Pracownia
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Pracownia
Jedyną drogą do pracowni znajdującej się na poddaszu jest przejście przez laboratorium. Wysokie wąskie regały ukrywają księgi, plany i manuskrypty wykorzystywane w trakcie prac. Wygodne biurko, na którym zawsze znajdują się gęsie pióro, inkaust i drewniane wiaderko wypełnione czystymi pergaminami, gotowymi do ich zapisania lub zarysowania, służy domownikom w trakcie ich pracy twórczej. Na długim stole leży kilka anatomicznych preparatów, w tym spreparowana ludzka czaszka, gałka oczna w słoju oraz dłoń chorego na sinicę, nadto globus, oktant, sfera armilarna oraz podręczne astrolabium, a także stojak z igłami różnej wielkości, kilka par różnej wielkości i kształtu nożyc krawieckich, i wiele innych przedmiotów coraz trudniejszego do rozpoznania użytku. W kącie pracowni znajduje się stojący manekin naturalnej wielkości, na którym przeważnie wiszą rozpoczęte projekty krawieckie. Pracownia jest znacznie czystsza od znajdującego się poniżej laboratorium.
I tak oto kolejne zlecenie zagościło w lipcowym repertuarze, prośba skądinąd o wiele prostsza, gdyby zestawić ją z zadaniami przypisanymi na parny, letni miesiąc, refleksami słońca spoglądający uparcie przez okna zaryglowane ciemnymi zasłonami. Z początku Yelena rozważała odmowę, wszakże stoły w pracowni uginały się od ogromu materiałów przygotowanych z myślą o kolejnych kreacjach, jakimi miała się zająć, jednak wspomnienie Beatrice Vale, jednej z jej bardziej lubianych klientek, tchnęło w serce ogrom współczucia potrzebnego do ostatecznej zgody.
Z nakreślonych w liście słów jawił się obraz troskliwego, kochającego męża, zbyt mocno doświadczonego żałobą po stracie małżonki, odebranej z tego świata zdecydowanie przedwcześnie - płomiennowłosa Beatrice była młoda i pełna życia, tak jak i pełna artystycznego smaku, gdy przebierała w kreacjach Świergotnika i wydawała ciężko zarobione przez Hectora pieniądze, zapewne bez jego zgody, o czym wiedzieć nie mogła sama Yelena. Doszła więc do wniosku, że coś tak niewielkiego jak fular zbytnio nie dołoży jej pracy, do której zabrała się zresztą już niedługo po otrzymaniu wiadomości. Odpocznie później. Kiedyś.
Wplatany we włókna pył elfów tworzył geometryczną kompozycję delikatnego, błękitnego materiału, rozkloszowaną w partiach dolnych, zwężoną zaś w okolicach karku. Połyskliwa substancja kusiła oko, wabiąc je ku sobie i ciesząc eterycznością; z najwyższą uwagą scalała ze sobą ich magię, wykorzystując numerologiczną wiedzę do tego, by na każdym etapie upewniać się o niezachwianej naturze czaru drzemiącego w płótnie, czaru migotliwego i nęcącego, uwodzącego tak bardzo, jak płomień uwodzić mógł ćmę. Gdyby się zastanowić, Hector Vale rzeczywiście dokonał doskonałego wyboru, przesłany przez niego pył przywodził na myśl błyszczącą aurę Beatrice; żona musiała być z niego zadowolona.
Na ostatnim etapie pracy, po tym, jak pył otulił już każde przeznaczone mu włókno, a wykrojnik nadał kształtu twórczości, igła ostrożnie prześlizgiwała się przez materiał, gdy zapas półtora centymetra przeradzała w wykończenie eleganckim francuskim szwem, z uwagą splatając obszycie cal po calu. Wymagania pana Vale nie zdawały się wygórowane, tym razem nie mogła poszczycić się zapierającym dech w piersiach wzorem ani kompozycją kolorów, toteż całość uwagi wtłaczała w technikę wykonania, by zamówiony fular posłużył mu przez wiele lat.
Po finalnym ruchu igły rozprostowała w dłoniach miękką, delikatną chustę, przyglądając się nienagannie uformowanej lamówce, dyskretnej, niezaburzającej odbioru całości, a kiedy doszła do wniosku, że magia sycąca fular była tak silna, jak powinna, z uwagą opakowała męski dodatek w barwiony na czarno papier, przepasany satynową, kobaltową wstęgą; tak przygotowaną paczkę oprawiła dodatkową warstwą papieru, grubszą, zwyczajnie brązową, zabezpieczywszy pakunek na wypadek szkodliwej pogody, nakreśliła list, który Puszkin miał zanieść panu Vale w odpowiedzi, po czym posłała sowę w drogę powrotną, zwróciwszy uwagę ku bardziej skomplikowanym krawieckim zadaniom. Fular był od nich swoistym oddechem, przerwą, rozproszeniem, wręcz powodem do relaksu, teraz z kolei musiała pochylić się nad kolejną suknią, przygotowywaną na okazję Brón Trogain.
| wykonanie fularu, przekazany Hectorowi
zt
Yelena Mulciber
Zawód : Krawcowa w Cynobrowym Świergotniku
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
let's live in the land of yesterday, live in the grand imperial heyday.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Kolejne dwa listy zawitały na parapecie, niosące dwa nowe zamówienia, razem ze starannie opakowanymi materiałami. Lordowi Black nie mogłaby odmówić, z kolei Adrianę Chernov szanowała na tyle, by pochylić się również nad jej prośbą, choć praca paliła się w jej dłoniach i coraz rzadziej pozwalała na długi i spokojny sen. Stan szaty lorda Rigela przeraził ją - co jej się stało? Limonkowe pióra zdobiła zaschnięta krew, w niektórych miejscach materiał był podziurawiony jak szwajcarski ser. Czyżby napadli go rebelianci? Dywagacje Yelena odłożyła na bok, chwyciwszy za różdżkę, którą przesuwała kawałek po kawałku nad materiałem podniszczonego odzienia, sprawdzając nasycającą tkaninę magię. Musiała się upewnić, i to skrupulatnie, czy potencjał został w nich zachowany, czy będą wymagały wymiany na świeże komponenty. Szczęśliwie okazało się, że wystarczy pozbyć się fizycznych wad, by strój powrócił do dawnej świetności, bo nic w jego magicznym podszyciu nie okazało się wadliwe. Podczas gdy tkanina z włókien sierści przyczajacza barwiła się na czarno, zgodnie z życzeniem wiedźmiej strażniczki, Mulciber pochyliła się nad limonkową kreacją, pozbywając się krwi i za pomocą magii prostując pogięte pióra. Było ich sporo, a każde z nich musiało zostać doprowadzone do zadowalającej ją perfekcji, bez półśrodków. Rozłożyła potem całość na manekinie, by zobaczyć jak dwa elementy odzienia prezentowały się na męskiej sylwetce, by dostrzec wszelkie niuanse potrzebne do ich odtworzenia, po czym chwyciła za igłę, limonkową, dopasowaną nić i zabrała się do cerowania. W wielu miejscach stosowała ozdoby mające sprawiać wrażenie zamierzonych, nowe sploty delikatnych ornamentów układających się w zdobne wzory, w innych natomiast udawało jej się ściągnąć materiał tak, by pozostało to niemal niewidoczne dla oka. Gdzieniegdzie musiała również wpleść dodatkowe elementy ornamentalnych pasów z innych tkanin, bo gdyby zszyła ze sobą brakujące fragmenty bez pomyślunku, koszula okazałaby się na lorda Black za mała. Kilka dni zajęła jej praca nad odrestaurowaniem kompletu, przetykana również innymi zamówieniami. Więcej czasu pochłonął płaszcz, który naprawiała dokładnie tą samą techniką co koszulę. Na jego bokach pojawiły się eleganckie ciemnoszare wstawki, dopełniające limonkowej tkaniny i zdobione podobnego koloru nicią. Koniec końców - praca prezentowała się nienagannie. Mniej cyrkowo, za to z dworskim smakiem, którego wcześniej, zdaniem Yeleny, odrobinę brakowało. Opakowała strój w warstwę połyskliwego czarnego papieru oraz drugą, impregnowaną magią, by uchronić zawartość od warunków atmosferycznych, po czym skreśliła list do lorda Rigela i posłała Puszkina na Grimmauld Place.
Potem zajęła się zamówioną przez Chernov opończą, zabarwioną już na głęboką, piękną czerń. Rozpostarła materiał na stole krawieckim i nad nim również przesuwała różdżką, poszukując we włóknach choćby jednego wadliwego ogniwa mówiącego o zachwianej magii, lecz niczego takiego nie znalazła. Mogła zatem przystąpić do działania. Na pergaminowej stronie notatnika naszkicowała opończę podobną pierwszej, którą stworzyła dla Adriany, odszukała nawet te same wykrojniki, po czym zabrała się do wykrajania potrzebnych elementów z onyksowego płótna. Fineas Fletcher byłby dumny, gdyby zobaczył jak delikatnie obchodziła się z pokłosiem jego szwindlu. Idealnie wykrojony kaptur miał nadawać głowie czarownicy odpowiedniego, eleganckiego kształtu, nie zaś stać na baczność jak knot świecy lub tiara przydziału. Przy kołnierzu umocowała skrzącą się srebrem spinkę przedstawiającą kruka. Yelena dopracowała każdy szew, wykańczając poły płaszcza lamówką z nieco bardziej połyskliwej czarnej nici, następnie odziewając dopasowanego do wymiarów Adriany manekina w opończę, by zobaczyć, jak prezentować się będzie na jej ciele. Wykonała małą, ledwie dostrzegalną poprawkę w okolicy tyłu kaptura, ponowiła proces przymiarki i gdy nie dopatrzyła się już żadnego uchybienia, opakowała strój w ten sam sposób, jak komplet lorda Black. Dołączyła do zamówienia list i znów posłała Puszkina w świat.
zt
___
przekazuję Rigelowi limonkowo-szary płaszcz z piórami i koszula ze zdobieniem z piór (nie wymagał naprawy mechanicznej, tylko fabularnej)
tworzę opończę dla Adriany i ją przekazuję
The lessons of the fire as we reach for something higher.
Yelena Mulciber
Zawód : Krawcowa w Cynobrowym Świergotniku
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
let's live in the land of yesterday, live in the grand imperial heyday.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wspomnienie Evandry szło w parze z ogniem. Mityczny wili temperament przeraził ją tamtego dnia we wspólnym dormitorium, pamiętała ciężki, smolisty zapach dymu i pamiętała własny niekontrolowany dygot, gdy zrozumiała do czego była zdolna ta niepozorna, filigranowa młoda dama, zawsze eteryczna, lekka, pląsająca na granicy gracji niedostępnej śmiertelnikom. Od tamtej chwili bała się jej, bo Evandra była ogniem, nosiła go pod skórą, a ten jej nie spopielał. Dziś nieco łatwiej przychodziło jej oswajanie tych skojarzeń, lecz wciąż budziła w Yelenie niepokój, mimo iż ich spotkanie pozostawało grzeczne i pełne inspiracji, określające projekt, który interesował lady doyenne, a który miał jej posłużyć w przyszłości dzięki szczodrej opiece czcigodnego męża. Decyzja padła na elegancki kapelusz, mający spełniać się w roli Tiary Prawdziwego Widzenia. Nawet złocisty kolor materiału przypadł doyenne do gustu, nie kłopotały więc lorda Tristana kwestią barwników, a kiedy listownie przedstawiony projekt został zaakceptowany przez półwilę, Mulciber natychmiast przystąpiła do pracy. Choćby miała zarywać noce, przyrzekła sobie, że ukończy zlecenie dla szlachetnej pary jak najszybciej było to możliwe, by zadbać o pozostawione po sobie dobre wrażenie, jakie, być może, poskutkuje nawiązaniem trwalszej współpracy w przyszłości. Nie mogła zawieść rekomendacji Ramseya.
Projekt jedynie pozornie wydawał się nieskomplikowany, w rzeczywistości jednak nadana kapeluszowi forma musiała idealnie dopełniać kształtu głowy lady doyenne i preferowanych przez nią fryzur, a to wymagało skupienia i smaku. Pieczołowicie wykrajała fałdy tkaniny z przędzy upiornej ćmy, układała je w odpowiednie kompozycje, zmuszając je do zachowania nadanej architektury. Raz po raz przesuwała nad nimi różdżką, upewniając się, że magiczny, wymagany efekt pozostał zachowany - i dwukrotnie na różnych etapach pracy odkryła, że magia przepływająca przez włókna była zachwiana. Pruła więc to, co stworzyła, odseparowując od siebie kolejne elementy, by złączyć je ze sobą od początku, pruła znowu i znowu zaczynała, aż wreszcie poczuła, że twór jej dłoni odpowiadał zamiarom, niezmącony, jednolity, doskonały. Gdy tak się stało, zabrała się za ozdoby, sztywną koronkową woalkę w tym samym złocistym kolorze, znacznie jednak delikatniejszą od grubości oferowanej przez przędzę upiornej ćmy, plastyczną - oraz akcenty różane, których nie mogło zabraknąć. Ledwie dostrzegalne, drobne, zarówno złote, jak i czerwone, rodowe, sprawiające wrażenie kwiatów prawdziwych i żywych, rosnących w tkaninie. Przyjrzała się swojej pracy surowo, poszukując mankamentów, ale ich nie znalazła. Wykończenie nie pozostawiało ni cienia wątpliwości co do ogromu poświęconej detalom uwagi, same dodatki natomiast pozostawały nienachalne, dopełniające reszty stroju i nieziemskiej urody Evandry zamiast skradać mu światła reflektorów. Spisała zatem list do arystokratki, znalazła eleganckie, karminowe pudełko, które wyłożyła miękką tkaniną, umieściwszy w środku przygotowany kapelusz, pudełko z kolei oprawiła w czarny papier zabezpieczony magicznie przed warunkami podróży, po czym posłała Puszkina do Chateau Rose, mając nadzieję, że to, co przygotowała, sprosta oczekiwaniom lady doyenne.
| tworzę elegancki kapelusz i przekazuję go Evandrze
zt
The lessons of the fire as we reach for something higher.
Yelena Mulciber
Zawód : Krawcowa w Cynobrowym Świergotniku
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
let's live in the land of yesterday, live in the grand imperial heyday.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Pamiętna – rzecz jasna co dla niektórych – noc z pierwszego na drugiego kwietnia zdawała się pójść w zapomnienie, bowiem Ramsey wciąż chodził o własnych siłach i nie poszukiwał na gwałt antidotum, zaś ja nie wylądowałem w Szpitalu Świętego Munga, czy płytkim grobie. Nie dociekałem co tam tak naprawdę zaszło, nie wnikałem w wypowiedziane słowa i sam finał spotkania, który był już dla mnie kompletną zagadką. Jak przez mgłę pamiętałem próbę utrzymania równowagi i wyjścia z lecznicy o własnych siłach, ale może tylko mi się to śniło? Obudziłem się późnym popołudniem we własnym łóżku, a Belvina nie uraczyła mnie niczym poza wściekłym spojrzeniem. Czyżbym jej też coś nagadał? Cóż na milczenie bab były dwa wytłumaczenia, bo przecież zawsze miały coś do powiedzenia; obraza majestatu albo obmyślanie planu zabójstwa. W ciemno wtem strzelałem, że chodziło o to drugie, ale i tak piłem cokolwiek miałem pod ręką, gdyż chyba jeszcze nigdy równie mocno nie bolała mnie głowa. Pulsujące skronie, gorące niczym drewno pod kociołkiem czoło i te wstrętne drgawki. Pomoc odnalazłem w ognistej, bo osobista uzdrowicielka najwyraźniej wzięła sobie tego dnia wolne. Wielkie zaskoczenie.
Fakt, że drobna, pijacka pomyłka rozeszła się po kościach sprawił, iż nie miałem większych oporów posłać Cassandrze listu z prośbą o pomoc. Rychła odpowiedź właściwie od razu sprowadziła mnie do domostwa Mulciberów, które po chwili przemierzałem w jej towarzystwie. -Co tu dzisiaj tak pusto?- zerknąłem na dziewczynę nieco zdziwiony brakiem innych domowników. Nie sprawiali wrażenia rozrywkowych, nie przypominałem sobie aby w trakcie wcześniejszych wizyt dochodziły uszu hałasy, ale zawsze ktoś przemknął wszak mieszkało tu naprawdę sporo osób. -Obawiałaś się, że znów pomyliłem cztery kąty i narobię sobie wstydu? Taka kobieta to skarb- wygiąłem wargi w ironicznym wyrazie kiwając wolno głową, jakoby na znak zrozumienia jej podejścia.
Gdy tylko przekroczyliśmy progi pomieszczenia, ewidentnie przypominającego pracownię, mimowolnie cofnąłem się o krok. Od intensywnego zapachu ziół i specyfiku, jakiego nie mogłem zidentyfikować, mogło zakręcić się w głowie, więc potrzebowałem chwili, aby się z nim oswoić. Wiele razy gościli mnie w Niedźwiedziej Jamie, ale nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się zawędrować do tego miejsca i chyba już wiedziałem dlaczego. -Namiastka Śmiertelnego Nokturnu?- zaśmiałem się pod nosem, po czym czując na sobie jej wzrok nieznacznie wzruszyłem ramionami. -Wnioskuję, że to twój ulubiony pokój?- spytałem samemu mając swojego faworyta w Suffolk. Wychodziłem z założenia, iż każdy domownik miał podobny – czy to przeznaczony do pracy, czy odpoczynku.
