Wydarzenia


Ekipa forum
Kuchnia
AutorWiadomość
Kuchnia [odnośnik]21.02.23 23:15
First topic message reminder :

Kuchnia

Pomieszczenie przylega bezpośrednio do jadalni, z którą połączone jest wąskimi drzwiami, a także z głównym korytarzem parteru Ula. Na ścianach w kolorze butelkowej zieleni znaleźć można kilka wypłowiałych obrazów martwej natury i litografii krajobrazowych. Większość mebli została wykonana z ciemnego drewna, blaty noszą wyraźne ślady długich lat użytkowania, miejscami zostały głęboko otarte, żłobione przesuwanymi sprzętami. Otulone kremowymi zasłonami okno wychodzi na ogród, widać z niego namiot Orpheusa oraz sznury przeznaczone dla suszącego się prania; pod nim ustawiono kilka sporych słoi wypełnionych przyprawami. Duża, magicznie chłodzona szafka pełni rolę lodówki, a obok niej znajdują się drzwi prowadzące do spiżarki.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Kuchnia - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Kuchnia [odnośnik]06.09.23 22:23
Potrafił wiele znieść i teraz chyba tylko wyuczona dyscyplina trzymała go w pionie. Mięśnie spięły się do granic możliwości, spojrzenie błądziło po otoczeniu, usiłując dostarczyć otępionemu z bólu umysłowi jak najwięcej informacji. Ruchy ciała ― wyćwiczone, uwarunkowane specyfiką Nokturnu ― zdradzały niepokój i gotowość do przyjęcia kolejnego ciosu, ale i towarzyszący czarodziejowi ból.
Hector nie odpowiedział na jego pogardliwe powitanie, a zamiast tego znalazł się tuż obok. Laska rąbneła z głuchym odgłosem o kamienną płytę ogrodowej ścieżki, Victor instynktownie chciał się cofnąć, ale na siedząco było trudno, poza tym ledwie oparł się na prawej dłoni, a ta eksplodowała bólem. Świat na chwilę zgasł, kończyna wpadła w nieustające drżenie, Victor przechylił się niebezpiecznie na bok, ale kolejne spięcie mięśni uratowało go od ponownego spotkania z ziemią. Bok zapiekł niemiłosiernie, wróciły mdłości i zawroty głowy, obraz stracił na ostrości, rozmazał się, pozostawiając tylko morze bezkształtnej zieleni i ciemną plamę sylwetki brata.
Coś do niego powiedział, ale szumiąca w uszach krew zniekształciła słowa; adrenalina, wbrew temu, czego życzyłby sobie Victor, powoli opadała, a ciało odzywało się bólem w coraz to nowszych miejscach. Był zdezorientowany i nie do końca kontaktował, odruchy słabły, odzierając go z wypracowanej latami dyscypliny. Miał ochotę paść w trawę i tam zostać dopóki nie poczuje się lepiej. Miał ochotę zamknąć oczy i obudzić się za tydzień.
Mhm ― mruknął nieskładnie, nie wiadomo czy na pytanie Hectora, czy na słowa siostry. Znajoma barwa głosu ocuciła go nieco, ból magicznym sposobem zelżał, ale Victor nie skojarzył tego z działaniem zaklęcia rzuconego przez brata.
Co miał jej powiedzieć? Że dojebał się do niego jakiś szczyl, a potem wszystko się koncertowo spierdoliło i nie miał nawet czasu na reakcję?
Wstał, powoli i niezgrabnie, zatoczył się, ale zdołał utrzymać jako-taki pion. Zbawienne działanie magii leczniczej miało gorzki posmak, bo nawet w tak opłakanym stanie Victor czuł niespecjalną wdzięczność wobec profesji brata. Nigdy tak w zasadzie nie zastanawiał się nad tym, dlaczego Hector wybrał taką, a nie inną profesję. Nigdy nie zastanawiał się nad tym, jak musi czuć się człowiek, który jest świadkiem krzywdy bliskich mu osób. Być może dlatego, że to on sam zwykle stał za tą krzywdą. To on torturował, bił, mordował, on wymuszał haracze i bzdurne opłaty. Z drugiej strony jednak ― nie zawsze tak było, a mgliste echo przeszłości przyniosło ze sobą gorycz dzieciństwa i ślepą wściekłość skupioną w postaci ojca. Czy Hector czuł to samo? Czy Leta czuła to samo? Palącą złość wobec tego, kto mu wpierdolił?
Victor parsknął ponuro, bardziej sam do siebie i do swoich myśli, niż w reakcji na działanie rodzeństwa, a niespecjalnie przytomne spojrzenie były jedyną odpowiedzią, jaką otrzymała Leta na swoje pytania. W pełni sił bywał skryty i małomówny; teraz, kiedy jego stan pozostawiał wiele do życzenia, raczej nie miało się to zmienić. Nigdy nie był wylewny, a nienazwane dotąd uczucie przyjemności wywołane jej głosem nigdy nie miało ujrzeć światła dziennego. Victor stłamsił je w zarodku, tak samo jak ukłucie nieprzyjemnego niepokoju, gdy spostrzegł porzuconą na ogrodowej ścieżce laskę. Umęczony umysł posłusznie podsunął echo przeszłości, znajomy trzask ciała uderzającego o kolejne stopnie, płacz matki. Zaskakujące, że to była jego jedyna zbrodnia, jedyny występek, który wywoływał w nim poczucie winy. Nigdy więcej go już nie poczuł.
Nogi miały ciężar ołowiu, myśli rozpierzchły się jak stado wróbli. Victor powlókł się w stronę domu, co jakiś czas przystając by zaczerpnąć oddechu i nie stracić równowagi, by dać światu szansę na to, by przestał zapierdalać jak na karuzeli.

do wyleczenia: 58/242 (złamane żebro (16 pż), stłuczenie nerwu promieniowego prawej ręki (50 pż), pęknięta śledziona (50 pż)); nie uwzględniłam zanegowanych obrażeń z zaklęcia Hectora, jakby co tears


Soul for sale

Victor Vale
Victor Vale
Zawód : morderca
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler

red comes in many shades

OPCM : 13 +1
UROKI : 11 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11520-victor-vale https://www.morsmordre.net/t11555-damocles#358098 https://www.morsmordre.net/t12154-victor-vale#374133 https://www.morsmordre.net/f439-smiertelny-nokturn-34 https://www.morsmordre.net/t11553-skrytka-bankowa-nr-2512#358090 https://www.morsmordre.net/t11556-victor-vale#358128
Re: Kuchnia [odnośnik]11.09.23 21:04
Z osłupieniem patrzył - pierwszy raz od dawna, a być może pierwszy raz w życiu (dzieci są zwinniejsze od dorosłych, a ojciec bił tak by nie było widać, by każdy stał na własnych nogach) - jak to jego silny, sprawny brat podnosi się niezgrabnie, jak ma problemy z utrzymaniem równowagi. Boleśnie znajome. Wiedział, gdzie lepiej przenieść ciężar ciała i wiedział, że z laską byłoby łatwiej - ale upadła na ziemię, co w ogóle go podkusiło, by podsuwać ją Victorowi? Bliźniak odprowadził ją spojrzeniem, więc nie mógł jej nie zauważyć, a Hectorowi w dziwny sposób ulżyło na myśl, że pomimo swojego stanu Vic nie utracił własnej dumy.
Zatem nie mogło być aż tak źle. Wiedział to jako uzdrowiciel dzięki podszeptom diagnostycznego zaklęcia, czuł to jako brat, ale nie mogła tego wiedzieć Leta. Ile mogła pamiętać, z dzieciństwa? Nie dał się zwieść gniewowi w jej głosie - jako jej brat wiedział, że samemu w identyczny sposób maskował strach złością. I domyślał się (jako jej brat czy jako magipsychiatra?) jakie wspomnienia i jaką bezradność musi w niej budzić ta sytuacja. Złe wiadomości u progu domu (dobrze, że wiadomości, a nie umierający Jasper - być może zdołałby wykrztusić ostatnie słowo, ale to, zdaniem Hectora, byłoby bardziej traumatyczne), niespodziewana słabość mężczyzny, po którym słabości się nie spodziewała.
On też przeżywał swoiste deja vu, nie tylko związane z dzieciństwem. Leczył już kogoś w tym domu, równie niespodziewanie. Blada, poważna i przerażona twarz Jaspra, krew na udach Lety. Głucha cisza w kuchni, gdy Hector siedział tam w nocy, bojąc się, że pomoc uzdrowiciela nadal może być potrzebna i gorączkowo zastanawiając się nad tym o ile słabsze są organizmy charłaków i czego właściwie uczono go o tym na kursie. Jasper został z nią, gdy zasypiała i Hector czekał bardzo długo zanim usłyszał jego kroki na schodach i słowa podziękowania. Przed jego śmiercią wracał do tamtej chwili - właściwie pierwszej głębszej chwili ze szwagrem - z żalem na myśl o cierpieniu Lety i wdzięcznością na myśl, że Evans wezwał akurat jego, że on i Leta zaczęli wtedy odbudowywać kruche zaufanie. Teraz nie pamiętał już jego wdzięcznego głosu i zatroskanego spojrzenia, teraz wiedział, że tamten gnój kłamał cały czas, nawet wtedy. A potem, widząc jak ciężko przeżywała tamtą stratę, miał czelność narazić swoje życie i zginąć i zostawić ją samą.
Gdyby żył, skuteczniej pomógłby Victorowi dojść do domu.
-Pomogę. - albo zaoferował Victorowi albo odpowiedział Lecie.
Kontrolnie obrzucił spojrzeniem chwiejącego się na nogach brata, potem bez słowa schylił się po laskę - bez niej jedynie pociągnąłby na ziemię ich oboje - i dopiero wtedy, podpierając się mocno z lewej, chwycił go za ramię aby pomóc mu utrzymać się w pionie. Rzadko oferował komukolwiek fizyczną pomoc - dekadę temu, gdy podkusiło go przy Theo w szpitalu, przypłacił to przenikliwym bólem gdy akurat oparł ciężar ciała na chorej nodze gdy lotnik oparł się na nim. Teraz był mądrzejszy, uważając jak stawiać kroki tak, by być podporą dla Victora, ale nie stracić równowagi samemu.
Doszli do salonu, gdy Leta zdążyła już wysłać na górę chłopców. Na stole stała konewka, którą podarował siostrze po jarmarku razem z zaklętym fartuszkiem.
-Będzie z nim dobrze. - obiecał, szukając spojrzenia siostry. O ile znowu nie wpakuje się w coś złego. - dodałby, ale ugryzł się w język, ale może mogła to wyczytać w jego spojrzeniu.
-Na kanapę. - być może Victor nie potrzebował zachęty, by się na nią zwalić, ale Hector przeszedł w tryb dawania poleceń. -Bez koszuli. - przyklęknął obok, obejrzał się na Letę. -Przynieś miskę, wodę, coś do obmycia go, bardzo mi pomożesz. - na szczęście rany nie wydawały się otwarte ani nie zdążyły się zabrudzić, ale i tak wolał by siostra delikatnie je przemyła zanim zacznie leczyć. Najbardziej martwił go krwiak rosnący w miejscu śledziony, którą wcześniej wskazało zaklęcie, więc to nim zajął się najpierw. -Episkey maxima. Episkey maxima. - pierwsze zaklęcie było przyzwoite, drugie silniejsze. -Episkey maxima. - trzecie, finalizujące pracę nad śledzioną (wiedział, że obrażenia wewnętrzne będą musiały wyleczyć się same, ale roztropnie postanowił poczekać z instrukcjami odnośnie oszczędzania się, rozciągnął na większy obszar brzucha, w okolicę siniaków na żebrach. Bał się, że nie odepchnie na bok własnych nerwów, ale udało mu się skupić i każde zaklęcie rzucał coraz pewniej, coraz lepiej.
-Co ci się stało w rękę? I gdzie? - spytał brata. Widział, jak dziwnie ją trzymał i widział sińce, ale musiał odnaleźć pod nimi źródło kontuzji.


https://www.morsmordre.net/t11487p975-rzuty-koscia-viii#367285
Wyleczone:
pierwsze episkey: 22 tłuczone
drugie: 33 tłuczone + 5 (moc >100) = 38
trzecie: 23 + 10 (moc >120) = 33
= 93
żywotność Victora 151/242

przekazuję Lecie zaklęty fartuszek i magiczną konewkę


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.



Ostatnio zmieniony przez Hector Vale dnia 13.09.23 0:19, w całości zmieniany 1 raz
Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12123-hector-vale#373184 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Kuchnia [odnośnik]12.09.23 0:25
Potrafił wiele znieść, ale nie był ze stali. To przypominało intrygę okrutnej Hery, karzącej mnie w ten sposób za spojrzenia ciskane elektryzującym impulsem z oczu Zeusa; rozgniewana bogini pokazywała, że na ziemi nie istniał już żaden bliski mi śmiertelnik zdolny przeciwstawić się brutalności przeznaczenia. Victor, do tej pory zbudowany z kamienia i żelaza, kruszył się na krańcach fizyczności, znacząc śladami krwi miejsca swojego cierpienia. Słaniał się na nogach, chwiał, odrzucając jednak pomoc zaoferowaną przez Hectora - był przecież zbyt dumny, by przyjąć na barki pełen ciężar upokorzenia. Zamglone otępieniem oczy spoglądały na mnie bez wyrazu, pełne zmęczenia i zdezorientowania. Kto był na tyle silny, by doprowadzić go do takiego stanu? Naprzeciw jakiego giganta stanął, po co? Poróżnił się podczas pijackiego toastu, zajrzał pod spódnicę nieodpowiedniej panny na moment spuszczonej ze smyczy przez zaczepnego partnera? Czy może bronił czyjegoś honoru, raz w życiu porywając się z motyką na słońce przyzwoitości? Pytania piętrzyły się w głowie, on jednak żadnego z nich nie rozwiał. Z ust Victora padały tylko nieskładne pomruki, ciężkie i chrapliwe. Spojrzałam na Hectora, jakby ten mógł udzielić mi wyjaśnień i jakoś zinterpretować tę symfonię zwierzęcych odgłosów, lecz nawet on nie wyglądał tak, jakby rozumiał rezonujące od bliźniaka dźwięki. Tymczasem do mojego gardła podchodziło przerażenie; zaciskało się na strunach głosowych, wgryzało w tył miękkiej tkanki, zalegało w głębinie przełyku żółcią. Ile jeszcze razy? Ile razy los zmusi mnie do obserwowania, jak najbliżsi mi mężczyźni przeobrażają się w bezsilny popiół? Ile razy będę oglądać sine martwe ciała, nieporuszone twarze, na zawsze zamknięte powieki? Sama myśl o tym, że podobne przeznaczenie mogło spotkać Victora sprawiało, że moje mięśnie tężały i sztywniały na granicy bólu. Z naszej dwójki to Hector był przytomniejszy; wsparł brata i poprowadził go do domu, na prowizoryczną kozetkę w postaci kanapy. Odruchowo wyjrzałam przez okno, ze zdenerwowaniem zagryzając wargę, ale nawet widok radośnie bawiących się dzieci nie był w stanie ukoić napięcia. Dobrze, że usłuchali i trzymali się z daleka od domu. Orpheus już raz kogoś stracił, Orestes natomiast z tego widoku zrozumiałby znacznie więcej, na całe lata zamykając w sercu traumę obitego wuja. Z płytkim oddechem drżącym w piersi obróciłam się do braci, wzrokiem świdrując oblicze najstarszego. Będzie z nim dobrze. Mogłam mu wierzyć? To samo opowiadano mi o Jasperze, kiedy zjawiał się na progu domu obolały i zmęczony, zarzekający się przy tym, że nic mu nie było. A potem umarł. Zniknął, zostawił mnie, ostygł. Kiwnęłam głową, natychmiast udając się do łazienki, pomimo niepewnego kroku i rozdygotanych kolan; wyjęłam metalową misę, którą napełniłam wodą, i przewiesiłam przez ramię trzy ręczniki, dwa duże i jeden mniejszy, na wypadek gdyby Hector potrzebował obmyć ręce. Kiedy wracałam, już pochylał się z różdżką nad połowicznie rozdzianym Victorem, a z końca świętego drzewa wionęły mgiełki jasnego światła. Widok zaognionej skóry, sinej, wściekłej i plamiącej się hojnym obrębem, na moment przytrzymał mnie w miejscu. Nie mogłam od tego oderwać wzroku. Jak bardzo musiał cierpieć?
- Gdzie? - powtórzyłam stanowczo pytanie Hectora, aczkolwiek głos zdradził więcej lękliwej chwiejności, niżbym tego chciała. Dopadłam potem do kanapy i przyklękłam przy meblu, zanurzając ręcznik w ciepłej wodzie, a przytknięcie go do rozgrzanego bólem ciała Victora poprzedzało spojrzenie posłane naszej głowie rodziny. Nie byłam pewna czy już miałam obmywać zaplamioną krwią skórę, więc poszukiwałam w nim przewodnictwa, wskazówek, które rozwiałyby obawy i zastąpiły je pewnością. - Kto ci to zrobił? - ponowiłam pytanie, na które wcześniej nie odpowiedział. - Musimy to gdzieś zgłosić - zapowiedziałam cichym i napiętym syknięciem. Jasper zaszczepił we mnie praworządność i wiarę w sprawiedliwość wymierzaną przez nieskorumpowane i niezgniłe władze, a choć sam przysłonił się płaszczem kłamstwa, to przekonanie nie umarło wraz z nim i jego mistyfikacją. - Jeszcze tu - szepnęłam do Hectora, jakby ten sam nie widział ostatniego sińca zdobiącego skórę w okolicy żebra, choć doskonale poradziłby sobie bez mojej ingerencji - byłam tego świadoma, ale poczucie nieprzydatności zakrzywiało percepcję i błagało, bym w czymś wreszcie pomogła. - Mogłeś zginąć - wytknęłam gniewnie, z nieproporcjonalną łagodnością obmywając ciało Victora z posoki. Mogłeś zginąć, mogłeś mnie zostawić. Poczułam, jak do oczu napłynęły mi łzy, i zamrugałam szybko, niemal błyskawicznie ocierając policzek ramieniem. Nie będę się tu rozklejać, mówiłam sobie, nie będę.


Leta Evans
Leta Evans
Zawód : nauczycielka historii magii w Dolinie Godryka, pomoc w pszczelej hodowli
Wiek : 24
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Wdowa
i know those eyes.
this man is dead.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11+3
SPRAWNOŚĆ : 4+3
Genetyka : Charłak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11218-leta-evans-nee-vale#345257 https://www.morsmordre.net/t11227-amalthea#345732 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f421-somerset-dolina-godryka-ul https://www.morsmordre.net/t11226-szuflada-lety#345731 https://www.morsmordre.net/t11228-leta-evans#345733
Re: Kuchnia [odnośnik]24.09.23 22:44
Nie oczekiwał od brata pomocy. Nie chciał jej, choć gdzieś w głębi ducha czuł, że bez wyszkolonego uzdrowiciela się po prostu nie obejdzie; Leta nie dysponowała taką mocą, by go z tego wyciągnąć, na nic zdałyby się jej opatrunki i słowa gniewu maskujące troskę. Był skazany na uzdrowiciela. I pewnie w przytomniejszym stadium zaprotestowałby i odepchnął od siebie brata, ale teraz, zamroczony bólem i chęcią położenia się gdziekolwiek, nie powiedział nic. Skorzystał z podpory jaką oferował mu Hector, skrzywił wargi w paskudnym grymasie ponurego uśmiechu. Do czego to doszło, żeby holował go kaleka. Do czego to doszło, żeby składała go do kupy jego własna ofiara.
Nie zauważył, kiedy właściwie przekroczył próg domu. Umknęło mu, kiedy znalazł się na kanapie, nie był także pewien w jaki sposób pozbył się koszuli. Sam? Z pomocą? Magią? Nic nie pamiętał. Skrzywił się, kiedy z ust Hectora popłynęły kolejne słowa, usłyszał coś o jakiejś misce i przez krótką, absurdalną chwilę myślał, że tę jebaną śledzionę trzeba będzie wybebeszyć, ale potem paranoja ustała, ból zelżał pod kojącym napływem magii. Victor odetchnął nieco głębiej, spokojniej, z czoła zniknęła zmarszczka dyskomfortu. Kiedy podniósł powieki, świat zdawał się wirować i rozmywać, zupełnie jak po alkoholu. Słyszał w tle jakiegoś głosy, powietrze przecięła znajoma, cytrusowa nuta perfum.
Leta… ― mruknął sennie, rozpoznając w zapachu panią tego domu. Kto mu to zrobił? Wspomnienie bójki na jarmarku wślizgnęło się pomiędzy myśli jak cień; jak przez mgłę zobaczył zarośniętą gębę jakiegoś dryblasa i pociągłą sylwetkę tego małego skurwysyna. Natychmiast zaciął wargi, zmusił się do ponownego otwarcie oczu. ― Nigdzie nie będziemy tego zgłaszać ― warknął, nad wyraz przytomnie i już chciał się podnieść, odtrącić ich oboje, ale tym razem to nie brzuch, a ręka przypomniała mu o konieczności pozostania pod opieką uzdrowiciela.
Victor zazgrzytał zębami.
Na jebanym jarmarku ― burknął, odpowiadając Hectorowi na pytanie. ― Jakiś chuj się do mnie przyjebał, bo mam krzywą mordę. Zajebał mi w rękę.
Bo jaki był inny powód? Victor ściągnął brwi, zmuszając własną pamięć do wzmożonej pracy. Coś… jakaś jasnowłosa sylwetka zatańczyła na skraju jego wspomnień. Spochmurniał jeszcze bardziej, ale tylko na krótką chwilę.
Trzeba o wiele więcej, żeby mnie zabić ― mruknął, znów opadając z sił. Dotyk Lety był przyjemny, kojący i mógłby przysiąc, że działał na niego lepiej niż cała magia Hectora. ― I niczego nie będziemy… ― skrzywił się, kiedy śledziona znów odezwałą się tępawym bólem. Był dużo słabszy niż jeszcze chwilę temu, ale organ nadal dawał o sobie znać. ― …zgłaszać. Marginesu społecznego nikt nie pilnuje ― dodał, a w głębi ducha coś mówiło mu, że tym jej nie uciszy. ― Daj temu spokój ― mruknął cicho, na powrót przymykając oczy. Czuł się tak zmęczony. Tak zajebiście zmęczony…


Soul for sale

Victor Vale
Victor Vale
Zawód : morderca
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler

red comes in many shades

OPCM : 13 +1
UROKI : 11 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11520-victor-vale https://www.morsmordre.net/t11555-damocles#358098 https://www.morsmordre.net/t12154-victor-vale#374133 https://www.morsmordre.net/f439-smiertelny-nokturn-34 https://www.morsmordre.net/t11553-skrytka-bankowa-nr-2512#358090 https://www.morsmordre.net/t11556-victor-vale#358128
Re: Kuchnia [odnośnik]01.10.23 22:04
Przez chwilę miał ochotę rzucić Paxo na Letę, widząc jak bardzo jest blada i jak niepewnym krokiem zmierza do łazienki - ale do przemywania obrażeń Victora zabrała się starannie, skupiona na zadaniu, skutecznie walcząca ze łzami, więc ostatecznie zaniechał tego pomysłu. Wybaczył jej nawet wytknięcie mu opuszczonego siniaka (najpierw inne obrażenia, wrócę potem do sińca, MERLINIE! - warknąłby na dosłownie każdą inną osobę), widząc jej szkliste oczy.
Zastanawiał się, o czym myślała widząc obrażenia na torsie brata.
Zastanawiał się, czy myślała o ojcu - tak jak on sam.
I, czy jeśli tak, czy myślała o tym przez niego. Przez to co powiedział jej w lipcu. Gdyby wiedział, że historia okrutnie zatoczy koło, pewnie spróbowałby ugryźć się w język.
Wyleczył najpoważniejsze obrażenia, a Victor oprzytomniał. Prawie. Ściągnął lekko brwi, słysząc protest w sprawie zgłoszenia przestępstwa, ale nic nie powiedział. Wiedział, że takie słowa nie uspokoją ani nie usatysfakcjonują Lety, ale podejrzewał, że brat może mieć powody do dyskrecji. "Krzywa twarz" brzmiała jak durna wymówka, ale nie zamierzał dociekać w co tak naprawdę wplątał się Victor i chyba nie chciał wiedzieć.
-Pytałem o to, jakie masz objawy. - westchnął, podnosząc lekko przedramię Victora i przesuwając zimnymi palcami wzdłuż nerwów. Będzie miał nauczkę, by doprecyzowywać pytania o gdzie. -Tu, boli albo mrowi? - nie czekał na potwierdzenie, zamiast tego szukając odpowiedzi na twarzy brata, w grymasie ściągniętych brwi. -Episkey Maxima. - porażenie nerwu nie ustąpi w kilka chwil, ale magia wspomoże leczenie i ulży w bólu. -Nie nadwyrężaj jej przez kilka dni. - powrócił wzrokiem na tors brata, wciąż poznaczony purpurowymi sińcami, ale mimo to zdający się być wykutym z marmuru. Achilles, tak sobie zawsze go wyobrażał. -Chyba złamał ci żebro. - mruknął, badając palcami jeden z największych sińców. Zacisnął mocno szczękę, nienawidził leczyć złamań, akurat złamań. Zawsze stawali mu wtedy przed oczyma cholerny doktor Hopkirk ze swoimi eksperymentalnymi metodami, Theo wyjący z bólu w izolatce w Mungu, i wreszcie własne... przejścia.
Ale to tylko żebro. Tylko żebro.
Udał, że wszystko w porządku i wyszeptał odpowiednie inkantacje. -Feniterio. - nie chciał, by zrosło się krzywo, a zaklęcie przeciwbólowe powinno złagodzić efekty nastawiania kości. -Fractura Texta. - udało się, nie wiedział czemu tak proste zaklęcie stresuje go tak bardzo. Prawie tak bardzo, jak...
...durne słowa Victora o umieraniu, które wcale nie poprawiły nikomu humoru. Nie chciał nawet wyobrażać sobie zabitego brata, Leta na pewno też nie (wygodnie zignorował fakt, że to ona pierwsza wytknęła Victorowi, że mógł zginąć).
-Ach tak? - syknął, spoglądając mu prosto w oczy (nawet nie udawaj półprzytomnego, wiem, że czujesz się już lepiej) i przy okazji oceniając, którymi ranami na twarzy powinien zająć się najpierw. -Oświeć nas, bracie, czego trzeba? Bardziej jebanego jarmarku? Kogoś, kto ma większego chuja? A skoro niestraszne ci wilkołaki, bandyci i Festiwale, to może pieprzonego dementora? - zacisnął mocno palce na różdżce, wstrzymując się od kolejnych zaklęć. -Ostatnio słyszałem podobnie bohaterskie formułki od kogoś, kogo już pochowaliśmy. - syknął pod nosem, wskrzeszając widmo nielubianego szwagra. Może nie powinien, nie przy Lecie, ale Victor nie miał prawa robić tego Lecie. Straciła rodziców i męża. I jeszcze dziecko. Nie wiedział, czy Victor o nim wiedział, pewnie nie, ale on pamiętał jak rozpaczała po dwóch ostatnich stratach. W ciszy, zawsze przełykając łzy, bo nikt w tej rodzinie nigdy nie pozwolił dzieciom - a później sobie - na prawdziwą żałobę. Dopiero Orestes i Orpheus uczyli się zdrowo płakać.
-Nie mów tak o sobie, nie jesteś żadnym marginesem tylko wyszkolonym brygadzistą. I naszym bratem, który nie jest niezniszczalny. - wyrwało mu się w żarliwym proteście (ale za to nieco łagodniejszym tonem) gdy Victor postanowił przetestować granice jego sprzeciwu. Nie znosił, gdy tak o sobie myślał, bo samemu nigdy tak o nim nie myślał.
Wypuścił z płuc powietrze, zerknął kątem oka na Letę.
-Przyniesiesz nam coś do picia? Zajmie mi to jeszcze chwilę. - wymamrotał. I wcale nie zamierzał się śpieszyć, wreszcie opanowawszy niezawodne i dokładne narzędzia, których tak pragnął gdy jako dziesięciolatek patrzył na siniaki równie milczącego brata.



stan Victora: 151/242 (złamane żebro (16 pż), stłuczenie nerwu promieniowego prawej ręki (7/50 pż),pęknięta śledziona (50 pż)), reszta drobnych;
leczę dalej i wyleczyłem:
22 - tłuczone (episkey)
złamane żebro - w całości (Feniteria Texto na ponad 16pż)
=189/242, pozostały drobniejsze sińce i obrażenia



We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12123-hector-vale#373184 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Kuchnia [odnośnik]14.10.23 19:55
- Jestem - szepnęłam, słysząc moje imię wypowiedziane półprzytomnym, chropawym głosem, niskim i wpisanym w moją istotę jak drugie, współgrające bicie serca. Zawisła między nami niedopowiedziana łagodność, a ja nie dbałam o to, czy jej świadkiem był Hector, wprawiony w biegłym wyciąganiu wniosków i łączeniu kropek. Dziś on sam musiał drżeć przed wizją brata pobitego na śmierć, jego myśli przecież tak często krążyły wokół Victora, gdy ten był zdrowy, ale daleki, tymczasem dziś o mały włos go straciliśmy. Wiedział już, że przez cały czas utrzymywałam kontakt z Victorem, nie mówiąc mu o tym - nie z własnego wyboru, lecz z lojalności, być może kalecząc tym serce najstarszego z braci. Niespecjalnie jednak, nie chciałam wymierzyć w niego ostrza bycia niedopuszczonym do sekretu, i jeśli go to zabolało, nie powiedział mi tego. A zabolało, przeczuwałam to. Prawda wydostała się na światło dzienne w dacie objawienia się magii Orpheusa, kiedy nie mieliśmy czasu na spoglądanie w twarz nie tak dawnej przeszłości, zbyt zajęci kojeniem rozgniewanego trzylatka, który zdemolował niemalże cały salon, plując kwasowatą śliną, po jakiej do dziś widać było ślady wypalone w drewnie. - Oczywiście, że będziemy - skontrowałam z pełną niedowierzania złością, która sprawiła, że niemal się zapowietrzyłam. Zwróciłam twarz ku Hectorowi, patrząc na niego wzrokiem tak intensywnym i domagającym się poparcia, że za kilka sekund z pewnością wypaliłabym dziurę w jego skórze. Wspaniały pomysł, nie dość, że go pobili, to jeszcze miałoby im to ujść płazem. Czyżby grzmotnęli go w głowę i wybili z niej ostatnie okruchy rozsądku? Spychałam na bok wspomnienie tego, co opowiedział mi brat przy okazji naszego spotkania pod szkarłatnym, wciąż świeżym sztandarem komety, bo bałam się myśli, że przez całe swoje życie Victor doświadczał właśnie czegoś takiego. Był katowany, nie znał innego traktowania, więc zaczął przez pryzmat bólu, sińców i ruszających się pięści spoglądać na świat. I choć korciło kontynuować praworządny wywód, zagryzłam zęby i pozwoliłam Hectorowi pracować. Bądź co bądź, liczyło się jak najszybsze pochylenie się nad każdym obrażeniem, zamiast forsowanie moich poglądów.
Dźwięk nastawianego żebra przypominał łamaną gałąź. Wzdrygnęłam się mimowolnie, skrzywiłam, w tym czasie obmywając twarz Victora z pozostałości krwi i ziemi; zastygłam jednak, gdy z boku dobiegł mnie nienaturalnie sykliwy głos najstarszego brata. Chłodny, wykalkulowany, pełen ognia, który nie parzył, a ziębił. W jego ustach wszystkie te przekleństwa brzmiały nienaturalnie, nie pasowały do niego i już miałam wycedzić, żeby się uspokoił, gdy zwieńczył monolog zdaniem, którego nigdy nie powinien był wypowiadać. Szeroko otworzyłam oczy, wpatrując się w niego z zalewającą mnie lodowatością, po czym nagle poderwałam się na równe nogi i cisnęłam w niego zakrwawiony ręcznik, naznaczony posoką Victora.
- Zamknijże się - warknęłam, tracąc nad sobą kontrolę. Impulsywność szarpnęła za duszę, a paradoksalnie skupienie się na gniewie studziło strach o życie Vica. Zawsze wygodniej dygotało mi się ze złości, niż z przerażenia. - Obiecałeś mi coś. Miałeś nigdy więcej nie mówić o moim mężu w ten sposób. Gdyby to była wieczysta przysięga, już byłbyś martwy - z trudem wróciłam wzrokiem do Victora. - A ty? Nawet tak nie mów. Każdy na festiwalu ma prawo do bezpieczeństwa! Nawet gdyby nagle wparadował tam Cronus Malfoy, trzymający na smyczy bandę swoich ministerialnych ogarów, podniesienie na nich różdżki czy pięści byłoby złamaniem prawa - czułam parzącą od czerwieni twarz, po której rozlewał się żar, i skupiałam się na tym uczuciu, nie chcąc, żeby odeszło. Bo kiedy odejdzie, na miejscu kojącej złości znów pojawi się strach, potrzeba, by zbliżyć usta do ust Victora i złożyć na nim pocałunek pełen niepokoju i ulgi, że jednak przeżył. - Nie mów mi co mam robić - burknęłam potem na pytanie Hectora, jego spokojną, szczerą prośbę, którą w rozdrażnieniu zinterpretowałam jako polecenie. Karcąco, wiedziałam, że ta interpretacja nie była prawidłowa, ale musiałam dodatkowo zaakcentować rozeźlenie jego komentarzem o Jasperze; mimo wszystko obróciłam się na pięcie i wyszłam do kuchni.


Leta Evans
Leta Evans
Zawód : nauczycielka historii magii w Dolinie Godryka, pomoc w pszczelej hodowli
Wiek : 24
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Wdowa
i know those eyes.
this man is dead.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11+3
SPRAWNOŚĆ : 4+3
Genetyka : Charłak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11218-leta-evans-nee-vale#345257 https://www.morsmordre.net/t11227-amalthea#345732 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f421-somerset-dolina-godryka-ul https://www.morsmordre.net/t11226-szuflada-lety#345731 https://www.morsmordre.net/t11228-leta-evans#345733
Re: Kuchnia [odnośnik]15.10.23 18:53
Bólu nie czuję ― mruknął, gdy Hector przesunął zimnymi palcami po jego przedramieniu; skóra mimowolnie zadrżała, uszkodzony nerw zareagował błędnie. ― Bardziej mrowi ― doprecyzował, zgodnie zresztą z życzeniem brata. Na sugestię o tym, by oszczędzać rękę parę dni tylko mruknął coś pod nosem; nie miał czasu na takie pierdoły. Zrobi co będzie musiał, z ręką czy bez ręki.
Dalej przyszła kolej na żebro. Victor spiął odruchowo mięśnie, jakby podświadomie gotów na kolejną falę bólu, ale ten nie nadszedł. Poczuł tylko dość osobliwe i dziwne uczucie promieniujące na cały bok, ale nic poza tym. Uniósł lekko brwi.
I parsknął śmiechem, słysząc przeklinającego Hectora. Jego brat do wulgaryzmów pasował jak jak pięść do nosa; a jego barwne porównania przyprawiały go o chęć pokręcenia głową i teatralnego westchnięcia.
Jaśnie pan krukon nie wychwycił metafory? ― mruknął, przymykając znowu oczy. Nie chciał na niego patrzeć, nie chciał słuchać pouczających gadek, ani ze strony jednego, ani drugiego. To, co działo się na Jarmarku miało zostać pomiędzy nim, tym chudym skurwielem i jebaną górą mięcha. To było poniżej jego przestępczej godności by sięgać po pomoc sił wymiaru sprawiedliwości, nie po tym, jak regularnie żył z robienia rzeczonego wymiaru w chuja. Zresztą, nie nawykł do otrzymywania pomocy i potrzeba było wiele, by go zmusić do odrzucenia życiowego motta według którego miał sobie radzić sam. “Umiesz liczyć? Licz na siebie” ― powiedział mu kiedyś kolega w Ministerstwie, a choć zginął potem podczas pełniowej asysty, tak jego słowa i przekaz zostały z Victorem na wiele lat.
Uchylił leniwie jedno oko.
Stąpasz po cienkim lodzie ― mruknął, doskonale wiedząc do kogo Hector pił. Nie rozmawiali z Letą o Jasperze; dla niego był po prostu elementem przeszłości. Kolejnym wymazanym nazwiskiem, kolejną okazją do skalania krwią własnych dłoni.
Gdyby tylko wiedzieli, ile miał na sumieniu… wtedy nikt by go nie bronił. I nikt nie próbowałby mu wmówić, że nie jest marginesem społecznym.
I gdybym miał obstawiać, to bez namysłu wskazałbym Letę w roli zwycięzcy. Masz moje galeony, złotko ― mruknął w jej stronę aksamitnym tonem podszytym lekką zaczepką. Czuł się zdecydowanie lepiej, mgiełka bólu powoli opadała, pozwalając mu swobodnie myśleć i reagować na kolejne słowa rodzeństwa. Uniósł lekko brew, gdy Hector oberwał szmatą, a zaraz potem przybrał pełną powagi minę mówiącą “a nie mówiłem?”.
Chronieni są ci, którzy postępują zgodnie z literą obowiązującego prawa ― burknął. ― A teraz przypomnijmy sobie wszyscy w jakim miejscu spędzam najwięcej czasu. Macie? ― dopytał ze sztuczną troską. ― No, to teraz wyobraźcie sobie, że w niczyim interesie leży obrona szumowin z Nokturnu.
Zresztą, jego honor porządnego bandyty ucierpiałby niepomiernie gdyby musiał go ratować jakiś glina. Pewnie jeszcze taki jak ten cały Jasper, brrr.


Soul for sale

Victor Vale
Victor Vale
Zawód : morderca
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler

red comes in many shades

OPCM : 13 +1
UROKI : 11 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11520-victor-vale https://www.morsmordre.net/t11555-damocles#358098 https://www.morsmordre.net/t12154-victor-vale#374133 https://www.morsmordre.net/f439-smiertelny-nokturn-34 https://www.morsmordre.net/t11553-skrytka-bankowa-nr-2512#358090 https://www.morsmordre.net/t11556-victor-vale#358128
Re: Kuchnia [odnośnik]16.10.23 11:04
Dolna warga drgnęła mu lekko w odpowiedzi na słowa brata, zacisnął więc mocno szczękę żeby samemu nie okazać bólu. Innemu pacjentowi uwierzyłby - lub chciał uwierzyć - na słowo, ale nie jemu. Nie po latach tłumionego bólu. Zresztą, to on sam zaczął. To naprawdę nie boli - próbował okłamać Victora, mimo, że noga pulsowała ogniem i chciało mu się płakać z bólu, więc oduczył się płakać. Potem to brat unikał jego zmartwionego spojrzenia po każdym z wybuchów ojca, aż nauczył się unikać skutecznie samego Hectora, zawsze. Czy nauczył się też wierzyć w to, że nie czuje bólu, że nie czuje nic?
Hector tak długo próbował. Nicość wydawała się wybawieniem, dopóki w lutym jakiś dziwny duch faktycznie nie odebrał mu uczuć. Wtedy przekonał się, że jednak jest to jeszcze gorsze — i jak bardzo jego zachowanie zraniło Letę...
-Masz porażony nerw. - zdiagnozował. -Porusz palcami. Masz szczęście, że ruchomość bez zmian. - mruknął.
-A jaśnie pan Gryfon nie wiedział, kiedy rozsądniej spierdalać? - prychnął na gorącej fali emocji, pamiętając jak Victor uparcie nie uciekał od ojca i doskonale widząc, że tym razem trafił na kogoś większego i silniejszego od siebie. Inaczej by nie przegrał. Jego Victor nigdy nie przegrywał, dopóki nie dostał od losu talii skazanych na porażkę kart.
A Mojry nigdy nie były dla nich łaskawe.
Choć wreszcie mógł pomóc Victorowi, inaczej niż w dzieciństwie, to strach był zupełnie taki sam. A strach zawsze rodził w nim gniew, dopiero później przyjdzie wstyd. Na fali złości i stresu rejestrował, że Leta obchodzi się z bratem łagodniej, delikatniej i był jej za to wdzięczny. Czułość przychodziła jej łatwiej niż im.
Leta bała się jednak równie mocno jak on, jeśli nie mocniej, a on nieostrożnie poruszył czułą strunę. Zamrugał, przestał zaciskać szczękę tak mocno, chęć na kolejne przekleństwa z niego uleciała. Umknął wzrokiem, wyraźnie było mu wstyd, ale nie lubił ustępować i jeszcze bardziej nie lubił łamać obietnic.
-Nie powiedziałem nic oceniającego, jedynie stwierdziłem fakty. - odrzekł beznamiętnie, szukając luki w złożonej przysiędze. Mocniej zacisnął palce na różdżce, rozzłoszczony wyrozumiałością, jaką żywiła wobec trupa. Jasper też jej coś obiecał, a jednak nie traktowała go równie surowo jak starszego brata. Jej płomienna uwaga wygodnie skupiła się na moment na Victorze, a on przełknął gorycz, przełykając też słowa o bezpieczeństwie. To starcie było brata i siostry, na moment powściągnął swoje zdanie. -Wybacz. - wymamrotał do Lety wreszcie, choć wygodnie ujął to tak, że nie wiadomo było czy przeprasza za wspominanie Jaspra czy za nieświadome wydanie jej polecenia. Słowa o Nokturnie również pominął wymownym milczeniem, na razie, ale gdy Leta wyszła - przyszpilił Victora wzrokiem.
-Nie łam jej kolejny raz serca, dobrze? - warknął cicho, a w zgłoskach wybrzmiał cień gniewu, którego zazwyczaj nie miał dla bliźniaka. -Nie widzisz, jak się boi? Już raz nas straciła. - dodał na jednym wydechu, zanim słowa o złamanym sercu zdążyły porządnie wybrzmieć. Nie wiedział, kiedy Leta wróci z kuchni, miał niewiele czasu. -A potem Jaspra. - choć szeptał, to prawie wypluł jego imię, pierwszy raz zdradzając jawną niechęć przed bratem. -Bo dla niego zawsze ważniejsi byli inni, inni, inni. - lodowatymi palcami odgarnął kilka zlepionych krwią kosmyków z czoła Victora, dostrzegając tam rozcięcie. Leta już je obmyła, czas na zaklęcia. -Nie wiem - czy i kogo masz na Nokturnie -...jak wpakowałeś się w tą bójkę, ale nie wiem, czy jej strach jest czegokolwiek wart. Curatio vulnera. - inkantacja wymagała skupienia, pomogła mu się trochę uspokoić. -Dobrze, że tu przyszedłeś. - mruknął łagodniej, wreszcie odrywając wzrok od jego tęczówek. -To wiele dla niej znaczy. - wyjaśnił, na wypadek gdyby Victor tego nie dostrzegał. Być częścią rodziny, być siostrą, do której się udawali. Której nie zostawiali z powodu pierdół. -Gdziekolwiek byś teraz nie mieszkał, tu zawsze możesz wrócić. Jesteśmy po twojej stronie, Vic. - westchnął, znów szukając jego spojrzenia. Jego własne było zmęczone, smutne, spoglądał na brata z dziwnym naciskiem - jakby rozumiał coś więcej niż formułki. Tik, tok, tik, tok. Zawsze byłem po twojej stronie.
Przez chwilę był bardzo daleko, a potem zamrugał, być może otrząsając się ze wspomnień albo słysząc kroki Lety.
-Jeszcze te krwiaki. Episkey maxima, episkey maxima. - zsunął różdżkę na tors brata, kontynuując dalszą pracę, chcąc by właśnie tak zastała go Leta gdy wróci.

leczę dalej
wyleczone: 15, 23, 34 = wszystko! 242/242


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12123-hector-vale#373184 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Kuchnia [odnośnik]16.10.23 22:02
Zaszyłam się w kuchni, korzystając z każdej sekundy samotności, która studziła złość, choć nie łagodziła strachu - bo ten rozrastał się jak napięty wrzód gdzieś w głębinach przełyku, gotów rozerwać się przy byle nieostrożnym mrugnięciu. Czułam przelewającą się w dół zaciśniętego gardła lawę, jaka rozbiegała się wzdłuż przewodu pokarmowego i wyciągała szpony aż do płuc, wbijając w nie pazury. Oparłam plecy o przyjemnie chłodną ścianę, pozwoliwszy jej napełnić mnie kojącym zimnem, a gdy i tego było mi mało, obróciłam się dookoła i przystawiłam czoło do rześkiej podpory. Choć korciło, nie nadstawiałam ucha, by posłuchać o czym mówią. Umykały mi chwytające za serce słowa Hectora i odpowiedzi Victora, gdy w pamięci wciąż szalały świeże komentarze na temat prawa, z którego interpretacją wcale się nie zgadzałam, i ciche, chyba faktycznie szczere przeprosiny wykrzesane przez brata, który nienawidził i nie potrafił przepraszać. Były przez to cenne po dwakroć. W osamotnieniu docierało do mnie to, że zareagowałam na wyrost, że cisnęłam w niego zakrwawionym i wilgotnym od wody ręcznikiem, że stał się obiektem, na którym zogniskowałam spragnione ujścia emocje, i że wytrzymał to zapewne świadomie, bo chciał podarować mi fragment spokoju. Splatało się to z przedziwną słodyczą drzemiącą w reakcjach Victora, czułością, z jaką opowiadał się wobec moich szans w starciu tytanów. Ze wspomnieniem chrapliwego, osłabionego głosu wypowiadającego moje imię - tak jakby wypowiadał je po raz ostatni. Ta myśl nie dawała mi spokoju, na Rowenę, gdyby to był ostatni dźwięk opuszczający jego gardło chyba stanęłabym w ogniu zdolnym spopielić na swojej drodze wszystko, byle ukoić żal. Spłonąć razem z nim.
Dobiegające z salonu głosy szemrały cicho, nie byłam też pewna, ile minęło czasu, zanim odepchnęłam się od ściany i przeszłam w pobliże kuchenki, gdzie znajdował się garnek z ugotowanymi glonami. Pierwotnie miały służyć mi i Hectorowi, jednak dziś los dobitnie mi pokazał gdzie znajdował się priorytet - na mojej kanapie, poddający się magicznemu potencjałowi drzemiącemu w starszym z bliźniąt. Po raz ostatni odsączyłam spulchnione algi i zwróciłam się w stronę kanapek, które wcześniej przygotowywałam. Dwie pokaźne pajdy razowego chleba uginały się pod ostygłą już jajecznicą, na której wierzchu ułożyłam posiekaną uprzednio roślinę, skrzącą się łagodnym, błękitnym światłem, całość położywszy natomiast na jasnych talerzach. Te wylądowały na drewnianej tacce tuż obok dwóch kubków z zimną wodą. W złości zamierzałam ukarać Hectora obejściem się smakiem, lecz teraz, gdy ostygłam z jej karminowej aury, wiedziałam, że postąpiłabym głupio, dziecinnie. Nieodpowiednio. Dobyłam jeszcze dwóch widelców i tak wyposażona wróciłam do salonu. Chybotliwie, niepewnie, moje nogi zdawały się zbudowane z waty, zamiast ze skóry, kości i wątłych mięśni, ale nawet pomimo to starałam się dumnie zadzierać brodę ku górze, jakby nic z tego, co wydarzyło się dziś pod moim dachem, mnie nie dotknęło.
- Za wasze dzisiejsze popisy - zaczęłam oschle, za tą oschłością chowając rozdygotane serce, - będziecie jeść wodorosty - oznajmiłam, układając tackę na pobliskim stole. Jeden z kubków wręczyłam Victorowi, drugi Hectorowi (choć napastliwy, złośliwy głos w mojej głowie szeptał, bym kazała mu podnieść się z klęczek i dojść do niego o własnych siłach; natychmiast jednak zdusiłam w sobie ten okrutny impuls i zganiłam się w duchu, brzmiał jak głos ojca, nie jak mój własny), zaraz sięgając również po talerze. Ciepławe, błękitne rośliny nie wyglądały zbyt apetycznie. Moje dłonie drżały, mimo iż zaklinałam je, by tego nie robiły, kiedy podawałam braciom jedzenie. - Ale zanim podniesiecie bunt, - burknęłam, - to świetlista alga. Wzmacnia odporność magiczną, kiedy się ją zje. To, czy będzie wam smakować, odchodzi w takim wypadku na dalszy plan - zerknęłam na dłonie, które, opustoszałe, znów zdradliwie zadrżały i skryłam je za swoimi plecami, splatając ze sobą palce. Vic mógł kojarzyć tę zdobycz, własnoręcznie wyłowiłam ją z wód Weymouth, kiedy wyławiał mój wianek. - Jak się czujesz? - spytałam go po chwili, mimowolnie łagodniejąc.

| daję chłopakom do zjedzenia kanapki ze świetlistą algą


Leta Evans
Leta Evans
Zawód : nauczycielka historii magii w Dolinie Godryka, pomoc w pszczelej hodowli
Wiek : 24
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Wdowa
i know those eyes.
this man is dead.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11+3
SPRAWNOŚĆ : 4+3
Genetyka : Charłak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11218-leta-evans-nee-vale#345257 https://www.morsmordre.net/t11227-amalthea#345732 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f421-somerset-dolina-godryka-ul https://www.morsmordre.net/t11226-szuflada-lety#345731 https://www.morsmordre.net/t11228-leta-evans#345733
Re: Kuchnia [odnośnik]16.10.23 23:03
Przewrócił oczami. Jaśnie pan Krukon chyba nadal nie zdawał sobie sprawy z tego, że nie przed każdym wpierdolem da się uciec. A przecież powinien. Powinien wiedzieć…
Z pewną dozą ulgi i zainteresowania zarazem przyjął zmianę tematu, wygodnie schronił się za palącą złością Lety, kiedy ta przeszła do ataku na Hectora. Pozwolił sobie nawet na jedną czy dwie uwagi, choć nie wiedział dokładnie dlaczego właściwie wpierdalał się między mysz, a kota. Chciał rozładować napięcie? Odsunąć wiszącą w powietrzu burzę? Stłumił westchnienie i już miał zazgrzytać zębami ― nie baw się w jebanego bohatera ― kiedy szczęka odezwała się tępym, choć słabym, bólem. Zaklęcia Hectora działały cuda, ale ciało potrzebowało czasu na dojście do siebie. A on nie powinien próbować kolejnej interwencji.
Uniósł za to brwi, gdy Hector sięgnął po suche “wybacz”, do tej pory na palcach jednej ręki mógłby zliczyć przypadki w których jego brat faktycznie sięgnąłby po skruchę, zamiast próbować dalej zadzierać nosa. Leta ― nie dostrzegł czy udobruchało ją to słowo, czy nie ― opuściła pokój, zniknęła w kuchni.
Nie praw mi moralizatorskich dyrdymałów ― burknął nieprzyjaźnie i jak zbuntowany szczeniak cofnął głowę, byleby nikt go więcej nie dotykał ― chuj mnie obchodzi Jasper ― dodał jeszcze, z całą mocą odsuwając od siebie niewygodne wspomnienie pewnego kontraktu i braku sumienia, który mu wtedy towarzyszył. Nikt nigdy nie powinien się o tym dowiedzieć.
Niektórych starć się nie wybiera. ― Znów burknięcie, nieprzyjemny ton podszyty zawodem, nigdy nieuleczoną raną na którą nie było lekarstwa, zaklęcia ani sposobu. ― Powinieneś o tym wiedzieć.
Jego dalsze słowa wprawiły go w jeszcze większy dyskomfort. “Dobrze, że tu przyszedłeś. To wiele dla niej znaczy”? Victor zwrócił głowę w stronę kuchni, udając, że jego uwagę zwabił szczęk talerzy.
Jaki ty czasem jesteś kurwa ślepy.
Kiedy końcowe zaklęcia zasklepiły sińce i drobniejsze rozcięcia, poczuł się na tyle stabilnie, by usiąść jak człowiek. Zrobił to dość powoli, skrzywił się po drodze, boleśnie odczuwając wyczerpanie, ale nie pisnął nawet słowem. Pogadanki Hectora nie skomentował ― nie nawykł do rozmów tego typu, płoszył się, uciekał. Tyle czasu pracował na to, żeby jednak nikt nie stał po jego stronie, a teraz dziwka fortuna ― zaledwie jedną bójką ― obróciła to wszystko w niwecz. Powinien ich trzymać z dala od siebie. Z dala od marginesu społecznego jakim był od paru lat, z dala od złej sławy, która przylgnęła do jego imienia jak cień.
Wodorosty, trawę ― skomentował mrukliwie ― cokolwiek.
Wodę przyjął od razu, bez wahania, pilnując jednak by używać zdrowej ręki i pociągnął parę sporych łyków. Do tej pory nie wiedział nawet jak bardzo chce mu się pić. Do połowy opróżniony kubek odstawił ostrożnie na ziemię i zaraz potem przyjął talerz z jedzeniem. Błękitny chabaź wyglądał znajomo; Victor podniósł oczy na Letę, uchwycił jej spojrzenie. A potem mrugnął, całkiem zaczepnie i całkiem flirciarsko, choć dla niewtajemniczonego hectora mogło to wyglądać jak bratersko-siostrzane przepychanki.
Jak się czujesz?
Na tyle dobrze, żeby pogryźć zielsko i się nim nie udławić ― mruknął, wzruszył ramieniem. Miał trudności z ujęciem widelca, ale ostatecznie dał sobie radę. ― Ból jest przytłumiony, zepchnięty gdzieś na granicę świadomości… ― umilkł na parę kęsów; alga, mimo bycia oślizgłym chabaziem, nie była znowu taka zła w smaku ― …będzie dobrze ― dokończył w końcu wymijająco, zabierajac się za resztę kanapki.
Musiało być.


Soul for sale

Victor Vale
Victor Vale
Zawód : morderca
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler

red comes in many shades

OPCM : 13 +1
UROKI : 11 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11520-victor-vale https://www.morsmordre.net/t11555-damocles#358098 https://www.morsmordre.net/t12154-victor-vale#374133 https://www.morsmordre.net/f439-smiertelny-nokturn-34 https://www.morsmordre.net/t11553-skrytka-bankowa-nr-2512#358090 https://www.morsmordre.net/t11556-victor-vale#358128
Re: Kuchnia [odnośnik]19.10.23 7:51
Palce i różdżka zawisły w powietrzu, Vic cofnął się zupełnie jak w dzieciństwie, a Hector powstrzymał się od przewrócenia oczami żeby nie zepsuć wydźwięku własnych słów.
-Mnie też on nie obchodzi. - zmrużył oczy. -Ale ona tak - rzucił Victorowi ostre spojrzenie, mając nadzieję, że jego też. Najwyraźniej tak, skoro utrzymywali kontakt. -a złamał jej serce. - syknął gniewnie, opuszczając różdżkę. -Czasem żałuję, że pozwoliłem im na ten ślub. - szepnął prawie bezgłośnie, bo tego Leta nie mogła usłyszeć. Kiedyś myślał, że obydwoje powinni pozwolić im na ślub i że choć jeden z braci (czyli Victor, obydwoje woleli podpierać ściany, ale brat przecież nie musiał i na Balach Zimowych wyglądał na parkiecie świetnie...) powinien na nim zatańczyć, ale żal za to, co śmierć aurora zrobiła z Letą był zbyt silny. W teorii wiedział, że nikt nie wybiera dnia ani godziny własnej śmierci, ale nie potrafił wybaczyć mu kłamstwa odnośnie ryzyka własnej pracy. W teorii wiedział, że bez ślubu nie byłoby Orpheusa, a jego szczerze kochał, ale wygodnie wypierał tą myśl, wierząc, że siostrzeniec zaistniałby zawsze. W innym, trwalszym związku.
Tym razem to on uciekł wzrokiem w odpowiedzi na komentarz. Powinien o tym wiedzieć. Uciekał całe życie, a i tak nigdy się nie udawało. I tak zderzał się we własnym domu z gniewem Beatrice, a teraz nie mógł uciec nawet od wspomnienia jej trupa, złowrogich przepowiedni i komet, i oczywiście tykania zegara. Mimo wszystko, wygodnie było się łudzić, że Victorowi się uda.
Był w końcu szybszy. Chyba, że we własnym domu. Czy nawiązał właśnie do ojcowskiej figury i spalonego portretu? Tik-tak, zmarszczka przecięła czoło Hectora, jakaś odpowiedź cisnęła się na usta, ale stłumił ją, bo Leta wróciła, rozwiewając złe myśli.
-Na pewno są pyszne, zresztą gdzieżbym śmiał się buntować przeciw zasadom pani tego domu. - zdołał się uśmiechnąć i odpłacić ironią za kazanie, ale jego oczy pozostały poważne, szukając spojrzenia Lety. W emocjach złamał dziś jedną z jej zasad, musi dopilnować aby to się nie powtórzyło. Z drugiej strony, miał nadzieję, że taki stan Victora i takie emocje nie powtórzą się już nigdy, ułatwiając mu gryzienie się w język w kwestii lęków i Jaspra.
Spojrzał kontrolnie na Victora, który - choć obolały - wyglądał już lepiej. Korciło go, by rzucić zaklęcie przeciwbólowe, bo choć lubił patrzeć na ból to nie na jego, ale ostatecznie się powstrzymał - brat nie był już dzieckiem. Nie umknęło za to jego uwadze, że przy Lecie zachowywał się swobodniej niż przy nim. Spuścił wzrok, czując nieokreśloną zazdrość wobec nieoczekiwanej więzi łączącej tą dwójkę i lekkie ukłucie sumienia za to, że w lipcu zdradził Lecie sekrety ich dzieciństwa. Czy Vic czuł się przy niej lepiej niż przy nim, bo myślał, że może być sobą bez tamtego wstydu i ciężarów?
Kątem oka dostrzegł drżące dłonie siostry. Inny brat złapałby ją za rękę, ale on mocniej zacisnął palce na kubku, w zamian szukając jakichkolwiek słów.
-To rzadka alga, skąd ją masz? - zapytał, wplatając w ton wdzięczność za ten nieoczekiwany dar. Podniósł wreszcie głowę, przesuwając czułym (czego nie był świadom), cieplejszym spojrzeniem po bracie i siostrze. Mówili o stanie Victora, o który jako uzdrowiciel nie musiał pytać, ale on nabrał kruchego i ulotnego przeczucia, że między ich trójką też było wreszcie dobrze.
Musiało być.


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12123-hector-vale#373184 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Kuchnia [odnośnik]20.10.23 0:37
- Trawy możesz sam sobie nazbierać, skoro lepiej się czujesz - skwitowałam stanowczo, wbrew sercu, które wciąż dygotało w okowach strachu. O niego, o jego przeklęte życie, o los, który wybrał, a który doświadczał go bólem na każdym kroku; ale czy mogłam go winić za takie wybory? Nasz ojciec usiłował go zamęczyć, domyślałam się, że władczy Anselm nie znosił widoku poobijanego syna, który mimo siniaków i krwi kapiącej z nosa czy rozciętej wargi powstawał z kolan, gotów przyjąć na siebie kolejny cios. Uporczywa chęć przetrwania musiała być cierniem w boku naszego ojca, tyrana, który wyżywał się na własnych dzieciach i bezsilnej żonie. Powinien uczyć nas dojrzałości, wprowadzać w zakamarki dorosłości, ale on pragnął nas zniszczyć. I nigdy nie zniszczył. Zarówno Victor, jak i Hector przetrwali surowy reżim, aż Anselm wyzionął ducha, zwracając im wolność. Ja w tym czasie żyłam na uboczu, buntując się opiekuńczemu wujostwu i doprowadzając ich do szewskiej pasji, jakbym krnąbrnością próbowała udowodnić światu, że też przetrwałabym naszego ojca.
Usiadłam na kanapie obok Victora, przez ulotny moment stykając się z nim biodrem, zanim przekrzywiłam się na bok, tak, by widzieć ich obu. Nie umknęło mi jego mrugnięcie, kącik ust uniósł się ku górze w mimowolnym złośliwym uśmiechu, oboje doskonale pamiętaliśmy okoliczności wyłowienia tych alg, gdy razem wpadliśmy do wody, bo zapragnął wyłowić mój wianek. Gdyby tylko los potraktował nas inaczej... Być może dziś połączyłaby nas chabrowa więź, a ja nauczyłabym go jak żyć porządnie, z daleka od rynsztoku i podejrzliwych zleceń. Był silny, mógł zająć się stolarką, albo nawet otworzyć małą karczmę w Dolinie, gdzie co wieczór obstawiałby wyniki gry w darta albo kościanego pokera. Ale ten scenariusz należał do marzeń, a na nas czekała oschła rzeczywistość.
- Prawidłowe podejście, co nie znaczy, że twoje winy zostają zmazane - odpowiedziałam Hectorowi poważnie, z błyskiem w oku. Wiedziałam, że nie chciał nastawać na honor Jaspera i w gruncie rzeczy zdążyłam mu wybaczyć nieroztropny dobór słów, ale dramatyzm zbyt mocno rozgościł się w mojej duszy, bym mogła odpuścić mu bez zbędnego zrzędzenia. Podchwyciłam jego spojrzenie, rozumiałam je, to, co chciał mi nim przekazać; wyraz moich oczu złagodniał i delikatnie, prawie niedostrzegalnie kiwnęłam głową, bo to, co wyrażała zaległa między nami cisza, nie przeszłoby mi przez gardło. Przyjmowanie przeprosin, nawet niedosłyszalnych, było w tej rodzinie niemal niemożliwe. Obróciłam lekko głowę, by przyjrzeć się zajadającemu Victorowi, po tym, jak upewniłam się, że Hector też zaczął jeść. - Możesz tu dziś zostać - zaproponowałam blondynowi, po czym poprawiłam się na kanapie, krzyżując ręce na piersi. - Obaj możecie - dodałam ciszej. - Sypialnia gościnna jest wolna, drugi może przespać się na kanapie. Orestes na pewno nie będzie miał nic przeciwko, by znów spać z Orpheusem - kontynuowałam, kuzyni niejednokrotnie nocowali u siebie w ten sposób, choć Orphie miał tendencję do budzenia się w nocy i dźgania kciukiem żebra swojego starszego przyjaciela, by coś wymamrotać, a potem znów zasypiał, jak gdyby nic się nie stało. Mały diablak. - Wyłowiłam - zaczęłam w odpowiedzi na pytanie Hectora, nonszalancko wzruszając ramionami. Bardzo starałam się brzmieć beztrosko, by ukryć przed nim prawdziwe okoliczności tamtej chwili, nietypowe i niestosowne. - Puszczałam wianek, kiedy przykuła mój wzrok w wodzie, a że kojarzyłam ją z atlasu zielarskiego, postanowiłam ją zabrać - właściwie nie kłamałam, a póki połowiczna prawda prześlizgiwała się przez gardło, tak długo czułam się w miarę bezpieczna, daleka od wzbudzania podejrzeń. - Mnie i tak na nic by się nie zdała - dodałam ponuro. Odporność magiczna? Dla charłaka? Nie potrzebowałam tego, a nawet jeśli, już było za późno. Wolałam ten dar od przeznaczenia poświęcić na nich, by w razie konfrontacji zyskali choć okruch przewagi przed panoszącym się wrogiem. Byli dla mnie ważni, najważniejsi zaraz po Orpheusie, i musieli być bezpieczni.

zt x3 rolling


Leta Evans
Leta Evans
Zawód : nauczycielka historii magii w Dolinie Godryka, pomoc w pszczelej hodowli
Wiek : 24
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Wdowa
i know those eyes.
this man is dead.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11+3
SPRAWNOŚĆ : 4+3
Genetyka : Charłak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11218-leta-evans-nee-vale#345257 https://www.morsmordre.net/t11227-amalthea#345732 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f421-somerset-dolina-godryka-ul https://www.morsmordre.net/t11226-szuflada-lety#345731 https://www.morsmordre.net/t11228-leta-evans#345733

Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Kuchnia
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach