Jadalnia
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Jadalnia
Przy wejściu do jadalni widoczne są duże, ciężkie drzwi, zdobione ornamentami, co wraz z ich masywnością nadaje im imponujący wygląd. Duże okna w jadalni są osadzone w grubych murach, które chronią przed zimnem i hałasem z zewnątrz. Okna są wykonane z ciemnego szkła, co wprowadza do jadalni tajemniczy klimat. Na parapetach okiennych ustawione są stare, kute świeczniki, które ożywiają przestrzeń swoim blaskiem. W powietrzu unosi się zapach drewna i wosku, który pochodzi od wielu świec, rozstawionych po całej jadalni. Świece o różnych rozmiarach i kształtach stoją na stole, na półkach, na komodach i innych elementach wystroju, a ich płomienie tańczą w powietrzu, tworząc ciepłe i przyjemne światło. W środku jadalni, na centralnym miejscu, stoi ciemnobrązowy stół, wykonany z ciężkiego drewna. Widać na nim wyraźne ślady czasu, otarcia, zadrapania i niejednolite barwy, co tylko dodaje mu uroku i charakteru. Pod blatem stołu znajdują się potężne nogi, wykonane z ciężkiego, ciosanego drewna, które zdają się mocno osadzone w podłodze. Nogi te są pokryte żłobieniami i zdobieniami. Stół jest otoczony przez wiele wysokich krzeseł, również z drewna, z wysokimi oparciami.
Próbowała nie czuć się winna sytuacji, w której się znalazła. Wiele zdarzeń i podjętych w pośpiechu decyzji zaprowadziło ją do tego miejsca. Bycie słabą i delikatną niczym skorupka nie wpisywało się w jej budowany przez lata obraz. Walczyła o bycie niezależną, mądrą w swych decyzjach, próbowała zaistnieć jako definicja autonomii. Choć jej myśli szukały ukojenia, odebrania wszelkich trosk, tak wnętrze, cała dusza poszukiwały wyjścia z labiryntu, w którym nieoczekiwanie się znalazła. Każdy krok wydawał się być pułapką, a każda decyzja – kolejną warstwą splątania. Jakaś część jej świadomości zaczęła już godzić się z faktem, że nigdy nie odzyska utraconych wspomnień, nigdy nie spojrzy na świat przez doświadczenie, które zdobyła i do końca swoich dni będzie głowić się nad ich sensem. Odetnij komuś palec u dłoni to pozostanie mu jeszcze dziewięć, odetnij nogę to nauczy się korzystać z protezy, zabierz wspomnienia, a… stworzy nowe? Lepsze? Silniejsze? A może wcale nie chodziło o to, by je odzyskać, lecz by pozwolić im odejść. Może właśnie w tej pustce, w braku przeszłości, tkwiła szansa na coś, czego wcześniej nie dostrzegała – na możliwość stworzenia nowej wersji siebie, bez balastu dawnych błędów i cierpień. Może prawdziwa siła kryła się nie w tym, by pamiętać, ale by potrafić zapomnieć i zacząć od nowa. Czy nie to wciąż powtarzał jej Drew, czy słowa wypowiedziane przez namiestnika Warwicshire nie miały pozostawić podobnego posmaku w jej ustach? Cierpkości zawiści i słodyczy nadziei? Skinęła głową nie mówiąc już ni słowa. Wiedziała, że obaj mieli rację, choć w tamtym momencie ich głosy brzmiały jak drwina z jej porażek. To oni, nie ona, widzieli w tej utracie szansę, podczas gdy ona ciągle tkwiła w rozpaczy za czymś, co już nie istniało. Drew mówił, że tylko poprzez zapomnienie można się uwolnić. Ramsey dodawał, że nowe wspomnienia są cenniejsze niż przeszłe. Ale ona… ona wciąż nie była gotowa na tę prawdę.
To na co była gotowa to przekuć własną torturę w coś bardziej wartościowego. Ważniejszego nie tylko dla niej samej, ale dla całego świata czarodziei. Czy nie robiła tak zawsze? Szukała nowego celu, gdy pierwszy okazywał się jedynie ślepym zaułkiem. Nigdy nie zależało jej na zadowalaniu innych, na spełnianiu wyimaginowanych oczekiwań, ale dziś czuła, że potrzebuje odnaleźć grunt. Grunt w wspólnej sprawie, wspólnym głosie. Zawsze była samotną siłą, wykuwającą własną drogę, lecz teraz widziała wyraźniej, że indywidualizm, którym tak długo się karmiła, może nie wystarczyć. Indywidualizm zaprowadził ją do tego miejsca. Jeśli miała odnaleźć nowy cel, to musiał być on większy niż ona – musiał obejmować coś, co przetrwa dłużej niż jej własne życie, coś za co będzie gotowa owe życie oddać.
Czy przysięgasz, że nigdy nie wyjawisz tajemnic i nie zdradzisz sojuszników Czarnego Pana? Poczuła jak zimny dreszcz przebiega jej po skórze, jak tłumiące się w niej emocje zaciskają mocniej krtań, jak oczy wyobraźni mkną ku niemożliwym scenariuszom. Czy przysięgasz, że nigdy nie sprzeciwisz się lojalności wobec jego sprawy? – Przysięgam – odparła nie odwracając spojrzenia od nieustępliwych oczu Drew. Linie magii płonęły wokół ich dłoni czyniąc jej słowa ostatecznymi. Nie mogła już cofnąć wypowiadanych słów, nie chciała ich cofnąć. Wiedziała, że to droga, którą powinna się kierować.
To na co była gotowa to przekuć własną torturę w coś bardziej wartościowego. Ważniejszego nie tylko dla niej samej, ale dla całego świata czarodziei. Czy nie robiła tak zawsze? Szukała nowego celu, gdy pierwszy okazywał się jedynie ślepym zaułkiem. Nigdy nie zależało jej na zadowalaniu innych, na spełnianiu wyimaginowanych oczekiwań, ale dziś czuła, że potrzebuje odnaleźć grunt. Grunt w wspólnej sprawie, wspólnym głosie. Zawsze była samotną siłą, wykuwającą własną drogę, lecz teraz widziała wyraźniej, że indywidualizm, którym tak długo się karmiła, może nie wystarczyć. Indywidualizm zaprowadził ją do tego miejsca. Jeśli miała odnaleźć nowy cel, to musiał być on większy niż ona – musiał obejmować coś, co przetrwa dłużej niż jej własne życie, coś za co będzie gotowa owe życie oddać.
Czy przysięgasz, że nigdy nie wyjawisz tajemnic i nie zdradzisz sojuszników Czarnego Pana? Poczuła jak zimny dreszcz przebiega jej po skórze, jak tłumiące się w niej emocje zaciskają mocniej krtań, jak oczy wyobraźni mkną ku niemożliwym scenariuszom. Czy przysięgasz, że nigdy nie sprzeciwisz się lojalności wobec jego sprawy? – Przysięgam – odparła nie odwracając spojrzenia od nieustępliwych oczu Drew. Linie magii płonęły wokół ich dłoni czyniąc jej słowa ostatecznymi. Nie mogła już cofnąć wypowiadanych słów, nie chciała ich cofnąć. Wiedziała, że to droga, którą powinna się kierować.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Detale dotyczące Krawego Theo, kamieni, tkwiącej w nich mocy, tajemniczego szmaragdu, bestii i złotowłosej piękności nie układały się w spójny obraz, ale przynajmniej zarysowali ogólny obraz. Niepokojący i trudny w ostatecznym zrozumieniu: musieli jednak zacząć działać, by odkrywać kolejne karty historii skrytej w mroku legend, niebezpiecznych artefaktów i bolesnych wizji. Najpierw jednak skorzystają z szerszej wiedzy Rycerzy Walpurgii; w myślach już planowała spotkanie, spisując listę spraw do załatwienia. Najchętniej zabrałaby się za to od razu, lecz spotkanie Śmierciożerców miało jeszcze jedną atrakcję.
