23.09.58 - szczurza jama
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Szczurza Jama
Przed Szczurzą Jamą 23 września 1958
Marcel i Neala idą docierają do Szczurzej Jamy w poszukiwaniu Jima, Steffena i Belli
Szafka zniknięć
Marcel i Neala idą docierają do Szczurzej Jamy w poszukiwaniu Jima, Steffena i Belli
Szafka zniknięć
I show not your face but your heart's desire
Popatrzył na Marcela z niechęcią, pierwszy raz w życiu, gdy popisywał się swoimi cyrkowymi umiejętnościami. Prychnął pod nosem i odwrócił wzrok, szukając nim butelki, która krążyła po towarzystwie.
Nie przejął się Bellą zbytnio, jej przyganą. Była ostatnią osobą, która miała prawo go upominać. Jeszcze nie powiedział jej tego wszystkiego, co myśli na jej temat po tym, jak zostawiła Steffena. Steffena, którym się zajmowali, gdy jaśnie pani szukała swojego ukochanego w szczerym polu. Dobre sobie. Jej zdziwienie jednak zbiło go z pantałyku. Obejrzał si na nią z grymasem, a potem na Steffena.
— Jak to, co zrobił? — zdziwił się, spoglądając na nią. — Dziecko — mruknął z oczywistością, a potem popatrzył tępo na Steffena. Bella była w ciąży, przed chwilą to przecież powiedziała. Zerknął łakomie na ciastka, ale żadnego z nich nie wziął. Ułożył si wygodniej na schodach, jakby leżakował na plaży, chociaż ostatni stopień wbijał mu się w lędźwie nieprzyjemnie.
— Co ja robię? Oczu nie masz? Siedzę sobie — obrzucił przyjaciela drwiącym spojrzeniem. — Co ty robisz? Dobrze się bawisz? Jasne, widać — odpowiedział, zanim Marcel to zrobił i zerknął na Nealę. — To jak czekają na muzykę to bierz ten sprzęt i jazda, zatańcz, zaśpiewaj, baw się dobrze. Ktoś musi rozkręcić stypę — zaśmiał się gorzko. Tym to właśnie było dla niego. Stypą po pogrzebie jego dotychczasowego życia. Spojrzał na Steffena z dezaprobatą i grymasem, kiedy ogłosił gotowość do pójścia. — Ta, idźcie. Czekają na was — zawtórował Marcelowi z równą goryczą w głosie, choć jej przyczyna była zupełnie inna. — Zostaw butelkę — powiedział jednak, prostując się, by sięgnąć po nią, minęła go już któryś raz, ostatni. Chwycił za szyjkę i przygarnął ją do siebie i w toaście dla samego siebie uniósł ją, a potem upił dwa spore łyki z gwinta. Nigdzie się nie wybierał. Mogli wszyscy iść w pizdu.
Nie przejął się Bellą zbytnio, jej przyganą. Była ostatnią osobą, która miała prawo go upominać. Jeszcze nie powiedział jej tego wszystkiego, co myśli na jej temat po tym, jak zostawiła Steffena. Steffena, którym się zajmowali, gdy jaśnie pani szukała swojego ukochanego w szczerym polu. Dobre sobie. Jej zdziwienie jednak zbiło go z pantałyku. Obejrzał si na nią z grymasem, a potem na Steffena.
— Jak to, co zrobił? — zdziwił się, spoglądając na nią. — Dziecko — mruknął z oczywistością, a potem popatrzył tępo na Steffena. Bella była w ciąży, przed chwilą to przecież powiedziała. Zerknął łakomie na ciastka, ale żadnego z nich nie wziął. Ułożył si wygodniej na schodach, jakby leżakował na plaży, chociaż ostatni stopień wbijał mu się w lędźwie nieprzyjemnie.
— Co ja robię? Oczu nie masz? Siedzę sobie — obrzucił przyjaciela drwiącym spojrzeniem. — Co ty robisz? Dobrze się bawisz? Jasne, widać — odpowiedział, zanim Marcel to zrobił i zerknął na Nealę. — To jak czekają na muzykę to bierz ten sprzęt i jazda, zatańcz, zaśpiewaj, baw się dobrze. Ktoś musi rozkręcić stypę — zaśmiał się gorzko. Tym to właśnie było dla niego. Stypą po pogrzebie jego dotychczasowego życia. Spojrzał na Steffena z dezaprobatą i grymasem, kiedy ogłosił gotowość do pójścia. — Ta, idźcie. Czekają na was — zawtórował Marcelowi z równą goryczą w głosie, choć jej przyczyna była zupełnie inna. — Zostaw butelkę — powiedział jednak, prostując się, by sięgnąć po nią, minęła go już któryś raz, ostatni. Chwycił za szyjkę i przygarnął ją do siebie i w toaście dla samego siebie uniósł ją, a potem upił dwa spore łyki z gwinta. Nigdzie się nie wybierał. Mogli wszyscy iść w pizdu.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Chyba mimowolnie rozwarłam wargi na te rewelacje. Słuchałam tak po prostu przesuwając spojrzenie z jednego na drugiego wracając do Belli, drgnęłam kiedy padło moje imię. - Ah, tak. Zaskoczyło mnie to. - przyznałam unosząc rękę żeby podrapać się po policzku. - Gratulacje. - zgodziłam się z chłopakami, choć sama nie byłam pewna co na ten temat czuję. - Język. - przypomniałam mimowolnie wtórując Belli.
