutna równocześnie, jakby dwa połamane serca nie były pewne co dalej. Jakby minione lata odebrały im dawną swobodę i nauczyły płochliwości - czuł się dziwnie, uważając na każdy dotyk i każde słowo, a zdawało mu się, że Adda przy nim jeszcze ostrożniejsza.
W odpowiedzi na wyznanie, przytulił ją mocniej i trwali tak chwilę, serce przy sercu.
W końcu opuścił ręce, zerknął przez jej ramię na szklaneczki na stole.
-Nie powinienem dziś za dużo pić, ale... toast? - zaproponował, nie precyzując za co.
Za drugą szansę.
Może mogliby... nie egoistycznie, a dla skrawka szczęścia.
Jeśli to zniesiesz - chciał powiedzieć. Tą niepewność, nieustanne ryzyko. Gdy odgarnęła mu włosy dotarło do niego, że może nie musiał tego mówić, nie na głos. Jeszcze nie, albo może nigdy. Już to zniosła, najwyraźniej uwierzyła w jego śmierć.
Nie chciał się martwić, ale...
... grymas zmartwienia i tak przemknął po jego twarzy, gdy przyznała się do złamanego serca.
Kilka tygodni temu skwitowałby je słowa posępnym milczeniem albo bezpardonowym wytknięciem, że sama złamała je sobie - im - złamała.
Od tamtego czasu wszystko się zmieniło. Dowiedział się zbyt wiele i próbował jakoś to zrozumieć, choć dalej nie rozumiał, nie wszystko. Wiedział o przemocy, o tamtej stracie, o tym, że się bała. Nadal nie rozumiał skali tamtego lęku, nadal nie zgadzał się z jej decyzjami, ale miał o tym wszystkim większe pojęcie. Wiedział już, które tematy są wrażliwe i jakie stwierdzenia byłyby bezlitosne.
Może kiedyś odważy się ją spytać dlaczego wyszła za tamtego i dlaczego tak długo z nim została, ale to nie był odpowiedni moment.
-Nadal jest złamane? - westchnął, chyba próbując rozładować napięcie, ale jego spojrzenie pozostało poważne, smutne.
Moje też, choć bardzo długo udawał przed światem i sobą, że wcale nie, albo że to wojna lub likantropia lub dowolny inny powód złamał mu serce mocniej.
-Nawet... - nachylił się do przodu, znów ją pocałował, delikatnie. Chciałby znaleźć w sobie dawną beztroskę i zdecydowanie, ale na razie dotyk był niemalże muśnięciem, jakby faktycznie poznawali i oswajali się od nowa. -...teraz? - uśmiechnął się, przygarnął ją do siebie. Atmosfera była dziwna, ciężka - radosna i smutna równocześnie, jakby dwa połamane serca nie były pewne co dalej. Jakby minione lata odebrały im dawną swobodę i nauczyły płochliwości - czuł się dziwnie, uważając na każdy dotyk i każde słowo, a zdawało mu się, że Adda przy nim jeszcze ostrożniejsza.
W odpowiedzi na wyznanie, przytulił ją mocniej i trwali tak chwilę, serce przy sercu.
W końcu opuścił ręce, zerknął przez jej ramię na szklaneczki na stole.
-Nie powinienem dziś za dużo pić, ale... toast? - zaproponował, nie precyzując za co.
Za drugą szansę.
Can I not save one
from the pitiless wave?
On mógł tego nie mówić ― nie na głos w każdym razie ― ale zdradzało go spojrzenie. Podświadomie rozumiała, co go trapi, ale nie była pewna, czy w trosce o nią i to, czy sobie poradzi z ewentualną stratą, pomyślał także o sobie. Nie tylko on podejmował ryzyko i nie tylko on mógł pewnego dnia po prostu nie wrócić; jej też mogło się to przytrafić, a biorąc pod uwagę charakter jej pracy, może miała na to nawet większe szanse. Niepisaną zasadą wyznawaną przez Demimozy było proste: “nie daj się pojmać żywcem”. Owszem, z niektórych sytuacji dało się wyłgać, ale w tych prawdziwie zagrażających sprawie nie było innego wyjścia. Nie, jeśli sprawy podziemia miały pozostać w podziemiu.
