Bawialnia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Bawialnia
W tej części restauracji, która jest wiernie strzeżona przez portret rzymskiej bogini piękności Wenus, centralny punkt stanowi bawialnia. Znajdują się tu mniejsze i większe loże, o prywatności całkowitej bądź tylko pozornej, oraz porozrzucane między podestami stoliki. Właśnie przy nich siedząc można podziwiać cowieczorne występy dziewcząt Francisa, które za każdym razem zaskakują czymś widzów, nie ważne jak stałym bywalcem lokalu ktoś jest. Obsługa, ubrana w fatałaszki pobudzające fantazję, płynnie lawiruje między gośćmi, zbierając i roznosząc zamówienia, upewniając się jednocześnie, że każdy klient opuści bawialnię co najmniej zadowolony.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:49, w całości zmieniany 1 raz
| 6 grudnia
Grudzień nie rozpieszczał pogodą. Chłód doskwierał na każdym kroku, a przez to ochota na opuszczanie murów Chateau była jeszcze mniejsza. Ulicami miast przechadzały się postaci odziane w długie płaszcze, z kapturami zaciągniętymi na głowy, pragnące uchronić się przed kapryśną pogodą. Nadejście wiosny z pewnością poprawiłoby humor większości żyjących na tym świecie osób, jednak zima dopiero miała się rozpocząć. Choć niechętnie Mathieu opuszczał mury dworu, perspektywa wspólnego spędzenia czasu z bratem, jednocześnie Nestorem Rodu Rosier – Tristanem, napawała entuzjazmem. Nieczęsto panowie mieli okazję do wspólnych wyjść poza znane tereny czysto w celach rozrywkowych. Mathieu wiedział, jaki był cel ich wyprawy i nie buntował się. Wenus było pięknym miejscem, niezwykle okazałym i kuszącym. Przemyślanym w dosłownie każdym calu. Spełniało wymogi szerokiego grona odbiorców, jednak wyjątkowi goście mogli liczyć na specjalne względy.
Mathieu zsunął kaptur z głowy jeszcze przed wejściem. Jego wyraz twarzy był nieprzenikniony, beznamiętny. Nie wyrażał żadnych uczuć, ale taki właśnie był cały Mathieu. Kroczył zaraz za Tristanem, zmierzając w doskonale znanym kierunku. Nie widział potrzeby w prowadzeniu ich, ani wskazywaniu drogi. To nie była pierwsza wizyta Rosiera w tym miejscu, zapewne też nie ostatnia. W pomieszczeniu jak zawsze było ciepło i panowała przyjemna atmosfera. Właściciele dbali o lokal, na pierwszy rzut oka było widać, jak bardzo zależy im na renomie. Chwilę później znaleźli się w pomieszczeniu zwanym Bawialnią. Piękne kobiety tańczyły na podwyższeniu, kiedy Tristan i Mathieu kroczyli między stolikami, kierując swe kroki w stronę loży. Byli Lordami, zdecydowanie należało im się odpowiednie miejsce.
Mathieu usiadł, wcześniej pozbył się czarnego płaszcza. Wzrokiem przesunął po sali, gdzie między stolikami zwinnie przemieszczały się skąpo odziane panie, zawiesił go na chwilę na scenie, gdzie pokaz tańca najwyraźniej się rozpoczynał. Sam fakt, że znaleźli się właśnie w Wenus był jak najmniej podejrzany, takie wyprawy były zupełnie naturalna częścią ich życia. Po dłuższej chwili spojrzał jednak na Tristana.
- Nie sądziłem, że przyjdzie nam spędzić tu czas jeszcze w tym roku. – mruknął, uśmiechając się cwanie pod nosem. Alkohol bardzo szybko znalazł się na stoliku przy loży. Najwyraźniej ten wieczór miał być bardziej zaskakujący, niż Mathieu podejrzewał.
Grudzień nie rozpieszczał pogodą. Chłód doskwierał na każdym kroku, a przez to ochota na opuszczanie murów Chateau była jeszcze mniejsza. Ulicami miast przechadzały się postaci odziane w długie płaszcze, z kapturami zaciągniętymi na głowy, pragnące uchronić się przed kapryśną pogodą. Nadejście wiosny z pewnością poprawiłoby humor większości żyjących na tym świecie osób, jednak zima dopiero miała się rozpocząć. Choć niechętnie Mathieu opuszczał mury dworu, perspektywa wspólnego spędzenia czasu z bratem, jednocześnie Nestorem Rodu Rosier – Tristanem, napawała entuzjazmem. Nieczęsto panowie mieli okazję do wspólnych wyjść poza znane tereny czysto w celach rozrywkowych. Mathieu wiedział, jaki był cel ich wyprawy i nie buntował się. Wenus było pięknym miejscem, niezwykle okazałym i kuszącym. Przemyślanym w dosłownie każdym calu. Spełniało wymogi szerokiego grona odbiorców, jednak wyjątkowi goście mogli liczyć na specjalne względy.
Mathieu zsunął kaptur z głowy jeszcze przed wejściem. Jego wyraz twarzy był nieprzenikniony, beznamiętny. Nie wyrażał żadnych uczuć, ale taki właśnie był cały Mathieu. Kroczył zaraz za Tristanem, zmierzając w doskonale znanym kierunku. Nie widział potrzeby w prowadzeniu ich, ani wskazywaniu drogi. To nie była pierwsza wizyta Rosiera w tym miejscu, zapewne też nie ostatnia. W pomieszczeniu jak zawsze było ciepło i panowała przyjemna atmosfera. Właściciele dbali o lokal, na pierwszy rzut oka było widać, jak bardzo zależy im na renomie. Chwilę później znaleźli się w pomieszczeniu zwanym Bawialnią. Piękne kobiety tańczyły na podwyższeniu, kiedy Tristan i Mathieu kroczyli między stolikami, kierując swe kroki w stronę loży. Byli Lordami, zdecydowanie należało im się odpowiednie miejsce.
Mathieu usiadł, wcześniej pozbył się czarnego płaszcza. Wzrokiem przesunął po sali, gdzie między stolikami zwinnie przemieszczały się skąpo odziane panie, zawiesił go na chwilę na scenie, gdzie pokaz tańca najwyraźniej się rozpoczynał. Sam fakt, że znaleźli się właśnie w Wenus był jak najmniej podejrzany, takie wyprawy były zupełnie naturalna częścią ich życia. Po dłuższej chwili spojrzał jednak na Tristana.
- Nie sądziłem, że przyjdzie nam spędzić tu czas jeszcze w tym roku. – mruknął, uśmiechając się cwanie pod nosem. Alkohol bardzo szybko znalazł się na stoliku przy loży. Najwyraźniej ten wieczór miał być bardziej zaskakujący, niż Mathieu podejrzewał.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Ostatnio zmieniony przez Mathieu Rosier dnia 07.04.20 9:23, w całości zmieniany 2 razy
Dopiero, kiedy usiadł na miękkim fotelu, poczuł tak naprawdę, jak przestrzeń wokół zaczynała mu doskwierać. Piękne kobiety były piękne jak zawsze, słodki zapach ich perfum pieścił zmysły nie mniej przyjemnie, co zawsze, tak jak ich ciała nęciły równie kusząco. Póki jednak przedzierali się przez śnieg i deszcz, nad ich głowami biły błyskawice, a on nie był w stanie usłyszeć własnych myśli, ich ciężar mu nie doskwierał - dopiero teraz, gdy zasiadł naprzeciw Mathieu, zaczął się zastanawiać, jak właściwie powinien ubrać w słowa wszystko, co miał mu do powiedzenia. Nie podobała mu się ta rola. Nigdy o nią zresztą nie prosił, został nestorem nagle i na mocy decyzji, której nie mógł się przeciwstawić na oczach wszystkich najistotniejszych person szlacheckiego świata. Fakt, że dawało mu to władzę nad rodziną, nie był mu wcale wygodny. Oddałby za nich wszystko, co miał - za ich życie, za ich przyszłość, za ich wygodę. Bo to ród był tym, co mieli od zawsze i ród miał być tym, co postawią ponad swoje dobro. Oni wszyscy, Tristan przyjął zatem własne brzemię - a Mathieu musiał przyjąć swoje, taki był porządek wszechrzeczy. Podobno pierwszy raz był najtrudniejszy, potem przychodziło naturalne odrętwienie i większa przewidywalność reakcji. Był ledwie dwa lata starszy od swojego ciotecznego brata, to zbyt mało, by czuł się od niego bardziej doświadczony lub bardziej kompetentny. A jednak - musiał wejść w ofiarowaną mu rolę. Wciąż nic nie mówiąc, dziwnie nieswój, wysunął zza szaty papierośnicę, wyjmując zeń tytoń - i częstując nim swojego towarzysza, po chwili zaciągał się już nikotynowym dymem. Większość mijających ich dziewcząt znała go, lepiej lub gorzej, choć tak naprawdę nie bywał to już tak często jak niegdyś od dość dawna. Odkąd zabrał stąd Deirdre. Rozsiadł się w fotelu wygodniej, przeciągając wzrokiem za spojrzeniem Mathieu, ku tańczącym dziewczynom, w pozornie kocim rozleniwieniu. Potrzebował chwili, żeby zebrać rozrzucone myśli, znów stać się sobą. Stukot szklaneczek sprawił, że oderwał się od oparcia i sięgnął po butelkę, rozlewając alkohol do naczyń - gestem odprawiając dziewczynę, która się do tego przymierzała. Jedno ze szkieł pchnął w kierunku kuzyna. Nie oglądał się, szukając podejrzliwych uszu, znaczył w tym miejscu zbyt wiele, by je napotkać.
- Podejrzewam, że ten rok jeszcze zdąży cię zaskoczyć - mruknął z nutą goryczy w głosie, goryczy, która akcentowała jego niezadowolone myśli, których przecież rozmówca nie mógł być świadom. - Domyślasz się, że to wszystko nie dzieje się bez powodu. Zaprosiłem cię na to spotkanie, żeby z tobą porozmawiać - o naszej rodzinie, o naszej przyszłości. Czasy nie będą lżejsze, oboje jesteśmy w oku cyklonu - nie muszę ci tego tłumaczyć. Kiedy przed dwoma miesiącami przejąłem pierścień nestora, musiało to do mnie dotrzeć, wuj Llowell abdykował, mój ojciec zmarł, twój nie żyje od dawna. Zostaliśmy my. Już nie jako przyszłość rodu, jesteśmy tym, co dzieje się teraz. - Lada moment urodzi się jego pierwsze dziecko, kolejne pokolenie. - I musimy tę odpowiedzialność nie tylko przyjąć, ale i ponieść tak, by historia o nas nie zapomniała. Potrzebuję twojej pomocy, Mathieu. I chcę poprosić cię o coś większego, niż kiedykolwiek dotąd. - Nie czuł się z tym dobrze. Ale każde z nich uczone było tego samego - wzniesienia potrzeby rodu ponad potrzeby własne. Potrzebowali tylko czasu, by do tego dorosnąć i zrozumieć sens tych słów. Mathieu nie miał wyboru, nie tylko dlatego, że musiał spełnić życzenie Tristana - nie miał wyboru, bo zrodzony w rodzinie krwi błękitnej został go pozbawiony przy samym poczęciu. Żadne z nich tak naprawdę nigdy go nie miało.
- Podejrzewam, że ten rok jeszcze zdąży cię zaskoczyć - mruknął z nutą goryczy w głosie, goryczy, która akcentowała jego niezadowolone myśli, których przecież rozmówca nie mógł być świadom. - Domyślasz się, że to wszystko nie dzieje się bez powodu. Zaprosiłem cię na to spotkanie, żeby z tobą porozmawiać - o naszej rodzinie, o naszej przyszłości. Czasy nie będą lżejsze, oboje jesteśmy w oku cyklonu - nie muszę ci tego tłumaczyć. Kiedy przed dwoma miesiącami przejąłem pierścień nestora, musiało to do mnie dotrzeć, wuj Llowell abdykował, mój ojciec zmarł, twój nie żyje od dawna. Zostaliśmy my. Już nie jako przyszłość rodu, jesteśmy tym, co dzieje się teraz. - Lada moment urodzi się jego pierwsze dziecko, kolejne pokolenie. - I musimy tę odpowiedzialność nie tylko przyjąć, ale i ponieść tak, by historia o nas nie zapomniała. Potrzebuję twojej pomocy, Mathieu. I chcę poprosić cię o coś większego, niż kiedykolwiek dotąd. - Nie czuł się z tym dobrze. Ale każde z nich uczone było tego samego - wzniesienia potrzeby rodu ponad potrzeby własne. Potrzebowali tylko czasu, by do tego dorosnąć i zrozumieć sens tych słów. Mathieu nie miał wyboru, nie tylko dlatego, że musiał spełnić życzenie Tristana - nie miał wyboru, bo zrodzony w rodzinie krwi błękitnej został go pozbawiony przy samym poczęciu. Żadne z nich tak naprawdę nigdy go nie miało.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Obaj byli świadomi swoich obowiązków wobec Rodu, który prezentowali tak dumnie. Tristanowi przypadła trudniejsza rola, Mathieu mógł stać obok niego i ofiarować mu swoje wsparcie. Miał to szczęście, że jego brat nie naciskał na niego w wielu kwestiach, dawał mu wolną rękę, a Mathieu i tak postępował zgodnie z zasadami. Nie przypuszczał, że wizyta w tym miejscu ma inny cel niż rozrywka, nie miał pojęcia, że Nestor rodu podjął pewne kroki i zaczął działać. W pierwszej wersji Mathieu miał możliwość znalezienia odpowiedniej kobiety samemu i tego się trzymał, choć nie spieszyło mu się do ożenku. Owszem, w ostatnim czasie jedna Lady wpadła mu w oko i zawieruszyła się w jego myślach na dłuższą chwilę. Czy ją rozpatrywał, jako ewentualną kandydatkę na żonę? Ewentualnie. Uznał jednak, że ma czas i wolałby odwlec to jeszcze choć chwilę. Teraz jednak nie wiedział o zamiarach Tristana, żył w chwilowej nieświadomości, ciesząc wzrok pięknymi kobietami, które kręciły się wokół nich. Sięgnął do papierośnicy i poczęstował się, dym dość szybko rozszedł się po przestrzeni obok nich. Mathieu rozsiadł się wygodnie, przejmując uprzednio szklankę pchniętą w jego stronę. Zamoczył usta w alkoholu, zamyślając się chwilowo.
Uniósł brew słuchając słów padających z jego ust. To brzmiało jak solidny wstęp do poważniejszego tematu. Te kwestie nie były mu obce, doskonale to rozumiał. Teraz to oni stanowili Ród i to od nich zależało jak potoczą się jego losy, jaka przyszłość ich czeka. Naturalna kolej rzeczy, której nie mogli uniknąć. Uniósł brew ku górze, rzucając Tristanowi pytające spojrzenie. Chciał poprosić go o coś większego… Zadanie do spełnienia? Kolejne ryzykowne posunięcie? Setki myśli przebrnęło przez jego głowę. To nie tyczyło się spraw, którymi zajmowali się na co dzień, to dotyczyło całego rodu. Nie bez powodu Tristan zaczął przemowę od przypomnienia o obowiązkach, które winni byli spełniać, o tym, że to od nich zależy to, co stanie się w bliższej lub dalszej przyszłości.
- Wiesz, że niczego Ci nie odmówię. – odparł, lustrując go uważnym wzrokiem. Zaintrygował go, choć z jakiegoś powodu Mathieu nie potrafił rozgryźć jego zamiarów. Zaciągnął się ponownie tytoniowym domem, strzepując nadmiar popiołu do zdobionej popielnicy. Szklanka z alkoholem ponownie mignęła w jego dłoni, a trunek wlał się w jego gardło, rozgrzewając przełyk. Nie odmówiłby mu nigdy. Nie dlatego, że był Nestorem, a dlatego, że był jego bratem.
Uniósł brew słuchając słów padających z jego ust. To brzmiało jak solidny wstęp do poważniejszego tematu. Te kwestie nie były mu obce, doskonale to rozumiał. Teraz to oni stanowili Ród i to od nich zależało jak potoczą się jego losy, jaka przyszłość ich czeka. Naturalna kolej rzeczy, której nie mogli uniknąć. Uniósł brew ku górze, rzucając Tristanowi pytające spojrzenie. Chciał poprosić go o coś większego… Zadanie do spełnienia? Kolejne ryzykowne posunięcie? Setki myśli przebrnęło przez jego głowę. To nie tyczyło się spraw, którymi zajmowali się na co dzień, to dotyczyło całego rodu. Nie bez powodu Tristan zaczął przemowę od przypomnienia o obowiązkach, które winni byli spełniać, o tym, że to od nich zależy to, co stanie się w bliższej lub dalszej przyszłości.
- Wiesz, że niczego Ci nie odmówię. – odparł, lustrując go uważnym wzrokiem. Zaintrygował go, choć z jakiegoś powodu Mathieu nie potrafił rozgryźć jego zamiarów. Zaciągnął się ponownie tytoniowym domem, strzepując nadmiar popiołu do zdobionej popielnicy. Szklanka z alkoholem ponownie mignęła w jego dłoni, a trunek wlał się w jego gardło, rozgrzewając przełyk. Nie odmówiłby mu nigdy. Nie dlatego, że był Nestorem, a dlatego, że był jego bratem.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Skinął głową - ostrożnie i w zamyśleniu, nie tyle był w tym spotkaniu nieobecny, co nie potrafił być obecnym: nowa rola przyszła mu zadziwiająco łatwo, przed nim jako przed nestorem otwierały się drzwi dotąd pozamykane, znikała groźba starszyzny, przychodziła władza, ale władza pociągała za sobą również odpowiedzialność, co właśnie usiłował zaakceptować. Prośba - czy to naprawdę była prośba? - którą miał złożyć, wcale nie przychodziła mu łatwo. Owszem, miał rację, wiedział, że Mathieu zrobi wszystko: ale to bynajmniej nie sprawiało, by ta rozmowa miała stać się prostsza. Przeciwnie, była trudniejsza. Nie chciał dyktować życia Mathieu, nie czuł się ku temu władny, fakt był jednak taki, że pragnął w życiu wielu rzeczy, po które sięgnąć nie mógł. Tym, co mu wypadało, nieszczególnie się nigdy przejmował, jednak niekiedy dochodziły czynniki najmniej zależne od niego.
- Rozmawiałem z Amadeusem - odparł w końcu, wciąż nie przechodząc do sedna, ale to sedno wymagało zbudowania fundamentów, które sprawią, że stanie się zrozumiałe. I oczywiste jako jedyne słuszne rozwiązanie. Amadeus Crouch reprezentował ród jego matki, ród niegdyś będący przyjacielem Rosierów, najbliższym z nich, wspólnie toczyli wszak walki z Blackami i Carrowami. Później wszystko runęło - ich córka zamordowała najstarszą z sióstr Tristana, jego matka wyparła się domu własnego ojca, Crouchowie stali się im wrogami. Winowajczyni sporu została jednak wreszcie pogrzebana, zemsta dokonana, a topór można było porzucić. Sęk w tym, że wcale tego nie chcieli. Na Stonehenge przed paroma tygodniami zapadła decyzja, że podążą we wspólnym kierunku, że porzucą minione uprzedzenia i znów spojrzą w jedną stronę. To nie miało racji bytu. - Nic z tego nie będzie. Jakby mało było tego, że wysłali na rozmowę jego, nie nestora, nawet nie próbował załagodzić sporu. Z pamięci dla Marie, nie ukorzymy się przed nimi. Nawet nie skończył ze mną rozmowy, wstał i odszedł, wymawiając się ministerialnymi obowiązkami, jakby ich ciężar był istotniejszy od tego. Wciąż jesteśmy wpływowi, ale kiedy wiatr zawieje z nieodpowiedniej strony, możemy zostać zepchnięci na bok. Martwię się, Mathieu - Odetchnął, zaciągając się nikotynowym dymem, czuł, że słowa wydostają się z jego ust jak nieostrożny, wartki potok, nad którym przestał panować. Ale w tym szaleństwie tkwiła metoda, musiał ja tylko wydobyć, zacisnąć w garści.
- O Melisande i Fantine. Niebawem będą musiały opuścić nasz dom, nie będę mógł chronić ich wiecznie. Są piękne, zdolne i zachwycające, mają wielu adoratorów - jednak to nasza siła będzie gwarantem tego, jak potraktują je w przyszłym domu, jeśli nie dzisiaj, to za rok, dwa lub dziesięć. Sojusze są dzisiaj niepewne, zbyt wielu jest tchórzy. - Zbyt niewielu stanęło po stronie Lorda Voldemorta, zbyt wielu wciąż może się od niego odwrócić. Wykpią wtedy jego tytuły i choć zapłacą za to najwyższą cenę, nie chciał, by cokolwiek pociągnęło na dno również jego siostry. - Zawsze jednak pewne będą przyjaźnie z tymi, którzy sami przyjaciół mają niewielu - dodał po chwili, wcale się przy tym nie ożywiając. Nadchodziło najtrudniejsze. - Isabella Selwyn przyjmie twoje oświadczyny, łącząc nasze rodziny dość zaskakującym, ale koniecznym przymierzem. Świat się zmienia, a my zmuszeni jesteśmy zmienić się razem z nim. - Poniekąd był im to też winny, szybkie i oczywiste wyklęcie Alexandra poniekąd było mu ochroną. - Pomożemy wzmocnić im swoją pozycję, my - zyskamy za to ich wsparcie i wdzięczność. Nie będziemy musieli oglądać się więcej w przeszłość, co minęło, to nie wróci. - Krew jego matki zawsze była dla niego ważna - ale zdrady wybaczyć nie mógł. Nie chciał tego, dyktować Mathieu jego przyszłości; choć z łatwością przyzwyczaił się do sygnetu nestora, do pozycji usytuowanej nad własnym bratem - przywyknąć nie potrafił. I chyba tak naprawdę obawiał się jego reakcji, choć nie dał tego po sobie poznać - już nie mógł.
- Rozmawiałem z Amadeusem - odparł w końcu, wciąż nie przechodząc do sedna, ale to sedno wymagało zbudowania fundamentów, które sprawią, że stanie się zrozumiałe. I oczywiste jako jedyne słuszne rozwiązanie. Amadeus Crouch reprezentował ród jego matki, ród niegdyś będący przyjacielem Rosierów, najbliższym z nich, wspólnie toczyli wszak walki z Blackami i Carrowami. Później wszystko runęło - ich córka zamordowała najstarszą z sióstr Tristana, jego matka wyparła się domu własnego ojca, Crouchowie stali się im wrogami. Winowajczyni sporu została jednak wreszcie pogrzebana, zemsta dokonana, a topór można było porzucić. Sęk w tym, że wcale tego nie chcieli. Na Stonehenge przed paroma tygodniami zapadła decyzja, że podążą we wspólnym kierunku, że porzucą minione uprzedzenia i znów spojrzą w jedną stronę. To nie miało racji bytu. - Nic z tego nie będzie. Jakby mało było tego, że wysłali na rozmowę jego, nie nestora, nawet nie próbował załagodzić sporu. Z pamięci dla Marie, nie ukorzymy się przed nimi. Nawet nie skończył ze mną rozmowy, wstał i odszedł, wymawiając się ministerialnymi obowiązkami, jakby ich ciężar był istotniejszy od tego. Wciąż jesteśmy wpływowi, ale kiedy wiatr zawieje z nieodpowiedniej strony, możemy zostać zepchnięci na bok. Martwię się, Mathieu - Odetchnął, zaciągając się nikotynowym dymem, czuł, że słowa wydostają się z jego ust jak nieostrożny, wartki potok, nad którym przestał panować. Ale w tym szaleństwie tkwiła metoda, musiał ja tylko wydobyć, zacisnąć w garści.
- O Melisande i Fantine. Niebawem będą musiały opuścić nasz dom, nie będę mógł chronić ich wiecznie. Są piękne, zdolne i zachwycające, mają wielu adoratorów - jednak to nasza siła będzie gwarantem tego, jak potraktują je w przyszłym domu, jeśli nie dzisiaj, to za rok, dwa lub dziesięć. Sojusze są dzisiaj niepewne, zbyt wielu jest tchórzy. - Zbyt niewielu stanęło po stronie Lorda Voldemorta, zbyt wielu wciąż może się od niego odwrócić. Wykpią wtedy jego tytuły i choć zapłacą za to najwyższą cenę, nie chciał, by cokolwiek pociągnęło na dno również jego siostry. - Zawsze jednak pewne będą przyjaźnie z tymi, którzy sami przyjaciół mają niewielu - dodał po chwili, wcale się przy tym nie ożywiając. Nadchodziło najtrudniejsze. - Isabella Selwyn przyjmie twoje oświadczyny, łącząc nasze rodziny dość zaskakującym, ale koniecznym przymierzem. Świat się zmienia, a my zmuszeni jesteśmy zmienić się razem z nim. - Poniekąd był im to też winny, szybkie i oczywiste wyklęcie Alexandra poniekąd było mu ochroną. - Pomożemy wzmocnić im swoją pozycję, my - zyskamy za to ich wsparcie i wdzięczność. Nie będziemy musieli oglądać się więcej w przeszłość, co minęło, to nie wróci. - Krew jego matki zawsze była dla niego ważna - ale zdrady wybaczyć nie mógł. Nie chciał tego, dyktować Mathieu jego przyszłości; choć z łatwością przyzwyczaił się do sygnetu nestora, do pozycji usytuowanej nad własnym bratem - przywyknąć nie potrafił. I chyba tak naprawdę obawiał się jego reakcji, choć nie dał tego po sobie poznać - już nie mógł.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Sądził, że Wenus będzie miejscem, które odciągnie myśli od ponurych kwestii, jak to mieli w zwyczaju czynić. Nie spodziewał się, że Tristan chciał przejść na tak poważne tematy, można rzecz – wielkiej wagi. Był Nestorem, miał prawo pouczać Mathieu i informować go o swych obiekcjach. Był też jego bratem i wzorem do naśladowania, któremu młodszy Rosier nigdy nie będzie w stanie dorównać. W jego opinii bycie Nestorem wychodziło kuzynowi nadzwyczaj dobrze. To potężny obowiązek i niebywały ciężar zrzucony prosto na jego barki. Nikt nie twierdził, że będzie lekko, przyjemnie i swobodnie. Wychowali się w świadomości swego obowiązku wobec rodziny i robili wszystko co w ich mocy, aby Ród był silny, niezależny, potężny…
Rozmowa z Amodeusem… te słowa sprawiły, że w umyśle Mathieu zapaliła się kontrolna lampka. Nie sądził, by ten temat był dla Tristana przyjemnym, mając na uwadze niesnaski pomiędzy Rodami. Nie przerywał mu jednak wsłuchując się w jego słowa bardzo uważnie. Oba Rody weszły w niepożądany zatarg, jednak to Crouchowie rozpoczęli ten konflikt. Morderstwa z reguły były przyczyną sporów, choć w tym przypadku było to trudniejsze do rozstrzygnięcia, z uwagi na więzy rodzinny, które ich łączyły. Ta sytuacja pokazywała jedno, przyjaciół można mieć zawsze, podobnie jak sojuszników, jednak nie zna się ani dnia, ani godziny, kiedy odwrócą się i wbiją sztylet w plecy.
- Niebywała ignorancja z jego strony, nie wspominając o braku szacunku. – mruknął, analizując słowa Tristana. Amadeus nie miał dla niego czasu, podczas gdy poruszane tematy były tak istotne? Rosierowie znaczyli wiele, jednak i w te kwestie były bardzo kruche. Gdyby coś poszło nie tak… Mogliby wylądować tam, gdzie ani Tristan, ani tym bardziej Mathieu znaleźć się nie chcieli. – Jakoś temu zaradzimy, masz moje pełne wsparcie. – dodał jeszcze, kiwając głową w jego kierunku. Zamyślony ponownie zmoczył usta w alkoholu, a kiedy Tristan zaczął mówić o jego drogich kuzynkach… Mathieu domyślał się, dokąd zmierza ta rozmowa. To oni przedłużali nazwisko Rosier, to właśnie od nich zależało to, jak długo Ród przetrwa na tym świecie i jak długo będzie zachwycał. Melisande i Fantine zmienią nazwiska po zamążpójściu, staną się częścią innych Rodów, choć w ich żyłach nadal będzie pływała szlachetna krew rodu Rosier. Wszystko zależało od Tristana i Mathieu, a obowiązków nie można zaniechać, to byłoby karygodne.
Dziwny, nieco ironiczny uśmiech pojawił się na ustach Mathieu, kiedy Tristan wypowiedział nazwisko rodu, z którym mieli złączyć swe siły przymierzem, a jeszcze bardziej imię młodej Lady, która miała przyjąć jego oświadczyny. Pokrętny los, szaleńczy, ironiczny… Czy to nie właśnie Isabella Selwyn kilka tygodni wcześniej uraczyła go herbatą w jednym z lokali na Pokątnej? Zabawna historia.
- Pamiętam jak całkiem niedawno obiecałeś mi dać czas, na znalezienie odpowiedniej kandydatki. – mruknął, prostując się tylko po to, aby nachylić się bardziej w stronę kuzyna. Z jakiegoś powodu ciemne tęczówki Mathieu błyszczały nieodgadnionym blaskiem. – Przyznam szczerze… Nie starałem się w tej kwestii specjalnie. Kilka tygodni temu natknąłem się jednak na piękną lady o jasnych włosach, niepokornych oczach i ognistym charakterze. Miałem ochotę zaproponować właśnie ją… – dodał jeszcze, obracając szklankę w dłoni i zawieszając wzrok na alkoholu. Isabella Selwyn przeszła mu przez myśl, chciał nawet podsunąć ją Tristanowi w okolicach świat, aby rozważył tą kandydaturę. Los najwyraźniej wziął sprawy w swoje ręce i zdecydował za niego, a może to właśnie było przeznaczenie? Ciężko stwierdzić.
- Obyśmy się tylko nie sparzyli… Akceptuję Twoją decyzję. – powiedział jeszcze, unosząc szkło z alkoholem na znak małego toastu.
Rozmowa z Amodeusem… te słowa sprawiły, że w umyśle Mathieu zapaliła się kontrolna lampka. Nie sądził, by ten temat był dla Tristana przyjemnym, mając na uwadze niesnaski pomiędzy Rodami. Nie przerywał mu jednak wsłuchując się w jego słowa bardzo uważnie. Oba Rody weszły w niepożądany zatarg, jednak to Crouchowie rozpoczęli ten konflikt. Morderstwa z reguły były przyczyną sporów, choć w tym przypadku było to trudniejsze do rozstrzygnięcia, z uwagi na więzy rodzinny, które ich łączyły. Ta sytuacja pokazywała jedno, przyjaciół można mieć zawsze, podobnie jak sojuszników, jednak nie zna się ani dnia, ani godziny, kiedy odwrócą się i wbiją sztylet w plecy.
- Niebywała ignorancja z jego strony, nie wspominając o braku szacunku. – mruknął, analizując słowa Tristana. Amadeus nie miał dla niego czasu, podczas gdy poruszane tematy były tak istotne? Rosierowie znaczyli wiele, jednak i w te kwestie były bardzo kruche. Gdyby coś poszło nie tak… Mogliby wylądować tam, gdzie ani Tristan, ani tym bardziej Mathieu znaleźć się nie chcieli. – Jakoś temu zaradzimy, masz moje pełne wsparcie. – dodał jeszcze, kiwając głową w jego kierunku. Zamyślony ponownie zmoczył usta w alkoholu, a kiedy Tristan zaczął mówić o jego drogich kuzynkach… Mathieu domyślał się, dokąd zmierza ta rozmowa. To oni przedłużali nazwisko Rosier, to właśnie od nich zależało to, jak długo Ród przetrwa na tym świecie i jak długo będzie zachwycał. Melisande i Fantine zmienią nazwiska po zamążpójściu, staną się częścią innych Rodów, choć w ich żyłach nadal będzie pływała szlachetna krew rodu Rosier. Wszystko zależało od Tristana i Mathieu, a obowiązków nie można zaniechać, to byłoby karygodne.
Dziwny, nieco ironiczny uśmiech pojawił się na ustach Mathieu, kiedy Tristan wypowiedział nazwisko rodu, z którym mieli złączyć swe siły przymierzem, a jeszcze bardziej imię młodej Lady, która miała przyjąć jego oświadczyny. Pokrętny los, szaleńczy, ironiczny… Czy to nie właśnie Isabella Selwyn kilka tygodni wcześniej uraczyła go herbatą w jednym z lokali na Pokątnej? Zabawna historia.
- Pamiętam jak całkiem niedawno obiecałeś mi dać czas, na znalezienie odpowiedniej kandydatki. – mruknął, prostując się tylko po to, aby nachylić się bardziej w stronę kuzyna. Z jakiegoś powodu ciemne tęczówki Mathieu błyszczały nieodgadnionym blaskiem. – Przyznam szczerze… Nie starałem się w tej kwestii specjalnie. Kilka tygodni temu natknąłem się jednak na piękną lady o jasnych włosach, niepokornych oczach i ognistym charakterze. Miałem ochotę zaproponować właśnie ją… – dodał jeszcze, obracając szklankę w dłoni i zawieszając wzrok na alkoholu. Isabella Selwyn przeszła mu przez myśl, chciał nawet podsunąć ją Tristanowi w okolicach świat, aby rozważył tą kandydaturę. Los najwyraźniej wziął sprawy w swoje ręce i zdecydował za niego, a może to właśnie było przeznaczenie? Ciężko stwierdzić.
- Obyśmy się tylko nie sparzyli… Akceptuję Twoją decyzję. – powiedział jeszcze, unosząc szkło z alkoholem na znak małego toastu.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Skinął powoli głową, przytakując jego słowom; w istocie zawiadomił Amadeusa, nim ten odszedł, że oczekuje od niego stosownego listu, jednak nawet w momencie wypowiadania tych słów nie wierzył, że ten kiedykolwiek nadejdzie. Crouchowie nie chcieli pokoju - a oni mieli swoją dumę, którą i tak nadszarpnął, proponując im wycofanie się z konfliktu. Nie zamierzał do tego wracać, tak jak nie zamierzał dać im kolejnej szansy; wiedział, że jego zmarła siostra by tego pragnęła - miała serce ze złota - ale zrobił dla niej tyle, ile mógł. Nie mógł dłużej ignorować obelżywego zachowania ludzi, którzy pozwolili na jej śmierć. Którzy kryli jej morderczynię. Którzy nie dopilnowali swojej córki, ośmieszając siebie i sprowadzając na swoją rodzinę hańbę. Miał tę tajemnicę w zanadrzu, mógł ją wykorzystać w każdej chwili, Crouch wilkołakiem - to ci dopiero - ale szukanie z nimi zwady nie było tym, czego pragnął. Przestali go interesować jako potencjalni sojusznicy, stracili wartość jako dawni przyjaciele, byli też zbyt mało istotni jako wrogowie. Krzew róży był rozległy i sięgał daleko, mógł sięgnąć gdzie indziej: i znalazł już to, czego pragnął, w ognistym temperamencie niedocenianej dotąd salamandry. Salamandra pasowała do róży, nie tylko dlatego, że jedno i drugie lubiło czerwień, nie tylko dlatego, że róża kwitła na smoczej ziemi, nie tylko też dlatego, że oba te symbole były tak mdłe i nijakie na tle lwów, węży i żelaznych mieczy. Bliskie ziemi, niskie, oba piękne, ale budzące raczej zachwyt dam niż grozę tych, którzy bać się powinni. Nadszedł jednak czas, w którym czarodzieje będą musieli pojąć, że niektóre róże miały kolce ze stali, a niektóre salamandry potrafiły zapłonąć najprawdziwszym ogniem.
Obawiał się reakcji brata, jak widać niesłusznie, Mathieu potrzebował jedynie zachęty, by podjąć decyzję. Znali się - nie miał o tym pojęcia - ale to tylko lepiej, nie chciał go przecież do niczego zmuszać. Badawczo przyglądał się jego twarzy, kiedy komentował personalia swojej wybranki, wydawał się być zadowolony, słowa nie kontrastowały z mimiką twarzy.
- Zatem za waszą i naszą przyszłość - odparł, jego śladem unosząc lekko szklaneczkę, z której upił wyśmienitego trunku. Po raz pierwszy tego dnia smakował bez nieprzyjemnej goryczy, smakował odprężeniem, które wracało do tego miejsca. Odchylił głowę lekko w tył, wspierając na je na oparciu wygodnego fotela, dopiero teraz pozwalając przenieść sobie spojrzenie na kształty pobliskich kobiet. Nie patrzył na nie jednak zbyt długo, nie życzył sobie teraz ich towarzystwa. - Morgana nas sobie przedstawiła - Może bardziej ją jemu niż jego jej, ale to nie miało większego znaczenia - wydaje się mądrą i piękną kobietą. Zbyt cenną, by wykorzystać ją do niecnego fortelu, nie sądzę, by Selwynowie coś kombinowali. Nie znaczy to, że ufam im w pełni - takim jak oni ufać nie wolno. - Byli doskonałymi aktorami, tak o nich mówiono, kłamali, przybierali maski, wchodzili w role równie gładko i miękko, co Bulstrode'owie. Ale małżeństwo musiało przecież scementować to, co miało dopiero zaistnieć, niezależnie od kierujących nimi pobudek. Zaciągnął się papierosem, wypuszczając jego gryzący szary obłok w bok.
- Gdzie się poznaliście? - dopytał, ciekaw tej historii; nie wierzył w przypadki, Morgana mogła wepchnąć ją w ramiona Mathieu już wtedy - to przecież z jej strony wyszła ta inicjatywa. Ale chyba nieszczególnie mu to przeszkadzało. Na ostatnim szczycie nestorka Selwynów okazała siłę charakteru, była czarownicą, którą warto było mieć po swojej stronie.
Obawiał się reakcji brata, jak widać niesłusznie, Mathieu potrzebował jedynie zachęty, by podjąć decyzję. Znali się - nie miał o tym pojęcia - ale to tylko lepiej, nie chciał go przecież do niczego zmuszać. Badawczo przyglądał się jego twarzy, kiedy komentował personalia swojej wybranki, wydawał się być zadowolony, słowa nie kontrastowały z mimiką twarzy.
- Zatem za waszą i naszą przyszłość - odparł, jego śladem unosząc lekko szklaneczkę, z której upił wyśmienitego trunku. Po raz pierwszy tego dnia smakował bez nieprzyjemnej goryczy, smakował odprężeniem, które wracało do tego miejsca. Odchylił głowę lekko w tył, wspierając na je na oparciu wygodnego fotela, dopiero teraz pozwalając przenieść sobie spojrzenie na kształty pobliskich kobiet. Nie patrzył na nie jednak zbyt długo, nie życzył sobie teraz ich towarzystwa. - Morgana nas sobie przedstawiła - Może bardziej ją jemu niż jego jej, ale to nie miało większego znaczenia - wydaje się mądrą i piękną kobietą. Zbyt cenną, by wykorzystać ją do niecnego fortelu, nie sądzę, by Selwynowie coś kombinowali. Nie znaczy to, że ufam im w pełni - takim jak oni ufać nie wolno. - Byli doskonałymi aktorami, tak o nich mówiono, kłamali, przybierali maski, wchodzili w role równie gładko i miękko, co Bulstrode'owie. Ale małżeństwo musiało przecież scementować to, co miało dopiero zaistnieć, niezależnie od kierujących nimi pobudek. Zaciągnął się papierosem, wypuszczając jego gryzący szary obłok w bok.
- Gdzie się poznaliście? - dopytał, ciekaw tej historii; nie wierzył w przypadki, Morgana mogła wepchnąć ją w ramiona Mathieu już wtedy - to przecież z jej strony wyszła ta inicjatywa. Ale chyba nieszczególnie mu to przeszkadzało. Na ostatnim szczycie nestorka Selwynów okazała siłę charakteru, była czarownicą, którą warto było mieć po swojej stronie.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Mieli ogrom możliwości, aby pokazać innym jak potężnym Rodem są i jak bardzo róże mogą być niebezpieczne. Symbolika rodziny była istotna, bo choć Róże były piękne, pełne powabu, z pozoru delikatne, mogły sprawić ból, zadać cierpienie, bywały naprawdę niebezpieczne. Tristan jako Nestor musiał dbać o cały Ród, Mathieu jako jego brat i część tego rodu… zrobiłby dosłownie wszystko, aby go wesprzeć. Istotą było, aby współdziałali, wyrzekali się błędów i rośli w siłę. Rosierowie zasługiwali na to w pełni, aby być potęgą, o jakiej można jedynie pomarzyć. Ród Crouch popełnił błąd wchodząc z nimi w konflikt, bagatelizując ich znaczenie i wysyłając na rozmowę kogoś, kto… prawdę mówiąc nie potrafił zachować się w odpowiedni sposób. Konflikty się zdarzały, wiele rodów dosłownie nimi żyło, mając jedynie garstkę przyjaciół. Bezsensowym było gromadzenie niezliczonej ilości nieznaczących sojuszników – trzeba było dobrać ich tak, aby wzmocnili potęgę. Selwynowie odradzali się jak Feniks z popiołów, powracając na właściwą ścieżkę.
- Owszem, jest piękna, przyciąga też uwagę. – odparł na jego słowa, a pustka szklanka stuknęła o blat stolika, kiedy zagaszał papierosa w popielnicy. Przyglądał się przez chwilę wąskiej ścieżce dymu, które unosiła się ledwie przez kilka sekund, a później rozproszyła się powietrzu. – Mają za dużo do stracenia, żeby teraz kombinować. Morgana z pewnością nie podjęłaby tego ryzyka. – dodał jeszcze, przesuwając wzrokiem na Tristana. Rób Selwyn chciał wrócić do łask i zyskać przychylność pozostałych rodów o podobnych poglądach. Nestorka nie podjęłaby próby kombinowania, ani tym bardziej kłamliwej zdrady, bo wtedy nie byłoby dla nich najmniejszego ratunku. Na pewno miała tego świadomość. Nie była głupia i postępowała zgodnie z własnymi poglądami.
- Kierowałem się z Nokturna do Gringotta, zaczęła się ulewa, ciężko było się przemieszczać. Wstąpiłem do kawiarni, żeby przeczekać, napić się czegoś ciepłego. Wpadła na mnie, oblewając herbatą, a raczej została pchnięta, zapewne nieumyślnie, przez jakiegoś narwanego młodzika. – opowiedział w skrócie. – Zaprosiłem ją do stolika, jej dwórka nie była specjalnie zachwycona. – dodał jeszcze, prychając lekko. To głupia historia, nie było w niej nic niesamowitego, nie sądził też, aby Morgana mogła wymyślić coś takiego. Skąd mogła wiedzieć, że rozpęta się tak ciężka ulewa? Tego nie dało się przewidzieć, nie w dzisiejszych czasach. – Nic zaskakującego, bracie. – mruknął, spoglądając najpierw na Tristana, a później na szklankę z nowym alkoholem. Nawet nie zauważył, kiedy ponownie znalazł się w niej płyn.
- Powinniśmy częściej wychodzić wspólnie. – mruknął, rozsiadając się jeszcze wygodniej. Mogli właściwie robić co chcieli, choć nie mieli zbyt dużo czasu. Mathieu pochłonięty pracą całkowicie nie chciał zaniedbywać przypadkiem swych obowiązków.
- Owszem, jest piękna, przyciąga też uwagę. – odparł na jego słowa, a pustka szklanka stuknęła o blat stolika, kiedy zagaszał papierosa w popielnicy. Przyglądał się przez chwilę wąskiej ścieżce dymu, które unosiła się ledwie przez kilka sekund, a później rozproszyła się powietrzu. – Mają za dużo do stracenia, żeby teraz kombinować. Morgana z pewnością nie podjęłaby tego ryzyka. – dodał jeszcze, przesuwając wzrokiem na Tristana. Rób Selwyn chciał wrócić do łask i zyskać przychylność pozostałych rodów o podobnych poglądach. Nestorka nie podjęłaby próby kombinowania, ani tym bardziej kłamliwej zdrady, bo wtedy nie byłoby dla nich najmniejszego ratunku. Na pewno miała tego świadomość. Nie była głupia i postępowała zgodnie z własnymi poglądami.
- Kierowałem się z Nokturna do Gringotta, zaczęła się ulewa, ciężko było się przemieszczać. Wstąpiłem do kawiarni, żeby przeczekać, napić się czegoś ciepłego. Wpadła na mnie, oblewając herbatą, a raczej została pchnięta, zapewne nieumyślnie, przez jakiegoś narwanego młodzika. – opowiedział w skrócie. – Zaprosiłem ją do stolika, jej dwórka nie była specjalnie zachwycona. – dodał jeszcze, prychając lekko. To głupia historia, nie było w niej nic niesamowitego, nie sądził też, aby Morgana mogła wymyślić coś takiego. Skąd mogła wiedzieć, że rozpęta się tak ciężka ulewa? Tego nie dało się przewidzieć, nie w dzisiejszych czasach. – Nic zaskakującego, bracie. – mruknął, spoglądając najpierw na Tristana, a później na szklankę z nowym alkoholem. Nawet nie zauważył, kiedy ponownie znalazł się w niej płyn.
- Powinniśmy częściej wychodzić wspólnie. – mruknął, rozsiadając się jeszcze wygodniej. Mogli właściwie robić co chcieli, choć nie mieli zbyt dużo czasu. Mathieu pochłonięty pracą całkowicie nie chciał zaniedbywać przypadkiem swych obowiązków.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Jego dłoń przylgnęła do brody, drapiąc jej skórę, gdy wsłuchiwał się w słowa Mathieu; sposób, w jaki mówił o tej dziewczynie nie tylko dobrze wróżył, ale i dawał poczucie ulgi, które znacznie upraszczało tę rozmowę. Nie był pewien, jak jego kuzyn zareaguje na wizję bliskiej żeniaczki, fakt, iż personalia wybranki wybitnie mu odpowiadały, był mu tylko na rękę. Nie dziwił się temu zresztą szczególnie, w jego słowach nie było czczych pochwał, Isabella naprawdę sprawiała wrażenie pięknej i subtelnej damy, która nie przyniesie wstydu ani samemu Mathieu ani nazwisku, które przyjmie. Wkrótce.
- Nie jest głupia - przytaknął Mathieu, miał o niej mieszane zdanie, podczas szczytu w Stonehege mocno między nimi zazgrzytało, ale ostatecznie wydaliła ze swej rodziny człowieka, który szarpnął się na jego dobre imię. Wiedziała, od której strony wieje wiatr - i ku której stronie należy się zwrócić. Po żadnym innym rodzie nie spodziewałby się co prawda fortelu niesionego przez kobietę, ale ród, w którym kobieta sama przejęła władzę, wydawał się grać według własnych zasad. Umilkł jednak, gdy kuzyn zabrał głos, roztaczając przed nim wizję swojego spotkania z przyszłą żoną. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że owe bardzo przypadkowe popchnięcie niekoniecznie rzeczywiście było dziełem przypadku, ale nie miało to w tej opowieści większego znaczenia. Małżeństwo zbudowane na zauroczeniu miało szansę stać się trwalsze niż takie, które bazowałoby jedynie na przymusie - mniej ze strony Mathieu, który przecież nie miał powodów do obaw, bardziej z jej. Nie był pewien, czy wiedziała o jego zamiarach, kiedy stawił się w ich pałacu - a jeśli wiedziała, to bardzo dobrze się z tym kryła.
- Dość osobliwe pierwsze spotkanie - skomentował krótko, czy od dam nie wymagano raczej gracji, powabu i wdzięku, czy nie nakazywano im przybierać postaci eterycznych, odrealnionych istot, których mężczyźni będą pragnąć jak słodkiego i nieuchwytnego snu, i czy nie było to tak dalekie od niezdarnego zalania przyszłego męża... herbatą. Wierzył, że popchnięcie odgrywało w tym pierwsze skrzypce, rozmawiał z nią przecież, widział jej grację i czar. - Ale skoro jej dwórka już cię zna, twoje zadanie powinno być prostsze. Nie zwlekaj z tym, zaręczyny powinny się ziścić przed końcem roku. Morgana zaaranżuje odpowiedni moment. - Zobaczymy, co ze ślubem, później; powinni zdążyć się bliżej poznać, a Isabella oswoić z nową rolą. Muszą mieć przecież absolutną pewność, że była odpowiednią kandydatką.
Miał rację, spędzali za mało czasu razem; wojna, którą toczyli, zobowiązania, które mieli i rezerwat, który w dobie anomalii był zbyt niebezpieczny, podatny na wypadki. Pokręcił przecząco głową.
- Pomyśleć, że kiedyś sądziłem, że nestor może robić, co chce - odparł z cichym westchnieniem, w rzeczy samej miał teraz nałożonych na siebie więcej obowiązków i więcej ograniczeń, niż kiedykolwiek wcześniej. Władza pociągała za sobą odpowiedzialność, której nie można było lekceważyć. Odpowiedzialność za rodzinę. - Zabaw się dziś, Mathieu. Wiedzą, że mają się tobą zająć - skinął głową na pobliską dziewczynę, o złotowłosej piękności słyszał dużo dobrego. Nie miała być dzisiaj dla niego sama, ale najwyraźniej jej przyjaciółki zostały w prywatnych komnatach. Słono za to zapłacił. - To będzie ciężka końcówka roku - Decyzje co do własnej przyszłości nie przychodziły łatwo, dobrze o tym wiedział.
- Nie jest głupia - przytaknął Mathieu, miał o niej mieszane zdanie, podczas szczytu w Stonehege mocno między nimi zazgrzytało, ale ostatecznie wydaliła ze swej rodziny człowieka, który szarpnął się na jego dobre imię. Wiedziała, od której strony wieje wiatr - i ku której stronie należy się zwrócić. Po żadnym innym rodzie nie spodziewałby się co prawda fortelu niesionego przez kobietę, ale ród, w którym kobieta sama przejęła władzę, wydawał się grać według własnych zasad. Umilkł jednak, gdy kuzyn zabrał głos, roztaczając przed nim wizję swojego spotkania z przyszłą żoną. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że owe bardzo przypadkowe popchnięcie niekoniecznie rzeczywiście było dziełem przypadku, ale nie miało to w tej opowieści większego znaczenia. Małżeństwo zbudowane na zauroczeniu miało szansę stać się trwalsze niż takie, które bazowałoby jedynie na przymusie - mniej ze strony Mathieu, który przecież nie miał powodów do obaw, bardziej z jej. Nie był pewien, czy wiedziała o jego zamiarach, kiedy stawił się w ich pałacu - a jeśli wiedziała, to bardzo dobrze się z tym kryła.
- Dość osobliwe pierwsze spotkanie - skomentował krótko, czy od dam nie wymagano raczej gracji, powabu i wdzięku, czy nie nakazywano im przybierać postaci eterycznych, odrealnionych istot, których mężczyźni będą pragnąć jak słodkiego i nieuchwytnego snu, i czy nie było to tak dalekie od niezdarnego zalania przyszłego męża... herbatą. Wierzył, że popchnięcie odgrywało w tym pierwsze skrzypce, rozmawiał z nią przecież, widział jej grację i czar. - Ale skoro jej dwórka już cię zna, twoje zadanie powinno być prostsze. Nie zwlekaj z tym, zaręczyny powinny się ziścić przed końcem roku. Morgana zaaranżuje odpowiedni moment. - Zobaczymy, co ze ślubem, później; powinni zdążyć się bliżej poznać, a Isabella oswoić z nową rolą. Muszą mieć przecież absolutną pewność, że była odpowiednią kandydatką.
Miał rację, spędzali za mało czasu razem; wojna, którą toczyli, zobowiązania, które mieli i rezerwat, który w dobie anomalii był zbyt niebezpieczny, podatny na wypadki. Pokręcił przecząco głową.
- Pomyśleć, że kiedyś sądziłem, że nestor może robić, co chce - odparł z cichym westchnieniem, w rzeczy samej miał teraz nałożonych na siebie więcej obowiązków i więcej ograniczeń, niż kiedykolwiek wcześniej. Władza pociągała za sobą odpowiedzialność, której nie można było lekceważyć. Odpowiedzialność za rodzinę. - Zabaw się dziś, Mathieu. Wiedzą, że mają się tobą zająć - skinął głową na pobliską dziewczynę, o złotowłosej piękności słyszał dużo dobrego. Nie miała być dzisiaj dla niego sama, ale najwyraźniej jej przyjaciółki zostały w prywatnych komnatach. Słono za to zapłacił. - To będzie ciężka końcówka roku - Decyzje co do własnej przyszłości nie przychodziły łatwo, dobrze o tym wiedział.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Wstąpienie w związek małżeński nie było jego marzeniem. Z jednej strony nie chciał mieć ani żony, ani dzieci, z uwagi na fakt, że przywiązanie istniało bez względu na wszystko. Mathieu podjął się niebezpiecznej pracy, przebywanie w otoczeniu smoków nigdy nie było prostym zadaniem, w końcu jego ojciec zginął wykonując swój zawód. On sam nie chciał iść w jego ślady, nie chciał zawieść żony, ani tym bardziej dzieci. Wychował się przecież bez ojca, wiedział jak to jest, kiedy brakuje jednego rodzica. Z drugiej strony… było tak, jak powiedział Tristan. To był jego obowiązek wobec Rodu, który musiał spełnić. Zawsze ród stawiał na pierwszym miejscu, był jego priorytetem i dlatego właśnie rozumiał decyzję Nestora. Mimo swoich obaw, a raczej niepewności musiał podjąć taką decyzję.
To spotkanie było w rzeczy samej osobliwe. Mathieu nie wnikał czy Nestorka rodu Selwyn maczała w tym palce czy faktycznie napotkanie na drodze w Słodkiej Próżności Isabelli było dziełem przypadku. Jasnowłosa dama zdecydowanie przypadła mu do gustu, miała w sobie coś, czego winien pożądać każdy, a już na pewno pragnął tego Mathieu. Zauważył, że była niepokorna, miała w sobie ogień ciężki do ujarzmienia, jednak nie wątpił w to, że jej rodzice wychowali ją w odpowiedni sposób i będzie wiedziała, jaką drogą powinna podążać u boku przyszłego męża.
- Zrobię to jeszcze przed świętami, jeśli będzie taka możliwość. – odparł na jego słowa. Nie wątpił w to, że Morgana znajdzie dla nich odpowiedni moment. Właściwie Mathieu nie do końca wiedział w jaki sposób powinien postąpić, czy powinien pójść w klasykę czy zdać się na intuicję i zaimponować młodej lady coś nie do końca konwencjonalnego. Niespecjalnie znał się na kobietach, ale wątpił, żeby Isabella była zadowolona z czegoś zupełnie przewidywalnego. Będzie musiał przemyśleć kwestię zaręczyn, choć nie zamierzał z tym zwlekać.
Cwany uśmiech pojawił się na twarzy Mathieu, gdy Tristan dał jasno do zrozumienia, że celem dzisiejszej wizyty była głównie rozrywka młodszego mężczyzny. Skinął głową obserwując blondynkę, która najwyraźniej miała się nim dzisiaj zająć. Nigdy nie należał do powściągliwych w tych kwestiach, a skoro już miał ku temu okazję, zamierzał ją wykorzystać. Kobieta przylgnęła do niego, a on nie oponował w tej kwestii.
- To tylko kolejny przystanek na naszej drodze. – mruknął jeszcze w odpowiedzi na jego słowa. Ciężka końcówka roku być może przyniesie im szczęście z początkiem kolejnego. Nie mogli wiedzieć jaka czekała ich przeszłość, jednak warto było podejmować decyzje, które mogą wpłynąć pozytywnie na wszystko z nimi związane. Wystarczyło wykorzystywać szanse i stawiać na odpowiednie karty. Oby kolejny rok był znacznie lepszy od poprzedniego.
To spotkanie było w rzeczy samej osobliwe. Mathieu nie wnikał czy Nestorka rodu Selwyn maczała w tym palce czy faktycznie napotkanie na drodze w Słodkiej Próżności Isabelli było dziełem przypadku. Jasnowłosa dama zdecydowanie przypadła mu do gustu, miała w sobie coś, czego winien pożądać każdy, a już na pewno pragnął tego Mathieu. Zauważył, że była niepokorna, miała w sobie ogień ciężki do ujarzmienia, jednak nie wątpił w to, że jej rodzice wychowali ją w odpowiedni sposób i będzie wiedziała, jaką drogą powinna podążać u boku przyszłego męża.
- Zrobię to jeszcze przed świętami, jeśli będzie taka możliwość. – odparł na jego słowa. Nie wątpił w to, że Morgana znajdzie dla nich odpowiedni moment. Właściwie Mathieu nie do końca wiedział w jaki sposób powinien postąpić, czy powinien pójść w klasykę czy zdać się na intuicję i zaimponować młodej lady coś nie do końca konwencjonalnego. Niespecjalnie znał się na kobietach, ale wątpił, żeby Isabella była zadowolona z czegoś zupełnie przewidywalnego. Będzie musiał przemyśleć kwestię zaręczyn, choć nie zamierzał z tym zwlekać.
Cwany uśmiech pojawił się na twarzy Mathieu, gdy Tristan dał jasno do zrozumienia, że celem dzisiejszej wizyty była głównie rozrywka młodszego mężczyzny. Skinął głową obserwując blondynkę, która najwyraźniej miała się nim dzisiaj zająć. Nigdy nie należał do powściągliwych w tych kwestiach, a skoro już miał ku temu okazję, zamierzał ją wykorzystać. Kobieta przylgnęła do niego, a on nie oponował w tej kwestii.
- To tylko kolejny przystanek na naszej drodze. – mruknął jeszcze w odpowiedzi na jego słowa. Ciężka końcówka roku być może przyniesie im szczęście z początkiem kolejnego. Nie mogli wiedzieć jaka czekała ich przeszłość, jednak warto było podejmować decyzje, które mogą wpłynąć pozytywnie na wszystko z nimi związane. Wystarczyło wykorzystywać szanse i stawiać na odpowiednie karty. Oby kolejny rok był znacznie lepszy od poprzedniego.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Wiedział, że to trudne, sam nadszarpnął cierpliwość rodziny zwlekając ze ślubem, później długo starając się o rękę swojej żony. Podjęcie podobnej decyzji przychodziło z trudem, kiedy wokół jawiło się tak wiele pokus: kluczem do zachowania w tym wszystkim rozsądku było uświadomienie sobie, że żadna z tych pokus po ślubie nie musiała znikać. Potrzebowali dzieci zrodzonych z krwi Rosierów i krwi Selwynów. Nic więcej potrzebne im nie było - to od Mathieu zależeć miał nie tylko kształt jego małżeństwa, ale też przyszłość i życie jego pięknej żony. Ich wspólna przyszłość, niezależnie od tego co zrobi, Isabella przyjmie jego oświadczyny, bo tego wymagać będzie od niej Morgana. Nie czuł się na miejscu mówić mu cokolwiek więcej, kroczyli tą ścieżką wspólnie. Wspólnie popełniali błędy i wspólnie od nich uciekali. Wspólnie podejmowali ryzyko i wspólnie z tym ryzykiem igrali. Ktoś starszy od niego udzieliłby pewnie w tym miejscu paru rad, ale on ich dla swojego brata nie miał. Brakowało mu lat, by darzyć innych mądrością - sam chętnie by takiej posłuchał.
- Będzie - odparł na jego słowa spokojnie, unosząc szklankę alkoholu - i dopijając ostatni łyk; zgasił niedopałek w pobliskiej popielnicy. W jego głosie pobrzmiewała pewność, Morganie zależało na jak najszybszym załatwieniu sprawy. Nie dziwił się temu, jeśli Selwynowie chcieli wrócić do gry, musieli uderzyć szybko i natarczywie. Wieść o tym, że zaręczyny mogą zostać zaaranżowane w ciągu najbliższych dwóch tygodni, powinna się spotkać raczej z jej entuzjazmem. Z ich strony tym bardziej nie było ku temu przeszkód. Miał przecież prawo zrobić to na własnych zasadach, a podczas własnego ślubu powinien być jedyną osobą dyktującą warunki.
- Obyś się nie mylił - dodał już mimochodem, śledząc wzrokiem ruch złotowłosej piękności. Odnalazł jej spojrzenie, skinąwszy głową; oni już skończyli, podwoje rozkoszy mogły zostać uchylone. Wątpliwości - musiały zniknąć, to nie był na nie czas, nie było miejsce. Decyzja została podjęta, a kości rzucone, sojusz został przypieczętowany. Reszta - była tylko formalnością, scenariuszem, który aktorzy zobowiązali się w całości ziścić. Nie wiedział, ile Morgana powiedziała dotąd Isabelli i szczerze powiedziawszy nieszczególnie go to interesowało. Nie mogła odmówić. Leniwie wstał, obchodząc stolik obok Mathieu, któremu położył dłoń na ramieniu w pożegnalnym geście. - Widzimy się na kolacji - Przez ramię ostatni raz obejrzał się na dziewczynę, wierząc, że miała do zaoferowania to, za co zapłacił - podobnie, jak jej przyjaciółki. Wkrótce się oddalił, pozostawiając ich samym sobie; z powrotem zarzucił na ramiona wciąż wilgotny płaszcz, wychodząc na wciąż brudne i mokre od deszczu ulice, na niekończącą się burzę, której gromy wciąż wywoływały u niego niepokój.
zt x2
- Będzie - odparł na jego słowa spokojnie, unosząc szklankę alkoholu - i dopijając ostatni łyk; zgasił niedopałek w pobliskiej popielnicy. W jego głosie pobrzmiewała pewność, Morganie zależało na jak najszybszym załatwieniu sprawy. Nie dziwił się temu, jeśli Selwynowie chcieli wrócić do gry, musieli uderzyć szybko i natarczywie. Wieść o tym, że zaręczyny mogą zostać zaaranżowane w ciągu najbliższych dwóch tygodni, powinna się spotkać raczej z jej entuzjazmem. Z ich strony tym bardziej nie było ku temu przeszkód. Miał przecież prawo zrobić to na własnych zasadach, a podczas własnego ślubu powinien być jedyną osobą dyktującą warunki.
- Obyś się nie mylił - dodał już mimochodem, śledząc wzrokiem ruch złotowłosej piękności. Odnalazł jej spojrzenie, skinąwszy głową; oni już skończyli, podwoje rozkoszy mogły zostać uchylone. Wątpliwości - musiały zniknąć, to nie był na nie czas, nie było miejsce. Decyzja została podjęta, a kości rzucone, sojusz został przypieczętowany. Reszta - była tylko formalnością, scenariuszem, który aktorzy zobowiązali się w całości ziścić. Nie wiedział, ile Morgana powiedziała dotąd Isabelli i szczerze powiedziawszy nieszczególnie go to interesowało. Nie mogła odmówić. Leniwie wstał, obchodząc stolik obok Mathieu, któremu położył dłoń na ramieniu w pożegnalnym geście. - Widzimy się na kolacji - Przez ramię ostatni raz obejrzał się na dziewczynę, wierząc, że miała do zaoferowania to, za co zapłacił - podobnie, jak jej przyjaciółki. Wkrótce się oddalił, pozostawiając ich samym sobie; z powrotem zarzucił na ramiona wciąż wilgotny płaszcz, wychodząc na wciąż brudne i mokre od deszczu ulice, na niekończącą się burzę, której gromy wciąż wywoływały u niego niepokój.
zt x2
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
1 marca
Nowe, nowe, idzie nowe! Zacieram ręce i cieszę się jak dzieciak podekscytowany wyjątkowo fikuśną zabawką. Porównanie oczywiście jest nie na miejscu i zaraz posypię sobie głowę popiołem, choć dziś nie środa, ale wpierw muszę zakończyć właściwie etap ekscytacji. Uwielbiam moment wymiany magicznych fluidów, miłosnej energii, którą niekoniecznie starsze, acz bardziej doświadczone kapłanki przekazują dziewczętom, dopiero wkraczającym rozkołysanym krokiem w duszne arkana sztuki uwodzenia. Wprowadzenie to niemalże inicjacja, czego pilnuję osobiście, nie kryjąc zresztą przyjemności. To duża satysfakcja, móc obserwować przemianę: z poczwarki w motyla na przykład, choć glow up we wnętrzach Wenus dokonuje się na nieco innych zasadach. Moje panny po prostu dojrzewają do swej roli, każda ma swoją historię i swoje tempo, ale efekty, och, dla nich naprawdę warto studzić zapał i wstrzymać się z pragnieniem. Są piękne, bo są niesamowicie tego pewne. Ja doskonalę widzę ich defekty, rujnujące szanse na karierę w modelingu u klasycznego malarza. Fanny ma odstające uszy, Greta zbyt obfite kształty, Augustyna nieproporcjonalne piersi, a Zelmira twarz jakąś taką całkiem odbiegającą od kanonów urody lubianej na Wyspach. Ale tutaj wszystkie są piękne i zjawiskowe, wcale nie przykryte szpachlą pudru i innych mazideł. Wystarczy że błysną zębami i odsłonią kawałek uda, to działa, ta drapieżność i przekonanie, że nikt się nie oprze. Mężczyznom tu wiele się wydaje, także to, że to oni są zdobywcami, samcami, którzy rywalizują ze sobą na zawartość testosteronu - większe bzdury to tylko w podręcznikach do dobrych manier. To bardzo wdzięczne, śledzić maskulinistyczne przywiązanie do cech, które tych samych panów odrzucają we własnych żonach. I nie, to żadna rozwiązłość i wyuzdanie, mówię o przymiotach nieprzeczących cnocie. O śmiałości. Posiadaniu własnego zdania. Zaradności. Im to bozia zdecydowanie rączki dała, a razem z nimi błogosławieństwo robienia rzeczy; takiego dobrego zdania, jak o mych tutkach nie mam nawet o sobie - no błagam.
A dziś zapraszam do wejścia w ten układ nowe panie i bodajże jednego młodzieńca: czuję już w kościach produktywność i obfitujące we wrażenia popołudnie. Nic nie jest ostateczne, ale podlotki robią na mnie miłe wrażenie i chyba zaczyna mi zależeć na dobiciu tego targu. Nowicjusze zawsze przechodzą przeze mnie, przypuszczalnie dlatego, że w duecie Borgia & Lestrange, to ze mnie jest ten dobry auror, co jednak nie oznacza, że daję sobie w kaszę dmuchać. Co to, to nie. Kiedy nie przeszkadzam Giovannie i nie plączę się bez celu pod nogami, wtedy faktycznie pracuję. Doglądam. Oprowadzam. Przyjmuję gości, petentów, skargi i pochwały. Robię na siebie jak każdy normalny człowiek.
-Wchodźcie, wchodźcie, zaraz wam wszystko pokażę - mówię, fatygując się osobiście aż do drzwi i witając w progach wesołą ekipę. To akurat ciekawe - współlokatorzy. Znają się od paru lat, od roku ze sobą mieszkają. Łączy ich przyjaźń i seks. Też jako zainteresowanie. Budzą moją sympatię, są zadbani i jacyś tacy... ciekawscy. Taka gratka trafia się po raz pierwszy, zwykle wycieczki pod mym przewodnictwem są ciche. Nieśmiałe. Rozkręcają się później, a teraz, woh, panienki trajkoczą w kółko, zagadują mnie i swojego efeba, a jak ktoś z nich ma pytanie, to podnosi rękę do góry, no zupełnie jak w szkole. ADORABLE.
-Ulla, Diana i Liam, dobrze pamiętam? - startuję grzecznie, bo to jednak ważne, no i dobrze świadczy o mnie, jako pracodawcy. Nie handluję mięsem, choć to przecież wciąż żywy towar - dziś oprowadzę was po całym lokalu, a później przejdziemy do mojego gabinetu podpisać umowy. Wraz z nimi oczywiście otrzymacie też dokument o zachowaniu poufności. Nic nie może się stąd wydostać strumieniem niekontrolowanym przeze mnie, chyba rozumiecie? - wyłuszczam plan, po czym zatrzymuję wzrok na każdym z osobna. Ci są jak trojaczki, jednocześnie kiwają głowami i zapewniają, że "tak, tak, lordzie Lestrange, nic nie powiemy, będziemy milczeć jak groby". Dawno nie toczyłem takiej walki, by nie wybuchnąć śmiechem.
-W tej części znajduje się restauracja, mamy tam kilka sal, muzykę na żywo, bar z alkoholem sprowadzanym chyba z literalnie każdego zakątku świata - opowiadam dalej, żywo gestykulując - oczywiście w czasie pracy możecie kosztować wszystkiego, nie jest to w żaden sposób regulowane ani potrącane z waszej pensji, tylko, na Merlina, zachowajcie klasę - przestrzegam, bo im już oczy się świecą.
- Nawet tego... Toujour Pur? - ośmiela się Liam, potwornie kalecząc francuski - to prawda, że w butelce trzyma się zatopionego węża? - pyta z przejęciem, na co ja parskam śmiechem parskam śmiechem, bo zaangażowanie chłopca autentycznie mnie roztkliwia. Ale bejbik mi się trafia, no ja nie mogę. Zjedzą go tu na śniadanie przecież, jeśli nie zmężnieje.
-To akurat jeden z pospolitszych smaków - wyjaśniam uprzejmie - doświadczycie tu znacznie ciekawszych doznań - obiecuję, ale właściwie, czemu nie, możemy zrobić sobie przystanek na JEDNEGO drinka. Kiwam barmanowi, żeby polewał - akurat na zmianie jest Ethan, który z butelkami działa cuda, więc moim nowym nabytkom szczęki opadają, w klubach w mieście takich sztuczek się nie widuje.
-No to za was - niefrasobliwie wznoszę toast, ostrożnie zanurzając język w alkoholu. Ekipa najpierw podejrzliwie ogląda szklaneczki - czego tam szukają? kawałka wężowej skóry? - nim faktycznie kosztują, a trunek wartości ich tygodniowego czynszu spływa im do gardeł.
-Mocne - krzywi się Ulla, odstawiając szkło na bar. Ta to jest dobra dopiero. Wypiła na hejnał, ale krytykuje. Już ją lubię.
-Dlatego polecam zostawić to dla gości. Oprócz tego mamy serwujemy całą gamę innych smakołyków, ale co do tego poinstruuję was później. Nawet tutaj ściany mają uszy - lojalnie przestrzegam moje dzieci, nie dodając, że ściany mają również oczy w mojej ponad stu osiemdziesięcio centymetrowej postaci. Zapraszam ich pod portret bogini, znowu ciesząc oczy szczerym zdziwieniem niewinnych twarzyczek na widok przejścia ukazującego się po wyszeptani do uszka Wenus odpowiedniego słowa.
-Hasło zmienia się co tydzień. Dbamy o bezpieczeństwo naszych pracowników. Zdarzały się przypadki agresywnych i nachalnych gości, ale to też trzyma z daleka hołotę. Bywają brudasy, co myślą, że wystarczy zadzwonić mieszkiem pełnym złota. Bez obaw, obowiązuje ostra selekcja. Dymitrij się sprawdza. Polecam wam się z nim zaznajomić - w najlepsze wprowadzam moje kurczaczki w czysto teoretyczną stronę pono biznesu. Docieramy do bawialni, więc kulturalnie przepuszczam młodzików przodem, samemu zatrzymując się w progu. Oparty o futrynę patrzę. Tego dnia akurat dzieje się dużo, dziewczęta są zajęte, samymi sobą, ale też paroma gośćmi. Przez półprzezroczystą bieliznę błyskają piersi, rozchylone uda kuszą kobiecością, aż bucha pożądaniem, mimo że dotyk ogranicza się jeszcze do pocałunków i ostrożnego masażu spiętych mięśni. Zelmira zaczyna tańczyć przed swym fagasem, a lord Crouch upalony opium słabo kontaktuje, Mirka będzie mieć dobry zarobek praktycznie za nic. Spryciula.
-Jestem mokra - słyszę tuż przy lewym uchu i ze zdziwieniem spoglądam na Ullę, która wiesza się mojego ramienia.
-Eeee... gratuluję? - tyle mogę rzec, bo zaradzić temu nie mam jak, a przed dopełnieniem formalności nie poślę jej na łowy, chociaż faktycznie zdaje się, że chętnie by tam pobiegła i to w podskokach - jeśli zatem już się nasyciliście, zapraszam do mnie - odwołuję to stadko gąsek i prowadzę ich do mego gabinetu. Droga niedługa, więc wkrótce wykładamy się wszyscy na kanapach. Liamowi stoi, Ulla w najlepsze bawi się swoją łechtaczką, tylko Diana zdaje się nieporuszona. Albo będą z nią problemy, albo będzie zajebista. W tym momencie mam na nią straszliwą ochotę. Na pewno obejrzę sobie jej debiut. Tymczasem wyjmuję z biurka odpowiednie arkusze i w trzech egzemplarzach podsuwam je moim gościom.
-Przeczytajcie proszę i podpiszcie. Nazwisko i data. Wymiar godzin, stawka godzinowa oraz cena za określone inne usługi, wszystko tam uwzględniono. Konsekwencje za niesubordynacje również - dodaję, niby ku przestrodze - do tego klauzula poufności - podaję im kolejny blankiet. Jak tylko podpiszą, trafi do odpowiedniej przegródki w mej niezwykle uporządkowanej teczce.
-Wybierzcie sobie pseudonimy, jeśli chcecie. Jutro spotkamy się na dniu próbnym -kończę w ten sposób. Im to jednak nie w głowie, Ulla żegna mnie namiętnym pocałunkiem, podobnie Liam, zerkający co rusz na moje spodnie, za to Diana chwyta mnie za kutasa i uśmiecha perfidnie, bo doskonale czuje, co się z nim dzieje. Macha mi, a gdy drzwi się za nimi zatrzaskują, wpadam na genialny pomysł - wcale nie oczywisty od początku - by popchnąć ich do zbaw mnogich. Przeważnie w komplecie. Nie mogę pozbyć się wrażenia, że każde z nich było wyreżyserowane, ale co za różnica, skoro mi stanął? Wenus zbudowano na kłamstwie, więc jeśli zdołali zrobić w bambuko mnie, poradzą sobie z każdym gościem. Konkluzja zadowalająca, pozostaje tylko kwestia mojego już bolącego wzwodu. Wychodzi na to, że muszę wyobrazić sobie to, co mam zamiar ujrzeć jutro.
zt
Nowe, nowe, idzie nowe! Zacieram ręce i cieszę się jak dzieciak podekscytowany wyjątkowo fikuśną zabawką. Porównanie oczywiście jest nie na miejscu i zaraz posypię sobie głowę popiołem, choć dziś nie środa, ale wpierw muszę zakończyć właściwie etap ekscytacji. Uwielbiam moment wymiany magicznych fluidów, miłosnej energii, którą niekoniecznie starsze, acz bardziej doświadczone kapłanki przekazują dziewczętom, dopiero wkraczającym rozkołysanym krokiem w duszne arkana sztuki uwodzenia. Wprowadzenie to niemalże inicjacja, czego pilnuję osobiście, nie kryjąc zresztą przyjemności. To duża satysfakcja, móc obserwować przemianę: z poczwarki w motyla na przykład, choć glow up we wnętrzach Wenus dokonuje się na nieco innych zasadach. Moje panny po prostu dojrzewają do swej roli, każda ma swoją historię i swoje tempo, ale efekty, och, dla nich naprawdę warto studzić zapał i wstrzymać się z pragnieniem. Są piękne, bo są niesamowicie tego pewne. Ja doskonalę widzę ich defekty, rujnujące szanse na karierę w modelingu u klasycznego malarza. Fanny ma odstające uszy, Greta zbyt obfite kształty, Augustyna nieproporcjonalne piersi, a Zelmira twarz jakąś taką całkiem odbiegającą od kanonów urody lubianej na Wyspach. Ale tutaj wszystkie są piękne i zjawiskowe, wcale nie przykryte szpachlą pudru i innych mazideł. Wystarczy że błysną zębami i odsłonią kawałek uda, to działa, ta drapieżność i przekonanie, że nikt się nie oprze. Mężczyznom tu wiele się wydaje, także to, że to oni są zdobywcami, samcami, którzy rywalizują ze sobą na zawartość testosteronu - większe bzdury to tylko w podręcznikach do dobrych manier. To bardzo wdzięczne, śledzić maskulinistyczne przywiązanie do cech, które tych samych panów odrzucają we własnych żonach. I nie, to żadna rozwiązłość i wyuzdanie, mówię o przymiotach nieprzeczących cnocie. O śmiałości. Posiadaniu własnego zdania. Zaradności. Im to bozia zdecydowanie rączki dała, a razem z nimi błogosławieństwo robienia rzeczy; takiego dobrego zdania, jak o mych tutkach nie mam nawet o sobie - no błagam.
A dziś zapraszam do wejścia w ten układ nowe panie i bodajże jednego młodzieńca: czuję już w kościach produktywność i obfitujące we wrażenia popołudnie. Nic nie jest ostateczne, ale podlotki robią na mnie miłe wrażenie i chyba zaczyna mi zależeć na dobiciu tego targu. Nowicjusze zawsze przechodzą przeze mnie, przypuszczalnie dlatego, że w duecie Borgia & Lestrange, to ze mnie jest ten dobry auror, co jednak nie oznacza, że daję sobie w kaszę dmuchać. Co to, to nie. Kiedy nie przeszkadzam Giovannie i nie plączę się bez celu pod nogami, wtedy faktycznie pracuję. Doglądam. Oprowadzam. Przyjmuję gości, petentów, skargi i pochwały. Robię na siebie jak każdy normalny człowiek.
-Wchodźcie, wchodźcie, zaraz wam wszystko pokażę - mówię, fatygując się osobiście aż do drzwi i witając w progach wesołą ekipę. To akurat ciekawe - współlokatorzy. Znają się od paru lat, od roku ze sobą mieszkają. Łączy ich przyjaźń i seks. Też jako zainteresowanie. Budzą moją sympatię, są zadbani i jacyś tacy... ciekawscy. Taka gratka trafia się po raz pierwszy, zwykle wycieczki pod mym przewodnictwem są ciche. Nieśmiałe. Rozkręcają się później, a teraz, woh, panienki trajkoczą w kółko, zagadują mnie i swojego efeba, a jak ktoś z nich ma pytanie, to podnosi rękę do góry, no zupełnie jak w szkole. ADORABLE.
-Ulla, Diana i Liam, dobrze pamiętam? - startuję grzecznie, bo to jednak ważne, no i dobrze świadczy o mnie, jako pracodawcy. Nie handluję mięsem, choć to przecież wciąż żywy towar - dziś oprowadzę was po całym lokalu, a później przejdziemy do mojego gabinetu podpisać umowy. Wraz z nimi oczywiście otrzymacie też dokument o zachowaniu poufności. Nic nie może się stąd wydostać strumieniem niekontrolowanym przeze mnie, chyba rozumiecie? - wyłuszczam plan, po czym zatrzymuję wzrok na każdym z osobna. Ci są jak trojaczki, jednocześnie kiwają głowami i zapewniają, że "tak, tak, lordzie Lestrange, nic nie powiemy, będziemy milczeć jak groby". Dawno nie toczyłem takiej walki, by nie wybuchnąć śmiechem.
-W tej części znajduje się restauracja, mamy tam kilka sal, muzykę na żywo, bar z alkoholem sprowadzanym chyba z literalnie każdego zakątku świata - opowiadam dalej, żywo gestykulując - oczywiście w czasie pracy możecie kosztować wszystkiego, nie jest to w żaden sposób regulowane ani potrącane z waszej pensji, tylko, na Merlina, zachowajcie klasę - przestrzegam, bo im już oczy się świecą.
- Nawet tego... Toujour Pur? - ośmiela się Liam, potwornie kalecząc francuski - to prawda, że w butelce trzyma się zatopionego węża? - pyta z przejęciem, na co ja parskam śmiechem parskam śmiechem, bo zaangażowanie chłopca autentycznie mnie roztkliwia. Ale bejbik mi się trafia, no ja nie mogę. Zjedzą go tu na śniadanie przecież, jeśli nie zmężnieje.
-To akurat jeden z pospolitszych smaków - wyjaśniam uprzejmie - doświadczycie tu znacznie ciekawszych doznań - obiecuję, ale właściwie, czemu nie, możemy zrobić sobie przystanek na JEDNEGO drinka. Kiwam barmanowi, żeby polewał - akurat na zmianie jest Ethan, który z butelkami działa cuda, więc moim nowym nabytkom szczęki opadają, w klubach w mieście takich sztuczek się nie widuje.
-No to za was - niefrasobliwie wznoszę toast, ostrożnie zanurzając język w alkoholu. Ekipa najpierw podejrzliwie ogląda szklaneczki - czego tam szukają? kawałka wężowej skóry? - nim faktycznie kosztują, a trunek wartości ich tygodniowego czynszu spływa im do gardeł.
-Mocne - krzywi się Ulla, odstawiając szkło na bar. Ta to jest dobra dopiero. Wypiła na hejnał, ale krytykuje. Już ją lubię.
-Dlatego polecam zostawić to dla gości. Oprócz tego mamy serwujemy całą gamę innych smakołyków, ale co do tego poinstruuję was później. Nawet tutaj ściany mają uszy - lojalnie przestrzegam moje dzieci, nie dodając, że ściany mają również oczy w mojej ponad stu osiemdziesięcio centymetrowej postaci. Zapraszam ich pod portret bogini, znowu ciesząc oczy szczerym zdziwieniem niewinnych twarzyczek na widok przejścia ukazującego się po wyszeptani do uszka Wenus odpowiedniego słowa.
-Hasło zmienia się co tydzień. Dbamy o bezpieczeństwo naszych pracowników. Zdarzały się przypadki agresywnych i nachalnych gości, ale to też trzyma z daleka hołotę. Bywają brudasy, co myślą, że wystarczy zadzwonić mieszkiem pełnym złota. Bez obaw, obowiązuje ostra selekcja. Dymitrij się sprawdza. Polecam wam się z nim zaznajomić - w najlepsze wprowadzam moje kurczaczki w czysto teoretyczną stronę pono biznesu. Docieramy do bawialni, więc kulturalnie przepuszczam młodzików przodem, samemu zatrzymując się w progu. Oparty o futrynę patrzę. Tego dnia akurat dzieje się dużo, dziewczęta są zajęte, samymi sobą, ale też paroma gośćmi. Przez półprzezroczystą bieliznę błyskają piersi, rozchylone uda kuszą kobiecością, aż bucha pożądaniem, mimo że dotyk ogranicza się jeszcze do pocałunków i ostrożnego masażu spiętych mięśni. Zelmira zaczyna tańczyć przed swym fagasem, a lord Crouch upalony opium słabo kontaktuje, Mirka będzie mieć dobry zarobek praktycznie za nic. Spryciula.
-Jestem mokra - słyszę tuż przy lewym uchu i ze zdziwieniem spoglądam na Ullę, która wiesza się mojego ramienia.
-Eeee... gratuluję? - tyle mogę rzec, bo zaradzić temu nie mam jak, a przed dopełnieniem formalności nie poślę jej na łowy, chociaż faktycznie zdaje się, że chętnie by tam pobiegła i to w podskokach - jeśli zatem już się nasyciliście, zapraszam do mnie - odwołuję to stadko gąsek i prowadzę ich do mego gabinetu. Droga niedługa, więc wkrótce wykładamy się wszyscy na kanapach. Liamowi stoi, Ulla w najlepsze bawi się swoją łechtaczką, tylko Diana zdaje się nieporuszona. Albo będą z nią problemy, albo będzie zajebista. W tym momencie mam na nią straszliwą ochotę. Na pewno obejrzę sobie jej debiut. Tymczasem wyjmuję z biurka odpowiednie arkusze i w trzech egzemplarzach podsuwam je moim gościom.
-Przeczytajcie proszę i podpiszcie. Nazwisko i data. Wymiar godzin, stawka godzinowa oraz cena za określone inne usługi, wszystko tam uwzględniono. Konsekwencje za niesubordynacje również - dodaję, niby ku przestrodze - do tego klauzula poufności - podaję im kolejny blankiet. Jak tylko podpiszą, trafi do odpowiedniej przegródki w mej niezwykle uporządkowanej teczce.
-Wybierzcie sobie pseudonimy, jeśli chcecie. Jutro spotkamy się na dniu próbnym -kończę w ten sposób. Im to jednak nie w głowie, Ulla żegna mnie namiętnym pocałunkiem, podobnie Liam, zerkający co rusz na moje spodnie, za to Diana chwyta mnie za kutasa i uśmiecha perfidnie, bo doskonale czuje, co się z nim dzieje. Macha mi, a gdy drzwi się za nimi zatrzaskują, wpadam na genialny pomysł - wcale nie oczywisty od początku - by popchnąć ich do zbaw mnogich. Przeważnie w komplecie. Nie mogę pozbyć się wrażenia, że każde z nich było wyreżyserowane, ale co za różnica, skoro mi stanął? Wenus zbudowano na kłamstwie, więc jeśli zdołali zrobić w bambuko mnie, poradzą sobie z każdym gościem. Konkluzja zadowalająca, pozostaje tylko kwestia mojego już bolącego wzwodu. Wychodzi na to, że muszę wyobrazić sobie to, co mam zamiar ujrzeć jutro.
zt
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Nie przelewało się jej. Oszczędności po sprzedaży domu matki już dawno zdążyły się rozejść. Nowa klitka, życie w Londynie i zapasy procentów nie przychodziły ot tak, a o zlecenie w jej zawodzie (o ile zawodem można było to nazwać) bywało ciężko, nawet z pomocą pani Pinkstone. Niczym z nieba spadł jej pewien jegomość, o głosie barwy dojrzałej pomarańczy, z którym przyszło jej kilka razy śpiewać w podrzędnych barach racząc się przy tym tanim alkoholem. Od słowa do słowa, od żalu do żalu zaoferował pomoc, z której panna Frey nie miała zamiaru rezygnować. Skrytka świeciła pustkami, a czasem wypadało wpakować do ust coś, co nie było tanim alkoholem.
Stawiła się więc w umówionym miejscu o umówionym czasie, nie do końca wierząc w to, co ukazało się ciemnym oczom. Miejsce zdawało się być niczym wyrwane z innej rzeczywistości - odległej, przepełnionej przepychem i wybrzmiewającej elegancką nutą wywołaną bielą oraz czystym złotem. Nigdy wcześniej nie była w podobnym miejscu, wywodząc się z zupełnie innego otoczenia. I nawet dom czystokrwistych dziadków nie był w połowie tak zachwycający, jak to miejsce. Ubrana w czerwoną, letnią sukienkę podkreślającą smagłą skórę dziewczyna rozglądała się uważnie, nie chcąc przegapić chociażby jednej cudowności, związanej z tym wnętrzem, które samo w sobie mogłoby być galerią sztuki. Zachwyt błyszczał w ciemnym spojrzeniu, nie potrafiącym skupić się na jednym, konkretnym punkcie. Na Merlina, chciałaby kiedyś występować w podobnych, eleganckich wnętrzach.
Prowadzono ją wprost do obrazu przedstawiającego piękną, wdzięczącą się Wenus który otworzył się za pomocą wypowiedzianego przez przewodnika hasła. Sprytne. Cholernie sprytne. Mogła jedynie pogratulować przebiegłości właścicielowi, zwłaszcza gdy zaprowadzono ją do osobliwego pomieszczenia. Nie trudno było wyczuć, co też miało tu miejsce.
Czerwone wargi cmoknęły w aprobacie, a Ems pokręciła łebkiem z rozbawieniem.
- No, no... Nieźle się ustawiłeś. - Mruknęła do Morgana, albo Francisa... Zależnie które imię w tym momencie wolał. Jej było to wszystko jedno, jeśli by chciał, mogłaby nawet tytuować go księżniczką Dianą. Dziewczyna obróciła się wokół własnej osi, uważnie lustrując ciemnymi ślepkami otoczenie. I pomyśleć, że ten wolał podłe bary od tego miejsca, w którym zapewne nie byłoby ją stać chociażby na jednego drinka.
- To co robimy? - Spytała, zsuwając ze stóp obcasy. Nigdy nie lubiła chodzić w butach, uznając je zwyczajnie za niewygodne. - Portrety przedstawiające twój majestat? Zdjęcia wnętrz? Czy coś, ciekawszego? - Spytała, jak gdyby nigdy nic rozsiadając się na jednej z kanap i podciągając stopy do góry na siedzisko. Chude palce sięgnęły do torebki z podłym tytoniem, by skręcić koślawego papierosa. - Nie musisz się śpieszyć, płacisz za mój czas więc mam go tyle ile tylko będziesz chciał, chavo - Dodała słodko, wsuwając papierosa między czerwone wargi. Towarzyszący mężczyzna miał w sobie chłopięcy urok, w pewien sposób zdając się być zwyczajnie chłopcem. Jednym z niewielu, przy którym pozwoliła sobie na użycie języka ojca.
I put a spell on you
Emma Frey
Zawód : Artystka
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
But darlin the truth is
In darkness I’m ruthless
I wanna scream your name
Again and again
In darkness I’m ruthless
I wanna scream your name
Again and again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Jako, że o ubóstwie nie wiem nic, próbowałem się go nauczyć. Wiem, że dwa dni marznięcia w zbyt krótkim płaszczu i dziurawych rękawiczkach to nic w porównaniu z pędzeniem życia w nieogrzewanej izbie, po której hulają przeciągi, ale... To taki chrzest, coby nie być do reszty hipokrytą. Wykonanie 2/10, trudno przykładać się do tego społecznego projektu, mając inne obowiązki, jednak sukcesywnie wcielam się w mokry sen Marka Twaina. I chyba, dzięki temu, mogę powiedzieć, że moje życie jest ciut lepsze. Że ja jestem ciut lepszy od buca, który budzi się w moim wyrze i wybrzydza, że o tej porze powinno się podawać wyłącznie rogaliki z morelami, bo maliny lepiej wchodzą na podwieczorek. A oni, ci ludzie, serio tkwiący w ogromniastej potrzebie, nawet, jak mają lepkie ręce, to przeważnie są dziwnie szlachetni. Prędzej bym sobie odgryzł język, niż zaproponował pomoc takiej Filipce na przykład, która pierwszym lepszym urokiem posłałaby mnie za to na drzewo. Jałmużna to wyraz wycięty ze słownika lub wsadzony do tego z wulgaryzmami. Podmianka z dobrą, soczystą kurwą, bo czemu nie, na ulicy obraża to mniej niż żebranie. Nie daję więc takich opcji, wychodząc po prostu cały na biało, z sercem na dłoni i czyimś dobrem w końcu wyżej mojego. Tajemnice i sylwetka Morgana idą się jebać, ale skoro mogę pomóc i to nie wyimaginowaną kampanią, a faktyczną potrzebą, to właściwie dlaczego nie? Wilk syty, owca cała, to mi wychodzi, kiedy wciskam Emmie w dłoń karteczkę z zapisanym adresem. Żyjąc w Londynie, wie, gdzie jest proszona, w tej dzielnicy od rana pije się szampana, a na lunch je - lub wpierdala - foie gras. Chyba mnie pozna, mimo że po Wenus śmigam w wydaniu znacznie gładszym. Klapy marynarki układają się równo, no i już sama marynarka to totalna opozycja do Morgana, z nim wspólne zostają już chyba tylko włosy, podobnie nieuporządkowane i regularnie targane ręką. Może dlatego tak prędko się przetłuszczają i głowę muszę myć co dzień?
-Sam bym się tego nigdy nie dorobił - kwituję kwaśno, ale do niej uśmiecham się lekko, nie ma przecież nic złego na myśli. Przynajmniej nie zbiera szczęki z podłogi, bo jak sądzę, to co poniektórzy po widoku, jaki by ich zastał w wenusjańskiej bawialni, przez kolejny tydzień dochodziliby do siebie. Obserwuję ją uważnie, gdy ściąga buty, rzucając je nieelegancko gdzieś w kąt: mamy grube dywany, zimno jej nie grozi, a widzę, że parę dziewcząt się zreflektowało. Nie uprzedzałem ich, że przyprowadzę im do zabawy nową koleżankę.
-Majestat? - prycham - zaraz moje ego zrobi się tak nienażarte, że zje ciebie, proszę, nie dajmy mu dodatkowych podniet - kwituję jej propozycję, siadając na podłodze, za swoimi plecami mając Iris, która zapuszcza zręczne palce w moje włosy. Tego nigdy im nie bronię - zrobisz zdjęcia moim dziewczętom. Nic skomplikowanego, portrety en face i z profilu plus całościowe ujęcie sylwetki - mówię, chwytając Iris za rękę i cmokając ją lekko w wierzch dłoni. Lubimy się, na tyle, że pewne poufałości zostają między nami - potrzebuję czegoś w rodzaju... katalogu. Ale, to opcja najprostsza. Tak myślę, by część zdjęć oprawić w ramy i ozdobić nimi główną część lokalu. To muszą być smaczne ujęcia, estetyczne, kuszące, ale wstrzemięźliwe. I niech mówią o modelkach coś więcej, niż to, że są ładne - wyliczam wymagania, mimowolnie wieszając wzrok na drobnych stopach Emmy, ocierających się o pluszowy dywan.
-Sam bym się tego nigdy nie dorobił - kwituję kwaśno, ale do niej uśmiecham się lekko, nie ma przecież nic złego na myśli. Przynajmniej nie zbiera szczęki z podłogi, bo jak sądzę, to co poniektórzy po widoku, jaki by ich zastał w wenusjańskiej bawialni, przez kolejny tydzień dochodziliby do siebie. Obserwuję ją uważnie, gdy ściąga buty, rzucając je nieelegancko gdzieś w kąt: mamy grube dywany, zimno jej nie grozi, a widzę, że parę dziewcząt się zreflektowało. Nie uprzedzałem ich, że przyprowadzę im do zabawy nową koleżankę.
-Majestat? - prycham - zaraz moje ego zrobi się tak nienażarte, że zje ciebie, proszę, nie dajmy mu dodatkowych podniet - kwituję jej propozycję, siadając na podłodze, za swoimi plecami mając Iris, która zapuszcza zręczne palce w moje włosy. Tego nigdy im nie bronię - zrobisz zdjęcia moim dziewczętom. Nic skomplikowanego, portrety en face i z profilu plus całościowe ujęcie sylwetki - mówię, chwytając Iris za rękę i cmokając ją lekko w wierzch dłoni. Lubimy się, na tyle, że pewne poufałości zostają między nami - potrzebuję czegoś w rodzaju... katalogu. Ale, to opcja najprostsza. Tak myślę, by część zdjęć oprawić w ramy i ozdobić nimi główną część lokalu. To muszą być smaczne ujęcia, estetyczne, kuszące, ale wstrzemięźliwe. I niech mówią o modelkach coś więcej, niż to, że są ładne - wyliczam wymagania, mimowolnie wieszając wzrok na drobnych stopach Emmy, ocierających się o pluszowy dywan.
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Wszyscy artyści to prostytutki.
Różnił ich jedynie wachlarz sprzedawanych usług oraz sposób ich wykonywania. Zamiast rozkoszy płynącej z połączonych ciał i gorących pocałunków sprzedawali części swojej duszy zaklęte w ich dziełach. I ona sprzedawała kawałek siebie za każdym razem gdy wychodziła na scenę by wrzosowym głosem czarować zebrane towarzystwo bądź sprzedając swoje fotografie. Nie zwykła jednak do pracy pod okiem inwestora. I to jednak była w stanie znieść, mając wrażenie, że dzisiejszy dzień wcale nie będzie najgorszym. Propozycja Morgana spadła jej pod stopy niczym najjaśniejsza z gwiazd. Skrytka i lodówka świeciły pustkami, a rachunki należało uregulować. Nie miała najmniejszego zamiaru odrzucać propozycji, zwłaszcza gdy ów mężczyzna zdawał się potrzebować jej pomocy.
- Aha, jeśli ktoś z Twojej rodziny szuka kochanki do obsypywania prezentami, możesz dać im na mnie namiar. - Mruknęła w odpowiedzi, by po chwili dźwięcznie się zaśmiać. Głupi żarcik. Zapewne nie pierwszy w historii ich krótkiej, wypełnionej śpiewem i tanim alkoholem relacji.
Czarne spojrzenie wodziło po pomieszczeniu, które już po chwili przemówiło do niej melodią - elegancką, acz nie pozbawioną charakterystycznej zmysłowości, jakby otaczające ją barwy chciały zdradzić tajemnice tego pomieszczenia. Nauka nigdy nie szła jej dobrze, lecz panna Frey potrafiła połączyć obrazki w całość. I wcale nie czuła się zgorszona miejscem, w którym przyszło jej się znaleźć.
- To groźba czy propozycja? - Spytała, przekręcając z zaciekawieniem głowę w bok. Ich relacja istniała na stopie czysto kumpelskiej, panna Frey wyrzucała jednak z siebie słowa, nim zdążyła je przemyśleć. Przywyknie, z pewnością… Za jakiś czas. Czarne spojrzenie powiodło po sylwetce Iris, swobodnie zatapiającej palce w jego włosach, by w końcu zogniskować się na jego twarzy. - Nie podobasz mi się w marynarce. - Zawyrokowała w końcu, ciasno zaciskając czerwone wargi na końcówce papierosa. Marynarka zdawała się nie pasować jej do obrazka, jaki stworzył w jej głowie.
Słuchała go.
Uważnie, przymrużonymi ślepiami obserwując smugi dojrzałej pomarańczy tańczące wokół jego postaci. W dziwny sposób głos mężczyzny zdawał się pasować do melodii, jaką w jej głowie śpiewało otoczenie. Przeciągłe: - Hmmm… - Wyrwało się z jej gardła, gdy ten skończył przedstawiać jej projekt. Na chwilę przymknęła oczy, próbując wyobrazić sobie to, czego od niej żądał. Finalnie wypuściła z płuc chmurę paskudnie pachnącego dymu taniego tytoniu, po czym oblizała czerwone usta.
- Wszystkie dziewczyny chcesz w głównej sali? Rozdzieliłabym to, czego oczekujesz na dwie części. Pierwsza - zdjęcia do katalogu. Zmysłowe, uwydatniające zalety dziewcząt, zachęcające aby się z nimi zapoznać. Druga - zdjęcia do głównej sali. Eleganckie, subtelne acz pokazujące ich piękno. Finalnie nie zajmie to wiele więcej czasu, ledwie kilkanaście minut, a efekt z pewnością bardziej cię zadowoli. - Wysnuła swoją wizję, by ponownie zaciągnąć się papierosem. Efekt będzie lepszy, a za sprawą ruchomych obrazów lepiej będzie mogła oddać to, czego oczekiwał od poszczególnych zdjęć. I była pewna, że doskonale wie, co będzie robić. - Pieprzysz je wszystkie? - Spytała ot tak, jakby rozmawiali o pogodzie, a nie łóżkowych upodobaniach Morgana. Ems zwykła poruszać tematy, odgórnie uważane za tabu bądź coś, czego nie przystoi wypowiadać. I nie uważała tego za złą cechę.
- Chcę się czegoś o nich dowiedzieć, niż przyjdzie mi robić zdjęcia. Konkretów, pozbawionych kompleksów bądź braku samoświadomości. - Dodała, gasząc papierosa w zdobnej popielniczce, stojącej na pobliskim stoliku. Ostrożnie przesunęła się na kanapie, delikatnie przybliżając się do jego osoby, by zaczepnie trącić stopą jego udo. - No, pokaż mi je. Wszystkie. I niech wezmą ze sobą ciuchy, jakie tu mają. - Rzuciła, gotowa aby zabrać się do pracy i z głową przepełnioną pomysłami.
Różnił ich jedynie wachlarz sprzedawanych usług oraz sposób ich wykonywania. Zamiast rozkoszy płynącej z połączonych ciał i gorących pocałunków sprzedawali części swojej duszy zaklęte w ich dziełach. I ona sprzedawała kawałek siebie za każdym razem gdy wychodziła na scenę by wrzosowym głosem czarować zebrane towarzystwo bądź sprzedając swoje fotografie. Nie zwykła jednak do pracy pod okiem inwestora. I to jednak była w stanie znieść, mając wrażenie, że dzisiejszy dzień wcale nie będzie najgorszym. Propozycja Morgana spadła jej pod stopy niczym najjaśniejsza z gwiazd. Skrytka i lodówka świeciły pustkami, a rachunki należało uregulować. Nie miała najmniejszego zamiaru odrzucać propozycji, zwłaszcza gdy ów mężczyzna zdawał się potrzebować jej pomocy.
- Aha, jeśli ktoś z Twojej rodziny szuka kochanki do obsypywania prezentami, możesz dać im na mnie namiar. - Mruknęła w odpowiedzi, by po chwili dźwięcznie się zaśmiać. Głupi żarcik. Zapewne nie pierwszy w historii ich krótkiej, wypełnionej śpiewem i tanim alkoholem relacji.
Czarne spojrzenie wodziło po pomieszczeniu, które już po chwili przemówiło do niej melodią - elegancką, acz nie pozbawioną charakterystycznej zmysłowości, jakby otaczające ją barwy chciały zdradzić tajemnice tego pomieszczenia. Nauka nigdy nie szła jej dobrze, lecz panna Frey potrafiła połączyć obrazki w całość. I wcale nie czuła się zgorszona miejscem, w którym przyszło jej się znaleźć.
- To groźba czy propozycja? - Spytała, przekręcając z zaciekawieniem głowę w bok. Ich relacja istniała na stopie czysto kumpelskiej, panna Frey wyrzucała jednak z siebie słowa, nim zdążyła je przemyśleć. Przywyknie, z pewnością… Za jakiś czas. Czarne spojrzenie powiodło po sylwetce Iris, swobodnie zatapiającej palce w jego włosach, by w końcu zogniskować się na jego twarzy. - Nie podobasz mi się w marynarce. - Zawyrokowała w końcu, ciasno zaciskając czerwone wargi na końcówce papierosa. Marynarka zdawała się nie pasować jej do obrazka, jaki stworzył w jej głowie.
Słuchała go.
Uważnie, przymrużonymi ślepiami obserwując smugi dojrzałej pomarańczy tańczące wokół jego postaci. W dziwny sposób głos mężczyzny zdawał się pasować do melodii, jaką w jej głowie śpiewało otoczenie. Przeciągłe: - Hmmm… - Wyrwało się z jej gardła, gdy ten skończył przedstawiać jej projekt. Na chwilę przymknęła oczy, próbując wyobrazić sobie to, czego od niej żądał. Finalnie wypuściła z płuc chmurę paskudnie pachnącego dymu taniego tytoniu, po czym oblizała czerwone usta.
- Wszystkie dziewczyny chcesz w głównej sali? Rozdzieliłabym to, czego oczekujesz na dwie części. Pierwsza - zdjęcia do katalogu. Zmysłowe, uwydatniające zalety dziewcząt, zachęcające aby się z nimi zapoznać. Druga - zdjęcia do głównej sali. Eleganckie, subtelne acz pokazujące ich piękno. Finalnie nie zajmie to wiele więcej czasu, ledwie kilkanaście minut, a efekt z pewnością bardziej cię zadowoli. - Wysnuła swoją wizję, by ponownie zaciągnąć się papierosem. Efekt będzie lepszy, a za sprawą ruchomych obrazów lepiej będzie mogła oddać to, czego oczekiwał od poszczególnych zdjęć. I była pewna, że doskonale wie, co będzie robić. - Pieprzysz je wszystkie? - Spytała ot tak, jakby rozmawiali o pogodzie, a nie łóżkowych upodobaniach Morgana. Ems zwykła poruszać tematy, odgórnie uważane za tabu bądź coś, czego nie przystoi wypowiadać. I nie uważała tego za złą cechę.
- Chcę się czegoś o nich dowiedzieć, niż przyjdzie mi robić zdjęcia. Konkretów, pozbawionych kompleksów bądź braku samoświadomości. - Dodała, gasząc papierosa w zdobnej popielniczce, stojącej na pobliskim stoliku. Ostrożnie przesunęła się na kanapie, delikatnie przybliżając się do jego osoby, by zaczepnie trącić stopą jego udo. - No, pokaż mi je. Wszystkie. I niech wezmą ze sobą ciuchy, jakie tu mają. - Rzuciła, gotowa aby zabrać się do pracy i z głową przepełnioną pomysłami.
I put a spell on you
Emma Frey
Zawód : Artystka
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
But darlin the truth is
In darkness I’m ruthless
I wanna scream your name
Again and again
In darkness I’m ruthless
I wanna scream your name
Again and again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Znam te ekshibicjonistyczne ciągoty artystycznego środowiska, lecz nie przypuszczałem, że Emma tak prędko się przede mną obnaży. Właściwie: niespecjalnie myślałem o czymkolwiek, nieco zdenerwowany tym mieszaniem światów. Mózg wyprany i przepuszczony przez wyżymaczkę dalej kapie, skoro te kategorie wcale mi nie odpuszczają. Innymi słowy, nieco się stresuję, że po drodze coś nie wypali, a zderzenie tego mnie z tamtą dziewczyną okaże się niewygodne. Nie, żeby od razu bolesne, ale średnio komfortowe, jak spotkanie dawno niewidzianego znajomego ze szkoły, z którym wypada zamienić trzy słowa. Wolę gościć się u nich, niż ich zapraszać tu, o czym to świadczy? O podwójnych standardach? Pewnie tak, aczkolwiek to nie rzecz znoszonych ubrań, czy nieznajomości zasad gramatycznych, a troski o pewną konspirację. Ale, ale - uspokajam się - ona jest artystką, a im przyzwolono na pewną awangardę.
-Wątpię, byś chciała poznawać moją rodzinę. Ale tutaj znajdziesz wielu mężczyzn, gotowych sowicie zapłacić - odpowiadam w podobnym tonie, choć mocno zachowawczo. Maskuję to dopiero zmianą pozycji, gdy na barki spadają mi delikatne palce Iris, lekko się odprężam. Czarnowidzenie to moja domena, wierzę w horoskopy i wszelkie przesądy, a kiedy zdarzy mi się wstać z wyra lewą nogą, to natychmiast do niego wracam - dzień i tak miałbym stracony. Z tej wizyty mogą wykluć się problemy, ale Toujours Pur się rozlało, potem co najwyżej chwycę się za ścierę.
-To fakt - wyjaśniam, wzruszając lekko ramionami i podwijając kolana pod brodę. Niemęska pozycja nie dodaje mi autorytetu, ale wcale go nie potrzebuję. Tutaj, w moim królestwie liczy się wyłącznie swoboda, chociaż mamy klauzulę dotyczącą choćby prezencji. Ubłocone buty nie licują z marmurowymi posadzkami.
Zostawiają brzydkie ślady, no i zachęcałyby do pewnej niefrasobliwości. Jej powinienem wystrzegać się bardziej, niż zwykłem.
-Co jest z nią nie tak? - pytam, lekko zdezorientowany, szarpiący za prawy rękaw. Z nią? A może ze mną? Z czerwonych, wydatnych ust Emmy ulatuje dym, gorzki, wyjątkowo śmierdzący, gryzący się z wonią opium, perfum i owoców - podasz mi brzoskwinię, skarbie? - zwracam się do Ulli, która przynosi salaterkę z owocami i siada na ziemi tuż obok mnie, gotowa karmić mnie truskawkami - jak będziesz tak robić, zejdzie ci cała szminka - ostrzegam lojalnie dziewczynę, gdy jej język już któryś z kolei raz mknie po ustach. Szalenie erotycznie, ale nie posądzam ją o dopasowanie się do romantycznej aury Wenus. W tym momencie: obrazkowi z bawialni bliżej do sceny z piżamowego przyjęcia, na które nieopatrznie wkradł się starszy brat gospodyni.
-Wybierzemy najlepsze zdjęcia. Każda z dziewcząt jest wyjątkowa, ale jeszcze nie pozowały - odpowiadam, marszcząc brwi - podobne zdjęcia zrobisz mężczyznom, w przyszłym tygodniu - dodaję rzeczowo - chcę, aby obie te sesje były smaczne. Żadnej nagości, nie będziemy rozprowadzać pornografii. Piersi, łono mają być zakryte. Każdą z nich możesz potraktować indywidualnie, jeśli potrzebujesz rekwizytów, mów. Wspólne portrety też wyglądałyby dobrze - dyspozycje mieszają się ze wskazówkami, choć ufam w artystyczny osąd Emmy. Mam swoje ostatnie słowo, pewnie bardziej obiektywne, bo w końcu męskie, lecz wstrzymuję się z werdyktem. Przedwczesny jest równie irytujący, jak zbyt prędki wytrysk.
-Co? - pytam ostro, spoglądając na dziewczynę w końcu przytomniej, jakby jej pytanie wybudziło mnie z letargu - nie utrzymuję kontaktów seksualnych z moimi pracownikami - odpowiadam chłodno. Już wiem, że to bardziej szkodzi, niż cementuje związki, Ginnie jest jednym, jedynym wyjątkiem, z nią też było inaczej, z nią przecież od seksu się zaczęło. Wgryzam się w brzoskwinię po dłuższym czasie medytowania nad nią, ale papierosowy dym docierający do nozdrzy podkręca głód. Też bym zajarał, ale... paczkę zostawiłem w innych spodniach.
-Same ci o sobie opowiedzą. Zadaj właściwie pytania - odpowiadam, śledząc wzrokiem jej stopę, wędrującą po mym udzie. Drgnąłem lekko po tej prowokacji, lecz brzoskwinia jest słodsza - najpierw koncept, później ubrania. Zostawić cię z nimi, żebyście się poznały? - pytam, Iris przed chwilą wyszła z sali, by przyprowadzić resztę dziewcząt. Nie wiem, czy moja obecność nie popsuje atmosfery, nikt nie chce pracować z przełożonym dyszącym nad karkiem. Inna sprawa, że moje panie robią to często.
-Wątpię, byś chciała poznawać moją rodzinę. Ale tutaj znajdziesz wielu mężczyzn, gotowych sowicie zapłacić - odpowiadam w podobnym tonie, choć mocno zachowawczo. Maskuję to dopiero zmianą pozycji, gdy na barki spadają mi delikatne palce Iris, lekko się odprężam. Czarnowidzenie to moja domena, wierzę w horoskopy i wszelkie przesądy, a kiedy zdarzy mi się wstać z wyra lewą nogą, to natychmiast do niego wracam - dzień i tak miałbym stracony. Z tej wizyty mogą wykluć się problemy, ale Toujours Pur się rozlało, potem co najwyżej chwycę się za ścierę.
-To fakt - wyjaśniam, wzruszając lekko ramionami i podwijając kolana pod brodę. Niemęska pozycja nie dodaje mi autorytetu, ale wcale go nie potrzebuję. Tutaj, w moim królestwie liczy się wyłącznie swoboda, chociaż mamy klauzulę dotyczącą choćby prezencji. Ubłocone buty nie licują z marmurowymi posadzkami.
Zostawiają brzydkie ślady, no i zachęcałyby do pewnej niefrasobliwości. Jej powinienem wystrzegać się bardziej, niż zwykłem.
-Co jest z nią nie tak? - pytam, lekko zdezorientowany, szarpiący za prawy rękaw. Z nią? A może ze mną? Z czerwonych, wydatnych ust Emmy ulatuje dym, gorzki, wyjątkowo śmierdzący, gryzący się z wonią opium, perfum i owoców - podasz mi brzoskwinię, skarbie? - zwracam się do Ulli, która przynosi salaterkę z owocami i siada na ziemi tuż obok mnie, gotowa karmić mnie truskawkami - jak będziesz tak robić, zejdzie ci cała szminka - ostrzegam lojalnie dziewczynę, gdy jej język już któryś z kolei raz mknie po ustach. Szalenie erotycznie, ale nie posądzam ją o dopasowanie się do romantycznej aury Wenus. W tym momencie: obrazkowi z bawialni bliżej do sceny z piżamowego przyjęcia, na które nieopatrznie wkradł się starszy brat gospodyni.
-Wybierzemy najlepsze zdjęcia. Każda z dziewcząt jest wyjątkowa, ale jeszcze nie pozowały - odpowiadam, marszcząc brwi - podobne zdjęcia zrobisz mężczyznom, w przyszłym tygodniu - dodaję rzeczowo - chcę, aby obie te sesje były smaczne. Żadnej nagości, nie będziemy rozprowadzać pornografii. Piersi, łono mają być zakryte. Każdą z nich możesz potraktować indywidualnie, jeśli potrzebujesz rekwizytów, mów. Wspólne portrety też wyglądałyby dobrze - dyspozycje mieszają się ze wskazówkami, choć ufam w artystyczny osąd Emmy. Mam swoje ostatnie słowo, pewnie bardziej obiektywne, bo w końcu męskie, lecz wstrzymuję się z werdyktem. Przedwczesny jest równie irytujący, jak zbyt prędki wytrysk.
-Co? - pytam ostro, spoglądając na dziewczynę w końcu przytomniej, jakby jej pytanie wybudziło mnie z letargu - nie utrzymuję kontaktów seksualnych z moimi pracownikami - odpowiadam chłodno. Już wiem, że to bardziej szkodzi, niż cementuje związki, Ginnie jest jednym, jedynym wyjątkiem, z nią też było inaczej, z nią przecież od seksu się zaczęło. Wgryzam się w brzoskwinię po dłuższym czasie medytowania nad nią, ale papierosowy dym docierający do nozdrzy podkręca głód. Też bym zajarał, ale... paczkę zostawiłem w innych spodniach.
-Same ci o sobie opowiedzą. Zadaj właściwie pytania - odpowiadam, śledząc wzrokiem jej stopę, wędrującą po mym udzie. Drgnąłem lekko po tej prowokacji, lecz brzoskwinia jest słodsza - najpierw koncept, później ubrania. Zostawić cię z nimi, żebyście się poznały? - pytam, Iris przed chwilą wyszła z sali, by przyprowadzić resztę dziewcząt. Nie wiem, czy moja obecność nie popsuje atmosfery, nikt nie chce pracować z przełożonym dyszącym nad karkiem. Inna sprawa, że moje panie robią to często.
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Bawialnia
Szybka odpowiedź