Postawiłem skórzaną, już nieco przetartą torbę tuż obok krzesła, które zająłem i sięgnąłem do środka po plik manuskryptów. Położyłem je na drewnianym blacie, choć nie zamierzałem ich jeszcze omawiać. Wpierw musiałem upewnić się, że była gotów podzielić się ze mną wiedzą, bowiem co do posiadania takowej nie miałem żadnych wątpliwości. Na pewno spotkała się chociaż z jednym przypadkiem, znalazła rozwiązanie, pomogła, a zatem musiała bazować na czymś więcej jak intuicji czy doświadczeniu. -Chciałbym zaproponować czerwone wino- zacząłem wyginając wargi w lekkim uśmiechu, gdy wyciągnąłem kolejną rzecz – tym razem butelkę. -Lecz nie mam pewności, czy lubisz pić w trakcie pracy. Nie jestem koneserem, lecz powiadają, iż jest wyśmienite- nie czekając na odpowiedź rozejrzałem się za kieliszkami, ale niestety w tym musiała mnie wyręczyć. Jak dla mnie mogliśmy raczyć się alkoholem nawet z fiolek. -Mam drugą w zapasie- rzuciłem dając tym samym do zrozumienia, że rozmowa mogła nam zająć dłużej niżeli pierwotnie przypuszczała. Choć kto wie? Może domyśliła się, iż nie zajmowałbym jej czasu z błahych powodów?
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Nie miała Drew za złe tamtej pijackiej wizyty, uraczył ją wszak zaiste ciekawymi informacjami, które pomogły jej zaplanować przyszłość. Nie wszystkie może odnalazły potwierdzenie w rzeczywistości, wieści o ślicznej półwili Ramseya okazały się snute nieco na wyrost, ale lepiej było zostać ostrzeżoną zawczasu. Z kolei fakt, że Macnair najpewniej z całej hecy pamiętał niewiele, stawiał go w pozycji, która Cassandrze w żaden sposób nie przeszkadzała, ani tez z której bynajmniej nie zamierzała go wyprowadzać, ni myśląc o tym, by oświecić go prawdą. Niezależnie od tego wszystkiego jako przyjaciel Ramseya Drew był i zawsze będzie mile widzianym gościem w ich co prawda nieszczególnie gościnnym domu. Cisza była jego częstą melodią, przetykana z rzadka klawesynem dźwięczącym wieczorami pod palcami Ignotusa, uczącego Lysandry podstaw instrumentu.
- Pusto? - zdumiała się zatem, gdy umilkło meczenie kóz, w istocie jedynego dźwięku innego niżeli cykanie świerszczy czy pohukiwanie sów, rozpoznawała je już po głosie. - Ignotus jest z dziećmi na tyłach ogrodu. Varyi wraz z bratem szukałabym w okolicznych lasach. - Polowali na zwierzynę, którą należało wypatroszyć na jutrzejszy obiad. Ramsey i Yelena nie wyszli jeszcze z pracy, lecz ich nieobecność nie wydawała się niczym szczególnym. - Do lecznicy mam raptem kilka minut spokojnego spaceru, a to pozwala mi na większą swobodę w ciągu dnia. Ufam, że moje uczennice poradzą sobie pod moją nieobecność, a sprawy, które mnie od codzienności odciągnęły, okażą się tego warte - Obdarzyła Drew spojrzeniem, które nie przekazywało zbyt wiele emocji. - Oczy Lysandry, Varyi i Yeleny są w tym momencie bezpieczne. Jeśli znów masz chęć na obnażanie się, możesz uczynić to bez przeszkód - W Niedźwiedziej Jamie mieszkały aż trzy młode panny, przed którymi Namiestnikowi Suffolku co najmniej nie wypadało świecić nagim ciałem. Nie wydawała się tymi słowy ni trochę zawstydzona, nie była już dorastającą młódką, a jako medyczka pełniąca swoją profesję więcej niż dekadę, zdążyła się napatrzeć na fakturę tak samo męskiej, jak kobiecej skóry. - Dobra gospodyni dba o dobre samopoczucie zarówno gości, jak i domowników. Przysposabiam się do tej roli coraz lepiej - kontynuowała, wciąż bez skrępowania, prowadząc go przez próg domostwa - i dalej, ku schodom prowadzącym ku wyższej kondygnacji. Nie zamierzała tracić czasu w jadalni, wiedząc, że Macnaira przywiodła tu konkretna sprawa, a ona nie odmówiłaby mu pomocy. Nie znali się jeszcze tak dobrze, wystarczało jej jednak, że znali się dobrze z Ramseyem.
- Przystosowałam to pomieszczenie pod swoje szczególne potrzeby - przyznała, gdy spytał o jej preferencje. - Byłam przyzwyczajona do pracy w lecznicy, lecz tu, w Warwick, znam zdecydowanie mniej ludzi. To miejsce zapewnia mi dyskrecję, której brakuje mi w miasteczku. Każdą izbę naszego budynku należało oddać do powszechnego użytku, nie był wszak duży, a potrzeby w trakcie wojny pozostają trudne do przewidzenia. Prawdę mówiąc nie tęsknię za Nokturnem - przyznała, nieczęsto o nim w ogóle wspominała. - Był brudny i cuchnął śmiercią. Tu, na wsi, żyje nam się znacznie lepiej. Mamy więcej miejsca, a Lysa częściej się uśmiecha. Nokturn znowuż snuje się za nami jak cień. Skaza, rysa na wizerunku. Jestem pewna, że nie muszę Ci tego mówić, ale proszę cię o dyskrecję w tej sprawie. Żona namiestnika nie powinna słynąć z podobnej przeszłości - Wiedziało o niej wielu, plotki nie ucichną. Ale prawdę projektowali tacy jak oni, jak Drew, jak Deirdre, ci, którzy ją znali i ci, których słowo pozostanie w socjecie istotne. Prawda znaczenia nie miało. Znaczenie miało to kłamstwo, które zostanie wypowiedziane najwięcej razy. Drew wiedział o niej więcej nawet od jej domowników - zapewne to i dlatego obdarzyła go podobną szczerością. Darzyła ją zwykle niewielu, w tym przypadku wierzyła, że Macnair nie zamierzał zaszkodzić Ramseyowi. - Cóż to? - spytała, kładąc dłoń na jednym z manuskryptów i z uwagą przyjrzała się jego treści. Uniosła spojrzenie, gdy zaproponował wino. Nie brała do ust ni łyka alkoholu przed wizytą w lecznicy, lecz wystarczyło rzucić okiem na rozpostarte notatki, by zrozumieć, że dziś już tam nie wróci. Niewerbalne accio sprawiło, że przez otwarte okno do środka wleciały dwa eleganckie kieliszki, które łagodnym ruchem różdżki ustawiła przed Drew, pozwalając mu czynić honory. - Zaraz pomyślę, że te notatki to tylko pretekst - skwitowała krótko obietnicę drugiej butelki. Tylko w wyjątkowe okazje piła więcej niż kieliszek wina, alkohol przyćmiewał jasność umysłu, a ona miała pod opieką rannych i dwójkę dzieci.
- Pusto? - zdumiała się zatem, gdy umilkło meczenie kóz, w istocie jedynego dźwięku innego niżeli cykanie świerszczy czy pohukiwanie sów, rozpoznawała je już po głosie. - Ignotus jest z dziećmi na tyłach ogrodu. Varyi wraz z bratem szukałabym w okolicznych lasach. - Polowali na zwierzynę, którą należało wypatroszyć na jutrzejszy obiad. Ramsey i Yelena nie wyszli jeszcze z pracy, lecz ich nieobecność nie wydawała się niczym szczególnym. - Do lecznicy mam raptem kilka minut spokojnego spaceru, a to pozwala mi na większą swobodę w ciągu dnia. Ufam, że moje uczennice poradzą sobie pod moją nieobecność, a sprawy, które mnie od codzienności odciągnęły, okażą się tego warte - Obdarzyła Drew spojrzeniem, które nie przekazywało zbyt wiele emocji. - Oczy Lysandry, Varyi i Yeleny są w tym momencie bezpieczne. Jeśli znów masz chęć na obnażanie się, możesz uczynić to bez przeszkód - W Niedźwiedziej Jamie mieszkały aż trzy młode panny, przed którymi Namiestnikowi Suffolku co najmniej nie wypadało świecić nagim ciałem. Nie wydawała się tymi słowy ni trochę zawstydzona, nie była już dorastającą młódką, a jako medyczka pełniąca swoją profesję więcej niż dekadę, zdążyła się napatrzeć na fakturę tak samo męskiej, jak kobiecej skóry. - Dobra gospodyni dba o dobre samopoczucie zarówno gości, jak i domowników. Przysposabiam się do tej roli coraz lepiej - kontynuowała, wciąż bez skrępowania, prowadząc go przez próg domostwa - i dalej, ku schodom prowadzącym ku wyższej kondygnacji. Nie zamierzała tracić czasu w jadalni, wiedząc, że Macnaira przywiodła tu konkretna sprawa, a ona nie odmówiłaby mu pomocy. Nie znali się jeszcze tak dobrze, wystarczało jej jednak, że znali się dobrze z Ramseyem.
- Przystosowałam to pomieszczenie pod swoje szczególne potrzeby - przyznała, gdy spytał o jej preferencje. - Byłam przyzwyczajona do pracy w lecznicy, lecz tu, w Warwick, znam zdecydowanie mniej ludzi. To miejsce zapewnia mi dyskrecję, której brakuje mi w miasteczku. Każdą izbę naszego budynku należało oddać do powszechnego użytku, nie był wszak duży, a potrzeby w trakcie wojny pozostają trudne do przewidzenia. Prawdę mówiąc nie tęsknię za Nokturnem - przyznała, nieczęsto o nim w ogóle wspominała. - Był brudny i cuchnął śmiercią. Tu, na wsi, żyje nam się znacznie lepiej. Mamy więcej miejsca, a Lysa częściej się uśmiecha. Nokturn znowuż snuje się za nami jak cień. Skaza, rysa na wizerunku. Jestem pewna, że nie muszę Ci tego mówić, ale proszę cię o dyskrecję w tej sprawie. Żona namiestnika nie powinna słynąć z podobnej przeszłości - Wiedziało o niej wielu, plotki nie ucichną. Ale prawdę projektowali tacy jak oni, jak Drew, jak Deirdre, ci, którzy ją znali i ci, których słowo pozostanie w socjecie istotne. Prawda znaczenia nie miało. Znaczenie miało to kłamstwo, które zostanie wypowiedziane najwięcej razy. Drew wiedział o niej więcej nawet od jej domowników - zapewne to i dlatego obdarzyła go podobną szczerością. Darzyła ją zwykle niewielu, w tym przypadku wierzyła, że Macnair nie zamierzał zaszkodzić Ramseyowi. - Cóż to? - spytała, kładąc dłoń na jednym z manuskryptów i z uwagą przyjrzała się jego treści. Uniosła spojrzenie, gdy zaproponował wino. Nie brała do ust ni łyka alkoholu przed wizytą w lecznicy, lecz wystarczyło rzucić okiem na rozpostarte notatki, by zrozumieć, że dziś już tam nie wróci. Niewerbalne accio sprawiło, że przez otwarte okno do środka wleciały dwa eleganckie kieliszki, które łagodnym ruchem różdżki ustawiła przed Drew, pozwalając mu czynić honory. - Zaraz pomyślę, że te notatki to tylko pretekst - skwitowała krótko obietnicę drugiej butelki. Tylko w wyjątkowe okazje piła więcej niż kieliszek wina, alkohol przyćmiewał jasność umysłu, a ona miała pod opieką rannych i dwójkę dzieci.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Gdybym pamiętał, że palnąłem coś o jakiejś żonie i co gorsza nie mając wtem na myśli Cassandry, to złapałbym się za głowę, po czym puknął w nią kilka razy w celu sprawdzenia czy przypadkiem nie słychać tylko echa. Nie chodziło już o samo faux pas względem uzdrowicielki, ale klepanie językiem niczym młódki na jarmarkach. W męskim gronie mówiło się o wielu rzeczach, które nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego, wyjść poza utkane mury, bowiem w innej sytuacji zawsze kończyło się to awanturą. Stało się jednak inaczej, czasu cofnąć nie mogłem, podobnie jak przywrócić przebiegu oraz szczegółów tamtej nocy.
-Lasach?- zdziwiłem się. -Parają się łowiectwem?- uniosłem pytająco brew nie mając wcześniej okazji poznać Varyi oraz jej brata. Wspomnienie polowań przywiodło mi na myśl pamiętne spotkanie z krnąbrną dziewuchą, która wystawiła na siebie prywatny list gończy. Nie zamierzałem jej tropić, nie chciałem też sięgnąć po najbrutalniejsze rozwiązania, ale najzwyczajniej w świecie – dla własnej satysfakcji – zatruć życie i to przy najbliższej możliwej okazji. Gdybym tylko wiedział, że nosi nazwisko Mulciber rozrywka byłaby jeszcze ciekawsza i urozmaicona wszak mógłbym przyjąć taktykę wprowadzających zamęt szpileczek. Nie bywałem mściwy, zwykle załatwiałem sprawy raz a porządnie, lecz kobieta wyjątkowo zapadła mi w pamięć – być może przez intrygującą pewność siebie i przesadny chłód, jakim dość sztucznie starała się otoczyć. Kto wie, może popełniłem błąd w ocenie i po prostu taka była, ale mimo wszystko obstawiałem, iż tylko dla mnie przyjęła taką maskę.
-Pozwól, że przez jakiś czas będę stronił od odwiedzania twojej lecznicy- wymowny wzrok mówił wszystko. -Oczywiście najlepiej jakbym w ogóle już nie był zmuszony przekraczać jej progów, chyba że w celu obejrzenia nowego dobytku- abstrahując od sytuacji z drugiego kwietnia, to właśnie szpitale, czy lazarety kojarzyły się z uszczerbkiem na zdrowiu. Nikt nie lubił na nim podupadać lub co gorsza trafiać na kozetkę za sprawą rozległych ran.
Słysząc kolejne słowa towarzyszki roześmiałem się pod nosem i uniosłem na nią spojrzenie. Nie pamiętałem, abym się przy niej rozbierał, aczkolwiek nie wykluczyłem tego od razu zważywszy na ówczesne przekonanie, iż byłem we własnym domu. Istniało całkiem spore ryzyko, że nie skończyło się tylko na górnej części odzieży. -Pozostaje mi wierzyć, że nie widziałaś zbyt wiele, bo jeszcze się zarumienię- kpiąca nuta sugerowała – właściwie zgodnie z prawdą – iż na próżno mogła oczekiwać zaczerwienienia na policzkach. Obcy był mi wstyd, choć w tej sytuacji faktycznie wolałbym uniknąć do takowego powodów. Żadnemu mężczyźnie nie spodobałoby się, gdyby ktokolwiek pozbywał się ubrań przy ich wybrankach. Kolejną uderzającą w sedno insynuację pozostawiłem bez werbalnego komentarza. Wygiąłem jedynie wargi w ironicznym wyrazie, po czym pokręciłem zrezygnowany głową świadomie oddając jej na tym polu zwycięstwo. Mogła wmówić mi wszystko, dlatego nie zamierzałem drążyć i kąsać – od samego początku moja pozycja była stracona.
Nie przypuszczałem, że równie niechętnie będzie wspominać Nokturn. Z pewnością miał ogrom negatywnych stron i nie był odpowiedni do wychowywania dzieci, lecz gdzieś wśród tych wad znajdowało się sporo zalet. Znajome twarze nie musiały obawiać się o swój byt, ściany rzadko miały uszy, każdy dbał jedynie o własny interes tym samym unikając mieszania się w nie swoje sprawy, czarny handel kwitł i był dosłownie na wyciągnięcie ręki. Wymienione argumenty – przynajmniej dla mnie – przemawiały za tym, że pomimo szkaradnej otoczki i cuchnącego rynsztoku nie było to wcale tak odpychające miejsce. Z pewnością ponure, acz nie paskudne, szczególnie jeśli zainteresowania opierały się o nielegalne aspekty. Wbrew pozorom po powrocie do Londynu znalazłem tam o wiele więcej zleceń i tym samym zarobiłem galeonów, niżeli w trakcie całego pobytu na wschodnich ziemiach. Ludzie wiedzieli gdzie pytać i szukać – po nitce do kłębka. -Na żonę namiestnika powinni patrzeć przez pryzmat tego czym się para i jak wiele uczyniła dla sprawy, niżeli przez miejsce poprzedniego zamieszkania- pokręciłem głową nieco poirytowany. W pewien irracjonalny sposób drażnił mnie ten wyświechtany i zakorzeniony w łbach podział na lepszych oraz gorszych ze względu na ciężkość sakwy. Bo czyż nie o to poniekąd się rozchodziło? Mieszkania na Nokturnie były tanie i choć w podobnych cenach można było znaleźć coś za miastem, to nie każdy preferował ciszę oraz spokój. Oczywiście można było oprzeć się o konkretniejszy argument, a mianowicie łatki naklejane mieszkańcom, choć to też było ułudą. -Przywykłem, że utożsamiają mnie z tą dzielnicą i niekoniecznie czuje z tego powodu dyskomfort- wzruszyłem ramionami.
-Zachowam jednak dyskrecję, jeśli ci na niej zależy- odparłem pewnym tonem. Najwyraźniej miała swoje powody i nie mi było decydować o ich słuszności.
Szelmowski uśmiech ponownie zawitał na moich wargach, gdy na blacie drewnianego stołu zatrzymały się dwa elegancko zdobione kielichy, bowiem świadczyło to o niemej zgodzie na skosztowanie trunku. Nie odpowiedziawszy na pytanie uzupełniłem je, po czym uniosłem w geście toastu. -Nie ma tu żadnych pretekstów. Druga butelka jest dowodem na to, że zajmę ci całe popołudnie, może nawet wieczór. Mam nadzieję, że Ramsey potrafi samodzielnie zagrzać sobie rosół, a jeśli nie to będzie musiał uzbroić się w cierpliwość, tudzież ja ponownie wrócę od ciebie bladym świtem- zaśmiałem się pod nosem rzecz jasna żartując. Nie planowałem marnować jej czasu - pragnąłem tylko niezbędnych do dalszych badań informacji.
Zerknąłem na manuskrypty i wolną dłonią zacząłem przekładać plik w poszukiwaniu tego, gdzie zapisałem nazwę konkretnej choroby będącej celem dzisiejszej wizyty. Śmiertelna bladość – brzmiał nagłówek, a reszta strony pozostawała pusta. Uderzyłem w nią kilkukrotnie palcem i przeniosłem spojrzenie na Cassandrę. -Opowiesz mi o niej coś więcej? O genezie, objawach, możliwościach leczenia? Muszę wiedzieć wszystko, każdy, nawet najmniejszy detal- bez tej wiedzy mogłem snuć tylko domysły, co mogło okazać się najlepszym kluczem do umocnienia planowanego przekleństwa. Musiałem przeanalizować mocne i słabe strony wszystkich rozwiązań, znaleźć właściwy punkt zaczepienia, i o niego oprzeć fundament klątwy. Jednak wychodziłem z założenia, że to właśnie choroba genetyczna była niepodważalną skazą na zdrowiu, rysą, w której mogłem drążyć, aż do uzyskania zadowalających efektów. Była niczym naczynie, z jakiego runiczne znaki mogły czerpać swą potęgę – zakorzenione i puszczone na wolność niczym pasożyt żerujący na swej ofierze. Potrzebowałem utwierdzenia w tym przekonaniu, a takowe mogła mi zapewnić tylko i wyłącznie wiedza towarzyszki.
-Lasach?- zdziwiłem się. -Parają się łowiectwem?- uniosłem pytająco brew nie mając wcześniej okazji poznać Varyi oraz jej brata. Wspomnienie polowań przywiodło mi na myśl pamiętne spotkanie z krnąbrną dziewuchą, która wystawiła na siebie prywatny list gończy. Nie zamierzałem jej tropić, nie chciałem też sięgnąć po najbrutalniejsze rozwiązania, ale najzwyczajniej w świecie – dla własnej satysfakcji – zatruć życie i to przy najbliższej możliwej okazji. Gdybym tylko wiedział, że nosi nazwisko Mulciber rozrywka byłaby jeszcze ciekawsza i urozmaicona wszak mógłbym przyjąć taktykę wprowadzających zamęt szpileczek. Nie bywałem mściwy, zwykle załatwiałem sprawy raz a porządnie, lecz kobieta wyjątkowo zapadła mi w pamięć – być może przez intrygującą pewność siebie i przesadny chłód, jakim dość sztucznie starała się otoczyć. Kto wie, może popełniłem błąd w ocenie i po prostu taka była, ale mimo wszystko obstawiałem, iż tylko dla mnie przyjęła taką maskę.
-Pozwól, że przez jakiś czas będę stronił od odwiedzania twojej lecznicy- wymowny wzrok mówił wszystko. -Oczywiście najlepiej jakbym w ogóle już nie był zmuszony przekraczać jej progów, chyba że w celu obejrzenia nowego dobytku- abstrahując od sytuacji z drugiego kwietnia, to właśnie szpitale, czy lazarety kojarzyły się z uszczerbkiem na zdrowiu. Nikt nie lubił na nim podupadać lub co gorsza trafiać na kozetkę za sprawą rozległych ran.
Słysząc kolejne słowa towarzyszki roześmiałem się pod nosem i uniosłem na nią spojrzenie. Nie pamiętałem, abym się przy niej rozbierał, aczkolwiek nie wykluczyłem tego od razu zważywszy na ówczesne przekonanie, iż byłem we własnym domu. Istniało całkiem spore ryzyko, że nie skończyło się tylko na górnej części odzieży. -Pozostaje mi wierzyć, że nie widziałaś zbyt wiele, bo jeszcze się zarumienię- kpiąca nuta sugerowała – właściwie zgodnie z prawdą – iż na próżno mogła oczekiwać zaczerwienienia na policzkach. Obcy był mi wstyd, choć w tej sytuacji faktycznie wolałbym uniknąć do takowego powodów. Żadnemu mężczyźnie nie spodobałoby się, gdyby ktokolwiek pozbywał się ubrań przy ich wybrankach. Kolejną uderzającą w sedno insynuację pozostawiłem bez werbalnego komentarza. Wygiąłem jedynie wargi w ironicznym wyrazie, po czym pokręciłem zrezygnowany głową świadomie oddając jej na tym polu zwycięstwo. Mogła wmówić mi wszystko, dlatego nie zamierzałem drążyć i kąsać – od samego początku moja pozycja była stracona.
Nie przypuszczałem, że równie niechętnie będzie wspominać Nokturn. Z pewnością miał ogrom negatywnych stron i nie był odpowiedni do wychowywania dzieci, lecz gdzieś wśród tych wad znajdowało się sporo zalet. Znajome twarze nie musiały obawiać się o swój byt, ściany rzadko miały uszy, każdy dbał jedynie o własny interes tym samym unikając mieszania się w nie swoje sprawy, czarny handel kwitł i był dosłownie na wyciągnięcie ręki. Wymienione argumenty – przynajmniej dla mnie – przemawiały za tym, że pomimo szkaradnej otoczki i cuchnącego rynsztoku nie było to wcale tak odpychające miejsce. Z pewnością ponure, acz nie paskudne, szczególnie jeśli zainteresowania opierały się o nielegalne aspekty. Wbrew pozorom po powrocie do Londynu znalazłem tam o wiele więcej zleceń i tym samym zarobiłem galeonów, niżeli w trakcie całego pobytu na wschodnich ziemiach. Ludzie wiedzieli gdzie pytać i szukać – po nitce do kłębka. -Na żonę namiestnika powinni patrzeć przez pryzmat tego czym się para i jak wiele uczyniła dla sprawy, niżeli przez miejsce poprzedniego zamieszkania- pokręciłem głową nieco poirytowany. W pewien irracjonalny sposób drażnił mnie ten wyświechtany i zakorzeniony w łbach podział na lepszych oraz gorszych ze względu na ciężkość sakwy. Bo czyż nie o to poniekąd się rozchodziło? Mieszkania na Nokturnie były tanie i choć w podobnych cenach można było znaleźć coś za miastem, to nie każdy preferował ciszę oraz spokój. Oczywiście można było oprzeć się o konkretniejszy argument, a mianowicie łatki naklejane mieszkańcom, choć to też było ułudą. -Przywykłem, że utożsamiają mnie z tą dzielnicą i niekoniecznie czuje z tego powodu dyskomfort- wzruszyłem ramionami.
-Zachowam jednak dyskrecję, jeśli ci na niej zależy- odparłem pewnym tonem. Najwyraźniej miała swoje powody i nie mi było decydować o ich słuszności.
Szelmowski uśmiech ponownie zawitał na moich wargach, gdy na blacie drewnianego stołu zatrzymały się dwa elegancko zdobione kielichy, bowiem świadczyło to o niemej zgodzie na skosztowanie trunku. Nie odpowiedziawszy na pytanie uzupełniłem je, po czym uniosłem w geście toastu. -Nie ma tu żadnych pretekstów. Druga butelka jest dowodem na to, że zajmę ci całe popołudnie, może nawet wieczór. Mam nadzieję, że Ramsey potrafi samodzielnie zagrzać sobie rosół, a jeśli nie to będzie musiał uzbroić się w cierpliwość, tudzież ja ponownie wrócę od ciebie bladym świtem- zaśmiałem się pod nosem rzecz jasna żartując. Nie planowałem marnować jej czasu - pragnąłem tylko niezbędnych do dalszych badań informacji.
Zerknąłem na manuskrypty i wolną dłonią zacząłem przekładać plik w poszukiwaniu tego, gdzie zapisałem nazwę konkretnej choroby będącej celem dzisiejszej wizyty. Śmiertelna bladość – brzmiał nagłówek, a reszta strony pozostawała pusta. Uderzyłem w nią kilkukrotnie palcem i przeniosłem spojrzenie na Cassandrę. -Opowiesz mi o niej coś więcej? O genezie, objawach, możliwościach leczenia? Muszę wiedzieć wszystko, każdy, nawet najmniejszy detal- bez tej wiedzy mogłem snuć tylko domysły, co mogło okazać się najlepszym kluczem do umocnienia planowanego przekleństwa. Musiałem przeanalizować mocne i słabe strony wszystkich rozwiązań, znaleźć właściwy punkt zaczepienia, i o niego oprzeć fundament klątwy. Jednak wychodziłem z założenia, że to właśnie choroba genetyczna była niepodważalną skazą na zdrowiu, rysą, w której mogłem drążyć, aż do uzyskania zadowalających efektów. Była niczym naczynie, z jakiego runiczne znaki mogły czerpać swą potęgę – zakorzenione i puszczone na wolność niczym pasożyt żerujący na swej ofierze. Potrzebowałem utwierdzenia w tym przekonaniu, a takowe mogła mi zapewnić tylko i wyłącznie wiedza towarzyszki.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
- Tak - przytaknęła na refleksję Drew, nie dostrzegając w tym niczego zadziwiającego. Polowania były przecież powszechne jako mało wysublimowany, jej zdaniem, sport charakterystyczny raczej dla wyższych sfer, do których przecież nigdy wcześniej nie należała. To, co wydawało jej się nowością, to zaangażowanie Varyi, gdy hubertusy dominowali mężczyźni. - Kusza jest dla Varyi jak przedłużenie ręki, powinieneś kiedyś zobaczyć ją w akcji - zapewniła, sądząc że pochwali tym sposobem przymioty kuzynki Ramseya. - Ufam, że pozostaniesz zdrów - zapewniła go, zupełnie jakby nie wyczuwała w jego słowach drugiego dna.
- Nie ma takiej potrzeby, o poranku zdążyłam zakryć oczy córce - dodała, równie lekkim tonem, na jego żart o rumieńcach; ona też nie była już dziewczęciem, która czerwieniłaby się na widok nagiego mężczyzny, powiła dwójkę dzieci. Uważała się jednak za kobietę, przed którą ściągać - nawet wyimaginowanych - portek nie należało, stąd nie ustała w wysiłkach zawstydzenia czarodzieja. Fakt, że w jej słowach nie było prawdy, Drew wszak zdjął tylko koszulę, nie frasował jej wcale, gdy na jego grymas odpowiedziała łagodnym uśmiechem ust.
- Przyznasz, że ludzie - czarodzieje ogółem - winni robić wiele rzeczy, których nie robią. Pomijając obnażanie się przed dziećmi, czarownice z rzadka zyskują szacunek, na który zasługują, zwłaszcza wtedy, gdy kalana jest ich reputacja. Nokturn to potworne miejsce, żaden szanujący się mężczyzna nigdy by się tam nie zapuścił - westchnęła z niekrytą ironią, słowa Macnaira były dla niej prawdą równie oczywistą, co naiwną, ale wypowiedzenie jej na głos przez śmierciożercę wydało jej się nawet uprzejme, może do momentu, w którym wskazał na siebie - tak jakby ktokolwiek i kiedykolwiek zamierzał mierzyć ich równą miarą, ale męskie niezrozumienie tej kwestii nie zadziwiało jej już od dawna. - Dziękuję - odpowiedziała, darując sobie zbędne komentarze.
Również te dotyczące rosołu - jej rola była większa, niżeli rola kucharki, a odkąd w opiece nad domem pomagały Yelena, Varya i wierny skrzat, miała znacznie więcej czasu dla siebie. Pochwyciła zatem kielich i uniosła go w toaście wzniesionym przez Drew, badawczo przyglądając się jego twarzy. Upiła z kielicha niewielki łyk, odstawiając naczynie na bok, by zogniskować swoją uwagę na karcie wskazanej przez Drew. Śmiertelna bladość.
- Duże ilości wina nie pomogą ci przyswoić tej wiedzy - mruknęła przy pierwszym odruchu, skinieniem głowy wskazując na krzesła przy stole, sama zajęła jedno z nich. Wyglądało na to, że rzeczywiście będą potrzebowali znacznie dłuższej chwili. - Skąd u ciebie to nagłe zainteresowanie magomedycyną? - spytała, nim podjęła temat. - Musisz wiedzieć, że choroby tego typu... atakują dużą część organizmu. Przez to mogę pokrótce wyjaśnić ci ich istotę, jednak zgłębianie jej poszczególnych objawów i korelacji to praca na długie tygodnie. Te schorzenia są rzadkie, związane z czystą krwią i, podobnie jak ona, towarzyszą od narodzin. Dla jednych okazują dowodem czystości i ceną, jaką należy zapłacić za wielkość, dla innych prozaicznym skutkiem ubocznym zbyt częstego kojarzenia krewniaczego. Mówię o tym, ponieważ ich przebieg różni się w zależności od osoby. Czasem jej przebieg jest mniej, czasem bardziej intensywny, muszę znać kontekst, o którym mówimy. Nie leży to, oczywiście, w zakresie mojej specjalizacji, nie leczyłam pacjentów z podobną przypadłością, ale mogę pomóc ci na tyle, na ile jestem w stanie. - Kolejny ruch różdżki sprawił, że przez otwarte okno do środka wleciała gruba ciężka księga oprawiona w czarną skórę, złocone litery składały się w tytuł Choroby przewlekłe. Przejęła je w dłonie płynnym ruchem, rozkładając przed sobą i zaczęła kartkować stronice, szukając właściwego rozdziału. Wkrótce odnalazła nagłówek - Śmiertelna bladość. Nie miała zwyczaju pomagać bezinteresownie, ale Drew stał po ich stronie. Zdawała sobie sprawę z jego bliskości z Ramseyem, nie zamierzała lekceważyć jego roli jako przyjaciela.
- To choroba układu krążenia - oznajmiła, jeszcze nim przemknęła wzrokiem po akapitach księgi. - Charakterystyczna jest dla niej fazowość. Ma etapy remisji, w trakcie których właściwie nie daje objawów, i okresy aktywne, w trakcie których może poważnie zaburzyć rytm dnia. Jak sama nazwa wskazuje, wywołuje bladość, za którą idzie chłodne ciało. Jest to efekt zaburzonego krążenia. Podczas napadów następuje niedokrwienie organizmu, które w skrajnych przypadkach może prowadzić do śmierci. Szczęśliwie, jest to choroba możnych, którzy są w stanie zapewnić sobie opiekę na odpowiednim poziomie. Coś interesuje cię bardziej lub mniej? - spytała, spoglądając z zastanowieniem na Drew.
- Nie ma takiej potrzeby, o poranku zdążyłam zakryć oczy córce - dodała, równie lekkim tonem, na jego żart o rumieńcach; ona też nie była już dziewczęciem, która czerwieniłaby się na widok nagiego mężczyzny, powiła dwójkę dzieci. Uważała się jednak za kobietę, przed którą ściągać - nawet wyimaginowanych - portek nie należało, stąd nie ustała w wysiłkach zawstydzenia czarodzieja. Fakt, że w jej słowach nie było prawdy, Drew wszak zdjął tylko koszulę, nie frasował jej wcale, gdy na jego grymas odpowiedziała łagodnym uśmiechem ust.
- Przyznasz, że ludzie - czarodzieje ogółem - winni robić wiele rzeczy, których nie robią. Pomijając obnażanie się przed dziećmi, czarownice z rzadka zyskują szacunek, na który zasługują, zwłaszcza wtedy, gdy kalana jest ich reputacja. Nokturn to potworne miejsce, żaden szanujący się mężczyzna nigdy by się tam nie zapuścił - westchnęła z niekrytą ironią, słowa Macnaira były dla niej prawdą równie oczywistą, co naiwną, ale wypowiedzenie jej na głos przez śmierciożercę wydało jej się nawet uprzejme, może do momentu, w którym wskazał na siebie - tak jakby ktokolwiek i kiedykolwiek zamierzał mierzyć ich równą miarą, ale męskie niezrozumienie tej kwestii nie zadziwiało jej już od dawna. - Dziękuję - odpowiedziała, darując sobie zbędne komentarze.
Również te dotyczące rosołu - jej rola była większa, niżeli rola kucharki, a odkąd w opiece nad domem pomagały Yelena, Varya i wierny skrzat, miała znacznie więcej czasu dla siebie. Pochwyciła zatem kielich i uniosła go w toaście wzniesionym przez Drew, badawczo przyglądając się jego twarzy. Upiła z kielicha niewielki łyk, odstawiając naczynie na bok, by zogniskować swoją uwagę na karcie wskazanej przez Drew. Śmiertelna bladość.
- Duże ilości wina nie pomogą ci przyswoić tej wiedzy - mruknęła przy pierwszym odruchu, skinieniem głowy wskazując na krzesła przy stole, sama zajęła jedno z nich. Wyglądało na to, że rzeczywiście będą potrzebowali znacznie dłuższej chwili. - Skąd u ciebie to nagłe zainteresowanie magomedycyną? - spytała, nim podjęła temat. - Musisz wiedzieć, że choroby tego typu... atakują dużą część organizmu. Przez to mogę pokrótce wyjaśnić ci ich istotę, jednak zgłębianie jej poszczególnych objawów i korelacji to praca na długie tygodnie. Te schorzenia są rzadkie, związane z czystą krwią i, podobnie jak ona, towarzyszą od narodzin. Dla jednych okazują dowodem czystości i ceną, jaką należy zapłacić za wielkość, dla innych prozaicznym skutkiem ubocznym zbyt częstego kojarzenia krewniaczego. Mówię o tym, ponieważ ich przebieg różni się w zależności od osoby. Czasem jej przebieg jest mniej, czasem bardziej intensywny, muszę znać kontekst, o którym mówimy. Nie leży to, oczywiście, w zakresie mojej specjalizacji, nie leczyłam pacjentów z podobną przypadłością, ale mogę pomóc ci na tyle, na ile jestem w stanie. - Kolejny ruch różdżki sprawił, że przez otwarte okno do środka wleciała gruba ciężka księga oprawiona w czarną skórę, złocone litery składały się w tytuł Choroby przewlekłe. Przejęła je w dłonie płynnym ruchem, rozkładając przed sobą i zaczęła kartkować stronice, szukając właściwego rozdziału. Wkrótce odnalazła nagłówek - Śmiertelna bladość. Nie miała zwyczaju pomagać bezinteresownie, ale Drew stał po ich stronie. Zdawała sobie sprawę z jego bliskości z Ramseyem, nie zamierzała lekceważyć jego roli jako przyjaciela.
- To choroba układu krążenia - oznajmiła, jeszcze nim przemknęła wzrokiem po akapitach księgi. - Charakterystyczna jest dla niej fazowość. Ma etapy remisji, w trakcie których właściwie nie daje objawów, i okresy aktywne, w trakcie których może poważnie zaburzyć rytm dnia. Jak sama nazwa wskazuje, wywołuje bladość, za którą idzie chłodne ciało. Jest to efekt zaburzonego krążenia. Podczas napadów następuje niedokrwienie organizmu, które w skrajnych przypadkach może prowadzić do śmierci. Szczęśliwie, jest to choroba możnych, którzy są w stanie zapewnić sobie opiekę na odpowiednim poziomie. Coś interesuje cię bardziej lub mniej? - spytała, spoglądając z zastanowieniem na Drew.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Pokiwałem wolno głową zdradzając wyrazem twarzy uznanie, bowiem mimo wieloletniego przekonania, że było to zajęcie nużące i przynoszące mało satysfakcji, to kilkanaście dni temu zmieniłem zdanie. -Z chęcią bym wziął od niej kilka lekcji- odparłem zerkając na towarzyszkę z pełną powagą. Nie urągała mi myśl pobierania nauk od płci pięknej, szczególnie jeśli słowa Cassandry nie były tylko bezpodstawnymi pochwałami. Na tyle na ile zdążyłem ją poznać uważałem, że miała umiar i potrafiła zachować trzeźwość osądów, nawet jeśli w tle stały rodzinne koligacje, dlatego nie znalazłem żadnych podstaw do jakichkolwiek wątpliwości. Stroniłem od założenia, iż to mężczyźni byli we wszystkim lepsi – nawet jeśli mówiliśmy o zajęciu przypisywanym głównie im. -Ktoś zaszedł mi za skórę i z chęcią bym się odegrał- wyjaśniłem dość lakonicznie kwestię treningu, po czym machnąłem dłonią. Z pewnością nie interesowały ją powody.
-Do tej pory ma zakryte? To jakaś forma kary, czy ostrożności?- zaśmiałem się pod nosem rozumiejąc drugie dno tej wypowiedzi. -Powiedziałbym, że żałuję wejścia do twojej lecznicy, ale nie po drodze mi z szeroko rozumianym wstydem. Wiedz jednak, iż jestem wdzięczny za- no właśnie, za co? Dobre pytanie. -Gościnę- odparłem po chwili nie mogąc powstrzymać szerokiego uśmiechu. Za własną głupotę się płaci, choć ja nawet nie znałem ceny. Cóż – żyłem, a więc nie mogło być tak źle. -Dziś nie będę rozrabiać- dodałem kończąc temat.
Spojrzałem na nią z ciekawością, gdy wzięła pod wyraźną wątpliwość moją opinię. Nie zależało mi na poprawieniu jej nastroju, nie rzucałem słów na wiatr byle tylko lepiej wypaść w jej oczach. Może i moje myślenie jak i podejście było pokrętne, nieco nielogiczne i różniące od powszechnie przyjętych założeń, jednakże nie szedłem zgodnie z nurtem. Pozycja nie uczyniła ze mnie innego człowieka, nie zmyła błędów przeszłości, nie zmieniła pochodzenia i adresu pod jakim przyszło spędzić mi młodzieńcze lata. Odkąd sięgałem pamięcią moje życie śmierdziało nokturnowskim rynsztokiem, dymem paskudnego tytoniu i wina smakiem oraz wyglądem przypominającego goblinie szczochy. Nie, żebym kiedykolwiek je próbował. Chyba. -Wbrew pozorom spisany na starty ma lepszą pozycję startową. Osoby będące na dnie już niżej nie spadną- zacząłem starając się dobrać odpowiednie słowa. Chciałem, aby zrozumiała co miałem na myśli. -Godząc się z krytyką w obawie przed jej usłyszeniem sprawiamy, że te kretyńskie przeświadczenia żyją swoim życiem i mają się dobrze. Nie wiem czy miałaś wybór, czy mogłaś dobrowolnie zdecydować się na życie poza tą nędzną okolicą, ale przy założeniu, że nie, to czy brak galeonów powinien cię definiować? Nie każdy wywodzi się z majętnego domu- nawiązałem do kwestii pieniężnej, bo to właśnie z tego powodu ja sam ponownie zawitałem w progach niechlubnej okolicy. -Nieistotne są przesłanki, uważam że czarodzieja należy oceniać przez wzgląd na jego czyny, a nie materiał, z jakiego miał uszytą szatę- wzruszyłem lekko ramionami. -Angażujesz się, wspierasz nasze działania. Obojętnie, o jakiej porze bym do ciebie zawitał, to i tak udzieliłabyś mi, czy innym rycerzom, pomocy. Nie uważasz, że winno być to bardziej docenione jak słanie uśmiechów na salonach?- zerknąłem na nią z ukosa i pokręciłem głową zdając sobie sprawę, że mimowolnie poruszyliśmy drażniący mnie temat. -Z resztą, co ja tam wiem- po raz kolejny machnąłem dłonią. -Jestem tylko nieszanującym się mężczyzną, który na Nokturnie czuje się jak w domu- wygiąłem wargi w ironicznym uśmiechu. Nie byłem urażony, gdybym podobne oceny brał do siebie to faktycznie skończyłbym jak dziewięćdziesiąt procent tamtego półświatka. -Drażnią mnie tchórzliwi, rozrzutni pozoranci. Kiedy my ryzykujemy życiem za ich ziemie, złoto i strawę mogącą napełnić brzuchy połowy Londynu, to oni pławią się w swej irracjonalnej wyższości- dorzuciłem nie mogąc się powstrzymać. -Ale proszę cię o dyskrecję w tej sprawie- zwieńczyłem puszczając jej wymownie oczko.
-Wbrew tym wszystkim twoim księgom alkohol sprawia, że wiedzę przyswajam o wiele prościej- zaśmiałem się pod nosem i po raz kolejny uniosłem kielich w geście toastu. -Oczywiście jeśli jest jego rozsądna ilość- dodałem widząc jej minę. Właściwie to nie minąłem się z prawdą – towarzyszył mi on w trakcie każdej pracy naukowej oraz analitycznej. Spędzając godziny nad manuskryptami zawsze dbałem o pełny tumbler.
-Ciekawość- rzuciłem w odpowiedzi na zadane pytanie, ale tym razem nie było to w pełni szczere. Chwyciłem w palce otwarty manuskrypt i przewróciłem stronice tak, aby ukazała się przed nią pierwsza. -Powiedzmy, że zawieszenie broni obudziło moją kreatywność- zaśmiałem się pod nosem, po czym przeniosłem spojrzenie na tytuł – klątwa fałszywego sojusznika. Tak, to nad nią pracowałem i taki tytuł roboczy jej nadałem. -Cóż złego tamtego pamiętnego wieczora, przynajmniej dla ciebie- wskazałem na nią dłonią -bym nie uczynił, to ta część dywagacji pozostaje dla mnie krystaliczna. Myślałem o tym wiele, a zrządzenie losu sprawiło, iż postanowiłem wcielić pijackie rozważania w życie. Początkowo pachniało to mrzonką, niemożliwą do zrealizowania fantazją, ale im więcej spędziłem nad tym czasu, tym bardziej skłaniam się ku sukcesowi. Wierzę w niego Cassandro, ale nie powiedzie się on bez twojego udziału. Posiadasz wiedzę, która dla mnie jest nieosiągalna. Zdawałem sobie sprawę, że moje oczy błyszczały, a twarz pozbawiona była rozbawienia, czy ironii. Było tak za każdym razem, gdy rzekomo wpadłem na genialny plan. Ten zdawał się być bardziej realny niżeli większość innych, ale czy faktycznie jej doświadczenie mogło zapewnić mi oczekiwaną furtkę? Rozwiązanie na jakie czekałem? Widziała założenia, mogła je śmiało ocenić, nawet jeśli wiązałoby się to z krytyką.
Wsłuchałem się w jej słowa, niektóre z uwag zanotowałem na czystym papierze. Nie byłem pewien co konkretnie mogło zaważyć na dalszej pracy, więc nie chciałem niczego istotnego pominąć. -Nie leczyłaś, ale zahamowałaś postęp- odparłem wskazując palcem istotny zapisek. Imię ofiary – Lucinda Selwyn. -Poprosiłem cię wtedy o pomoc, bo nie potrafiłem zatamować krwawienia. Nawet jakbym rozciął jej palec, to nie wiedziałbym jak to zrobić, ale tam lało się jak z wywróconego kociołka. Poradziłaś sobie, jest zdrów do dziś- dwuznacznie, acz w punkt. Mogła snuć domysły, ale na konkretne odpowiedzi miała przyjść pora tudzież mąż – tak, Ramsey wiedział o wszystkim.
-Klątwy w teorii mają identycznie działanie na każdej ofierze, lecz w praktyce dużą rolę odgrywają czynniki osobnicze. Dla przykładu jeśli ktoś jest niepojętnym w sztuce magii czarodziejem, to przekleństwo charłactwa stanie się trudniejsze do ściągnięcia. Jeśli zaś zaatakujesz wilkołactwem likantropa, to na logikę nic ona nie zmieni. Wielokrotnie przychodzono do mnie z prośbą o nałożenie run, ale nie zagłębiając się w charakter i zwyczaje ofiary często nie miały one większego sensu- zaśmiałem się pod nosem. -Biznes, to biznes. Oczekiwania to oczekiwania, pracy sam bym sobie nie dokładał- sprecyzowałem, pragnąc wrócić do sedna. -Oczywiście pogłębiały one pewne objawy, ale to dalej nie był upragniony efekt. Dlaczego? Bo przekleństwa żywią się tym, co w człowieku najlepsze lub pozostające poza kontrolą. Jego ambicjami, szczęściem, harmonią, a przy tym słabościami. Zapewne nasunął ci się teraz na myśl wspomniany gen, ale czy tak naprawdę był on słabością? Nie, on dawał siłę, ale trzeba było nauczyć się z niego korzystać, a to wymagało pracy i samozaparcia. Samoakceptacji- moja brew powędrowała ku górze. -Wbrew społecznej krytyki i rzekomej, wizerunkowej rysy- wymownie uniosłem kielich w geście toastu, po czym upiłem trunku. -Jeśli zaatakuję najsłabszy punkt, to klątwa zadziała silniej. Precyzyjniej. Jednak, aby to uczynić muszę o niej wiedzieć wszystko, a przynajmniej wystarczająco wiele. Nie jestem w stanie sprecyzować co okaże się kluczem- odparłem zgodnie z prawdą. Każda z run czerpała energię z innych elementów. Niemożliwym było przełożyć naszego języka na symbolikę.
Obserwowałem księgę, która wylądowała w jej dłoniach licząc, że przełoży jej treść na przystępny język. Przestałem się oszukiwać, że coś z tego bełkotu przyjdzie mi zrozumieć bez pomocy wprawionego w fach uzdrowiciela. Chłód, problemy z krążeniem, niedokrwienie, śmierć. Subtelne połączenie. Zanotowałem wyrywki jej słów, po czym wraz z pytaniem moje spojrzenie powędrowało ku czarownicy. -Śmierć- odparłem bez zastanowienia. -Jakie czynniki zwiększają ryzyko?- zdawałem sobie sprawę, że będę musiał dźwignąć ciężar odpowiedzialności. Aktywacja wadliwego genu miała sprawić, że klątwa wywrze większe piętno, zakorzeni się niczym pasożyt w każdej komórce jej ciała. Każdym skrawku, nerwie i narządzie. Będzie niczym płuca, bez których nie mogła oddychać. -Czy te okresy aktywne mają przebieg mniej lub bardziej gwałtowny? Są co do tego wytyczne, czy to wróżenie z fusów?- spytałem. -Co musi się zdarzyć, aby w ogóle gen się uaktywnił?- pytań nie było końca, ale wino nie było powodem naszego spotkania. Czułem, że od początku była tego świadoma.
-Do tej pory ma zakryte? To jakaś forma kary, czy ostrożności?- zaśmiałem się pod nosem rozumiejąc drugie dno tej wypowiedzi. -Powiedziałbym, że żałuję wejścia do twojej lecznicy, ale nie po drodze mi z szeroko rozumianym wstydem. Wiedz jednak, iż jestem wdzięczny za- no właśnie, za co? Dobre pytanie. -Gościnę- odparłem po chwili nie mogąc powstrzymać szerokiego uśmiechu. Za własną głupotę się płaci, choć ja nawet nie znałem ceny. Cóż – żyłem, a więc nie mogło być tak źle. -Dziś nie będę rozrabiać- dodałem kończąc temat.
Spojrzałem na nią z ciekawością, gdy wzięła pod wyraźną wątpliwość moją opinię. Nie zależało mi na poprawieniu jej nastroju, nie rzucałem słów na wiatr byle tylko lepiej wypaść w jej oczach. Może i moje myślenie jak i podejście było pokrętne, nieco nielogiczne i różniące od powszechnie przyjętych założeń, jednakże nie szedłem zgodnie z nurtem. Pozycja nie uczyniła ze mnie innego człowieka, nie zmyła błędów przeszłości, nie zmieniła pochodzenia i adresu pod jakim przyszło spędzić mi młodzieńcze lata. Odkąd sięgałem pamięcią moje życie śmierdziało nokturnowskim rynsztokiem, dymem paskudnego tytoniu i wina smakiem oraz wyglądem przypominającego goblinie szczochy. Nie, żebym kiedykolwiek je próbował. Chyba. -Wbrew pozorom spisany na starty ma lepszą pozycję startową. Osoby będące na dnie już niżej nie spadną- zacząłem starając się dobrać odpowiednie słowa. Chciałem, aby zrozumiała co miałem na myśli. -Godząc się z krytyką w obawie przed jej usłyszeniem sprawiamy, że te kretyńskie przeświadczenia żyją swoim życiem i mają się dobrze. Nie wiem czy miałaś wybór, czy mogłaś dobrowolnie zdecydować się na życie poza tą nędzną okolicą, ale przy założeniu, że nie, to czy brak galeonów powinien cię definiować? Nie każdy wywodzi się z majętnego domu- nawiązałem do kwestii pieniężnej, bo to właśnie z tego powodu ja sam ponownie zawitałem w progach niechlubnej okolicy. -Nieistotne są przesłanki, uważam że czarodzieja należy oceniać przez wzgląd na jego czyny, a nie materiał, z jakiego miał uszytą szatę- wzruszyłem lekko ramionami. -Angażujesz się, wspierasz nasze działania. Obojętnie, o jakiej porze bym do ciebie zawitał, to i tak udzieliłabyś mi, czy innym rycerzom, pomocy. Nie uważasz, że winno być to bardziej docenione jak słanie uśmiechów na salonach?- zerknąłem na nią z ukosa i pokręciłem głową zdając sobie sprawę, że mimowolnie poruszyliśmy drażniący mnie temat. -Z resztą, co ja tam wiem- po raz kolejny machnąłem dłonią. -Jestem tylko nieszanującym się mężczyzną, który na Nokturnie czuje się jak w domu- wygiąłem wargi w ironicznym uśmiechu. Nie byłem urażony, gdybym podobne oceny brał do siebie to faktycznie skończyłbym jak dziewięćdziesiąt procent tamtego półświatka. -Drażnią mnie tchórzliwi, rozrzutni pozoranci. Kiedy my ryzykujemy życiem za ich ziemie, złoto i strawę mogącą napełnić brzuchy połowy Londynu, to oni pławią się w swej irracjonalnej wyższości- dorzuciłem nie mogąc się powstrzymać. -Ale proszę cię o dyskrecję w tej sprawie- zwieńczyłem puszczając jej wymownie oczko.
-Wbrew tym wszystkim twoim księgom alkohol sprawia, że wiedzę przyswajam o wiele prościej- zaśmiałem się pod nosem i po raz kolejny uniosłem kielich w geście toastu. -Oczywiście jeśli jest jego rozsądna ilość- dodałem widząc jej minę. Właściwie to nie minąłem się z prawdą – towarzyszył mi on w trakcie każdej pracy naukowej oraz analitycznej. Spędzając godziny nad manuskryptami zawsze dbałem o pełny tumbler.
-Ciekawość- rzuciłem w odpowiedzi na zadane pytanie, ale tym razem nie było to w pełni szczere. Chwyciłem w palce otwarty manuskrypt i przewróciłem stronice tak, aby ukazała się przed nią pierwsza. -Powiedzmy, że zawieszenie broni obudziło moją kreatywność- zaśmiałem się pod nosem, po czym przeniosłem spojrzenie na tytuł – klątwa fałszywego sojusznika. Tak, to nad nią pracowałem i taki tytuł roboczy jej nadałem. -Cóż złego tamtego pamiętnego wieczora, przynajmniej dla ciebie- wskazałem na nią dłonią -bym nie uczynił, to ta część dywagacji pozostaje dla mnie krystaliczna. Myślałem o tym wiele, a zrządzenie losu sprawiło, iż postanowiłem wcielić pijackie rozważania w życie. Początkowo pachniało to mrzonką, niemożliwą do zrealizowania fantazją, ale im więcej spędziłem nad tym czasu, tym bardziej skłaniam się ku sukcesowi. Wierzę w niego Cassandro, ale nie powiedzie się on bez twojego udziału. Posiadasz wiedzę, która dla mnie jest nieosiągalna. Zdawałem sobie sprawę, że moje oczy błyszczały, a twarz pozbawiona była rozbawienia, czy ironii. Było tak za każdym razem, gdy rzekomo wpadłem na genialny plan. Ten zdawał się być bardziej realny niżeli większość innych, ale czy faktycznie jej doświadczenie mogło zapewnić mi oczekiwaną furtkę? Rozwiązanie na jakie czekałem? Widziała założenia, mogła je śmiało ocenić, nawet jeśli wiązałoby się to z krytyką.
Wsłuchałem się w jej słowa, niektóre z uwag zanotowałem na czystym papierze. Nie byłem pewien co konkretnie mogło zaważyć na dalszej pracy, więc nie chciałem niczego istotnego pominąć. -Nie leczyłaś, ale zahamowałaś postęp- odparłem wskazując palcem istotny zapisek. Imię ofiary – Lucinda Selwyn. -Poprosiłem cię wtedy o pomoc, bo nie potrafiłem zatamować krwawienia. Nawet jakbym rozciął jej palec, to nie wiedziałbym jak to zrobić, ale tam lało się jak z wywróconego kociołka. Poradziłaś sobie, jest zdrów do dziś- dwuznacznie, acz w punkt. Mogła snuć domysły, ale na konkretne odpowiedzi miała przyjść pora tudzież mąż – tak, Ramsey wiedział o wszystkim.
-Klątwy w teorii mają identycznie działanie na każdej ofierze, lecz w praktyce dużą rolę odgrywają czynniki osobnicze. Dla przykładu jeśli ktoś jest niepojętnym w sztuce magii czarodziejem, to przekleństwo charłactwa stanie się trudniejsze do ściągnięcia. Jeśli zaś zaatakujesz wilkołactwem likantropa, to na logikę nic ona nie zmieni. Wielokrotnie przychodzono do mnie z prośbą o nałożenie run, ale nie zagłębiając się w charakter i zwyczaje ofiary często nie miały one większego sensu- zaśmiałem się pod nosem. -Biznes, to biznes. Oczekiwania to oczekiwania, pracy sam bym sobie nie dokładał- sprecyzowałem, pragnąc wrócić do sedna. -Oczywiście pogłębiały one pewne objawy, ale to dalej nie był upragniony efekt. Dlaczego? Bo przekleństwa żywią się tym, co w człowieku najlepsze lub pozostające poza kontrolą. Jego ambicjami, szczęściem, harmonią, a przy tym słabościami. Zapewne nasunął ci się teraz na myśl wspomniany gen, ale czy tak naprawdę był on słabością? Nie, on dawał siłę, ale trzeba było nauczyć się z niego korzystać, a to wymagało pracy i samozaparcia. Samoakceptacji- moja brew powędrowała ku górze. -Wbrew społecznej krytyki i rzekomej, wizerunkowej rysy- wymownie uniosłem kielich w geście toastu, po czym upiłem trunku. -Jeśli zaatakuję najsłabszy punkt, to klątwa zadziała silniej. Precyzyjniej. Jednak, aby to uczynić muszę o niej wiedzieć wszystko, a przynajmniej wystarczająco wiele. Nie jestem w stanie sprecyzować co okaże się kluczem- odparłem zgodnie z prawdą. Każda z run czerpała energię z innych elementów. Niemożliwym było przełożyć naszego języka na symbolikę.
Obserwowałem księgę, która wylądowała w jej dłoniach licząc, że przełoży jej treść na przystępny język. Przestałem się oszukiwać, że coś z tego bełkotu przyjdzie mi zrozumieć bez pomocy wprawionego w fach uzdrowiciela. Chłód, problemy z krążeniem, niedokrwienie, śmierć. Subtelne połączenie. Zanotowałem wyrywki jej słów, po czym wraz z pytaniem moje spojrzenie powędrowało ku czarownicy. -Śmierć- odparłem bez zastanowienia. -Jakie czynniki zwiększają ryzyko?- zdawałem sobie sprawę, że będę musiał dźwignąć ciężar odpowiedzialności. Aktywacja wadliwego genu miała sprawić, że klątwa wywrze większe piętno, zakorzeni się niczym pasożyt w każdej komórce jej ciała. Każdym skrawku, nerwie i narządzie. Będzie niczym płuca, bez których nie mogła oddychać. -Czy te okresy aktywne mają przebieg mniej lub bardziej gwałtowny? Są co do tego wytyczne, czy to wróżenie z fusów?- spytałem. -Co musi się zdarzyć, aby w ogóle gen się uaktywnił?- pytań nie było końca, ale wino nie było powodem naszego spotkania. Czułem, że od początku była tego świadoma.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
- Sarna podgryza ci róże w ogrodzie? - spytała z rozbawieniem, bo nie spodziewała się, że Drew zamierzał zapolować w ten sposób na innego czarodzieja; nie spodziewała się też w jego ogrodach pięknych kwiatów, ale mogło przemawiać przez nią uprzedzenie - słyszała, że wprowadził się do dużej posiadłości na nowych ziemiach. - Może zdołacie się minąć, to z nią pomówisz. Jestem przekonana, że będzie bardziej niż zadowolona mogąc ci pomóc - oznajmiła, nie tylko kurtuazyjnie. Varya przyjechała z daleka, nie miała wielu znajomych, towarzystwo dobrze jej zrobi. A zwłaszcza towarzystwo, w którym mogła oddać się swojej pasji.
- Nie, zakrywam mojej kilkulatce oczy tylko na widok nagich mężczyzn. Nie zdarzyło się to w jej życiu wiele razy - sprostowała swoją wypowiedź, bez rozbawienia, ale ze spokojem poprzedniej wypowiedzi, z zainteresowaniem świdrując spojrzeniem Macnaira. Spodziewała się, że kobiety wstydu w nim nie budzą, ale, na Merlina, mówił o jej córce. - Oczywiście, że jesteś - wdzięczny za gościnę, przytaknęła mu powściągliwie, z zawodem wymalowanym na twarzy. Najwyraźniej oczekiwała większej skruchy.
Naturalnie, zgadzała się z Drew; nigdy nie lubiła grać pierwszych skrzypiec, przyjmując tę pozycję jako zwyczajnie niebezpieczną - najmocniej bolał upadek z wysokiego konia. Nie znała bogactw, nigdy ich nie miała, większość życia spędziła w biedzie. Nie można było jednak udawać, że pieniądze niczego nie zmieniały - Ramsey oświadczał się jej więcej niż raz, przyjęła go dopiero, kiedy zaczął mieć pieniądze. Poważne pieniądze. A taka pozycja niosła za sobą nowe obowiązki, prezencja i historia była jedną z nich. Nawet gdyby nie interesowała się opiniami na swój temat, to musiała pamiętać, że ta sama opinia rzutowała zarówno na Ramseya - mając wpływ na jego pozycje - jak i na jej dzieci.
- Sądzisz, że to ja jestem kimś, komu trzeba to tłumaczyć? - spytała zatem przewrotnie, lokując spojrzenie na jego twarzy, badawcze. Postąpiła ku niemu kilka kroków, po to tylko, by przejść obok i przyjrzeć się jego twarzy z bliższa. - Że potrzebuję pociechy? - pytała, mijając go w drodze do stołu. Coś drgającego w jej ustach zdradzało, że wcale nie myślała tak naprawdę, dawno już zrozumiała, że słabości mogły stać się siłą, jeśli zostaną odpowiednio wykorzystane. Mało kto tak dobrze jak ona potrafił zrozumieć, jak doskonałą pozycję dawała ktoś, kto pozostawał niepozorny. Była taką całe życie, dziś zaś mogła wiele, choć ze swoim wpływem na Ramseya nie afiszowała się nigdy. Czy w pełni rozumiał to Macnair? Srogo się mylił, jeśli sądził, że dostrzegała swoją rolę jako rolę salonowej lalki. - Zaskakujące poglądy z ust kogoś, kto odgrywa tak ważną rolę w walce o czystą krew. - Czy urodzenie nie miało znaczenia? Prowokowała, chcąc wskazać mu luki w jego słowach, bo, jakkolwiek prawdziwe, umykały rzeczywistości, w której się znaleźli. Macnair też nie był częścią świata wielkich bogactw - mógł się przed nim bronić - ale jeśli chciał coś znaczyć, będzie musiał zatańczyć w rytm tej samej melodii, co wszyscy. - Nie bieda zaprowadziła mnie na Nokturn, moja matka doskonale zarabia, choć budzi zgorszenie niezamężnym stanem. To był nieszczęśliwy wypadek, zniknęłam z innego powodu. - Genów. Genów trzeciego oka. Rzadko o tym mówiła, ale Macnair nie należał do tych, którzy mogliby z tego powodu zwątpić w jej kompetencje. Wykazała się nimi więcej niż raz. - Czy materiał, z którego szyjemy szatę rzeczywiście nie ma znaczenia? Czy da się uciec od tego, kim się urodziliśmy? Nie wszystko da się zmienić, na wiele przymiotów wpływu nie mamy i nigdy mieć nie będziemy. Czyny tego nie zmienią. - Nie tylko na krew, geny niosły wiele tak darów jak przywar. Choćby choroby, o których mieli dziś pomówić. - Widzisz, sęk w tym, że społeczeństwo zwykło wybaczać nieszanowanie się mężczyznom, z rzadka zaś kobietom, bowiem to drugie urąga honorowi tych pierwszych, silnych pozornie, kruchych od wewnątrz. Próby taranowania grubego muru z góry skazane są na porażkę, jednak gdy brutalna siła zawodzi, pozostaje spryt i podstęp. Czasem... silniejsze jest to, co niedostrzegalne dla oka. Ignorowanie słabości nie sprzyja rozwojowi, prowadzi na dno. Sztuką jest nauczyć się żyć z ich bagażem i sprawić, by inni go nie dostrzegali - pozornie od niechcenia poprawiła drobne buteleczki wypełnione eliksirami o jaskrawych barwach nierówno stojące na mijanej półce, trucizna była jedną z broni, która działała doskonale, a której nie dało się użyć odpowiednio, tracąc pozycję. Nie prosiła go o dyskrecję z powodu niskiej samooceny. Prosiła o nią, bo dobra reputacja była jej potrzebna. - Niemniej, twoje słowa są bardzo pocieszające. Dziękuję, cieszy mnie, że moje zdolności są w stanie was wspomóc - odparła mimo to, przyglądając mu się z dziwnym błyskiem w oku i ciepłym uśmiechem na twarzy - jakby rzeczywiście była mu wdzięczna za wypowiedziane słowa i jakby rzeczywiście potrzebowała potwierdzenia własnej użyteczności. Na tym właśnie polega niepozorność, Drew, bez moich zdolności połowa z was od dawna byłaby już martwa, druga połowa chorowała na sinicę, a w obu tych grupach znaleźliby się czarodzieje tacy jak Macnair dzisiaj - poszukujący prawdy w dziedzinach, w których poruszała się tak sprawnie, zagubieni jak ślepe dzieci we mgle, pogodzeni z niewiedzą. - Znasz moją dyskrecję nie od dziś. W rozdrażnieniu hipokryzją jesteśmy zgodni - przytaknęła, nim skupiła się na pracy.
- Nie wątpię, że prościej, powątpiewam jednak, czy dokładnie i czy na długo. Trucizną może być wszystko, nawet woda, decyduje o tym nie substancja, a jej dawka. To credo wisi pod niejedną pracownią alchemiczną i pod niejedną apteką. A twoja dawka, drogi Drew, przekracza pewne ogólnie przyjęte normy i może pewnego dnia upomnieć się o konsekwencje. Jeśli przypomnisz mi, ile masz lat, być może oszacuję ci orientacyjnie datę, żebyś mógł do tego czasu domknąć swoje sprawy - oznajmiła spokojnie, badając jego twarz spojrzeniem, raczej zmartwionym niż oceniającym. Zająwszy miejsce przy stole wsłuchała się w jego opowieść.
- Tak - zmarszczyła brew. - Pamiętam ją. - Krew, którą upuściła. Sytuacja była ciężka, ale została opanowana, z zainteresowaniem uniosła wzrok na Macnaira. Mówili o kobiecie, którą był zainteresowany nie pierwszy raz. Przeniosła ku niemu wzrok, z zainteresowaniem wysłuchując wykładu o zaawansowanych klątwach osobniczych. Skinęła głową, gdy wspomniał o słabości, nie reagując jednak na wspomnienie o wizerunkowej rysie, nie spodziewała się, by mniej surowo oceniany mężczyzna był w stanie pojąć tę kwestię. - Nie rozmawiamy ani o klątwie charłactwa, ani wilkołactwa. O jakiej zatem? - spytała wprost, zastanawiając się, dlaczego tak okrężnie kluczył wokół tematu.
- Śmierć jest właściwie efektem ubocznym choroby, efektem nagromadzonych i nieleczonych objawów. Krew jest zbyt słaba, by odpowiednio przetransportować do ciała wszystkie konieczne wartości odżywcze. Jako podstawowy czynnik wskazałabym zatem niskowartościową dietę, o którą nie jest trudno dzisiaj. Z najpoważniejszym stanem mamy do czynienia wówczas, gdy krew nie odżywia serca. Pozbawione powietrza - po prostu - zaczyna się dusić. Ryzyko zależy od ogólnego stanu zdrowia, choć istotne mogą się okazać niektóre zatrucia upośledzające pobieranie tlenu. W znacznie trudniejszej sytuacji będą zawsze osoby o większej tuszy - ich żyły często są niedrożne, a przerośnięta tkanka tłuszczowa... jakby to ująć, utrudnia poprawne odżywienie organizmu. - Starała się sięgać po słowa proste, uproszczając też same procesy, tak, by Drew był w stanie je zrozumieć. Mgliście pamiętała sylwetkę tamtej czarownicy, ale pamiętała. - Ach, i stres. Podniesiony poziom stresu w organizmie znacząco wpływa na objawy Musisz pamiętać, że stresem jest każda sytuacja niekomfortowa dla ciała, wiążąca się z niepokojem, strachem, niepewnością lub zagubieniem. - Podobnie jak dieta - brzmiało jak coś, co towarzyszyło dzisiaj każdemu. - Gwałtowność przebiegu zależy od tego, jak daleko posunięte są zmiany, krótko mówiąc jest to kwestia mocno indywidualna. Zaostrzenie może nastąpić w wyniku nagłego pojawienia się różnych czynników ryzyka - jak, na przykład, strachu. Jest jednak również efektem lat poprawnego leczenia lub zaniedbań, w zależności od sytuacji pacjenta. Nie nazwałabym tego wróżeniem z fusów, raczej wróżeniem z ciała, które zawsze nosi historię choroby. Co się zaś tyczy aktywacji genu, można być jego nosicielem, przekazać go dzieciom, samemu nigdy nie chorując, nie jest pewne, czy jest to gen nieaktywny, który mógł się aktywować, czy jest to gen jedynie przekazujący chorobę. Większość pacjentów doświadcza pierwszych objawów w wieku dziecięcym. Nie słyszałam o przypadku, by choroba uaktywniła się w dorosłości. Słabsze zdrowie, chwilowe osłabienie organizmu wywołane chorobą, krwotoki obojętnej przyczyny, to zdarza się dzieciom często.
- Nie, zakrywam mojej kilkulatce oczy tylko na widok nagich mężczyzn. Nie zdarzyło się to w jej życiu wiele razy - sprostowała swoją wypowiedź, bez rozbawienia, ale ze spokojem poprzedniej wypowiedzi, z zainteresowaniem świdrując spojrzeniem Macnaira. Spodziewała się, że kobiety wstydu w nim nie budzą, ale, na Merlina, mówił o jej córce. - Oczywiście, że jesteś - wdzięczny za gościnę, przytaknęła mu powściągliwie, z zawodem wymalowanym na twarzy. Najwyraźniej oczekiwała większej skruchy.
Naturalnie, zgadzała się z Drew; nigdy nie lubiła grać pierwszych skrzypiec, przyjmując tę pozycję jako zwyczajnie niebezpieczną - najmocniej bolał upadek z wysokiego konia. Nie znała bogactw, nigdy ich nie miała, większość życia spędziła w biedzie. Nie można było jednak udawać, że pieniądze niczego nie zmieniały - Ramsey oświadczał się jej więcej niż raz, przyjęła go dopiero, kiedy zaczął mieć pieniądze. Poważne pieniądze. A taka pozycja niosła za sobą nowe obowiązki, prezencja i historia była jedną z nich. Nawet gdyby nie interesowała się opiniami na swój temat, to musiała pamiętać, że ta sama opinia rzutowała zarówno na Ramseya - mając wpływ na jego pozycje - jak i na jej dzieci.
- Sądzisz, że to ja jestem kimś, komu trzeba to tłumaczyć? - spytała zatem przewrotnie, lokując spojrzenie na jego twarzy, badawcze. Postąpiła ku niemu kilka kroków, po to tylko, by przejść obok i przyjrzeć się jego twarzy z bliższa. - Że potrzebuję pociechy? - pytała, mijając go w drodze do stołu. Coś drgającego w jej ustach zdradzało, że wcale nie myślała tak naprawdę, dawno już zrozumiała, że słabości mogły stać się siłą, jeśli zostaną odpowiednio wykorzystane. Mało kto tak dobrze jak ona potrafił zrozumieć, jak doskonałą pozycję dawała ktoś, kto pozostawał niepozorny. Była taką całe życie, dziś zaś mogła wiele, choć ze swoim wpływem na Ramseya nie afiszowała się nigdy. Czy w pełni rozumiał to Macnair? Srogo się mylił, jeśli sądził, że dostrzegała swoją rolę jako rolę salonowej lalki. - Zaskakujące poglądy z ust kogoś, kto odgrywa tak ważną rolę w walce o czystą krew. - Czy urodzenie nie miało znaczenia? Prowokowała, chcąc wskazać mu luki w jego słowach, bo, jakkolwiek prawdziwe, umykały rzeczywistości, w której się znaleźli. Macnair też nie był częścią świata wielkich bogactw - mógł się przed nim bronić - ale jeśli chciał coś znaczyć, będzie musiał zatańczyć w rytm tej samej melodii, co wszyscy. - Nie bieda zaprowadziła mnie na Nokturn, moja matka doskonale zarabia, choć budzi zgorszenie niezamężnym stanem. To był nieszczęśliwy wypadek, zniknęłam z innego powodu. - Genów. Genów trzeciego oka. Rzadko o tym mówiła, ale Macnair nie należał do tych, którzy mogliby z tego powodu zwątpić w jej kompetencje. Wykazała się nimi więcej niż raz. - Czy materiał, z którego szyjemy szatę rzeczywiście nie ma znaczenia? Czy da się uciec od tego, kim się urodziliśmy? Nie wszystko da się zmienić, na wiele przymiotów wpływu nie mamy i nigdy mieć nie będziemy. Czyny tego nie zmienią. - Nie tylko na krew, geny niosły wiele tak darów jak przywar. Choćby choroby, o których mieli dziś pomówić. - Widzisz, sęk w tym, że społeczeństwo zwykło wybaczać nieszanowanie się mężczyznom, z rzadka zaś kobietom, bowiem to drugie urąga honorowi tych pierwszych, silnych pozornie, kruchych od wewnątrz. Próby taranowania grubego muru z góry skazane są na porażkę, jednak gdy brutalna siła zawodzi, pozostaje spryt i podstęp. Czasem... silniejsze jest to, co niedostrzegalne dla oka. Ignorowanie słabości nie sprzyja rozwojowi, prowadzi na dno. Sztuką jest nauczyć się żyć z ich bagażem i sprawić, by inni go nie dostrzegali - pozornie od niechcenia poprawiła drobne buteleczki wypełnione eliksirami o jaskrawych barwach nierówno stojące na mijanej półce, trucizna była jedną z broni, która działała doskonale, a której nie dało się użyć odpowiednio, tracąc pozycję. Nie prosiła go o dyskrecję z powodu niskiej samooceny. Prosiła o nią, bo dobra reputacja była jej potrzebna. - Niemniej, twoje słowa są bardzo pocieszające. Dziękuję, cieszy mnie, że moje zdolności są w stanie was wspomóc - odparła mimo to, przyglądając mu się z dziwnym błyskiem w oku i ciepłym uśmiechem na twarzy - jakby rzeczywiście była mu wdzięczna za wypowiedziane słowa i jakby rzeczywiście potrzebowała potwierdzenia własnej użyteczności. Na tym właśnie polega niepozorność, Drew, bez moich zdolności połowa z was od dawna byłaby już martwa, druga połowa chorowała na sinicę, a w obu tych grupach znaleźliby się czarodzieje tacy jak Macnair dzisiaj - poszukujący prawdy w dziedzinach, w których poruszała się tak sprawnie, zagubieni jak ślepe dzieci we mgle, pogodzeni z niewiedzą. - Znasz moją dyskrecję nie od dziś. W rozdrażnieniu hipokryzją jesteśmy zgodni - przytaknęła, nim skupiła się na pracy.
