Wydarzenia


Ekipa forum
Komnaty Manannana
AutorWiadomość
Komnaty Manannana [odnośnik]31.01.23 22:13
First topic message reminder :

Komnaty Manannana

Komnaty Manannana urządzone zostały w raczej surowym stylu, wystrojem przypominają nieco kapitańską kajutę. Główną część pomieszczenia zajmuje szerokie łoże; w drugiej, wydzielonej części znajduje się kominek, nad którym zawieszono ruchomy obraz z walczącym ze sztormem okrętem. Okna sypialni wychodzą na morze.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Komnaty Manannana - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Komnaty Manannana [odnośnik]30.10.23 23:06
Słuchał jej w milczeniu, po wcześniejszych zdawkowych odpowiedziach chyba nie spodziewając się tylu padających na raz słów – a chociaż chciałby móc uczciwie machnąć na nie ręką i stwierdzić, że Melisande przesadzała, to musiał przyznać (wyłącznie sam przed sobą), że było w nich coś niewygodnie prawdziwego. Uniósł oczy ku sufitowi, pozornie w zniecierpliwieniu, w rzeczywistości – ukrywając za tym gestem niechciany dyskomfort, uczucie zupełnie niepasujące do przyjemnego rozleniwienia ciepłego poranka. To nie było przecież do końca tak, że zwlekał celowo; Melisande miała częściowo rację, pozwolił, by inne pragnienia przysłoniły ciążący na nim – na nich – obowiązek (zawsze tak robił; przechodził z jednej fascynacji w drugą, zanurzając się w każdej całkowicie, niepodzielnie, bez reszty), ale jednocześnie wierzył, że wcale nie minęło tak dużo czasu. Ten w ostatnich miesiącach płynął dla niego inaczej, odkąd na szyi zaciążył kamienny odłamek – dni zlewały mu się w jedno, wyznaczane niemilknącą kakofonią szeptów i nawoływań. – To by się nie stało – stwierdził uparcie, wracając do niej wzrokiem. – Ale masz rację – zgodził się, ani na moment nie odrywając spojrzenia od twarzy Melisande. Nie myliła się, naprawdę potrzebowali się nawzajem. Nie wiedział jeszcze, jak bardzo, w tamtym sennym momencie był w stanie uchwycić zaledwie skrawki większego obrazu, ale coś mu podpowiadało, że właśnie tak było.
Nie zapewnił jej, że nie będzie żałować powziętej decyzji, nie mógł tego zrobić – ale szczęśliwie jego żona wydawała się zbyt mocno zaaferowana śniadaniem, żeby wymuszać na nim kolejne deklaracje. Obserwował ją przez moment, z premedytacją ignorując kolejne ponaglenie, w tamtej chwili pewien już, że nigdzie się nie wybierał. Nie tylko dlatego, że rozgrzana pościel i bliskość Melisande przyjemnie go kusiła; wiedział, że przy stole zastanie swojego ojca, wuja i kuzynostwo, oraz że każdy z nich będzie miał swoje zdanie na temat tajemniczego losu Słonej Catherine – a chociaż zazwyczaj chętnie przyjmował ich rady, to tym razem nie chciał ich słuchać. W całej tej sprawie, w śmierci Długiego Johna, było coś, co go mierziło; drażniło w sposób, którego nie potrafił jednoznacznie uchwycić ani opisać. To nie były zwyczajne poszukiwania zagubionego na morzu okrętu ani zwykła misja ratunkowa. To w ogóle nie była misja ratunkowa – wiedział to w głębi ducha, jeżeli ktoś oprócz starego załoganta wydostałby się z potrzasku, już by o tym usłyszeli. Uparcie powtarzał sobie jednak, że nie wszystko było stracone, że nie mieli pewności; jeżeli istniało coś, czego nie znosił, to było to przyznawanie się do porażki – zwłaszcza już na samym początku.
Uniósł się nieco na rękach, kiedy przybliżyła się do niego, ale żadne z padających z jej ust zdań zdawało się kompletnie nie mieć sensu. Znów mówiła do niego zagadkami, co drażniło go i bawiło jednocześnie. Godzenie się z barwami mogło oznaczać wszystko i nic; planowała kupić sobie nową sukienkę? – Co czarodziej musi zrobić, żeby uzyskać od ciebie jasną odpowiedź? – mruknął z lekką irytacją, odpędzoną jednak bardzo szybko bliskością ciepłego ciała przy ciele, zapachem skóry; pozwolił sobie na moment odsunąć wszystko inne, nachylając się niżej, składając kolejne pocałunki na odsłoniętej szyi, muskając wargami płatek ucha. – Yhm – przytaknął cicho, nie wypuszczając Melisande z objęć jeszcze przez chwilę, coraz bardziej pewny, że wygrywa właśnie walkę o zjedzenie śniadania w łóżku.