Niewątpliwej urody, choć wątpliwej jakości. Deirdre obserwowała Lucindę uważnie, nie z przestrachem, raczej jak względnie interesującego pupila, ot, nowy, rasowy kociak, którym właściciel chce się pochwalić. Kątem oka widziała przerażająco sympatyczny uśmiech Ramseya - ledwie powstrzymała wzdrygnięcie, grymas ten nie pasował jej do Mulcibera i przywoływał raczej nieprzyjemne wspomnienia. Czasy się jednak zmieniały, ludzie, jak widać - z wyraźną pomocą Drew i jego magicznych umiejętności - także. Sama nie uważała zdrajczyni krwi za jedną z nich, takie kłamstwo mogło przejść gładko przez jej gardło, lecz mimo to nie zdecydowała się na to. Z jej sylwetki nie emanowała wrogość, raczej zdrowy dystans, szczery. Spodziewała się przeprosin, może głębszej refleksji, zamiast tego wybrzmiał tylko żal. Żal za tym, co zapomniane. Rozumiała Lucindę, poniekąd, ale nie potrafiła w pełni dostrzec wspaniałości dzieła Macnaira; aktualny obraz sytuacji ciągle był przesłonięty haniebną zdradą, na jaką zdecydowała się Selwyn. Zdradą, która przecież, gdzieś tam, pod klątwą, ciągle mogła się rozwijać, niezdrowo puchnąć. Do czasu kolejnego stanięcia naprzeciwko czystokrwistym ideałom lub...śmierci?
Była ciekawa, czy Lucinda zdecyduje się na złożenie Wieczystej Przysięgi. Nie sięgała po różdżkę, nie musiała, ale obserwowała stojących na środku pomieszczenia Śmierciożerców i blondynkę, wypowiadającą w końcu narzucone jej słowa. Krótkie i konkretne, opadające na złączone dłonie ciężarem ostateczności. Milczała, będą biernym świadkiem powiązania losu Lucindy z jej wiernością Czarnemu Panu, na zawsze. Ogniste linie Wieczystej Przysięgi zalśniły w półmroku pomieszczenia, roziskrzając dwie twarze, wydłużając padające na nie cienie, jak szarawe pieczęcie.
Pozwoliła magii wybrzmieć, w pełni; nie przerywała ciszy, która nastała po wypowiedzi Lucindy. Wstała dopiero po chwili, poprawiając przód sukni, po czym ominęła stół, podchodząc do czarodziejów.
- Wszystkiego dobrego na nowej drodze życia, w nowej rzeczywistości, Lucindo. Wśród ludzi, którzy będą dla ciebie opoką - musnęła jej ramię w przyjacielskim geście, pozwalając sobie w końcu na cień uśmiechu. Nie zamierzała ofiarowywać jej kobiecego wsparcia, wiedziała, że ma od tego lepsze wzorce, także w postaci krewnych Macnairów, choćby Iriny. - Powiadomię wszystkich o nadchodzącym spotkaniu - zwróciła się jeszcze do Ramseya i Drew; tego ostatniego wyminęła przy drzwiach, gdy już wychodziła. - Mam nadzieję, że naprawdę się przyda - powiedziała szeptem, tak, by tylko on był w stanie ją usłyszeć. - I że dostanę zaproszenie na ślub jako pierwsza - uśmiechnęła się lekko; nie wiedziała, jakie dokładnie dalekosiężne plany ma wobec Lucindy prywatnie, lecz nie było to istotne. Opuszczała Suffolk głęboko zamyślona nad tym, co czekało Śmierciożerców i Rycerzy Walpurgii w nadchodzących miesiącach. I nad rolą, jaką mogła w niedalekiej przyszłości odegrać dawna lady Selwyn.
| Dei zt
Niewątpliwej urody, choć wątpliwej jakości. Deirdre obserwowała Lucindę uważnie, nie z przestrachem, raczej jak względnie interesującego pupila, ot, nowy, rasowy kociak, którym właściciel chce się pochwalić. Kątem oka widziała przerażająco sympatyczny uśmiech Ramseya - ledwie powstrzymała wzdrygnięcie, grymas ten nie pasował jej do Mulcibera i przywoływał raczej nieprzyjemne wspomnienia. Czasy się jednak zmieniały, ludzie, jak widać - z wyraźną pomocą Drew i jego magicznych umiejętności - także. Sama nie uważała zdrajczyni krwi za jedną z nich, takie kłamstwo mogło przejść gładko przez jej gardło, lecz mimo to nie zdecydowała się na to. Z jej sylwetki nie emanowała wrogość, raczej zdrowy dystans, szczery. Spodziewała się przeprosin, może głębszej refleksji, zamiast tego wybrzmiał tylko żal. Żal za tym, co zapomniane. Rozumiała Lucindę, poniekąd, ale nie potrafiła w pełni dostrzec wspaniałości dzieła Macnaira; aktualny obraz sytuacji ciągle był przesłonięty haniebną zdradą, na jaką zdecydowała się Selwyn. Zdradą, która przecież, gdzieś tam, pod klątwą, ciągle mogła się rozwijać, niezdrowo puchnąć. Do czasu kolejnego stanięcia naprzeciwko czystokrwistym ideałom lub...śmierci?
Była ciekawa, czy Lucinda zdecyduje się na złożenie Wieczystej Przysięgi. Nie sięgała po różdżkę, nie musiała, ale obserwowała stojących na środku pomieszczenia Śmierciożerców i blondynkę, wypowiadającą w końcu narzucone jej słowa. Krótkie i konkretne, opadające na złączone dłonie ciężarem ostateczności. Milczała, będą biernym świadkiem powiązania losu Lucindy z jej wiernością Czarnemu Panu, na zawsze. Ogniste linie Wieczystej Przysięgi zalśniły w półmroku pomieszczenia, roziskrzając dwie twarze, wydłużając padające na nie cienie, jak szarawe pieczęcie.
Pozwoliła magii wybrzmieć, w pełni; nie przerywała ciszy, która nastała po wypowiedzi Lucindy. Wstała dopiero po chwili, poprawiając przód sukni, po czym ominęła stół, podchodząc do czarodziejów.
- Wszystkiego dobrego na nowej drodze życia, w nowej rzeczywistości, Lucindo. Wśród ludzi, którzy będą dla ciebie opoką - musnęła jej ramię w przyjacielskim geście, pozwalając sobie w końcu na cień uśmiechu. Nie zamierzała ofiarowywać jej kobiecego wsparcia, wiedziała, że ma od tego lepsze wzorce, także w postaci krewnych Macnairów, choćby Iriny. - Powiadomię wszystkich o nadchodzącym spotkaniu - zwróciła się jeszcze do Ramseya i Drew; tego ostatniego wyminęła przy drzwiach, gdy już wychodziła. - Mam nadzieję, że naprawdę się przyda - powiedziała szeptem, tak, by tylko on był w stanie ją usłyszeć. - I że dostanę zaproszenie na ślub jako pierwsza - uśmiechnęła się lekko; nie wiedziała, jakie dokładnie dalekosiężne plany ma wobec Lucindy prywatnie, lecz nie było to istotne. Opuszczała Suffolk głęboko zamyślona nad tym, co czekało Śmierciożerców i Rycerzy Walpurgii w nadchodzących miesiącach. I nad rolą, jaką mogła w niedalekiej przyszłości odegrać dawna lady Selwyn.
| Dei zt
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Jadalnia
Szybka odpowiedź