Bawialnia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Bawialnia
W tej części restauracji, która jest wiernie strzeżona przez portret rzymskiej bogini piękności Wenus, centralny punkt stanowi bawialnia. Znajdują się tu mniejsze i większe loże, o prywatności całkowitej bądź tylko pozornej, oraz porozrzucane między podestami stoliki. Właśnie przy nich siedząc można podziwiać cowieczorne występy dziewcząt Francisa, które za każdym razem zaskakują czymś widzów, nie ważne jak stałym bywalcem lokalu ktoś jest. Obsługa, ubrana w fatałaszki pobudzające fantazję, płynnie lawiruje między gośćmi, zbierając i roznosząc zamówienia, upewniając się jednocześnie, że każdy klient opuści bawialnię co najmniej zadowolony.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:49, w całości zmieniany 1 raz
Słysząc jego dalsze pianie i wołanie o potyczkę, miała po prostu ochotę roześmiać się i to nie przez fakt, że miała go dosyć, po prostu ją bawił tą swoją nietęgą miną. – Sir – dygnęła nieznacznie, kulturalnie, może nie szlachecko, ale jednak z należytą kurtuazją. Za dobrze się w tym bawiła, nawet nie oczekiwała, aż takich reakcji, natomiast szlachcic chyba był zbyt rozdygotany całą tą sytuacją, aby ogarniać jeszcze złośliwości panny Crabbe, rzucane nie wprost, jak ukryte klocki w ciemnym pokoju, stojące między drzwiami a łóżkiem. Mimo to jej lico było wciąż niewzruszone, biurokratycznie czyste i uprzejme. Doskonale pamiętała te pierwsze kilka tygodni, gdy była zmuszona do nauki takiego zachowania, choć zbierało jej się nie tylko od petentów, ale i współpracowników – z czasem zaczęła nabierać w tym wprawy i choć potem została oddelegowana gdzie indziej, tak umiejętności przydały się i tam, tocząc boje w terenie czy prywatnym biurze. - Pan chce widzieć sens, a dopuszcza się największego bezsensu. To doprawdy może przyprawić o rozpacz – odpowiedziała cytatem autora, którego wspomniał Francis. Klasyki literatury były jej, aż za dobrze znane, była Krukonką, książki łykała, aż w nadmiernych ilościach – czy to do snu, czy w oczekiwaniu, czy podróży. Czasem zastanawiała się, czy nie powinno się wymyślić książek, które działałyby odrobinę jak wyjce – lewituje za czarodziejem i może nie krzyczy, a po prostu czyta strony, może nawet w przypadku powieści różnymi głosami? Genialny pomysł, oszczędzający tak wiele czasu. Ileż rzeczy można by wtedy robić!
- Być może. Nie twierdzę, że będzie tak pewnikiem – dalej jej upiornie biurokratyczny głos odbijał się od ścian. – Oczywiście, chętnie przekażę informacje o dalszym losie szczeniąt – dodała, może już bardziej od prywatnej siebie niżeli tej pracowniczej. Nie wiedziała też na ile Lestrange mówił to na złość, a na ile faktycznie przejął się tymi gremlinami.
Tak. Pozwoliła mu trzymać tego lizaka, żeby się, chociaż tym nacieszył, bo tak czy inaczej, potrzebowała jego głosiku do uspokojenia psiego tornada. Biznes jest biznes, a co sobie pomyślał, to już mniej ją obchodziło, miał absolutne prawo do rozpływania się nad swoją „wygraną”, o ile później miał się przydać jako żywa szafa grająca. Nie strzępiła już języka w tym temacie.
Przyglądała się jak na komendę, szczeniak klepnął na zadku, wykonując sztuczkę. Kto by pomyślał? Jeszcze dziwniejsze myśli zrodziły się w jej głowie, szukając wytłumaczeń dla tego absurdu. Przyćpany hodowca? A może kogoś nie było już stać na utrzymanie? Ale w burdelu? Kto? Po co? Dlaczego? Czuła już w kościach, jak będzie mieć wierconą w brzuchu dziurę o rozwiązanie tej sytuacji. Jeśli przełożony każe jej tu wracać... – Słucham? – potrząsnęła głową, wyrwana z frapujących myśli. – W tej chwili nie, ale zapraszam do Ministerstwa, może lord próbować ubiegać się o opiekę – nie było w tym ani krzty złośliwości, ot czysta informacja, jaką była zobowiązana przekazać. Jednak nie dodawała już, że ubieganie się o szczeniaki będzie bardzo wyboista, trudną i paskudnie nudną drogą.
Gdy tylko Morty wyrwał się po piłkę, Forsythia omal nie dostała kopniakiem z psiej łapy w twarz. Jednak anielska cierpliwość cudem powstrzymała ją od przekleństwa cisnącego się na usta, zamiast tego upewniła się, że w transporterze znajduje się wcześniejsza dwójka tałatajstwa. Kolejna Wielka Improwizacja opuściła usta lorda, na co Sythia zaśmiała się cicho, próbując podejść do szczeniaków i zabrać jednego z nich do transportera. - Mr Peanutbutter? Oryginalnie – szlachcic pełen niespodzianek. Może to i lepiej? – Jeśli psy były czyimś kaprysem, to może… - mruknęła pod nosem, analizując bawiące się główki. Trwała tak przez dłuższą chwilę, potem kolejną, pozwalając Francisowi pobawić się z jego niedoszłą dziatwą, ale po kilkunastu kolejnych, psiaki siedziały już grzecznie w klatce. W tym czasie sporządziła krótki raport, pomijając co bardziej nielegalne fragmenty, dając później lordowi do przeczytania i podpisania dokument. - Jak pięknie to było przedstawić się najpierw i tak dopiero dać się poznać – zacytowała ponownie Kafkę, uśmiechając się jakoś milej niż wcześniej, puszczając w niepamięć ten cały zgrzyt, który jakoś i tak będzie wspominać raczej dobrze. – Dobrego dnia, SIR – kiwnęła głową, znikając w drzwiach, a zaraz za nią lewitujący transporter, wypełniony zeszklonymi psimi oczkami, tęskniącymi za swym muzycznym guru, psim tatusiem i dostarczycielem najlepszych narkotyków.
| zt x2
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Być może. Nie twierdzę, że będzie tak pewnikiem – dalej jej upiornie biurokratyczny głos odbijał się od ścian. – Oczywiście, chętnie przekażę informacje o dalszym losie szczeniąt – dodała, może już bardziej od prywatnej siebie niżeli tej pracowniczej. Nie wiedziała też na ile Lestrange mówił to na złość, a na ile faktycznie przejął się tymi gremlinami.
Tak. Pozwoliła mu trzymać tego lizaka, żeby się, chociaż tym nacieszył, bo tak czy inaczej, potrzebowała jego głosiku do uspokojenia psiego tornada. Biznes jest biznes, a co sobie pomyślał, to już mniej ją obchodziło, miał absolutne prawo do rozpływania się nad swoją „wygraną”, o ile później miał się przydać jako żywa szafa grająca. Nie strzępiła już języka w tym temacie.
Przyglądała się jak na komendę, szczeniak klepnął na zadku, wykonując sztuczkę. Kto by pomyślał? Jeszcze dziwniejsze myśli zrodziły się w jej głowie, szukając wytłumaczeń dla tego absurdu. Przyćpany hodowca? A może kogoś nie było już stać na utrzymanie? Ale w burdelu? Kto? Po co? Dlaczego? Czuła już w kościach, jak będzie mieć wierconą w brzuchu dziurę o rozwiązanie tej sytuacji. Jeśli przełożony każe jej tu wracać... – Słucham? – potrząsnęła głową, wyrwana z frapujących myśli. – W tej chwili nie, ale zapraszam do Ministerstwa, może lord próbować ubiegać się o opiekę – nie było w tym ani krzty złośliwości, ot czysta informacja, jaką była zobowiązana przekazać. Jednak nie dodawała już, że ubieganie się o szczeniaki będzie bardzo wyboista, trudną i paskudnie nudną drogą.
Gdy tylko Morty wyrwał się po piłkę, Forsythia omal nie dostała kopniakiem z psiej łapy w twarz. Jednak anielska cierpliwość cudem powstrzymała ją od przekleństwa cisnącego się na usta, zamiast tego upewniła się, że w transporterze znajduje się wcześniejsza dwójka tałatajstwa. Kolejna Wielka Improwizacja opuściła usta lorda, na co Sythia zaśmiała się cicho, próbując podejść do szczeniaków i zabrać jednego z nich do transportera. - Mr Peanutbutter? Oryginalnie – szlachcic pełen niespodzianek. Może to i lepiej? – Jeśli psy były czyimś kaprysem, to może… - mruknęła pod nosem, analizując bawiące się główki. Trwała tak przez dłuższą chwilę, potem kolejną, pozwalając Francisowi pobawić się z jego niedoszłą dziatwą, ale po kilkunastu kolejnych, psiaki siedziały już grzecznie w klatce. W tym czasie sporządziła krótki raport, pomijając co bardziej nielegalne fragmenty, dając później lordowi do przeczytania i podpisania dokument. - Jak pięknie to było przedstawić się najpierw i tak dopiero dać się poznać – zacytowała ponownie Kafkę, uśmiechając się jakoś milej niż wcześniej, puszczając w niepamięć ten cały zgrzyt, który jakoś i tak będzie wspominać raczej dobrze. – Dobrego dnia, SIR – kiwnęła głową, znikając w drzwiach, a zaraz za nią lewitujący transporter, wypełniony zeszklonymi psimi oczkami, tęskniącymi za swym muzycznym guru, psim tatusiem i dostarczycielem najlepszych narkotyków.
| zt x2
[bylobrzydkobedzieladnie]
06.08.
Ręce miał lepkie od potu, kiedy staną przed portretem Wenus, prezentującej swoje wdzięki wszystkim, którzy chcą patrzeć. Black nie był dla niej dobrą widownią, gdyż wpatrywał się w róg złotej ramy z zaciśniętymi ze zdenerwowania ustami. Kiedy jeszcze szykował się w domu, przed lustrem, wbijając się w prosty, jak na niego zestaw -stylowy bordowy garnitur i szarą cienką szatę dla kontrastu - był pełen zdecydowania i energii. Jednak im znajdował się bliżej lokalu, z każdym krokiem, który kierował w stronę “Wenus”, czuł, jak robi mu się słabo. Rigel już bywał w tym miejscu, ale raczej po to, żeby wypić kieliszek — albo dwa — ciężkiego, wyrazistego i czerwonego, niczym krew Barolo i rozkoszować się chrupiąco-delikatnym cannoli. Dzisiaj planował rozkoszować się innymi przyjemnościami tego lokalu — ukrytymi, tajemniczymi, o których słyszał z plotek, wypowiadanych półsłówkami. A przynajmniej spróbować.
Najciężej było się dostać do pomieszczenia za portretem. Nie chodziło jednak o problemy natury technicznej — tu wszystko było jasne, ale stojąc tak przed wyginającą się, nagą boginię na portrecie, Rigel zastanawiał się, czy to na pewno dobry pomysł. Czy, nie zbłaźni się, wchodząc tam?
Miał też nadzieję, że uda mu się zastać Francisa. Może wtedy nie będzie się czuł jak idiota i profan, który zupełnie nie umie się zachować w tym miejscu. Czy może tylko patrzeć i to jest w porządku? Czy jest to źle widziane? Czy trzeba od razu robić...no, To? A co jeśli coś w międzyczasie pójdzie nie tak?
Ilość pytań rozrywała jego czaszkę od środka. To była tortura. Aż w końcu przez ten szum przebił się jego wewnętrzny głos, który nie wiadomo dlaczego brzmiał jak głos Aquili “Black, weź się w końcu napij i przestań myśleć!”.
To był najlepszy z możliwych pomysłów.
Rigel zebrał się duchem i wkroczył do pomieszczenia, w którym kręcili się ludzie i obsługa. Powietrze było ciężkie od zapachu perfum i różnorakich napojów. No i stroje obsługi — takich na żywo jeszcze nie widział.
Żeby ukryć stres, założył swoją zwykłą maskę znudzonego bogacza i powolnym krokiem skierował się w stronę pustych stolików, po czym zajął miejsce przy jednym z nich, od razu zamawiając u miłej pani szklankę rumu. W oczekiwaniu na alkohol leniwie wodził oczami za poszczególnymi pracującymi tu kobietami, niestety, mimo prób skupienia się na obserwacji ich kształtnych i jędrnych piersi, jego wzrok kierował się niżej i niżej.
Na Merlina! Z czego jest ta halka?
Ręce miał lepkie od potu, kiedy staną przed portretem Wenus, prezentującej swoje wdzięki wszystkim, którzy chcą patrzeć. Black nie był dla niej dobrą widownią, gdyż wpatrywał się w róg złotej ramy z zaciśniętymi ze zdenerwowania ustami. Kiedy jeszcze szykował się w domu, przed lustrem, wbijając się w prosty, jak na niego zestaw -stylowy bordowy garnitur i szarą cienką szatę dla kontrastu - był pełen zdecydowania i energii. Jednak im znajdował się bliżej lokalu, z każdym krokiem, który kierował w stronę “Wenus”, czuł, jak robi mu się słabo. Rigel już bywał w tym miejscu, ale raczej po to, żeby wypić kieliszek — albo dwa — ciężkiego, wyrazistego i czerwonego, niczym krew Barolo i rozkoszować się chrupiąco-delikatnym cannoli. Dzisiaj planował rozkoszować się innymi przyjemnościami tego lokalu — ukrytymi, tajemniczymi, o których słyszał z plotek, wypowiadanych półsłówkami. A przynajmniej spróbować.
Najciężej było się dostać do pomieszczenia za portretem. Nie chodziło jednak o problemy natury technicznej — tu wszystko było jasne, ale stojąc tak przed wyginającą się, nagą boginię na portrecie, Rigel zastanawiał się, czy to na pewno dobry pomysł. Czy, nie zbłaźni się, wchodząc tam?
Miał też nadzieję, że uda mu się zastać Francisa. Może wtedy nie będzie się czuł jak idiota i profan, który zupełnie nie umie się zachować w tym miejscu. Czy może tylko patrzeć i to jest w porządku? Czy jest to źle widziane? Czy trzeba od razu robić...no, To? A co jeśli coś w międzyczasie pójdzie nie tak?
Ilość pytań rozrywała jego czaszkę od środka. To była tortura. Aż w końcu przez ten szum przebił się jego wewnętrzny głos, który nie wiadomo dlaczego brzmiał jak głos Aquili “Black, weź się w końcu napij i przestań myśleć!”.
To był najlepszy z możliwych pomysłów.
Rigel zebrał się duchem i wkroczył do pomieszczenia, w którym kręcili się ludzie i obsługa. Powietrze było ciężkie od zapachu perfum i różnorakich napojów. No i stroje obsługi — takich na żywo jeszcze nie widział.
Żeby ukryć stres, założył swoją zwykłą maskę znudzonego bogacza i powolnym krokiem skierował się w stronę pustych stolików, po czym zajął miejsce przy jednym z nich, od razu zamawiając u miłej pani szklankę rumu. W oczekiwaniu na alkohol leniwie wodził oczami za poszczególnymi pracującymi tu kobietami, niestety, mimo prób skupienia się na obserwacji ich kształtnych i jędrnych piersi, jego wzrok kierował się niżej i niżej.
Na Merlina! Z czego jest ta halka?
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Jest skrajnie tłoczno. Parny dzień pcha w wyrozumiałe ramiona moich dziewcząt przekrój brytyjskiego społeczeństwa - oczywiście mowa o tych, którzy wyglądają, jakby było ich stać, żeby wejść. Co oznacza, że czasami wślizgnie się tu jakiś gołodupiec spryskany tak dobrymi podróbami Gianniego, że nikt z obsługi tego nie wyczuje. Wieczorem jednak wszystko wygląda, jak należy: otyli panowie przelewają się między podłokietnikami przysadzistych foteli, goszcząc na kolanach bujne pupy swych ulubionych nałożnic, młodsi, zblazowani wysokimi standardami pokładają się na podłodze, od niechcenia całując łydki i ssąc palce podsuniętych im dziewcząt, a ci, którzy przyszli właściwie tylko po to, żeby się naćpać i popatrzyć: ćpają i patrzą. Kolejną kreskę ciągną z lusterka - przezornie przestrzegam ich przed zbiciem, ostrzegając, że to właśnie w nim po raz ostatni przejrzał się Narcyz, nim umarł ze słodkiej miłości własnej. Są już tak porobieni, że wierzą i zapewniają, no co ty, Fran, przecież nas znasz, ano właśnie, znam, dlatego nie mam żadnych skrupułów, by wsiąść im na banie i szturchnąć zwoje mózgowe, pokurczone od kopnięcia kryształu. Fircyki mają słomki, no jasne, przecież tylko łachudry ciągną przez kartkę, co by nie mówić o mugolskim banknocie. Wszystkie papierowe zaskórniaki mam skitrane tak, że nikt poza mną ich nie znajdzie, wolę nie wyobrażać sobie imby, jaka wstrząsnęłaby Wyspą Wight. Po takim odkryciu, to jak nic cały dwór czekałaby dezynfekcja, jeśli nie na przykład, zrywanie podłogi i kładzenie nowej. Dach też byłby do wymiany. Ech, ponownie brnę za daleko, w tęsknocie za znajomym stężeniem mięśni i zwiotczeniem myśli, nogi w butach wykładam na pufie, trochę jeszcze sobie za nim poczekam.
W odległym kącie bawialni nie przeszkadzam gościom, którzy poczynają sobie śmiało, a i dziewczęta wiedzą, że moje oko nad nimi to tylko dla ich dobra. Przynajmniej od jakiegoś czasu: voyeryzm już mnie tak nie rajcuje, właściwie to mało co zajmuje mnie na tyle, bym faktycznie mógł sobie poużywać. Przechodzę przez niemal wszystkie męskie bolączki: wenery, impotencję, bolesne i długie erekcje, kłopoty z dojściem, a teraz, kiedy fizycznie i hormonalnie czuję się jak młody Bóg, tak psychiczne kuku zniechęca zupełnie. Smęcę, palcami przeczesuję włosie dywanu i ziewam, a wszystko to jednocześnie, za co sam sobie przyznaję order wielozadaniowości. Bosze, jest ledwo po dziewiątej, zbiorę się stąd pewnie o trzeciej, może ciut wcześniej, jeśli Ginnie wyrobi się z odebraniem dostawy. Nocki są nieporównywalnie gorsze i mało produktywne: znacznie szybciej wieczorami zasnąć nad schludnym stosem faktur, niż w południe, kiedy słońce napierdala prosto w oczy. A niby dlaczego wybrałem se gabinet w takim miejscu i nie kombinuję z czarami pogodowymi? Nie ma głupich.
Drzwi od bawialni skrzypią, a ja leniwie unoszę zaspane oczy, by wstępnie prześwietlić delikwenta, który od razu wyzwolił w dziewczętach iskrę rywalizacji. Każdy nowy gość to pretekst do zabawy, do cichej rywalizacji o najlepsze statystyki, do wdzięczenia się i oblizywania pełnych ust - koleżanki z naprzeciw. Co dziwne, także Iris, opierająca głowę o moje udo, pociągnęła za haftkę okrycia, które odsłoniło kawałek jej piersi.
-Gdzież się podziała twoja powściągliwość, słoneczko? - mruczę do niej i wyostrzam wizję. Teraz ten spektakl nabiera sensu, a więc to tak. Androgyniczny, blady lord Black, który wygląda, jakby nie jadł miesiąc, a drugie tyle spędził w jakiejś zatęchłej piwnicy. A to ci dopiero gratka.
-Rigel - witam mężczyznę - chłopca? - dźwigając się z leżanki i niedbale wygładzając pogięty kołnierz koszuli - proszę, proszę, szukasz towarzystwa... - kiwam na niego dłonią i prowadzę do przejścia, które wiedzie do dyskretnej loży - rozumiem, że nie zazdrościsz bratu żeniaczki. Swoją drogą, u was to chyba rodzinne, on też tu raczej nie zachodzi. Na szczęście są Blackowie, dzięki którym jeszcze przędę - między innymi twój ojciec. Ma tu swoje ulubione menu i zawsze zamawia to samo - też by mogli, od czasu do czasu wpaść przynajmniej do restauracji. Kucharze nie spuszczają się do zupy, to obrzydliwa płotka.
W odległym kącie bawialni nie przeszkadzam gościom, którzy poczynają sobie śmiało, a i dziewczęta wiedzą, że moje oko nad nimi to tylko dla ich dobra. Przynajmniej od jakiegoś czasu: voyeryzm już mnie tak nie rajcuje, właściwie to mało co zajmuje mnie na tyle, bym faktycznie mógł sobie poużywać. Przechodzę przez niemal wszystkie męskie bolączki: wenery, impotencję, bolesne i długie erekcje, kłopoty z dojściem, a teraz, kiedy fizycznie i hormonalnie czuję się jak młody Bóg, tak psychiczne kuku zniechęca zupełnie. Smęcę, palcami przeczesuję włosie dywanu i ziewam, a wszystko to jednocześnie, za co sam sobie przyznaję order wielozadaniowości. Bosze, jest ledwo po dziewiątej, zbiorę się stąd pewnie o trzeciej, może ciut wcześniej, jeśli Ginnie wyrobi się z odebraniem dostawy. Nocki są nieporównywalnie gorsze i mało produktywne: znacznie szybciej wieczorami zasnąć nad schludnym stosem faktur, niż w południe, kiedy słońce napierdala prosto w oczy. A niby dlaczego wybrałem se gabinet w takim miejscu i nie kombinuję z czarami pogodowymi? Nie ma głupich.
Drzwi od bawialni skrzypią, a ja leniwie unoszę zaspane oczy, by wstępnie prześwietlić delikwenta, który od razu wyzwolił w dziewczętach iskrę rywalizacji. Każdy nowy gość to pretekst do zabawy, do cichej rywalizacji o najlepsze statystyki, do wdzięczenia się i oblizywania pełnych ust - koleżanki z naprzeciw. Co dziwne, także Iris, opierająca głowę o moje udo, pociągnęła za haftkę okrycia, które odsłoniło kawałek jej piersi.
-Gdzież się podziała twoja powściągliwość, słoneczko? - mruczę do niej i wyostrzam wizję. Teraz ten spektakl nabiera sensu, a więc to tak. Androgyniczny, blady lord Black, który wygląda, jakby nie jadł miesiąc, a drugie tyle spędził w jakiejś zatęchłej piwnicy. A to ci dopiero gratka.
-Rigel - witam mężczyznę - chłopca? - dźwigając się z leżanki i niedbale wygładzając pogięty kołnierz koszuli - proszę, proszę, szukasz towarzystwa... - kiwam na niego dłonią i prowadzę do przejścia, które wiedzie do dyskretnej loży - rozumiem, że nie zazdrościsz bratu żeniaczki. Swoją drogą, u was to chyba rodzinne, on też tu raczej nie zachodzi. Na szczęście są Blackowie, dzięki którym jeszcze przędę - między innymi twój ojciec. Ma tu swoje ulubione menu i zawsze zamawia to samo - też by mogli, od czasu do czasu wpaść przynajmniej do restauracji. Kucharze nie spuszczają się do zupy, to obrzydliwa płotka.
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Gdyby młodszy z Blacków był wierzący, a przynajmniej lepiej orientował się w muzyce barokowej, prawdopodobnie wyobraziłby sobie teraz śpiewające chóry anielskie i wtórujące im głośne, pompatyczne kościelne organy.
Lestrange był na miejscu. Alleluja.
-Francis! Jak dobrze cię widzieć. - powiedział beztrosko, starając się nie zdradzić, jak bardzo cieszy się, że go zastał. - Tak, zauważyłem. Nie leży im chyba kuchnia Włoska. Cóż, nie wiedza, co tracą.
Uśmiechnął się do niego wesoło — na tyle, ile pozwalał mu schodzący powoli stres.
-Co do zaręczyn… To powiem tak: ostatnie wydarzenia rodzinne mocno dały mi do myślenia.
To, co zaszło w sali Burz w domu Rosierów boleśnie przypomniało Rigelowi, że oto zbliża się jego czas szukania żony. To również oznaczało, że ma coraz mniej czasu, by się “naprawić”, żeby nie przynieść wstydu rodzinie, i powinien już sprawdzać, co działa a co nie. Eksperymentować. A nie znał miejsca i towarzystwa lepszego do rozpoczęcia całego przedsięwzięcia jak to.
Jednak wolał kontynuować ten rodzinny temat, jak i pokrewne w bardziej odosobnionym miejscu. Pozwolił się więc odholować, lawirując między różnymi ludzkimi kończynami i częściami ubrań, w stronę prywatnej loży.
Black zdążył wyobrazić sobie wiele rzeczy o tym miejscu. Z bliżej nieokreślonych powodów myślał, że pomieszczenie to przypomina połączenie teatru, baru i korytarza Ministerstwa Magii — można pić, jeść i patrzeć, ale wszelkie bliższe kontakty działy się za zamkniętymi drzwiami. Jednak przed jego oczami ukazał się zupełnie inny obraz. Każdy z gości pozwalał sobie na swobodę, która poza tymi murami na bank spotkałaby się z osądem, pewnie też wydziedziczeniem. A mimo to goście pozwalali sobie na łamanie zasad, połączeni wspólnym sekretem z innymi łamiącymi.
Idąc przez salę, czuł na sobie wzrok gości i pracownic lokalu, jak każdy element jego ubrania, a na pewno tez ciała, był oglądany i analizowany. Mijane kobiety dawały mu niejednoznaczne sygnały, próbując pobudzić jego wyobraźnię, co by z nim mogły zrobić… Nie, co by on mógłby z nimi zrobić, jeśli tylko w końcu by się na którąś z nich zdecydował. Z jednej strony, Rigel czuł się bardzo dziwnie, a z drugiej ich uwaga bardzo mu schlebiała.
Dobrze, dobrze. Niech się starają.
Kiedy już usiedli w loży, jego drink również zdążył ich dogonić, a kobieta, która go przyniosła, wyraźnie miała na sobie mniej, niż w momencie składania zamówienia. Ciekawe, co będzie dalej?
Chłopak zrobił od razu dość spory łyk alkoholu. Ciepło rozlało się po jego ciele, rozpędzając resztki strachu i rozluźniając jego spięte mięśnie.
-Trochę inaczej sobie to miejsce wyobrażałem. Ale… podoba mi się. Nie jest tak “nadęcie”, jak w innych miejscach. - parsknął śmiechem. - Ci dostojnicy w drogich garniturach przewalający się na dywanie — dla samego tego widoku warto było tu przyjść.
Zawiesił się na chwilę, po czym pospiesznie dodał.
-Dla twoich pracownic również.
Znowu upił łyk ze szklanki.
-Dojechały mnie te zaręczyny. Cieszę się, że Alphard zakłada rodzinę, ale to też jest ten moment, kiedy będę łapać spojrzenia i pytania od rodziny, kiedy moja kolej.
Popatrzył uważnie na Francisa.
-A z tobą wszystko w porządku? Wyglądasz na jakiegoś takiego… wymiętoszonego.
Lestrange był na miejscu. Alleluja.
-Francis! Jak dobrze cię widzieć. - powiedział beztrosko, starając się nie zdradzić, jak bardzo cieszy się, że go zastał. - Tak, zauważyłem. Nie leży im chyba kuchnia Włoska. Cóż, nie wiedza, co tracą.
Uśmiechnął się do niego wesoło — na tyle, ile pozwalał mu schodzący powoli stres.
-Co do zaręczyn… To powiem tak: ostatnie wydarzenia rodzinne mocno dały mi do myślenia.
To, co zaszło w sali Burz w domu Rosierów boleśnie przypomniało Rigelowi, że oto zbliża się jego czas szukania żony. To również oznaczało, że ma coraz mniej czasu, by się “naprawić”, żeby nie przynieść wstydu rodzinie, i powinien już sprawdzać, co działa a co nie. Eksperymentować. A nie znał miejsca i towarzystwa lepszego do rozpoczęcia całego przedsięwzięcia jak to.
Jednak wolał kontynuować ten rodzinny temat, jak i pokrewne w bardziej odosobnionym miejscu. Pozwolił się więc odholować, lawirując między różnymi ludzkimi kończynami i częściami ubrań, w stronę prywatnej loży.
Black zdążył wyobrazić sobie wiele rzeczy o tym miejscu. Z bliżej nieokreślonych powodów myślał, że pomieszczenie to przypomina połączenie teatru, baru i korytarza Ministerstwa Magii — można pić, jeść i patrzeć, ale wszelkie bliższe kontakty działy się za zamkniętymi drzwiami. Jednak przed jego oczami ukazał się zupełnie inny obraz. Każdy z gości pozwalał sobie na swobodę, która poza tymi murami na bank spotkałaby się z osądem, pewnie też wydziedziczeniem. A mimo to goście pozwalali sobie na łamanie zasad, połączeni wspólnym sekretem z innymi łamiącymi.
Idąc przez salę, czuł na sobie wzrok gości i pracownic lokalu, jak każdy element jego ubrania, a na pewno tez ciała, był oglądany i analizowany. Mijane kobiety dawały mu niejednoznaczne sygnały, próbując pobudzić jego wyobraźnię, co by z nim mogły zrobić… Nie, co by on mógłby z nimi zrobić, jeśli tylko w końcu by się na którąś z nich zdecydował. Z jednej strony, Rigel czuł się bardzo dziwnie, a z drugiej ich uwaga bardzo mu schlebiała.