Ostateczną kapitulację przyjął z triumfalnym uśmiechem, w którym jednak po chwili zatańczyło coś ostrzegawczego. – Nie kpij ze mnie, Melisande – zastrzegł, odsuwając się lekko, wiedziała doskonale, że nie pytał o słownikową definicję listu. Rozciągający wargi uśmiech i nieustępujące jeszcze rozluźnienie sprawiły, że prędko porzucił jednak irytację, powracając do swobodnego przekomarzania się. – Zwątpienie na morzu oznacza zgubę – stwierdził po prostu, tak, jakby dzielił się z nią oczywistością. Była to jedna z pierwszych lekcji, której udzielił mu ojciec; morze nie wybaczało słabości, a w trakcie sztormu wystarczyła sekunda zawahania, żeby przekroczyć cienką granicę pomiędzy przetrwaniem a śmiercią. – A i na lądzie rzadko kiedy przynosi coś dobrego – dodał. Owszem, bywał butny, niektórzy nazywali go bezczelnym – ale jeżeli uznawał, że coś mu się należało, to nie widział powodu, by o to prosić.
Kącik ust drgnął mu niekontrolowanie. – Drażni cię twoja własna broń? – zagadnął, jeszcze przez parę sekund świadomie migając się od odpowiedzi. Czy była w ogóle świadoma tego, że niejednokrotnie uciekała się do tego samego: półsłówek i niedopowiedzeń? – W południe – odpowiedział jej jednak, nie było sensu tego ukrywać.
Pojawienie się skrzata odciągnęło jego uwagę od Melisande jedynie na chwilę, wzruszył lekko ramieniem – właściwie nie miał pojęcia, na jakich zasadach odbywały się jej wizyty w rezerwacie. Biorąc do ręki ciepłe jeszcze pieczywo, uświadomił sobie, że tak naprawdę to niewiele wiedział na temat roli, którą tam pełniła; przez ostatnie miesiące pozwolił sobie na ignorowanie tych wycieczek, nie interesując się zbytnio, co robiła jego żona, kiedy na długie godziny znikała z zamku. Teraz w jego jasnych tęczówkach zatańczyło zainteresowanie, ciekawość; przekrzywił głowę, przyglądając się jej przez chwilę w zamyśleniu. – Chciałbym cię gdzieś zabrać – kiedy wrócę – postanowił, wypowiadając na głos myśl, która uderzyła go w tył głowy. Nie powiedział jednak nic więcej, jeszcze nie – z jednej strony potrzebując czasu na ułożenie własnych myśli, z drugiej – wytrącony z równowagi padającą z ust żony propozycją. Pytaniem? Wyzwaniem?
Przysunął się bliżej, posłusznie podnosząc z talerza odrzucony bezwiednie kawałek tostu; ugryzł go, nie spuszczając jednak oczu z Melisande, mając trudności z nadążeniem za jej słowami – zwłaszcza, gdy różowe wargi ściągnęły z kciuka czerwień owocowej konfitury. Prowokowała go celowo, czy robiła to nieświadomie? Nie był pewien, wiedział jednak, że ostatnim, na co miał w tamtym momencie ochotę, było wymyślanie zasad zakładu. Lubił je – hazard był jedną z jego ulubionych rozrywek, ale rzucone kilka chwil wcześniej pytanie sprawiło, że póki co trudno było mu myśleć o czymkolwiek innym. – Już dzisiaj wygrałem – stwierdził. Tak w istocie było, zwyciężył w walce o pozostanie w komnatach, mimo że do tej pory sądził, że nic nie powstrzyma Melisande przed punktualnym stawieniu się na posiłku – nawet jeśli punktualność w Corbenic Castle stanowiła kwestię jedynie umowną. – Ten pojedynek więc poddaję. Prawo Zwycięzcy jest twoje – zadecydował, wsuwając do ust resztę tostu. Odsunął na bok tacę oddzielającą go od niej, żeby znaleźć się tuż obok. – Zastanów się nad tym, co ma oznaczać, dopóki nie wrócę – dodał. Mogła zażądać czego chciała – a chociaż jakaś część jego umysłu podpowiadała mu, że pożałuje tej hojności, to inna szarpała strunami zaintrygowania; czego pragnęła Melisande?
Czego pragnął w tamtym momencie on – wiedział doskonale, i kiedy jedyna, wyjątkowo prosta zasada została przed nim nakreślona, nie potrzebował dodatkowej zachęty. Uśmiechnął się zaczerpnie, z zadowoleniem, bez słowa podejmując rzucone mu wyzwanie – w jednym płynnym ruchu przełamując resztki oddzielającego ich dystansu, najpierw składając pocałunek na ustach Melisande, słodki, wciąż smakujący owocową konfiturą – a później wędrując dalej, wzdłuż żuchwy i szyi, by zębami zahaczyć wreszcie za tkaninę okrywającej lewe ramię sukienki. Zsunięcie jej nie miało być proste, ale mieli czas – do południa zostało im kilka godzin, a Manannan miał zamiar wykorzystać je do ostatniej minuty.

