Niebieski Salon
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Salon w kolorach lapis lazuli
Delikatnie oświetlenie sączy się spomiędzy ciężkich abażurów w kolorach morskich. W rogu pokoju znajduje się szafa grająca. Wszystko w saloniku świadczy o podróżniczych zakusach mieszkańców: od kolorów, po zgromadzone pamiątki. Prócz cennego kurdybanu zdobiącego ściany, znajdują się tam także obrazy przeróżne, płótna kolorowe, z nieskromnymi kobietami szkice nastrojowe.
| kilka dni po spotkaniu z Elizabeth
Letni wieczór sprzyjał raczej wygodnym, długim spódnicom i rozpuszczonym włosom, ale Deirdre nie była korzystała przecież z uroków lipcowej nocy w typowy dla mieszkańców Anglii sposób. Większość powracała teraz z pracy do domu, poluźniając mocno zaciśnięte krawaty lub zrzucając ze zmęczonych stóp buty na wysokim obcasie. Później stęsknione objęcia rodziny, przegląd porannej prasy, której nie zdążyło doczytać się w codziennym chaosie. Zapach mocnej herbaty, szeroko otwarte okna, wieczorny, nieco chłodniejszy powiew, dający ulgę nagrzanym murom domu. Tak wyglądało normalne, szczęśliwe życie, które kiedyś stanowiło podstawę egzystencji panny Tsagairt...teraz dopiero rozpoczynającej swój dzień pracy.
Wyjątkowo nie w biurze, nie w znanym otoczeniu, nie przy wielkim łóżku, dębowej toaletce, nie pod ścianą z krwistoczerwoną tapetą. Mogłaby niepokoić się wyjściem ze strefy względnego komfortu, ale tak naprawdę już dusiła się w swoim pokoju, w którym znała już każdą rysę na drewnianym zagłówku i wgniecenie w drogim dywanie. Praca w swoistej delegacji może i była bardziej niebezpieczna, ale przynajmniej pozwalała Deirdre na wyrwanie się z burdelowej rutyny. Jakkolwiek groteskowo by to nie brzmiało. Wchodziła więc do dworku w Marseet bez zbędnego niepokoju, pozwalając prowadzić się jednemu z lokajów do salonu. Najchętniej z zachwytem rozglądałaby się dookoła - chyba ciągle miała słabość do tej wystawnej architektury - ale musiała przecież zachować chłodny profesjonalizm. Co nie było takie łatwe w obcisłej sukni z odważnym wycięciem na udzie. Na razie skrywanej pod peleryną, jaką jednak w końcu pozwoliła zdjąć lokajowi, obrzucając pomieszczenie (i ludzi w nim) spojrzeniem tyleż obojętnym co zaintrygowanym. Zawsze przecież musiała być gdzieś pomiędzy - przynajmniej początkowo, dopóki oczekiwania wobec niej nie zostały uściślone. Kokieteryjna, ale nie za bardzo. Złakniona, ale nie natrętna. Wyuzdana, ale nie przesadnie. Zdystansowana, ale nie arogancka. Bystra, ale w granicach kobiecej normy. Posłuszna, ale nie służalcza. Nauczyła się już balansowania w tych ciężkich do sklasyfikowania szarościach.
Letni wieczór sprzyjał raczej wygodnym, długim spódnicom i rozpuszczonym włosom, ale Deirdre nie była korzystała przecież z uroków lipcowej nocy w typowy dla mieszkańców Anglii sposób. Większość powracała teraz z pracy do domu, poluźniając mocno zaciśnięte krawaty lub zrzucając ze zmęczonych stóp buty na wysokim obcasie. Później stęsknione objęcia rodziny, przegląd porannej prasy, której nie zdążyło doczytać się w codziennym chaosie. Zapach mocnej herbaty, szeroko otwarte okna, wieczorny, nieco chłodniejszy powiew, dający ulgę nagrzanym murom domu. Tak wyglądało normalne, szczęśliwe życie, które kiedyś stanowiło podstawę egzystencji panny Tsagairt...teraz dopiero rozpoczynającej swój dzień pracy.
Wyjątkowo nie w biurze, nie w znanym otoczeniu, nie przy wielkim łóżku, dębowej toaletce, nie pod ścianą z krwistoczerwoną tapetą. Mogłaby niepokoić się wyjściem ze strefy względnego komfortu, ale tak naprawdę już dusiła się w swoim pokoju, w którym znała już każdą rysę na drewnianym zagłówku i wgniecenie w drogim dywanie. Praca w swoistej delegacji może i była bardziej niebezpieczna, ale przynajmniej pozwalała Deirdre na wyrwanie się z burdelowej rutyny. Jakkolwiek groteskowo by to nie brzmiało. Wchodziła więc do dworku w Marseet bez zbędnego niepokoju, pozwalając prowadzić się jednemu z lokajów do salonu. Najchętniej z zachwytem rozglądałaby się dookoła - chyba ciągle miała słabość do tej wystawnej architektury - ale musiała przecież zachować chłodny profesjonalizm. Co nie było takie łatwe w obcisłej sukni z odważnym wycięciem na udzie. Na razie skrywanej pod peleryną, jaką jednak w końcu pozwoliła zdjąć lokajowi, obrzucając pomieszczenie (i ludzi w nim) spojrzeniem tyleż obojętnym co zaintrygowanym. Zawsze przecież musiała być gdzieś pomiędzy - przynajmniej początkowo, dopóki oczekiwania wobec niej nie zostały uściślone. Kokieteryjna, ale nie za bardzo. Złakniona, ale nie natrętna. Wyuzdana, ale nie przesadnie. Zdystansowana, ale nie arogancka. Bystra, ale w granicach kobiecej normy. Posłuszna, ale nie służalcza. Nauczyła się już balansowania w tych ciężkich do sklasyfikowania szarościach.
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
W odróżnieniu do przeciętnych obywateli, Deimosa Carrow nie obowiązywał grafik życia. Już tak prozaiczne czynności jak planowanie obiadu, było dla niego zbyt nieistotne. Skrzaty miały z nim na prawdę wielki problem, bo czasami Deimos oczekiwał obiadu zaraz, a czasami rzucał świecznikiem w okno, jeżeli obiad podano mu zbyt wcześnie. Był nieznośnym paniczem.
Nieznośność jego przejawiała się na różnych sposobów pięć. Był więc Deimos kreatura - mówiący i myślący rzeczy, po których robi się tej drugiej osobie przykro. Był Deimos bezmyślnik, który dawał wplątywać się z czystej głupoty w relacje z ludźmi, których później wykańczał. Był też rozrywkowy Deimos i wiele innych Deimosów, ale ten rozrywkowy będzie zajmował nas dzisiejszego popołudnia. Oto on, w pelerynie czarnej na zewnątrz, zielonej od środka w postawionym kołnierzu i śmiesznych wąsach, które są tak sztuczne, jak nos pani po prawo i peruka pana po lewo. Deimos bowiem lubi bawić się w towarzystwie ludzi mu nieznajomych. A żeby uzyskać taką sytuację, musi wszystkich gości poinformować o przepisowym przebraniu. Przebranie miało ukryć tożsamość, powinno być magiczne (byśmy nie mieli problemów z odpadającymi nosami), a najbardziej wymyślne, miało szansę otrzymać nagrodę. Pod sufitem wirowało złote konfetti, odbijało światło świec, a ludzie przepływali po pomieszczeniu przedzierając sie przez alkoholowe opary i dym papierosowo-nakotykowy. Niby wczesna pora, ale towarzystwo zdawało się być wyzwolone z rygorów panujących na zewnątrz. Może party toczyło się już od wczoraj, może faktyczny stan kołyszących się już z nietrzeźwości gości, to efekt wielogodzinnych libacji? Zamknięci w murach Marseet zatracali się w rozrywce, zapominali o świecie zewnętrznym, tracili nad sobą kontrolę i robili wszystko to, na co nie odważyliby się pod swoim własnym nazwiskiem. Deimos im to umożliwia, organizując przyjęcia na których każdy jest wolny, może robić co chce. Nawet tak perwersyjne pragnienia niektórych szlachciców, jak mugolskie dziewki, nawet to się tutaj przewijało.
Dziś Deimos prezentował się nader przystojnie, bo zwykle przemieniał kolor swej skóry, a twarz obierał najstraszliwszą. Pozostając przy kształcie i kolorze dla siebie typowym, powitał Deidire nader szarmancko (pewnie nie należało się półkrwidziwce, ale miał do niej słabość), a widać było, że cieszył się z jej przybycia. Nie zwrócił uwagi na to, że nie przebrała się, bowiem prezentowała się i tak niezwykle zjawiskowo. Zakołysał się obok niej i skinął na tacę wirującą nieopodal, żeby zaoferować kobiecie drinka na przywitanie. - Wybacz, że nie uprzedziłem cię o okolicznościach, to było bardzo spontaniczne - mówi jej do ucha, usprawiedliwiając swoje poczynania, jakkolwiek nie zabrzmiały jednak żałośnie, skoro wszyscy wokół wyglądali jakby cały tydzień szykowali strój, z nim włącznie. Przedstawia ją parze, która stoi obok, po czym wdaje się w krótką wymianę zdań, krótką - gdyż niedługo potem odsuwa się i Dei od tłumu. Wzrok jego zadowolony głaszcze jej oblicze, a dłonie chcą się wyrywać, ale szaleństu jeszcze niepoddany opiera się obok i sączy swojego drinka. - Dawno Cię nie widziałem, tęskniłaś za mną? - dźwięk wypchanej sakiewki z pieniędzmi ma moje pytanie.
Nieznośność jego przejawiała się na różnych sposobów pięć. Był więc Deimos kreatura - mówiący i myślący rzeczy, po których robi się tej drugiej osobie przykro. Był Deimos bezmyślnik, który dawał wplątywać się z czystej głupoty w relacje z ludźmi, których później wykańczał. Był też rozrywkowy Deimos i wiele innych Deimosów, ale ten rozrywkowy będzie zajmował nas dzisiejszego popołudnia. Oto on, w pelerynie czarnej na zewnątrz, zielonej od środka w postawionym kołnierzu i śmiesznych wąsach, które są tak sztuczne, jak nos pani po prawo i peruka pana po lewo. Deimos bowiem lubi bawić się w towarzystwie ludzi mu nieznajomych. A żeby uzyskać taką sytuację, musi wszystkich gości poinformować o przepisowym przebraniu. Przebranie miało ukryć tożsamość, powinno być magiczne (byśmy nie mieli problemów z odpadającymi nosami), a najbardziej wymyślne, miało szansę otrzymać nagrodę. Pod sufitem wirowało złote konfetti, odbijało światło świec, a ludzie przepływali po pomieszczeniu przedzierając sie przez alkoholowe opary i dym papierosowo-nakotykowy. Niby wczesna pora, ale towarzystwo zdawało się być wyzwolone z rygorów panujących na zewnątrz. Może party toczyło się już od wczoraj, może faktyczny stan kołyszących się już z nietrzeźwości gości, to efekt wielogodzinnych libacji? Zamknięci w murach Marseet zatracali się w rozrywce, zapominali o świecie zewnętrznym, tracili nad sobą kontrolę i robili wszystko to, na co nie odważyliby się pod swoim własnym nazwiskiem. Deimos im to umożliwia, organizując przyjęcia na których każdy jest wolny, może robić co chce. Nawet tak perwersyjne pragnienia niektórych szlachciców, jak mugolskie dziewki, nawet to się tutaj przewijało.
Dziś Deimos prezentował się nader przystojnie, bo zwykle przemieniał kolor swej skóry, a twarz obierał najstraszliwszą. Pozostając przy kształcie i kolorze dla siebie typowym, powitał Deidire nader szarmancko (pewnie nie należało się półkrwi
Obserwowanie urządzonych z przepychem posiadłości, brylowanie w towarzystwie z wyższych sfer i rozbieranie arystokratów z drogich szat początkowo niesamowicie Deirdre frustrowało. Gdzieś w głębi potępionej na wieki duszy była oczywiście wdzięczna za warunki, w jakich przychodziło jej pracować - dywany Wenus zdecydowanie wyprzedzały wygodną omszały bruk londyńskich ulic - ale jak na osobę dążącą do absolutnej perfekcji przystało, nie mogła pogodzić się z tym, że korzysta z tych dobrodziejstw wyrafinowanego światka, będąc na pozycji złotego bibelotu. Cennego, przywiezionego z dalekich Chin; przedmiotu, którym można pochwalić się wszystkim zgromadzonym, który zaspokaja estetyczne wymogi właściciela, ale...nic poza tym. Nakręcana pozytywka, powtarzająca raz po raz te same, chociaż pięknie ujęte, kłamstwa i kłamstewka. Inne prostytutki były w tej sztuce niesamowicie toporne, wszak ich usta stworzono od razu do celów innego kalibru, dlatego też Deirdre wyróżniała się swoją inteligencją. Albo jak woleli twierdzić klienci nieco mniej zwracający uwagę na rozmowę: krnąbrnością. Szybko więc temperowała tą swoją ostrzejszą cechę, dostosowując się do ogólnie przyjętych dziwkarskich norm. Próbowała zatrzymać się gdzieś pomiędzy, nie zlewając się jednocześnie w nieco plastikową masę wszystkich wydętych warg i piersi, ściśniętych w czarnych gorsetach. Zachowanie osobistego rysu w swojej marce mogło zakrawać na śmieszność - już lepiej byłoby pozwolić na wytatuowanie sobie na plecach jakiegoś kiczowatego wzoru posiadania - ale Deirdre lubiła stawiać sobie trudne wyzwania. Podczas pracy wolała skupiać się na zmaganiach z własną niedoskonałością niż na odczuwaniu wszelkich bodźców, płynących ze spoconego, obcego ciała.
Teraz jednak, obserwując doskonałą zabawę - Ministerstwo takich nie organizowało - znów na sekundę poczuła na języku nalot goryczy. Zabawne, nigdy nie pomyślałaby, że to jako dziwka zdobędzie więcej szlacheckich znajomości i zwiedzi więcej urządzonych z przepychem dworów, niż za czasów ministerialnej kariery. Miu Ling, specjalistka od stosunków międzynarodowych, ambasadorka Chin, Japonii i Korei w Londynie. Jednocześnie.
Cóż, lepiej było wewnętrznie śmiać się niż rzewnie płakać, chociaż Dei opanowała chybotliwe emocje dość szybko, z uśmiechem przyjmując powitanie Deimosa. Wyjątkowo szarmanckie, powinna spłonąć dziewiczym rumieńcem lub zachichotać nerwowo, ale żadna z tych reakcji nie pasowała do Tsagairt. Nawet, kiedy była w pracy i zostawiała daleko za sobą swoją prawdziwą tożsamość.
- Nie mam czego wybaczać, Deimosie. Może jedynie tego, że nie zaprosiłeś mnie tutaj wcześniej. Wspaniałe przyjęcie - odparła lekko, uprzejmie, dobrze odgrywając zachwyt atmosferą lazurowego pomieszczenia. Goście wyglądali na więcej niż zadowolonych, nawet pomimo przebrań, gwarantujących anonimowość. Względną, panicza Carrowa rozpoznała bez problemu, zachowując komentarz o wąsach - przywołujących już chyba na zawsze obraz twarzy Caesara zalanej krwią - dla siebie. Ujęła Deimosa pod ramię, częstując się jednocześnie drinkiem. Przynajmniej teoretycznie: picie w pracy mogło skończyć się dość nieciekawie, dlatego ledwie umoczyła krwistoczerwone wargi w kieliszku, podążając za brunetem i witając się z gośćmi. Z miną idealnej przyjaciółki pana domu; nie wyróżniała się przecież z zaaferowanego rozrywką tłumu aż tak bardzo, być może zdradzało ją tylko nieprzyzwoite rozcięcie sukni, raz po raz ukazujące jasną skórę ud, kiedy w końcu odeszli od kolejnej pary wysoko postawionych znajomych Carrowa. Nie rozpoznawała w przebierańcach nikogo znajomego, ale nie krępowała się swoim odsłonięciem - w oparach dymu i magii każdy zajmował się samym sobą, niezbyt zwracając uwagę na wydarzenia tuż obok. Zwłaszcza w tak liberalnym moralnie środowisku.
- Tęskniłam - przyznała, kiedy już znaleźli się nieco na uboczu, ale to wyznanie nie miało w sobie ani grama dziwkarskiej namolności. Złoty środek, wybrukowany galeonami, wymagał od Dei pewnego instynktu samozachowawczego. Nie była byle jaką kicią, śliniącą się na widok klienta, chociaż w jej głosie nie brzmiał też żaden fałsz. Patrzyła Deimosowi prosto w oczy, uśmiechając się lekko - ni to kpiąco, ni to z podekscytowaniem, za to ze sporą dawką tęsknego, niemoralnego podniecenia. Znała już mieszanki dziwkarskich emocji i mogła je wywoływać ot tak, czując się panią sytuacji nawet na kolanach. Przynajmniej we własnej głowie. - Dosyć zmieniłeś się od naszego ostatniego spotkania... - dodała przeciągle, przesuwając palcami po miękkim materiale drogiej peleryny, chociaż najchętniej dotknęłaby już jego nagiej skóry. Zachowywała jednak umiar w palącej samodzielności, czekając na wyraźne przyzwolenie Deimosa. Chociaż nie czekając biernie. - Myślisz, że powinnam się przebrać? Nie chciałabym zepsuć twojej wizji przyjęcia - zasugerowała, znów mocząc usta w alkoholu. Niekoniecznie chodziło jej o faktyczne umocnienie swojej anonimowości, co znalezienie się w jakimś ustronnym miejscu ze swoim drogim klientem. Chyba, że dziś wolał po prostu brylować w towarzystwie - nie miałaby nic przeciwko pozostaniu w obcisłej sukience całą noc.
Teraz jednak, obserwując doskonałą zabawę - Ministerstwo takich nie organizowało - znów na sekundę poczuła na języku nalot goryczy. Zabawne, nigdy nie pomyślałaby, że to jako dziwka zdobędzie więcej szlacheckich znajomości i zwiedzi więcej urządzonych z przepychem dworów, niż za czasów ministerialnej kariery. Miu Ling, specjalistka od stosunków międzynarodowych, ambasadorka Chin, Japonii i Korei w Londynie. Jednocześnie.
Cóż, lepiej było wewnętrznie śmiać się niż rzewnie płakać, chociaż Dei opanowała chybotliwe emocje dość szybko, z uśmiechem przyjmując powitanie Deimosa. Wyjątkowo szarmanckie, powinna spłonąć dziewiczym rumieńcem lub zachichotać nerwowo, ale żadna z tych reakcji nie pasowała do Tsagairt. Nawet, kiedy była w pracy i zostawiała daleko za sobą swoją prawdziwą tożsamość.
- Nie mam czego wybaczać, Deimosie. Może jedynie tego, że nie zaprosiłeś mnie tutaj wcześniej. Wspaniałe przyjęcie - odparła lekko, uprzejmie, dobrze odgrywając zachwyt atmosferą lazurowego pomieszczenia. Goście wyglądali na więcej niż zadowolonych, nawet pomimo przebrań, gwarantujących anonimowość. Względną, panicza Carrowa rozpoznała bez problemu, zachowując komentarz o wąsach - przywołujących już chyba na zawsze obraz twarzy Caesara zalanej krwią - dla siebie. Ujęła Deimosa pod ramię, częstując się jednocześnie drinkiem. Przynajmniej teoretycznie: picie w pracy mogło skończyć się dość nieciekawie, dlatego ledwie umoczyła krwistoczerwone wargi w kieliszku, podążając za brunetem i witając się z gośćmi. Z miną idealnej przyjaciółki pana domu; nie wyróżniała się przecież z zaaferowanego rozrywką tłumu aż tak bardzo, być może zdradzało ją tylko nieprzyzwoite rozcięcie sukni, raz po raz ukazujące jasną skórę ud, kiedy w końcu odeszli od kolejnej pary wysoko postawionych znajomych Carrowa. Nie rozpoznawała w przebierańcach nikogo znajomego, ale nie krępowała się swoim odsłonięciem - w oparach dymu i magii każdy zajmował się samym sobą, niezbyt zwracając uwagę na wydarzenia tuż obok. Zwłaszcza w tak liberalnym moralnie środowisku.
- Tęskniłam - przyznała, kiedy już znaleźli się nieco na uboczu, ale to wyznanie nie miało w sobie ani grama dziwkarskiej namolności. Złoty środek, wybrukowany galeonami, wymagał od Dei pewnego instynktu samozachowawczego. Nie była byle jaką kicią, śliniącą się na widok klienta, chociaż w jej głosie nie brzmiał też żaden fałsz. Patrzyła Deimosowi prosto w oczy, uśmiechając się lekko - ni to kpiąco, ni to z podekscytowaniem, za to ze sporą dawką tęsknego, niemoralnego podniecenia. Znała już mieszanki dziwkarskich emocji i mogła je wywoływać ot tak, czując się panią sytuacji nawet na kolanach. Przynajmniej we własnej głowie. - Dosyć zmieniłeś się od naszego ostatniego spotkania... - dodała przeciągle, przesuwając palcami po miękkim materiale drogiej peleryny, chociaż najchętniej dotknęłaby już jego nagiej skóry. Zachowywała jednak umiar w palącej samodzielności, czekając na wyraźne przyzwolenie Deimosa. Chociaż nie czekając biernie. - Myślisz, że powinnam się przebrać? Nie chciałabym zepsuć twojej wizji przyjęcia - zasugerowała, znów mocząc usta w alkoholu. Niekoniecznie chodziło jej o faktyczne umocnienie swojej anonimowości, co znalezienie się w jakimś ustronnym miejscu ze swoim drogim klientem. Chyba, że dziś wolał po prostu brylować w towarzystwie - nie miałaby nic przeciwko pozostaniu w obcisłej sukience całą noc.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Od przeszło wieku w Wielkiej Brytanii panowała moda na Orient. Szlachcice prześcigali się w zbieraniu artefaktów, które upiększyłyby wnętrza ich domów. W wielu dworach pojawiało się specjalne pomieszczenie, w którym zgromadzone zostały wszystkie dekoracje, które stworzyłyby klimat Wschodu. W szeregu pomieszczeń, którymi zarządzał Deimos, także było miejsce na taki pokoik. Znajdował się on w zupełnie innej części, do której nie mieli wstępu goście na dzisiejszej zabawie. Ale kto wie, czy Carrow nie postanowi pokazać Miu (czy Dei, jak w końcu powinien do niej mówić?), tych okolic.
Dla Deimosa pieniądze nigdy nie stanowiły problemu. Były i należało z nich korzystać. Rzadko robił to z głową, nie znał się na niczym co nie było koniem, więc często przepłacał, albo dawał się wciągnąć w interesy, które nie były najmądrzejsze. Miał sługi i rozumiał, że powinni się nim zajmować, bo taki był ich los. Miał skrzaty, ale tych wcale nie brał pod uwagę, bo nie musiał przecież im płacić, byli jego poddanymi. Osoby, które jednak otrzymywały od niego wynagrodzenie, mogły liczyć na charakterystyczne szlacheckie podejście do pieniądza: wiem człowieku, że jesteś na moim utrzymaniu, więc zapłacę ci za co chcesz, jestem twoim bankomatem. I nieistotne, czy godziło to w ich honor, czy wielu będzie się zapierało, że wynagrodzenie mu wystarcza: Deimos unosił brwi i pytał ile trzeba. Nie z dobroci serca, nie dlatego że widział biedę. Mógł, dawał, a jego poddani mieli być uprzejmie wdzięczni.
Dlatego byłoby dobrze, aby i jego osobista partnerka czuła się dobrze w otoczeniu blichtru i zepsucia. Deimos nie wymagał od niej wiele, chciał tylko dobrej zabawy i eleganckiej, ułożonej kobiety, która spełniałaby jego zachcianki. I smutna to rzecz, że jedynie na dźwięk pieniędzy gotowa jest jedna taka, może taki los jest arystokracji, może nie można znaleźć tam miłości tak czystej, bez pieniądza, bez kłótni. Ten sam los zakpił z pani pracownicy ministerstwa. Po raz kolejny pokazując, że nie można mieć tego na co się liczyło.
- Mam nadzieję, że ci się spodoba - odpowiada Deimos, znów stając się czarującym, jak zawsze gdy napije się, bądź spali używki przygotowane przez jego ulubiony sklep Bruke'a, może gdyby robił to częściej, to i rodzina pałałaby do niego cieplejszym uczuciem? Rzecz niemała, rzecz to smutna, ale jak odróżnić, albo jak połączyć te dwie osoby: Miu Ling i pracownicę Ministerstwa. Czy jako ta druga, przyszłaby na podobne przyjęcie? Najpewniej twoarzyszyłby jej pan Bruke, możliwe, że byliby już małżeństwem. Ale takich gości nie przewidywał Deimos, na pewno nie na swoich party. Spotkałby ją jednak na salonach, może nawet jedliby razem kolację. Jako żona szanowanego sklepikarza (czym więcej był Bruke), wciąż byłaby dla Deimosa tylko pół-krwi karierowiczką. Dziś jako Miu, jest warta o wiele więcej. Jest prawdziwym chińskim brylantem, a on patrzy na nią, jakby wcale nie wiedział, kto ją zrodził. Zaiste nie wie, ale najważniejsze jest: Dla Deimosa, kobiety do towarzystwa mają większą wartość, niż półszlamy.
Każdy wąs jest inny, zaś ten przyprawiony na deimosowym obliczu, przypominać miał raczej wymyślne konstrukcje artysty surrealistycznego niźli najnowszą modę z rodziny Lestrange. Bądź co bądź, nie chciał w tej chwili myśleć o zakrwawionym obliczu swego przyjaciela. Gdyby miał takie życzenie, zaprosiłby go przecież! Goście niezainteresowani kto dziś wdzięczy się przy ramieniu gospodarza, nie umieli nawet wskazać dokładnie któż był gospodarzem. Dołożono wszelkich starań, by ten wieczór był oderwany od każdego innego. Starano się nawet przetransmutować wygląd wierzchni zamku. A wszystko to, żeby nikogo nic nie krępowało. - Miałem nadzieję, że ci się spodoba. Tu możesz być kim chcesz, tak jak każdy z nas - opowiada jej o specyfice miejsca, jakby wcale nie było mu śpieszno do rozbierania jej od samego wejścia. Można śmiało przyznać, że dziś więcej uwagi pragnął poświęcić budowaniu nietrwałej relacji z kobietą, która będzie mu kłamać za pieniądze. Nie musiał od razu ciągnąć jej na górę, bo czerpał niewypowiedzianą satysfakcję z samego przebywania u boku kogoś tak dla niego idealnie zaprojektowanego. Dlatego zadowolony przyjmuje jej słowa za prawdę. Obowiązywać będzie owa prawda tylko przez czas trwania przyjęcia, ale czy więcej nam trzeba? - Nie, wygladasz dziś bardzo pięknie. Nie wątpiłem w to, że poradzisz sobie z doborem ubioru. Następnym razem przyślę ci jednak suknię, byś onieśmieliła te wystrojone kokietki - tu wskazuje wzrokiem na czające się na bogatego przedstawiciela Ministerstwa trzy trzpiotki. Jedną z nich poznał na Sabacie kilka lat temu. Czy nie wyszła przypadkiem za któregoś z Rosierów? Deimos zignorował ten fakt z dwóch powodów, chociaż najważniejszym była Miu. A ona na pewno już przebiera nóżkami, bo słyszy kolejnym razem i wie, że będzie miała co do garnka włożyć.
Kolejka nakazuje, żeby teraz i oni spróbowali fajki nabitej przez Borgin & Bruke's, ale Deimos widzi, że Dei wciąż trzyma się swoich zasad. Mówił jej jasno, że zasady, które wyznaje, nie muszą mieć odzwierciedlenia podczas tego wieczoru. Mogła się zniszczyć, mogła ujawnić swoją brzydszą i półkrwi twarz, a on musiałby to wszystko znieść. Ale zmienił zdanie i jak wcześniej było mówione: chciał dziś tylko dobrego towarzystwa. Wziął fajkę tylko dla siebie i przesunął powoli spojrzeniem po pomieszczeniu. - Jest coś, co chciałbym zrobić dziś najbardziej. Wielkie szaleństwo, więc zastanów się, czy chcesz brać w tym udział ? - pytanie uprzejme wypowiedział wypuszczając kłębki białego dymu, które zawirowały i zaraz zniknęły.
Dla Deimosa pieniądze nigdy nie stanowiły problemu. Były i należało z nich korzystać. Rzadko robił to z głową, nie znał się na niczym co nie było koniem, więc często przepłacał, albo dawał się wciągnąć w interesy, które nie były najmądrzejsze. Miał sługi i rozumiał, że powinni się nim zajmować, bo taki był ich los. Miał skrzaty, ale tych wcale nie brał pod uwagę, bo nie musiał przecież im płacić, byli jego poddanymi. Osoby, które jednak otrzymywały od niego wynagrodzenie, mogły liczyć na charakterystyczne szlacheckie podejście do pieniądza: wiem człowieku, że jesteś na moim utrzymaniu, więc zapłacę ci za co chcesz, jestem twoim bankomatem. I nieistotne, czy godziło to w ich honor, czy wielu będzie się zapierało, że wynagrodzenie mu wystarcza: Deimos unosił brwi i pytał ile trzeba. Nie z dobroci serca, nie dlatego że widział biedę. Mógł, dawał, a jego poddani mieli być uprzejmie wdzięczni.
Dlatego byłoby dobrze, aby i jego osobista partnerka czuła się dobrze w otoczeniu blichtru i zepsucia. Deimos nie wymagał od niej wiele, chciał tylko dobrej zabawy i eleganckiej, ułożonej kobiety, która spełniałaby jego zachcianki. I smutna to rzecz, że jedynie na dźwięk pieniędzy gotowa jest jedna taka, może taki los jest arystokracji, może nie można znaleźć tam miłości tak czystej, bez pieniądza, bez kłótni. Ten sam los zakpił z pani pracownicy ministerstwa. Po raz kolejny pokazując, że nie można mieć tego na co się liczyło.
- Mam nadzieję, że ci się spodoba - odpowiada Deimos, znów stając się czarującym, jak zawsze gdy napije się, bądź spali używki przygotowane przez jego ulubiony sklep Bruke'a, może gdyby robił to częściej, to i rodzina pałałaby do niego cieplejszym uczuciem? Rzecz niemała, rzecz to smutna, ale jak odróżnić, albo jak połączyć te dwie osoby: Miu Ling i pracownicę Ministerstwa. Czy jako ta druga, przyszłaby na podobne przyjęcie? Najpewniej twoarzyszyłby jej pan Bruke, możliwe, że byliby już małżeństwem. Ale takich gości nie przewidywał Deimos, na pewno nie na swoich party. Spotkałby ją jednak na salonach, może nawet jedliby razem kolację. Jako żona szanowanego sklepikarza (czym więcej był Bruke), wciąż byłaby dla Deimosa tylko pół-krwi karierowiczką. Dziś jako Miu, jest warta o wiele więcej. Jest prawdziwym chińskim brylantem, a on patrzy na nią, jakby wcale nie wiedział, kto ją zrodził. Zaiste nie wie, ale najważniejsze jest: Dla Deimosa, kobiety do towarzystwa mają większą wartość, niż półszlamy.
Każdy wąs jest inny, zaś ten przyprawiony na deimosowym obliczu, przypominać miał raczej wymyślne konstrukcje artysty surrealistycznego niźli najnowszą modę z rodziny Lestrange. Bądź co bądź, nie chciał w tej chwili myśleć o zakrwawionym obliczu swego przyjaciela. Gdyby miał takie życzenie, zaprosiłby go przecież! Goście niezainteresowani kto dziś wdzięczy się przy ramieniu gospodarza, nie umieli nawet wskazać dokładnie któż był gospodarzem. Dołożono wszelkich starań, by ten wieczór był oderwany od każdego innego. Starano się nawet przetransmutować wygląd wierzchni zamku. A wszystko to, żeby nikogo nic nie krępowało. - Miałem nadzieję, że ci się spodoba. Tu możesz być kim chcesz, tak jak każdy z nas - opowiada jej o specyfice miejsca, jakby wcale nie było mu śpieszno do rozbierania jej od samego wejścia. Można śmiało przyznać, że dziś więcej uwagi pragnął poświęcić budowaniu nietrwałej relacji z kobietą, która będzie mu kłamać za pieniądze. Nie musiał od razu ciągnąć jej na górę, bo czerpał niewypowiedzianą satysfakcję z samego przebywania u boku kogoś tak dla niego idealnie zaprojektowanego. Dlatego zadowolony przyjmuje jej słowa za prawdę. Obowiązywać będzie owa prawda tylko przez czas trwania przyjęcia, ale czy więcej nam trzeba? - Nie, wygladasz dziś bardzo pięknie. Nie wątpiłem w to, że poradzisz sobie z doborem ubioru. Następnym razem przyślę ci jednak suknię, byś onieśmieliła te wystrojone kokietki - tu wskazuje wzrokiem na czające się na bogatego przedstawiciela Ministerstwa trzy trzpiotki. Jedną z nich poznał na Sabacie kilka lat temu. Czy nie wyszła przypadkiem za któregoś z Rosierów? Deimos zignorował ten fakt z dwóch powodów, chociaż najważniejszym była Miu. A ona na pewno już przebiera nóżkami, bo słyszy kolejnym razem i wie, że będzie miała co do garnka włożyć.
Kolejka nakazuje, żeby teraz i oni spróbowali fajki nabitej przez Borgin & Bruke's, ale Deimos widzi, że Dei wciąż trzyma się swoich zasad. Mówił jej jasno, że zasady, które wyznaje, nie muszą mieć odzwierciedlenia podczas tego wieczoru. Mogła się zniszczyć, mogła ujawnić swoją brzydszą i półkrwi twarz, a on musiałby to wszystko znieść. Ale zmienił zdanie i jak wcześniej było mówione: chciał dziś tylko dobrego towarzystwa. Wziął fajkę tylko dla siebie i przesunął powoli spojrzeniem po pomieszczeniu. - Jest coś, co chciałbym zrobić dziś najbardziej. Wielkie szaleństwo, więc zastanów się, czy chcesz brać w tym udział ? - pytanie uprzejme wypowiedział wypuszczając kłębki białego dymu, które zawirowały i zaraz zniknęły.
Prowadzenie przyjemnej rozmowy ze swoim klientem stanowiło podstawę obowiązków Deirdre, podstawę ważniejszą nawet od nienagannego wyglądu. Ładne opakowanie wyróżniało produkt, ale jeśli pozostawał on głupkowato niemy, mógł liczyć tylko na jednorazowe użycie. Bez specjalnych względów, bez przywiązania do marki, bez poruszenia serca i duszy. Tsagairt doskonale wiedziała, że egzotyczna aparycja nie wystarczy, by owinąć sobie mężczyzn wokół palca i skierować ich galeony wprost do swojej sakiewki. Luksusowy burdel był przecież przybytkiem rozkoszy z wyższej półki, przedsiębiorstwem kreującym wygórowane potrzeby, sprawiające, że korzystający z usług Wenus czuli się uprzywilejowanymi królami świata. Kupując to, co sprzedawało się na świecie od zarania dziejów: najprymitywniejszą przyjemność i poczucie władzy. Miu musiała zadbać o satysfakcję klienta kosztem swojej godności, chociaż opłacało się to z nawiązką. Sprzedawała przecież obce ciało, obcą historię i obcy intelekt - dla jednego mogła być potulną i nieśmiałą Japoneczką, dla innego: królową balu przebierańców, obdarzającą łaskawym uśmiechem każdego napotkanego człowieka z wyższych sfer, nieosiągalnych dla półkrwi stażystki ale jak najbardziej namacalnych dla prostytutki.
Albo kogoś w jej przebraniu? Słuchała Deimosa z uwagą, zastanawiając się, czy przybranie kolejnej maski w jakikolwiek zaburzyłoby jej sposób postrzegania świata. Była Miu, była Deirdre, była spełnieniem wszelkich marzeń i fantazji. Dziewica, kochanka, żona, przyjaciółka, największy wróg, powierniczka sekretów, zdrajczyni. Bez potrzeby nakładania peruki czy prostowania nieco zadartego noska. Momentami czuła się dumna z tej wyrafinowanej perfekcji aktoreczki ze spalonego (dosłownie) teatru, dopóki nie zderzała się z brudną rzeczywistością męskich pragnień. Dostawali to, za co płacili, i niezbyt obchodziła ich metafizyczna przemiana swojej zabaweczki. Żadnych zachwytów, czysta fizyczność, poprzedzona zajmującą rozmową. Czasem przełykanie gorzkich słów było gorsze od smaku nasienia.
- Kim chcę? Lubię być sobą - odparła bardzo skromnie, ciągle cała w uśmiechach, w aurze niezaspokojenia i tęsknoty. Znów poprawiła kołnierz deimosowskiego przebrania, przyjmując lekkim skinięciem głowy jego obietnicę. - Jesteś bardzo hojny. Nie wiem, czym zasłużyłam sobie na tak wspaniałe traktowanie - dodała z przesadną niewinnością, brzmiącą tutaj ze zdrowym sarkazmem, zrozumiałym dla tej dwójki. Carrow nie był pierwszym lepszym klientem, przy nim nie musiała tłumaczyć swoich słów i gestów, czując się - w granicach dziwkarskiej normy - swobodnie. Nawet bez dymu w płucach i alkoholu buzującego w żyłach. Nie przepadała za używkami. Ani za niespodziankami dziwnej treści: jeszcze nie nauczyła się subtelnej sztuki odmowy, zbyt pazerna na pieniądze, by zważać na swoje bezpieczeństwo. Na szczęście do tej pory szalone zabawy oznaczały raczej sędziowanie w pojedynkach, odgrywanie dramatycznych scenek lub obserwowanie kompletnie naćpanych bogaczy w jakimś dziwnym amoku. Teraz nie powinno być inaczej, przynajmniej taką miała złudną nadzieję, kiedy uśmiechała się szeroko na propozycje Deimosa. Mogłaby zaklaskać w dłonie jak niecierpliwa dzierlatka, ale to byłaby już pełna groteski przesada. - Brzmi interesująco. Szaleństwa nie są mi obce, więc...czekam na dalszy opis twojego pragnienia - odpowiedziała powoli, odrywając w końcu dłonie od jego ubioru. Długa gra wstępna nigdy nie należała do jej ulubionych działań, wolała odpracować co swoje i szybko zamknąć kramik z usługami, ale za dzisiejszą noc zapłacono jej taką kwotę, że mogła dyskutować o pogodzie i pieniądzach do samego rana, czerpiąc niesamowitą satysfakcję z samego towarzystwa Deimosa.
zt
Albo kogoś w jej przebraniu? Słuchała Deimosa z uwagą, zastanawiając się, czy przybranie kolejnej maski w jakikolwiek zaburzyłoby jej sposób postrzegania świata. Była Miu, była Deirdre, była spełnieniem wszelkich marzeń i fantazji. Dziewica, kochanka, żona, przyjaciółka, największy wróg, powierniczka sekretów, zdrajczyni. Bez potrzeby nakładania peruki czy prostowania nieco zadartego noska. Momentami czuła się dumna z tej wyrafinowanej perfekcji aktoreczki ze spalonego (dosłownie) teatru, dopóki nie zderzała się z brudną rzeczywistością męskich pragnień. Dostawali to, za co płacili, i niezbyt obchodziła ich metafizyczna przemiana swojej zabaweczki. Żadnych zachwytów, czysta fizyczność, poprzedzona zajmującą rozmową. Czasem przełykanie gorzkich słów było gorsze od smaku nasienia.
- Kim chcę? Lubię być sobą - odparła bardzo skromnie, ciągle cała w uśmiechach, w aurze niezaspokojenia i tęsknoty. Znów poprawiła kołnierz deimosowskiego przebrania, przyjmując lekkim skinięciem głowy jego obietnicę. - Jesteś bardzo hojny. Nie wiem, czym zasłużyłam sobie na tak wspaniałe traktowanie - dodała z przesadną niewinnością, brzmiącą tutaj ze zdrowym sarkazmem, zrozumiałym dla tej dwójki. Carrow nie był pierwszym lepszym klientem, przy nim nie musiała tłumaczyć swoich słów i gestów, czując się - w granicach dziwkarskiej normy - swobodnie. Nawet bez dymu w płucach i alkoholu buzującego w żyłach. Nie przepadała za używkami. Ani za niespodziankami dziwnej treści: jeszcze nie nauczyła się subtelnej sztuki odmowy, zbyt pazerna na pieniądze, by zważać na swoje bezpieczeństwo. Na szczęście do tej pory szalone zabawy oznaczały raczej sędziowanie w pojedynkach, odgrywanie dramatycznych scenek lub obserwowanie kompletnie naćpanych bogaczy w jakimś dziwnym amoku. Teraz nie powinno być inaczej, przynajmniej taką miała złudną nadzieję, kiedy uśmiechała się szeroko na propozycje Deimosa. Mogłaby zaklaskać w dłonie jak niecierpliwa dzierlatka, ale to byłaby już pełna groteski przesada. - Brzmi interesująco. Szaleństwa nie są mi obce, więc...czekam na dalszy opis twojego pragnienia - odpowiedziała powoli, odrywając w końcu dłonie od jego ubioru. Długa gra wstępna nigdy nie należała do jej ulubionych działań, wolała odpracować co swoje i szybko zamknąć kramik z usługami, ale za dzisiejszą noc zapłacono jej taką kwotę, że mogła dyskutować o pogodzie i pieniądzach do samego rana, czerpiąc niesamowitą satysfakcję z samego towarzystwa Deimosa.
zt
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Niespodziewanie serce zabiło mi jakoś tak mocniej, kiedy uświadomiłam sobie, że wdychane przeze mnie powietrze nasączone było intensywnie jego zapachem, że odczuwalne ciepło było jego ciepłem, zaś ja... ja go przytulałam od tak, jak gdyby nie dzieliły nas jakieś zasady o tym, co wypada, a czego nie. Patrząc na moją dotychczasową karierę, to częściej zdarzały się sytuacje, w których zaliczałam towarzyskie wpadki, zamiast pokazywać klasą i wiedzę na temat całej tej etykiety.
Na jego słowa przerwałam gwałtownie mrzonki, które powoli zaczynały nawracać do mojej głowy, a za to wróciłam do swojego poziomu. Bydle było nieco ode mnie wyższe, więc musiałam stanąć na palcach, zaś teraz znów musiałam wrócić na ziemię. Zdmuchnęłam pukiel włosów z oczu, choć ostatecznie i tak musiałam go poprawić ręką, po czym obróciłam się w miejscu niczym baletnica i ruszyłam we wskazanym kierunku, w stronę, w której mnie jeszcze nie było, więc nie dziwić się, że zżerała mnie ciekawość, co znajdę w tym oto pomieszczeniu, d o którego to prowadził mnie Mój Ślizgon. Miałam aby nadzieję, że przeszła mu złość na moją osobę. Nie chciałam, by był zły, zwłaszcza, że ewidentnie naprawdę się coś złego wydarzyło w jego życiu.
Rozejrzałam się wokół z ciekawością i niechętnie usiadłam na wskazanej kanapie. Bardziej korciło mnie stąpać po całym tym pokoju i oglądać wszystkie rzeczy, które tu zebrano, gdyż osóbką byłam, nieukrywanie już, ciekawą. Zdusiłam w sobie tę chęć i spojrzałam na Deimosa. Oczekiwałam, że w końcu mi powie, o co chodzi w tym całym wytrąceniu z równowagi.
Zapytał o Milburgę. Coś mnie gdzieś tam ukłuło i jednocześnie zasmuciło z dwóch powodów: Carrow miał z nią nadal najwyraźniej kontakt i też najwyraźniej mogło jej się cos stać złego, przez co reagował tak, a nie inaczej. Skinęłam głową i wypaliłam bez zastanowienia i oczekiwania na część właściwą wypowiedzi:
– Umarła? – Mój głos brzmiał na autentycznie zmartwiony. Choć to była moja niegdysiejsza konkurentka, to nie życzyłam nikomu śmierci, nie po tym, co miałam okazję przeżyć, zobaczyć i odczuć. Żal z powodu śmierci matki czy Fredricka towarzyszył mi niemal nieprzerwanie.
Na jego słowa przerwałam gwałtownie mrzonki, które powoli zaczynały nawracać do mojej głowy, a za to wróciłam do swojego poziomu. Bydle było nieco ode mnie wyższe, więc musiałam stanąć na palcach, zaś teraz znów musiałam wrócić na ziemię. Zdmuchnęłam pukiel włosów z oczu, choć ostatecznie i tak musiałam go poprawić ręką, po czym obróciłam się w miejscu niczym baletnica i ruszyłam we wskazanym kierunku, w stronę, w której mnie jeszcze nie było, więc nie dziwić się, że zżerała mnie ciekawość, co znajdę w tym oto pomieszczeniu, d o którego to prowadził mnie Mój Ślizgon. Miałam aby nadzieję, że przeszła mu złość na moją osobę. Nie chciałam, by był zły, zwłaszcza, że ewidentnie naprawdę się coś złego wydarzyło w jego życiu.
Rozejrzałam się wokół z ciekawością i niechętnie usiadłam na wskazanej kanapie. Bardziej korciło mnie stąpać po całym tym pokoju i oglądać wszystkie rzeczy, które tu zebrano, gdyż osóbką byłam, nieukrywanie już, ciekawą. Zdusiłam w sobie tę chęć i spojrzałam na Deimosa. Oczekiwałam, że w końcu mi powie, o co chodzi w tym całym wytrąceniu z równowagi.
Zapytał o Milburgę. Coś mnie gdzieś tam ukłuło i jednocześnie zasmuciło z dwóch powodów: Carrow miał z nią nadal najwyraźniej kontakt i też najwyraźniej mogło jej się cos stać złego, przez co reagował tak, a nie inaczej. Skinęłam głową i wypaliłam bez zastanowienia i oczekiwania na część właściwą wypowiedzi:
– Umarła? – Mój głos brzmiał na autentycznie zmartwiony. Choć to była moja niegdysiejsza konkurentka, to nie życzyłam nikomu śmierci, nie po tym, co miałam okazję przeżyć, zobaczyć i odczuć. Żal z powodu śmierci matki czy Fredricka towarzyszył mi niemal nieprzerwanie.
Cynthia Vanity
Zawód : uzdrowicielka na oddziale wypadków przedmiotowych, cukierniczka, właścicielka Słodkiej Próżności
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Dziś rano cały świat kupiłeś,
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wiele lat temu, w czasach kiedy zrobiliśmy z Milburgą sobie już wszystko co można było zrobić - a w każdym razie wszystko co wtedy sądziłem, że nic wiecej w szkole zrobić nie możemy, zacząłem rozglądać się za czymś innym. Już wtedy wolałem nie przywiązywać się do jednej, szczególnie, że najpewniej ona nie miała być mi pisaną. I leżałem na trawie, leniuchując jak mi przykazano, kiedy nade mną stanęła Cynthia. Miała zaróżowione od gry w quiddicha policzki i świecące oczy. Spytała o coś, ale nie dosłyszałem. Patrzyłem jak mieni się słońce w jej włosach, jak strój do gry stał się za ciasny w pewnych miejscach, a może specjalnie go zwęziła tu i ówdzie? Chciałem skomentować to i spytać, czy nie poszłaby ze mną poprawić sobie humoru do Hogsmedae, ale z jakiegoś powodu tego nie zrobiłem. Leżałem tam dalej i kiwalem głową, nie bardzo zważając co ona mówi i na co się zgadzam. Widziałem, że się cieszy, odeszła.
Z tego samego niewytłumaczalnego powodu, dziś kiedy czułem to, co i ona poczuła - nie poszedłem o krok dalej. Z tym, że tak jak wtedy wiedziałem, że mam przed sobą przynajmniej dziesięć lat i mogę sobie tym razem odpuścić, tak teraz rozglądalem się w głowie za pretekstem by wrócić do tamtego zachowania.
Siedzimy i nagle okazuje sie, że ona pamięta Milburgę. Zadaje pytanie, które wydaje mi się dziwne. A może śmierć Milburgi to tylko kwestia czasu? Nigdy nie żyła tak racjonalnie jak żyje Cynthia, ale z drugiej strony, nie mnie to oceniać. Ja oceniałem inne rzeczy w Milburdze, oceniłem jej występ w moim życiu na zakończony. Więc kiedy pada pytanie, przez chwilę czuję, jakbym miał wybuchnąć śmiechem. A później smuci mnie ta cała sytuacja i zaczynam wylewać żale, których nie powiem już nigdy nikomu innemu.
Cynthii sprzyja to, że jest po północy, najedliśmy się i jest piękna.
- Można.. można tak powiedzieć. Sam nie wiem, musiałem to zrobić, bo inaczej nie mógłbym dalej funkcjonować. Musiałem się od niej uwolnić - swój przekonywująco pobudzony wzrok w nią wbijam, tłumaczę się z czegoś, czego wcale nie chciałem, ale się zdarzyło. Mogłem nawet brzmieć jak morderca, nic mnie to nie obchodziło. Czy nawet to mogłaby mi wybaczyć? Im dłużej o tym myslę, tym bardziej jestem przekonany, że tak. W końcu dostawałem rozgrzeszenie nawet z najgorszych rzeczy.
Z tego samego niewytłumaczalnego powodu, dziś kiedy czułem to, co i ona poczuła - nie poszedłem o krok dalej. Z tym, że tak jak wtedy wiedziałem, że mam przed sobą przynajmniej dziesięć lat i mogę sobie tym razem odpuścić, tak teraz rozglądalem się w głowie za pretekstem by wrócić do tamtego zachowania.
Siedzimy i nagle okazuje sie, że ona pamięta Milburgę. Zadaje pytanie, które wydaje mi się dziwne. A może śmierć Milburgi to tylko kwestia czasu? Nigdy nie żyła tak racjonalnie jak żyje Cynthia, ale z drugiej strony, nie mnie to oceniać. Ja oceniałem inne rzeczy w Milburdze, oceniłem jej występ w moim życiu na zakończony. Więc kiedy pada pytanie, przez chwilę czuję, jakbym miał wybuchnąć śmiechem. A później smuci mnie ta cała sytuacja i zaczynam wylewać żale, których nie powiem już nigdy nikomu innemu.
Cynthii sprzyja to, że jest po północy, najedliśmy się i jest piękna.
- Można.. można tak powiedzieć. Sam nie wiem, musiałem to zrobić, bo inaczej nie mógłbym dalej funkcjonować. Musiałem się od niej uwolnić - swój przekonywująco pobudzony wzrok w nią wbijam, tłumaczę się z czegoś, czego wcale nie chciałem, ale się zdarzyło. Mogłem nawet brzmieć jak morderca, nic mnie to nie obchodziło. Czy nawet to mogłaby mi wybaczyć? Im dłużej o tym myslę, tym bardziej jestem przekonany, że tak. W końcu dostawałem rozgrzeszenie nawet z najgorszych rzeczy.
Czułam się w tej chwili podobnie jak wtedy, gdy nieoczekiwana sowa wpadła przez otwarte okno i doręczyła mi list. Pamiętam, że przeczytałam jego treść uważnie, jednakże nijak nie potrafiłam dopuścić do siebie informacji o tym, że Fredricka już nie ma wśród żywych, że już więcej mnie nie przytuli i nie zapewni, że już nigdy więcej żaden tryton mnie nie porwie, bo on będzie stał tuż obok, by walczyć o panią swego serca. Nigdy więcej już tego nie usłyszałam... i od tamtej pory nikt nie towarzyszył mi już w trakcie spacerów nad wodą.
Tym razem znieruchomiałam z półotwartymi ustami, patrząc na Deimosa, jak gdyby był kotwicą, która mnie tu jeszcze trzyma, dzięki której nie wariuję, nie mdleję, ani nie rzucam przedmiotami, ponieważ sytuacja mnie przerasta. Patrzę na niego i wiem, że nie chcę złożyć w całość słów, które przed chwilą wypowiedział. Nie chcę, ale wiem, że muszę. Właśnie dlatego tu byłam, w tym domostwie, pomieszczeniu, na tej kanapie... Deimos potrzebował mojego wsparcia, podobnie jak to odbywało się też w szpitalu wśród całych tłumów obcych mi ludzi. No, właśnie. Obcych mi ludzi... W przeciwieństwie do nich, los tego konkretnego Carrowa nie był mi obojętny, dlatego też jeszcze bardziej mobilizowałam swój, umęczony nowymi informacjami, umysł do współpracy.
Patrzył na mnie tymi swoimi jasnymi oczkami, które w aktualnym klimacie były ciemniejsze i bardziej niepokojące, i chyba właśnie to było z tego wszystkiego najgorsze – ten wzrok szaleńca. Tylko czy ktoś taki jak on... mógłby to zrobić? Ktoś kto... Nie okłamujmy się. Nie okłamujmy, Cynko. Mógł. Myślę, że mógł.
Mimo to zebrałam się w sobie i przesunęłam się na kanapie, by być bliżej jego osoby. Nie mogłam go teraz zostawić samego. Nie, gdy zaczęliśmy brnąć ku epicentrum bólu.
– Zrobiłeś to? – zapytałam delikatnie i powoli. Ważyłam emocje dokładnie niczym składniki do pierwszych ciast, które miałam okazję wypiekać w towarzystwie poczciwej mugolskiej staruszki. – Deimosie, uspokój się, proszę, i opowiedz mi wszystko od początku. Opowiedz mi... Poradzimy z tym sobie, poradzimy ze wszystkim – mówiłam całkiem przekonywująco, choć nie miałam tak naprawdę pojęcia, z czym przyjdzie mi się zmierzyć. Wiedziałam jednak, że moje myśli chcą za wszelką cenę wyprzeć z mojej głowy obraz Deimosa-mordercy, gdyż... Właśnie, czemu tak bardzo chciały to zrobić? Niespójne słowa? Szaleńczy wzrok? Zagubienie? Coś, co ktoś niegdyś nazwał miłością i to tak zostało? Czy po prostu przeczucie?
Tym razem znieruchomiałam z półotwartymi ustami, patrząc na Deimosa, jak gdyby był kotwicą, która mnie tu jeszcze trzyma, dzięki której nie wariuję, nie mdleję, ani nie rzucam przedmiotami, ponieważ sytuacja mnie przerasta. Patrzę na niego i wiem, że nie chcę złożyć w całość słów, które przed chwilą wypowiedział. Nie chcę, ale wiem, że muszę. Właśnie dlatego tu byłam, w tym domostwie, pomieszczeniu, na tej kanapie... Deimos potrzebował mojego wsparcia, podobnie jak to odbywało się też w szpitalu wśród całych tłumów obcych mi ludzi. No, właśnie. Obcych mi ludzi... W przeciwieństwie do nich, los tego konkretnego Carrowa nie był mi obojętny, dlatego też jeszcze bardziej mobilizowałam swój, umęczony nowymi informacjami, umysł do współpracy.
Patrzył na mnie tymi swoimi jasnymi oczkami, które w aktualnym klimacie były ciemniejsze i bardziej niepokojące, i chyba właśnie to było z tego wszystkiego najgorsze – ten wzrok szaleńca. Tylko czy ktoś taki jak on... mógłby to zrobić? Ktoś kto... Nie okłamujmy się. Nie okłamujmy, Cynko. Mógł. Myślę, że mógł.
Mimo to zebrałam się w sobie i przesunęłam się na kanapie, by być bliżej jego osoby. Nie mogłam go teraz zostawić samego. Nie, gdy zaczęliśmy brnąć ku epicentrum bólu.
– Zrobiłeś to? – zapytałam delikatnie i powoli. Ważyłam emocje dokładnie niczym składniki do pierwszych ciast, które miałam okazję wypiekać w towarzystwie poczciwej mugolskiej staruszki. – Deimosie, uspokój się, proszę, i opowiedz mi wszystko od początku. Opowiedz mi... Poradzimy z tym sobie, poradzimy ze wszystkim – mówiłam całkiem przekonywująco, choć nie miałam tak naprawdę pojęcia, z czym przyjdzie mi się zmierzyć. Wiedziałam jednak, że moje myśli chcą za wszelką cenę wyprzeć z mojej głowy obraz Deimosa-mordercy, gdyż... Właśnie, czemu tak bardzo chciały to zrobić? Niespójne słowa? Szaleńczy wzrok? Zagubienie? Coś, co ktoś niegdyś nazwał miłością i to tak zostało? Czy po prostu przeczucie?
Cynthia Vanity
Zawód : uzdrowicielka na oddziale wypadków przedmiotowych, cukierniczka, właścicielka Słodkiej Próżności
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Dziś rano cały świat kupiłeś,
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Jeżeli on miał grać staruszkę, to obraziłby się po trzykroć. Po pierwsze: za mugolską krew (karygodne), po drugie za płeć, a po trzecie za sędziwy wiek. Jeżeli chodzi o tę trzecią rzecz, jest ona szczególnie ważna dla Deimosa - który, niedawno odkrył kolejną druzgocącą sprawę. Otóż odkrył, że Megara jest - przeraźliwie młoda. Że liczy sobie dokładnie tyle, ile on zna Milburgę. Ile zna Cynthię. On z nimi tyle lat przeżył, ona z dala od niego tyle samo. Wyrosła, ale nie do końca. Jeszcze wiele brakuje, by okięłznać dojrzewający organizm.
Trzyma spojrzenie jej. I nie widzi potępienia. To nadaje mu sił. Może powiedzieć Cynthi p r a w d ę. Tylko jak miałby się zabrać do tego? Nie wie, bo nigdy nie miał przyjemności opowiadania komukolwiek. Bo nigdy wczesniej nikt nie patrzył na niego tak... po prostu. Ojciec wymagające miał oczy, brat bardzo podobne. Nienawidzący wzrok, inny wzrok znów zawiedziony. Jej wiadomość o tym, że mógł być mordercą, nie kazala się uprzedzać. Mógł, ale nie musiał. Poruszony, chce powiedzieć wszystko. - Milburga by mnie wykończyła. Wiem dobrze, czego by zażądała - kręci powoli głową, chociaż tak go coś korciło, by ciągle podawać, że tak - z r o b i ł to.
- Niedawno dostałem wiadomość od nestora mego rodu. Ustalili, że powinienem.. ożenić się jak najprędzej. Więc powiadomili mnie z kim i kiedy, a ja - cóż, uznałem, po konsultacji, że najodpowiedniej będzie się po prostu... pozbyć Milburgii. I nie dałem jej wyboru, kazałem się wynieść. Ale ku mojemu zdziwieniu nie przyjęła tego dobrze - marszczy czoło - Teraz, kiedy tak się nad tym zastanawiam, może to kwestia tego, że była zmęczona po podróży. Tak czy siak, obraziła się okrutnie, obawiam się, że postanowiła się mnie posłuchać
Wcale nie wpadł na pomysł, że to mogła być jego wina. Jest już zmęczony, tak bardzo zmęczony.
- Ty jesteś taka dobra - zmienia temat i patrzy jej w oczy. Tęsknie. Bo tęskni do beztroskich dni szaleństw szkolnych. Kiedy mogli nie mówić sobie prawdy, bo nic nie leżało im na duszy. Błagalnych spojrzeń basta, chociaż wciąż w Deimosie się czai ta prośba niewymówiona. Niech Cynthia nie śmieje się z wszystkich słów, bo kiedy Deimos mówi, trzeba słuchać. Albo dać się mu poddać, kiedy gładzi policzek dobrej swojej wróżki. Bo jest dobra, dobra i najlepsza.
Trzyma spojrzenie jej. I nie widzi potępienia. To nadaje mu sił. Może powiedzieć Cynthi p r a w d ę. Tylko jak miałby się zabrać do tego? Nie wie, bo nigdy nie miał przyjemności opowiadania komukolwiek. Bo nigdy wczesniej nikt nie patrzył na niego tak... po prostu. Ojciec wymagające miał oczy, brat bardzo podobne. Nienawidzący wzrok, inny wzrok znów zawiedziony. Jej wiadomość o tym, że mógł być mordercą, nie kazala się uprzedzać. Mógł, ale nie musiał. Poruszony, chce powiedzieć wszystko. - Milburga by mnie wykończyła. Wiem dobrze, czego by zażądała - kręci powoli głową, chociaż tak go coś korciło, by ciągle podawać, że tak - z r o b i ł to.
- Niedawno dostałem wiadomość od nestora mego rodu. Ustalili, że powinienem.. ożenić się jak najprędzej. Więc powiadomili mnie z kim i kiedy, a ja - cóż, uznałem, po konsultacji, że najodpowiedniej będzie się po prostu... pozbyć Milburgii. I nie dałem jej wyboru, kazałem się wynieść. Ale ku mojemu zdziwieniu nie przyjęła tego dobrze - marszczy czoło - Teraz, kiedy tak się nad tym zastanawiam, może to kwestia tego, że była zmęczona po podróży. Tak czy siak, obraziła się okrutnie, obawiam się, że postanowiła się mnie posłuchać
Wcale nie wpadł na pomysł, że to mogła być jego wina. Jest już zmęczony, tak bardzo zmęczony.
- Ty jesteś taka dobra - zmienia temat i patrzy jej w oczy. Tęsknie. Bo tęskni do beztroskich dni szaleństw szkolnych. Kiedy mogli nie mówić sobie prawdy, bo nic nie leżało im na duszy. Błagalnych spojrzeń basta, chociaż wciąż w Deimosie się czai ta prośba niewymówiona. Niech Cynthia nie śmieje się z wszystkich słów, bo kiedy Deimos mówi, trzeba słuchać. Albo dać się mu poddać, kiedy gładzi policzek dobrej swojej wróżki. Bo jest dobra, dobra i najlepsza.
Ku mojemu zaskoczeniu, odczułam niemały zawód, słysząc kolejne wypowiadane przez Mojego Ślizgona słowa. Zrobiło mi się żal, gdyż nie zostało wiele czasu nim ten mężczyzna stanie przed ołtarzem wraz z jakąś dziewczyną i nie weźmie jej za żonę. Wtedy już Deimos nie będzie Moim Ślizgonem, tylko Jej Mężem i to napawało mnie smutkiem.
Gorszy był jednak fakt, że Deimos kochał Milburgę – tak przynajmniej myślałam, skoro z nią postanowił się pożegnać, zostawić i się odciąć. Mnie zaprosił, bym go wspierała psychicznie jak to na dobrotliwą Cynkę-przyjaciółkę przystało i to utratę Milburgi chciał ze mną opłakiwać, jej reakcję na jego informację i fakt, że już koniec beztroskiego czasu dzieciństwa. Byłam jak ta poduszka... i chyba, mimo wszystko, całej tej wiedzy, pragnęłam nią być. Przynajmniej nie miałam bezpowrotnie stracić z nim kontaktu, a lubiłam te nieliczne pogadanki, choć nie wszystkie kończyły się pozytywnie. W sumie było mało tych bez spięć.
Marszczę czoło i postanawiam ponownie skierować Carrowa na właściwy temat, gdyż zdobyte informacje nadal są dla mnie niejasne. Przynajmniej nie do końca.
– Deimosie, co jej powiedziałeś? Milburdze? – zapytałam. Chyba nie kazał jej się zabić czy coś, prawda? Niby czemu miałby to mówić? No, chyba że wyznawał zasadę, że jeśli nie może być z nim, nie będzie z żadnym... Tylko że nie pasowała mi ona do niego i jego stylu bycia. Z tego, co miałam okazję zaobserwować.
– I skoro jestem taka dobra, to możesz mi skraść kubek kakao – dodałam dla rozładowania atmosfery. Nie podejrzewałam też, by Deimos naprawdę uważał mnie za dobrą. Prędzej za denerwującą i wyłudzającą od niego niekorzystnego dla jego osoby usługi. Uśmiechnęłam się więc, patrząc tak na jego, nagle zmienioną, minę. Czyżbym dostrzegała w nim tęsknotę? Czyżby... nie chciał wychodzić za tę wskazaną dziewczynę? Z pewnością.
– I wiesz, że jesteś panem swego losu? Nie musisz się słuchać nestorów ani nie-nestorów. Jeśli nie chcesz... Nie musisz jej poślubiać – odparłam. Może właśnie w tym tkwił jego problem, że połączyć go chcieli z tą nieznaną mi dziewczyną, zamiast z Milburgą... W sumie dziwiło mnie, że już dawno nie są po ślubie. Myślałam, że zrobią to zaraz po ukończeniu Hogwartu.
Gorszy był jednak fakt, że Deimos kochał Milburgę – tak przynajmniej myślałam, skoro z nią postanowił się pożegnać, zostawić i się odciąć. Mnie zaprosił, bym go wspierała psychicznie jak to na dobrotliwą Cynkę-przyjaciółkę przystało i to utratę Milburgi chciał ze mną opłakiwać, jej reakcję na jego informację i fakt, że już koniec beztroskiego czasu dzieciństwa. Byłam jak ta poduszka... i chyba, mimo wszystko, całej tej wiedzy, pragnęłam nią być. Przynajmniej nie miałam bezpowrotnie stracić z nim kontaktu, a lubiłam te nieliczne pogadanki, choć nie wszystkie kończyły się pozytywnie. W sumie było mało tych bez spięć.
Marszczę czoło i postanawiam ponownie skierować Carrowa na właściwy temat, gdyż zdobyte informacje nadal są dla mnie niejasne. Przynajmniej nie do końca.
– Deimosie, co jej powiedziałeś? Milburdze? – zapytałam. Chyba nie kazał jej się zabić czy coś, prawda? Niby czemu miałby to mówić? No, chyba że wyznawał zasadę, że jeśli nie może być z nim, nie będzie z żadnym... Tylko że nie pasowała mi ona do niego i jego stylu bycia. Z tego, co miałam okazję zaobserwować.
– I skoro jestem taka dobra, to możesz mi skraść kubek kakao – dodałam dla rozładowania atmosfery. Nie podejrzewałam też, by Deimos naprawdę uważał mnie za dobrą. Prędzej za denerwującą i wyłudzającą od niego niekorzystnego dla jego osoby usługi. Uśmiechnęłam się więc, patrząc tak na jego, nagle zmienioną, minę. Czyżbym dostrzegała w nim tęsknotę? Czyżby... nie chciał wychodzić za tę wskazaną dziewczynę? Z pewnością.
– I wiesz, że jesteś panem swego losu? Nie musisz się słuchać nestorów ani nie-nestorów. Jeśli nie chcesz... Nie musisz jej poślubiać – odparłam. Może właśnie w tym tkwił jego problem, że połączyć go chcieli z tą nieznaną mi dziewczyną, zamiast z Milburgą... W sumie dziwiło mnie, że już dawno nie są po ślubie. Myślałam, że zrobią to zaraz po ukończeniu Hogwartu.
Cynthia Vanity
Zawód : uzdrowicielka na oddziale wypadków przedmiotowych, cukierniczka, właścicielka Słodkiej Próżności
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Dziś rano cały świat kupiłeś,
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Najwyraźniej Cynthia rozumiała wszystko, bo ja ani jednej z rzeczy nie mogłem być pewny. Stwierdziła, że kocham Milburgę, bo się jej pozbyłem. Że jej nie kocham, bo ma mi pomagać zapomnieć. Skąd te wnioski i dlaczego umie tak prędko oceniać sytuację? Gdyby wypowiedziała obawę na głos, uśmiałby się. Czy oskarżała go o niemożliwe, o uczucia trwałe? Głupia jest jednak Cynthia, bo ma tak proste mniemanie o sprawach zawiłych. Naiwna, bo głupią nazwać jej nie sposób. Zbyt jest piękna, zbyt jest spokojna.
- Żeby zapomniała o tym, że może sobie przychodzić kiedy zechce - teraz już nie wstydząc się słów, czy raczej tajemnic, które ukrywali z Milburgą, oddaje wszystkie swoje myśli Vanity. Mulciber. - Że najlepiej, żeby znalazła sobie kogoś innego - i kiedy to powiedziane zostało, nagle wszystko upada. Czy na prawdę żeś powiedział to, po raz drugi w tym tygodniu. Ręka zaciska się na oparciu, ledwo może usiedzieć.
Później tęsknie patrzy. Niech mu Cynthia da coś na poprawę humoru. Żeby nie być wulgarnym, nie powiem co. - Kakao - to go zbija z pantałyku, myślał chyba, że inaczej potoczą się myśli jego drogiej Cynthii. Zamiast jednak przewidzianych unisień, on sam musiał unieść się, swój głos i poprosić - czy raczej k a z a ć, słudze przygotować kakao dla pani.
Jesteś panem swego losu, Deimosie. Pojmij to w końcu. On nie słucha, bo nie wie co znaczą jej słowa. Jak to może mieć wybór. Wybór pomiędzy czym a czym? Pomiędzy życiem w luksusie a życiem w nędzy. Pomiędzy jedną zadzierającą nosa panną, a sprawiającą przykrości kobietą, którą się poniekąd k o c h a ale czy na prawdę będąc Deimosem da się kochać? Za dużo będzie pytań o które trzeba się potknąć, by w końcu zrezygnowanym odpuścić sobie tłumaczenie jej, że nie - wyboru nie ma.
Niechaj mu tylko przedstawi listę argumentów, które zbiją jego przekonanie o tym, że nie zarobi na siebie, jeżeli go wydziedziczą. Poza tym, nie chce przecież rezygnować z hodowli aetenonami - a musiałby, tracąc nazwisko. Co jeszcze straciłby, bo przecież jest tego tak wiele, a nie wyobraża sobie, by postawić się ojcu tak dobitnie, by jeszcze namówić go na to, by dał mu inną kobietę zamiast Malfoy. - Nie rozumiesz - kiwa głową, ale nie czuje się przybity. Cynthia w całej swej dobroci, miała wyjątkowo liberalne poglądy na tematy miłosne. Nie mógł ich zmienić, nie mógł tez postawić się w jej roli. Wszak była kobietą, która przeżyła więcej, niż on kiedykolwiek będzie mógł. - Ale mogę jedynie żałować, że szlachcianki nie rodzą się w połowie takie jak ty - słodzi jej, bo to wyjątkowy wieczór pełen dobrodusznego Deimosa, który jeżeli tylko by go spytała przyznałby, że nawet by nie pomyślał, że mógłby wrzucić ją do morza pełnego trytonów.
- Żeby zapomniała o tym, że może sobie przychodzić kiedy zechce - teraz już nie wstydząc się słów, czy raczej tajemnic, które ukrywali z Milburgą, oddaje wszystkie swoje myśli Vanity. Mulciber. - Że najlepiej, żeby znalazła sobie kogoś innego - i kiedy to powiedziane zostało, nagle wszystko upada. Czy na prawdę żeś powiedział to, po raz drugi w tym tygodniu. Ręka zaciska się na oparciu, ledwo może usiedzieć.
Później tęsknie patrzy. Niech mu Cynthia da coś na poprawę humoru. Żeby nie być wulgarnym, nie powiem co. - Kakao - to go zbija z pantałyku, myślał chyba, że inaczej potoczą się myśli jego drogiej Cynthii. Zamiast jednak przewidzianych unisień, on sam musiał unieść się, swój głos i poprosić - czy raczej k a z a ć, słudze przygotować kakao dla pani.
Jesteś panem swego losu, Deimosie. Pojmij to w końcu. On nie słucha, bo nie wie co znaczą jej słowa. Jak to może mieć wybór. Wybór pomiędzy czym a czym? Pomiędzy życiem w luksusie a życiem w nędzy. Pomiędzy jedną zadzierającą nosa panną, a sprawiającą przykrości kobietą, którą się poniekąd k o c h a ale czy na prawdę będąc Deimosem da się kochać? Za dużo będzie pytań o które trzeba się potknąć, by w końcu zrezygnowanym odpuścić sobie tłumaczenie jej, że nie - wyboru nie ma.
Niechaj mu tylko przedstawi listę argumentów, które zbiją jego przekonanie o tym, że nie zarobi na siebie, jeżeli go wydziedziczą. Poza tym, nie chce przecież rezygnować z hodowli aetenonami - a musiałby, tracąc nazwisko. Co jeszcze straciłby, bo przecież jest tego tak wiele, a nie wyobraża sobie, by postawić się ojcu tak dobitnie, by jeszcze namówić go na to, by dał mu inną kobietę zamiast Malfoy. - Nie rozumiesz - kiwa głową, ale nie czuje się przybity. Cynthia w całej swej dobroci, miała wyjątkowo liberalne poglądy na tematy miłosne. Nie mógł ich zmienić, nie mógł tez postawić się w jej roli. Wszak była kobietą, która przeżyła więcej, niż on kiedykolwiek będzie mógł. - Ale mogę jedynie żałować, że szlachcianki nie rodzą się w połowie takie jak ty - słodzi jej, bo to wyjątkowy wieczór pełen dobrodusznego Deimosa, który jeżeli tylko by go spytała przyznałby, że nawet by nie pomyślał, że mógłby wrzucić ją do morza pełnego trytonów.
|dziko jakoś
Żeby zapomniała o tym, że może sobie przychodzić kiedy zechce... Że najlepiej, żeby znalazła sobie kogoś innego... – Słowa te rozbrzmiewają w mojej głowie i nie wiem, co mam o nich sądzić. Wiem, że uparcie powstrzymuję zazdrość, gdyż jest ona nie na miejscu. Odkąd pamiętam, nie łączyło mnie z Moim Ślizgonem nic bliższego, co mógłby nieporadnie przywołać na myśl ten tytuł, którego w sumie nawet nie śmiałam zbyt często używać na głos. A może nawet nigdy go nie użyłam...? Nie zajmowałam sobie tym zanadto głowy, więc nie miałam wiedzy w tym temacie.
Zajmowałam ją bardziej istotą mojej przyjaźni z Deimosem, bo tak naprawdę łączyły nas sprawy czysto interesowe, więc nieco dziwnym, ale też bardzo miłym, był fakt, że to właśnie ja tu teraz byłam, ściągnięta podstępem, by go wspierać. Nieco pokrętne, ale miłe. I zastanawiające... Może dające nawet jakieś nadzieje? Czyżbym nadal pozostawała tą dawną naiwną Cynką? Miałam ochotę się roześmiać, ale jedynie poprawiłam się na kanapie, lustrując uważnym wzrokiem jeden z obrazów.
Co do kakao, to miałam już zaprzeczyć, by nie męczył tak tych swoich sług. Miałam drobne wyrzuty sumienia z tego powodu, gdyż było już późno, ale pewnie podobnie było w Hogwarcie, bo przecież nie powinnam się łudzić, że robił te wszystkie porcje kakao samodzielnie. Ciekawe, czy w ogóle miał jakiekolwiek pojęcie o tym, jak się przyrządza taki napój.
I Milburga... Rozkazał jej praktycznie znaleźć sobie innego... kochanka. Miałam jakiś taki wewnętrzny podszept, że chyba nie powinnam zagłębiać się w ten temat. Tereny niebezpieczne? Niekoniecznie. Z pewnością bolesne i przepełnione uczuciami, których odczuwać nie chciałam. Szczególnie do Milburgi i do Deimosa być może również. Tylko że właśnie o to tu chodziło, o uczucia Deimosa do Milburgi i jej stratę, prawda? Dlatego się źle czuł? Dlatego potrzebował mojego towarzystwa?
– Czego nie rozumiem? – pytam, mrugając wyrwana z zamyślenia. Zbita z tropu, nie miałam pojęcia, co Carrow zawierał właśnie w tej swojej główce, o co mu chodziło... Czy może coś pomyślałam niechcący głośno? Chyba nie nagadywałam nic na Milburgę? Ani nie wyznałam mu miłości? To było niesamowicie krępujące. – Możesz mi wyjaśnić to zrozumiem i.. – zamknęłam usta, słysząc kolejny komplement dnia dzisiejszego? To limit się nie wyczerpał już przed pierwszym? Przed moją wizytą u rannego Carrowa? A co, jeśli to również było pożegnanie? Tylko takie inne, kompletnie nietypowe dla Mojego Ślizgona, takie, że oboje nie wiedzieliśmy, że on się ze mną żegna raz i na zawsze...? Tylko że nie istniał powód, dla którego musiałby to robić...? Prawda? Czy może jednak komuś nie spodobało się, że jestem półkrwi czarownicą? Tylko te komplementy... Powinny w takim przypadku zniknąć, prawda? Miałam mętlik w głowie przez tego mężczyznę.
– Takie jak ja? Czyli jakie? – wypaliłam za to ciekawa odpowiedzi. Ciekawość w tej chwili wyparła na moment wszelkie problemy związane z niechcianymi ślubami i odprawionymi Milburgami, niezrozumieniem psychiki Carrowa czy też mojej, jak się okazało, tygodniowej wizyty w tym oto dworku. Tego nie było! Był teraz Deimos, ciekawość i moje lśniące oczy wbite prosto w jego osobę, jak gdyby miał mi właśnie wręczyć za chwilę wyciągany zza pleców spóźniony prezent świąteczny.
Żeby zapomniała o tym, że może sobie przychodzić kiedy zechce... Że najlepiej, żeby znalazła sobie kogoś innego... – Słowa te rozbrzmiewają w mojej głowie i nie wiem, co mam o nich sądzić. Wiem, że uparcie powstrzymuję zazdrość, gdyż jest ona nie na miejscu. Odkąd pamiętam, nie łączyło mnie z Moim Ślizgonem nic bliższego, co mógłby nieporadnie przywołać na myśl ten tytuł, którego w sumie nawet nie śmiałam zbyt często używać na głos. A może nawet nigdy go nie użyłam...? Nie zajmowałam sobie tym zanadto głowy, więc nie miałam wiedzy w tym temacie.
Zajmowałam ją bardziej istotą mojej przyjaźni z Deimosem, bo tak naprawdę łączyły nas sprawy czysto interesowe, więc nieco dziwnym, ale też bardzo miłym, był fakt, że to właśnie ja tu teraz byłam, ściągnięta podstępem, by go wspierać. Nieco pokrętne, ale miłe. I zastanawiające... Może dające nawet jakieś nadzieje? Czyżbym nadal pozostawała tą dawną naiwną Cynką? Miałam ochotę się roześmiać, ale jedynie poprawiłam się na kanapie, lustrując uważnym wzrokiem jeden z obrazów.
Co do kakao, to miałam już zaprzeczyć, by nie męczył tak tych swoich sług. Miałam drobne wyrzuty sumienia z tego powodu, gdyż było już późno, ale pewnie podobnie było w Hogwarcie, bo przecież nie powinnam się łudzić, że robił te wszystkie porcje kakao samodzielnie. Ciekawe, czy w ogóle miał jakiekolwiek pojęcie o tym, jak się przyrządza taki napój.
I Milburga... Rozkazał jej praktycznie znaleźć sobie innego... kochanka. Miałam jakiś taki wewnętrzny podszept, że chyba nie powinnam zagłębiać się w ten temat. Tereny niebezpieczne? Niekoniecznie. Z pewnością bolesne i przepełnione uczuciami, których odczuwać nie chciałam. Szczególnie do Milburgi i do Deimosa być może również. Tylko że właśnie o to tu chodziło, o uczucia Deimosa do Milburgi i jej stratę, prawda? Dlatego się źle czuł? Dlatego potrzebował mojego towarzystwa?
– Czego nie rozumiem? – pytam, mrugając wyrwana z zamyślenia. Zbita z tropu, nie miałam pojęcia, co Carrow zawierał właśnie w tej swojej główce, o co mu chodziło... Czy może coś pomyślałam niechcący głośno? Chyba nie nagadywałam nic na Milburgę? Ani nie wyznałam mu miłości? To było niesamowicie krępujące. – Możesz mi wyjaśnić to zrozumiem i.. – zamknęłam usta, słysząc kolejny komplement dnia dzisiejszego? To limit się nie wyczerpał już przed pierwszym? Przed moją wizytą u rannego Carrowa? A co, jeśli to również było pożegnanie? Tylko takie inne, kompletnie nietypowe dla Mojego Ślizgona, takie, że oboje nie wiedzieliśmy, że on się ze mną żegna raz i na zawsze...? Tylko że nie istniał powód, dla którego musiałby to robić...? Prawda? Czy może jednak komuś nie spodobało się, że jestem półkrwi czarownicą? Tylko te komplementy... Powinny w takim przypadku zniknąć, prawda? Miałam mętlik w głowie przez tego mężczyznę.
– Takie jak ja? Czyli jakie? – wypaliłam za to ciekawa odpowiedzi. Ciekawość w tej chwili wyparła na moment wszelkie problemy związane z niechcianymi ślubami i odprawionymi Milburgami, niezrozumieniem psychiki Carrowa czy też mojej, jak się okazało, tygodniowej wizyty w tym oto dworku. Tego nie było! Był teraz Deimos, ciekawość i moje lśniące oczy wbite prosto w jego osobę, jak gdyby miał mi właśnie wręczyć za chwilę wyciągany zza pleców spóźniony prezent świąteczny.
Cynthia Vanity
Zawód : uzdrowicielka na oddziale wypadków przedmiotowych, cukierniczka, właścicielka Słodkiej Próżności
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Dziś rano cały świat kupiłeś,
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Właściwie to prawda. Rozkazał poniekąd Milburdze odnaleźć sobie innego kochanka. Tak intymna rzecz, chociaż nie powinna nigdy wyjść poza ich układ, a tym bardziej z ust dżentelmena, dziś była dzielona jeszcze z jedną osobą: z Cynthią.
Wpleciona w dziwny układ, dziś miała odkryć, że właściwie od zawsze była jego częścią. To jak trójkąt. Deimos, Cynthia i Milburga. Co innego robił, jak nie wysługiwał się nią, kiedy nie chciał mieć akurat nic do czynienia z Mlburgą? Przecież zapraszał ją na te wszystkie wydarzenia tylko wtedy, kiedy pokłócił się z drugą. A Milburgę olewał niejednokrotnie, tylko po to, żeby z Cynthią przesiedzieć nad zadaniami domowymi. Czy jednak ta znajomośc nie była, tak jak zauważyła Cynka, a ja wcześniej - jedynie interesowna?
Z jednej strony, na pewno. Ale z drugiej, jeszcze przed kwadransem zabroniła mu tak myśleć. Dlatego, niechże będzie bardziej prawdopodobne wyjaśnienie takie, że Deimos się do Cynthii p r z y z w y c z a i ł. I z bardzo wielu powodów, nie wyobrażał sobie, by mógł się od niej oderwać. Okazało się bowiem, że oderwanie się od Milburgi było niemożliwe. Od ich spotkania minął tydzień? A on przerzucał całą wielką masę uczuć z jednej na drugą. Czy może nie uczuć nawet, a samych wypranych myśli.
- Nie rozumiesz jak działa szlachectwo - powiedział jej rzecz oczywistą, a przy okazji jeszcze machnął ręką i pomyślał, że musi zapalić. Na szczęście nie zdążył przyjść Alfred z papierosami, bo Cynthia chyba.. złapała przynęte. Czyżby udało się złapać na nią Cynthię? Już dawno żadna kobieta nie zareagowała z taką ciekawością. Minęły miesiące od ostatnich spotkań z Milburgą. A Megara wydawała się być tak zniesmaczona jakąkolwiek myslą, że sam Deimos zachodził w głowę, jak tu zmienić prawo i potwierdzenie mieć małżeństwa bez pokazywania czerwonych prześcieradeł. Więc przynęta brzmiąca jesteś wyjątkowa może nawet zadziałać na wieloletnie przyjaciółki? - Takie jak lubie - chciałby powiedzieć jej więcej, ale odkrywa, jakie to niezręczne. Stara się bowiem poderwać swoją przyjaciółkę. Nie Milburgę, której nie musiał nawet mówić slodkich słówek, bo rozumiała nawet jego zniesmaczone spojrzenie. Czuł się tak mało komfortowo w tym, że zamiast kontynuować, wycofał sie. - Dobre, Posłuszne i Mądre.
Wpleciona w dziwny układ, dziś miała odkryć, że właściwie od zawsze była jego częścią. To jak trójkąt. Deimos, Cynthia i Milburga. Co innego robił, jak nie wysługiwał się nią, kiedy nie chciał mieć akurat nic do czynienia z Mlburgą? Przecież zapraszał ją na te wszystkie wydarzenia tylko wtedy, kiedy pokłócił się z drugą. A Milburgę olewał niejednokrotnie, tylko po to, żeby z Cynthią przesiedzieć nad zadaniami domowymi. Czy jednak ta znajomośc nie była, tak jak zauważyła Cynka, a ja wcześniej - jedynie interesowna?
Z jednej strony, na pewno. Ale z drugiej, jeszcze przed kwadransem zabroniła mu tak myśleć. Dlatego, niechże będzie bardziej prawdopodobne wyjaśnienie takie, że Deimos się do Cynthii p r z y z w y c z a i ł. I z bardzo wielu powodów, nie wyobrażał sobie, by mógł się od niej oderwać. Okazało się bowiem, że oderwanie się od Milburgi było niemożliwe. Od ich spotkania minął tydzień? A on przerzucał całą wielką masę uczuć z jednej na drugą. Czy może nie uczuć nawet, a samych wypranych myśli.
- Nie rozumiesz jak działa szlachectwo - powiedział jej rzecz oczywistą, a przy okazji jeszcze machnął ręką i pomyślał, że musi zapalić. Na szczęście nie zdążył przyjść Alfred z papierosami, bo Cynthia chyba.. złapała przynęte. Czyżby udało się złapać na nią Cynthię? Już dawno żadna kobieta nie zareagowała z taką ciekawością. Minęły miesiące od ostatnich spotkań z Milburgą. A Megara wydawała się być tak zniesmaczona jakąkolwiek myslą, że sam Deimos zachodził w głowę, jak tu zmienić prawo i potwierdzenie mieć małżeństwa bez pokazywania czerwonych prześcieradeł. Więc przynęta brzmiąca jesteś wyjątkowa może nawet zadziałać na wieloletnie przyjaciółki? - Takie jak lubie - chciałby powiedzieć jej więcej, ale odkrywa, jakie to niezręczne. Stara się bowiem poderwać swoją przyjaciółkę. Nie Milburgę, której nie musiał nawet mówić slodkich słówek, bo rozumiała nawet jego zniesmaczone spojrzenie. Czuł się tak mało komfortowo w tym, że zamiast kontynuować, wycofał sie. - Dobre, Posłuszne i Mądre.
– Nie rozumiem szlachectwa – powtórzyłam, kiwając posłusznie główką. Wiedziałam to nie od dziś, wiedziałam również, że wiedza na ten temat wcale nie jest skomplikowana i tajemna. Ja po prostu nie chciałam rozumieć tego światka, gdyż w wielu przypadkach był dla mnie kompletnie irracjonalny. Te zmuszanie do ślubów, poślubianie członków bez skazy krwi i cała ta skaza krwi brana bardziej na poważnie niż śmiertelna choroba... I wiele tych innych powinno się, inaczej zwane musisz, i cała lista rzeczy zakazanych. Zapewne nie można było kichnąć w towarzystwie damy, bo szabla czy różdżka przy gardle i dobranoc.
Zdecydowanie bardziej wolałam zgłębiać tajemną wiedzę odnośnie myśli Deimosa Carrowa, gdyż te ciekawiły mnie nie od dziś, a w szkole to już była ciekawość wielka niczym najwyższe góry świata – tak sobie powtarzałam, jak również to, że nie każdemu się udaje wejść na sam szczyt i mi również nie musi się udać. Z drugiej strony pojawiało się oblicze rzuconego wyzwania i determinacja, póki nie zabijał jej sam Carrow zdawkowymi odpowiedziami na rozległe pytania. Wtedy to ja odbijałam piłeczkę i odpowiadałam zdawkowo odnośnie prac domowych... A teraz już nie byliśmy dziećmi i nie mogłam go szantażować jego własnymi wynikami w nauce.
Moja nadzieja na coś głębszego zniknęła, kiedy usłyszałam dobre, posłuszne i mądre. Nie, że nie uważałam siebie za mądrą. Rasowa Krukona nie śmiała uważać siebie za głupią. Prędzej za niedouczoną z zaplanowaną już za chwilkę wizytą w bibliotece i czterema kolejnymi wizytami... W sumie całymi dniami w bibliotece, póki nie uzupełniłaby braków w wiedzy.
Dobra... Tu za to śmiałam się zawahać przez swe wredne zagrywki, które sobie właśnie przed chwilką wspomniałam. Postanowiłam jednakże dopieścić swojego ego i przyjąć do siebie, iż jestem dobra, gdyż do złej istotki było mi baaardzo daaaleko, czyż nie?
Gorzej było z posłuszeństwem. Byłam nastawiona na to, co podpowiadało mi serce. Stąd te wszelkie spięcia z nauczycielami Hogwartu, a teraz z tymi u góry w szpitalu. I również z wieloma pacjentami. Nie każdy lubił wciskania nosa osób postronnych w ich życie prywatne. Nawet, jeśli to była uzdrowicielka, która właśnie ratowała tej osobie życie.
– Ekhem... – zrobiłam wymowną minę i posłałam ją oczywiście w kierunku Deimosa. Co jak co, ale z tą opinią nie mogłam się zgodzić. – Już nie musisz mydlić mi oczu. Posłuszna nie jestem i nie zamierzam być, Carrow, Człowieku Zły, Prawdziwie Posłuszny Tym Bezsensownym Szlacheckim Przepisom oraz – wybacz, ale to prawda – Głupi – rzuciłam, podrywając się z kanapy. Nie wytrzymałam tego napięcia ciekawości. Zbyt wiele rzeczy do zbadania. W tym myśli Carrowa. Jak zareaguje na me słowa? Czy się obrazi i wyjdzie? Czy może się zaśmieje i nazwie mnie głupiutką Cynką?
Zdecydowanie bardziej wolałam zgłębiać tajemną wiedzę odnośnie myśli Deimosa Carrowa, gdyż te ciekawiły mnie nie od dziś, a w szkole to już była ciekawość wielka niczym najwyższe góry świata – tak sobie powtarzałam, jak również to, że nie każdemu się udaje wejść na sam szczyt i mi również nie musi się udać. Z drugiej strony pojawiało się oblicze rzuconego wyzwania i determinacja, póki nie zabijał jej sam Carrow zdawkowymi odpowiedziami na rozległe pytania. Wtedy to ja odbijałam piłeczkę i odpowiadałam zdawkowo odnośnie prac domowych... A teraz już nie byliśmy dziećmi i nie mogłam go szantażować jego własnymi wynikami w nauce.
Moja nadzieja na coś głębszego zniknęła, kiedy usłyszałam dobre, posłuszne i mądre. Nie, że nie uważałam siebie za mądrą. Rasowa Krukona nie śmiała uważać siebie za głupią. Prędzej za niedouczoną z zaplanowaną już za chwilkę wizytą w bibliotece i czterema kolejnymi wizytami... W sumie całymi dniami w bibliotece, póki nie uzupełniłaby braków w wiedzy.
Dobra... Tu za to śmiałam się zawahać przez swe wredne zagrywki, które sobie właśnie przed chwilką wspomniałam. Postanowiłam jednakże dopieścić swojego ego i przyjąć do siebie, iż jestem dobra, gdyż do złej istotki było mi baaardzo daaaleko, czyż nie?
Gorzej było z posłuszeństwem. Byłam nastawiona na to, co podpowiadało mi serce. Stąd te wszelkie spięcia z nauczycielami Hogwartu, a teraz z tymi u góry w szpitalu. I również z wieloma pacjentami. Nie każdy lubił wciskania nosa osób postronnych w ich życie prywatne. Nawet, jeśli to była uzdrowicielka, która właśnie ratowała tej osobie życie.
– Ekhem... – zrobiłam wymowną minę i posłałam ją oczywiście w kierunku Deimosa. Co jak co, ale z tą opinią nie mogłam się zgodzić. – Już nie musisz mydlić mi oczu. Posłuszna nie jestem i nie zamierzam być, Carrow, Człowieku Zły, Prawdziwie Posłuszny Tym Bezsensownym Szlacheckim Przepisom oraz – wybacz, ale to prawda – Głupi – rzuciłam, podrywając się z kanapy. Nie wytrzymałam tego napięcia ciekawości. Zbyt wiele rzeczy do zbadania. W tym myśli Carrowa. Jak zareaguje na me słowa? Czy się obrazi i wyjdzie? Czy może się zaśmieje i nazwie mnie głupiutką Cynką?
Cynthia Vanity
Zawód : uzdrowicielka na oddziale wypadków przedmiotowych, cukierniczka, właścicielka Słodkiej Próżności
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Dziś rano cały świat kupiłeś,
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Niebieski Salon
Szybka odpowiedź