Bawialnia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Bawialnia
W tej części restauracji, która jest wiernie strzeżona przez portret rzymskiej bogini piękności Wenus, centralny punkt stanowi bawialnia. Znajdują się tu mniejsze i większe loże, o prywatności całkowitej bądź tylko pozornej, oraz porozrzucane między podestami stoliki. Właśnie przy nich siedząc można podziwiać cowieczorne występy dziewcząt Francisa, które za każdym razem zaskakują czymś widzów, nie ważne jak stałym bywalcem lokalu ktoś jest. Obsługa, ubrana w fatałaszki pobudzające fantazję, płynnie lawiruje między gośćmi, zbierając i roznosząc zamówienia, upewniając się jednocześnie, że każdy klient opuści bawialnię co najmniej zadowolony.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:49, w całości zmieniany 1 raz
Szczery uśmiech zagościł na jej ustach. Znała jedną, która w szkolnych czasach nosiła jego nazwisko. Wspomnienia te były jednak nieprzyjemne, zniekształcone przez kłótnię, jaka miała między nimi miejsce. I nie miała zamiaru wyciągać tego faktu na światło dzienne.
- Touché. - Odparła jedynie, rzucając w jego kierunku zaciekawione spojrzenie. Sypiać z kimkolwiek za pieniądze nie zamierzała, będąc pewną iż posiada ciekawsze rzeczy do zaoferowania, nawet jeśli jej sztuka pozostawała specyficzna, czasem odrobinę kontrowersyjna. Nie bała się fotografii przedstawiających to, co od kilku miesięcy działo się w Londynie; nie bała się piosenek, nawiązujących do panującego konfliktu.
Kiwnęła jedynie delikatnie głową, na jego kolejne słowa, nie kontynuując tego tematu… Chociaż była niemal pewna, że mężczyzna nadawałby się na modela. Miał w sobie coś co mogło przyciągać obiektyw. Zapewne mocniej niż jego głos mógł przyciągnąć barową publikę.
Panna Frey zmarszczyła brwi, gdy pytanie dotarło do jej uszu. Zupełnie jakby próbował ją zapytać, czemu niebo przybierało barwę błękitu, a trawa słodko szeptała soczystą zielenią.
- Ty, twój głos macie barwę soczystych, dojrzałych pomarańczy. Ten kolor brzmi psotnie, zmienia tempo w sposób niezdecydowany. Kolor twojej marynarki brzmi melancholią i powagą. Moim zdaniem gryzie się z tym, co widzę. Bardziej pasowałby burgund, zgaszona czerwień bądź ciepłe brązy. - Odpowiedziała z pewnością w głosie, nawet jeśli mogła zabrzmieć niczym ktoś, kto postradał wszelkie zmysły. Słyszała kolory oraz widziała barwy dźwięków odkąd tylko była w stanie sięgnąć pamięcią. Jej percepcja świata odbiegała od tego, co było znane większości czarodziejów, cały czas zaskakując nie tylko innych, ale i ją samą. Więź między barwami a głosami zdawała się jej być oczywista i cholernie istotna. Zwłaszcza teraz, przy zleceniu wymagającym od niej poznania lwiej ilości kobiet. A każda z pewnością była inna, w to nie wątpiła chociażby przez chwilę.
- Taki nawyk, nawet nie wiem skąd… A ty? Masz jakieś nawyki? - Spytała z zainteresowaniem. Ciekawił coraz mocniej. Od przypadkowego spotkania, przez zaproszenie w to, jakże specyficzne miejsce, aż po ciągotki dotyczące podwójnego życia. To wszystko łączyło się w intrygujący obrazek, zapewne pełen inspiracji, o których mogłaby wcześniej nie pomyśleć.
Czerwone usta wykrzywiły się w wyrazie niezadowolenia, gdy kolejne uwagi padły z jego ust. Poczuła się urażona jakże płytką wyobraźnią mężczyzny, co skwitowała teatralnym wywróceniem czarnych oczu.
- Za kogo ty mnie masz, co? - Prychnęła, unosząc jedną brew ku górze. Społeczne konwenanse nie były dobrze jej znane, głównie przez dzieciństwo spędzone w romskich taborach wędrujących z miejsca na miejsce. - To, że nie wychowałam się na salonach nie znaczy, że moje poczucie estetyki pochodzi z rynsztoku. Zmysłowość nie oznacza ukazywania wszystkiego, a raczej… Złożenie tajemnicy. Subtelne poruszenie zmysłów. - Odpowiedziała, przygryzając delikatnie dolną wargę. Oczami wyobraźni wiedziała, jakie zdjęcia powinna wykonać, mając nadzieję, że efekt zadowoli wybrednego klienta. Wszystko okaże się w najbliższych godzinach bądź i dniach, gdy w końcu przyjdzie jej wywołać fotografie i zaprezentować je Morganowi.
Niewinny uśmiech zarysował się na jej ustach, gdy ostre pytanie opuściło jego usta.
- Ciekawość. - Skwitowała jedynie, wzruszając chudymi ramionami. - Wielu by korciło, szanuję jednak profesjonalne podejście do tematu. - Dodała, dłużej zatrzymując spojrzenie na jego twarzy. Porządna polityka, zapewne porządnej firmy, mimo iż jej usługi nie należały do tych, choćby zakrawających o moralność.
Zabrała nogę, zsuwając się z kanapy by przeciągnąć się niczym młoda kotka. Chude palce wyjęły z torby wysłużony aparat, a panna Frey przełożyła jego pasek przez głowę… Po raz kolejny wywracając ciemnymi oczami.
- W tej kwestii to ja ustalam zasady. - Zawyrokowała, rzucając mu wyzywające spojrzenie. Wiedziała, czego chciał. Nie potrzebowała jednak, aby ustalał jej sposób pracy. - Ubranie jest częścią konceptu. To tak jak… z czekoladkami. Są słodkie, lecz odpowiednie opakowanie dodaje im tego czegoś, co wzbudza ekscytację. - Wyjaśniła, mając wrażenie iż mężczyzna nie miał wiele okazji by spotkać się z tworzeniem sztuki. Cóż, wybrał sobie ciężki przypadek na rozpoczęcie tej przygody. - Możesz zostać, ale tylko jeśli zdejmiesz marynarkę. Jej melodia nie pasuje mi do sesji, jaką mamy zrobić. - Rzuciła, nie zaszczycając go kolejnym spojrzeniem. Czarne spojrzenie skupiło się na otoczeniu, wyszukując odpowiedniego miejsca oraz scenerii, do planowanych zdjęć.
Uruchomiła się maszyna, której nie dało się zatrzymać. Wpierw panna Frey podeszła do okna, by rozsunąć ciężkie zasłony oraz firany utrudniające słonecznym promieniom wparowanie do pomieszczenia. Potrzebowała odpowiedniego światła, aby zdjęcia wyszły w dobrej tonacji. Następnie przesunęła kilka mebli, wybierając te, które chciałaby użyć podczas zdjęć. Finalnie wyczarowała kulę światła, mającą doświetlić scenę zdjęć. Gdy tylko napotkała spojrzeniem dziewczęta, z zadowoleniem wypisanym na twarzy podeszła do nich, uważnie je obserwując.
Zadawała pytania. Jaką masz pasję? Jakie lubisz kolory? Co sprawia ci przyjemność? Co najczęściej robisz w pracy? Zanuć mi ulubioną piosenkę. Lawirowała między dziewczętami, czasem przejeżdżając palcami po którejś ramieniu bądź talii, uważnym spojrzeniem chłonąc każdy, choćby najmniejszy detal ich urody; wyszukując tego, co wyróżniało ją na tle innych kobiet. Krótka rozmowa pozwoliła, aby później mogła dobrać odpowiednie stroje. Sprawnie, nie zwracając uwagi na to, kto był ich właścicielem. Dyktowała, jak powinny się umalować, bądź jaką fryzurę wyczarować z ich włosów.
- Która będzie gotowa, niech do mnie przyjdzie. I nie każcie mi czekać całego dnia. - Ostatnia instrukcja uleciała z jej ust, a dziewczęta udały poszły się przebrać oraz dostosować do jej instrukcji. Widziała kilka twarzy, których zdjęcia z pewnością wyjdą tak, jak powinny.
Dopiero wtedy odnalazła spojrzeniem Morgana, by lekkim krokiem zniwelować dzielącą ich odległość. Figlarny uśmiech gościł na jej ustach, bose stopy tonęły w miękkim dywanie. - Jakieś myśli? - Spytała, z zaciekawieniem unosząc brew ku górze. Pewnie nie posłucha. Oby tylko nie przestraszył się bądź nie nabrał dziwnej podejrzliwości.
- Touché. - Odparła jedynie, rzucając w jego kierunku zaciekawione spojrzenie. Sypiać z kimkolwiek za pieniądze nie zamierzała, będąc pewną iż posiada ciekawsze rzeczy do zaoferowania, nawet jeśli jej sztuka pozostawała specyficzna, czasem odrobinę kontrowersyjna. Nie bała się fotografii przedstawiających to, co od kilku miesięcy działo się w Londynie; nie bała się piosenek, nawiązujących do panującego konfliktu.
Kiwnęła jedynie delikatnie głową, na jego kolejne słowa, nie kontynuując tego tematu… Chociaż była niemal pewna, że mężczyzna nadawałby się na modela. Miał w sobie coś co mogło przyciągać obiektyw. Zapewne mocniej niż jego głos mógł przyciągnąć barową publikę.
Panna Frey zmarszczyła brwi, gdy pytanie dotarło do jej uszu. Zupełnie jakby próbował ją zapytać, czemu niebo przybierało barwę błękitu, a trawa słodko szeptała soczystą zielenią.
- Ty, twój głos macie barwę soczystych, dojrzałych pomarańczy. Ten kolor brzmi psotnie, zmienia tempo w sposób niezdecydowany. Kolor twojej marynarki brzmi melancholią i powagą. Moim zdaniem gryzie się z tym, co widzę. Bardziej pasowałby burgund, zgaszona czerwień bądź ciepłe brązy. - Odpowiedziała z pewnością w głosie, nawet jeśli mogła zabrzmieć niczym ktoś, kto postradał wszelkie zmysły. Słyszała kolory oraz widziała barwy dźwięków odkąd tylko była w stanie sięgnąć pamięcią. Jej percepcja świata odbiegała od tego, co było znane większości czarodziejów, cały czas zaskakując nie tylko innych, ale i ją samą. Więź między barwami a głosami zdawała się jej być oczywista i cholernie istotna. Zwłaszcza teraz, przy zleceniu wymagającym od niej poznania lwiej ilości kobiet. A każda z pewnością była inna, w to nie wątpiła chociażby przez chwilę.
- Taki nawyk, nawet nie wiem skąd… A ty? Masz jakieś nawyki? - Spytała z zainteresowaniem. Ciekawił coraz mocniej. Od przypadkowego spotkania, przez zaproszenie w to, jakże specyficzne miejsce, aż po ciągotki dotyczące podwójnego życia. To wszystko łączyło się w intrygujący obrazek, zapewne pełen inspiracji, o których mogłaby wcześniej nie pomyśleć.
Czerwone usta wykrzywiły się w wyrazie niezadowolenia, gdy kolejne uwagi padły z jego ust. Poczuła się urażona jakże płytką wyobraźnią mężczyzny, co skwitowała teatralnym wywróceniem czarnych oczu.
- Za kogo ty mnie masz, co? - Prychnęła, unosząc jedną brew ku górze. Społeczne konwenanse nie były dobrze jej znane, głównie przez dzieciństwo spędzone w romskich taborach wędrujących z miejsca na miejsce. - To, że nie wychowałam się na salonach nie znaczy, że moje poczucie estetyki pochodzi z rynsztoku. Zmysłowość nie oznacza ukazywania wszystkiego, a raczej… Złożenie tajemnicy. Subtelne poruszenie zmysłów. - Odpowiedziała, przygryzając delikatnie dolną wargę. Oczami wyobraźni wiedziała, jakie zdjęcia powinna wykonać, mając nadzieję, że efekt zadowoli wybrednego klienta. Wszystko okaże się w najbliższych godzinach bądź i dniach, gdy w końcu przyjdzie jej wywołać fotografie i zaprezentować je Morganowi.
Niewinny uśmiech zarysował się na jej ustach, gdy ostre pytanie opuściło jego usta.
- Ciekawość. - Skwitowała jedynie, wzruszając chudymi ramionami. - Wielu by korciło, szanuję jednak profesjonalne podejście do tematu. - Dodała, dłużej zatrzymując spojrzenie na jego twarzy. Porządna polityka, zapewne porządnej firmy, mimo iż jej usługi nie należały do tych, choćby zakrawających o moralność.
Zabrała nogę, zsuwając się z kanapy by przeciągnąć się niczym młoda kotka. Chude palce wyjęły z torby wysłużony aparat, a panna Frey przełożyła jego pasek przez głowę… Po raz kolejny wywracając ciemnymi oczami.
- W tej kwestii to ja ustalam zasady. - Zawyrokowała, rzucając mu wyzywające spojrzenie. Wiedziała, czego chciał. Nie potrzebowała jednak, aby ustalał jej sposób pracy. - Ubranie jest częścią konceptu. To tak jak… z czekoladkami. Są słodkie, lecz odpowiednie opakowanie dodaje im tego czegoś, co wzbudza ekscytację. - Wyjaśniła, mając wrażenie iż mężczyzna nie miał wiele okazji by spotkać się z tworzeniem sztuki. Cóż, wybrał sobie ciężki przypadek na rozpoczęcie tej przygody. - Możesz zostać, ale tylko jeśli zdejmiesz marynarkę. Jej melodia nie pasuje mi do sesji, jaką mamy zrobić. - Rzuciła, nie zaszczycając go kolejnym spojrzeniem. Czarne spojrzenie skupiło się na otoczeniu, wyszukując odpowiedniego miejsca oraz scenerii, do planowanych zdjęć.
Uruchomiła się maszyna, której nie dało się zatrzymać. Wpierw panna Frey podeszła do okna, by rozsunąć ciężkie zasłony oraz firany utrudniające słonecznym promieniom wparowanie do pomieszczenia. Potrzebowała odpowiedniego światła, aby zdjęcia wyszły w dobrej tonacji. Następnie przesunęła kilka mebli, wybierając te, które chciałaby użyć podczas zdjęć. Finalnie wyczarowała kulę światła, mającą doświetlić scenę zdjęć. Gdy tylko napotkała spojrzeniem dziewczęta, z zadowoleniem wypisanym na twarzy podeszła do nich, uważnie je obserwując.
Zadawała pytania. Jaką masz pasję? Jakie lubisz kolory? Co sprawia ci przyjemność? Co najczęściej robisz w pracy? Zanuć mi ulubioną piosenkę. Lawirowała między dziewczętami, czasem przejeżdżając palcami po którejś ramieniu bądź talii, uważnym spojrzeniem chłonąc każdy, choćby najmniejszy detal ich urody; wyszukując tego, co wyróżniało ją na tle innych kobiet. Krótka rozmowa pozwoliła, aby później mogła dobrać odpowiednie stroje. Sprawnie, nie zwracając uwagi na to, kto był ich właścicielem. Dyktowała, jak powinny się umalować, bądź jaką fryzurę wyczarować z ich włosów.
- Która będzie gotowa, niech do mnie przyjdzie. I nie każcie mi czekać całego dnia. - Ostatnia instrukcja uleciała z jej ust, a dziewczęta udały poszły się przebrać oraz dostosować do jej instrukcji. Widziała kilka twarzy, których zdjęcia z pewnością wyjdą tak, jak powinny.
Dopiero wtedy odnalazła spojrzeniem Morgana, by lekkim krokiem zniwelować dzielącą ich odległość. Figlarny uśmiech gościł na jej ustach, bose stopy tonęły w miękkim dywanie. - Jakieś myśli? - Spytała, z zaciekawieniem unosząc brew ku górze. Pewnie nie posłucha. Oby tylko nie przestraszył się bądź nie nabrał dziwnej podejrzliwości.
I put a spell on you
Emma Frey
Zawód : Artystka
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
But darlin the truth is
In darkness I’m ruthless
I wanna scream your name
Again and again
In darkness I’m ruthless
I wanna scream your name
Again and again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Ubranie gniecie się na mnie dziś jakoś wyjątkowo, więcej niż złą marynarkę, cały strój dobrałem zły, a może tylko podkreślający me połowiczne zażenowanie. Ona, w przeciwieństwie do mnie całkowicie panuje nad swym ciałem, usta gnie jak zwykle, a stopami przemierza po moim udzie. Pogłaszcze mnie tak raz, drugi, trzeci, byle nie więcej, bo wtedy zawstydzę się jeszcze bardziej, a chyba winienem trzymać fason. Tak sądzę, kurwa, kurwa, niedobry pomysł, a ja, ja mam powody sądzić, że ta sprawa wkrótce się rypnie. Ile żyje zmyślona tożsamość? Morganowi niedługo stuknie pełnoletność, czy wypadnie wówczas też data jego pogrzebu?
Mrugam do niej, by być taki, jak zwykle. Dowcipny. Albo raczej: rozrywkowy, poczucie humoru bywa względne, o moim za często słyszę, że jest irytujące, żebym jeszcze miał nadzieję. Ona zresztą przez pościel by się ledwie prześlizgnęła, szczerze, nie wyobrażam jej sobie, jak śpi. Jeśli to robi, z pewnością na stojąco. Chyba chcę kiedyś ją taką zobaczyć, w nocnej koszuli sięgającej za szczupłe nogi i bardzo kościste kolana. Jeśli lubię coś bardziej niż erotykę, to jest to intymność, od zawartości pierwszej szuflady w nocnej szafce, ułożenie koszyka z przyprawami w kuchni i kosza na brudne ubrania.
-Pomarańcze? - słyszę, co mówi, ale ciężko mi się z tym zgodzić. Brwi unoszą się samoistnienie, matka zawsze mnie o to ganiła, bojąc się, że w wieku trzydziestu lat będę mieć zmarszczki. Mam - nie lubię pomarańczowego - dodaję lekko zdezorientowany. Zatem synestetka - jeszcze raz patrzę na marynarkę, dziś od stóp do głów noszę rodowe błękity, lady Lestrange lubi mnie takiego oglądać, a ja uważam, że akurat jej jestem coś winien. Więc, ubieram się specjalnie dla niej. Mówię, staram się być dobrym - synem i człowiekiem też. Ulla do drugiej ręki wkłada mi kieliszek wypełniony czerwonym winem, unoszę go w krótkim toaście i przez przypadek(?) nieco się oblewam. Szeroka klapa marynarki po prawej stronie spływa wilgocią.
-Może być? - pytam. Uznajmy to za kompromis, palec Iris już usłużnie sunie po mej brodzie, zbierając resztki wina.
-Och, ja wiem skąd. To pewnie narkotyki - domyślam się, swego czasu mój policzek był jedną wielką ziejącą raną. Teraz jestem inny, uprawiam sport, zjadam wszystkie warzywa, nawet szpinak. W dzieciństwie grymasiłem chyba tylko dla zasady, naprawdę mi smakuje - tylko te złe - mruczę w odpowiedzi, opierając się dłonią o dywan. Podłoga nie umknie spod moich palców, a ta konwersacja wymyka się spod kontroli. No, mam rację, bo chwila nieuwagi i Emma stroszy się jak Lord, gdy dotykam go, a on sobie tego akurat nie życzy. Podobnie dziewczyna, prycha i pokazuje pazury, fuka na mnie, a ja co? Biedny, niesłusznie oskarżony, bo chyba następuje między nami konflikt w komunikacji. Czy posiadam w sobie dość siły, by tłumaczyć, że to wcale nie tak?.