- Nie wątpię, że prościej, powątpiewam jednak, czy dokładnie i czy na długo. Trucizną może być wszystko, nawet woda, decyduje o tym nie substancja, a jej dawka. To credo wisi pod niejedną pracownią alchemiczną i pod niejedną apteką. A twoja dawka, drogi Drew, przekracza pewne ogólnie przyjęte normy i może pewnego dnia upomnieć się o konsekwencje. Jeśli przypomnisz mi, ile masz lat, być może oszacuję ci orientacyjnie datę, żebyś mógł do tego czasu domknąć swoje sprawy - oznajmiła spokojnie, badając jego twarz spojrzeniem, raczej zmartwionym niż oceniającym. Zająwszy miejsce przy stole wsłuchała się w jego opowieść.
- Tak - zmarszczyła brew. - Pamiętam ją. - Krew, którą upuściła. Sytuacja była ciężka, ale została opanowana, z zainteresowaniem uniosła wzrok na Macnaira. Mówili o kobiecie, którą był zainteresowany nie pierwszy raz. Przeniosła ku niemu wzrok, z zainteresowaniem wysłuchując wykładu o zaawansowanych klątwach osobniczych. Skinęła głową, gdy wspomniał o słabości, nie reagując jednak na wspomnienie o wizerunkowej rysie, nie spodziewała się, by mniej surowo oceniany mężczyzna był w stanie pojąć tę kwestię. - Nie rozmawiamy ani o klątwie charłactwa, ani wilkołactwa. O jakiej zatem? - spytała wprost, zastanawiając się, dlaczego tak okrężnie kluczył wokół tematu.
- Śmierć jest właściwie efektem ubocznym choroby, efektem nagromadzonych i nieleczonych objawów. Krew jest zbyt słaba, by odpowiednio przetransportować do ciała wszystkie konieczne wartości odżywcze. Jako podstawowy czynnik wskazałabym zatem niskowartościową dietę, o którą nie jest trudno dzisiaj. Z najpoważniejszym stanem mamy do czynienia wówczas, gdy krew nie odżywia serca. Pozbawione powietrza - po prostu - zaczyna się dusić. Ryzyko zależy od ogólnego stanu zdrowia, choć istotne mogą się okazać niektóre zatrucia upośledzające pobieranie tlenu. W znacznie trudniejszej sytuacji będą zawsze osoby o większej tuszy - ich żyły często są niedrożne, a przerośnięta tkanka tłuszczowa... jakby to ująć, utrudnia poprawne odżywienie organizmu. - Starała się sięgać po słowa proste, uproszczając też same procesy, tak, by Drew był w stanie je zrozumieć. Mgliście pamiętała sylwetkę tamtej czarownicy, ale pamiętała. - Ach, i stres. Podniesiony poziom stresu w organizmie znacząco wpływa na objawy Musisz pamiętać, że stresem jest każda sytuacja niekomfortowa dla ciała, wiążąca się z niepokojem, strachem, niepewnością lub zagubieniem. - Podobnie jak dieta - brzmiało jak coś, co towarzyszyło dzisiaj każdemu. - Gwałtowność przebiegu zależy od tego, jak daleko posunięte są zmiany, krótko mówiąc jest to kwestia mocno indywidualna. Zaostrzenie może nastąpić w wyniku nagłego pojawienia się różnych czynników ryzyka - jak, na przykład, strachu. Jest jednak również efektem lat poprawnego leczenia lub zaniedbań, w zależności od sytuacji pacjenta. Nie nazwałabym tego wróżeniem z fusów, raczej wróżeniem z ciała, które zawsze nosi historię choroby. Co się zaś tyczy aktywacji genu, można być jego nosicielem, przekazać go dzieciom, samemu nigdy nie chorując, nie jest pewne, czy jest to gen nieaktywny, który mógł się aktywować, czy jest to gen jedynie przekazujący chorobę. Większość pacjentów doświadcza pierwszych objawów w wieku dziecięcym. Nie słyszałam o przypadku, by choroba uaktywniła się w dorosłości. Słabsze zdrowie, chwilowe osłabienie organizmu wywołane chorobą, krwotoki obojętnej przyczyny, to zdarza się dzieciom często.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Rozsiadłem się wygodniej na krześle i wyciągnąłem nogi przed siebie. Słuchałem jej z uwagą, badawczo przyglądałem się zmianom mimiki twarzy i nawet nie myślałem odwrócić wzroku, gdy wyraźnie się zbliżyła, a jej głos spoważniał. Pytania wypełniły gabinetową przestrzeń, ale wcale nie chciała usłyszeć na nie odpowiedzi. Tak naprawdę ton wypowiedzi sam je zdradzał. Przesunąłem dłonią wzdłuż brody nie mogąc powstrzymać ironicznego uśmiechu, po czym nachyliłem się chwytając między palce nóżkę kielicha wypełnionego winem. -Nie jestem najlepszy w pocieszaniu, jedynie głośno mówię o własnym zdaniu na ten temat. Może i to dość zaskakujące, ale cóż- rozłożyłem szeroko ręce. -Gdy zaczyna się dyskusja na ten temat zwykle braknie dnia, aby ją dokończyć- dodałem wiedząc, że czarownica nie była prostym rozmówcą. Nie przyjmowała wszystkich słów z fałszywym uśmiechem, nie kiwała głową w ramach uznania, choć jej pogląd na dany temat był zupełnie inny. To czyniło ją interesującą, bowiem dla mnie wymiana argumentów, ich obalanie i popieranie były fascynującym elementem każdej rozmowy, a nie bierne przytakiwanie. Wiele osób tak właśnie czyniło i z tego powodu od nich stroniłem. Po prostu mnie nużyli.
Wsłuchiwałem się w jej słowa, a mój uśmiech nieustannie się poszerzał. Oczy zdawały się zdradzać to zainteresowanie, podobnie jak fakt, że w żadnym momencie jej nie przerwałem. Nawet wtedy, gdy bezpośrednio lub nieco bardziej subtelnie wymierzała ciosy. Nie odbierałem ich jako atak, a kontrę, którą sam najchętniej poddałbym odwetowi. -Wierz mi, że z chęcią drążyłbym ten temat i będzie mi niezwykle miło, gdy przy kielichu równie smakowitego wina będziemy mogli ją kontynuować, aczkolwiek obawiam się, że dziś nie przejdziemy do meritum, jeśli odpowiem na twe trafne spostrzeżenia- odparłem spokojnym tonem, po czym upiłem wina. -Możesz mi wierzyć lub nie, lecz moja walka opiera się na lojalności, a nie chęci posiadania przywilejów czy wzbogacenia się. Do tego powinni mieć prawo wszyscy prawdziwi czarodzieje. Ja, ty oraz inni, którzy mieli gorszy start lub w pewnym momencie powinęła im się noga. Liczy się działanie, zaangażowanie w sprawę, samozaparcie i cel. Nie szata, nie wielkość skrytki w Gringottcie. Nie buta, nie tchórzostwo. Ostatnie co bym uczynił to gloryfikacja błękitnokrwistych, którzy nawet nie kiwnęli palcem, aby coś zmienić. Nie chodzi mi o wykluczenie, a popchnięcie do działania, nawet jeśli miałoby się to uczynić za pomocą siły. To, że ich nazwisko znajduje się w skorowidzu nie czyni ich lepszymi od nas, tylko daje im korzystniejszą pozycję, by to udowodnić- miałem powiedzieć krótko, wyszło jak zawsze, dlatego szybko się rehabilitowałem. -Ale dość o tym, jak już wspominałem liczę, że spotkamy się na podobne dywagacje w innym dniu. Byłbym zaszczycony- skinąłem lekko głową i ponownie upiłem szkarłatnego płynu. Nietuzinkowa, inteligentna, rozgrywająca własną partę szachów – rozumiałem Ramseya, miał bydlak nosa.
Podziękowania przyjąłem z dystansem, bo choć nie znałem jej zbyt dobrze moje oko było wyczulone na mimikę, na ton głosu. Potrafiłem wyczuć kłamstwo i ironię. Czy umiejętnościami przegoniła męża? Być może, ale to dobrze. Lubiłem zagadki, a ona wciąż dla mnie takową była. Skinąłem zatem głową przyjmując ciepłe słowa z uśmiechem.
-Zatem odkładając hipokryzję na bok, przejdźmy do rzeczy- rzuciłem, po czym wyjąłem z kieszeni paczkę papierosów i wysunąłem jednego. Nim jednak go odpaliłem posłałem jej pytające spojrzenie – nie każdy lubił ten zapach, a jednak miałem do niej sprawę i wyjście na buca było dla mnie wyjątkowo niekorzystnym aspektem. Nie byłem najgorszy w tych kalkulacjach.
-Trzydzieści jeden- odparłem wiedząc, że poniekąd miała rację. Wątpiłem jednak, aby specjalistyczna opinia zmieniła moje podejście, taki już byłem. -Zatem jakie są normy?- spytałem będąc ciekaw tej kwestii.
-Mojej- krótko i rzeczowo. Nie było sensu tego ukrywać. Jeśli faktycznie miała się udać, to prawda i tak wyjdzie na jaw. Prędzej czy później. Żaden inteligentny czarodziej nie doszedłby do wniosku, że dziewczyna zmieniła front z własnej, nieprzymuszonej woli. -Stąpam po grząskim gruncie i wolę wywiedzieć się wszystkiego nim podejmę ostateczne kroki- stąd to spotkanie, stąd ta rozmowa. Cenne informacje były jednym, ale to błędy jakie mogłem popełnić drugim, ważniejszym. Wspomniane czynniki osobnicze.
Zaczęła opowiadać, szczegółowo i bez zbędnych słów, których bym nie zrozumiał. Słuchałem w skupieniu pozwalając sobie notować najbardziej absorbujące mnie rzeczy. Zatem chodziło głównie o krew, niby nie było to zaskakujące, a jednak detale okazały się niezwykle cenne. Dzięki nim mogłem odpowiednio dobrać runy, zbalansować działanie tych najbardziej agresywnych, uderzających bezpośrednio w fizyczne rany. Nie mogłem do nich doprowadzić. -Czy wrażenie niemożności wzięcia oddechu czyni jakieś spustoszenie? Niedotlenienie? Czy to wszystko dzieje się tylko i wyłącznie w głowie?- pytanie być może absurdalne, ale skoro tlen odgrywał ważną rolę, to musiałem wziąć pod uwagę ten czynnik. Jeśli jakakolwiek runa wzbudzi omamy, to możemy spotkać się ze ścianą. Śmiertelną ścianą. -To dieta- szlag jasny by to trafił. Doskonale pamiętałem nasze spotkanie w schronisku, pieprzony gulasz, który wyglądał niczym paćka, był dla niej wykwintny.
-Co to znaczy niskowartościowa? Jak ktoś żywi się wyłącznie chlebem?- musiała być wyrozumiała, byłem naprawdę laikiem w tej kwestii. Warunek tuszy odpadł, dlatego pozostawiłem to bez komentarza.
Stres. Czy miała go przy mnie? Wątpliwe zważywszy na zawieszenie broni. Gdyby czuła go wobec mnie to z pewnością nie odpowiadałaby na listy, nie godziła się na propozycję spotkania. Nie dzieliła łoża, nie oddawała pocałunków. Nie byłaby sobą. -Czy wywar żywej śmierci działa od razu?- okrętnie, lecz do celu. Wiedziałem, że mieszanie w kociołku ma opanowane równie dobrze, co anatomię, dlatego nie wahałem się zadać kolejnego już pytania. -Czy osoba, która go wypije faktycznie zapada w śpiączkę i należy jej podać antidotum, żeby wydobrzała?- uniosłem brew, po czym sięgnąłem do skórzanej torby i wyjąłem z niej jedną fiolkę wspomnianej trucizny. Była owinięta materiałem. -Czytałem tylko o tym, nie mam pewności, że dobrze zrozumiałem i niczego nie pominąłem. To bezpieczna dawka?- wysunąłem dłoń w kierunku czarownicy, aby mogła przyjrzeć się miksturze. -Czy połączenie tego eliksiru z chorobą może wywołać jakieś komplikacje?- nie przestawałem, ale po to zająłem jej czas.
Westchnąłem na kolejne rewelacje i przesunąłem dłonią wzdłuż włosów, po czym przeniosłem spojrzenie w zupełnie nieistotny punkt. Nie znałem odpowiedzi, nigdy nie pytałem czy wystarczająco o siebie dba, czy przyjmuje jakiekolwiek medykamenty. Była to dla mnie zagwozdka – a zatem im intensywniej uderzyłbym w ten aspekt, tym większe musiałem podjąć ryzyko. -Aktywował się, to już wiemy- odparłem nieco ciszej. -Czyli pozostaje nam wróżyć z fusów nie znając przebiegu- zacisnąłem wargi w wąską linię. Liczyłem na inną odpowiedź, ale brałem pod uwagę to, że nie wszystko mogło pójść po mojej myśli. Nie zamierzałem w pełni zmieniać strategii, element pewnego niedopowiedzenia towarzyszyłby każdemu planowi, jednak te uwagi sprawiły, że zacząłem się zastanawiać nad obecnością uzdrowiciela. Jeśli coś poszłoby zupełnie nie tak jak powinno, to sam nie będę w stanie nic uczynić. Podobnie jak Irina, czy Igor, którzy mogliby pojawić się najszybciej.
Wsłuchiwałem się w jej słowa, a mój uśmiech nieustannie się poszerzał. Oczy zdawały się zdradzać to zainteresowanie, podobnie jak fakt, że w żadnym momencie jej nie przerwałem. Nawet wtedy, gdy bezpośrednio lub nieco bardziej subtelnie wymierzała ciosy. Nie odbierałem ich jako atak, a kontrę, którą sam najchętniej poddałbym odwetowi. -Wierz mi, że z chęcią drążyłbym ten temat i będzie mi niezwykle miło, gdy przy kielichu równie smakowitego wina będziemy mogli ją kontynuować, aczkolwiek obawiam się, że dziś nie przejdziemy do meritum, jeśli odpowiem na twe trafne spostrzeżenia- odparłem spokojnym tonem, po czym upiłem wina. -Możesz mi wierzyć lub nie, lecz moja walka opiera się na lojalności, a nie chęci posiadania przywilejów czy wzbogacenia się. Do tego powinni mieć prawo wszyscy prawdziwi czarodzieje. Ja, ty oraz inni, którzy mieli gorszy start lub w pewnym momencie powinęła im się noga. Liczy się działanie, zaangażowanie w sprawę, samozaparcie i cel. Nie szata, nie wielkość skrytki w Gringottcie. Nie buta, nie tchórzostwo. Ostatnie co bym uczynił to gloryfikacja błękitnokrwistych, którzy nawet nie kiwnęli palcem, aby coś zmienić. Nie chodzi mi o wykluczenie, a popchnięcie do działania, nawet jeśli miałoby się to uczynić za pomocą siły. To, że ich nazwisko znajduje się w skorowidzu nie czyni ich lepszymi od nas, tylko daje im korzystniejszą pozycję, by to udowodnić- miałem powiedzieć krótko, wyszło jak zawsze, dlatego szybko się rehabilitowałem. -Ale dość o tym, jak już wspominałem liczę, że spotkamy się na podobne dywagacje w innym dniu. Byłbym zaszczycony- skinąłem lekko głową i ponownie upiłem szkarłatnego płynu. Nietuzinkowa, inteligentna, rozgrywająca własną partę szachów – rozumiałem Ramseya, miał bydlak nosa.
Podziękowania przyjąłem z dystansem, bo choć nie znałem jej zbyt dobrze moje oko było wyczulone na mimikę, na ton głosu. Potrafiłem wyczuć kłamstwo i ironię. Czy umiejętnościami przegoniła męża? Być może, ale to dobrze. Lubiłem zagadki, a ona wciąż dla mnie takową była. Skinąłem zatem głową przyjmując ciepłe słowa z uśmiechem.
-Zatem odkładając hipokryzję na bok, przejdźmy do rzeczy- rzuciłem, po czym wyjąłem z kieszeni paczkę papierosów i wysunąłem jednego. Nim jednak go odpaliłem posłałem jej pytające spojrzenie – nie każdy lubił ten zapach, a jednak miałem do niej sprawę i wyjście na buca było dla mnie wyjątkowo niekorzystnym aspektem. Nie byłem najgorszy w tych kalkulacjach.
-Trzydzieści jeden- odparłem wiedząc, że poniekąd miała rację. Wątpiłem jednak, aby specjalistyczna opinia zmieniła moje podejście, taki już byłem. -Zatem jakie są normy?- spytałem będąc ciekaw tej kwestii.
-Mojej- krótko i rzeczowo. Nie było sensu tego ukrywać. Jeśli faktycznie miała się udać, to prawda i tak wyjdzie na jaw. Prędzej czy później. Żaden inteligentny czarodziej nie doszedłby do wniosku, że dziewczyna zmieniła front z własnej, nieprzymuszonej woli. -Stąpam po grząskim gruncie i wolę wywiedzieć się wszystkiego nim podejmę ostateczne kroki- stąd to spotkanie, stąd ta rozmowa. Cenne informacje były jednym, ale to błędy jakie mogłem popełnić drugim, ważniejszym. Wspomniane czynniki osobnicze.
Zaczęła opowiadać, szczegółowo i bez zbędnych słów, których bym nie zrozumiał. Słuchałem w skupieniu pozwalając sobie notować najbardziej absorbujące mnie rzeczy. Zatem chodziło głównie o krew, niby nie było to zaskakujące, a jednak detale okazały się niezwykle cenne. Dzięki nim mogłem odpowiednio dobrać runy, zbalansować działanie tych najbardziej agresywnych, uderzających bezpośrednio w fizyczne rany. Nie mogłem do nich doprowadzić. -Czy wrażenie niemożności wzięcia oddechu czyni jakieś spustoszenie? Niedotlenienie? Czy to wszystko dzieje się tylko i wyłącznie w głowie?- pytanie być może absurdalne, ale skoro tlen odgrywał ważną rolę, to musiałem wziąć pod uwagę ten czynnik. Jeśli jakakolwiek runa wzbudzi omamy, to możemy spotkać się ze ścianą. Śmiertelną ścianą. -To dieta- szlag jasny by to trafił. Doskonale pamiętałem nasze spotkanie w schronisku, pieprzony gulasz, który wyglądał niczym paćka, był dla niej wykwintny.
-Co to znaczy niskowartościowa? Jak ktoś żywi się wyłącznie chlebem?- musiała być wyrozumiała, byłem naprawdę laikiem w tej kwestii. Warunek tuszy odpadł, dlatego pozostawiłem to bez komentarza.
Stres. Czy miała go przy mnie? Wątpliwe zważywszy na zawieszenie broni. Gdyby czuła go wobec mnie to z pewnością nie odpowiadałaby na listy, nie godziła się na propozycję spotkania. Nie dzieliła łoża, nie oddawała pocałunków. Nie byłaby sobą. -Czy wywar żywej śmierci działa od razu?- okrętnie, lecz do celu. Wiedziałem, że mieszanie w kociołku ma opanowane równie dobrze, co anatomię, dlatego nie wahałem się zadać kolejnego już pytania. -Czy osoba, która go wypije faktycznie zapada w śpiączkę i należy jej podać antidotum, żeby wydobrzała?- uniosłem brew, po czym sięgnąłem do skórzanej torby i wyjąłem z niej jedną fiolkę wspomnianej trucizny. Była owinięta materiałem. -Czytałem tylko o tym, nie mam pewności, że dobrze zrozumiałem i niczego nie pominąłem. To bezpieczna dawka?- wysunąłem dłoń w kierunku czarownicy, aby mogła przyjrzeć się miksturze. -Czy połączenie tego eliksiru z chorobą może wywołać jakieś komplikacje?- nie przestawałem, ale po to zająłem jej czas.
Westchnąłem na kolejne rewelacje i przesunąłem dłonią wzdłuż włosów, po czym przeniosłem spojrzenie w zupełnie nieistotny punkt. Nie znałem odpowiedzi, nigdy nie pytałem czy wystarczająco o siebie dba, czy przyjmuje jakiekolwiek medykamenty. Była to dla mnie zagwozdka – a zatem im intensywniej uderzyłbym w ten aspekt, tym większe musiałem podjąć ryzyko. -Aktywował się, to już wiemy- odparłem nieco ciszej. -Czyli pozostaje nam wróżyć z fusów nie znając przebiegu- zacisnąłem wargi w wąską linię. Liczyłem na inną odpowiedź, ale brałem pod uwagę to, że nie wszystko mogło pójść po mojej myśli. Nie zamierzałem w pełni zmieniać strategii, element pewnego niedopowiedzenia towarzyszyłby każdemu planowi, jednak te uwagi sprawiły, że zacząłem się zastanawiać nad obecnością uzdrowiciela. Jeśli coś poszłoby zupełnie nie tak jak powinno, to sam nie będę w stanie nic uczynić. Podobnie jak Irina, czy Igor, którzy mogliby pojawić się najszybciej.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Uśmiechnęła się samym kącikiem ust, gdy wspomniał o możliwości długiej dysputy, być może nadrobią to przy innej okazji - dziś spotkali się w konkretnym celu, a Drew uprzedził, że cel ten zajmie im sporo czasu. Nie chciała go zwodzić, choć widok jego rosnących oczu bawił ją w duchu niezmiernie. Mogła spodziewać się po nim lojalności, wiedziała przecież, kim był - i z tego samego powodu nie powinna zdradzać się z brakiem własnej. Miała do życia podejście znacznie bardziej egocentryczne, niż on. Dla przywilejów i pieniędzy poślubiła Ramseya, choć skłamałaby, twierdząc, że nie darzyła go uczuciem. Dla bliskich wsparła Lorda Voldemorta, chcąc uchować w zdrowiu tych najważniejszych, bo uczucia były tym, co wciąż miało dla niej znaczenie.
- To tylko tłuste koty - mruknęła w odpowiedzi. - A po tłuste koty prędzej czy później przychodzą lisy - Nie tłuste, a drapieżne, bezuche i doświadczone żyły najdłużej. Kiwnęła głową, nie odmawiając przyszłego spotkania - nie znali się dotąd dobrze, ale nie pozostawiało wątpliwości, że ze wzgląd na jego relacje z jej mężem był i będzie w tym domu mile widzianym gościem. - Żadnego dymu - zaprzeczyła od razu, dostrzegając jego nieme pytanie. Nie lubiła papierosów - często upominała Ramseya.
- Jesteś już zapewne zatem dalej, niż za połową swojego życia. Przykra konkluzja, prawda? - spytała, to mniej, niż żył przeciętny mugol, ale zatłuszczona wątroba nie zatrzyma go żywego dłużej. Musiał zdawać sobie z tego sprawę. - Lampka czerwonego wina na noc albo do obiadu, okazjonalnie tylko można pozwolić sobie na więcej. Okazja nie jest jednak czymś, co zdarza się codziennie ani nawet raz w tygodniu - opisała normy pokrótce, przyglądając się mu z zastanowieniem, ile Macnair pił tak naprawdę. Nie widywała go przecież co dnia, choć piersiówkę dostrzegała w jego dłoni często. Była uzdrowicielką, nie potrafiła oceniać tego inaczej, niż przez pryzmat tego, czego ją o zdrowiu uczono.
- Brzmi jak... wyzwanie - oceniła z zastanowieniem, gdy przyznał, że sam przygotowywał klątwę. Zaintrygował ją, rozległość jego wiedzy musiała być imponująca, jeśli porwał się na zadanie tak trudne i tak skomplikowane. Wrażenie to raczej sygnał ostrzegawczy - podjęła, przechodząc do konkretów. - Przedśmiertny krzyk ciała, które wciąż walczy o siebie. Samo w sobie nie nie stanowi zagrożenia, lecz może doprowadzić do paniki, a ta do faktycznego niedotlenienia. Samo wrażenie zresztą w każdej chwili może stać się faktem. Bez tlenu mózg umiera. Przypomina oblężoną fortecę, której baszty walą się jedna za drugą, ale nie równocześnie. Szybko powstrzymany atak może uczynić nieprzewidywalne szkody, w zależności od tego, która z baszt zostanie trafiona jako pierwsza. - Szukała obrazowych metafor, które mógł pojąć lepiej, niżeli fachowe słownictwo, które było jej przecież znane. - Najprawdopodobniej będą to któreś mięśnie, równowaga lub mowa. Takie uszkodzenia bardzo trudno jest cofnąć, ale - przeważnie - nie jest to niemożliwe. W skrajnych przypadkach organizm może popaść w śpiączkę. Ze śpiączki zaś nigdy się już nie przebudzić. Kluczowy jest czas. Dwie minuty od rozpoczęcia trudności mogą zacząć powodować szkody. Po kolejnych dwóch minutach ofiara może odejść na zawsze. Panikę podsyca niepokój. Jeśli chcesz, by ofiara przeżyła, zapewnij jej komfort. - Jak uczynić to komuś, kogo zamierza się obłożyć straszliwą klątwą?
- Sam chleb wystarczy ciału do przetrwania, ale nie sprawi, że ciało przestanie głodować. Potrzebujemy składników, z których jesteśmy zbudowani. Magicząstek, które sprawiają, że nasza magia pozostaje w ryzach, nie szkodzi naszemu ciału, a staje się życiodajną wodą odżywiającą nasze korzenie. Dieta musi być zróżnicowana, u chorych bogata w tłuszcze, a przede wszystkim barwna. To, co masz na talerzu, musi różnić się od siebie kolorami. Ryby, jaja, mięsa, mleko, warzywa, owoce, sery... - zaczęła wymieniać, choć zdawało się, że wymienia po prostu wszystko.
- Z wywarem żywej śmierci należy postępować ostrożnie - odpowiedziała od razu. - Śpiączka pojawia się jako efekt uboczny zbyt dużej dawki, w mniejszej wywar ma działanie lecznicze, powoli rozłożone w czasie. A ponieważ jest efektem ubocznym, może wystąpić w sposób zróżnicowany. W zależności od pory dnia, stanu organizmu, może uśpić... albo zabić. Antidotum przebudzi tylko wtedy, gdy nie zaszły problematyczne okoliczności. Zamierzasz to zrobić, Drew? Chcesz uśpić kogoś wywarem żywej śmierci? To niebezpieczna zabawa - i musisz liczyć się z tym, że sytuacja może wymknąć się z twojej kontroli. Potrafię odmierzyć dawkę wywaru, która wywoła śpiączkę, ale muszę mieć przed sobą osobę, która ma ją wypić. - Przemknęła po jego twarzy badawczym spojrzeniem, nim pochwyciła przekazaną przez niego dawkę. - Każdy czarodziej jest inny. Ma inną masę, inny ogólny stan zdrowia, inne siły konkretnego dnia. Nie jestem w stanie odpowiedzieć ci w ten sposób - Pokręciła głową. - Jeśli spróbujesz uśpić tym chorego sam, szansa na wywołanie przedwczesnego zgonu będzie duża. Albo mnie tam zabierzesz albo wymienisz ten eliksir na smoczy - to silna trucizna, ale antidotum podane odpowiednio wcześniej poczyni w ciele mniej szkód, niż wspomniany przez ciebie wywar. - Zastukała palcami w blat stołu, zbierając myśli. - Możesz jeszcze poprosić o życzenie spadającą gwiazdę - zasugerowała, wskazując brodą jasność za oknem laboratorium. - Mogę to zrobić, jeśli chcesz. Spróbować wywróżyć z fusów przebieg choroby - sprecyzowała, zbierając myśli. - Ale potrzebowałabym... na pewno konkretów i... może przynajmniej czegoś, co należy do tej osoby. Tak czy inaczej, odpowiedź nie będzie ani jasna ani pewna. - Uniosła ku niemu spojrzenie, nieco zamyślone.
- To tylko tłuste koty - mruknęła w odpowiedzi. - A po tłuste koty prędzej czy później przychodzą lisy - Nie tłuste, a drapieżne, bezuche i doświadczone żyły najdłużej. Kiwnęła głową, nie odmawiając przyszłego spotkania - nie znali się dotąd dobrze, ale nie pozostawiało wątpliwości, że ze wzgląd na jego relacje z jej mężem był i będzie w tym domu mile widzianym gościem. - Żadnego dymu - zaprzeczyła od razu, dostrzegając jego nieme pytanie. Nie lubiła papierosów - często upominała Ramseya.
- Jesteś już zapewne zatem dalej, niż za połową swojego życia. Przykra konkluzja, prawda? - spytała, to mniej, niż żył przeciętny mugol, ale zatłuszczona wątroba nie zatrzyma go żywego dłużej. Musiał zdawać sobie z tego sprawę. - Lampka czerwonego wina na noc albo do obiadu, okazjonalnie tylko można pozwolić sobie na więcej. Okazja nie jest jednak czymś, co zdarza się codziennie ani nawet raz w tygodniu - opisała normy pokrótce, przyglądając się mu z zastanowieniem, ile Macnair pił tak naprawdę. Nie widywała go przecież co dnia, choć piersiówkę dostrzegała w jego dłoni często. Była uzdrowicielką, nie potrafiła oceniać tego inaczej, niż przez pryzmat tego, czego ją o zdrowiu uczono.
- Brzmi jak... wyzwanie - oceniła z zastanowieniem, gdy przyznał, że sam przygotowywał klątwę. Zaintrygował ją, rozległość jego wiedzy musiała być imponująca, jeśli porwał się na zadanie tak trudne i tak skomplikowane. Wrażenie to raczej sygnał ostrzegawczy - podjęła, przechodząc do konkretów. - Przedśmiertny krzyk ciała, które wciąż walczy o siebie. Samo w sobie nie nie stanowi zagrożenia, lecz może doprowadzić do paniki, a ta do faktycznego niedotlenienia. Samo wrażenie zresztą w każdej chwili może stać się faktem. Bez tlenu mózg umiera. Przypomina oblężoną fortecę, której baszty walą się jedna za drugą, ale nie równocześnie. Szybko powstrzymany atak może uczynić nieprzewidywalne szkody, w zależności od tego, która z baszt zostanie trafiona jako pierwsza. - Szukała obrazowych metafor, które mógł pojąć lepiej, niżeli fachowe słownictwo, które było jej przecież znane. - Najprawdopodobniej będą to któreś mięśnie, równowaga lub mowa. Takie uszkodzenia bardzo trudno jest cofnąć, ale - przeważnie - nie jest to niemożliwe. W skrajnych przypadkach organizm może popaść w śpiączkę. Ze śpiączki zaś nigdy się już nie przebudzić. Kluczowy jest czas. Dwie minuty od rozpoczęcia trudności mogą zacząć powodować szkody. Po kolejnych dwóch minutach ofiara może odejść na zawsze. Panikę podsyca niepokój. Jeśli chcesz, by ofiara przeżyła, zapewnij jej komfort. - Jak uczynić to komuś, kogo zamierza się obłożyć straszliwą klątwą?
- Sam chleb wystarczy ciału do przetrwania, ale nie sprawi, że ciało przestanie głodować. Potrzebujemy składników, z których jesteśmy zbudowani. Magicząstek, które sprawiają, że nasza magia pozostaje w ryzach, nie szkodzi naszemu ciału, a staje się życiodajną wodą odżywiającą nasze korzenie. Dieta musi być zróżnicowana, u chorych bogata w tłuszcze, a przede wszystkim barwna. To, co masz na talerzu, musi różnić się od siebie kolorami. Ryby, jaja, mięsa, mleko, warzywa, owoce, sery... - zaczęła wymieniać, choć zdawało się, że wymienia po prostu wszystko.
- Z wywarem żywej śmierci należy postępować ostrożnie - odpowiedziała od razu. - Śpiączka pojawia się jako efekt uboczny zbyt dużej dawki, w mniejszej wywar ma działanie lecznicze, powoli rozłożone w czasie. A ponieważ jest efektem ubocznym, może wystąpić w sposób zróżnicowany. W zależności od pory dnia, stanu organizmu, może uśpić... albo zabić. Antidotum przebudzi tylko wtedy, gdy nie zaszły problematyczne okoliczności. Zamierzasz to zrobić, Drew? Chcesz uśpić kogoś wywarem żywej śmierci? To niebezpieczna zabawa - i musisz liczyć się z tym, że sytuacja może wymknąć się z twojej kontroli. Potrafię odmierzyć dawkę wywaru, która wywoła śpiączkę, ale muszę mieć przed sobą osobę, która ma ją wypić. - Przemknęła po jego twarzy badawczym spojrzeniem, nim pochwyciła przekazaną przez niego dawkę. - Każdy czarodziej jest inny. Ma inną masę, inny ogólny stan zdrowia, inne siły konkretnego dnia. Nie jestem w stanie odpowiedzieć ci w ten sposób - Pokręciła głową. - Jeśli spróbujesz uśpić tym chorego sam, szansa na wywołanie przedwczesnego zgonu będzie duża. Albo mnie tam zabierzesz albo wymienisz ten eliksir na smoczy - to silna trucizna, ale antidotum podane odpowiednio wcześniej poczyni w ciele mniej szkód, niż wspomniany przez ciebie wywar. - Zastukała palcami w blat stołu, zbierając myśli. - Możesz jeszcze poprosić o życzenie spadającą gwiazdę - zasugerowała, wskazując brodą jasność za oknem laboratorium. - Mogę to zrobić, jeśli chcesz. Spróbować wywróżyć z fusów przebieg choroby - sprecyzowała, zbierając myśli. - Ale potrzebowałabym... na pewno konkretów i... może przynajmniej czegoś, co należy do tej osoby. Tak czy inaczej, odpowiedź nie będzie ani jasna ani pewna. - Uniosła ku niemu spojrzenie, nieco zamyślone.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Skinięciem głowy zgodziłem się z jej stwierdzeniem – było niezwykle trafne. Wolałbym, aby te tłuste koty ruszyły swe cztery litery, zamiast skazywać się na pastwę losu lisów, ale wszystko leżało wyłącznie w ich rękach. Nie zamierzałem przykładać do tego ręki, nie miałem w planach też jej wyciągać. Każdy był panem swojego losu; ani mnie, ani Cassandrze nikt życia z dobrego serca nie ułatwił.