| zt x2 :pwease:




some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green

Manannan Travers
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t10515-manannan-travers https://www.morsmordre.net/t10605-zlota-rybka#321117 https://www.morsmordre.net/t12133-manannan-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t10596-skrytka-bankowa-nr-2306#320992 https://www.morsmordre.net/t10621-manannan-travers
Re: Komnaty Manannana [odnośnik]05.09.24 21:50
| po łaźniach z Deirdre

Upewniła się że Deirdre dotarła do gościnnych komnat odprowadzając ją pod samo wejście, choć dochodzące z lekkim opóźnieniem procenty wina zaczynały uderzać w nią coraz mocniej, nadal było jej gorąco pomimo opuszczenia łaźni i - szczęśliwie dla siebie - korytarze Corbenic Castle o tej godzinie pozostawały już przyjemnie puste. Tak więc z wlokącą się za nią Anithą ruszyła do swoich komnat popychana lekko wiejącą bryzą z zadowolonym pijanym uśmiechem na ustach, brodę niezmiennie zadzierając wysoko. To był wspaniały dzień.
- Szy, szy, szy. - nakazała jej kiedy z ust Anithy wypadły słowa troski i propozycja pomocy, kiedy szarpała się z drzwiami próbując je najpierw pociągnąć, zamiast popchnąć. Poradziła sobie po chwili w końcu. - Obudzisz go, głupia. - szepnęła do służki niezmiennie po francusku, a potem chwiejnie unosząc obie ręce machnęła odprawiając ją. - Znikaj stąd, chop, chop. Na śniadanie chce crossianty. - a potem złapała za drzwi, zachwiała się i popchnęła je w zamiarze mając zamknąć je sprytnie i po cichutku, ale dźwięk rozszedł się głośną falą po komnatach. Melisande jednak - pewna swojego opanowania i odpowiednio wyważonego uczynku potaknęła do siebie z zadowoleniem głową przez chwilę stojąc w ciemności wspólnego salonu. Wspaniała żona. Oddana i emaptyczna. Ideał po prostu.
Najpierw skierowała się do toalety z wieczornych zajęć pozostało tylko zadbać o zęby. Zrobiła to po ciemku choć nie po cichu z pewnością. Powinna pójść spać, już kierowała kroki do swoich sypialni, ale potrzeba żeby powiedzieć coś ważnego Manannowi, o tych duetach, równowagach i tym trzecim (bo trzecie coś na pewno było) zawróciły ją w pół drogi, zahaczyła o fotel przesuwając go z głośnym skrzypieniem ale dzięki niemu wróciła na właściwie tory przechodząc do jego sypialni. Prosta droga, nic nie mogło pójść już źle. Zdawać by się mogło tak właśnie, ale gdzieś w połowie komnat nogą zahaczyła o miękki dywan i nim zaregowała poprawnie wokół rozszedł się głuchy dźwięk kolan zderzających się z - szczęśliwie pokrytą miękkim materiałem - podłogą. Przez kilka sekund trwała oszołomiona nie do końca rozumiejąc nagłą zmianę w perspektywie, a padające imię (upomnienia w jej głowie na pewno nie głos obudzonego dużo wcześniej męża) przywróciło ją odrobinę do porządku.
