Wydarzenia


Ekipa forum
Jadalnia
AutorWiadomość
Jadalnia [odnośnik]25.04.23 22:53

Jadalnia

Przy wejściu do jadalni widoczne są duże, ciężkie drzwi, zdobione ornamentami, co wraz z ich masywnością nadaje im imponujący wygląd. Duże okna w jadalni są osadzone w grubych murach, które chronią przed zimnem i hałasem z zewnątrz. Okna są wykonane z ciemnego szkła, co wprowadza do jadalni tajemniczy klimat. Na parapetach okiennych ustawione są stare, kute świeczniki, które ożywiają przestrzeń swoim blaskiem. W powietrzu unosi się zapach drewna i wosku, który pochodzi od wielu świec, rozstawionych po całej jadalni. Świece o różnych rozmiarach i kształtach stoją na stole, na półkach, na komodach i innych elementach wystroju, a ich płomienie tańczą w powietrzu, tworząc ciepłe i przyjemne światło. W środku jadalni, na centralnym miejscu, stoi ciemnobrązowy stół, wykonany z ciężkiego drewna. Widać na nim wyraźne ślady czasu, otarcia, zadrapania i niejednolite barwy, co tylko dodaje mu uroku i charakteru. Pod blatem stołu znajdują się potężne nogi, wykonane z ciężkiego, ciosanego drewna, które zdają się mocno osadzone w podłodze. Nogi te są pokryte żłobieniami i zdobieniami. Stół jest otoczony przez wiele wysokich krzeseł, również z drewna, z wysokimi oparciami.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Jadalnia Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Jadalnia [odnośnik]31.07.23 23:10
10 LIPCA

Zaproszenie do Przeklętej Warowni, posiadłości nowych panów Suffolku, nie powinno jej dziwić. Drew Macnair, człowiek uhonorowany orderami oraz obwieszczony zarządcą hrabstwa, był bliski Ramseyowi - a to otwierało ścieżkę do wymienionych informacji, poleceń, do wzajemnie podkreślanych korzyści płynących z zaufanych usług. Nie do niego jednak zmierzała dziś Yelena, w eleganckiej, czarnej torbie skrywająca szkicownik, miarę krawiecką, igielnik oraz próbnik materiałów, które wybrała specjalnie na tę okazję. Nazwisko Macnairów, wyszczególnione wcześniej wśród Rycerzy Walpurgii, za sprawą zasług ich prominentnych przedstawicieli zostało nagle wyniesione do wyżyn bliźniaczych Mulciberom, ciążąc na nich wymogiem prezentowania się stosownie do objętej pozycji. Za Drew podążał kordon krewnych i zapewne każdy z nich potrzebował świeżych, odpowiednich szat, by podkreślić powiązanie krwi, wzbudzając szacunek wśród wpływowych obywateli. W Przeklętej Warowni miała spotkać się z młodszym członkiem rodziny, którego nazwisko rozbebeszyło błonę pamięci i wychynęło spod obojętnego zapomnienia, skąpane w dzikich, surowych krajobrazach przesyconych zapachem świerkowych igieł.
Igor Karkaroff.
Nie spodziewała się, że jeszcze kiedykolwiek przyjdzie im przeciąć wzajemnie swoje ścieżki. Chociaż nie była w stanie przypomnieć sobie co dokładnie tak bardzo ich poróżniło, pamiętała, że charakteru Igora nie była zdolna zdzierżyć; irytował ją, podjudzał, z wprawą węża wślizgując się w kanwy jej nabuzowanej młodzieńczym buntem persony. To możliwe, że dziś miał godnie wspierać Macnairów swoją osobą? Wydawało się jej to konceptem absurdalnym, sama Yelena była dziś jednak innym człowiekiem i upominała się w duchu, że nie powinna przekreślać zbyt szybko możliwości, że Karkaroff doznał oświecenia i naprawił skrzywioną osobowość, wypełniając rażące braki, które niegdyś w nim dostrzegła. Trudno, co prawda, było jej w to uwierzyć.
Prowadzono ją do jadalni przez ciąg ciemnawych korytarzy, przyjemnie zimnawych na tle prażącego słońca oraz wściekłego lata, karzącego Wyspy za równie surową zimę, jaką nie tak dawno przebyli. Chłód panujący w posiadłości był jej na rękę - półdługie rękawy ciemnej, prostej sukienki nie sprzyjały upałom panującym poza murami Przeklętej Warowni, podobnie jak kołnierzyk z cienkiej koronki sięgający szyi, ubranie tak skromne w stosunku do projektów, które na co dzień tworzyła dla Cynobrowego Świergotnika. Intrygowały ją oczekiwania samego Igora, jego gust, to, co kryło się w upodobaniach człowieka, którego pamiętała jako młodzieńca szwendającego się po surowych lasach. Weszła do jadalni, gdzie wyznaczono miejsce ich spotkania, i od razu odnalazła go wzrokiem. Wyglądał dojrzalej, poważniej - to pierwsze, co dostrzegła, niemalże zdumiona, że nie zatrzymał cię w czasie, tylko ruszył wraz z jego biegiem.
- No proszę - zaczęła z zakrzywioną ku górze brwią, niespiesznym krokiem podchodząc do Karkaroffa. Był od niej wyższy, dobrze zbudowany, nie musiała widzieć go bez odzienia, by natychmiast zrozumieć jakie kroje szat będą mu odpowiednie. - Kto by pomyślał, że porzucisz pełną komarów skandynawską puszczę na rzecz cywilizowanej metropolii? - i znalazł się akurat tu, witając ją w swoim nowym domu. Yelena zatrzymała się nieopodal stołu i zsunęła ramiączko torby z ramienia, układając ją na siedzisku najbliższego krzesła. Spoglądające na nich słońce z trudem przeciskało się przez zaciemnione szyby wstawione w strzelistych oknach, wokół nich póki co panował ożywczy półmrok. - Podobno potrzebujesz odświeżenia garderoby. Nowych, eleganckich szat. Opowiedz mi o swoich oczekiwaniach - poprosiła bezpardonowo, w końcu stawiła się przed nim w konkretnym zadaniu, nie dla własnej przyjemności.
Yelena Mulciber
Yelena Mulciber
Zawód : Krawcowa w Cynobrowym Świergotniku
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
let's live in the land of yesterday, live in the grand imperial heyday.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11433-yelena-mulciber#353232 https://www.morsmordre.net/t11613-puszkin#359174 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11612-skrytka-nr-2496#359171 https://www.morsmordre.net/t11635-yelena-mulciber#359725
Re: Jadalnia [odnośnik]06.08.23 0:48
Nowa posiadłość tonęła w mroku cienia dzierżonej przez kuzyna władzy. Doceniał wielce jego sukces, z uwagą śledząc dalsze losy ścieżki rodu Macnairów; nazwisko to zwykło wybrzmiewać ostatnio większą dumą, przyszłość zdawała się być zatem wyjątkowo obiecująca. Dla Drew, dla walczącej o utraconą godność matki, wreszcie ― dla niego samego, fałszywie uznającego się z wolna za tutejszego. Być może angielska szarówka i ciągłe szwendanie się po cuchnącej mugolskim truchłem stolicy jawiło się dalej niejasną obcością; z pewnością nie mógł uznać ich jednak za wrogie i niebezpiecznie, bo minione kilkanaście miesięcy poświęcił na oswajanie się. Z inną kulturą i językiem, z niechybnie dręczącymi ciało i umysł manierami zachowawczości, z przybraną w ślad za rodzicielką rolą wysłannika bezwzględnej Śmierci. Czas działał na korzyść, szybko zdołał bowiem pojąć tajniki salonowej kurtuazji nieszczerości, szczegóły ichniejszej mowy, ale też zwyczaje traktowania zmarłych i ich rodzin. Na dobre pożegnał już chyba bułgarskie pola róż i ducha Karkaroffów; na dobre zakończył istnienie w rzeczywistości zhańbionej wyczynami ojca. Łza nie nachodziła pod powiekami na jego wspomnienie, a przeszłość zginęła już niemalże bezpowrotnie. Zupełnie jakby upuścił z organizmu bałkańską krew i tamtejsze instynkty; zupełnie jakby obudził się na jawie nowej tożsamości. W całym zamęcie okoliczności wymagano od niego równie świeżej garderoby. Pojawiał się wszakże na kolacjach różnych dostojników, zabawiając panny dłużącymi się gadkami o niczym; pojawiał się również jako cień żałoby na ceremoniach, gdzie należało w pozowanej minie powagi składać suche kondolencje. Z polecenia i za pieniądze wiodącego prym krewnego dostać miał nie lada szmatkę, uszytą wprost na jego niewymagającą miarę i w zgodzie z równie nieuciążliwym gustem. Przed przyjazdem na wyspy zwyczajowo hasał po dzikich lasach mroźnej północy, gdzie nie rozliczano go z niemodnych krojów i pozbawionego stylu ubioru. Byle futro zadowalająco ogrzewać miało wówczas młodzieńcze kontury, po kolana więzione w śniegu i wiecznej zmarzlinie; byle kubrak służyć miał wypełnianiu prostych obowiązków, gdy od jego zaradności zależała zawartość talerza i ciepło domowego ogniska. W tamtych właśnie okolicznościach poznał irytującą, drażniącą umysł i intelekt, staturę kobiecej zawziętości. Podobnie do niej nie potrafił przywołać reminiscencji zastałego konfliktu; pamiętał natomiast dobierającą się do trzewi złośliwość, pamiętał butę i pamiętał podburzającą agresję, którą postanowiła wyładować na męskim licu. Obeszło się bez rozlewu czerwonej posoki, ale niesmak przylgnął do wspomnień Yeleny Mulciber. Z przekąsem marszczył brwi na samą myśl, że zaszczycić miała go tutaj własną obecnością, dopełniając zawodowych obowiązków; coś kusiło wszakże nienormalnie na choćby pomysł zasłużonej zemsty. Choćby tej wyrażonej w słowach zimnej riposty, którą zwykł honorować ją już wcześniej, tam, pomiędzy rzędami świerków dziewiczej głuszy.
No proszę ― zawtórował za nią, posyłając kobiecie spojrzenie krzyczące zajadłością. Choć przybyła tu ze służbowej powinności, nie miał w zamiarze powstrzymywać ciętego idiolektu, podsycanego wizją dawnych niesnasek. ― Kto by pomyślał, że dojrzejesz nareszcie do kompetentnego profesjonalizmu? ― dopytał analogią, obcesowo, i zarazem retorycznie, bo zaskoczeniem było, że z zaplecza najpewniej wielu zawodowców, przysłano akurat ją. Co bardziej niespodziewane, to że finalnie zgodziła się przyjąć akurat to zlecenie, z pełną świadomością formatu tej współpracy. Wytrzyma te kilkanaście, albo kilkadziesiąt, minut w towarzystwie przebrzmiałych pretensji? Chyba cynicznie chciał to sprawdzić, więc od początku już testował jej cierpliwość. Nad wyraz satysfakcjonujące miałoby być doprowadzenie jej do szewskiej pasji.
Potrzebuję czegoś uniwersalnego, dostatecznie wygodnego, najlepiej w ciemnym kolorze. Inne kwestie są mi zupełnie obojętne ― odparł bez przejęcia, trochę wścibsko lustrując ją spojrzeniem. Dorosła, zmieniła się, wyładniała. Czy złagodziła też morderczo żywiołowy temperament?
Igor Karkaroff
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz; zarządca karczmy
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 17 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
beyond your face I saw my own reflection
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11807-igor-karkaroff-budowa#364730 https://www.morsmordre.net/t11827-listy-igora#365077 https://www.morsmordre.net/t12117-igor-karkaroff#373077 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t11813-skrytka-nr-2571#364862 https://www.morsmordre.net/t11812-igor-karkaroff#364859
Re: Jadalnia [odnośnik]09.08.23 3:17
Przez gęstą membranę wspomnień przebijały się szpile skrzące się czerwienią wymienianej złośliwości i młodzieńczej arogancji. Dziś, w jej mniemaniu, nie nosił się inaczej niż wtedy - nonszalancka wyższość lepiła się do jego kręgosłupa jak tkanka wypełniająca przestrzeń międzykręgową, unosząc jego podbródek i nakreślając w oczach iskry rozbawionej bezczelności. Drażniła ją jego twarz. Drażniło ją jego spojrzenie. Drażniła ją jego obecność. A jednak spotkali się na rozdrożu budowania jego nowej tożsamości pośród brytyjskich deszczów i społecznych gier i takiego zadania zwyczajnie nie mogła odmówić. Wraz z każdą nowo ubraną postacią wzmacniała własną pozycję jako krawcowej służącej szatą prominentnym mieszkańcom Wysp, którzy na wypełnionych magią sylwetkach prezentowali jej projekty, niekiedy bardziej fantazyjne, innym razem z kolei nawiązujące do głęboko zakorzenionych w ich kulturze tradycji. Potrafiła patrzeć zarówno w przeszłość, jak i przyszłość. Co pasowałoby do Igora Karkaroffa? Pięść do nosa, to pierwsze, co nasuwało się jej na myśl, Yelena musiała jednak odrzucić od siebie to sadystyczne pragnienie, wodząc pozbawionym podziwu wzrokiem po jego wymężniałej twarzy, wyraźnie zarysowanych kościach policzkowych, wyrzeźbionej linii nosa i miękkiej linii żuchwy. Chłopiec jak z obrazka, niewątpliwie obiekt zainteresowania rozmarzonych dziewcząt, nad którymi mogła jedynie westchnąć z politowaniem. Złośliwość wygrywała w jego głosie pierwsze akordy, zajadła i jadowita, dokładnie taka, jak ją zapamiętała.
- Znasz wiele mądrych słów. Jestem pod wrażeniem - skomentowała nawiązanie do kompetentnego profesjonalizmu z udawaną pochwałą, mrużąc lekko oczy, które świdrowały jego oblicze bezlitośnie, jakby usiłowała czegoś doszukać się na dnie jego duszy. Napotykała jednak wyłącznie bezdenną otchłań pustki, prostując plecy i dumnie ściągając łopatki, tak, by mogła wydawać mu się wyższa. Bezskutecznie. Czymże lecz był wzrost fizyczny, kiedy stały naprzeciw siebie dwa harde charaktery splecione ze sobą burzliwą nicią przeszłości? - Samo zjawienie się w czyimś domu jest jednak dalekie od kompetentnego profesjonalizmu. Poczekaj z oceną, aż przekonasz się, że nawet najtwardszy cynizm nie będzie mógł jej zakrzywić. Zagwarantowałabym ci to już teraz, ale wolę, byś sam się przekonał, Igorze Karkaroff - zaakcentowała jego tożsamość jadowicie, z nieokreśloną, trującą przyjemnością. Coś w ich spotkaniu niespodziewanie jęło jawić się jak szansa. Czy nie to byłoby idealną szpilą? Gdyby udowodniła mu swoją wartość czynem, zamiast chrząstkami rozbijającymi się na jego antycznym obliczu?
Wysłuchawszy jego potrzeb, równie precyzyjnych jak brodawkolep zalegający pomiędzy starymi bibelotami, kiwnęła lekko głową i poruszyła się, powolnym krokiem obchodząc jego postać. Blask świec oświetlał go ciepłym światłem, podkreślał szerokość ramion, zarysowywał widoczną pod koszulą obecność mięśni, łaskotał linię bioder. W wyobraźni odtwarzała każdą kończynę niespętaną materiałem, z pewnym obrzydzeniem rysując myślami nagie kształty, po czym powróciła do torby i wyciągnęła z niej opasły szkicownik oprawiony w elegancką skórę, żłobioną na kątach kwietnym ornamentem. Yelena przekartkowała zawartość notesu, otworzyła go na wybranej stronicy i ułożyła szkicownik na blacie stołu, podsuwając go bliżej w stronę Igora, samej pochylając się również nieznacznie w kierunku ilustracji.
- Płaszcz wyjściowy. Bardzo klasyczny krój, z wyższym kołnierzem i klamrą w dowolnym żłobieniu. Poły można naznaczyć zdobieniem stosownie do herbu Karkaroffów. Może być ono nawet w tym samym kolorze, wykorzystując za to akcent innego materiału - poruszała półksiężycem paznokcia wzdłuż ciemnych kształtów szaty naszkicowanej na podstawowej sylwetce pozbawionej twarzy. Ubranie sięgało nieco nad kolana, delikatnie rozkloszowane ku dołowi, przylegające natomiast na poziomie torsu - nie na tyle jednak, by nie zapewnić swobody ruchu. - Można dołączyć kaptur, oczywiście - dodała, by następnie przekartkować strony. Po chwili odnalazła kolejny projekt, przygotowany na tę okazję. - Tu proponuję uroczystą szatę, z wyraźnym haftem na ciemnym tle dominującego materiału. Bordowym? Szmaragdowym? Ewentualnie ciemnoszarym na czerni. Do tego elegancki, ale stonowany żabot z ozdobną broszą dopełniającą całości. Alternatywnie tył, całą długość pleców, można ozdobić haftem przedstawiającym wybrany przez ciebie symbol, przód zostawiając minimalistyczny - wymieniała miękko. Obok głównej sylwetki znajdowały się szkice wspomnianego ciemnego żabotu oraz zarys bardzo dyskretnej biżuterii, którą chciała na nim umieścić, z płaskorzeźbą węża, którą mogliby zamienić na dowolne zwierzę, któremu hołdowaliby Karkaroffowie. Kątem oka zerknęła na Igora, a w tym czasie jej palce przerzucały strony, aż natrafiła na propozycję, która jej odpowiadała. - I strój codzienny, na potrzeby lata może być schładzany magią, by zapewnić komfort. Wysmakowana koszula, kaftan z niemalże niewidocznym deseniem na rąbku, oraz spodnie, w nienachalny sposób podkreślające siłę nóg. Mogą, ale nie muszą posiadać pasujący ornament wzdłuż krawędzi kieszeni - przesunęła palcem po długości nogawki, zastukawszy dwa razy w miejscu, gdzie znajdowały się kieszenie. - Przygotowałam też projekty zimowego płaszcza, stroju do jazdy konnej oraz łowieckiego, jeśli chcesz się w nie wyposażyć - zadarła lekko podbródek, w pełni wracając do niego wzrokiem. Czujesz się przytłoczony, Igorze? Uciekasz myślami? Czy jednak uważasz?
Yelena Mulciber
Yelena Mulciber
Zawód : Krawcowa w Cynobrowym Świergotniku
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
let's live in the land of yesterday, live in the grand imperial heyday.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11433-yelena-mulciber#353232 https://www.morsmordre.net/t11613-puszkin#359174 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11612-skrytka-nr-2496#359171 https://www.morsmordre.net/t11635-yelena-mulciber#359725
Re: Jadalnia [odnośnik]12.08.23 20:34
Wspomnienie dawnej konfrontacji musiało uderzyć z impetem ich obydwojga; żadne nie odważyło się jednak mrugnąć wymownie, westchnąć sugestywnie, wreszcie ― po prostu ponieść gotującej się we wnętrzu lawie złości. Być może ta wybuchnąć miała już niebawem, gdy uczucie wzajemnej obecności pocznie irytująco kąsać umysł, zezwalając jednocześnie na nieobyczajny wybryk. Zdolna była do wielu rzeczy, o czym cierpko przekonał się w gęstwinie skandynawskiej dziczy. Wciąż jarzmem niewiadomej jawiła się też przyczyna tamtej zwady, zupełnie jakby męskie ego nie dopuszczało do głosu osobistej winy. Tym sposobem zyskała rys aroganckiej, buńczucznej małolaty, niepanującej nad instynktem własnych emocji; rzeczywistość skrywać mogła jednak zasoby innej prawdy. Takiej, gdzie punktem centralnym był ludzki margines błędu, zwykła pomyłka, konsekwencja niedostatku komunikacji. Bo gdy hasał sobie jeszcze beztrosko z dala od cywilizacji, angielski rozumiał ledwie połowicznie, a bułgarska mowa nierówna była przecież rosyjskiej. Czystym przypadkiem mógł zatem zwrócić się do niej zupełnie oschle, albo dalece od dobrego smaku czy oczekiwanego szacunku, ale akt ten trącał wówczas całkowitą nieświadomością. Za niewiedzę ukarała go bezsprzecznym gestem agresji. Przeciwnej płci nie łamie się nosów i nie miażdży czasek, więc w narastającej stanowczością furii pozwolił jej wtedy odejść. Tak po prostu, bez łechtającej ducha zemsty, albo bodaj półsłówka cynicznej obrazy. Kojącym dla duszy miało być wieczne porzucenie reminiscencji jej jątrzącej twarzyczki, świdrującej upierdliwością sylwetki, denerwującej godności Yeleny Mulciber. To samo nazwisko przylegało do statury znanej mu z Durmstrangu mizantropki; tamta, pomimo nieokiełznanego zacięcia, nosiła w sobie jednak ostatki niewinności. Tak mu się przynajmniej zdawało, gdy naiwnie zaintrygowany godził się pisać dla niej frapujące wypracowania. Ta tutaj sczezła z kolei w nieludzkiej potrzebie wrogości. Obiecująco zapowiadał się natomiast jej służalczy profesjonalizm ― konieczność dostatecznego podporządkowania się jego myśli i potrzebom, zwykła uległość w napędzającej krew bitwie o triumf dominacji. Rozczulająco parła naprzód w myśl zawodowej kariery, jako iluzja wyzwolonej i silnej kobiety; jej sukces zależał jednak od wyniosłych wymagań klientów. Igor Karkaroff niezdolny był zrujnować dotychczasowe osiągnięcia, ale coś nienormalnie nikczemnego podpowiadało, by bynajmniej nie ułatwiać jej dzisiejszego zadania. Tak dla zasady, albo raczej za tamto uniesienie sprzed lat, które nadwyrężyło skutecznie młodzieńczą dumę.
Czyli nietrudno ci zaimponować. Wcale mnie to nie dziwi ― odparł z przekąsem, posyłając jej równie zawzięte spojrzenie; nie stała za nim jednak żadna wyższa intencja, wszakże z góry założył o nieskomplikowaniu jej duszy. Nie kryło się tam nic poza nienawiścią. Innych możliwości nie brał nawet pod uwagę. Mogła spinać mięśnie w niemej walce o prymat, ale na nic się zdały te starania. Winna już przyzwyczaić się, że on spoglądać będzie zawsze z góry, a ona błądzić będzie oczyma ku niebu. Taki już nędzny los dopadł kobiety, usidlone przez patriarchat i przedawniony konwenans; takie już fatum dopadło i , niewolniczo stąpającą po nizinach dyspozycji, odbieranych i dyktowanych skutecznie przez mężczyzn. Nie było w tym podłym świecie miejsca na wolnościowy feminizm.
A więc masz potrzebę udowodnienia mi czegoś, zupełnie jakbyś... dbała o moje zdanie. Wzruszające ― stwierdził, jakby od niechcenia, choć w ciele gotowała się chęć posmakowania deklarowanej nieugiętości. Zamierzał bowiem kąsać ciągle, nad wyraz zajadliwie, coby przebić statyczną bańkę opanowania i, być może, przywołać wtórujący historii akt osądu. Tym razem postarałby się o bolesny odwet, pozostawiający blizny i coś znacznie gorszego od powszechnego odium. Potem pozwalał się już oglądać, co skwitowała naocznym grymasem obrzydzenia. Pozowanym, jak mniemał, inne zwykły wszakże pożądliwie zachwalać ukształtowane przez lata wysiłków nierówności ciała. Nawet wrogowie powinni zdolni silić się na obiektywizm, więc on z szczerą niechęcią wtórował myślom doceniającym jej krasę. Później w milczeniu pozwolił jej pracować, gadka szmatka zdawała się wszakże w tej chwili zbyteczną formalnością. Oszczędził kurtuazyjnych pytań o samopoczucie na rzecz biernego podglądania ruchów zręcznych rączek. Potrzebowała jednakże niedługiej chwili, by zaproponować spersonalizowane projekty; dołączyła do nich nad wyraz zagmatwany monolog o detalach, z którego nie zrozumiał za wiele. Jaką szkodą wybrzmiewała jednak niewinna gra blefu?
Kaptur będzie konieczny. W zdobieniu wykorzystaj herb Macnairów ― zaczął pewnie, wbrew temu, że o modzie nie miał zielonego pojęcia. ― Haft ciemnoszary, tył bez żadnego wzoru ― dodał, bajdurząc nieskładnie o wizji uroczystej szaty. ― Spodnie bez ornamentu. O reszcie pomyślę w międzyczasie ― zdecydował, ewidentnie znużony już całym procesem. Nie miał bowiem żadnego przekonania względem poczynionych roszczeń, a jej towarzystwo działało nań przecież drażniąco.
Igor Karkaroff
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz; zarządca karczmy
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 17 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
beyond your face I saw my own reflection
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11807-igor-karkaroff-budowa#364730 https://www.morsmordre.net/t11827-listy-igora#365077 https://www.morsmordre.net/t12117-igor-karkaroff#373077 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t11813-skrytka-nr-2571#364862 https://www.morsmordre.net/t11812-igor-karkaroff#364859
Re: Jadalnia [odnośnik]14.08.23 0:43
Złośliwość wrzała w myślach, odzwierciedlona w spojrzeniach i gestach uprzejmie zdziwioną obojętnością, pozorną jak jego wymężniała, starsza już twarz, maskująca osobowość krnąbrnego, zamrożonego w czasie chłopca, którym musiał pozostać. Niechęć z kolei pęczniała jak dojrzewający w słońcu owoc, aż stała się pulchna, przesycona miąższem ściekającym po kotlinach myśli, kiedy mierzyli się wzrokiem i rozpamiętywali dawne urazy. Dziś okoliczności mogły być już zatarte, lecz pogarda pozostawała świeża i nabrzmiała, zupełnie jakby wytworzyli między sobą jej nić dziś - tu i teraz. Yelena miała nadzieję, że jej widok był mu równie niewygodny, że współdzielili jedną kwasotę, bo niesprawiedliwym byłoby to, gdyby musiała ścierać się z niechęcią na własną rękę, osamotniona w pielęgnowanej w sercu urazie. Skąd brała się moc tego uczucia? De facto nie połączyła ich zbyt rozległa historia, to, co zalęgło się między nimi jak stado pająków wydostających się z miękkiego kokonu, było efektem krótkiej turbulencji, trwającej byle ułamek sekundy - a mimo to przetrwało do teraz, do chwili obecnej, sprawiając, że ledwo mogła patrzeć na niego bez grymasu obrzydzenia wykrzywiającego usta.
- Na tle tak wielu czarodziejów sukcesu, którzy nas dziś otaczają, przewidywalna zwyczajność faktycznie może być imponująca przez samą swoją rzadkość - zgodziła się z nim głosem fałszywie uprzejmym, ledwo widocznie skinąwszy głową. Szyderstwo Karkaroffa nie robiło na niej wrażenia, nie spodziewała się, by było go stać na bardziej wyszukane uwagi, choć musiała przyznać, że było to myślą skądinąd rozczarowującą. Czyżby naprawdę pozostał na poziomie młodzieńca błądzącego po skandynawskiej tundrze? Wtedy język miał cięty a riposty trafne, aczkolwiek i jej ocena była inna, Yelena nie oczekiwała wówczas zbyt wiele, wiele natomiast było w stanie wytrącić ją z równowagi.
Czy to źle, że podświadomie liczyła, że Igor dokona tego znowu?
Błyszcząca w jego spojrzeniu nienawiść przyjemnie połechtała jej myśli i przeszyła ją trudnym do umiejscowienia ciepłem, jakby łaskocząc poczucie osiągnięcia czegoś niebywale ważnego. Głupota, powinna przecież poświęcić się wypracowaniu świeżych, wartościowych relacji z przedstawicielem innej wywyższonej rodziny, zamiast wdawać się w dziecięce pyskówki, lecz obecna zwykle samokontrola w jego obecności nabierała rys na szklistej powierzchni, przepuszczając przez kratery odrobinę jadowitej przyjemności. Zadarła podbródek jeszcze wyżej, dumniej, wytrzymując spojrzenie czarodzieja bez cienia wahania, zakleszczona z nim w niemej walce o wszystko i nic.
- Jesteś moim klientem i zleceniodawcą, oczywiście, że dbam o twoje zdanie - wyartykułowała klarowność, która zdawała się mu umykać, i lekko wywróciła oczyma. Jak inaczej to sobie wyobrażał? Przywykł do innych rzemieślników i artystów, którzy rozstawialiby go po kątach, pomiatając wkraczającym w dojrzałość mężczyzną? Posiadał tak miękki kręgosłup, że nie był w stanie zawalczyć o godność? Nie zdziwiłaby się, gdyby tak było, tamtego dnia nawet jej nie oddał. Ktoś uznałby to za dżentelmeńskie posunięcie, ona jednak nazwała to tchórzostwem i słabością. - Przynajmniej w tym konkretnym przypadku i temacie twoich szat. Pozycja Macnairów musi zostać wizualnie podkreślona, aby nikt w Suffolk i Wielkiej Brytanii nie miał wątpliwości, że na swoim stanowisku wyglądacie godnie, a więc odpowiednio. A nie jesteśmy już dziećmi, Igorze, żeby narażać dobre imię naszych rodzin przez twoją dawną porażkę - zaznaczyła miękko, spokojnie, nie omieszkując podkreślić zdania na temat rozbitego nosa Karkaroffa i dzikiego, oburzonego zdumienia odmalowanego wtedy w jego spojrzeniu. Może nie pamiętała już powodów sprzeczki, jednak obraz jego szoku pozostał w niej żywy po dziś dzień, nie przestając nigdy dostarczać kąśliwej rozrywki.
Kiwnęła głową, przy okazji kreśląc na marginesach stronic szkicownika skąpe uwagi, którymi ją zaszczycił. Było ich mniej niż więcej, lecz przywykła do tego, często pracując z dbającymi o prezencję czarodziejami, którzy na modzie praktycznie w ogóle się nie znali. Chcieli wyglądać dobrze, niezależnie od szczegółów powstałych w kuluarach tkackiego procesu. Yelena powstrzymała westchnienie i spojrzała na niego kątem oka.
- Opowiedz mi o tym herbie - poprosiła, nie znała historii Macnairów tak biegle. Mulciberowie posiadali stary, zapomniany przez historię herb, czy to samo miało miejsce z rodziną Igora? Ponownie skinęła głową i przymknęła szkicownik. - Możesz też po prostu mi zaufać. Gwarantuję, że nie wyjdziesz z tego ubrany nieelegancko i nieodpowiednio do społecznej pozycji - wzruszyła ramionami, sięgnąwszy przy okazji do torby, z której odmętów wydobyła centymetr krawiecki. Ciemna taśma rozciągnięta w jej dłoniach ozdobiona była jasnozłotymi liczbami i podziałką, a gdy znów zadarła głowę i spojrzała na niego, w jej oczach błysnął cień wyzwania. - Muszę cię zmierzyć - zasygnalizowała, podchodząc bliżej niego. Zastanawiała się, czy ktoś taki jak Igor Karkaroff mógłby odczuć w tym momencie zażenowanie; czy jego myśli musnąłby wstyd, niechętnie witany w kanwach męskiej dumy. Rozłożyła tasiemkę na szerokości jego barków i lekko oparła przy tym dłonie na materiale jego koszuli, choć przecież robić tego wcale nie musiała; mogłaby zatrzymać dłonie w powietrzu, kilka cali przy jego ciele, zdecydowała jednak inaczej, brutalnie ciekawa jego reakcji.
Yelena Mulciber
Yelena Mulciber
Zawód : Krawcowa w Cynobrowym Świergotniku
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
let's live in the land of yesterday, live in the grand imperial heyday.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11433-yelena-mulciber#353232 https://www.morsmordre.net/t11613-puszkin#359174 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11612-skrytka-nr-2496#359171 https://www.morsmordre.net/t11635-yelena-mulciber#359725
Re: Jadalnia [odnośnik]21.08.23 0:38
Satysfakcja z płynącej między spojrzeniami nienawiści napędzała jego dziwacznie sadystyczne fantazje. Żadna była z niego zupa pomidorowa, by byle prostak zachwycał się napotkaną przeciętnością; nie wszyscy musieli i nie wszyscy powinni go lubić. Bo w przeciwieństwie do czerwonego wywaru, dzierżył w duszy niezrozumiałą osobliwość. Całkiem cudaczną, w swoim pojęciu odbijającą się barwą nienormalnej pejoratywności; za niepozornym obliczem skrywało się wszakże wiele gorszącej grzeszności. Powszechny w codzienności cynizm rozgrzewał nihilistyczne zapędy, zupełnie obce sprzecznemu przekonaniu o dominacji; bezwstydna bezpruderyjność kłóciła się ze statecznym obliczem dobrze wychowanego młodzieńca, który kurtuazyjnie dygał manierą przed pochłoniętymi przez konwenans konserwatystami. Wiedziony smugami kontrastów jakimś cudem godził je wszystkie w jednym, zamkniętym przed światem temperamentem. Osobowością, która wyrywała się z krępujących sideł w chwili walki o prym. Jedynie on liczył się teraz, tutaj, w starciu dwóch wrogich jednostek, gotowych w każdej chwili skoczyć sobie gardeł.
Tylko że wcale nie. W przejęciu drażniącymi ripostami bynajmniej nie przemawiała przez niego wściekłość. Tak właściwie to nawet jej dobrze nie znał. Zapamiętał jedynie buńczuczną, zbuntowaną bez powodu staturę rozkwitającej powoli dziewczyny. Zapamiętał też niedługi scenariusz tamtej wrzawy, która nie jawiła się niczym spektakularnym, albo wręcz nudnym, skoro szczegóły zginęły gdzieś wraz z mgłą rześkiego poranka. Najmocniej zapamiętał jednak pieczęć upokorzenia ― odbicie smukłej dłoni na ciepłym policzku, ot czysty przejaw infantylnego nieopanowania, żenującego uniesienia zbędną emocją. Dała się ponieść wciąż nieznanym mu przyczynom wściekłości; pozwoliła sobie wyładować na nim własną frustrację. Jak zabawka, jak teatralna kukiełka, ulegle służył jej złowrogiej rozkoszy i sam napawał się nią w podobnej żarliwości. Choć widok wcale nie przysparzał mu analogicznej kwasoty. Przemoc była wszakże nie najgorszym rozwiązaniem wielu awantur takiej klasy. Coś ekscentrycznie ujmującego było w zawiłości miałkiego dżentelmeństwa, przez które nie mógł się na niej stosownie odegrać. Tym samym zaledwie słowem mógł doprowadzić ją do obłąkańczej furii; na powrót jawnie zdawał się zresztą kroczyć taką ścieżką, bo przyjemne uczucie drzemiącej wewnątrz mocy trzymało w ryzach wybujałe, męskie ego. Przemilczał zatem pierwszą z rzuconych w eter złośliwości, niemo wysłuchał również drugiej, wwiercając się spojrzeniem w kłamliwie uprzejme lico Yeleny Mulciber. Oczekiwała kolejnej, kąsającej nieżyczliwością riposty? Oczekiwała kolejnej cierpkiej drwiny? Płonne to były nadzieje.
Pokrętnie próbujesz ukryć własną fascynację, ale to zrozumiałe. W niezgodzie z zachowawczym ceremoniałem byłoby przyznać się do niej bezpośredniością czynu, więc maskujesz prawdę niemrawą pogardą ― zaczął, lustrując spojrzeniem każdy cal zawziętej twarzyczki. Ton ich konwersacji chwilowo przybrał inny charakter, niosąc się echem wyzywającej prowokacji. Nie zamierzał poprzestać na tym krótkim wstępie. ― Samo zaangażowanie w całe to skrzętne przedstawienie dostatecznie zdradza jednak twoje intencje. Co mi, akurat, wyjątkowo schlebia ― dodał zaraz, na pozór nieprzejęty aktem osobistej bezceremonialności, w istocie cierpliwie oczekując zalanej rumieńcem twarzy, napiętej gniewem szczęki, zmrużonych furią oczu. Czegokolwiek, co uderzyłoby do łba obrazem zwycięstwa. ― Obdarzony mniejszą domyślnością nie zdołałbym zrozumieć tej gry pozorów. Szczęśliwie dla ciebie dość prędko pojąłem jednak, skąd u ciebie ta niezrównana potrzeba fałszywej awersji. Czymś wszakże trzeba stłumić niezdrową obsesję ― skwitował z przekąsem i błąkającym się po facjacie cwaniackim uśmiechem. Dumny z przebiegu demonstracji pozwolił jej pracować, przyszła tu bowiem nie bez powodu; żarliwe pogaduszki ciągnęły się przyjemnie, ale za zamiarem wzajemnej opresji stał wyższy cel.
W herbie znajduje się ptak przypominający sępa, obróconego dziobem w lewą stronę, z rozwartymi skrzydłami w czerni i burgundzie, które obejmują ciemnozieloną tarczę. W polu jest jeszcze ciemne drzewo, a z jego korzeni wyrasta dewiza. Cudze winy mamy na oku, własne za plecami ― przytoczył dość szczegółowo, kierowany majaczącym w świadomości wyobrażeniem. ― Gust mam wcale wybredny, więc zaufam własnym preferencjom. Całą resztą dyryguj dowolnie ― zaznaczył stanowczo, asertywnie odmawiając ozdobnych szczegółów. Konsekwencja świadczyła o sile, nie zdolność do naiwnego dostosowania. Potem umyślnie wyprostował smukłą sylwetkę, obserwował krawiecki centymetr, czuł opuszki palców na przylegającej do ciała koszuli. Niemo zaakceptował wyważony ruch, zaraz postanowił wypalić jednak cichy komentarz kojącej ducha kąśliwości:
Tamta szczerość zadziałała na ciebie wyzwalająco. Właśnie zapomniałaś się skrzywić.
A słowa zastąpiłaś już czynem. Co następne?
Igor Karkaroff
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz; zarządca karczmy
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 17 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
beyond your face I saw my own reflection
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11807-igor-karkaroff-budowa#364730 https://www.morsmordre.net/t11827-listy-igora#365077 https://www.morsmordre.net/t12117-igor-karkaroff#373077 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t11813-skrytka-nr-2571#364862 https://www.morsmordre.net/t11812-igor-karkaroff#364859
Re: Jadalnia [odnośnik]22.08.23 21:53
Odzywał się, przemawiał, perorował, z narcystycznym uwielbieniem wsłuchany w tembr własnego głosu, tymczasem cykl opuszczających jego gardło słów byłby zdolny zagwarantować jej rozlewającą się wokół czaszki aurę migreny. Zapuszczali się w mgliste granice trzęsawiska absurdu, sprowadzeni tam przez jego wskazanie rzekomej fascynacji. Skądże brał takie wnioski? Smukłe brwi drgnęły, ściągnięte w przypływie niepohamowanego politowania zmieszanego z powątpiewaniem, a choć bardzo pragnęła wejść mu w słowo, część jej charakteru była wręcz masochistycznie ciekawa konkluzji bzdurnej myśli. Kiedy obrażał ją w norweskich lasach, miał w sobie więcej polotu niż dzisiaj, więc co poszło nie tak? Gdzie zagubił cięte ostrze tamtego języka, przemawiające przez niego lekką i beztroską wręcz nutą? Czy naprawdę sądził, że podjęcie się przez nią zlecenia miało cokolwiek wspólnego z jego pokraczną osobą? Był ledwie manekinem o uparcie poruszających się ustach, obdarzoną darem mowy marionetką, jedną z wielu, która gwarantowała jej budowanie własnego portfolio na ciałach czarodziejów wyniesionych ponad innych, własnym lub niewłasnym działaniem.
- Czyżbyś przed moją wizytą przygotował sobie zlepek ulubionych synonimów w nadziei, że te dodadzą ci powagi? - skonstatowała, usilnie próbując utrzymać na wodzy brzmienie własnego głosu. Nie zamierzała pokazywać mu dziś zniecierpliwienia ani irytacji, choć mógł być pewien, że je w niej zaszczepiał. To samo jednak robiły głośno ujadające dzieci, których rodzice nie byli skłonni przypilnować, a nie życzyłby sobie raczej podobnego porównania, gdyby zdawał sobie z niego sprawę. - Fascynacja, tak. Są różne jej rodzaje, chyba się ze mną zgodzisz. Podziw, ekscytacja, idealizacja, zaintrygowanie - a w kontraście do nich niesmak i niedowierzanie, że ktoś, kto tak mocno mierzi twoją duszę, chodzi po tym samym świecie. Którą fascynację we mnie widzisz? - chociaż przemawiała w manierze spokojnej i uprzejmej, nie mogła strząsnąć z tafli umysłu fantomowego wspomnienia o jego skórze i twardych kościach, które wtedy obiła. Nic nie zapowiadało zniewagi, jaką ją potraktował; wspólnie spędzany czas w bezbrzeżu dzikiej puszczy, kiedy wałęsała się po okolicy, świadoma nadchodzącej kary za opuszczenie lokum wynajmowanego wraz z pogrążonym w interesach ojcem, należał raczej do przyjemnych i beztroskich chwil. Krzywiła się na widok pozbawionych skorup ślimaków oblepiających grzyby i pająków roztaczających swoje nici między gałęziami, które on dla niej odchylał, by mogła przejść. Karkaroff wiele wiedział o tamtejszej tundrze - przybrał więc rolę swego rodzaju przewodnika, dla którego nieobce było żadne drzewo i żaden krzew. A potem wszystko to przekreślił i stał się jedynie błaznem, chłopcem takim samym jak inni, boleśnie brytyjskim. Błaznem, który dziś cytował przed nią słownik słów trudnych, bo bez dostojnie brzmiących określeń pozostawał jedynie błaznem. - Czym więc ty ją tłumisz, kiedy spoglądasz w zwierciadło i wpatrujesz się we własne odbicie? Uważaj na siebie. Mit o Narcyzie powinien być przestrogą - wymruczała kąśliwie, coraz trudniej bowiem było jej panować nad neutralnością głosu, który aż rwał się do tego, by szydzić i wyśmiewać. Ten etap dojrzałości, lub raczej jej braku, miała za sobą, dlaczego z taką łatwością przywoływał jej najgorsze cechy? Znowu? Jakby nie sprawiało mu to ni cienia problemu. Meandrował po zacienionych zagajnikach jej osobowości i rzucał światło na najgorsze aspekty, co zdawało się sprawiać mu radość; na domiar złego wymawiał się emocją, której przecież w sobie nie posiadała. Wyobraźnia musiała płatać mu okrutne figle.
Jej wyobraźnia natomiast wyrysowywała obraz herbu, o którym jej opowiadał, wprawiając głowę Yeleny w powolne i miarowe potakiwanie zrozumienia. Zdusiła w sobie chęć wytknięcia, że sęp bardzo do niego pasował: konotacje ptaka tworzyły powszechnie znajomy symbol, a ona nie zamierzała obrażać rodu, z którym przyszło jej współpracować, Macnairowie nie zasłużyli sobie na jej docinki. On zresztą Macnairem nawet nie był, nie z tytułu. Czyżby mieli spodziewać się rychłej formalnej zmiany nazwiska?
- Dewiza w sam raz dla ciebie - skwitowała jednak z nikłym i krzywym uśmiechem, nie mogąc odmówić sobie chociażby tego. - Masz jakieś jego ilustracje na podorędziu? Coś, co mogłabym zreplikować zaklęciem i zabrać ze sobą? - spytała, skoro to na tym właśnie godle miała się skupić. Zaskoczyło ją, mimo wszystko, że tak bardzo odcinał się od powiązania z Karkaroffami. Na Brytyjskich ziemiach miało to sens, reprezentował tu rodzinę namiestnika Suffolku, ale spodziewała się nawet drobnego akcentu, czegokolwiek, co nawiązywało do jego korzeni, do silnie utrwalonych w tożsamości fundamentów. Skoro jednak o tym nie wspomniał, nie zamierzała napierać, to nie było jej sprawą. - Doskonale - podsumowała jego zarządzenie, bo do preferencji, jakkolwiek bladych i mizernych, miał święte prawo. To on miał czuć się dobrze w odzieniu, które dla niego przygotuje, nie odwrotnie - natomiast jej w tym głowa, by nawet w tak oszczędnie wzorzystych szatach prezentował się dobrze.
- Naprawdę sądzisz, że powierzono by mi to zadanie, gdybym krzywiła się przy prowokujących klientach? Z takich odruchów jest więcej szkody, niż pożytku. Musisz obejść się smakiem - oceniła, przykładając miarkę krawiecką do fragmentów jego kończyn. Odsuwała ją potem od ciała, nachylała się do notatnika i na naszkicowanej tam sylwetce zaznaczała odpowiednie miejsca, dopisując do nich wskazany przez miarkę numer - i tak w koło. Centymetr obejmował szerokość jego ramion, długość szyi, szerokość torsu, oplatał ramiona, przedramiona i nadgarstki, zaś kiedy omotała nim Igora w talii, ten jeden raz jej warga drgnęła w trudnym do zrozumienia grymasie. Stłumiła w sobie myśl, domagającą się zrozumienia, jeszcze zanim ta na dobre by wybrzmiała. - Co będziesz tu robił, czym się zajmujesz? Zdradź mi ten szczegół, bym mogła podsycić żar niezdrowej obsesji - zagaiła, powtarzając jego argument z przejaskrawioną teatralnością, bo sam dźwięk jego oddechu splątany z ciszą działał jej na nerwy. Oddychał źle, zbyt krótko albo zbyt długo, za głośno albo za cicho, wybrała zatem mniejsze zło. Spodziewała się też, że opowie jej o jakimś zupełnie przyziemnym i nudnym zawodzie, jaki zamierzał podjąć, lub jaki już podjął, a tego nie musiałaby nawet za uważnie słuchać. Coś takiego by do niego pasowało. Zanotowała ostatni wymiar górnej części ciała, odłożyła ołówek obok szkicownika i nieco opieszale uklękła przed Karkaroffem, rozciągając długość centymetra na wysokości jego nogi, od pasa do samej pięty. Z dłonią poruszającą się w dół, gdzieś na wysokości jego kolana, posłała mu spojrzenie spod kurtyny ciemnych rzęs, intensywne, karcące, jakby niemo chciała mu zagrozić, by nigdy o tym nikomu nie mówił, nie on. Czym innym było zniżanie się na klęczki przy klientkach odwiedzających Cynobrowego Świergotnika, a czym innym ciepło bijące od ciała Igora, widok jego sylwetki górującej nad nią bardziej niż zwykle. W tej pozycji oczy miał jeszcze ciemniejsze, twarz jeszcze brzydszą. Chełpiłby się, że sprowadził ją do tego poziomu wprawnym czarem, wyolbrzymiłby to, co miało miejsce, bo taki właśnie był - wulgarny i narcystyczny.
Yelena Mulciber
Yelena Mulciber
Zawód : Krawcowa w Cynobrowym Świergotniku
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
let's live in the land of yesterday, live in the grand imperial heyday.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11433-yelena-mulciber#353232 https://www.morsmordre.net/t11613-puszkin#359174 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11612-skrytka-nr-2496#359171 https://www.morsmordre.net/t11635-yelena-mulciber#359725
Re: Jadalnia [odnośnik]25.08.23 16:12
Całkiem przebrzmiałą nutą przelewał się we krwi okrutny narcyzm, pozornie dominujący wszystkie zgliszcza jego duszy, w rzeczywistości istniejący tam jakoś nienaturalnie. Zupełnie jakby dopiero odmęty jego wnętrza dudniły echem drażniącej prawdy. Prawdy obnażającej wstydem autentyzm jego istnienia, swoiście smutne realia rządzących nim prawideł. Zgrywana aktorsko pewność siebie, prawie jak maska, przysłaniała masową lękliwość; absurdalna potrzeba powszechnego triumfu dusiła ponoszone w przeszłości porażki; wreszcie nienormalna perwersja charakteru przydymiała chłopięcą jeszcze nieśmiałość doświadczeń. Yelena Mulciber zdawała się bystrze zawładnąć ukrywaną skrzętnie materią, albo czyniła, po prostu, losowe próby kąsania płomiennego temperamentu; nie miało to jednak większego znaczenia w obliczu siły podsuwanych przez nią argumentów, które w ostateczności wypowiadała przecież w manierze wymuszonej kurtuazji. Był jej klientem, półśrodkiem w kręgu ambitnych marzeń o rozwoju zawodowej kariery, więc wbrew narastającej irytacji dygała przed nim całkiem obyczajnie. Bo musiała, choć bynajmniej nie chciała. Co za ironia. Dziwnym, przyjemnym zadowoleniem niosła się ta myśl w młodzieńczej świadomości, a że zwykł chełpić się niewielkimi zwycięstwami, prostą usługę jej krawieckiego talentu właśnie tak pragnął postrzegać. Wystarczyło kupić jej aspiracje, by pokornie uniżyła głowę; wystarczyło jawić się dla niej miarą korzystnego interesu, by zamilkła ze zgłuszonym w sercu niesmakiem. Za tenże akt służalczości gardził nią i zarazem podziwiał, bo z pewnością niełatwo tłumiła wydzierający się hałaśliwie instynkt wrogości.
Albo pożądania, wszakże jawną niewiadomą było, co w istocie popychało ją naprzód.
Drażni cię ta obfitość, bo niewiele z niej rozumiesz? ― odpowiedział niegrzecznie pytaniem na pytanie, bo miniona patetyczna prowokacja nijak przypominała skomplikowane meandry. Wysnuta odważnie, wyzywająca hipoteza najwyraźniej jednak ugrzęzła gdzieś w myśli nieprzyjemnie, skoro natychmiast spieszyła z miałkim odwetem. I dobrze, niech sczeźnie powoli, nawet jeśli zaznawana w tym spotkaniu kwasota przypominała dziecięce awanturnictwo. Nie liczyły się środki, lecz finalny efekt podjętych wysiłków.
Każdą z wymienionych. Chyba się ze mną zgodzisz? ― uznał po niedługiej chwili namysłu, zaszczyciwszy ją bladym uśmiechem zastygłej w powietrzu sugestii. Dzierżyła w sobie wiele sprzeczności, tym samym migała kalejdoskopem emocji. Nie chciała się do nich przyznać, również przed samą sobą, pod presją doświadczanego napięcia chcąc zdusić te, z natury niepasujące, do wydumanej przez nią waśni. Jak we mgle fatalnego mirażu, odpychała od siebie kompleks ludzkiej fascynacji i w zastępstwie oddawała wielość pokładów własnej swarliwości, na którą wcale chyba nie zasłużył. Oziębłość koiła jakoś pobudzony żywioł gorąca, ale nie zasłaniała wymownej intencji. Więc mogła dalej wmawiać sobie, że dorósł jako obraz boleśnie brytyjskiego błazna; na ile w to jednak faktycznie wierzyła? Zapewne niewystarczająco mocno, by pokonać szum zaburzający spokój cnoty, jednocześnie wystarczająco silnie, by spolaryzować w jego sylwetce osobiste demony kompromitującej historii własnego życia. Tak żenujący sposób wybrała sobie na rozliczenie z grzeszkami dawnej rzeczywistości? Najwyraźniej część z nich wciąż musiała być przejmująco aktualna.
Cenię sobie szczerość i, trochę zapewne bezczelnie, nie chcę ich tłumić. Powinnaś uczynić to samo ― doradził, bez tonu niepotrzebnej tej konwersacji kąśliwości. Mogła tłumaczyć wymijająco tamte spostrzeżenia, zrzucając zawiłość aktu na jego figlarną wyobraźnię, ale ta nie miała w tej sprawie wielkiego udziału. Bez zawahania gotów był zbadać pierwotne przyczyny wylewanej ciągle goryczy, również w perspektywie niuansów kobiecej twarzy, na której chwilę temu spoczęła wyraźna chęć aroganckiej kpiny i grubiańskiego szyderstwa. Dość zmyślnie nie traciła jednak rezonu; prawie gotów był powinszować jej imponujących zasobów cierpliwości. Wymagającym musiało być powstrzymywanie werwy afektu, niezależnie od tego, jakiego rodzaju pasji dotyczyła.
Zatem nazwisko jest już zaledwie formalnością. ― Dawno porzucił już wszakże bułgarskie miano, niechlubnie przypominające o żałosnej staturze ojca, dogorywającego cicho w pościeli współdzielonej z byle dziwką. Tamta zniewaga niemalże splamiła honor dostojnej matki, bynajmniej niezasługującej na pohańbienie niedyskretnym czynem mężowskiej zdrady. Ona pozbyła się już bałkańskiego ułamku, powróciwszy do panieńskiej dumy Macnairów; on sukcesywnie dążył do tego samego, w niemym pragnieniu przedstawiając się na wyspach angielską częścią posiadanych genów. Zaledwie dokumenty zdradzały się jugosłowiańską reminiscencją, ale i to miało się wkrótce zmienić. Dawna ojczyzna przepadła wraz z prowincjonalnymi różami, interesami carskiego złota, brzmieniem Karkaroff. Nie chciał ich w sercu, nie chciał też na dostojnej szacie.
Dostarczę, co trzeba ― zapewnił, gdy zażądała fizycznej reprezentacji opisanego herbu. Pogrzebie wśród tutejszych szafek i w którymś spośród wielu fikuśnych wolumenów znajdzie namiastkę swojej nowej tożsamości. W tej kwestii będzie gotów współpracować. Równie poważnie podszedł zresztą do sprawy statycznego, bezdusznego dotyku, którym przypadkiem, albo umyślnie, smagała męskie skrawki skrytego pod odzieniem ciała. Rozproszyć ją mógł zaledwie słowem, ewentualnie przenikliwym spojrzeniem, bezwstydnie obserwującym ją przy pracy.
Sądzę, że to jedna z wielu motywacji. Do innych się po prostu nie przyznasz ― stwierdził enigmatycznie, z góry przekonany o własnej nieomylności, z góry oceniający drobność zuchwałej dziewczyny. Niech łaskawie wybaczy mu całość tych rozpraszających umysł i materię insynuacji; niech łaskawie zignoruje egzaltację przyspieszającego stopniowo tętna. Złośliwość tykająca sprawy szaleńczej obsesji nawet mu się spodobała. Na tyle, że nie powstrzymał machinalnego uśmiechu filuterii.
Maltretuję trupy w domu pogrzebowym ― zaczął z pozorowanym poszanowaniem, nie odmawiając sobie lubieżnej rozkoszy obserwacji. Stymulująco klęczała tuż przed nim, z misterną tasiemką w rękach, niby niezainteresowana tym, co miał jej do powiedzenia. ― Po godzinach bawię się klątwami ― kontynuował analogicznie monotonnym tonem, niemo napawając się inspirującym widokiem. Finalnie nie powstrzymał jednak chciwej konieczności impulsu; łagodnie ujął ją za podbródek, przytłaczająco zmuszając ją do powstania. ― A ty? Poświęcasz się czemuś poza szyciem? Albo... komuś? ― Brzmiało jak niewinne pytanie o zajęcia codzienności, ale jemu rozchodziło się chyba o coś zgoła innego.
Igor Karkaroff
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz; zarządca karczmy
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 17 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
beyond your face I saw my own reflection
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11807-igor-karkaroff-budowa#364730 https://www.morsmordre.net/t11827-listy-igora#365077 https://www.morsmordre.net/t12117-igor-karkaroff#373077 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t11813-skrytka-nr-2571#364862 https://www.morsmordre.net/t11812-igor-karkaroff#364859
Re: Jadalnia [odnośnik]27.08.23 21:13
- W istocie - zaczęła chłodno, choć na dnie jej głosu, na zacienionym fragmencie skrywanym przed światłem dziennym, zatlił się płomyk prześmiewczej przyjemności, - niewiele z niego rozumiem - skwitowała, wyobrażając sobie, jak wzniosłe, patetyczne określenia skapują ze stalówki jego pióra i układają się w słowa poematu spisanego ku czci jego brytyjskiej damy serca, obiektu interesowania podkreślonego wątłym blaskiem promieni słonecznych przedzierającym się pomiędzy gęstwinę szarych, burzowych chmur nad lokalnym globusem nieba. Bynajmniej nie była nią sama Yelena, trzęsawiska burzliwej historii pogrzebały ich głęboko na mulistym dnie, od czasu do czasu zapraszając wyłącznie zagubionego w zieleni węża waśni, by ten przepłynął blisko świeższej tafli, rzucając falujący cień na dwa szkielety zatraconych nici sympatii. Pozostało im więc wyłącznie to: pozornie niepozorna próba strącenia drugiego z piedestału, dyskretnego wyprowadzenia z równowagi, wbicia szpili w poszukiwaniu wrażliwej tkanki, która zaplułaby krwią.
Jego uśmiech sprawił, że lekko zmrużyła oczy, tłamsząc w sobie zew odrazy budzący się na ten skądinąd niechciany widok. Skąd brały się w nim te myśli? Co dawało im początek? Czy kiedykolwiek pozwoliła mu odczuć, że faktycznie żywiła wobec niego nie urazę, a toksyczną adorację? Głupota. Gdyby mogła, wykorzystałaby jego język jako igielnik, wymawiając się przy tym działaniem ku pomyślności brytyjskiego społeczeństwa, jego głosowi wszakże nie sposób było ufać, skoro miotał zniewagami na lewo i prawo, trwoniąc je jak galeony można było przeznaczać na urokliwe dodatki do szat. - Często widujesz rzeczy, których nie ma? - tym razem to ona odpowiedziała mu pytaniem na pytanie, mieląc w ustach kwaśny posmak sugestii, by jak najszybciej udał się na trzecie piętro londyńskiego szpitalu dla magicznych, gdzie magipsychiatrzy z nieukrywaną pasją odnieśliby się do jego przypadku. Niestety odsyłanie klientów do Munga nie było fortunne, musiała zatem ugryźć się w język, a wcale nie było to proste.
- Czyżby coś nas łączyło? Wbrew pozorom również ją cenię. Dzięki niej właśnie pokazałeś mi, kim naprawdę jesteś, i przestrzegłeś, na kogo powinnam uważać - rzuciła mu powłóczyste spojrzenie, uważać na ciebie. Dżentelmen nie zachowywał się w sposób, w jaki Igor Karkaroff potraktował Yelenę Mulciber. Zdarł z jej oczu zamglenie ślepego zaufania i obnażył zakrzywione walory swojego usposobienia, dzięki czemu oszczędził jej czasu, ukrócił emocjonalną inwestycję, która czy to wtedy, czy jeszcze później miała pokryć się mięsistym nalotem zgnilizny. Paradoksalnie była mu wdzięczna, że tamtego dnia ruszył śladem instynktu, rozwiązał język i łamaną angielszczyzną zwrócił się do niej w tak paskudny sposób, bo gdyby było inaczej, po opuszczeniu Skandynawii mogłaby nawet do niego zatęsknić. - Nie każda szczerość usprawiedliwi jednak grubiaństwo i bezczelność - upomniała z krzywym, pełnym cierpkości uśmiechem, nie mając zamiaru dodać nic więcej. Nie uwierzyłaby w to, że nie wiedział czym ją wówczas obraził, ani w to, że obrazić wcale jej nie zamierzał. Nie sprawiał wrażenia człowieka, który kłamstwem nie spróbowałby uwolnić się od aktualnej niewygody, byleby tylko zakopać niepasujący mu topór wojenny i wyłgać się od konsekwencji własnego zachowania; wizja jego osoby była powykręcana jak karykaturalnie wyłamana kończyna po upadku z wysokości, rozbita, nieludzka.
Pokiwała głową, niemą manierą kwitując jego zapowiedź dostarczenia potrzebnych materiałów, bez których nijak nie mogłaby zaplanować akcentów wszytych w skromne ozdobniki jego szat, tych kilku elementów, na które jej pozwolił. Wyobraźnia podpowiadała jej, jak ów herb mógł wyglądać, nie chciała jednakże popełnić wizualnej gafy, szczególnie w tak ważnej kwestii, jak rodowa przynależność i odpowiedni hołd złożony na ołtarzu historii. Nie zrobiłaby tego nawet przez pryzmat niechęci żywionej wobec Karkaroffa. Pomagało, kiedy nie patrzyła na niego jak na Igora, a na anonimowego Macnaira bez twarzy i irytującej osobowości, był czystym, niezapisanym jeszcze pergaminem, byle sylwetką manekina, na której miała tworzyć.
- Gdybym miała zaryzykować własnym pomysłem na to, co robisz, pewnie celowałabym w coś takiego. To do ciebie pasuje. Maltretowanie - zawyrokowała, przesuwając tasiemką wokół obwodu kostek, łydek, wokół uda, a choć wcale nie musiała tego robić, przekrzywiła się lekko ku drugiej jego nodze i czynność tę powtórzyła, jak gdyby chcąc się upewnić, że pomiędzy jedną a drugą kończyną nie czaiły się dysproporcje, które zaburzą projekt nogawek, dokładając jej dodatkowej pracy przy ich zwężaniu lub poszerzaniu. Jasny materiał okalał jego obleczone ubraniem ciało, zapamiętywała po kilka liczb na raz, wyćwiczona w sztuce przyswajania numerów. - Czyżby? Pochwal się, skoro cała ta rozmowa jest jedną wielką pochwałą, którą sobie prawisz. Odnosisz w tym jakieś sukcesy? - spytała, jej ojciec zmarł niedawno właśnie z tego powodu. Zagotował się we własnej klątwie, sekunda nieuwagi pozbawiła go życia, wydusiła z płuc resztki powietrza, zamroziła żyły. Nie lubiła Igora, ba, nie trawiła go, ale nie życzyła mu podobnego losu - przynajmniej jeszcze przez chwilę, bo chociaż myślała, że jej nie zaskoczy - dokonał tego. Sięgnął do miękkiej skóry, ulokował palce pod brodą i gestem ściągnął ją z powrotem ku górze, podniosła się z kolan, z kolei chyba zdumienie sprawiło, że usłuchała go praktycznie bez cienia sprzeciwu. Jego dotyk parzył. Niechciany, naszpikowany igłami, które rezonowały wokół jego opuszków i przeszywały ją rozżarzonym gorącem złości i skołowania. Jego szare oczy przypominały angielskie niebo, tak nagle do niego pasujące. Rozważała, czy natychmiast, jak dotknięta rozjarzonym do czerwoności żelazem, nie odrzucić od siebie intruza, inwazyjnej dłoni, niby łagodnie ujmującej jej podbródek, lecz koniec końców zdecydowała, być może nierozsądnie, nieco inaczej. Wolna od tasiemki ręka sięgnęła do jego własnej brody, a dwa palce, wskazujący i środkowy, nacisnęły na odnalezioną tam skórę, na wyczuwalną pod nią kość. Przyciśnięte tam paznokcie pozostawiły na gładkim, pozbawionej zarostu żuchwie dwa półksiężyce, kiedy w lustrzanym odbiciu zmuszała go, żeby pochylił się w dół i mocniej zrównał z nią spojrzeniem. Dwoje mogło grać w tę odstręczającą grę. Wytrzymała jego spojrzenie, przekrzywiwszy lekko głowę do boku; czy dobrze odczytała ciekawość płynącą z jego słów? Jakie miało to dla niego znaczenie? Czy szukał kolejnego powodu, który mógłby przekuć w docinek? Zamierzał zapowiedzieć, że między nim a jej mężem lub narzeczonym z pewnością widać było wyraźny rys podobieństwa? - Tylko mojej rodzinie - odparła beznamiętnie. - Ramseyowi, jego żonie i dzieciom, naszemu kuzynostwu. Wraz z początkiem miesiąca porzuciliśmy londyńskie gniazda na rzecz domu w Warwick. Zaszczyty, które w kwietniu spłynęły na Ramseya, dołożyły mi sporo pracy, jak się domyślasz - nowych szat, jak w twoim przypadku. Na niewiele ponad to mam czas - oceniła, nie do końca było to prawdą, ale po śmierci Goyle'a skupienie się na krawiectwie oferowało przyjemne odwrócenie uwagi. Palec środkowy odjęła od jego twarzy, wskazującym jednak naparła nieco mocniej na podbródek Igora, zmusiwszy, by pochylił się ku niej odrobinę głębiej, a gdy to zrobił, dłonią na powrót otwartą odsunęła od siebie jego brodę; w jej oczach błysnęło zniesmaczenie. - Jeśli skończyłeś już mnie maltretować, pozwól, że wrócę do pracy, zanim wymiary ulecą z pamięci i wszystko będziemy musieli powtórzyć - zagroziła, lecz w chwili, gdy to wypowiedziała, zwątpiła, czy nie byłoby to Igorowi w smak - w końcu twierdził, że miała na jego punkcie obsesję, że gościł w jej snach, że wypisał własne oblicze pod jej powiekami, niechybnie doszedłby do wniosku, że od początku taki właśnie miała cel. Obróciła się więc w kierunku stołu i nachyliła nad szkicownikiem, na męskiej sylwetce nanosząc zapamiętane wartości. - Wolisz otrzymać komplet finalnych szkiców, zanim przystąpię do pracy, czy chcesz ujrzeć je dopiero na własne oczy na pierwszym stadium fizycznego wykonania, na przymiarce? - spytała, strząsając z siebie powidok niechcianego kontaktu, ciepła jego skóry mrowiącego opuszki. Bądź co bądź nie przywykła do podobnej męskiej bliskości, spąsowiała zatem nieco, zamykając notatnik, ale więcej nie podniosła na niego spojrzenia. Salazar raczy wiedzieć, jak by je zinterpretował - błędnie, rzecz jasna, do tego miał talent.
Yelena Mulciber
Yelena Mulciber
Zawód : Krawcowa w Cynobrowym Świergotniku
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
let's live in the land of yesterday, live in the grand imperial heyday.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11433-yelena-mulciber#353232 https://www.morsmordre.net/t11613-puszkin#359174 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11612-skrytka-nr-2496#359171 https://www.morsmordre.net/t11635-yelena-mulciber#359725
Re: Jadalnia [odnośnik]30.08.23 18:50
Niesiona blaskiem kontrastów wygryzała w duszy drażniącą nieprzyjemnie wyrwę; dziura ta niosła myśli w stronę skomplikowanych kształtów osobistej opinii. O niej, jej czynach, wyglądzie, usposobieniu; plotły się wirem niezdecydowania refleksje o jej istocie, kłując ducha byle myślą, że cokolwiek w niej mogło mu się choćby przez chwilę podobać. Tak głupio było przyznać się przed własnym obliczem do niemego podziwu smukłej statury; tak nieznośnie majaczyła mu we łbie retrospekcja dawnych czasów, tych niezepsutych jeszcze wzajemną wrogością. Potem interakcja ich chwilowego pojednania runęła w dół z impetem, roztrzaskana na kawałki, porzucona w imię ludzkiej pomyłki; niespecjalnie przecież obraził ją wtedy w lesie, jako dość jeszcze niewinny młodzieniec, kontaktujący miesiącami wyłącznie z przeklinającą siarczyście papużką i jej zdziadziałym właścicielem. Dobrze było w trakcie tego przejmującego celibatu poprzebywać z istotą naturalnie łagodniejszą, urodziwszą, lepiej pachnącą, czarującą niekiedy szczerym uśmiechem zadowolenia. Dobrze było wiedzieć, że wymyka się spod władczych rąk własnego ojca, niby dla wędrówek w samym centrum norweskiej dziczy, w istocie żądna też jego widoku. Służył jej podobno za przewodnika, ale dziewczęce oczy jaśniały wówczas niewiadomą emocją. Niedojrzałemu chłopcu nie przyszło na myśl, że ona jest z nim, bo szczerze ma na to ochotę; niedojrzały chłopiec tłumaczył to sobie trywialną potrzebą hasania między skałami, wodami fiordu i brązowym igliwiem. Jak było naprawdę nie mógł wiedzieć do dziś, choć tym razem w meandrach rozumu żarzyły się różne pomysły; nieświadoma obraza wybrzmiała jednak wtedy mocą znacznie dla niej dotkliwszą i to samo w sobie zdawało się przemawiać za pewną sugestią. Inaczej bolała obraza z ust urodziwego kawalera obdarzonego już cząstką własnego, intymnego zainteresowania; innym cierpieniem miała być dla niej obelga ze strony byle prowadzącego, który łaskawie miał tylko zadbać, że nietutejsza się w tym zagajniczku nie zgubi. Zapewne dlatego tak dobitnie potraktowała wtedy jego policzek, nie zalotnym całusem, a prowokującym gestem agresji; zapewne dlatego nie mogła dziś na niego patrzeć bez nieskrywanej kwasoty, z wyraźnym grymasem, albo jawnym znudzeniem. Nie rozumiał tej nienawiści i wyjątkowo zależało mu, by się w niej odnaleźć. Bo miała w sobie coś, co przyciągało i jednocześnie odpychało; coś, co na jej nieobecność przynosiło ulgę i... tęsknotę. Z jakiegoś dziwnego powodu uwielbiał grać, a i ona zdawała się czynić to samo. Co tak szczerze dusiła tam wewnątrz?
Szkoda ― stwierdził teatralnie rozczarowany, nie wierząc jej jednak zupełnie, bo w minionym niedawno monologu kryło się wiele sugestii. Również takich, które niewinnie i za wszelką cenę pragnęła od siebie odpychać. Fałsz miał krótkie nogi, prawda wiecznie musiała wypełznąć na wierzch, niekiedy pozostawiając po sobie dość gorzkie jarzmo. Kiedyś pojmie w końcu, ile faktycznie znaczyły tamte słowa. Kiedyś wydusi wreszcie ciche tak, dając upust zastygłym w powietrzu oczekiwaniom. O ile potrafiła skutecznie zwalczać swoje lęki.
Często okłamujesz samą siebie? ― Tendencyjne pytanie nie wymagało żadnej wypowiedzi, więc wybrał wyzywające twierdzenie. Nie było przesłanek, by wysłać go na oddział wariatów w Mungu; nie było przesłanek, by wierzyć jej odważnym urojeniom. Chciała tym przecież wyłącznie wytrącić go z równowagi, kąsać powoli, zjadać całą jego cierpliwość. Oczekiwała nagłego wybuchu, utraty kontroli? Takie rzeczy działy się tylko za zasłoną dyskrecji, w czterech ścianach wzajemnego zaufania, nie w formalnej relacji, trącającej miałkim sentymentem.
Do usług ― odparł ironicznie, nie kryjąc cwaniackiego uśmiechu; ten zbladł jednak prędko, gdy poczęła mówić o grubiaństwie. Rzadko wykraczał poza ramy manierycznego konwenansu, zwłaszcza w towarzystwie panien z dobrych rodów, zwłaszcza przy okazji sztywnej sposobności tego spotkania. Obraził ją tym nieobyczajnym spojrzeniem? A może leciwym żartem? Chyba nie spoważniała zanadto na przestrzeni tych paru lat? ― Musiałaś mnie źle zrozumieć ― dodał pospiesznie, nie domyślając się, że odkryła przed nim karty przeszłości. Że mącącym między nimi faktem było blade przejęzyczenie. Obcokrajowcy niekiedy przeciągali nuty pewnych głosek, albo biadolili w niewyraźnej gramatyce. Ostatni rok przeszkolił go dopiero w tym języku; nie wzięła pod uwagę tak prymitywnego powodu? Albo czerpała niemą satysfakcję z doświadczanej zwady?
W podwojonym kontakcie z ciałem nie dojrzał pośredniego komunikatu; za zupełnie uzasadnione uznał mierzenie obu nóg i obydwu ramion, choć na podobiznę antycznej harmonii ciało prężyło się w imponującej symetrii. Całkiem jak rzeźby matki, albo mugolskie wytwory starożytnych bożków. Najwyraźniej nie wierzyła jednak w nieomylność męskiej sylwetki; najwyraźniej wydłużyć chciała chwilę krępującego zmysły porywu wspólnoty. Nie odmówiła sobie bowiem lekkiego muskania statecznej figury; studziła w ten sposób niemy afekt, czy podsycała go jeszcze bardziej?
Rozumiem, że zazdrość nie pozwala ci cieszyć się z cudzych sukcesów ― zauważył sucho, lustrując spojrzeniem przyciągniętą bliżej twarz. Zgrabną, urodziwą, okalaną ciągiem kasztanowych włosów, skąpaną w miękkości rumianej cery; jakże przeciwna była ta aparycja dyszącej zgryźliwością kwasocie. Spodziewał się utraty ręki, albo choćby palców; w zamian otrzymał niespodziewany wyraz podejrzliwości, niosący za sobą ostrość paznokci i próbę udowodnienia czegoś. Bardziej z szoku niż przejęcia drgnął przy pierwszym styku z jej vendettą. ― Nie znaczy to jednak, że tym samym powinnaś życzyć mi porażki ― skwitował, nijak rozstrojony tamtą reakcją. Pozostał wytrwały w natarczywym spojrzeniu, w razie gdyby zechciała skłamać w tak ważnej sprawie swojej codzienności. Podzieliła się jednakże przyzwoitością serca, całkiem na serio przyznając, że nie należała do nikogo. Krewni niespecjalnie go w tej sprawie obchodzili. Milcząco przyjął fakty kiwnięciem głowy, zaraz zawtórował jeszcze jej prośbie; tak pozwolił w ciszy finalizować niuanse dotyczące wystawnych szat, jego wymiarów i jej domysłów. Pojęła całą skrzętność podjętej przed chwilą inscenizacji? Płomiennie różowe wypieki zdawały się być tego świadectwem.
Zaufam ci ― odparł znacznie mniej uroczyście, szukając kontaktu w pożegnalnym wzroku. Ale ona uciekła już, postawą i zachowaniem, w bezdroża dziwacznego wstydu. Chciał dominująco triumfować i chyba mu się to udało. Wygrał jej speszenie i może też zawiłość dociekań; sięgnął szczytu jądra zaintrygowania, ale i ona obdarzyła go tym samym. Nienormalną fantazją o rozkwitającym potencjale. Cokolwiek miałoby to znaczyć.

ztx2
Igor Karkaroff
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz; zarządca karczmy
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 17 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
beyond your face I saw my own reflection
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11807-igor-karkaroff-budowa#364730 https://www.morsmordre.net/t11827-listy-igora#365077 https://www.morsmordre.net/t12117-igor-karkaroff#373077 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t11813-skrytka-nr-2571#364862 https://www.morsmordre.net/t11812-igor-karkaroff#364859
Re: Jadalnia [odnośnik]18.01.24 18:52
21 sierpnia, wieczór
Minęło przeszło osiem dni, odkąd śmierć i chaos ogarnęły angielskie ziemie. Brutalnie przerwane obchody Brón Trogain, święta miłości kojarzonego z radością i beztroską faktycznie rozpoczęło czas żniw, jednak z pewnością nie o takich wszyscy myśleliśmy. Trudno było wyobrazić sobie skalę zniszczeń, a tym samym wysokość poniesionych strat, choć jeszcze gorszym aspektem zdawały się być ogólne nastroje. Nikt już nie pamiętał o śpiewach, tańcach, wypełnionych winem dzbanach i wyczekiwanym wytchnieniu, jakiemu mógł się oddać na festiwalu. Wszystkie pozytywy straciły na swej wartości, przestały właściwie istnieć wraz z uderzeniem pierwszego odłamka. Zamiast głośnego śmiechu słychać było już tylko szloch, a nadzieja, która w ostatnim czasie nieśmiało zaczęła wypełniać serca mieszkańców stała się ponurym wspomnieniem.
Nie chciałem odrywać Śmierciożerców od obowiązków związanymi z ich hrabstwami, ale sprawa, o jakiej pragnąłem pomówić oraz przedstawienie efektów podjętych działań również miały wysoki priorytet. Grunt wciąż był grząski, nie wszystkie moje założenia okazały się prawdziwe, jednak byłem już właściwie przekonany, iż główny cel przekleństwa został osiągnięty. Pozostawała kwestia, w jakiej nie mogłem działać na własną ręką – wspólnie musieliśmy omówić i przyjąć najlepszą strategię, bowiem nietrudno było o pomyłkę zważywszy na zupełnie nowe okoliczności. Każdy z zaproszonych dowódców miał olbrzymie doświadczenie, a zatem wierzyłem, iż razem znajdziemy o wiele lepsze rozwiązania, niżeli miałbym je czynić w pojedynkę.
Już wcześniej poinformowałem rodzinę o gościach i wyraźnie zasugerowałem, że dzisiejsze spotkanie nie miało charakteru towarzyskiego. Z pewnością w przyszłości nadarzy się okazja do wspólnego fetowania przy jednym stole wszak nawet zakup Przeklętej Warowni był do tego wyśmienitą okolicznością. Podobne plany nawet były już powzięte i miały zostać zrealizowane jeszcze w sierpniu, jednakże po festiwalu. Nikt wtedy nie przypuszczał, że dosięgnie nas katastrofa, w której obliczu organizowanie nieformalnych, swobodnych obiadów byłoby skrajnie niestosowne, dlatego odłożyliśmy temat na spokojniejsze miesiące. Kto wie, być może nawet wrzesień pozwoli złapać oddech? Prowadziliśmy zakrojoną na szeroką skalę pomoc, ale przecież nawet kolejny rok pracy nie pozwoli nam na powrót do stanu sprzed trzynastego sierpnia.
Rozsiadłem się przy jednym z jadalnianych krzeseł i przemknąłem wzrokiem po drewnianym blacie. Na próżno było szukać wystawnych dań; ustawiona została jedynie misa z owocami, srebrna patera z przystawkami, czerwone wino oraz ognista whisky. Drugi z alkoholi wypełniał już moje szkło, z którego leniwie upijałem trunku w oczekiwaniu na przybycie zaproszonych Śmierciożerców.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Jadalnia [odnośnik]26.01.24 20:40
List Drew jej nie zaskoczył - ale i nie rozjaśnił zbyt wiele, nie odpisała jednak z prośbą o doszczegółowienie zaproszenia. Tożsamość osoby, którą miała tego wieczoru poznać, pozostawała względną zagadką, na której zgłębienie nie miała po prostu czasu. Świat rozpadał się wokół niej, kończył się stale, armageddon rozciągnięty na doby, kto wie, może i tygodnie: nie tak wyobrażała sobie pierwsze miesiące władania stolicą magicznego świata. Trudy wojny, nadwyrężające Londyn ekonomicznie i społecznie, stanowiły wystarczające wyzwanie, nie potrzebowała dodatkowego utrudnienia w postaci trzęsień ziemi, wybuchów magii, budynków walących się w posadach i meteorytów, zasypujących ziemię ogniem i toksycznym pyłem. Każdy poranek przynosił nowe wieści, a te - nigdy nie były dobre. Oszalałe duchy opanowujące część miasta wokół najstarszego cmentarza, budynki rozpadające się w proch, rzeka wylewająca z nurtów, pożary rozprzestrzeniające się od ostatnich podrygów ognistego deszczu; przesyłane namiestniczce pergaminy wręcz broczyły od lęku, pretensji i oczekiwań, lecz przecież nie mogła zająć się wszystkim. Nie osobiście, nie natychmiast, nie przy tak ograniczonych zasobach, wielu pomocników zginęło, a rody władające Londynem nie rzucały się do bezinteresownej pomocy. Niebo niemal dosłownie pękło na pół tuż nad głową Deirdre, ale mimo potwornego zmęczenia, nie poddawała się, próbując. Nie tylko roztoczyć opiekę nad obywatelami Londynu, ale i odnaleźć się w zupełnie nowym miejscu. Chateau Rose było obce i wrogie, dzieci, nieprzyzwyczajone do nowej rzeczywistości, sprawiały więcej problemów niż zwykle, a świadomość, że nawet po godzinach obowiązków znajduje się na świeczniku, wśród wyniosłych mieszkańców szlacheckiej posiadłości, utrudniała jakikolwiek relaks. Miała więc nadzieję - naiwną - że może krótkie spotkanie u Drew pozwoli jej zaczerpnąć tchu. Nawet jeśli mieli podjąć tematy trudne, to mimo wszystko mogła choć na moment pozbyć się wrażenia, że każdy patrzy na jej ręce, tylko czekając, aż się pomyli. Prawie mogła to zrobić, bo gdy przekraczała próg surowej jadalni w imponującej Przeklętej Warowni, tuż za plecami znajdował się ktoś, kto zawsze czujnie czekał na każdą okazję do kary.
- Drew - powitała gospodarza od razu, kiedy spostrzegła mężczyznę siedzącego za stołem. Do Suffolk przybyła razem z Tristanem, podeszła do stołu tuż przed nim, ściągając z włosów kaptur letniej peleryny. Czarnej, tak samo jak jej suknia, zabudowana, prosta, nie ubierała się szczególnie wyjściowo na wizytę u Macnaira. Jedynie srebrne, drogie kolczyki, wyraźnie widoczne dzięki upiętym wysoko włosom, mogły zdradzić jej status. - Uroczy dom - pochwaliła z nieodgadnionym wyrazem twarzy, może przytłaczający mrok Warowni ją bawił, a może naprawdę uznawała niezwykle surowe wnętrza za słodkie. Wzrokiem omiotła stół - nie był suto zastawiony, owoce, proste przystawki i alkohol, spodziewała się czegoś więcej, ale nie była rozkapryszoną panienką, a ostatnie dni nie sprzyjały organizowaniu wystawnych uczt. Zajęła jedno z miejsc przy stole, spoglądając przelotnie na Rosiera, a potem skupiła wzrok na Macnairze. - Jak wygląda sytuacja w Suffolk? - była ciekawa, w jakim stanie znajduje się hrabstwo będące pod władaniem nowego namiestnika. Warownia wydawała się nienaruszona, ale przeszli przecież tylko przez jej drobną część; kto wie, jakich zniszczeń mógł dokonać deszcz meteorytów.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Jadalnia [odnośnik]13.02.24 11:46
Niespełna miesiąc wcześniej dowiedział się o planie, który Drew już od dawna wcielał w życie, a na rezultaty jego działań czekał zaintrygowany. Ostatnio prawie o tym zapomniał — niespodziewany kataklizm, który pogrążył Wielką Brytanię w chaosie skutecznie odciągnął jego uwagę od wszelkich spraw, w które nie był bezpośrednio zaangażowany. Nie było większej próby dla niego, dla nich, trójki namiestników — niż katastrofa, której doświadczyli. Zdawał sobie sprawę, że wszyscy będą patrzeć im na ręce i choć winni zająć się problemami swoich ziem, ewentualną porażkę rozgłoszą prędko i z entuzjazmem, na docenienie nie sukcesu przyjdzie im zaś czekać jeszcze długo. Kiedy w liście od Macnaira wyczytał, że jest ktoś, kogo powinien poznać, uśmiechnął się pod nosem — to oznaczało, że jego plan się powiódł, a Lucinda Selwyn znalazła się w jego szponach. Był ciekaw efektów jego działań, przebiegu pracy nad ludzkim umysłem, a pracował nad tym długo i cieżko. Czy udało mu się ulepić ją na nowo z tej samej, starej gliny? Doskonale wiedział, że istniały zaklęcia, które mogły wpłynąć na człowieka. Wprawny i zdolny lgilimenta mógł zmienić czarodzieja, wymazując mu wspomnienia, podmieniając na nowe. Jaka była więc ofiara Drew, kobieta, którą jak sam powiedział, mógł poślubić od razu, tu i teraz?
Cel uświęca środki.
Każdy z nich czegoś pragnął. Wiedzy, władzy, pozycji, szacunku, czy galeonów. Każdy z nich dążył do osiągnięcia sukcesu. Drew pragnął jej, czymże więc różniły się jego żądze od potrzeb pozostałych Śmierciożerców?
Do Przeklętej Warowni trafił jako ostatni, ale nie był ani za wcześnie ani za późno. Ledwie drzwi zamknęły się za Tristanem i Deirdre, kiedy wkroczył do jadalni. Po drodze nie natknął się na Irinę, ale podejrzewał, że miała mnóstwo zajęć i problemów na głowie. Powitał Drew i Tristana uściśnięciem dłoni, na końcu skrzyżował spojrzenie z Deirdre, której skinął lekko, uprzejmie głową. Nim zajął miejsce przy stole, obsłużył się, nalewając sobie kieliszek czerwonego wina. Zaproponował go także Deirdre, a potem zerwał kiść winogron.
— Widziałem, co stało się w Londynie — podjął, kierując swoje słowa do Deirdre, choć doskonale wiedział, że to nie ona sama stanowiła władzę w stolicy. Przeniósł więc wzrok na Tristana zaraz potem. — Warwickshire to głównie pola i lasy, w dużych miastach i wsiach ucierpiały domostwa i przedsiębiorstwa ale trudno przyrównać to do wypełnionymi czarodziejami Londynu. Jeśli będziecie nas potrzebować, postaramy się was wspomóc.— Wiele w jego słowach było zwykłej kurtuazji, wszyscy bowiem zdawali sobie sprawę, że gdy ucierpiał cały kraj, nie dadzą rady odbudować go od razu i własnymi rękami — było ich zwyczajnie zbyt mało, a kryzys, który się pojawił będzie się tylko pogłębiał. Nie mógł jednak tego nie zaproponować, postawić przyjaciół, sojuszników bez przekonania o ciągłej lojalności i gotowości do działania. Musieli zająć się pomocą, wsparciem miejscowej ludności, zorganizować mieszkańców. Pracy było dużo, a rąk do pracy mało. Wkrótce zacznie się prawdziwy problem z żywnością, gospodarstwa i zwierzęta mocno odczuły sierpniową noc spadających gwiazd. Mimo to, był gotów do podjęcia działań. Londyn był ich bastionem, któremu nie wolno było pozwolić upaść.
Zajął w końcu miejsce przy stole i spojrzał na Drew. Deirdre zapytała go o sytuację w Suffolk, był ciekaw, ale jeszcze bardziej interesowała go sytuacja z jego planami.
— Nie trzymaj nas dłużej w niepewności, przyjacielu.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Jadalnia 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Jadalnia [odnośnik]16.02.24 19:00
Do wnętrza wkroczył za Deirdre, wraz z nią podchodząc do stołu, zdecydowanym uściskiem dłoni witając się z pozostalymi; po raz pierwszy miał okazję zobaczyć własnym okiem niesławną Przeklętą Warownię, równie urokliwą, co jej nazwa. Awans społeczny, a raczej oficjalne podkreślenie wysokiej pozycji Śmierciożerców, bardzo go cieszyły. Urodził się i żył na świeczniku, z nimi było inaczej, lecz drogę ku świetności wyrżnęli sobie własną magią, własnym talentem i własną zajadłością, w pełni zasługując na każdy zaszczyt, jakim zostali uhonorowani. Szkoda tylko, że wypracowana przez nich potęga - rycerskie wpływy - runęły tak nagle, na dodatek wobec ich całkowitej bezradności. Grzecznościowe oferowanie pomocy, która nigdy się nie ziści, zaczynało go nużyć, ale wiedział, że słowa Ramseya dyktowane były czymś ważniejszym. Z pewną konsternacją uchwycił gest Mulcibera, gdy ten sam poczęstował się winem, Drew już delektował się trunkiem, zadecydował się zatem i on dołączyć do uczty - po niewidocznej chwili zawahania ujął butelkę, by wypełnić kielich kobiety, potem własny, zastanawiając się, czy nie powinien uświadomić gospodarza, że był to jego obowiązek. Wszak Macnair miał zacząć poruszać się w socjecie, a im wszystkim winno zależeć, by miał w niej pozycję jak najwyższą. Zamiast tego zabrał z półmiska jabłko i wgryzł się w nie, tłumiąc cisnące się na język słowa.
- Jak ci się tu mieszka? - spytał zamiast tego, gdy przełknął kęs.
Nie był w humorze. Od 13 sierpnia - nie był w humorze ni przez chwilę. Powinni lepiej panować nad sytuacją, tymczasem chaos nie przestawał się rozprzestrzeniać, a oni, oni wciąż byli bezradni, jak ślepe dzieci błądzące we mgle. Nie mieli mocy powstrzymać spadających gwiazd. - Musisz nas w końcu zaprosić do tych lasów na porządne polowanie - podjął słowa Ramseya. - Najlepiej zanim z nieba nagle runie księżyc i zniszczy te, które wciąż są zielone - sprecyzował, jakby od niechcenia, gdy temat zszedł na stolicę.  
- Połowa Kentu to zrujnowana pustynia, zupełnie jak Londyn. Połowa kraju to zrujnowana pustynia. Ponoć aby zbudować nowe, należy wpierw zniszczyć stare, więc to właśnie zrobimy. Zbudujemy nasz nowy świat na popiołach starego... może tylko... nieco bardziej dosłownych, niż to zaplanowaliśmy - zakończył ze zrezygnowaniem, obracając w dłoni soczysty owoc. Brzmiał, jakby próbował przekonać do tego samego siebie, ale w słowach tych wybrzmiewały tylko gorycz i złość. - Wciąż nie wiemy, ile czystej krwi straciliśmy - dodał z wyraźnym niezadowoleniem, liczba ofiar nie robiła na nim większego wrażenia, nie każde życie miało znaczenie, ale nikt nie zamierzał zamieniać stolicy w gnijący cmentarz - zwłaszcza w ledwie kilka miesięcy po tym, jak oficjalnie przeszedł w ręce Deirdre. - To nie ma sensu, musimy skoordynować działania. Wiecie, że również możecie liczyć na moje wsparcie, ale polityków, których czyny kończyły się na słowach wsparcia, już mieliśmy. Kraj musi pamiętać, kim jesteśmy.  - Fakt, że Ramsey i do niego zwrócił się w sprawie Londynu, był dla niego naturalny. Ale wiedział, że zostaną ocenieni za znacznie więcej, niżeli porządek na własnym podwórku. W pierwszej kolejności musleli zadbać o jedność tego, co każdemu z nich dawało władzę i wpływy. Byli jego najwierniejszymi. Najbardziej oddanymi. Apostołami jego bezgranicznej potęgi. -  I... Drew, co mam, do licha, z tym teraz zrobić? - spytał, odciągając w bok rękę z ogryzkiem po jabłku, na stole nie leżał odpowiedni talerzyk. Ten człowiek ewidentnie potrzebował żony.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Jadalnia 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier

Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next

Jadalnia
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach