Wnętrze
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Wnętrze
Niespecjalnie dużych rozmiarów izba, będąca największym i jedynym - nie licząc łazienki - pomieszczeniem odpowiednim do spędzania czasu. Znajdujące się w środku rzeczy pozostawione zostały przez wcześniejszych właścicieli. W pomieszczeniu znajduje się rozklekotana kanapa, stół z kilkoma krzesłami, szafka na książki - których większość z nich traktuje o białej magii i kominek na którym można przygotować obiad.
Pojedynczy wybuch niezrozumiałego zjawiska rozniósł się nieopodal gęstej, zalesionej oddali, trafiając w sypką suchość sierpniowej ziemi. A może to psotne figle przeciążonej podświadomości podpowiadały te drastyczne, diabelskie obrazy roziskrzone kulistym światłem i gorejącym ogniem. Rozległe sklepienie w kolorze ciemnego grafitu, rozpadło się na milion kawałków, wypuszczając śmiertelnego i niepokonanego przeciwnika. Ogromna kometa – choć tak niebywała i intrygująca, okazała się zwiastunem nadchodzącej tragedii. Wyczekiwała na odpowiedni, wyjątkowy moment, aby rozmyć się w przytłaczającym blichtrze, wybudzić rozpędzonych kompanów rujnujących czarodziejską rzeczywistość. Ziemia zatrzęsła niepewnymi stopami, woda podniosła swój poziom zalewając domostwa, niszcząc nagromadzony dobytek. Drzewa łamały się niczym zapałki, przyroda zmieniała swe oblicze nie potrafiąc obronić się przed niebezpieczeństwem. Pojedyncze, napromieniowane odłamki, spadały w nieokreślonym chaosie wywołując nieoczywiste i podejrzane działanie. Świat pogrążony w tak nowej boleści, nie nadążał nad odpowiednią reakcją. Nadzwyczajny stan motywował do wzmożonego, współdzielonego działania: gaszenia pożarów, odszukiwania zaginionych, organizowania tymczasowych noclegowni, szybkiego leczenia, czy podstawowych zbiórek. Ucierpiał każdy, bez względu na podziały, lecz on sam, nie potrafił pozbyć się niewygodnego, kłującego wrażenia, że za tym wszystkim stało coś zupełnie innego. Coś, co przerastało ich ziemiste pojęcie.
Był niespokojny. Mała ilość snu pozostawiła po sobie wyraźne objawy: szary kolor oczodołów, drżące palce, niezidentyfikowany wymiar rozdrażnienia, krążącego wewnątrz organizmu. Nie potrafił skupić się na podstawowych czynnościach, martwiąc się o najbliższych, od których nie dostał jeszcze żadnego sygnału. Denerwował się na najdrobniejsze szczegóły, nad którymi nie miał kontroli. Nie zwalniał wzmożonego tempa: od pamiętnego wieczoru spędzonego na pomocy przy obozowisku, w domu zjawił się tylko na chwilę, zmieniając ubranie, zbierając najpotrzebniejsze rzeczy, sprawdzając czy szlachetna współlokatorka, zdążyła zaszczyć go swą obecnością. Już drugi dzień nie dawała znaku życia. Nie miał pojęcia, czy pognieciony pergamin skreślony w pośpiechu odnalazł właściwego adresata. Co mogło się stać? Czy była ranna? Nie przeżyła ataku? Zaginęła? A może ukryła się gdzieś daleko, nie mogąc odesłać żadnego powiadomienia? Skłębione myśli nie opuszczały jego głowy, gdy teleportując się na skraj Stocks Reservoir, szedł w stronę nietypowej, docelowej lokalizacji. Wolny krok obijał skórzaną torbę, przepasaną przez prawe ramię. Rozmydlony, lekko niewyraźny wzrok, prześlizgiwał się po mijanym krajobrazie, sprawdzając zmiany i kataklizmowe konsekwencje. Słońce chyliło się ku zachodowi, sprowadzając kolorową mozaikę – tą samą widzianą ów pamiętnego dnia. Co jakiś czas wzdychał niespokojnie, zatrzymywał się na chwilę, gdyż dziwne odczucie poruszenia, obserwacji, nie opuszczało go ani na krok. Przedmiot leżący w cienistym salonie był dziś celem głównym. Enigmatyczna, gadająca kula o złowrogim przeznaczeniu, potrzebowała dokładnego zbadania, doświadczonego spojrzenia. Była czymś niezrozumiałym, wyrzucającym plątaninę niedopasowanych słów w formie uroczystej przepowiedni: czy mogła mieć wpływ na obecne zdarzenie? Czy złowroga energia bijąca zza wykrzyczanych wersetów, wiązała się z magią, o której nie mieli pojęcia? Mógł jedynie domyślać się mnogości odpowiedzi, jednakże wolał poczekać na konsultacje. Drewniana Gajówka zarysowana w oddali, czekała na zbłąkanych przybyszów. Miał ogromną nadzieję, iż właścicielka zjawiła się wewnątrz, oczekując gości. Że była bezpieczna. Mimo tego, że nie dostał od niej żadnego potwierdzenia, założył, że umówiona godzina, zostaje nieprzesuwalna. Zatrzymał się przy rozłożystej topili, w widocznym miejscu. Przymknął powieki, wypuścił powietrze wracając do rzeczywistości. Wydawało mu się, że nie słyszy niczego: odgłosów zwierząt, wybudzonych cykad, szumiących liści, uległych delikatnemu wiatru. Wyciągając różdżkę, zapalił koniuszek, aby stać się rozpoznawalnym dla reszty. Oby zjawili się tu zaraz – cali i zdrowi. Nie chcąc przekraczać jej progu jako pierwszy, postanowił poczekać i wprowadzić ich do środka. Kurtuazyjnie, wyjaśniając odpowiednie szczegóły. A gdy pierwszy cień nadchodzącej sylwetki pojawił się w oddali, wyszedł mu naprzeciw, zamachał lekko i zdobył się na grymas wymuszonego uśmiechu: – Cześć, dzień dobry. – rzucił. – Gajówka jest już dosłownie za rogiem. Wolałem wyjść i was odprowadzić. – dla przestrogi i nadmiernego bezpieczeństwa, które było teraz tak bardzo potrzebne. Po krótkiej chwili ruszyli niewielką, nieznacznie wydeptaną ścieżką, zbliżając się do drewnianej, zamszonej fasady.
Deadline: środa (10.01), do końca dnia.
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Próbowałem myśleć przyszłościowo, o zgrozo, lecz nie za mocno, mając przed oczyma nie więcej niż krok w przód - pojedyncze, proste zadanie, jedno, drugie, kolejne. Krok ostrożny, jakbym badał grunt, choć śmiertelna pułapka wciąż zdawała się zaciskać niewidzialną pętlę, odcinać drogę rozsądkowi i rozumowi. Nie, nie rozglądać się, nie błądzić, nie kontemplować. Tylko krok naprzód. Za plecami, wszystko zostało za nami, musiałem powtarzać sobie raz po raz, usiłując nie patrzeć na dręczące nas mary. Duszące kłęby pyłu, rozlana po skórze pożoga, trzaski, huki, panika; przetrwać, mieliśmy tylko przetrwać, przecież się udało, więc dlaczego utknąłem w przeszłości? Wzdrygałem się co rusz, kiedy w myślach grzmiały obrazy. Dlaczego tak późno? Dlaczego widziałem to wszystko za późno, nie mogąc nikogo ostrzec, uchronić, krew zmieszana z piachem zostawiała na palcach paskudne piętno niemocy. Krzywiłem się, ilekroć przebłysk z pamiętnej wizji torował sobie drogę do świadomości, ilekroć myśli deportowały się w minuty naznaczone paniką. Czasem krokiem naprzód był tylko głęboki oddech, czasem to musiało wystarczyć. Oparty plecami o dąb - miał szczęście, przetrwał katastrofę nietknięty - nabrałem powietrza w płuca. Wszędzie cuchnęło zniszczeniem - i jak, u licha, miało to przynieść wytchnienie? Krótka przerwa i pójdę dalej.
Szum psich łap zaalarmował mnie prędko, smagnięcia ogona obiły kolana entuzjazmem, a kiedy rozchyliłem powieki, poza psimi podskokami dostrzegłem znajomą sylwetkę. Uniosłem brwi w zaskoczeniu, choć nawet wtedy musiałem wyglądać, jakbym dopiero wybudził się z mało udanej drzemki... czyli nic nowego.
- Prima? - wydusiłem półprzytomnie. Tego się nie spodziewałem, Vincent wspomniał o innych osobach, po jego liście miałem też swoje podejrzenia co do natury tajemniczego artefaktu, ale sprawa nadal była zagadką. Jeśli potrzebował do współpracy zdolnego alchemika, wybór rzeczywiście był idealny. Pozwoliłem Szałwii na przywitanie Primy (oby nieprzesadnie wylewne), do której sam podszedłem bez zbędnej zwłoki. Może była tu przypadkiem, przechodziła obok? Wszystko było możliwe, ale okoliczności i miejsce były na tyle określone, że mogła być tu w tym samym celu, co ja. - Dobrze cię widzieć, jak się czujesz? Jesteś tu z kimś umówiona? - zapytałem ostrożnie. Choć udało mi się już ustalić, co działo się z każdym z moich pomocników, nie miałem okazji widzieć większości po tragedii.
Wkrótce mogliśmy ruszyć dalej, ku Vincentowi, któremu podałem dłoń, witając go w milczeniu - czujnym spojrzeniem spróbowałem ocenić, jak trzyma się po ostatnich wydarzeniach. Szałwia już krzątała się przy Rinehearcie, przecież nie mógł jej pominąć. - Nie będzie przeszkadzać? - dopytałem dla pewności, skinąwszy głową na psinę, choć spodziewałem się, że gdyby miała nam zawadzać, Vincent na pewno by o tym uprzedził. Ja zaś pozostawałem osowiały, milczący; kłębiące się pytania mogły przynieść niewygodne odpowiedzi, bałem się je zadawać, nie wiedziałem czego mogę się dowiedzieć, ile wiedział o stanie i sytuacji innych osób. Wyręczyłem przyjaciela, pukając do drzwi, kiedy stanęliśmy przed wejściem.
Szum psich łap zaalarmował mnie prędko, smagnięcia ogona obiły kolana entuzjazmem, a kiedy rozchyliłem powieki, poza psimi podskokami dostrzegłem znajomą sylwetkę. Uniosłem brwi w zaskoczeniu, choć nawet wtedy musiałem wyglądać, jakbym dopiero wybudził się z mało udanej drzemki... czyli nic nowego.
- Prima? - wydusiłem półprzytomnie. Tego się nie spodziewałem, Vincent wspomniał o innych osobach, po jego liście miałem też swoje podejrzenia co do natury tajemniczego artefaktu, ale sprawa nadal była zagadką. Jeśli potrzebował do współpracy zdolnego alchemika, wybór rzeczywiście był idealny. Pozwoliłem Szałwii na przywitanie Primy (oby nieprzesadnie wylewne), do której sam podszedłem bez zbędnej zwłoki. Może była tu przypadkiem, przechodziła obok? Wszystko było możliwe, ale okoliczności i miejsce były na tyle określone, że mogła być tu w tym samym celu, co ja. - Dobrze cię widzieć, jak się czujesz? Jesteś tu z kimś umówiona? - zapytałem ostrożnie. Choć udało mi się już ustalić, co działo się z każdym z moich pomocników, nie miałem okazji widzieć większości po tragedii.
Wkrótce mogliśmy ruszyć dalej, ku Vincentowi, któremu podałem dłoń, witając go w milczeniu - czujnym spojrzeniem spróbowałem ocenić, jak trzyma się po ostatnich wydarzeniach. Szałwia już krzątała się przy Rinehearcie, przecież nie mógł jej pominąć. - Nie będzie przeszkadzać? - dopytałem dla pewności, skinąwszy głową na psinę, choć spodziewałem się, że gdyby miała nam zawadzać, Vincent na pewno by o tym uprzedził. Ja zaś pozostawałem osowiały, milczący; kłębiące się pytania mogły przynieść niewygodne odpowiedzi, bałem się je zadawać, nie wiedziałem czego mogę się dowiedzieć, ile wiedział o stanie i sytuacji innych osób. Wyręczyłem przyjaciela, pukając do drzwi, kiedy stanęliśmy przed wejściem.
who are you when you're haunted by the ruin?
Wilkie Despenser
Zawód : wróżbita, zielarz
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
and so it goes
the stillness covers my ears
tenderly, until all sound disappears
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15 +2
UZDRAWIANIE : 5 +3
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Wydawało jej się, że świat się skończył i powstał na nowo. W oparach dziwnej mgły błyskającej krwawymi ślepiami, w akompaniamencie skrzypiących, połamanych pni trzymających się pod skosem na słowo honoru. W towarzystwie przerażonych zwierząt i stygnących ciał.
Mimo strachu ściskającego za serce gdy tylko sytuacja zmuszała ją do wychylenia nosa z chaty, parła dzielnie przed siebie. Najpierw wycieczka do znajomej zatoczki, tam gdzie nie było zawirowań magii i pyk! szybka teleportacja do wskazanego wcześniej lasu, nieco dalej niż skrawek jej puszczy. Nie było to wcale tak daleko ― gdyby nie koniec świata, zapewne wyszłaby wcześniej i przespacerowała się do wskazanego miejsca spotkania, ale teraz… teraz, gdy czarna mgła zdawała się czasem lepić do butów, roztaczając wokół niepokój i głęboką grozę ― wolała załatwić to możliwie jak najszybciej i jak najsprawniej, minimalizując tym samym okazje do wystawienia się tajemniczym siłom na tacy.
Zdeterminowana, by dotrzeć na miejsce na czas, poprawiła szpiczasty kapelusz z łatą w rondzie i sprawdziła, czy pasek szmacianej torby wciąż trzyma się dobrze na jej ramieniu. Miała tam parę drobiazgów, kamień na szczęście i swoje notatki z ostatnich obserwacji nieba. Vincent nie wprowadził jej w szczegóły, zakreślił jedynie sytuację, więc nie do końca wiedziała którą ze swoich nielicznych pomocy naukowych zabrać, ale koniec końców uznała, że same zapiski i jej pamięć będą wystarczająco pomocne. W końcu sama no-prawie uczestniczyła w wydawaniu jednego z opasłych tomiszczy o astronomii; cokolwiek miała im do przekazania kula, była pewna, że zdoła to odpowiednio skojarzyć i wyjaśnić. Przynajmniej jeśli chodziło o rzeczy związane z ciałami niebieskimi.
Z dywagacji na temat potencjalnie ukrytych właściwości dziwnego artefaktu wyrwały ją psie kroki, wesoła mordka i bijący po kolanach ogon. Szałwia ― rozpoznała ją bez trudu ― w środku lasu? Sama? Prima rozejrzała się nerwowo, z tyłu głowy podejrzewając, że Wilkie pewnikiem leży gdzieś nieopodal i, no cóż, drzemie sobie w najlepsze.
― No już, już ― przywitała się wylewnie z psicą i klasnęła w dłonie zachęcająco ― pokaż mi, gdzie zgubiłaś tego śpiocha. Szukaj, Szałwia, szukaj!
Ale Szałwia chyba nie do końca zrozumiała co ma na myśli, bo przyniosła jej patyk. Prima z westchnieniem przyjęła prezent i wszczęła poszukiwania na własną rękę. Czarodzieja znalazła jednak całkiem nieopodal, pod rozłożystym dębem; wydawał się przebudzony, choć chyba nie do końca przytomny. Pomachała mu z oddali gałęzią, potem przytrzymała niespodziewanie spadający kapelusz.
― Wilkie! ― Szałwia znów wróciła, jakby korzystając z ponownej okazji na przywitanie się, czego Prima nie potrafiła jej odmówić. ― Czuję się w miarę dobrze, dziękuję, mam nadzieję, że ty czujesz się wcale nie gorzej niż zwykle, choć zdaje mi się, że w tych parę dni przybyło ci jakąś dekadę. ― Wesoły ton maskował troskę błyszczącą w spojrzeniu, a obfita gestykulacja gałęzią miała sprowadzić jego myśli do tego co miłe, do tego, co przyziemne. Do wspólnego gderania nad roślinami, do obierania ziemniaków, do fantazjowania na temat kształtów chmur.
― Tak, jestem… ― Zmrużyła lekko oczy; czy to możliwe? Czy Wilkiego też zaproszono na oględziny? ― Czy ty też może szukasz niejakiego Vincenta? ― zapytała cicho, niemalże konspiracyjnie.
Okazało się, że owszem, szukał, więc nie pozostało im nic innego, jak poszukać go razem. Na szczęście Vincent okazał się prostszy do znalezienia niż prawdziwki, więc już parę chwil później przeszli do oficjalnego powitania.
― Witam serdecznie i całkiem na żywo, miło mi cię poznać ― odparła wesoło na vincentowe “dzień dobry”, a potem ugięła lekko rondo spiczastego kapelusza. ― To bardzo uprzejme z twojej strony ― dodała z pogodnym uśmiechem i ruszyła razem z towarzyszami wąską ścieżynką aż pod sam, nieco wątły, budynek. Ciekawe kto jeszcze miał dołączyć do ich sprawy ― w końcu, gdyby to było lokum Vincenta, na pewno nie czekaliby aż ktoś otworzy im drzwi.
Mimo strachu ściskającego za serce gdy tylko sytuacja zmuszała ją do wychylenia nosa z chaty, parła dzielnie przed siebie. Najpierw wycieczka do znajomej zatoczki, tam gdzie nie było zawirowań magii i pyk! szybka teleportacja do wskazanego wcześniej lasu, nieco dalej niż skrawek jej puszczy. Nie było to wcale tak daleko ― gdyby nie koniec świata, zapewne wyszłaby wcześniej i przespacerowała się do wskazanego miejsca spotkania, ale teraz… teraz, gdy czarna mgła zdawała się czasem lepić do butów, roztaczając wokół niepokój i głęboką grozę ― wolała załatwić to możliwie jak najszybciej i jak najsprawniej, minimalizując tym samym okazje do wystawienia się tajemniczym siłom na tacy.
Zdeterminowana, by dotrzeć na miejsce na czas, poprawiła szpiczasty kapelusz z łatą w rondzie i sprawdziła, czy pasek szmacianej torby wciąż trzyma się dobrze na jej ramieniu. Miała tam parę drobiazgów, kamień na szczęście i swoje notatki z ostatnich obserwacji nieba. Vincent nie wprowadził jej w szczegóły, zakreślił jedynie sytuację, więc nie do końca wiedziała którą ze swoich nielicznych pomocy naukowych zabrać, ale koniec końców uznała, że same zapiski i jej pamięć będą wystarczająco pomocne. W końcu sama no-prawie uczestniczyła w wydawaniu jednego z opasłych tomiszczy o astronomii; cokolwiek miała im do przekazania kula, była pewna, że zdoła to odpowiednio skojarzyć i wyjaśnić. Przynajmniej jeśli chodziło o rzeczy związane z ciałami niebieskimi.
Z dywagacji na temat potencjalnie ukrytych właściwości dziwnego artefaktu wyrwały ją psie kroki, wesoła mordka i bijący po kolanach ogon. Szałwia ― rozpoznała ją bez trudu ― w środku lasu? Sama? Prima rozejrzała się nerwowo, z tyłu głowy podejrzewając, że Wilkie pewnikiem leży gdzieś nieopodal i, no cóż, drzemie sobie w najlepsze.
― No już, już ― przywitała się wylewnie z psicą i klasnęła w dłonie zachęcająco ― pokaż mi, gdzie zgubiłaś tego śpiocha. Szukaj, Szałwia, szukaj!
Ale Szałwia chyba nie do końca zrozumiała co ma na myśli, bo przyniosła jej patyk. Prima z westchnieniem przyjęła prezent i wszczęła poszukiwania na własną rękę. Czarodzieja znalazła jednak całkiem nieopodal, pod rozłożystym dębem; wydawał się przebudzony, choć chyba nie do końca przytomny. Pomachała mu z oddali gałęzią, potem przytrzymała niespodziewanie spadający kapelusz.
― Wilkie! ― Szałwia znów wróciła, jakby korzystając z ponownej okazji na przywitanie się, czego Prima nie potrafiła jej odmówić. ― Czuję się w miarę dobrze, dziękuję, mam nadzieję, że ty czujesz się wcale nie gorzej niż zwykle, choć zdaje mi się, że w tych parę dni przybyło ci jakąś dekadę. ― Wesoły ton maskował troskę błyszczącą w spojrzeniu, a obfita gestykulacja gałęzią miała sprowadzić jego myśli do tego co miłe, do tego, co przyziemne. Do wspólnego gderania nad roślinami, do obierania ziemniaków, do fantazjowania na temat kształtów chmur.
― Tak, jestem… ― Zmrużyła lekko oczy; czy to możliwe? Czy Wilkiego też zaproszono na oględziny? ― Czy ty też może szukasz niejakiego Vincenta? ― zapytała cicho, niemalże konspiracyjnie.
Okazało się, że owszem, szukał, więc nie pozostało im nic innego, jak poszukać go razem. Na szczęście Vincent okazał się prostszy do znalezienia niż prawdziwki, więc już parę chwil później przeszli do oficjalnego powitania.
― Witam serdecznie i całkiem na żywo, miło mi cię poznać ― odparła wesoło na vincentowe “dzień dobry”, a potem ugięła lekko rondo spiczastego kapelusza. ― To bardzo uprzejme z twojej strony ― dodała z pogodnym uśmiechem i ruszyła razem z towarzyszami wąską ścieżynką aż pod sam, nieco wątły, budynek. Ciekawe kto jeszcze miał dołączyć do ich sprawy ― w końcu, gdyby to było lokum Vincenta, na pewno nie czekaliby aż ktoś otworzy im drzwi.
