Ogród
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ogród
Wejście na teren Niedźwiedziej Jamy odgrodzony jest wysoką kutą bramą, przeważnie niegościnnie zamkniętą dla obcych - brakuje też jakiegokolwiek dzwonu, który mógłby zawiadomić gospodarzy. O pojawieniu się gości przeważnie świadczy głośna reakcja trolla, która bez trudu zwraca uwagę wyczulonych na jego zachowania domowników. Ogrody wydają się dość duże, są jednak w pełni zagospodarowane: oprócz leczniczych ziół i krzewów oraz kilku mało wymagających warzyw ku niebu piętrzą się stare drzewa, w tym jabłoń, brzoskwinia i grusza oraz wiekowy owocujący wiggen. Między ich gałęziami łatwo zaobserwować przyczajonego kota, często przemyka dróżkami z upolowanymi pisklętami.
Choć Maria wiedziała o konflikcie, który narósł pomiędzy dwoma ważnymi w jej życiu czarownicami, nie pomyślała nawet o tym, że Cassandra może nie chcieć wiedzieć o tym, co przydarzyło się jej kuzynce. Znacznie głośniej od rozsądku przemawiało bowiem jej serce — serce młode, rozdarte tragedią, nagłą samotnością, smutkiem i niepewnością — i to serce właśnie stało za tym, że zjawiła się tutaj dzisiaj, szukając u Cassandry o wiele więcej, niż samego towarzystwa. W pewien sposób jej postać kojarzyła się młodej dziewczynie ze spokojem, powoli odnajdywała go w cichej, powtarzalnej pracy; w słowach, które wyrywały ją z objęć szaleństwa, przypominając podstawowe prawdy rządzące światem, pokazując, że wszystko miało swój cel, może niezrozumiały dla niej, ale prowadzący do czegoś. Chciała wierzyć, że świat nie był tak po prostu okrutny. Że skoro zabierał coś i kogoś, to po to, aby móc podarować w to miejsce coś lub kogoś nowego. Śmierć zawsze łączyła się z narodzinami, ktoś musiał zamknąć oczy, aby otworzyć je mógł ktoś inny, tak samo przyroda operowała w cyklach. Nie pozostało wiele dni, aż znajdą się na progu jesieni, aż rozpocznie się czas pożegnań. Gdy wtulona w bok czarownicy czuła jej dłoń na swojej głowie, dochodziła do powolnego wniosku, że... Z tą myślą było jej jakoś prościej, przynajmniej w tej chwili. Musiało upłynąć jednak więcej czasu — czasu wypełnionego próbami przypominania sobie o owych prawdach, czasu wypełnionego pracą, ostrożnymi próbami smakowania życia — aby mogła pogodzić się ze stratą. Wyrwa w sercu pozostanie z nią już na zawsze, ale można było z nią żyć.
Wreszcie jednak łagodne słowa kobiety dotyczące umiejętności Elviry sprawiły, że dziewczyna opuściła wzrok, dając wyraz własnemu zawstydzeniu. Skinęła przy tym posłusznie głową, bo Cassandra miała rację. W swojej trosce i niepewności, Maria zapominała o tym, że jej kuzynka sama przecież była uzdrowicielką, że była mądrą, dorosłą kobietą, która potrafiła o siebie zadbać. Strach o życie krewniaczki mógł ściskać jej serce, ale nie powinien przecież przesłaniać zdrowego rozsądku — jeżeli kiedykolwiek chciała choć w połowie dorównać czy to starszej Multon, czy to pani Vablatsky, musiała nauczyć się poskramiać swe wielkie emocje, przynajmniej na jakiś czas. Z pewnością wyjdzie jej to na dobre.
Chciała jednak spytać o to, czego drogowskazem była kometa. A spełnieniem? Cassandra wydawała się wiedzieć o wiele więcej, do tego stopnia, że Maria porzuciła próby doszukiwania się źródła owej wiedzy, przyjmując słowa kobiety za pewnik. Niektórych rzeczy lepiej było nie wiedzieć, kto bowiem wiedział mniej, tym lepiej spał. A słowa pozostawiały przestrzeń do interpretacji, chociaż niezbyt rozbudowanej; wyjaśnienie przyszło niedługo później. Wzniosła głowę, szukając spojrzenia Cassandry. Być wśród wybranych brzmiało jak zaszczyt, odnalezienie własnej drogi jak możliwość spełnienia. Nic na świecie nie działo się bez przyczyny. Tylko na moment odwróciła wzrok od czarownicy, podążając za jej spojrzeniem. Trawa była miękka, a chłopiec, choć mały, wydawał się zaskakująco rezolutny. Była pewna, że zacznie płakać, ale ją zaskoczył.
— Tak jest — odpowiedziała od razu, na chwilę przerywając układanie gałązek, aby wyprostować się na swoim miejscu jeszcze bardziej, z tułowiem przechylonym nieco do przodu, gotowa do działania. W smutnych oczach dziewczęcia wyraźnie błyszczała determinacja, pewność podjętego wyboru. Kiwała głową na kolejne słowa, biorąc je sobie zupełnie do serca. Była przecież w stanie ciężko pracować. Zamierzała wykonywać wszystkie zadania nie tylko, jak najlepiej mogła, ale po prostu — najlepiej. Wciąż jeszcze lekko nie dowierzała, że Cassandra zgodziła się wziąć ją pod swoje skrzydła, że nazwała ją inteligentną, ale była gotowa odwdzięczyć się jej w każdy możliwy sposób. Przychodzenie dwie godziny wcześniej i zajmowanie się porządkami nie było więc nawet niczym złym, tylko ta bezproduktywność czasu spędzonego w rezerwacie nieco ukłuła w serce. Dopiero słowa o nauce jako zapłacie sprawiły, że Maria wstrzymała na chwilę oddech. Zwątpienie wystąpiło na bladą twarz wcześniej, niż zdołała pomyśleć o jego ukryciu. Czuła, jak serce przyspiesza rytm, jak uderza szybko i mocno w klatce piersiowej, bo oto stanęła przed dylematem. Pobieranie nauk u pani Cassandry było jej marzeniem, naprawdę tego chciała. Z drugiej strony jednak nauki nie wsadzi do garnka. Nauka nie posłuży jej za dach nad głową. Do rodziców wrócić nie mogła, do rodzinnego domu także — bo ich nie było. Gdy poświęci się uzdrowicielstwu, będzie musiała zrezygnować z pracy w rezerwacie, a także z mieszkania w bursie.
— Proszę mi wybaczyć butność, pani Cassandro — zaczęła cicho, na blade dotychczas policzki prędko wkroczył dorodny, czerwony rumieniec. Nie była w stanie na nią spojrzeć, wstyd zjadał ją od środka, bo właściwie... Była teraz żebraczką. Prosiła kobietę nie tylko o pomoc, nie tylko o zatrudnienie, ale i o łaskę. — Ale... Ja obawiam się, że nie będę w stanie się utrzymać. Bo... Wie pani, ja teraz mieszkam w bursie w rezerwacie. Jeżeli rzucę tam pracę, stracę też dach nad głową. Ja... Ja wiem, że proszę o dużo, może nawet o za wiele, ale czy... Zna pani może kogoś w okolicy, kto mógłby wynająć mi pokoik? Ja nie boję się pracy, znajdę sobie jakieś zajęcie, dorobię chociaż tyle, żebym miała za co zapłacić i co jeść. Nie przyniosę pani wstydu, obiecuję — była młoda, zdrowa i silna. Przekonana, że ciężka praca doprowadzi ją wreszcie, prędzej czy później, do lepszego życia. Gotowa, aby poświęcić nawet pozostałości czasu wolnego, wszystko po to, aby móc pójść dalej. Aby jej życie wreszcie nabrało sensu. Potrzebowała tylko drogowskazu. I mogła go odnaleźć; nie w komecie, a w siedzącej przy niej kobiecie.