Dobrze, dobrze. Niech się starają.
Kiedy już usiedli w loży, jego drink również zdążył ich dogonić, a kobieta, która go przyniosła, wyraźnie miała na sobie mniej, niż w momencie składania zamówienia. Ciekawe, co będzie dalej?
Chłopak zrobił od razu dość spory łyk alkoholu. Ciepło rozlało się po jego ciele, rozpędzając resztki strachu i rozluźniając jego spięte mięśnie.
-Trochę inaczej sobie to miejsce wyobrażałem. Ale… podoba mi się. Nie jest tak “nadęcie”, jak w innych miejscach. - parsknął śmiechem. - Ci dostojnicy w drogich garniturach przewalający się na dywanie — dla samego tego widoku warto było tu przyjść.
Zawiesił się na chwilę, po czym pospiesznie dodał.
-Dla twoich pracownic również.
Znowu upił łyk ze szklanki.
-Dojechały mnie te zaręczyny. Cieszę się, że Alphard zakłada rodzinę, ale to też jest ten moment, kiedy będę łapać spojrzenia i pytania od rodziny, kiedy moja kolej.
Popatrzył uważnie na Francisa.
-A z tobą wszystko w porządku? Wyglądasz na jakiegoś takiego… wymiętoszonego.
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Pamięć do twarzy mam tragiczną, ale mordy stałych klientów to jednak kojarzę, bo jak się kogoś widzi regularnie od paru lat, to ciężko tak po prostu o wyczyszczenie tych danych. Tożsamość niektórych rozszyfruję nawet po zapachu perfum, niezmiennym, bo taki dostają od swych żon i nie mają nic do powiedzenia w kwestii, jak pachną. Niepożądany aromat, bywa że ciężki, przypominający wnętrza taksówek, zmywają u mnie, kąpiąc się. W płynach ustrojowych, w wannie, zależnie od upodobań. Każda komnata posiada swoją łazienkę, gdzie moje oko już nie sięga. Z wiadomych przyczyn, tak. Umiem więc wyczuć nowicjusza, raz, w czym pomaga też fakt, że braknie mu ulubienicy, która ma obowiązek powitania swego amanta - chyba, że akurat zajęta jest swym innym faworytem. No i, nawet najbardziej czupurni chłopcy, jakby miękną w konfrontacji z rozpustą w salonach Wenus. Usługi rozłożenia nóg oferują na ulicach, więc ci, co liczą na dziury i szpary prędko muszą przejrzeć na oczy. Docenić luksus, klasę, cierpliwość. Odwlekanie przyjemności, wpierw posiłkiem, później swawolą, rozmową: jeżeli nie cenią mych dam, jako partnerek do dyskusji, w bawialni znajdują tych równych sobie, z którymi lżą kobiety, by później, za zamkniętymi drzwiami lizać im stopy. Jak będzie z tobą, Rigel, hm? Jesteś w wieku Wandzi, a minę masz zagubionego kundelka, który zorientował się, że patyk, który rzucił jego pan, dalej znajduje się w jego dłoni.
-Możesz im przekazać, że wprowadziliśmy menu tematyczne. A dla szczególnych gości, szef kuchni będzie zachwycony, mogąc przygotować coś spod lady z sezonowych produktów - odpowiadam miękko, jak kot, kulinarne gusta to żaden problem. Życzenie mych gości, dla mnie rozkazem, a klient nasz pan, w wenusjańskich murach przeważnie odczytuje się literalnie. Czego żywy przykład widzimy przed nami: zwiewna Ulla na kolanach prosi, by podstarzały Nott uraczył ją smakołykiem. Lubią traktować moje panie, jak psiny, one się na to godzą, ja też się godzę. To kompromis, a ich trzeba się nauczyć.
-Nad czym? Że to twoja kolej, żeby ojciec przedstawił ci odpowiednią kandydatkę i ogłosił wasze zaręczyny? - drążę, wskazując mu dłonią, żeby odgarnął ciężką, aksamitną kotarę i rozsiadł się wygodnie na miękkich kanapach - mi udaje się tego uniknąć do teraz, więc nie jesteś w aż tak beznadziejnej sytuacji. Ile ty masz lat, dwadzieścia trzy, błagam Rigel. Nie załamuj mnie - kobiety w tym wieku myślą o sobie, jak o starych pannach, ale my mamy ten przywilej, że rozkwitamy po trzydziestce, a z siwizną jesteśmy seksowni. Ściągam buty i krzyżuję nogi, siadając po turecku, a kiedy kelnereczka rusza naszym tropem, by obsłużyć Blacka, odgarniam kosmyk włosów za jej uszko i proszę, by i mnie uraczyła - wodą z cytrynką i bąbelkami.
-Dziwię się właściwie, że nie widziałem cię tu prędzej. Wiesz, ilu młodocianych szlachciców świętuje tu swoje siedemnaste urodziny? - uśmiecham się ironicznie, to pytanie retoryczne, danych liczbowych nie zdradzę, choćby ciągnął mnie za język. Oblizuję usta, pozwalając Blackowi mówić - choć mym skromnym zdaniem, winien tą spowiedź zostawić na później. Bo przecież powtórzy to wszystko w ramionach jednej, czy drugiej piękności, stopy zawiodły go tutaj, bo szuka ukojenia, nie rozkoszy. To proste - żadna panna nie siedzi mu na kolanach, nie głaszcze po włosach, nie bawi się mankietem jego koszuli i nie usiłuje rozpinać kołnierza.
-Och, zrobimy wszystko, byś przynajmniej na chwilę przestał się martwić - odpowiadam, bębniąc palcami w smukłą szklankę. Odgłos słyszalny dla tutek za kotarą, więc prędko się ona odchyla i do naszej loży wsuwają się dwie dziewczyny - Aika, Marit - przedstawiam je, a one siadają po obu bokach Rigela. Dziś: różnorodność, więc proszę o panie tak kontrastowe, jak tylko się da. Aika pochodzi z Ghany, a Marit z Norwegii, ich aparycja to niebo a ziemia, lecz pozwoli wybadać gusta Rigela. Póki co: nienachalnie, obie uśmiechnęły się do niego i przysiadły skromnie, ze złączonymi nogami na skraju sofy.
-Ostatnio słabo sypiam - wyjaśniam enigmatycznie, tu nie mówi się o problemach, a przynajmniej: nie ze mną - na twoje bolączki za to znajdziemy radę - dodaję, a Aika powoli układa swoją dłoń na ramionach Blacka i milcząc, zaczyna masować jego kark - specjalne życzenia? - pytam. Wierzę w jego rozsądek, nie zdaje się prosić o coś niemożliwego do spełnienia.
-Możesz im przekazać, że wprowadziliśmy menu tematyczne. A dla szczególnych gości, szef kuchni będzie zachwycony, mogąc przygotować coś spod lady z sezonowych produktów - odpowiadam miękko, jak kot, kulinarne gusta to żaden problem. Życzenie mych gości, dla mnie rozkazem, a klient nasz pan, w wenusjańskich murach przeważnie odczytuje się literalnie. Czego żywy przykład widzimy przed nami: zwiewna Ulla na kolanach prosi, by podstarzały Nott uraczył ją smakołykiem. Lubią traktować moje panie, jak psiny, one się na to godzą, ja też się godzę. To kompromis, a ich trzeba się nauczyć.
-Nad czym? Że to twoja kolej, żeby ojciec przedstawił ci odpowiednią kandydatkę i ogłosił wasze zaręczyny? - drążę, wskazując mu dłonią, żeby odgarnął ciężką, aksamitną kotarę i rozsiadł się wygodnie na miękkich kanapach - mi udaje się tego uniknąć do teraz, więc nie jesteś w aż tak beznadziejnej sytuacji. Ile ty masz lat, dwadzieścia trzy, błagam Rigel. Nie załamuj mnie - kobiety w tym wieku myślą o sobie, jak o starych pannach, ale my mamy ten przywilej, że rozkwitamy po trzydziestce, a z siwizną jesteśmy seksowni. Ściągam buty i krzyżuję nogi, siadając po turecku, a kiedy kelnereczka rusza naszym tropem, by obsłużyć Blacka, odgarniam kosmyk włosów za jej uszko i proszę, by i mnie uraczyła - wodą z cytrynką i bąbelkami.
-Dziwię się właściwie, że nie widziałem cię tu prędzej. Wiesz, ilu młodocianych szlachciców świętuje tu swoje siedemnaste urodziny? - uśmiecham się ironicznie, to pytanie retoryczne, danych liczbowych nie zdradzę, choćby ciągnął mnie za język. Oblizuję usta, pozwalając Blackowi mówić - choć mym skromnym zdaniem, winien tą spowiedź zostawić na później. Bo przecież powtórzy to wszystko w ramionach jednej, czy drugiej piękności, stopy zawiodły go tutaj, bo szuka ukojenia, nie rozkoszy. To proste - żadna panna nie siedzi mu na kolanach, nie głaszcze po włosach, nie bawi się mankietem jego koszuli i nie usiłuje rozpinać kołnierza.
-Och, zrobimy wszystko, byś przynajmniej na chwilę przestał się martwić - odpowiadam, bębniąc palcami w smukłą szklankę. Odgłos słyszalny dla tutek za kotarą, więc prędko się ona odchyla i do naszej loży wsuwają się dwie dziewczyny - Aika, Marit - przedstawiam je, a one siadają po obu bokach Rigela. Dziś: różnorodność, więc proszę o panie tak kontrastowe, jak tylko się da. Aika pochodzi z Ghany, a Marit z Norwegii, ich aparycja to niebo a ziemia, lecz pozwoli wybadać gusta Rigela. Póki co: nienachalnie, obie uśmiechnęły się do niego i przysiadły skromnie, ze złączonymi nogami na skraju sofy.
-Ostatnio słabo sypiam - wyjaśniam enigmatycznie, tu nie mówi się o problemach, a przynajmniej: nie ze mną - na twoje bolączki za to znajdziemy radę - dodaję, a Aika powoli układa swoją dłoń na ramionach Blacka i milcząc, zaczyna masować jego kark - specjalne życzenia? - pytam. Wierzę w jego rozsądek, nie zdaje się prosić o coś niemożliwego do spełnienia.
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Na słowa Francisa o wieku, Rigel cicho się roześmiał, zasłaniając usta wierzchem dłoni.
-Wiesz, ja rozumiem, że mężczyzna jest jak wino. Tylko, cóż. - wziął kolejny łyk ze szklanki, na tyle duży, że na dnie pozostał już tylko lód i resztka rozwodnionego alkoholu. - Liczę, że zdążę nauczyć wnuki latać na miotłach, a nie uczestniczyć w ich zabawach, jako stojak na te całe miotły.
Z uśmiechem wziął na klatę jeden z najtrudniejszych dla siebie tematów. Wolał nie myśleć o tym, że każdy rok przybliża go do smutnego i nieuchronnego końca w postaci żywego posągu. A w dodatku, biorąc pod uwagę średnią długość życia typowego przedstawiciela szlachetnego i starożytnego rodu Blacków, prawdopodobnie stanie się to za jakieś trzydzieści lat.
-Domyślam się, że wielu poważnych Panów zaliczyło tu swój pierwszy tak zwany zgon.
Pewnie nie tylko zgon.
-Nie byłem wtedy bardzo imprezową osobą. Znaczy, tego typu. - powiedział ostrożnie. Myśl, że można tu świętować cokolwiek, wydawała mu się dość obca. Ale nie mógł się do tego wprost przyznać. Jednak wymówka, którą przedstawił, była bardzo naciągana. Rigel wiedział to. Jednak nie był w stanie wymyślić w tej chwili niczego bardziej sensownego. Winą tego stanu rzeczy był alkohol. Mimo że młody Black miał dość mocną głowę, to stres i brak jedzenia robił swoje, pomagając zdradzieckim procentom czynić spustoszenie w jego mózgu. Myśli rozlatywały się, jak stado gołębi, w które ktoś rzucił kamieniem.
-To doskonal… - urwał, bo nie spodziewał się, że Francis już tak od razu zawoła Panie. W dodatku obie pracownice Wenus od razu obsiadły go z obu stron, sprawiając, że poczuł się osaczony.
Sam tego chciałeś! Teraz ma ci być przyjemnie. Już!
Próbował sprawiać wrażenie, że wszystko jest w jak największym porządku. Panie obejrzał oceniającym spojrzeniem, szukając czegokolwiek, co często się podoba i o czym słyszał z rozmów. Co powinno się podobać.
-Moje życzenie? Co by tu wybrać… - uśmiechnął się i rozejrzał teatralnie to w jedną to w drugą stronę, przy okazji starając się tak ustawić wzrok, jakby wyglądało, że zagląda paniom w dekolty.
Ale kiedy poczuł, jak palce brunetki zaczęły dobierać się do jego karku, wypalił:
-Chyba poproszę o więcej alkoholu... na razie? - wypowiedział to za szybko, za wysoko. Dotyk kobiety wydawał się zimny i ostry.
Rigel miał ochotę wyć z zażenowania, jednak spróbował podjąć próbę ratowania sytuacji.
-Ale na pewno się jeszcze zobaczymy. Obie jesteście bardzo piękne. - zwrócił się do Marit i Aiki, pogrążając się jeszcze bardziej.
-Wiesz, ja rozumiem, że mężczyzna jest jak wino. Tylko, cóż. - wziął kolejny łyk ze szklanki, na tyle duży, że na dnie pozostał już tylko lód i resztka rozwodnionego alkoholu. - Liczę, że zdążę nauczyć wnuki latać na miotłach, a nie uczestniczyć w ich zabawach, jako stojak na te całe miotły.
Z uśmiechem wziął na klatę jeden z najtrudniejszych dla siebie tematów. Wolał nie myśleć o tym, że każdy rok przybliża go do smutnego i nieuchronnego końca w postaci żywego posągu. A w dodatku, biorąc pod uwagę średnią długość życia typowego przedstawiciela szlachetnego i starożytnego rodu Blacków, prawdopodobnie stanie się to za jakieś trzydzieści lat.
-Domyślam się, że wielu poważnych Panów zaliczyło tu swój pierwszy tak zwany zgon.
Pewnie nie tylko zgon.
-Nie byłem wtedy bardzo imprezową osobą. Znaczy, tego typu. - powiedział ostrożnie. Myśl, że można tu świętować cokolwiek, wydawała mu się dość obca. Ale nie mógł się do tego wprost przyznać. Jednak wymówka, którą przedstawił, była bardzo naciągana. Rigel wiedział to. Jednak nie był w stanie wymyślić w tej chwili niczego bardziej sensownego. Winą tego stanu rzeczy był alkohol. Mimo że młody Black miał dość mocną głowę, to stres i brak jedzenia robił swoje, pomagając zdradzieckim procentom czynić spustoszenie w jego mózgu. Myśli rozlatywały się, jak stado gołębi, w które ktoś rzucił kamieniem.
-To doskonal… - urwał, bo nie spodziewał się, że Francis już tak od razu zawoła Panie. W dodatku obie pracownice Wenus od razu obsiadły go z obu stron, sprawiając, że poczuł się osaczony.
Sam tego chciałeś! Teraz ma ci być przyjemnie. Już!
Próbował sprawiać wrażenie, że wszystko jest w jak największym porządku. Panie obejrzał oceniającym spojrzeniem, szukając czegokolwiek, co często się podoba i o czym słyszał z rozmów. Co powinno się podobać.
-Moje życzenie? Co by tu wybrać… - uśmiechnął się i rozejrzał teatralnie to w jedną to w drugą stronę, przy okazji starając się tak ustawić wzrok, jakby wyglądało, że zagląda paniom w dekolty.
Ale kiedy poczuł, jak palce brunetki zaczęły dobierać się do jego karku, wypalił:
-Chyba poproszę o więcej alkoholu... na razie? - wypowiedział to za szybko, za wysoko. Dotyk kobiety wydawał się zimny i ostry.
Rigel miał ochotę wyć z zażenowania, jednak spróbował podjąć próbę ratowania sytuacji.
-Ale na pewno się jeszcze zobaczymy. Obie jesteście bardzo piękne. - zwrócił się do Marit i Aiki, pogrążając się jeszcze bardziej.
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Goście schodzący do bram Wenus najwięcej radości czerpią z samodzielnego odkrywania jego podwoi. Wpierw plotki, później dotarcie do źródła, odnalezienie osławionego portretu, wniknięcie w świat po drugiej stronie, a na deser: eksploracja wszystkich rozkoszy znanych ludzkości na własną rękę. Hołdujemy empiryzmowi, nie mógłbym inaczej, skoro to mój imiennik odpowiada za sformułowanie aktualnej koncepcji badania poprzez poznanie. Tutaj nie trzeba przewodnika, wystarczy szepnąć swą prośbę lub pytanie na uszko jednej z moich dziewcząt, a wieści już się niosą. Którędy na górę, jaki drink podawany jest najefektywniej, czy można spodziewać się dziś długonogiej Albertyny. Zwyczaje panienek, no te akurat są zmienne, lecz nic nie stoi na przeszkodzie, by domagać się ich wciąż nowych i to na nich eksperymentować ze swym temperamentem. Wycieczek to nie robię już ze sto lat, choć początkowo miały całkiem niezłe wzięcie i po zebraniu grupy do ośmiu osób, raz na tydzień urządzałem nocny tour. Oprowadzałem tych samców, jakbym utrzymywał tu pieprzone muzeum, każdy jeden wibrator zyskał sobie historię, a bielizna z poprzedniego dnia koniecznie musiała leżeć w tym samym miejscu, w którym została zrzucona. Parę komnat cieszyło się szczególnym powodzeniem, a czerwone sznurki rozciągnięte między eksponatami konkretnie nakręcały zwiedzających, niuchających, czy w pokoju dalej czuć mokrą cipkę. Rigel zdaje się skomleć o takie wskazówki o spuszczenie ze smyczy, a może i odwrócenie wzroku, machnięcie ręką i puszczenie go wolno pośród atrakcji, z wyszczególnieniem, co mu wolno, a czego nie. Zagubiony jest, jakby co najmniej zabłądził. Albo w życiu nie widział kobiety odzianej w suknię krótszą, niż jego siostra.
-Na kapelusze - dopowiadam za nim - z dwojga złego, lepiej tak przysłużyć się rodzinie, niż gnić i czekać, aż zeżrą cię robaki. Własny pomnik nie taka zła rzecz, a za zasługi raczej mi nie postawią - kpię, także z siebie. Kto by pomyślał, że dzielenie genetycznej choroby to taki wdzięczny temat, który pozwala na więcej, niż tylko licytowanie się, kto ma gorsze objawy i wyliczanie swej listy leków.
-Och, bardzo możliwe, wiesz, nie zajmuję się zbieraniem zwłok z podłogi - rzucam beztrosko. Usuwaniem wymiocin ze ścian i wykładzin również - straszliwie tęsknię za Argusem, który potrafił wywabiać brzydkie zapachy błyskawicznie i to bez użycia magii. Błagałem i zaklinałem, ale swoich sposobów mi nie zdradził.
-Tu tego uczymy, Rigel. No i ojcowie często mają głęboko w dupie, czego chcą ich dzieci. Teraz mi powiesz, że twój jest wyjątkiem, co? - pytam, sięgając po swoją wodę, by zwilżyć spierzchnięte usta. Zahaczam zębami o dolną wargę, ciągnę za odstającą skórkę, rozrywając ją. Krew zlizuję, a do Blacka się uśmiecham, demonstrując czerwoną smugę na górnej jedynce.
-Wszystko w porządku? - pytam kontrolnie, bo chłopaszek siedzi, jakby został wezwany na dywanik do nestora albo do swego przełożonego co najmniej. Wtłoczony pomiędzy filigranową Marit i Aiki o kształtach bujniejszych bynajmniej się nie rozluźnia - dziewczęta, skoczcie no po butelkę laudanum i całe ustrojstwo, żeby to ładnie podać - wymownie daję im znak, by zniknęły na dłuższą chwilę, bo nad Blackiem muszę popracować sam - coś cię gryzie? Jesteś jakiś nieswój - zauważam, absolutnie nie łącząc stremowania Rigela z na wpół roznegliżowanymi dziewczętami. Kurwa, zaraz zmienię się w terapeutę, chociaż moja własna bania daje mi się we znaki tak mocno, jakbym trzymał tam wysłużoną pralkę Franię - no więc...? - popędzam go, zdejmując nogi z kanapy i siadając na niej porządnie, żeby nie było, że go lekceważę. Mógłbym zaproponować przejście do gabinetu, kozetkę itd., ale nie dajmy się zwariować.
|sprawdzam, czy widzę, że Rigela nie kręcą moje tutki
-Na kapelusze - dopowiadam za nim - z dwojga złego, lepiej tak przysłużyć się rodzinie, niż gnić i czekać, aż zeżrą cię robaki. Własny pomnik nie taka zła rzecz, a za zasługi raczej mi nie postawią - kpię, także z siebie. Kto by pomyślał, że dzielenie genetycznej choroby to taki wdzięczny temat, który pozwala na więcej, niż tylko licytowanie się, kto ma gorsze objawy i wyliczanie swej listy leków.
-Och, bardzo możliwe, wiesz, nie zajmuję się zbieraniem zwłok z podłogi - rzucam beztrosko. Usuwaniem wymiocin ze ścian i wykładzin również - straszliwie tęsknię za Argusem, który potrafił wywabiać brzydkie zapachy błyskawicznie i to bez użycia magii. Błagałem i zaklinałem, ale swoich sposobów mi nie zdradził.
-Tu tego uczymy, Rigel. No i ojcowie często mają głęboko w dupie, czego chcą ich dzieci. Teraz mi powiesz, że twój jest wyjątkiem, co? - pytam, sięgając po swoją wodę, by zwilżyć spierzchnięte usta. Zahaczam zębami o dolną wargę, ciągnę za odstającą skórkę, rozrywając ją. Krew zlizuję, a do Blacka się uśmiecham, demonstrując czerwoną smugę na górnej jedynce.
-Wszystko w porządku? - pytam kontrolnie, bo chłopaszek siedzi, jakby został wezwany na dywanik do nestora albo do swego przełożonego co najmniej. Wtłoczony pomiędzy filigranową Marit i Aiki o kształtach bujniejszych bynajmniej się nie rozluźnia - dziewczęta, skoczcie no po butelkę laudanum i całe ustrojstwo, żeby to ładnie podać - wymownie daję im znak, by zniknęły na dłuższą chwilę, bo nad Blackiem muszę popracować sam - coś cię gryzie? Jesteś jakiś nieswój - zauważam, absolutnie nie łącząc stremowania Rigela z na wpół roznegliżowanymi dziewczętami. Kurwa, zaraz zmienię się w terapeutę, chociaż moja własna bania daje mi się we znaki tak mocno, jakbym trzymał tam wysłużoną pralkę Franię - no więc...? - popędzam go, zdejmując nogi z kanapy i siadając na niej porządnie, żeby nie było, że go lekceważę. Mógłbym zaproponować przejście do gabinetu, kozetkę itd., ale nie dajmy się zwariować.
|sprawdzam, czy widzę, że Rigela nie kręcą moje tutki
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
The member 'Francis Lestrange' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 39
'k100' : 39
Black odprowadził tęsknym wzrokiem dwie miłe panie, a raczej wykrzesał ta emocje z resztek swojej aktorskiej energii. Miał nadzieję, że tym razem wyszło mu dobrze, gdyż chciał uciąć wszelkie możliwe podejrzenia co do swoich preferencji, oraz wszelkie pokusy wystawiania ich na próbę.
-Oh. To idiotyczne. - zaczął powoli, przenosząc swój wzrok na Lestrange’a. To rzeczywiście było bardzo idiotyczne, jednak ten temat uwierał go jak ostry kamień w bucie. Nawet bardziej niż chaotyczne próby wyleczenia się ze swojej ułomności. Teraz zdał sobie z tego sprawę.
Czy ojciec chciał dla niego dobra? Na pewno. Nie mogło być inaczej. Mimo tego Rigel bał się go. Ale czy konkretnie jego, czy tego, co sobą reprezentował, czyli cały ród Blacków. Jego całą rodzinę. Najmłodszy z Lordów Black nie chciał ich zawieść, bo ich zwyczajnie tak po ludzku kochał. Mimo ich wad, dziwactw i fanaberii. Kochał i nie wyobrażał sobie bez nich życia. A bał się, co przyniesie przyszłość.
-Tak naprawdę, to z nim o tym nie rozmawiałem. - wzruszył ramionami. - Wcześniej nie było po co. Jestem ten najmłodszy z synów! W spadku dostanę jakieś okruchy, a moi potomkowie stworzą sobie kolejną boczną linię dalekich kuzynów… Pewnie też nie będą mi robić problemów, jak sam wybiorę sobie żonę. Byle by tylko nestorowi powiedzieć. On machnie ręką i przyklepie... Ale… to nawet nie jest problemem. Bo ja naprawdę, bardzo chce się żenić, mieć dzieci, może… może nawet mieć wystarczająco szczęścia i doczekać tych wnuków...
Adrenalinowa huśtawka dała o sobie znać falą kompletnej swobody, jakby nagle ktoś otworzył tamę i wypuścił w świat. Albo to może był po prostu alkohol?
-Słuchaj, nie wiem, czy tak to było zawsze…? Te wszystkie wydarzenia, zaręczyny, śluby, pogrzeby… To zawsze było takie polityczne? Ale w sposób taki, wiesz… jakby przynosić pracę do domu? Że niby wszystko w porządku, goście, alkohol, kwiaty, prezenty, i czekasz, że to będzie twoje święto, święto twojej rodziny. A tu nagle, nie, nieprawda, to święto zawłaszcza sobie osobnik, który nawet do tej rodziny nie należy. I nie, już to nie ty i twoja rodzina jesteście centrum, tylko ON, ku którego chwale masz zamknąć mordę i się rozmnażać. - skrzywił się gorzko. -Dlaczego nie może być jak kiedyś? Nudno, zwyczajnie — ojcowie popiją, panie zrobią żmijowisko, a koledzy coś głupiego?
Wiedział, że bardzo przesadził, ale już nie mógł się powstrzymać, gdyż alkohol zadziałał na jego rozgoryczenie jak oliwa, dolewana do i tak mocnego ognia.
-Nie jesteśmy mugolami, żeby wierzyć w proroków nieistniejących bóstw. Ale dlaczego właśnie to robimy? My, poważni czarodzieje, potomkowie najlepszych i najznamienitszych? Dlaczego tak w ogóle się dzieje, Francis? Co do cholery poszło nie tak?
Odruchowo sięgnął po szklankę, jednak oprócz podtopionych resztek drinka nie było w niej nic solidnego. Podirytowany i tak wlał do wszystko do ust, po czym po prostu zaczął gryźć lód, ignorując uczucie straszliwego zimna, które zmroziło mu mózg.
-I ze wszystkich czarodziei jesteś jednym z nielicznych, komu powinno się pomnik postawić. Mówię o takim prawdziwym. Z białego marmuru... jak w Grecji... - wymamrotał chwilę później, kiedy zziębnięty język w końcu zaczął współpracować.
-Oh. To idiotyczne. - zaczął powoli, przenosząc swój wzrok na Lestrange’a. To rzeczywiście było bardzo idiotyczne, jednak ten temat uwierał go jak ostry kamień w bucie. Nawet bardziej niż chaotyczne próby wyleczenia się ze swojej ułomności. Teraz zdał sobie z tego sprawę.
Czy ojciec chciał dla niego dobra? Na pewno. Nie mogło być inaczej. Mimo tego Rigel bał się go. Ale czy konkretnie jego, czy tego, co sobą reprezentował, czyli cały ród Blacków. Jego całą rodzinę. Najmłodszy z Lordów Black nie chciał ich zawieść, bo ich zwyczajnie tak po ludzku kochał. Mimo ich wad, dziwactw i fanaberii. Kochał i nie wyobrażał sobie bez nich życia. A bał się, co przyniesie przyszłość.
-Tak naprawdę, to z nim o tym nie rozmawiałem. - wzruszył ramionami. - Wcześniej nie było po co. Jestem ten najmłodszy z synów! W spadku dostanę jakieś okruchy, a moi potomkowie stworzą sobie kolejną boczną linię dalekich kuzynów… Pewnie też nie będą mi robić problemów, jak sam wybiorę sobie żonę. Byle by tylko nestorowi powiedzieć. On machnie ręką i przyklepie... Ale… to nawet nie jest problemem. Bo ja naprawdę, bardzo chce się żenić, mieć dzieci, może… może nawet mieć wystarczająco szczęścia i doczekać tych wnuków...
Adrenalinowa huśtawka dała o sobie znać falą kompletnej swobody, jakby nagle ktoś otworzył tamę i wypuścił w świat. Albo to może był po prostu alkohol?
-Słuchaj, nie wiem, czy tak to było zawsze…? Te wszystkie wydarzenia, zaręczyny, śluby, pogrzeby… To zawsze było takie polityczne? Ale w sposób taki, wiesz… jakby przynosić pracę do domu? Że niby wszystko w porządku, goście, alkohol, kwiaty, prezenty, i czekasz, że to będzie twoje święto, święto twojej rodziny. A tu nagle, nie, nieprawda, to święto zawłaszcza sobie osobnik, który nawet do tej rodziny nie należy. I nie, już to nie ty i twoja rodzina jesteście centrum, tylko ON, ku którego chwale masz zamknąć mordę i się rozmnażać. - skrzywił się gorzko. -Dlaczego nie może być jak kiedyś? Nudno, zwyczajnie — ojcowie popiją, panie zrobią żmijowisko, a koledzy coś głupiego?
Wiedział, że bardzo przesadził, ale już nie mógł się powstrzymać, gdyż alkohol zadziałał na jego rozgoryczenie jak oliwa, dolewana do i tak mocnego ognia.
-Nie jesteśmy mugolami, żeby wierzyć w proroków nieistniejących bóstw. Ale dlaczego właśnie to robimy? My, poważni czarodzieje, potomkowie najlepszych i najznamienitszych? Dlaczego tak w ogóle się dzieje, Francis? Co do cholery poszło nie tak?
Odruchowo sięgnął po szklankę, jednak oprócz podtopionych resztek drinka nie było w niej nic solidnego. Podirytowany i tak wlał do wszystko do ust, po czym po prostu zaczął gryźć lód, ignorując uczucie straszliwego zimna, które zmroziło mu mózg.
-I ze wszystkich czarodziei jesteś jednym z nielicznych, komu powinno się pomnik postawić. Mówię o takim prawdziwym. Z białego marmuru... jak w Grecji... - wymamrotał chwilę później, kiedy zziębnięty język w końcu zaczął współpracować.
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Momentami miewam przedziwne wrażenie, że wcale nie prowadzę burdelu, a szpital. Skrzywdzeni, samotni, znudzeni: przychodzą ze wszystkimi możliwymi bolączkami znanymi ludzkości, paru tu stygło na tych łożach. Po czymś takim zarządzam generalne wietrzenie, wymieniam nie tylko pościel, ale i materace, dbając, by prowizoryczne mary przysłużyły się komuś, kto nimi nie wzgardzi. Biedota ściąga buty zmarłym włącznie ze skarpetkami, przetrząsa ich kieszenie, gdy konają na ulicach. To żadna różnica - nosić bieliznę wydartą z zimnych stóp trupa i kłaść głowę w tym samym miejscu, w którym nieznajomy oddał swój ostatni oddech. Te zgony nie odbierają mi renomy, ba, leciwi panowie tego właśnie chcą, jakby to, że zajadą się na śmierć, dupcząc jakąś dwudziestkę, pomnoży im zdobyte punkty przez dwa. Niedoczekanie, a ja po takim incydencie, też zachowuję się jak człowiek, nie hiena i wysyłam poszkodowaną - bo sympatyzuję z tymi dziewczynami i jest mi ich żal - na tygodniowy urlop, a jeśli potrzebują więcej czasu, daję im go. Dalej, co do tego szpitala, jedźmy dalej, szukajmy różnic. Są sale i łóżka, u nas również, personel nosi charakterystyczne uniformy, co tam jeszcze? Diagnozy? Tutaj też je słyszą, ba, słyszą dużo, dużo więcej. Szkolne połajanki, wyznania grzechów i odwrotnie, rozgrzeszenia, także terapeutyczne wskazówki. Psychoterapia, fizjoterapia, błagam, te kobiety, niesprawiedliwie pogardzane, zrobiły dla samców, kwiatu naszego narodu i przyszłości brytyjskiej arystokracji więcej, niż jakikolwiek kurwa wujek dobra-rada. Mógłbym powiedzieć to staremu, chciał, żebym został uzdrowicielem, chociaż przyznaję, zawodowo już dawno ze mnie zszedł. Kto wie? A gdyby to jednak podreperowało nasze relacje, o których mówię, że mi nie zależy, a tak naprawdę gdzieś tam szarpię się z wewnętrzną (głupią) ambicją zasłużenia na jego względy. Pewnie nie, gdyby był bardziej ekspresywny, to złapałby się za głowę na te moje wywody, ale jeśli zaszedłbym go podczas dobrego dnia, w najlepszym wypadku wypilibyśmy po kieliszku wina na balkonie i wymienili uwagę co do kursu brytyjskiego galeona. O złocie akurat umiemy rozmawiać. O nim i o Evandrze, w tych kwestiach zasadniczo, choć również nie zawsze, ale jesteśmy zgodni.
-Słodziutki, nie widzisz, że sytuacja zmienia się bardzo płynnie? - cmokam, mieszając słomką w swojej szklance. Prawie wszystkie bąbelki zniknęły, czemu nie zawołałem o syfon? - nie tyle, co ty powinieneś pomówić ojcem, ile on powinien rozmówić się z tobą - stwierdzam lekko, dopijając swoją wodę i zwinnymi palcami wygrzebując cytrynkę z w dna naczynia. Wkładam ją do ust, odgryzam miąższ od skórki i krzywię się paskudnie. Kwaśne, no kto by pomyślał - zasada senioratu już dawno straciła rację bytu, to będzie z parę wieków temu. Bycie najstarszym dzieckiem to prestiż jedynie pośród młodszego rodzeństwa. Bo co niby z tego przychodzi? Każdy z dziedziców musi poślubić pannę przynajmniej czystej krwi, każdy otrzymuje swoje skrzydło w posiadłości, każdy dysponuje tym samym majątkiem. To chodzi o siano, Rigel. O siano i lojalność - mówię otwarcie, wrzucając skórkę od cytryny do popielniczki i oblizując palce z soku. Hartuję się - każdy z was jest Blackiem, wartościowanie zaczyna się i kończy na nestorze - teoretycznie, w praktyce, masz tyle, na ile sobie zaharujesz i ile wyrwiesz z rąk innych. Mnie na przykład lubią te starsze ciotki, mimo że załamują ręce nad starokawalerstwem, wujowie również, wiedzą, że przy mnie mogą sobie pozwolić na większą swobodę, kuzynostwo - tu względnie, lecz w Hampshire uchodzę za maskotkę, trefnisia. Mi to nie robi, biorę, co dają, a skoro to rzecz nieoficjalna, jebać. Uszanowanie starszych nie dotyczy tych urodzonych kilka lat w przód, tym to sypię soli do herbaty, a kiedy nią plują, śmieję się najgłośniej. I teraz bym się zaśmiał, lecz wtedy Rigel mówi coś, przez co nagle poważnieję. Ściągam brwi, nerwowo oblizuję wargi, nogi z kanapy lądują na podłodze, a ja nachylam się do Blacka. Może i tam za kotarą zabawa trwa w najlepsze, ale kurwa, niczego nie można być pewnym, a on właśnie w tym momencie dopuszcza się werbalnej zdrady. Gdybym jeszcze żywił jakieś wątpliwości względem własnego sumienia i moralnie obranej strony, młodzian znalazłby się w niezwykle trudnym położeniu. Ma szczęście, że nie jestem konfidentem, co jednak nie zmienia faktu, że jest durny.
Nie wywyższam się, bo sam bez opamiętania szafuję swoim głosem. Stąd też wiem, że to szalenie nieodpowiedzialne.
-Nie istnieje już coś takiego, jak niepolityka - mówię wolno, cicho, sugerując mu, by również ochłonął. Morda w kubeł.
Krzyżuję nogi w kostkach i wypuszczam powietrze, dając sobie czas na zebranie myśli - kurwa, nawet to, jak się ubierasz jest ważne, rozumiesz? Co puścisz z gramofonu w klubie z przyjaciółmi - trochę mnie wytrąciło z równowagi, ale staram się opanować. Marnie idzie - nie mów takich rzeczy, jeśli nie jesteś pewny, z kim rozmawiasz - ostrzegam go, zaciskając dłoń na pustej szklance, kolano też telepie mi, jakbym się naćpał, a i w ustach podejrzanie sucho - jesteś pewny, Rigel? - pytam zaczepnie, krzyżując ręce na piersiach i na powrót rozwalając się na kanapie, lustrując go wzrokiem. Oddycha się ciężko, chociaż loża wcale nie jest gęsta od dymu, wstrzymałem się z papierosem, a szkoda. W dymie ukryłbym niechętny wyraz twarzy, ta rozmowa wybitnie mi nie leży, więc cieszę się, że moje panienki wracają. Podają nam laudanum, podpalając na koniec kostkę cukru, która płonie - przede mną na niebiesko, co niezwykłe nie jest, a przed Rigelem, na czarno. To jego barwy, jego tradycja.
-Powinieneś wziąć pokój - ucinam to bełkotanie. Łechcze moje ego, lecz jest śmieszny, nie wie o czym mówi. Nie pożądam posągów, starczyłaby ławka z tabliczką pod jakimś monopolowym, zresztą plecie. Trzeba go ululać, zerkam na swój przegub, wcześnie jeszcze, lecz bez szans, że dam mu tak odejść, wciąż rozkołysanemu przez alkohol i emocje. Moją porcję laudanum wypiję na raz, czaję się na jego.
-Słodziutki, nie widzisz, że sytuacja zmienia się bardzo płynnie? - cmokam, mieszając słomką w swojej szklance. Prawie wszystkie bąbelki zniknęły, czemu nie zawołałem o syfon? - nie tyle, co ty powinieneś pomówić ojcem, ile on powinien rozmówić się z tobą - stwierdzam lekko, dopijając swoją wodę i zwinnymi palcami wygrzebując cytrynkę z w dna naczynia. Wkładam ją do ust, odgryzam miąższ od skórki i krzywię się paskudnie. Kwaśne, no kto by pomyślał - zasada senioratu już dawno straciła rację bytu, to będzie z parę wieków temu. Bycie najstarszym dzieckiem to prestiż jedynie pośród młodszego rodzeństwa. Bo co niby z tego przychodzi? Każdy z dziedziców musi poślubić pannę przynajmniej czystej krwi, każdy otrzymuje swoje skrzydło w posiadłości, każdy dysponuje tym samym majątkiem. To chodzi o siano, Rigel. O siano i lojalność - mówię otwarcie, wrzucając skórkę od cytryny do popielniczki i oblizując palce z soku. Hartuję się - każdy z was jest Blackiem, wartościowanie zaczyna się i kończy na nestorze - teoretycznie, w praktyce, masz tyle, na ile sobie zaharujesz i ile wyrwiesz z rąk innych. Mnie na przykład lubią te starsze ciotki, mimo że załamują ręce nad starokawalerstwem, wujowie również, wiedzą, że przy mnie mogą sobie pozwolić na większą swobodę, kuzynostwo - tu względnie, lecz w Hampshire uchodzę za maskotkę, trefnisia. Mi to nie robi, biorę, co dają, a skoro to rzecz nieoficjalna, jebać. Uszanowanie starszych nie dotyczy tych urodzonych kilka lat w przód, tym to sypię soli do herbaty, a kiedy nią plują, śmieję się najgłośniej. I teraz bym się zaśmiał, lecz wtedy Rigel mówi coś, przez co nagle poważnieję. Ściągam brwi, nerwowo oblizuję wargi, nogi z kanapy lądują na podłodze, a ja nachylam się do Blacka. Może i tam za kotarą zabawa trwa w najlepsze, ale kurwa, niczego nie można być pewnym, a on właśnie w tym momencie dopuszcza się werbalnej zdrady. Gdybym jeszcze żywił jakieś wątpliwości względem własnego sumienia i moralnie obranej strony, młodzian znalazłby się w niezwykle trudnym położeniu. Ma szczęście, że nie jestem konfidentem, co jednak nie zmienia faktu, że jest durny.
Nie wywyższam się, bo sam bez opamiętania szafuję swoim głosem. Stąd też wiem, że to szalenie nieodpowiedzialne.
-Nie istnieje już coś takiego, jak niepolityka - mówię wolno, cicho, sugerując mu, by również ochłonął. Morda w kubeł.
Krzyżuję nogi w kostkach i wypuszczam powietrze, dając sobie czas na zebranie myśli - kurwa, nawet to, jak się ubierasz jest ważne, rozumiesz? Co puścisz z gramofonu w klubie z przyjaciółmi - trochę mnie wytrąciło z równowagi, ale staram się opanować. Marnie idzie - nie mów takich rzeczy, jeśli nie jesteś pewny, z kim rozmawiasz - ostrzegam go, zaciskając dłoń na pustej szklance, kolano też telepie mi, jakbym się naćpał, a i w ustach podejrzanie sucho - jesteś pewny, Rigel? - pytam zaczepnie, krzyżując ręce na piersiach i na powrót rozwalając się na kanapie, lustrując go wzrokiem. Oddycha się ciężko, chociaż loża wcale nie jest gęsta od dymu, wstrzymałem się z papierosem, a szkoda. W dymie ukryłbym niechętny wyraz twarzy, ta rozmowa wybitnie mi nie leży, więc cieszę się, że moje panienki wracają. Podają nam laudanum, podpalając na koniec kostkę cukru, która płonie - przede mną na niebiesko, co niezwykłe nie jest, a przed Rigelem, na czarno. To jego barwy, jego tradycja.
-Powinieneś wziąć pokój - ucinam to bełkotanie. Łechcze moje ego, lecz jest śmieszny, nie wie o czym mówi. Nie pożądam posągów, starczyłaby ławka z tabliczką pod jakimś monopolowym, zresztą plecie. Trzeba go ululać, zerkam na swój przegub, wcześnie jeszcze, lecz bez szans, że dam mu tak odejść, wciąż rozkołysanemu przez alkohol i emocje. Moją porcję laudanum wypiję na raz, czaję się na jego.
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Z wielką fascynacja Rigel patrzył, jak zmieniają się emocje na twarzy Francisa, i słuchał jedynie połowę tego, co właśnie mówił. Umysł Blacka zwolnił obroty do wręcz ślimaczych, nie będąc w stanie ogarniać tak wielu bodźców naraz. Ale przyglądanie się temu, jak cień niepokoju pojawił się na chwilę w jego oczach, skurcz mięśni, ledwo zauważalny grymas, wystarczyły, by rozumieć kontekst. Przesadził z wylewnością — to wiedział na pewno. Nie rozumiał jednak czegoś innego i mógł jedynie mieć nadzieję, że jak wytrzeźwieje, to będzie w stanie to sobie przypomnieć i ponownie przeanalizować.
Od dzieciaka było mu tłumaczone, żeby nie przynosić wstydu rodzinie. To było naturalne i nie powodowało w jego świadomości żadnego dyskomfortu. Czy to już też była polityka, czy nie? Kiedy ona się pojawiła? Czy całe życie, wszędzie, na każdym rogu, w szafie, w misce z zupą, a ulicy — wtedy to też była polityka? Straszne, okrutne i niesprawiedliwe.
Skrzywił się na tę myśl.
“Jeśli nie jesteś pewny...”
Czy jestem?
-No przecież jestem. Z tobą. Moim kumplem. - powiedział dość twardo, ale w mgnieniu oka się zasępił. Rozmawiał z bardzo ważnym dla siebie człowiekiem i właśnie chyba zrobił mu problem.
Kurwa.
-Stary, wybacz! Ja nie chciałem. Na prawdę. - sytuacja zmieniła się diametralnie i chyba teraz z kolei był gotów się rozkleić. Jego tu goszczą, obkładają kobietami, chociaż nawet jak nie wie, co o tym myśleć, wlewają alkohol. A on, niewdzięczny, znowu to robi. Z resztą, jak zawsze, kiedy się odezwie.
Chciał złapać Francisa za ramiona i wszystko mu wytłumaczyć, przeprosić, zrobić cokolwiek, ale i to średnio mu wyszło, gdyż ten siedział za daleko i w tak okropnie niewygodnej pozycji do tłumaczenia ważnych rzeczy. Ostatecznie Black, słabo wycelowawszy, chwycił go ręką za łokieć.
-Przepraszam, z całego serca przepraszam. Jak to naprawić?
W tej samej chwili wesżły miłe panie z obsługi, wnosząc kolejne płynne przysmaki. Rigel postarał się wrócić na swoje miejsce i wyglądać, choć odrobinę godniej niż przed sekundą. Jak zahipnotyzowany obserwował, sposób w jaki czarny płomień tańczy na kostce cukru.
-Co ma wziąć? A, tak. Pokój.
Ciekawe, czy ojciec byłby dumny, że ten płomień przed nim jest czarny? Może mu o tym opowie? Wtedy ten na bank z nim porozmawia. O szczęściu, przyszłości. Będzie dobrze. Na pewno.
-I tak chciałem go wziąć. Słyszałem, że te pokoje są pełne rozkoszy.
Powoli wypił trunek, oczami wyobraźni już kreśląc piękny obraz tego, jak położy się na cudownie miękkim i ciepłym łóżku — nie jak w domu, kiedy musiał się nakrywać aż dwoma kocami, żeby ukryć się przed przeciągiem, otoczony miłym zapachem kadzideł i zaśnie.
Od dzieciaka było mu tłumaczone, żeby nie przynosić wstydu rodzinie. To było naturalne i nie powodowało w jego świadomości żadnego dyskomfortu. Czy to już też była polityka, czy nie? Kiedy ona się pojawiła? Czy całe życie, wszędzie, na każdym rogu, w szafie, w misce z zupą, a ulicy — wtedy to też była polityka? Straszne, okrutne i niesprawiedliwe.
Skrzywił się na tę myśl.
“Jeśli nie jesteś pewny...”
Czy jestem?
-No przecież jestem. Z tobą. Moim kumplem. - powiedział dość twardo, ale w mgnieniu oka się zasępił. Rozmawiał z bardzo ważnym dla siebie człowiekiem i właśnie chyba zrobił mu problem.
Kurwa.
-Stary, wybacz! Ja nie chciałem. Na prawdę. - sytuacja zmieniła się diametralnie i chyba teraz z kolei był gotów się rozkleić. Jego tu goszczą, obkładają kobietami, chociaż nawet jak nie wie, co o tym myśleć, wlewają alkohol. A on, niewdzięczny, znowu to robi. Z resztą, jak zawsze, kiedy się odezwie.
Chciał złapać Francisa za ramiona i wszystko mu wytłumaczyć, przeprosić, zrobić cokolwiek, ale i to średnio mu wyszło, gdyż ten siedział za daleko i w tak okropnie niewygodnej pozycji do tłumaczenia ważnych rzeczy. Ostatecznie Black, słabo wycelowawszy, chwycił go ręką za łokieć.
-Przepraszam, z całego serca przepraszam. Jak to naprawić?
W tej samej chwili wesżły miłe panie z obsługi, wnosząc kolejne płynne przysmaki. Rigel postarał się wrócić na swoje miejsce i wyglądać, choć odrobinę godniej niż przed sekundą. Jak zahipnotyzowany obserwował, sposób w jaki czarny płomień tańczy na kostce cukru.
-Co ma wziąć? A, tak. Pokój.
Ciekawe, czy ojciec byłby dumny, że ten płomień przed nim jest czarny? Może mu o tym opowie? Wtedy ten na bank z nim porozmawia. O szczęściu, przyszłości. Będzie dobrze. Na pewno.
-I tak chciałem go wziąć. Słyszałem, że te pokoje są pełne rozkoszy.
Powoli wypił trunek, oczami wyobraźni już kreśląc piękny obraz tego, jak położy się na cudownie miękkim i ciepłym łóżku — nie jak w domu, kiedy musiał się nakrywać aż dwoma kocami, żeby ukryć się przed przeciągiem, otoczony miłym zapachem kadzideł i zaśnie.
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Autentycznie mi go szkoda, gdy rozpada się, jak herbatnik za długo trzymany w mleku. Nie jestem fanem antropologicznej destrukcji - widzę jej toksyczność. Filozofia, sztuka, proszę bardzo, bylibyśmy wielkimi przyjaciółmi z Derridą, choć istnieje ryzyko, że ni w ząb nie kumałby, co on do mnie mówi. Zaś Rigel, Rigel upity jednym chyba drinkiem pokłada się przede mną i pokazuje dokumentnie wszystko, co chowa w środku. Weź i bierz, krzyczy do mnie, lecz koszulę na piersi wciąż ma całą, nieporwaną. Tyle dobrego, w innym przypadku mogłyby zacząć krążyć o nas nieprzystojne plotki.
Moja reputacja pewnie i tak nic by nie straciła, w pewnych kręgach może nawet by zyskała, ale on... Biedaczek.
Kręcę głową, gdy ten się unosi. Emocje parują z niego tak mocno, że zaraz urządzimy tu sobie saunę, pocąc się w oparach wątpliwości, każdy swoich. A ten podlewa je jeszcze i jeszcze, jakby nie było mu wystarczająco.
-Rozumiesz, że nasze sympatie nic teraz kurwa nie znaczą? - pytam go cicho, obserwując bladą twarz Rigela, cały czas w tych emocjach, które wyciskają go tak, jak ja wcześniej wydusiłem cały sok z cytryny. Zaraz zostanie z niego tylko podobnie zmarnowana skórka, nadająca się do śmieci - co porabiają twoi przyjaciele ze szkoły? Kuzyni? Znajomi z biura? - przepytuję go, chcąc, by poczuł się możliwie tak niekomfortowo, jak tylko to możliwe. Ktoś musi go uczulić, a skoro pada na mnie, doskonale, wywiążę się z tego. Mówi się, że u mnie młodzi chłopcy przechodzą szkołę życia, zatem Rigel też ją dostanie, mimo że chłopcem dawno nie jest - nie mogę pomóc ci bardziej - rozmywam złudzenia, bo własnej dupy ogarnąć nie potrafię, a przede mną w kolejce stoi Evandra. Zawsze ma pierwszeństwo, bo ostatecznie, zatracony ze mnie dżentelmen, co kobiety puszcza przodem i otwiera im drzwi. Przynajmniej robię tak ze swoją siostrą, Black niech zadowoli się pokątną przestrogą i wyciągnie wnioski z tej lekcji. Ich brak może prowadzić na Connaught Square. Ostrożnie zdejmuję jego zimną dłoń z własnego łokcia, poruszając nim niemrawo, jakbym strząsał z ramienia leniwego pająka. To poufałość, która jest całkowicie zbędna, podobnie jak te przeprosiny. Co ja, biskup, żeby udzielać mu rozgrzeszenia albo jakiejś dyspensy? Niedoczekanie, pora wrócić na słuszne, rozpustne tory, zająć go czymś - kimś? - i liczyć, że to pomoże.
Wyczyścić głowę, bo po dobrym orgazmie zawsze jest lżej.
-Nie musisz przepraszać, Black - mruczę, znowu rozluźniony, ukontentowany, że sytuacja wraca pod kontrolę. Względną, bo przecież nie zapomnę o buntowniczym wezwaniu Rigela, no chyba, że urżnę się dzisiaj, jak świnia. Czego nie planuję, może, może to cenna informacja. Może nie ja, lecz kto inny ją wykorzysta. Kalkuluję w sposób, który nie wróży mu dobrze, w ten sposób zawsze będzie celem, dla jednych albo drugich.
Podobnie, jak i ja - echem wraca do mnie wyrwanie Cynthii na rozmowę w cztery oczy gdzieś powyżej wzgórz w Wiltshire i dopiero do mnie dociera, że to naprawdę było jak policzek. Taki z gatunku tych, po których zostaje ślad, a ty aż łapiesz się za twarz, żeby złagodzić pieczenie.
On zrobił to przypadkiem, po mnie to spływa, tymczasem ja, parę miesięcy wcześniej: nie mam na to nawet słów. Niebieski płomień się dopala, kostka się rozpuszcza, otwieram przed nim kotarę, prosząc go przodem.
-Dziewczęta cię zaprowadzą. Marit, zostaniesz z nim, prawda? - pytam, nie dla towarzystwa, a dla bezpieczeństwa. W desperacji za dużo głupot wchodzi po głowę, a my trzymamy tu noże na wierzchu.
ztx2
Moja reputacja pewnie i tak nic by nie straciła, w pewnych kręgach może nawet by zyskała, ale on... Biedaczek.
Kręcę głową, gdy ten się unosi. Emocje parują z niego tak mocno, że zaraz urządzimy tu sobie saunę, pocąc się w oparach wątpliwości, każdy swoich. A ten podlewa je jeszcze i jeszcze, jakby nie było mu wystarczająco.
-Rozumiesz, że nasze sympatie nic teraz kurwa nie znaczą? - pytam go cicho, obserwując bladą twarz Rigela, cały czas w tych emocjach, które wyciskają go tak, jak ja wcześniej wydusiłem cały sok z cytryny. Zaraz zostanie z niego tylko podobnie zmarnowana skórka, nadająca się do śmieci - co porabiają twoi przyjaciele ze szkoły? Kuzyni? Znajomi z biura? - przepytuję go, chcąc, by poczuł się możliwie tak niekomfortowo, jak tylko to możliwe. Ktoś musi go uczulić, a skoro pada na mnie, doskonale, wywiążę się z tego. Mówi się, że u mnie młodzi chłopcy przechodzą szkołę życia, zatem Rigel też ją dostanie, mimo że chłopcem dawno nie jest - nie mogę pomóc ci bardziej - rozmywam złudzenia, bo własnej dupy ogarnąć nie potrafię, a przede mną w kolejce stoi Evandra. Zawsze ma pierwszeństwo, bo ostatecznie, zatracony ze mnie dżentelmen, co kobiety puszcza przodem i otwiera im drzwi. Przynajmniej robię tak ze swoją siostrą, Black niech zadowoli się pokątną przestrogą i wyciągnie wnioski z tej lekcji. Ich brak może prowadzić na Connaught Square. Ostrożnie zdejmuję jego zimną dłoń z własnego łokcia, poruszając nim niemrawo, jakbym strząsał z ramienia leniwego pająka. To poufałość, która jest całkowicie zbędna, podobnie jak te przeprosiny. Co ja, biskup, żeby udzielać mu rozgrzeszenia albo jakiejś dyspensy? Niedoczekanie, pora wrócić na słuszne, rozpustne tory, zająć go czymś - kimś? - i liczyć, że to pomoże.
Wyczyścić głowę, bo po dobrym orgazmie zawsze jest lżej.
-Nie musisz przepraszać, Black - mruczę, znowu rozluźniony, ukontentowany, że sytuacja wraca pod kontrolę. Względną, bo przecież nie zapomnę o buntowniczym wezwaniu Rigela, no chyba, że urżnę się dzisiaj, jak świnia. Czego nie planuję, może, może to cenna informacja. Może nie ja, lecz kto inny ją wykorzysta. Kalkuluję w sposób, który nie wróży mu dobrze, w ten sposób zawsze będzie celem, dla jednych albo drugich.
Podobnie, jak i ja - echem wraca do mnie wyrwanie Cynthii na rozmowę w cztery oczy gdzieś powyżej wzgórz w Wiltshire i dopiero do mnie dociera, że to naprawdę było jak policzek. Taki z gatunku tych, po których zostaje ślad, a ty aż łapiesz się za twarz, żeby złagodzić pieczenie.
On zrobił to przypadkiem, po mnie to spływa, tymczasem ja, parę miesięcy wcześniej: nie mam na to nawet słów. Niebieski płomień się dopala, kostka się rozpuszcza, otwieram przed nim kotarę, prosząc go przodem.
-Dziewczęta cię zaprowadzą. Marit, zostaniesz z nim, prawda? - pytam, nie dla towarzystwa, a dla bezpieczeństwa. W desperacji za dużo głupot wchodzi po głowę, a my trzymamy tu noże na wierzchu.
ztx2
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
stąd
Nie znał się na lasach, mimo, że wychował się wśród smukłych drzew Shropshire. Słuchał o druidzkich tradycjach swojej rodziny, ale jego wiedza o naturze kończyła się na historii. Drzewa żyły w jego wyobraźni - dosłownie, ożywione magią iluzji przez tamtego Sallowa, który pomógł wojskom z południa pokonać szalonego szkockiego króla. Dawne dzieje były jednak dla Corneliusa bardziej przystępne niż prawdziwa natura. Historie w księgach były martwe i kontrolowane przez jego wyobraźnię. Przyroda zaś - dzika, nieokiełznana, brudna i obrzydliwa. Nigdy nie był chłopcem, który gonił się po lasach i skakał w kałużach - to Solas. On sam brzydził się błota, nie lubił niepogody, lękał się much i owadów. Wolał siedzieć z nosem w książce i na dobre mu to wyszło.
Na przykład, miał dwie sprawne nogi.
-Plan brzmi doskonale. - przytaknął zatem, bo przecież to lord Rowle i tak wybierał datę, a Cornelius i redaktorzy musieliby dostosować się nawet do najdziwniejszego terminu. Sallow mógł doradzić jedynie w kwestiach propagandowych i podsunąć, jak najskuteczniej zabawić gości - ale współpracowali ze sobą tyle lat, że Albert nie potrzebował już jego podszeptów.
To szczęście, mieć taką żonę - pomyślał, gdy Albert pochwalił Catrionę. Nie wypowiedział tych słów na głos, świadom delikatnej granicy w ich relacji - ale pozwolił pewnemu podziwowi odmalować się na własnej twarzy.
Stłumił również jakikolwiek smutek bądź urazę, gdy Albert rzucił mu gorzką prawdą prosto w oczy.
Rzadko słyszał prawdę, ale nie powinien się za nią obrażać.
-Mam siebie, bo tylko siebie na razie potrzebuję. - wzruszył lekko ramionami, krojąc nożem pieczeń. Zmusił usta do lisiego uśmiechu, a oczy do dumnego odwzajemnienia spojrzenia Alberta. Miał zamiar grać swoją rolę aż do końca - rolę przekupnego samotnego wilka, jakże wygodną dla lorda Rowle. Do faktu, że wszystkie ważne relacje rozpadły się nie z jego winy.
Wstali od stołu i dalszą rozmowę prowadzili w drodze do portretu Wenus, by w końcu znaleźć się w prywatnej loży.
Tutaj kelnerki były już ubrane o wiele bardziej skąpo. Jedna, z burzą rudych włosów, od razu podeszła do loży z dwoma kieliszkami szampana. Krótko omiotła wzrokiem obydwu mężczyzn, by zawiesić przeciągłe spojrzenie na lordzie Rowle.
Druga, odrobinę krąglejsza, postawiła przed mężczyznami dwie szklanki wody i porozumiewawczo mrugnęła do Corneliusa. Wokół kręciły się też inne panie - brunetki, blondynki, Sallow wodził za nimi wzrokiem, aż wreszcie utkwił pytające spojrzenie w Albercie. Po pierwsze, mieli rozmowę do dokończenia, a po drugie to do Rowle'a należał ostateczny wybór i... przedział cenowy.
-Z wdzięcznością przyjmę posłusznych naukowców. Profesor Vane, którego rzecz jasna nie zaprosimy do Cheshire, napisał jakąś książkę o początkach magii i pewne, wybrane przez redaktora "Horyzontów" cytaty zdają się... niedostatecznie podkreślać wyższość czarodziejów nad mugolami. - niemagicznymi, jak nazywał ich Vane, szlamami jak powiedziałby Rowle. Cornelius wybrał określenie pomiędzy. -Jestem przekonany, że moja rozmowa z redaktorem to wyjaśni, bo list do profesora nie dał nic. Nie wiadomo mi, jakie dotacje otrzymują "Horyzonty", ale niezależnie od finansów uprzejmie przypomnę im o przykładzie "Proroka Codziennego." - wzruszył lekko ramionami. -Ścięliśmy na gilotynie dzieciaka, który rozprowadzał w porcie numery. To i tak miłosierna decyzja komendanta, szybsza śmierć niż przez powieszenie. - dodał obojętnie, wznosząc toast kieliszkiem szampana.
Ostatnie miesiące uniewrażliwiły go na śmierć - a stracenie tego chłopca z "Parszywego Pasażera" nadal uważał za pewien sukces. Swobodniej mówił o niej również tutaj, w prywatnej loży, gdzie mogły ich usłyszeć jedynie prostytutki. Jedna z nich znajdzie się zresztą w jego sypialni, a on - znajdzie się w jej głowie. Za dodatkową opłatą, jeśli będzie trzeba. Albo i nie, Oblivate załatwi sprawę.
Nie znał się na lasach, mimo, że wychował się wśród smukłych drzew Shropshire. Słuchał o druidzkich tradycjach swojej rodziny, ale jego wiedza o naturze kończyła się na historii. Drzewa żyły w jego wyobraźni - dosłownie, ożywione magią iluzji przez tamtego Sallowa, który pomógł wojskom z południa pokonać szalonego szkockiego króla. Dawne dzieje były jednak dla Corneliusa bardziej przystępne niż prawdziwa natura. Historie w księgach były martwe i kontrolowane przez jego wyobraźnię. Przyroda zaś - dzika, nieokiełznana, brudna i obrzydliwa. Nigdy nie był chłopcem, który gonił się po lasach i skakał w kałużach - to Solas. On sam brzydził się błota, nie lubił niepogody, lękał się much i owadów. Wolał siedzieć z nosem w książce i na dobre mu to wyszło.
Na przykład, miał dwie sprawne nogi.
-Plan brzmi doskonale. - przytaknął zatem, bo przecież to lord Rowle i tak wybierał datę, a Cornelius i redaktorzy musieliby dostosować się nawet do najdziwniejszego terminu. Sallow mógł doradzić jedynie w kwestiach propagandowych i podsunąć, jak najskuteczniej zabawić gości - ale współpracowali ze sobą tyle lat, że Albert nie potrzebował już jego podszeptów.
To szczęście, mieć taką żonę - pomyślał, gdy Albert pochwalił Catrionę. Nie wypowiedział tych słów na głos, świadom delikatnej granicy w ich relacji - ale pozwolił pewnemu podziwowi odmalować się na własnej twarzy.
Stłumił również jakikolwiek smutek bądź urazę, gdy Albert rzucił mu gorzką prawdą prosto w oczy.
Rzadko słyszał prawdę, ale nie powinien się za nią obrażać.
-Mam siebie, bo tylko siebie na razie potrzebuję. - wzruszył lekko ramionami, krojąc nożem pieczeń. Zmusił usta do lisiego uśmiechu, a oczy do dumnego odwzajemnienia spojrzenia Alberta. Miał zamiar grać swoją rolę aż do końca - rolę przekupnego samotnego wilka, jakże wygodną dla lorda Rowle. Do faktu, że wszystkie ważne relacje rozpadły się nie z jego winy.
Wstali od stołu i dalszą rozmowę prowadzili w drodze do portretu Wenus, by w końcu znaleźć się w prywatnej loży.
Tutaj kelnerki były już ubrane o wiele bardziej skąpo. Jedna, z burzą rudych włosów, od razu podeszła do loży z dwoma kieliszkami szampana. Krótko omiotła wzrokiem obydwu mężczyzn, by zawiesić przeciągłe spojrzenie na lordzie Rowle.
Druga, odrobinę krąglejsza, postawiła przed mężczyznami dwie szklanki wody i porozumiewawczo mrugnęła do Corneliusa. Wokół kręciły się też inne panie - brunetki, blondynki, Sallow wodził za nimi wzrokiem, aż wreszcie utkwił pytające spojrzenie w Albercie. Po pierwsze, mieli rozmowę do dokończenia, a po drugie to do Rowle'a należał ostateczny wybór i... przedział cenowy.
-Z wdzięcznością przyjmę posłusznych naukowców. Profesor Vane, którego rzecz jasna nie zaprosimy do Cheshire, napisał jakąś książkę o początkach magii i pewne, wybrane przez redaktora "Horyzontów" cytaty zdają się... niedostatecznie podkreślać wyższość czarodziejów nad mugolami. - niemagicznymi, jak nazywał ich Vane, szlamami jak powiedziałby Rowle. Cornelius wybrał określenie pomiędzy. -Jestem przekonany, że moja rozmowa z redaktorem to wyjaśni, bo list do profesora nie dał nic. Nie wiadomo mi, jakie dotacje otrzymują "Horyzonty", ale niezależnie od finansów uprzejmie przypomnę im o przykładzie "Proroka Codziennego." - wzruszył lekko ramionami. -Ścięliśmy na gilotynie dzieciaka, który rozprowadzał w porcie numery. To i tak miłosierna decyzja komendanta, szybsza śmierć niż przez powieszenie. - dodał obojętnie, wznosząc toast kieliszkiem szampana.
Ostatnie miesiące uniewrażliwiły go na śmierć - a stracenie tego chłopca z "Parszywego Pasażera" nadal uważał za pewien sukces. Swobodniej mówił o niej również tutaj, w prywatnej loży, gdzie mogły ich usłyszeć jedynie prostytutki. Jedna z nich znajdzie się zresztą w jego sypialni, a on - znajdzie się w jej głowie. Za dodatkową opłatą, jeśli będzie trzeba. Albo i nie, Oblivate załatwi sprawę.
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zatem ustalone. Redaktorzy przybędą, aby nie mieć potem skrupułów do wspomnienia o terenach Delamere na łamach swoich gazet. Jak będzie trzeba, tak w ich kieszeniach wkrótce znajdą się łapówki, a renoma miejsca wzrośnie, pozostawiając żal z niemożności zjawienia się tam w sercach biedoty, zaś u bogaczy wywoła kolejny zachwyt i poczucie wyróżnienia. Idealny mechanizm za zaledwie parę złotych monet. Zgodzili się w tym obydwoje, ostatecznie przystając na luty. Zimowe polowanie miało takąż zaletę, że zwierzęta lepiej były widoczne na śniegu. O ile dla zwykłego łowcy wcale nie byłoby to tak oczywiste, tak specjalnie dla redaktorków te zostaną zagonione w jeden rejon przez pracowników, dzięki czemu rozrywka będzie przypominała piknik. Za nic nie poradziliby sobie w otwartym lesie i nie zamierzał ich na to nastawiać. Ten służył łowcom, nie wczasowiczom, a Ci i tak opiszą, że zwierzyny było wiele i gęsto.
— Starzejesz się — powiedział bez skrępowania, uśmiechając się jednym kącikiem ust, jednak nie mówiąc już nic więcej. Prawienie morałów o potrzebie posiadania syna przez mężczyznę w sytuacji, gdy jego pierworodny zmarł, nim skończył rok. Wciąż nie darował tego Catrionie, wciąż upatrując się winy w przepowiedni, jednak której to ona była ucieleśnieniem na Ziemi. Słowa lady Alziny głucho dzwoniły w głowie, niczym drganie cięciwy po wystrzale, lecz on był spokojny. Tłumił gniew, korzystał z niego gdzie indziej. Skorzysta z niego dzisiaj w schowanej za obrazem Wenus bawialni.
Przemierzając korytarz, a potem pokonując drogę ku prywatnej loży odpowiednio oddalonej od innych gości, jednak wystarczająco bliskiej, aby obserwować przechodzące w pobliżu kurtyzany, ale też móc schować się za grubymi kotarami. Nikt z nich nie rozmawiał o celu wizyty w tym konkretnym miejscu, mieli uświetnić sobie wieczór rozrywką. Mogli przebierać niczym mecenasi pośród obrazów młodych artystów, niczym w menu deserowym i karcie win. Od razu zmierzyły w ich stronę kobiety, płomiennoruda przyniosła szampana w wysokim szkle, lecz sir Rowle nie zawiesił na niej wzroku, znacznie bardziej upatrując sobie pulchniejszą, która wyraźnie usiłowała uwieść Corneliusa. Dziś chciał takiej, której nie brak było piersi i bioder, której miękkie ciało ugnie się pod jego ciężarem, a której buźka zaczerwieni pod naciskiem dłoni na szyi.
Temat propagandy prowadzonej przez jego towarzysza uciekł gdzieś na tył, gdy na końcu sali wypatrzył sobie młódkę na dzisiejszy wieczór. Jasne włosy i niebieskie oczy, usta malinowe, a czerwona bielizna odznaczała się na białym ciele, a w tym wszystkim była wyraźnie speszona, gdy na nią spojrzał, mierząc spojrzeniem. Wstała niepewnie i już zmierzała w ich stronę, na co uśmiechnął się delikatnie. — Nie potrzebni mi są w Delamere naukowcy, a pismacy — odrzekł, specjalnie pomijając liczbę mnogą, której Cornelius użył w słowie „zaprosimy”. Był narzędziem. Łapówkarzem, który dobrze sprawdzał się w swojej roli, nie decydował o losie lasu. — Erudytów najczęściej nie obejdzie nic poza czubkiem ich nosa i dziedziną, którą się parają. Jak odbierzesz im źródło, tak znajdą nowe, być może bardziej niekorzystne dla twojej polityki, Corneliusie — spojrzał nieco wymownie na mężczyznę, bo nie był kimś na tyle wprawnym w dyplomacji i propagandzie, aby jakkolwiek dyktować, co powinien zrobić. Znał jednak ludzi w biznesie na tyle, żeby wiedzieć, że czasem pieniądz ma większe znaczenie niż strach. Obok znalazła się brunetka w czarnej bieliźnie o namiętnym piwnym spojrzeniu i karmazynowych ustach, która już zmierzała w jego stronę, a której nie zachęcał bardziej niż uniesieniem brwi. Kolejno wzrokiem powiódł do rudej panny, która była w pobliżu.
— Cygara, najlepszą whisky, patery sera i owoców, opium, szampana — nie prosił, wymieniał, czego żądał, a ta kiwnęła głową. Zaraz potem zaś uniósł kieliszek alkoholu w górę, zwracając się znów bezpośrednio do Corneliusa. — Zostaw dziś naukowców z boku i zajmij pieniędzmi — zachęcił, zaraz potem biorąc łyk z kryształu. Obok zjawiła się kolejna, blondynka o miodowych włosach i zielonym spojrzeniu, cała w koronkach, która już sunęła w stronę Corneliusa, ostatecznie przygryzając wargi, aby otrzeć się soczystym biustem o jego kolano. Ruda wróciła z zamówieniem po chwili, gotowa podpalić cygara, jakie im wręczyła, z czego zresztą skorzystał Albert. A potem rozpoczęła swój taniec, wyginając biodra przy boku Sallowa, tak aby ten widział. Sir Rowle chwycił brunetkę za kark, nastawiając bliżej swoich ust, a potem złapał drugą, tą pulchniejsza, która już siedziała obok i skierował je do siebie, w stronę swojej twarzy. Szybko puścił ich szyje, aby tańczyły im i wodziły za nos na pokuszenie, sam zaś popijał spokojnie drogi alkohol, zaciągając się ostrym dymem cygara.
— Będę potrzebował jeszcze jednej przysługi — nie patrzył w stronę Corneliusa, obserwując, jak pełne uda kobiet ocierały się o siebie nawzajem oraz o nich, jak dłońmi wodziły po swoich taliach, jak włosy ich rozpuszczone opadały na ramiona. — Jedna młódka, trzynaście lat, niezbyt zatem biegła w obronie — zaśmiał się cicho. — Zaufany mi człowiek skorzystał z jej wdzięków, ale zapomniał, że jest nieletnia — w teorii to nic takiego, ale Albert wolał nie ryzykować utraty dobrego człowieka. — Posłałem już kogoś, kto usunął jej wspomnienie, ale nie wiem, co powiedziała ojcu — więcej najpewniej nie musiał dodawać, wypuszczając z płuc chmurę siwego dymu, który to zapił whisky o barwie miodu. Kobiety wiły się, umilając rozmowę, a brunetkę ponownie chwycił za kark, tym razem ściągając bliżej siebie, aż w końcu klęczała przed nim, nalewając do kryształu alkoholu.
— Starzejesz się — powiedział bez skrępowania, uśmiechając się jednym kącikiem ust, jednak nie mówiąc już nic więcej. Prawienie morałów o potrzebie posiadania syna przez mężczyznę w sytuacji, gdy jego pierworodny zmarł, nim skończył rok. Wciąż nie darował tego Catrionie, wciąż upatrując się winy w przepowiedni, jednak której to ona była ucieleśnieniem na Ziemi. Słowa lady Alziny głucho dzwoniły w głowie, niczym drganie cięciwy po wystrzale, lecz on był spokojny. Tłumił gniew, korzystał z niego gdzie indziej. Skorzysta z niego dzisiaj w schowanej za obrazem Wenus bawialni.
Przemierzając korytarz, a potem pokonując drogę ku prywatnej loży odpowiednio oddalonej od innych gości, jednak wystarczająco bliskiej, aby obserwować przechodzące w pobliżu kurtyzany, ale też móc schować się za grubymi kotarami. Nikt z nich nie rozmawiał o celu wizyty w tym konkretnym miejscu, mieli uświetnić sobie wieczór rozrywką. Mogli przebierać niczym mecenasi pośród obrazów młodych artystów, niczym w menu deserowym i karcie win. Od razu zmierzyły w ich stronę kobiety, płomiennoruda przyniosła szampana w wysokim szkle, lecz sir Rowle nie zawiesił na niej wzroku, znacznie bardziej upatrując sobie pulchniejszą, która wyraźnie usiłowała uwieść Corneliusa. Dziś chciał takiej, której nie brak było piersi i bioder, której miękkie ciało ugnie się pod jego ciężarem, a której buźka zaczerwieni pod naciskiem dłoni na szyi.
Temat propagandy prowadzonej przez jego towarzysza uciekł gdzieś na tył, gdy na końcu sali wypatrzył sobie młódkę na dzisiejszy wieczór. Jasne włosy i niebieskie oczy, usta malinowe, a czerwona bielizna odznaczała się na białym ciele, a w tym wszystkim była wyraźnie speszona, gdy na nią spojrzał, mierząc spojrzeniem. Wstała niepewnie i już zmierzała w ich stronę, na co uśmiechnął się delikatnie. — Nie potrzebni mi są w Delamere naukowcy, a pismacy — odrzekł, specjalnie pomijając liczbę mnogą, której Cornelius użył w słowie „zaprosimy”. Był narzędziem. Łapówkarzem, który dobrze sprawdzał się w swojej roli, nie decydował o losie lasu. — Erudytów najczęściej nie obejdzie nic poza czubkiem ich nosa i dziedziną, którą się parają. Jak odbierzesz im źródło, tak znajdą nowe, być może bardziej niekorzystne dla twojej polityki, Corneliusie — spojrzał nieco wymownie na mężczyznę, bo nie był kimś na tyle wprawnym w dyplomacji i propagandzie, aby jakkolwiek dyktować, co powinien zrobić. Znał jednak ludzi w biznesie na tyle, żeby wiedzieć, że czasem pieniądz ma większe znaczenie niż strach. Obok znalazła się brunetka w czarnej bieliźnie o namiętnym piwnym spojrzeniu i karmazynowych ustach, która już zmierzała w jego stronę, a której nie zachęcał bardziej niż uniesieniem brwi. Kolejno wzrokiem powiódł do rudej panny, która była w pobliżu.
— Cygara, najlepszą whisky, patery sera i owoców, opium, szampana — nie prosił, wymieniał, czego żądał, a ta kiwnęła głową. Zaraz potem zaś uniósł kieliszek alkoholu w górę, zwracając się znów bezpośrednio do Corneliusa. — Zostaw dziś naukowców z boku i zajmij pieniędzmi — zachęcił, zaraz potem biorąc łyk z kryształu. Obok zjawiła się kolejna, blondynka o miodowych włosach i zielonym spojrzeniu, cała w koronkach, która już sunęła w stronę Corneliusa, ostatecznie przygryzając wargi, aby otrzeć się soczystym biustem o jego kolano. Ruda wróciła z zamówieniem po chwili, gotowa podpalić cygara, jakie im wręczyła, z czego zresztą skorzystał Albert. A potem rozpoczęła swój taniec, wyginając biodra przy boku Sallowa, tak aby ten widział. Sir Rowle chwycił brunetkę za kark, nastawiając bliżej swoich ust, a potem złapał drugą, tą pulchniejsza, która już siedziała obok i skierował je do siebie, w stronę swojej twarzy. Szybko puścił ich szyje, aby tańczyły im i wodziły za nos na pokuszenie, sam zaś popijał spokojnie drogi alkohol, zaciągając się ostrym dymem cygara.
— Będę potrzebował jeszcze jednej przysługi — nie patrzył w stronę Corneliusa, obserwując, jak pełne uda kobiet ocierały się o siebie nawzajem oraz o nich, jak dłońmi wodziły po swoich taliach, jak włosy ich rozpuszczone opadały na ramiona. — Jedna młódka, trzynaście lat, niezbyt zatem biegła w obronie — zaśmiał się cicho. — Zaufany mi człowiek skorzystał z jej wdzięków, ale zapomniał, że jest nieletnia — w teorii to nic takiego, ale Albert wolał nie ryzykować utraty dobrego człowieka. — Posłałem już kogoś, kto usunął jej wspomnienie, ale nie wiem, co powiedziała ojcu — więcej najpewniej nie musiał dodawać, wypuszczając z płuc chmurę siwego dymu, który to zapił whisky o barwie miodu. Kobiety wiły się, umilając rozmowę, a brunetkę ponownie chwycił za kark, tym razem ściągając bliżej siebie, aż w końcu klęczała przed nim, nalewając do kryształu alkoholu.
Dziady, duchy, rody nasze prosimy, prosimy
Do wieczerzy, miejsca, ognie palimy, palimy
I zwierzynie dzisiaj ładnie ścielimy, ścielimy
Żeby słowa nam od przodków mówiły, mówiły
Albert Rowle
Zawód : zarządca terenów łowieckich Delamere
Wiek : 38
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
The more a thing is perfect, the more it feels pleasure and pain.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
-Dożyjemy jeszcze stu trzydziestu lat, sir. To, co najlepsze - przede mną. W odnowionej, wspaniałej Anglii. - wzruszył lekko ramionami, odwzajemniając uśmiech samymi kącikami ust i pozostając politykiem nawet tutaj. Cóż innego mógł zrobić i myśleć mężczyzna, który właśnie zmierzał do prywatnej części najlepszego domu uciech w Londynie? Najlepsze naprawdę było jeszcze przed nim. Dwadzieścia lat temu, u progu młodości, nie wyobrażał sobie nawet, w jakim towarzystwie będzie się obracał i jakie kobiety będzie trzymał w swoich ramionach. Z politowaniem myślał o tamtym zakompleksionym Krukonie, który zadowolił się towarzystwem i ciałem naiwnej, zafascynowanej magią mugolki.
Rozsiadł się wygodnie, kątem oka zauważając, że lord Rowle chyba ma na oku wdzięczącą się nad nim kurtyzanę. Przybrał chłodną minę i odwrócił wzrok, wiedząc, że to Albert ma tutaj ostatnie słowo i pierwszeństwo wyboru.
I tak nie lubił pełniejszych kształtów. Miał za to słabość do kobiet smukłych i wysokich - a tutaj, w Wenus, żadna o głowę wyższa dziwka nie będzie miała czelności patrzeć na niego z góry. Chwyci ją za ramiona i wciśnie w materac, tak jak robił to Albert we wspomnieniach tamtej wieśniaczki.
-Pismacy, naukowcy, czyż to nie jedno i to samo? Ostatnio moja siostrzenica i stażystka magizoologii redagowała mój artykuł o dementorach, nie brzmiał mniej sensownie od wypocin prawdziwych fachowców. - mimo starań Forsythii, chyba nigdy nie będzie jej miał za naukowca. -Widziałeś kiedyś efekt działania Imperio, Albercie? - rzucił nagle, z trudem odwracając zielone spojrzenie od damskich ud i wbijając je prosto w oczy lorda Rowle. Mógł z nim rozmawiać o czarnej magii, dzielili gorsze grzechy.
-Widziałem, jak rzucono je na dziennikarza, jak pisał felietony pod czyjeś komando. Co zadziwiające, jakość artykułów wcale nie spadła. - oblizał lekko wargi, tak jakby wspomnienie było równie fascynujące jak otaczające ich kurtyzany. -Pomyśl, jak mogłoby działać w połączeniu z legilimencją. - Rowle wiedział, że Sallow nie znał jeszcze arkanów czarnej magii, ale znał Corneliusa na tyle, by usłyszeć w jego głosie determinację i dostrzec chęć nauki.
Szkoda tylko, że czas był tak cenny, a nauka tak żmudna.
-Nie dopuszczę, by naukowcy stworzyli sobie nowego "Proroka." A dziennikarze "Walczącego Maga" zaproszeni do Cheshire powinni zobaczyć siłę i bezwzględność i patroszoną zwierzynę. Może kilka wsi oczyszczonych z mugoli? Wszyscy mają odpowiednie poglądy, ale w ich artykułach brakuje czasem żaru, nadziei, ognia, inspiracja bardzo im się przyda. - a inspirujące artykuły w "Walczącym Magu" pomogą redaktorom "Horyzontów" zobaczyć, jaki los czeka tych, którzy nie podporządkują się nowej władzy.
Mieli jednak zająć się czymś innym i faktycznie, Corneliusowi trudno było już skupić się na propagandzie. Lorda Rowle'a również interesowało co innego, ktoś inny.
Sallow upił łyk szampana i zawiesił wzrok na miodowych lokach.
-Nie, nie ta. - chciał zaprotestować, bo nie lubił, gdy bywały zbyt podobne do osób, które niegdyś kochał, ale nie wypadało. Odwrócił wzrok od zielonych oczu, zawiesił spojrzenie na jędrnych udach i uznał, że jednak nie będzie tak źle.
Kobieta wsunęła sobie do ust owoc winogron i nachyliła się w stronę Corneliusa.
Innych dziwek by się brzydził, ale Wenus miało renomę. Chwycił ją za szyję i odebrał owoc pocałunkiem. Smakowała jak alkohol i winogrona. Mógł spędzić noc z tym smakiem.
Rozparł się wygodniej, sięgnął po cygaro i - nie odrywając wzroku od kobiet, rudowłosa wiła się w tańcu nad jego kolanami - wysłuchał kolejnej prośby Alberta.
Sam mógłby mieć trzynastoletnią córkę.
Ale nie miał.
-Sprawdzę i zmienię jego wspomnienia. Jej, dla pewności, też. - rzadko bywał w nastoletnich umysłach, plastycznych i niewinnych. Skorzysta, dla dobra nauki. Dla Alberta, gratis. -Kiedy stawić się w Cheshire? - upewnił się, odchylając głowę do tyłu i chuchając dymem prosto w twarz rudowłosej.
Omówili wszystkie najważniejsze tematy, zjedli owoce, wypili whiskey i szampana. Cornelius odczekał, aż lord Rowle uzna wieczór za zakończony i jeszcze raz omiótł wzrokiem jego towarzyszki wieczoru.
-Mogę im zajrzeć do głowy? - upewnił się szeptem, mając na myśli, rzecz jasna, swoje kurtyzany. Słyszał, że lord Francis Lestrange nie pozwalał na nadmierną brutalność i tym podobne sprawy, ale dawny król Wenus umarł. Niech żyje nowy ład. Wstał i przeciągnął się wygodnie. Zapowiadała się długa noc.
Rozsiadł się wygodnie, kątem oka zauważając, że lord Rowle chyba ma na oku wdzięczącą się nad nim kurtyzanę. Przybrał chłodną minę i odwrócił wzrok, wiedząc, że to Albert ma tutaj ostatnie słowo i pierwszeństwo wyboru.
I tak nie lubił pełniejszych kształtów. Miał za to słabość do kobiet smukłych i wysokich - a tutaj, w Wenus, żadna o głowę wyższa dziwka nie będzie miała czelności patrzeć na niego z góry. Chwyci ją za ramiona i wciśnie w materac, tak jak robił to Albert we wspomnieniach tamtej wieśniaczki.
-Pismacy, naukowcy, czyż to nie jedno i to samo? Ostatnio moja siostrzenica i stażystka magizoologii redagowała mój artykuł o dementorach, nie brzmiał mniej sensownie od wypocin prawdziwych fachowców. - mimo starań Forsythii, chyba nigdy nie będzie jej miał za naukowca. -Widziałeś kiedyś efekt działania Imperio, Albercie? - rzucił nagle, z trudem odwracając zielone spojrzenie od damskich ud i wbijając je prosto w oczy lorda Rowle. Mógł z nim rozmawiać o czarnej magii, dzielili gorsze grzechy.
-Widziałem, jak rzucono je na dziennikarza, jak pisał felietony pod czyjeś komando. Co zadziwiające, jakość artykułów wcale nie spadła. - oblizał lekko wargi, tak jakby wspomnienie było równie fascynujące jak otaczające ich kurtyzany. -Pomyśl, jak mogłoby działać w połączeniu z legilimencją. - Rowle wiedział, że Sallow nie znał jeszcze arkanów czarnej magii, ale znał Corneliusa na tyle, by usłyszeć w jego głosie determinację i dostrzec chęć nauki.
Szkoda tylko, że czas był tak cenny, a nauka tak żmudna.
-Nie dopuszczę, by naukowcy stworzyli sobie nowego "Proroka." A dziennikarze "Walczącego Maga" zaproszeni do Cheshire powinni zobaczyć siłę i bezwzględność i patroszoną zwierzynę. Może kilka wsi oczyszczonych z mugoli? Wszyscy mają odpowiednie poglądy, ale w ich artykułach brakuje czasem żaru, nadziei, ognia, inspiracja bardzo im się przyda. - a inspirujące artykuły w "Walczącym Magu" pomogą redaktorom "Horyzontów" zobaczyć, jaki los czeka tych, którzy nie podporządkują się nowej władzy.
Mieli jednak zająć się czymś innym i faktycznie, Corneliusowi trudno było już skupić się na propagandzie. Lorda Rowle'a również interesowało co innego, ktoś inny.
Sallow upił łyk szampana i zawiesił wzrok na miodowych lokach.
-Nie, nie ta. - chciał zaprotestować, bo nie lubił, gdy bywały zbyt podobne do osób, które niegdyś kochał, ale nie wypadało. Odwrócił wzrok od zielonych oczu, zawiesił spojrzenie na jędrnych udach i uznał, że jednak nie będzie tak źle.
Kobieta wsunęła sobie do ust owoc winogron i nachyliła się w stronę Corneliusa.
Innych dziwek by się brzydził, ale Wenus miało renomę. Chwycił ją za szyję i odebrał owoc pocałunkiem. Smakowała jak alkohol i winogrona. Mógł spędzić noc z tym smakiem.
Rozparł się wygodniej, sięgnął po cygaro i - nie odrywając wzroku od kobiet, rudowłosa wiła się w tańcu nad jego kolanami - wysłuchał kolejnej prośby Alberta.
Sam mógłby mieć trzynastoletnią córkę.
Ale nie miał.
-Sprawdzę i zmienię jego wspomnienia. Jej, dla pewności, też. - rzadko bywał w nastoletnich umysłach, plastycznych i niewinnych. Skorzysta, dla dobra nauki. Dla Alberta, gratis. -Kiedy stawić się w Cheshire? - upewnił się, odchylając głowę do tyłu i chuchając dymem prosto w twarz rudowłosej.
Omówili wszystkie najważniejsze tematy, zjedli owoce, wypili whiskey i szampana. Cornelius odczekał, aż lord Rowle uzna wieczór za zakończony i jeszcze raz omiótł wzrokiem jego towarzyszki wieczoru.
-Mogę im zajrzeć do głowy? - upewnił się szeptem, mając na myśli, rzecz jasna, swoje kurtyzany. Słyszał, że lord Francis Lestrange nie pozwalał na nadmierną brutalność i tym podobne sprawy, ale dawny król Wenus umarł. Niech żyje nowy ład. Wstał i przeciągnął się wygodnie. Zapowiadała się długa noc.
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Bawialnia
Szybka odpowiedź