świeć nam żywym, świeć umarłym
Trudno było jednoznacznie podsumować wszystko, dlatego choć jej głowa wykonywała kolejne okrążenie po wnioskach i myślach, siedziała na drewnianych schodkach prowadzących do wejścia do gajówki rozglądając się wokół. Wróciła dopiero niedawno, tak, by wyrobić się na umówioną wcześniej godzinę. W czasie ostatnich lat punktualność stała się niemal jej domeną, tak dziwacznie niemal niepasującą do samej Tonks. Tej Tonks - a może bardziej tamtej - wiecznie spóźnionej. Czas zmieniał. A może to nie zmieniał czas, a wydarzenia przez które się przechodziło. Większość tych, którym ona stawiła czoła zostawiły trwały ślad na jej ciele. Nosiła te znaki ze sobą, niczym dowody momentów w których była zbyt słaba. Większość z nich skrywała się pod ubraniami. Na wierzchu pozostawiając jedynie te, których nie dało się łatwo ukryć. Biała, znoszona koszula na krótki rękaw odsłaniała dłonie, które zdobiły podłużne, brzydkie blizny ciągnące się od łokcia do nadgarstków. Kolejna znajdowała się nad jej brwią, nie należała do najmniejszych. Spięte na czubku głowy włosy odsłaniały kryjący się pod żuchwą tatuaż. Oznaczenie, który nadali jej w Azkabanie. Takie, którego sama nie umiała się pozbyć. Wracało za każdym razem.
Zaciągnęła się papierosem, którego cudem udało jej się załatwić od znajomego znajomego za niemałą ilość monet. Raz na jakiś czas pozwalała sobie jednak na to. Ostatnie dnie niewiele spała, ale niewiele sypiała przeważnie, wiecznie odnajdując zajęcia. Bo kiedy zajmowała ciało, nie musiała wracać do ponurych myśli, które odnajdywały ją zawsze, kiedy miała dłuższą chwilę odpoczynku. Wypuściła obłok dymu przed siebie dostrzegając pojawiające się dalej sylwetki. Najpierw przy niej znalazł się pies. Wyciągnęła rękę, pozwalając mu się najpierw powąchać. Nie poderwała się energicznie, ani nie wybiegła im na spotkanie tęczówki zawieszając na chwilę na każdym ze zmierzającej ku niej trójki. Kroczącej z Vincentem kobiety właściwie nie znała. Podniosła się dopiero kiedy znaleźli się obok.
- Tonks. - przedstawiła się, choć właściwie wątpiła, by musiała, jej twarz prawdopodobnie znała cała Anglia. - Wchodzimy, czy zostajemy na zewnątrz? - zapytała właściwie nikogo konkretnie, nie robiło jej to różnicy. W środku mogło być odrobinę ciasno, ale w czwórkę powinni dać radę się pomieścić.
Zaciągnęła się papierosem, którego cudem udało jej się załatwić od znajomego znajomego za niemałą ilość monet. Raz na jakiś czas pozwalała sobie jednak na to. Ostatnie dnie niewiele spała, ale niewiele sypiała przeważnie, wiecznie odnajdując zajęcia. Bo kiedy zajmowała ciało, nie musiała wracać do ponurych myśli, które odnajdywały ją zawsze, kiedy miała dłuższą chwilę odpoczynku. Wypuściła obłok dymu przed siebie dostrzegając pojawiające się dalej sylwetki. Najpierw przy niej znalazł się pies. Wyciągnęła rękę, pozwalając mu się najpierw powąchać. Nie poderwała się energicznie, ani nie wybiegła im na spotkanie tęczówki zawieszając na chwilę na każdym ze zmierzającej ku niej trójki. Kroczącej z Vincentem kobiety właściwie nie znała. Podniosła się dopiero kiedy znaleźli się obok.
- Tonks. - przedstawiła się, choć właściwie wątpiła, by musiała, jej twarz prawdopodobnie znała cała Anglia. - Wchodzimy, czy zostajemy na zewnątrz? - zapytała właściwie nikogo konkretnie, nie robiło jej to różnicy. W środku mogło być odrobinę ciasno, ale w czwórkę powinni dać radę się pomieścić.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Wielobarwna kotara rozległej wstęgi nieboskłonu osadziła swój jaskrawy, podejrzany blask na bliskości leśnych terenów: pojedynczych, strzelistych ździebłach wysuszonych traw, rozłożystych gałęziach wystrzelonych drzew, plątaninie drobniutkiego listowia nie poruszonego żadnym, najmniejszym drgnięciem. Z dozą przymrużonych powiek, odruchowo spojrzał w górną, bezdenną toń, szukając znaku, ptasiego trela, pojedynczego zwierzęcia, piekielnej przestrzeni, na której jeszcze dwa dni temu znajdował się splątany warkocz gorejącej komety. Westchnął ciężko zatopiony w dziwocie odmienionego świata. Na moment przysiadł na nieregularnym, beżowym kamulcu, ukrytym w ciasnych kępach komosy, pachnącego rumianu i długich pędach kolczastych jeżyn. Torba pozostawała na ramieniu, niknąc w zielonej miękkości. Łokcie oparły się na kolanach, a szorstkie dłonie zakryły zmęczoną, zarośniętą twarz, szukając swobodnego momentu wytchnienia. Dopiero po krótkiej chwili jednostajny szelest wyrwał go z zatrzymanej konsternacji. Rozpędzona, kudłata zwierzyna wbiegła w zdezorientowanego mężczyznę, powalając go do tyłu, nie ograniczając gromkiego i czułego powitania. W ostatniej chwili wyciągnął prawą rękę, zapierając się na grząskim, mszystym podłożu, a z gardła wydobył się dźwięk urwanego śmiechu. – No już, już… Daj mi wstać… – żachnął rozbawiony, odsuwając od siebie rozanieloną psinę. Z trudem dźwignął się do pionu, kręcąc głową i otrzepując przybrudzony materiał. Nadchodzące sylwetki wyłoniły się z narastającego półmroku, a on odetchnął z ulgą, widząc spodziewanych gości – bez szwanku, całych i zdrowych. Chwila przyjemności nie trwała długo; jego twarz, sposępniała, spoważniała, powróciła do rzeczywistości: – Oczywiście, że nie! – rzucił w odpowiedzi, odwzajemniając uścisk dłoni, spoglądając na niewyraźną, milczącą twarz przyjaciela. Martwił się, nawet nie wiedział jak bardzo. Błękitne tęczówki prześlizgnęły się na piękny profil rudowłosej kobiety, która nie mogła być od niego zbyt wiele starsza. Kiwnął głową na znak porozumienia i od razu przeszedł do wyjaśnień: – Przepraszam za tak oficjalny listowny ton. Nie wiedziałem dokładnie z kim będę mieć do czynienia. – przyznał szczerze, z lekkim zmieszaniem. Nie omieszkał uśmiechnąć się delikatnie, odrobinę zachęcająco? – Mi również. – odpowiedział na słowne przywitanie, ugięcie pokaźnego kapelusza, który robił wrażenie. – Może przejdziemy na ty? Vincent. – długie place oparły się na klatce piersiowej wskazując jego osobę. Dłoń wysunęła się w stronę alchemiczki w celu zawarcia znajomości, nowego przymierza. Zamaszystym ruchem brody wskazał odpowiedni kierunek, zamykając korowód. Występował w roli przewodnika oraz tymczasowego ochroniarza. W pewnym stopniu unikał też osobistej konfrontacji z właścicielką drewnianego domostwa. Pozostawał obserwatorem, w ostrożnym tyle, czując falisty, rozłożysty dyskomfort. Odchrząknął krótko, gdy znaleźli się tuż przed wejściem – przy nieregularnych, obrępanych schodkach, na których siedziała właśnie ona. Charakterystyczny zapach papierosowego dymu wybudził niezatrzymany głód nikotynowy. Spróbował nie ulec tak okrutnej pokusie, pocierając nos i przymykając powieki. Chciał otworzyć usta, powiedzieć coś znaczącego, jednakże został uprzedzony. Spojrzał na blondynkę uważnie, badawczo, przypatrując się jej mimice, oceniając samopoczucie poziom zmęczenia i sprawności. Jakby instynktownie, z przyzwyczajenia. Westchnął sam do siebie i rzucił nieco ciszej: – Chodźmy do środka. – Szałwia ponownie przybiegła do ciemnowłosego, skuszona wyrywną wypowiedzą. Poklepał ją po głowie i krocząc jako ostatni wszedł do środka, rozglądając się wokoło, nie wiedząc co ze sobą zrobić. - Ład... ładnie tu. - wybełkotał niespodziewanie, niczym zaklęty przechodząc do niewielkiej, głównej izby, unikając wzroku gospodyni. Zrzucił torbę z przeciążonego ramienia, zostawiając ją nieopodal drzwi. Jasny błękit zawiesił się na charakterystycznym kominku, aby niespodziewanie, razem z niewielkim ruchem zaleźć się przy stole podtrzymującym sprawczynię całego zamieszania. Mała kryształowa kula spoglądała niewinnie, czekając na swe ciekawskie oględziny. Nie wyglądała na delikatną: grube szkło wskazywało na solidność wykonania. Granatowo szary dym z drobinkami brokatu, mienił się w jednostajnym rytmie, w ten sam sposób jak ów pamiętnego popołudnia. Mężczyzna stanął na drugim końcu mebla, aby każdy znalazł dla siebie choć odrobinę miejsca. Pozwolił oswoić się z przestrzenią i zaczął: – Jeszcze raz dziękuję wam za przybycie, mimo tajemniczości i szczątkowych informacji zamieszczonych w liście. Tobie Justine, za schronienie dla tego przedmiotu. Rad jestem, że nic wam nie jest. – skinął głową do jasnowidza i rudowłosej alchemiczki. Zatrzymał się na twarzy Justine, przesyłając nieme podziękowanie. Ponownie skupił się na tym wyjątkowym artefakcie. – Ten oto przedmiot jest sprawcą dzisiejszego spotkania. Pozwólcie, że po krótce opowiem wam tło wydarzeń: dziewiątego sierpnia, podczas trwania festiwalu, na jednym z odcinków plaży Weymouth, dostrzegliśmy ogromną łunę jasnego światła, dochodzącą z oddali. Razem z pozostałą grupą zainteresowanych, postanawiając sprawdzić ów wydarzenie, natrafiliśmy właśnie na nią. - ruch brody skupił się na artefakcie. Obie dłonie, bezpiecznie oparł się o kant stołu, a sylwetka nachyliła nieznacznie. - To właśnie ona wydobywała z siebie to jaskrawe światło. Pamiętam, że towarzyszyła jej cała gama barw unoszących się na niebie. – kontynuował nabierając nowego powietrza: – Przedmiot ten trafił w niepowołane ręce – ręce dziecka. Justine, uzupełnisz te historię ze swojej perspektywy? – poprosił uprzejmie, gdyż nie widział dokładnie co stało się z rannym chłopcem, nie uczestniczył w akcji ratunkowej. – Prawdopodobnie to kontakt kuli ze skórą człowieka aktywował ją. W pewnym momencie, po całej plaży rozniósł się tajemniczy, donośny, kobiecy głos wygłaszający przedziwne słowa jakiejś złowrogiej przepowiedni, pełnej symboliki, niezrozumiałych sylab. – tłumaczył marszcząc czoło. - Pamiętam, że wszystko nagle zamarło, zatrzymało się. Poczułem wtedy ogromny strach, niepokój, jakby moje życie miało już nie istnieć. – dodał spoglądając na wróżbitę, starając się nie zapomnieć o żadnym, istotnym fakcie. Westchnął krótko, zmarszczył brwi i ciągnął: – Zaczęliśmy wstępne sprawdzenie. Z doświadczenia mogę powiedzieć, że widywałem podobne przedmioty. Pochodziły z różnych państw, różnych okresów historii. Artefakty w kształcie kuli przypominającej hmm – kulę do wróżbiarstwa? Ten tutaj nie wykazał na sobie żadnych oznak czarnej magii. Nie ma na sobie żadnej klątwy. Na pewno nie należy mieć z nim kontaktu bezpośrednio, przez gołą skórę. Jest niespotykany, wręcz nietypowy… – uniósł brwi z zadziwieniem i pokręcił głową. – Ma w sobie może nieznaną, może niezbadaną magię. Jakąś magię. Dopiero rzucone przeze mnie zaklęcie Specialis revelio, pozwalające na ujawienie magicznych sekretów danego przedmiotu, spowodowało, iż po krótkiej chwili spokoju, kula ponownie przemówiła, tą samą przepowiednią, pojawiło się to samo, mocniejsze światło. Czy jesteście gotowi, aby ją usłyszeć? – zapytał, aby rozeznać się w temacie, sprawdzić gotowość oraz zrozumienie. Była to najważniejsza część magicznego przedmiotu, która po wysłuchaniu wersetów, mogła przywołać pierwsze wnioski, pytania i trafne spostrzeżenia. Nabierając powietrze do płuc oraz kiwając głową dla potwierdzenia od innych, odsunął się o milimetr, przymknął powieki i wypowiedział wyraźne: – Specialis revelio. – różdżka zadrżała w jego dłoni, wybudzając magiczny potencjał.