Wreszcie jednak łagodne słowa kobiety dotyczące umiejętności Elviry sprawiły, że dziewczyna opuściła wzrok, dając wyraz własnemu zawstydzeniu. Skinęła przy tym posłusznie głową, bo Cassandra miała rację. W swojej trosce i niepewności, Maria zapominała o tym, że jej kuzynka sama przecież była uzdrowicielką, że była mądrą, dorosłą kobietą, która potrafiła o siebie zadbać. Strach o życie krewniaczki mógł ściskać jej serce, ale nie powinien przecież przesłaniać zdrowego rozsądku — jeżeli kiedykolwiek chciała choć w połowie dorównać czy to starszej Multon, czy to pani Vablatsky, musiała nauczyć się poskramiać swe wielkie emocje, przynajmniej na jakiś czas. Z pewnością wyjdzie jej to na dobre.
Chciała jednak spytać o to, czego drogowskazem była kometa. A spełnieniem? Cassandra wydawała się wiedzieć o wiele więcej, do tego stopnia, że Maria porzuciła próby doszukiwania się źródła owej wiedzy, przyjmując słowa kobiety za pewnik. Niektórych rzeczy lepiej było nie wiedzieć, kto bowiem wiedział mniej, tym lepiej spał. A słowa pozostawiały przestrzeń do interpretacji, chociaż niezbyt rozbudowanej; wyjaśnienie przyszło niedługo później. Wzniosła głowę, szukając spojrzenia Cassandry. Być wśród wybranych brzmiało jak zaszczyt, odnalezienie własnej drogi jak możliwość spełnienia. Nic na świecie nie działo się bez przyczyny. Tylko na moment odwróciła wzrok od czarownicy, podążając za jej spojrzeniem. Trawa była miękka, a chłopiec, choć mały, wydawał się zaskakująco rezolutny. Była pewna, że zacznie płakać, ale ją zaskoczył.
— Tak jest — odpowiedziała od razu, na chwilę przerywając układanie gałązek, aby wyprostować się na swoim miejscu jeszcze bardziej, z tułowiem przechylonym nieco do przodu, gotowa do działania. W smutnych oczach dziewczęcia wyraźnie błyszczała determinacja, pewność podjętego wyboru. Kiwała głową na kolejne słowa, biorąc je sobie zupełnie do serca. Była przecież w stanie ciężko pracować. Zamierzała wykonywać wszystkie zadania nie tylko, jak najlepiej mogła, ale po prostu — najlepiej. Wciąż jeszcze lekko nie dowierzała, że Cassandra zgodziła się wziąć ją pod swoje skrzydła, że nazwała ją inteligentną, ale była gotowa odwdzięczyć się jej w każdy możliwy sposób. Przychodzenie dwie godziny wcześniej i zajmowanie się porządkami nie było więc nawet niczym złym, tylko ta bezproduktywność czasu spędzonego w rezerwacie nieco ukłuła w serce. Dopiero słowa o nauce jako zapłacie sprawiły, że Maria wstrzymała na chwilę oddech. Zwątpienie wystąpiło na bladą twarz wcześniej, niż zdołała pomyśleć o jego ukryciu. Czuła, jak serce przyspiesza rytm, jak uderza szybko i mocno w klatce piersiowej, bo oto stanęła przed dylematem. Pobieranie nauk u pani Cassandry było jej marzeniem, naprawdę tego chciała. Z drugiej strony jednak nauki nie wsadzi do garnka. Nauka nie posłuży jej za dach nad głową. Do rodziców wrócić nie mogła, do rodzinnego domu także — bo ich nie było. Gdy poświęci się uzdrowicielstwu, będzie musiała zrezygnować z pracy w rezerwacie, a także z mieszkania w bursie.