Była więc świadoma. Świadoma kruchości ich relacji, życia. Ale cała ta niepewność i ciężar wojny sprawiały tylko, że nie mogłaby odejść w spokoju, wiedząc, że nawet nie spróbowała. Że nie wydarła szczęścia dla siebie, kiedy na jej oczach inni właśnie to robili. Choćby sam Tony dla przykładu, od niedawna pan mąż i głowa nowo powstałej rodziny.
Jeśli czekał ich paskudny koniec gdzieś w walce ― niech tak będzie. Ale przed tym końcem mogli spróbować żyć czymś więcej niż tylko pracą i zmartwieniem o rodzinę.
Parsknęła cicho, kiedy znów ją pocałował, skorzystała z ciepłych objęć. Przez chwilę zastanowiła się, czy mógłby u niej zostać. Nie w jakimś konkretnym celu, po prostu żeby ze sobą pobyć, odpocząć. Mogłaby mu nawet odstąpić pół koca w łóżku, albo pokazać, jak się ułożyć na kanapie żeby zepsuta sprężyna za bardzo nie kłuła w tyłek. Mogłaby zrobić wszystko, byleby wykraść parę kolejnych chwil, przytulić się i udawać, że świat wcale nie stanął na głowie, że wszystko jest w porządku.
― Teraz już mu trochę lepiej ― przyznała z uśmiechem; w zielonych oczach miękko zamigotało skrywane dotąd uczucie. ― Ale czeka cię jeszcze bardzo dużo takich pocałunków, żeby trwale mu się polepszyło, wiesz? ― Tym razem to ona go pocałowała; lekko, krótko, prawie, jakby się droczyła. ― A jak twoje? Nakleić ci plaster, czy przewiązać bandażem?
Zerknęła w stronę szklanek, kiedy zaproponował toast, z ociąganiem ujęła naczynie w dłoń, zakołysała nim lekko. Nie miała pojęcia, co konkretnie mogłaby powiedzieć, ale widziała, że i Michael mierzy się z podobnym problemem. To, co chciałaby poruszyć mieściło się co prawda w dwóch zgrabnych słowach, ale to nie był ten moment.
Uniosła szklankę, w milczeniu wpatrując się w jego oczy. Tym razem nie trzeba było słów, zrozumieli się bez nich, a Adda przez krótką chwilę miała wrażenie, że być może pewne kwestie nigdy nie ulegną zmianie.
Miód rozlał się słodyczą na języku, a cierpka nuta alkoholu pojawiła się i zgasła, przyćmiona smakiem korzennych przypraw. Adda uniosła z uznaniem brwi, spojrzała na swoją szklankę z nową ciekawością, jakby nie spodziewała się, że trunek będzie faktycznie taki dobry. Mogłaby to pić butelkami, choć już podejrzewała, że za niepozorną słodkością idzie solidna dawka sprytnie zamaskowanych procentów.
― Chodź, pokażę ci coś ― powiedziała nagle i złapała go za rękę, pociągnęła na korytarz. Stamtąd skierowała się do kolejnych drzwi ― nieznacznie tylko przymkniętych ― pchnęła je dłonią, wślizgnęła się do sypialni. W pomieszczeniu, jak w całej gajówce, panował rozgardiasz. Łóżko było niezaścielone, przez oparcie krzesła zwisał smętnie przewieszony szlafrok do spółki z halką, szuflada komody była otwarta, ukazując parę pomniejszych pudełeczek z biżuterią i kilka apaszek. W powietrzu lewitowało parę zapalonych świec, a na parapecie uchylonego okna drzemała drobna, niewielka sowa.
― Tylko gdzie ja to wsadziłam… ― zastanowiła się na głos i otworzyła szafę, przykucnęła, zaczęła grzebać w jednym pudle, ale trafiła tylko na jakieś stare dokumenty. Zabrała się za drugie, ale tam były psie zabawki, więc od razu odsunęła je na bok; zabrała się za trzecie. ― Aha ― mruknęła triumfalnie. Zaszeleścił rozwijany papier, Adda wstała, zręcznym ruchem zarzuciła sobie na ramiona skórzaną kurtkę. Była na nią zdecydowanie za duża; jej dłonie niemalże tonęły w zbyt długich rękawach, sam materiał miękko opływał jej sylwetkę, zdradzając niedopasowanie.
