XII 1953, Księgarnia Esy i Floresy
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Machnięcia różdżki wykonywane raz za razem posyłały kolejne książki na ich miejsca na półkach, rozpakowywały kartony pełne kolejnych tomów i świstały w powietrzu jak kule armatnie, które nie tak dawno temu przeorały wzdłuż i wszerz całą Europę, oszczędzając jedynie nieliczne państwa. Koszula już dawno przykleiła mu się do pleców, a chłodne powietrze wpuszczane wraz z każdym wchodzącym do księgarni klientem było jedynym pozytywnym aspektem mijających godzin. Przedświąteczna gorączka trwała w najlepsze, a jak na złość dwóch pracowników postanowiło właśnie teraz wziąć sobie zdrowotne urlopy. Colin podejrzewał, że zwolnienia z Munga są sfałszowane i doskonale nadają się do podcierania jednej z najmniej szlachetnych części ciała, ale miał zbyt dobre serducho, by ganiać swoich pracowników, podczas gdy pracy w księgarni nie ubywało; zwyczajnie nie miał na to czasu, a z cwanymi pracownikami postanowił rozprawić się po świętach.
Usiadł na stołku, który służył do sięgania po książki na wyższych półkach i odsapnął głęboko, zupełnie jak jakaś starowinka, która ledwo co weszła na czwarte piętro tachając ze sobą torby z zakupami. Cóż, ciężko było stwierdzić, że jego fizyczna kondycja była porównywalna z tą, którą mógł się pochwalić przed wojną; obecnie zdecydowanie więcej czasu spędzał w kurzu biblioteki, niż podczas jakichkolwiek fizycznych aktywności. Nawet z codziennych londyńskich spacerów między swoimi księgarniami musiał zrezygnować, gdy nawał pracy w Esach i Floresach nie pozwalał mu nawet na chwilę wytchnienia.
Machnął różdżką jeszcze raz, posyłając stos książek na półkę o alchemii, ale albo zdenerwowanie, albo zmęczenie sprawiło, że książki nie trafiły na swoje miejsce, lecz z głuchym łoskotem uderzył o ścianę i spadły na podłogę. Zaraz dobiegł do nich jakichś pracownik, przestraszonym wzrokiem spoglądając na Colina, który tylko machnął ręką. Spojrzał na zegarek, ale od zamknięcia dzieliło ich jeszcze kilka godzin, a morze klientów niegasnącym strumieniem wlewało się przez drzwi, wypełniając każdą wolną przestrzeń księgarni.
Machnięcia różdżki wykonywane raz za razem posyłały kolejne książki na ich miejsca na półkach, rozpakowywały kartony pełne kolejnych tomów i świstały w powietrzu jak kule armatnie, które nie tak dawno temu przeorały wzdłuż i wszerz całą Europę, oszczędzając jedynie nieliczne państwa. Koszula już dawno przykleiła mu się do pleców, a chłodne powietrze wpuszczane wraz z każdym wchodzącym do księgarni klientem było jedynym pozytywnym aspektem mijających godzin. Przedświąteczna gorączka trwała w najlepsze, a jak na złość dwóch pracowników postanowiło właśnie teraz wziąć sobie zdrowotne urlopy. Colin podejrzewał, że zwolnienia z Munga są sfałszowane i doskonale nadają się do podcierania jednej z najmniej szlachetnych części ciała, ale miał zbyt dobre serducho, by ganiać swoich pracowników, podczas gdy pracy w księgarni nie ubywało; zwyczajnie nie miał na to czasu, a z cwanymi pracownikami postanowił rozprawić się po świętach.
Usiadł na stołku, który służył do sięgania po książki na wyższych półkach i odsapnął głęboko, zupełnie jak jakaś starowinka, która ledwo co weszła na czwarte piętro tachając ze sobą torby z zakupami. Cóż, ciężko było stwierdzić, że jego fizyczna kondycja była porównywalna z tą, którą mógł się pochwalić przed wojną; obecnie zdecydowanie więcej czasu spędzał w kurzu biblioteki, niż podczas jakichkolwiek fizycznych aktywności. Nawet z codziennych londyńskich spacerów między swoimi księgarniami musiał zrezygnować, gdy nawał pracy w Esach i Floresach nie pozwalał mu nawet na chwilę wytchnienia.