— Proszę mi wybaczyć butność, pani Cassandro — zaczęła cicho, na blade dotychczas policzki prędko wkroczył dorodny, czerwony rumieniec. Nie była w stanie na nią spojrzeć, wstyd zjadał ją od środka, bo właściwie... Była teraz żebraczką. Prosiła kobietę nie tylko o pomoc, nie tylko o zatrudnienie, ale i o łaskę. — Ale... Ja obawiam się, że nie będę w stanie się utrzymać. Bo... Wie pani, ja teraz mieszkam w bursie w rezerwacie. Jeżeli rzucę tam pracę, stracę też dach nad głową. Ja... Ja wiem, że proszę o dużo, może nawet o za wiele, ale czy... Zna pani może kogoś w okolicy, kto mógłby wynająć mi pokoik? Ja nie boję się pracy, znajdę sobie jakieś zajęcie, dorobię chociaż tyle, żebym miała za co zapłacić i co jeść. Nie przyniosę pani wstydu, obiecuję — była młoda, zdrowa i silna. Przekonana, że ciężka praca doprowadzi ją wreszcie, prędzej czy później, do lepszego życia. Gotowa, aby poświęcić nawet pozostałości czasu wolnego, wszystko po to, aby móc pójść dalej. Aby jej życie wreszcie nabrało sensu. Potrzebowała tylko drogowskazu. I mogła go odnaleźć; nie w komecie, a w siedzącej przy niej kobiecie.
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Przyjrzała jej się z uwagą, gdy swoje słowa rozpoczęła od przeprosin. Nie wiedziała - a może nie pamiętała - gdzie aktualnie mieszkała Maria, czy to z rodzicami, czy w bursie przy rezerwacie, obie ścieżki wydawały się już zamknięte. Jeśli chciała porzucić swoje dotychczasowe zajęcie, Cassandra nie zamierzała stać temu na drodze, nawet, jeśli komplikacje miały pojawić się z nieoczekiwanej strony. Nie odpowiedziała jej od razu, przez chwilę wyraźnie się nad czymś zastanawiając - po dłuższej chwili dopiero kiwnęła głową. Nie musiała jej przekonywać odnośnie swojej pracowitości, dała tego pokaz, gdy wspólnie z nią sprzątała budynek wówczas dopiero przyszłego szpitala. Nie uciekała przed pracą, również tą niewdzięczną.
- Zatem jesteś kuglarką. Wygląda na to, że rzeczywiście nie przyniesiesz wstydu - stwierdziła powoli, z zaskoczeniem, wzrok prześlizgnął się po splecionych przez nią łodyżkach ziół, nim powiedziała cokolwiek więcej - jakby oceniała jej dotychczasową pracę. Słuchała jej słów i przykładała się do powierzanych jej zadań, a tym robiła na niej bardzo dobre wrażenie. Zresztą, może była to winna Elvirze. Słowa Cassandry zdawały się nie mieć większego sensu, Marii nie dało przypisać się roli kuglarki w dosłownym rozumieniu tego słowa, ale to karta Maga znakowała drzwi ostatniego pustego pokoju. - Oczywiście, że jesteś. Otwiera się przed tobą nowa drogą, gdyż wzięłaś los we własne ręce. Gwiazdy ci sprzyjają, osiągniesz sukces, jeśli nie zboczysz z tej trasy. Drzemie w tobie potencjał, który zdolna jesteś zbudzić. - Personalia mieszkańców wszystkich komnat zdradziły karty, nawet tej najmniejszej izby. Zawahała się, być może winna spytać o zdanie Ramseya, w końcu to jego pieniądze wydawała, ale jeśli tego chciało przeznaczenie - on tez musiał się z nim zgodzić.
- Być może znam - przyznała w końcu z ociąganiem, orientując się, że wcześniejszy bieg słów nie wyjaśnił jej wszystkiego równie jasno, jak jej samej. - Niedźwiedzia Jama to duży dom, przyda mi się ktoś zaufany do pomocy. Poznałaś już, jak rozumiem, Smętka, naszego skrzata. Jego obecność tutaj rozwiązuje zdecydowaną większość problemów, ale nie wszystkie. Pomożesz w kuchni, zajmiesz się zwierzętami, do czego niewątpliwie masz rękę, od czasu do czasu poproszę cię też o sprawunki lub przygotowanie kąpieli. Zajmowałaś się kiedyś dziećmi? Spędzisz trochę czasu w ogrodzie przy ziołach, tak jak teraz. - Kiwnęła brodą na plecione na kocu wiązanki. - Zioła są, jak się zapewne domyślasz, niezbędne w codziennej pracy każdego uzdrowiciela. Zyskanej w ten sposób wiedzy nie da się zastąpić niczym - zapewniła ją, szczerze wierząc, że odbędzie się to z korzyścią dla jej edukacji. A im mniej będzie miała czasu wolnego - tym lepiej dla niej. - W zamian otrzymasz swój własny pokój, dach nad głową i miejsce przy naszym stole, a także skromną pensję trzech sykli tygodniowo. Do szpitala dojdziesz stąd spacerem, bardzo zresztą przyjemnym. - Mogłaby dać jej trochę czasu do namysłu, ale przecież znała już odpowiedź, zdradziły ją karty. - Możesz rozgościć się od razu. Na drzwiach twojej izby wiszą białe kwiaty, barwinek i groszek. Musisz wyjść schodami w górę. - Rozmaryn był oczywisty dla młodej panienki takiej jak ona, ale chmiel pozostawał sekretem. Dlaczego akurat szyszki? Odpowiedź przyjdzie sama, kiedy tylko lepiej ją pozna. - Numer pierwszy - oznajmiła, numeracja drzwi pozornie była całkiem chaotyczna, ale w Niedźwiedziej Jamie cyfry były tylko nazwami komnat.
- Zatem jesteś kuglarką. Wygląda na to, że rzeczywiście nie przyniesiesz wstydu - stwierdziła powoli, z zaskoczeniem, wzrok prześlizgnął się po splecionych przez nią łodyżkach ziół, nim powiedziała cokolwiek więcej - jakby oceniała jej dotychczasową pracę. Słuchała jej słów i przykładała się do powierzanych jej zadań, a tym robiła na niej bardzo dobre wrażenie. Zresztą, może była to winna Elvirze. Słowa Cassandry zdawały się nie mieć większego sensu, Marii nie dało przypisać się roli kuglarki w dosłownym rozumieniu tego słowa, ale to karta Maga znakowała drzwi ostatniego pustego pokoju. - Oczywiście, że jesteś. Otwiera się przed tobą nowa drogą, gdyż wzięłaś los we własne ręce. Gwiazdy ci sprzyjają, osiągniesz sukces, jeśli nie zboczysz z tej trasy. Drzemie w tobie potencjał, który zdolna jesteś zbudzić. - Personalia mieszkańców wszystkich komnat zdradziły karty, nawet tej najmniejszej izby. Zawahała się, być może winna spytać o zdanie Ramseya, w końcu to jego pieniądze wydawała, ale jeśli tego chciało przeznaczenie - on tez musiał się z nim zgodzić.
- Być może znam - przyznała w końcu z ociąganiem, orientując się, że wcześniejszy bieg słów nie wyjaśnił jej wszystkiego równie jasno, jak jej samej. - Niedźwiedzia Jama to duży dom, przyda mi się ktoś zaufany do pomocy. Poznałaś już, jak rozumiem, Smętka, naszego skrzata. Jego obecność tutaj rozwiązuje zdecydowaną większość problemów, ale nie wszystkie. Pomożesz w kuchni, zajmiesz się zwierzętami, do czego niewątpliwie masz rękę, od czasu do czasu poproszę cię też o sprawunki lub przygotowanie kąpieli. Zajmowałaś się kiedyś dziećmi? Spędzisz trochę czasu w ogrodzie przy ziołach, tak jak teraz. - Kiwnęła brodą na plecione na kocu wiązanki. - Zioła są, jak się zapewne domyślasz, niezbędne w codziennej pracy każdego uzdrowiciela. Zyskanej w ten sposób wiedzy nie da się zastąpić niczym - zapewniła ją, szczerze wierząc, że odbędzie się to z korzyścią dla jej edukacji. A im mniej będzie miała czasu wolnego - tym lepiej dla niej. - W zamian otrzymasz swój własny pokój, dach nad głową i miejsce przy naszym stole, a także skromną pensję trzech sykli tygodniowo. Do szpitala dojdziesz stąd spacerem, bardzo zresztą przyjemnym. - Mogłaby dać jej trochę czasu do namysłu, ale przecież znała już odpowiedź, zdradziły ją karty. - Możesz rozgościć się od razu. Na drzwiach twojej izby wiszą białe kwiaty, barwinek i groszek. Musisz wyjść schodami w górę. - Rozmaryn był oczywisty dla młodej panienki takiej jak ona, ale chmiel pozostawał sekretem. Dlaczego akurat szyszki? Odpowiedź przyjdzie sama, kiedy tylko lepiej ją pozna. - Numer pierwszy - oznajmiła, numeracja drzwi pozornie była całkiem chaotyczna, ale w Niedźwiedziej Jamie cyfry były tylko nazwami komnat.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Przedłużająca się przez brak odpowiedzi cisza szumiała nieznośnie w uszach, nie pozwalając spokojnie zebrać myśli. Tylko dłonie, jakby już przyzwyczajone do wykonywania pracy, odłożyły kolejną wiązankę, sięgając po następne gałązki. Rozłożyste. Trzy. Krótkie informacje i krótkie impulsy działały w podobnych chwilach najlepiej. Chwycić rzemyk. Ułożyć pod gałązkami. Pętelka, zawiązać, nie dociskać za mocno. Gdyby dorosłe życie było takie proste, może nie miałaby z nim problemów. Może nie musiałaby prosić Cassandry o kolejną przysługę, jeszcze bardziej odważną od kolejnej. Gdzie znajdowała się granica tolerancji kobiety, kiedy będzie kazać jej wynosić się precz, za kutą bramę? Dopiero dostrzeżony gdzieś na granicy pola widzenia ruch, jak się okazało, kiwnięcie głową, sprawił, że ostrożnie wzniosła głowę w górę, nie ośmielając się jeszcze spojrzeć w zielone oczy kobiety. Nie musiała tego robić, aby Cassandra mogła z łatwością ocenić emocje, które targały jej podopieczną. Wydawało się, że znała Marię — albo może dziewczęta do Marii podobne — na wylot, potrafiła ocenić jej stan tak celnie, jakby dziewczyna nie była stworzona z kości, mięśni i skóry, a ze szkła. Jeżeli więc na nią patrzyła, musiała widzieć, jak wielkie zdziwienie zrodziło się w blondynce, gdy dosłyszała słowa uzdrowicielki.
Kuglarką? Nigdy nie była artystką, co najwyżej rzemieślnikiem. I nie miała nawet połowy charyzmy potrzebnej do zabawiania publiczności sztuczkami, nawet, gdyby bardzo chciała. Jednak kobieta mówiła, że nie przyniesie jej wstydu, a wędrowni aktorzy chyba nie znajdowali się wśród najbardziej poważanych osób u kogoś o jej pozycji. Pomimo oczywistego niezrozumienia słów, które padały z ust pani Vablatsky, nie przerywała jej, szczerze przekonana, że na samym końcu czeka ją jakaś puenta, kolejne trafne spostrzeżenie, nad którym będzie się mogła pochylić i może nawet sprawdzić jego prawdziwość. Chciała zresztą myśleć, że i w tej kwestii uzdrowicielka się nie myliła. Że miała potencjał. Że mogła coś osiągnąć, dotrzeć do czegoś ciężką pracą. Bo nie bała się jej, udowodniła to już i udowadniać mogła przez następnych kilka, czy nawet kilkanaście lat albo i nawet do samego końca życia. W szarozielonych oczach dziewczyny błysnęła podszyta wzruszeniem nadzieja. Niewiele osób mówiło o niej w taki sposób. Właściwie poza Cassandrą robiła to tylko Elvira. Częściej sycząc te słowa, bo służyły przywołaniu Marii do porządku, ale nie można jej było odmówić.
Wstrzymała oddech, gdy Cassandra ponownie zabrała głos. Nie spodziewała się jednak, że prosząc ją o wskazanie kogoś, kto mógłby dać jej dach nad głową, otrzyma propozycję zamieszkania w tym pięknym domu. Na kilka sekund rozwarła wargi w zdziwieniu, krew zaczęła pulsować szybciej i wydawało jej się, że musi sobie to wyobrażać, bo obraz, który się przed nią malował, był zbyt piękny, aby móc być prawdziwy. Skinęła jednak głową na wspomnienie Smętka. Nie spytała go o imię, ale gdy teraz je poznała, wydawało jej się bardzo trafne. Przytakiwała jeszcze kilkukrotnie. Do pomocy w kuchni, zajmowania się zwierzętami, sprawunków i przygotowania kąpieli. — Tak, moje siostry mają dzieci. Nie są dużo starsze od pani synka — jeszcze raz powróciła wzrokiem do dziecka, o jego imię też nie spytała, czy to był dobry czas, żeby spytać? Lysandrę już znała, miała zamieszkać w Niedźwiedziej Jamie. — Jak ma na imię? — zaryzykowała, pozwalając sobie na drobny uśmiech. Lubiła dzieci, może dlatego, że były takie niewinne i z natury dobre. Zajmowanie się nimi było w jej opinii przyjemniejsze niż wiele innych obowiązków. — Tak jest — dodała jeszcze bardziej ochoczo, spoglądając w dół, na plecionki z ziół. Jeżeli wystarczająco dużo czasu poświęci nauce, będzie potrafiła je rozpoznawać nie tylko po zapachu, ale i po wyglądzie. I może kiedyś będą mogły porozmawiać o nich jak równa z równą. To piękna wizja, taka, do której mogła dążyć. — Już mogę? — spytała, wciąż nie potrafiąc strącić z siebie zaskoczenia tym, jak szybko zmieniła się jej sytuacja; jak szybko Cassandra nie tylko wzięła ją pod swoje skrzydła, ale i pod swój dach, dodatkowo zapewniając jeszcze pensję. Skromną, bo skromną, ale dla kogoś, kto nigdy nie miał za dużo pieniędzy, była więcej niż wystarczająca. — Ja... Och, pani Cassandro, dziękuję, dziękuję, dziękuję! — nareszcie, pierwszy raz od pamiętnej Nocy Spadających Gwiazd, na twarzy Marii odbiła się szczera radość. Poczekała, aż dłonie Cassandry pozostaną na moment wolne, wtedy dopiero chwyciła je obie we własne, składając na nich drobnego buziaka, a następnie przykładając czoło do knykci uzdrowicielki. Tak robiono w jej okolicach, gdy dziękowało się komuś ważnemu. A Maria miała za co dziękować.