Uśmiechnęła się do niego łobuzersko, z błyskiem w oku.
― Też mam coś twojego. Ale ja nie będę taka miła i ci nie oddam ― powiedziała wesoło, trochę zaczepnie i znowu się zbliżyła, objęła go w pasie. ― Nawet, jak będziesz ładnie prosił.
Była więc świadoma. Świadoma kruchości ich relacji, życia. Ale cała ta niepewność i ciężar wojny sprawiały tylko, że nie mogłaby odejść w spokoju, wiedząc, że nawet nie spróbowała. Że nie wydarła szczęścia dla siebie, kiedy na jej oczach inni właśnie to robili. Choćby sam Tony dla przykładu, od niedawna pan mąż i głowa nowo powstałej rodziny.
Jeśli czekał ich paskudny koniec gdzieś w walce ― niech tak będzie. Ale przed tym końcem mogli spróbować żyć czymś więcej niż tylko pracą i zmartwieniem o rodzinę.
Parsknęła cicho, kiedy znów ją pocałował, skorzystała z ciepłych objęć. Przez chwilę zastanowiła się, czy mógłby u niej zostać. Nie w jakimś konkretnym celu, po prostu żeby ze sobą pobyć, odpocząć. Mogłaby mu nawet odstąpić pół koca w łóżku, albo pokazać, jak się ułożyć na kanapie żeby zepsuta sprężyna za bardzo nie kłuła w tyłek. Mogłaby zrobić wszystko, byleby wykraść parę kolejnych chwil, przytulić się i udawać, że świat wcale nie stanął na głowie, że wszystko jest w porządku.
― Teraz już mu trochę lepiej ― przyznała z uśmiechem; w zielonych oczach miękko zamigotało skrywane dotąd uczucie. ― Ale czeka cię jeszcze bardzo dużo takich pocałunków, żeby trwale mu się polepszyło, wiesz? ― Tym razem to ona go pocałowała; lekko, krótko, prawie, jakby się droczyła. ― A jak twoje? Nakleić ci plaster, czy przewiązać bandażem?
Zerknęła w stronę szklanek, kiedy zaproponował toast, z ociąganiem ujęła naczynie w dłoń, zakołysała nim lekko. Nie miała pojęcia, co konkretnie mogłaby powiedzieć, ale widziała, że i Michael mierzy się z podobnym problemem. To, co chciałaby poruszyć mieściło się co prawda w dwóch zgrabnych słowach, ale to nie był ten moment.
Uniosła szklankę, w milczeniu wpatrując się w jego oczy. Tym razem nie trzeba było słów, zrozumieli się bez nich, a Adda przez krótką chwilę miała wrażenie, że być może pewne kwestie nigdy nie ulegną zmianie.
Miód rozlał się słodyczą na języku, a cierpka nuta alkoholu pojawiła się i zgasła, przyćmiona smakiem korzennych przypraw. Adda uniosła z uznaniem brwi, spojrzała na swoją szklankę z nową ciekawością, jakby nie spodziewała się, że trunek będzie faktycznie taki dobry. Mogłaby to pić butelkami, choć już podejrzewała, że za niepozorną słodkością idzie solidna dawka sprytnie zamaskowanych procentów.
― Chodź, pokażę ci coś ― powiedziała nagle i złapała go za rękę, pociągnęła na korytarz. Stamtąd skierowała się do kolejnych drzwi ― nieznacznie tylko przymkniętych ― pchnęła je dłonią, wślizgnęła się do sypialni. W pomieszczeniu, jak w całej gajówce, panował rozgardiasz. Łóżko było niezaścielone, przez oparcie krzesła zwisał smętnie przewieszony szlafrok do spółki z halką, szuflada komody była otwarta, ukazując parę pomniejszych pudełeczek z biżuterią i kilka apaszek. W powietrzu lewitowało parę zapalonych świec, a na parapecie uchylonego okna drzemała drobna, niewielka sowa.
― Tylko gdzie ja to wsadziłam… ― zastanowiła się na głos i otworzyła szafę, przykucnęła, zaczęła grzebać w jednym pudle, ale trafiła tylko na jakieś stare dokumenty. Zabrała się za drugie, ale tam były psie zabawki, więc od razu odsunęła je na bok; zabrała się za trzecie. ― Aha ― mruknęła triumfalnie. Zaszeleścił rozwijany papier, Adda wstała, zręcznym ruchem zarzuciła sobie na ramiona skórzaną kurtkę. Była na nią zdecydowanie za duża; jej dłonie niemalże tonęły w zbyt długich rękawach, sam materiał miękko opływał jej sylwetkę, zdradzając niedopasowanie.
Uśmiechnęła się do niego łobuzersko, z błyskiem w oku.
― Też mam coś twojego. Ale ja nie będę taka miła i ci nie oddam ― powiedziała wesoło, trochę zaczepnie i znowu się zbliżyła, objęła go w pasie. ― Nawet, jak będziesz ładnie prosił.
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
Adriana Tonks
Zawód : podwójna agentka, rebeliantka
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
There is an ocean so dark down below the waves
Where you watch while these dreams gently float away
Where you watch while these dreams gently float away
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +6
CZARNA MAGIA : 1 +2
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Zakon Feniksa
Spoglądała na niego tak, jak...
Jak dawniej.
Nie sądził, że kiedykolwiek to się powtórzy, że mógłby otrzymać drugą szansę akurat z nią. W 1955 wydawało mu się, że stracił ją na zawsze. Potem wydawało mu się, że stracił na zawsze człowieczeństwo, a wreszcie - że szansę na szczęście, na normalne życie. Wydawało się nieodpowiednie, gdy świat płonął.
-Mam nadzieję... - że zdążę, ale nie, nie chciał dalej psuć nastroju. Może to ich przedostatnie pocałunki, a może czekało ich jeszcze wiele miesięcy.
Może - może nawet wiele lat? -...że faktycznie pomoże. - jeszcze jeden pocałunek, tym razem w policzek. Chciał się oswoić z nią od nowa, ośmielić samego siebie na nowo. Jej wargi na jego, tym razem prędko - by zdążył się blado uśmiechnąć.
-Pozwól mi dziś zostać. - poprosił, gdy spytała o remedium i aż uniósł lekko brwi, bo słowa płynęły dziś łatwiej niż zwykle, bariery opadły. Panował nad sobą, nad własnymi nerwami, nawet nad własnym pożądaniem - ale najwyraźniej niespożytkowana energia zaowocowała (nadmierną?) szczerością.
Nie spodziewał się tego pocałunku, nie spodziewał się, że zdoła przełamać tą barierę - ani że nadal o tym marzy, bo starannie uciekał od podobnych myśli podczas wcześniejszych spotkań. Nie spodziewał się też, że spróbuje się do niej wprosić - równie bezpardonowo jak wtedy, gdy zapraszał ją do własnego mieszkania gdy tańczyli nad Tamizą.
Prawie jak wtedy, ale jednak nie. Był innym człowiekiem, nieco bardziej wycofanym i - chciał wierzyć - odpowiedzialniejszym.
-Na kanapie. - dodał ciszej, przepraszająco. Nie wiedział, za co przeprasza - za propozycję czy za to, że dziś nie jest w stanie dać jej więcej? Nigdy nie byli świętymi, teraz nie potrafili być grzesznikami, trwali w dziwnym zawieszeniu.
Uniósł szklankę, Adda też nie wzniosła toastu - tańczył niewypowiedziany w ich lśniących oczach. Przełknął prędko miód, przełknął wzruszenie, a potem odstawił szklankę. Nie chciał dziś za dużo pić, alkohol kojarzył się z dawnym życiem i niedawnymi smutkami.
Dał się pociągnąć do sypialni (do sypialni - powtórzył w myślach, nie wiedzieć dlaczego) i uniósł żartobliwie brwi na widok kreatywnego chaosu.
-Jesteś pewna, że potrzebujesz dodatkowej apaszki? - zażartował, wymownie spoglądając na elementy jej garderoby.
Oparł się o framugę drzwi i skrzyżował ramiona, widząc jak Adda przegląda jakieś pudła z dokumentami. Chciała go spytać o coś związanego z Louisem lub śledztwami, teraz? Z trudem powstrzymał się od żartu lub od komentarza.
A potem...
-Nadal ją masz? - wyrwało mu się głucho, z niedowierzaniem. Doskonale pamiętał, kiedy stracił tą kurtkę, swoją ulubioną. Nie zostawiłby jej głupio w barze ani nie zostawiłby jej w domu Addy, w którym przecież nigdy nie był. Kiedyś było jej zimno, więc sam zarzucił jej okrycie na ramiona - gdy nie mogła zostać na noc u niego, gdy musiała wracaćdo Igora do siebie.
Niedługo przed tym, jak go rzuciła.
Zawsze myślał, że po prostu ją wyrzuciła - po tym, jak był zbyt dumny, by prosić o zwrot swojej własności.
-Zostaw sobie, pasuje ci. Jeśli będziesz potrzebowała kiedyś worka na kamuflaż. - wyszczerzył zęby, maskując żartem szczere zdziwienie.
Jak dawniej.
Nie sądził, że kiedykolwiek to się powtórzy, że mógłby otrzymać drugą szansę akurat z nią. W 1955 wydawało mu się, że stracił ją na zawsze. Potem wydawało mu się, że stracił na zawsze człowieczeństwo, a wreszcie - że szansę na szczęście, na normalne życie. Wydawało się nieodpowiednie, gdy świat płonął.
-Mam nadzieję... - że zdążę, ale nie, nie chciał dalej psuć nastroju. Może to ich przedostatnie pocałunki, a może czekało ich jeszcze wiele miesięcy.
Może - może nawet wiele lat? -...że faktycznie pomoże. - jeszcze jeden pocałunek, tym razem w policzek. Chciał się oswoić z nią od nowa, ośmielić samego siebie na nowo. Jej wargi na jego, tym razem prędko - by zdążył się blado uśmiechnąć.
-Pozwól mi dziś zostać. - poprosił, gdy spytała o remedium i aż uniósł lekko brwi, bo słowa płynęły dziś łatwiej niż zwykle, bariery opadły. Panował nad sobą, nad własnymi nerwami, nawet nad własnym pożądaniem - ale najwyraźniej niespożytkowana energia zaowocowała (nadmierną?) szczerością.
Nie spodziewał się tego pocałunku, nie spodziewał się, że zdoła przełamać tą barierę - ani że nadal o tym marzy, bo starannie uciekał od podobnych myśli podczas wcześniejszych spotkań. Nie spodziewał się też, że spróbuje się do niej wprosić - równie bezpardonowo jak wtedy, gdy zapraszał ją do własnego mieszkania gdy tańczyli nad Tamizą.
Prawie jak wtedy, ale jednak nie. Był innym człowiekiem, nieco bardziej wycofanym i - chciał wierzyć - odpowiedzialniejszym.
-Na kanapie. - dodał ciszej, przepraszająco. Nie wiedział, za co przeprasza - za propozycję czy za to, że dziś nie jest w stanie dać jej więcej? Nigdy nie byli świętymi, teraz nie potrafili być grzesznikami, trwali w dziwnym zawieszeniu.
Uniósł szklankę, Adda też nie wzniosła toastu - tańczył niewypowiedziany w ich lśniących oczach. Przełknął prędko miód, przełknął wzruszenie, a potem odstawił szklankę. Nie chciał dziś za dużo pić, alkohol kojarzył się z dawnym życiem i niedawnymi smutkami.
Dał się pociągnąć do sypialni (do sypialni - powtórzył w myślach, nie wiedzieć dlaczego) i uniósł żartobliwie brwi na widok kreatywnego chaosu.
-Jesteś pewna, że potrzebujesz dodatkowej apaszki? - zażartował, wymownie spoglądając na elementy jej garderoby.
Oparł się o framugę drzwi i skrzyżował ramiona, widząc jak Adda przegląda jakieś pudła z dokumentami. Chciała go spytać o coś związanego z Louisem lub śledztwami, teraz? Z trudem powstrzymał się od żartu lub od komentarza.
A potem...
-Nadal ją masz? - wyrwało mu się głucho, z niedowierzaniem. Doskonale pamiętał, kiedy stracił tą kurtkę, swoją ulubioną. Nie zostawiłby jej głupio w barze ani nie zostawiłby jej w domu Addy, w którym przecież nigdy nie był. Kiedyś było jej zimno, więc sam zarzucił jej okrycie na ramiona - gdy nie mogła zostać na noc u niego, gdy musiała wracać
Niedługo przed tym, jak go rzuciła.
Zawsze myślał, że po prostu ją wyrzuciła - po tym, jak był zbyt dumny, by prosić o zwrot swojej własności.
-Zostaw sobie, pasuje ci. Jeśli będziesz potrzebowała kiedyś worka na kamuflaż. - wyszczerzył zęby, maskując żartem szczere zdziwienie.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Początkowo nie odpowiedziała na jego prośbę; uśmiechnęła się tylko, w połowie tajemniczo, w połowie miło, tak by nie był w stanie odgadnąć jej myśli. Cieszyła się, że sam poruszył tę kwestię, jej chwilowo zabrakło odwagi, nie wiedziała, które słowa są bezpieczne, a po których mógłby się wycofać. Z każdą chwilą odkrywała, że repertuaru, którego poruszać nie powinna, jest coraz mniej. Że mury topnieją, atmosfera się normuje, grunt pod nogami nabiera stabilności.
Nawet nie podejrzewała, że jakoś specjalnie zwróci uwagę na to, gdzie go ciągnie. Nie miała nic na myśli, w pamięci wciąż przebrzmiewał jego przepraszający ton, jakby fakt, że dzisiejsza noc miała się skończyć na spokojnie był czymś, co mogłoby ją urazić, a przecież tak nie było. Gdyby miało do czegokolwiek dojść ― nie miałaby z tym problemu, bo Michael wciąż ją pociągał, ale ponad wszystko chciała żeby po prostu z nią został i nigdzie nie włóczył się po nocy.
Zwłaszcza, że podczas następnej go nie zobaczy, a i kolejne wydawały się niepewne.
― Oczywiście, że tak ― parsknęła rozbawiona. ― Mówiłam ci już, że żadna inna nie pasuje mi do jednej z torebek, nawet nie wyobrażasz sobie, jaka to tragedia.
Wiedziała, że go zaskoczy swoim łupem, ale efekt chyba był nawet większy, niż się spodziewała. Co ważne ― nie spłoszył go, nie sprawił, że wróciło wycofanie, co brała za najlepszy możliwy obrót sytuacji. A kiedy wyszczerzył się w bandyckim uśmiechu, od razu odpowiedziała podobnym wyrazem, podłapując jego dobry humor.
― Jak widać, nadal ją mam ― odpowiedziała i podwinęła zręcznie rękawy prawie na wysokość łokcia. ― Czasem ją noszę ― przyznała, przyglądając mu się z tajemniczą miną. ― A czasem w niej śpię. ― To wyznanie padło o wiele ciszej niż poprzednie; prawie zagłuszyło je pohukiwanie rozbudzonej towarzystwem sowy.
― Możesz ze mną zostać, jak długo będziesz chciał, Mike ― dodała po chwili, znów będąc blisko, błądząc spojrzeniem po jego twarzy, po szyi, po ramionach, jakby nie mogła się nasycić jego widokiem. ― Tę noc, część jutra. I resztę dni, kiedy tylko księżyc straci na krągłości. ― Uśmiechnęła się delikatnie i przechyliła głowę, jasne loki osunęły się na jej czoło, nieznacznie przesłoniły oko.
― Co do miejsca twojego odpoczynku… ― skubnęła go za rękaw ― w kanapie jest taka sprężyna, która będzie cię kłuć w tyłek, więc nie do końca ją polecam. Możesz spać tu, ze mną. Nie musimy… nic robić ― dodała, jakby chcąc dać mu do zrozumienia, że tamten przepraszający ton był niepotrzebny.
― Nic poza spaniem w każdym razie, bo to chyba przyda się nam obu. A ja… ― Coś ścisnęło ją za gardło. Kiedyś nie mówiła mu takich rzeczy prawie w ogóle; teraz miała wrażenie, że mówi za dużo. ― Lubię z tobą spać. ― Uśmiechnęła się przebiegle, wcale nie precyzując czy ma na myśli sen, seks, czy obie aktywności.
― Ale jeśli wolisz kanapę - zrozumiem. ― Pogłaskała go po wierzchu dłoni; powoli, prawie leniwie. Chyba znowu się od niego uzależniła. ― Tylko potem nie przyjmuję zażaleń na bolące plecy i kark.
Nawet nie podejrzewała, że jakoś specjalnie zwróci uwagę na to, gdzie go ciągnie. Nie miała nic na myśli, w pamięci wciąż przebrzmiewał jego przepraszający ton, jakby fakt, że dzisiejsza noc miała się skończyć na spokojnie był czymś, co mogłoby ją urazić, a przecież tak nie było. Gdyby miało do czegokolwiek dojść ― nie miałaby z tym problemu, bo Michael wciąż ją pociągał, ale ponad wszystko chciała żeby po prostu z nią został i nigdzie nie włóczył się po nocy.
Zwłaszcza, że podczas następnej go nie zobaczy, a i kolejne wydawały się niepewne.
― Oczywiście, że tak ― parsknęła rozbawiona. ― Mówiłam ci już, że żadna inna nie pasuje mi do jednej z torebek, nawet nie wyobrażasz sobie, jaka to tragedia.
Wiedziała, że go zaskoczy swoim łupem, ale efekt chyba był nawet większy, niż się spodziewała. Co ważne ― nie spłoszył go, nie sprawił, że wróciło wycofanie, co brała za najlepszy możliwy obrót sytuacji. A kiedy wyszczerzył się w bandyckim uśmiechu, od razu odpowiedziała podobnym wyrazem, podłapując jego dobry humor.
― Jak widać, nadal ją mam ― odpowiedziała i podwinęła zręcznie rękawy prawie na wysokość łokcia. ― Czasem ją noszę ― przyznała, przyglądając mu się z tajemniczą miną. ― A czasem w niej śpię. ― To wyznanie padło o wiele ciszej niż poprzednie; prawie zagłuszyło je pohukiwanie rozbudzonej towarzystwem sowy.
― Możesz ze mną zostać, jak długo będziesz chciał, Mike ― dodała po chwili, znów będąc blisko, błądząc spojrzeniem po jego twarzy, po szyi, po ramionach, jakby nie mogła się nasycić jego widokiem. ― Tę noc, część jutra. I resztę dni, kiedy tylko księżyc straci na krągłości. ― Uśmiechnęła się delikatnie i przechyliła głowę, jasne loki osunęły się na jej czoło, nieznacznie przesłoniły oko.
― Co do miejsca twojego odpoczynku… ― skubnęła go za rękaw ― w kanapie jest taka sprężyna, która będzie cię kłuć w tyłek, więc nie do końca ją polecam. Możesz spać tu, ze mną. Nie musimy… nic robić ― dodała, jakby chcąc dać mu do zrozumienia, że tamten przepraszający ton był niepotrzebny.
― Nic poza spaniem w każdym razie, bo to chyba przyda się nam obu. A ja… ― Coś ścisnęło ją za gardło. Kiedyś nie mówiła mu takich rzeczy prawie w ogóle; teraz miała wrażenie, że mówi za dużo. ― Lubię z tobą spać. ― Uśmiechnęła się przebiegle, wcale nie precyzując czy ma na myśli sen, seks, czy obie aktywności.
― Ale jeśli wolisz kanapę - zrozumiem. ― Pogłaskała go po wierzchu dłoni; powoli, prawie leniwie. Chyba znowu się od niego uzależniła. ― Tylko potem nie przyjmuję zażaleń na bolące plecy i kark.
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
Adriana Tonks
Zawód : podwójna agentka, rebeliantka
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
There is an ocean so dark down below the waves
Where you watch while these dreams gently float away
Where you watch while these dreams gently float away
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +6
CZARNA MAGIA : 1 +2
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Zakon Feniksa
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Pokój dzienny
Szybka odpowiedź