- I do góry. - poinstruowała samą siebie nadal pozostając przy francuskim, podnosząc się z wypracowaną - choć nadal pijaną - zwinnością dostrzegając uniesionego na ramionach męża w łóżku. Gdzieś wokół obiło się jej imię w melodii jego głosu. Wygładziła poły szlafroka, żeby odchrząknąć unosząc brodę. - Manaaanie, rano rozmówię się z… z… - kim ona była? - …Anithą - obiecała pewna, że to ona zakłóciła jego sen, zapominając całkiem, że żeby powiedzieć mu to co chciała musiała przecież obudzić go najpierw. - Wspaniale. - powiedziała już nie cicho, przeciągając z zadowoleniem zgłoski odpowiadając na niezadane pytanie o to, jak się bawiła, wdrapując się na łóżko. Na czworakach zbliżając się w stronę męża, obok przysiadając na piętach, dłonie układając na udach. Z rozanielonym uśmiechem wzięła w płuca wdech wypuszczając zaraz przeciągle powietrze, unosząc rękę żeby ściągnąć z głowy klamrę, lekko wilgotne włosy opadły na jej ramiona. Ozdobę wyrzuciła gdzieś za siebie, upadła na podłogę koło łóżka.
- Idealnie idzie wszystko. Wszystko! - machnęła ręką - Duety i równowagi. I kraken... - przypomniała sobie, rozciągając wargi w uśmiechu, unosząc dłonie by złożyć je przed wargami i pokręcić głową. Nadal nie wierzyła całkiem, że mogła go dziś zobaczyć. - Przyszłam ci powiedzieć… - urwała przypominając sobie o tym, ale zapomniała o czym konkretnie, powiedziała to już? Zmarszczyła brwi w zastanowieniu, ale znudziło ją myślenie nad tym dźwignęła się do góry a potem zawisła nad Manannem dłonie układając - szczęśliwie - po bokach jego głowy, nie na twarzy. - Zatańczmy. - poprosiła, nie chciała jeszcze spać, czuła w sobie dużo sił i energii, ciało jednak poddawało się zmęczeniu, wzrok przesunął się niżej, na ramiona nie wiedząc kiedy składając jej głowę w zagłębieniu szyi. Objęła go ręką, nosem przesuwając po szyi by mruknąć z niezadowoleniem, odsuwając trochę ciało, ręką szukając pasa od szlafroka który jej przeszkadzał, pociągnęła za niego bez skutku. - Poomóż. - mruknęła marudnie, w jego szyję, ustami przesuwając po skórze. Przymykając powieki. Uwolniona, zadowolona zakładając na niego nogę, przysuwając się bliżej, szczelniej. Wokół roztaczając aurę ciepłej wody, wina i różanych olejków.
- Pachniesz… - solą zginęło niewypowiedziane, kiedy pijany umysł rwał słowa - ...Morski Królu. Ciekawe czy… - smakujesz miała skończyć zamiast tego przysnęła wargi by przesunąć językiem po po kawałku szyi. - Yhym. - mruknęła do samej siebie. - Strasznie buja.- poskarżyła się cicho, wirowało jej wszystko. Z otwartymi czy zamkniętymi oczami, nic nie trzymało się pionu. Chciała zapytać czy mógłby te fale zatrzymać, ale zgubiła się miedzy tym co już powiedziała a co powinna. Westchnęła w jego szyję, marszcząc brwi odrobinkę. Wsłuchując w miarowe bicie serca, może w tym rytmie odnajdzie porządek i odsunie drgania w głowie. Ucieknie przed wszystkim do snu, licząc, że ten pozwoli jej dotrwać dobicia do brzegu.
Rano miało przywitać ją zbyt okrutnie i zbyt prędko - o dziewiątej na śniadaniu.

| zt


I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t4704-melisande-rosier#100644 https://www.morsmordre.net/t5050-nulla#108518 https://www.morsmordre.net/t12140-melisande-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t5178-skrytka-bankowa-nr-1209 https://www.morsmordre.net/t5098-melisande-rosier#110615
Re: Komnaty Manannana [odnośnik]07.09.24 14:14
| koniec września/ początek października
 
Nie mogła na niczym się skupić. Ani księgi traktujące o hipokampach, ani te o smokach, czy skrupulatnie rozpisywany w notatniku plan dla którego kosztorysami i obliczeniami miała się zająć z pomocą Harlana - nic nie potrafiło skupić jej uwagi od kilku dni kiedy trwała nadal w rozdrażnieniu powodowanym Manannanem. Ale to nie było wszystko, coś się w niej kłębiło, dopominało o uwagę, wprowadzając w niewygodę. Głodne, oczekujące, wymagające. Dlatego z westchnieniem zdecydowała położyć się wcześniej, kręcąc nosem na to, co podano na kolację, męża częstując jedynie poprawnie grzecznymi odpowiedziami, ledwie zaszczycając go spojrzeniem ciemnych oczu. Perfekcyjnie odgrywając rolę zadowolonej żony - przynajmniej pozornie. Uśmiechając się wdzięcznie do ciotek, kuzynek, wujów i całej reszty, przyjmując gratulacje i spekulacje na temat płci nad stołem. Tylko wtedy, tamtego dnia kiedy byli we dwoje przywołała płeć ze snu który nadszedł - jeśli urodzi się chłopcem, potwierdzi całość zawartych weń treści. Czasem unosząc dłoń by dotknąć nią jego ramienia przy stole w geście który trącał niemal zapomnieniem, ale i istotnym przywiązaniem, głębią relacji - zawieszając wtedy na nim spojrzenie okraszone pięknym, radosnym uśmiechem - w tęczówkach nie mając grama pozytywnej emocji. Bliżej temu było do pogardy - a może samej nienawiści - która znikała gdy spoglądała w inną stronę. Na pytania i słowa które ku niej kierował odpowiadając w sposób poprawnie odpowiedni, czasem dla własnej rozrywki pod nimi - nawyków trudno było się pozbyć - kierując w jego stronę aluzję, licząc, że choć trochę go rozzłości. Wykonując każdą z próśb bez oporu, czy choćby drgnięcia powieki. Rozstając się z nim niemal od razu w momencie przekroczenia wejścia na ich wspólną przestrzeń(chyba że życzył sobie jej obecności) własne kroki kierując do tych należących do niej. Nie było w niej już wrzącej złości, wyraźnego rozczarowania, pogodzona, szykująca dla siebie nową ścieżkę, kiedy ta okazała się ślepym zaułkiem prowadzącym donikąd.
I choć umysł i dusza wybrały nie posiadając w sobie wątpliwości, tak nie potrafiła go opanować. Roznoszącego się po ciele, oplatającego niczym macki pragnienia, które przesuwało jej dłońmi po gładkiej skórze, kiedy leżała sama w łóżku a głowa podsuwała jej momenty kiedy byli ze sobą blisko, kiedy ręka mimowolnie wsuwała się w miejsce dostępne tylko dla niego. Ale mimo pozornych przyjemności, wypieków, szybszego oddechu, nadal nie czuła się nasycona musząc z rozdrażnieniem przed samą sobą przyznać że brakowało jej seksu. Ich seksu.
Nie, nie brakowało, potrzebowała go by móc wrócić na właściwie tory skupienia. Długo zastanawiała się, czy nie powinna spróbować innego. Zrobi to, jeśli nie dostatnie od niego wszystkiego czego chciała. Choć nie była pewna tego kompletnie - nawet amortencja nie była w stanie rozsunąć jej nóg dla innego - pozorna miłość, która zdawała się prawdziwą. Może zasady były klatką w której tkwiła, a może zaprogramowano ją jedynie odpowiednio. Choć dzisiaj, doskwierające jej uczucia zdawały się niemal popychać ją na krawędź pewności, że jeśli nie odnajdzie go za chwilę sięgnie po pierwszego lepszego którego dostrzeże na zamkowym korytarzu w desperackiej potrzebie choć chwilowego zaspokojenia. Z tą myślą podniosła się nocną koszulę ściągając przez głowę, porzucając ją za sobą, kierując po szlafrok, jeden z ekstrawaganckich darów Edwarda którego nie wkładała często. Było już późno. Włosy pozostały w lekkim nieładzie po tym jak wierciła się ostatnie godziny w łóżku, teraz opadając łagodnymi falami na jej plecy i ramiona. Przeszła przez wspólną część wchodząc do komnat męża, ale dostrzegając puste łóże które nie zaznało jeszcze śladów człowieka ruszyła dalej, do gabinetu w desperackim poszukiwaniu, czując irytację, ale i pogardę ku sobie samej i słabości, której musiała się poddać.
Była zła, wściekła, spragniona, głodna, najchętniej udusiłaby go gołymi rękami i przyciągnęła bliżej łącząc ich usta, oba uczucia mieszały się w niej wprowadzając wnętrze w chaotyczne drżenie. Żadnemu nie chciała się poddać. Oddychała ciężej, zatrzymując kilka kroków za zamkniętym za sobą przejściu. Patrząc na niego w milczeniu, zaciskając odrobinę mocniej usta a kiedy jego spojrzenie zawisło na niej, broda mimowolnie dźwignęła się do góry. Dzisiaj nie będzie żadnych gier, żadnych słów czy pytań - dłoń pociągnęła za zdobiony pas rozsuwając poły szlafroka. Odchyliła łopatki do tyłu, mrużąc trochę oczy, pozwalając by materiał z cichym szelestem zsunął się z jej ramion opadając na ziemię odkrywając wyćwiczone, nagie ciało - smukłe, piękne, jędrne.
Wcześniej sądziła, że to będzie prośba - ale teraz stojąc tu przed nim, była pewna, że wydawała właśnie rozkaz. Broda uniosła się jeszcze wyżej, a statyczna poza trwała nie planując wykonać ku niemu ani kroku. Podejdzie, albo znajdzie kogoś kto zrobi to z przyjemnością.
Do mnie, natychmiast - zanim całkiem oszaleję.


I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t4704-melisande-rosier#100644 https://www.morsmordre.net/t5050-nulla#108518 https://www.morsmordre.net/t12140-melisande-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t5178-skrytka-bankowa-nr-1209 https://www.morsmordre.net/t5098-melisande-rosier#110615

Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Komnaty Manannana
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach