Gabinet
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Gabinet
Gabinet jest raczej niewielki, mieści się we wschodniej stronie domu i prócz jasnych poranków raczej ciężko uświadczyć tu dużych ilości słońca ― głównie z powodu pojedynczego okna w pomieszczeniu, które i tak dodatkowo przesłaniają jakieś tajemnicze wiązanki ziół, roślin czy kwiatów. Jest tu stanowisko alchemiczne, obszerna biblioteczka pełna starych ksiąg i notatek, jest także sporo specyfików, których przeznaczenia nikt nie zna poza Louisem, zmarłym bratem Addy.
Gabinet jest zaniedbany i zakurzony, nikt w nim nie pracuje. Nikt także nie wie, że pomieszczenie kryje w sobie ukryte zejście do piwnicy pełnej preparatów i ingrediencji o dyskusyjnym zastosowaniu.
Gabinet jest zaniedbany i zakurzony, nikt w nim nie pracuje. Nikt także nie wie, że pomieszczenie kryje w sobie ukryte zejście do piwnicy pełnej preparatów i ingrediencji o dyskusyjnym zastosowaniu.
Z czymkolwiek się teraz zmagał, cokolwiek przechodził ― była obok. Mogła mu pomóc przetrawić żal, przejść przez ten najgorszy etap, pokazać ścieżkę, którą da się uciec od wszechogarniającej pustki i rosnącego poczucia beznadziei. Wiedziała, jak ― już to przechodziła. Była w tym samym miejscu, czuła to samo. I poradziła sobie, choć nie była pewna, ile w tym wszystkim było jej umiejętności do radzenia sobie w trudnych sytuacjach, a ile subtelnych machinacji magipsychiatry. Dołek w jaki wpadła po tamtej awanturze zdawał się zbyt głęboki, by się z niego wydostać samodzielnie; nawet dla niej.
Nie musiał być z tym sam, nie powinien być z tym sam. Intuicyjnie próbowała go pocieszyć bliskością, pomóc znaleźć ukojenie w tym, co znane ― kiedyś to działało. Kiedyś wystarczyło poleżeć chwilę na kanapie, pogłaskać go po plecach, przeczesać włosy i już było lepiej. Lżej.
Nie była pewna, czy i tym razem to zadziała, ale jego reakcja wskazywała na to, że owszem. Że stare, wyrobione w przeszłości nawyki wciąż mają szansę działać w nowej rzeczywistości.
Uśmiechnęła się blado, kiedy poczuła jego uścisk; pewny, stabilny, taki, jak w tamtych, lepszych czasach. Bez chwili namysłu skorzystała z oferowanej bliskości, wtuliła się mocniej, trochę desperacko, a trochę z tęsknotą, która męczyła ją zbyt długo. Chciała się schować w jego objęciach, znów poczuć się na właściwym miejscu; bezpieczna i spokojna.
― Ja też przepraszam ― szepnęła w jego szyję; ciepły oddech owionął skórę, muśnięcie ust zdawało się iluzją. ― Nie mam już nic do ukrycia. Na żadnym polu ― dodała po chwili, równie cicho.
Przymknęła oczy, czując jak błądzi dłońmi po jej plecach, wzbudzając przyjemną falę dreszczy biegnącą wzdłuż kręgosłupa. Zawsze lubiła jego dotyk; bliskość zdawała się dodawać jej sił niezbędnych do mierzenia się z rzeczywistością. Kiedy był obok, wszystko inne przestawało mieć znaczenie.
Nie zakłócała rozlewającej się w Gajówce ciszy, dała mu tyle czasu na pozbieranie się, ile tylko potrzebował; dałaby nawet więcej, gdyby ją o to poprosił, jakoś zasygnalizował. Nie narzucała się z dalszymi gestami, bardzo ostrożnie badając, gdzie leżą nowe granice. W milczeniu, z delikatnym uśmiechem błąkającym się na wargach, obserwowała jak prostuje plecy, doprowadza się do porządku. Kolejne słowa wydobyły z jej spojrzenia cieplejsze iskry.
Wiem, zdawały się mówić zielone oczy; przez krótką chwilę znów mogło wydawać się, że rozumieją się bez słów, że wszystko czego potrzeba, to dotyk. Przez chwilę chciała to tak zostawić; faktycznie pójść po różdżkę, uznać temat za zakończony, ale… skoro wtedy, w tamtym życiu, to właśnie słów i oficjalnych deklaracji im zabrakło, skoro sam zdobył się na przyznanie się do pewnych kwestii ― dlaczego miałaby znów uciekać tylko w podprogowe przekazy?
Uniosła dłoń, kciukiem otarła mu z policzka wilgotną ścieżkę wytyczoną przez ostatnie łzy. Powoli, delikatnie, nieśpiesznie. I wcale nie cofnęła jej od razu; uniosła ją nieco wyżej, odgarnęła mu ze skroni kosmyk włosów.
― Oboje traktowaliśmy sprawę poważnie, ale żadne z nas nie zdobyło się na wyznanie. Na to, żeby zrobić pierwszy krok ― powiedziała spokojnie, w ton wkradła się nuta melancholii. ― Byłeś dla mnie wszystkim, Mike ― zniżyła głos do szeptu ― najpierw rozrywką, potem oparciem, ostoją. Trzymałeś mnie w jednym kawałku, kiedy już miałam się rozsypać.
Uśmiechnęła się krótko, w oczach mignęło coś ciepłego, jakaś przyjemna iskra.
― I zawsze będę ci za to wdzięczna.
Odetchnęła głębiej, cofnęła w końcu dłoń, obejrzała się na stolik. Może teraz będzie im się lepiej pracowało, bez atmosfery tajemnic i tłumionych uraz z przeszłości.
― No to chodź ― zachęciła. Wrócił ten zaczepny, nieco figlarny ton; pociągnęła go nawet lekko za rękaw. ― Opowiesz mi coś więcej o tym, jak mogę się przydać Zakonowi.
Nie musiał być z tym sam, nie powinien być z tym sam. Intuicyjnie próbowała go pocieszyć bliskością, pomóc znaleźć ukojenie w tym, co znane ― kiedyś to działało. Kiedyś wystarczyło poleżeć chwilę na kanapie, pogłaskać go po plecach, przeczesać włosy i już było lepiej. Lżej.
Nie była pewna, czy i tym razem to zadziała, ale jego reakcja wskazywała na to, że owszem. Że stare, wyrobione w przeszłości nawyki wciąż mają szansę działać w nowej rzeczywistości.
Uśmiechnęła się blado, kiedy poczuła jego uścisk; pewny, stabilny, taki, jak w tamtych, lepszych czasach. Bez chwili namysłu skorzystała z oferowanej bliskości, wtuliła się mocniej, trochę desperacko, a trochę z tęsknotą, która męczyła ją zbyt długo. Chciała się schować w jego objęciach, znów poczuć się na właściwym miejscu; bezpieczna i spokojna.
― Ja też przepraszam ― szepnęła w jego szyję; ciepły oddech owionął skórę, muśnięcie ust zdawało się iluzją. ― Nie mam już nic do ukrycia. Na żadnym polu ― dodała po chwili, równie cicho.
Przymknęła oczy, czując jak błądzi dłońmi po jej plecach, wzbudzając przyjemną falę dreszczy biegnącą wzdłuż kręgosłupa. Zawsze lubiła jego dotyk; bliskość zdawała się dodawać jej sił niezbędnych do mierzenia się z rzeczywistością. Kiedy był obok, wszystko inne przestawało mieć znaczenie.
Nie zakłócała rozlewającej się w Gajówce ciszy, dała mu tyle czasu na pozbieranie się, ile tylko potrzebował; dałaby nawet więcej, gdyby ją o to poprosił, jakoś zasygnalizował. Nie narzucała się z dalszymi gestami, bardzo ostrożnie badając, gdzie leżą nowe granice. W milczeniu, z delikatnym uśmiechem błąkającym się na wargach, obserwowała jak prostuje plecy, doprowadza się do porządku. Kolejne słowa wydobyły z jej spojrzenia cieplejsze iskry.
Wiem, zdawały się mówić zielone oczy; przez krótką chwilę znów mogło wydawać się, że rozumieją się bez słów, że wszystko czego potrzeba, to dotyk. Przez chwilę chciała to tak zostawić; faktycznie pójść po różdżkę, uznać temat za zakończony, ale… skoro wtedy, w tamtym życiu, to właśnie słów i oficjalnych deklaracji im zabrakło, skoro sam zdobył się na przyznanie się do pewnych kwestii ― dlaczego miałaby znów uciekać tylko w podprogowe przekazy?
Uniosła dłoń, kciukiem otarła mu z policzka wilgotną ścieżkę wytyczoną przez ostatnie łzy. Powoli, delikatnie, nieśpiesznie. I wcale nie cofnęła jej od razu; uniosła ją nieco wyżej, odgarnęła mu ze skroni kosmyk włosów.
― Oboje traktowaliśmy sprawę poważnie, ale żadne z nas nie zdobyło się na wyznanie. Na to, żeby zrobić pierwszy krok ― powiedziała spokojnie, w ton wkradła się nuta melancholii. ― Byłeś dla mnie wszystkim, Mike ― zniżyła głos do szeptu ― najpierw rozrywką, potem oparciem, ostoją. Trzymałeś mnie w jednym kawałku, kiedy już miałam się rozsypać.
Uśmiechnęła się krótko, w oczach mignęło coś ciepłego, jakaś przyjemna iskra.
― I zawsze będę ci za to wdzięczna.
Odetchnęła głębiej, cofnęła w końcu dłoń, obejrzała się na stolik. Może teraz będzie im się lepiej pracowało, bez atmosfery tajemnic i tłumionych uraz z przeszłości.
― No to chodź ― zachęciła. Wrócił ten zaczepny, nieco figlarny ton; pociągnęła go nawet lekko za rękaw. ― Opowiesz mi coś więcej o tym, jak mogę się przydać Zakonowi.
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
Nie myślał nigdy, że mógł...
Że gdzieś, przez chwilę...
Nie myślał, choć może z własnym trybem życia powinien przewidzieć.
Potem, po ugryzieniu, właściwie całkowicie wyeliminował taką możliwość. Wilkołaki nie mają rodzin. Wypominał sobie zmarnowane lata życia, bezsensowne starokawalerstwo - utracone szanse nagle zabolały.
Ale nie tak, jak świadomość, że Adda, że dziecko, że to wszystko było tak blisko.
Nie przyszło mu do głowy, że miała o kilka lat więcej, by oswoić się z tą stratą, by nauczyć się żyć z własnym bólem. Na niego spadło to jak grom z jasnego nieba, krusząc starannie budowane mury. Gdyby tylko nie chciał spojrzeć mu w oczy, gdyby nie grzebał w sprawach policji, gdyby wyjechał bez ostatniego słowa - czy dostałby list, kilka miesięcy później? To byłaby jesień, zdążyłby wrócić. Wszystko byłoby normalnie.
Czy Igor pozbyłby się niewiernej żony i jasnowłosego dziecka?
Przytulił ją tak mocno, jakby kończył się świat. Coś się w końcu skończyło, zniknął jakiś strzęp niewinności - poczucie, że zdołałby ochronić niewinnych.
Ramiona nadal mu drżały, nie chciał otwierać oczu, powracać do tego ohydnego świata - jeszcze ciemniejszego niż wcześniej.
Ciepły oddech, muśnięcie ust - a może tylko mu się zdawało? Nie cofnął się, nie tak jak wcześniej. Tylko mocniej wtulił głowę w jej ramię. Nic już nie mówił, wierzył jej.Zawsze jej przecież wierzył.
Zdołał wreszcie wziąć głębszy oddech, zerknąć czujnie na twarz Addy. Ku jego zdziwieniu, tym razem nie płakała - uśmiechała się tak, jakby było dobrze, jakby jeszcze kiedykolwiek mogło być dobrze. Kolejny wdech przyszedł jakoś łatwiej.
-Ja... - zdobyłbym się, tamtego wieczoru albo kilka kolacji później.
Nie, to niedobry moment, rozdrapane rany. Uśmiechnął się tylko, blado.
Zatrzymał wzrok na jej oczach, poważnych, łagodnych. Tym razem nie prosiła go o niemożliwe, w przeciwieństwie do niego wydawała się pogodzona z upływem czasu. Nie byłem takim oparciem, jakiego potrzebowałaś, nie rozwiązałem j e g o problemu, nie wiedziałem - wyrzucał sobie, ale jej słowa mówiły co innego, zdejmowały z niego część winy.
I po raz pierwszy jakaś część jego uwierzyła, że może tym razem to Adda mogłaby być oparciem dla niego.
Pokiwał powoli głową, ewidentnie nie znajdując odpowiedniej odpowiedzi.
Wdzięczność - to ich teraz łączyło?
-Ja tobie też. - przyznał, zdobywając się na uśmiech. Żal i złość spłynęły po policzkach razem ze łzami i po raz pierwszy od kilku lat pomyślał - bez przenikliwego bólu, a z cichą akceptacją - że faktycznie jest jej wdzięczny. Gdyby nie ona, nie wiedziałby jak to jest - kochać, w szczęśliwym związku, w czasach pokoju.
Mimowolnie zsunął wzrok na jej usta. Wyraz twarzy nagle złagodniał, zrobiło się cieplej. Sekunda wahania, krótki impuls. Może mógłby... mogliby...
...zamrugał, przypominając sobie o czym wcześniej rozmawiali. Pamiętając, że to emocje - żal, strata, sentyment.
Gdyby była kimś innym może poddałby się impulsowi, ale zawsze traktował ją poważnie. Powiedział coś o jajecznicy, Adda pociągnęła go za rękaw, emocje opadły.
Jajka zdążyły wystygnąć, herbata jeszcze nie. Nie przeszkadzało mu to, i tak był głodny, jak zawsze.
-Działając dla demimozów już przydajesz się Zakonowi, ale teraz będę mógł cię prosić o pomoc w sprawach niepodlegających bezpośrednio Ministerstwo - choć i Zakon i Plymouth działają pod zwierzchnictwem Ministra Longbottoma. - wyjaśnił, pomiędzy kolejnymi kęsami. -To on może podjąć decyzję, by wtajemniczyć cię we wszystkie nasze sprawy - do tej pory będę twoją osobą kontaktową, staramy się chronić nazwiska reszty Zakonników. Te listy gończe, to, że znaleźli się tam nawet alchemicy - nie wiemy, skąd znali część naszych personaliów, ale nie możemy ponownie dopuścić do takiej sytuacji. - ale tego nie musiał jej tłumaczyć, była podwójnym szpiegiem. -Jeśli ktoś będzie potrzebował twoich umiejętności, dam im o tobie znać, skontaktuję was ze sobą. Działamy na wojnie, ale pomagamy też cywilom, staramy się być tam, gdzie jesteśmy potrzebni. Każdy pomaga jak może, jedni zdobywają jedzenie, inni układają kontrpropagandę. Nasze zadania będą zbieżne z tym, co robimy dla ministerialnego podziemia, ale - jak mówiłem - możesz pomóc również tym z nas, którzy nie są z nim bezpośrednio związani. Pomagamy i mugolom i czarodziejom, ze świadomością, że nie każdy będzie do nas przychylnie nastawiony, że każdego miesiąca pomiędzy tymi grupami narastają uprzedzenia - ale chcemy pokazać im, że w jedności siła. Przeciwstawić się Czarnemu Panu, Malfoyowi, ich propagandzie, szerzącej się w kraju czarnej magii. Nawiasem mówiąc, ta ostatnia zachowuje się dziwnie - jeśli zobaczysz jakieś... anomalie, dziwne cieniste istoty, to próbujemy zebrać o nich informacje - ale uważaj na siebie i ewakuuj się w razie potrzeby, są niebezpieczne i nieprzewidywalne. Mi zostawiły tylko bliznę na dwa tygodnie, ale słyszałem, że mogą ciężko ranić. - wziął łyka herbaty, próbując podsumować najważniejsze sprawy - ale nie śpieszył się, wiedząc, że nigdzie się nie wybiera. Że będzie przy Addzie, jeśli Minister zleci jej konkretne zadanie, jeśli będzie chciała robić jeszcze więcej, jeśli będzie potrzebowała wsparcia w organizacji. -Ten patronus - dodał na koniec, uśmiechając się cieplej. Pierwszy raz odkąd usłyszał o dziecku. -Albus Dumbledore odkrył, że mogą przenosić wiadomości. Dzięki Plymouth mamy możliwość kontaktu, wiem gdzie mieszkasz, ale w bardzo nagłym przypadku wiadomość może przynieść mój wilk. Będę starał się tego unikać, wolę żeby nikt nie widział ciebie i mojego patronusa, nie w Londynie. Bywasz tam w środku nocy? - jajecznica zniknęła, popołudniowe słońce oświetlało twarz Addy, jasne loki lśniły ciepłym blaskiem.