Zaśmiałam się, absurdalne wydawało mi się moje występowanie. - “Dramat na linie” - tak będzie się nazywała moja część. - orzekłam. Koordynacje miałam średnią jakąś przeciętną bardziej, a żonglerka była dla mnie kompletnie niezrozumiała, ale w krainie wizji na kiedyś tam nie jawiła się jakoś strasznie. Zwłaszcza, kiedy Marcel robił to z łatwością. - Nie myśleć za dużo brzmi jak wiele do zrobienia. - mruknęłam w rozbawieniu. Dało się? Wygięte w grymasie wargi Jima przyniosły mi dziwaczne uczucie niezrozumienia. Przegapiłam coś, tak?
- [b]Za kilka lat. - zgodziłam się. - Jak przestanę potykać się o nogi własne. - to się chyba dało zrobić w końcu. - Poza tym, na razie Londyn to dla mnie niemal pewne samobójstwo. Ale patrz. - rozłożyłam dłonie, żeby postawić stopę jedną, a potem drugą przed pierwszą podchodząc kawałek by wyciągnąć swoje ręce do niego. Ale tego, że nie poda mi dłoni się nie spodziewałam. Podtrzymywany, ledwie na chwile pojawiąjący się po całych tych dramatach i łzach uśmiech zsunął się, kiedy spojrzał na mnie zły. Był zły, czułam że tak choć kompletnie nie rozumiałam dlaczego. Brwi uniosły mi się do góry. Że jak? Zerknęłam niepewnie na Marcela, który już mu odpowiadał, a potem na Jima, powoli się prostując, opuszczając ręce wyciągnięte wcześniej do niego. Chciałam coś powiedzieć, ale nie zdążyłam. Stypa w jego ustach sprawiła, że zacisnęłam mocniej wargi. Zerknęłam na Belle i skinęłam głową. Niech pójdą pierwsi. Może też z nimi powinnam. Marcel to z nim wyjaśni? Ale oboje złości poddawali się łatwo, lepiej było chyba… zaczekać. - Na co się złościsz? - zapytałam w końcu mrużąc oczy. Bo to już zrozumiałam, że był zły.
Zaśmiałam się, absurdalne wydawało mi się moje występowanie. - “Dramat na linie” - tak będzie się nazywała moja część. - orzekłam. Koordynacje miałam średnią jakąś przeciętną bardziej, a żonglerka była dla mnie kompletnie niezrozumiała, ale w krainie wizji na kiedyś tam nie jawiła się jakoś strasznie. Zwłaszcza, kiedy Marcel robił to z łatwością. - Nie myśleć za dużo brzmi jak wiele do zrobienia. - mruknęłam w rozbawieniu. Dało się? Wygięte w grymasie wargi Jima przyniosły mi dziwaczne uczucie niezrozumienia. Przegapiłam coś, tak?
- [b]Za kilka lat. - zgodziłam się. - Jak przestanę potykać się o nogi własne. - to się chyba dało zrobić w końcu. - Poza tym, na razie Londyn to dla mnie niemal pewne samobójstwo. Ale patrz. - rozłożyłam dłonie, żeby postawić stopę jedną, a potem drugą przed pierwszą podchodząc kawałek by wyciągnąć swoje ręce do niego. Ale tego, że nie poda mi dłoni się nie spodziewałam. Podtrzymywany, ledwie na chwile pojawiąjący się po całych tych dramatach i łzach uśmiech zsunął się, kiedy spojrzał na mnie zły. Był zły, czułam że tak choć kompletnie nie rozumiałam dlaczego. Brwi uniosły mi się do góry. Że jak? Zerknęłam niepewnie na Marcela, który już mu odpowiadał, a potem na Jima, powoli się prostując, opuszczając ręce wyciągnięte wcześniej do niego. Chciałam coś powiedzieć, ale nie zdążyłam. Stypa w jego ustach sprawiła, że zacisnęłam mocniej wargi. Zerknęłam na Belle i skinęłam głową. Niech pójdą pierwsi. Może też z nimi powinnam. Marcel to z nim wyjaśni? Ale oboje złości poddawali się łatwo, lepiej było chyba… zaczekać. - Na co się złościsz? - zapytałam w końcu mrużąc oczy. Bo to już zrozumiałam, że był zły.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Nie udało mu się złapać ostatniego z ciastek, prześlizgnęło się po jego twarzy i złapał je zwinnie w dłoń, by finalnie zjeść, bo szkoda było je marnować, przez chwilę zapomniał, że smakowało zdradą. Pewnie dlatego, że bardziej bolała dziś inna zdrada, odwrócony wzrok Jamesa przywołał na jego twarz znów kwaśną minę. Zignorował ją, bijąc gromkie brawa na zakończenie występu Neali, ściągając ze złością brew, gdy napotkała opór Jima. Nie powinien jej w to mieszać, nie w ten sposób.
Spojrzał na Jima - bez słowa - dostrzegając jego wymowne spojrzenie przesunięte na Nealę, wydawało mu się, że nie usłyszał tego za pierwszym razem? Za kogo go miał? Sądził, że potrafiłby mu to zrobić? Co za skończony dureń.
- To właśnie zrobię! Pójdę tam i będę bawił się dobrze! Zatańczę, zaśpiewam, zrobię fikołka i rozkręcę tę stypę! A Neala razem ze mną i będziemy razem tańczyć do cholernego rana! - odparował ze złością, siadając obok Jamesa, na schodach. - Zachowujesz się jak skończony dupek - dodał, zabierając mu butelkę z alkoholem, pociągnął z niej większy łyk. - Czekają tam na ciebie, nie na nas. I ona - wskazał dłonią, trochę oskarżycielsko, na Nealę - też przyszła tu dla ciebie. - Nie myślał chyba, że dla Eve. Tym bardziej nie dla niego, Jim wiedział o wszystkim, co ich łączyło. Nie mogło być inaczej, miniony miesiąc spędzili razem. Cały czas razem. Nie obchodziło go, jak inni odbiorą jego słowa. - Oddam ci to na miejscu - Odciągnął butelkę na bok, dalej od Jima. - Idziemy - zarządził, ignorując pytania Neali. Nie był pewien, czy James będzie chciał rozmawiać przy Belli.
Spojrzał na Jima - bez słowa - dostrzegając jego wymowne spojrzenie przesunięte na Nealę, wydawało mu się, że nie usłyszał tego za pierwszym razem? Za kogo go miał? Sądził, że potrafiłby mu to zrobić? Co za skończony dureń.
- To właśnie zrobię! Pójdę tam i będę bawił się dobrze! Zatańczę, zaśpiewam, zrobię fikołka i rozkręcę tę stypę! A Neala razem ze mną i będziemy razem tańczyć do cholernego rana! - odparował ze złością, siadając obok Jamesa, na schodach. - Zachowujesz się jak skończony dupek - dodał, zabierając mu butelkę z alkoholem, pociągnął z niej większy łyk. - Czekają tam na ciebie, nie na nas. I ona - wskazał dłonią, trochę oskarżycielsko, na Nealę - też przyszła tu dla ciebie. - Nie myślał chyba, że dla Eve. Tym bardziej nie dla niego, Jim wiedział o wszystkim, co ich łączyło. Nie mogło być inaczej, miniony miesiąc spędzili razem. Cały czas razem. Nie obchodziło go, jak inni odbiorą jego słowa. - Oddam ci to na miejscu - Odciągnął butelkę na bok, dalej od Jima. - Idziemy - zarządził, ignorując pytania Neali. Nie był pewien, czy James będzie chciał rozmawiać przy Belli.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Nie patrzył dłużej na żonglerkę Marcela, tak jak nie obserwował popisów Neali. Głęboko gdzieś miał jej cyrkowe akrobacje, jej przyszłość związaną ze światem Marcela. Patrzył na Steffena wyczekująco przez kilkanaście sekund, ale nic nie powiedział — niech robi co chce. Grunt osuwał mu się spod nóg, ale nie zareagował, nawet na zaczepkę Marcela. Ignorował go konsekwentnie.
— Nie jestem zły. Wyglądam jakbym był zły? — spytał rozdrażniony, spoglądając na Nealę. — Nie wiem na co czekacie, idźcie, proszę. Idźcie przodem! Pięknie razem wyglądacie. Wypijmy wasze zdrowie! Nie daliście nam szansy dołączyć do toastu! — podniósł się do siadu, patrząc na dziewczyn, a potem zerknął na Steffena i Nealę, ignorując przy tym Marcela. — Zdrowie Neali i Marcela — rzucił wymownie i uniósł brwi aż po samą linię włosów. Nim jednak wypił łyk, blondyn zabrał mu butelkę. Spojrzał na niego z wyrzutem, a potem na Steffena, domagając się od nago interwencji. — To spierdalaj — mruknął z nieszczerym uśmiechem, zachęcając go do tego by już poszedł i się pobawił, zgodnie z tym, co zapowiedział. Nic sobie nie robił z kolejnych słów. Jak dupek. Zaśmiał się cicho, odwracając wzrok. Pokiwał głową, opadł z powrotem na schodki. — Masz jeszcze coś, czy mam skoczyć? — spytał Steffena, sugerując, że butelki z alkoholem już nie odzyska. — Ja już spełniłem swoją rolę — oświadczył surowo i cierpko. Nie popatrzył na blondyna, przeniósł za to wzrok na Nealę — Udanych tańców pożyczył jej, wracając myślami do obietnicy Marcela i umościł się na straszni niewygodnych schodach tak, jakby leżał w poduszkach z jedwabiu.
— Nie jestem zły. Wyglądam jakbym był zły? — spytał rozdrażniony, spoglądając na Nealę. — Nie wiem na co czekacie, idźcie, proszę. Idźcie przodem! Pięknie razem wyglądacie. Wypijmy wasze zdrowie! Nie daliście nam szansy dołączyć do toastu! — podniósł się do siadu, patrząc na dziewczyn, a potem zerknął na Steffena i Nealę, ignorując przy tym Marcela. — Zdrowie Neali i Marcela — rzucił wymownie i uniósł brwi aż po samą linię włosów. Nim jednak wypił łyk, blondyn zabrał mu butelkę. Spojrzał na niego z wyrzutem, a potem na Steffena, domagając się od nago interwencji. — To spierdalaj — mruknął z nieszczerym uśmiechem, zachęcając go do tego by już poszedł i się pobawił, zgodnie z tym, co zapowiedział. Nic sobie nie robił z kolejnych słów. Jak dupek. Zaśmiał się cicho, odwracając wzrok. Pokiwał głową, opadł z powrotem na schodki. — Masz jeszcze coś, czy mam skoczyć? — spytał Steffena, sugerując, że butelki z alkoholem już nie odzyska. — Ja już spełniłem swoją rolę — oświadczył surowo i cierpko. Nie popatrzył na blondyna, przeniósł za to wzrok na Nealę — Udanych tańców pożyczył jej, wracając myślami do obietnicy Marcela i umościł się na straszni niewygodnych schodach tak, jakby leżał w poduszkach z jedwabiu.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Ale Jim nie tylko nie zamierzał się ruszyć - zamierzał też okazać dobitny wyraz swoich emocji i zechciał zrobić to przy Belli, która w nagłym przyplywie babskiej solidarności mogła wyśpiewać wszystko Eve.
- Bella! - krzyknął, zagłuszając toast Jima. Zeskoczył ze schodów i znalazł się przy niej w kilka susów, otoczył ją ramieniem, chcąc odciągnąć ją w kierunku, w którym powinni zmierzać. Wciąż trzymał butelkę. - Bello, Eve wydawała się bardzo zmartwiona, że jeszcze nie dotarliście, wiesz, jest poddenerwowana całą tą sytuacją, dzieckiem, to nowe dla wszystkich - plótł trzy po trzy, chcąc odciągnąć jej uwagę od Jima robiącego z siebie pajaca, coraz ciszej, chcąc skupić mocniej na sobie jej uwagę, ale i dbając, by te słowa dotarły tylko do niej. - On musi zażyć jeszcze trochę świeżego powietrza, sprawdzisz, czy wszystko z nią w porządku? Pytała o ciebie, o was, czy nie wiemy, gdzie jesteście... Martwię się, czy nie pomyślała, że nie chcesz przyjść, żeby cię tam nikt nie zobaczył, wiesz, ty, twoje pochodzenie, Eve, jej śniada skóra...
- Bella! - krzyknął, zagłuszając toast Jima. Zeskoczył ze schodów i znalazł się przy niej w kilka susów, otoczył ją ramieniem, chcąc odciągnąć ją w kierunku, w którym powinni zmierzać. Wciąż trzymał butelkę. - Bello, Eve wydawała się bardzo zmartwiona, że jeszcze nie dotarliście, wiesz, jest poddenerwowana całą tą sytuacją, dzieckiem, to nowe dla wszystkich - plótł trzy po trzy, chcąc odciągnąć jej uwagę od Jima robiącego z siebie pajaca, coraz ciszej, chcąc skupić mocniej na sobie jej uwagę, ale i dbając, by te słowa dotarły tylko do niej. - On musi zażyć jeszcze trochę świeżego powietrza, sprawdzisz, czy wszystko z nią w porządku? Pytała o ciebie, o was, czy nie wiemy, gdzie jesteście... Martwię się, czy nie pomyślała, że nie chcesz przyjść, żeby cię tam nikt nie zobaczył, wiesz, ty, twoje pochodzenie, Eve, jej śniada skóra...
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Nawet na mnie nie patrzył. Zrozumiałam w drugim momencie. Brwi uniosły mi się wyżej jeszcze kiedy powoli prostowałam się do pionu.
- Yhym. - potwierdziłam krótko nie odejmując od niego niebieskich tęczówek. Był zły i właśnie na takiego wyglądał. W zgłoskach nawet to dźwięczało wyraźnie. Pięknie razem wyglądamy? Brwi uniosły mi się jeszcze mocniej, chociaż nie sądziłam, że będzie to możliwe w ogóle. Poczułam czerwień wchodzącą na szyję. Że jak? Że kto? Że ja i… Marcel? Otworzyłam wargi w bezbrzeżnym zdumieniu. Nie drgnęłam nawet na przekleństwo padające z jego warg nie rozumiejąc. Ja… Co…? CO? Marcel gnał w stronę Belli a ja stałam patrząc na niego. Cóż, chyba nie mogłam go winić za to, że nie widział tego z czego ja nie zdawałam sobie sama wcześniej sprawy. Ale to nie zmieniało tego, że nie miał powodu wściekać się o coś takiego. I to mnie tylko bardziej wkurzyło. Bo ze zła się zrobiłam - i czerwona - zrozumiałam dopiero chwilę później, a nim sie obejrzałam, nim zdążyłam zatrzymać ruszyłam na niego.
- Wstawaj. - powiedziałam bo daleko iść nie musiałam, przysunęłam się bliżej. - Dalej, wstawaj. Tak ci przyfasolę że zrozumiesz, że to nie roooola na chwilę - mimowolnie zaironizowałam - do wypełnienia. - to mnie bolało, niezmienność i nieuchronność tego, co znaczyła, czym była. Jakbym nie wiedziała wcześniej, a może nie dopuszczała do siebie niczego więcej. - Wstawaj - poleciłam raz jeszcze, czując jak szklą mi się oczy mocniej, ale minę miałam zaciętą rękę w pięść zwinęłam.
- Yhym. - potwierdziłam krótko nie odejmując od niego niebieskich tęczówek. Był zły i właśnie na takiego wyglądał. W zgłoskach nawet to dźwięczało wyraźnie. Pięknie razem wyglądamy? Brwi uniosły mi się jeszcze mocniej, chociaż nie sądziłam, że będzie to możliwe w ogóle. Poczułam czerwień wchodzącą na szyję. Że jak? Że kto? Że ja i… Marcel? Otworzyłam wargi w bezbrzeżnym zdumieniu. Nie drgnęłam nawet na przekleństwo padające z jego warg nie rozumiejąc. Ja… Co…? CO? Marcel gnał w stronę Belli a ja stałam patrząc na niego. Cóż, chyba nie mogłam go winić za to, że nie widział tego z czego ja nie zdawałam sobie sama wcześniej sprawy. Ale to nie zmieniało tego, że nie miał powodu wściekać się o coś takiego. I to mnie tylko bardziej wkurzyło. Bo ze zła się zrobiłam - i czerwona - zrozumiałam dopiero chwilę później, a nim sie obejrzałam, nim zdążyłam zatrzymać ruszyłam na niego.
- Wstawaj. - powiedziałam bo daleko iść nie musiałam, przysunęłam się bliżej. - Dalej, wstawaj. Tak ci przyfasolę że zrozumiesz, że to nie roooola na chwilę - mimowolnie zaironizowałam - do wypełnienia. - to mnie bolało, niezmienność i nieuchronność tego, co znaczyła, czym była. Jakbym nie wiedziała wcześniej, a może nie dopuszczała do siebie niczego więcej. - Wstawaj - poleciłam raz jeszcze, czując jak szklą mi się oczy mocniej, ale minę miałam zaciętą rękę w pięść zwinęłam.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Popatrzył jak Marcel zgodnie z jego życzeniem w podskokach poleciał za Bellą, gadając głośno i drwiąco nie słyszał, co do niej mówił; w grymasie niezadowolenia zgasił nagłe uczucie winy, które się pojawiło. Zalało go nagle świadomością, że kochał go jak brata, a on zachowywał się jak skończony idiota. A potem, gdy się przymknął spojrzał na Nealę, która zbliżyła się do niego z gniewną, gotową do bitwy miną. Zalał ją szkarłat, była zła, ale skwitował to tylko uniesieniem brwi wysoko.
— Ty mi przyfasolisz? — spytał z niedowierzaniem i zaśmiał się szczerze. Oczywiście jej nie uwierzył. Dopiero potem zobaczył w jej oczach łzy. I nie był już taki pewny o co jej chodziło. Spoważniał, a brwi ściągnął ku sobie, krzywo — jedna z nich wyżej się uniosła, przez co wyraz stracił a bojowym nastawieniu. Wyglądał niepewnie patrząc na nią z dołu. — To bij — zadarł brodę wyżej, a potem nie wiedząc dlaczego, podniósł się na równe nogi odpowiadając na zaczepkę; nie umiał takich ignorować. Nawet tych bezsensownych.
— Ty mi przyfasolisz? — spytał z niedowierzaniem i zaśmiał się szczerze. Oczywiście jej nie uwierzył. Dopiero potem zobaczył w jej oczach łzy. I nie był już taki pewny o co jej chodziło. Spoważniał, a brwi ściągnął ku sobie, krzywo — jedna z nich wyżej się uniosła, przez co wyraz stracił a bojowym nastawieniu. Wyglądał niepewnie patrząc na nią z dołu. — To bij — zadarł brodę wyżej, a potem nie wiedząc dlaczego, podniósł się na równe nogi odpowiadając na zaczepkę; nie umiał takich ignorować. Nawet tych bezsensownych.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
- Nie pierwszy raz. - odcięłam się mu, teraz już widocznie zła, a może mimowolnie przejmująca tą jego, bo tamta zdawała się zniknąć, zmienić z niedowierzaniem i krótkim śmiechem. Pewnie, jasne, nie do uwierzenia, że byłam w stanie. Sam mi pokazał przecież jak. Krzyżowałam z nim tęczówki mimowolnie zadzierając swoją własną brodę, marszcząc brwi. - Dobrze. - zgodziłam się, zaciskając rękę w pięść i biorąc zamach, celując prosto w jego szczękę. Mimowolnie dając upust nie tylko złości która mną ogarniała ale i bezsilności która wydobyła się w towarzyszącym zamachowi dziwacznemu dźwiękowi.
Ciocia załamałaby nade mną ręce.
| lekki cios w żuchwę jak sądzę
Ciocia załamałaby nade mną ręce.
| lekki cios w żuchwę jak sądzę
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Neala Weasley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 89
'k100' : 89
Spodziewał się, że podjęciem wyzwania ją spłoszy, choć wiedział przecież, że na wyzwania reagowali podobnie. Podejmowali je bez wahania, nawet te idiotyczne. Czuł ukłucie zaintrygowania gdy się zgodziła, brew mu drgnęła w wyczekiwaniu, jakby zarz potem miał uśmiechnąć się gorzko i skwitować to jakimś głupim hasłem, ale ona zrobiła to, co zapowiedziała. I mimo tego, był zaskoczony jakby uderzono go bez uprzedzenia. Cios nie był mocny, ale włożyła w niego ogrom siły, więc twarz uległa pod naporem zaciśniętej pięści i szarpnęła szyją w bok. Ciepło rozlało się po jego zębach, żuchwie, policzku i ustach. Zamrugał kilkukrotnie, a kiedy poczuł pieczenie, oblizał wargi. Metaliczny smak krwi był nie do podrobienia. Nie wierzył w to, co się stało, dlatego sięgnął palcami do ust, by na opuszkach zobaczyć krople krwi. Oblizal się więc raz jeszcze, unosząc na nią wzrok. Zebrał ślinę z krwią, splunął w bok na schody, uniósł dłonie do góry w geście kapitulacji i bez słowa ją minął, wypruł przed wszystkich, wzdłuż ulicy w stronę domu, który jeszcze kilkanaście a może kilkadziesiąt już minut temu opuścił.
| zt przechodzę na tu
| zt przechodzę na tu
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Myślałam że się uchyli. Chyba nawet chciałam by to zrobił, a potem zaśmiał się, czy coś ale tego nie zrobił. Mimowolnie włożyłam w to całą frustrację, całą złość, ból, zawód, to wszystko co czułam dzisiaj nie wiedząc jak uwolnić się od uczuć trwając tu, będąc dla niego kiedy tak się zachowywał miałam dość. Ale to nie był dobry powód. Żaden nie był ani moja złość, ani jego prowokujące słowa. A mimo to zrobiłam to. Poczułam jak pięść dotyka jego twarzy, odrzucając ją na bok. Łapałam ciężko powietrze nadal zaciskając dłoń, dopiero zaczynając łapać co się stało, kiedy krew pomknęła po jego wardze. Przestraszyło mnie to, chciałam unieść dłonie, zasłonić wargi, sięgnąć po różdżkę, ale ciało nie chciało słuchać po prostu stałam patrząc na niego z rozszerzającymi się w zdumieniu oczami. Nasze tęczówki się skrzyżowały. Milczałam coraz mocniej przerażona. A potem uniósł dłonie i mnie wyminął. Zostawił za sobą. Nie jak w sylwestra. Tak jak dzisiaj już czułam kiedy sięgał do dziecka. Tak jak wiedziałam od początku, że kiedyś nie wróci do stajni.
Tak miało być od początku, nie chciałam, chciałam się ruszyć, go zatrzymać, ale nie umiałam. Zawołać, ale w głowie miałam pustkę. Jedyne co w niej miałam to słowa, które mówiłam Marcelowi ledwie chwilę wcześniej. W końcu się ruszyłam podchodząc do niego. Wyciągnęłam rękę po butelkę żeby napić się kiedy ją dostanę.
- Widzisz, dokładnie jak mówiłam. - powiedziałam do niego, uśmiechając się krzywo. Wszystko się waliło kiedy byłam obok. - Nie zapomnijcie tego gramofonu. - powiedziałam do nich nie czekając też ruszając w stronę domu. Wezmę torbę i opuszczę to miejsce. Jim mnie nie potrzebował, nikt właściwie inny też, zwłaszcza że obok mieli Bellę. Powinnam zniknąć wcześniej. - Ale hej! - powiedziałam z rozgoryczeniem. - Ostatecznie misja zakończona z sukcesem.
Tak miało być od początku, nie chciałam, chciałam się ruszyć, go zatrzymać, ale nie umiałam. Zawołać, ale w głowie miałam pustkę. Jedyne co w niej miałam to słowa, które mówiłam Marcelowi ledwie chwilę wcześniej. W końcu się ruszyłam podchodząc do niego. Wyciągnęłam rękę po butelkę żeby napić się kiedy ją dostanę.
- Widzisz, dokładnie jak mówiłam. - powiedziałam do niego, uśmiechając się krzywo. Wszystko się waliło kiedy byłam obok. - Nie zapomnijcie tego gramofonu. - powiedziałam do nich nie czekając też ruszając w stronę domu. Wezmę torbę i opuszczę to miejsce. Jim mnie nie potrzebował, nikt właściwie inny też, zwłaszcza że obok mieli Bellę. Powinnam zniknąć wcześniej. - Ale hej! - powiedziałam z rozgoryczeniem. - Ostatecznie misja zakończona z sukcesem.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Bez zrozumienia obejrzał się przez ramię na scenę, która wydarzyła się pomiędzy Nealą a Jamesem, na jej pięść, cios, rozlaną krew, milczące powstanie Jamesa. I choć wiedział, że powinien coś zrobić, ruszyć się, powiedzieć coś, nie zrobił nic.
- O, kurwa. - Stał nieruchomo, patrząc, jak opuszcza ich towarzystwo szybkim krokiem, wypruwa na przód, ze złością spojrzał na Steffena, pokręcił głową, słysząc Nealę. Nie oddał jej butelki, wypił to, co zostało, nagle, pod wpływem nagłego impulsu, jednym łykiem i wepchnął jej do ręki pustą. Zanim otrząsnął się z tego, co się wydarzyło, Jim był już daleko. Chciał krzyknąć za nim, ale głos ugrzązł mu w gardle. Wzruszył ramionami i ruszył za nim, z pustą głową. Powoli, bo musiał, ale nie chciał wcale go dogonić. Zapomniał o gramofonie, chyba nie słyszał Neali.
zt
- O, kurwa. - Stał nieruchomo, patrząc, jak opuszcza ich towarzystwo szybkim krokiem, wypruwa na przód, ze złością spojrzał na Steffena, pokręcił głową, słysząc Nealę. Nie oddał jej butelki, wypił to, co zostało, nagle, pod wpływem nagłego impulsu, jednym łykiem i wepchnął jej do ręki pustą. Zanim otrząsnął się z tego, co się wydarzyło, Jim był już daleko. Chciał krzyknąć za nim, ale głos ugrzązł mu w gardle. Wzruszył ramionami i ruszył za nim, z pustą głową. Powoli, bo musiał, ale nie chciał wcale go dogonić. Zapomniał o gramofonie, chyba nie słyszał Neali.
zt
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Uniosłam brwi patrząc jak Marcel kręci głową. A potem jak nie oddaje butelki tylko sam wypija z niej wszystko. Otworzyłam usta ale nim zdążyłam coś powiedzieć wcisnął mi pustą butelkę w ręce. I nim się spostrzegłam wyminął mnie idąc. - Świetnie. - mruknęłam pod nosem, marszcząc go jeszcze. Spojrzałam za nim, potem na tą butelkę, potem na Steffena i Bellę. - Idźcie. - pośpieszyłam ich. Sama ruszyłam w stronę schodków stawiając na nich butelkę a potem skręciłam pod te krzaki żeby poszukać tego gramofonu. Podeszłam do niego, unosząc trochę, no niby dam radę ale pewnie zatrzymywać się będę. A może zaklęciem? Tak, tak chyba będzie lepiej. Sięgnęłam po różdżkę biorąc wdech. Byłam nadal wściekła, zła, wystraszona trochę, nie chciałam tam nawet wchodzić. Najchętniej bym zniknęła, zapadła się pod ziemię. Ale nie byłam tchórzem. Pójdę tam i będę, skoro dałam się złapać wcześniej. - Wingardium leviosa. - zaakcentowałam uważając na zgłoski. Może tak jakoś dociągnę ten gramofon na miejsce.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Neala Weasley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 34
'k100' : 34
Z uwagą obserwowałam zaskoczonego sprawą Steffena, czując, jak wzrasta we mnie niepokój. Czy ukochany postanowił zataić przede mną ważną sprawę? Zdawało się, że chłopcy doskonale wiedzieli, zaś mój mąż wydawał zagubiony. Prędko zaś do gratulacji dołączył Marcel, a ja tylko żywiej zastanawiałam się, cóż to za tajemnicze okoliczności. - Nie, nie! - zaprzeczyłam prędziutko, kiedy tylko sprawę postanowił rozjaśnić trzeci z chłopców. - Nie spodziewamy się dziecka. Oczywiście, chciałabym, ale... jeszcze nie - sprostowałam płynnie, nieco rumieniąc się przy tym i ukradkiem zerkając na ukochanego. Chciałby, prawda? Czułam to. - Co najmniej dwójkę! - zawołałam, kiedy Marcelius zapytał, choć wydawało się, że odpowiedzi szukał u Steffena. Nie mogłam jednak powstrzymać pogodnego słówka. Naprawdę pragnęłam, aby już niedługo mogli pogratulować nam potomka. Póki co mogłam jedynie cieszyć się szczęściem Eve i Jamesa.
Potem nastąpiła prędka wymiana zdań, za którą trudno mi było nadążyć, lecz najbardziej przerażający wydawał się cios panienki Weasley prosto w krnąbrnego Jima. Pisnęłam przestraszona i odruchowo poszukałam dłoni ukochanego, jednocześnie wyglądając, czy przypadkiem pan Doe nie potrzebował pomocy uzdrowiciela. Złość grzmiała w jego spojrzeniu i nie miałam nawet pewności, czy zechciałby przyjąć opiekę. I szansy na sprawdzenie także nie otrzymałam, albowiem zniknął prędko, a za nim podążył i drugi z przyjaciół. Wszystko wydarzyło się tak szybko! Nie rozumiałam... Popatrzyłam z niepokojem na pana Cattermole'a, a później rudowłosą pannę Weasley, która już mocowała się z gramofonem. Rzuciłam Steffowi stosowne spojrzenie, sugerując, by wsparł zmagania dziewczyny. - Chodźmy za nimi - mruknęłam w końcu, gotowa zabrać się stąd czym prędzej.
Należało czym prędzej wyruszyć w dalszą drogę i rozgonić te ciemne chmury, nim zdołają na dobre przyćmić ten wyjątkowy dzień. Eve i jej maleństwo potrzebowali tego dnia światła.
zt
Potem nastąpiła prędka wymiana zdań, za którą trudno mi było nadążyć, lecz najbardziej przerażający wydawał się cios panienki Weasley prosto w krnąbrnego Jima. Pisnęłam przestraszona i odruchowo poszukałam dłoni ukochanego, jednocześnie wyglądając, czy przypadkiem pan Doe nie potrzebował pomocy uzdrowiciela. Złość grzmiała w jego spojrzeniu i nie miałam nawet pewności, czy zechciałby przyjąć opiekę. I szansy na sprawdzenie także nie otrzymałam, albowiem zniknął prędko, a za nim podążył i drugi z przyjaciół. Wszystko wydarzyło się tak szybko! Nie rozumiałam... Popatrzyłam z niepokojem na pana Cattermole'a, a później rudowłosą pannę Weasley, która już mocowała się z gramofonem. Rzuciłam Steffowi stosowne spojrzenie, sugerując, by wsparł zmagania dziewczyny. - Chodźmy za nimi - mruknęłam w końcu, gotowa zabrać się stąd czym prędzej.
Należało czym prędzej wyruszyć w dalszą drogę i rozgonić te ciemne chmury, nim zdołają na dobre przyćmić ten wyjątkowy dzień. Eve i jej maleństwo potrzebowali tego dnia światła.
zt
Strona 2 z 2 • 1, 2
23.09.58 - szczurza jama
Szybka odpowiedź