Namiot rodu Burke
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Namiot rodu Burke
W głębi lasu, specjalnie dla zamożniejszych lub zasłużonych gości Festiwalu Miłości przygotowano luksusowe namioty. Ukryte między drzewami pozwalają na zachowanie intymności i zasłużony odpoczynek w trakcie dwutygodniowych obchodów Brón Trogain. Namiot z jasnego płótna z zewnątrz jest niewielki, ulokowany na miękkim mchu, wyciszony, tak by ze środka na zewnątrz nie wydostawały się żadne dźwięki, a zagubieni czarodzieje nie podsłuchali prywatnych rozmów jego mieszkańców. W środku wnętrze jest znacznie większe niż można przypuszczać. Podłogę zdobią kolorowe, plecione dywany, dziesiątki jedwabnych i satynowych poduszek. Nie brak także kielichów i dzbana ze świeżą wodą.
I show not your face but your heart's desire
|1.08.1958
Wieczór był już późny, gdy kroczyła między drzewami w stronę ukrytych namiotów, tam gdzie światło z ogniska i uczty już bladło, a odgłosy ludzkich rozmów cichły. Zdawało się, że wkracza w inną przestrzeń, choć przecież przed chwilą stała w kręgu wraz z innymi i kosztowała krwi reema, barwiąc czerwienią wargi. Przyglądała się jak cienie są wśród nich, wręcz czuła jak pradawna magia wibruje, przenika przez ciała, wyostrza jedne zmysły, by otumanić inne. Zapach kadzidła podsycał wszystko, a ona, przestała zadawać pytania. Poddała się atmosferze, pozwoliła by krew znaczyła jedwab letniej sukni.
Stawiając kolejne kroki na ścieżce, splotła mocno dłoń z palcami mężczyzny, śmiałość i pewność siebie w relacji, jakiej do tej pory nie przejawiała, nie zdziwiała jej samej. W tym momencie i w tej chwili wydawała się jedyną słuszną.
Srebrna szpila na tle ciemnych, kobiecych włosów, upiętych w kok mieniła się w słabym świetle, a czerń perły zdawał się pogłębiać im dalej wędrowali.
W końcu zostawili za sobą polanę i ucztujących, podchodząc do namiotu, w którym czekała cisza i spokój. Odsunęła poły materiału wchodząc do środka i przystanęła. Świadomość, choć nadal płynna i bardzo zachwiana przypominała, że znalazła się w ustronnym miejscu, sama na sam z mężczyzną, który nie należał do jej rodu. Dzbanek w dłoni, który zabrała ze stołu, przypomniała, że przecież mieli świętować.
Sięgając po dwa kieliszki, napełniła je od razu rubinowym płynem, który teraz przypominał krew, tą, która zdobiła jej dłonie. Odwróciła się w stronę Drew z szelestem sukni podając mu pełen kielich.
-Za pomyślność, płodność i siłę. - Wzniosła krótki toast i upiła łyk wina. Cierpkość napoju osiadła na języku i spłynęła w dół gardła. Rozejrzała się wokół namiotu, do jego wnętrza nie docierały żadne dźwięki z zewnątrz. Stanowił oazę, miejsce ucieczki, a umysł łaknął chwili spokoju, choć ciało nadal palił przedziwny ogień. Spojrzenie szarozielonych oczu było roziskrzone gdy miękko opadła na poduszki, w których się zatopiła. Czy na tym polegała swoboda i wolność? Kiedy nie musiała siedzieć wyprostowana niczym struna, pilnować gestów, ułożenia dłoni, spojrzenia i mimiki twarzy trenowanej przez wiele godzin przed lustrem?
Wyciągnęła dłoń w stronę czarodzieja zachęcając go, aby zajął miejsce obok niej.
Wieczór był już późny, gdy kroczyła między drzewami w stronę ukrytych namiotów, tam gdzie światło z ogniska i uczty już bladło, a odgłosy ludzkich rozmów cichły. Zdawało się, że wkracza w inną przestrzeń, choć przecież przed chwilą stała w kręgu wraz z innymi i kosztowała krwi reema, barwiąc czerwienią wargi. Przyglądała się jak cienie są wśród nich, wręcz czuła jak pradawna magia wibruje, przenika przez ciała, wyostrza jedne zmysły, by otumanić inne. Zapach kadzidła podsycał wszystko, a ona, przestała zadawać pytania. Poddała się atmosferze, pozwoliła by krew znaczyła jedwab letniej sukni.
Stawiając kolejne kroki na ścieżce, splotła mocno dłoń z palcami mężczyzny, śmiałość i pewność siebie w relacji, jakiej do tej pory nie przejawiała, nie zdziwiała jej samej. W tym momencie i w tej chwili wydawała się jedyną słuszną.
Srebrna szpila na tle ciemnych, kobiecych włosów, upiętych w kok mieniła się w słabym świetle, a czerń perły zdawał się pogłębiać im dalej wędrowali.
W końcu zostawili za sobą polanę i ucztujących, podchodząc do namiotu, w którym czekała cisza i spokój. Odsunęła poły materiału wchodząc do środka i przystanęła. Świadomość, choć nadal płynna i bardzo zachwiana przypominała, że znalazła się w ustronnym miejscu, sama na sam z mężczyzną, który nie należał do jej rodu. Dzbanek w dłoni, który zabrała ze stołu, przypomniała, że przecież mieli świętować.
Sięgając po dwa kieliszki, napełniła je od razu rubinowym płynem, który teraz przypominał krew, tą, która zdobiła jej dłonie. Odwróciła się w stronę Drew z szelestem sukni podając mu pełen kielich.
-Za pomyślność, płodność i siłę. - Wzniosła krótki toast i upiła łyk wina. Cierpkość napoju osiadła na języku i spłynęła w dół gardła. Rozejrzała się wokół namiotu, do jego wnętrza nie docierały żadne dźwięki z zewnątrz. Stanowił oazę, miejsce ucieczki, a umysł łaknął chwili spokoju, choć ciało nadal palił przedziwny ogień. Spojrzenie szarozielonych oczu było roziskrzone gdy miękko opadła na poduszki, w których się zatopiła. Czy na tym polegała swoboda i wolność? Kiedy nie musiała siedzieć wyprostowana niczym struna, pilnować gestów, ułożenia dłoni, spojrzenia i mimiki twarzy trenowanej przez wiele godzin przed lustrem?
Wyciągnęła dłoń w stronę czarodzieja zachęcając go, aby zajął miejsce obok niej.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Nie oglądałem się za siebie, nie interesowała mnie feta, głośny śpiew, pękające w szwach stoły, czy wypełnione po brzegi kielichy. Podążałem za dziewczyną, która stawiała kroki z nietypową dla siebie pewnością, jakiej zaciśnięte palce na moich nie przejawiały charakterystycznej nieśmiałości. Zdawały się nie znać granic, ale te chyba oboje zostawiliśmy pośród okręgu, roześmianych twarzy, zamglonych oczu i zakrwawionego cielska stanowiącego swoisty symbol obrządku. Z każdym kolejnym miniętym drzewem hałas zmniejszał się, podobnie jak ilość docierającego światła. Przypuszczałem, gdzie mnie prowadziła, ale nie zadawałem zbędnych pytań; buzująca w żyłach krew, rosnące napięcie i pragnienie posiadania jej tylko dla siebie przewyższyły zdrowy rozsądek. Właściwie ukryły go głęboko, jakoby nigdy wcześniej mi nie towarzyszył. Miałem wrażenie, że zapach kadzidła wciąż docierał do mych nozdrzy, wypełniał je i zapewniał błogi spokój pobudzając tym samym zupełnie inne instynkty. Nie próbowałem mu się oprzeć – wręcz przeciwnie. Pozwoliłem sobie na chwilę zapomnienia.
Gdy przekroczyła progi namiotu zatrzymałem się tuż za nią i ująłem w palce srebrną szpilę wystającą z upiętego koku. Wyciągnąłem ją pozwalając, aby włosy opadły na drobne ramiona i nachyliłem się do ucha, które musnąłem nieznacznie wargami. -Od razu lepiej- mruknąłem pragnąc kontynuować wędrówkę, zasmakować jej skóry. Ta jednak wykonała nie jeden, a kilka kroków do przodu pozostawiając mnie złaknionym i zniecierpliwionym. Wygiąłem wargi w leniwym uśmiechu i podążyłem spojrzeniem za kobiecą sylwetką. Powód miała jednak dobry, bowiem nie minęła chwila, a w mojej dłoni znalazł się wypełniony szkarłatnym płynem kielich, który wzniosłem tuż po wypowiedzeniu przez nią toastu. -Za odwagę i pewność siebie. Bardzo ci z nią do twarzy- odparłem upijając wina. Cierpkość nieszczególnie mi przeszkadzała, lubiłem mocne i wytrawne trunki.
Wpatrywałem się w jej błyszczące tęczówki, obserwowałem z uwagą każdy ruch. Szelmowski uśmiech pojawił się na mojej twarzy, gdy gestem dłoni zaprosiła mnie do siebie; bez zbędnych słów, bez dwuznaczności zmuszających mnie do przemyślenia tych kilku kroków. Poczyniłem je bez zastanowienia odstawiwszy kielich na posadzkę tuż obok wielkich poduch i ułożyłem się na boku, tuż obok niej. Na zgiętej w łokciu ręce oparłem policzek, zaś drugą dłonią zawędrowałem na wysokość biodra dziewczyny i ponownie zmniejszyłem dzielącą nas odległość. -Kim jesteś? Gdzie ukryłaś Primrose?- zaśmiałem się pod nosem wodząc spojrzeniem po jej ciele, napawając się tym widokiem. Nie spodziewałem się, że dzisiejszy wieczór doprowadzi nas do tego namiotu, sprawi, iż zostaniemy sam na sam z potęgującym pragnieniem bliskości, zaniechaniem jakichkolwiek granic. Ja nie miałem ich nader wielu, lecz towarzyszka wręcz przeciwnie. Otwartość, kuszące spojrzenie i wspomniana już pewność siebie dodawała jej uroku, zwiększała irracjonalny apetyt. Cóż miało wydarzyć się dalej? Tego nie wiedziałem, właściwie nawet się nad tym nie zastanawiałem – jedno było pewne, noc miała być długa. Dłuższa niżeli wszystkie inne.
Gdy przekroczyła progi namiotu zatrzymałem się tuż za nią i ująłem w palce srebrną szpilę wystającą z upiętego koku. Wyciągnąłem ją pozwalając, aby włosy opadły na drobne ramiona i nachyliłem się do ucha, które musnąłem nieznacznie wargami. -Od razu lepiej- mruknąłem pragnąc kontynuować wędrówkę, zasmakować jej skóry. Ta jednak wykonała nie jeden, a kilka kroków do przodu pozostawiając mnie złaknionym i zniecierpliwionym. Wygiąłem wargi w leniwym uśmiechu i podążyłem spojrzeniem za kobiecą sylwetką. Powód miała jednak dobry, bowiem nie minęła chwila, a w mojej dłoni znalazł się wypełniony szkarłatnym płynem kielich, który wzniosłem tuż po wypowiedzeniu przez nią toastu. -Za odwagę i pewność siebie. Bardzo ci z nią do twarzy- odparłem upijając wina. Cierpkość nieszczególnie mi przeszkadzała, lubiłem mocne i wytrawne trunki.
Wpatrywałem się w jej błyszczące tęczówki, obserwowałem z uwagą każdy ruch. Szelmowski uśmiech pojawił się na mojej twarzy, gdy gestem dłoni zaprosiła mnie do siebie; bez zbędnych słów, bez dwuznaczności zmuszających mnie do przemyślenia tych kilku kroków. Poczyniłem je bez zastanowienia odstawiwszy kielich na posadzkę tuż obok wielkich poduch i ułożyłem się na boku, tuż obok niej. Na zgiętej w łokciu ręce oparłem policzek, zaś drugą dłonią zawędrowałem na wysokość biodra dziewczyny i ponownie zmniejszyłem dzielącą nas odległość. -Kim jesteś? Gdzie ukryłaś Primrose?- zaśmiałem się pod nosem wodząc spojrzeniem po jej ciele, napawając się tym widokiem. Nie spodziewałem się, że dzisiejszy wieczór doprowadzi nas do tego namiotu, sprawi, iż zostaniemy sam na sam z potęgującym pragnieniem bliskości, zaniechaniem jakichkolwiek granic. Ja nie miałem ich nader wielu, lecz towarzyszka wręcz przeciwnie. Otwartość, kuszące spojrzenie i wspomniana już pewność siebie dodawała jej uroku, zwiększała irracjonalny apetyt. Cóż miało wydarzyć się dalej? Tego nie wiedziałem, właściwie nawet się nad tym nie zastanawiałem – jedno było pewne, noc miała być długa. Dłuższa niżeli wszystkie inne.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Przedziwne pragnienie, którego nie było w stanie ugasić ani jedna kropla wina, trawiło ciało. Wielką zabawę i ucztę zostawili za sobą, cisza namiotu była przytłaczająca, ale tylko przez chwilę. Zapach kadzidła wciąż był wyczuwalny, tak sądziła, a jego opary rozwiązały łańcuchy dobrego wychowania, przekręcały klucze zamkniętych i zduszonych marzeń, trochę naiwnych, nasiąkniętych literaturą, którą czytała z wypiekami na twarzy.
Obrazy powróciły ze zdwojoną siłą, słowa opisów, które wywoływały rumieńce na twarzy były świeże, jakby przeczytała je ledwo wczoraj. Śmiało sobie poczynała, niczym bohaterka powieści, a te przecież zawsze wiedziały co robią. Piękne, charyzmatyczne, porywające swoją osobą, dla nich bohaterowi forsowali mury, zdobywali zamki. Gdy patrzyła w lustro marzyła, aby stać się jedną z nich. Czy dzisiaj miała okazję, choć na chwilę, zmienić się w brzydkiego kaczątka w łabędzia?
Kaskada ciemnych włosów opadła miękko w dół aż do talii uwolniona spod upięcia. Drgnęła nieznacznie pod wpływem tego gestu i zamarła czując ciepło oddechu na swoim policzku. Serce zabiło szybciej, mocniej, a wzdłuż kręgosłupa przeszedł przedziwny dreszcz, który czuła, do tej pory, tylko raz w swoim życiu. Uniosła nieznacznie spojrzenie w górę, w geście lekkiego skrępowania założyła kosmyk za ucho.
Przedziwna myśl przeszyła otumaniony kadzidłem umysł, że nie chciała aby przestawał, a z drugiej strony, uporczywy głos mówił, że powinna to zatrzymać. Nie wypada.
Odtrąciła szybko od siebie wszelkie zakazy, kielich w dłoni i dzbanek z trunkiem pozwoliły na chwilę wyrównać oddech, otrząsnąć się z wrażenia bliskości drugiej osoby.
-Dziękuję. - Powiedziała cicho, jednocześnie zachwycona komplementem i nim zmieszana. Nie powinna się przecież wstydzić, była dumną kobietą z rodu Burke. Teraz zaś czekała w geście zaproszenia, uświadamiając sobie, że przełamuje kolejne zasady, tak uporczywie jej wpajane przez tyle lat w murach Durham. Obserwowała jak odstawia kieliszek, jak układa się obok niej, blisko. Za blisko.
Ciepło i ciężar dłoni na biodrze zdawał się wypalać ślad w jedwabnym materiale sukni. Zadrżała pod tym dotykiem, ale nie ze strachu, a przedziwnej ekscytacji, która tłoczyła się wraz z krwią, przewodziła szaleńcze myśli, sprawiała, że serce biło głośno i bardzo szybko. Nie spodziewała się, że takie łamanie granic będzie pogłębiać ciekawość podszytą lękiem i niepewnością tego co może wydarzyć się za chwilę. Oparła głowę na dłoni patrząc z ukosa na mężczyznę. Pytanie zawisło między nimi, trwało w oczekiwaniu na odpowiedź kiedy błądziła spojrzeniem po jego twarzy. Wykrzywionych wargach w uśmiechu, spojrzeniu, które wręcz paliło jasną skórę, a fala gorąca zalała pierś. Zmieszała się na chwilę.
-Obawiam się, że to na razie to jedyna Primrose jaka tutaj się znajduje. - Odpowiedziała i zaraz poczuła się zażenowana słowami jakie opuściły jej usta. Czy właśnie nie zacytowała jakieś bohaterki z książki? Nagle okazało się to bardzo dziwne kiedy padło w prawdziwej sytuacji. Lekki rumieniec wystąpił na twarz dziewczyny, na chwilę skrępowanej własną śmiałością, ale nie na tyle, żeby zerwać się i uciec. Zamiast tego ułożyła swoją dłoń na tej, która spoczywała na jej udzie.
Obrazy powróciły ze zdwojoną siłą, słowa opisów, które wywoływały rumieńce na twarzy były świeże, jakby przeczytała je ledwo wczoraj. Śmiało sobie poczynała, niczym bohaterka powieści, a te przecież zawsze wiedziały co robią. Piękne, charyzmatyczne, porywające swoją osobą, dla nich bohaterowi forsowali mury, zdobywali zamki. Gdy patrzyła w lustro marzyła, aby stać się jedną z nich. Czy dzisiaj miała okazję, choć na chwilę, zmienić się w brzydkiego kaczątka w łabędzia?
Kaskada ciemnych włosów opadła miękko w dół aż do talii uwolniona spod upięcia. Drgnęła nieznacznie pod wpływem tego gestu i zamarła czując ciepło oddechu na swoim policzku. Serce zabiło szybciej, mocniej, a wzdłuż kręgosłupa przeszedł przedziwny dreszcz, który czuła, do tej pory, tylko raz w swoim życiu. Uniosła nieznacznie spojrzenie w górę, w geście lekkiego skrępowania założyła kosmyk za ucho.
Przedziwna myśl przeszyła otumaniony kadzidłem umysł, że nie chciała aby przestawał, a z drugiej strony, uporczywy głos mówił, że powinna to zatrzymać. Nie wypada.
Odtrąciła szybko od siebie wszelkie zakazy, kielich w dłoni i dzbanek z trunkiem pozwoliły na chwilę wyrównać oddech, otrząsnąć się z wrażenia bliskości drugiej osoby.
-Dziękuję. - Powiedziała cicho, jednocześnie zachwycona komplementem i nim zmieszana. Nie powinna się przecież wstydzić, była dumną kobietą z rodu Burke. Teraz zaś czekała w geście zaproszenia, uświadamiając sobie, że przełamuje kolejne zasady, tak uporczywie jej wpajane przez tyle lat w murach Durham. Obserwowała jak odstawia kieliszek, jak układa się obok niej, blisko. Za blisko.
Ciepło i ciężar dłoni na biodrze zdawał się wypalać ślad w jedwabnym materiale sukni. Zadrżała pod tym dotykiem, ale nie ze strachu, a przedziwnej ekscytacji, która tłoczyła się wraz z krwią, przewodziła szaleńcze myśli, sprawiała, że serce biło głośno i bardzo szybko. Nie spodziewała się, że takie łamanie granic będzie pogłębiać ciekawość podszytą lękiem i niepewnością tego co może wydarzyć się za chwilę. Oparła głowę na dłoni patrząc z ukosa na mężczyznę. Pytanie zawisło między nimi, trwało w oczekiwaniu na odpowiedź kiedy błądziła spojrzeniem po jego twarzy. Wykrzywionych wargach w uśmiechu, spojrzeniu, które wręcz paliło jasną skórę, a fala gorąca zalała pierś. Zmieszała się na chwilę.
-Obawiam się, że to na razie to jedyna Primrose jaka tutaj się znajduje. - Odpowiedziała i zaraz poczuła się zażenowana słowami jakie opuściły jej usta. Czy właśnie nie zacytowała jakieś bohaterki z książki? Nagle okazało się to bardzo dziwne kiedy padło w prawdziwej sytuacji. Lekki rumieniec wystąpił na twarz dziewczyny, na chwilę skrępowanej własną śmiałością, ale nie na tyle, żeby zerwać się i uciec. Zamiast tego ułożyła swoją dłoń na tej, która spoczywała na jej udzie.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Zapewne w każdej innej sytuacji zastanawiałbym się nad powodem zaproszenia do namiotu akurat mnie, bowiem poza jednym, pamiętnym wieczorem nie spędziliśmy z Primrose wiele czasu. Gotów byłem nawet zawierzyć, iż żywiła urazę, bo z pewnością moje bezpośrednie zachowanie odbiegało od tego, czego została nauczona, a tym bardziej do czego przywykła. W palarni nie dbałem o maniery, wychodziłem przed szereg i przekraczałem jej prywatność, czego wynikiem było późniejsze milczenie przerwane prawdopodobnie tylko i wyłącznie z powodu konieczności uporania się z tajemnicą ujawnionej groty. Nie wiem za kogo mnie miała, nie wiedziałem co myślała, natomiast to wszystko zdawało się nie mieć większego znaczenia. Dziś nie zamierzałem pytać i ostatnie na co liczyłem to odpowiedzi. Egoistycznie pragnąłem mieć ją tylko dla siebie i czułem, że lady miała w stosunku do mnie dokładnie te same plany.
Wygiąłem wargi w leniwym uśmiechu, gdy pod opuszkami palców poczułem drżenie drobnego ciała. Starałem się ją rozgryźć. Naprzemiennie z pewnej siebie kobiety stawała się wycofaną, a może i nawet skrępowaną panną, co w żaden sposób mi nie wadziło, ale po prostu zastanawiało. Obawiała się bliskości? Może od niej stroniła, a moc kadziła zrzuciła starannie założone okowy? Jak daleko była gotów się posunąć?
Wpatrywałem się w jej twarz, w oczy przepełnione pożądaniem, ale i niewinnością, która jeszcze bardziej pobudzała zmysły. Miałem wrażenie, że targało nią wiele emocji, ale na próżno było w nich szukać walki, próby ucieczki od nieustannie rosnącego pragnienia zmniejszenia dzielącej nas odległości. Nie odpowiedziała od razu, ale nie zamierzałem jej pośpieszać. Zamiast tego przesunąłem kciukiem po materiale sukienki, której chciałem czym prędzej się pozbyć. Mogłem uczynić to od razu, jednak pośpiech był złym doradcą, podobnie jak nachalność i natarczywość. Przeczuwałem, że pierwszy raz była w podobnej sytuacji, wszak szlachecka krew zobowiązywała do zachowania czystości. Zdawała sobie sprawę, że każda upływająca sekunda, każdy dotyk i spojrzenie zbliżały ją do złamania zasad? Liczyła się z konsekwencjami, postawiła na swoim i zaakceptowała je, czy jednak siła magicznej mieszanki ziół zdusiła zdrowy rozsądek, czego miała następnego dnia żałować?
-Obawiam się, że to nawet lepiej- odparłem, po czym na krótko przeniosłem wzrok w okolice jej biodra, gdzie poczułem ciepło jej dłoni. Wygiąłem wargi w szelmowskim wyrazie, splotłem nasze palce, a następnie wolnym ruchem podążyłem wyżej, wzdłuż jej talii, aż do samej piersi. Nachyliłem się i to właśnie tam złożyłem pierwszy pocałunek, kierując wędrówkę warg wzdłuż obojczyków, szyi, aż do samych ust. Rozkoszując się ich smakiem przyległem do niej ciałem, niwelując dzielącą nas odległość. Czułem szybkie bicie jej serca, płytki oddech i lekkie drżenie, ale nie pozostawałem w tym dłużny. Moje również dudniło, kiedy pozostawiłem jej rękę na własnym karku, a swoją zawędrowałem do skraju materiału i poczułem gorącą skórę. Mimowolnie zacisnąłem palce na jej udzie; złakniony i spragniony posiadania jej całej.
Wygiąłem wargi w leniwym uśmiechu, gdy pod opuszkami palców poczułem drżenie drobnego ciała. Starałem się ją rozgryźć. Naprzemiennie z pewnej siebie kobiety stawała się wycofaną, a może i nawet skrępowaną panną, co w żaden sposób mi nie wadziło, ale po prostu zastanawiało. Obawiała się bliskości? Może od niej stroniła, a moc kadziła zrzuciła starannie założone okowy? Jak daleko była gotów się posunąć?
Wpatrywałem się w jej twarz, w oczy przepełnione pożądaniem, ale i niewinnością, która jeszcze bardziej pobudzała zmysły. Miałem wrażenie, że targało nią wiele emocji, ale na próżno było w nich szukać walki, próby ucieczki od nieustannie rosnącego pragnienia zmniejszenia dzielącej nas odległości. Nie odpowiedziała od razu, ale nie zamierzałem jej pośpieszać. Zamiast tego przesunąłem kciukiem po materiale sukienki, której chciałem czym prędzej się pozbyć. Mogłem uczynić to od razu, jednak pośpiech był złym doradcą, podobnie jak nachalność i natarczywość. Przeczuwałem, że pierwszy raz była w podobnej sytuacji, wszak szlachecka krew zobowiązywała do zachowania czystości. Zdawała sobie sprawę, że każda upływająca sekunda, każdy dotyk i spojrzenie zbliżały ją do złamania zasad? Liczyła się z konsekwencjami, postawiła na swoim i zaakceptowała je, czy jednak siła magicznej mieszanki ziół zdusiła zdrowy rozsądek, czego miała następnego dnia żałować?
-Obawiam się, że to nawet lepiej- odparłem, po czym na krótko przeniosłem wzrok w okolice jej biodra, gdzie poczułem ciepło jej dłoni. Wygiąłem wargi w szelmowskim wyrazie, splotłem nasze palce, a następnie wolnym ruchem podążyłem wyżej, wzdłuż jej talii, aż do samej piersi. Nachyliłem się i to właśnie tam złożyłem pierwszy pocałunek, kierując wędrówkę warg wzdłuż obojczyków, szyi, aż do samych ust. Rozkoszując się ich smakiem przyległem do niej ciałem, niwelując dzielącą nas odległość. Czułem szybkie bicie jej serca, płytki oddech i lekkie drżenie, ale nie pozostawałem w tym dłużny. Moje również dudniło, kiedy pozostawiłem jej rękę na własnym karku, a swoją zawędrowałem do skraju materiału i poczułem gorącą skórę. Mimowolnie zacisnąłem palce na jej udzie; złakniony i spragniony posiadania jej całej.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Wszystko zdawało się przedziwnym snem, marą, iluzją, w którą została wtłoczona, wprowadzona za pomocą oparów kadzidła i melodii jaka towarzyszyła w trakcie obchodów święta. Krew ta na ubraniu, na dłoniach, jej posmak na wargach odbierał rozsądek, umysł dryfował wśród myśli niepoukładanych, a rozum i ciało wzięły we władania najdzwniejsze emocje i pragnienia, których do tej pory nie była świadoma; nie wiedziała, że mogą ją trawić niczym żywy ogień.
Zawsze z boku, stojąca w cieniu patrzyła jak inne damy z towarzystwa swobodnie rozmawiają z mężczyznami, przyjmują ich komplementy; przykuwają uwagę doskonaląc swoje umiejętności w sztuce lekko zadziornej konwersacji. Pewna siebie i dumna gdy walczyła o pewne zasady i prawa, tak traciła swoją pewność siebie gdy rozmowa nie dotyczyła palących problemów społecznych lub magicznych, gdy wszelkie granice były przekraczane, gdy należało się odsłonić.
Odważyła się na gest i zachowanie, na które bez krążącej mocy kadzidła nigdy by się nie zdecydowała w obawie, że się ośmiesza. Choć niejednokrotnie wyobrażała sobie, że staje się heroiną opowieści sięgającą pewnie ku mężczyźnie jaki się jej spodobał. Gdyby zapytał, nie odpowiedziałaby, słowa zdawały się być nie na miejscu, kaleczące gęste i lepkie powietrze o wibrujących emocji, głośne od uderzeń serca, gorącę od palących dotyków dłoni.
Powinna uciec, przerwać to szaleństwo, ale jednocześnie była zbyt ciekawa co się dzieje dalej Przecież tak mało wiedziała, choć świadomość konsekwencji mroziła, na chwilę, krótka krzyknęła w umyśle chcąc zerwać ciało do ucieczki, ale to zbyt dobrze czuło się między poduszkami.
Splecione palce zdawały się być pomostem pomiędzy tym co szalone, a tym co rozsądne. Jednym z ostatnich ostrzeżeń, że później nie będzie już odwrotu jeżeli się zatraci w pragnieniach, których nie potrafiła jeszcze nazwać.
Nagły pocałunek spowodował gwałtowne pochwycenia powietrza, chwilowe przerażenie zaraz stopione niczym lód wędrówką gorących warg przez drżącą skórę. Napięte mięśnie pod jasną powłoką reagowały, instynktownie wyginając szyję do tyłu, pozwalając na lepszy dostęp do miękkiego zgięcia. Skąd w niej taka śmiałość? Kiedy ją nabyła?
Pocałunek na początku dość niepewny, nieśmiały i ostrożny pogłębiał się z każdą kolejną chwilą, drobne palce spoczęły na karku, gdy druga dłoń oparta na torsie zacisnęła się mimowolnie na materiale ubrania. Zatraciła się w bliskości, w namiętności krążącej w żyłach, w zatartej granicy między ciałami, w splocie ramion i oddechów, gdy serce wyrywało się z piersi, gdy czuła pod dłonią jak jego bije równie mocno, szalone, pędzące na skraj wytrzymałości.
Palący dotyk na skórze, był niczym sygnał ostrzegawczy, ostatni zryw rozsądku wołający, aby się zatrzymała.
Przerwała gwałtownie pocałunek chwytając łapczywie powietrze. Otworzyła szerzej oczy i przyłożyła dłoń do rozgrzanych warg w przypływie świadomości tego, co właśnie się działo w namiocie. Błądziła wzrokiem po twarzy czarodzieja w ciszy zadającej się trwać prawdziwą wieczność.
Ciało pobudzone pragnęło więcej, ale budzący się umysł zaczynał kojarzyć fakty. Pragnęła bliskości, a jednocześnie nie mogła jej chcieć, każdy kolejny krok mógł zaważyć na jej dalszym losie. I mężczyzny, w którego ramionach właśnie przebywała.
-Ja… - Powiedziała cicho zdając sobie sprawę z powagi sytuacji. -Ja… przepraszam.
Cóż innego mogła powiedzieć porażona własną bezwstydnością.
Zawsze z boku, stojąca w cieniu patrzyła jak inne damy z towarzystwa swobodnie rozmawiają z mężczyznami, przyjmują ich komplementy; przykuwają uwagę doskonaląc swoje umiejętności w sztuce lekko zadziornej konwersacji. Pewna siebie i dumna gdy walczyła o pewne zasady i prawa, tak traciła swoją pewność siebie gdy rozmowa nie dotyczyła palących problemów społecznych lub magicznych, gdy wszelkie granice były przekraczane, gdy należało się odsłonić.
Odważyła się na gest i zachowanie, na które bez krążącej mocy kadzidła nigdy by się nie zdecydowała w obawie, że się ośmiesza. Choć niejednokrotnie wyobrażała sobie, że staje się heroiną opowieści sięgającą pewnie ku mężczyźnie jaki się jej spodobał. Gdyby zapytał, nie odpowiedziałaby, słowa zdawały się być nie na miejscu, kaleczące gęste i lepkie powietrze o wibrujących emocji, głośne od uderzeń serca, gorącę od palących dotyków dłoni.
Powinna uciec, przerwać to szaleństwo, ale jednocześnie była zbyt ciekawa co się dzieje dalej Przecież tak mało wiedziała, choć świadomość konsekwencji mroziła, na chwilę, krótka krzyknęła w umyśle chcąc zerwać ciało do ucieczki, ale to zbyt dobrze czuło się między poduszkami.
Splecione palce zdawały się być pomostem pomiędzy tym co szalone, a tym co rozsądne. Jednym z ostatnich ostrzeżeń, że później nie będzie już odwrotu jeżeli się zatraci w pragnieniach, których nie potrafiła jeszcze nazwać.
Nagły pocałunek spowodował gwałtowne pochwycenia powietrza, chwilowe przerażenie zaraz stopione niczym lód wędrówką gorących warg przez drżącą skórę. Napięte mięśnie pod jasną powłoką reagowały, instynktownie wyginając szyję do tyłu, pozwalając na lepszy dostęp do miękkiego zgięcia. Skąd w niej taka śmiałość? Kiedy ją nabyła?
Pocałunek na początku dość niepewny, nieśmiały i ostrożny pogłębiał się z każdą kolejną chwilą, drobne palce spoczęły na karku, gdy druga dłoń oparta na torsie zacisnęła się mimowolnie na materiale ubrania. Zatraciła się w bliskości, w namiętności krążącej w żyłach, w zatartej granicy między ciałami, w splocie ramion i oddechów, gdy serce wyrywało się z piersi, gdy czuła pod dłonią jak jego bije równie mocno, szalone, pędzące na skraj wytrzymałości.
Palący dotyk na skórze, był niczym sygnał ostrzegawczy, ostatni zryw rozsądku wołający, aby się zatrzymała.
Przerwała gwałtownie pocałunek chwytając łapczywie powietrze. Otworzyła szerzej oczy i przyłożyła dłoń do rozgrzanych warg w przypływie świadomości tego, co właśnie się działo w namiocie. Błądziła wzrokiem po twarzy czarodzieja w ciszy zadającej się trwać prawdziwą wieczność.
Ciało pobudzone pragnęło więcej, ale budzący się umysł zaczynał kojarzyć fakty. Pragnęła bliskości, a jednocześnie nie mogła jej chcieć, każdy kolejny krok mógł zaważyć na jej dalszym losie. I mężczyzny, w którego ramionach właśnie przebywała.
-Ja… - Powiedziała cicho zdając sobie sprawę z powagi sytuacji. -Ja… przepraszam.
Cóż innego mogła powiedzieć porażona własną bezwstydnością.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Niebywale rzadko czułem się skrępowany, z pewnością jeszcze rzadziej zawstydzony – właściwie nie potrafiłem przypomnieć sobie żadnej sytuacji, w jakiej takowe mi towarzyszyło – zatem ciężko mi było wejść w jej skórę. Zrozumieć te emocje. Nigdy nie miałem problemów w nawiązywaniu kontaktów, prowadzeniu rozmów na różne tematy. Lubiłem towarzystwo kobiet, niejednokrotnie kierowałem w ich stronę dwuznaczne słowa ukrywając ich prawdziwe znacznie między wierszami lub za pomocą ironii. Oczywiście z różnym skutkiem, ale nie brałem tego do siebie. Taki już byłem; naginanie pewnych granic wprawiało mnie w lepszy nastrój, nawet jeśli wszystko pozostawało w strefie zwykłego, kiepskiego żartu.
Pobudzona w dziewczynie pewność siebie początkowo zdawała się być znacznie większa, przyćmiewająca zdrowy osąd i choć wówczas nieco osłabła, to pragnienie bliskości pozostawało niezmienne. Akurat w tym drugim jej wtórowałem, gdyż sam nie zważając na żadne konsekwencje pragnąłem oddać się chwili, napawać nią, a z moralnym kacem witać dopiero o świcie. Wierność nie była moją mocną stroną, podobnie jak przyznawanie do winy, dlatego zwykle unikałem ryzyka przyłapania na gorącym uczynku. Zdawałem sobie sprawę, że oddalenie się z Primrose było jednoznaczne, lecz czy ktoś był tego świadkiem? Ktoś w ogóle przykuł do tego uwagę? Uczestnicy rytuału, podobnie jak my, zdawali się być otumanieni wonią kadziła i z pewnością ich myśli zaprzątały stojące nieopodal osoby, a nie dwie sylwetki znikające pośród drzew. Choć może tylko ja poczułem błogość, palące pożądanie, a zamglone spojrzenia i irracjonalne czyny były wynikiem zupełnie innych emocji? Może na każdego działało ono zupełnie inaczej? Było to wątpliwe, lecz nie niemożliwe. Ponadto miałem też świadomość odnośnie znajdującego się w niedalekiej odległości własnego namiotu. Mimo wszystko nie miało to wówczas dla mnie żadnego znaczenia, zdawać się mogło, iż zupełnie o tym zapomniałem.
Ciepło jej dłoni było niczym kolejne tego wieczora zaproszenie, a nawet zachęcenie do dalszej wędrówki po miękkiej tkaninie. Materiale, pod którym wyczuwałem napinające się mięśnie wraz z najdrobniejszym muśnięciem kciuka. W trakcie tej krótkiej wędrówki zaciskałem nieznacznie palce, a kiedy tylko odchyliła głowę odsłaniając całą swą szyję przeciągnąłem wzdłuż niej wargami, aż do samego ucha. To właśnie w tej okolicy powoli wypuściłem powietrze z ust drażniąc ją gorącym oddechem. Tylko na moment spojrzałem na jej twarz, a zaraz po tym zatraciłem się w smaku jej warg, w rosnącej namiętności i pobudzonych zmysłach.
Gwałtowne przerwanie czułości sprawiło, że niechętnie otworzyłem powieki. Nieco zaskoczony przyjrzałem się jej dłoni, a następnie powędrowałem do tęczówek. Spodziewałem się wszystkiego, ale nie przeprosin. -Aż tak źle całuję?- uniosłem brew, a na mojej twarzy pojawił się szelmowski uśmiech. Przypuszczałem, że na próżno mogłem szukać żartu – atmosfera zdawała się zgęstnieć, choć dla mnie nie było ku temu żadnych powodów. Chciałem rozładować to napięcie.
-O czym myślisz?- spytałem. Byłem ciekaw, co kłębiło się w jej głowie. Ciałem i wzrokiem zapraszała, ale pod tymi gestami wyczułem barierę, jakiej nie chciałem przekraczać bez jej zgody. Resztka zdrowego rozsądku krzyczała, zmusiła do przerwania drobnych pieszczot, choć paląca pod opuszkami palców, delikatna skóra zdawała się być ich złakniona.
Prowadziła wewnętrzną walkę, nie była w stanie tego ukryć, w końcu w innej sytuacji po prostu by się odsunęła. Jeśli jednak liczyła, że ja to uczynię, to musiałem ją zawieść – nawet nie przeszło mi to przez myśl.
Pobudzona w dziewczynie pewność siebie początkowo zdawała się być znacznie większa, przyćmiewająca zdrowy osąd i choć wówczas nieco osłabła, to pragnienie bliskości pozostawało niezmienne. Akurat w tym drugim jej wtórowałem, gdyż sam nie zważając na żadne konsekwencje pragnąłem oddać się chwili, napawać nią, a z moralnym kacem witać dopiero o świcie. Wierność nie była moją mocną stroną, podobnie jak przyznawanie do winy, dlatego zwykle unikałem ryzyka przyłapania na gorącym uczynku. Zdawałem sobie sprawę, że oddalenie się z Primrose było jednoznaczne, lecz czy ktoś był tego świadkiem? Ktoś w ogóle przykuł do tego uwagę? Uczestnicy rytuału, podobnie jak my, zdawali się być otumanieni wonią kadziła i z pewnością ich myśli zaprzątały stojące nieopodal osoby, a nie dwie sylwetki znikające pośród drzew. Choć może tylko ja poczułem błogość, palące pożądanie, a zamglone spojrzenia i irracjonalne czyny były wynikiem zupełnie innych emocji? Może na każdego działało ono zupełnie inaczej? Było to wątpliwe, lecz nie niemożliwe. Ponadto miałem też świadomość odnośnie znajdującego się w niedalekiej odległości własnego namiotu. Mimo wszystko nie miało to wówczas dla mnie żadnego znaczenia, zdawać się mogło, iż zupełnie o tym zapomniałem.
Ciepło jej dłoni było niczym kolejne tego wieczora zaproszenie, a nawet zachęcenie do dalszej wędrówki po miękkiej tkaninie. Materiale, pod którym wyczuwałem napinające się mięśnie wraz z najdrobniejszym muśnięciem kciuka. W trakcie tej krótkiej wędrówki zaciskałem nieznacznie palce, a kiedy tylko odchyliła głowę odsłaniając całą swą szyję przeciągnąłem wzdłuż niej wargami, aż do samego ucha. To właśnie w tej okolicy powoli wypuściłem powietrze z ust drażniąc ją gorącym oddechem. Tylko na moment spojrzałem na jej twarz, a zaraz po tym zatraciłem się w smaku jej warg, w rosnącej namiętności i pobudzonych zmysłach.
Gwałtowne przerwanie czułości sprawiło, że niechętnie otworzyłem powieki. Nieco zaskoczony przyjrzałem się jej dłoni, a następnie powędrowałem do tęczówek. Spodziewałem się wszystkiego, ale nie przeprosin. -Aż tak źle całuję?- uniosłem brew, a na mojej twarzy pojawił się szelmowski uśmiech. Przypuszczałem, że na próżno mogłem szukać żartu – atmosfera zdawała się zgęstnieć, choć dla mnie nie było ku temu żadnych powodów. Chciałem rozładować to napięcie.
-O czym myślisz?- spytałem. Byłem ciekaw, co kłębiło się w jej głowie. Ciałem i wzrokiem zapraszała, ale pod tymi gestami wyczułem barierę, jakiej nie chciałem przekraczać bez jej zgody. Resztka zdrowego rozsądku krzyczała, zmusiła do przerwania drobnych pieszczot, choć paląca pod opuszkami palców, delikatna skóra zdawała się być ich złakniona.
Prowadziła wewnętrzną walkę, nie była w stanie tego ukryć, w końcu w innej sytuacji po prostu by się odsunęła. Jeśli jednak liczyła, że ja to uczynię, to musiałem ją zawieść – nawet nie przeszło mi to przez myśl.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Miała pragnienia i potrafiła żyć marzeniami, zatracając się w nich gdy w samotności siedziała na parapecie okna w swojej komnacie, trzymając w dłoni książkę - nie z tych naukowych. Myślami wybiegając w mglistą przyszłość, której nie była pewna i nie miała pojęcia co przyniesie. Kiedyś sądziła, że doskonale wie jak potoczy się jej życie, a później zderzyła się z rzeczywistością. Kopała ściany uporu społeczeństwa, sięgała ku rozwiązaniom i zachowaniom jakie budziły skrajne emocje: od zachwytu po oburzenie. Mimo to nie wahała się, dążyła do swoich celów, choć nie raz musiała zrewidować narzędzia jakimi się posługiwała. I choć budowała wokół siebie aurę dumy i pewności siebie, to gdy należało przekroczyć pewne granice ta ją opuszczała całkowicie.
Opary kadzidła uwolniły marzenia, otworzyły zamknięcia, które sama zatrzasnęła nie pozwalając by naiwność oraz pragnienia kierowały jej życiem. Nie chciała być jedną z tych panien, które ulegają czarowi mężczyzny, wkraczają w głębokie wody dzikiej chwili nie pamiętając o konsekwencjach. Nie chciała jedną z nich być, ale jednocześnie kusiło ją, aby spróbować. Skosztować tego, czego sama sobie odmawiała.
Pobudzona i odurzona kroczyła śmiało, sprawdzając i testując swoje możliwości, własną śmiałość oraz odwagę, a ta zaczynała się kruszyć niczym stary mur obronny, o który nikt od dawna nie dbał. Nie zważając na to, że ktoś mógł ich widzieć, że mógł wyciągnąć wnioski i to wcale nie błędne, wprowadziła mężczyznę do własnego namiotu. Poddając się miękkości warg i wędrówce dłoni zatapiała się coraz bardzej w przedziwnych pragnieniach ciała, których wcześniej nie doświadczyła tak wyraźnie. Bywały sny, z których budziła się rozgrzana i z rumieńcem na twarzy, później w ciepłej pościeli jeszcze je przez chwilę w drżeniu dłoni wspominając.
Gorące usta, zmieszane z szybkimi oddechami, z niecierpliwości dłoni kusiły, wołały, by zatraciła się jeszcze bardziej, woń kadzidła sprawiała, że łańcuchy zasad opadały coraz bardziej, aż nie będzie mogła się wycofać.
-Słucham? - wyrzuciła z siebie zmieszana i zaskoczona reakcją czarodzieja. Choć przerwała pocałunek to nie uciekła. Nie zerwała się z miejsca gotowa wbiec w ciemność lasu, gdzie będzie mogła ukryć swój wstyd, a ten wypłynął lekkim rumieńcem na twarz. -Nie. - Dodała naprędce otwierając szerzej oczy, po chwili rozumiejąc, że właśnie, tak jak wcześniej ją podpuszcza, droczy się, testuje jej siłę i charakter. Przygryzła dolną wargę w geście niepewności. Umysł wciąż zamroczony kadzidłem chciał całkowicie poddać się pragnieniom ciała, a to łaknie bliskości mężczyzny. Dotyk palił, zostawiał niewidzialne ślady na jasnej skórze. Dotyk, którego nigdy wcześniej nie doświadczyła, a który tak bardzo nęcił. Czy mogła temu ulec? Czy mogła by poddać się pragnieniom bez obaw o konsekwencje? Czy chociaż raz mogłaby zrobić coś, za co nikt nie wytykał by jej palcami? Czy mogła się łudzić, że właśnie w ten jeden wieczór, w tę jedną noc, wszystko było dozwolone?
O tym właśnie myślała, to była jej odpowiedź na pytanie jakie zadał nadal trzymając ją blisko siebie. Opuściła głowę, a ciemne kosmyki opadły na twarz. Wzięła głębszy oddech starając się uspokoić myśli, tak bardzo chaotyczne, niepoukładane. Zacisnęła dłoń na materiale ubrania mężczyzny nadal czują ciepło jakie od niego biło. Serce znów zabiło mocniej, wszystkie zmysły krzyczały, aby się nie zatrzymywała. Mięśnie napięte pod płótnem skóry, wrażliwe na każdy najmniejszy dotyk, wszystko to było całkowicie nowym doświadczeniem, czymś innym, tak bardzo odmiennym. Czy to nadal była ona? I czy teraz było to ważne?
-Obawiam się... - Powiedziała po chwili zbierając się na odwagę. Uniosła spojrzenie w górę, nie chcąc się chować, choć wymagało to od niej przełamania całej gamy leków jakie teraz oplatały jej umysł. -Obawiam się, że im bardziej ulegnę to konsekwencje będą za jakiś czas aż nadto widoczne. - Miała świadomość co się dzieje kiedy mężczyzna i kobieta ulegną sobie za bardzo. Nie chciała stać się kobietą upadłą, panną, która oddała swój wianek mężczyźnie i z konsekwencjami tej decyzji będzie musiała się mierzyć za jakiś czas. Były sposoby, aby nie dopuścić do plotek.
Szarozielone spojrzenie błądziło po twarzy Drew, mieszanina niepewności oraz pożądania barwiła tęczówki morskim odcieniem. -Nigdy nie byłam z mężczyzną… - Powiedziała cicho, lekko zmieszana własną śmiałością, podszytym zaproszeniem, bo przecież nie mogła nie ulec. -Nie wiem co robić…
Opary kadzidła uwolniły marzenia, otworzyły zamknięcia, które sama zatrzasnęła nie pozwalając by naiwność oraz pragnienia kierowały jej życiem. Nie chciała być jedną z tych panien, które ulegają czarowi mężczyzny, wkraczają w głębokie wody dzikiej chwili nie pamiętając o konsekwencjach. Nie chciała jedną z nich być, ale jednocześnie kusiło ją, aby spróbować. Skosztować tego, czego sama sobie odmawiała.
Pobudzona i odurzona kroczyła śmiało, sprawdzając i testując swoje możliwości, własną śmiałość oraz odwagę, a ta zaczynała się kruszyć niczym stary mur obronny, o który nikt od dawna nie dbał. Nie zważając na to, że ktoś mógł ich widzieć, że mógł wyciągnąć wnioski i to wcale nie błędne, wprowadziła mężczyznę do własnego namiotu. Poddając się miękkości warg i wędrówce dłoni zatapiała się coraz bardzej w przedziwnych pragnieniach ciała, których wcześniej nie doświadczyła tak wyraźnie. Bywały sny, z których budziła się rozgrzana i z rumieńcem na twarzy, później w ciepłej pościeli jeszcze je przez chwilę w drżeniu dłoni wspominając.
Gorące usta, zmieszane z szybkimi oddechami, z niecierpliwości dłoni kusiły, wołały, by zatraciła się jeszcze bardziej, woń kadzidła sprawiała, że łańcuchy zasad opadały coraz bardziej, aż nie będzie mogła się wycofać.
-Słucham? - wyrzuciła z siebie zmieszana i zaskoczona reakcją czarodzieja. Choć przerwała pocałunek to nie uciekła. Nie zerwała się z miejsca gotowa wbiec w ciemność lasu, gdzie będzie mogła ukryć swój wstyd, a ten wypłynął lekkim rumieńcem na twarz. -Nie. - Dodała naprędce otwierając szerzej oczy, po chwili rozumiejąc, że właśnie, tak jak wcześniej ją podpuszcza, droczy się, testuje jej siłę i charakter. Przygryzła dolną wargę w geście niepewności. Umysł wciąż zamroczony kadzidłem chciał całkowicie poddać się pragnieniom ciała, a to łaknie bliskości mężczyzny. Dotyk palił, zostawiał niewidzialne ślady na jasnej skórze. Dotyk, którego nigdy wcześniej nie doświadczyła, a który tak bardzo nęcił. Czy mogła temu ulec? Czy mogła by poddać się pragnieniom bez obaw o konsekwencje? Czy chociaż raz mogłaby zrobić coś, za co nikt nie wytykał by jej palcami? Czy mogła się łudzić, że właśnie w ten jeden wieczór, w tę jedną noc, wszystko było dozwolone?
O tym właśnie myślała, to była jej odpowiedź na pytanie jakie zadał nadal trzymając ją blisko siebie. Opuściła głowę, a ciemne kosmyki opadły na twarz. Wzięła głębszy oddech starając się uspokoić myśli, tak bardzo chaotyczne, niepoukładane. Zacisnęła dłoń na materiale ubrania mężczyzny nadal czują ciepło jakie od niego biło. Serce znów zabiło mocniej, wszystkie zmysły krzyczały, aby się nie zatrzymywała. Mięśnie napięte pod płótnem skóry, wrażliwe na każdy najmniejszy dotyk, wszystko to było całkowicie nowym doświadczeniem, czymś innym, tak bardzo odmiennym. Czy to nadal była ona? I czy teraz było to ważne?
-Obawiam się... - Powiedziała po chwili zbierając się na odwagę. Uniosła spojrzenie w górę, nie chcąc się chować, choć wymagało to od niej przełamania całej gamy leków jakie teraz oplatały jej umysł. -Obawiam się, że im bardziej ulegnę to konsekwencje będą za jakiś czas aż nadto widoczne. - Miała świadomość co się dzieje kiedy mężczyzna i kobieta ulegną sobie za bardzo. Nie chciała stać się kobietą upadłą, panną, która oddała swój wianek mężczyźnie i z konsekwencjami tej decyzji będzie musiała się mierzyć za jakiś czas. Były sposoby, aby nie dopuścić do plotek.
Szarozielone spojrzenie błądziło po twarzy Drew, mieszanina niepewności oraz pożądania barwiła tęczówki morskim odcieniem. -Nigdy nie byłam z mężczyzną… - Powiedziała cicho, lekko zmieszana własną śmiałością, podszytym zaproszeniem, bo przecież nie mogła nie ulec. -Nie wiem co robić…
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Nie znałem jej marzeń, obce też były mi pragnienia, bowiem poza pamiętnym spotkaniem w palarni nie mieliśmy nader wiele okazji do rozmów. Zwykłem nie wnikać w prywatność, nie dopytywałem, nie szukałem odpowiedzi na pytania, które majaczyły gdzieś w odmętach umysłu. Przyjmowałem to, co inni gotów byli powiedzieć i zdawałem się na własną intuicję w ocenie, czy swego rodzaju intencje były szczere. Zdarzało mi się analizować, dlatego skłamałbym twierdząc, że obeszły mnie słowa Primrose odnośnie jej pozycji i głosu w rodowej strukturze, bowiem było to dowodem znacznie szerszych horyzontów. Stały w opozycji tradycyjnemu schematowi, właściwie to nawet przekraczały jego granice tworząc przestrzeń do dyskusji, być może zmian, na jakie z pewnością wielu nie było jeszcze gotów. Szanowałem ją za to, ceniłem własne zdanie i upór, który nawet skryty pod brakiem pewności siebie widoczny był gołym okiem. Niewiele jednak wychodziliśmy poza te tematy, więc oceny damsko-męskich relacji mogłem dokonać tylko na zachowanym w gabinecie dystansie oraz szlacheckich zasadach, które mimo wszystko pozostawały tylko i wyłącznie przyjętymi wytycznymi. Szczerze wątpiłem, że każda błękitnokrwista panna pozostawała nieskazitelna. W tym aspekcie Primrose zdawała się trzymać utartego szlaku, lecz może bojowe nastawienie pozwoliło jej zaniechać tej bariery? Może zaproszenie do namiotu miało być tego dowodem? Nie znałem jej motywacji poza jedną – kadzidło. Było ich więcej? Mogłem się nad tym zastanawiać, lecz sam odurzony unoszącym się nad polną zapachem ukierunkowałem swe myśli tylko i wyłącznie na przyjemność, chwilowe zapomnienie. Zasady i pewne ryzyko pozostawiłem za sobą jakoby w ogóle nie istniały. Czyżby uczyniła podobnie i wówczas dopadła ją świadomość konsekwencji? Każda decyzja się z nimi wiązała; czy to ta rzekomo niewinna, oparta jedynie na pożądaniu, czy mająca swym zasięgiem dotknąć wielu innych ludzi.
Wygiąłem wargi w szerokim uśmiechu, kiedy padło pytanie, a na jej twarzy nie malowało się nic więcej jak zaskoczenie. Spodziewałem się podobnej reakcji wszak moja insynuacja była niczym innym jak ironią mającą na celu rozładowanie napiętej atmosfery. Nie było żadnych powodów ku temu, abyśmy mieli się na siebie wściekać, bowiem jak wieczór by się nie potoczył to prym miały wieść radość i dobry nastrój. Niczego od niej nie wymagałem, do niczego nie zamierzałem nakłaniać.
-Nie? Zatem ruch dłoni? Zbyt delikatny?- kontynuowałem farsę licząc, że nie zrozumie mnie źle. Ostatnie o czym bym pomyślał to szczeniackie naśmiewanie się tudzież celowe szukanie swojej winy i udawanie zirytowanego tym faktem. Emocje bijące z jej oczu, gestów i słów były jednoznaczne – zawahała się i miała do tego pełne prawo. Silniejsze od odpowiedzialności pożądanie przykrywało trzeźwy osąd, potrafiło galopować nie bacząc na przeszkody, a tym bardziej wspomniane konsekwencje, jakie dopiero po wszystkim uderzały ze zdwojoną siłą, dlatego pewność była istotna. Nawet jeśli wydawała się w podobnej sytuacji abstrakcyjna.
Przyglądałem się jej twarzy, kiedy opadła na poduszki. Odgarnąwszy z jej policzków kosmyki włosów oczekiwałem jakiejś reakcji, być może sygnału. Nie uciekała, nie próbowała się wyswobodzić - wręcz przeciwnie, bowiem zacisnęła skrawek mojej koszuli, co odebrałem jako chęć pozostania blisko, choć z drugiej strony zdawała się utkać niewidzialną granicę. Nie miałem pojęcia na ile pewną i szczelną. Palce spoczywające na jej udzie muskały skórę, niewielka odległość między naszymi wargami sprawiała, że gorące oddechy mieszały się, ale mimo to nie wykonałem żadnego kroku.
W końcu jasno wyraziła swoje obawy, a ja nie mogłem się im dziwić. Na usta pchało mi się powiedzenie, że bez ryzyka nie ma zabawy, ale nie zrobiłbym jej tego – nie sprawiała wrażenia skorej do żartów, a przerażonej własnymi pragnieniami. Nim jednak rzuciłem cokolwiek w odpowiedzi uraczyła mnie intymnym wyznaniem, którego po części mogłem się spodziewać. Wygiąłem wargi w półuśmiechu, po czym musnąłem wargami jej ucho. -Nic nie musisz robić- szepnąłem. -Tylko to na co masz ochotę- dodałem, a następnie wiedziony skrytym pomiędzy słowami zaproszeniem przesunąłem dłoń na wysokość jej kobiecości i zahaczyłem palcem o skrawek bielizny. Być może to właśnie był ten sygnał, na jaki czekałem.
Wygiąłem wargi w szerokim uśmiechu, kiedy padło pytanie, a na jej twarzy nie malowało się nic więcej jak zaskoczenie. Spodziewałem się podobnej reakcji wszak moja insynuacja była niczym innym jak ironią mającą na celu rozładowanie napiętej atmosfery. Nie było żadnych powodów ku temu, abyśmy mieli się na siebie wściekać, bowiem jak wieczór by się nie potoczył to prym miały wieść radość i dobry nastrój. Niczego od niej nie wymagałem, do niczego nie zamierzałem nakłaniać.
-Nie? Zatem ruch dłoni? Zbyt delikatny?- kontynuowałem farsę licząc, że nie zrozumie mnie źle. Ostatnie o czym bym pomyślał to szczeniackie naśmiewanie się tudzież celowe szukanie swojej winy i udawanie zirytowanego tym faktem. Emocje bijące z jej oczu, gestów i słów były jednoznaczne – zawahała się i miała do tego pełne prawo. Silniejsze od odpowiedzialności pożądanie przykrywało trzeźwy osąd, potrafiło galopować nie bacząc na przeszkody, a tym bardziej wspomniane konsekwencje, jakie dopiero po wszystkim uderzały ze zdwojoną siłą, dlatego pewność była istotna. Nawet jeśli wydawała się w podobnej sytuacji abstrakcyjna.
Przyglądałem się jej twarzy, kiedy opadła na poduszki. Odgarnąwszy z jej policzków kosmyki włosów oczekiwałem jakiejś reakcji, być może sygnału. Nie uciekała, nie próbowała się wyswobodzić - wręcz przeciwnie, bowiem zacisnęła skrawek mojej koszuli, co odebrałem jako chęć pozostania blisko, choć z drugiej strony zdawała się utkać niewidzialną granicę. Nie miałem pojęcia na ile pewną i szczelną. Palce spoczywające na jej udzie muskały skórę, niewielka odległość między naszymi wargami sprawiała, że gorące oddechy mieszały się, ale mimo to nie wykonałem żadnego kroku.
W końcu jasno wyraziła swoje obawy, a ja nie mogłem się im dziwić. Na usta pchało mi się powiedzenie, że bez ryzyka nie ma zabawy, ale nie zrobiłbym jej tego – nie sprawiała wrażenia skorej do żartów, a przerażonej własnymi pragnieniami. Nim jednak rzuciłem cokolwiek w odpowiedzi uraczyła mnie intymnym wyznaniem, którego po części mogłem się spodziewać. Wygiąłem wargi w półuśmiechu, po czym musnąłem wargami jej ucho. -Nic nie musisz robić- szepnąłem. -Tylko to na co masz ochotę- dodałem, a następnie wiedziony skrytym pomiędzy słowami zaproszeniem przesunąłem dłoń na wysokość jej kobiecości i zahaczyłem palcem o skrawek bielizny. Być może to właśnie był ten sygnał, na jaki czekałem.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Szalonym snem był wieczór, w jakim właśnie trwała. Karuzela emocji wiodła ją ku nieznanemu, ku czemuś co mogło w przyszłości zapukać do drzwi życia oczekując wysokiej zapłaty. Krew rema, dźwięki muzyki, szalony śmiech, to wszystko sprawiało, że przebywała w innym świecie; tak bardzo odmiennym od tego, do którego przywykła. Wiele pragnień ukryła głęboko, będąc przekonaną, że jedni są do nich predysponowani, inni nie. Spalając w przypływie gniewu i zawodu większość książek miała nadzieję, że spopiela tym samym własną naiwność i dziewczęce marzenia. Leżąc wśród miękkich poduszek, w ramionach mężczyzny zrozumiała, że oszukiwała sam siebie. Pragnienia wciąż istniały, głęboko uśpione, obudzone gwałtownie przez atmosferę święta. Nie znała go przecież, bo choć rozmawiali i potrafił zadawać pytania, które zmuszały do zastanowienia się, to byli sobie przecież obcy. Widziała w nim potencjalnego sprzymierzeńca, człowieka, który zrozumie dążenia i chęć zmian, który może stać się tarczą i wsparciem. Oferowała mu swoją wiedzę oraz koneksje, możliwości mogące pomóc w karierze namiestnika, ale czy widział w niej kobietę. Świadoma tego, że daleko jej było do piękna Evandry, egzotyki Deirdre, a nawet zadziorności Elviry, przestała oczekiwać, że kogoś kiedyś zachwyci. Bolesne rozstanie z Mathieu sprowadziło ją na ziemię i skierowało uwagę w zupełnie inne rejony. Teraz, czując gorąc oddechu na swojej skórze, palący dotyk dłoni na udzie, zrozumiała, że wkroczyła w rejony całkowicie jej obce. Zadrżała nieznacznie z niepokoju i podniecenia, a to krążyło w żyłach wraz z zapachem kadzidła przejmując ster nad jej działaniami.
Wkroczyła w rejony całkowicie jej obce, trochę nieporadna i zagubiona szukała przewodnika, a jednocześnie pragnęła biec przed siebie, nie oglądając się na nikogo i na nic.
-Nie - pokręciła głową, a na ustach zawitał niepewny uśmiech. Bo choć lęk mieszał się z pożądaniem, to nadal zaintrygowana chciała wiedzieć jak to może potoczyć się dalej. Nie była do tej pory świadoma własnych pragnień ciała, tak bardzo ekspresyjnych, tak bardzo gwałtownych i nieposkromionych. Zacisk na koszuli poluźniła, ale nie cofnęła dłoni nadal kuszona żarem bijącym z ciała mężczyzny. Muśnięcie palców na policzku spowodowało kolejne drgnięcie; skóra wyczulona na każdy dotyk, reagowała od razu, nie miała nad tym żadnej kontroli. Wyznanie padło z ust szybciej niż pomyślała, ale nie mogła go ukrywać. Nie wiedziała na ile starczy jeszcze jej silnej woli, kiedy serce waliło jak szalone, gdy był tak niebezpiecznie blisko. Ucieczka nie była już możliwa, zabrnęła przecież za daleko. Złapała gwałtownie powietrze czując dotyk dłoni, ledwie muśnięcie, a jednak zostawiające wyraźny ślad. Sensacyjne pulsowanie w podbrzuszu niepokoiło i nie mogła się zerwać, stłumić w sobie wszelkie dziwne uczucia mieszające się niczym składniki eliksiru w kociołku. Na co mam ochotę. Słowa rozbiły się w umyśle jak porcelanowa filiżanka, na tysiące drobnych kawałków. Pragnęła poczuć znów to przedziwne uniesienie kiedy wargi są złączone, kiedy silne ramiona oplatają jej plecy. Ignorując wszelkie resztki rozsądku, wszelkie ostrzeżenia, których powinna się trzymać jak koła ratunkowego - ulegając własnym pragnieniom, ujęła twarz Drew w dłonie złączając drżące usta w pocałunku. Zachłysnęła się gęstą atmosferą, ciężarem nocy gdy wiedziona instynktem, o którym nie miała pojęcia, że w niej drzemie, wygięła ciało w przedziwnej i obcej jej fali namiętności. Zatraciła się całkowicie w żarze pocałunku wplatając dłoń we włosy mężczyzny. Podążała za pierwotnym pragnieniem, pozwalając, aby to ono sterowało teraz jej działaniami.
Wkroczyła w rejony całkowicie jej obce, trochę nieporadna i zagubiona szukała przewodnika, a jednocześnie pragnęła biec przed siebie, nie oglądając się na nikogo i na nic.
-Nie - pokręciła głową, a na ustach zawitał niepewny uśmiech. Bo choć lęk mieszał się z pożądaniem, to nadal zaintrygowana chciała wiedzieć jak to może potoczyć się dalej. Nie była do tej pory świadoma własnych pragnień ciała, tak bardzo ekspresyjnych, tak bardzo gwałtownych i nieposkromionych. Zacisk na koszuli poluźniła, ale nie cofnęła dłoni nadal kuszona żarem bijącym z ciała mężczyzny. Muśnięcie palców na policzku spowodowało kolejne drgnięcie; skóra wyczulona na każdy dotyk, reagowała od razu, nie miała nad tym żadnej kontroli. Wyznanie padło z ust szybciej niż pomyślała, ale nie mogła go ukrywać. Nie wiedziała na ile starczy jeszcze jej silnej woli, kiedy serce waliło jak szalone, gdy był tak niebezpiecznie blisko. Ucieczka nie była już możliwa, zabrnęła przecież za daleko. Złapała gwałtownie powietrze czując dotyk dłoni, ledwie muśnięcie, a jednak zostawiające wyraźny ślad. Sensacyjne pulsowanie w podbrzuszu niepokoiło i nie mogła się zerwać, stłumić w sobie wszelkie dziwne uczucia mieszające się niczym składniki eliksiru w kociołku. Na co mam ochotę. Słowa rozbiły się w umyśle jak porcelanowa filiżanka, na tysiące drobnych kawałków. Pragnęła poczuć znów to przedziwne uniesienie kiedy wargi są złączone, kiedy silne ramiona oplatają jej plecy. Ignorując wszelkie resztki rozsądku, wszelkie ostrzeżenia, których powinna się trzymać jak koła ratunkowego - ulegając własnym pragnieniom, ujęła twarz Drew w dłonie złączając drżące usta w pocałunku. Zachłysnęła się gęstą atmosferą, ciężarem nocy gdy wiedziona instynktem, o którym nie miała pojęcia, że w niej drzemie, wygięła ciało w przedziwnej i obcej jej fali namiętności. Zatraciła się całkowicie w żarze pocałunku wplatając dłoń we włosy mężczyzny. Podążała za pierwotnym pragnieniem, pozwalając, aby to ono sterowało teraz jej działaniami.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Obydwoje mieliśmy sobie coś do zaoferowania, bowiem nawet jeśli kobietom nie wypadało mieszać się w politycznie aspekty, to Primrose zdawała się mieć co do tego odmienne zdanie. Niejednokrotnie o tym wspomniała, nawet w trakcie ostatniego spotkania z dezaprobatą wyrażała się o ludziach negatywnie oceniających jej zaangażowanie. W tej kwestii wiedziała ode mnie znacznie więcej, potrafiła się poruszać, znaleźć właściwy kontakt lub wykorzystać inny, dzięki któremu pewne sprawy mogły zostać załatwione. Dorastała w tym świecie, przyglądała się mu od najmłodszych lat i jej doświadczenie mogło okazać się dla mnie nieocenione – nawet jeśli nigdy nie przyjdzie mi skorzystać z jej pomocy. Sam przez długie lata unikałem polityki; nie znałem powiązań, wielu wpływowych osób, czy nawet tych, których warto było znać dla samych walorów strategicznych. Wieść o przejęciu ziem spadła na mnie nagle i nie miałem czasu na odpowiednie przygotowania, dlatego byłbym głupcem, gdybym odesłał ją z kwitkiem.
Nie miałem pojęcia, jaki był powód tak silnego zwątpienia we własną urodę i urok. Była młodą, mądrą, silną i piękną kobietą, która w żaden sposób nie odbiegała od innych – wręcz przeciwnie. Z tyłu głowy miałem naszą rozmowę w gabinecie, pamiętałem jej niepewność wobec siebie, jaka wówczas zaatakowała ze zdwojoną mocą i choć ciekawił mnie powód, to nie chciałem zadawać niewygodnych pytań. Być może właśnie taka była, być może tak jej ktoś wmówił. Tak naprawdę przyczyn mogło być mnóstwo. Tylko ona mogła je pokonać, zdusić w sobie i uwierzyć, że bardzo często egoistyczne podejście przynosiło o wiele więcej korzyści, niżeli mogło się wydawać.
-Nie- powtórzyłem po niej, po czym wygiąłem wargi w szelmowskim wyrazie. -Nie w kwestii ruchu dłoni, czy delikatności?- lakoniczne odpowiedzi nie rozwiązywały żadnych wątpliwości. Tych rzecz jasna nie było, przynajmniej mną takowe nie targały, jednak niewinna rozmowa miała zmusić ją do swego rodzaju pewności.
Zwodziło ją pożądanie, wytrącało z ręki wszelkie argumenty; przyciągała mnie, by zaraz potem odwrócić wzrok przepełniony sprzecznymi uczuciami. Kusiła, drażniła skórę, smakowała warg, a po chwili wznosiła barierę wieńczoną zmieszaniem malującym się na twarzy. Gdybym nie wyznanie z pewnością uznałbym, że prowadziła grę – wbrew pozorom pobudzającą, nie irytującą – i z każdą kolejną rzuconą przeszkodą coraz lepiej się bawiła. Gdyby nie szczerość przyjąłbym to jako wyzwanie, zachętę abym postarał się bardziej, wzbudził więcej emocji, większe pożądanie, choć te zdawało się pulsować z każdego skrawka jej ciała. To nie było jednak to, nie próbowała wodzić mnie za nos. Prowadziła wewnętrzną walkę, której rezultat już w momencie przekroczenia progów namiotu był właściwie jasny. Doskonale o tym wiedziała. Jeśli zaś liczyła, że jestem mężczyzną, który odwiedzie ją od namiętności, to była w wielkim błędzie. Pożądałem jej i unikałem trzymania się zasad.
Poczułem gorący oddech na swoich ustach, a zaraz po tym pocałunek, jaki w niczym nie przypominał wcześniejszego. Smakowałem jej warg z rozkoszą, rosnącym napięciem, które ponownie zawróciło mi w głowie. Dłoń wplątana we włosy, żar i wygięte w łuk ciało sprawiło, że bez zbędnych pytań, bez zapewnienia kolejnych przestrzeni do wycofania przesunąłem dłoń na skrawki jej sukni, aby pozbyć się zbędnego odzienia. Wtem niechętnie, lecz musiałem się od niej odsunąć, jednak mogła mieć pewność, że było to zaledwie na chwilę.
Nie miałem pojęcia, jaki był powód tak silnego zwątpienia we własną urodę i urok. Była młodą, mądrą, silną i piękną kobietą, która w żaden sposób nie odbiegała od innych – wręcz przeciwnie. Z tyłu głowy miałem naszą rozmowę w gabinecie, pamiętałem jej niepewność wobec siebie, jaka wówczas zaatakowała ze zdwojoną mocą i choć ciekawił mnie powód, to nie chciałem zadawać niewygodnych pytań. Być może właśnie taka była, być może tak jej ktoś wmówił. Tak naprawdę przyczyn mogło być mnóstwo. Tylko ona mogła je pokonać, zdusić w sobie i uwierzyć, że bardzo często egoistyczne podejście przynosiło o wiele więcej korzyści, niżeli mogło się wydawać.
-Nie- powtórzyłem po niej, po czym wygiąłem wargi w szelmowskim wyrazie. -Nie w kwestii ruchu dłoni, czy delikatności?- lakoniczne odpowiedzi nie rozwiązywały żadnych wątpliwości. Tych rzecz jasna nie było, przynajmniej mną takowe nie targały, jednak niewinna rozmowa miała zmusić ją do swego rodzaju pewności.
Zwodziło ją pożądanie, wytrącało z ręki wszelkie argumenty; przyciągała mnie, by zaraz potem odwrócić wzrok przepełniony sprzecznymi uczuciami. Kusiła, drażniła skórę, smakowała warg, a po chwili wznosiła barierę wieńczoną zmieszaniem malującym się na twarzy. Gdybym nie wyznanie z pewnością uznałbym, że prowadziła grę – wbrew pozorom pobudzającą, nie irytującą – i z każdą kolejną rzuconą przeszkodą coraz lepiej się bawiła. Gdyby nie szczerość przyjąłbym to jako wyzwanie, zachętę abym postarał się bardziej, wzbudził więcej emocji, większe pożądanie, choć te zdawało się pulsować z każdego skrawka jej ciała. To nie było jednak to, nie próbowała wodzić mnie za nos. Prowadziła wewnętrzną walkę, której rezultat już w momencie przekroczenia progów namiotu był właściwie jasny. Doskonale o tym wiedziała. Jeśli zaś liczyła, że jestem mężczyzną, który odwiedzie ją od namiętności, to była w wielkim błędzie. Pożądałem jej i unikałem trzymania się zasad.
Poczułem gorący oddech na swoich ustach, a zaraz po tym pocałunek, jaki w niczym nie przypominał wcześniejszego. Smakowałem jej warg z rozkoszą, rosnącym napięciem, które ponownie zawróciło mi w głowie. Dłoń wplątana we włosy, żar i wygięte w łuk ciało sprawiło, że bez zbędnych pytań, bez zapewnienia kolejnych przestrzeni do wycofania przesunąłem dłoń na skrawki jej sukni, aby pozbyć się zbędnego odzienia. Wtem niechętnie, lecz musiałem się od niej odsunąć, jednak mogła mieć pewność, że było to zaledwie na chwilę.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Nie brakowało jej pewności siebie gdy walczyła o coś, w co szczerze wierzyła. Nie wahała się stawać w szranki słowne, w potyczki gdzie należało bronić własnej racji. Nie obawiała się stawić czoła innym, którzy uważali lepiej o czym powinna myśleć oraz jak myśleć. Z każdym kolejnym przedsięwzięciem była pewniejsza i bardziej obyta. Przez ostatni rok zrozumiała i pojęła, jaką taktykę powinna przyjąć, jak powinna się zachowywać. Wykorzystała do tego całą wiedzę babki oraz matki, które pieczołowicie przygotowywały ją właśnie do tej roli. Niedawno dostrzegła jaki to był sprytny zabieg z ich strony.
Nie przygotowały jej do tego. Do sytuacji w jakiej się właśnie znalazła, gdzie uwolnione pragnienia brały górę nad zdrowym rozsądkiem. Pole, na którym nie miała wiedzy, a co dopiero doświadczenia. Dwa skradzione pocałunki na klifach, to było wszystko co do tej pory znała, a teraz sama rzuciła się na głęboką wodę. Dała jasny sygnał, wciąż je wysyłała, choć przecież powinna przestać. Walcząc sama ze sobą, z chęcią poddania się, złożenia gardy, a z poczuciem odpowiedzialności, z konsekwencjami dalszych decyzji.
Uległa pewności siebie jaka od niego biła. Zatraciła się w szelmowskim uśmiechu, który przecież od samego początku był zwiastunem kłopotów; wiedziała o tym, a jednak, mimo tego, nie stawiała oporu, tylko lgnęła jak ćma do ognia. Świadoma tego, że może spalić jej skrzydła, zostawić blizny. Czy to była jeszcze ona sama? Czy uwolniła tę część siebie, którą zamknęła na klucz obawiając się tego co może uczynić? Obawiając się samej siebie…
Wraz z kolejnym pocałunkiem zawirowało jej w głowie. Nie chciała odpowiadać na kolejne pytania, obawiając się, że jej własny głos ją zdradzi. Utkwi w gardle, zadrży z niepewności i pożądania jakie ją spalało.
Wśród miękkich poduszek, z przyspieszonym oddechu nie zwracała uwagi na to co się dzieje, skupiona na własnych odczuciach i pragnieniach pozwoliła, aby jedwab letniej sukni zsunął się z ramion odsłaniając nagość skóry przysłoniętej ledwie cienką halką. Stwarzając dystans między ciałami przywołał chwilowe otrzeźwienie, a być może to kadzidło zaczynało słabnąć sprawiając, że głos rozumu przebijał się przez zasłonę namiętności. Szarozielone oczy otworzyły się szerzej, a rozgrzane od pocałunków usta zadrżały gdy z piersi wydobyło się ciche jęknięcie, szept niemalże.
-Nie mogę… - Powiedziała cicho. Ostrze świadomości przeszyło wszelkie myśli, zadawało niemal fizyczny ból. Ciało pragnęło dotyku dłoni na skórze, gorących pocałunków i nowych doznań, których obietnice niosła ta niezwykła noc. -Nie powinnam…- Mówiła dalej czując jak rumieniec wstydu wypływa coraz mocniej na jej twarz. Uniosła się na poduszkach, a ciemne włosy opadły na twarz dając jej złudzenie skrycia się przed jego wzrokiem. Czuła, że kurczy się w sobie, siedząc prawie w negliżu, w nieładzie pozwalając sobie na chwile zapomnienia, które mogły skończyć się tragicznie dla niej. Zamarła nie wiedząc co teraz ma zrobić. Poczucie winy mieszało się z ekscytacją, strach z chęcią przełamania wszystkich zasad i poddaniu się chwili.
Nie przygotowały jej do tego. Do sytuacji w jakiej się właśnie znalazła, gdzie uwolnione pragnienia brały górę nad zdrowym rozsądkiem. Pole, na którym nie miała wiedzy, a co dopiero doświadczenia. Dwa skradzione pocałunki na klifach, to było wszystko co do tej pory znała, a teraz sama rzuciła się na głęboką wodę. Dała jasny sygnał, wciąż je wysyłała, choć przecież powinna przestać. Walcząc sama ze sobą, z chęcią poddania się, złożenia gardy, a z poczuciem odpowiedzialności, z konsekwencjami dalszych decyzji.
Uległa pewności siebie jaka od niego biła. Zatraciła się w szelmowskim uśmiechu, który przecież od samego początku był zwiastunem kłopotów; wiedziała o tym, a jednak, mimo tego, nie stawiała oporu, tylko lgnęła jak ćma do ognia. Świadoma tego, że może spalić jej skrzydła, zostawić blizny. Czy to była jeszcze ona sama? Czy uwolniła tę część siebie, którą zamknęła na klucz obawiając się tego co może uczynić? Obawiając się samej siebie…
Wraz z kolejnym pocałunkiem zawirowało jej w głowie. Nie chciała odpowiadać na kolejne pytania, obawiając się, że jej własny głos ją zdradzi. Utkwi w gardle, zadrży z niepewności i pożądania jakie ją spalało.
Wśród miękkich poduszek, z przyspieszonym oddechu nie zwracała uwagi na to co się dzieje, skupiona na własnych odczuciach i pragnieniach pozwoliła, aby jedwab letniej sukni zsunął się z ramion odsłaniając nagość skóry przysłoniętej ledwie cienką halką. Stwarzając dystans między ciałami przywołał chwilowe otrzeźwienie, a być może to kadzidło zaczynało słabnąć sprawiając, że głos rozumu przebijał się przez zasłonę namiętności. Szarozielone oczy otworzyły się szerzej, a rozgrzane od pocałunków usta zadrżały gdy z piersi wydobyło się ciche jęknięcie, szept niemalże.
-Nie mogę… - Powiedziała cicho. Ostrze świadomości przeszyło wszelkie myśli, zadawało niemal fizyczny ból. Ciało pragnęło dotyku dłoni na skórze, gorących pocałunków i nowych doznań, których obietnice niosła ta niezwykła noc. -Nie powinnam…- Mówiła dalej czując jak rumieniec wstydu wypływa coraz mocniej na jej twarz. Uniosła się na poduszkach, a ciemne włosy opadły na twarz dając jej złudzenie skrycia się przed jego wzrokiem. Czuła, że kurczy się w sobie, siedząc prawie w negliżu, w nieładzie pozwalając sobie na chwile zapomnienia, które mogły skończyć się tragicznie dla niej. Zamarła nie wiedząc co teraz ma zrobić. Poczucie winy mieszało się z ekscytacją, strach z chęcią przełamania wszystkich zasad i poddaniu się chwili.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Wątpiłem, że do takiej sytuacji w ogóle było można się przygotować. Każdy z nas był kiedyś w podobnej – nierzadko mniej komfortowej, bardziej kłopotliwej – i tylko od danej osoby zależało, czy zdecydowała się wykonać krok do przodu. Wyjść z bezpiecznej strefy, oddać aurze, mimowolnemu, buzującemu pożądaniu odbierającemu zdrowy rozsądek i osąd. Trzeźwość zmysłów, szeroko pojętą wrażliwość i granice. Te w zupełności zacierały się tudzież stawały elastyczne pozwalając wziąć głęboki oddech, odsunąć się, powrócić i znów oddalić. Falowały, poruszały się wraz z szalejącymi emocjami, myślami, które zwykle skupiały się na przyjemności, na nieznanym, na fakturze skóry, czułych miejscach, rozkoszy, a nie negatywnych ewentualnościach. Nie na odpowiedzialności. Stłumiona mogła krzyczeć, mogła wołać, ale prawdziwy żar dusił ją, zmuszał do wycofania i przypomnienia o sobie następnego dnia, o poranku, który przyniesie uśmiech lub poczucie winy. Czy jednak takowe mogło nieść za sobą brak zobowiązań? Nie. Zwyczaje? Owszem. Lecz czy tylko nimi człowiek żył? Utkanymi przez przodków, nadętych i spragnionych czystości – rzecz jasna małżonek – mężczyzn? Niech spłonę, niech mnie tyłek piecze kolejnych kilka miesięcy, ale sprawiedliwości było w tym tyle, co nic. Skoro jednak panie się na to godziły, to widocznie było im z tym wygodnie, a ja nie zamierzałem walczyć w ich imię. Nie byłem zbawcą, nie byłem też mówcą, po prostu miałem inne podejście oraz zasady – bądź ich brak. Nie dbałem o to. W kręgu prawdziwych czarodziejów unikałem szufladkowania; każdy miał taką samą wartość, wszyscy znaczyliśmy tyle samo i równie wiele mogliśmy osiągnąć. Nie było gorszych, nie było lepszych. Nie było szlachciców i czystokrwistych – byli mężczyźni, nie było szlachcianek i panienek, w których krwi nie płynęła błękitna krew – były kobiety.
Obserwując jak z lekkością pomaga mi pozbyć się swej sukni, skupiając się na detalach jej prawie nagiego ciała nie zwróciłem uwagi na moment, w którym wyraz jej twarzy uległ zmianie. Na chwili, w jakiej postanowiła postawić wyraźną barierę. Złakniony kolejnych doznań i pocałunków, przyglądałem się jej drobnej sylwetce, krągłościom, mimowolnie prowadząc swoje dłonie wzdłuż jej talii. Byłem prawie pewny, że z mych ust wyrwało się nawet drobne niezadowolenie na widok cienkiego materiału, który na szczęście sunął ku górze wraz z ruchem rąk. Otrzeźwieniem okazały się dopiero jej słowa, wyrzucone w przestrzeń stwierdzenie, jakie nijak się miało do wcześniejszych zachęt, do czułości i kuszenia, gdy zadałem kluczowe pytanie. Uniosłem na nią spojrzenie, przez chwilę przyglądałem z wyraźnym niezrozumieniem, choć w kącikach ust zagościł ironiczny uśmiech, po czym opadłem na poduszki tuż obok. Chwyciłem między palce nóżkę kieliszka wypełnionego winem, zaś drugą dłoń ułożyłem na klatce piersiowej. Wbrew pozorom serce waliło mi jak cholera – czyżby wpływ kadzidła? Być może. -Gdyby kobiety mogły zabijać niezdecydowaniem, to wybiły trzy czwarte przedstawicieli płci przeciwnej- zaśmiałem się pod nosem, ponownie próbując rozładować atmosferę. -Pomyśl o tym, wbrew pozorom podsunąłem ci całkiem dobry pomysł- dodałem, po czym podniosłem się do pozycji siedzącej i upiłem szkarłatnego trunku. Odstawiwszy szkło rozpiąłem guziki lnianej koszuli i odrzuciłem ją na bok nie zamierzając katować się w niej przez całą noc ze względu na temperaturę. Nawet one były paskudnie gorące, a chyba nie sądziła, że zamierzałem wracać do swojego namiotu. Sięgnąwszy ponownie po kielich obróciłem się na bok, w jej kierunku i podparłem głowę na ręce. Widok zwiniętej w kłębek Primrose sprawił, że westchnąłem cicho pod nosem, bowiem nie spodziewałem się równie negatywnej reakcji. Wiedziałem, iż powinienem coś powiedzieć, lecz co? W pocieszaniu byłem naprawdę kiepski, a przecież nie zamierzałem jej do niczego namawiać. To była naprawdę jej decyzja, wola i chęci. Oczywiście, że jej pragnąłem, ale nie tylko moje zdanie miało tutaj znaczenie. -Daj spokój, pogniesz sobie tą prześwitującą kieckę. Wiesz ile to pracy, żeby ją doprowadzić do ładu?- no tak, z pewnością ja wiedziałem ile kosztowało to wysiłku, ale było to pierwsze co przyszło mi do głowy. Ciężko było mi oderwać od niej wzrok, ale gdzieś w głębi siebie powtarzałem sobie, że jeszcze bardziej ją to przytłoczy, więc siłą woli starałem się patrzyć na twarz, a nie inne atuty. -Spojrzysz na mnie? Czy naśladujemy demimozy?- górnolotnie. Cóż, nic zaskakującego w moim przypadku. -Dlaczego masz do siebie żal?- dodałem właściwie od razu, po czym musnąłem palcem jej dłoń. -Przecież nic się nie stało, kompletnie nic- stwierdziłem zgodnie z prawdą, po czym ponownie upiłem wina.
Obserwując jak z lekkością pomaga mi pozbyć się swej sukni, skupiając się na detalach jej prawie nagiego ciała nie zwróciłem uwagi na moment, w którym wyraz jej twarzy uległ zmianie. Na chwili, w jakiej postanowiła postawić wyraźną barierę. Złakniony kolejnych doznań i pocałunków, przyglądałem się jej drobnej sylwetce, krągłościom, mimowolnie prowadząc swoje dłonie wzdłuż jej talii. Byłem prawie pewny, że z mych ust wyrwało się nawet drobne niezadowolenie na widok cienkiego materiału, który na szczęście sunął ku górze wraz z ruchem rąk. Otrzeźwieniem okazały się dopiero jej słowa, wyrzucone w przestrzeń stwierdzenie, jakie nijak się miało do wcześniejszych zachęt, do czułości i kuszenia, gdy zadałem kluczowe pytanie. Uniosłem na nią spojrzenie, przez chwilę przyglądałem z wyraźnym niezrozumieniem, choć w kącikach ust zagościł ironiczny uśmiech, po czym opadłem na poduszki tuż obok. Chwyciłem między palce nóżkę kieliszka wypełnionego winem, zaś drugą dłoń ułożyłem na klatce piersiowej. Wbrew pozorom serce waliło mi jak cholera – czyżby wpływ kadzidła? Być może. -Gdyby kobiety mogły zabijać niezdecydowaniem, to wybiły trzy czwarte przedstawicieli płci przeciwnej- zaśmiałem się pod nosem, ponownie próbując rozładować atmosferę. -Pomyśl o tym, wbrew pozorom podsunąłem ci całkiem dobry pomysł- dodałem, po czym podniosłem się do pozycji siedzącej i upiłem szkarłatnego trunku. Odstawiwszy szkło rozpiąłem guziki lnianej koszuli i odrzuciłem ją na bok nie zamierzając katować się w niej przez całą noc ze względu na temperaturę. Nawet one były paskudnie gorące, a chyba nie sądziła, że zamierzałem wracać do swojego namiotu. Sięgnąwszy ponownie po kielich obróciłem się na bok, w jej kierunku i podparłem głowę na ręce. Widok zwiniętej w kłębek Primrose sprawił, że westchnąłem cicho pod nosem, bowiem nie spodziewałem się równie negatywnej reakcji. Wiedziałem, iż powinienem coś powiedzieć, lecz co? W pocieszaniu byłem naprawdę kiepski, a przecież nie zamierzałem jej do niczego namawiać. To była naprawdę jej decyzja, wola i chęci. Oczywiście, że jej pragnąłem, ale nie tylko moje zdanie miało tutaj znaczenie. -Daj spokój, pogniesz sobie tą prześwitującą kieckę. Wiesz ile to pracy, żeby ją doprowadzić do ładu?- no tak, z pewnością ja wiedziałem ile kosztowało to wysiłku, ale było to pierwsze co przyszło mi do głowy. Ciężko było mi oderwać od niej wzrok, ale gdzieś w głębi siebie powtarzałem sobie, że jeszcze bardziej ją to przytłoczy, więc siłą woli starałem się patrzyć na twarz, a nie inne atuty. -Spojrzysz na mnie? Czy naśladujemy demimozy?- górnolotnie. Cóż, nic zaskakującego w moim przypadku. -Dlaczego masz do siebie żal?- dodałem właściwie od razu, po czym musnąłem palcem jej dłoń. -Przecież nic się nie stało, kompletnie nic- stwierdziłem zgodnie z prawdą, po czym ponownie upiłem wina.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Człowiek uczy się całe życie - tak zawsze mówiono, a teraz boleśnie się o tym przekonywała. Sama rzuciła się na głęboką wodę, poszybowała w stronę nieznanego i mogła winić jedynie samą siebie, że zachowuje się w sposób niezdecydowany, lękliwy - wszystko to co mierziło ją w innych, choć przecież starała się być dla nich wsparciem kiedy gubili się w zawiłych kolejach losu. Teraz sama zagubiona szukała kotwicy, którą mgła złapać, aby utrzymać się na powierzchni i nie zatonąć w ponurych myślach. Jesteś durna Prim. Głupiutka dziewczyna, która zachłysnęła się światem i…
Słowa mężczyzny wyrwały ją z ponurych myśli; prychnęła pod nosem powoli zrzucając z siebie strach i obawy, które opadły na jej ramiona ciężkim płaszczem obowiązków.
-Wezmę to pod rozwagę. - Odpowiedziała z cichym, jeszcze nie wyraźnym rozbawieniem w głosie. Wzięła głębszy oddech, zła, że pokazuje słabość charakteru. Zwykle pewna siebie na tyle, aby walczyć o swoje stawiając kolejne postulaty, teraz zagubiona próbowała odnaleźć drogę, ale jej nie było; wszystko należało wytyczyć od nowa, popełniając błędy, potykając się nieraz o własne nogi musiała przetrzeć szlak tam gdzie go nie było. Wciąż czuła na sobie jego dłonie, choć te nie spoczywały na jej ciele, fantomowe wspomnienie ekscytacji, nowości czegoś czego nie doświadczyła nigdy wcześniej. Gorąc oddechu pozostawiający niewidoczne ślady namiętności na jasnej skórze, zapach kadzidła zmieszany z innymi aromatami. To wszystko odurzalo, jedynie zimny głos rozsądku sprawił, nagła bolesna myśl, że chwila zapomnienia, jej konsekwencje mogą zaprzepaścić całą pracę jaką wykonała. Świat był okrutny dla tych, którzy chcieli coś zmieniać. Nie mogli pozwolić sobie na większe pomyłki, na to, aby one przekreśliły wszystko co do tej pory osiągnęli. Inni tylko czekali na te potknięcia, niezależnie czy kobieta czy mężczyzna, choć tym drugim wybaczali więcej. Kiedy kobieta była histeryczką, mężczyzna walczył o swoje. Pragnęła móc bez wahania odrzucić wszelkie obawy i machnąć ręką na świat. Czy kiedyś będzie mieć taką siłę? Poruszenie obok sprawiło, że zerknęła w stronę czarodzieja i zamrugała parę razy. Lniana koszula z cichym szelestem wylądowała obok jedwabnej sukienki, dowodem tego jak daleko zabrnęła. Nie powinna się tak bezczelnie wpatrywać, a jednak ciężko było odwrócić wzrok. Umościł się wygodnie wśród poduszek z kielichem w dłoni, czuła jak emocje w niej buzują, jak serce nie chce się uspokoić. Zaczynała pojmować czym jest pożądanie, czym jest wiecznie nieugaszone pragnienie. Naważyłaś piwa, teraz musisz je wypić.
Wszystkie drażniące ją mądrości nianiek i guwernantek wracały ze zdwojoną siłą. Jakże upierdliwe i irytujące. Spojrzała teraz na halkę, której cienki materiał podjechał do góry ukazując linię ud, tylko tyle dzieliło ją od pełnego negliżu. Cienki, lekko prześwitujący materiał. W takim stroju widywała ją tylko służąca i ona sama czasami spoglądając w lustro zastanawiają się czy jest wystarczająco ładna, aby kogoś zainteresować. Odchrząknęła nieznacznie, a potem zaraz się zaśmiała cicho. Cała niepewność mieszała się z poddenerowawaniem i wstydem tworząc istny tygiel kotłujących emocji, sprzecznych i wykluczających. Nie wiedziała, że człowiek może czuć tyle na raz i nie wybuchnąć. Idąc jego śladem sięgnęła po kieliszek swojego wina i upijając większy łyk odważyła się spojrzeć na leżącego obok niej mężczyznę. Nie uciekła przed dotykiem, delikatnym muśnięciem, które zelektryzowało wciąż pobudzone ciało. Starała się skupiać wzrok na jego twarzy chcąc wyczytać jak bardzo jest zły czy rozżalony, że swoim zachowaniem wysyła sprzeczne sygnały. Jeszcze przez chwilę milczała nim myśli zebrała w zdanie. -Miałeś kiedyś tak, że o czymś marzyłeś skrycie? I kiedy wreszcie przychodzi moment, że możesz po to sięgnąć. Nie wiesz co robić? - Zapytała w końcu i upiła kolejny łyk wina. -Jestem zła, że chciałabym coś zrobić, ale boję się konsekwencji. - Rozluźniła się trochę, wzięła głębszy oddech. Nie było łatwo mówić, ale to pomagało, choć serce nadal szalało, dłonie lekko drżały, a umysł chciał znów zatracić się w oparach kadzidła. -Powiedziałeś, że nic nie muszę robić, tylko to na co mam ochotę… - odchrząkneła lekko zakłopotana i założyła ciemny kosmyk za ucho, uciekła wzrokiem na bok. -Ale co to w ogóle znaczy? - Szarozielone spojrzenie wróciło do twarzy Drew. -Nikt nie napisał poradnika czy też przewodnika, a powinien. Na pierwszej stronie umieszczając tytuł “co należy robić, jak pierwszy raz w życiu znajdziesz się w intymnej sytuacji z mężczyzną, i nie żałować niczego.”
Odstawiając kieliszek na bok opadła na poduszki.
-Tym niezdecydowaniem wybijemy same siebie. - Mruknęła pod nosem zdając sobie sprawę w jaką sieć narzuconych oczekiwań właśnie wpadła.-Jakie to… głupie.
Była spragnioną kobietą, on był przystojnym mężczyzną, leżącym tu obok, który obudził jej zmysły i nawet jeżeli potem mieli prowadzić osobne życia, mieć rodziny dlaczego społeczeństwo oczekiwało, że kobieta wiecznie będzie oglądać się przez ramię w obawie o ocenę własnych czynów.
Słowa mężczyzny wyrwały ją z ponurych myśli; prychnęła pod nosem powoli zrzucając z siebie strach i obawy, które opadły na jej ramiona ciężkim płaszczem obowiązków.
-Wezmę to pod rozwagę. - Odpowiedziała z cichym, jeszcze nie wyraźnym rozbawieniem w głosie. Wzięła głębszy oddech, zła, że pokazuje słabość charakteru. Zwykle pewna siebie na tyle, aby walczyć o swoje stawiając kolejne postulaty, teraz zagubiona próbowała odnaleźć drogę, ale jej nie było; wszystko należało wytyczyć od nowa, popełniając błędy, potykając się nieraz o własne nogi musiała przetrzeć szlak tam gdzie go nie było. Wciąż czuła na sobie jego dłonie, choć te nie spoczywały na jej ciele, fantomowe wspomnienie ekscytacji, nowości czegoś czego nie doświadczyła nigdy wcześniej. Gorąc oddechu pozostawiający niewidoczne ślady namiętności na jasnej skórze, zapach kadzidła zmieszany z innymi aromatami. To wszystko odurzalo, jedynie zimny głos rozsądku sprawił, nagła bolesna myśl, że chwila zapomnienia, jej konsekwencje mogą zaprzepaścić całą pracę jaką wykonała. Świat był okrutny dla tych, którzy chcieli coś zmieniać. Nie mogli pozwolić sobie na większe pomyłki, na to, aby one przekreśliły wszystko co do tej pory osiągnęli. Inni tylko czekali na te potknięcia, niezależnie czy kobieta czy mężczyzna, choć tym drugim wybaczali więcej. Kiedy kobieta była histeryczką, mężczyzna walczył o swoje. Pragnęła móc bez wahania odrzucić wszelkie obawy i machnąć ręką na świat. Czy kiedyś będzie mieć taką siłę? Poruszenie obok sprawiło, że zerknęła w stronę czarodzieja i zamrugała parę razy. Lniana koszula z cichym szelestem wylądowała obok jedwabnej sukienki, dowodem tego jak daleko zabrnęła. Nie powinna się tak bezczelnie wpatrywać, a jednak ciężko było odwrócić wzrok. Umościł się wygodnie wśród poduszek z kielichem w dłoni, czuła jak emocje w niej buzują, jak serce nie chce się uspokoić. Zaczynała pojmować czym jest pożądanie, czym jest wiecznie nieugaszone pragnienie. Naważyłaś piwa, teraz musisz je wypić.
Wszystkie drażniące ją mądrości nianiek i guwernantek wracały ze zdwojoną siłą. Jakże upierdliwe i irytujące. Spojrzała teraz na halkę, której cienki materiał podjechał do góry ukazując linię ud, tylko tyle dzieliło ją od pełnego negliżu. Cienki, lekko prześwitujący materiał. W takim stroju widywała ją tylko służąca i ona sama czasami spoglądając w lustro zastanawiają się czy jest wystarczająco ładna, aby kogoś zainteresować. Odchrząknęła nieznacznie, a potem zaraz się zaśmiała cicho. Cała niepewność mieszała się z poddenerowawaniem i wstydem tworząc istny tygiel kotłujących emocji, sprzecznych i wykluczających. Nie wiedziała, że człowiek może czuć tyle na raz i nie wybuchnąć. Idąc jego śladem sięgnęła po kieliszek swojego wina i upijając większy łyk odważyła się spojrzeć na leżącego obok niej mężczyznę. Nie uciekła przed dotykiem, delikatnym muśnięciem, które zelektryzowało wciąż pobudzone ciało. Starała się skupiać wzrok na jego twarzy chcąc wyczytać jak bardzo jest zły czy rozżalony, że swoim zachowaniem wysyła sprzeczne sygnały. Jeszcze przez chwilę milczała nim myśli zebrała w zdanie. -Miałeś kiedyś tak, że o czymś marzyłeś skrycie? I kiedy wreszcie przychodzi moment, że możesz po to sięgnąć. Nie wiesz co robić? - Zapytała w końcu i upiła kolejny łyk wina. -Jestem zła, że chciałabym coś zrobić, ale boję się konsekwencji. - Rozluźniła się trochę, wzięła głębszy oddech. Nie było łatwo mówić, ale to pomagało, choć serce nadal szalało, dłonie lekko drżały, a umysł chciał znów zatracić się w oparach kadzidła. -Powiedziałeś, że nic nie muszę robić, tylko to na co mam ochotę… - odchrząkneła lekko zakłopotana i założyła ciemny kosmyk za ucho, uciekła wzrokiem na bok. -Ale co to w ogóle znaczy? - Szarozielone spojrzenie wróciło do twarzy Drew. -Nikt nie napisał poradnika czy też przewodnika, a powinien. Na pierwszej stronie umieszczając tytuł “co należy robić, jak pierwszy raz w życiu znajdziesz się w intymnej sytuacji z mężczyzną, i nie żałować niczego.”
Odstawiając kieliszek na bok opadła na poduszki.
-Tym niezdecydowaniem wybijemy same siebie. - Mruknęła pod nosem zdając sobie sprawę w jaką sieć narzuconych oczekiwań właśnie wpadła.-Jakie to… głupie.
Była spragnioną kobietą, on był przystojnym mężczyzną, leżącym tu obok, który obudził jej zmysły i nawet jeżeli potem mieli prowadzić osobne życia, mieć rodziny dlaczego społeczeństwo oczekiwało, że kobieta wiecznie będzie oglądać się przez ramię w obawie o ocenę własnych czynów.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Cisza nie była moim przeciwnikiem, choć pozornie można było odnieść inne wrażenie. Dużo mówiłem, szukałem zaczepek i igrałem kpiną, lecz kiedy wymagała sytuacja – a tak bezsprzecznie było – potrafiłem zatracić się we własnych myślach, tym samym zapewniając stosowną przestrzeń. Nie kotłowało mi się w głowie, unikałem wewnętrznych debat odnośnie sytuacji i jej następstw. Być może byłem zbyt odurzony mocą kadziła, zapachem wina i kobiecego ciała, dlatego starałem skupić się na rzeczach błahych, jak dopiero co zakończony obrządek tudzież atrakcje czekające na uczestników festiwalu. Odrzucenie od siebie pragnienia wykonania kolejnego kroku, poniekąd zmuszenia dziewczyny do ponownego chwycenia się kotwicy pod postacią silnej woli, ułatwiało mi leżenie i rozkoszowanie się jedynie szkarłatnym trunkiem. W tym także odnajdowałem przyjemność – może nie równie intensywną i pochłaniającą, ale w swej błogości wystarczającą.
-Uhm- odparłem zerkając na nią rozbawionym wzrokiem. -Oby nie dziś, bo minie nam cała noc, a wino samo się nie wypije- pokiwałem wolno głową, po czym wzniosłem kielich w geście niemego toastu i wypiłem ostatni łyk. Dźwignąłem się z poduszek, aby przynieść pozostawiony na drewnianym stoliku gliniany dzban i ustawiłem go tuż ponad naszymi głowami wcześniej zadbawszy o uzupełnienie szkła. Ponownie namiot wypełniła cisza, a dziewczyna sprawiała wrażenie, jakoby walczyła sama ze sobą – z emocjami, pożądaniem, a może i nawet irracjonalnymi wstydem i złością. Nie komentowałem jednak tego; zerkałem tylko na jej twarz, choć czasem mimowolnie łapałem się na tym, że lustrowałem też inne atuty. Musiała mi wybaczyć, bo w końcu każdy mężczyzna poddałby się prześwitującemu odzieniu kobiety leżącej tuż obok.
Zupełnie nie spodziewałem się kolejnego pytania i może z tego powodu nie odpowiedziałem od razu, choć nie musiałem się nad tym zastanawiać. Doskonale wiedziałem do czego w swoim przypadku nawiązywała, lecz nim wysunąłem kontrę, to postanowiłem pokrótce opowiedzieć jak było w moim przypadku. -Nie- odparłem twardo. -Jeśli do czegoś dążyłem i w końcu udało mi się to osiągnąć, to nie oponowałem przed nagrodą. Podobnie jak unikałem rozważań, czy sięgnięcie po to było słuszne. Nie bez powodu o pewnych rzeczach myśli się więcej niżeli o innych i stawia na równi z marzeniami- sprecyzowałem. Sam unikałem tego nazewnictwa, wolałem mianować celem i do niego dążyć, niżeli oddawać się odległym, niemożliwym do zrealizowania fantazjom. Twardo stąpałem po ziemi, zdawałem sobie sprawę co było w zasięgu mojej różdżki, a co zupełnie wykraczało poza jej zakres. Rzecz jasna o umiejętnościach, jakimi wówczas władałem, nawet nie odważyłbym się śnić, lecz poczyniwszy pierwsze kroki w kierunku ich osiągnięcia uznałem je w kategorii nagrody, nie wspomnianego marzenia. Nie lubiłem czuć zawodu, ani goryczy i zatracać się w pewności, że nie stawiłem czoła postawionemu zadaniu. Byłem realistą. -Każda decyzja niesie za sobą konsekwencje. Nie boisz się wychodzić z ram- przerwałem na moment starając się znaleźć odpowiednie słowo. -Typowej szlachcianki i potrafisz mierzyć się z negatywnymi następstwami, a z drugiej strony w kwestii znacznie bardziej błahej zakrywasz się obawami- otwarcie oznajmiłem, jak wyglądało to z mojej perspektywy. -Brzmi to niczym wymówka- uniosłem dość wymownie brew i wygiąłem wargi w lekkim uśmiechu. -Być może spowodowana niczym innym jak strachem lub faktem, że stałem zbyt blisko, chwyciłaś mą dłoń pod wpływem kadzidła, a teraz nie wiesz jak się z tego wyplątać- zaśmiałem się pod nosem obracając kolejny już aspekt w żart. Właściwie gdyby nawet było w tym ziarno prawdy, to nie czułbym się urażony.
-Od wszystkiego musisz mieć poradnik?- pokręciłem głową, a w kącikach moich ust zatańczył ironiczny uśmiech. -Czyli istnieje taki, który opowiada jak naruszyć symboliczną ścianę, o jakiej rozmawialiśmy w twoim gabinecie? Jak drążyć, prześlizgnąć się przez wyrwę i w końcu złapać oddech bez szykanujących spojrzeń?- może trochę zbyt ostro i otwarcie, ale zwykłem bawić się w półśrodki. -Skoro twierdzisz, że niezdecydowanie was wybije, to może warto zacząć w końcu słuchać siebie?- uniosłem pytająco brew, a następnie ponownie wniosłem niemy toast.
-Uhm- odparłem zerkając na nią rozbawionym wzrokiem. -Oby nie dziś, bo minie nam cała noc, a wino samo się nie wypije- pokiwałem wolno głową, po czym wzniosłem kielich w geście niemego toastu i wypiłem ostatni łyk. Dźwignąłem się z poduszek, aby przynieść pozostawiony na drewnianym stoliku gliniany dzban i ustawiłem go tuż ponad naszymi głowami wcześniej zadbawszy o uzupełnienie szkła. Ponownie namiot wypełniła cisza, a dziewczyna sprawiała wrażenie, jakoby walczyła sama ze sobą – z emocjami, pożądaniem, a może i nawet irracjonalnymi wstydem i złością. Nie komentowałem jednak tego; zerkałem tylko na jej twarz, choć czasem mimowolnie łapałem się na tym, że lustrowałem też inne atuty. Musiała mi wybaczyć, bo w końcu każdy mężczyzna poddałby się prześwitującemu odzieniu kobiety leżącej tuż obok.
Zupełnie nie spodziewałem się kolejnego pytania i może z tego powodu nie odpowiedziałem od razu, choć nie musiałem się nad tym zastanawiać. Doskonale wiedziałem do czego w swoim przypadku nawiązywała, lecz nim wysunąłem kontrę, to postanowiłem pokrótce opowiedzieć jak było w moim przypadku. -Nie- odparłem twardo. -Jeśli do czegoś dążyłem i w końcu udało mi się to osiągnąć, to nie oponowałem przed nagrodą. Podobnie jak unikałem rozważań, czy sięgnięcie po to było słuszne. Nie bez powodu o pewnych rzeczach myśli się więcej niżeli o innych i stawia na równi z marzeniami- sprecyzowałem. Sam unikałem tego nazewnictwa, wolałem mianować celem i do niego dążyć, niżeli oddawać się odległym, niemożliwym do zrealizowania fantazjom. Twardo stąpałem po ziemi, zdawałem sobie sprawę co było w zasięgu mojej różdżki, a co zupełnie wykraczało poza jej zakres. Rzecz jasna o umiejętnościach, jakimi wówczas władałem, nawet nie odważyłbym się śnić, lecz poczyniwszy pierwsze kroki w kierunku ich osiągnięcia uznałem je w kategorii nagrody, nie wspomnianego marzenia. Nie lubiłem czuć zawodu, ani goryczy i zatracać się w pewności, że nie stawiłem czoła postawionemu zadaniu. Byłem realistą. -Każda decyzja niesie za sobą konsekwencje. Nie boisz się wychodzić z ram- przerwałem na moment starając się znaleźć odpowiednie słowo. -Typowej szlachcianki i potrafisz mierzyć się z negatywnymi następstwami, a z drugiej strony w kwestii znacznie bardziej błahej zakrywasz się obawami- otwarcie oznajmiłem, jak wyglądało to z mojej perspektywy. -Brzmi to niczym wymówka- uniosłem dość wymownie brew i wygiąłem wargi w lekkim uśmiechu. -Być może spowodowana niczym innym jak strachem lub faktem, że stałem zbyt blisko, chwyciłaś mą dłoń pod wpływem kadzidła, a teraz nie wiesz jak się z tego wyplątać- zaśmiałem się pod nosem obracając kolejny już aspekt w żart. Właściwie gdyby nawet było w tym ziarno prawdy, to nie czułbym się urażony.
-Od wszystkiego musisz mieć poradnik?- pokręciłem głową, a w kącikach moich ust zatańczył ironiczny uśmiech. -Czyli istnieje taki, który opowiada jak naruszyć symboliczną ścianę, o jakiej rozmawialiśmy w twoim gabinecie? Jak drążyć, prześlizgnąć się przez wyrwę i w końcu złapać oddech bez szykanujących spojrzeń?- może trochę zbyt ostro i otwarcie, ale zwykłem bawić się w półśrodki. -Skoro twierdzisz, że niezdecydowanie was wybije, to może warto zacząć w końcu słuchać siebie?- uniosłem pytająco brew, a następnie ponownie wniosłem niemy toast.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Namiot rodu Burke
Szybka odpowiedź