Obróciłem papierosa między palcami oczekując na zgodę. Nie byłem bucem, a bynajmniej nie zawsze, każdy dom rządził się swoimi zasadami, które starałem się respektować, dlatego kiedy dała temu wyraźny sprzeciw wsunąłem go z powrotem do paczki. Przyzwyczajenie; zwykłem pracować w chmurze gęstego, tytoniowego dymu, ale potrafiłem się dostosować. Nie było mi nic niezbędnego.
-Kto wie, czy zaraz po zawieszeniu nie przyjdzie mi wyzionąć ducha?- spytałem opierając się wygodniej o obicie krzesła, po czym splotłem palce na szklanej nóżce kieliszka. -Nie ma nic co zwolni ten proces? Zakładając, że przyjdzie mi chodzić po tym świecie dłużej niż przypuszczam?- wygiąłem wargi w ironicznym wyrazie. Tak naprawdę nigdy nie zastanawiałem się nad tym ile poranków przyjdzie mi jeszcze oglądać. Wierzyłem w los, w jego przekorność, może nawet złośliwość. Czasem mogliśmy mu pomóc, innym razem rzucać kłody pod nogi, lecz to co nieuniknione zawsze miało nas dosięgnąć. Prędzej czy później jego wola miała się spełnić i choć bierność nigdy nie była dobra, to w tym przypadku wolałem się dostosować.
-Owszem, choć bardziej bym to nazwał ciężką, a przede wszystkim ryzykowną pracą- skwitowałem upijając wina. Nie kłamałem, nie przeceniałem też własnego wkładu. To co pragnąłem osiągnąć było celem, zaś jego osiągnięcie wymagało nie tylko wiedzy oraz doświadczenia, ale przede wszystkim czasu spędzonego nad księgami oraz manuskryptami. Mogłem próbować stworzyć coś od zera, jednak czy przyniosłoby to zmierzony skutek? Wątpiłem. Nie byłem laikiem, a mimo to byłem ostatni w kolejce do przecenienia możliwości zaklinaczy. Wszystko było ograniczone, nawet nasze możliwości.
Wsłuchałem się w słowa Cassandry, gdy zaczęła mówić. Obszernie, konkretnie i przystępnie, co było niezwykle istotne, bo prawiła mi o rzeczach zupełnie obcych. Pozwoliłem sobie kontynuować notowanie najważniejszych dla mnie kwestii, bowiem nie przyszedłem tu na towarzyszką pogawędkę – tego typu wizytę zamierzałem złożyć jej już po wszystkim. Opowiedzieć o efekcie, zasięgnąć rady i być może eliksirów, jakie mogą okazać się niezbędne. Niby zaplanowałem wszystko, przeanalizowałem każdą możliwość, ale zdawałem sobie sprawę z nieprzewidywalności magii. Musiałem być gotowy na wszystko – i byłem.
Komfort. To słowo zapisałem wielkimi literami. Nie mogłem uderzyć w ten element, nie mogłem też wzbudzić w niej strachu, a tym bardziej doprowadzić do paniki. Wywar musiał zacząć działać od razu, nie mogła go sobie dawkować. Toast, to musiał być toast. Jedyna szansa na wypicie całej zawartości fiolki.
Nie miała zróżnicowanej diety, o tym byłem przekonany. Radość na widok gulaszu była absurdalna, wręcz abstrakcyjna. Zapisałem, aby w tym elemencie uważać i coraz bardziej skłaniałem się ku temu, że aktywacja choroby genetycznej – co wzmocniłoby działanie klątwy – było złym pomysłem. Zbyt dużym ryzykiem. Gdybym chciał pozbawić ją życia nawet bym się nie zastanawiał, ale przecież zupełnie nie o to mi chodziło. Musiała żyć.
Uniosłem na nią wzrok, gdy wspomniała o wywarze. Upiłem wina, po czym westchnąłem przeciągle pod nosem i przesunąłem dłonią wzdłuż brody. To było jedyne wyjście – a przynajmniej na tamten moment tak mi się wydawało. -Czytałem, że jedna fiolka sprawi, iż będzie nieprzytomna do czasu podania antidotum, natomiast przekroczenie tej ilości doprowadzi do śmierci. Wiem, nie mam doświadczenia i właśnie między innymi z tego powodu tu jestem. Czy taka ilość może ją zabić?- spytałem, może nieco naiwnie. Byłem jednak pewien, że poradzę sobie z zadaniem – mikstury pochodziły przecież z Departamentu Tajemnic – tak ukradłem je – więc wychodziłem z założenia, że nikt nie podrzuciłby tam chochlików. Niesprawdzonych lub pochodzących z kociołka laika trefnych partii. -Zwinąłem je z Departamentu Tajemnic- nie oceniaj. Doceń kreatywność. -Znajomy alchemik potwierdził, że to Wywar Żywej śmierci i opisał mi jego działanie, ale tobie ufam bardziej Cassandro- byłem szczery. Jej zdanie miało kluczowe znaczenie. -Przekazał mi, że śmiało mogę to wypić w krytycznej sytuacji, bo wtem mogą mnie uznać za zmarłego. Rzecz jasna ci, którzy o twojej profesji nie mają zielonego pojęcia- pokiwałem wolno głową. -Jeśli zaś uważasz, że to zbyt ryzykowne- rozłożyłem szeroko ręce w geście bezradności. -Pozostanie mi być wdzięcznym za pomoc- dodałem.
-Nie mam nic co należy do niej- nie miałem nic poza wspomnieniami.
Obróciłem papierosa między palcami oczekując na zgodę. Nie byłem bucem, a bynajmniej nie zawsze, każdy dom rządził się swoimi zasadami, które starałem się respektować, dlatego kiedy dała temu wyraźny sprzeciw wsunąłem go z powrotem do paczki. Przyzwyczajenie; zwykłem pracować w chmurze gęstego, tytoniowego dymu, ale potrafiłem się dostosować. Nie było mi nic niezbędnego.
-Kto wie, czy zaraz po zawieszeniu nie przyjdzie mi wyzionąć ducha?- spytałem opierając się wygodniej o obicie krzesła, po czym splotłem palce na szklanej nóżce kieliszka. -Nie ma nic co zwolni ten proces? Zakładając, że przyjdzie mi chodzić po tym świecie dłużej niż przypuszczam?- wygiąłem wargi w ironicznym wyrazie. Tak naprawdę nigdy nie zastanawiałem się nad tym ile poranków przyjdzie mi jeszcze oglądać. Wierzyłem w los, w jego przekorność, może nawet złośliwość. Czasem mogliśmy mu pomóc, innym razem rzucać kłody pod nogi, lecz to co nieuniknione zawsze miało nas dosięgnąć. Prędzej czy później jego wola miała się spełnić i choć bierność nigdy nie była dobra, to w tym przypadku wolałem się dostosować.
-Owszem, choć bardziej bym to nazwał ciężką, a przede wszystkim ryzykowną pracą- skwitowałem upijając wina. Nie kłamałem, nie przeceniałem też własnego wkładu. To co pragnąłem osiągnąć było celem, zaś jego osiągnięcie wymagało nie tylko wiedzy oraz doświadczenia, ale przede wszystkim czasu spędzonego nad księgami oraz manuskryptami. Mogłem próbować stworzyć coś od zera, jednak czy przyniosłoby to zmierzony skutek? Wątpiłem. Nie byłem laikiem, a mimo to byłem ostatni w kolejce do przecenienia możliwości zaklinaczy. Wszystko było ograniczone, nawet nasze możliwości.
Wsłuchałem się w słowa Cassandry, gdy zaczęła mówić. Obszernie, konkretnie i przystępnie, co było niezwykle istotne, bo prawiła mi o rzeczach zupełnie obcych. Pozwoliłem sobie kontynuować notowanie najważniejszych dla mnie kwestii, bowiem nie przyszedłem tu na towarzyszką pogawędkę – tego typu wizytę zamierzałem złożyć jej już po wszystkim. Opowiedzieć o efekcie, zasięgnąć rady i być może eliksirów, jakie mogą okazać się niezbędne. Niby zaplanowałem wszystko, przeanalizowałem każdą możliwość, ale zdawałem sobie sprawę z nieprzewidywalności magii. Musiałem być gotowy na wszystko – i byłem.
Komfort. To słowo zapisałem wielkimi literami. Nie mogłem uderzyć w ten element, nie mogłem też wzbudzić w niej strachu, a tym bardziej doprowadzić do paniki. Wywar musiał zacząć działać od razu, nie mogła go sobie dawkować. Toast, to musiał być toast. Jedyna szansa na wypicie całej zawartości fiolki.
Nie miała zróżnicowanej diety, o tym byłem przekonany. Radość na widok gulaszu była absurdalna, wręcz abstrakcyjna. Zapisałem, aby w tym elemencie uważać i coraz bardziej skłaniałem się ku temu, że aktywacja choroby genetycznej – co wzmocniłoby działanie klątwy – było złym pomysłem. Zbyt dużym ryzykiem. Gdybym chciał pozbawić ją życia nawet bym się nie zastanawiał, ale przecież zupełnie nie o to mi chodziło. Musiała żyć.
Uniosłem na nią wzrok, gdy wspomniała o wywarze. Upiłem wina, po czym westchnąłem przeciągle pod nosem i przesunąłem dłonią wzdłuż brody. To było jedyne wyjście – a przynajmniej na tamten moment tak mi się wydawało. -Czytałem, że jedna fiolka sprawi, iż będzie nieprzytomna do czasu podania antidotum, natomiast przekroczenie tej ilości doprowadzi do śmierci. Wiem, nie mam doświadczenia i właśnie między innymi z tego powodu tu jestem. Czy taka ilość może ją zabić?- spytałem, może nieco naiwnie. Byłem jednak pewien, że poradzę sobie z zadaniem – mikstury pochodziły przecież z Departamentu Tajemnic – tak ukradłem je – więc wychodziłem z założenia, że nikt nie podrzuciłby tam chochlików. Niesprawdzonych lub pochodzących z kociołka laika trefnych partii. -Zwinąłem je z Departamentu Tajemnic- nie oceniaj. Doceń kreatywność. -Znajomy alchemik potwierdził, że to Wywar Żywej śmierci i opisał mi jego działanie, ale tobie ufam bardziej Cassandro- byłem szczery. Jej zdanie miało kluczowe znaczenie. -Przekazał mi, że śmiało mogę to wypić w krytycznej sytuacji, bo wtem mogą mnie uznać za zmarłego. Rzecz jasna ci, którzy o twojej profesji nie mają zielonego pojęcia- pokiwałem wolno głową. -Jeśli zaś uważasz, że to zbyt ryzykowne- rozłożyłem szeroko ręce w geście bezradności. -Pozostanie mi być wdzięcznym za pomoc- dodałem.
-Nie mam nic co należy do niej- nie miałem nic poza wspomnieniami.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Na słowa Drew na twarz Cassandry padł szary cień powagi, być może Drew nie był tak bliski jej sercu, by myśl o jego bezpieczeństwie spędzał jej sen z powiek, lecz to samo dotyczyło Ramseya, Ramseya, który był teraz jej mężem i Ramesya, którego potrzebowała. Powrót do krwawych walk napawał ją niepokojem.
- Ogranicz truciznę - odparła bez zawahania, alkohol był trucizną - niczym więcej. Wyniszczał organizm od środka, z wyniszczeń tych powstrzymać się nie dało. Jako uzdrowicielka mogła mieć tylko jedno zdanie.
- Może. Oczywiście, że może, to chorowita, niedożywiona i drobna kobieta - westchnęła, wstając od stołu, by przemknąć obok piętrzących się regałów, na półkach których pobłyskiwały szklane akcesoria alchemiczne, z aparatury wyciągnęła pustą fiolkę - wydawała się nieznacznie mniejsza od tej, którą trzymał Drew. - To dawka dziecięca - oznajmiła, przekazując mu naczynie. - Użyj tej fiolki. Wystarczy, żeby pozbawić ją tchu, będzie bezpieczniej. Lej ostrożnie, jeśli tego dnia wyda ci się wyjątkowo słaba. Trucizny to potężna broń, nie należy ich nigdy lekceważyć. Kieruje nią nauka, logika, poza której ramy się nie wymknie, ale twój brak doświadczenia nie będzie ci przyjacielem. Nie przesadź, jeśli nie chcesz jej zabić - przestrzegła go ze zdecydowaniem, kręcąc głową. Nieszczególnie chciała pomagać w uprowadzeniu tej kobiety, ale nie zamierzała odmawiać pomocy Macnairowi. - Przekażę mężowi, żeby zaczął zamykać swoją szafkę na klucz - obiecała, gdy przyznał się do kradzieży w Departamencie Tajemnic. Zastanawiało ją, co za to groziło zwyczajnemu czarodziejowi, bo raczej nie jemu. Tak czy inaczej, Ramsey albo mu na to pozwolił albo może się - co najmniej - zirytować. - Następnym razem wystarczy poprosić, Drew - zapewniła go, uwarzenie podobnej mikstury nie wykracza przecież poza jej możliwości. Nieznacznie uniesiona brew zdradzała, że mimo niemej prośby Cassandra, owszem, oceniała. Nie tylko dlatego, że Drew okradał swoich, czy że okradał jej męża, kradzież sama w sobie wydawała jej się nieszczególnie ambitna.
- Pokaż mi to - poprosiła, przechwytując fiolkę jeszcze na moment; przyjrzała się dokładnie barwie eliksiru, jego mętności, zachowaniu pod wpływem potrząśnięcia fiolką, na końcu zaś odkorkowała ją i powąchała, kiwając głową. - Eliksir jest poprawny. Dawka odpowiednia dla ciebie - dorosłego i raczej zdrowego mężczyzny - może okazać się za duża dla niej. Zrób, jak radzę, a zminimalizujesz ryzyko. Zależy ci na tym, by przeżyła, co? - Bystre oko błysnęło ku niemu z ciekawością pozbawioną głębszego podłoża. - Długo się znacie? - pytała dalej, przesuwając ku niemu kielich, by mógł czynić honory dżentelmena i dolać jej wina. Wieczór był jeszcze młody, a on miał mieć dużo pytań. Trudno było w kilka chwil streścić magibiologię choroby, które stanowiła dla niego przeszkodę, lecz i tak musiała obrać tę wiedze z podstaw, których ani zrozumieć nie mógł, ani nie były mu potrzebne. Dla niego liczyły się efekty.
/zt x2
- Ogranicz truciznę - odparła bez zawahania, alkohol był trucizną - niczym więcej. Wyniszczał organizm od środka, z wyniszczeń tych powstrzymać się nie dało. Jako uzdrowicielka mogła mieć tylko jedno zdanie.
- Może. Oczywiście, że może, to chorowita, niedożywiona i drobna kobieta - westchnęła, wstając od stołu, by przemknąć obok piętrzących się regałów, na półkach których pobłyskiwały szklane akcesoria alchemiczne, z aparatury wyciągnęła pustą fiolkę - wydawała się nieznacznie mniejsza od tej, którą trzymał Drew. - To dawka dziecięca - oznajmiła, przekazując mu naczynie. - Użyj tej fiolki. Wystarczy, żeby pozbawić ją tchu, będzie bezpieczniej. Lej ostrożnie, jeśli tego dnia wyda ci się wyjątkowo słaba. Trucizny to potężna broń, nie należy ich nigdy lekceważyć. Kieruje nią nauka, logika, poza której ramy się nie wymknie, ale twój brak doświadczenia nie będzie ci przyjacielem. Nie przesadź, jeśli nie chcesz jej zabić - przestrzegła go ze zdecydowaniem, kręcąc głową. Nieszczególnie chciała pomagać w uprowadzeniu tej kobiety, ale nie zamierzała odmawiać pomocy Macnairowi. - Przekażę mężowi, żeby zaczął zamykać swoją szafkę na klucz - obiecała, gdy przyznał się do kradzieży w Departamencie Tajemnic. Zastanawiało ją, co za to groziło zwyczajnemu czarodziejowi, bo raczej nie jemu. Tak czy inaczej, Ramsey albo mu na to pozwolił albo może się - co najmniej - zirytować. - Następnym razem wystarczy poprosić, Drew - zapewniła go, uwarzenie podobnej mikstury nie wykracza przecież poza jej możliwości. Nieznacznie uniesiona brew zdradzała, że mimo niemej prośby Cassandra, owszem, oceniała. Nie tylko dlatego, że Drew okradał swoich, czy że okradał jej męża, kradzież sama w sobie wydawała jej się nieszczególnie ambitna.
- Pokaż mi to - poprosiła, przechwytując fiolkę jeszcze na moment; przyjrzała się dokładnie barwie eliksiru, jego mętności, zachowaniu pod wpływem potrząśnięcia fiolką, na końcu zaś odkorkowała ją i powąchała, kiwając głową. - Eliksir jest poprawny. Dawka odpowiednia dla ciebie - dorosłego i raczej zdrowego mężczyzny - może okazać się za duża dla niej. Zrób, jak radzę, a zminimalizujesz ryzyko. Zależy ci na tym, by przeżyła, co? - Bystre oko błysnęło ku niemu z ciekawością pozbawioną głębszego podłoża. - Długo się znacie? - pytała dalej, przesuwając ku niemu kielich, by mógł czynić honory dżentelmena i dolać jej wina. Wieczór był jeszcze młody, a on miał mieć dużo pytań. Trudno było w kilka chwil streścić magibiologię choroby, które stanowiła dla niego przeszkodę, lecz i tak musiała obrać tę wiedze z podstaw, których ani zrozumieć nie mógł, ani nie były mu potrzebne. Dla niego liczyły się efekty.
/zt x2
bo ty jesteś
prządką
prządką
Strona 2 z 2 • 1, 2
Pracownia
Szybka odpowiedź