Kuglarką? Nigdy nie była artystką, co najwyżej rzemieślnikiem. I nie miała nawet połowy charyzmy potrzebnej do zabawiania publiczności sztuczkami, nawet, gdyby bardzo chciała. Jednak kobieta mówiła, że nie przyniesie jej wstydu, a wędrowni aktorzy chyba nie znajdowali się wśród najbardziej poważanych osób u kogoś o jej pozycji. Pomimo oczywistego niezrozumienia słów, które padały z ust pani Vablatsky, nie przerywała jej, szczerze przekonana, że na samym końcu czeka ją jakaś puenta, kolejne trafne spostrzeżenie, nad którym będzie się mogła pochylić i może nawet sprawdzić jego prawdziwość. Chciała zresztą myśleć, że i w tej kwestii uzdrowicielka się nie myliła. Że miała potencjał. Że mogła coś osiągnąć, dotrzeć do czegoś ciężką pracą. Bo nie bała się jej, udowodniła to już i udowadniać mogła przez następnych kilka, czy nawet kilkanaście lat albo i nawet do samego końca życia. W szarozielonych oczach dziewczyny błysnęła podszyta wzruszeniem nadzieja. Niewiele osób mówiło o niej w taki sposób. Właściwie poza Cassandrą robiła to tylko Elvira. Częściej sycząc te słowa, bo służyły przywołaniu Marii do porządku, ale nie można jej było odmówić.
Wstrzymała oddech, gdy Cassandra ponownie zabrała głos. Nie spodziewała się jednak, że prosząc ją o wskazanie kogoś, kto mógłby dać jej dach nad głową, otrzyma propozycję zamieszkania w tym pięknym domu. Na kilka sekund rozwarła wargi w zdziwieniu, krew zaczęła pulsować szybciej i wydawało jej się, że musi sobie to wyobrażać, bo obraz, który się przed nią malował, był zbyt piękny, aby móc być prawdziwy. Skinęła jednak głową na wspomnienie Smętka. Nie spytała go o imię, ale gdy teraz je poznała, wydawało jej się bardzo trafne. Przytakiwała jeszcze kilkukrotnie. Do pomocy w kuchni, zajmowania się zwierzętami, sprawunków i przygotowania kąpieli. — Tak, moje siostry mają dzieci. Nie są dużo starsze od pani synka — jeszcze raz powróciła wzrokiem do dziecka, o jego imię też nie spytała, czy to był dobry czas, żeby spytać? Lysandrę już znała, miała zamieszkać w Niedźwiedziej Jamie. — Jak ma na imię? — zaryzykowała, pozwalając sobie na drobny uśmiech. Lubiła dzieci, może dlatego, że były takie niewinne i z natury dobre. Zajmowanie się nimi było w jej opinii przyjemniejsze niż wiele innych obowiązków. — Tak jest — dodała jeszcze bardziej ochoczo, spoglądając w dół, na plecionki z ziół. Jeżeli wystarczająco dużo czasu poświęci nauce, będzie potrafiła je rozpoznawać nie tylko po zapachu, ale i po wyglądzie. I może kiedyś będą mogły porozmawiać o nich jak równa z równą. To piękna wizja, taka, do której mogła dążyć. — Już mogę? — spytała, wciąż nie potrafiąc strącić z siebie zaskoczenia tym, jak szybko zmieniła się jej sytuacja; jak szybko Cassandra nie tylko wzięła ją pod swoje skrzydła, ale i pod swój dach, dodatkowo zapewniając jeszcze pensję. Skromną, bo skromną, ale dla kogoś, kto nigdy nie miał za dużo pieniędzy, była więcej niż wystarczająca. — Ja... Och, pani Cassandro, dziękuję, dziękuję, dziękuję! — nareszcie, pierwszy raz od pamiętnej Nocy Spadających Gwiazd, na twarzy Marii odbiła się szczera radość. Poczekała, aż dłonie Cassandry pozostaną na moment wolne, wtedy dopiero chwyciła je obie we własne, składając na nich drobnego buziaka, a następnie przykładając czoło do knykci uzdrowicielki. Tak robiono w jej okolicach, gdy dziękowało się komuś ważnemu. A Maria miała za co dziękować.
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Ogród
Szybka odpowiedź