-Goła cipka też jest piękna. I można ją pokazać inaczej, niż rozkładając nogi, wiem - odpowiadam po krótkiej ciszy. Zebranie myśli nie przychodzi mi łatwo, gdy jej stopy figlują na dywanie - Wyjątkowo zależy mi na pruderii. Nawet przesadnej, to powinno się spodobać - także samym modelkom. Rzadko pokazują się w pełnym rynsztunku, znaczy, odziane od stóp do głów, rzadko te cudne suknie noszą dłużej niż kilkanaście minut, rzadko nie rozdziewają ich niecierpliwe dłonie - jeśli chcesz, zrób też zdjęcia dla siebie. Myślę, że dziewczęta z przyjemnością dla ciebie zapozują - podoba im się to. Przebieranki, czesanie włosów, fizyczna praca niewiążąca się jednak z mechaniką poruszania biodrami i ustami wypełnionymi... jękiem. Tu mogą też odzywać się bez pytania.
-To też może się przejeść - odpowiadam z wilczym uśmiechem. Nie jestem z kamienia, ale wolę, gdy jesteśmy tu przyjaciółmi. Ginnie pewnie wyrwałaby kłaki każdej, która sprawiłaby, że nie dałbym rady z nią. Cóż.
-Zatem najpierw do garderoby - kwituję, niechętnie zbierając się z podłogi. Chwytam Iris za rękę, Emmie kiwam głową, by szła za nami. Sąsiednie pomieszczenie pęka w szwach od sukien i wyuzdanej bielizny, jedwabnych szlafroków i kolorowych peniuarów, na toaletkach błyszczy się biżuteria, a z wieszaków atakują nas dodatki - apaszki, szale, boa z błyszczących piór. Pieprzona jaskinia cudów, a w środku nieoszlifowany diament - wybierajcie - daję im wolną rękę, jedynie od czasu do czasu zaznaczam swoje zdanie, po czym uświadamiam sobie, że marudzenie odnośnie kolorów to fanaberia, bo fotografie i tak wyjdą czarno-białe.
-Wszystko jedno, a chętnie popatrzę - potakuję, zdejmując marynarę i rzucając ją byle jak na fotel. Ubranie w chwilę później znika, bo pojawiają się na nim inne warstwy - tutki to nakładają, to ściągają z siebie warstwy wierzchnie w wesołym ferworze wywiadu i metamorfozy - a gdyby tak... zrobić im parę ujęć w codziennych sytuacjach? Siatki z zakupami. Ze szczoteczką do zębów. Żeby pokazać no wiesz, życie - takie zwykłe. Już dawno chciałem wypierdolić te wszystkie pucołowate aniołki, będę miał czym je zastąpić.[/b]
Mrugam do niej, by być taki, jak zwykle. Dowcipny. Albo raczej: rozrywkowy, poczucie humoru bywa względne, o moim za często słyszę, że jest irytujące, żebym jeszcze miał nadzieję. Ona zresztą przez pościel by się ledwie prześlizgnęła, szczerze, nie wyobrażam jej sobie, jak śpi. Jeśli to robi, z pewnością na stojąco. Chyba chcę kiedyś ją taką zobaczyć, w nocnej koszuli sięgającej za szczupłe nogi i bardzo kościste kolana. Jeśli lubię coś bardziej niż erotykę, to jest to intymność, od zawartości pierwszej szuflady w nocnej szafce, ułożenie koszyka z przyprawami w kuchni i kosza na brudne ubrania.
-Pomarańcze? - słyszę, co mówi, ale ciężko mi się z tym zgodzić. Brwi unoszą się samoistnienie, matka zawsze mnie o to ganiła, bojąc się, że w wieku trzydziestu lat będę mieć zmarszczki. Mam - nie lubię pomarańczowego - dodaję lekko zdezorientowany. Zatem synestetka - jeszcze raz patrzę na marynarkę, dziś od stóp do głów noszę rodowe błękity, lady Lestrange lubi mnie takiego oglądać, a ja uważam, że akurat jej jestem coś winien. Więc, ubieram się specjalnie dla niej. Mówię, staram się być dobrym - synem i człowiekiem też. Ulla do drugiej ręki wkłada mi kieliszek wypełniony czerwonym winem, unoszę go w krótkim toaście i przez przypadek(?) nieco się oblewam. Szeroka klapa marynarki po prawej stronie spływa wilgocią.
-Może być? - pytam. Uznajmy to za kompromis, palec Iris już usłużnie sunie po mej brodzie, zbierając resztki wina.
-Och, ja wiem skąd. To pewnie narkotyki - domyślam się, swego czasu mój policzek był jedną wielką ziejącą raną. Teraz jestem inny, uprawiam sport, zjadam wszystkie warzywa, nawet szpinak. W dzieciństwie grymasiłem chyba tylko dla zasady, naprawdę mi smakuje - tylko te złe - mruczę w odpowiedzi, opierając się dłonią o dywan. Podłoga nie umknie spod moich palców, a ta konwersacja wymyka się spod kontroli. No, mam rację, bo chwila nieuwagi i Emma stroszy się jak Lord, gdy dotykam go, a on sobie tego akurat nie życzy. Podobnie dziewczyna, prycha i pokazuje pazury, fuka na mnie, a ja co? Biedny, niesłusznie oskarżony, bo chyba następuje między nami konflikt w komunikacji. Czy posiadam w sobie dość siły, by tłumaczyć, że to wcale nie tak?.
-Goła cipka też jest piękna. I można ją pokazać inaczej, niż rozkładając nogi, wiem - odpowiadam po krótkiej ciszy. Zebranie myśli nie przychodzi mi łatwo, gdy jej stopy figlują na dywanie - Wyjątkowo zależy mi na pruderii. Nawet przesadnej, to powinno się spodobać - także samym modelkom. Rzadko pokazują się w pełnym rynsztunku, znaczy, odziane od stóp do głów, rzadko te cudne suknie noszą dłużej niż kilkanaście minut, rzadko nie rozdziewają ich niecierpliwe dłonie - jeśli chcesz, zrób też zdjęcia dla siebie. Myślę, że dziewczęta z przyjemnością dla ciebie zapozują - podoba im się to. Przebieranki, czesanie włosów, fizyczna praca niewiążąca się jednak z mechaniką poruszania biodrami i ustami wypełnionymi... jękiem. Tu mogą też odzywać się bez pytania.
-To też może się przejeść - odpowiadam z wilczym uśmiechem. Nie jestem z kamienia, ale wolę, gdy jesteśmy tu przyjaciółmi. Ginnie pewnie wyrwałaby kłaki każdej, która sprawiłaby, że nie dałbym rady z nią. Cóż.
-Zatem najpierw do garderoby - kwituję, niechętnie zbierając się z podłogi. Chwytam Iris za rękę, Emmie kiwam głową, by szła za nami. Sąsiednie pomieszczenie pęka w szwach od sukien i wyuzdanej bielizny, jedwabnych szlafroków i kolorowych peniuarów, na toaletkach błyszczy się biżuteria, a z wieszaków atakują nas dodatki - apaszki, szale, boa z błyszczących piór. Pieprzona jaskinia cudów, a w środku nieoszlifowany diament - wybierajcie - daję im wolną rękę, jedynie od czasu do czasu zaznaczam swoje zdanie, po czym uświadamiam sobie, że marudzenie odnośnie kolorów to fanaberia, bo fotografie i tak wyjdą czarno-białe.
-Wszystko jedno, a chętnie popatrzę - potakuję, zdejmując marynarę i rzucając ją byle jak na fotel. Ubranie w chwilę później znika, bo pojawiają się na nim inne warstwy - tutki to nakładają, to ściągają z siebie warstwy wierzchnie w wesołym ferworze wywiadu i metamorfozy - a gdyby tak... zrobić im parę ujęć w codziennych sytuacjach? Siatki z zakupami. Ze szczoteczką do zębów. Żeby pokazać no wiesz, życie - takie zwykłe. Już dawno chciałem wypierdolić te wszystkie pucołowate aniołki, będę miał czym je zastąpić.[/b]
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Panna Frey marszczy brwi, warząc słowa, jakie padły z ust mężczyzny. Jednocześnie ciemne oczy poczęły wpatrywać się intensywniej w jego postać. A raczej pomarańczową otoczkę jaka ukazywała się wokół jego twarzy, gdy wypowiadał kolejne słowa. Niezależnie od tego, jak bardzo mężczyzna nie lubił tego koloru, nie dało się go zmienić… A przynajmniej ona nigdy nie była światkiem, by czyjaś barwa uległa zmianie.
- Ewidentnie jesteś pomarańczowym, podoba mi się ten odcień. - Stwierdziła jedynie, wzruszając chudymi ramionami. Czarne spojrzenie nie odrywało się od jego postaci, gdy unosił kielich do ust. Nie odsunęła wzroku nawet, gdy mężczyzna wylał na siebie trunek, a usłużna pracownica poczęła ścierać jego twarz. Sama nie należała do osób, które posiadały pieniądze, nigdy chyba jednak nie chciałaby się znaleźć na miejscu ślicznej Iris. Chęć wypełniania czyichś zachcianek nie była czymś, co dałoby się w niej odnaleźć. Była niepokorna oraz nie raz ciężka w obyciu. I chyba nic nie byłoby w stanie tego zmienić.
Nowa melodia spowodowana plamą na jego marynarce wybrzmiała w głowie artystki. Melancholijne brzmienie przygaszonego błękitu przycichło odrobinę, przyćmione delikatną melodią dziwnego, mało naturalnego odcienia fioletu. - Lepiej. - Kąciki ust panny Frey uniosły się w delikatnym uśmiechu. Nie było perfekcyjnie, sama z pewnością zmieniłaby kilka nut powiązanych z innymi barwami, marynarka jednak nie krzyczała już tak głośno. Powoli, z biegiem lat starała się przyzwyczaić do swojej przypadłości, ta jednak ciągle ją zaskakiwała.
- Wolę whisky. - Odparła, spojrzeniem przejeżdżając po pomieszczeniu. Po mocniejsze używki sięgała rzadko, zwykle nie posiadając ku temu odpowiedniego towarzystwa… Jednocześnie w obawie, że wspomnienia okrutnej przeszłości ponownie nawiedzą, pchając ją do dziwnych rozwiązań, jakie mogłyby poskutkować ich ucichnięciem. - Interesujące. - Odparła jedynie, przekręcając zaciekawieniem głowę na bok. Złe nawyki były doskonale jej znane. A on nie wyglądał na kogoś, kto mógłby być nimi przepełniony.
Emocje ucichły równie szybko, co wybuchły. Pieprzony charakter ojca sprawiał, iż panna Frey była osobą wybuchową, pełną dziwnego, czasem aż dzikiego temperamentu.
- Wrzuć na luz, co? Stres nie pomaga w mojej pracy, a jeśli mi zaufasz… Cóż, z pewnością nie pożałujesz. - Odpowiedziała lekko, myślami już wędrując w kierunku planowanego projektu. Sama z pruderią nie miała wiele wspólnego, zdecydowanie woląc bezwstydność. Prostą, jasną, nie posiadającą żadnych, ukrytych znaczeń. Miała jednak całkiem dobry pomysł, jak wykonać zdjęcia i oddać pruderię w swojej sztuce.
Na usta cisnęło jej się wiele pytań, te jednak musiały poczekać ku odpowiedniej okazji, zapewne nieźle skropionej mocnym, tanim alkoholem. Miejsce zdjęć było przygotowane, a panna Frey ruszyła do garderoby, niemal od razu zatapiając się w pracę. Tanecznym krokiem lawirowała między dziewczętami wydając odpowiednie instrukcje, bazujące na tym, czego udało się jej dowiedzieć z informacji, jakie im udzieliły.
W końcu stanęła koło Francisa, rzucając mu zadowolone spojrzenie gdy ten odrzucił marynarkę. Zaciekawienie błysnęło w czarnym spojrzeniu, na dźwięki pomarańczowej propozycji. - To może być dobre. Macie tu coś, co nadałoby się jako rekwizyty? Wiklinowe kosze, jakaś książka, robótki ręczne, szczotki… No, cokolwiek, co mogłoby się nadać? - Spytała, na chwilę uciekając od niego wzrokiem by rozejrzeć się po pomieszczeniu. I tu była w stanie znaleźć kilka rekwizytów, nie wszystkie jednak pasowały do modelek, jakie posiadała. - Zorganizuj coś, a ja zacznę sesję, nim ucieknie nam odpowiednie światło. - Zawyrokowała chwilę później, dostrzegając, iż pierwsza dziewczyna była już przygotowana do odpowiedniej sesji. Szczerze chciała sprezentować Morganowi najlepsze fotografie, nie tylko z powodu braków w portfelu. Sztuka była najszczerszą jej pasją, niezależnie od formy jaką przyjmowała.
- Chodź, Iris. Zaczniemy do Ciebie. - Bez skrępowania zacisnęła chude palce na dłoni dziewczyny, by zaprowadzić ją do wcześniej przygotowanego miejsca. - Zaczniemy od zdjęcia pełnej postawy, abyś oswoiła się z obiektywem. Stań tutaj… - Ems wskazała dziewczynie odpowiednie miejsce, po czym dokładnie zaprezentowała pozę, w jakiej miała stanąć modelka i ruch, jaki powinna wykonać, aby zdjęcie wyszło odpowiednio. Uśmiech pojawił się na buzi artystki, gdy odsunęła się na odpowiednią odległość unosząc aparat do twarzy. Złapała ostrość, ustawiając odpowiednio kadr. - Teraz. - Poprosiła, po czym zwolniła przycisk migawki. - Jeszcze raz, a później przejść się kawałek. - Wyrzuciła z siebie kolejne instrukcje.
- Ewidentnie jesteś pomarańczowym, podoba mi się ten odcień. - Stwierdziła jedynie, wzruszając chudymi ramionami. Czarne spojrzenie nie odrywało się od jego postaci, gdy unosił kielich do ust. Nie odsunęła wzroku nawet, gdy mężczyzna wylał na siebie trunek, a usłużna pracownica poczęła ścierać jego twarz. Sama nie należała do osób, które posiadały pieniądze, nigdy chyba jednak nie chciałaby się znaleźć na miejscu ślicznej Iris. Chęć wypełniania czyichś zachcianek nie była czymś, co dałoby się w niej odnaleźć. Była niepokorna oraz nie raz ciężka w obyciu. I chyba nic nie byłoby w stanie tego zmienić.
Nowa melodia spowodowana plamą na jego marynarce wybrzmiała w głowie artystki. Melancholijne brzmienie przygaszonego błękitu przycichło odrobinę, przyćmione delikatną melodią dziwnego, mało naturalnego odcienia fioletu. - Lepiej. - Kąciki ust panny Frey uniosły się w delikatnym uśmiechu. Nie było perfekcyjnie, sama z pewnością zmieniłaby kilka nut powiązanych z innymi barwami, marynarka jednak nie krzyczała już tak głośno. Powoli, z biegiem lat starała się przyzwyczaić do swojej przypadłości, ta jednak ciągle ją zaskakiwała.
- Wolę whisky. - Odparła, spojrzeniem przejeżdżając po pomieszczeniu. Po mocniejsze używki sięgała rzadko, zwykle nie posiadając ku temu odpowiedniego towarzystwa… Jednocześnie w obawie, że wspomnienia okrutnej przeszłości ponownie nawiedzą, pchając ją do dziwnych rozwiązań, jakie mogłyby poskutkować ich ucichnięciem. - Interesujące. - Odparła jedynie, przekręcając zaciekawieniem głowę na bok. Złe nawyki były doskonale jej znane. A on nie wyglądał na kogoś, kto mógłby być nimi przepełniony.
Emocje ucichły równie szybko, co wybuchły. Pieprzony charakter ojca sprawiał, iż panna Frey była osobą wybuchową, pełną dziwnego, czasem aż dzikiego temperamentu.
- Wrzuć na luz, co? Stres nie pomaga w mojej pracy, a jeśli mi zaufasz… Cóż, z pewnością nie pożałujesz. - Odpowiedziała lekko, myślami już wędrując w kierunku planowanego projektu. Sama z pruderią nie miała wiele wspólnego, zdecydowanie woląc bezwstydność. Prostą, jasną, nie posiadającą żadnych, ukrytych znaczeń. Miała jednak całkiem dobry pomysł, jak wykonać zdjęcia i oddać pruderię w swojej sztuce.
Na usta cisnęło jej się wiele pytań, te jednak musiały poczekać ku odpowiedniej okazji, zapewne nieźle skropionej mocnym, tanim alkoholem. Miejsce zdjęć było przygotowane, a panna Frey ruszyła do garderoby, niemal od razu zatapiając się w pracę. Tanecznym krokiem lawirowała między dziewczętami wydając odpowiednie instrukcje, bazujące na tym, czego udało się jej dowiedzieć z informacji, jakie im udzieliły.
W końcu stanęła koło Francisa, rzucając mu zadowolone spojrzenie gdy ten odrzucił marynarkę. Zaciekawienie błysnęło w czarnym spojrzeniu, na dźwięki pomarańczowej propozycji. - To może być dobre. Macie tu coś, co nadałoby się jako rekwizyty? Wiklinowe kosze, jakaś książka, robótki ręczne, szczotki… No, cokolwiek, co mogłoby się nadać? - Spytała, na chwilę uciekając od niego wzrokiem by rozejrzeć się po pomieszczeniu. I tu była w stanie znaleźć kilka rekwizytów, nie wszystkie jednak pasowały do modelek, jakie posiadała. - Zorganizuj coś, a ja zacznę sesję, nim ucieknie nam odpowiednie światło. - Zawyrokowała chwilę później, dostrzegając, iż pierwsza dziewczyna była już przygotowana do odpowiedniej sesji. Szczerze chciała sprezentować Morganowi najlepsze fotografie, nie tylko z powodu braków w portfelu. Sztuka była najszczerszą jej pasją, niezależnie od formy jaką przyjmowała.
- Chodź, Iris. Zaczniemy do Ciebie. - Bez skrępowania zacisnęła chude palce na dłoni dziewczyny, by zaprowadzić ją do wcześniej przygotowanego miejsca. - Zaczniemy od zdjęcia pełnej postawy, abyś oswoiła się z obiektywem. Stań tutaj… - Ems wskazała dziewczynie odpowiednie miejsce, po czym dokładnie zaprezentowała pozę, w jakiej miała stanąć modelka i ruch, jaki powinna wykonać, aby zdjęcie wyszło odpowiednio. Uśmiech pojawił się na buzi artystki, gdy odsunęła się na odpowiednią odległość unosząc aparat do twarzy. Złapała ostrość, ustawiając odpowiednio kadr. - Teraz. - Poprosiła, po czym zwolniła przycisk migawki. - Jeszcze raz, a później przejść się kawałek. - Wyrzuciła z siebie kolejne instrukcje.
I put a spell on you
Emma Frey
Zawód : Artystka
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
But darlin the truth is
In darkness I’m ruthless
I wanna scream your name
Again and again
In darkness I’m ruthless
I wanna scream your name
Again and again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
-A ty? Jaka ty jesteś? - pytam wyzywająco, bawiąc się papierosem, którego - dla odmiany - wyciągam ze zdobionej papierośnicy. Kontrast jak się patrzy, ale to chyba również wdzięczne pole dla sztuki? Dobre tworzenie wychodzi z bodźca, z potrzeby, to kurewska fizjologia. Doskwiera ci głód, jesz. Myjesz się, jeśli zaczynasz śmierdzieć. Stawiasz kloca, gdy jelita już nie wyrabiają z przetwórstwem. Artyzm to to samo, a przynajmniej w moim idealnym świecie z kartonu. Który sam depczę zleceniem dość jednak sztywnym. Widzę to, kiedy na mnie patrzy, bo wiem, jak wyglądam. Pieprzony arystokrata, któremu dziwka ociera usta, nosek, wiąże buty i karmi łyżeczką.
Bronię się, że wcale o to nie proszę, że ona tak sama z siebie, a teraz dociera do mnie, że i to chyba są mrzonki. A może wcale nie? Zadzieram brodę, by nasze oczy zeszły się gdzieś na linii horyzontu, a Iris wybiega mi na spotkanie, dłońmi uciskając mój kark. Ostrożnie zdejmuję jej dłoń ze swej szyi, bo jednak to pełznie za daleko. Wykorzystuję ją? No wychodzi na to, że i owszem, a na dodatek w dość paskudny sposób. Proszę bardzo, jak wizyta panny znikąd obnaża listę moich grzeszków. W tym roku jestem niegrzeczny, nie wydaje mi się, bym miał co liczyć na prezenty pod choinką. Chyba że... Do świąt jeszcze dużo czasu, a ja mogę stać się lepszy. Prawda?
Marynarkę odłożę do kosza na pranie. Nie nałożę sobie na talerz więcej, niż jestem w stanie zjeść. Odpowiem na powitanie każdego członka służby, którego minę na korytarzu - czasami ich ignoruję, bo wiecie, to lepko-uprzejme sir na każdym zakręcie...
-Ognistą? Czy wolisz na przykład Glenmorangie Signet? - pytam, proponując jej te jakże męskie trunki. Dźwigam się z podłogi, podchodzę do barku i do szklanek z grubo ciosanego szkła wrzucam ostki lodu. Sam - w moich kręgach, raczej powszechne. Grunt, żeby się nad nimi nie spuszczać - i nie pozwolić, by z nawyków przekształciły się w rutynę. Poranną tudzież poobiednią, żadnego znaczenia. Osiem godzin snu nie naprawi wszystkich dysfunkcji.
-To się jeszcze okaże, Frey - rzucam, krzyżując ręce. Raczej będę zadowolony. Widziałem przecież jej analogi, znacznie bardziej wyraziste niż nudne portrety, poustawiane na kominkowym gzymsie w głównym salonie. Trzy pokolenia, a wszyscy w identycznych pozycjach i o podobnych minach. Ile lat upłynęło można zorientować się jedynie po fryzurach i krojach ubrań. Jak miałem te piętnaście lat i żarty się mnie jeszcze trzymały, dogrzebałem się do szat po dziadku i dumny z siebie pozowałem w tym stroju. No kurwa normalnie podróż w czasie, zwłaszcza, że jesteśmy do siebie bardzo podobni, a na czarno-białych fotografiach to nawet ojciec nie potrafił rozróżnić swojego starego ode mnie. Pamiętam, że dostałem wtedy w pysk od matki, za zepsucie sesji, ale jej policzki nigdy specjalnie nie bolały. Tutaj zaś z zmycie głowy mi nie grozi, panienki grają wszak pod moją batutą. Nie na długo co prawda, bo bez żalu oddaję Emmie stery, jestem estetą i wzrokowcem, jednakowoż koncept pozwolę sobie zostawić lepszym od siebie. Ona ma pewną rękę i tak samo pewne oko, ja od dłuższego czasu pozostaję rozedrgany.
-Kobiece drobiazgi się znajdą, co do reszty - załatwimy to - niedaleko jest sklep z podobnymi popierdółkami. Doniczki i kosze, wyszywane obrusy i szydełkowane serwety, figurki, zaraz wyślę tam kogoś, kto skoczy na jednej nodze i przyniesie, co tam Emma zarządzi - możesz jeszcze im wszystkim zrobić zdjęcie na tle Wenus. Niech wyglądają na nim jak najlepsze przyjaciółki. Rywalki. Podwładne - podsuwam pomysł, kręcąc w palcach fajką i oczekując na to, jak przyjmie mą sugestię. Upierać się nie będę, mam tendencję do taniości. Wolę więc obserwować, jak rodzi się ta sztuka, o której się trąbi, na której winienem się znać. Iris przed obiektywem jest wyraźnie spięta, ale cztery zwolnienia migawki uwalniają ją od wstydu. Rozchyla usta i patrzy zadziornie - na mnie, czy wprost w obiektyw, a owinięta białym obrusem sprawia wrażenie, jakby właśnie wygrzebała się z pościeli.
-Potrzebuję jeszcze czegoś mocniejszego. Daj mi kawałek ciała. Opadający rękaw. Kostkę. Pierś wychodzącą z gorsetu. Łopatkę. Wszystko na zbliżeniu - żądam, tego nie wywieszę w sali jadalnej. Na korytarzu, być może. To będą wszystko kobiety bez twarzy, nic zdrożnego, tylko fragmenty ciała. Czyli wszystko, dla nich, dla nas, perspektywa nie robi tu różnicy.
Bronię się, że wcale o to nie proszę, że ona tak sama z siebie, a teraz dociera do mnie, że i to chyba są mrzonki. A może wcale nie? Zadzieram brodę, by nasze oczy zeszły się gdzieś na linii horyzontu, a Iris wybiega mi na spotkanie, dłońmi uciskając mój kark. Ostrożnie zdejmuję jej dłoń ze swej szyi, bo jednak to pełznie za daleko. Wykorzystuję ją? No wychodzi na to, że i owszem, a na dodatek w dość paskudny sposób. Proszę bardzo, jak wizyta panny znikąd obnaża listę moich grzeszków. W tym roku jestem niegrzeczny, nie wydaje mi się, bym miał co liczyć na prezenty pod choinką. Chyba że... Do świąt jeszcze dużo czasu, a ja mogę stać się lepszy. Prawda?
Marynarkę odłożę do kosza na pranie. Nie nałożę sobie na talerz więcej, niż jestem w stanie zjeść. Odpowiem na powitanie każdego członka służby, którego minę na korytarzu - czasami ich ignoruję, bo wiecie, to lepko-uprzejme sir na każdym zakręcie...
-Ognistą? Czy wolisz na przykład Glenmorangie Signet? - pytam, proponując jej te jakże męskie trunki. Dźwigam się z podłogi, podchodzę do barku i do szklanek z grubo ciosanego szkła wrzucam ostki lodu. Sam - w moich kręgach, raczej powszechne. Grunt, żeby się nad nimi nie spuszczać - i nie pozwolić, by z nawyków przekształciły się w rutynę. Poranną tudzież poobiednią, żadnego znaczenia. Osiem godzin snu nie naprawi wszystkich dysfunkcji.
-To się jeszcze okaże, Frey - rzucam, krzyżując ręce. Raczej będę zadowolony. Widziałem przecież jej analogi, znacznie bardziej wyraziste niż nudne portrety, poustawiane na kominkowym gzymsie w głównym salonie. Trzy pokolenia, a wszyscy w identycznych pozycjach i o podobnych minach. Ile lat upłynęło można zorientować się jedynie po fryzurach i krojach ubrań. Jak miałem te piętnaście lat i żarty się mnie jeszcze trzymały, dogrzebałem się do szat po dziadku i dumny z siebie pozowałem w tym stroju. No kurwa normalnie podróż w czasie, zwłaszcza, że jesteśmy do siebie bardzo podobni, a na czarno-białych fotografiach to nawet ojciec nie potrafił rozróżnić swojego starego ode mnie. Pamiętam, że dostałem wtedy w pysk od matki, za zepsucie sesji, ale jej policzki nigdy specjalnie nie bolały. Tutaj zaś z zmycie głowy mi nie grozi, panienki grają wszak pod moją batutą. Nie na długo co prawda, bo bez żalu oddaję Emmie stery, jestem estetą i wzrokowcem, jednakowoż koncept pozwolę sobie zostawić lepszym od siebie. Ona ma pewną rękę i tak samo pewne oko, ja od dłuższego czasu pozostaję rozedrgany.
-Kobiece drobiazgi się znajdą, co do reszty - załatwimy to - niedaleko jest sklep z podobnymi popierdółkami. Doniczki i kosze, wyszywane obrusy i szydełkowane serwety, figurki, zaraz wyślę tam kogoś, kto skoczy na jednej nodze i przyniesie, co tam Emma zarządzi - możesz jeszcze im wszystkim zrobić zdjęcie na tle Wenus. Niech wyglądają na nim jak najlepsze przyjaciółki. Rywalki. Podwładne - podsuwam pomysł, kręcąc w palcach fajką i oczekując na to, jak przyjmie mą sugestię. Upierać się nie będę, mam tendencję do taniości. Wolę więc obserwować, jak rodzi się ta sztuka, o której się trąbi, na której winienem się znać. Iris przed obiektywem jest wyraźnie spięta, ale cztery zwolnienia migawki uwalniają ją od wstydu. Rozchyla usta i patrzy zadziornie - na mnie, czy wprost w obiektyw, a owinięta białym obrusem sprawia wrażenie, jakby właśnie wygrzebała się z pościeli.
-Potrzebuję jeszcze czegoś mocniejszego. Daj mi kawałek ciała. Opadający rękaw. Kostkę. Pierś wychodzącą z gorsetu. Łopatkę. Wszystko na zbliżeniu - żądam, tego nie wywieszę w sali jadalnej. Na korytarzu, być może. To będą wszystko kobiety bez twarzy, nic zdrożnego, tylko fragmenty ciała. Czyli wszystko, dla nich, dla nas, perspektywa nie robi tu różnicy.
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
- Jestem wrzosem. Ale jeśli chcesz wiedzieć, co to oznacza, musisz się trochę wychylić. Nie pokazuję kart byle komu. - Odpowiedziała, rzucając mu odrobinę wyzywające spojrzenie oraz aż nazbyt słodki uśmiech. Nie była Iris, nie miała zamiaru opowiadać mu o wszystkim, co tylko sobie zażyczył, tańczyć tak jak zagra oraz spełniać wszystkie zachcianki. Jeśli chciał dowiedzieć się, jaka dokładnie była musiał włożyć w o odrobinę swojego wysiłku, coś więcej niż zadanie pustego pytania. A panna Frey uwielbiała podobne gierki, zwłaszcza w towarzystwie mocnego, palącego przełyk alkoholu.
Uśmiechnęła się odrobinę szerzej, słysząc jego kolejne słowa.
- Wszystko, byleby było odpowiednio mocne. - Odpowiedziała tonem konesera i znawcy, uważnie wodząc za nim spojrzeniem. Czyżby służba zdążyła mu się znudzić? Ems chyba nigdy nie zrozumie pokręconego zachowania co po niektórych przedstawicieli arystokracji. Im więcej miała okazję poznać, tym dziwniejszymi, bardziej oderwanymi od rzeczywistości istotami się wydawali… A myślała, że gorzej oderwanym niż ona nie dało sie być. Niespodzianka. Nie była jednak pewna, czy była to niespodzianka przypadająca do jej gustu. - Mówisz o kręgu dzianych, kanapowych lwów czy może parszywych szczurów z najpodlejszych knajp? - Spytała, unosząc z zaciekawieniem brew ku górze. Ona poznała wpierw Morgana w jednym z naprawdę kiepskich barów. Teraz przyszło jej oglądać Lorda Lestrange niemal w całej krasie, odzianego w najprzedniejsze garnitury, otoczonego dziwkami chętnymi spełnić wszystkie jego zachcianki. Oba wizerunki znacznie od siebie odbiegały, lecz w głosie panny Frey próżno było szukać pretensji bądź jakichkolwiek zarzutów. Jedynie ciekawość, podobną tej, jaka uciekała z ciemnych oczu.
Chwilę później wywróciła ciemnymi ślepiami tylko po to, aby chwilę później posłać mu perskie oczko, okraszone słodkim uśmiechem czerwonych ust. Była pewna, co do wykonywanej siebie pracy, w swoje projekty wierząc z całych sił - inaczej nie potrafiła; zapewne decydując się na urżnięcie w jakimś barze zamiast długiej sesji zdjęciowej.
Kiwnęła głową w potwierdzeniu jego słów.
- Dobra, przyda się wiklinowy koszyk, obrus, kilka serwet… Na Merlina, wszystko, co kojarzy się z porządnymi kobietami, coś z tego ulepię. - Zawyrokowała, nie pewna co tak naprawdę można było zdobyć w okolicach Wenus. Sama w tych okolicach bywała niezwykle rzadko, częściej kręcąc się po dzielnicy, w którym znajdowało się Ognisko Artystyczne pani Pinkstone. Ulepi coś, z pewnością. A skoro tę część restauracji odwiedzali głównie mężczyźni, męska intuicja w doborze rekwizytów z pewnością się przyda. To ich umysły miały być poruszone, czyż nie?
Kolejne kiwnięcie głową, kolejny raz gdy ciemne pukle zatańczyły wokół twarzy Ems.
- Zdjęcia grupowe będę robić na końcu, jak wszystkie oswoją się z obiektywem. - Odpowiedziała jedynie, dając sobie czas na przemyślenie konceptu wspólnego zdjęcia. Nigdy nie lubiła kategoryzowania wszystkiego, co znajdowało się w otoczeniu i nie chciała, aby wspólne zdjęcie wyszło tandetnie bądź którakolwiek z dziewczyn prezentowała się na nim nie tak, jak powinna.
Czarne ślepia wywróciły się teatralnie, gdy mężczyzna wypowiedział kolejne życzenie.
- Moja babcia sprawniej podejmuje decyzję, a od dawna nie żyje. - Mruknęła jedynie z przekąsem, na chwilę odsuwając twarz od obiektywu, aby rzucić mu pełne rozbawienia spojrzenia. Płaci, a więc dostanie to, czego chciał. Miała jedynie nadzieję, że ilość możliwości jakie mu sprezentuje nie okaże się przytłaczająca.
- Świetnie. A teraz spójrz na mnie i się uśmiechnij. Spokojnie. - Poinstruowała modelkę, by wykonać zdjęcia jej twarzy. - Wpadnij do mnie za dwa dni, powinnam mieć już odbitki. Będziesz musiał wybrać te, które pójdą w większy rozmiar. - Rzuciła do mężczyzny, nie odrywając się od soczewki aparatu. Jego zamówienie, jego decyzja, czyż nie?
Uśmiechnęła się odrobinę szerzej, słysząc jego kolejne słowa.
- Wszystko, byleby było odpowiednio mocne. - Odpowiedziała tonem konesera i znawcy, uważnie wodząc za nim spojrzeniem. Czyżby służba zdążyła mu się znudzić? Ems chyba nigdy nie zrozumie pokręconego zachowania co po niektórych przedstawicieli arystokracji. Im więcej miała okazję poznać, tym dziwniejszymi, bardziej oderwanymi od rzeczywistości istotami się wydawali… A myślała, że gorzej oderwanym niż ona nie dało sie być. Niespodzianka. Nie była jednak pewna, czy była to niespodzianka przypadająca do jej gustu. - Mówisz o kręgu dzianych, kanapowych lwów czy może parszywych szczurów z najpodlejszych knajp? - Spytała, unosząc z zaciekawieniem brew ku górze. Ona poznała wpierw Morgana w jednym z naprawdę kiepskich barów. Teraz przyszło jej oglądać Lorda Lestrange niemal w całej krasie, odzianego w najprzedniejsze garnitury, otoczonego dziwkami chętnymi spełnić wszystkie jego zachcianki. Oba wizerunki znacznie od siebie odbiegały, lecz w głosie panny Frey próżno było szukać pretensji bądź jakichkolwiek zarzutów. Jedynie ciekawość, podobną tej, jaka uciekała z ciemnych oczu.
Chwilę później wywróciła ciemnymi ślepiami tylko po to, aby chwilę później posłać mu perskie oczko, okraszone słodkim uśmiechem czerwonych ust. Była pewna, co do wykonywanej siebie pracy, w swoje projekty wierząc z całych sił - inaczej nie potrafiła; zapewne decydując się na urżnięcie w jakimś barze zamiast długiej sesji zdjęciowej.
Kiwnęła głową w potwierdzeniu jego słów.
- Dobra, przyda się wiklinowy koszyk, obrus, kilka serwet… Na Merlina, wszystko, co kojarzy się z porządnymi kobietami, coś z tego ulepię. - Zawyrokowała, nie pewna co tak naprawdę można było zdobyć w okolicach Wenus. Sama w tych okolicach bywała niezwykle rzadko, częściej kręcąc się po dzielnicy, w którym znajdowało się Ognisko Artystyczne pani Pinkstone. Ulepi coś, z pewnością. A skoro tę część restauracji odwiedzali głównie mężczyźni, męska intuicja w doborze rekwizytów z pewnością się przyda. To ich umysły miały być poruszone, czyż nie?
Kolejne kiwnięcie głową, kolejny raz gdy ciemne pukle zatańczyły wokół twarzy Ems.
- Zdjęcia grupowe będę robić na końcu, jak wszystkie oswoją się z obiektywem. - Odpowiedziała jedynie, dając sobie czas na przemyślenie konceptu wspólnego zdjęcia. Nigdy nie lubiła kategoryzowania wszystkiego, co znajdowało się w otoczeniu i nie chciała, aby wspólne zdjęcie wyszło tandetnie bądź którakolwiek z dziewczyn prezentowała się na nim nie tak, jak powinna.
Czarne ślepia wywróciły się teatralnie, gdy mężczyzna wypowiedział kolejne życzenie.
- Moja babcia sprawniej podejmuje decyzję, a od dawna nie żyje. - Mruknęła jedynie z przekąsem, na chwilę odsuwając twarz od obiektywu, aby rzucić mu pełne rozbawienia spojrzenia. Płaci, a więc dostanie to, czego chciał. Miała jedynie nadzieję, że ilość możliwości jakie mu sprezentuje nie okaże się przytłaczająca.
- Świetnie. A teraz spójrz na mnie i się uśmiechnij. Spokojnie. - Poinstruowała modelkę, by wykonać zdjęcia jej twarzy. - Wpadnij do mnie za dwa dni, powinnam mieć już odbitki. Będziesz musiał wybrać te, które pójdą w większy rozmiar. - Rzuciła do mężczyzny, nie odrywając się od soczewki aparatu. Jego zamówienie, jego decyzja, czyż nie?
I put a spell on you
Emma Frey
Zawód : Artystka
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
But darlin the truth is
In darkness I’m ruthless
I wanna scream your name
Again and again
In darkness I’m ruthless
I wanna scream your name
Again and again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Jeżę się, zupełnie jak mój kot, kiedy chcę go wziąć na ręce. Durny futrzak spasł się moim kosztem i tyle z niego pożytku. Nie widuję go właściwie od kilku dni, a skoro się nie pokazuje, to znaczy, że nie chce mojego towarzystwa i ma dość żarcia. Powinienem dać mu na imię jakoś bardziej adekwatnie do charakteru i wołać go Paskudą, a nie Lordem, ale na to już za późno. Dobijając do brzegu, stroszę się podirytowany nonszalancką przemową Emmy, dla której po rozdaniu dyspozycji mógłbym już chyba właściwie nie istnieć. Nie przywykłem do takiego zachowania i to bynajmniej w stosunku do urodzenia, gdzie faktycznie pomija mi się przy głównym stole, ale do tej pory sądziłem, że jesteśmy ziomkami. Dzielącymi mikrofon, czasem szklankę, bo grosza braknie na drugie piwo, ale to już coś.
Najwyraźniej - za mało.
-Nie jestem byle kim - sapię pod nosem - wrzosy to te fioletowe badyle? - upewniam się, bo choć podstawy zielarstwa znam, to rośliniarz ze mnie żaden. Róże, tulipany, dalie i chryzantemy, te co się na fortepianie stawia, te to jeszcze kojarzę, reszta - gorzej niż czarna magia. Notorycznie mylę żonkile i narcyzy, a ostatni raz jak robiłem zamówienie na kwiaty, Ginnie omal mi nóg z dupy nie powyrywała, bo ofkors zamiast wiązanek poprosiłem o wieńce. Będę się bronić: to akurat wina roztargnienia, nie głupoty, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, urządziłem sobie wówczas tydzień pamięci i obszedłem grobowce literalnie większości bliższych krewnych. Świeć Merlinie nad ich duszami.
-To co, na dwie nogi? Niegłupie - przyznaję i nalewam jej w dwie szklanki, wpierw ognistą, później leżakowaną szkocką. Ja chyba whisky odpuszczę i tak nie jestem jakimś koneserem. Rączy jak jeleń bieżę do niej z zastawą, by mogła się poczęstować - dobre pytanie, przyznaję - i jakże siarczysty policzek, tak na otrzeźwienie. Nie ona pierwsza przypomina mi ten rozstrzał i nie ona pierwsza subtelnie napomyka, że nie dam rady wiecznie wałęsać się między tymi światami. Albo jedwabie, albo łachmany, tylko że jebię to całe złoto, bo to chodzi nie o nie, a o wszystko, co poza nim - ale akurat mówię o tych, którzy są na samej górze - pogardliwie kiwam głową, wskazując brodą w kierunku sufitu. Złe nawyki to u nas obgryzanie paznokci, nie patrzy się też przychylnie na próżniactwo i spanie do południa, lecz agresja po alkoholu to już norma, którą tłumaczy się męskością. Ale już dobra, co ja się będę roztkliwiać, kiedy robota czeka - kreatywne zaangażowanie oddala nieco niepokój, więc tryskam pomysłami jak wulkan. I co pięć minut zmieniam zdanie, bo przerasta mnie wybór, czy na podwieczorek zjeść tartaletkę z musem agrestowym czy pudełko szwajcarskich pralin, a co dopiero zdecydowanie o koncepcji artystycznej.
-A bo ja wiem, co się kojarzy z porządnymi kobietami? Prowadzę burdel - wzruszam ramionami, a Iris chichocze, chyba ją bawię. Nie musi tego, znaczy, śmiać się ze mnie. Z moich żartów. Ostatecznie sporządzam krótką listę potrzebnych rzeczy, a prócz niej, drukowanymi literami zapisuję DRORZDŻÓFKI, bo takie proste ciasta się chyba widuje u prawdziwych gospodyń, a u nas to niestety serwują same desery fifarafa, co czasami nie wiadomo, jak je jeść.
-Jasne, ty tu rządzisz. Przećwicz je - mówię, wzruszając ramionami. Gorzej tylko, że na to pewnie trochę zejdzie, bo dziewczyny będą musiały czekać aż skończą się sesje indywidualne - May, skarbie, możesz zostać? Wysłać sowę do opiekunki? - pytam troskliwie, zerkając na dziewczynę, która niepewnie przytakuje. Jakby ktoś pytał, zatrudniam też niańki, które czasami zajmują się dziećmi moich tutek, kiedy zdarza się jakaś kryzysowa sytuacja i panie akurat muszą zostać dłużej. Jak teraz - spokojnie, twój synek nie zostanie bez nadzoru - obiecuję i wychodzę pośpiesznie, by faktycznie ogarnąć opiekę nad dzieciakiem. Nina ma klucze do jej mieszkania, więc nie powinno być problemu. W ciągu trzydziestu minut wypalam trzy fajki, ale doczekuję się potwierdzenia, zatem wracam do bawialni, nie musząc obawiać się starcia z rozwścieczoną matką. Macham ręką, że wszystko jest w porządku, obserwując jak pozuje Heidi, przystrojona w niebieski fartuszek przystrojony w dirikraki. Urocze.
-Współczuję - na przytyk nie mogę odpowiedzieć inaczej, na swoją obronę stosownych argumentów nie znajdę. A babci szkoda - ja swojej prawie nie pamiętam. Tej drugiej, mamy mojej mamy, to nawet nie poznałem. Rozprasza mnie błysk flesza i kłąb dymu, nagle buchający z aparatu.
-To tak ma być? - no nie kryje, że się lekko przestraszyłem, ale chyba wszystko w porządku, bo Emma jakoś tryska samozadowoleniem - wpadnę. Wieczorem - dookreślam - połowa siana teraz, połowa po odbiorze - dodaję, rzucając jej mieszek wypchany monetami - uważaj, jak będziesz z tym szła przez Londyn - przestrzegam, bo pomimo (albo i przez) czystek, roi się tu od penerstwa, a woreczek brzęczy aż za wesoło. Kusząco. Gdyby coś jej się stało, zapłakałbym. Najpierw za nią, a później za zdjęciami i zmarnowanym czasem.
ztx2
Najwyraźniej - za mało.
-Nie jestem byle kim - sapię pod nosem - wrzosy to te fioletowe badyle? - upewniam się, bo choć podstawy zielarstwa znam, to rośliniarz ze mnie żaden. Róże, tulipany, dalie i chryzantemy, te co się na fortepianie stawia, te to jeszcze kojarzę, reszta - gorzej niż czarna magia. Notorycznie mylę żonkile i narcyzy, a ostatni raz jak robiłem zamówienie na kwiaty, Ginnie omal mi nóg z dupy nie powyrywała, bo ofkors zamiast wiązanek poprosiłem o wieńce. Będę się bronić: to akurat wina roztargnienia, nie głupoty, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, urządziłem sobie wówczas tydzień pamięci i obszedłem grobowce literalnie większości bliższych krewnych. Świeć Merlinie nad ich duszami.
-To co, na dwie nogi? Niegłupie - przyznaję i nalewam jej w dwie szklanki, wpierw ognistą, później leżakowaną szkocką. Ja chyba whisky odpuszczę i tak nie jestem jakimś koneserem. Rączy jak jeleń bieżę do niej z zastawą, by mogła się poczęstować - dobre pytanie, przyznaję - i jakże siarczysty policzek, tak na otrzeźwienie. Nie ona pierwsza przypomina mi ten rozstrzał i nie ona pierwsza subtelnie napomyka, że nie dam rady wiecznie wałęsać się między tymi światami. Albo jedwabie, albo łachmany, tylko że jebię to całe złoto, bo to chodzi nie o nie, a o wszystko, co poza nim - ale akurat mówię o tych, którzy są na samej górze - pogardliwie kiwam głową, wskazując brodą w kierunku sufitu. Złe nawyki to u nas obgryzanie paznokci, nie patrzy się też przychylnie na próżniactwo i spanie do południa, lecz agresja po alkoholu to już norma, którą tłumaczy się męskością. Ale już dobra, co ja się będę roztkliwiać, kiedy robota czeka - kreatywne zaangażowanie oddala nieco niepokój, więc tryskam pomysłami jak wulkan. I co pięć minut zmieniam zdanie, bo przerasta mnie wybór, czy na podwieczorek zjeść tartaletkę z musem agrestowym czy pudełko szwajcarskich pralin, a co dopiero zdecydowanie o koncepcji artystycznej.
-A bo ja wiem, co się kojarzy z porządnymi kobietami? Prowadzę burdel - wzruszam ramionami, a Iris chichocze, chyba ją bawię. Nie musi tego, znaczy, śmiać się ze mnie. Z moich żartów. Ostatecznie sporządzam krótką listę potrzebnych rzeczy, a prócz niej, drukowanymi literami zapisuję DRORZDŻÓFKI, bo takie proste ciasta się chyba widuje u prawdziwych gospodyń, a u nas to niestety serwują same desery fifarafa, co czasami nie wiadomo, jak je jeść.
-Jasne, ty tu rządzisz. Przećwicz je - mówię, wzruszając ramionami. Gorzej tylko, że na to pewnie trochę zejdzie, bo dziewczyny będą musiały czekać aż skończą się sesje indywidualne - May, skarbie, możesz zostać? Wysłać sowę do opiekunki? - pytam troskliwie, zerkając na dziewczynę, która niepewnie przytakuje. Jakby ktoś pytał, zatrudniam też niańki, które czasami zajmują się dziećmi moich tutek, kiedy zdarza się jakaś kryzysowa sytuacja i panie akurat muszą zostać dłużej. Jak teraz - spokojnie, twój synek nie zostanie bez nadzoru - obiecuję i wychodzę pośpiesznie, by faktycznie ogarnąć opiekę nad dzieciakiem. Nina ma klucze do jej mieszkania, więc nie powinno być problemu. W ciągu trzydziestu minut wypalam trzy fajki, ale doczekuję się potwierdzenia, zatem wracam do bawialni, nie musząc obawiać się starcia z rozwścieczoną matką. Macham ręką, że wszystko jest w porządku, obserwując jak pozuje Heidi, przystrojona w niebieski fartuszek przystrojony w dirikraki. Urocze.
-Współczuję - na przytyk nie mogę odpowiedzieć inaczej, na swoją obronę stosownych argumentów nie znajdę. A babci szkoda - ja swojej prawie nie pamiętam. Tej drugiej, mamy mojej mamy, to nawet nie poznałem. Rozprasza mnie błysk flesza i kłąb dymu, nagle buchający z aparatu.
-To tak ma być? - no nie kryje, że się lekko przestraszyłem, ale chyba wszystko w porządku, bo Emma jakoś tryska samozadowoleniem - wpadnę. Wieczorem - dookreślam - połowa siana teraz, połowa po odbiorze - dodaję, rzucając jej mieszek wypchany monetami - uważaj, jak będziesz z tym szła przez Londyn - przestrzegam, bo pomimo (albo i przez) czystek, roi się tu od penerstwa, a woreczek brzęczy aż za wesoło. Kusząco. Gdyby coś jej się stało, zapłakałbym. Najpierw za nią, a później za zdjęciami i zmarnowanym czasem.
ztx2
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
3 września
Chuj, mamy problem. Znaczy: ja mam, bo co to właściwie obchodzi moje panienki, stawka godzinowa jest odgórna, a reszta to premie i bonusy w zależności od efektywności itd. One więc chwilowo są na postojowym i siedzą zamknięte w swoich pokojach, a ja poważnie rozważam, czy nie powinienem ewakuować restauracji. Zza zamkniętych drzwi bawialni dobiegają hałasy, przypominające początki apokalipsy. Kruszy się moja zastawa, obskrobywane są meble, drapane obicia foteli i złocona tapeta. Zmyślnie rzucam na ścianę zaklęcie, które przemienia ją w weneckie lustro i obserwuję ten dramat w charakterze bezradnego widza. Żałuję wraz z pierwszym siknięciem na dywan, ręcznie tkany przez joginów z Persji. Przez tydzień będziemy tam wietrzyć, jak wszystkie oznaczą teren, myślę spanikowany, mimowolnie obserwując harce trzygłowych szczeniaków. No kurwa, co za debil wniósł tu - chyba cały pieprzony miot - Cerberów w miniaturze. Ja rozumiem wszystko: najróżniejsze podarunki znoszą tu goście, od standardowego biżu-biżu, po dziwaczne talizmany i amulety, wykonywane na przykład z suszonych pazurów wykastrowanego wilkołaka. Nie zadaję pytań. Naprawdę. Ale żeby koszyk szczeniaków? Trójgłowych?! Absurd, no absurd! Jakby nie mógł przyjść, bo ja wiem, z koszykiem BABECZEK. Z kwiatami. Nie, kurwa, siedem dwumiesięcznych piesków, czyli łącznie dwadzieścia jeden głów i pięćset osiemdziesiąt osiem zębów. Liczę to w pamięci, więc mogłem wyłożyć się na mnożeniu, ale Merlinie, duszno mi. Muszę usiąść, osuwam się po ścianie, rozkładam się jak długi na podłodze, a policzek opieram o to zwierciadło, z żałością śledząc masakrę. Szczeniaki, gdy tylko wybudziły się spod czaru usypiającego natychmiast przeszły do rojbrowania. Tutki wprawiając w popłoch, mnie - we wściekłość. Panie Andrzeju, szanuję pana niesamowicie, ale skoro nie widzisz pan, że ktoś pod twoim nosem przemyca miot piekielnych pomiotów, to chyba będziemy musieli się pożegnać. Rwałbym sobie włosy z głowy, ale mi ich szkoda - mój ojciec ma tendencję do łysienia i zaczynają mu się robić zakola, mogę dostać to po nim. Zostaje mi tylko czekanie na pomoc: ponownie czuję się bezradny, jak księżniczki uwięzione w wieży i wypatrujące za swym rycerzem. W moim przypadku na odsiecz przybędzie kobieta, dostaję sowę, że panna Forsythia Crabbe już jest w drodze. Nazwisko jakby znajome, ale za nic nie potrafię przykleić go do odpowiedniej twarzy, modlę się więc, by nie okazała się jakąś dawną, przelotną miłostką - zrobiłoby się niezręcznie. Jezu, Maryjo, wzywam wszystkich mugolskich świętych, bo POWAŻNIE, NIE MA CZASU. Jakim cudem, czy te zwierzaki przeszły jakiś przyśpieszony kurs dla policyjnych psów? Armageddon, no, przydałby się tu Pełny Magazynek dla spacyfikowania tych raczkujących bąblów, bo za chwilę zaczną latać po suficie.
-Panna Crabbe, JEZU JAK DOBRZE, ŻE JUŻ JESTEŚ - biegnę do niej, spanikowany i wystraszony na maksa, przez ten stres ignorując obowiązującą nas etykietę. Witam ją w progu, cóż, to kwestia życia i śmierci - mamtamsiedemtrójgłowychszczeniakówniewiemskądsięwzięłyniewiemkto
jeprzyniósłiniemamzielonegopojęciajaksobieznimiporadzić.Wtejchwili
niszcząmojąbawialnięaconajgorsze - wypluwam to wszystko z siebie na jednym wdechu, nowy rap god, ej. Łapię oddech, prosząco patrzę się na kobietę i mamroczę, wyraźniej i znacznie, znacznie ciszej - dobrały się do naszego zapasu narkotyków - wyznaję, co widziałem na własne oczy - tędy, tędy, panno Crabbe, nie ma co zwlekać - a co, jak się zmutują? Albo umrą, a mnie jeszcze postawią przed sądem za znęcanie się nad zwierzętami? Nie pozwy mi teraz w głowie, dajcie spokój - czy ja mogę jakoś pomóc, potrzeba czegoś panience? - no przyznam, jak typowy hycel to ona nie wygląda. Gdzie futro z dalmatyńczyków?
Chuj, mamy problem. Znaczy: ja mam, bo co to właściwie obchodzi moje panienki, stawka godzinowa jest odgórna, a reszta to premie i bonusy w zależności od efektywności itd. One więc chwilowo są na postojowym i siedzą zamknięte w swoich pokojach, a ja poważnie rozważam, czy nie powinienem ewakuować restauracji. Zza zamkniętych drzwi bawialni dobiegają hałasy, przypominające początki apokalipsy. Kruszy się moja zastawa, obskrobywane są meble, drapane obicia foteli i złocona tapeta. Zmyślnie rzucam na ścianę zaklęcie, które przemienia ją w weneckie lustro i obserwuję ten dramat w charakterze bezradnego widza. Żałuję wraz z pierwszym siknięciem na dywan, ręcznie tkany przez joginów z Persji. Przez tydzień będziemy tam wietrzyć, jak wszystkie oznaczą teren, myślę spanikowany, mimowolnie obserwując harce trzygłowych szczeniaków. No kurwa, co za debil wniósł tu - chyba cały pieprzony miot - Cerberów w miniaturze. Ja rozumiem wszystko: najróżniejsze podarunki znoszą tu goście, od standardowego biżu-biżu, po dziwaczne talizmany i amulety, wykonywane na przykład z suszonych pazurów wykastrowanego wilkołaka. Nie zadaję pytań. Naprawdę. Ale żeby koszyk szczeniaków? Trójgłowych?! Absurd, no absurd! Jakby nie mógł przyjść, bo ja wiem, z koszykiem BABECZEK. Z kwiatami. Nie, kurwa, siedem dwumiesięcznych piesków, czyli łącznie dwadzieścia jeden głów i pięćset osiemdziesiąt osiem zębów. Liczę to w pamięci, więc mogłem wyłożyć się na mnożeniu, ale Merlinie, duszno mi. Muszę usiąść, osuwam się po ścianie, rozkładam się jak długi na podłodze, a policzek opieram o to zwierciadło, z żałością śledząc masakrę. Szczeniaki, gdy tylko wybudziły się spod czaru usypiającego natychmiast przeszły do rojbrowania. Tutki wprawiając w popłoch, mnie - we wściekłość. Panie Andrzeju, szanuję pana niesamowicie, ale skoro nie widzisz pan, że ktoś pod twoim nosem przemyca miot piekielnych pomiotów, to chyba będziemy musieli się pożegnać. Rwałbym sobie włosy z głowy, ale mi ich szkoda - mój ojciec ma tendencję do łysienia i zaczynają mu się robić zakola, mogę dostać to po nim. Zostaje mi tylko czekanie na pomoc: ponownie czuję się bezradny, jak księżniczki uwięzione w wieży i wypatrujące za swym rycerzem. W moim przypadku na odsiecz przybędzie kobieta, dostaję sowę, że panna Forsythia Crabbe już jest w drodze. Nazwisko jakby znajome, ale za nic nie potrafię przykleić go do odpowiedniej twarzy, modlę się więc, by nie okazała się jakąś dawną, przelotną miłostką - zrobiłoby się niezręcznie. Jezu, Maryjo, wzywam wszystkich mugolskich świętych, bo POWAŻNIE, NIE MA CZASU. Jakim cudem, czy te zwierzaki przeszły jakiś przyśpieszony kurs dla policyjnych psów? Armageddon, no, przydałby się tu Pełny Magazynek dla spacyfikowania tych raczkujących bąblów, bo za chwilę zaczną latać po suficie.
-Panna Crabbe, JEZU JAK DOBRZE, ŻE JUŻ JESTEŚ - biegnę do niej, spanikowany i wystraszony na maksa, przez ten stres ignorując obowiązującą nas etykietę. Witam ją w progu, cóż, to kwestia życia i śmierci - mamtamsiedemtrójgłowychszczeniakówniewiemskądsięwzięłyniewiemkto
jeprzyniósłiniemamzielonegopojęciajaksobieznimiporadzić.Wtejchwili
niszcząmojąbawialnięaconajgorsze - wypluwam to wszystko z siebie na jednym wdechu, nowy rap god, ej. Łapię oddech, prosząco patrzę się na kobietę i mamroczę, wyraźniej i znacznie, znacznie ciszej - dobrały się do naszego zapasu narkotyków - wyznaję, co widziałem na własne oczy - tędy, tędy, panno Crabbe, nie ma co zwlekać - a co, jak się zmutują? Albo umrą, a mnie jeszcze postawią przed sądem za znęcanie się nad zwierzętami? Nie pozwy mi teraz w głowie, dajcie spokój - czy ja mogę jakoś pomóc, potrzeba czegoś panience? - no przyznam, jak typowy hycel to ona nie wygląda. Gdzie futro z dalmatyńczyków?
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
I stało się, kiedy panna Crabbe sądziła, że ten dzień minie jej względnie leniwie, przełożony wparował do jej biura zdyszany z paniką w oczach, natychmiast nakazując kobiecie wizytę w sławnym burdelu. Propozycja bez wyjaśnienia przyczyny wprawiła ją w dziwną konsternację, ale po kolejnych słowach zdała sobie sprawę, że miała być to wizyta czysto biznesowa. Dziwiło ją nieco, że akurat to jej przydzielono ten obowiązek, ale jak wiadomo, kiedy nie ma rąk do pracy, najlepiej było zrzucać ciężkie przypadki w ręce Sythii, która po prostu nigdy nie odmawiała. Trzygłowy pies – szczenię, jedno? Przynajmniej tak to zrozumiała, wzruszyła więc ramionami, przywdziała kobaltowy płaszczyk, pod rękę wzięła kilka ważnych drobiazgów – przede wszystkim dokumenty do raportu i zmniejszony zaklęciem transporter, w którym na spokojnie powinien zmieścić się nawet nieco przerośnięty szczeniak. Jeden. Gdyż wciąż myślała, że problemem stał się malutki i niewinny szczeniaczek. Będąc w Grecji, miała styczność z tymi stworzeniami i wydawały jej się absurdalnie urocze, szczególnie gdy trzy głowy potrafiły działać wspólnie, a nie jak w przypadku widłowęży, które potrafiły gryźć się i toczyć bitwy w autodestrukcyjny sposób. Słysząc od wejścia nerwowość w głosie lorda, przekrzywiła lekko głowę, unosząc brwi w zdziwieniu. Naprawdę w taki niepokój wprowadzało jedno szczenię? – Dzień dobry – rzuciła między słowami mężczyzny, starając się zachować spokój w tej dziwnej sytuacji. Ignorowała też sam przybytek, bo najpewniej nie weszłaby do niego gdyby nie praca… a może?
Próbowała usilnie wyłapać w potoku słów jakiekolwiek fakty, które byłby w stanie wytłumaczyć jej cokolwiek więcej, ale z bełkotu zrozumiała zaledwie część, ale ta część była chyba najważniejsza. Siedem. – Słucham? - parsknęła nerwowo śmiechem, nie wierząc do końca w taki cud narodzin. Zwykle ciężko było dostać nawet dwa szczeniaki, a tu było siedem? – Narko… co? Pan jest trzeźwy? – zapytała zapobiegawczo, lustrując całą sylwetkę lorda, doszukując się jakichkolwiek oznak pijaństwa lub bycia w jakimkolwiek innym stanie psychicznej nieważkości. Podążyła nieufnie za nim, ale na widok siedmiu szczeniąt, chyba gotowa dziś nie była. - MATKO JEDYNA – akurat dzięki uprzejmości ojca, miała dwie, tylko tej drugiej nie uznawała – przecież była prawie w jej wieku. - NA GACIE MERLINA… - wymsknęło się z jej ust, widząc rozróbę, jaką poczyniły sobie szczenięta. Spojrzała potem na pomniejszony transporter i pokręciła głową z lekkim niedowierzaniem, czyli w taką akcję została wrobiona? Wybornie. Odstawiła rzeczy na pobliski stolik, raczej nie przejmując się czy był ważny. Płaszcza nie zdejmowała, rękawy byłby całkiem przydatne, jeśli miały stać się prowizoryczną zbroją przed ostrym ząbkami psiaków. Przytknęła dłoń do ust w zastanowieniu, podpierając łokieć drugą ręką i zastygła obserwując chwilę, jak jeden ze szczeniaków wesoło szarpał dywan, wyrywając z niego cenne wzory, tworząc tym samym swoją własną abstrakcyjną wersję. Nie dotarło do niej pytanie o pomoc, jej wzrok wędrował po kolejnych gremlinach siejących spustoszenie w bawialni. – Jakie to były narkotyki? – zapytała w końcu, licząc, że może to całe pobudzenie nie wynikało od nich i szczeniaczki zasną błogo od diablego ziela? A może wyczerpane padną po trzydziestu minutach wróżkowego pyłu? Marzenie ściętej głowy. Czarownica błagała tylko w myślach, aby nie była to odpowiedź „nie wiem”, bo wtedy byłaby, krótko mówiąc – w dupie.
Zaraz potem zaczęła myśleć, czy Animal Somni, które miało rozwiązać ten problem, w ogóle zadziała w tym przypadku, a może trzeba było sięgnąć po jedyną sprawdzoną metodę, jaką była muzyka? Dorosłe trzygłowe psy zasypiały niemal natychmiast po usłyszeniu już pierwszych dźwięków melodii, a szczeniaki były do tego jeszcze bardziej skore – zresztą widziała to na własne oczy, gdy pokazywano jej tę technikę za granicą. Ale jak miały zachować się po narkotykach? Nie miała pojęcie. Podobnie jak pustka w jej głowie widniała w tym co powinna napisać w raporcie, przecież nie może wspomnieć o nielegalnych używkach – gdyby był to jakiś podrzędny lokal to z pewnością, na spokojnie pozostawiłaby na straty właściciela, ale w tej sytuacji? Już od dawna panowała zasada, aby tego typu sprawy zamiatać pod dywan, jeśli zamieszani byli szlachcice. Och, co za skorumpowany rząd… Pokręciła głową i znów z jej ust wydarł się nerwowy śmiech. – Paranoja – westchnęła, podchodząc bliżej wyczarowanego lustra weneckiego i lokalizując każdego szczeniaka z osobna, starała się dostrzec zmiany w zachowaniu, jakie mogły nieść za sobą substancje potencjalnie niebezpieczne. – Umie lord śpiewać? – idiotyczne pytanie w tym czasie wypłynęło z jej ust. Tytułował się Lestrange, ale chyba grzeczniej było spytać, niż nakazywać rozpoczęcie arii operowej w imię ratunku burdelu.
Próbowała usilnie wyłapać w potoku słów jakiekolwiek fakty, które byłby w stanie wytłumaczyć jej cokolwiek więcej, ale z bełkotu zrozumiała zaledwie część, ale ta część była chyba najważniejsza. Siedem. – Słucham? - parsknęła nerwowo śmiechem, nie wierząc do końca w taki cud narodzin. Zwykle ciężko było dostać nawet dwa szczeniaki, a tu było siedem? – Narko… co? Pan jest trzeźwy? – zapytała zapobiegawczo, lustrując całą sylwetkę lorda, doszukując się jakichkolwiek oznak pijaństwa lub bycia w jakimkolwiek innym stanie psychicznej nieważkości. Podążyła nieufnie za nim, ale na widok siedmiu szczeniąt, chyba gotowa dziś nie była. - MATKO JEDYNA – akurat dzięki uprzejmości ojca, miała dwie, tylko tej drugiej nie uznawała – przecież była prawie w jej wieku. - NA GACIE MERLINA… - wymsknęło się z jej ust, widząc rozróbę, jaką poczyniły sobie szczenięta. Spojrzała potem na pomniejszony transporter i pokręciła głową z lekkim niedowierzaniem, czyli w taką akcję została wrobiona? Wybornie. Odstawiła rzeczy na pobliski stolik, raczej nie przejmując się czy był ważny. Płaszcza nie zdejmowała, rękawy byłby całkiem przydatne, jeśli miały stać się prowizoryczną zbroją przed ostrym ząbkami psiaków. Przytknęła dłoń do ust w zastanowieniu, podpierając łokieć drugą ręką i zastygła obserwując chwilę, jak jeden ze szczeniaków wesoło szarpał dywan, wyrywając z niego cenne wzory, tworząc tym samym swoją własną abstrakcyjną wersję. Nie dotarło do niej pytanie o pomoc, jej wzrok wędrował po kolejnych gremlinach siejących spustoszenie w bawialni. – Jakie to były narkotyki? – zapytała w końcu, licząc, że może to całe pobudzenie nie wynikało od nich i szczeniaczki zasną błogo od diablego ziela? A może wyczerpane padną po trzydziestu minutach wróżkowego pyłu? Marzenie ściętej głowy. Czarownica błagała tylko w myślach, aby nie była to odpowiedź „nie wiem”, bo wtedy byłaby, krótko mówiąc – w dupie.
Zaraz potem zaczęła myśleć, czy Animal Somni, które miało rozwiązać ten problem, w ogóle zadziała w tym przypadku, a może trzeba było sięgnąć po jedyną sprawdzoną metodę, jaką była muzyka? Dorosłe trzygłowe psy zasypiały niemal natychmiast po usłyszeniu już pierwszych dźwięków melodii, a szczeniaki były do tego jeszcze bardziej skore – zresztą widziała to na własne oczy, gdy pokazywano jej tę technikę za granicą. Ale jak miały zachować się po narkotykach? Nie miała pojęcie. Podobnie jak pustka w jej głowie widniała w tym co powinna napisać w raporcie, przecież nie może wspomnieć o nielegalnych używkach – gdyby był to jakiś podrzędny lokal to z pewnością, na spokojnie pozostawiłaby na straty właściciela, ale w tej sytuacji? Już od dawna panowała zasada, aby tego typu sprawy zamiatać pod dywan, jeśli zamieszani byli szlachcice. Och, co za skorumpowany rząd… Pokręciła głową i znów z jej ust wydarł się nerwowy śmiech. – Paranoja – westchnęła, podchodząc bliżej wyczarowanego lustra weneckiego i lokalizując każdego szczeniaka z osobna, starała się dostrzec zmiany w zachowaniu, jakie mogły nieść za sobą substancje potencjalnie niebezpieczne. – Umie lord śpiewać? – idiotyczne pytanie w tym czasie wypłynęło z jej ust. Tytułował się Lestrange, ale chyba grzeczniej było spytać, niż nakazywać rozpoczęcie arii operowej w imię ratunku burdelu.
Połykam dobre wychowanie, które każe mi się skłaniać, jakbym gimnastykował się przed śniadaniem, bo każda dżentelmeńska poza mnie kosztuje. Wazę z wczesnego oświecenia, firany szyte przez zakonnice, waluta jest naprawdę różnorodna, a jej kurs skacze, jak pojebany. Tak samo zresztą, jak siedem tych paskudnych pchlarzy - nosz chętnie bym je pod wodę wsadził i patrzył jak toną; nie, nie, no wiem, wcale bym nie mógł. To nie ich wina, to tylko dzieci, w innych okolicznościach pewnie rozważyłbym adopcję jednego, czy nawet dwóch takich pimpków, ignorując przy tym zdanie mojego kota, ale tak... Zrezygnowany wypuszczam powietrze, wydając przy tym odgłos, jak przebita opona, bez specjalisty to jednak, jak bez ręki. Ze strugania bohatera nic nie przyjdzie, ot, obstawiam, że miałbym spodnie do wyrzucenia no i pogryzione kostki i łydki, nic więcej. Dobrze zrobiłem, że zostałem za drzwiami, prawda? Że od razu posłałem po profesjonalistów? Że nie pakowałem się tam sam? Fran wieczorny, już po butelce wina, odważnie ruszyłby z odsieczą salonowym meblom, a skończyłby jak niepyszny, pokonany przez stadko szczeniąt. No niby te trzy głowy i klasyfikacja Ministerstwa XXX(X?XX?), jak strony dla dorosłych, tylko że jakby to się rozniosło, to zaraz z siedmiu piesków zostałby jeden i głowy też by mu poucinali w opowieściach, tak, że zostałaby jedna. I ja byłbym kim? Typem, co sobie z hałaśliwą miniaturą nie radzi, typem, co go szczekający karakan w kozi róg zapędził. Niedoczekanie, na to nie pozwolę. Muszę dbać o swoją renomę. O opinię lokalu też, chociaż to sprawa mniejszej wagi. Mam na to monopol, rozpustnicy nie znajdą tak łatwo i tak prędko panienek, które spełnią ich wszystkie życzenia. Bez słowa, bo przecież tak dobrze je już znają. Wróćmy jednak do chwili obecnej: jest, już jest, normalnie zbawienie i Anioł Stróż.
-Uratujesz moją tapicerkę, prawda? - pytam rozpaczliwie, bo ostatnio ją zmienialiśmy i szlag, szkoda byłoby tej całej roboty. Znaleźć artystę, który zgodzi się wyhaftować sceny z kamasutry na obiciach foteli to jedno, a znaleźć finezyjnego krawca z inwencją, który faktycznie tego dokona - drugie.
-Siedem. Jak siedmiu krasnoludków. Siedmiu synów. Siedem grzechów głównych. O, tyle - pokazuję jej na palach, żebyśmy na sto procent się zrozumieli - ale poradzisz sobie z nimi? Panienko - dodaję pośpiesznie, jednak się reflektując - nerwowy jakiś jestem, najmocniej przepraszam - werbalnie skłonić się mogę - to przecież jak nic pójdzie dalej w świat, bo ja, będąc na miejscu panny Crabbe, zaczepiłbym pierwszego lepszego przechodnia, żeby opowiedzieć mu o tym cyrku. Jeszcze nie latającym, ale już całkiem-całkiem blisko nam do tego - TAK, tak, jestem absolutnie trzeźwy, niczego nie spożywałem, a nawet gdyby, to przecież od takiego widoku - macham ręką na wyczarowaną przez siebie szybę - od razu by mi przeszło. Merlinie, gdyby to tylko były haluny - no załamuję się na oczach tej dziewczyny - to, że demolują mi bawialnię to jedno, ale jak się stąd wyrwą i kogoś pogryzą? Pracowników? Gości? Czy ty wyobrażasz sobie je - znowu brzydko wytykam palcem na konkretnego łapserdaka, z białą łatką pośrodku czarnego, jak smoła czoła na środkowej głowie, który dosłownie piłuje sobie zęby na złotej zastawie - na ulicy? - kończę, ocierając stróżkę potu, wstępującą na me czoło.
-Niech ktoś otworzy okna, jeśli łaska - krzyczę, bo zaraz omdleję, jak nie dostanę powietrza - to jakieś znajdy, podrzutki, ja nie mogę brać za nie odpowiedzialności. O mamusiu, nestor mnie z a b i j e - mruczę już bardziej do siebie, niż do Forsythii, co też miny nie ma zbyt tęgiej - jakie, jakie - powtarzam po niej - wszystkie, co tylko jest na rynku, widzisz o, jak tam biało? Tam w rogu? Tam, gdzie jeden akurat SZCZA - wrzeszczę, bo hamulce mi już puszczają, oczy prawie wyłażą z orbit, a moja mina to dokładnie pysk takiego szczeniaka - zbitego i porzuconego gdzies pod mostem, nawet bez pudełka - ubezpieczenie tego już nie pokryje - jęczę - szybciej, szybciej, błagam, musi panienka coś na to zaradzić - wiem, że pośpiech to niedobry doradca, ale co niby mamy robić? - śpiewać? - powtarzam po niej, zatrzymując się jak wryty i lustrując kobiecą buzię, żeby upewnić się, czy dobrze zrozumiałem - no trochę umiem, a bo co? - coś mi tu śmierdzi - choć możliwe, że psy po prostu wszystkie naraz się zesrały.
-Uratujesz moją tapicerkę, prawda? - pytam rozpaczliwie, bo ostatnio ją zmienialiśmy i szlag, szkoda byłoby tej całej roboty. Znaleźć artystę, który zgodzi się wyhaftować sceny z kamasutry na obiciach foteli to jedno, a znaleźć finezyjnego krawca z inwencją, który faktycznie tego dokona - drugie.
-Siedem. Jak siedmiu krasnoludków. Siedmiu synów. Siedem grzechów głównych. O, tyle - pokazuję jej na palach, żebyśmy na sto procent się zrozumieli - ale poradzisz sobie z nimi? Panienko - dodaję pośpiesznie, jednak się reflektując - nerwowy jakiś jestem, najmocniej przepraszam - werbalnie skłonić się mogę - to przecież jak nic pójdzie dalej w świat, bo ja, będąc na miejscu panny Crabbe, zaczepiłbym pierwszego lepszego przechodnia, żeby opowiedzieć mu o tym cyrku. Jeszcze nie latającym, ale już całkiem-całkiem blisko nam do tego - TAK, tak, jestem absolutnie trzeźwy, niczego nie spożywałem, a nawet gdyby, to przecież od takiego widoku - macham ręką na wyczarowaną przez siebie szybę - od razu by mi przeszło. Merlinie, gdyby to tylko były haluny - no załamuję się na oczach tej dziewczyny - to, że demolują mi bawialnię to jedno, ale jak się stąd wyrwą i kogoś pogryzą? Pracowników? Gości? Czy ty wyobrażasz sobie je - znowu brzydko wytykam palcem na konkretnego łapserdaka, z białą łatką pośrodku czarnego, jak smoła czoła na środkowej głowie, który dosłownie piłuje sobie zęby na złotej zastawie - na ulicy? - kończę, ocierając stróżkę potu, wstępującą na me czoło.
-Niech ktoś otworzy okna, jeśli łaska - krzyczę, bo zaraz omdleję, jak nie dostanę powietrza - to jakieś znajdy, podrzutki, ja nie mogę brać za nie odpowiedzialności. O mamusiu, nestor mnie z a b i j e - mruczę już bardziej do siebie, niż do Forsythii, co też miny nie ma zbyt tęgiej - jakie, jakie - powtarzam po niej - wszystkie, co tylko jest na rynku, widzisz o, jak tam biało? Tam w rogu? Tam, gdzie jeden akurat SZCZA - wrzeszczę, bo hamulce mi już puszczają, oczy prawie wyłażą z orbit, a moja mina to dokładnie pysk takiego szczeniaka - zbitego i porzuconego gdzies pod mostem, nawet bez pudełka - ubezpieczenie tego już nie pokryje - jęczę - szybciej, szybciej, błagam, musi panienka coś na to zaradzić - wiem, że pośpiech to niedobry doradca, ale co niby mamy robić? - śpiewać? - powtarzam po niej, zatrzymując się jak wryty i lustrując kobiecą buzię, żeby upewnić się, czy dobrze zrozumiałem - no trochę umiem, a bo co? - coś mi tu śmierdzi - choć możliwe, że psy po prostu wszystkie naraz się zesrały.
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
- Zobaczymy czy uratuję, najwyżej Malfoy złapie się za głowę, jak będzie podpisywał kolejny zwrot za zniszczenia – westchnęła pod nosem, mierząc spojrzeniem tym razem Lestrange’a, jakby urwał się z jakiejś innej planety. Chociaż to nie sam Minister Magii podpisywał zaświadczenia o zwrotach, tak czasem lubiła go obciążać takimi błahostkami w swojej własnej głowie, był wtedy po coś – a nie, pięknie przytkniętą główką na okładach gazet, piastującą swoje stanowisko tylko dlatego, że był uzurp… Nie, nie mogła tak myśleć, miała być wierna ideałom rodziny i być najbardziej neutralną istotą w tym powalonym Ministerstwie. Słuchając dalszych słów lorda, miała ochotę się zaśmiać, ale profesjonalizm trzymał ją usilnie na wodzy. Siedmiu krasnoludków, może jeszcze czapeczki do tego? Przewróciła lekko oczami, a na pytanie zmarszczyła brwi. Cisnęło jej się kolejnych kilka słów, odnośnie tego dlaczego mężczyzna uważał, że mogłaby sobie nie poradzić, ale jej mina chyba wystarczyła, gdyż zaraz potem usłyszała przeprosiny. Czy względem tego? Cóż, liczyła na to, ale nie wnikała. – Tak, tak. Wyobrażam, widziałam, co mogą zrobić – machnęła ręką, przewracając ponownie oczami, podpierając bok dłonią i przenosząc ciężar na jedną nogę. Nie musiała tego sobie wizualizować, dosłownie widziała trzygłowego psa w akcji i to dorosłego, ale to już postanowiła zachować dla siebie. – Tsa… przecież szlachcice kochają nestora i tatę – mruknęła pod nosem, wykpiwająco i tylko dziękowała sile na niebie i ziemi, że łono, jakie wydało ją na świat, nie zostało tknięte przez jakiegoś szlachetkę, bo teraz sama musiałaby użerać się z takimi problemami – co pomyśli nestor? Nowa loteria dla arystokratów. Zdenerwuj swojego nestora – tragikomiczna sztuka w trzech aktach. Nestor mnie zabije – młodzieżowa sentencja roku 1957. Krew Blacków dawała pannie Crabbe wyjątkowo bladą cerę, lecz na dźwięk słów lorda i widok rogu okrytego narkotycznym puchem, zbladła do tego stopnia, że równie dobrze sama mogłaby udawać ten śnieżnobiały kącik, a szczająca psinka ewidentnie oblewała ciepłym moczem jej gotowość do podjęcia jakiegokolwiek działania. Dopiero naglące słowa szlachcica wydały się gazetą rzuconą na to splamione moczem miejsce i gdy tylko starły to powierzchowne nieszczęście, kobieta była w stanie zakasać rękawy, biorąc się tym samym do roboty. Chwilę analizowała jaki plan działania powinna w tej sytuacji podjąć – wszak wkroczenie tam na przysłowiowej pełnej, wiązać się mogło z dotkliwymi ranami nie tylko na nogach, ale teraz na całym ciele, szczególnie jeśli szanowne szczenięta urządziłyby sobie konkurs skakania, gdyż jak wiadomo, im wyżej kłapną ostre ząbki, tym wyżej w rankingu taka główka się ustawi, przyjmując przewagę nad rozrabiającym rodzeństwem. Szacunek na dzielni musiał być – jak to mawiały portowe dryblasy. Przeklęła cicho pod nosem i wyciągnęła różdżkę, powiększając ten nieszczęsny transporter i kilkoma ruchami magicznego badylka, przeniosła go ze stolika na ziemię. Teoretycznie była w stanie upchnąć tam te siedem piekielnych ogarów, które roznosiły burdel na strzępy, ale… pytanie, czy jej plan miał zadziałać. Cóż, najwyżej będzie zmuszona do rzucania potężnego uroku, a tymczasem należało podejść w jak najbardziej pacyfistyczny sposób. Chyba. – Umiesz… to jeden problem z głowy – przyznała, ciesząc się, że nie będzie musiała szukać gramofonu na gwałt. Chociaż gwałty w tym miejscu chyba były częstsze od śpiewania, a przynajmniej z pozoru tak mogłoby się wydawać po renomie takiej… agencji towarzyskiej. Jednak Sythia nie wnikała w szczegóły tegoż lokalu, nie to ją powinno obchodzić. - Zrobimy tak, ja wejdę i zainteresuję szczeniaki ptaszkami. Wtedy ty zaczniesz śpiewać, tylko… musisz tam wejść ze mną, żeby cię dobrze usłyszały. – I nie osraj swych lordowskich gaci przy okazji – dodała w myślach, widząc minę szlachcica, ale starała się jednak w głosie utrzymać wciąż miły i spokojny ton, w końcu była w pracy, prawda? - Jeśli zaatakują nas to cóż… przejdziemy do mniej miłej metody – nie czekała na zgodę, a widząc kolejne zniszczenia, dotarło do niej, że miała coraz mniej czasu. Natomiast Ministerstwo miało coraz mniej pieniędzy na wypłacanie zniszczeń dokonanych przez opacznie podrzucone magiczne stworzenia. Bez ceregieli kopnęła jakąś różową, burdelową szmatę leżącą przy drzwiach i złapała za klamkę bawialni. – Avis – zgraja malutkich, żółtych ptaszków wzleciała z końca różdżki, robiąc okrążenia, wokół panny Crabbe, a jeden z nich, nawet przemknął tuż obok Francisa, chyba paskudząc mu koszulę, ale Forsythia nie zwróciła na to większej uwagi, gdyż uchyliła wrota do Hadesu, gdzie czekało siedem cerberów. Posłała swoich małych – krótko żyjących – przyjaciół do pomieszczenia i obserwując uważnie przez szybę, postarała się zgarnąć zainteresowanie wszystkich szczeniąt do jednego punktu, umiejętnie manewrując żółtymi bąbelkami. Gdy była już pewna, że każda psinka, wesoło próbuje pozbawić życia, latające wkoło ptaszki, weszła cicho do środka i choć przykuła uwagę kilku głów, tak zmusiła wówczas kilka ptaszyn do zanurkowania w dół i oddania swych żyć ku uciesze trzygłowych gremlinów. – Śpiewaj, Francis. Śpiewaj do cholery – syknęła, zerkając za siebie i oczekując jednak tego muzycznego wsparcia, bardziej niż mogłoby się wydawać, bo sama brzmiała raczej jak wyjąca zjawa z Bandonu, ewentualnie jeleń na rykowisku, więc wolała się tym nie chwalić. Plus liczyła, że lord – którego swoją drogą tytuł zdążyła pominąć przez wzgląd na sytuację – będzie jednak całkiem utalentowanym bardem. Jeśli nie… cóż, będzie zmuszona użyć Conjunctivitis, gdyż inne zaklęcia mogły być za słabe. Z drugiej strony urok był przeznaczony na dorosłe, potężne i gruboskórne stworzenia, nie wiadomo co mógłby zrobić ze szczeniakami, a pozbawianie ich życia było ostatecznością – i to nie tylko przez wzgląd na dobroduszne serce panny Crabbe, ale przede wszystkim dlatego, że takie okazy były wyjątkowo cenne dla Ministerstwa, a o to przecież w tym chodziło.
-Kolejny? - mimo zamieszania rejestruję ciekawe wnioski. Czyżby czcigodny wujaszek miał kłopoty z finansowaniem autorytarnego (jeszcze) państwa? - jak to: kolejny - spoglądam na pannę Crabe autentycznie zainteresowany ekonomicznymi zawirowaniami w strukturach Ministerstwa. Gdy sam robiłem za biurkiem, bloczki z rachunkami miewałem w poważaniu i pewnie dlatego, nic poważnego nie przechodziło przez moje ręce, ale ona zdaje się wiedzieć więcej. Sytuacja może nie sprzyja, ale gram, czym mam. W tym wypadku i szybkim przełożeniu na pokerowe figury, to słabizna, jak dokonam przysługującej mi wymiany, to co najwyżej uzbieram fulla, w najgorszym zostanę z tą jedną trójką - na karetę nie liczę, gramy uszczuploną talią. Część jej chowa się za drzwiami - zresztą, jebać to, nieważne, ja po prostu nie chcę, żeby nikomu stała się krzywda. Im też, bo co one winne. Działają w ogóle jakieś schroniska, które je przyjmą? Bo panienka ich przecież nie ten - plączę się, bo to chyba niestosowne na głos podsuwać pomysły o topieniu w Tamizie. Zresztą, tyle tam brudu pływa (brudu, nie szlam, czy mugoli, choć po ostatnim, to faktycznie i jakieś ciała przypuszczalnie się zdarzają), że szczeniaki na dno by nie poszły. Prawda? Dobra, oddychaj głęboko Fran, licz do dziesięciu i nie zapomnij o trzech, to zaraz ci ulży.
-Muszę zapalić, bo nie wyrobię - a jednak, płuca wołają o swoje, a ja grzecznie spełniam ich prośbę, także w stronę Forsyhii wysuwając paczkę fajek - proszę się nie krępować panienko, starczy nam czasu na szybkiego peta. Prawda? - zachęcam, ale i zezuję na nią, o tak, z pytajnikami w oczach. Bo jak powie, że nie, to zgaszę fajka o doniczkę ze skaczącą monsterą i będę w gotowości. Żołnierza ze mnie nie zrobi, ale fizycznego pomagiera, jak najbardziej - ale ich jest SIEDEM - ona sobie ze mnie kpi. Teraz to łypię już na nią z wyrzutem, bo autentycznie nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji. Niech wygryzą sobie dziurę na wolność i fru, tyleśmy ich widzieli. A jak roznoszą choroby? Merlinie przenajświętszy, muszę przestać się nakręcać, bo zaraz stąd odlecę, niesiony na skrzydłach fantazji - a tatę to wszyscy powinni kochać z zasady, a przynajmniej szanować i nie zamierzam dyskutować teraz z panienką o jej zasadności - dodaję, obrażony, splatając ramiona na piersi. Dobrze mam opanowane gadanie z fajką w buzi, mięśnie twarzy to rozbudowałem sobie, jakbym regularnie uczęszczał na jaki fitness.
Heh, tak jakby, ale to i to nie to samo, co parę lat wstecz.
Okej, jestem w gotowości na każde jej słowo - służba zaś faktycznie się usunęła i pochowała, więc na polu walki zostaliśmy sali. Dimitrji się spisał, sprawnie organizując ewakuację biesiadujących gości restauracji: odkąd jego angielski się poprawił, co cztery tygodnie zostaje pracownikiem miesiąca, ciekaw jestem, co właściwie im powiedział. Szkoda, że kierując tą akcją również zniknął - użyłbym go jako tarczy, bo i w czarach defensywnych skutek osiąga lepszy od moich miernych wyników. Ja to więcej mam szczęścia niż umiejętności, czy oleju w głowie razem wziętych, czym się przed Forsythią nie chwalę. Ostatecznie, jak mocno zaboli ugryzienie takiego szczeniaka? Trzy głowy jednocześnie nie ugryzą, ech, znowu wchodzi wyższa matematyka i tym razem mnie przerasta, bo liczenie i wyobraźnia przestrzenna, nołp.
-No umiem, ale co to ma wspólnego z... - urywam, kiedy kobieta raczy mnie wskazówkami, które nie podobają mi się ani trochę. Nie-nie - Ty sobie jaja robisz? Znacz, panienka sobie jaja robi ze mnie? Mam im śpiewać?? Po co? Że one niby usłyszą śpiew i zachrapią, jak ten mitologi.... Aaaaaaahh - i co, i okazuje się, że do trenowania trzygłowych psów wcale nie potrzeba umiejętności, tylko kilku oktaw i dobrej przepony, okraszonej znajomością starożytnych religii, a przynajmniej jakichś fragmentów tekstu Homera - rozumiem, rozumiem, tylko wiesz, nie jestem CELESTYNĄ - bo gotowa mi tu zaraz pomyśleć, że mam niewiadomojaki zasięg i wokalne predyspozycje. A to nie tak. Nie fałszuję po prostu, a głosu to od dawna nie ćwiczyłem, chyba że pod prysznicem i w marynarskich tawernach - ale im się nic nie stanie, prawda? I nam? Iiiii czekaj, co ja mam zaśpiewać, czekaj - próbuję ją zatrzymać, ale za późno, dziewczyna otwiera drzwi i wpadamy w sam środek zawieruchy. Te psy są jakieś popierdolone, teraz wszystkie mają białe pyski od nurkowania w Śnieżce, a ich złote oczka mienią się czerwienią. Jeden, drugi ptaszek wyczarowany przez Forsythię zostaje unicestwiony, a głowy zgodnie obracają się ku nam, kurwa. No, nic, odchrząkuję i jadę z tym koksem na totalnym spontanie, podczas tego występu patrząc na swoje podeszwy, bo mam przeczucie, że accapella to jednak nie moja bajka. Działa? Działa?
1 - pięknie prosimy MG
2-30 - w połowie szczeniaki się nudzą, cztery atakują mnie, trzy Forkę
31-50 - dwa szczeniaki atakują Forkę, trzy mnie, jak przestanę śpiewać, reszta dołączy
51-70 - jeden pies na Forkę, jeden na mnie
71-90 - pieski słodko zasypiają
91-99 - pieski uspokajają się, są pocieszne i słodkie, dają się podrapać po brzuchu, uczymy je aportować i dawać łapę
100 - pięknie prosimy MG
+10 do rzutu z biegłości śpiewanie (I)
los zdecydował
-Muszę zapalić, bo nie wyrobię - a jednak, płuca wołają o swoje, a ja grzecznie spełniam ich prośbę, także w stronę Forsyhii wysuwając paczkę fajek - proszę się nie krępować panienko, starczy nam czasu na szybkiego peta. Prawda? - zachęcam, ale i zezuję na nią, o tak, z pytajnikami w oczach. Bo jak powie, że nie, to zgaszę fajka o doniczkę ze skaczącą monsterą i będę w gotowości. Żołnierza ze mnie nie zrobi, ale fizycznego pomagiera, jak najbardziej - ale ich jest SIEDEM - ona sobie ze mnie kpi. Teraz to łypię już na nią z wyrzutem, bo autentycznie nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji. Niech wygryzą sobie dziurę na wolność i fru, tyleśmy ich widzieli. A jak roznoszą choroby? Merlinie przenajświętszy, muszę przestać się nakręcać, bo zaraz stąd odlecę, niesiony na skrzydłach fantazji - a tatę to wszyscy powinni kochać z zasady, a przynajmniej szanować i nie zamierzam dyskutować teraz z panienką o jej zasadności - dodaję, obrażony, splatając ramiona na piersi. Dobrze mam opanowane gadanie z fajką w buzi, mięśnie twarzy to rozbudowałem sobie, jakbym regularnie uczęszczał na jaki fitness.
Heh, tak jakby, ale to i to nie to samo, co parę lat wstecz.
Okej, jestem w gotowości na każde jej słowo - służba zaś faktycznie się usunęła i pochowała, więc na polu walki zostaliśmy sali. Dimitrji się spisał, sprawnie organizując ewakuację biesiadujących gości restauracji: odkąd jego angielski się poprawił, co cztery tygodnie zostaje pracownikiem miesiąca, ciekaw jestem, co właściwie im powiedział. Szkoda, że kierując tą akcją również zniknął - użyłbym go jako tarczy, bo i w czarach defensywnych skutek osiąga lepszy od moich miernych wyników. Ja to więcej mam szczęścia niż umiejętności, czy oleju w głowie razem wziętych, czym się przed Forsythią nie chwalę. Ostatecznie, jak mocno zaboli ugryzienie takiego szczeniaka? Trzy głowy jednocześnie nie ugryzą, ech, znowu wchodzi wyższa matematyka i tym razem mnie przerasta, bo liczenie i wyobraźnia przestrzenna, nołp.
-No umiem, ale co to ma wspólnego z... - urywam, kiedy kobieta raczy mnie wskazówkami, które nie podobają mi się ani trochę. Nie-nie - Ty sobie jaja robisz? Znacz, panienka sobie jaja robi ze mnie? Mam im śpiewać?? Po co? Że one niby usłyszą śpiew i zachrapią, jak ten mitologi.... Aaaaaaahh - i co, i okazuje się, że do trenowania trzygłowych psów wcale nie potrzeba umiejętności, tylko kilku oktaw i dobrej przepony, okraszonej znajomością starożytnych religii, a przynajmniej jakichś fragmentów tekstu Homera - rozumiem, rozumiem, tylko wiesz, nie jestem CELESTYNĄ - bo gotowa mi tu zaraz pomyśleć, że mam niewiadomojaki zasięg i wokalne predyspozycje. A to nie tak. Nie fałszuję po prostu, a głosu to od dawna nie ćwiczyłem, chyba że pod prysznicem i w marynarskich tawernach - ale im się nic nie stanie, prawda? I nam? Iiiii czekaj, co ja mam zaśpiewać, czekaj - próbuję ją zatrzymać, ale za późno, dziewczyna otwiera drzwi i wpadamy w sam środek zawieruchy. Te psy są jakieś popierdolone, teraz wszystkie mają białe pyski od nurkowania w Śnieżce, a ich złote oczka mienią się czerwienią. Jeden, drugi ptaszek wyczarowany przez Forsythię zostaje unicestwiony, a głowy zgodnie obracają się ku nam, kurwa. No, nic, odchrząkuję i jadę z tym koksem na totalnym spontanie, podczas tego występu patrząc na swoje podeszwy, bo mam przeczucie, że accapella to jednak nie moja bajka. Działa? Działa?
- Śpiewam:
- Wenus 33 skład dziwek, rap dla ziomali
A nie dla cip, sypię Śnieżkę na blat, wpada Mat
Kurzy się tam baaacik, a twoja stara patrzy cośmy brali
Nic “gówno prawda”, Lestrange sprawdzaj, F.R.A.N, ziomy Trisa
czyli udawane rapy, improwizowane wiersze
głośno aż po Merton dla nas dziewczyny są tu najwęższe
mija mnie peleton, skręcam dżoje, sypię wężę
Głupim cwaniakom Commotio w sutki dzielimy się
wiaderkiem i zapijamy smutki a zapomniałem jeszcze
o Straży miejskiej
Commotio w sutki (było)
Bucco w gębę (Niech będzie)
Wracając do tematu, dzielimy się wiaderkiem
Wy jesteście spięte a mój skład to wozaki
Serce ma miękkie, lecz w słownictwie braki
Wsiada na miotły I jak pojebany lata po tym mieście
O Wenusx25
Wenus33 diabły na statkach tak jak plamy na gatkach
Mamy te znaki na palcach, mamy karków na karkach
A jak japa jest darta, to do ranka w parkach
Zgubiłem gdzieś instynkt, to francuski styl
Bo się obliżemy, a jesteśmy pyszni (i nie chodzi tu ziomuś o free free)
Moi przetrwali tu Stonhenge, twoi to raczej nie sądzę
Chcesz sprawdzić to kung-fu? Śmiało, zapraszam
Nas pięciu na takiego jak ty niemaga
Mój skład to wozaki to w pizdę trafne,
Bo pewnie znajdziesz nas w chińskiej knajpie
30 lat minęło ej ziomalu sprawdź mnie
Wbijajcie w kawałek Frana jak Gracje
O Wenus x25
Wenus, Wenus 33, I wszy-wszy-wszystko ok
Hogwartwygi Edgaro, Areso, siemano sprawdzaj to upośledzone flow, ziom
Go go tró-trójka (mordo kurwa)
Trudno ustać, na zegarku prawie szósta, chcę wejść na szczyt, a tylko sobie truchtam
Chce mi się pić, więc polej mi tą łychę
Mam wejść na bit no to wchodzę se na stołek
(Kurwa mordo, to już nie jest śmieszne, nie można się z tego śmiać)
Chce mi się pić, więc polej mi tą łychę
Mam wejść na bit no to wchodzę se na stołek
Podskoczysz mi? To będzie trudne ziomek
Mam metr osiem osiem
O Wenus x25
Flanki Franki, Wenus 33 I jeden jest kurwa od drugiego wyższy
Zeszły mi już pryszcze, jestem serio śliczny, i staram się pozostać sympatyczny
A ty co się kurwo gapisz, lepiej zrób mi rogala
bo inaczej dostaniesz tu na stałe bana
Sprawdź mnie I tę szczerość w każdym zwrocie
Bo właśnie tak się to robi na Ochocie
1 - pięknie prosimy MG
2-30 - w połowie szczeniaki się nudzą, cztery atakują mnie, trzy Forkę
31-50 - dwa szczeniaki atakują Forkę, trzy mnie, jak przestanę śpiewać, reszta dołączy
51-70 - jeden pies na Forkę, jeden na mnie
71-90 - pieski słodko zasypiają
91-99 - pieski uspokajają się, są pocieszne i słodkie, dają się podrapać po brzuchu, uczymy je aportować i dawać łapę
100 - pięknie prosimy MG
+10 do rzutu z biegłości śpiewanie (I)
los zdecydował
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Nawet jej nie dziwiło, że lord nie był zaznajomiony z procedurami, jakie Ministerstwo respektowało, aby wspomóc poszkodowanych. Były to kruczki, o których wielu pracowników nie wspominało, przez co często czarodzieje nawet nie wiedzieli, że mogli ubiegać się o częściowy zwrot – nie było to obowiązkiem urzędu, a zaledwie uprzejmością, służącą za wyciagnięcie ręki do obywateli w potrzebie. Oczywiście kwoty nie były wygórowane, niemniej jednak potrafiły stanowić znaczną zapomogę w przypadku utraty majątku, chociażby który został spalony przez smoka. - Panie Lestrange, pana zapewne nie interesują takie zabiegi prawne, bo panu nie szkoda grosza, ale Ministerstwo oferuje zwroty pieniężne za zniszczenia spowodowane magicznymi stworzeniami. Zbiera się grupa urzędników, analizuje raport i zeznania, a potem decyduje o przydziale zwrotu. Oczywiście, jeśli ktoś jest porządnym obywatelem - wyjaśniła cierpliwie, mając w duchu nadzieję, że wszystko było zrozumiałe i nie będzie zmuszona do dalszych tłumaczeń szlachcicowi zawiłości związanych z tymi drobnymi ustawami, które polepszały życie gdy je się znało. Właściwie Forsythia czasem zastanawiała się, czy nie powinna rozważyć otwarcia na boku biznesu z jakiegoś doradztwa, bo choć pracowała w swoim departamencie, tak obieg innych papierów również ją zajmował – jej dom był kolebką polityków i urzędasów, nawet jeśli nie chciała czegoś wiedzieć, to mimowolnie zasłyszała coś od kuzyna lub nawet ojca.
- No co też pan... - wzburzyła się, nim lord dokończył zdanie, insynuujące niegodziwy czyn na pieskach. - Istnieją rezerwaty, hodowle, schroniska. Zagraniczne placówki specjalizujące się w badaniach nad tak cennymi stworzeniami, a pan mi tu wyjeżdża z hasłami jakby to były zwykłe psidwaki - westchnęła, łamiąc ręce nad tak przedziwnie prostym tokiem myślenia. - Pan wie, jak drogie są takie szczeniaki? Orientuje się pan, co można zrobić z wytresowanym trzygłowym psem? - westchnęła ciężko, kręcąc głową, nie myślała, że będzie musiała w tej chwili edukować lorda. Jednak właściwie nie zamierzała, jeśli nie chciał się o to sam dopytywać, ważniejsze w tej chwili było działanie – potem mogli uciąć sobie przyjemną pogawędkę o trzygłowych psach. Jakoś tak bezwiednie chwyciła papierosa i już miała wpakować go sobie do ust, ale obróciła fajkę między palcami i zmierzyła podejrzliwym wzrokiem mężczyznę. Cholera wie, czy w tych fajkach nie miał jakichś narkotyków, pomyślała i wpakowała papierosa do kieszeni płaszcza ukradkiem, gdy lord już się na niej nie skupiał.
Chciała parsknąć śmiechem na słowa o ojcu, ale powstrzymała się niechętnie, powściągając słowa. Nawet jeśli szlachetka był nietrzeźwy, to jej nietakt mógł zgłosić w raporcie, a tego wolała uniknąć, już dostatecznie zdążyła narazić się ojcu, który z pewnością chętnie wystosowałby względem córeczki karcącą reprymendę okraszoną pogardliwym spojrzeniem umniejszającym jej wartości – nie tylko jako kobiety, ale przede wszystkim jako pracowniczki ministerstwa.
Później już tylko z nietęgą miną przyglądała się procesowi myślowemu, który Francis prezentował w swych słowach, wypowiadając je tak, że doszedł do wniosku, o co w tym wszystkim chodziło. - Brawo, dziesięć punktów dla Slytherinu – strzelała. Był Lestrange, na pewno gościł w domu Salazara, a jeśli nie, to trudno. - Lepiej, żebyś nie usłyszał, jak mi wiele do niej brakuje – stwierdziła pod nosem, a na resztę już nie odpowiedziała.
Słysząc, jaki freestyle zaczął uskuteczniać wielmożny lord, stanęła jak wryta, równie zszokowana co same szczeniaki. Słowo po słowie, Forsythia zaczęła wątpić w szlacheckie pochodzenie Francisa. Może ktoś go podrzucił? Dokładnie tak jak te szczeniaki. Dziedzic z koszyka.
Głosu złego nie miał, ale od tekstu więdły uszy i chyba już nigdy więcej miała nie spojrzeć poważnie na lorda, jednak... To działało. Najwyraźniej psiaki na narkotykach miały odmienne gusta muzyczne od Greckich odpowiedników, lubujących się w harfach Apollina. Też ich podejście było zupełnie inne, nie zasypiały, a stawały się... Potulne, grzeczne, ot pieszczochy. Wesoło klapiąc uszkami, w podskokach podbiegły do dwójki czarodziejów. Sythia, chociaż w szoku, to nie chciała tracić czasu, pozwoliła żółtym ptaszkom zniknąć, a potem machnięciem różdżki przyciągnęła transporter do wejścia i ustawiła go tak, aby pieski wpakowały się do środka jeśli będą chciały uciec. Tym samym zastawiając sobie drogę ucieczki z Hadesu, z drugiej strony improwizacja nowego wieszcza narodowego Brytanii, pozwalała obłaskawić miniaturowe siedem ogarów piekielnych. Mimowolnie stukała obcasem w rytm tej POEZJI ŚPIEWANEJ, tym samym dokładnie analizując zachowanie trzygłowych psów, bądź co bądź ucząc się nowego podejścia do tych stworzeń. - Nie przestawaj - dodała, niczym Upiór z Opery, wiodący swego Anioła Muzyki do dalszej muzycznej eskapady. - Jeśli to zrobisz... znów zaczną rozwalać wszystko wokół, a tego nie chcemy – jej głos był już bardziej miękki, choć wcześniej zdało się poczuć lekką nerwowość, tak teraz znów była spokojna, a może nawet rozczulona widokiem. Co prawda od słów padających w wyskokowych rymach, myślała, że w końcu wybuchnie śmiechem lub… ewentualnie dozna spazm zażenowania, niemniej jednak zerkała co chwilę na lorda z wyraźnie dziwną mieszanką nieporozumienia i rozbawienia w oczach. W końcu kucnęła przy jednym ze szczeniaków, który rozłożył się na dywanie, oczekując drapania po brzuszku. Smukła dłoń powędrowała na miękką szczecinkę pokrywającą ciało stworzonka. Jej paznokcie delikatnie muskały, skórę trzygłowego szczeniaka, wywołując u szczeniaka wyraz pyska godny tych wszystkich narkotyków, które zżarł. Cień uśmiechu wpełznął na jej twarz i wtedy jeden ze szczeniaczków, pełen ekscytacji wskoczył na pannę Crabbe, pozbawiając ją równowagi i przysparzając jej pokaźnego siniaka na tyłku. Jak wróci poobijana z burdelu to strach pomyśleć o żartach, jakie pojawią się w departamencie. Mimo to zaśmiała się i ujęła szczeniaka w ramiona, gładząc go czule. Usiadła wygodniej na ziemi i zerknęła na lorda. - Nie komentuj, śpiewaj dalej – stwierdziła twardo, można nawet rzec, że zbyt władczo – choć nie była w pozycji, aby pozwalać sobie na takie teksty. Choć atmosfera i tak już poluźniła się po kolejnym poetyckim wersie, przywodzącym na myśl wozakową mowę. W dodatku nie chciała ryzykować przerwaniem tego transu. Leniwie przesunęła się do transportera, aby nie wzbudzić niepokoju w psiakach i wpakowała pierwszego szczeniaka do prowizorycznej klatki, a ten widząc pokaźną kostkę świni, czekającą w środku natychmiast skupił się na niej. Jeden na siedem, jeszcze sześć i będzie mogła wrócić. Przy kolejnym melodyjnym powtórzeniu, jakoś mimowolnie pod nosem wtórowała Francisowi, cichutko nucąc. – O Wenus, o Wenus… O Wenus – mruczała, sięgając po kolejnego potworka, będąc znów w kuckach i próbując nie dopuścić do tego, aby jedna z trzech głów uraczyła ją swą lepką śliną. Tylko tego jej brakowało, wycałowania przez psa - typowy burdel.
- No co też pan... - wzburzyła się, nim lord dokończył zdanie, insynuujące niegodziwy czyn na pieskach. - Istnieją rezerwaty, hodowle, schroniska. Zagraniczne placówki specjalizujące się w badaniach nad tak cennymi stworzeniami, a pan mi tu wyjeżdża z hasłami jakby to były zwykłe psidwaki - westchnęła, łamiąc ręce nad tak przedziwnie prostym tokiem myślenia. - Pan wie, jak drogie są takie szczeniaki? Orientuje się pan, co można zrobić z wytresowanym trzygłowym psem? - westchnęła ciężko, kręcąc głową, nie myślała, że będzie musiała w tej chwili edukować lorda. Jednak właściwie nie zamierzała, jeśli nie chciał się o to sam dopytywać, ważniejsze w tej chwili było działanie – potem mogli uciąć sobie przyjemną pogawędkę o trzygłowych psach. Jakoś tak bezwiednie chwyciła papierosa i już miała wpakować go sobie do ust, ale obróciła fajkę między palcami i zmierzyła podejrzliwym wzrokiem mężczyznę. Cholera wie, czy w tych fajkach nie miał jakichś narkotyków, pomyślała i wpakowała papierosa do kieszeni płaszcza ukradkiem, gdy lord już się na niej nie skupiał.
Chciała parsknąć śmiechem na słowa o ojcu, ale powstrzymała się niechętnie, powściągając słowa. Nawet jeśli szlachetka był nietrzeźwy, to jej nietakt mógł zgłosić w raporcie, a tego wolała uniknąć, już dostatecznie zdążyła narazić się ojcu, który z pewnością chętnie wystosowałby względem córeczki karcącą reprymendę okraszoną pogardliwym spojrzeniem umniejszającym jej wartości – nie tylko jako kobiety, ale przede wszystkim jako pracowniczki ministerstwa.
Później już tylko z nietęgą miną przyglądała się procesowi myślowemu, który Francis prezentował w swych słowach, wypowiadając je tak, że doszedł do wniosku, o co w tym wszystkim chodziło. - Brawo, dziesięć punktów dla Slytherinu – strzelała. Był Lestrange, na pewno gościł w domu Salazara, a jeśli nie, to trudno. - Lepiej, żebyś nie usłyszał, jak mi wiele do niej brakuje – stwierdziła pod nosem, a na resztę już nie odpowiedziała.
Słysząc, jaki freestyle zaczął uskuteczniać wielmożny lord, stanęła jak wryta, równie zszokowana co same szczeniaki. Słowo po słowie, Forsythia zaczęła wątpić w szlacheckie pochodzenie Francisa. Może ktoś go podrzucił? Dokładnie tak jak te szczeniaki. Dziedzic z koszyka.
Głosu złego nie miał, ale od tekstu więdły uszy i chyba już nigdy więcej miała nie spojrzeć poważnie na lorda, jednak... To działało. Najwyraźniej psiaki na narkotykach miały odmienne gusta muzyczne od Greckich odpowiedników, lubujących się w harfach Apollina. Też ich podejście było zupełnie inne, nie zasypiały, a stawały się... Potulne, grzeczne, ot pieszczochy. Wesoło klapiąc uszkami, w podskokach podbiegły do dwójki czarodziejów. Sythia, chociaż w szoku, to nie chciała tracić czasu, pozwoliła żółtym ptaszkom zniknąć, a potem machnięciem różdżki przyciągnęła transporter do wejścia i ustawiła go tak, aby pieski wpakowały się do środka jeśli będą chciały uciec. Tym samym zastawiając sobie drogę ucieczki z Hadesu, z drugiej strony improwizacja nowego wieszcza narodowego Brytanii, pozwalała obłaskawić miniaturowe siedem ogarów piekielnych. Mimowolnie stukała obcasem w rytm tej POEZJI ŚPIEWANEJ, tym samym dokładnie analizując zachowanie trzygłowych psów, bądź co bądź ucząc się nowego podejścia do tych stworzeń. - Nie przestawaj - dodała, niczym Upiór z Opery, wiodący swego Anioła Muzyki do dalszej muzycznej eskapady. - Jeśli to zrobisz... znów zaczną rozwalać wszystko wokół, a tego nie chcemy – jej głos był już bardziej miękki, choć wcześniej zdało się poczuć lekką nerwowość, tak teraz znów była spokojna, a może nawet rozczulona widokiem. Co prawda od słów padających w wyskokowych rymach, myślała, że w końcu wybuchnie śmiechem lub… ewentualnie dozna spazm zażenowania, niemniej jednak zerkała co chwilę na lorda z wyraźnie dziwną mieszanką nieporozumienia i rozbawienia w oczach. W końcu kucnęła przy jednym ze szczeniaków, który rozłożył się na dywanie, oczekując drapania po brzuszku. Smukła dłoń powędrowała na miękką szczecinkę pokrywającą ciało stworzonka. Jej paznokcie delikatnie muskały, skórę trzygłowego szczeniaka, wywołując u szczeniaka wyraz pyska godny tych wszystkich narkotyków, które zżarł. Cień uśmiechu wpełznął na jej twarz i wtedy jeden ze szczeniaczków, pełen ekscytacji wskoczył na pannę Crabbe, pozbawiając ją równowagi i przysparzając jej pokaźnego siniaka na tyłku. Jak wróci poobijana z burdelu to strach pomyśleć o żartach, jakie pojawią się w departamencie. Mimo to zaśmiała się i ujęła szczeniaka w ramiona, gładząc go czule. Usiadła wygodniej na ziemi i zerknęła na lorda. - Nie komentuj, śpiewaj dalej – stwierdziła twardo, można nawet rzec, że zbyt władczo – choć nie była w pozycji, aby pozwalać sobie na takie teksty. Choć atmosfera i tak już poluźniła się po kolejnym poetyckim wersie, przywodzącym na myśl wozakową mowę. W dodatku nie chciała ryzykować przerwaniem tego transu. Leniwie przesunęła się do transportera, aby nie wzbudzić niepokoju w psiakach i wpakowała pierwszego szczeniaka do prowizorycznej klatki, a ten widząc pokaźną kostkę świni, czekającą w środku natychmiast skupił się na niej. Jeden na siedem, jeszcze sześć i będzie mogła wrócić. Przy kolejnym melodyjnym powtórzeniu, jakoś mimowolnie pod nosem wtórowała Francisowi, cichutko nucąc. – O Wenus, o Wenus… O Wenus – mruczała, sięgając po kolejnego potworka, będąc znów w kuckach i próbując nie dopuścić do tego, aby jedna z trzech głów uraczyła ją swą lepką śliną. Tylko tego jej brakowało, wycałowania przez psa - typowy burdel.
No ja chyba śnię. Koszmarzę: naćpane trójgłowe psy rujnują mój dorobek, co tymi rękami sam wzniosłem kamień po kamieniu, opinia po opinii, a z drugiej strony nad głową trajkocze mi panna o - wartości pieniądza. Że co proszę? Mój ryj musi wyglądać jak gradient polskiej flagi, bo od bladości spowodowanej przestrachem, płynnie przechodzę do zagotowania się, jak pani Imbryk. Uściślam, ze złości.
-Panno Crabbe, ja panienkę bardzo przepraszam, ale co to ma znaczyć? - zaperzam się i patrzę na nią z wyrzutem - panienka posunęła się w swoich domniemaniach zdecydowanie za daleko i nie sądzę, żeby tego typu komentarze wchodziły w zakres panienki kompetencji - jak chcę, to i potrafię posługiwać się cywilizowanym językiem. Pierwsze wrażenie robię niepełnosprytnego, toteż tak mnie traktuje? No niedoczekanie! - zasobność skarbca nie ma nic wspólnego z poszanowaniem pieniądza, zwłaszcza w tej ciężkiej sytuacji - peroruję urażonym tonem - oczywiście ze względu na swoją uprzywilejowaną sytuację nie skorzystam z pomocy Ministerstwa, ale bynajmniej nie dlatego, że nie szkoda mi grosza - prycham, autentycznie wkurwiony - tylko dlatego, że zakładam, że są ludzie, którzy potrzebują jej bardziej. Powinna panienka przemyśleć dwa razy, zanim panienka coś powie - ucinam temat, dalej grzecznie, choć protekcjonalność i stylistyka baby z pocztowego okienka przebija się przez mój ciepły baryton. Jeśli wyprowadzać mnie z równowagi, to tylko niesprawiedliwymi osądami. Forsythia się spisała, doprawdy, znakomicie.
-Nie mam zielonego pojęcia - wyjaśniam, dalej drepcząc tym samym, mimowolnie pasywno-agresywnym tonem - właśnie dlatego spytałem. Nie zajmuję się magicznymi stworzeniami, jestem biznesmenem. Gdybym posiadał takie informacje, prawdopodobnie poradziłbym sobie z nimi sam, bez konieczności kłopotania panienki i odrywania panienki od pracy w ministerialnym biurze - trzymajcie mnie, no nie wytrzymię. Już ciężko mi orzec, czy to ja jestem tu durny, czy ona topornie myśląca - potraktuję to jednak jako zapewnienie, że trafią w dobre ręce i nic się im nie stanie. Wybornie - och, ależ się nad nią pastwię, oto wytłoczona pigułka z mojej szlachetności. Arogancja z najwyższej półki, tej, do której żeby sięgnąć, trzeba przystawiać taboret. No nic, zaabsorbowany kurzę tego papierosa i przez przypadek dmucham jej prosto w twarz brzoskwiniowym dymem.
-Ojejku, NAJMOCNIEJ PRZEPRASZAM - mityguję się, bo jeszcze gotowa uznać, że zrobiłem to w ramach zemsty, a to był najprawdziwszy przypadek, zupełnie niekontrolowany - te na szczęście pachną ładnie, ja też niedawno myłem zęby, to nie poczuje tego panienka aż tak niekomfortowo - zapewniam, przesuwając dłonią po swojej gębie. Przecieram prawe oko, bo mnie też dym lekko podszczypał, tak jak marynarze szczypią w tyłki przechodzące obok nich kelnerki - przepraszam? - ponownie? Coś mnie ominęło, ale już skończyłem szkołę - jeżeli ma panienka życzenie, żeby wrócić do szkoły, możemy je z łatwością spełnić. Ale to może po zakończonej interwencji. Tutejsi studenci będą zachwyceni - nie drgnie mi nawet powieka, kiedy prosto w twarz rzucam jej seksualną ofertę. Sama się prosi, bezczelna. To co, zapowietrzy się z oburzenia? Walnie mnie w pysk? Kopnie w jaja? Stwierdzi, że jej nie stać, czy potwierdzi godzinę korepetycji? Nie powiem, jestem ciekaw, więc przekrzywiam głowę i uśmiecham się do niej, lekko, chłopięco. No i mam za swoje, spełza mi ten grymas z mordy prędko, bo wchodzimy do jaskini wroga. Patrzę globalnie, starając się pozostać ślepy na ślady zniszczeń i ostry zapach moczu w pomieszczeniu i skupiać się tylko na psiakach. Merdające ogonki, klapnięte uszka, kłapiące ząbki. Merlinie przenajświętszy, żeby to tylko wypaliło, autentycznie żegnam się, zanim zaczynam rapować. No niby umiem śpiewać, ale przy obcej babie to jednak się trochę wstydzę, zwłaszcza, że to nie żadna serenada, a piosenka, która ma poruszyć stado szczeniaków. Biorąc pod uwagę temperament, chyba przypadnie im do gustu ta nawijka - prędka, agresywna, na poziomie gościa po Hogwarcie, co opowiada o browarku i petkach. Rymy same cisną mi się na usta - podobnie jak podczas przypadkowego spotkania z Friedrichem, choć to akurat wspomnienie chętnie wywabiłbym z pamięci, jakimś odplamiaczem. Flow też mam jak się patrzy, w stosunku do tego, jak dawno temu rozgrzewałem swoje gardło, śpiewając gamę przy akompaniamencie pianina. Głos mi nawet nie siada, mimo że ta technika bardziej jest wymagająca od zwykłego nucenia - a szczeniaki słuchają, jak zaczarowane no. Kiwają główkami, ogonkami i robi się cicho, jak makiem zasiał. Czuję się jak młody Zeus z taką publicznością. Z zadowoleniem widzę, że nie tylko psiaki angażują się w mój występ, a również i Forsythia, mimo początkowych grymasów (co, uszy jej więdną?) wkręciła się i tupie sobie nóżką. To dla ciebie, mała - w głowie mam taki tani tekst, ale nie pasuje mi do rymu, więc odpuszczam sobie. Szczeniaki wyglądają na spacyfikowane, jeden już grzecznie mości się w transporterze, a pozostałe - no rozpłynę się - chcą się bawić.
-No już, już - zaśmiewam się, pieszcząc jednego szczeniaka dwoma rękami, bo tyle trzeba na trzy głowy. Inny wykorzystuje moje roztargnienie, żeby dać mi mokrego całusa prosto w nos, a kolejny, szarpie za nogawkę moich spodni. Poznaję, ze chce się bawić, a nie je zjeść - to co teraz? Możemy chwilę się nimi... zająć? - pytam niewinnie, podnosząc jedną psinkę na ręce - ty będziesz Dyzio, ty Zyzio, a ty Hyzio - zwracam się do każdego z purchlaczków, którymi się zajmuję - nazwie panienka pozostałe? - robię jej tą uprzejmość, a niech zna łaskę pana.
-Panno Crabbe, ja panienkę bardzo przepraszam, ale co to ma znaczyć? - zaperzam się i patrzę na nią z wyrzutem - panienka posunęła się w swoich domniemaniach zdecydowanie za daleko i nie sądzę, żeby tego typu komentarze wchodziły w zakres panienki kompetencji - jak chcę, to i potrafię posługiwać się cywilizowanym językiem. Pierwsze wrażenie robię niepełnosprytnego, toteż tak mnie traktuje? No niedoczekanie! - zasobność skarbca nie ma nic wspólnego z poszanowaniem pieniądza, zwłaszcza w tej ciężkiej sytuacji - peroruję urażonym tonem - oczywiście ze względu na swoją uprzywilejowaną sytuację nie skorzystam z pomocy Ministerstwa, ale bynajmniej nie dlatego, że nie szkoda mi grosza - prycham, autentycznie wkurwiony - tylko dlatego, że zakładam, że są ludzie, którzy potrzebują jej bardziej. Powinna panienka przemyśleć dwa razy, zanim panienka coś powie - ucinam temat, dalej grzecznie, choć protekcjonalność i stylistyka baby z pocztowego okienka przebija się przez mój ciepły baryton. Jeśli wyprowadzać mnie z równowagi, to tylko niesprawiedliwymi osądami. Forsythia się spisała, doprawdy, znakomicie.
-Nie mam zielonego pojęcia - wyjaśniam, dalej drepcząc tym samym, mimowolnie pasywno-agresywnym tonem - właśnie dlatego spytałem. Nie zajmuję się magicznymi stworzeniami, jestem biznesmenem. Gdybym posiadał takie informacje, prawdopodobnie poradziłbym sobie z nimi sam, bez konieczności kłopotania panienki i odrywania panienki od pracy w ministerialnym biurze - trzymajcie mnie, no nie wytrzymię. Już ciężko mi orzec, czy to ja jestem tu durny, czy ona topornie myśląca - potraktuję to jednak jako zapewnienie, że trafią w dobre ręce i nic się im nie stanie. Wybornie - och, ależ się nad nią pastwię, oto wytłoczona pigułka z mojej szlachetności. Arogancja z najwyższej półki, tej, do której żeby sięgnąć, trzeba przystawiać taboret. No nic, zaabsorbowany kurzę tego papierosa i przez przypadek dmucham jej prosto w twarz brzoskwiniowym dymem.
-Ojejku, NAJMOCNIEJ PRZEPRASZAM - mityguję się, bo jeszcze gotowa uznać, że zrobiłem to w ramach zemsty, a to był najprawdziwszy przypadek, zupełnie niekontrolowany - te na szczęście pachną ładnie, ja też niedawno myłem zęby, to nie poczuje tego panienka aż tak niekomfortowo - zapewniam, przesuwając dłonią po swojej gębie. Przecieram prawe oko, bo mnie też dym lekko podszczypał, tak jak marynarze szczypią w tyłki przechodzące obok nich kelnerki - przepraszam? - ponownie? Coś mnie ominęło, ale już skończyłem szkołę - jeżeli ma panienka życzenie, żeby wrócić do szkoły, możemy je z łatwością spełnić. Ale to może po zakończonej interwencji. Tutejsi studenci będą zachwyceni - nie drgnie mi nawet powieka, kiedy prosto w twarz rzucam jej seksualną ofertę. Sama się prosi, bezczelna. To co, zapowietrzy się z oburzenia? Walnie mnie w pysk? Kopnie w jaja? Stwierdzi, że jej nie stać, czy potwierdzi godzinę korepetycji? Nie powiem, jestem ciekaw, więc przekrzywiam głowę i uśmiecham się do niej, lekko, chłopięco. No i mam za swoje, spełza mi ten grymas z mordy prędko, bo wchodzimy do jaskini wroga. Patrzę globalnie, starając się pozostać ślepy na ślady zniszczeń i ostry zapach moczu w pomieszczeniu i skupiać się tylko na psiakach. Merdające ogonki, klapnięte uszka, kłapiące ząbki. Merlinie przenajświętszy, żeby to tylko wypaliło, autentycznie żegnam się, zanim zaczynam rapować. No niby umiem śpiewać, ale przy obcej babie to jednak się trochę wstydzę, zwłaszcza, że to nie żadna serenada, a piosenka, która ma poruszyć stado szczeniaków. Biorąc pod uwagę temperament, chyba przypadnie im do gustu ta nawijka - prędka, agresywna, na poziomie gościa po Hogwarcie, co opowiada o browarku i petkach. Rymy same cisną mi się na usta - podobnie jak podczas przypadkowego spotkania z Friedrichem, choć to akurat wspomnienie chętnie wywabiłbym z pamięci, jakimś odplamiaczem. Flow też mam jak się patrzy, w stosunku do tego, jak dawno temu rozgrzewałem swoje gardło, śpiewając gamę przy akompaniamencie pianina. Głos mi nawet nie siada, mimo że ta technika bardziej jest wymagająca od zwykłego nucenia - a szczeniaki słuchają, jak zaczarowane no. Kiwają główkami, ogonkami i robi się cicho, jak makiem zasiał. Czuję się jak młody Zeus z taką publicznością. Z zadowoleniem widzę, że nie tylko psiaki angażują się w mój występ, a również i Forsythia, mimo początkowych grymasów (co, uszy jej więdną?) wkręciła się i tupie sobie nóżką. To dla ciebie, mała - w głowie mam taki tani tekst, ale nie pasuje mi do rymu, więc odpuszczam sobie. Szczeniaki wyglądają na spacyfikowane, jeden już grzecznie mości się w transporterze, a pozostałe - no rozpłynę się - chcą się bawić.
-No już, już - zaśmiewam się, pieszcząc jednego szczeniaka dwoma rękami, bo tyle trzeba na trzy głowy. Inny wykorzystuje moje roztargnienie, żeby dać mi mokrego całusa prosto w nos, a kolejny, szarpie za nogawkę moich spodni. Poznaję, ze chce się bawić, a nie je zjeść - to co teraz? Możemy chwilę się nimi... zająć? - pytam niewinnie, podnosząc jedną psinkę na ręce - ty będziesz Dyzio, ty Zyzio, a ty Hyzio - zwracam się do każdego z purchlaczków, którymi się zajmuję - nazwie panienka pozostałe? - robię jej tą uprzejmość, a niech zna łaskę pana.
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Satysfakcja rozlewała się po jej ciele, widząc to arystokratyczne zbulwersowanie po dźgnięciu tego zadufanego ego. Lecz nie dała po sobie tego poznać, po co? Niech nie wie ile uciechy, dawała jej obserwacja tego całego teatrzyku. Przypomniało jej to wiele innych sytuacji w ciągu ostatnich tygodni, ale przede wszystkim tę Selwynównę z piekła rodem, która żądała wszystkiego, absolutnie wszystkiego, jednocześnie odrzucając każdy możliwy pomysł i opcję, jaką Crabbe przedstawiała kobiecie. Wtedy nawet jej powieka nie drgnęła i miałaby zrobić to teraz? Niedoczekanie. – W takim razie najmocniej przepraszam, jeśli me wyjaśnienia w jakikolwiek sposób lordowi ubliżyły – wypowiedziała niemal jak automat, pozbawiony nagle jakiejkolwiek większej emocji. Brak złości, brak zdenerwowania. Pustka w oczach i ten urzędniczy uśmiech, niby miły, a jednak było w nim coś niepokojącego – biurokratyczna bezdenność duszy. Przez lata pracowała z takimi ludźmi jak szlachetka i żadnej trudności nie sprawiało jej wyrecytowanie formułki. – Najprawdopodobniej zostaną rozdzielone. Część trafi pod oko badaczy, a część do rezerwatu, tudzież schroniska – chciał się bawić w udawanie urzędnika? Ona robiła to zbyt długo, aby nie wspiąć się na wyżyny masochizmu. Jej głos stał się cichszy, liniowy, spokojny i wyjątkowo… miły? Może to za wiele powiedziane, niemniej jednak była w tym nuta tej urzędowej baby. Siedziała w okienku, długo siedziała. Ostatecznie dym ją w jakiś sposób zresetował i rozgoniła brzoskwiniowe kłęby dłonią. Przewróciła teatralnie oczami i nie odpowiedziała na to, ot po prostu biorąc się do roboty. Takie zachowanie jej kogoś przypominało, aż wzdrygnęła się z lekkim obrzydzeniem. Kiedyż to się ostatni raz z nim widziała? Rok temu? Tak, w swoje urodziny, te nieszczęsne urodziny zalane alkoholem.
Zignorowała również to, co dalej tam mamrotał pod nosem, zajmując się swoimi obowiązkami. Potem dotarło do niej o szkole i studentach, na co parsknęła pod nosem i westchnęła, pocierając wierzchem dłoni o czoło. Spoufalać się? Nie spoufalać. Pociągnąć żart? Nie ciągnąć? Chociaż o ciąganiu to wolała nie myśleć. – Oj, panie Lestrange – niech pan nie zaczyna wywoływać wilka z lasu, już mamy trzygłowe psy, skwitowała w myślach, kręcąc głową i wymijając mężczyznę, aby zająć się tym, co było naprawdę ważne.
Przesunęła wielką – jak na szczeniaka – kluskę do transportera, pozwalając jej zacząć droczyć się z bratem o kostkę, a gdy odwróciła się, widok szlachcica w jakiś sposób ją rozbawił, może odrobinę rozczulił. – Możemy, jednak musi lord trochę ponucić co jakiś czas pod nosem, gdy się zbyt rozbestwią – rzuciła lekko, gładząc kolejnego szczeniaka po główkach, starając się dać każdej z nich tyle samo ciepła i uwagi. Imiona nieco ją wyburzyły z rytmu, którego starała się trzymać. Jakoś tak w zdziwieniu spojrzała na trzy pary oczu, wpatrzone w nią jak w obrazek i czekające na dalsze pieszczoty – niby jak miała nazwać takiego psiaka? Nie spodziewała się, że przyjdzie jej się nad tym zastanawiać. – Te w transporterze to Rick i Sanchez – zaczęła, zerkając za siebie, a potem na Francisa, by wrócić wzrokiem na paskudę przed sobą. – Ty będziesz Morty – stwierdziła, czochrając malucha za uszkiem, a potem testując czy potrafił podać łapę. Owszem, podał – jakiś taki ugodowy i posłuszny szczeniaczek był z niego, jak wnuk dla dziadka. – Niech lord czyni honory z ostatnim – odbiła piłeczkę, biorąc Morty’ego na ręce i stając bliżej Francisa, porównujący tym samym oba okazy, jakie mieli w rękach. – Wykarmione i zadbane, strasznie dziwna sytuacja, że ktoś je zostawił – westchnęła, kołysząc się ze szczeniakiem jak z dzieckiem, a właściwie to Morty chyba przez to zaczął powoli odpływać w ramionach czarownicy, dlatego korzystając z okazji, odwróciła się znów do transportera i ułożyła tam bąbelka.
Zignorowała również to, co dalej tam mamrotał pod nosem, zajmując się swoimi obowiązkami. Potem dotarło do niej o szkole i studentach, na co parsknęła pod nosem i westchnęła, pocierając wierzchem dłoni o czoło. Spoufalać się? Nie spoufalać. Pociągnąć żart? Nie ciągnąć? Chociaż o ciąganiu to wolała nie myśleć. – Oj, panie Lestrange – niech pan nie zaczyna wywoływać wilka z lasu, już mamy trzygłowe psy, skwitowała w myślach, kręcąc głową i wymijając mężczyznę, aby zająć się tym, co było naprawdę ważne.
Przesunęła wielką – jak na szczeniaka – kluskę do transportera, pozwalając jej zacząć droczyć się z bratem o kostkę, a gdy odwróciła się, widok szlachcica w jakiś sposób ją rozbawił, może odrobinę rozczulił. – Możemy, jednak musi lord trochę ponucić co jakiś czas pod nosem, gdy się zbyt rozbestwią – rzuciła lekko, gładząc kolejnego szczeniaka po główkach, starając się dać każdej z nich tyle samo ciepła i uwagi. Imiona nieco ją wyburzyły z rytmu, którego starała się trzymać. Jakoś tak w zdziwieniu spojrzała na trzy pary oczu, wpatrzone w nią jak w obrazek i czekające na dalsze pieszczoty – niby jak miała nazwać takiego psiaka? Nie spodziewała się, że przyjdzie jej się nad tym zastanawiać. – Te w transporterze to Rick i Sanchez – zaczęła, zerkając za siebie, a potem na Francisa, by wrócić wzrokiem na paskudę przed sobą. – Ty będziesz Morty – stwierdziła, czochrając malucha za uszkiem, a potem testując czy potrafił podać łapę. Owszem, podał – jakiś taki ugodowy i posłuszny szczeniaczek był z niego, jak wnuk dla dziadka. – Niech lord czyni honory z ostatnim – odbiła piłeczkę, biorąc Morty’ego na ręce i stając bliżej Francisa, porównujący tym samym oba okazy, jakie mieli w rękach. – Wykarmione i zadbane, strasznie dziwna sytuacja, że ktoś je zostawił – westchnęła, kołysząc się ze szczeniakiem jak z dzieckiem, a właściwie to Morty chyba przez to zaczął powoli odpływać w ramionach czarownicy, dlatego korzystając z okazji, odwróciła się znów do transportera i ułożyła tam bąbelka.
Gniew rozpływa się ze słowami, tj. nie że tak całkiem, ale połowicznie. Zawsze to jakaś ulga, wykrzyczeć się, werbalnie wyżyć i odłożyć irytację do szafki, w której trzyma się wszystkie niepotrzebne rzeczy. Pojedyncze baterie, reklamówki, skarpetki do przerobienia na szmatki do kurzu. Panna Crabbe jest jednak za dobra w te klocki, no tak, nie robi w tym przecież od wczoraj. Stażysty to do mnie by nie przysłali, więc trę zębami o zęby, czyli, po ludzku, zgrzytam z nimi, bo złość wraca, jak bumerang i poczta głosowa - ale proszę bez takich, co? A gdzie obowiązkowe sir na końcu, jeśli panienka bawi się w poprawność? - nie odpuszczam, bo ze mną to tak jest, że jak się nakręcę, to już kaplica. Sykstyńska, bo byle czym to się nie zadowalam. Forsythia jeszcze o tym nie wie, ale uruchamia tryb, w którym ludzie prędko mają mnie dość - panienka urwała się z Ministerstwa, czy z jakiejś powieści Kafki? - pytam złośliwie, chociaż jestem dobrej myśli, płaszczyk ma przecież głęboko niebieski, a nie nudny i szary. Dobra, wystarczy już tego teatrzyku, bo inaczej stanę się prowodyrem przemiany, która postąpi natychmiastowo i wraz z moją transformacją, panna Crabbe zostanie zmuszona radzić sobie sama. A śpiewać, podobno nie umie - ale jak to: rozdzielone? - no nie ukrywam, że zachwycony to ja nie jestem - to rodzeństwo, powinni być razem - nawet, jeżeli robią tyle szkód, ile tyle samo dorosłych bydlaków - może być panienka pewna, że będę śledzić postęp tej sprawy i ich dalsze losy. Czuję się odpowiedzialny - no, prawdziwy psi ojciec. Tak się zarzekałem, że na opiekuna się nie nadaję, a tymczasem z roślinkami radzę sobie śpiewająco, mój kot żyje, jak pączek w maśle, a te maluchy otaczam tacierzyńską troską. Rodzic na medal - może to niegłupie, zmajstrować sobie dziecko? Miałbym z głowy nestora, rodziców, Tristana - zielonego pojęcia nie mam, jak to się stało, że znalazł się w tym zestawieniu...
-No słucham, słucham. Nie musi się panienka wstydzić, Wenus to dyskretna firma - zachęcam, zachwycony, że mi się udaje, a ona się peszy. Albo rezygnuje i zostawia mi tego lizaka w rękach, bym się nim nacieszył. Wspaniałomyślna.
-Siad - komenderuję, zwracając się do Hyzia, który ponownie zapalił się do gryzienia i zaczął dobierać się do mojej łydki. Psiak unosi wszystkie trzy głowy, patrzy na mnie wzrokiem pełnym wyrzutu, ale posłusznie, klapie na zad - one są takieeeee mądre - najmądrzejsze pimpusie, jakie widziałem - a nie mógłbym czasem jednego zatrzymać? Ich zatrzymać? - poprawiam się, ich, wszystkich. Nie miałbym serca wybrać puppera, spośród tej całej słodkości. Znajdzie się dla nich miejsce, warunki stworzę, ocieplane budy, zero łańcucha, dieta oczywiście BARF no i przestrzegana podstawowa zasada, czyli pjes może na łoże. Teraz, gdy już wiem, jak łatwo nad nimi zapanować, to halo, to jak przełknąć bułkę z masłem - Dyzio, patrz, tutaj - wyczarowuję piłeczkę i rzucam ją przed siebie, co skutkuje istnym szaleństwem. Wszystkie trzy szczeniaki z moich kolan rzucają się za nią w pogoń, a pimpek w objęciach Forsythii, nazwany przez nią Mortym wyrywa się i jak wściekły kłapie pyszczkami, aby go puścić. Oczywiście dzieje się to w towarzystwie psiulskiego zawodzenia.
Improwizuję na gorąco, ośmielony poprzednim sukcesem i tym, że zyskuję sobie wiernych fanów. Psiaki nie zaprzestają co prawda siłowania się o zieloną piłeczkę, ale uszy złożyły po sobie i pochowały kły - niech będzie Mr Peanutbutter - decyduję, to wszystko przez jego umaszczenie - prędzej podrzucił - dopełniam - sądzi panienka, że ktoś tak po prostu zapomniałby o swoich siedmiu trójgłowych szczeniakach? - pytam, rzucając piłkę ponownie, choć trochę to trwało, nim wyszarpałem ją z gardła Morty'ego. Dzieciaki, hołdują zasadzie rzuć, ale nie zabieraj.
-No słucham, słucham. Nie musi się panienka wstydzić, Wenus to dyskretna firma - zachęcam, zachwycony, że mi się udaje, a ona się peszy. Albo rezygnuje i zostawia mi tego lizaka w rękach, bym się nim nacieszył. Wspaniałomyślna.
-Siad - komenderuję, zwracając się do Hyzia, który ponownie zapalił się do gryzienia i zaczął dobierać się do mojej łydki. Psiak unosi wszystkie trzy głowy, patrzy na mnie wzrokiem pełnym wyrzutu, ale posłusznie, klapie na zad - one są takieeeee mądre - najmądrzejsze pimpusie, jakie widziałem - a nie mógłbym czasem jednego zatrzymać? Ich zatrzymać? - poprawiam się, ich, wszystkich. Nie miałbym serca wybrać puppera, spośród tej całej słodkości. Znajdzie się dla nich miejsce, warunki stworzę, ocieplane budy, zero łańcucha, dieta oczywiście BARF no i przestrzegana podstawowa zasada, czyli pjes może na łoże. Teraz, gdy już wiem, jak łatwo nad nimi zapanować, to halo, to jak przełknąć bułkę z masłem - Dyzio, patrz, tutaj - wyczarowuję piłeczkę i rzucam ją przed siebie, co skutkuje istnym szaleństwem. Wszystkie trzy szczeniaki z moich kolan rzucają się za nią w pogoń, a pimpek w objęciach Forsythii, nazwany przez nią Mortym wyrywa się i jak wściekły kłapie pyszczkami, aby go puścić. Oczywiście dzieje się to w towarzystwie psiulskiego zawodzenia.
- śpiewam:
- Żyjemy sobie na tych Wyspach, które stygną, bo się ściemnia
Mamy dwupak Guinesska, który się ociepla
Słuchamy Celestyny, bania jakaś drętwa
Tamizka, Tamizka, piwerko do skręta
Nie robimy nic innego stąd ta monotematyka w tekstach
Ziomo cho no, no bo pojedynki bez nas
Joł, gdzieś tam: Rycerze, ochroniarze, Zakon
Tatuaże, mroczne znaki, honor dorabiają tym wpierdolom
Tę ideologię co noc - bezsensownie, "taki mam kurwa problem"
uważaj, bo tu za krew dostaniesz w mordę, ziombel
Joł, tylko dopiję Łomżę i zaciągnę się wielbłądem - dobrze?
Jebane młotki zostawcie nasze schodki
My tu tylko pijemy to piwo i palimy lolki
No sorki, że byliśmy trochę głośni
Nana-nana-nanana
Jebane młotki zostawcie nasze schodki
My tu tylko pijemy to piwo i palimy lolki
No sorki, że byliśmy tacy głośni
Nana-nana-nanana
Improwizuję na gorąco, ośmielony poprzednim sukcesem i tym, że zyskuję sobie wiernych fanów. Psiaki nie zaprzestają co prawda siłowania się o zieloną piłeczkę, ale uszy złożyły po sobie i pochowały kły - niech będzie Mr Peanutbutter - decyduję, to wszystko przez jego umaszczenie - prędzej podrzucił - dopełniam - sądzi panienka, że ktoś tak po prostu zapomniałby o swoich siedmiu trójgłowych szczeniakach? - pytam, rzucając piłkę ponownie, choć trochę to trwało, nim wyszarpałem ją z gardła Morty'ego. Dzieciaki, hołdują zasadzie rzuć, ale nie zabieraj.
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Bawialnia
Szybka odpowiedź