Machnął różdżką jeszcze raz, posyłając stos książek na półkę o alchemii, ale albo zdenerwowanie, albo zmęczenie sprawiło, że książki nie trafiły na swoje miejsce, lecz z głuchym łoskotem uderzył o ścianę i spadły na podłogę. Zaraz dobiegł do nich jakichś pracownik, przestraszonym wzrokiem spoglądając na Colina, który tylko machnął ręką. Spojrzał na zegarek, ale od zamknięcia dzieliło ich jeszcze kilka godzin, a morze klientów niegasnącym strumieniem wlewało się przez drzwi, wypełniając każdą wolną przestrzeń księgarni.
The member 'Garrett Weasley' has done the following action : Rzut kostkami
'k100' : 52
'k100' : 52
Kolorowe iskry przeszyły zimowe powietrze, rozniecając wokół siebie nie tylko jaskrawy snop światła, ale i całkiem przyjemny dla ucha świst, przez który ułamek sekundy później do Colina dotarł dźwięk wypowiadanego przeciwzaklęcia. Zaklął w myślach, bo już cieszył się wizją szanowanego aurora, który jak młokos tarza się w śniegu zanosząc śmiechem, ale nie zamierzał tak łatwo dać się wytrącić z równowagi. Nie opuszczając różdżki odczekał chwilę, by dać przeciwnikowi możliwość kontry; cofnął się, szukając kolejnej magicznej formuły, która najbardziej by się teraz nadawała, ale jak na złość przypominał sobie jedynie te zaklęcia, które niespecjalnie pasowały do takiego pojedynku.
- Expelliarmus - powiedział w końcu, wyraźnie akcentując każdą sylabę, jakby od udanego zaklęcia zależało nie tylko zwycięstwo, ale i jego życie. Nie sztuką było pokonać przeciwnika w długim i wyczerpującym pojedynku, który tylko niepotrzebnie nadszarpuje siły obu czarodziejów. Sztuką było wygrać pojedynek w kilka chwil, rozbrajając stojącego naprzeciw nieprzyjaciela lub - jak w tym szczególnym wypadku - dopiero co poznanego aurora.
Posłane zaklęcie znów rozświetliło zaułek, ale Colin przezornie nie opuszczał różdżki, gotowy na błyskawiczną odpowiedź ze strony Garretta. Rudzielec dopiero co zaprezentował swoje doskonałe umiejętności obronne, chociaż Colinowi wydawało się, że zrobił to praktycznie w ostatniej chwili, więc nie chciał teraz na własnej skórze przekonywać się, jak wyglądały jego umiejętności w ataku.
Stokroć bardziej sam wolał rzucać podstępne zaklęcia w przeciwnika, niż bronić się przed nieuchronnym atakiem, gdzie chwila nieuwagi, stracona orientacja czy sekundowe zawahanie się, mogło dać koszmarny efekt.
- Expelliarmus - powiedział w końcu, wyraźnie akcentując każdą sylabę, jakby od udanego zaklęcia zależało nie tylko zwycięstwo, ale i jego życie. Nie sztuką było pokonać przeciwnika w długim i wyczerpującym pojedynku, który tylko niepotrzebnie nadszarpuje siły obu czarodziejów. Sztuką było wygrać pojedynek w kilka chwil, rozbrajając stojącego naprzeciw nieprzyjaciela lub - jak w tym szczególnym wypadku - dopiero co poznanego aurora.
Posłane zaklęcie znów rozświetliło zaułek, ale Colin przezornie nie opuszczał różdżki, gotowy na błyskawiczną odpowiedź ze strony Garretta. Rudzielec dopiero co zaprezentował swoje doskonałe umiejętności obronne, chociaż Colinowi wydawało się, że zrobił to praktycznie w ostatniej chwili, więc nie chciał teraz na własnej skórze przekonywać się, jak wyglądały jego umiejętności w ataku.
Stokroć bardziej sam wolał rzucać podstępne zaklęcia w przeciwnika, niż bronić się przed nieuchronnym atakiem, gdzie chwila nieuwagi, stracona orientacja czy sekundowe zawahanie się, mogło dać koszmarny efekt.
The member 'Colin Fawley' has done the following action : Rzut kostkami
'k100' : 81
'k100' : 81
Garrett musiał oddać Colinowi jedno - działał szybko, może nawet odrobinę szybciej, niż on sam; dostrzegał w jego ruchach jakąś determinację, której nie umiał zrozumieć. Widział niemal swoją zbliżającą się klęskę, z jaką nie chciał się pogodzić - skrytykował się w myśli za zbytnie zwlekanie, ociąganie się w ruchach, nadmierne roztargnienie. Podczas gdy teraz mógł pozwolić sobie na drobny błąd, który w najgorszym wypadku zakończy się różdżką odskakującą do tyłu i salwą śmiechu Fawley'a, zachwyconego wizją pokonania aurora, w trakcie prawdziwej walki nieprzykuwanie uwagi do przeciwnika mogło być śmiercionośne.
Z drugiej jednak strony zasady obowiązujące podczas honorowych pojedynków w niczym nie przypominały tych, które towarzyszyły prawdziwym, zaciekłym walkom. Nikt nie próbował zdezorientować przeciwnika zaklęciem rozśmieszającym, a i próby rozbrojenia nie pojawiały się tak często, jak można by się spodziewać. Czarnomagiczne klątwy i uroki przecinały ze świstem powietrze, zabierały oddech, ryły w skórze krwawe smugi, wywoływały niepowstrzymane konwulsje i bolesne spazmy.
Ale teraz skup się, Weasley.
- Protego - rzucił zaklęcie raz jeszcze, tym razem z większym zaangażowaniem w głosie, mimochodem odliczając ułamki sekund, które dzieliły go od potencjalnego rozbrojenia.
Z drugiej jednak strony zasady obowiązujące podczas honorowych pojedynków w niczym nie przypominały tych, które towarzyszyły prawdziwym, zaciekłym walkom. Nikt nie próbował zdezorientować przeciwnika zaklęciem rozśmieszającym, a i próby rozbrojenia nie pojawiały się tak często, jak można by się spodziewać. Czarnomagiczne klątwy i uroki przecinały ze świstem powietrze, zabierały oddech, ryły w skórze krwawe smugi, wywoływały niepowstrzymane konwulsje i bolesne spazmy.
Ale teraz skup się, Weasley.
- Protego - rzucił zaklęcie raz jeszcze, tym razem z większym zaangażowaniem w głosie, mimochodem odliczając ułamki sekund, które dzieliły go od potencjalnego rozbrojenia.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
The member 'Garrett Weasley' has done the following action : Rzut kostkami
'k100' : 76
'k100' : 76
Oczami wyobraźni, tej samej, w której tyle razy oddawał się marzeniom i fantazjom o światach, o jakich czytał w setkach a może nawet i tysiącach książek, widział już rudzielca rozłożonego na łopatki, tonącego w kupie białego puchu, rozpaczliwie szukającego po omacku różdżki. A ta, wedle wszelkich czarodziejskich praw, powinna wtedy spoczywać w dumnie uniesionej dłoni Colina, który dzierżyłyby ją ze starannie ukrywaną satysfakcją. Nie było celem tego pojedynku przecież upokorzenie przeciwnika, ani danie mu jakiejś dziwnej nauczki, udowadniając swoją wielkość.
Rozpoczynając to absurdalne - z punktu widzenia przypadkowego przechodnia - pojedynkowe spotkanie, kierował się wyłącznie chęcią urozmaicenia sobie żmudnych dni w księgarni. Dobra zabawa zawsze była w cenie, a jeśli w dodatku została okraszona odrobiną adrenaliny buzującej w żyłach, która pomagała się skupić i czujnie śledzić przeciwnika, poziom szczęścia Colina wzrastał do niebotycznej skali.
Niestety jego wizje musiały zniknąć z wyobraźni równie szybko, jak się pojawiły. Uśmiechnął się z przekąsem dokładnie w tej samej sekundzie, gdy wystrzelone w Garretta zaklęcie odbiło się od jego tarczy i pomknęło na powrót do Colina. Nie było tu czasu na zastanawianie się, czy zbyteczne uniki; nie było zresztą nawet gdzie się schować. Rozważał co prawda rzucenie się popularnym szczupakiem do przodu, unikając strumienia iskier, ale to groziło zderzeniem z twardą, zamarzniętą ziemią.
- Protego - wyraźnie zaakcentowane zaklęcie zbiegło się z eleganckim ruchem różdżki. Będzie musiał zapamiętać, by mu później pogratulować świetnej obrony, którą po raz kolejny rudzielec zaprezentował na jego oczach. Być może te aurorskie kursy wcale nie są śmieszną igraszką, ale faktycznie uczą ich tam czegoś pożytecznego?
Rozpoczynając to absurdalne - z punktu widzenia przypadkowego przechodnia - pojedynkowe spotkanie, kierował się wyłącznie chęcią urozmaicenia sobie żmudnych dni w księgarni. Dobra zabawa zawsze była w cenie, a jeśli w dodatku została okraszona odrobiną adrenaliny buzującej w żyłach, która pomagała się skupić i czujnie śledzić przeciwnika, poziom szczęścia Colina wzrastał do niebotycznej skali.
Niestety jego wizje musiały zniknąć z wyobraźni równie szybko, jak się pojawiły. Uśmiechnął się z przekąsem dokładnie w tej samej sekundzie, gdy wystrzelone w Garretta zaklęcie odbiło się od jego tarczy i pomknęło na powrót do Colina. Nie było tu czasu na zastanawianie się, czy zbyteczne uniki; nie było zresztą nawet gdzie się schować. Rozważał co prawda rzucenie się popularnym szczupakiem do przodu, unikając strumienia iskier, ale to groziło zderzeniem z twardą, zamarzniętą ziemią.
- Protego - wyraźnie zaakcentowane zaklęcie zbiegło się z eleganckim ruchem różdżki. Będzie musiał zapamiętać, by mu później pogratulować świetnej obrony, którą po raz kolejny rudzielec zaprezentował na jego oczach. Być może te aurorskie kursy wcale nie są śmieszną igraszką, ale faktycznie uczą ich tam czegoś pożytecznego?
The member 'Colin Fawley' has done the following action : Rzut kostkami
'k100' : 13
'k100' : 13
Lustrzany efekt odparowanego zaklęcia ugodził Colina, a różdżka wystrzeliła w powietrze. Nie umniejszyło to jednak ani trochę Fawley'a w oczach Garretta, którego i tak niezmiernie dziwiły jego zdolności. Księgarz nie wyglądał na fascynata sportowych pojedynków (a może po prostu dobrze skrywał się za szczelną zasłoną pozorów?), a mimo to niemal udało mu się zaskoczyć aurora, który z walką miał styczność dzień w dzień. Czy nie stanowiło to idealnego potwierdzenia wirtuozerii jego magicznych umiejętności?
Pulsująca rytmicznie w żyłach adrenalina wykrzywiła usta Garretta w uśmiechu podziwu, kiedy uniósł lekko osikową różdżkę, a jej biel przecięła ciężkie, grudniowe powietrze. Wziął głęboki oddech, zachwycając się w milczeniu chłodem, który wbijał się szturmem w jego płuca, przynosząc oczyszczenie, a w tym samym momencie wykonał ruch nadgarstkiem i zaczął inkantować zaklęcie.
- Accio różdżka - niemal spłynęło mu z ust, gdy dla formalności postanowił przechwycić drewniane przedłużenie ręki Colina. Nie miał zamiaru jednak odbierać Fawley'owi poczucia bezpieczeństwa na zbyt długo, a wyłącznie na chwilę, którą chciałby poświęcić na pogratulowanie swojemu przeciwnikowi i podziękowaniu za urozmaicenie dnia, który zapowiadał się na kolejny wpisujący w kolekcję takich samych zimowych popołudni.
Pulsująca rytmicznie w żyłach adrenalina wykrzywiła usta Garretta w uśmiechu podziwu, kiedy uniósł lekko osikową różdżkę, a jej biel przecięła ciężkie, grudniowe powietrze. Wziął głęboki oddech, zachwycając się w milczeniu chłodem, który wbijał się szturmem w jego płuca, przynosząc oczyszczenie, a w tym samym momencie wykonał ruch nadgarstkiem i zaczął inkantować zaklęcie.
- Accio różdżka - niemal spłynęło mu z ust, gdy dla formalności postanowił przechwycić drewniane przedłużenie ręki Colina. Nie miał zamiaru jednak odbierać Fawley'owi poczucia bezpieczeństwa na zbyt długo, a wyłącznie na chwilę, którą chciałby poświęcić na pogratulowanie swojemu przeciwnikowi i podziękowaniu za urozmaicenie dnia, który zapowiadał się na kolejny wpisujący w kolekcję takich samych zimowych popołudni.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
The member 'Garrett Weasley' has done the following action : Rzut kostkami
'k100' : 70
'k100' : 70
Już w chwili wypowiadania zaklęcia wiedział, że coś jest nie tak, gdy różdżka niespokojnie drgnęła w jego dłoni, a promień światła jedynie smętnie zabłyszczał, nie pozostawiając wątpliwości co do tego, że nie będzie stanowił żadnej skutecznej obrony. Sekundę później ta sama różdżka wyrwała mu się z dłoni, odlatując gdzieś w górę. Protego zadziałało skutecznie, niestety w tym wypadku ta skuteczność tyczyła się wyłącznie Garretta. Odbite czy nie, zaklęcie nadal miało swoją moc i Colin został dosłownie rozbrojony swoją własną bronią.
Zamknął oczy, wciągając powietrze ze świstem i odliczył w myślach do pięciu, dając swojemu przeciwnikowi krótką chwilę na święcenie triumfu. Gdy je otworzył wybuchnął długim i głośnym śmiechem, zupełnie jakby rzucone wcześniej zaklęcie trafiło właśnie jego, a nie zostało zręcznie odbite. Podszedł do rudzielca, wciąż z uśmiechem na twarzy i potarł dłonią kark w geście lekkiego zawstydzenia.
- No cóż, chyba jednak lekko przeliczyłem swoje możliwości - przyznał, gdy w końcu udało mu się uspokoić. - To był chyba najkrótszy pojedynek w moim życiu. Jeśli tak samo walczy pan z czarnoksiężnikami i podobnie walczą pana koledzy, bezpieczeństwo naszej społeczności na pewno ulegnie poprawie.
Nie śpieszyło mu się do odzyskania różdżki, bo zbyt dobrze znał siebie i wiedział, że mógłby wtedy zrobić jakąś głupotę; na przykład zaatakować Garretta z zaskoczenia, by wziąć na nim błyskawiczny rewanż. Z drugiej strony patrząc na to, jak żałośnie wyszło mu ostatnie zaklęcie, w tym wypadku najskuteczniejszą formą rewanżowego ataku byłoby użycie różdżki jako białej broni i wbicie jej w rudzielcowe oko.
Zamknął oczy, wciągając powietrze ze świstem i odliczył w myślach do pięciu, dając swojemu przeciwnikowi krótką chwilę na święcenie triumfu. Gdy je otworzył wybuchnął długim i głośnym śmiechem, zupełnie jakby rzucone wcześniej zaklęcie trafiło właśnie jego, a nie zostało zręcznie odbite. Podszedł do rudzielca, wciąż z uśmiechem na twarzy i potarł dłonią kark w geście lekkiego zawstydzenia.
- No cóż, chyba jednak lekko przeliczyłem swoje możliwości - przyznał, gdy w końcu udało mu się uspokoić. - To był chyba najkrótszy pojedynek w moim życiu. Jeśli tak samo walczy pan z czarnoksiężnikami i podobnie walczą pana koledzy, bezpieczeństwo naszej społeczności na pewno ulegnie poprawie.
Nie śpieszyło mu się do odzyskania różdżki, bo zbyt dobrze znał siebie i wiedział, że mógłby wtedy zrobić jakąś głupotę; na przykład zaatakować Garretta z zaskoczenia, by wziąć na nim błyskawiczny rewanż. Z drugiej strony patrząc na to, jak żałośnie wyszło mu ostatnie zaklęcie, w tym wypadku najskuteczniejszą formą rewanżowego ataku byłoby użycie różdżki jako białej broni i wbicie jej w rudzielcowe oko.
Słowa Colina opływające typowym dla Proroka Codziennego patosem niemal przywołały na twarz Garretta grymas niedowierzania połączony ze szczerym rozbawieniem. Szybko jednak zdusił go, zamiast tego uśmiechając się lekko i uprzejmie; podszedł w stronę Fawley'a i kurtuazyjnym ruchem ręki oddał mu różdżkę. Wcześniej obrzucił ją szybkim spojrzeniem - na oko o cal dłuższa od jego, o dość jasnym drewnie, dobrze wyważona.
- Ja za to muszę przyznać, że ma pan niezły refleks - zauważył ze szczerym podziwem w głosie, poszerzając delikatnie uśmiech. - W jednej chwili byłem nawet pewien, że oberwę tym expelliarmusem. - Względnie życzliwe pojedynki za każdym razem przebiegały dokładnie tak samo: ktoś rzucał propozycją niewinnej rozrywki, na którą druga osoba z chęcią przystawała, różdżki szły w ruch, powietrze przecinały kolorowe iskry pędzące w kierunku przeciwnika, a na koniec oponenci ściskali sobie dłonie i z entuzjazmem wychwalali się nawzajem, niekoniecznie szczerze. Weasley wystarczająco często zabawiał się w sparingi, by wiedzieć, że jego przeciwnik najpewniej wcale nie przyjął przegranej z taką łatwością, jak mogłoby się wydawać.
- Bądź co bądź - zaczął Garrett, wkładając już różdżkę do wewnętrznej kieszeni marynarki; zdawało mu się, że od nadmiernego używania jej blask jakby zgasł - kiedy tylko wróci do domu, będzie musiał ją wypolerować - dziękuję panu, panie Fawley, za miłe urozmaicenie tego chłodnego popołudnia. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś nadarzy się okazja na drobny rewanż.
Oby tylko wciąż w tak przyjacielskiej atmosferze, dodał w myśli, próbując przez zielonkawe tęczówki oczu Colina dojrzeć jego duszę. Oby tylko.
|| koniec!
- Ja za to muszę przyznać, że ma pan niezły refleks - zauważył ze szczerym podziwem w głosie, poszerzając delikatnie uśmiech. - W jednej chwili byłem nawet pewien, że oberwę tym expelliarmusem. - Względnie życzliwe pojedynki za każdym razem przebiegały dokładnie tak samo: ktoś rzucał propozycją niewinnej rozrywki, na którą druga osoba z chęcią przystawała, różdżki szły w ruch, powietrze przecinały kolorowe iskry pędzące w kierunku przeciwnika, a na koniec oponenci ściskali sobie dłonie i z entuzjazmem wychwalali się nawzajem, niekoniecznie szczerze. Weasley wystarczająco często zabawiał się w sparingi, by wiedzieć, że jego przeciwnik najpewniej wcale nie przyjął przegranej z taką łatwością, jak mogłoby się wydawać.
- Bądź co bądź - zaczął Garrett, wkładając już różdżkę do wewnętrznej kieszeni marynarki; zdawało mu się, że od nadmiernego używania jej blask jakby zgasł - kiedy tylko wróci do domu, będzie musiał ją wypolerować - dziękuję panu, panie Fawley, za miłe urozmaicenie tego chłodnego popołudnia. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś nadarzy się okazja na drobny rewanż.
Oby tylko wciąż w tak przyjacielskiej atmosferze, dodał w myśli, próbując przez zielonkawe tęczówki oczu Colina dojrzeć jego duszę. Oby tylko.
|| koniec!
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Strona 2 z 2 • 1, 2
XII 1953, Księgarnia Esy i Floresy
Szybka odpowiedź