Co powiedziała kula dla przypomnienia: klik
Zaklęcie: klik (udane)
Deadline: środa (17.01)
Co powiedziała kula dla przypomnienia: klik
Zaklęcie: klik (udane)
Deadline: środa (17.01)
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Kula, która pojawiła się przed Vincentem wyglądała ładnie, nie była dużych rozmiarów i z pewnością dla Wilkiego od razu wydała się mniejsza niż kule służące wróżbiarstwu. Wewnątrz niej znajdował się szarawy obłok, falujący powoli i obracający się leniwie, a między nim migotały złotawe drobiny przypominające gwiazdy. Justine i Vincent widzieli ją już wcześniej i wiedzieli, że nic się nie zmieniło, wyglądała tak samo jak wtedy, na plaży. Wilkie zaś od razu, gdy ujrzał przedmiot pojął, czym był, choć mógł nigdy się z nim nie spotkać wcześniej. Szklana kula wyglądała jak kula z zapisaną w niej przepowiednią. Wilkie, choć sam nigdy nie doświadczył podobnych działań słyszał, że takie przepowiednie zapisywano w kulach po to, by gromadzić je w Departamencie Tajemnic, w Ministerstwie Magii, i wedle opowieści jasnowidzów miały być tam chronione rozmaitymi zaklęciami zabezpieczającymi przed kradzieżą, wobec czego dotknąć kuli mogli jedynie ci, których przepowiednia dotyczyła. Zapisy takich przepowiedni przypominały zapiski w księgach, pamiętnikach, manuskryptach historycznych; były także najdokładniejszym, bo prawdziwym i jedynym dowodem na istnienie danej przepowiedni.
Gdy Vincent skierował różdżkę na kulę i wypowiedział inkantację, wokół powietrze zadrżało. Drewniane krzesła zaczęły dygotać, a intensywne światło błysnęło z kuli we wszystkie strony. Intensywna, silna magia rezonowała w małym pomieszczeniu, w którym słychać było drżenie szkła i trzeszczenie drewna. W akompaniamencie niepokojących dźwięków pomieszczenie wypełnił nieco chrapliwy, drżący, ale silny kobiecy głos:
Zrobiło się nieprzyjemnie, a każdemu w Gajówce dreszcz przebiegł po plecach. Strach i niepokój zagnieździły się mimowolnie, nawet w Vincencie i Justine, którzy słyszeli przepowiednię po raz kolejny. Światło zgasło, ale pozostała chwilowa dezorientacja. Prima, dobrze znając się na astronomii od razu wiedziała, że pierwsze słowa przepowiedni mówią o przeciwstawnym układzie planet, a także zjawiskach astronomicznych, które mają swoją cykliczność i swój określony moment.
Mistrz Gry nie kontynuuje rozgrywki, ale nadzoruje jej przebieg. Jeśli się pojawi potrzeba, pojawi się także uzupełnienie.
Gdy Vincent skierował różdżkę na kulę i wypowiedział inkantację, wokół powietrze zadrżało. Drewniane krzesła zaczęły dygotać, a intensywne światło błysnęło z kuli we wszystkie strony. Intensywna, silna magia rezonowała w małym pomieszczeniu, w którym słychać było drżenie szkła i trzeszczenie drewna. W akompaniamencie niepokojących dźwięków pomieszczenie wypełnił nieco chrapliwy, drżący, ale silny kobiecy głos:
W nieharmonii Wenus i Jowisza
Gdy chmura przykryje dwa słońca
Gdy jeden drugiemu da olej pszeniczny
Bestie dzikim głodem przepłyną rzeki
Wąż utkany z mroku nasyci się mocą
Dokonując trzęsienia ziemi, morza i krajów
I wtem noc weźmie wszystkie pozostające dni w swe panowanie
A wtedy dokona się i skończy me proroctwo.
Gdy chmura przykryje dwa słońca
Gdy jeden drugiemu da olej pszeniczny
Bestie dzikim głodem przepłyną rzeki
Wąż utkany z mroku nasyci się mocą
Dokonując trzęsienia ziemi, morza i krajów
I wtem noc weźmie wszystkie pozostające dni w swe panowanie
A wtedy dokona się i skończy me proroctwo.
Zrobiło się nieprzyjemnie, a każdemu w Gajówce dreszcz przebiegł po plecach. Strach i niepokój zagnieździły się mimowolnie, nawet w Vincencie i Justine, którzy słyszeli przepowiednię po raz kolejny. Światło zgasło, ale pozostała chwilowa dezorientacja. Prima, dobrze znając się na astronomii od razu wiedziała, że pierwsze słowa przepowiedni mówią o przeciwstawnym układzie planet, a także zjawiskach astronomicznych, które mają swoją cykliczność i swój określony moment.
Ramsey Mulciber
Zaspane spojrzenie nieco ożywiało się w towarzystwie, ludzka (i psia) energia pomagała wynurzyć się z otępiającego zawieszenia oraz ponurych myśli - odrobinę zaledwie, lecz zamierzałem trzymać się tej okazji kurczowo, kiedy przywołałem na usta nieco niemrawy, aczkolwiek ciepły uśmiech. Wzrok zabłądził na fantazyjnej ścieżce gałęzi poprowadzonej dłonią czarownicy.
- Przynajmniej dwie dekady, po jednej na każde ramię - stwierdziłem z cichym śmiechem, któremu chciałbym nadać więcej beztroskich nut, lecz ich zapas w ostatnich dniach drastycznie się uszczuplił. W przeciwieństwie do mnie Prima nie wyglądała jakby utrzymywała się na rezerwach sił, wyglądała... jak Prima, urocza wróżka o serdecznym spojrzeniu.
- Zgadza się, jest moim przyjacielem i wygląda na to, że zatrudnia nas do tej samej zagadki - przyznałem, zaraz wodząc spojrzeniem po okolicy. - Szałwia, gdzie jest Vinnie? - zachęcona do poszukiwań zabrała się prędko do roboty i choć sami bez trudu trafilibyśmy na Rinehearta, szkoda byłoby odbierać jej satysfakcję. Nie wtrącałem się w zapoznawcze słowa, a gdy dotarliśmy do Tonks, powitałem ją bladym uśmiechem i równie krótkim słowem - Cześć - zanim bez sprzeciwu, choć pełen wątpliwości, przekroczyłem próg Gajówki. Czyżby sprawa dotyczyła wojny? Nic nie mogłem poradzić na niepokój, uparcie usiłowałem trzymać się z dala od konfliktu. Szałwia wyczuła wątpliwości w mig, ale nakazałem jej zostać przy drzwiach, już wewnątrz, gdy przeciskaliśmy się w głąb niedużej chatki, po której rozejrzałem się krótko, zerknąwszy dyskretnie na Vincenta tuż po jego zaskakującym komentarzu. Wiedziałem, że przebywanie przy Just musi być dla niego bolesne, mimo tego starałem się zatuszować zmartwienie - abyśmy mogli skupić się na tym, po co tu przyszliśmy. Wkrótce unosiłem brwi w szczerym zdumieniu, niedowierzając własnym oczom. Skąd? Jak? Słyszałem o przepowiedniach trzymanych w Departamencie Tajemnic, ale nigdy nie miałem okazji na żadną trafić, były strzeżone, ukrywane, zabezpieczone. Nie wyrywałem się z wiedzą, pozwalałem mówić przyjacielowi, w tym samym czasie próbując powstrzymać gonitwę myśli - i słusznie, bo Vincent rzeczowo przedstawiał sytuację. Czy przynosiło mi to spokój? Skądże, lecz zainteresowanie brało górę, nie odrywałem wzroku od przepowiedni i choć doskonale wiedziałem, że jej działanie nie jest jednakie ze szklaną kulą, jakiej używałem w swojej pracowni, pragnąłem zbadać przedmiot jak najdokładniej, skoro miałem ku temu okazję. Kucnąłem przy stole, oparłszy się palcami o blat - artefakt znalazł się tym samym na linii wzroku, ale czy w błyszczącej mgiełce mogłem dostrzec kształty, zarysy, mogłaby mi coś pokazać? Powinna zareagować na dotyk, lecz do tej pory moja wiedza na temat tajemniczych przepowiedni opierała się jedynie na tym, co mogłem usłyszeć od innych. Kto wie, na ile sposobów działała, ile w sobie kryła? W wizjach płynąłem nurtem intuicji, ale potrzebowałem też czujności, wyostrzonego umysłu, były wielowymiarowe, nie mogłem zamykać się na żadne możliwości. Podobnie podchodziłem do znaków podsuwanych przez los, nie inaczej traktowałem kulę z przepowiednią.
Skinąłem głową, kiedy Vincent zapytał, czy jesteśmy gotowi - wstałem, nim rzucił zaklęcie. A potem zamarłem, z drżącym sercem wsłuchując się w przeraźliwie złowróżbne słowa, których drżenie rozchodziło się po całym ciele; mrużyłem oczy, machinalnie osłonięte dłońmi - w tak intensywnym świetle nie mógłbym nic dostrzec, dlatego nawet nie próbowałem tego czynić. Odczucia przypominały wpatrywanie się w kometę, wierciły w żołądku grozą, mrokiem. Głos uwiązł w gardle, a cisza następująca po wysłuchaniu wróżby zdawała się dźwięczeć nieprzyjemnym przeczuciem. Wymieniłem spojrzenia z każdym obecnym, nim odezwałem się zachrypniętym głosem.
- Muszę chwilę pomyśleć - mruknąłem, drapiąc się po karku. Mimo tego, zacząłem powoli dzielić się tym, do czego miałem pewność. Kucnąłem znów przy stole, przypatrując się kuli - czy wyglądała już tak samo? Dogasała? Czy w niej też kłębił się mrok? - To jedna z przepowiedni trzymanych w Departamencie Tajemnic... ciężko na taką trafić, nie miałem z nimi do tej pory styczności. Jest prawdziwa, co do tego mam pewność, a gdyby jej dotknąć, powinno wydarzyć się dokładnie to samo, co przy użyciu zaklęcia - tak właśnie działa, pod wpływem dotyku. Powinna odsłonić się tylko przed osobą, z którą ma związek... ta jednak dotyczy, uhm, wszystkich - wyjaśniłem, na chwilę unosząc zmartwiony wzrok na Vincenta, zaraz jednak przeniosłem spojrzenie na Primę.
- Dwa słońca... jaka jest szansa, że drugie to kometa? - zapytałem, przechyliwszy lekko głowę. Starałem się łączyć wątki, analizować każdy możliwy symbol, czasem jednak istota tkwiła w prostocie, może przepowiednia była bardziej dosłowna? Nie chciałem wprowadzać zamętu, wolałem najpierw przemyśleć celność własnych skojarzeń, podążyć intuicyjną drogą. Olej mógł być światłem, złotym zjednoczeniem, może zachodem słońca? Mógł być też obfitością, co tym bardziej kojarzyło się z festiwalem lata, a wydźwięk przepowiedni - biorąc pod uwagę zwłaszcza trzęsienie ziemi, dosyć jednoznacznie przywoływał na myśl zatrważające wydarzenia sprzed dwóch dni. Jeśli wspomniane ułożenie planet miało wtedy miejsce, było to całkiem prawdopodobne - przepowiednia mogła wskazywać na ten kataklizm. Bestie przepływające rzeki aż prosiły się o ułożenie na pograniczu światów - życia i śmierci. Widziałem węża, tuż przed spadającymi nam na głowy gwiazdami, w pospiesznej katastroficznej wizji. Śmierć, chaos, niebezpieczeństwo, ale i oddziaływanie bóstw, stąd zaś niedaleko było do - znowu - komety. Do niedawna wisiała nam nad głowami, ognisty miecz, gniewne ostrzeżenie bogów - czy wąż wyłonił się z tej poczwary, czy to była noc, ciemność, zło wypełzające z zakamarków? To były pustoszące cienie? Wyższe byty? W wizjach od lipca spowijała mnie właśnie ciemność, przytłaczająca, zła. Od wtedy natężenie znaków dręczyło nas okrutnie, nie tylko podczas pojawienia się komety na niebie, gdy wypełzły ponuraki, pękały lustra. Jeśli niedawny układ planet zgadzał się z przepowiednią - czy traktowała tylko o tym? Zdawało się, że to zaledwie początek. Niemniej, wiele zależało od astronomicznej ekspertyzy, bez niej brakowało nam kluczowej informacji. - Wenus i Jowisz były niedawno w nieharmonii? - dopytałem jeszcze, nie przestając błądzić w znaczeniach. Ciekawe, co na to wszystko centaury, jak wiele wiedziały? W czytaniu przyszłości z nieba nie miały sobie równych.
| oglądam kulę, upewniam się, czy poza słowami jest w stanie pokazać coś jeszcze;
próbuję interpretować przepowiednię oraz symbole, nie wiem czy mam rzucić, ale rzucam na wróżbiarstwo (III)
- Przynajmniej dwie dekady, po jednej na każde ramię - stwierdziłem z cichym śmiechem, któremu chciałbym nadać więcej beztroskich nut, lecz ich zapas w ostatnich dniach drastycznie się uszczuplił. W przeciwieństwie do mnie Prima nie wyglądała jakby utrzymywała się na rezerwach sił, wyglądała... jak Prima, urocza wróżka o serdecznym spojrzeniu.
- Zgadza się, jest moim przyjacielem i wygląda na to, że zatrudnia nas do tej samej zagadki - przyznałem, zaraz wodząc spojrzeniem po okolicy. - Szałwia, gdzie jest Vinnie? - zachęcona do poszukiwań zabrała się prędko do roboty i choć sami bez trudu trafilibyśmy na Rinehearta, szkoda byłoby odbierać jej satysfakcję. Nie wtrącałem się w zapoznawcze słowa, a gdy dotarliśmy do Tonks, powitałem ją bladym uśmiechem i równie krótkim słowem - Cześć - zanim bez sprzeciwu, choć pełen wątpliwości, przekroczyłem próg Gajówki. Czyżby sprawa dotyczyła wojny? Nic nie mogłem poradzić na niepokój, uparcie usiłowałem trzymać się z dala od konfliktu. Szałwia wyczuła wątpliwości w mig, ale nakazałem jej zostać przy drzwiach, już wewnątrz, gdy przeciskaliśmy się w głąb niedużej chatki, po której rozejrzałem się krótko, zerknąwszy dyskretnie na Vincenta tuż po jego zaskakującym komentarzu. Wiedziałem, że przebywanie przy Just musi być dla niego bolesne, mimo tego starałem się zatuszować zmartwienie - abyśmy mogli skupić się na tym, po co tu przyszliśmy. Wkrótce unosiłem brwi w szczerym zdumieniu, niedowierzając własnym oczom. Skąd? Jak? Słyszałem o przepowiedniach trzymanych w Departamencie Tajemnic, ale nigdy nie miałem okazji na żadną trafić, były strzeżone, ukrywane, zabezpieczone. Nie wyrywałem się z wiedzą, pozwalałem mówić przyjacielowi, w tym samym czasie próbując powstrzymać gonitwę myśli - i słusznie, bo Vincent rzeczowo przedstawiał sytuację. Czy przynosiło mi to spokój? Skądże, lecz zainteresowanie brało górę, nie odrywałem wzroku od przepowiedni i choć doskonale wiedziałem, że jej działanie nie jest jednakie ze szklaną kulą, jakiej używałem w swojej pracowni, pragnąłem zbadać przedmiot jak najdokładniej, skoro miałem ku temu okazję. Kucnąłem przy stole, oparłszy się palcami o blat - artefakt znalazł się tym samym na linii wzroku, ale czy w błyszczącej mgiełce mogłem dostrzec kształty, zarysy, mogłaby mi coś pokazać? Powinna zareagować na dotyk, lecz do tej pory moja wiedza na temat tajemniczych przepowiedni opierała się jedynie na tym, co mogłem usłyszeć od innych. Kto wie, na ile sposobów działała, ile w sobie kryła? W wizjach płynąłem nurtem intuicji, ale potrzebowałem też czujności, wyostrzonego umysłu, były wielowymiarowe, nie mogłem zamykać się na żadne możliwości. Podobnie podchodziłem do znaków podsuwanych przez los, nie inaczej traktowałem kulę z przepowiednią.
Skinąłem głową, kiedy Vincent zapytał, czy jesteśmy gotowi - wstałem, nim rzucił zaklęcie. A potem zamarłem, z drżącym sercem wsłuchując się w przeraźliwie złowróżbne słowa, których drżenie rozchodziło się po całym ciele; mrużyłem oczy, machinalnie osłonięte dłońmi - w tak intensywnym świetle nie mógłbym nic dostrzec, dlatego nawet nie próbowałem tego czynić. Odczucia przypominały wpatrywanie się w kometę, wierciły w żołądku grozą, mrokiem. Głos uwiązł w gardle, a cisza następująca po wysłuchaniu wróżby zdawała się dźwięczeć nieprzyjemnym przeczuciem. Wymieniłem spojrzenia z każdym obecnym, nim odezwałem się zachrypniętym głosem.
- Muszę chwilę pomyśleć - mruknąłem, drapiąc się po karku. Mimo tego, zacząłem powoli dzielić się tym, do czego miałem pewność. Kucnąłem znów przy stole, przypatrując się kuli - czy wyglądała już tak samo? Dogasała? Czy w niej też kłębił się mrok? - To jedna z przepowiedni trzymanych w Departamencie Tajemnic... ciężko na taką trafić, nie miałem z nimi do tej pory styczności. Jest prawdziwa, co do tego mam pewność, a gdyby jej dotknąć, powinno wydarzyć się dokładnie to samo, co przy użyciu zaklęcia - tak właśnie działa, pod wpływem dotyku. Powinna odsłonić się tylko przed osobą, z którą ma związek... ta jednak dotyczy, uhm, wszystkich - wyjaśniłem, na chwilę unosząc zmartwiony wzrok na Vincenta, zaraz jednak przeniosłem spojrzenie na Primę.
- Dwa słońca... jaka jest szansa, że drugie to kometa? - zapytałem, przechyliwszy lekko głowę. Starałem się łączyć wątki, analizować każdy możliwy symbol, czasem jednak istota tkwiła w prostocie, może przepowiednia była bardziej dosłowna? Nie chciałem wprowadzać zamętu, wolałem najpierw przemyśleć celność własnych skojarzeń, podążyć intuicyjną drogą. Olej mógł być światłem, złotym zjednoczeniem, może zachodem słońca? Mógł być też obfitością, co tym bardziej kojarzyło się z festiwalem lata, a wydźwięk przepowiedni - biorąc pod uwagę zwłaszcza trzęsienie ziemi, dosyć jednoznacznie przywoływał na myśl zatrważające wydarzenia sprzed dwóch dni. Jeśli wspomniane ułożenie planet miało wtedy miejsce, było to całkiem prawdopodobne - przepowiednia mogła wskazywać na ten kataklizm. Bestie przepływające rzeki aż prosiły się o ułożenie na pograniczu światów - życia i śmierci. Widziałem węża, tuż przed spadającymi nam na głowy gwiazdami, w pospiesznej katastroficznej wizji. Śmierć, chaos, niebezpieczeństwo, ale i oddziaływanie bóstw, stąd zaś niedaleko było do - znowu - komety. Do niedawna wisiała nam nad głowami, ognisty miecz, gniewne ostrzeżenie bogów - czy wąż wyłonił się z tej poczwary, czy to była noc, ciemność, zło wypełzające z zakamarków? To były pustoszące cienie? Wyższe byty? W wizjach od lipca spowijała mnie właśnie ciemność, przytłaczająca, zła. Od wtedy natężenie znaków dręczyło nas okrutnie, nie tylko podczas pojawienia się komety na niebie, gdy wypełzły ponuraki, pękały lustra. Jeśli niedawny układ planet zgadzał się z przepowiednią - czy traktowała tylko o tym? Zdawało się, że to zaledwie początek. Niemniej, wiele zależało od astronomicznej ekspertyzy, bez niej brakowało nam kluczowej informacji. - Wenus i Jowisz były niedawno w nieharmonii? - dopytałem jeszcze, nie przestając błądzić w znaczeniach. Ciekawe, co na to wszystko centaury, jak wiele wiedziały? W czytaniu przyszłości z nieba nie miały sobie równych.
| oglądam kulę, upewniam się, czy poza słowami jest w stanie pokazać coś jeszcze;
próbuję interpretować przepowiednię oraz symbole, nie wiem czy mam rzucić, ale rzucam na wróżbiarstwo (III)
who are you when you're haunted by the ruin?
Wilkie Despenser
Zawód : wróżbita, zielarz
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
and so it goes
the stillness covers my ears
tenderly, until all sound disappears
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15 +2
UZDRAWIANIE : 5 +3
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
The member 'Wilkie Despenser' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 54
'k100' : 54
Na widok słynnej, poszukiwanej listem gończym Justine Tonks, Prima niemalże zakrztusiła się powietrzem. Zazwyczaj jasna cera czarownicy spłonęła żywym rumieńcem, ona sama bąknęła coś nieskładnie w ramach powitania i czym prędzej czmychnęła do wnętrza gajówki. Tam zdjęła kapelusz, palce zacisnęła na rondzie i w ciszy wysłuchała powodu tego spotkania.
A powód ten, choć ładny i błyszczący, budził jej głęboki niepokój. Prima ściągnęła brwi w minie pełnej zadumy i ostrożnie przysunęła się o dwa kroki bliżej stołu, by móc lepiej się przyjrzeć. Wewnątrz kuli coś wirowało, coś, co przypominało migotliwe gwiazdki, sypki gwiezdny pył i śnieżną zamieć równocześnie. Gdy Vincent wysunął przed siebie różdżkę i wypowiedział inkantację, wyczuła wyraźną zamianę w pomieszczeniu; powietrze zadrżało, kryształowo zadzwoniły szklanki, pustym stukotem odezwały się krzesła, nieproszony dreszcz spłynął jej lodowatą falą wzdłuż kręgosłupa. Prima wzdrygnęła się lekko, całą swoją uwagę koncentrując na słowach sączących się z kuli.
W pierwszym odruchu skojarzyły jej się z dalekim dzieciństwem, z latami, które spędziła w mugolskim klasztorze, wśród sióstr i księży, wśród mądrych ksiąg i pełnych mistycyzmu obrzędów. Zapis recytowany przez kulę brzmiał podobnie; był tajemniczy, posiadał pewien rytm zdań i słów, a jego przekaz był niezwykle mętny. Prima uniosła jedną dłoń do policzka, potarła skórę w geście zakłopotania.
― Nieharmonia Wenus i Jowisza to przeciwstawny układ planet, opozycja ― wyjaśniła najpierw. ― W almanachach opisywana jest jako wyzwanie, testy i sprawdziany, próby do przejścia… albo przeszkoda, ale o nietrwałym charakterze, taka, którą da się przełamać. ― Przesunęła palce z policzka na kark, ucisnęła mięśnie. ― 12 sierpnia mieliśmy kwadraturę Wenus i Jowisza, to nieco inny układ, ale o podobnym charakterze… i zgadzałby się z tym, co mówi drugi wers ― odpowiedziała Wilkiemu.
Zmarszczyła lekko brwi, usiłując sobie przypomnieć opozycje i wielkie opozycje zapisane w mądrych księgach; dawni astronomowie mieli w zwyczaju wylewnie i obszernie opisywać wszelkie niepokojące wydarzenia na nieboskłonie. Czy kiedyś już tak było? Opozycje, kwadratury i koniunkcje, to wszystko przecież wydarzenia cykliczne, położenia planet dało się wyliczyć, a komety nie bez powodu cieszyły się złą sławą. Spróbowała sobie przypomnieć wszelkie niepokojące lub dziwne opisy opozycji Wenus i Jowisza z przeszłości, a po chwili rozszerzyła zakres przeszukiwania własnej pamięci o dowolną planetę układu słonecznego.
Jej uwaga nie skupiła się jednak tylko na planetach i zjawiskach astronomicznych; zainteresował ją również ten dziwny olej. Dawno, gdy wciąż mieszkała w bezpiecznych murach klasztoru, żyła według prostej, zakonnej rutyny, do której należało także czytanie Biblii i uczestnictwo w nabożeństwach podczas których święciło się jakieś oleje. Stary i Nowy Testament znała swego czasu na wyrywki, a przepowiednia, jej charakter i ton, kojarzyły jej się z zapisami Apokalipsy św. Jana. Tam także wspomniane były bestie, a po otwarciu siedmiu pieczęci pojawić się mieli Czterej Jeźdźcy Apokalipsy, co z kolei przyczynić się do widzenia dusz męczenników. Upadek meteorytu obudził jakieś cieniste kształty, widywała je w miejscach w których spadły odłamki ― czy to były w jakiś sposób umęczone dusze? Dalsza część tekstu wspominała także o trzęsieniach ziemi i właśnie upadku gwiazd, pamiętała także wzmianki o krwawym księżycu. Czy przepowiednia z kuli wieszczyła koniec świata? Czy może dawała im niepowtarzalną okazję na to, by zapobiec ostatecznemu końcowi?
| Prima próbuje sobie przypomnieć, czy kiedyś już opisano podobne zjawisko atronomiczne; astronomia IV. Nie wiem, czy tak mogę, ale Prima wychowywała się w mugolskim klasztorze i na zasadzie skojarzeń próbuje odnieść treść przepowiedni do tekstów Starego i Nowego Testamentu, w szczególności w/w Apokalipsy
A powód ten, choć ładny i błyszczący, budził jej głęboki niepokój. Prima ściągnęła brwi w minie pełnej zadumy i ostrożnie przysunęła się o dwa kroki bliżej stołu, by móc lepiej się przyjrzeć. Wewnątrz kuli coś wirowało, coś, co przypominało migotliwe gwiazdki, sypki gwiezdny pył i śnieżną zamieć równocześnie. Gdy Vincent wysunął przed siebie różdżkę i wypowiedział inkantację, wyczuła wyraźną zamianę w pomieszczeniu; powietrze zadrżało, kryształowo zadzwoniły szklanki, pustym stukotem odezwały się krzesła, nieproszony dreszcz spłynął jej lodowatą falą wzdłuż kręgosłupa. Prima wzdrygnęła się lekko, całą swoją uwagę koncentrując na słowach sączących się z kuli.
W pierwszym odruchu skojarzyły jej się z dalekim dzieciństwem, z latami, które spędziła w mugolskim klasztorze, wśród sióstr i księży, wśród mądrych ksiąg i pełnych mistycyzmu obrzędów. Zapis recytowany przez kulę brzmiał podobnie; był tajemniczy, posiadał pewien rytm zdań i słów, a jego przekaz był niezwykle mętny. Prima uniosła jedną dłoń do policzka, potarła skórę w geście zakłopotania.
― Nieharmonia Wenus i Jowisza to przeciwstawny układ planet, opozycja ― wyjaśniła najpierw. ― W almanachach opisywana jest jako wyzwanie, testy i sprawdziany, próby do przejścia… albo przeszkoda, ale o nietrwałym charakterze, taka, którą da się przełamać. ― Przesunęła palce z policzka na kark, ucisnęła mięśnie. ― 12 sierpnia mieliśmy kwadraturę Wenus i Jowisza, to nieco inny układ, ale o podobnym charakterze… i zgadzałby się z tym, co mówi drugi wers ― odpowiedziała Wilkiemu.
Zmarszczyła lekko brwi, usiłując sobie przypomnieć opozycje i wielkie opozycje zapisane w mądrych księgach; dawni astronomowie mieli w zwyczaju wylewnie i obszernie opisywać wszelkie niepokojące wydarzenia na nieboskłonie. Czy kiedyś już tak było? Opozycje, kwadratury i koniunkcje, to wszystko przecież wydarzenia cykliczne, położenia planet dało się wyliczyć, a komety nie bez powodu cieszyły się złą sławą. Spróbowała sobie przypomnieć wszelkie niepokojące lub dziwne opisy opozycji Wenus i Jowisza z przeszłości, a po chwili rozszerzyła zakres przeszukiwania własnej pamięci o dowolną planetę układu słonecznego.
Jej uwaga nie skupiła się jednak tylko na planetach i zjawiskach astronomicznych; zainteresował ją również ten dziwny olej. Dawno, gdy wciąż mieszkała w bezpiecznych murach klasztoru, żyła według prostej, zakonnej rutyny, do której należało także czytanie Biblii i uczestnictwo w nabożeństwach podczas których święciło się jakieś oleje. Stary i Nowy Testament znała swego czasu na wyrywki, a przepowiednia, jej charakter i ton, kojarzyły jej się z zapisami Apokalipsy św. Jana. Tam także wspomniane były bestie, a po otwarciu siedmiu pieczęci pojawić się mieli Czterej Jeźdźcy Apokalipsy, co z kolei przyczynić się do widzenia dusz męczenników. Upadek meteorytu obudził jakieś cieniste kształty, widywała je w miejscach w których spadły odłamki ― czy to były w jakiś sposób umęczone dusze? Dalsza część tekstu wspominała także o trzęsieniach ziemi i właśnie upadku gwiazd, pamiętała także wzmianki o krwawym księżycu. Czy przepowiednia z kuli wieszczyła koniec świata? Czy może dawała im niepowtarzalną okazję na to, by zapobiec ostatecznemu końcowi?
| Prima próbuje sobie przypomnieć, czy kiedyś już opisano podobne zjawisko atronomiczne; astronomia IV. Nie wiem, czy tak mogę, ale Prima wychowywała się w mugolskim klasztorze i na zasadzie skojarzeń próbuje odnieść treść przepowiedni do tekstów Starego i Nowego Testamentu, w szczególności w/w Apokalipsy
świeć nam żywym, świeć umarłym
Przeniosła tęczówki na Vicenta, patrząc na niego przez krótką chwilę, kiedy lustrował ją spojrzeniem, ale nic nie powiedziała - zdawała się czekać jedynie na wybór. Potaknęła krótko głową. To nie było łatwe, przebywać z nim znowu - choć wiedziała że postąpiła odpowiednio, jak sądziła była jak niewygodna drzazga wbita pod skórę, poruszana za każdym razem, kiedy znajdowała się obok. Obróciła się na pięcie pierwsza wchodząc do gajówki, którą zajęła. Zdążyła zająć miejsce za stołem, zza którego obserwowała resztę, padające słowa komplementu z ust Vincenta uniosły jej brwi.
- Na zewnątrz… może. - zgodziła się z nim, powstrzymując chęć wzruszenia ramionami. Tak naprawdę, było jej wszystko jedno - najważniejsze, że nie było obok tych, których mogła skrzywdzić. A mogła, na wiele różnych sposobów. Niewiele mówiła, bo nauczyła się nie odzywać, kiedy nie miała informacji wartych wypowiedzenia - zwłaszcza kiedy spotkali się tutaj w konkretnym celu. Potaknęła krótko głową po raz kolejny na podziękowania - kompletnie zbędne jej zdaniem, ale skomentowała to jedynie w myślach.
- Kula wypłynęła na brzeg, a że była ładna dzieciaki które się tam bawiły zainteresowały się nią. Jeden ją pochwycił. Jego ciało wygięło się do tyłu i pomknęła przepowiednia. Potem stracił przytomność. Nie na długo, tylko na chwilę. Nic mu się nie stało. - streściła krótko, rzeczowo, dopowiadając swoją część. Potaknęła głową. Kula nie przynosiła żadnych miłych odczuć, wręcz przeciwnie sprowadzała niepokój, może nawet strach. I te słowa się potwierdziły, kiedy Vincent rzucił zaklęcie. Poczuła dreszcz, który przemknął jej po plecach a magia która poruszyła wszystkim dookoła sprawiła, że zacisnęła mocniej palce na wyjętej różdżce. Półmrok objął ich wszystkich. Machnęła ręką.
- Lumos Maxima. - wypowiedziała płynnie choć rozświetlić i umożliwić im oględziny. Milcząco słuchając kolejno padających słów. Marszcząc brwi, zastanawiając się, jakim cudem przepowiednia z Departamentu Tajemnic, mogła znaleźć się na plaży w Dorset.
- Prawdopodobnie duża? - zapytała bo w sumie, to przecież co innego mogło nim być? Nie to, że znała się jakoś mocniej na astronomii, dlatego swoje spojrzenie przesunęła na Primę licząc, że to ona potwierdzi, albo zaprzeczy.
- Walące się niebo to spora próba do przejścia. - zauważyła sarkastycznie z ironią, jedna z jej dłoni charakterystycznie ułożyła się na biodrze. Czy kula mogła przepowiadać to, co było już za nimi? Podana data przez Primę sugerowała przesunięcie. Może przepowiednie nie bywały dokładne co do dat? Kiedy wszyscy zamilkli, sama też to zrobiła wpatrując się w kulę. - Cóż, nie sprawdzimy czy dotyczy wszystkich, ale może jeśli nie odezwie się jak jej dotknę to okaże się traktować o czym innym? - zerknęłam na Wilkiego. - Nie powinna mnie zjeść, nie? - upewniłam się, ale właściwie nie zaczekała na potwierdzenie, odciągając rękę od biodra by wyciągnąć ją w stronę kuli i za nią złapać.
| dotykam kuli a rzucam na lumos - może tym razem bez jedynki
- Na zewnątrz… może. - zgodziła się z nim, powstrzymując chęć wzruszenia ramionami. Tak naprawdę, było jej wszystko jedno - najważniejsze, że nie było obok tych, których mogła skrzywdzić. A mogła, na wiele różnych sposobów. Niewiele mówiła, bo nauczyła się nie odzywać, kiedy nie miała informacji wartych wypowiedzenia - zwłaszcza kiedy spotkali się tutaj w konkretnym celu. Potaknęła krótko głową po raz kolejny na podziękowania - kompletnie zbędne jej zdaniem, ale skomentowała to jedynie w myślach.
- Kula wypłynęła na brzeg, a że była ładna dzieciaki które się tam bawiły zainteresowały się nią. Jeden ją pochwycił. Jego ciało wygięło się do tyłu i pomknęła przepowiednia. Potem stracił przytomność. Nie na długo, tylko na chwilę. Nic mu się nie stało. - streściła krótko, rzeczowo, dopowiadając swoją część. Potaknęła głową. Kula nie przynosiła żadnych miłych odczuć, wręcz przeciwnie sprowadzała niepokój, może nawet strach. I te słowa się potwierdziły, kiedy Vincent rzucił zaklęcie. Poczuła dreszcz, który przemknął jej po plecach a magia która poruszyła wszystkim dookoła sprawiła, że zacisnęła mocniej palce na wyjętej różdżce. Półmrok objął ich wszystkich. Machnęła ręką.
- Lumos Maxima. - wypowiedziała płynnie choć rozświetlić i umożliwić im oględziny. Milcząco słuchając kolejno padających słów. Marszcząc brwi, zastanawiając się, jakim cudem przepowiednia z Departamentu Tajemnic, mogła znaleźć się na plaży w Dorset.
- Prawdopodobnie duża? - zapytała bo w sumie, to przecież co innego mogło nim być? Nie to, że znała się jakoś mocniej na astronomii, dlatego swoje spojrzenie przesunęła na Primę licząc, że to ona potwierdzi, albo zaprzeczy.
- Walące się niebo to spora próba do przejścia. - zauważyła sarkastycznie z ironią, jedna z jej dłoni charakterystycznie ułożyła się na biodrze. Czy kula mogła przepowiadać to, co było już za nimi? Podana data przez Primę sugerowała przesunięcie. Może przepowiednie nie bywały dokładne co do dat? Kiedy wszyscy zamilkli, sama też to zrobiła wpatrując się w kulę. - Cóż, nie sprawdzimy czy dotyczy wszystkich, ale może jeśli nie odezwie się jak jej dotknę to okaże się traktować o czym innym? - zerknęłam na Wilkiego. - Nie powinna mnie zjeść, nie? - upewniłam się, ale właściwie nie zaczekała na potwierdzenie, odciągając rękę od biodra by wyciągnąć ją w stronę kuli i za nią złapać.
| dotykam kuli a rzucam na lumos - może tym razem bez jedynki
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 92
'k100' : 92
Przez krótką chwilę spoglądał na blondynkę przedłużonym spojrzeniem, skupiając się na pojedynczych słowach, tonie jej wypowiedzi. Skoncentrował się na niewielkim punkcie znajdującym się na przeciwległej ścianie i pokiwał głową w geście potwierdzenia, ułożenia informacji. Ciężki, niespokojny oddech wydostawał się na ciasną przestrzeń drewnianego pomieszczenia, gdy z pełnym skupieniem podnosił głogową różdżkę. Ostatnim, zamglonym wzrokiem omiótł sylwetki współtowarzyszy, migoczącą formę kulistego artefaktu, aby następnie sięgnąć po znajomą inkantację i wybudzić pradawną magię. Jego dłoń zadrżała w okolicy nadgarstka, powietrze stało się gęstsze. Oślepiające światło błysnęło z samego środka niezidentyfikowanego przedmiotu, rażąc wszystkich zgromadzonych. On sam schylił głowę, przyłożył dłoń w okolice skroni, aby osłonić się od destruktywnych efektów niekontrolowanego rozbłysku. Siła wybudziła niestabilne przedmioty, a silny, chropowaty, kobiecy głos przebił się na pierwszy plan, formując dobrze znaną przepowiednie. Splątane wersety były złowrogie – zimny dreszcz przetoczył się po jego plecach, a nieprzyjemne fale niepokoju zagnieździły w okolicy serca oraz wibrującej klatki piersiowej. Gdy kula zamarła, powracając do swej pierwotnej pozycji, nastała gromka, niekomfortowa cisza. Podnosząc szyję prześlizgnął się po wszystkich twarzach szukając reakcji, komentarza, a może odpowiedzi? Nie chciał narażać ich na niebezpieczeństwo, jednakże wiedział, iż bez badawczej ekspertyzy nie poradzą sobie z zawiłością wyśpiewanych linijek. Odetchnął głośno, a prawa dłoń oparła się o róg stołu. Potężne, przyjemniejsze światło rozsiadło się na środku sufitu, rozganiając półmrok i dziwny, niezidentyfikowany ból. Zatopił się w momencie chwilowej konsternacji, a gdy ciemnowłosy przyjaciel odezwał się jako pierwszy, spojrzał na niego z zaciekawieniem, błyskiem pełnym nadziei. Wysłuchał pierwszych obserwacji, a lewa dłoń prześlizgnęła się po policzku, zatrzymując się w okolicy karku. Zmarszczył brwi mówiąc: – Myślicie, że taką przepowiednię można tak po prostu wykraść? – zaczął rozmyślając na głos. – Od zawsze byłem przekonany, że do tego miejsca mają dostęp jedynie Niewymowni… – kontynuował próbując wyciągnąć potwierdzone informacje. To wszystko wydawało się enigmatyczne, niespójne i dość zawiłe: – Wszystkich… – powtórzył po Jasnowidzu, a jego błędny wzrok ponownie ustatkował się na pojedynczym, nieruchomym punkcie. – Czy przepowiednie, tak ogólnie, mogą dotyczyć całej ludzkości, albo jej części? – dopytywał chcąc zrozumieć, wyklarować informacje, które zostały im przedstawione. Nie miał pewności, czy wszystko to co kłębiło się w jego głowie, miało jakikolwiek sens. Martwił się, że niespodziewana zagadka, nie dorowadzi do żadnych, sensownych rozwiązań. Po chwili wyprostował się i zaplótł ręce na klatce piersiowej. Z uwagą przysłuchiwał się wymianie zdań między mężczyzną, a astronomiczną czarodziejką, rozumiejąc jedynie podstawowe pojęcia traktujące planety i ich połączenia. Postanowił ponownie prześledzić każde słowo przepowiedni. Powtarzał je w myślach, nie bojąc się próbować: – Bestie, wąż utkany z mroku… – mamrotał pod nosem, skupiając się na sobie. Jednakże po kilku sekundach odwrócił się w stronę gospodyni i sformułował kolejną spekulację, rzuconą na środek: – Czy ten fragment o utkanym z mroku wężu, może mieć jakiekolwiek powiązanie z cieniami? – błękit zatrzymał się na twarzy kobiety, a on westchnął bezgłośnie wypowiadając jej imię: – Walczyłem z czymś takim. Zwierzę, bestia, cień. Justine, ty też miałaś z nimi styczność? – ponownie, odrobinę wymusił kontynuację wypowiedzi, wywołując jej osobę. Próbował, dociekał, nie mając pojęcia, czy obrany tor myślenia był tym właściwym. Nie protestował, gdy Zakonniczka oznajmiła swój zamiar. Spodziewał, że doznają tego samego efektu – potężnego wstrząsu powiązanego z hukiem nieznanego, tajemniczego głosu.
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Niewielka szklana kula, w której migotały połyskujące drobiny wraz z chmurą kołyszącą się w zamkniętej przestrzeni nie zdradzała zbyt wiele. Po wyjawieniu swoich sekretów wyglądała dokładnie tak samo, jak przed całym zdarzeniem. Wilkie nie dostrzegł w niej z bliska tak jak z odległości żadnych wskazówek. Masa wewnątrz zmieniała kształty, ale wydawała się poruszanym na niebie obłokiem lub esencją niezmieszanego eliksiru. Owe wnętrze falowało i obracało się powoli, niespiesznie — treść przepowiedni zdradzona została za pomocą zaklęcia, na to jak reagowała na dotyk nikt nie wiedział, nikt bowiem nie ośmielił się jej dotknąć od tamtej chwili, więc przypuszczenia Despensera pozostawały przypuszczeniami. Wróżbita starał się łączyć fakty, w myślach wysnuwał przypuszczenia, próbując je dopasować do tego, co zobaczył i usłyszał, ale nikt poza nim samym nie mógł potwierdzić lub zaprzeczyć jego rozważaniom. Wszystkie zdarzenia w jego myślach układały się w konkretny obraz, a on sam zdawał się znać już odpowiedź na niezadane głośno pytania. Elementy układały się, dopasowując do przypuszczeń. W tym czasie Prima próbowała sobie przypomnieć, czy mogła spotkać się już z podobnym zjawiskiem. I choć bez wątpienia była pewna, że początek przepowiedni sugeruje konkretny czas, nie była w stanie przywołać konkretnych zdarzeń ze świata astronomów, które sugerowałyby powtarzalność przepowiedni. Cykliczność zdarzeń i ułożenia planet mogły utrudniać ulokowanie konkretnych słów konkretnym czasie, ale już sam przypadek wiszącej na niebie przez miesiąc komety był niezwykły i nie odnotowany dotąd w żadnych księgach. Nawiązania do mugolskich ksiąg religijnych były podobne, ale nie było nikogo kto potwierdziłby wewnętrzne przypuszczenia Primy, co do zbieżności występujących elementów. Gdy Justine dotknęła szklanej kuli, wokół aura ponownie zrobiła się nieprzyjemna, intensywne światło błysnęło z kryształu we wszystkie strony. Intensywna, silna magia rezonowała w małym pomieszczeniu, w którym słychać było drżenie szkła i trzeszczenie drewna. Kobiecy głos przemówił ponownie:
W nieharmonii Wenus i Jowisza
Gdy chmura przykryje dwa słońca
Gdy jeden drugiemu da olej pszeniczny
Bestie dzikim głodem przepłyną rzeki
Wąż utkany z mroku nasyci się mocą
Dokonując trzęsienia ziemi, morza i krajów
I wtem noc weźmie wszystkie pozostające dni w swe panowanie
A wtedy dokona się i skończy me proroctwo.
Gdy chmura przykryje dwa słońca
Gdy jeden drugiemu da olej pszeniczny
Bestie dzikim głodem przepłyną rzeki
Wąż utkany z mroku nasyci się mocą
Dokonując trzęsienia ziemi, morza i krajów
I wtem noc weźmie wszystkie pozostające dni w swe panowanie
A wtedy dokona się i skończy me proroctwo.
Pod szklaną barierą przepowiednia wyglądała tak niewinnie, ledwie mgliste smugi, niewzruszone pędem świata, lecz musiałem powstrzymać gorzki uśmiech - aż za dobrze wiedziałem, że we mgle często kryły się cienie. Pochylając się nad symbolami nie trafiałem na żadne nowe ścieżki, żadne nowe wskazówki nie przyszły na myśl, wciąż krążyły wokół tych samych wniosków. Niepełnych, co, muszę przyznać, nieco mnie frustrowało. Prościej było odszyfrowywać zjawiska, które się rozumiało, z wydarzeniami ostatnich miesięcy trudno było mówić o poznanych schematach. Zebrałem się w sobie, by nie zamilknąć na dobre po pytaniu Vincenta - obrazy przepowiedni widzianej tuż przed katastrofą nadal odbijały się echem w umyśle i sercu.
- Na pewno nie jest to łatwe, wyniesienie takiej przepowiedni - sam chciałbym wiedzieć, jak się stamtąd wydostała albo czy są inne miejsca, w których można je znaleźć. Niestety, nic mi o tym nie wiadomo. Co do zakresu - mogą dotyczyć wielu ludzi, kataklizmy i plagi są na tyle dotkliwe, że nie sposób im się wymknąć - przyznałem ze wzruszeniem ramion. Przyszło nam żyć w naprawdę zadziwiających czasach.
- Może... - zacząłem, choć bez przekonania, gdy Prima odpowiedziała na zadane wcześniej pytanie. - Myślę że lepiej traktować to precyzyjnie i interpretować nieharmonię jako opozycję, jeżeli najtrafniej pokrywa się z tym ułożeniem, choć jeśli słowa dotyczą kwadratury, a była tak blisko trzynastego... znaki zdecydowanie wskazują na wydarzenia z tamtego wieczora, pytanie tylko, ile następstw mogą za sobą nieść - chciałbym móc powiedzieć - byle nie więcej, lecz kratery, iskrzące odłamki, umęczone dusze, o których już dostawałem doniesienia... nie dało się tego opanować w dwa dni.
- Widziałem takiego węża - wtrąciłem, gdy Vincent wspomniał o konkretnym fragmencie przepowiedni. - Tamtej nocy, tuż przed najgorszym, kiedy stało się jasne, że trzeba natychmiast zabierać się z plaży. Ukazał się razem z tym, co... - potrzebowałem chwili na oddech, mając przed oczami zbyt wyraźne wspomnienie i wyrzuty sumienia - nie mogłem nic zrobić, było za późno, a mimo tego czułem, że zawiodłem, jakbym kiedykolwiek mógł kontrolować co i kiedy odsłania przede mną kapryśny los. Zaciśnięte powieki i kręcenie głową zdały się na nic, to nie było coś, co dałoby się zapomnieć. - Co już widzieliście na własne oczy - wydusiłem w końcu, zanurzając palce w znajomej sierści - Szałwia doskonale wiedziała, kiedy przyjść emocjom z odsieczą. - Widziałem też cienie, snujące się po miastach. Są dwie drogi, ale możliwe, że są ze sobą powiązane i z pewnością mają związek z ułożeniem ciał niebieskich. Pierwsza to ostatnie wydarzania i jeśli zatrzymać się na wspomnianej kwadraturze - wiele na to wskazuje, choć sama rozbieżność dat, nawet minimalna, odbiera trochę tej wersji. Druga... przepowiednia zwiastuje podobnie katastrofalne realia - może potencjalny koniec świata - nie przeszło mi to przez gardło, przez co zatrzymałem się na dłuższy moment, jakoś nie mogąc oswoić się z takim rozwojem sytuacji, jeszcze nie zdążyłem przekonać siebie, że świat się nie skończył, mimo intensywności tamtej wizji. Szkoda, bo potrzebowałem jasnego umysłu, czasem podczas mówienia pomysły i powiązania nabierały sensu, a obok siebie miałem dodatkowe głowy, kolejny prowokator rozumku... Oddech więc, czas mówić. - ...ale jeszcze się nie ziściła, choć w tym wypadku bardziej wygląda na kontynuację tego, co już nas spotkało, może jesteśmy w trakcie. Wąż obecny zarówno w przepowiedni, jak i w mojej wizji na pewno je łączy, niestety na podstawie tych słów nie mogę stwierdzić, co dokładnie mogłoby się wydarzyć. Trzeba mieć na względzie, że coś jeszcze może nas czekać.
- Na pewno nie jest to łatwe, wyniesienie takiej przepowiedni - sam chciałbym wiedzieć, jak się stamtąd wydostała albo czy są inne miejsca, w których można je znaleźć. Niestety, nic mi o tym nie wiadomo. Co do zakresu - mogą dotyczyć wielu ludzi, kataklizmy i plagi są na tyle dotkliwe, że nie sposób im się wymknąć - przyznałem ze wzruszeniem ramion. Przyszło nam żyć w naprawdę zadziwiających czasach.
- Może... - zacząłem, choć bez przekonania, gdy Prima odpowiedziała na zadane wcześniej pytanie. - Myślę że lepiej traktować to precyzyjnie i interpretować nieharmonię jako opozycję, jeżeli najtrafniej pokrywa się z tym ułożeniem, choć jeśli słowa dotyczą kwadratury, a była tak blisko trzynastego... znaki zdecydowanie wskazują na wydarzenia z tamtego wieczora, pytanie tylko, ile następstw mogą za sobą nieść - chciałbym móc powiedzieć - byle nie więcej, lecz kratery, iskrzące odłamki, umęczone dusze, o których już dostawałem doniesienia... nie dało się tego opanować w dwa dni.
- Widziałem takiego węża - wtrąciłem, gdy Vincent wspomniał o konkretnym fragmencie przepowiedni. - Tamtej nocy, tuż przed najgorszym, kiedy stało się jasne, że trzeba natychmiast zabierać się z plaży. Ukazał się razem z tym, co... - potrzebowałem chwili na oddech, mając przed oczami zbyt wyraźne wspomnienie i wyrzuty sumienia - nie mogłem nic zrobić, było za późno, a mimo tego czułem, że zawiodłem, jakbym kiedykolwiek mógł kontrolować co i kiedy odsłania przede mną kapryśny los. Zaciśnięte powieki i kręcenie głową zdały się na nic, to nie było coś, co dałoby się zapomnieć. - Co już widzieliście na własne oczy - wydusiłem w końcu, zanurzając palce w znajomej sierści - Szałwia doskonale wiedziała, kiedy przyjść emocjom z odsieczą. - Widziałem też cienie, snujące się po miastach. Są dwie drogi, ale możliwe, że są ze sobą powiązane i z pewnością mają związek z ułożeniem ciał niebieskich. Pierwsza to ostatnie wydarzania i jeśli zatrzymać się na wspomnianej kwadraturze - wiele na to wskazuje, choć sama rozbieżność dat, nawet minimalna, odbiera trochę tej wersji. Druga... przepowiednia zwiastuje podobnie katastrofalne realia - może potencjalny koniec świata - nie przeszło mi to przez gardło, przez co zatrzymałem się na dłuższy moment, jakoś nie mogąc oswoić się z takim rozwojem sytuacji, jeszcze nie zdążyłem przekonać siebie, że świat się nie skończył, mimo intensywności tamtej wizji. Szkoda, bo potrzebowałem jasnego umysłu, czasem podczas mówienia pomysły i powiązania nabierały sensu, a obok siebie miałem dodatkowe głowy, kolejny prowokator rozumku... Oddech więc, czas mówić. - ...ale jeszcze się nie ziściła, choć w tym wypadku bardziej wygląda na kontynuację tego, co już nas spotkało, może jesteśmy w trakcie. Wąż obecny zarówno w przepowiedni, jak i w mojej wizji na pewno je łączy, niestety na podstawie tych słów nie mogę stwierdzić, co dokładnie mogłoby się wydarzyć. Trzeba mieć na względzie, że coś jeszcze może nas czekać.
who are you when you're haunted by the ruin?
Wilkie Despenser
Zawód : wróżbita, zielarz
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
and so it goes
the stillness covers my ears
tenderly, until all sound disappears
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15 +2
UZDRAWIANIE : 5 +3
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Strona 1 z 2 • 1, 2
Wnętrze
Szybka odpowiedź