Popołudniowe słońce, szlag.
-Potrzebują mnie w Plymouth - przyjdę jeszcze, tym razem naprawdę zająć się sprawą Louisa. Masz jeszcze jakieś pytania...? - zreflektował się.
Że gdzieś, przez chwilę...
Potem, po ugryzieniu, właściwie całkowicie wyeliminował taką możliwość. Wilkołaki nie mają rodzin. Wypominał sobie zmarnowane lata życia, bezsensowne starokawalerstwo - utracone szanse nagle zabolały.
Ale nie tak, jak świadomość, że Adda, że dziecko, że to wszystko było tak blisko.
Nie przyszło mu do głowy, że miała o kilka lat więcej, by oswoić się z tą stratą, by nauczyć się żyć z własnym bólem. Na niego spadło to jak grom z jasnego nieba, krusząc starannie budowane mury. Gdyby tylko nie chciał spojrzeć mu w oczy, gdyby nie grzebał w sprawach policji, gdyby wyjechał bez ostatniego słowa - czy dostałby list, kilka miesięcy później? To byłaby jesień, zdążyłby wrócić. Wszystko byłoby normalnie.
Przytulił ją tak mocno, jakby kończył się świat. Coś się w końcu skończyło, zniknął jakiś strzęp niewinności - poczucie, że zdołałby ochronić niewinnych.
Ramiona nadal mu drżały, nie chciał otwierać oczu, powracać do tego ohydnego świata - jeszcze ciemniejszego niż wcześniej.
Ciepły oddech, muśnięcie ust - a może tylko mu się zdawało? Nie cofnął się, nie tak jak wcześniej. Tylko mocniej wtulił głowę w jej ramię. Nic już nie mówił, wierzył jej.
Zdołał wreszcie wziąć głębszy oddech, zerknąć czujnie na twarz Addy. Ku jego zdziwieniu, tym razem nie płakała - uśmiechała się tak, jakby było dobrze, jakby jeszcze kiedykolwiek mogło być dobrze. Kolejny wdech przyszedł jakoś łatwiej.
-Ja... - zdobyłbym się, tamtego wieczoru albo kilka kolacji później.
Nie, to niedobry moment, rozdrapane rany. Uśmiechnął się tylko, blado.
Zatrzymał wzrok na jej oczach, poważnych, łagodnych. Tym razem nie prosiła go o niemożliwe, w przeciwieństwie do niego wydawała się pogodzona z upływem czasu. Nie byłem takim oparciem, jakiego potrzebowałaś, nie rozwiązałem j e g o problemu, nie wiedziałem - wyrzucał sobie, ale jej słowa mówiły co innego, zdejmowały z niego część winy.
I po raz pierwszy jakaś część jego uwierzyła, że może tym razem to Adda mogłaby być oparciem dla niego.
Pokiwał powoli głową, ewidentnie nie znajdując odpowiedniej odpowiedzi.
Wdzięczność - to ich teraz łączyło?
-Ja tobie też. - przyznał, zdobywając się na uśmiech. Żal i złość spłynęły po policzkach razem ze łzami i po raz pierwszy od kilku lat pomyślał - bez przenikliwego bólu, a z cichą akceptacją - że faktycznie jest jej wdzięczny. Gdyby nie ona, nie wiedziałby jak to jest - kochać, w szczęśliwym związku, w czasach pokoju.
Mimowolnie zsunął wzrok na jej usta. Wyraz twarzy nagle złagodniał, zrobiło się cieplej. Sekunda wahania, krótki impuls. Może mógłby... mogliby...
...zamrugał, przypominając sobie o czym wcześniej rozmawiali. Pamiętając, że to emocje - żal, strata, sentyment.
Gdyby była kimś innym może poddałby się impulsowi, ale zawsze traktował ją poważnie. Powiedział coś o jajecznicy, Adda pociągnęła go za rękaw, emocje opadły.
Jajka zdążyły wystygnąć, herbata jeszcze nie. Nie przeszkadzało mu to, i tak był głodny, jak zawsze.
-Działając dla demimozów już przydajesz się Zakonowi, ale teraz będę mógł cię prosić o pomoc w sprawach niepodlegających bezpośrednio Ministerstwo - choć i Zakon i Plymouth działają pod zwierzchnictwem Ministra Longbottoma. - wyjaśnił, pomiędzy kolejnymi kęsami. -To on może podjąć decyzję, by wtajemniczyć cię we wszystkie nasze sprawy - do tej pory będę twoją osobą kontaktową, staramy się chronić nazwiska reszty Zakonników. Te listy gończe, to, że znaleźli się tam nawet alchemicy - nie wiemy, skąd znali część naszych personaliów, ale nie możemy ponownie dopuścić do takiej sytuacji. - ale tego nie musiał jej tłumaczyć, była podwójnym szpiegiem. -Jeśli ktoś będzie potrzebował twoich umiejętności, dam im o tobie znać, skontaktuję was ze sobą. Działamy na wojnie, ale pomagamy też cywilom, staramy się być tam, gdzie jesteśmy potrzebni. Każdy pomaga jak może, jedni zdobywają jedzenie, inni układają kontrpropagandę. Nasze zadania będą zbieżne z tym, co robimy dla ministerialnego podziemia, ale - jak mówiłem - możesz pomóc również tym z nas, którzy nie są z nim bezpośrednio związani. Pomagamy i mugolom i czarodziejom, ze świadomością, że nie każdy będzie do nas przychylnie nastawiony, że każdego miesiąca pomiędzy tymi grupami narastają uprzedzenia - ale chcemy pokazać im, że w jedności siła. Przeciwstawić się Czarnemu Panu, Malfoyowi, ich propagandzie, szerzącej się w kraju czarnej magii. Nawiasem mówiąc, ta ostatnia zachowuje się dziwnie - jeśli zobaczysz jakieś... anomalie, dziwne cieniste istoty, to próbujemy zebrać o nich informacje - ale uważaj na siebie i ewakuuj się w razie potrzeby, są niebezpieczne i nieprzewidywalne. Mi zostawiły tylko bliznę na dwa tygodnie, ale słyszałem, że mogą ciężko ranić. - wziął łyka herbaty, próbując podsumować najważniejsze sprawy - ale nie śpieszył się, wiedząc, że nigdzie się nie wybiera. Że będzie przy Addzie, jeśli Minister zleci jej konkretne zadanie, jeśli będzie chciała robić jeszcze więcej, jeśli będzie potrzebowała wsparcia w organizacji. -Ten patronus - dodał na koniec, uśmiechając się cieplej. Pierwszy raz odkąd usłyszał o dziecku. -Albus Dumbledore odkrył, że mogą przenosić wiadomości. Dzięki Plymouth mamy możliwość kontaktu, wiem gdzie mieszkasz, ale w bardzo nagłym przypadku wiadomość może przynieść mój wilk. Będę starał się tego unikać, wolę żeby nikt nie widział ciebie i mojego patronusa, nie w Londynie. Bywasz tam w środku nocy? - jajecznica zniknęła, popołudniowe słońce oświetlało twarz Addy, jasne loki lśniły ciepłym blaskiem.
Popołudniowe słońce, szlag.
-Potrzebują mnie w Plymouth - przyjdę jeszcze, tym razem naprawdę zająć się sprawą Louisa. Masz jeszcze jakieś pytania...? - zreflektował się.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Zajęła z powrotem swoje miejsce, zabrała się za jedzenie. Do tej pory nawet nie czuła, jak bardzo była głodna; kiedy była sama w domu, często traciła poczucie czasu, zdarzało jej się zapominać o posiłkach, przekładać je na później, bo zawsze było coś ciekawszego do zrobienia. (Te kwiatki się same nie przesadzą).
Po jajecznicy szybko pozostało tylko wspomnienie; Adda oparła łokcie o stół i oplotła kubek dłońmi, słuchając uważnie tego, co ma jej do powiedzenia. Nie przerywała, sortowała na bieżąco w pamięci najważniejsze informacje. Nie było tego na razie zbyt dużo ― monolog dotyczył bardziej kwestii organizacyjnych i bezpieczeństwa, część z tego, co mówił, rzeczywiście pokrywała się ze złotym standardem pracy szpiega.
Zacieśnić krąg przepływu informacji, pilnować tożsamości, ograniczyć ilość osób zaangażowanych w jedną sprawę.
Upiła łyk ciepłej herbaty, słuchała dalej. Przelotnie pomyślała, że nie chciałaby mieć innej osoby kontaktowej niż właśnie on.
― Czyli, koniec końców, wiele się nie zmieni ― stwierdziła rzeczowo. ― Tych istot jeszcze nie spotkałam, ale słyszałam już o nich. Będę uważać.
Uniosła brwi, słysząc o patronusie niosącym wiadomość, to było coś nowego, ale za to jak bardzo przydatnego. Teraz tym bardziej czuła się zdeterminowana, by popracować nad siłą swojego zaklęcia. Może jednak udałoby jej się znaleźć jakieś pozytywne wspomnienie, które pomogłoby jej na nowo ukształtować patronusa?...
― Staram się nie bywać ― odparła. ― Jeśli mam na to wpływ, to załatwiam tam co trzeba za dnia, w nocy nie czuję się tam zbyt bezpiecznie. Są oczywiście pewne wyjątki, niektóre cele pojawiają się tylko w nocy albo późnym wieczorem. Więc ryzyko, że twój patronus znajdzie mnie na Pokątnej, Nokturnie albo w dokach jest znikome, ale nadal jest.
Kubek był już pusty, kiedy podniosła się z krzesła; nie zamierzała go zatrzymywać. Zwłaszcza, że powiedział jej wprost o tym, że potrzebują go gdzie indziej.
― Nie, na razie żadnych, ale niewykluczone, że kiedy przemyślę to wszystko jeszcze raz, to coś się pojawi. Napiszę wtedy. I postaram się nie bazgrolić. ― Mrugnęła do niego i zgarnęła z blatu puszkę kociej karmy, odprowadziła go do drzwi.
― Postaram się przejrzeć ten gabinet sama, na tyle, na ile mogę. Może znajdę już jakieś poszlaki, zaoszczędzimy w ten sposób nieco czasu. ― Zawahała się na moment, chwyciła go za rękaw, zatrzymała, nim przekroczył próg. ― Wiesz… nie musisz przychodzić tylko w sprawie Louisa ― dodała, uśmiechając się. ― Zawsze będziesz tu mile widziany, Mike. O ile ― zastrzegła, uśmiech w jednej sekundzie zmienił się z pogodnego na łobuzerski ― nie będziesz komentował mojego bałaganu.
Włożyła mu puszkę dla kota w dłoń, oparła się barkiem o framugę.
― Pozdrów kicię. I do zobaczenia.
/zt x2
Po jajecznicy szybko pozostało tylko wspomnienie; Adda oparła łokcie o stół i oplotła kubek dłońmi, słuchając uważnie tego, co ma jej do powiedzenia. Nie przerywała, sortowała na bieżąco w pamięci najważniejsze informacje. Nie było tego na razie zbyt dużo ― monolog dotyczył bardziej kwestii organizacyjnych i bezpieczeństwa, część z tego, co mówił, rzeczywiście pokrywała się ze złotym standardem pracy szpiega.
Zacieśnić krąg przepływu informacji, pilnować tożsamości, ograniczyć ilość osób zaangażowanych w jedną sprawę.
Upiła łyk ciepłej herbaty, słuchała dalej. Przelotnie pomyślała, że nie chciałaby mieć innej osoby kontaktowej niż właśnie on.
― Czyli, koniec końców, wiele się nie zmieni ― stwierdziła rzeczowo. ― Tych istot jeszcze nie spotkałam, ale słyszałam już o nich. Będę uważać.
Uniosła brwi, słysząc o patronusie niosącym wiadomość, to było coś nowego, ale za to jak bardzo przydatnego. Teraz tym bardziej czuła się zdeterminowana, by popracować nad siłą swojego zaklęcia. Może jednak udałoby jej się znaleźć jakieś pozytywne wspomnienie, które pomogłoby jej na nowo ukształtować patronusa?...
― Staram się nie bywać ― odparła. ― Jeśli mam na to wpływ, to załatwiam tam co trzeba za dnia, w nocy nie czuję się tam zbyt bezpiecznie. Są oczywiście pewne wyjątki, niektóre cele pojawiają się tylko w nocy albo późnym wieczorem. Więc ryzyko, że twój patronus znajdzie mnie na Pokątnej, Nokturnie albo w dokach jest znikome, ale nadal jest.
Kubek był już pusty, kiedy podniosła się z krzesła; nie zamierzała go zatrzymywać. Zwłaszcza, że powiedział jej wprost o tym, że potrzebują go gdzie indziej.
― Nie, na razie żadnych, ale niewykluczone, że kiedy przemyślę to wszystko jeszcze raz, to coś się pojawi. Napiszę wtedy. I postaram się nie bazgrolić. ― Mrugnęła do niego i zgarnęła z blatu puszkę kociej karmy, odprowadziła go do drzwi.
― Postaram się przejrzeć ten gabinet sama, na tyle, na ile mogę. Może znajdę już jakieś poszlaki, zaoszczędzimy w ten sposób nieco czasu. ― Zawahała się na moment, chwyciła go za rękaw, zatrzymała, nim przekroczył próg. ― Wiesz… nie musisz przychodzić tylko w sprawie Louisa ― dodała, uśmiechając się. ― Zawsze będziesz tu mile widziany, Mike. O ile ― zastrzegła, uśmiech w jednej sekundzie zmienił się z pogodnego na łobuzerski ― nie będziesz komentował mojego bałaganu.
Włożyła mu puszkę dla kota w dłoń, oparła się barkiem o framugę.
― Pozdrów kicię. I do zobaczenia.
/zt x2
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
Choć incydent czkawkowy zakończył się w dniu wczorajszym, ból głowy i otępienie wcale jej nie opuszczało, atakując raz po raz. Adda zazwyczaj ignorowała wszelkie bóle, uznając, że nie ma co wmuszać w siebie eliksirów z byle powodu, ale w dniu dzisiejszym nie czuła się kompletnie na siłach by znosić ból w jakiejkolwiek postaci.
Udała się do gabinetu, wciąż pełnego wspomnień i narzędzi po bracie, choć od pewnego czasu miała lekkie obawy względem tego miejsca ― wciąż nie udało jej się wyjaśnić dziwnych ingrediencji pochowanych w różnych zakamarkach gabinetu, ale wszystko, czego potrzebowała do uwarzenia Auxilika znajdowało się właśnie tu. Zaniepokojona czy nie ― nie miała zbytnio wyboru.
Otworzyła jedną z większych szaf i wyjęła stamtąd zeszyt z recepturami; nie zajmowała się tym na co dzień, nie miała wcale pewności, czy zapamiętana formuła jest prawidłowa. Szybko przerzuciła parę stron i odnalazła pożądany przepis, przeleciała wzrokiem spis składników i wyjęła z szuflady słoiczek z paroma gwiazdkami anyżu gwiaździstego. Potem sięgnęła do innej szafki i wyjęła stamtąd pudełeczko pełne zebranych w zeszłym sezonie liści dębu i piór kukułek. Z kuchni przyniosła robaczywe jabłko, a fiolkę z wydzieliną toksyczka ― plugawym sercem eliksiru ― wydobyła z szuflady biurka stojącego tuż przy oknie.
Ustawiła kociołek na stanowisku wciśniętym w kąt gabinetu, sprawnie wyczarowała płomień; czas przeznaczony na zagotowanie wody poświęciła na pokrojenie robaczywego jabłka i rozdrobnienie w moździerzu gwiazdek anyżu. Kiedy usłyszała charakterystyczne bulgotanie ― wrzuciła obie te rzeczy jako pierwsze, ostrożnie zamieszała. Przez moment nawet współczuła temu robakowi z jabłka, ale szybko przestała, przypominając sobie, że albo jego życie albo jej ból głowy.
Kiedy z kociołka uniósł się obłoczek pary, dodała parę piór kukułki i znów zamieszała, tym razem w odwrotną stronę. Eliksir dzięki temu nabrał odpowiedniej gęstości i przestał wyglądać jak nieudana zupa, można było więc dodać pokruszone liście dębu, znów zamieszać i doprowadzić eliksir do wrzenia. Dopiero, kiedy na jego powierzchni wykwitły bąbelki, dodała wydzielinę toksyczka ― odsunęła się szybko przed obłoczkiem pary ― i zmniejszyła płomień pod kociołkiem, uważając, by się nie przypalił.
Auxlik, st 15
2 zwierzęce: wydzielina toksyczka (serce), pióra kukułek
3 roślinne: liście dębu, anyż, robaczywe jabłko[bylobrzydkobedzieladnie]
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
Ostatnio zmieniony przez Adriana de Verley dnia 25.03.23 11:00, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Adriana de Verley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 28
'k100' : 28
To była prosta sprawa, która w szybkim tempie urosła do rangi małej tragedii i Adda wolałaby, żeby historia jednak nie zatoczyła koła.
Tamtego popołudnia pracowała w ogrodzie: próbowała zrobić porządek z pokrzywami zarastającymi pół działki i jakimiś chwastami, których nazwy jeszcze nie poznała. Przez myśl przeszło jej, że być może kępki dziwnych drobnych kwiatków też są do czegoś przydatne, ale nie miała wtedy głowy do studiowania roślin. Musiała wsadzić w coś ręce i tyle, przestać nakręcać się na kolejną randkę z Michaelem, ale nim myśl przeszła w czyn, doszło do wcześniej wspomnianej tragedii. Tuż po tym, jak wydłubała łopatką kolejną kępę chwastów z ziemi, nieopatrznie wbiła ją sobie w udo. Rana nie była specjalnie głęboka, ale wyglądała paskudnie, była też mocno zabrudzona, musiała ją odkazić wywarem ze szczuroszczeta.
I teraz, mając w perspektywie kolejne ogrodowe porządki, zamierzała nawarzyć sobie specyfiku na zapas. Jutro miała się wybrać z Michaelem na tajemniczą wycieczkę i ani myślała iść na nią z ewentualną raną po łopatce.
Zaszyła się znów w gabinecie, naszykowała stanowisko z kociołkiem i nagrzała w nim wody. Na pierwszy ogień poszedł ogon ze szczuroszczeta ― uprzednio pokrojony w elegancką kostkę. Adda wrzuciła go do kociołka i skrzywiła się mimowolnie, kiedy w gabinecie zaczęło nieprzyjemnie śmierdzieć. Machnięciem różdżki uchyliła nieznacznie okno i zaraz sięgnęła po odłożoną na bok świeżą miętę, wrzuciła ją do gotującej się wody z ogonem. Potem kolej przyszła na pokrzywę ― tą wrzuciła przez szmatkę, nie chcąc odczuwać nieprzyjemnego pieczenia ― i strączki z wnykopieńki, serce wywaru. Mikstura buchnęła smrodliwym, słomkowym obłoczkiem i zabulgotała wściekle w reakcji na jej śmiałe poczynania. Do spienienia użyła kłębka zebranej przed kwadransem pajęczyny zza szafki i dorzuciła ją do wywaru, w duchu modląc się, by nic po drodze nie wybuchło.
Wywar ze szczuroszczeta, st. 25
3 roślinne: strączki wnykopieńki, pokrzywa, mięta
2 zwierzęce: ogon ze szczuroszczeta, pajęczyny
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
The member 'Adriana de Verley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 71
'k100' : 71
Było dość wcześnie, wydawało jej się, że nie minęło jeszcze południe. Słońce nieśmiało zaglądało przez otwarte okno, na parapecie drzemała napuszona Rodzynka i prawie nie było widać tej okropnej komety. Sypialnia prezentowała się schludnie, może nawet pusto; z komody zniknęły zdjęcia, nigdzie nie walały się jej ubrania, nawet łóżko było elegancko zaścielone. Ustawione przy drzwiach pudła zwracały uwagę, przypominały, że coś właśnie się skończyło i że coś właśnie się rozpoczęło. Adda z westchnieniem podniosła się z materaca i ogarnęła pomieszczenie wzrokiem. Kiedy ostatnio było tu tak czysto? Chyba nigdy.
Zgarnęła parę przejrzanych dokumentów z łóżka i ułożyła je w zgrabny stosik, przewiązała je wstążką i umieściła na dnie kolejnego pudła. Co jeszcze powinna spakować? Co powinno znaleźć się w jej nowym domu, a co było warto zostawić tutaj? Nie chciała rezygnować z gajówki, nie tak do końca albo przynajmniej ― nie od razu. Wiązało się z nią zbyt wiele wspomnień i jedna, dotąd nierozwiązana, sprawa. Zagadka, której nie była w stanie podołać sama, bo znacznie wykraczała poza jej zdolności zrozumienia mechanizmów klątw czy czarnej magii. Ciężko jej było wtedy prosić o pomoc, ale teraz, z perspektywy czasu, nie wyobrażała sobie już innego wyjścia.
Myśl o Michaelu była przyjemna i miękka, wprawiała ją w pozytywny nastrój, a ten z kolei ― dość irracjonalnie ― burzył spokój, powodował lekkie spięcie mięśni i dziwnie pesymistyczne myśli. Już od pewnego czasu podejrzewała, że jest w ciąży; objawy były bliźniaczo podobne do epizodu sprzed lat, zresztą, wszelkie wątpliwości rozwiała wizyta u zaufanego uzdrowiciela, który przed laty poskładał ją po awanturze z Igorem.
Właśnie. Awantura z Igorem.
Adda zacisnęła wargi i przeszła się nerwowo po pokoju. Nie męczyło jej już samo widmo dawnego męża, ale świadomość, że wtedy nie podołała. Że jej organizm nie podołał i nie utrzymał ciąży, doszło do poronienia. Od tamtego czasu nawiedzały ją niepokojące myśli i rozważania: czy przy ponownej ciąży również będzie zbyt słaba? Może miała po prostu taki organizm, niezdolny do urodzenia dziecka?
Zatrzymała się przy lustrze, objęła sylwetkę wzrokiem. Sukienka wciąż leżała na niej dobrze, nie czuła się spuchnięta, nie było konieczności poszerzenia ubrania, ale przecież zaczynał się dopiero drugi miesiąc ― jeszcze będzie na to czas. Oby był na to czas.
Miała nadzieję, że będzie…
Spojrzała w dół, na skryty pod jasnoniebieskim materiałem brzuch i powoli uniosła dłonie, dotknęła go z dziwnym strachem i delikatnością zarazem, na swój sposób wciąż nie dowierzając, że teraz siedziało tam sobie drugie istnienie; że rosło, rozwijało się, czuło bezpieczne.
― Tym razem nic się nie stanie ― szepnęła, bardziej chyba do siebie, niż do dziecka. ― Tym razem będę cię bardziej bronić. Lepiej pilnować. Tym razem… ― Głos złamał się nagle, dość niespodziewanie, a do oczu napłynęły łzy. Wahania nastrojów, kolejny objaw, tylko trochę utrudniający jej pracę i życie. Odetchnęła raz, potem drugi, odchrząknęła.
― Tym razem tata też cię będzie bronić, wiesz o tym? Tym razem… tym razem masz tatę. ― Zacisnęła palce na materiale sukienki; mocno, z desperacją. Nie przeżyłaby drugiego poronienia, pękłoby jej serce.
Zamrugała szybciej, odganiając widmo łez i wyprostowała plecy. Musiała się pozbierać, przemyśleć, jak podzielić się nowiną z Michaelem. Prosto z mostu? Aluzji pewnie nie wyłapie… Ale czy prosto z mostu nie zetknie go z nóg? Nie będzie zbyt wielkim ciężarem? Nie wpłynie na stabilność jego kontroli nad likantropią?
Odetchnęła jeszcze raz; w głębi gajówki rozległ się trzask drzwi i charakterystyczne kroki, zaraz potem: doskonale znajomy głos witający się od progu. Przemknęła szybko z sypialni do pokoju dziennego i wpadła Michaelowi w objęcia, jakby się nie widzieli co najmniej miesiąc, a nie ledwo parę godzin.
― Jesteś wreszcie ― przywitała go krótkim całusem, ale nie wysunęła się z jego objęć, odnajdując w nich spokój i wygodę. ― Mam spakowanych parę kolejnych kartonów, ale to głównie moje notatki dotyczące różnych zadań. Część z nich chciałabym przenieść do Plymouth, żeby nie zaśmiecać Wrzosowej Przystani. A to, co zostanie… masz tam u siebie jakąś wolną komodę? Albo szafkę?
Odgarnęła mu opadające na skroń włosy, uśmiechnęła się; ciepło i łagodnie, choć z drżącym w kąciku ust dziwnym napięciem.
― Muszę ci coś powiedzieć, wiesz? Coś, czym niespecjalnie powinieneś być zaskoczony, ale jak cię znam, to pewnie będziesz.
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
8.08
Dawno nie czuł się tak odprężony, wypoczęty (choć chwilami niewyspany, ale w sposób przypominający mu błogość młodzieńczych imprez, a nie zmęczenie po nocnych patrolach) i szczęśliwy jak podczas Festiwalu Lata. Dwa pierwsze dni sierpnia upłynęły pod znakiem przedślubnych nerwów i organizacyjnej gorączki, ale potem na chwilę udało mu się zapomnieć o całym świecie: o dawnych wątpliwościach i o wojnie zdającej się mu jeszcze groźniejszą niż ta mugolska, której w przeciwieństwie do Alfiego nie doświadczył bezpośrednio i o końcu zawieszenia broni i o kolejnej pełni i o wyrzutach sumienia z przeszłości... Przez kilka dni liczyła się tylko Adda i Święto Miłości. Odkąd usłyszał jakieś głupie plotki o wielbicielach kobiety o imieniu Adda (dobrze, że nikt nie poznał jej nazwiska) i o sobie i Billym nad misami z piwem, uważał aby zbyt głośno nie wymawiać imienia żony w połączeniu z jej starym lub nowym nazwiskiem i czasami marudził o Sphaecessatio - ale i tak oglądał się przez ramię rzadziej niż zwykle, i tak dał radę się naprawdę bawić. Najchętniej spędzałby w Dorset i z żoną każdą chwilę, ale najpierw zrobił wyjątek dla umówionej wizyty u Evelyn (żałując, że tego nie przełożył, ale ostatecznie grzeczność i dziwnie stanowczy list o czwartym sierpnia zwyciężyły), a po tygodniu zabawy myśli o końcu zawieszenia broni stały się zbyt nachalne by można było je ignorować.
Niby nie chciał popędzać Addy, ale zależało mu by opuściła Gajówkę i przeprowadziła się do niego przed końcem Festiwalu, co mogła odczuć w najpierw subtelnych, a potem coraz częstszych pytaniach o to, czy nie pomóc jej w pakowaniu (tak, jakby to nie było oczywiste, że zdążą przed końcem Festiwalu - ale po prostu przerastała go ilość tych wszystkich... rzeczy). Domyślał się, że trudno jej porzucać dom brata - i nie spytał jeszcze, co zamierza z nim zrobić, miejsce wydawało się zbyt porządne by całkiem z niego rezygnować - ale ilekroć pytał, mogła poznać po jego minie, że dusi w sobie (nie chciał jej straszyć, nie gdy dobrze się bawili!) czarne myśli. Obawiał się pierwszej nocy walk, obawiał się narastającego chaosu i tego, co może znaczyć dla mieszkańców domów na takim odludziu. Wiedział, że praca dla Ministerstwa bywa dla Addy skuteczniejszą tarczą niż jego obecność, ale wiedział też, że wygłodniali przemocy mężczyźni niekoniecznie słuchają takich argumentów i niekoniecznie myślą o konsekwencjach. W pierwszych dniach zawieszenia broni nawet jego drażniło, że musi hamować się przy poszukiwanym wilkołaku i że sądy wojenne odroczą wyroki śmierci - jak rozbestwieni musieli być po tej przerwie ci, którzy żyli z zabijania i dla zabijania? Wciąż pamiętał wyraz oczu kobiety, która rzuciła na niego Crucio i wymordowała tamtą mugolską rodzinę - pragnęła tego równie mocno, jak wilkołaki krwi w trakcie pełni.
A choć w teorii nie miał już przed żoną tajemnic, to w ciągu ostatnich lat poznał rodzaje głodu, o których wciąż trudno było rozmawiać. Zdołał jej opowiedzieć przynajmniej o Cieniach w domu Tonksów, grając w otwarte karty - tamta sytuacja wciąż go niepokoiła, ale czarna magia nie powróciła (rzucone wtedy Festivo wskazało mu jej chaotyczną, rozlewającą się na okolicę naturę, to c o ś raczej nie mogło ich wytropić), a Fidelius wciąż był lepszym (choć najwyraźniej niedoskonałym wobec nadprzyrodzonych mocy) zabezpieczeniem niż wszystko inne.
Wiedział, że oprócz przywiązania i chaosu rzeczy osobistych (jak ona w ogóle to posprząta?) Addę trzymało w Gajówce coś jeszcze i że to on był za to odpowiedzialny. Nierozwiązane śledztwo, obiecana pomoc, sprawy Louisa, którymi nie zdążyli - nie zdążył - się zająć. Pod koniec czerwca rozproszyła go równie (bardziej!) skutecznie jak potrafiła rozpraszać w Ministerstwie, a potem... kiedy upłynęło te kilka tygodni? Nie wiedział, jak ludzie mogli przygotowywać śluby albo planować oświadczyny miesiącami - przecież to pożerało czas i nerwy! Dosłownie!
Postanowił sobie solennie, że dzisiaj już nic go nie rozproszy, choćby Adda powitała go w samej bieliźnie, i że dopnie wreszcie obietnicy. Wczoraj poświęcił nawet wieczorną zabawę na Festiwalu, by spotkać się z łamaczem klątw z Plymouth i upewnić, że jego wizyta na razie nie będzie konieczna.
Wszedł do Gajówki jak do siebie - odpędzając dziwnie smutną myśl, że gdyby czasy były normalne to mógłby tutaj być u siebie, mogliby zostawić Wrzosową siostrom i tacie, albo mogliby mieszkać z nimi (w głębi duszy to lubił, przywykł do dużego domu i tęsknił za Just), a tutaj wszyscy spędzać wolne dni albo wakacje. Bliskość plaży była wspaniała, ale chłopcy lubili bawić się w lesie... prędko pomyślał o tym, jak zamierza się zabrać do sprawdzania gabinetu i piwnicy, byleby nie myśleć o tym, ile lat miałoby teraz tamto dziecko i w jakim wieku można się bawić w myśliwych w lesie.
Pocałunek Addy odpędził wszystkie głupie myśli skutecznie, a jeszcze skuteczniej - zaskakująca realizacja, że w domu było pusto i czysto.
-Naprawdę się spakowałaś. - i to bez mojej pomocy. Żeby zamaskować zdziwienie, nachylił się do kolejnego pocałunku, wyraźnie zadowolony.
Ach, mieli się nie rozpraszać.
Niechętnie wypuścił ją z ramion, rozglądając się z podziwem.
-Co za głupie pytanie, jasne, że mam! - roześmiał się. -Możesz nawet wstawić część niepotrzebnych pudeł do - mojej -naszej szopy. - zaproponował, nie wiedząc jeszcze jak strasznego poświęcenia właśnie dokonał. Na pewno nie zdoła jej zagracić tak, jak ktoś (nie spytał kto, a może powinien?) zagracił szopę Billy'ego, prawda? Zresztą, nieważne, Moore i tak miał mu kiedyś powiększyć szopę.
-Carter powiedział, że póki moje Hexa Revelio czegoś nie znajdzie to nie ma potrzeby, żeby przychodził, więc jeśli nie potrzebujesz pomocy w pakowaniu to mogę... - rozgadał się, zadaniowo, ale prawie wcięli się sobie nawzajem w słowo. Uśmiechnął się, zaskoczony, rejestrując, że jej uśmiech jest jakiś inny.
-Hm? Wcale nie jestem zaskoczony tym, jak tu jest czysto, przysięgam! - roześmiał się by rozładować atmosferę. Jego myśli wciąż oscylowały wkoło sprzątania i śledztwa i przeprowadzki - zapewne Adda chciała mu powiedzieć o czymś związanym z domem! -Jeśli potrzebujesz dwóch komód to też nie będę. Tata może ci nawet zrobić dodatkową komodę, ha! Będę miał też dla ciebie niespodziankę, ale zobaczysz ją we Wrzosowej... - choć może powinien ją kupić wcześniej i magiczny wieszak przyda się też tutaj?
Dawno nie czuł się tak odprężony, wypoczęty (choć chwilami niewyspany, ale w sposób przypominający mu błogość młodzieńczych imprez, a nie zmęczenie po nocnych patrolach) i szczęśliwy jak podczas Festiwalu Lata. Dwa pierwsze dni sierpnia upłynęły pod znakiem przedślubnych nerwów i organizacyjnej gorączki, ale potem na chwilę udało mu się zapomnieć o całym świecie: o dawnych wątpliwościach i o wojnie zdającej się mu jeszcze groźniejszą niż ta mugolska, której w przeciwieństwie do Alfiego nie doświadczył bezpośrednio i o końcu zawieszenia broni i o kolejnej pełni i o wyrzutach sumienia z przeszłości... Przez kilka dni liczyła się tylko Adda i Święto Miłości. Odkąd usłyszał jakieś głupie plotki o wielbicielach kobiety o imieniu Adda (dobrze, że nikt nie poznał jej nazwiska) i o sobie i Billym nad misami z piwem, uważał aby zbyt głośno nie wymawiać imienia żony w połączeniu z jej starym lub nowym nazwiskiem i czasami marudził o Sphaecessatio - ale i tak oglądał się przez ramię rzadziej niż zwykle, i tak dał radę się naprawdę bawić. Najchętniej spędzałby w Dorset i z żoną każdą chwilę, ale najpierw zrobił wyjątek dla umówionej wizyty u Evelyn (żałując, że tego nie przełożył, ale ostatecznie grzeczność i dziwnie stanowczy list o czwartym sierpnia zwyciężyły), a po tygodniu zabawy myśli o końcu zawieszenia broni stały się zbyt nachalne by można było je ignorować.
Niby nie chciał popędzać Addy, ale zależało mu by opuściła Gajówkę i przeprowadziła się do niego przed końcem Festiwalu, co mogła odczuć w najpierw subtelnych, a potem coraz częstszych pytaniach o to, czy nie pomóc jej w pakowaniu (tak, jakby to nie było oczywiste, że zdążą przed końcem Festiwalu - ale po prostu przerastała go ilość tych wszystkich... rzeczy). Domyślał się, że trudno jej porzucać dom brata - i nie spytał jeszcze, co zamierza z nim zrobić, miejsce wydawało się zbyt porządne by całkiem z niego rezygnować - ale ilekroć pytał, mogła poznać po jego minie, że dusi w sobie (nie chciał jej straszyć, nie gdy dobrze się bawili!) czarne myśli. Obawiał się pierwszej nocy walk, obawiał się narastającego chaosu i tego, co może znaczyć dla mieszkańców domów na takim odludziu. Wiedział, że praca dla Ministerstwa bywa dla Addy skuteczniejszą tarczą niż jego obecność, ale wiedział też, że wygłodniali przemocy mężczyźni niekoniecznie słuchają takich argumentów i niekoniecznie myślą o konsekwencjach. W pierwszych dniach zawieszenia broni nawet jego drażniło, że musi hamować się przy poszukiwanym wilkołaku i że sądy wojenne odroczą wyroki śmierci - jak rozbestwieni musieli być po tej przerwie ci, którzy żyli z zabijania i dla zabijania? Wciąż pamiętał wyraz oczu kobiety, która rzuciła na niego Crucio i wymordowała tamtą mugolską rodzinę - pragnęła tego równie mocno, jak wilkołaki krwi w trakcie pełni.
A choć w teorii nie miał już przed żoną tajemnic, to w ciągu ostatnich lat poznał rodzaje głodu, o których wciąż trudno było rozmawiać. Zdołał jej opowiedzieć przynajmniej o Cieniach w domu Tonksów, grając w otwarte karty - tamta sytuacja wciąż go niepokoiła, ale czarna magia nie powróciła (rzucone wtedy Festivo wskazało mu jej chaotyczną, rozlewającą się na okolicę naturę, to c o ś raczej nie mogło ich wytropić), a Fidelius wciąż był lepszym (choć najwyraźniej niedoskonałym wobec nadprzyrodzonych mocy) zabezpieczeniem niż wszystko inne.
Wiedział, że oprócz przywiązania i chaosu rzeczy osobistych (jak ona w ogóle to posprząta?) Addę trzymało w Gajówce coś jeszcze i że to on był za to odpowiedzialny. Nierozwiązane śledztwo, obiecana pomoc, sprawy Louisa, którymi nie zdążyli - nie zdążył - się zająć. Pod koniec czerwca rozproszyła go równie (bardziej!) skutecznie jak potrafiła rozpraszać w Ministerstwie, a potem... kiedy upłynęło te kilka tygodni? Nie wiedział, jak ludzie mogli przygotowywać śluby albo planować oświadczyny miesiącami - przecież to pożerało czas i nerwy! Dosłownie!
Postanowił sobie solennie, że dzisiaj już nic go nie rozproszy, choćby Adda powitała go w samej bieliźnie, i że dopnie wreszcie obietnicy. Wczoraj poświęcił nawet wieczorną zabawę na Festiwalu, by spotkać się z łamaczem klątw z Plymouth i upewnić, że jego wizyta na razie nie będzie konieczna.
Wszedł do Gajówki jak do siebie - odpędzając dziwnie smutną myśl, że gdyby czasy były normalne to mógłby tutaj być u siebie, mogliby zostawić Wrzosową siostrom i tacie, albo mogliby mieszkać z nimi (w głębi duszy to lubił, przywykł do dużego domu i tęsknił za Just), a tutaj wszyscy spędzać wolne dni albo wakacje. Bliskość plaży była wspaniała, ale chłopcy lubili bawić się w lesie... prędko pomyślał o tym, jak zamierza się zabrać do sprawdzania gabinetu i piwnicy, byleby nie myśleć o tym, ile lat miałoby teraz tamto dziecko i w jakim wieku można się bawić w myśliwych w lesie.
Pocałunek Addy odpędził wszystkie głupie myśli skutecznie, a jeszcze skuteczniej - zaskakująca realizacja, że w domu było pusto i czysto.
-Naprawdę się spakowałaś. - i to bez mojej pomocy. Żeby zamaskować zdziwienie, nachylił się do kolejnego pocałunku, wyraźnie zadowolony.
Ach, mieli się nie rozpraszać.
Niechętnie wypuścił ją z ramion, rozglądając się z podziwem.
-Co za głupie pytanie, jasne, że mam! - roześmiał się. -Możesz nawet wstawić część niepotrzebnych pudeł do - mojej -naszej szopy. - zaproponował, nie wiedząc jeszcze jak strasznego poświęcenia właśnie dokonał. Na pewno nie zdoła jej zagracić tak, jak ktoś (nie spytał kto, a może powinien?) zagracił szopę Billy'ego, prawda? Zresztą, nieważne, Moore i tak miał mu kiedyś powiększyć szopę.
-Carter powiedział, że póki moje Hexa Revelio czegoś nie znajdzie to nie ma potrzeby, żeby przychodził, więc jeśli nie potrzebujesz pomocy w pakowaniu to mogę... - rozgadał się, zadaniowo, ale prawie wcięli się sobie nawzajem w słowo. Uśmiechnął się, zaskoczony, rejestrując, że jej uśmiech jest jakiś inny.
-Hm? Wcale nie jestem zaskoczony tym, jak tu jest czysto, przysięgam! - roześmiał się by rozładować atmosferę. Jego myśli wciąż oscylowały wkoło sprzątania i śledztwa i przeprowadzki - zapewne Adda chciała mu powiedzieć o czymś związanym z domem! -Jeśli potrzebujesz dwóch komód to też nie będę. Tata może ci nawet zrobić dodatkową komodę, ha! Będę miał też dla ciebie niespodziankę, ale zobaczysz ją we Wrzosowej... - choć może powinien ją kupić wcześniej i magiczny wieszak przyda się też tutaj?
Can I not save one
from the pitiless wave?
Dotąd czuła się w gajówce bezpiecznie. Żaden z mieszkających w oddali sąsiadów nie miał pretensji, nikt się nie skarżył, nikt jej przypadkiem nie nachodził. No, chyba, że była mowa o starym Willisie, ale wobec niego miała pewną taryfę ulgową ― staruszek mieszkał tu od dawien dawna, czasem przychodził do Louisa z psem lub kotem, gotów płacić darami z własnej uprawy za opiekę nad pupilem. Okolica wyglądała na spokojną i nawet w trakcie walk raczej niewiele docierało tu informacji czy zbłąkanych dusz. Skłonność do bagatelizowania problemów pomogła Addzie wygodnie odsunąć od siebie myśl, że być może ktoś ją obserwuje z równą wprawą z jaką ona obserwuje swoje cele, a skłonność do ryzyka umożliwiła jej wzięcie tego potencjalnego problemu ― gdy już dopuszczała go do świadomości ― za całkiem ciekawą opcję wartą zaryzykowania. Zawsze ciekawiło ją to, jak daleko sięga jej zdolność do wciśnięcia komuś kitu, bezczelnego opakowania kłamstwa w piękny papier niepozorności.
Przeprowadzki do Wrzosowej Przystani nie wstrzymywał strach przed Cieniami, dziwnymi istotami o których opowiedział jej któregoś wieczora Michael, ale sentyment. Być może brzmiało to na wyrost, być może powinna czuć grozę, ale nie spotkała jeszcze Cienia i wierzyła, że cokolwiek stałoby się w domu ― Michael będzie w stanie ją przed tym obronić. Ufała jego umiejętnościom, doświadczeniu zebranemu na przestrzeni tych wszystkich lat. W jego towarzystwie czuła się bezpiecznie, choć z niewytłumaczalnych dla samej siebie przyczyn, jeszcze parę lat temu nie potrafiła nawet poprosić go o pomoc w sprawie do której de facto został wyszkolony, nie potrafiła uwierzyć w to, żę dałby sobie z Igorem radę.
Głupi błąd. Głupi, idiotyczny, za który przyszło jej zapłacić cenę dość wygórowaną.
Czy tak mogłoby być, gdyby dała sobie pomóc lata temu? Czy dylematy typu: spakować absolutnie wszystko, czy tylko trochę, na wypadek gdyby miała wrócić?, towarzyszyłyby jej także w przeszłości? Michael wspominał, że pierścionek kupił dawno temu, więc gdyby tylko…
Nie myśl o tym, skarciła samą siebie. Przeszłości nie dało się zmienić, a dla jej pracy nawet lepiej było, że utrzymywała status wdowy. Lepiej, że ich ślub odbył się w tajemnicy, na festiwalu, bo nawet gdyby ktoś tę tajemnicę odkrył ― widziała szansę na wyłganie się, odwrócenie potencjalnego zagrożenia na własną korzyść. Uwiedzenie rebelianta nie byłoby w końcu czymś specjalnie zaskakującym w arsenale szpiegowskich zagrań.
― Naprawdę brzmisz na zaskoczonego ― odparowała zaraz z uśmiechem. ― Myślisz, że wytrzymałabym kolejną serię twoich sugestywnych pytań o to, czy mi pomóc? ― Skradła mu jeszcze jeden szybki pocałunek, a potem obiecała sobie, że już naprawdę nie będzie sprawdzać jak szybko uda się go nakręcić na igraszki.
― Do naszej szopy ― powtórzyła, odpowiednio akcentując wybrane słowo i uśmiechając się niekontrolowanie. ― Miejmy nadzieję, że w naszej szopie będzie tyle miejsca. Trochę się tego zebrało, sam zobaczysz zresztą.
Trzepnęła go dłonią w bark, kiedy zarzekał się, jaki to nie jest zaskoczony.
― Nie wiem o czym mówisz, jestem znana z utrzymywania porządku ― odparła, ostentacyjnie przerzucając włosy przez ramię. ― Zarówno w pracy, jak i w domu. I gotuję też najlepiej na świecie, nie wiedziałeś? ― kontynuowała, bo jego dobry humor był zaraźliwy. Zresztą, jej samej także dopisywał nastrój, więc nietrudno było uderzać w lekkie tony rozmowy, nietrudno było się cieszyć wspólnym szczęściem. Nietrudno było spoglądać w błękitne oczy aurora i dostrzec w nich coś, co kojarzyło się z dawnymi czasami, z lekkością i brakiem zmartwień. Lubiła, kiedy był szczęśliwy. Chciała, żeby był szczęśliwy.
― Niespodziankę? ― podłapała zaraz z ciekawskim błyskiem w oku; od zawsze lubiła niespodzianki, bo niespodzianki były nieprzewidywalne. Zaraz jednak się opamiętała, zbaczali z tematu, a ona musiała mu powiedzieć zanim znowu zrezygnuje i uzna, że to nie jest ten moment.
Wzięła głębszy wdech. Potem kolejny. Jak powinno się informować męża o takich rzeczach? Nie miała w tym doświadczenia.
― Ja… ostatnio się trochę inaczej czułam ― zaczęła niepewnie ― zauważyłeś pewnie, że zdarzają mi się jakieś losowe drzemki i ogólnie chodzę zmęczona. Myślałam, że to przepracowanie, a potem zmęczenie inną formą aktywności ― uśmiechnęła się lisio i posłała mu bardzo wymowne spojrzenie ― ale skojarzyło mi się to ze stanem z przeszłości, bo raz już tak miałam i… i poszłam do uzdrowiciela. To zaufany człowiek, przyjaciel, i… ― urwała, nagle speszona i skrępowana, nie mając w ogóle pomysłu na dokończenie zdania. Dłoń odruchowo powędrowała najpierw na biodro, potem równie niepewnie przesunęła się na brzuch. Powiedz coś. Mów, zanim pomyśli sobie coś złego ― …potwierdził to, co podejrzewałam. Jestem w ciąży, Mike. Już… już zaczęłam drugi miesiąc.
Przeprowadzki do Wrzosowej Przystani nie wstrzymywał strach przed Cieniami, dziwnymi istotami o których opowiedział jej któregoś wieczora Michael, ale sentyment. Być może brzmiało to na wyrost, być może powinna czuć grozę, ale nie spotkała jeszcze Cienia i wierzyła, że cokolwiek stałoby się w domu ― Michael będzie w stanie ją przed tym obronić. Ufała jego umiejętnościom, doświadczeniu zebranemu na przestrzeni tych wszystkich lat. W jego towarzystwie czuła się bezpiecznie, choć z niewytłumaczalnych dla samej siebie przyczyn, jeszcze parę lat temu nie potrafiła nawet poprosić go o pomoc w sprawie do której de facto został wyszkolony, nie potrafiła uwierzyć w to, żę dałby sobie z Igorem radę.
Głupi błąd. Głupi, idiotyczny, za który przyszło jej zapłacić cenę dość wygórowaną.
Czy tak mogłoby być, gdyby dała sobie pomóc lata temu? Czy dylematy typu: spakować absolutnie wszystko, czy tylko trochę, na wypadek gdyby miała wrócić?, towarzyszyłyby jej także w przeszłości? Michael wspominał, że pierścionek kupił dawno temu, więc gdyby tylko…
Nie myśl o tym, skarciła samą siebie. Przeszłości nie dało się zmienić, a dla jej pracy nawet lepiej było, że utrzymywała status wdowy. Lepiej, że ich ślub odbył się w tajemnicy, na festiwalu, bo nawet gdyby ktoś tę tajemnicę odkrył ― widziała szansę na wyłganie się, odwrócenie potencjalnego zagrożenia na własną korzyść. Uwiedzenie rebelianta nie byłoby w końcu czymś specjalnie zaskakującym w arsenale szpiegowskich zagrań.
― Naprawdę brzmisz na zaskoczonego ― odparowała zaraz z uśmiechem. ― Myślisz, że wytrzymałabym kolejną serię twoich sugestywnych pytań o to, czy mi pomóc? ― Skradła mu jeszcze jeden szybki pocałunek, a potem obiecała sobie, że już naprawdę nie będzie sprawdzać jak szybko uda się go nakręcić na igraszki.
― Do naszej szopy ― powtórzyła, odpowiednio akcentując wybrane słowo i uśmiechając się niekontrolowanie. ― Miejmy nadzieję, że w naszej szopie będzie tyle miejsca. Trochę się tego zebrało, sam zobaczysz zresztą.
Trzepnęła go dłonią w bark, kiedy zarzekał się, jaki to nie jest zaskoczony.
― Nie wiem o czym mówisz, jestem znana z utrzymywania porządku ― odparła, ostentacyjnie przerzucając włosy przez ramię. ― Zarówno w pracy, jak i w domu. I gotuję też najlepiej na świecie, nie wiedziałeś? ― kontynuowała, bo jego dobry humor był zaraźliwy. Zresztą, jej samej także dopisywał nastrój, więc nietrudno było uderzać w lekkie tony rozmowy, nietrudno było się cieszyć wspólnym szczęściem. Nietrudno było spoglądać w błękitne oczy aurora i dostrzec w nich coś, co kojarzyło się z dawnymi czasami, z lekkością i brakiem zmartwień. Lubiła, kiedy był szczęśliwy. Chciała, żeby był szczęśliwy.
― Niespodziankę? ― podłapała zaraz z ciekawskim błyskiem w oku; od zawsze lubiła niespodzianki, bo niespodzianki były nieprzewidywalne. Zaraz jednak się opamiętała, zbaczali z tematu, a ona musiała mu powiedzieć zanim znowu zrezygnuje i uzna, że to nie jest ten moment.
Wzięła głębszy wdech. Potem kolejny. Jak powinno się informować męża o takich rzeczach? Nie miała w tym doświadczenia.
― Ja… ostatnio się trochę inaczej czułam ― zaczęła niepewnie ― zauważyłeś pewnie, że zdarzają mi się jakieś losowe drzemki i ogólnie chodzę zmęczona. Myślałam, że to przepracowanie, a potem zmęczenie inną formą aktywności ― uśmiechnęła się lisio i posłała mu bardzo wymowne spojrzenie ― ale skojarzyło mi się to ze stanem z przeszłości, bo raz już tak miałam i… i poszłam do uzdrowiciela. To zaufany człowiek, przyjaciel, i… ― urwała, nagle speszona i skrępowana, nie mając w ogóle pomysłu na dokończenie zdania. Dłoń odruchowo powędrowała najpierw na biodro, potem równie niepewnie przesunęła się na brzuch. Powiedz coś. Mów, zanim pomyśli sobie coś złego ― …potwierdził to, co podejrzewałam. Jestem w ciąży, Mike. Już… już zaczęłam drugi miesiąc.
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
Zawsze gdy zjawiał się na miejscu, lustrował okolicę wzrokiem, rzucał Homenum Revelio, upewniał się, że nałożone w pośpiechu zabezpieczenia wciąż działały. Gdyby nie nadchodząca przeprowadzka, nałożyłby ich zresztą więcej. Jeśli wojna kiedyś się skończy, zobaczy czy jego czujność nieco zelżeje i być może zastanowi się nad tym, czy nie jest przesadna. Pamiętał, jak Adda powiedziała mu kiedyś, że okolica jest bezpieczna - w ramach kompromisu nie zrobił wtedy przekonanej miny, ale zdołał ugryźć się w język. Czasem zastanawiał się - i do tej pory nie spytał wprost, choć koniec zawieszenia broni nie oszczędzi im pewnie tej rozmowy - czy w swojej pracy Adda wciąż zachowała namiastkę normalności, czy mury londyńskiego Ministerstwa wystarczą by czuła się czasem jak dawniej. Pewna siebie, wyszkolona, gotowa na wszystko. On nie czuł się tak już od dawna, otarłszy się o śmierć, widząc jak wojna pochłania bezlitośnie i niewinnych i najlepszych. Pierwszy raz stracił złudzenia podczas rozmowy z Lupinem z Ministerstwa, przekonując się, że najsensowniejsze argumenty nie trafią już do nikogo. Niespodziewane miłosierdzie okazane podczas pełni Vale'a wcale nie odbudowało jego ideałów, utwierdzając go jedynie w przekonaniu jak niewiele pecha i wiele szczęścia może dzielić rebelianta od marnego końca. Inne miejsce, inny brygadzista, inny zryw sumienia, a wszystko wyglądałoby inaczej.
Wciąż wierzył w spryt i umiejętności Addy - inaczej nie mógłby znieść myśli o jej pracy - ale nie wierzył już w ten świat. Chodziły po nim potwory - nie tylko Cienie, choć również - których nie oczaruje najpiękniejszy uśmiech, nie przekona najtrafniejsze kłamstwo, nie wzruszy najszczersza prawda. Czasami zastanawiał się, czy nie jest jednym z nich. Jak wtedy, gdy słysząc, że w zamachu na Connaught Square mogli zginąć niewinni ludzie, żałował tego, że siostrę pojmano, a nie ich. Jak wtedy, gdy życzył śmierci tym wszystkim pięknym szlachciankom ze stron gazet, wiedząc, że to rozchwieje przeciwnika. Jak wtedy, gdy był gotów aresztować w Plymouth nawet Addę - czy wiedziała, że gdyby nie poręczenie demimozów, to by się nie wahał? Czasami nachodziły go też smętne wyobrażenia, w których wcale nie pokonywał Igora Chernov w honorowym pojedynku, przed laty, w ochronie damy swojego sercai dziecka. Gdyby mąż Addy dożył ponurej, wojennej rzeczywistości i gdyby spotkali się na froncie, to śmierć któregoś z nich byłaby prędka i brudna, albo poprzedzona brutalnym przesłuchaniem. Mike nie był okrutny na sądach wojennych, pod okiem dawnych pracowników Wizengamotu, ale chwile, w których zostawał z jeńcami sam na sam na akcjach należały tylko do niego. W maju zaskoczył Billy'ego wyrozumiałością wobec jakiegoś szczyla, ale potrafił też zaskakiwać inaczej.
Wojna - jej wspomnienia, widmo wszystkiego od nowa - deptała mu po piętach, gdy zmierzał do Gajówki, ale na moment zostawił ją za zamykanymi drzwiami. Wewnątrz była Adda, nieumalowana (taką lubił najbardziej, chyba, że mógł jej ten makijaż rozmazać), z włosami łagodnie spływającymi na ramiona, dom pachniał rozpalonym od słońca drewnem i kurzem pudeł, a Mike przyniósł do środka zapach wrzosów. Obce wnętrze na moment zapachniało jak dom, jak coś, co mogło być domem.Od czterech lat, w innym świecie. Albo domem szwagra, w którym piłby rum ze szwagrem, w innym świecie.
Nigdy nie spytał Addy, jakie alkohole lubił jej brat.
-Są bardzo dyskretne! - roześmiał się, a rozbawienie zdusiło cisnące się na usta pytanie. Na razie. -Ale cieszę się, że idzie ci tak sprawnie. - odwzajemnił pocałunek i cofnął głowę, ale nie cofnął dłoni z jej talii. Poza tym, za tydzień pochłonie mnie praca i już nie będę mógł proponować. - przemknęło mu przez myśl smutno, ale nie chciał przywoływać tych upiorów na głos.
Nie rozumiał, co ją tak rozbawiło w szopie i czemu jej uśmiech zdawał się coś zwiastować, ale na razie to zignorował.
-Billy mówił, że totalnie da się ją powiększyć. - zapewnił Addę i siebie (głównie siebie) ze świętym przekonaniem.
-Gotujesz najlepiej na świecie. - wymruczał, spoglądając jej w oczy (albo dostanie pochwałę od żony za szczery komplement, albo od pani szpieg za umiejętność drobnego kłamania w żywe oczy, tak czy siak będzie zwycięzcą!) -Po Kerrie, ale sióstr nie porównuje się do żon ani odwrotnie. - stwierdził z przyzwoitości, filozoficznie. Poza tym, jeśli Adda w to uwierzy, to może naprawdę zacznie lepiej gotować?
Miał - miała, mieli - to szczęście, że gdy był głodny, to bardziej zwracał uwagę na ilość niż na walory smakowe, a wilczy apetyt dopisywał mu praktycznie zawsze, nie licząc tylko fal nudności w okolicach pełni.
-Niespodziewaną niespodziankę. - podkreślił z chytrym uśmieszkiem, niecierpliwie czekając aż Adda zacznie go wypytywać, a on zacznie się z nią droczy.
Ale nie zaczęła, tylko zmieniła temat. Zmrużył lekko oczy, bo nie spodziewał się takiego scenariusza. W odpowiedzi na niedwuznaczną aluzję w chłodnym błękicie pojawiły się wesołe, rozbawione ogniki, ale zgasły gdy tylko powiedziała coś o uzdrowicielu. Mogła być chora...? Myśl - przykra, dziwna, obca - uderzyła go tak nagle, że słów o zaufanym przyjacielu słuchał już jednym uchem (choć w normalnej sytuacji albo zmartwiłby się o prywatność Addy i samemu spytał kto to, albo zracjonalizował sobie, że wiedźmia strażniczka może bez obaw chodzić do Munga i dzięki temu nie spytał kto to), porażony świadomością, że nigdy nawet nie rozważał takich problemów. Areszt, zaginięcie, przemoc, wypadek w pracy - owszem, ale nie chorobę. To wydawało się zbyt prozaiczne, by dotyczyć ich na wojnie, ale z czym innym chodzi się do uzdrowiciela? Gdyby była ranna, zauważyłby przecież, a gdyby dolegało jej coś małego, to mogła spytać Just na Festiwalu.
Mogła poznać po jego minie, że już pomyślał sobie coś złego, a gdy wreszcie wykrztusiła o co chodzi - słowa dotarły do niego z pewnym opóźnieniem. Chwilę stał i patrzył na nią i mrugał.
-...jak to? - wyrwało mu się idiotycznie. Już? - pomyślał, ale to słowo, na szczęście, zdołał powstrzymać. Jeden, dwa, odliczył w tył miesiące, pamiętał kiedy byli... blisko (cała swoboda seksualna uleciała nagle z jego myśli, nawet słowo "blisko" peszyło, a na policzki wpełzły rumieńce), ale tak szybko? W zaaferowaniu nawet nie wziął tego pod uwagę, jeszcze nie. Trzy lata temu też nie wziął tego pod uwagę - i bardzo się mylił i dowiedział się o tym, że się mylił - ale wtedy byli ze sobą cały rok, intensywnie.
-...jesteś pewna? - jak oszacował datę tak dokładnie, jakim cudem to wszystko stało się tak szybko, co teraz, jak się czuła? Pytań było zbyt wiele, a póki miał pytania, to wszystko wciąż wydawało się nierealne. Uniósł dłonie z jej bioder na jej policzki, jakby bał się, że ona sama jest nierealna - albo że lada moment przestanie patrzeć mu w oczy, ucieknie wzrokiem, ucieknie jak w t e d y, bo wtedy też bywała zmęczona i też to zauważył, zanim z nim zerwała.
Wciąż wierzył w spryt i umiejętności Addy - inaczej nie mógłby znieść myśli o jej pracy - ale nie wierzył już w ten świat. Chodziły po nim potwory - nie tylko Cienie, choć również - których nie oczaruje najpiękniejszy uśmiech, nie przekona najtrafniejsze kłamstwo, nie wzruszy najszczersza prawda. Czasami zastanawiał się, czy nie jest jednym z nich. Jak wtedy, gdy słysząc, że w zamachu na Connaught Square mogli zginąć niewinni ludzie, żałował tego, że siostrę pojmano, a nie ich. Jak wtedy, gdy życzył śmierci tym wszystkim pięknym szlachciankom ze stron gazet, wiedząc, że to rozchwieje przeciwnika. Jak wtedy, gdy był gotów aresztować w Plymouth nawet Addę - czy wiedziała, że gdyby nie poręczenie demimozów, to by się nie wahał? Czasami nachodziły go też smętne wyobrażenia, w których wcale nie pokonywał Igora Chernov w honorowym pojedynku, przed laty, w ochronie damy swojego serca
Wojna - jej wspomnienia, widmo wszystkiego od nowa - deptała mu po piętach, gdy zmierzał do Gajówki, ale na moment zostawił ją za zamykanymi drzwiami. Wewnątrz była Adda, nieumalowana (taką lubił najbardziej, chyba, że mógł jej ten makijaż rozmazać), z włosami łagodnie spływającymi na ramiona, dom pachniał rozpalonym od słońca drewnem i kurzem pudeł, a Mike przyniósł do środka zapach wrzosów. Obce wnętrze na moment zapachniało jak dom, jak coś, co mogło być domem.
Nigdy nie spytał Addy, jakie alkohole lubił jej brat.
-Są bardzo dyskretne! - roześmiał się, a rozbawienie zdusiło cisnące się na usta pytanie. Na razie. -Ale cieszę się, że idzie ci tak sprawnie. - odwzajemnił pocałunek i cofnął głowę, ale nie cofnął dłoni z jej talii. Poza tym, za tydzień pochłonie mnie praca i już nie będę mógł proponować. - przemknęło mu przez myśl smutno, ale nie chciał przywoływać tych upiorów na głos.
Nie rozumiał, co ją tak rozbawiło w szopie i czemu jej uśmiech zdawał się coś zwiastować, ale na razie to zignorował.
-Billy mówił, że totalnie da się ją powiększyć. - zapewnił Addę i siebie (głównie siebie) ze świętym przekonaniem.
-Gotujesz najlepiej na świecie. - wymruczał, spoglądając jej w oczy (albo dostanie pochwałę od żony za szczery komplement, albo od pani szpieg za umiejętność drobnego kłamania w żywe oczy, tak czy siak będzie zwycięzcą!) -Po Kerrie, ale sióstr nie porównuje się do żon ani odwrotnie. - stwierdził z przyzwoitości, filozoficznie. Poza tym, jeśli Adda w to uwierzy, to może naprawdę zacznie lepiej gotować?
Miał - miała, mieli - to szczęście, że gdy był głodny, to bardziej zwracał uwagę na ilość niż na walory smakowe, a wilczy apetyt dopisywał mu praktycznie zawsze, nie licząc tylko fal nudności w okolicach pełni.
-Niespodziewaną niespodziankę. - podkreślił z chytrym uśmieszkiem, niecierpliwie czekając aż Adda zacznie go wypytywać, a on zacznie się z nią droczy.
Ale nie zaczęła, tylko zmieniła temat. Zmrużył lekko oczy, bo nie spodziewał się takiego scenariusza. W odpowiedzi na niedwuznaczną aluzję w chłodnym błękicie pojawiły się wesołe, rozbawione ogniki, ale zgasły gdy tylko powiedziała coś o uzdrowicielu. Mogła być chora...? Myśl - przykra, dziwna, obca - uderzyła go tak nagle, że słów o zaufanym przyjacielu słuchał już jednym uchem (choć w normalnej sytuacji albo zmartwiłby się o prywatność Addy i samemu spytał kto to, albo zracjonalizował sobie, że wiedźmia strażniczka może bez obaw chodzić do Munga i dzięki temu nie spytał kto to), porażony świadomością, że nigdy nawet nie rozważał takich problemów. Areszt, zaginięcie, przemoc, wypadek w pracy - owszem, ale nie chorobę. To wydawało się zbyt prozaiczne, by dotyczyć ich na wojnie, ale z czym innym chodzi się do uzdrowiciela? Gdyby była ranna, zauważyłby przecież, a gdyby dolegało jej coś małego, to mogła spytać Just na Festiwalu.
Mogła poznać po jego minie, że już pomyślał sobie coś złego, a gdy wreszcie wykrztusiła o co chodzi - słowa dotarły do niego z pewnym opóźnieniem. Chwilę stał i patrzył na nią i mrugał.
-...jak to? - wyrwało mu się idiotycznie. Już? - pomyślał, ale to słowo, na szczęście, zdołał powstrzymać. Jeden, dwa, odliczył w tył miesiące, pamiętał kiedy byli... blisko (cała swoboda seksualna uleciała nagle z jego myśli, nawet słowo "blisko" peszyło, a na policzki wpełzły rumieńce), ale tak szybko? W zaaferowaniu nawet nie wziął tego pod uwagę, jeszcze nie. Trzy lata temu też nie wziął tego pod uwagę - i bardzo się mylił i dowiedział się o tym, że się mylił - ale wtedy byli ze sobą cały rok, intensywnie.
-...jesteś pewna? - jak oszacował datę tak dokładnie, jakim cudem to wszystko stało się tak szybko, co teraz, jak się czuła? Pytań było zbyt wiele, a póki miał pytania, to wszystko wciąż wydawało się nierealne. Uniósł dłonie z jej bioder na jej policzki, jakby bał się, że ona sama jest nierealna - albo że lada moment przestanie patrzeć mu w oczy, ucieknie wzrokiem, ucieknie jak w t e d y, bo wtedy też bywała zmęczona i też to zauważył, zanim z nim zerwała.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Nigdy nie poznała jego brutalnej strony, nigdy nie było okazji ani potrzeby, choć w głębi ducha wiedziała przecież doskonale, że aurorzy mają swoje metody postępowania z czarnoksiężnikami i nie każda z tych metod to pokojowe przesłuchanie na zasadzie “zły i dobry glina”. W Grimsby było blisko, z jej powodu i na jej oczach zabił młodego szmalcownika, byleby wykluczyć ryzyko spalenia przykrywki, ale nadal nie mogłaby uznać tego zachowania za potworne czy brutalne. Było dopasowane do ryzyka, do sytuacji. Do wojennej rzeczywistości w której zabijasz albo sam giniesz.
Czasami rozmyślała o tym, co by było, gdyby nie przynależność do podziemia. Gdyby spotkali się w Plymouth pod słupem, ale zabrakłoby poparcia demimozów, zabrakłoby karty przetargowej w postaci przesłuchania pod działaniem veritaserum. Aresztowałby ją zapewne, ale co dalej? Śmierć? Sąd wojenny? Już raz jej się to śniło, już raz wydał na nią wyrok i był niewzruszonym świadkiem egzekucji, ale czy senna mara miałaby przełożenie na rzeczywistość? Nie chciała wiedzieć. Podobnie jak nie chciała zagłębiać się w specyfikę własnej moralności; unikalnego kodeksu wartości i reguł według których starała się żyć, a które mniej-więcej wpisywały się w słowa listu lorda Longbottoma: “(...) Jeśli na szali znajdzie się odkrycie Twojej tożsamości i informacje, poświęć informacje”.
Problem polegał na tym, że Adda potrafiła poświęcić nie tylko informacje i nie tylko potencjalną okazję na odkrycie paru informacji więcej. Już od momentu w którym zabiła Igora miała niejasne przeczucie, że być może to z nią jest coś nie tak, bo jaka kobieta jest w stanie zajmować się mężem w trakcie choroby i rekonwalescencji, grać przejętą i zmartwioną, tylko po to, by co dzień dolewać mu go herbaty stosownej dawki trucizny? Kobieta zmuszona do działania? Zdesperowana? Zagoniona w kozi róg?... A może właśnie jeden z potworów?...
Swój swojego pozna ― kiedyś usłyszała to gdzieś w pubie, czy na ulicy. I kiedy rozpoznawała podobnie nieobecny kręgosłup moralny u szmalcowników, wiedźmich strażników i pracowników fałszywego Ministerstwa, nachodziła ją przykra myśl dotycząca własnej przemiany.
Swój swojego pozna. I czasem, kiedy spoglądała w jasnobłękitne oczy Michaela, dostrzegała te same wątpliwości, to samo zdecydowanie i ten sam upór. Jeśli więc byli potworami, to we dwójkę. Wspólnie. I na taką rzeczywistość mogła przystać.
Uśmiechnęła się kątem warg i pokręciła lekko głową, niedowierzając. Czy on jej właśnie kłamał w żywe oczy?
― No ładnie ― stwierdziła lekkim tonem, jakby przyłapała go na robieniu jakiejś psoty. ― Ledwie parę dni jesteś moim mężem i już mnie okłamujesz, kto to widział. ― W tonie zabrakło jednak przygany, Adda wydawała się rozbawiona sytuacją. ― Alee powiedzmy, że prawie mnie przekonałeś. Trochę razem pomieszkamy i będziesz zawodowym kłamcą.
Albo ona się podszkoli w arcytrudnej sztuce gotowania. Merlin jej świadkiem, kiedyś zdobędzie wszystkie składniki na tort i go upiecze, a potem udekoruje. I wcale nie będzie kamiennym zakalcem smakującym piaskiem!
Niespodziewana niespodzianka brzmiała bardzo enigmatycznie i w pierwszym odruchu nabrałaby się na sprytnie zastawioną pułapkę, gdyby nie to, że wieści, które miała mu do przekazania nie mogły dłużej czekać. Albo może ― ona nie potrafiłaby dłużej czekać.
Zgodnie z oczekiwaniami, Michael nie przewidział konsekwencji ich działań na przestrzeni ostatniego miesiąca, a puszczone w eter “jak to?” było tego najlepszym dowodem. Adda westchnęła w duchu, ale widok speszonego Michaela rozczulił ją na tyle, by nie sięgnęła po podstawy biologii i cyklu menstruacyjnego. Rozczulenie zresztą szybko minęło, zastąpione nieprzyjemnym przekonaniem, że coś jest nie tak. Z początku nie wiedziała co dokładnie ― przecież nie miała mu nic złego do przekazania ― ale z każdym kolejnym słowem i gestem, z każdą kolejną przedłużającą się chwilą, zaczynała coraz sprawniej przywoływać wspomnienia przeszłości i składać obraz w całość.
Nie była do końca pewna czy to właśnie to go męczy ― duchy dawnych dni i świadomość tego, co poprzedziło dzień wielkiej katastrofy, ale ta opcja wydawała jej się najbardziej racjonalna. Sama to przed chwilą przywołała, pytała czy pamięta tamto jej zmęczenie, a przecież od tego momentu droga do niewesołych wniosków była dość prosta. Nie chciała przecież zrobić mu przykrości, tym bardziej nie chciała się od niego odsuwać. To nie był początek końca.
Przez dłuższą chwilę spoglądała mu w oczy, zastanawiając się jak najprościej będzie rozgonić jego obawy, ukoić kiełkujący w duchu niepokój, ale jak na złość, nic sensownego nie przyszło jej do głowy.
― Jestem pewna ― odpowiedziała cicho, sięgając po jedną z jego dłoni. Ujęła ją w swoją i powoli zsunęła w dół po szyi, po ramieniu, między piersiami i w końcu na dolną część brzucha. Materiał sukienki pod jego dotykiem marszczył się nieco, łaskotał jej skórę i przywoływał wspomnienia bliskości. Lubiła tę bliskość. Lubiła, kiedy jej dotykał.
Do pierwszej ręki dołączyła druga; Adda nakryła nimi dłoń Michaela i stała tak przez chwilę, zbierając myśli i słowa. Mógł spodziewać się zawodu, echa rozczarowania w głosie, ale zamiast tego Adda westchnęła cicho, uśmiechnęła; jej ton miał w sobie ciepło pachnącego żywicą ogniska.
― Będziesz tatą, Mike. Będziemy rodzicami. I pewnie będę zmęczona, będę mieć humorki i zachcianki… ― niepostrzeżenie przysunęła się o pół kroku i uniosła ręce, zaplotła je powoli na jego szyi ― …będzie trochę niebezpiecznie, pewnie momentami trudno… pokłócimy się parę razy, pewnie rzucę w ciebie wazonem…
Uśmiech poszerzył się lekko, gdy odgarnęła mu opadający na skroń kosmyk włosów.
― Straciłam przez ciebie głowę, wiesz? Zazwyczaj uważam, stosuję się do wyliczeń uzdrowiciela żeby nie wpaść, ale przy tobie… ― pokręciła głową, wtuliła twarz w jego szyję ― jakoś o tym nie pomyślałam.
Umilkła na dłuższą chwilę, pozwalając mu przetrawić informacje, oswoić się z nowym tematem i być może także odsunąć od siebie widmo przeszłości. Teraz tak nie będzie, teraz byli razem i wierzyła, że jeśli cokolwiek się stanie ― będą w stanie sobie pomóc.
― Co to za niespodziewana niespodzianka…? ― wymruczała w jego skórę, kapitulując. Musiała wiedzieć co szykował.
Czasami rozmyślała o tym, co by było, gdyby nie przynależność do podziemia. Gdyby spotkali się w Plymouth pod słupem, ale zabrakłoby poparcia demimozów, zabrakłoby karty przetargowej w postaci przesłuchania pod działaniem veritaserum. Aresztowałby ją zapewne, ale co dalej? Śmierć? Sąd wojenny? Już raz jej się to śniło, już raz wydał na nią wyrok i był niewzruszonym świadkiem egzekucji, ale czy senna mara miałaby przełożenie na rzeczywistość? Nie chciała wiedzieć. Podobnie jak nie chciała zagłębiać się w specyfikę własnej moralności; unikalnego kodeksu wartości i reguł według których starała się żyć, a które mniej-więcej wpisywały się w słowa listu lorda Longbottoma: “(...) Jeśli na szali znajdzie się odkrycie Twojej tożsamości i informacje, poświęć informacje”.
Problem polegał na tym, że Adda potrafiła poświęcić nie tylko informacje i nie tylko potencjalną okazję na odkrycie paru informacji więcej. Już od momentu w którym zabiła Igora miała niejasne przeczucie, że być może to z nią jest coś nie tak, bo jaka kobieta jest w stanie zajmować się mężem w trakcie choroby i rekonwalescencji, grać przejętą i zmartwioną, tylko po to, by co dzień dolewać mu go herbaty stosownej dawki trucizny? Kobieta zmuszona do działania? Zdesperowana? Zagoniona w kozi róg?... A może właśnie jeden z potworów?...
Swój swojego pozna ― kiedyś usłyszała to gdzieś w pubie, czy na ulicy. I kiedy rozpoznawała podobnie nieobecny kręgosłup moralny u szmalcowników, wiedźmich strażników i pracowników fałszywego Ministerstwa, nachodziła ją przykra myśl dotycząca własnej przemiany.
Swój swojego pozna. I czasem, kiedy spoglądała w jasnobłękitne oczy Michaela, dostrzegała te same wątpliwości, to samo zdecydowanie i ten sam upór. Jeśli więc byli potworami, to we dwójkę. Wspólnie. I na taką rzeczywistość mogła przystać.
Uśmiechnęła się kątem warg i pokręciła lekko głową, niedowierzając. Czy on jej właśnie kłamał w żywe oczy?
― No ładnie ― stwierdziła lekkim tonem, jakby przyłapała go na robieniu jakiejś psoty. ― Ledwie parę dni jesteś moim mężem i już mnie okłamujesz, kto to widział. ― W tonie zabrakło jednak przygany, Adda wydawała się rozbawiona sytuacją. ― Alee powiedzmy, że prawie mnie przekonałeś. Trochę razem pomieszkamy i będziesz zawodowym kłamcą.
Albo ona się podszkoli w arcytrudnej sztuce gotowania. Merlin jej świadkiem, kiedyś zdobędzie wszystkie składniki na tort i go upiecze, a potem udekoruje. I wcale nie będzie kamiennym zakalcem smakującym piaskiem!
Niespodziewana niespodzianka brzmiała bardzo enigmatycznie i w pierwszym odruchu nabrałaby się na sprytnie zastawioną pułapkę, gdyby nie to, że wieści, które miała mu do przekazania nie mogły dłużej czekać. Albo może ― ona nie potrafiłaby dłużej czekać.
Zgodnie z oczekiwaniami, Michael nie przewidział konsekwencji ich działań na przestrzeni ostatniego miesiąca, a puszczone w eter “jak to?” było tego najlepszym dowodem. Adda westchnęła w duchu, ale widok speszonego Michaela rozczulił ją na tyle, by nie sięgnęła po podstawy biologii i cyklu menstruacyjnego. Rozczulenie zresztą szybko minęło, zastąpione nieprzyjemnym przekonaniem, że coś jest nie tak. Z początku nie wiedziała co dokładnie ― przecież nie miała mu nic złego do przekazania ― ale z każdym kolejnym słowem i gestem, z każdą kolejną przedłużającą się chwilą, zaczynała coraz sprawniej przywoływać wspomnienia przeszłości i składać obraz w całość.
Nie była do końca pewna czy to właśnie to go męczy ― duchy dawnych dni i świadomość tego, co poprzedziło dzień wielkiej katastrofy, ale ta opcja wydawała jej się najbardziej racjonalna. Sama to przed chwilą przywołała, pytała czy pamięta tamto jej zmęczenie, a przecież od tego momentu droga do niewesołych wniosków była dość prosta. Nie chciała przecież zrobić mu przykrości, tym bardziej nie chciała się od niego odsuwać. To nie był początek końca.
Przez dłuższą chwilę spoglądała mu w oczy, zastanawiając się jak najprościej będzie rozgonić jego obawy, ukoić kiełkujący w duchu niepokój, ale jak na złość, nic sensownego nie przyszło jej do głowy.
― Jestem pewna ― odpowiedziała cicho, sięgając po jedną z jego dłoni. Ujęła ją w swoją i powoli zsunęła w dół po szyi, po ramieniu, między piersiami i w końcu na dolną część brzucha. Materiał sukienki pod jego dotykiem marszczył się nieco, łaskotał jej skórę i przywoływał wspomnienia bliskości. Lubiła tę bliskość. Lubiła, kiedy jej dotykał.
Do pierwszej ręki dołączyła druga; Adda nakryła nimi dłoń Michaela i stała tak przez chwilę, zbierając myśli i słowa. Mógł spodziewać się zawodu, echa rozczarowania w głosie, ale zamiast tego Adda westchnęła cicho, uśmiechnęła; jej ton miał w sobie ciepło pachnącego żywicą ogniska.
― Będziesz tatą, Mike. Będziemy rodzicami. I pewnie będę zmęczona, będę mieć humorki i zachcianki… ― niepostrzeżenie przysunęła się o pół kroku i uniosła ręce, zaplotła je powoli na jego szyi ― …będzie trochę niebezpiecznie, pewnie momentami trudno… pokłócimy się parę razy, pewnie rzucę w ciebie wazonem…
Uśmiech poszerzył się lekko, gdy odgarnęła mu opadający na skroń kosmyk włosów.
― Straciłam przez ciebie głowę, wiesz? Zazwyczaj uważam, stosuję się do wyliczeń uzdrowiciela żeby nie wpaść, ale przy tobie… ― pokręciła głową, wtuliła twarz w jego szyję ― jakoś o tym nie pomyślałam.
Umilkła na dłuższą chwilę, pozwalając mu przetrawić informacje, oswoić się z nowym tematem i być może także odsunąć od siebie widmo przeszłości. Teraz tak nie będzie, teraz byli razem i wierzyła, że jeśli cokolwiek się stanie ― będą w stanie sobie pomóc.
― Co to za niespodziewana niespodzianka…? ― wymruczała w jego skórę, kapitulując. Musiała wiedzieć co szykował.
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
Nigdy nie poznała jego brutalnej strony, ale i tak podświadomie obawiał się dnia, w którym to się stanie. Ślub na rok nie miał dać czasu do namysłu jemu (z jednej strony wiedział, że innej żony nie chce; z drugiej co pełnię miał wrażenie, że żadna nie zechciałaby jego), a furtka dla powtórnej ceremonii w czasach pokoju była przyjemnym marzeniem (ale czy wierzył w ogóle w możliwość pokoju), ale przede wszystkim chciał honorowo zostawić możliwość ucieczki Addzie. Czasami to pragnienie pozostawało tylko w jego myślach, przy Evelyn Despenser zdołał wreszcie ubrać je w słowa, a czasami po prostu czuł, że coś jest nie tak, choć nawet nie umiał ująć tego w myśli. Jej przerażenie, gdy zaskoczył ją po czkawce teleportacyjnej i w ciemności pomyliła go z kimś innym—nie bezimiennym intruzem w leśnej głuszy (jednym z tych, których obawiał się Michael gdy myślał o końcu zawieszenia broni), a konkretnym kimś. Sposób, w jaki kuliła się w sobie gdy po ostatniej pełni rąbnął pięścią o stół i gdy zrobił to samo tutaj, w Gajówce, chcąc ją przestrzec (czy raczej jawnie okazać swoje niezadowolenie i swój niepokój) przed nauką czarnej magii. Smutne spojrzenie sprzed czterech lat, maskowane wyćwiczonym uśmiechem. To wszystko zdawało się kumulować w tym, co opowiedziała o Igorze, w nowej bliźnie po Betuli, ale wciąż jeszcze nie potrafił zsyntetyzować tych poszlak i połączyć faktów jak w raportach, wciąż nie umiał albo nie chciał nazwać tego, czego powinien się wystrzegać - bo nie był pewien, czy nie złamie mu to serca ani czy w ogóle potrafi. Na wojnie to od brutalności, nie łagodności, zależało czasem przetrwanie.
Jedną kwestią był lęk przed brutalną, wilczą, zwierzęcą stroną, jaką Adda mogłaby zobaczyć w trakcie pełni - przed tym, co przestraszyło tak Hannah i czego nie chciał już pokazać nikomu, poza innymi wilkołakami. Nieco naiwnie liczył, że się uda, ale wspomnienie rozmowy z Evelyn zdawało się niego drwić. Inną kwestią była brutalność, którą wybierał na co dzień i która w teorii nie powinna Addy dziwić, która nie zdziwiła jej gdy w Grimsby strącił dla niej z miotły szmalcownika, ale…
Swój pozna swego. Poznawał coś w Addzie, nową hardość, której nabrała przez ostatnie lata. W dniu zerwania i po późniejszych wyjaśnieniach poznał, że jej gra aktorska potrafi być bezkompromisowo okrutna i że niektóre kłamstwa mogą palić mosty skuteczniej niż zaklęcia. Podczas akcji w Staffordshire i rozmów w podziemnym Ministerstwie poznał, że obydwoje zrobiliby wiele dla Sprawy.
Bardziej niepokoiło go jednak to, że widział Igora Chernov tylko raz, jeden raz w życiu, a spoglądając mu w oczy poznał, że jest kimś, kogo nazwałby złym człowiekiem. Ścigając takich ludzi zaczął ich rozpoznawać — tak sobie wtedy to tłumaczył. Teraz, gdy obowiązki splatały się z migawkami wilczej agresji i zwykłą, ludzką mściwością, nie był już taki pewien własnej szlachetności. Ani tego, czy po hipotetycznym końcu wojny zdoła powrócić do bycia kimś, kto nie widział świata w kategoriach sojuszników i wrogów, kto zdoła kiedykolwiek zapomnieć o doświadczonych od Rycerzy krzywdach i przy kim mogłaby zapomnieć i ona. Co, jeśli potrzebowała pogrzebać trupa pierwszego męża raz na zawsze, ale w oczachdrugiego obecnego męża znajdzie nie zapomnienie, a nienawiść? Czy nie wygodniej byłoby z kimś ślepym na to wszystko?
Nie znajdował słów, by porozmawiać o tym z Addą. Znalazłby je pewnie jego dawny magipsychiatra, ale duma nie pozwoliła Tonksowi zwierzyć się akurat z tego, więc postanowił zastosować się do dawnej rady uzdrowiciela i niedawnej rady Justine: cieszyć się chwilą.
Wygodniej byłoby się cieszyć bez ciężaru myślenia o przyszłości i przeszłości, ale postanowił pomyśleć o ciężarach później (w dawnych, prostszych czasach, najlepszą strategią radzenia sobie z emocjami było odkładanie ich na później - poczynił pewne postępy, ale taka opcja wciąż kusiła). Stawały się jakieś cięższe w samotności, w pustym łóżku podczas samotnych nocy - a tych będzie przecież coraz mniej. Trochę razem pomieszkamy momentalnie poprawiło mu humor, nawet jeśli jego kłamstwo spełzło na niczym.
-No proszę, spostrzegawcza niczym auror. - odgryzł się, a potem wszystko przestało się liczyć, bo jej obecność uśpiła jego dzisiejsze obawy - ale słowa obudziły szereg nowych.
Drgnął lekko, gdy przyłożyła jego dłoń do brzucha - dotykając go jedynie delikatnie, jakby, pomimo namiętności jaką dzielili jeszcze przedwczorajszej nocy (albo wczoraj za dnia? Wspomnienia łóżek i stołów zlewały się w przyjemny ciąg), nagle bał się, że Adda jest lalką z porcelany.
Jakby wciąż w to nie wierzył - i chwilę nic do niego nie docierało, więc powtórzenie komunikatu jeszcze dwa razy i różnymi słowami zdecydowanie pomogło.
-C..co? Nie wiedziałem, że są jakieś wyliczenia - wyrwało mu się ze wstydem; wstydem, że nie wiedział i wstydem, że nie pomyślał o tym z nią albo za nią. Kąciki ust drgnęły lekko, straciłam dla ciebie głowę wyraźnie go rozbroiło, ale spojrzenie pozostawało czujne i niespokojne. -...ani, że my... że da się tak szybko... - w teorii kwestia tego, skąd biorą się dzieci była niby oczywista, ale w praktyce o tym nie myślał i najwyraźniej przeszedł przez życie mając szczęście (jak myślał o tym jako złoty lew) albo pecha, co wyrzucał sobie z goryczą, gdy godził się z faktem, że jako wilkołak umrze bezżennie i bezpotomnie. W chwilach egoizmu było mu żal, że nie zrobił bękarta jakiejś pannie gdy jeszcze mógł, choć pewnie zniszczyłby życie i panny i dzieciaka). Kto chciałby mieć ojca wilkołaka? Dawna wątpliwość powróciła do niego jak echo, tym razem nie jako problem teoretyczny, a praktyczny, boleśnie kontrastując ze słowami Addy.
Nie zdradził - a przynajmniej wydawało mu się, że nie zdradził (Adda wtuliła się w jego szyję, co nieco ułatwiało sytuację) - ani paniki ani niepokoju, ale nie mógł pozwolić sobie na radość zanim tego nie przetrawi i zanim...
-Cieszysz się? - upewnił się cicho, obejmując ją ramionami.
Chcesz tego?
Chciała go za męża, na rok. Chciała tamtego dziecka, ale nadal - mimo, że w teorii ją znał - nie wiedział, czy chce sprowadzić dziecko na ten świat.
Dziecko szlamy.
Przełknął ślinę, udając, że wyzwiska, które słyszał w szkole już go nie dotyczą.
Wtedy to były tylko wyzwiska, teraz czeka za to śmierć.
-Miałaś... bardziej niespodziewaną niespodziankę. - spróbował zażartować, bardzo niemrawo. -Ja mam dwie, drobne. Jedna czeka w domu, a druga... - gdyby wiedział, wybrałby inną, taką, która wspomaga magię defensywną. Ale wybrał coś, co wedle słów handlarza miało spodobać się Adzie. -...to taka ozdoba. Magiczna ozdoba. - wymamrotał, wyjmując z kieszeni muszlę przewiertki kameleonowej.
przekazuję muszlę przewiertki kameleonowej
Jedną kwestią był lęk przed brutalną, wilczą, zwierzęcą stroną, jaką Adda mogłaby zobaczyć w trakcie pełni - przed tym, co przestraszyło tak Hannah i czego nie chciał już pokazać nikomu, poza innymi wilkołakami. Nieco naiwnie liczył, że się uda, ale wspomnienie rozmowy z Evelyn zdawało się niego drwić. Inną kwestią była brutalność, którą wybierał na co dzień i która w teorii nie powinna Addy dziwić, która nie zdziwiła jej gdy w Grimsby strącił dla niej z miotły szmalcownika, ale…
Swój pozna swego. Poznawał coś w Addzie, nową hardość, której nabrała przez ostatnie lata. W dniu zerwania i po późniejszych wyjaśnieniach poznał, że jej gra aktorska potrafi być bezkompromisowo okrutna i że niektóre kłamstwa mogą palić mosty skuteczniej niż zaklęcia. Podczas akcji w Staffordshire i rozmów w podziemnym Ministerstwie poznał, że obydwoje zrobiliby wiele dla Sprawy.
Bardziej niepokoiło go jednak to, że widział Igora Chernov tylko raz, jeden raz w życiu, a spoglądając mu w oczy poznał, że jest kimś, kogo nazwałby złym człowiekiem. Ścigając takich ludzi zaczął ich rozpoznawać — tak sobie wtedy to tłumaczył. Teraz, gdy obowiązki splatały się z migawkami wilczej agresji i zwykłą, ludzką mściwością, nie był już taki pewien własnej szlachetności. Ani tego, czy po hipotetycznym końcu wojny zdoła powrócić do bycia kimś, kto nie widział świata w kategoriach sojuszników i wrogów, kto zdoła kiedykolwiek zapomnieć o doświadczonych od Rycerzy krzywdach i przy kim mogłaby zapomnieć i ona. Co, jeśli potrzebowała pogrzebać trupa pierwszego męża raz na zawsze, ale w oczach
Nie znajdował słów, by porozmawiać o tym z Addą. Znalazłby je pewnie jego dawny magipsychiatra, ale duma nie pozwoliła Tonksowi zwierzyć się akurat z tego, więc postanowił zastosować się do dawnej rady uzdrowiciela i niedawnej rady Justine: cieszyć się chwilą.
Wygodniej byłoby się cieszyć bez ciężaru myślenia o przyszłości i przeszłości, ale postanowił pomyśleć o ciężarach później (w dawnych, prostszych czasach, najlepszą strategią radzenia sobie z emocjami było odkładanie ich na później - poczynił pewne postępy, ale taka opcja wciąż kusiła). Stawały się jakieś cięższe w samotności, w pustym łóżku podczas samotnych nocy - a tych będzie przecież coraz mniej. Trochę razem pomieszkamy momentalnie poprawiło mu humor, nawet jeśli jego kłamstwo spełzło na niczym.
-No proszę, spostrzegawcza niczym auror. - odgryzł się, a potem wszystko przestało się liczyć, bo jej obecność uśpiła jego dzisiejsze obawy - ale słowa obudziły szereg nowych.
Drgnął lekko, gdy przyłożyła jego dłoń do brzucha - dotykając go jedynie delikatnie, jakby, pomimo namiętności jaką dzielili jeszcze przedwczorajszej nocy (albo wczoraj za dnia? Wspomnienia łóżek i stołów zlewały się w przyjemny ciąg), nagle bał się, że Adda jest lalką z porcelany.
Jakby wciąż w to nie wierzył - i chwilę nic do niego nie docierało, więc powtórzenie komunikatu jeszcze dwa razy i różnymi słowami zdecydowanie pomogło.
-C..co? Nie wiedziałem, że są jakieś wyliczenia - wyrwało mu się ze wstydem; wstydem, że nie wiedział i wstydem, że nie pomyślał o tym z nią albo za nią. Kąciki ust drgnęły lekko, straciłam dla ciebie głowę wyraźnie go rozbroiło, ale spojrzenie pozostawało czujne i niespokojne. -...ani, że my... że da się tak szybko... - w teorii kwestia tego, skąd biorą się dzieci była niby oczywista, ale w praktyce o tym nie myślał i najwyraźniej przeszedł przez życie mając szczęście (jak myślał o tym jako złoty lew) albo pecha, co wyrzucał sobie z goryczą, gdy godził się z faktem, że jako wilkołak umrze bezżennie i bezpotomnie. W chwilach egoizmu było mu żal, że nie zrobił bękarta jakiejś pannie gdy jeszcze mógł, choć pewnie zniszczyłby życie i panny i dzieciaka). Kto chciałby mieć ojca wilkołaka? Dawna wątpliwość powróciła do niego jak echo, tym razem nie jako problem teoretyczny, a praktyczny, boleśnie kontrastując ze słowami Addy.
Nie zdradził - a przynajmniej wydawało mu się, że nie zdradził (Adda wtuliła się w jego szyję, co nieco ułatwiało sytuację) - ani paniki ani niepokoju, ale nie mógł pozwolić sobie na radość zanim tego nie przetrawi i zanim...
-Cieszysz się? - upewnił się cicho, obejmując ją ramionami.
Chcesz tego?
Chciała go za męża, na rok. Chciała tamtego dziecka, ale nadal - mimo, że w teorii ją znał - nie wiedział, czy chce sprowadzić dziecko na ten świat.
Dziecko szlamy.
Przełknął ślinę, udając, że wyzwiska, które słyszał w szkole już go nie dotyczą.
Wtedy to były tylko wyzwiska, teraz czeka za to śmierć.
-Miałaś... bardziej niespodziewaną niespodziankę. - spróbował zażartować, bardzo niemrawo. -Ja mam dwie, drobne. Jedna czeka w domu, a druga... - gdyby wiedział, wybrałby inną, taką, która wspomaga magię defensywną. Ale wybrał coś, co wedle słów handlarza miało spodobać się Adzie. -...to taka ozdoba. Magiczna ozdoba. - wymamrotał, wyjmując z kieszeni muszlę przewiertki kameleonowej.
przekazuję muszlę przewiertki kameleonowej
Can I not save one
from the pitiless wave?
Obserwowała go spod oka, w milczeniu, cenne sekundy poświęcając na próbę analizy przypadku. Zaskoczyła go, to na pewno, a dodatkowo całkiem zbiła z tropu. Nie wiedział, że są jakieś wyliczenia, nie wiedział nic o tej technicznej stronie powoływania dzieci na ten świat, choć zasady działania tego procederu na pewno nie były mu obce. Nie miała mu za złe tych braków, bo po prawdzie, ona sama dowiedziała się o paru kwestiach od matki, a bardziej szczegółowe kwestie omówił z nią Hector, w niektórych kwestiach podarowując prawdziwe oświecenie. Michael mógł nie wiedzieć, miał do tego prawo i nie było w tym nic złego; znaczna większość mężczyzn nie znała tajników kobiecego ciała i w sumie tak było chyba nawet lepiej.
― Da się ― uniosła powoli dłoń i musnęła opuszkami palców gładki policzek męża ― niektóre kobiety wpadają w kolejną ciążę zaraz po porodzie, więc sam widzisz, przy odpowiednich okolicznościach da się szybko. Nawet bardzo szybko.
Ale to go chyba nie przekonało, w każdym razie nie do końca. Wiedziona naturalnym odruchem, przytuliła się, usiłując rozmyć niepewność sytuacji w bliskości, w cieple drugiego ciała.
Cieszysz się?
Adda na chwilę umilkła, dając sobie czas na zebranie myśli i dobranie odpowiednich słów. Michael nie wykazywał oznak radości, choć wydawało jej się, że to nie jest kwestia faktycznego niezadowolenia z nowin, a szoku i klasycznego nawrotu nieprzyjemnych myśli. Skażony ugryzieniem wilkołaka, poszukiwany i wzięty na celownik ― każda z tych łatek pewnie sprawiała, że czuł się coraz mniej odpowiedni do roli; niewystarczający, dysponujący niewielkimi środkami, niebezpieczny.
Oddałaby wiele, żeby oduczyć go tego myślenia, żeby w końcu przestał patrzeć na siebie przez pryzmat likantropii. I choć było lepiej niż jeszcze miesiąc temu, to nadal momentami nie przypominał samego siebie.
― Cieszę się ― przyznała w końcu. Słowa wypowiadała powoli, trochę sennie, bo znów ogarniała ją ochota na krótką drzemkę, a w ramionach Michaela czuła się dobrze i bezpiecznie. ― Wiem, że to nienajlepszy czas na ciążę, wiem, że będzie ciężko i niebezpiecznie. Ale cieszę się.
Uniosła głowę, odszukała błękitne spojrzenie, uśmiechnęła się miękko. Dłoń sama odnalazła drogę do jego twarzy, palce znów musnęły ogolony policzek. Miała mu tyle ważnych rzeczy do przekazania, a nawet nie wiedziała od czego zacząć.
― Nie chciałabym nikogo innego na twoim miejscu, wiesz? ― spytała łagodnie, cicho, niemalże zniżając głos do szeptu. ― Od czterech lat nie chcę nikogo innego, nie na poważnie ― zsunęła dłoń na kark i pociągnęła go ku sobie, tak by móc oprzeć czoło o jego czoło, spojrzeć w oczy, ukoić własne obawy przyjemnym błękitem. ― Co cię martwi? ― szepnęła, przeczesując palcami jasne kosmyki. ― Powiedz mi, nie skazuj na domysły.
Bo to, że coś nękało jego duszę było aż nazbyt oczywiste, choć bez jawnego potwierdzenia trudno było jej działać, trudno było dobierać kolejne karty.
Uśmiech ― delikatny i łagodny ― w sekundę nabrał figlarnego uroku, kiedy wspomniał o tym, że jej niespodzianka była bardziej niespodziewana.
― Punkt dla mnie zatem. Co dostanę w nagrodę? ― spytała, ale ledwie ostatnie słowa uleciały w powietrze, Michael sięgnął do kieszeni i wydobył z niej niewielką muszelkę. Adda ujęła ją w palce, obejrzała w smudze światła wpadającej przez najbliższe okno. ― Ładna ― oceniła w końcu ― zobacz, tu ma takie malutkie oczko, to chyba na łańcuszek… masz jakiś? Jeśli nie, to na pewno ja mam coś w swojej szkatułce, więc będzie bardzo urocza zawieszka. I chyba… ― zawahała się, obróciła muszelkę w palcach. Wydawało jej się, czy w jakiś dziwny sposób rezonowała z jej mocą? ― To jedna z tych muszli wspomagających niektóre dziedziny magii? Z Festiwalu? Myślałam o nich… ― przyznała otwarcie i jeszcze raz obejrzała prezent. ― Jednak czasem potrafisz czytać mi w myślach. Dziękuję ― dodała i uniosła się na palcach, dziękując za podarek krótkim całusem.
― A druga to? ― dopytała zaraz i oburzyła się zabawnie, próbując tym rozwiać ciężkie chmury wątpliwości pozostałe po niespodziewanej niespodziance. ― Nie trzymaj mnie tak w niepewności, bo zaraz rzucę wszystko w diabły i sama sprawdzę, a ty zostaniesz z gabinetem sam. O właśnie, gabinet.
Obejrzała się przez ramię na zamknięte drzwi wspomnianego pomieszczenia i zmarkotniała. Co właściwie Louis tam zostawił? Co znaczyły te kości i niektóre, dość niezrozumiałe, symbole? I przede wszystkim: po co była mu klapa w podłodze?...
― Da się ― uniosła powoli dłoń i musnęła opuszkami palców gładki policzek męża ― niektóre kobiety wpadają w kolejną ciążę zaraz po porodzie, więc sam widzisz, przy odpowiednich okolicznościach da się szybko. Nawet bardzo szybko.
Ale to go chyba nie przekonało, w każdym razie nie do końca. Wiedziona naturalnym odruchem, przytuliła się, usiłując rozmyć niepewność sytuacji w bliskości, w cieple drugiego ciała.
Cieszysz się?
Adda na chwilę umilkła, dając sobie czas na zebranie myśli i dobranie odpowiednich słów. Michael nie wykazywał oznak radości, choć wydawało jej się, że to nie jest kwestia faktycznego niezadowolenia z nowin, a szoku i klasycznego nawrotu nieprzyjemnych myśli. Skażony ugryzieniem wilkołaka, poszukiwany i wzięty na celownik ― każda z tych łatek pewnie sprawiała, że czuł się coraz mniej odpowiedni do roli; niewystarczający, dysponujący niewielkimi środkami, niebezpieczny.
Oddałaby wiele, żeby oduczyć go tego myślenia, żeby w końcu przestał patrzeć na siebie przez pryzmat likantropii. I choć było lepiej niż jeszcze miesiąc temu, to nadal momentami nie przypominał samego siebie.
― Cieszę się ― przyznała w końcu. Słowa wypowiadała powoli, trochę sennie, bo znów ogarniała ją ochota na krótką drzemkę, a w ramionach Michaela czuła się dobrze i bezpiecznie. ― Wiem, że to nienajlepszy czas na ciążę, wiem, że będzie ciężko i niebezpiecznie. Ale cieszę się.
Uniosła głowę, odszukała błękitne spojrzenie, uśmiechnęła się miękko. Dłoń sama odnalazła drogę do jego twarzy, palce znów musnęły ogolony policzek. Miała mu tyle ważnych rzeczy do przekazania, a nawet nie wiedziała od czego zacząć.
― Nie chciałabym nikogo innego na twoim miejscu, wiesz? ― spytała łagodnie, cicho, niemalże zniżając głos do szeptu. ― Od czterech lat nie chcę nikogo innego, nie na poważnie ― zsunęła dłoń na kark i pociągnęła go ku sobie, tak by móc oprzeć czoło o jego czoło, spojrzeć w oczy, ukoić własne obawy przyjemnym błękitem. ― Co cię martwi? ― szepnęła, przeczesując palcami jasne kosmyki. ― Powiedz mi, nie skazuj na domysły.
Bo to, że coś nękało jego duszę było aż nazbyt oczywiste, choć bez jawnego potwierdzenia trudno było jej działać, trudno było dobierać kolejne karty.
Uśmiech ― delikatny i łagodny ― w sekundę nabrał figlarnego uroku, kiedy wspomniał o tym, że jej niespodzianka była bardziej niespodziewana.
― Punkt dla mnie zatem. Co dostanę w nagrodę? ― spytała, ale ledwie ostatnie słowa uleciały w powietrze, Michael sięgnął do kieszeni i wydobył z niej niewielką muszelkę. Adda ujęła ją w palce, obejrzała w smudze światła wpadającej przez najbliższe okno. ― Ładna ― oceniła w końcu ― zobacz, tu ma takie malutkie oczko, to chyba na łańcuszek… masz jakiś? Jeśli nie, to na pewno ja mam coś w swojej szkatułce, więc będzie bardzo urocza zawieszka. I chyba… ― zawahała się, obróciła muszelkę w palcach. Wydawało jej się, czy w jakiś dziwny sposób rezonowała z jej mocą? ― To jedna z tych muszli wspomagających niektóre dziedziny magii? Z Festiwalu? Myślałam o nich… ― przyznała otwarcie i jeszcze raz obejrzała prezent. ― Jednak czasem potrafisz czytać mi w myślach. Dziękuję ― dodała i uniosła się na palcach, dziękując za podarek krótkim całusem.
― A druga to? ― dopytała zaraz i oburzyła się zabawnie, próbując tym rozwiać ciężkie chmury wątpliwości pozostałe po niespodziewanej niespodziance. ― Nie trzymaj mnie tak w niepewności, bo zaraz rzucę wszystko w diabły i sama sprawdzę, a ty zostaniesz z gabinetem sam. O właśnie, gabinet.
Obejrzała się przez ramię na zamknięte drzwi wspomnianego pomieszczenia i zmarkotniała. Co właściwie Louis tam zostawił? Co znaczyły te kości i niektóre, dość niezrozumiałe, symbole? I przede wszystkim: po co była mu klapa w podłodze?...
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
Zacisnął lekko usta, żeby nie powiedzieć nic głupiego i nie okazać speszenia, ale i tak mogła wyczuć, że jego policzek jest gorący. Nie sięgał myślami tak daleko jak do kolejnych ciąż po porodach (ba, w teorii nie sięgał myślami nawet do porodu i zaistnienia tego dziecka, choć jakaś część jego podświadomości poczuła się zaalarmowana). Prędzej wypaliłby coś w stylu ale jak to tak od p i e r w s z e g o razu?, ale nie był już naiwnym siedemnastolatkiem, a w kontekście historii jego i Addy brzmiałyby zupełnie nonsensowne gdyby wypowiedział je na głos. Mimowolnie, przez jego myśli i tak przemknęło podobne pytanie - szybko odegnane, ale wywołujące rumieniec na policzkach. W lipcu było między nimi wiele okazji, ale w jakimś sensie to przecież była jego pierwsza... możliwość spłodzenia dziecka po ugryzieniu. (I, co brzmiało zdecydowanie lepiej, pierwszy raz gdy byli ze sobą z Addą tak blisko bez żadnych niedomówień i sekretów). Gdy jego życie wywróciło się w Norwegii do góry nogami, pierwszy raz zaczął w ogóle myśleć o ojcostwie—a konkretnie o tym, że nigdy ojcem nie będzie. Nie mógłby. Z kimś być w takim stanie. Może zresztą naprawdę by nie mógł, nie wiedział i nie chciał wiedzieć jak likantropia wpłynęła na jego ciało. Nigdy nie zastanawiał się nad tym, czy by chciał - rozdarty między mam jeszcze czas na rodzinę powtarzanym sobie i matce odkąd zaczął kurs aurorski i brutalnym uświadomieniem sobie, że nie ma już niczego.
W takiej sytuacji zastanawianie się nad tym, czego by kiedyś chciał, byłoby jak rozdrapywanie starej rany - i choć rozdrapywał ją i tak, na sto różnych sposobów, to akurat od tego się hamował, odwracając wzrok gdy widział w parku rodziny z dziećmi i zaciskając mocno szczękę po tym co przeżyła w kwietniu Just i osobiście wymierzając sprawiedliwość mordercom Petera, kursanta, który zostawił po sobie żonę z niemowlęciem.
Objął mocno Addę, ale spojrzenie miał utkwione w ścianie, a myśli - gdzieś daleko. Mówiła, że się cieszy i chciał poczuć coś podobnego zamiast otępiającego zaskoczenia, ale... Że będzie ciężko i niebezpiecznie, mówiła, a on zastanawiał się czy (albo kiedy) skończy jak Peter. Do końca rozejmu pozostało już tak mało czasu.
-Chciałaś... kiedyś mieć dzieci? - zapytał ściany, gładząc bezmyślnie plecy Addy i karcąc siebie za to, że nie porozmawiali o tym przed ślubem albo przed tamtą wspólną nocą i każdą kolejną. Nie zdążył dopytać o mieć dzieci ze m n ą?, bo Adda odszukała jego spojrzenie. Przez chwilę bał się, że i tak potwierdzi, że mleko się rozlało - nie będzie innego ojca ani innego męża ani innego kandydata - ale brzmiała tak miękko, tak szczerze.
-Mhm, a na niepoważnie? - zdołał zażartować, żeby nie pokazać jej własnych zmartwień, ale i tak je zauważyła. Zresztą, żart był nieco koślawy, bo to, że kiedyś chciała jego na niepoważnie było kiedyś jednym z tych zmartwień.
Potarł dłonią czoło, zastanawiając się jak ubrać w słowa coś, czego sam nie rozumiał. Dlaczego, jak chciał być z Addą, dlaczego nie przewidział, że dzieci będą tego konsekwencją? Miał dać jej rok, rok na decyzję, rok bez zobowiązań, zostawić furtkę ucieczki. Miał wziąć ślub i wziąć ją do łóżka, bo mieli cieszyć się każdą chwilą, poczuć, że żyją póki żyją i dać sobie szansę. Oni, dwoje. A teraz wplątali w to bezbronne istnienie.
-Zaskoczyłaś mnie, to wszystko. - spróbował jeszcze raz uniknąć tematu, ale to było wobec niej niesprawiedliwe. I już raz unikał tematu dzieci tak skutecznie, że właśnie jedno spłodzili. Albo dwójkę. Jak często one rodzą się dwójkami?! Albo trójkami, Jayden Vane miał trójkę. Merlinie.
(Zrobił się trochę blady.)
-Będziesz wspaniałą matką. - uśmiechnął się blado, ale szczerze. Ale jakim ja będę ojcem? Czy w ogóle b ę d ę? Pamiętał o pustce, jaką odczuwał jako jedenastoletnie dziecko gdy zorientował się, że jego ojciec nigdy nie będzie częścią jego świata. Tonks senior nie był czarodziejem, nie rozumiał magii, nie mógł wesprzeć syna na kursie aurorskim inaczej niż "dasz sobie radę" (które z perspektywy czasu znaczyło wiele, ale dla ambitnego i niepewnego sukcesu osiemnastolatka nie znaczyło prawie nic), ale przynajmniej był. Co, jeśli Michaela nie...? -Nie chcę Ciebie... was zostawiać, Adda. Ani w pełnię - już wiedział, że będzie mu to ciążyć, że trauma po tym jak Justine aresztowano akurat w świt po pełni gdy nie mógł jej towarzyszyć nigdy nie zniknie -ani na wojnie. - skwitował posępnie, szukając jej spojrzenia. Czy wychwyciła, że już idąc tutaj był zmartwiony, że ilekroć zerkał w kalendarz tylekroć wydawał się bardziej spięty, że na początku Festiwalu zdawał się o wiele bardziej beztroski niż wczoraj i dzisiaj?
Prezent, pomimo kolejnej rzeczy której nie przemyślał, zdawał się być przynajmniej trafny.
-Ee... nie mam. - przyznał, bo nie pomyślał nawet o łańcuszku, ale miał za to przygotowany sznurek i teraz głupio było mu się do tego przyznać. Łańcuszek pasował do Addy o wiele bardziej. -Tak, to jedna z tych. Mam prawie bliźniaczą, wspomaga uroki. - pochwalił się, pokazując jedną z dwóch muszli, które nosił przy sobie. Na sznurku.
-Druga jest w domu i pewnie tata i Kerstin już się nią zachwycają. - podroczył się, choć będziesz ojcem, będziesz ojcem, będziesz ojcem nadal skutecznie zagłuszało jego myśli i skłonność do żartów.
-A trzecia niespodzianka to taka, że Harley z działu klątw wreszcie mi powiedział, że jego konsultacja jest raczej niepotrzebna. Miałem tam dzisiaj wejść i wszystko zbadać gdy będziesz się pakować... - ale nie przewidziałem, że powiesz mi o ciąży. Urwał, zerkając na nią pytająco, czy to nadal aktualne? -...jak się czujesz? - spytał, na pozór bez związku. Z dzieckiem, ze świadomością tego, co może czekać za zamkniętymi drzwiami. Czy na pewno chciała wyciągać trupy z szafy, choć mogła zostawić w pamięci obraz idealnego brata, pogrzebać marzenia o prawdzie i zemście? Kiedyś nawet nie zadałby tego pytania, kiedyś sądziłby, że podobnie jak on Adda nigdy nie odpuściłaby ani prawdy ani zemsty. Ale teraz - teraz oprócz ich dwójki był ktoś jeszcze, ktoś dla kogo być może warto odpuszczać, choć Michaelowi już ciążyła na sumieniu myśl, że nie może ani odpuścić ani opuścić Zakonu i tej wojny. Że jeśli nie stawią oporu to tylko odwleką nieuniknione, bo fanatyzm Rycerzy sięgnie nawet krańców świata.
W takiej sytuacji zastanawianie się nad tym, czego by kiedyś chciał, byłoby jak rozdrapywanie starej rany - i choć rozdrapywał ją i tak, na sto różnych sposobów, to akurat od tego się hamował, odwracając wzrok gdy widział w parku rodziny z dziećmi i zaciskając mocno szczękę po tym co przeżyła w kwietniu Just i osobiście wymierzając sprawiedliwość mordercom Petera, kursanta, który zostawił po sobie żonę z niemowlęciem.
Objął mocno Addę, ale spojrzenie miał utkwione w ścianie, a myśli - gdzieś daleko. Mówiła, że się cieszy i chciał poczuć coś podobnego zamiast otępiającego zaskoczenia, ale... Że będzie ciężko i niebezpiecznie, mówiła, a on zastanawiał się czy (albo kiedy) skończy jak Peter. Do końca rozejmu pozostało już tak mało czasu.
-Chciałaś... kiedyś mieć dzieci? - zapytał ściany, gładząc bezmyślnie plecy Addy i karcąc siebie za to, że nie porozmawiali o tym przed ślubem albo przed tamtą wspólną nocą i każdą kolejną. Nie zdążył dopytać o mieć dzieci ze m n ą?, bo Adda odszukała jego spojrzenie. Przez chwilę bał się, że i tak potwierdzi, że mleko się rozlało - nie będzie innego ojca ani innego męża ani innego kandydata - ale brzmiała tak miękko, tak szczerze.
-Mhm, a na niepoważnie? - zdołał zażartować, żeby nie pokazać jej własnych zmartwień, ale i tak je zauważyła. Zresztą, żart był nieco koślawy, bo to, że kiedyś chciała jego na niepoważnie było kiedyś jednym z tych zmartwień.
Potarł dłonią czoło, zastanawiając się jak ubrać w słowa coś, czego sam nie rozumiał. Dlaczego, jak chciał być z Addą, dlaczego nie przewidział, że dzieci będą tego konsekwencją? Miał dać jej rok, rok na decyzję, rok bez zobowiązań, zostawić furtkę ucieczki. Miał wziąć ślub i wziąć ją do łóżka, bo mieli cieszyć się każdą chwilą, poczuć, że żyją póki żyją i dać sobie szansę. Oni, dwoje. A teraz wplątali w to bezbronne istnienie.
-Zaskoczyłaś mnie, to wszystko. - spróbował jeszcze raz uniknąć tematu, ale to było wobec niej niesprawiedliwe. I już raz unikał tematu dzieci tak skutecznie, że właśnie jedno spłodzili. Albo dwójkę. Jak często one rodzą się dwójkami?! Albo trójkami, Jayden Vane miał trójkę. Merlinie.
(Zrobił się trochę blady.)
-Będziesz wspaniałą matką. - uśmiechnął się blado, ale szczerze. Ale jakim ja będę ojcem? Czy w ogóle b ę d ę? Pamiętał o pustce, jaką odczuwał jako jedenastoletnie dziecko gdy zorientował się, że jego ojciec nigdy nie będzie częścią jego świata. Tonks senior nie był czarodziejem, nie rozumiał magii, nie mógł wesprzeć syna na kursie aurorskim inaczej niż "dasz sobie radę" (które z perspektywy czasu znaczyło wiele, ale dla ambitnego i niepewnego sukcesu osiemnastolatka nie znaczyło prawie nic), ale przynajmniej był. Co, jeśli Michaela nie...? -Nie chcę Ciebie... was zostawiać, Adda. Ani w pełnię - już wiedział, że będzie mu to ciążyć, że trauma po tym jak Justine aresztowano akurat w świt po pełni gdy nie mógł jej towarzyszyć nigdy nie zniknie -ani na wojnie. - skwitował posępnie, szukając jej spojrzenia. Czy wychwyciła, że już idąc tutaj był zmartwiony, że ilekroć zerkał w kalendarz tylekroć wydawał się bardziej spięty, że na początku Festiwalu zdawał się o wiele bardziej beztroski niż wczoraj i dzisiaj?
Prezent, pomimo kolejnej rzeczy której nie przemyślał, zdawał się być przynajmniej trafny.
-Ee... nie mam. - przyznał, bo nie pomyślał nawet o łańcuszku, ale miał za to przygotowany sznurek i teraz głupio było mu się do tego przyznać. Łańcuszek pasował do Addy o wiele bardziej. -Tak, to jedna z tych. Mam prawie bliźniaczą, wspomaga uroki. - pochwalił się, pokazując jedną z dwóch muszli, które nosił przy sobie. Na sznurku.
-Druga jest w domu i pewnie tata i Kerstin już się nią zachwycają. - podroczył się, choć będziesz ojcem, będziesz ojcem, będziesz ojcem nadal skutecznie zagłuszało jego myśli i skłonność do żartów.
-A trzecia niespodzianka to taka, że Harley z działu klątw wreszcie mi powiedział, że jego konsultacja jest raczej niepotrzebna. Miałem tam dzisiaj wejść i wszystko zbadać gdy będziesz się pakować... - ale nie przewidziałem, że powiesz mi o ciąży. Urwał, zerkając na nią pytająco, czy to nadal aktualne? -...jak się czujesz? - spytał, na pozór bez związku. Z dzieckiem, ze świadomością tego, co może czekać za zamkniętymi drzwiami. Czy na pewno chciała wyciągać trupy z szafy, choć mogła zostawić w pamięci obraz idealnego brata, pogrzebać marzenia o prawdzie i zemście? Kiedyś nawet nie zadałby tego pytania, kiedyś sądziłby, że podobnie jak on Adda nigdy nie odpuściłaby ani prawdy ani zemsty. Ale teraz - teraz oprócz ich dwójki był ktoś jeszcze, ktoś dla kogo być może warto odpuszczać, choć Michaelowi już ciążyła na sumieniu myśl, że nie może ani odpuścić ani opuścić Zakonu i tej wojny. Że jeśli nie stawią oporu to tylko odwleką nieuniknione, bo fanatyzm Rycerzy sięgnie nawet krańców świata.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Gabinet
Szybka odpowiedź