Wydarzenia


Ekipa forum
Gabinet
AutorWiadomość
Gabinet [odnośnik]22.12.22 19:11

Gabinet

Gabinet jest raczej niewielki, mieści się we wschodniej stronie domu i prócz jasnych poranków raczej ciężko uświadczyć tu dużych ilości słońca ― głównie z powodu pojedynczego okna w pomieszczeniu, które i tak dodatkowo przesłaniają jakieś tajemnicze wiązanki ziół, roślin czy kwiatów. Jest tu stanowisko alchemiczne, obszerna biblioteczka pełna starych ksiąg i notatek, jest także sporo specyfików, których przeznaczenia nikt nie zna poza Louisem, zmarłym bratem Addy.
Gabinet jest zaniedbany i zakurzony, nikt w nim nie pracuje. Nikt także nie wie, że pomieszczenie kryje w sobie ukryte zejście do piwnicy pełnej preparatów i ingrediencji o dyskusyjnym zastosowaniu.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Gabinet Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Gabinet [odnośnik]22.12.22 20:09
27 czerwca
Wstała późno, co w zasadzie nie było niczym szczególnie dziwnym, ani zaskakującym. Nigdy nie była rannym ptaszkiem, lubiła lenić się w łóżku, szczególnie, kiedy miała towarzystwo. Takiego dobrego towarzysza jednak nie miała od dłuższego czasu ― przygodnych romansów i flirtów nawiązywanych z powodu charakteru pracy nigdy nie sprowadzała do gajówki ― i trochę zapomniała, jak to jest, kiedy nie jest się samotnym.
Nie poświęciła w dniu dzisiejszym ani chwili fryzurze, włosy niedbale spięła długą szpilką; nie uznała za stosowne, by zmienić nocną halkę na ubiór dzienny, ale chociaż narzuciła zwiewny szlafrok na ramiona i zawiązała pasek. Nie planowała dziś wychodzić gdzieś dalej, niż do ogrodu; nie planowała również gości. Miała zaszyć się na fotelu, dokończyć tamtą książkę o wilkołakach, potem może spróbować coś ugotować i przy okazji nie wysadzić sobie domu. Na wieczór już planowała śmiałe posunięcie w postaci Zielonej Wróżki żeby utopić myśli i wspomnienia, znaleźć chwilę ukojenia; zapomnieć.
Lektura trochę rozjaśniła jej w głowie, przede wszystkim zdała sobie sprawę z wagi tamtego wyznania ― tego o utracie kontroli. Dotychczas myślała, że przemiany poza pełnią są bardziej… kontrolowane, mimo wszystko. Może to przez fakt, że była animagiem i dla niej każda przemiana była w pełni kontrolowana, może to dlatego początkowo tego nie zrozumiała (nie, ból spowodowany odrzuceniem nie miał tutaj absolutnie nic do rzeczy), może dlatego znowu go zawiodła.
Tamtego wyrazu twarzy nie dało się pomylić z niczym innym. Jakby znowu go złamała, jak wtedy, w styczniu, podczas ich ostatniego spotkania. To dlatego, że nie zrozumiała? Że się tak cofnęła? (Ale przecież sam do cholery jej powiedział, że nic z tego, że nie będzie ryzykował, że nie może ryzykować). Z irytacją napełniła konewkę wodą i zaczęła swój rytuał podlewania, spacer po całej gajówce. Od dwóch dni nie myślała o niczym innym, wydawało się, że Michael wypełniał jej umysł całkowicie. (No dobrze, ale powiedział też: “a im bardziej mi zależy”). Załatwiła cztery kwiatki w obszarze kuchennym, przeszła lekkim krokiem w stronę korytarza, kołysząc konewką w rytm kroków. (Dlaczego to wszystko musi być takie trudne). Wspięła się na palce, podlała tego kapryśnego dziada na górnej półce, palcami zbadała stan gleby tego mniej kapryśnego dziada, stojącego półkę niżej. (Ale przecież kontrola emocji to było coś, na czym się znała, tak? Nie tylko gra aktorska, nie tylko nakręcanie ludziom makaronu na uszy, nie tylko kłamstwa i manipulacje. Mogłaby mu pomóc, mogłaby, gdyby tylko jej raz po raz nie odtrącał). Westchnęła, widząc, że ostatni z trzech kapryśnych dziadów znów usycha, dolała mu wody bez przekonania, ruszyła w stronę drzwi wejściowych. (Nie na uzdrowicielach i alchemikach świat się opiera. Poza tym, przecież miała dużo kontaktów, może uda jej się znaleźć kogoś, kto uwarzy eliksir tojadowy). Nacisnęła klamkę, pociągnęła drzwi…
Michael? ― zapytała stojącego pod drzwiami aurora, autentycznie zaskoczona. Uniosła nieznacznie brwi, rozejrzała się, jakby obawiając się, że to jakieś pilne wezwanie do pracy, że jest tu służbowo, w towarzystwie jeszcze kogoś z podziemnego Ministerstwa. Ale nie, był sam. Wokół tylko szumiały drzewa, szeleściły krzewy, gdzieś w oddali szczekał pies.
Spojrzała z ukosa na ustawionego tuż obok drzwi kwiatka, jakby to wszystko była jego wina.
Nie myślałam, że przyjdziesz…że w ogóle sam przyjdziesztak wcześnie. ― Kontrolnie podniosła wzrok na słońce, ale to było już wysoko na niebie, musiało być już popołudnie. Nawet nie spojrzała na zegarek, kiedy w końcu zwlekła się z łóżka, niech to.
Śliski materiał szlafroka zjechał jej nieco po ramieniu, odsłonił jasną skórę. Adda przez chwilę zastanawiała się na ile taki widok może być dla niego gorszący, ale szybko doszła do wniosku, że i tak widział już przecież wszystko, ze szlafrokiem czy bez, w halce czy bez niej.
Z beztroską miną wręczyła mu konewkę.
Zrób mi tę przyjemność i podlej dziada obok drzwi. Napijesz się czegoś? Mam… no, głównie to mam alkohol, ale wydaje mi się, że widziałam też gdzieś paczkę herbaty.
Lekki ton przychodził jej zaskakująco łatwo, aż sama była w pozytywnym szoku. Spodziewała się raczej tego, że kolejne spotkanie ― które nawiasem prognozowała dopiero na lipiec ― będzie raczej dość… dziwne. Że będzie jej niezręcznie. Albo, że w ogóle będzie go unikać, jak tylko się będzie dało.
Nie zamierzała narzekać, skoro okazało się, że jest całkiem dobrze. Że jest stabilnie.
Chyba, że wolisz jedzenie, ale od razu przypominam, że jeśli ma być zjadliwe, to sam je będziesz sobie musiał zrobić ― dodała przez ramię, znikając we wnętrzu gajówki. (Szybko, zanim zobaczy ten burdel).


Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy


Adriana Tonks
Adriana Tonks
Zawód : podwójna agentka, rebeliantka
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
I can run away
I can try to hide
and pretend
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +6
CZARNA MAGIA : 1 +2
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11438-adriana-adda-de-verley https://www.morsmordre.net/t11442-rodzynka#353850 https://www.morsmordre.net/t12085-adriana-tonks#372538 https://www.morsmordre.net/f177-somerset-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t11444-skrytka-bankowa-nr-2503#353855 https://www.morsmordre.net/t11449-adriana-de-verley#353913
Re: Gabinet [odnośnik]23.12.22 17:51
27.06

Bardzo próbował nie myśleć o tamtej rozmowie. Wziął dodatkowy patrol za kolegę, udało mu się wesprzeć Hipogryfy w trakcie jednej z potyczek, polował, posprzątał w domu. Zapomnieć. Przecież już raz prawie zdołał.
Ciążyła mu jednak nierozwiązana sprawa, złożona obietnica. Nie mógł o niej zapomnieć, do czegoś się zobowiązał. Kilkakrotnie próbował zacząć list, ale nie potrafił znaleźć właściwych słów. Zaczynał już czuć rozdrażnienie, niecierpliwość ogarniającą go przed pełnią - i wiedział, że przez kolejne dni humor będzie tylko gorszy.
Wiedział, że gdy będzie dalej zwlekał, obietnica pozostanie niespełniona aż do lipcowej pełni. Może dłużej. Korciło go po prostu zapomnieć i może gdyby był młodszy, po prostu unikałby Addy. Pamiętał ból po stracie matki, pragnienie zemsty, poczucie utknięcia w miejscu - nie mógł zignorować sprawy Louisa.
Po porannym patrolu w Northumberland, na północnej granicy Anglii, miał po prostu wracać do domu - ale znał trasę do Balmoral. Wiedział, że szybko doleci tam na miotle, że jest tak blisko. Że ma wolne kilka godzin, że teraz albo nigdy za kilka dni.
Wstrzymał oddech, zapukał do drzwi, splótł ręce za plecami.
Adda była funkcjonariuszem podziemnego Ministerstwa i w ten sposób nie zobaczy jego rąk.
Westchnął w duchu, rozplótł palce, przesunął do przodu otwarte dłonie.
Drgnął, gdy otworzyła drzwi jak spłoszone zwierzę.
Dzień dobry, Adda -
Dzień dobry, Adriana -
Ja w sprawie Louisa -
Cześć -

-Obiecałem. - spróbował wygiąć usta w bladym uśmiechu, ale ani drgnęły. -Pełniadopierozakilkadni, więcjestemspokojny. - uprzedził asekuracyjnie, słowa wyrwały mu się same. Nigdy nikogo tak nie uprzedzał, wolał zamiatać sprawę pod dywan. Wolał po prostu zachowywać się tak, by nie wzbudzać wątpliwości co do własnego opanowania i profesjonalizmu.
Ale nikomu nie mówił tak szczerze o utracie kontroli. O tym, że nie był w stanie - nie chciał - żałować i wyrzekać się zupełnie tej... możliwości. Wspominał tylko magipsychiatrze, ale inaczej. On nie poklepał go po ramieniu.
-Więc... mam czas... pomóc, jeśli nie przeszkadzam? - podniósł wzrok, na moment zatrzymał spojrzenie na nagim ramieniu, ze zdziwieniem zarejestrował szlafroczek. Samemu wstał o świcie.
Jego kolejne wątpliwości, próby tłumaczeń, zalała fala słów. Wciśnięta w ręce konewka, beztroski ton, potok słów o kwiatach i jedzeniu.
-Mam ci podlać kwiatki? - dobrze się czuła? Nie miał ręki do roślin, ale ze zdziwienia - odruchowo i bez przekonania - przechylił konewkę. Trochę wody wylało się z doniczki, naprawdę nie miał ręki do roślin.
-Herbaty. - poprosił, wchodząc za Addą do środka. Nie był pewien, co zrobić z konewką, odstawił ją przy drzwiach. Rozejrzał się po pomieszczeniu, by wreszcie zawiesić wzrok na de Verley. Ta swoboda, to kolejna gra aktorska, czy naprawdę cieszyła się z niezapowiedzianej wizyty? Coś było nie tak, ale nie potrafił jeszcze określić, czy to znowu jego podejrzliwa paranoja, czy może Adda robiła dobrą minę do złej gry.
-Ja... - nie powinien jej objadać, ale przypominał sobie o ministerialnej stołówce w Londynie. Ukłucie zazdrości. -...chętnie coś sobie przygotuję. - od rana był na nogach.
-I tobie, skoro masz dwie lewe ręce. - zmusił się do krzywego uśmiechu. Pretekst, by spojrzeć na nią uważnie.

a rzucę sobie na spostrzegawczość...!



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Gabinet 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12118-michael-tonks#373099 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Gabinet [odnośnik]23.12.22 17:51
The member 'Michael Tonks' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 23
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Gabinet Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Gabinet [odnośnik]23.12.22 19:21
Przez krótką chwilę zastanawiała się, dlaczego właściwie zaczyna z nią rozmowę od tłumaczeń. Aż tak źle odebrał jej zachowanie w lesie? W zasadzie, jeśli wziąć pod uwagę jego końcową minę, to musiało być źle. Nawet bardzo źle.
A przecież nie chciała go zranić, to nie był styczeń ‘55. Próbowała… momentami już sama nie wiedziała, czego próbuje. Odzyskać go? Zaprzyjaźnić się? Naprawić relację na tyle, żeby nie czuć się dziwnie w Plymouth albo na akcjach? Stłumiła westchnienie cisnące się na usta. Budowanie prawdziwych relacji czasem ją przerastało, czasem zależało jej za bardzo i potem wychodziło dokładnie tak, jak pod pubem. Albo tak, jak w lesie.
Nie, nie przeszkadzasz. ― Uśmiechnęła się pogodnie, jakby chciała go ośmielić lekkością zachowania i swobodą. Koniec końców przecież nie była jego wrogiem; mogli mieć swoje problemy, zatargi z przeszłości, ale nie musiał się zachowywać jak spłoszony zwierzak. ― Po prostu sądziłam, że pojawisz się dopiero w lipcu. Albo później. Albo nigdy, jeśli miałabym wyrokować na podstawie twojej miny z naszego poprzedniego spotkania ― przyznała z rozbrajającą szczerością, bez urazy w głosie.
Raźnym krokiem podeszła do kredensu przynależnego do części kuchennej; zajrzała do szuflady, zajrzała do drugiej, finalnie wspięła się na palce i sprawdziła podwieszaną szafkę. Przelotnie pomyślała, że wystarczyłoby szybkie accio i miałaby pudełko z herbatą w rękach, ale różdżkę zostawiła chyba przy łóżku. Albo może w łazience? …Albo na kanapie? Chyba powinna ― z uwagi na bezpieczeństwo ― mieć ją przy sobie, a nie Merlin wie gdzie.
Na mnie się obraził ― poinformowała go, wyraźnie rozbawiona. ― Mogę go podlewać wszystkim, nawet jakimś paskudnym, śmierdzącym nawozem, ale i tak usycha. Wygląda na to, że to podlewający mu nie pasuje, więc jeśli dziś dostał wody od pana aurora-rebelianta, to może postanowi nie usychać przez następny tydzień. ― Porzuciła grzebanie w górnej szafce, przykucnęła, przeszukała szeroką szufladę tuż przy ziemi; kiedy w końcu w ręce wpadła jej paczuszka z herbatą, wydawała z siebie triumfalne “aha!”.
Wypraszam sobie ― parsknęła na jego tekst, obejrzała się przez ramię, złapała jego spojrzenie. ― Gdybym miała dwie lewe ręce, to nie potrafiłabym zrobić jajecznicy, a tak się składa, że to potrafię. Przynajmniej póki nie dasz mi do ręki solniczki.
Wstawiła wodę do zagotowania ― w trakcie przygotowań uznała, że w sumie też chętnie się napije ― naszykowała dwa kubki. Póki co, humor wciąż jej dopisywał; próbowała Michaela trochę pozaczepiać, podroczyć się, sprawić, żeby się choć trochę rozluźnił, może nawet poweselał. Lubiła, kiedy był wesoły, choć od ich spotkania pod słupem ogłoszeniowym, mogła takie momenty zliczyć na palcach jednej ręki.
Tam znajdziesz jajka, nawiasem mówiąc ― wskazała szufladę, potem machnęła na odlew dłonią gdzieś w bok ― tam cebulę, buraki, jakieś warzywa. I mięso też tam jest, ale szczerze mówiąc nie wiem, jakie gatunki. Na pewno są jakieś ryby. O, no i mam ― wyobraź sobie ― puszkę kociego jedzenia, taką prawdziwą, mugolską ― powiedziała z przejęciem, jakby rozmawiali co najmniej o jakimś tajemniczym artefakcie.
Mówiła sporo, zachowywała się trochę tak, jak dawniej. Jakby nadal był rok ‘54, a oni po raz kolejny znaleźli czas by uciec gdzieś poza Londyn, tylko we dwójkę. Starała się krążyć wokół neutralnych tematów, albo nieistotnych, starała się mówić lekko, z humorem. Ale ciągle nie mogła pozbyć się wrażenia, że tamto wyznanie z lasu kładzie się cieniem na tym dniu, że stanowi kolejną zadrę, która powstała w sposób niezamierzony.
Czajnik zagwizdał przeciągle, ściągnęła go z ognia.
Ja… trochę mało wiem o wilkołakach ― powiedziała nagle. ― I część… rzeczy o których mi mówisz, rozumiem tak, jak animag. Że więcej w tym kontroli, że więcej… ― wzruszyła ramionami, rozlała trochę wody na blat. Napełniła jeden kubek. ― Ja się zmieniam, bo chcę. Bo mogę. Zawsze z pełną świadomością, nie pod wpływem emocji, nie pod wpływem bodźca. ― Napełniła drugi kubek, odstawiła ostrożnie czajnik. Przez chwilę wpatrywała się w parującą powierzchnię napoju. ― Myślałam, że wilkołaki zmieniają się tylko w pełnię i tyle. Nie wiedziałam, że da się zmienić poza nią.
Podniosła na niego oczy, znów wkradła się chwila milczenia.
Nie wiedziałam, ile to kosztuje ― dokończyła, uśmiechając się kątem warg, ciepło, bez fałszu. ― Ale jeśli katalizatorem są emocje i opanowanie… ― uśmiech poszerzył się ― to wcale nie muszę być uzdrowicielką albo alchemiczką, żeby wiedzieć, jak ci pomóc. ― Podsunęła pękaty kubek w jego stronę.
Proszę, twoja herbata. Cukru niestety nie mam; w sumie nie pamiętam czy słodziłeś.


Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy


Adriana Tonks
Adriana Tonks
Zawód : podwójna agentka, rebeliantka
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
I can run away
I can try to hide
and pretend
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +6
CZARNA MAGIA : 1 +2
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11438-adriana-adda-de-verley https://www.morsmordre.net/t11442-rodzynka#353850 https://www.morsmordre.net/t12085-adriana-tonks#372538 https://www.morsmordre.net/f177-somerset-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t11444-skrytka-bankowa-nr-2503#353855 https://www.morsmordre.net/t11449-adriana-de-verley#353913
Re: Gabinet [odnośnik]23.12.22 22:47
Też nie wiedział, jak powinni się zachować, jak to powinno wyglądać. Nie wiedział nawet te kilka lat temu, gdy całowali się nad Tamizą. Wtedy nie wiedział chyba, czego chce i w Addzie urzekła go podobna beztroska. Działali, nie myśleli, rozmawiali o sprawach przyjemnych - a gdy się zaangażował, gdy był gotów porozmawiać o sprawach poważnych, wszystko się skończyło. Działać, nie definiować, nie pytać o jej stan cywilny. Może to był błąd?
Nie przeszkadzał. Ramiona rozluźniły się lekko. Uniósł lekko brwi, gdy wypomniała mu ostatnie spotkanie. Nie wiedział, jaką miał minę, choć pamiętał jak się czuł.
-Ja nie płakałem. - wypomniał, choć nie wypada wypominać kobiecie takich rzeczy. -Nie wiedziałem, czy chcesz mnie widzieć. - dodał trzeźwiej, ciszej. Wcisnąłby dłonie do kieszeni, ale trzymał w nich konewkę. Ciężar jego likantropii, jej wyznań, to wszystko zdawało się trudne i skomplikowane.
-Myślisz, że mam lepszą rękę do kwiatków? - na bladej twarzy (wciąż nie mógł dobrze sypiać) pojawił się wreszcie cień uśmiechu.
Rozejrzał się z ciekawością, zastanawiając się, ile w tej gajówce jest Addy, a ile Louisa. A ile... spontanicznego bałaganu?
-Wiesz, że to pierwszy raz, gdy mnie do siebie zaprosiłaś? - zauważył nagle, cicho. Chciał zabrzmieć lekko, ale słowa niosły dziwny ciężar - nie ostatniej rozmowy, a sekretów sprzed lat. Naprawdę próbował zapomnieć, dlaczego więc wciąż czuł echo rozczarowania?
-Nie narzekałem na twoją jajecznicę, nawet z solą. - choć była przesolona, nie dodał miłosiernie. Cieplejszy tembr, echo milszych wspomnień. Mogła robić co chciała w jego kuchni, wpuścił ją do swojego domu, swojego życia. Wtedy nie odgradzał się barierami, nie wahał nad każdą interakcją.
Wtedy potrafił jeszcze ufać.
-Zrobię jajecznicę. Z warzywami. - zadecydował krótko, zaglądając do szafek. -Bo wygląda na to - zerknął na Addę z ukosa, na jej szlafroczek. Krzywy uśmiech poszerzył się lekko, by Mike prawie parsknął śmiechem na wieść o karmie dla kotów. -I co, możesz jej skosztować w kociej postaci? - wciąż nie potrafił zdobyć się na szczery śmiech, ale żartobliwie wzniósł oczy do góry. -Wiesz, moja siostra ma kota. - wygląda jak ty. Nie znosili się z Tomem, do dziś nie wiedział, dlaczego. Kot prychał na niego zupełnie bez powodu, a Michael na pewno nie odnosił się do zwierzęcia jakoś inaczej z powodu bolesnych wspomnień o złamanym sercu.
Obserwowała Michaela na tyle uważnie, by móc dostrzec jak barki ściągają się na wspomnienie o wilkołakach, jak mięśnie twarzy sztywnieją.
Wdech. Wydech.
-Ja... - wzruszył smętnie ramionami. -W teorii wiedziałem, ale i tak się tego nie spodziewałem. To miał być tylko czarnoksiężnik. - zacisnął palce na kuchennym blacie, spoglądając uparcie w szafkę. Usprawiedliwiał się, naprawdę bym nie ryzykował, ale co to zmieniało? Nie żyła dwójka dobrych ludzi z Ministerstwa, a sam stał się tykającą bombą. -Na początku myślałem, że uda mi się przeżyć całe życie pod kontrolą - tylko w pełnie. - i może by się udało, gdyby poddał się najczarniejszym myślom. Wtedy to byłoby bardzo krótkie życie.
-W pełnię... - zaczął powoli, z trudem. Otworzył kolejną szafkę, znalazł patelnię. -...trudno cokolwiek pamiętać, ale poza nią jest jakoś... łatwiej. Mieć przebłyski siebie. Czasem wydawało mi się , że jeśli nie poddam się bólowi, mógłbym zachować kontrolę. - ale emocje i katalizatory były chaotyczne, przemiany bolesne, dwa instynkty walczyły o jedno ciało. Wiedział, że gdyby przemieniał się częściej, nabrałby wprawy, potrafił rozróżnić siebie i wilczą jaźń - ale każda przemiana była ryzykiem, a kontrola własnych emocji, kontrola gniewu też była jakimś krokiem w kierunku panowania nad ryzykiem związanym z likantropią.
-Co...? - kubek na blacie, Adda stojąca bliżej. Położył patelnię na palniku, sięgnął po różdżkę aby rozpalić ogień, z trudem ukrywając zdziwienie. -Jak?
Upił drobny łyk wciąż gorącej herbaty, sięgnął po jajka.
-Nie słodziłem. - smutny uśmiech.
W tamtych pierwszych miesiącach pamiętał każdy detal. Wspomnienia o Addzie nawiedzały każde miejsce w Londynie, dlatego wyjechał. Potem wrócił i było trochę łatwiej.
Czy tym mieli, powinni się dla siebie stać, ludźmi niepamiętającymi dawnych detali?
Wbił jajka na patelnię.

jak wyjdzie mi jajecznica?
1- niejadalna
2-31 zbyt ścięta
32-63 - znośna
64-95 - dobra!
95-100 - wyśmienita!



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Gabinet 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12118-michael-tonks#373099 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Gabinet [odnośnik]23.12.22 22:47
The member 'Michael Tonks' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 65
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Gabinet Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Gabinet [odnośnik]25.12.22 13:36
Zawsze chcę cię widzieć, Michael, odpowiedziała w duchu. Obawiała się, że podobne słowa wypowiedziane na głos mogłyby go niepotrzebnie spłoszyć, obciążyć to spotkanie dziwnym nastrojem już od samego początku, a tego przecież nie chciała. Poza tym, na przestrzeni tego miesiąca powiedziała mu już tyle rzeczy, że aż momentami było jej głupio. Nigdy nie była taka wylewna; nigdy jej tak nie zależało.
Jeśli kwiatek spod drzwi raczy łaskawie nie umierać, to byłabym skłonna stwierdzić, że owszem, w pewnych wybiórczych przypadkach masz lepszą rękę do roślin. Tylko wiesz co? ― Obejrzała się przez ramię, w oczach błyskało rozbawienie. ― Jeśli tak będzie, to w obawie o jego stan, będę ci musiała go oddać.
Odetchnęła cicho, kiedy zauważył, że to w zasadzie pierwszy raz, kiedy spotykają się na jej terenie. Obróciła w palcach łyżeczkę, zmrużyła nieznacznie oczy, kiedy promień słońca załamał się na powierzchni metalu i poraził ją w oczy. Nie sądziła, że zauważy. Że będzie pamiętał.
Wiem ― uśmiechnęła się blado, wpatrując w kubki ― ale mam nadzieję, że nie ostatni. Poza tym ― zaraz odzyskała humor, przepędziła narastające w piersi uczucie smutku ― jeśli faktycznie tamten kwiatek cię polubi, a nie będziesz go mógł zabrać, to wspaniałomyślnie pozwolę ci go odwiedzać tutaj. Wiesz, nie chcemy przecież, żeby zwiędł, to byłoby okrutne ― mówiła dalej, niby śmiertelnie poważnym tonem, ale tak naprawdę była setnie ubawiona swoim monologiem o podwójnym dnie. Przecież oboje wiedzieli, że nie o odwiedzanie rośliny tutaj się rozchodzi.
Przez chwilę chciała się wspiąć na palce, musnąć wargami jego policzek albo skroń, wtulić się w jego bok i poobserwować, jak robi tę przeklętą jajecznicę, ale w ostatniej chwili przypomniała sobie boleśnie, że to nie jest leniwe popołudnie w ‘54 i pewnie takie ruchy przyniosłyby więcej szkody niż pożytku. Nadal nie była pewna tego na czym stoi, więc tylko ostrożnie wyciągnęła rękę, musnęła lekko wierzch jego dłoni, na krótki moment zamknęła ją w nieszkodliwym uchwycie.
Nie narzekałeś ― potaknęła cicho ― chyba nigdy na nic nie narzekałeś. ― Cofnęła rękę w obawie przed zrobieniem czegoś głupiego, zajęła się poszukiwaniem chleba.
Masz rację, jeszcze dzisiaj nic nie jadłam ― w głos znów wkradła się ogólna wesołość, a Adda zaczęła się zastanawiać, dlaczego tylko przy nim jej nastrój najlepiej obrazuje sinusoida. ― W zasadzie to niedawno podniosłam się z łóżka i gdyby nie twoja wizyta, to bym tam wróciła. Chcesz kromkę? ― dopytała, odnajdując w głębokiej szufladzie ziarnisty bochenek.
Szczerze mówiąc nie zastanawiałam się nawet nad tym, ale skoro w kociej postaci mam… no, koci żołądek, to chyba powinnam przeżyć zjedzenie. Ale na samą myśl ― skrzywiła się lekko, teatralnie, z humorem ― trochę mi niedobrze. Ale ma ładnego kotka na obrazku.
Zaczęła przeglądać szuflady w poszukiwaniu dobrego noża. Ostatnio odłożyła go tam, gdzie sztućce, ale z niewyjaśnionych przyczyn teraz go tam nie było. Szarpnęła za rączkę szuflady nieco zbyt mocno ― rączka została jej w dłoni ― westchnęła lekko. Powinna ją przykleić zaklęciem.
Czasem się zastanawiam, czym różni się przemiana animaga od wilkołaka ― mruknęła, nie znajdując wystarczająco dobrych słów na pocieszenie. Czy cokolwiek właściwie mogło go pocieszyć? ― Pod względem bólowym chociażby, albo lepiej: pod względem kontroli. Oba przypadki to zmiana formy, a jednak wyszkolony animag zawsze w pełni nad sobą panuje. ― Zajrzała do innej szuflady, przegrzebała rozliczne młotki, szpatułki, chochle i tym podobne. ― Może… może jest szansa na kontrolowanie tego, może nie całkowicie, ale w sporej części, przynajmniej poza pełnią. Skoro mówisz, że miewasz wtedy przebłyski siebie, to zdaje się potwierdzać tę teorię.
Wydobyła w końcu nóż i sięgnęła po bochenek. Kromki wyszły jej krzywe, raz grubsze, raz cieńsze, ale nie przejęła się tym. Wyjęła dwa talerze ― każdy z innej parafii ― ustawiła je na blacie.
Mike, zdołałam ci wmówić, że cię nie kocham, że tobą gardzę, mimo tego, że każdym słowem łamałam sobie wtedy serce ― mruknęła, podsuwając talerz w jego stronę. ― Łysemu sprzedałam grzebień, w Ministerstwie gram przykładną wdowę po czystokrwistym fanatyku, na walijskim wybrzeżu niektórzy mają mnie za zabójcę. ― Poczekała, aż przełoży jajecznicę na dwa talerze, dołożyła jeszcze po kromce. ― Jeśli chodzi o kontrolę emocji i opanowanie to nieskromnie uważam, że nie znajdziesz lepszej osoby, która byłaby w stanie cię tego nauczyć.
Zabrała obie porcje i przeniosła je na stolik w kącie, tuż przy niewielkim oknie; wróciła się jeszcze po widelce.
Weź kubki ― poleciła mu. ― Patelnią się nie przejmuj, potem wszystko ogarnę.
Zajęła miejsce bliżej okna, odruchowo zarzuciła nogę na nogę, wygładziła materiał szlafroka. W sumie, powinna się przebrać i ogarnąć, zanim zajmą się sprawą gabinetu.
Smacznego ― rzuciła z uśmiechem, dziabnęła widelcem pierwszy kęs z brzegu. Nawet nie podejrzewała, że zwykła jajecznica może być taka dobra; uniosła z uznaniem brwi. ― Gdybym przejmowała się konwenansami, to chyba byłabym w tym momencie bardzo urażona tym, że gotujesz lepiej niż ja.


Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy


Adriana Tonks
Adriana Tonks
Zawód : podwójna agentka, rebeliantka
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
I can run away
I can try to hide
and pretend
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +6
CZARNA MAGIA : 1 +2
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11438-adriana-adda-de-verley https://www.morsmordre.net/t11442-rodzynka#353850 https://www.morsmordre.net/t12085-adriana-tonks#372538 https://www.morsmordre.net/f177-somerset-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t11444-skrytka-bankowa-nr-2503#353855 https://www.morsmordre.net/t11449-adriana-de-verley#353913
Re: Gabinet [odnośnik]28.12.22 2:50
Zbyła jego słowa milczeniem i tak było chyba wygodnie. Przez ostatni miesiąc padło wiele słów, może zbyt wiele. Przed wojną wszystko było prostsze, ale i nie rozmawiali wtedy aż tak szczerze - a on wciąż próbował zrozumieć dwie rzeczywistości, oddzielić prawdę od dawnych kłamstw, wspomnienia od teraźniejszości.
Tyle, że nie potrafił nawet scalić dwóch wersji siebie. Dlatego tak długo i panicznie unikał wszystkiego i wszystkich z dawnego życia. Dlatego w głębi ducha miał nadzieję, że nie spotka Addy już nigdy, że we Francji blondynka albo o nim zapomni albo zapamięta jeden poniżający wieczór i multum lepszych.
Mimo tego, był tutaj, próbując zostawić tamten wieczór za sobą. A ona wpuszczała go do domu, tak po prostu, jakby zapomniała o przedwczorajszych wyznaniach.
Może naprawdę lepiej rozumieli się bez słów - choć w głębi serca w to nie wierzył, dotyk był po prostu wygodnym sposobem na ucieczkę od emocji i zobowiązań. Sposobem, który stracił - nawet dotyk wydawał się teraz niezręczny, zwłaszcza on.
-A jeśli moja ręka do roślin nie uratuje tygodni twojego zaniedbania? Co ustali śledztwo, kto z nas będzie mordercą? Chcesz na mnie zepchnąć odpowiedzialność? - podchwycił, dowcip ujęty w ramy śledztwa wydawał się bezpieczny. Lżejszy niż większość zdań, które padły między nimi w ciągu ostatniego miesiąca.
-Zależy, ile masz rzeczy po bracie, ale śledztwo może trochę potrwać. Właściwie, po południu muszę być w Plymouth, nie wiem czy dzisiaj zdążymy się choćby rozgrzać. - uśmiechnął się, obrzucając salon ciekawskim spojrzeniem. -A następnym razem - uniósł lekko podbródek, jak zawsze, gdy żartował z sióstr (patrząc na nie z góry) -posprzątasz? - błysnął zębami, z trudem hamując śmiech.
-Wiedźmia strażniczka, ukrywa przed aurorami domowy chaos. - wyrecytował żartobliwie. Kpił tylko z przekory - właściwie po to, by w pokrętny sposób ją uspokoić, pokazać, że próbuje nie mieć jej za złe tamtych lat, gdy wstępu do jej domu strzegł cholerny Igor Chernov. Obydwoje byli zapracowani, tez nie miał czasu sprzątać.
Miał za to pracowitą siostrę charłaczkę. (Mugolkę, powiedziałaby o sobie sama Kerrie, ale próbując wtopić się w czarodziejski świat, Michael przejął jego manieryzmy).
Wstrzymał oddech - tylko na sekundę, ale chyba zauważyła. Wyczuła drgnięcie dłoni. Próbował zachowywać się naturalniej, być do cholery normalniejszy, ale kilka rozmów i wspomnienie Addy szlochającej w jego koszulę nie zdążyły jeszcze wyplenić budowanych miesiącami nawyków ani przebić muru wycofania.
-Ty też nie. - przyznał jeszcze ciszej, pośpiesznie sięgając po jajka.
To dlatego tak mnie wtedy zaskoczyłaś.
-Jasne, że chcę. - co to za jajecznica bez kromki chleba?
(Taka, którą ostatnio jadał często - jaja mieli w domu, przynajmniej póki kury je nosiły; o chleb bywało ciężko).
Uśmiechnął się z pozorym rozbawieniem, słuchając o kocich żołądkach, ale nie potrafił roześmiać się szczerze. On już zjadł w tamtej postaci coś kogoś, czego nie powinien.
-Moja siostra - wciąż nie mówił o nich po imieniu, tak jakby stworzył między Addą i bliskimi dystans po tamtej rozmowie, po tym jak zaproponował Addzie poznanie rodziny. -ma teraz kota. - wygląda trochę jak ty w kociej postaci i go nie znoszę mnie nie znosi.
-Naprawić to? - uniósł jedną brew, widząc jak Adda zepsuła szufladę. W teorii Reparo było prostym zaklęciem, ale w praktyce wszyscy koledzy z pracy wiedzieli, że kobiety nie potrafią go rzucić poprawnie i już.
Udał bardzo zaabsorbowanego jajecznicą, osiągnięcie idealnej konsystencji nie było w końcu ani proste ani intuicyjne, wymagało uwagi. Wzrok w patelni, nie oglądaj się na Addę, nie daj jej poznać jak przemiana różni się pod względem bólowym, że fantomowo boli samo rozmawianie o niej.
-Bardzo boli. - przyznał niechętnie, bezbarwnie. Jeśli coś bardzo bolało doświadczonego aurora, to...
-Animagia to wyszkolony talent, a nie klątwa. - skwitował cicho. Z pozoru obojętnie. Tak, jakby próbował sobie nie robić nadziei. Co da mu jedna przemiana z namiastką kontroli, jeśli kolejna może się skończyć krwawo?
-Poza pełnią potrafię kontrolować kiedy. Wyczuć... krytyczny moment. - przyznał. Za pierwszym razem się nie udało, ale za drugim puścił hamulce całkowicie świadomie. Mogła się zorientować, że uniknął tematu samego po przemianie, że zatrzymał się na krytycznym momencie. Zanim zdążyła dopytać, Mike zdjął patelnię z ognia, stanął nad talerzami i...
wmówić, że cię nie kocham
...I nie słuchał już dalej, nie słyszał nic więcej.
Nieobecnie zsunął jajecznicę na dwa talerze - trochę krzywo. Nie zdążył pomyśleć o tym, że wygląda prawie tak dobrze, jak jajka przyrządzane przez Kerrie. Stał nieobecnie, z patelnią w dłoniach.
Wciąż pamiętał jaki płaszcz miała tamtego wieczoru, jak wirowała jej sukienka gdy tańczyli nad Tamizą, jaki pierścionek wybrał.
-Co...? - przerwał, pomiędzy "łamałam serce" a "łysemu", kolejne słowa rozpływały się w głuchym i zbyt szybkim biciu serca, raz, dwa, trzy.
Czasem nie umiał już odróżnić wypieranych emocji od stresu.
Czasem nie wiedział, dlaczego wyobrażenia, które powinny nieść nadzieję, tak bardzo bolały.
-...ja... tak, dziękuję, mhm. Gdzie te kubki? - upewnił się, prędko podchodząc do szafki. Na tyle prędko, by nie zdążyła powtórzyć, nie zdążyła odpowiedzieć, by nie musieli się płoszyć obydwoje.
Wrócił z kubkami, ciężko położył je na stole, ciężko usiadł na krześle.
Adda mówiła coś o jajecznicy, ale nadal nie potrafił się skupić. Urwała, skończyła zdanie, chyba chwaliła jego dzieło, uśmiechnął się mechanicznie, zapadła niezręczna cisza.
Szybko, musiał coś powiedzieć.
Znaleźć inny temat, absorbujący temat.
Powiedz c o ś, Mike.
-W Plymouth mówią o tobie dużo dobrych rzeczy. Ci, co cię znają. - nieobecnie wbił widelec w stygnące jajka. -Bardzo nam pomagasz. - dodał łagodniej, tak, to bezpieczny temat. Temat, który chciał poruszyć od dawna, na pewno odkąd zdała mu meldunek w Ministerstwie, ranna, ale zdeterminowana. Może nawet od Grimsby, choć wtedy widmo Igora Chernova było jeszcze nierozwiązaną zagadką i irytującym cieniem.
-...czy gdyby o coś poprosili cię nie bezpośredni przełożeni, a - podniósł wzrok nad talerza, poszukał jej spojrzenia pierwszy raz odkąd powiedziała tamto słowo -Zakon Feniksa - pomogłabyś?



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Gabinet 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12118-michael-tonks#373099 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Gabinet [odnośnik]28.12.22 18:27
No nie ― parsknęła wesoło ― rozgryzłeś mnie, Michael. A myślałam, że tak dobrze mi idzie! ― Podparła się dłońmi pod boki, pozorując oburzenie, co w połączeniu z jego pełnym kpiny spojrzeniem z góry, musiało wyglądać naprawdę komicznie. Adda zmrużyła oczy na dźwięk słowa “posprzątasz”, teatralnie obejrzała się wokół siebie ― tak, jakby żadnego bałaganu nie dostrzegała.
Nie wiem o czym mówisz ― zapewniła słodko, niewinna niczym wiosenny poranek. ― Przecież jest czysto… Ale ― dodała po chwili ― jeśli to za mało na standardy jaśnie pana aurora, to zobaczę co da się zrobić. O ile ― uśmiechnęła się kątem warg, nieco podejrzanie ― szanowny auror raczy się następnym razem zapowiedzieć.
Tak naprawdę, to niezapowiedziane wizyty i wszelkie niespodzianki były jej jak najbardziej na rękę ― lubiła je, tak po prostu. I nie sądziła, by jego ewentualna wcześniejsza wiadomość miała cokolwiek zmienić w temacie porządku; była bałaganiarą nie od wczoraj, ani nie od miesiąca. W jego mieszkaniu też bałaganiła, choć może starała się jeszcze wtedy zachować jakieś resztki przyzwoitości, w końcu to nie było jej gniazdko.
Jedyne, o co faktycznie by zadbała, to prezencja. Lubiła przy nim wyglądać ładnie.
Może chcesz tę puszkę? ― zaoferowała bez zastanowienia. ― Dla kota ― uściśliła.
Ona ― póki co ― nie narzekała na stan swojej spiżarni, nie miała też żadnych zwierząt, poza trzema nowofundlandami, którymi czasem opiekowała się w zastępstwie za rodziców. Kocia puszka stanowiła więc bardzo awaryjny posiłek, który mogłaby z łatwością odstąpić.
Która to siostra? ― dopytała bezwiednie. Mógł jej nie mówić, odgradzać barierą, ale wiedziała już co nieco na temat tego, jak wygląda jego rodzina. Tym razem przewertowała teczkę uważniej, poza tym, zasięgnięcie języka tu i tam w tematach ogólnych nie było niczym szczególnie trudnym. Starała się jednak nie ingerować zbytnio w tę strefę, nie zagłębiać się i nie doszukiwać, ufając, że jeśli sam zechce, to jej powie. Chociażby gdzie teraz mieszka, bo tego nie wychwyciła nigdzie.
Spojrzała krytycznie na oderwaną rączkę i już miała mu powiedzieć, że nie trzeba, że poradzi sobie sama, kiedy właśnie te same słowa przypłynęły do niej z pamięci, wypowiedziane jego głosem. Wspomnienie spod pubu na chwilę odebrało jej głos; coś w niej wcale nie chciało odstępować wypracowanej latami niezależności, ale nie chciała się temu poddać. Przecież to nic złego. To nic złego, czasem prosić o pomoc.
Nawet, jeśli to totalna pierdoła.
Odetchnęła nieco głębiej ― na Merlina, to tylko rączka od szuflady, a nie kredyt u Gringotta ― wręczyła mu metalowy element, odstąpiła krok od szuflady.
Poproszę. Tobie pójdzie na pewno sprawniej, niż mi.
Przyglądała mu się, kiedy temat znów przepłynął w stronę wilkołactwa. Bardzo boli brzmiało tak wymownie, że nie trzeba było jej chyba więcej. Nie skarżył się, nigdy się na nic nie skarżył, w tym na ból. Jeśli teraz był w stanie się otwarcie przyznać…
Wszystko da się obrócić na swoją korzyść, Michael ― powiedziała cicho, nie chcąc, by znów pomyślał, że wzbudza w niej litość. Po prostu się martwiła. ― Nawet klątwy.
Potem znowu się spłoszył, a ona nie miała absolutnie zielonego pojęcia dlaczego. Przecież już raz mu powiedziała, co do niego czuje, wtedy, pod pubem. Chociaż…
Zmarszczyła lekko brwi.
Chociaż wtedy użyła czasu przeszłego. Nie teraźniejszego. Może to go tak strasznie spłoszyło? Już otwierała usta, żeby sprostować swoją wypowiedź; że to nie tak, że nie miała do końca tego na myśli, ale… słowa nie nadchodziły. Rozsypały się, jak domek z kart, po raz pierwszy od dłuższego czasu pozostawiając ją bez dobrej odpowiedzi na wszystko. Co właściwie teraz do niego czuła?
Bała się zgłębiać tę myśl, więc szybko oddaliła się do stolika.
Gdzie czekał na nią kolejny zanik głosu, bo pytań o wsparcie Zakonu się nie spodziewała. Owszem, rozważała to parę razy, poświęciła sprawie nieco pomyślunku, ale zawsze odkładała to na mityczne “potem” i “przecież to się nie stanie”.
Aż w końcu się stało, a ona po raz kolejny nie miała dobrej odpowiedzi.
Odłożyła widelec, wsparła plecy na oparciu krzesła, zwróciła twarz w kierunku okna; za nim kołysały się kwitnące, kolorowe malwy. Ile miała czasu, zanim się znowu spłoszy, albo temat umrze naturalnie? Co powinna poruszyć najpierw?...
Spróbowaliby nie mówić dobrze ― spróbowała uciec w lekki ton, ale nie wyszło, jej głos był zbyt wyprany z emocji, dziwny, jakby nie do końca nad nim panowała. Zamilkła znowu, a malwy wciąż się kołysały. Nie tak mu chciała o tym powiedzieć, nie teraz, nie tak szybko. Nie, kiedy istniała realna szansa na to, że wstanie i po prostu wyjdzie.
Spojrzenie mu w oczy jeszcze nigdy nie było takie trudne.
Pomogłabym. O ile… Zakonowi nie przeszkadza to, że znam czarną magię. ― Nie wytrzymała, zsunęła spojrzenie na własne dłonie, odruchowo potarła palcami wierzch jednej z nich; miejsce, w którym kiedyś zrobiła jej się samoistna rana od używania tego cholerstwa.
Ja… nauczyłam się sama. Po śmierci brata. Myślałam, że to mi pomoże się zemścić, ale… ale nie. ― Znów długa pauza, a ona z każdą cholernie przedłużającą się sekundą czekała na odgłos szurającego po deskach krzesła i trzaśnięcia drzwiami. ― Szefostwo w Plymouth wie ― dodała mimochodem, jakby się tłumacząc. ― Ci, którzy prowadzili moje przesłuchanie pod veritaserum też wiedzą. Ale… ale poza tym nie wie nikt.


Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy


Adriana Tonks
Adriana Tonks
Zawód : podwójna agentka, rebeliantka
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
I can run away
I can try to hide
and pretend
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +6
CZARNA MAGIA : 1 +2
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11438-adriana-adda-de-verley https://www.morsmordre.net/t11442-rodzynka#353850 https://www.morsmordre.net/t12085-adriana-tonks#372538 https://www.morsmordre.net/f177-somerset-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t11444-skrytka-bankowa-nr-2503#353855 https://www.morsmordre.net/t11449-adriana-de-verley#353913
Re: Gabinet [odnośnik]29.12.22 19:20
Roześmiał się, wzniósł oczy do góry. Przez chwilę było tak, jak dawniej. Tak, jakby znalazł jej pończochy przewieszone przez kuchenne krzesło w jego mieszkaniu. Jakby sam je zdjął. Zamrugał, odpędzając wspomnienia.
-Zapowiem się. - obiecał żartobliwie.
Spojrzał uważniej na Addę, duma na moment zwarła się z pragmatyzmem. Z pragnieniem wynagrodzenia Kerrie ostatnich stresów i może nawet przekonania do siebie tego cholernego kota. Odkąd mniej kojarzył mu się z Addą (był czarny, jak ona w postaci animaga), Tom jakoś mniej go drażnił.
-Chcę. - przełknął dumę, uśmiechnął się. -Dla kota i siostry. - na moment spoważniał, jakby pytanie faktycznie wydało mu się nieco zbyt osobiste, ale ostatecznie wzruszył ramionami.
-Najmłodsza, Kerstin. - kąciki ust lekko zadrżały, nie wyobrażał sobie Just opiekującej się kapryśnym kotem.
Wyczuł podobną chwilę wahania, gdy zaproponował naprawę szuflady.
-Spokojnie, naprawiałem już takie rzeczy. - roześmiał się, kupił w końcu dom niepierwszej młodości. Oderwał się na moment od patelni, by przytknąć kraniec różdżki do rączki, a rączkę mocno docisnąć do szuflady. -Reparo. Sprawdź, czy działa! - obwieścił prawie radośnie, prędko wracając do jajek.
Kolejną uwagę zbył milczeniem, które zdawało się gęstnieć z każdą chwilą. Tak, likantropię dało się wykorzystać. Przemienić w chwili przegranej, w chwili aresztowania, nawet w więzieniu, nie trzeba było do tego różdżki. Zabić każdego na swojej drodze, walczyć do pseudohonorowej śmierci, ale przy okazji zagrozić nawet cywilom.
A kolejne słowa zdawały się jeszcze cięższe, drażniące dawne rany. Próbował jakoś pogodzić się z tym, co mu powiedziała, ale nie był w stanie opowiedzieć jej o tym, czego nie wiedziała albo wolała nie wiedzieć - że tamte słowa, tamte kłamstwa, były jak trucizna. Trucizna, której nie potrafił się pozbyć, która skutecznie zatruła mu życie w Londynie i krążyła w sercu długo po wyjeździe. Poznałem miłą dziewczynę, Adda, ale byłem dla niej dupkiem, bo nie chciałem być n a i w n y. A potem, gdy obudziłem się w norweskim szpitalu nie myślałem o niej, nie od razu. Zanim spytałem, czy przeżyła, pomyślałem o tobie, o tamtej tobie. O tym, że miałaś rację i że byłem głupi i naiwny. A potem wskrzeszałem tamto wspomnienie, nie umiałem odpuścić, chyba po to, żeby ukarać siebie samego.
Zacisnął mocniej usta, przełknął ślinę. Już raz - dwa? - popełnił błąd, powiedział o słowo za dużo, Adda sama dowiedziała się zbyt wiele. Zniszczyłam ci życie, to była jej pierwsza reakcja i zgadzali się przynajmniej w tym, że faktycznie było zniszczone.
Spróbował zmusić się do bladego uśmiechu, ale atmosfera nadal była gęsta. I to nie ze względu na jego spojrzenia, Adda nie czytała mu przecież w myślach. Spłoszył ją pytaniem o Zakon? Zmarszczył lekko brwi, nie rozumiejąc dlaczego. Było logiczną kontynuacją jej pracy, ryzyka jakie wybrała, odwagi jaką zademonstrowała w Grimsby i pod Balmoral. Gdyby zaufał komuś innemu, komuś nieznajomemu, rzuciłby Confundusa w razie odmowy - tajemnice Zakonu były cenniejsze niż czyjaś pamięć. Teraz nie martwił się o nic podobnego, była sprawdzonym pod Veritaserum demimozem. A on był powiązany z Zakonem w oczywisty sposób, nie musiał chronić własnej tożsamości. Nigdy przed nią, a poza tym o jego zaangażowaniu w rebelię wiedział dzięki tym listom cały kraj. Spojrzał na nią uważnie, czekając na odpowiedź i....
-Że znasz co?! - sztućce szczęknęły o stół, choć przed sekundą miał ogromny apetyt na jajecznicę.
-To on... - wyrwało mu się nagle, a w jasnych oczach błysnęła nienawiść, jakiej Adda nigdy u Michaela nie widziała - ale weszła mu w słowo równocześnie, rozwiewając teorie o pedagogicznych zdolnościach pieprzonego Igora Chernova.
-Sama. - powtórzył oskarżycielsko, niedowierzająco. -Jeśli ktoś ci pomagał, musisz mi powiedzieć kto. - warknął, pieprząc już pozory subtelności, ale gdzieś przez falę złości przebiła się świadomość, że to Krukonka, że sama opanowała sztukę animagii, no tak, zawsze robiła wszystko sama.
-To przecież niebezpieczne. - pokręcił głową, zmrużył oczy, przyjrzał się jej uważniej, jakby naprawdę spodziewał się nie przyswojonych samodzielnie podstaw, a podskórnych wybroczyn i przekrwionych oczu po nadużywaniu plugawej magii.
-Komu kiedykolwiek to pomogło? - zgodnie z jej przewidywaniami zerwał się z krzesła, zaczął chodzić w tą i z powrotem po kuchni. Wdech - wydech - nie myśleć - działać.
Sięgnął po różdżkę, wyćwiczonym, prędkim ruchem.
-Festivo. - magia rozlała się po pomieszczeniu, od razu niosąc klarowne rezultaty. Na parterze nie było nic (same księgi nie były skażone magią), poza niewielkim skupiskiem pod... szafką...?
-Wiesz w ogóle, gdzie trzymasz różdżkę? - spojrzał na Addę, a potem w stronę szafki, oskarżycielsko.
Oparł się ciężko o ścianę, skrzyżował ramiona, milczał przez ciężką, posępną chwilę.
-Znasz czarną magię czy jej używasz? - wycedził wreszcie. -Ludzie nam ufają, ufamy sobie nawzajem, nie możemy... nie publicznie, nie w Zakonie. - niektórzy aurorzy też znali podstawy magii, którą musieli zwalczać. Longbottom pozwolił im nawet używać Avady, jeszcze gdy był Ministrem Magii. Może Krukoni lgnęli do wiedzy, pieprzony Dom Kruka, czy zawsze musisz być tak cholernie ciekawska, ale ludzie wciąż lękali się plugawej magii. A choć Lamino zabijało równie skutecznie jak Sectumsempra, to musieli być inni, musieli nieść nadzieję, nieść światło pośród mroku.
-Jeszcze jakieś sekrety? - westchnął ciężko, nie precyzując, o co pyta. Czy o sprawy Ministerstwa czy o to, co pomiędzy nimi.



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Gabinet 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12118-michael-tonks#373099 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Gabinet [odnośnik]29.12.22 21:25
W takim razie jest twoja. ― Zajrzała do dolnej szafki, wydobyła stamtąd omawianą puszkę, postawiła ją na blacie. ― I smacznego dla kota, może kiedyś spytam go, jak smakowało i czy poleca.
Pokręciła głową, kiedy zapewniał ją, że już nie takie rzeczy naprawiał. To nie był powód jej wahania, ale nie musiał o tym wiedzieć. Na próbę pociągnęła za świeżo umocowaną rączkę ― szuflada wysunęła się posłusznie ― po chwili ją zamknęła.
Zdałeś test na złotą rączkę i teraz, jak coś popsuję, to będę słać ci płaczliwą sowę z prośbą o ratunek z opresji ― zażartowała, nawet nie domyślając się, że to chyba ostatni żart, jaki w dniu dzisiejszym opuści jej usta.
Potem był już stolik, a przy stoliku ― może chwilę przed nim ― znowu wszystko się popsuło. Czy oni nie potrafili już ze sobą rozmawiać bez… bez sprowadzania wszystkiego do poważnych, ciężkich kwestii? Przecież początek spotkania zapowiadał się całkiem lekko, przyjemnie, nawet się śmiał, co wydawało jej się niemożliwym do osiągnięcia wyczynem.
Po raz kolejny złapała się na myśli, że gdyby tylko mogła cofnąć czas…
Ale nie mogła. Było tylko to co tu i teraz. A tu i teraz dopadły ją wszystkie błędy przeszłości, wszystkie źle podjęte decyzje; runął misternie budowany domek z kłamstw, a ona nie odnajdywała się w jego zgliszczach i czuła się tak potwornie zagubiona i samotna, jak nigdy dotąd.
Przymknęła na chwilę oczy, kiedy uniósł głos; dokładnie tak, jak się tego spodziewała.
Nie on ― wtrąciła, zanim zdążył się rozkręcić. ― Według Igora byłam niegodna sztuki czarnoksięskiej. ― Nie wiedziała, czy polepsza, czy pogarsza całą sytuację; w jego oczach mignęło coś, czego jeszcze nigdy w nich nie dostrzegła. Przez moment miała problem z interpretacją.
Sama ― powtórzyła, ale wbrew wszystkiemu, nie zjeżyła się na czające się w jego głosie oskarżenie. Nie potrafiła odpowiedzieć atakiem na atak, nie umiała wzbudzić w sobie złości. Czuła się pusta, wyprana z emocji. Słaba. ― Kiedy sprzątałam rzeczy po bracie, znalazłam jakiś notatnik i pomyślałam, że może dlatego zginął. Że miał coś, co należało do kogoś innego i dlatego go znaleźli. ― Odwróciła wzrok; tamte wspomnienia nadal żywo bolały, podkopywały jej pewność siebie. Wychodziło na to, że nie znała własnego brata; przecież pismo w notesie należało do niego…
Myślałam, że jak się nauczę, to po mnie też przyjdą ― dokończyła ponuro.
Uwagę o niebezpieczeństwie puściła mimo uszu ― dobrze wiedziała, czym to grozi; dobrze znane były jej skutki. Mimo tego, że nie używała plugawej magii od dawna, to wciąż gdzieś w niej istniała jakaś cząstka, która bardzo chętnie wróciłaby do tamtych praktyk. Co jakiś czas, zazwyczaj pod wpływem silnego stresu i poczucia zagrożenia lub bólu, męczyły ją myśli i pokusy, by skorzystać. Żeby zadać ból równy lub znacznie gorszy, niż ten, który odczuła ona. Odsunięcie tych myśli kosztowało ją sporo opanowania i samodyscypliny, ale udawało się. Nawet wtedy, w Grimsby, kiedy była cal od sięgnięcia po znienawidzoną Betulę.
Odruchowo zacisnęła powieki i stuliła ramiona, kiedy usłyszała dźwięk odsuwanego krzesła. Irracjonalnie poczuła coś na kształt strachu. Że potraktuje ją jak szmalcownika albo jakąś sojuszniczkę Rycerzy, że… że jej odwinie. Tak, jak robił to Chernov, kiedy przynosiła niepomyślne wieści.
Znam ― odparła uparcie, ale nie odważyła się spojrzeć w jego stronę. Skupiła wzrok na malwach, na kołyszących się w oddali drzewach, na wróblach harcujących na barierce płotu. ― Ostatni raz użyłam jej jeszcze na długo przed Bezksiężycową Nocą, tuż po powrocie do pracy. Od tamtej pory cisza. ― Odwróciła w końcu twarz w jego stronę. ― Chcę pomóc Zakonowi i nie zamierzam robić niczego, co mogłoby zaszkodzić sprawie. Nie używam czarnej magii.
Po ostatnim pytaniu tylko westchnęła i znów wróciła do spoglądania w okno. Straciła apetyt, najchętniej to wyjęłaby Zieloną Wróżkę i zalała się w trupa. Kiedy była pijana, nie męczyły ją żadne wyrzuty sumienia, żadne marzenia, nie było żadnych myśli i wspomnień; tylko pustka. Pełna zmęczenia i rezygnacji, ale zarazem dziwnie kojąca.
Ostatni ― wycedziła, zwijając dłonie w pięści. Ostatni i najbardziej chujowy ze wszystkich, przynajmniej z jej perspektywy. ― Kiedy wyjechałeś, Igor jakoś się dowiedział, że cały czas chodziło o ciebie. ― Przymknęła oczy, ostrożnie sięgając do tamtych wspomnień, ożywiając je po jednym na raz. Spięła się mimowolnie, napięła jak struna, nieświadomie wyczekując pierwszego ciosu. ― Najpierw się pokłóciliśmy, ale potem spór eskalował do tego stopnia, że zaczęły latać zaklęcia. Nie wiem, jak długo to trwało, ale w końcu zdobył przewagę. Zresztą, zawsze był lepszy w pojedynkach ― prychnęła, zła na siebie. Mogła się po prostu teleportować, zanim ją dopadł.
Potrzebowałam pilnej pomocy uzdrowiciela, kiedy w końcu ze mną skończył. Mam dziury w pamięci z tego okresu, nawet nie pamiętam, jak udało mi się trafić do… do przyjaciela, który się mną zajął. ― Głęboki wdech, powolny wydech nosem. Nadal nie chciała na niego spojrzeć. ― Zanim załatał te większe rany, pojawił się krwotok, którego nikt się raczej nie spodziewał. ― Nadal pamiętała, jak bardzo wszystko ją wtedy bolało, jak z niedowierzaniem dotykała zakrwawionych ud i szukała w oczach Hectora niemego wyjaśnienia tej sytuacji, choć podświadomie domyślała się powodu.
To było poronienie, Michael ― dokończyła cicho. ― I wszystkie obliczenia wskazują na to, że było twoje.
Przez chwilę jeszcze siedziała na krześle, obserwowała wróble. Nie miała siły się już wściekać na swoją głupotę, nie miała siły płakać za tym, co stracone; pozostawała tylko rezygnacja. Podniosła się z trudem z krzesła, jakby ciężar tej całej rozmowy był nie do wytrzymania i ciągnął ją na dno.
Pójdę po różdżkę ― oznajmiła głosem wypranym z emocji. Przebywanie z nim w jednym pomieszczeniu było nagle niewiarygodnie trudne.


Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy


Adriana Tonks
Adriana Tonks
Zawód : podwójna agentka, rebeliantka
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
I can run away
I can try to hide
and pretend
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +6
CZARNA MAGIA : 1 +2
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11438-adriana-adda-de-verley https://www.morsmordre.net/t11442-rodzynka#353850 https://www.morsmordre.net/t12085-adriana-tonks#372538 https://www.morsmordre.net/f177-somerset-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t11444-skrytka-bankowa-nr-2503#353855 https://www.morsmordre.net/t11449-adriana-de-verley#353913
Re: Gabinet [odnośnik]29.12.22 22:02
-Spytaj go, czemu się na mnie uwziął. - poprosił żartobliwie, ale na wpół poważnie. Do dziś nie wiedział, dlaczego Tom go nie lubi - przecież chyba nie dlatego, że on nie lubił jego?!
Roześmiał się nawet z żartu, ostatni raz tego popołudnia.
Potem było tylko gorzej i gorzej.
Dawno nie czuł tego rodzaju złości, tak gorącej i nagłej. Bliskość pełni wpływała na drażliwość, ale nie taką, nie tak zazdrosną.
-Jak mogłaś w ogóle... - za niego wyjść, chciał spytać, ale niedokończone zdanie brzmiało jakby równie dobrze pytał o czarną magię. Wziął głęboki oddech, musiał się opanować.
-Nikt nie przychodzi po nikogo tylko dlatego, że zna podstawy zaklęć. - prychnął, nie mogąc się powstrzymać. Mógł przynajmniej się zawiesić na perspektywie śledczego, wytknąć jej brutalnie dziury w logice, złagodzić tym samym własne zaskoczenie. -Prosiłaś się o kłopoty. - wytknął z niedowierzaniem. -Potrzebowałaś adrenaliny? Musiałaś się okłamać, że to dobry plan? Na litość Morgany, nie jesteś tak głupia! - galopował dalej, zły, rozczarowany. Naprawdę sądziła, że to podziała, czy znowu była czegoś ciekawa, znowu chciała załatwić coś sama? Miał na końcu języka, że już nawet lojalna Malfoyowi czarodziejska policja byłaby logiczniejszym wyjściem.
Powstrzymało go drgnięcie jej ramion, skulenie głowy. Był spostrzegawczy, zauważył.
I powinien się wycofać, powinien wziąć kolejny oddech, pamiętać o czym powiedział jej w lesie, odsuwać krzesło ciszej. Powinien.
Oparł dłonie o stół, ciężko, głośno. Nachylił się tak, by jego głowa zawisła tuż nad nią.
-Co, boisz się mnie? - wycedził oskarżycielsko, zniżając głos - by nie usłyszała w załamującym się tonie, że to zabolało. Chwilę spoglądał wprost na nią, w ciężkiej ciszy, ale nie otwierała oczu, co z jakiegoś powodu rozzłościło go jeszcze bardziej. -Nie ma po co, skoro przełożeni wiedzą. - parsknął, wyprostował się, cofnął o krok.
Przełożeni wiedzą. Skrzyżował mocno ramiona, odgradzając się od niej jakby co najmniej obraziła go personalnie, ale przecież nie rozmawiał z nią o Zakonie dla siebie.
Potrzebowali każdej różdżki. Każdego, komu można było ufać, kto chciał pomóc. A ona już działała po ich stronie, już zdecydowała się na ryzyko, już przeszła przez rekrutację podziemnego Ministerstwa i prężnie działała dla rebelii. To właściwie formalność, możliwość angażowania jej do akcji koordynowanych niebezpośrednio przez Plymouth. Kolejny sojusznik z dostępem do Londynu, w dodatku ktoś wybitnie utalentowany. Powtarzał to sobie, próbując się uspokoić, zdusić w sobie tamtego młodego aurora, dla którego była kiedyś ideałem. Nie była ideałem, ale była oddaną sprawie czarownicą, a on musiał myśleć strategicznie. Upewnić się, że nie Adda nie narazi nikogo ani że oni nie narażą jej przykrywki, wziąć za nią odpowiedzialność, przełożyć dobro hierarchii i struktur nad własne, jak zawsze. Rozmawiał już o niej z kolegami z Plymouth. Wypiła Veritaserum, była z nimi szczera. Nie powiedział wtedy, że chce wiedzieć absolutnie wszystko, ale gdyby uznali czarną magię za prawdziwe zagrożenie dla podziemia - powiedzieliby mu. A przede wszystkim, nie zatrudnili jej.
Skinął krótko głową.
-Tyle musiałem wiedzieć. - przyznał. Dziękuję, że mi mówisz - powinien powiedzieć, ale nie mogło mu to przejść przez usta. -Dam znać innym, że nam sprzyjasz, że chcesz pomóc. - zakończył, formalnie, oficjalnie. Bez satysfakcji, której się spodziewał, bez ciepła i zaufania towarzyszącego świadomości, że walczą ramię w ramię. -W Londynie działa kilku z nas, spoza struktur. Niektórzy bardzo młodzi - zrobili dla nas świetne rzeczy, ale to nie szpiedzy, nie wyszkoleni. - dodał cicho, podnosząc na Addę wzrok. Ci Zakonnicy nie podlegali strukturom Ministerstwa, ale cenna rada by dla nich wiele znaczyła. Szczególnie los jednego leżał mu na sercu, poznali się z Marceliusem w dość niefortunnych okolicznościach - tuż po tragedii, która spadła na młodego. Wydawał się wtedy równie zawstydzony, rozżalony, ale i zdeterminowany jak Tonks po końcu własnego życia, ale jako auror nie mógł nawet pokazać się w Londynie ani pomóc w akcjach młodego Zakonnika w prawdziwie użyteczny sposób. Nie powiedział na razie nic więcej, konkretna tożsamość wszystkich członków Zakonu była utrzymywana w tajemnicy przed nowymi sojusznikami - ale Adda będzie mogła ich poznać indywidualnie, poprzez niego.
Podążył za wzrokiem Addy, za okno. Spytał o sekrety, bo nie chciał niczego przeoczyć, czując się odpowiedzialny za wprowadzenie Addy do Zakonu. Bo chciał do tego podejść profesjonalnie, jak auror, a nie jak jej były kochanek. Właściwie chyba liczył na to, że Adda jakoś odplącze jego gniew od spraw ważnych i oficjalnych i sama się domyśli, że pyta o kwestie pragmatyczno-polityczne.
Nie spodziewał się sekretu tak osobistego.
Drgnął. Nie jakoś - doskonale wiedział, jak się dowiedział, ale próbował nie przerywać.
-Powinnaś była mi powiedzieć. - uparł się, i tak przerwał. Nadal nie mógł się z tym pogodzić - nigdy nie tkwił zbyt długo w sytuacji przemocy fizycznej i psychicznej, miał kochający dom, wolność w życiu dorosłym. Nie rozumiał, nie umiał (nie chciał?) zrozumieć, że Adriana nie myślała wtedy trzeźwo - nie wiedział zresztą zbyt wiele, wciąż taiła przed nim prawdziwą skalę problemu.
Zrozumiał - skalę - dopiero teraz.
Słuchał. Dalej.
Cofnął się, prawie wpadł na szafkę.
Cisza zdawała się być głośna, bolała niemal fizycznie.
-Nie... nie wiedziałaś, zanim... wyjechałem? - wychrypiał, choć już to powiedziała, tylko w innych słowach. Nikt się nie spodziewał.
Też się nie spodziewał.
Choć pragnął się wycofać, zniknąć, uciec od tego, zdołał na nią spojrzeć z bolesnym napięciem. Gdyby wiedziała, gdyby nawet wtedy nie wierzyła, że pomoże, poczułby się jak ostatnie zero.
-Nie jakoś. Szukałem go. Rozmawiałem z nim, o jakimś spartaczonym śledztwie. - przepraszam, nie wiedziałem, nie chciałem. Dalsze słowa nie przechodziły mu przez ściśnięte gardło, przecież wiedziała, że nie wiedział. A on nie wiedział o istnieniu tamtego, o jego prawdziwym charakterze.
Pójdę po różdżkę. Kuchnia zdała się nagle niewiarygodnie ciasna, czy powinien wyjść?
Powinien ją przytulić.
Stał jak sparaliżowany, objął odruchowo sam siebie.
-Przecież zabiłbym go dla ciebie. - nie wiedział już, czy miał ochotę zabić go ponownie, teraz, teraz gdy poznał już smak śmierci i krwi. Czy byłby do tego zdolny wtedy, ale to już się nie liczyło.
Zamknął piekące oczy, nic się nie liczyło.




Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Gabinet 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12118-michael-tonks#373099 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Gabinet [odnośnik]29.12.22 23:32
Wysłuchała uwag śledczego w milczeniu ― miał rację. Ten plan nie był racjonalny, ale wtedy wydawał jej się najlepszy. Nie wiedziała, do kogo może się zwrócić, policji nie ufała ― już nie tylko dlatego, że była wierna Malfoyowi, ale dlatego, że przecież w policji pracowali ludzie pokroju Chernova ― więc, jak zwykle postanowiła rozwiązać sprawę sama. Nie pamiętała, czy czuła jakąkolwiek ciekawość, kiedy wertowała tamten notatnik, jedyne, co utrwaliło się w zakamarkach jej pamięci, to palące poczucie zemsty, które rosło z każdym poznanym zaklęciem i które tak pilnie szukało później ujścia.
Prosiłaś się o kłopoty.
Trudno było zaprzeczyć. Przecież nawet teraz ― grając na dwa fronty ― prosiła się o kłopoty.
Skuliła się tylko bardziej, kiedy nad nią zawisł, nie chciała na niego patrzeć; usiłowała zdusić kłębiący się w piersi strach, przecież dobrze pamiętała, że był w tej kwestii przeczulony, że pewnie to źle zinterpretuje. Nie bała się j e g o, tylko tego, co mógłby jej zrobić, gdyby był kimś innym. Gdyby myślał, jak ktoś inny.
Nie miała siły mu tego wyjaśniać, że pewne odruchy nadal budzą w niej echo strachu z przeszłości. Echo, które zazwyczaj udaje jej się sprawnie zamaskować lub przekuć w jakąś zaczepkę, pozór dobrego, lekkiego humoru. Nie rozumiał tego, co Hector zdołał wychwycić na tamtym balkonie, wśród zimowego chłodu i papierosowego dymu.
Skinęła powoli głową, kiedy wszedł na oficjalny ton; może tego właśnie powinni się trzymać. Być profesjonalistami, bez… bez tamtej przeszłości. Skupić się na sprawie, na przechyleniu szali zwycięstwa na stronę rebelii, przyczynić się do tego, że świat stanie się lepszym miejscem. Jeśli nie bezpośrednio dla nich, to dla tych, którzy zajmą ich miejsce.
Podzielę się doświadczeniem, jeśli będzie trzeba ― odparła głucho. ― Mogę ich wyszkolić. ― Działała w zawodzie już tyle czasu, że była pewna swoich umiejętności. ― Pokazać Londyn z perspektywy szpiega, wskazać bezpieczne kryjówki na przeczekanie. Nauczyć kłamać.
Spoglądanie w okno było bezpieczne. Wróble tańczące na barierce nie miały szarobłękitnych oczu, nie budziły w niej nic poza chwilową wdzięcznością ― naprawdę dobrze odwracały jej uwagę od niego. Pozwalały jej zebrać myśli w spokoju, spróbować wyciszyć emocje.
Powinnaś była mi powiedzieć.
Powinna. Teraz już wiedziała, że wyjście, które wybrała, było kurewsko złe i nie przyniosło nikomu nic prócz coraz większych dawek cierpienia.
Głos mu się lekko złamał przy kolejnym pytaniu; Adda odruchowo zacisnęła wargi. Przecież nie może po raz kolejny rozkleić się w jego obecności.
Nie ― powiedziała gorzko; chyba potrzebował dodatkowego zapewnienia. ― Można mi zarzucić wiele kłamstw, sekretów i manipulacji, ale nie odmówiłabym ci prawa do własnego dziecka.
Spojrzała na niego, kiedy na jaw wyszedł ostatni element układanki, kiedy cała historia nagle złożyła się w całość z obu perspektyw. Nie wiedziała, co ma mu na to powiedzieć; patrzyła więc bez słowa, wytrącona z równowagi, rozbita. Szukał go. Szukał i znalazł, rozmawiali o śledztwie…
Aha ― zdołała z siebie wydusić. Nie czuła do niego żalu, nie była zła. Nie wiedział. O niczym nie wiedział, to ona powinna przewidzieć, że sytuacja może przybrać taki obrót, że nie zostawi sprawy bez powiedzenia w niej ostatniego słowa.
Powinna była, kurwa, przewidzieć.
Westchnęła ciężko, głęboko, płuca zapiekły. Chyba na moment zapomniała, jak się oddycha.
Początkowo chciała wyjść, jakoś doprowadzić się do porządku w sypialni ― tam chyba zostawiła różdżkę ― wrócić i udawać, że nic się nie stało. Wejść znów na profesjonalny ton, zacząć sprawę przeszukania gabinetu, może wrócić do kwestii Zakonu. Ale kiedy w końcu się podniosła, kiedy znów na niego spojrzała ― coś ją wmurowało w podłogę.
Uśmiechnęła się łagodnie i ciepło, nieco melancholijnie, choć nie mógł już tego widzieć; zamknął oczy, cofnął się. Nawet z tej odległości widziała, jak po policzkach toczą się łzy. Spojrzała jeszcze raz w kierunku drzwi na korytarz ― może potrzebował chwili dla siebie? Może jej obecność była przeszkodą? ― potem na podłogę.
Nie chciała go zostawić, nie, kiedy był w takim stanie.
Pamiętając jednak o jego prośbie z lasu ― by go nie zachodzić po cichu ― namierzyła wiecznie skrzypiącą deskę podłogi. Zbliżyła się powoli, dbając o to, by postawić na nieszczęsnym kawałku drewna stopę, żeby wiedział, gdzie jest. Jak daleko. Jak blisko.
Wiem, Michael ― szepnęła, kiedy znalazła się tuż przy nim. Ostrożnie przesunęła dłonią po jego przedramieniu, uniosła się na palcach. ― Teraz już wiem. Widziałam. ― Jej szept rozległ się tuż przy uchu; ciepłe wargi delikatnie musnęły wilgotny policzek. ― Nigdy nie powinnam wątpić w twoją siłę, w to, że mógłbyś mi wtedy pomóc. I wiem… że to nic już nie zmieni, ale gdybym mogła cofnąć czas… ― przesunęła powoli dłonie na jego ramiona, potem na kark; jedną przeczesała jasne włosy. Spokojnie, kojąco. ― … Gdybym mogła cofnąć czas, powiedziałabym ci tamtego styczniowego wieczoru. Przyszłabym po pomoc.


Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy




Ostatnio zmieniony przez Adriana de Verley dnia 30.12.22 11:50, w całości zmieniany 1 raz
Adriana Tonks
Adriana Tonks
Zawód : podwójna agentka, rebeliantka
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
I can run away
I can try to hide
and pretend
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +6
CZARNA MAGIA : 1 +2
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11438-adriana-adda-de-verley https://www.morsmordre.net/t11442-rodzynka#353850 https://www.morsmordre.net/t12085-adriana-tonks#372538 https://www.morsmordre.net/f177-somerset-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t11444-skrytka-bankowa-nr-2503#353855 https://www.morsmordre.net/t11449-adriana-de-verley#353913
Re: Gabinet [odnośnik]30.12.22 0:14
Gwałtowny gest, prędkie potwierdzenie. Bała się go - bo przecież chyba nie tego, co zrobiła. Gdyby bała się tamtych notatek, nie czytałaby ich ani nie przyznała się tak trzeźwo, próbowałaby zapomnieć. Bała się jego reakcji - aurora, mężczyzny, wilkołaka. Tego, kim się stał i tego, w jaki sposób ją traktował. Wiedział, że jest szorstki, że podświadomie każe ją za tamto upokorzenie, ale z każdym drażliwym tematem zapędzał się coraz bardziej - tak jakby chciał zobaczyć, gdzie leży granica, kiedy się przestraszy, jakby łez było za mało.
Czuł się źle, może równie źle jak ona - ale próbował tego nie okazać, zasłonić się maską złości, a potem maską profesjonalnego chłodu.
Jedynym murem, bezpieczną przestrzenią, klarowną granicą - były struktury Ministerstwa, klarowne procedury. Oficjalny ton, na który odpowiadała tak samo. Obydwoje wyszkoleni, reagujący wręcz odruchowo.
Wdech. Wydech. Nawet jeśli się mnie boi, to co z tego.
Wdech. Przecież skoro się zgadza, to w jakiś sposób mi ufa.
Wydech. Zresztą, robię to dla Zakonu, nie dla nas. Doradzę się kogoś jak pozostać bezstronnym, niektórzy lepiej... są lepsi w tych interpersonalnych kwestiach.
Przed oczyma mignął mu Billy, powaga (nie chłodna i oficjalna, dziwnie ciepła) z jaką podchodził w maju do kwestii zaginionych Zakonników. Przecież nie muszę być z tym sama. Adda nie będzie sama. Zakonnicy w Londynie nie będą sami.
Jej słowa, choć wyprane z emocji, działały jak balsam na jego nerwy. Poprosił ją o coś, obiecała mu nawet więcej.
-Dziękuję. - wydusił. To nie tak miało być. Miał się uśmiechnąć, poszukać jej spojrzenia. Podziękować za wsparcie z całego serca. Pozwolić jej mówić dalej o swoim doświadczeniu, z dumą i radością. Odbudować nadwyrężone zaufanie - nie stracone, bo gdyby przepadło bezpowrotnie nie zachęcałby jej przecież do wspierania Zakonu.

Może wciąż mogli skierować tą rozmowę na inne tory, spróbować odetchnąć. Mógłby zmienić temat. Opowiedzieć coś więcej o wojnie. Pomyśleć, z czym mogli potrzebować jej pomocy.
Nieświadomie otworzył puszkę Pandory i już nie było powrotu - do tematu, do dawnej wesołości, do dawnego życia, do niczego.
Ramiona drgnęły nerwowo, gdy nazwała to wszystko po imieniu, gdy odeszła od chłodnego opisu faktów - dziecko. Dwie sylaby, kluczowe.
Nie hamował już łez, chyba nawet nie czuł, że spływają po policzkach. Czuł tylko pustkę.
Czy tak czuła się Justine?
Wziął urywany oddech, pokiwał nerwowo głową. Usiłował coś z siebie wykrztusić, chciałem założyć z tobą rodzinę, ale nie znajdował odpowiednich słów. Adda chyba też nie, “aha”, może powinien być wdzięczny, że dostał “aha” zamiast potępienia, ale chyba oczekiwał na ostrzejsze słowa, to przecież jego wina.
Słyszał, że podeszła bliżej, ale tym razem się nie cofnął. Nie miał zresztą gdzie, czuł za plecami kuchenny blat - ale chyba nie chciał.
Chyba nawet rozluźnił i opuścił ramiona.
A potem pozwolił sobie rozluźnić barki. Zagryzł prewencyjnie usta, ale nie hamował już łez ani drżenia pleców, pozwolił sobie oprzeć czoło na jej ramieniu i jej błądzić dłońmi dokąd chciała, pozwolił jej mówić.
To on powinien ją wspierać.
Wreszcie, tknięty tą myślą, podniósł ręce i przytulił ją mocno.
Trochę tak jak dawniej, nie licząc ciężaru smutku i tego, że wtedy całe życie było przed nimi nim i że teraz marzyli o cofnięciu czasu.
-Przepraszam. - szepnął wreszcie. -Przepraszam, przepraszam. - za to jak porywczo wtargnął do gabinetu Chernova, za to jak się zachowywał, za to jak wciąż karał ją za tamten wieczór - nieświadom, że niosła w duszy ten sekret, że chroniła go przed prawdą dopóki sam nie spytał.
Trwali przez chwilę w ciszy, on z dłońmi na jej łopatkach. W pewnym momencie podniósł je z talii, potem wreszcie wplótł na moment palce w jasne loki. Cofnął dłoń po kilku sekundach, znów ułożył na jej plecach - czuł w głowie chaos, a ostatnim czego chciał była niezręczność.
Teraz, z bliska, wydawała się taka krucha.
Przymknął oczy i po raz pierwszy od bardzo dawna pozwolił sobie wskrzesić dawne marzenia i wyobrażenia, po raz pierwszy nie zareagował na ich myśl złością ani nie próbował uciec. On, ona, pierścionek. Dom, dziecko, może dzieci.
Bolało nadal, ale przynajmniej znał już przyczynę.
To po prostu złamane serce i nie wiedział czy jest jakaś droga powrotu, nie wiedział jakim cudem Adda pozostaje tak zatrważająco silna, nie wiedział co dalej.
Wiedział przynajmniej, że już nie musi, nie chce, zachowywać się jak kopnięty pies.
-Dziękuję, że mi powiedziałaś. - wyszeptał w końcu, cofając głowę. Otarł oczy, pośpiesznie. -Nie pomógłbym... tylko ze względu na nie. - dodał ciszej, wybaczyłbym ci przecież tego męża, chyba. Przełknął ślinę i przez moment wyglądał jakby chciał dodać coś jeszcze. Chciałem... wybrałem...
-Ja... traktowałem to poważnie, Adda. - pierścionek.
Spojrzał w stronę stołu.
-Jajecznica wystygnie.



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Gabinet 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12118-michael-tonks#373099 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks

Strona 1 z 4 1, 2, 3, 4  Next

Gabinet
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach