Wydarzenia


Ekipa forum
Dach
AutorWiadomość
Dach [odnośnik]25.05.24 21:29
First topic message reminder :

Dach

Stromy i niebezpieczny przez luźne dachówki, które potrafią osunąć się spod nóg śmiałków wchodzących na dach. W kilku miejscach dość płaski i stabilny, aby dało się usiąść i obserwować świat z góry. Szczególnie upodobany przez młodych czarodziejów, którzy nie bacząc na ryzyko, odnaleźli tu dla siebie wygodne miejsce. Co odważniejsi przechodzą po dachach na sąsiednie kamienice, chociaż wszyscy wiedzą, że kwestią czasu jest, gdy komuś zabraknie szczęścia.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Dach - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Dach [odnośnik]03.06.24 1:08
Nudził się.
Skończył próby, tej nocy nie błyszczała jego gwiazda, miał wolne. Po tym, jak się przebrał, opuścił Arenę i zamierzał wybrać się do klubu jazzowego, ale gdy był na swojej zwyczajowej drodze - niespodziewanie - natrafił na patrol w miejscu, w którym zwykle go nie było. Wieczór był już późny, godzina policyjna chyba już obowiązywała - zwykle nieszczególnie się nią przejmował, uczył się tras magipolicjantów na pamięć jak sarna wilczych szlaków w lesie - nie zamierzał więc ryzykować i próbować się obok nich ślizgać. Mogli zrobić nalot na klub, a jeśli tak się stało, lepiej, żeby jego nie znalazł nikt w tym czasie w środku. Sęk w tym, że jeśli robili nalot na klub jazzowy, mogli chwilę później - albo chwilę wcześniej - pojawić się też na każdej innej potańcówce w mieście. Tego wieczoru chyba się nie zabawi. I już zawracał na Arenę, gubiąc się w uliczkach bliżej centrum, gdy dobiegł go głos Jamesa - ohh Diana. Oczywiście, że go rozpoznawał pośród nocnych ciemności, ale rozpoznałby go chyba wszędzie - James miał dziś dużo szczęścia, że psy były zajęte ściganiem prawdziwych przestępców. Tych na potańcówkach. Nieważne. Obrócił się w zgrabnym piruecie i tanecznym krokiem, w podskokach, skierował się do kamienicy, w której znajdowało się zajęte przez nich mieszkanie. Znajdowało się na szczycie, więc z niesłabnącym entuzjazmem pokonał kilka pięter wąskimi drewnianymi schodkami, napierając ciałem - bez pukania - na drzwi do mieszkania. Minął próg, ale jego wzrok odnalazł Aishę w posłaniu, z Gilly, przeszedł do kuchni, zabierając z niej pustą butelkę Mocarza i po cichu opuścił mieszkanie. Jeśli dziewczyny spały, Jim musiał być gdzieś indziej.
Wróciwszy na korytarz odnalazł właz na dach i w kilka susów wyskoczył na górę. Śpiew ucichł jakiś czas temu, ale sceneria pasowała do tego, co słyszał - spostrzegawcze oko wychwyciło sylwetki jego i Eve, nie pomylił się.
- Tu jesteście! - zakrzyknął, jeszcze nim dobrze stanął na dachu. Po próbie był rozentuzjazmowany i zmęczony jednocześnie, stopa prześlizgnęła się pół kroku, ale rozkładając ramiona na boki prędko odnalazł równowagę z powrotem. Z satysfakcjonującym uśmiechem spojrzał na przyjaciela, unosząc w górę butelkę Mocarza. - Wszędzie was szukam - oznajmił z niekrytą pretensją, wcale nieprzejęty pozycją, w jakiej ich odnalazł. - Kolejna impreza tutaj? - spytał, ostrożnym krokiem kierując się wzwyż dachu. Zatrzymał się dopiero na kalenicy, powoli wstępując na grzbiet dachu, badając, na ile różnił się on od liny. Był twardszy, ale nieznacznie szerszy. Stanął nań obiema stopami, chwiejnie szukając równowagi. Wyciągnął brodę w górę, szukając lepszej równowagi, butelka przechylała go na jedną stronę. - Ale tu macie widoki! - zawołał z zachwytem, krok za krokiem zbliżając się na kraniec budynku.

1 - wywaliłem się, trochę się ześlizgnąłem w dół i wypuściłem z ręki butelkę, która przeturlała się do Jima
2 - omsknęła mi się noga i strąciłem dachówkę, która z trzaskiem rozbiła się pod budynkiem, ale zachowałem równowagę
3 - przeszedłem zgrabnie jak dachowiec


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Dach [odnośnik]03.06.24 1:08
The member 'Marcelius Sallow' has done the following action : Rzut kością


'k3' : 3
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Dach - Page 2 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Dach [odnośnik]06.06.24 13:29
- Nie ma mowy.- rzuciła ze śmiechem. Nie było szans, by doprowadziła do tego. Wiedziała, na ile może sobie pozwolić, kiedy już przestać, bo było to zbyt ryzykowne. Patrzyła na niego z rozbawieniem, kiedy kapitulował tak wyraźnie. Zmierzyła go wzrokiem, gdy uniósł dłonie, a później potwierdził to słownie. Uśmiech lekko wykrzywiał pełne usta, bo nawet przy tak błahej sytuacji, budziło to jakieś poczucie satysfakcji z wygranej. Przechyliła się i pocałowała go w policzek.- Wiem.- szepnęła słodko z ustami tuż przy jego skórze.- To miłe, że dajesz fory.- wyszeptała jeszcze, muskając jeszcze ustami jego policzek.
Zaśmiała się cicho, widząc jego nierozumienie, gdy określiła sukienkę.
- Chodzi o sam krój i ilość materiału, bo jest spora mimo wszystko, a na potańcówkach nosi się w końcu coś lżejszego. Nie jest ciężka sama w sobie... tak wagowo.- wyjaśniła mu ze spokojem.- Ale to nic, przekonałeś mnie, żeby ją nałożyć.- dodała z uśmiechem.
Mimowolnie przewróciła oczami, kiedy złapał się tych chłopców.
- Nie przerzucę się na dziesięciolatków, ale taki osiemnastolatek lub dziewiętnastolatek, myślę, że dostarczy masy zabawy.- jej głos miał w sobie nadal lekkość. Nie sądziła, aby miała sięgnąć niżej, nie interesowali jej małolaci. Chciała się bawić, nie zastanawiać nad konsekwencjami, gdy nikt w jej otoczeniu się nimi nie interesował, a ona za długo rozpatrywała swe gesty w kategoriach, co wypada, a co nie. Teraz wypadało wszystko, co dostarczy zabawy. Była w innym etapie życia, została mamą, ale to nie zmieniało faktu, że chciała szaleć... teraz może bardziej, niż kiedykolwiek. Zerknęła na Jamesa, kiedy ten w żaden sposób nie odniósł się do latania za panienkami. Powinna to potraktować, jako potwierdzenie? Przez miesiące nie dawał jej powodów, by przyjęła to inaczej, a jednak nie do końca wiedziała, co teraz o tym myśleć. Odwróciła wzrok, by nie nakręcać się na tą myśl i wniosek.
- Już nie. Wcześniej byłam zbyt litościwa i skończyłam z tym źle. Teraz żadnych jeńców.- prychnęła, ociągając się chwilę, zanim wróciła do niego wzrokiem. Potrzebowała przypomnieć sobie, jak to jest po prostu czuć się chcianą, pożądaną, nawet jeśli miło to być całkowicie płytkie i chwilowe. Coraz mniej zwracała uwagę na ważność chwili, istotność drobnych gestów, które niosły jednak za sobą cokolwiek wartościowego, bo zwyczajnie ich nie dostawała. Nie szukała ich już, nie oglądała się z nadzieją, że cokolwiek się stanie. Delikatny dotyk, kwiatek zerwany spontanicznie ze skrawka zieleni, gdzie sobie rósł, jakaś pierdółka dla świata bez wartości. Te rzeczy kiedyś ją budowały, unosiły kąciki ust i zaspokajały najprostszą potrzebę czułości. Dziś nie szukała już tego, nie zastanawiała się, jak przyjemne to było. Zamierzała wyciągać dłoń ku okazjom, nawet jeśli miała tworzyć je sama.
Miękki śmiech wyrwał się z jej gardła, kiedy usłyszała, że będzie wystarczający.
- A jakby coś mi upadło i musiałabym się wtedy schylić? – uniosła brew, chociaż jej myśli powędrowały w innym kierunku. Spojrzała na niego uważniej, a kącik jej ust uniósł się nadając wyrazowi figlarności, kiedy myśli błądziły swobodnie tworząc pomysł. Chętnie wprowadziłaby to w życie, lecz na dachu byłoby trudno i niebezpiecznie dla obojga. No nic, wiedziała, że okazja nadarzy się jeszcze.- Gdzie by musiał? Hmm, gdzie tylko by chciał.- odparła bez zawahania.- Byłabym cała jego, skoro uraczyłby mnie tańcem, skoro byłabym dla niego interesująca i chciałby mnie.- dopowiedziała, igrając sobie bardziej, niż faktycznie będąc gotową oddać się obcemu chłopakowi.
Wzruszyła lekko ramionami i uśmiechnęła się znów niewinnie, gdy najwyraźniej wątpił w swoją delikatność. Nie ciągnął tematu, więc i ona nie zamierzała.
- No za to już mógłby pozbawić cię oka.- przyznała, słysząc o rosole. Obejrzała się na chwilę na kruka, kiedy ten wzbił się w powietrze, ale tylko po to, by przysiąść na jednym z kominów.- I jest mi potrzebny, nie będę miała kim wysyłać listów.- dodała zaraz, powracając z uwagą do Jamesa.
Spuściła wzrok na swoją nogę, którą swobodnie przerzuciła przez jego uda. Trochę nieplanowanie poszło, a już tym bardziej, gdy zaczynał wykorzystywać sytuację.
- Racja, ale chwilę mi zajęło zanim znalazłam kogoś, kto mógł mi je zapiąć z powrotem.- odparła, patrząc chwilę na dwa łańcuszki. Zapięte były na stałe, a jedyną opcją zdjęcia ich było zerwanie tak, jak zrobiła to już raz. Zerknęła na jego dłoń, która zniknęła pod materiałem jej spódnicy i zaraz na jego twarz, by skrzyżować z nim spojrzenie. Czuła, co robiły jego palce, jak drażniąco przesuwały się po obrzeżu. Budował napięcie, sprawiał, że krew zaczynała się gotować, a emocje buzować niebezpiecznie. Zignorowała jego sprostowanie o romantyczności mocarza. To już było wyjątkowo mało istotne.
Zamknęła na moment oczy, jakby chcąc na chwilę odciąć się od tego wszystkiego.
- To nie takie proste.- wydusiła, kiedy kazał jej się nie ruszać. Chciałaby bardzo, ale to, co robił... ciało przestawało ją słuchać, lgnąc do przyjemności i jego dotyku. To, czego nie chciała już z rozsądku, teraz po prostu się działo, prawie wbrew woli.
Otworzyła oczy, wbijając w niego spojrzenie, kiedy nie zatrzymywał się, a brnął dalej. Czuła, jak zwinne palce skrzypka przełamują bariery, przekraczając granice. Mimowolnie rozchyliła usta, próbując złapać oddech, który na moment ugrzązł w gardle. Kiedy potwierdził jej, że zapomniał, jak było, nie wiedziała, co może mu powiedzieć. Łatwo zapomniał o latach ich życia, wyrzucił, jak zepsutą zabawkę, która była zbyt nudna, aby próbować ją poskładać. W innej sytuacji poczułaby pewnie coś zgoła innego, lecz teraz negatywne emocje nie przebiły się na wierzch.
- Przypomnę sobie i tobie.- wyszeptała jak obietnicę. Nie miała jednak żadnej pewności, co zrobi, gdy emocje opadną, a oddech przestanie być tak płytki.
Powieki kolejny raz opadły, chociaż cały czas czuła na sobie jego wzrok. Był w pewien sposób natarczywy, ale wcale jej to nie przeszkadzało. Odchyliła lekko głowę do tyłu, odsłaniając szyję, kiedy włosy swobodnie spłynęły po plecach. Kąciki jej ust drżały, wyrażając tylko więcej. Spojrzała na niego, gdy drugą dłoń zamknął nad jej kolanem, gdy zbliżył się bardziej, wspierając na niej częściowo ciężar ciała. Oblizała powoli usta, patrząc mu w oczy i prowokująco czubkiem języka powolutku przesuwając po pełnych ustach. Kiedy skomentował jej wywód o koszmarach, uśmiechnęła się jedynie.
- Moje koszmary są gorsze.- odparła cicho, co nie pasowała w ogóle do uśmiechu błądzącego po ustach.- Pomyśl? Jamie, nie mogę zebrać myśli przez to, co robisz.- wydusiła z drżącym śmiechem. Wpatrywała się w niego, kiedy pochylił się bardziej. W ciemnych oczach pojawiło się pytanie, co zamierzał.
Odwróciła głowę, czując, jak z gorącem zderza się lodowate odczucie i dreszcz biegnący przez kręgosłup. Patrzyła z niezrozumieniem na Marcela, który zjawił się jak znikąd. Słuchała jak papla, nie mogąc skupić się na sensie jego słów. Poczuła panikę, która powoli przelała się przez myśli.
Powoli... dotarło do niej z opóźnieniem, ale pociągnęło jej uwagę i spojrzenie. Ciemne oczy zdawały się teraz wręcz czarne, gdy źrenice pokryły większość tęczówki.- James, ale... Marcel...- wydusiła z siebie bez składu. Mimowolnie napięła mięśnie, spięła się, kołysząc się gdzieś na granicy komfortu, a tego, co poczynał sobie James. Niebezpiecznie zbliżała się też do innej granicy...


Learn your place in someone's life,

so you don't overplay your part

Eve Doe
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Dach - Page 2 74cbcdc4b11ab33c3ec9a669efa5b6c69e202914
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9651-eve-doe https://www.morsmordre.net/t9728-raven https://www.morsmordre.net/t12284-eve-doe#377725 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t10225-skrytka-bankowa-nr-2211#311456 https://www.morsmordre.net/t9729-e-doe
Re: Dach [odnośnik]13.06.24 14:50
Noc była gęsta, niebo zaciągnięte chmurami, a światło księżyca wyjątkowo skąpe; blade plamy przesuwały się leniwie po ulicy, po ścianach, po dachach, dając szansę na krótkie rozeznanie się w terenie i jednocześnie w dość bezpośredni sposób zdradzając każdą jednostkę, która o tej porze powinna siedzieć w domu, a nie pałętać się po ulicy.
Wycieczki po nocach nie były dla Yulii czymś nowym; odkąd tylko skończyła 18 lat jej życie składało się w zdecydowanej większości z ulicy właśnie, zatem w przewrotny sposób traktowała ją jak swoje miejsce. Jak któryś pies mógłby ją karać za naruszanie ciszy nocnej? Przecież była w domu. Nawet szlachciury nie miały tak dużego domu, jak ona.
Mimo przeświadczenia o własnej niewinności, nie paradowała środkiem drogi, doskonale pamiętając jakie siniaki potrafi pozostawić po sobie policyjna pałka; trzymała się głębokich cieni kamienic, bocznych uliczek i ślepych zaułków. Te zazwyczaj kończyły się ścianą z muru przez który nietrudno było się przedostać. Upływ czasu robił swoje, okoliczne opryszki także; powstały zatem liczne wyrwy, akurat na tyle wąskie, by wsadzić tam rękę czy stopę, ale jednocześnie nie naruszyć stabilności konstrukcji. To właśnie na jednym z takich murów przyczaiła się, gdy jeden z patrolujących ulicę magipolicjantów wszedł do jej zaułka by się odlać. Zgęstniały pod niskim dachem mrok oferował doskonałą kryjówkę; wcisnęła się tam, bezszelestnie podciągnęła na niższą belkę burząc spokój śpiących w gnieździe piskląt i gołębia. Nim ptak zdążył odfrunąć i wzbudzić podejrzenia – złapała go w obie dłonie i przycisnęła do piersi. Nie widziało jej się dzisiaj ładować w kłopoty. A przynajmniej nie w tym momencie, umówili się przecież w klubie jazzowym i…
Policjant odszedł, pozostawiając za sobą wątpliwie przyjemną woń moczu, ale i obietnicę świętego spokoju. Powinna wrócić na drogę? Yulia wyjrzała spod dachu, wypuściła gołębia i odgoniła go dłonią – tak, tak, już zostawiam to gniazdo – potem zeskoczyła na mur. Był dość szeroki, okolica znajoma. Nie bała się, trafiła w cegły w kucki, by zamortyzować skok i już-już miała zeskoczyć w zaułek, kiedy doleciała do niej wątła melodia skrzypiec i głos tak znajomy, że rozpoznałaby go nawet leżąc dwa metry pod ziemią. Jim? Wrócił już? Był w Londynie?
Przez chwilę nasłuchiwała, usiłując dokładnie zlokalizować kierunek z którego dochodziły dźwięki, a gdy już się upewniła – zsunęła się z murku i wślizgnęła do najbliższej kamienicy. Zamek był obluzowany, budynek wewnątrz pozostawiał wiele do życzenia, wydawało się nawet, że część lokali jest pusta, zatem przedostanie się na górne piętra nie stanowiło specjalnego wyzwania, podobnie jak wyjście na dach. Było płasko, trafiła na jeden z łaskawszych budynków – wokół dostrzegała same spady. Wiedziona dźwiękiem rozmowy zbliżyła się do krawędzi i aż parsknęła na widok przyjaciół.
Przyszła koza do woza – obwieściła z przekąsem w stronę Jima i przyklęknęła na dachu, spoglądając na nich. Daleko wcale nie było, może z metr, może z dwa?... – Mówiłam, że w końcu tutaj wrócisz. I proszę. Mówcie mi wróżka Yulia, przyjmuję zapłatę w czekoladowych żabach.
Przyzwyczajone do panującej ciemności oczy rozróżniały coraz więcej; sylwetkę Eve rozpoznała zatem bez trudu, ale wątpiła by czarownica z tej odległości dostrzegła posłany jej uśmiech cwaniary.
Dobrze cię widzieć, Evie. Nie za wygodnie ci tam czasem? – rzuciła zaczepnie, z tonem zabarwionym rosnącym rozbawieniem. Dobrze było ich wszystkich widzieć. Teraz, wcześniej, zawsze.
Spojrzenie Yulii przepłynęło w kierunku Marcela, uśmiech wcale nie schodził z ust.
Ładny mi klub jazzowy. Zamierzasz ze mną zatańczyć na kalenicy?
[bylobrzydkobedzieladnie]


I wasn't born a freak
I was born who I am
the circus came later




Ostatnio zmieniony przez Yulia Dyatlova dnia 16.06.24 16:21, w całości zmieniany 1 raz
Yulia Dyatlova
Yulia Dyatlova
Zawód : złodziejka, kombinatorka
Wiek : 19/20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
I've got a million things that I can say to you
But that doesn't mean that I'm going to
OPCM : 6 +3
UROKI : 6 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 26
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12388-yulia-dyatlova#381321 https://www.morsmordre.net/t12392-ekler#381423 https://www.morsmordre.net/t12465-yulia-dyatlova#383531 https://www.morsmordre.net/f473-port-of-london-ulica-zapomnianych-corek-12-8 https://www.morsmordre.net/t12393-skrytka-bankowa-nr-2650#381424 https://www.morsmordre.net/t12394-yulia-dyatlova#381427
Re: Dach [odnośnik]13.06.24 21:23
Była słodka i urocza, nie pamiętał jej takiej. Pomimo tego, co się wydarzyło, pomimo ich rozmów, pomimo dziwnej milczącej świadomości czynów, których się dopuścił — wiedziała, czy kobiety to czuły jednak? Pomimo przeprowadzki z Doliny Godryka była taka lekka, roześmiana, zabawna i figlarna. Nie był pewien, czy rzeczywiście doceniała jego próby i starania, czy podstępnie z nim flirtowała, mimo rozmów, które odbyli, mimo tego, co założyli. Nie chodziło o niego, o to, co robił i czego nie. Chodziło o to, co robiła sama — po wielu miesiącach rozpostarła skrzydła i rzuciła się w przepaść, smakując wolności. Wszystko czego się dopuszczała pod postacią ptaka było jej własnym wyborem, mogła wzbić się w powietrze lub wylądować na czyimś parapecie, odlecieć daleko stąd — nie przyszłoby mu do głowy, że mogłaby nie wrócić, nie porzuciłaby własnej córki. Była z nią związana od poczęcia, czuła się wobec niej inaczej niż on. Dostrzegał te zmiany, wywołane czynnikami innymi niż on sam i chyba szczerze cieszył się, że znów istniały w jej życiu, mogąc sprawiać jej radość i czynić ją taką, jaką była niegdyś. Przez ten rok była zamknięta w klatce, ograniczona, ubezwłasnowolniona — teraz znów wolna i dzięki temu piękna. Piękno biło z jej oczu, nie twarzy, nie z ciała.
Na kobiecej modzie się nie znał, więc przyjął jej wytłumaczenie tak, jakby rozumiał jej próbę nakreślenia mu zasad kobiecej garderoby. Chciał wiedzieć, wyjaśniła mu to, choć wciąć trudu mu było to pojąć, pokiwał głową. Dla niego sytuacja była znacznie prostsza, mógł wyglądać schudnie lub nie; mógł prezentować się bogato i dostojnie lub biednie i żałośnie. Jak wiele czynników na to wpływało?
— Młodymi łatwiej sterować? — zadrwił, patrząc na nią wymownie. Ledwie sam tyle miał, czuł się starszy, a zachowywał jakby miał znacznie mniej, z czego rzadko zdawał sobie naprawdę sprawę. — Myślisz, że zadrzesz spódnicę i będą jeść ci z ręki? — Miała rację, niewiele im było potrzeba do szczęścia. Kobiecy urok, trochę czaru i wdzięku, szczypta nagości, będącej obietnicą czegoś więcej. Uniósł brwi, jakby go to nie obchodziło, był odporny na uroki czarownic, ale bardzo się mylił, a nikt nie wiedział tego tak dobrze, jak ona; znała go tyle lat, wiedziała, jak łatwo go było podejść. A ją? Sprawdzał ją teraz, choć więcej niż własnej przyjemności było w tym potrzeby sprawdzenia jej samej. Patrzył na nią, na zmiany zachodzące w jej twarzy, na jej emocje — chciał poznać jej uczucia i prawdę o niej tę, którą przed nim ukrywała tak długo. Czy to istniało, czy gdzieś było, czy coś pozostało; czy poza pożądaniem nie zobaczy nic więcej? A jeśli nie, jak się z tym poczuje? Nęciła go jakaś wnętrza potrzeba, trudna do określenia, nazwania. Czy tak ci dobrze, czy taka jesteś zadowolona i szczęśliwa? Drażnił się z nią, nie spuszczając z niej wzroku, jakby chciał zobaczyć kim dziś była naprawdę. — Tyle wystarczy, by zdobyć kobietę? Okazać zainteresowanie i zaprosić ją do tańca? — Kiedyś trudno mu było w to uwierzyć, dziwnie mu było z myślą, że schemat wydawał się prosty, a co gorsza powtarzający się. Szukał odpowiedzi na pytania głębsze i bardziej filozoficzne — gdzie była miłość w tym wszystkim w tej grze pozorów, w uciesze i ekstazie, której każdy pragnął? — Pozwoliłabyś na to byle komu? — Każdemu kto obdarzyłby ją zainteresowaiem? Czy powinno go to martwić, a może zastanowić? — Kto to był? — spytał, zerkając na jej kostkę. Z łatwością mogła zapiąć bransoletki na kostce sama, komu pozwoliła na to? Kto ją dotknął tam, kto spiął prezenty ze sobą na właściwym miejscu? Kąciki ust mu drgały, gdy przyznała, że nie mogła zebrać myśli i on poruszył się niepewnie, nerwowo, oddech mu się spłycił; miał przy tym jakąś myśl — dziką, wulgarną, ale uciekła zaraz, gdy dotarł do niego głos przyjaciela, który znalazł się tu niewiadomo skąd i niewiadomo jak. Obrócił głową za siebie i cofał dłoń, onieśmielony i speszony, ale wyszczerzył się szeroko na jego widok.
— A masz brokat? — spytał, wbijając w niego spojrzenie; wiedział, wiedział o wszystkim, zdawał sobie sprawę — przynajmniej jeszcze przed chwilą, bo teraz oczy mu błysnęły z dziwną nadzieją; miał? Miał wróżkowi pył? Obietnicę spełnienia, ekstazy, dobrego humoru i zapomnienia? Uśmiechnął się zaraz, jakby miał to potraktować jako żart. Po tym wszystkim nie było to niczym innym jak nieśmiesznym żartem, a jednak zalążek potrzeby rozbłysł gdzieś w okolicy mostka. Może miał? — Co to za impreza bez świateł i świecidełek. — Przewrócił oczami, spoglądając na g gasnące miasto na moment, ale szybko zobaczył butelkę w jego ręce. — Takie romantyczne — zamruczał melodyjnie, spoglądając na niego z wdzięcznością, a potem spojrzał rozbawiony na siedzącą obok niego Eve. — Zaschło ci w gardle? Napijesz się? — spytał, nosząc brew prowokacyjnie. Gdyby mieli wróżkowi pył ciemność wokół mieniłaby się barwami, nawet w mroku odnaleźliby radość i szczęście. — Pierwsza klasa, nie? Tam jest Tamiza — wskazał przyjacielowi palcem, ale nim opuścił dłoń obejrzał się za sobie. Yulia? — Przyszła. Wpadłaś na wieczorny wypas? Nie oferujemy zielonej trawki, tylko blachę, smród i zimno, nigdzie indziej jednak takich rarytasów nie znajdziesz. Nie w takim towarzystwie — Uniósł brwi, uśmiechając się wymownie. Wiedział do czego piła; nie chciał tego tematu poruszać. W Londynie miał Marcela, była Yulia. W Dolinie czuł się obco i nie na miejscu, wszyscy patrzyli na nich jak na intruzów i niewiele się mylili. Miasto dawało im anonimowość, wolność i przestrzeń, której każdy z nich potrzebował. Tylko restrykcje były ogromne. Ryzyko gigantyczne. — Stęskniliśmy się za pustymi kamienicami, patrolami policji smrodem Tamizy. Dawno mnie nikt nie potraktował jak śmiecia, tęskniłem — rzucił do dziewczyny z teatralnym oburzeniem. Wyrzucili ich jak psy, ale ten ciepły kąt dano w zamian. Gorycz mieszała się z cichą wdzięcznością. Zerknął przelotnie na Eve, kiedy Yulia spytała czy nie było jej zbyt wygodnie. Ile widziała? Ile się domyślała? A może chodziło tylko o pozę, wciąż miała nogę zarzuconą na niego okrakiem. Oparł się wygodne o kolana, przykrywając jej łydkę swobodnie. — Wybieraliście się do klubu? Sami? — spytał Marcela, marszcząc brwi. — Poważnie?




ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Dach [odnośnik]16.06.24 16:09
Pokręcił głową z zawodem na słowa Jamesa, nie odejmując spojrzenia od nocnego krajobrazu miasta. Nie pomyślał, żeby spróbować załatwić pył, ale dziś i tak nie było to możliwe - nawet nie było się nad czym zastanawiać. Uśmiechnął się kącikiem ust, gdy wspomniał o imprezie bez świecidełek, choć tak naprawdę nie było mu wcale do śmiechu. Mówił, że Tonks go zajebie i Tonks naprawdę próbował to zrobić, nie powinien być zaskoczony. A jednak był. Może bardziej tym, że jednak wciąż żył.
- Całe miasto jest obstawione, mysz nie przejdzie. Ani szczur - odparł, sięgając wzrokiem dalej, ku ulicom, przez które jeszcze przed chwilą maszerowały patrole. Ewidentnie coś się działo, ale jednocześnie było za cicho, żeby uznać to za stan w istocie poważny. Może coś zwęszyli na imprezach, może kogoś. Wolał trzymać się z dala, za duże ryzyko. Zastanawiał się, czy da radę wrócić na Arenę przed świtem, czy zostanie na noc u Jima. - Byli pod klubem jazzowym, mam nadzieję, że go nie zamkną. Nawet psy tam czasem chodziły, żeby się zabawić. Widziałem Biggsa w zeszłym tygodniu, pamiętasz go? To ten, którego spotkaliśmy we wrześniu. - Pobił Marcela, zaskoczył ich, ale potem uciekli. Zmarszczył jasną brew gniewnie, ale rozpogodził się już chwilę później, gdy, balansując na kalenicy to w przód to w tył, obserwował, jak proponował alkohol Eve. - Wszystko, co najlepsze, dla waszej atmosfery - zapowiedział, wyraźnie z siebie zadowolony. - Wszystko gra, Eve? - wydawało mu się, że mamrotała jego imię, ale z pewnością do niego. Powiódł spojrzeniem za wskazaniem Jamesa, dostrzegając błysk wody Tamizy w przygaszonym mroku. Miasto było nocą jaśniejsze, kiedy byli tu mugole, teraz brakowało prądu. I ludzi zresztą też. - Chodźmy popływać w Tamizie - zaproponował, w zamyśleniu wpatrując się w rzekę, z dziwnym zamyśleniem. Jakby zapomniał, że przed chwilą mówił o obstawionym mieście, jakby nie nadeszła już zimna jesień, która czyniła tę propozycję mało komfortową i nieprzyjemną. Z roztargnieniem spojrzał przed siebie, gdy na dachu znalazła się czwarta sylwetka - powitał ją uśmiechem.
- Mamy też Mocarza - uzupełnił wyliczankę Jima. Pędzony przez nich alkohol - może trochę bardziej przez Jima, ale zawsze zaglądał mu przez ramię albo robił to, co Jim mu akurat robić kazał - napawał ich dumą, bo był to wyrób płynący prosto z serca, służący czystemu szczęściu. - Po jednym łyku znika zimno, po drugim smród, a po trzecim blacha przestaje przeszkadzać - skontrował wygłoszoną antyreklame, podobało mu się to miejsce. Dobrze czuł się na wysokościach.
- Z Doliny Godryka to była wielka wyprawa - zastanowił się, gdy Jim wyrzucił mu, że nie wziął go ze sobą. Rzeczywiście tego nie zrobił. - Co tam robiliście nocą? - wtrącił nie na temat, nigdy się nad tym nie zastanawiał. Musiało tam być strasznie nudno. Czasem wciąż zapominał, o której godzinie James musiał wstawać. - W każdym razie - tutaj można tańczyć w klubie codziennie. - Z zawadiackim uśmiechem spojrzał na Eve, bo przecież z Jimem mieszkał tu cały sierpień i połowę września. Eve od lat trzymała się z dala od stolicy. - Myślałem, że spotkamy się na miejscu. Nie wiedziałem, że urządzacie swoją prywatkę, na którą nas nie zaprosiliście - wypomniał, wciąż z uśmiechem, tym samym, z którym skierował się do Yulii, na jej pytanie bez namysłu kłaniając się w pas, z rozłożonymi po bokach jak u ptaka przed odlotem rękoma. Nie elegancko, nie jak przed damą, ukłonem scenicznym, w swojej przesadzonej karykaturze przepełnionym jednak wyćwiczoną gracją, dłoń przesunął ku niej, nisko, wyciągając ją daleko, chcąc pomóc jej wdrapać się wyżej i dołączyć do niego, w niemym zaproszeniu do tańca. Jedną nogę zsunął ze szczytu, zapierając się na niej niżej dla stabilniejszego chwytu. - Zamierzam - odparł z udawaną powagą, zadzierając głowę, by na nią spojrzeć pomimo lecących na błyszczące oczy włosów. - Maestro! Graj, muzyko! - James przecież miał skrzypce.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Dach [odnośnik]16.06.24 21:34
Uniosła lekko brew, kiedy zadrwił i spojrzał na nią w ten specyficzny sposób.
- Młodymi, starymi, niedoświadczonymi, doświadczonymi... to nie ma znaczenia. Mężczyźni i chłopcy zawsze pójdą za pięknem, skuszeni tym, co zakazane. I jesteście w tym okrutni.- odparła, mrużąc lekko oczy. Parsknęła cicho, gdy wydawał się taki pewny siebie, że nie jest na to podatny. Nie znała młodego mężczyzny bardziej podatnego na kobiece wdzięki. Kiedyś jej to nie przeszkadzało, ale teraz to bolało i odbierało pewność co do jego osoby. Może któregoś pięknego dnia to się zmieni. Jednak dziś po prostu tworzyła swoją codzienność, pozostawiając dla niego otwarte drzwi, jeśli kiedyś będzie chciał wejść do jej życia całym sobą i w tym pozostać, nie być tylko gościem stojącym w tych drzwiach.- Właśnie tak. To nie kwestia tego, że tak myślę, ale to wiem.- kącik jej ust uniósł się wyraźniej.
Patrzyła na niego, gdy i on obserwował ją. Dziś runęły wszystkie bariery, pozostawała odsłonięta, upojona jeszcze wrażeniami z lotu. Naga na duszy, gdy ciemne tęczówki mieniły się emocjami, które czuła naprawdę. Każdy gram kłamstwa zniknął, zepchnięty gdzieś daleko, bardziej na bok, niż przez ostatni rok. Rozchyliła usta, gdy próbowała nabrać powietrza w płuca, ale płytki oddech utrudniał to mocno. Delikatny uśmiech powrócił, rozpogadzając oblicze.
- Co chcesz zobaczyć? – spytała, kiedy ich spojrzenia nieprzerwanie krzyżowały się. Nie pamiętała, kiedy tak długo patrzyli na siebie. Krew wrzała już w żyłach, pozbawiała ją chęci obrony, uniemożliwiała ucieczkę przed prawdą.- Pytaj, James. Cokolwiek chcesz zobaczyć i wiedzieć.- jej głos przeszedł w szept, kuszący i zachęcający, by wykorzystał swą okazję.- Dam ci prawdę, najszczerszą prawdę.- miał ją na wyciągnięcie ręki i w potrzasku, który sam stworzył, a ona nie próbowała się wyrwać. Ten jeden raz, pozbawiona zahamowań.
Odchyliła na moment głowę, rozproszona jego bliskością i dotykiem, jakiego dziś nie spodziewała się zaznać.- Nie do końca. Tyle nie wystarczy, by zdobyć, ale to dość by wzbudzić zainteresowanie i sprawić by poczuła się wyjątkowa. To dobry grunt na więcej- wyjaśniła, bo tyle wystarczyło jej samej. Każda kobieta była inna, potrzebowały różnych rzeczy by ulec, ale nie zamierzała rozwodzić się nad tym.
Powinna spodziewać się tego pytania, że padnie po tych wszystkich słowach wypowiedzianych dziś. Uśmiech na jej ustach zmienił się, był delikatniejszy. Milczała jednak dłuższą chwilę, musząc pozbierać myśli i nie pomagał jej w tym, gdy powoli budował napięcie. Przechyliła się bliżej niego, co nie wymagało wiele od niej, kiedy sam sukcesywnie zbliżał się. Usta zetknęły się z jego policzkiem, wysoko tuż przy uchu. Delikatne westchnięcie wypadło z jej ust.- Ni-nie, pozwoliłam na to tylko jednemu młodemu mężczyźnie. Oddałam mu się cała, bo widziałam w nim więcej, bo nie był jak wszyscy.- odpowiedziała, ale jej spojrzenie poszybowało gdzieś w przestrzeń. Było coraz trudniej.- Mogę bawić się innymi dla prostej rozrywki, ale wracam tam, gdzie moje miejsce. Tam, gdzie zostawiłam serce, chociaż wiem, jak to się skończy.- złożyła krótki pocałunek na jego policzku, bliźniaczy temu, którym go przywitała. Wiedziała, że to serce zostało porzucone, czuła to po prostu całą sobą. Miała pewność po jego słowach, jakimi raczył ją przez tygodnie. Kochała bez wzajemności, kochała w najbardziej nieszczęśliwy sposób. Zamknęła na moment oczy, a palce mimowolnie zacisnęły się na jego przedramieniu. Wolniej.
Odchyliła się, by ponownie skrzyżować z nim spojrzenie, ale wszystko zadziało się szybko. Chciała odpowiedzieć mu, kto zapiął łańcuszki na swym miejscu, ale nie zdążyła. Odwróciła głowę w stronę Marcela zaskoczona jego obecnością i najwyraźniej nieświadomego, czemu przeszkodził. Przeniosła swą uwagę na Jamesa, kiedy odsunął się od niej, brutalnie odbierając swą bliskość i dotyk, zostawiając ją tak. Dopiero teraz poczuła prawdziwie chłód nocnego powietrza i zimno dachówek na których siedziała, przenikało do szpiku kości, prawie wprawiając ciało w drżenie.
Milczała, słuchając ich tylko i próbując pozbierać się w sobie, wziąć się w garść. Zatrzymać drżenie mięśni i niezaspokojone napięcie w ciele. Wygasić zwykłe fizyczne pożądanie, które teraz przeszkadzało jej, boleśnie potęgując poczucie odrzucenia. Sama była sobie winna, sprowokowała do czegoś, co nie było dla niej. Wyciągnęła rękę i dostała po łapach, jak karcony szczeniak. Uniosła wzrok na Jamesa, kiedy usłyszała jego pytanie i zobaczyła butelkę, którą dzierżył w dłoni. Czy widział to wszystko w jej oczach? To żałosne rozproszenie, jakiego nie dała rady w porę opanować. Wyciągnęła dłoń, by zamknąć ją na szyjcie butelki.
- Napiję.- odparła odrobinę drżącym głosem, ale zmusiła uśmiech do powrotu na jej usta. To zaraz minie, ostygnie w zimnie nocy i przestanie mieć znaczenie.
Słysząc pytanie Marcela, oparła na moment butelkę o dolną wargę, jakby w wahaniu, ale później przechyliła ją, czując, jak mocarz wypełnia usta i spływa gardłem. Palił tak, jak zawsze, prawie dusił swą mocą, ale teraz chyba tego potrzebowała. Braku powietrza, odcięcia na parę sekund.- Okropny, jak zawsze.- rzuciła już lżejszym tonem, komentując alkohol, ale grymas na jej ustach tylko to potwierdzał.- Nigdy nie przywyknę do mocy tego waszego trunku.- dodała i oddała Jamesowi butelkę.
Przeniosła spojrzenie na Sallowa, badawczo prześlizgnęła wzrokiem po jego sylwetce.
- Jak nigdy.- odpowiedziała, obdarzając go lekkim uśmiechem i puściła oczko do niego. Korzystała z poczucia swobody, które powracało, przebijając się przez pierwszy szok i zmieszanie.
Odwróciła głowę, kiedy przyciągnął ją jakże znajomy głos, który wywołał znów szeroki uśmiech. Wprawił w radość pogubione serce, będąc balsamem dla duszy. Odnalazła ją wzrokiem, słuchając jej wymiany zdań z Jamesem.
- Łatwo zatęsknić za serdecznością i gościnnością stolicy, wobec takich jak my.- rzuciła ironicznie, przechylając się, by przedramieniem oprzeć się o bark Jima. Spojrzenie miała jednak utkwione w Yulii. Kącik ust uniósł się mocniej, a zadziorność osiadła w ciemnych oczach i uśmiechu. Nie widziała jej wyrazu, mrok nocy skutecznie odbierał jej ten detal, ale znała ten ton.
- Ciebie również, Yulio. Tęskniłam, gdzie się zaszyłaś ostatnio? – spytała, przygryzając zaraz lekko wargę, by może trochę ukryć rozbawienie i chyba przyłapanie na gorącym uczynku, któremu dziewczyna dała wydźwięk chwilę później.- Wcześniej było wygodniej, ale teraz...- udała, że się zastanawia. Przesunęła się, zabierając nogę i poprawiając spódnicę.
- Masz jakieś nowe warte odwiedzenia miejsca? – spytała zaraz, ciekawa czy dziewczyna zrozumie, co miała na myśli. Chciała wiedzieć, gdzie mogą się zabawić, gdzie znajdą towarzystwo, które dostarczy im rozrywki za dzień, może dwa.
Przeniosła wzrok na Marcela, kiedy Jim i Yulia zwrócili uwagę na klub jazzowy do którego ta dwójka miała się wybrać. Uniosła lekko brew, gdy wspomniał, że tutaj można było tańczyć codziennie. Brzmiało kusząco i było chyba odpowiedzią na pytanie, które zadała Yulii. To były miejsca, które chciała odwiedzić, wszystkie po kolei.
- Nie kuś.- rzuciła, jak ostrzeżenie, bo mógł jeszcze tego pożałować. Zerknęła na Jamesa, słysząc o urządzonej prywatce, ale zostawiła mu ewentualne tłumaczenie się z tego. Obserwowała, jak Marcel zaprasza do tańca Yulię i powróciła wzrokiem na Jima, ciekawa co im zagra i czy cokolwiek.


Learn your place in someone's life,

so you don't overplay your part

Eve Doe
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Dach - Page 2 74cbcdc4b11ab33c3ec9a669efa5b6c69e202914
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9651-eve-doe https://www.morsmordre.net/t9728-raven https://www.morsmordre.net/t12284-eve-doe#377725 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t10225-skrytka-bankowa-nr-2211#311456 https://www.morsmordre.net/t9729-e-doe
Re: Dach [odnośnik]19.06.24 20:32
Wieczorny wypas brzmi dobrze. Ale uważaj, mogę cię strzelić brzozową witką po dupie jeśli będziesz za mocno brykał, Jimmy – odparła z uśmiechem niewiniątka, wygodnie trzymając się bezpiecznej strefy kozich metafor. Nie zamierzała sięgać po więcej informacji, po prawdzie – niespecjalnie ją to interesowało. Liczyło się tylko to, że znów byli blisko, na wyciągnięcie ręki, a nie w jakiejś opuszczonej przez Merlina i panią fortunę dziurze.
Uniosła brwi w wyrazie pełnym uprzejmej zadumy gdy Marcel zaczął mówić o Mocarzu, przytknęła palce do policzka, na wzór wielkiej myślicielki, którą widziała w którejś z ksiąg z domowej biblioteczki. Daleko jej jednak było do takowej, zatem efekt wypadł bardziej komicznie niż poważnie.
Zatem dwa łyki Mocarza przed każdą wizytą w twoim wagonie – podsumowała ze złośliwym błyskiem w oku i odgarnęła włosy z ramion na plecy – chyba, że w końcu posprzątasz.
Przeszła się wzdłuż prostej krawędzi dachu, raz po raz spoglądając z ciekawością w otchłań mroku rozpościerającą się poniżej. Ciekawe czy przeżyłaby upadek. Ciekawe co było na dole i czy w ogóle coś było. Noc zdawała się pochłaniać ciemne zakamarki ulic, czyniąc z nich bezdenne dziury, które w wyobraźni Yulii prowadziły do odmiennych światów. Kto wie, może gdyby rzuciła się z tego dachu, to rozpościerająca się w dole pustka zaprowadziłaby ją na zielone pastwiska wuja? Do przeszłości, do hodowli? Przez chwilę karmiła się tą myślą, uczepiła się jej tylko po to, by zaraz odpuścić, jak kot bawiący się zdobyczą.
Obróciła się po paru krokach; spódnica przecięła powietrze z furkotem, a Yulia oparła się barkiem o murowany komin.
Tu i tam – odparła wzruszając ramieniem. Było wiele miejsc w których szukała ostatnimi czasy kłopotów, ale te historie chciała przeznaczyć na inną okazję i inny czas. Może gdyby się wyrwały gdzieś razem, gdzieś w gwar miasta, do teoretycznie-ale-jednak-nie-zamkniętego klubu w dokach…
Uśmiechnęła się pod nosem, słysząc kolejny komentarz Eve. Czy to był znak, że między nimi było już lepiej? Że znaleźli drogę do porozumienia? Chciała wierzyć, że tak, ale tego także nie dowie się tu i teraz, próba rozgrzebania tej sprawy raczej nie skończyłaby się zbyt dobrze, o nieporozumienie było łatwo. Babski wypad wydawał się zatem bardziej niż konieczny, trzeba było nadrobić plotki i uzupełnić luki historii. Każda rozłąka z Eve, nawet trwająca ledwie parę dni, wydawała jej się zbyt długa.
Nawet parę – odparła z pomrukiem zadowolenia i aż pożałowała, że Eve zapewne nie jest w stanie dostrzec jej miny; od razu wyczytałaby z niej wszystko – sporządziłam sobie specjalną listę, zabiorę cię w każde jedno. Powiedz tylko kiedy – dodała ciepło, ze zrozumieniem. Teraz Eve nie dbała już tylko o siebie, na świecie pojawiła się przecież istota kompletnie od niej zależna. I choć dla Yulii malutka córka Eve i Jima wygląda jak pomarszczona rodzynka, tak starała się nigdy nie powiedzieć tego na głos.
Na pytanie o klub nie zdążyła odpowiedzieć, ubiegł ją Marcel i to w sumie nie pozostawiało nic więcej do dopowiedzenia, a samo spotkanie przepłynęło w kolejną scenę. Yulia parsknęła pod nosem widząc ukłon akrobaty, ale był to wyraz sympatii i rozbawienia, nie złośliwości. Bez wahania wyciągnęła rękę i pochwyciła pewnie dłoń Marcela – w kwestii wdrapywania się w miejsca niedostępne dla zwykłych śmiertelników ufała mu jak nikomu innemu – podciągnęła się. W szczelinie pomiędzy dachami wciąż rozlewała się jedynie ciemność, ale poprzednie rozważania uleciały razem z wiatrem.
Stanęła na kolejnym dachu pewnie, choć od razu poczuła napięcie mięśni, gdy ciało próbowało utrzymać odpowiedni balans. Uścisk znajomej dłoni studził myśli, obecność przyjaciela rozpędzała szare chmury potencjalnej nudy; nie była akrobatką ani rozciągniętą do granic możliwości gimnastyczką, ale mimo tego, każde takie wyzwanie witała z błyskiem w oku i zadziornym półuśmiechem, gotowa w imię dobrej zabawy poświęcić o wiele więcej niż przeciętny zjadacz chleba.
Zagraj w szybkie tempo – rzuciła zaczepnie w stronę Jima, spojrzeniem jednak nie uciekając od akrobaty – Marcel lubi wyzwania – dodała niewinnym tonem, jak zwykle w takiej sytuacji będąc pewną tylko jednego: cokolwiek się stanie, będą się dobrze bawić do samego końca.


I wasn't born a freak
I was born who I am
the circus came later


Yulia Dyatlova
Yulia Dyatlova
Zawód : złodziejka, kombinatorka
Wiek : 19/20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
I've got a million things that I can say to you
But that doesn't mean that I'm going to
OPCM : 6 +3
UROKI : 6 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 26
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12388-yulia-dyatlova#381321 https://www.morsmordre.net/t12392-ekler#381423 https://www.morsmordre.net/t12465-yulia-dyatlova#383531 https://www.morsmordre.net/f473-port-of-london-ulica-zapomnianych-corek-12-8 https://www.morsmordre.net/t12393-skrytka-bankowa-nr-2650#381424 https://www.morsmordre.net/t12394-yulia-dyatlova#381427
Re: Dach [odnośnik]20.06.24 16:06
Przyglądał jej się uważnie, gdy tak nisko ich oceniała; ich, wszystkich mężczyzn, jakby byli bezwolnymi marionetkami, którymi one szarpią, kiedy i jak im się tylko podoba. Uniósł brew drwiąco, w naturalnym odruchu obronym gotów zaprzeczyć, że nie byli wcale tacy prości, tacy łatwi, ślepo idący za pięknem — obrona przed zarzutami i brakiem wiary szła naturalnie. Miała rację, ale nie miał w sobie na tyle autorefleksji by się nad tym zastanowić poważnie; nie wierzył, że zdolna byłaby nim tak manipulować, choć zasiała w nim ziarno niepewności — czy może jednak? Była pieką kobietą, ale nieobiektywnie nie wierzył, że mogłaby czarem na nim wszystko wymóc. Gdyby tak jednak było przez aby tan czas, przeszło sześć miesięcy utarczek i niezgodności sprawiłaby, że jadłby jej z ręki, nie próbowała.
— Przechwałki — skontrował nieco prowokacyjnie, unosząc też drugą brew i uśmiechnął się cwano. To jeszcze trwało, nie przestawał. Mówiła, że teraz byłaby gotowa mu powiedzieć wszystko, co chciał wiedzieć, pokiwał głową z potwierdzeniem — wiedział o tym. A jednak nie umiałby jej wykorzystać w taki sposób, zrobić tego teraz, bo chciał tej szczerości i bez tego. Bez wrednych zagrywek. Nie był wyrachowanym draniem, nie katowałby jej teraz by coś osiągnąć, choć nie do końca wiedział dlaczego to w ogóle zrobił, nie działał z rozmysłem, dłonie same odnalazły drogę, trochę jakby nie był tego świadom, a już na pewno nie zdawał sobie sprawy z tego, co wydarzy się dalej. Patrzył na nią by odczytać jej emocje, by znaleźć w niej prawdę, by zrozumieć, czy to było coś czego chciała i coś co dopełniłoby tej chwili; by mogła być szczęśliwa. Zostawiła mu serce — to o nim mówiła, to jemu się oddała. Nie był bez wątpliwości, sprawy z tamtym chłopakiem go już nie zajmowały i nie martwiły, ale nie zapomniał o tym.
— Jakie to uczucie? — spytał w końcu, podchwyciwszy jej słowa; słowa, z którymi sam nie wiedział jak się czuł, gdy przyznała, że lubiła bawić się mężczyznami. Nigdy sobie tego nie próbował uświadomić, wyobrazić jej takiej — wyzwolonej i igrającej z obcymi dla rozrywki. Czy to było okrutne? Podłe? Czy powinien być wściekły, że w ogóle preferowała takie zabawy? Byłby. Rok wcześniej wściekłby się za samo przypuszczenie, że spoglądała na innych, nie mówiąc już o tym, że nęciła ich świadomie, niezależnie czy powodem była chęć zabawy czy głęboka potrzeba, której nie zaspokajał. Wpadłby w furię, byłaby jej ofiarą. Nie powinna tego robić, nie powinna nawet o tym myśleć. o sobie myślała? Ale teraz patrzył na nią tak, jakby poznawał ją dopiero tu, dziś, na tym dachu, niepewny na ile mówiła poważnie i na ile to było poważne dla niego, czy igrała z nim, czy dawała coś do zrozumienia? Zmarszczył brwi. — Bawić się kimś dla zabawy. — Dokończył zaraz, przypomniawszy sobie o własnych rozterkach. Nigdy nie myślał o tym w taki sposób. Nigdy nie myślał, że mógłby to robić, nie przyszłoby mu nawet do głowy — czym było w ogóle bawienie się kimś? Przyglądał jej się trochę jakby przyznała się do brutalnej zbrodni, ale nie umiał tego potępić; postąpił podle i okrutnie i zrobił to z zupełnie innych powodów. Nie był z tego dumny, ale łatwiej mu było zrozumieć w tym siebie niż ją. — Pokaż mi to. Chcę to zobaczyć — to o czym mówiła, o zabawie cudzym kosztem, o tym jak mamiła innych dla zabawy. Chciał wiedzieć, czy coś poczuje, czy zrobi to na nim jakieś wrażenie, czy wywoła jakiekolwiek emocje. Teraz jakiś dziwny chaos eksplodował w jego głowie, nie wiedział co myśleć, co czuć, jak się odnieść do jej słów. Brzmiała jak ktoś kogo zupełnie nie znał. Jak wiele przegapił przez te dwa lata, jak wiele się zmieniło? Zrodziła w nim też jakąś dziwną ciekawość, zaintrygowanie. Był w innym miejscu niż rok temu, jak zachowałby się dziś? Ale zaraz musiał się otrząsnąć z tych wszystkich myśli; z budzących się emocji. Patrzył z nadzieją na Marcela z rękami już przy sobie, liczył, że nie przyszedł z pustymi rękami, ale nie odpowiedział mu z zawodem. Wzruszył ramionami, nic się nie stało — dobrze, że był, że przyszedł. Teraz znów miał go pod ręką, blisko, praktycznie na zawołanie. Uśmiechnął się do niego półgębkiem.
— Kiedyś otworzymy własny. Podziemny klub jazzowy — sprostował, spoglądając na Londyn. Słowa były lotne, blachę, nie myślał o ich ani w kategorii planów ani marzeń, ale brzmiało to tak beztrosko i prawdopodobnie. Jakby mieli własny klub mogliby tańczyć bez ustanku. Bawić się, polewać ich własny alkohol, słuchać wyśmienitej muzyki. — Ty i ja — zwrócił się do Marcela; Eve trudno było brać pod uwagę w męskich planach, nawet jeśli były nimi tylko dzisiaj. — Właścicielami najlepszego klubu tanecznego w mieście. Mocarz w szklanych gablotach za barem. Klub tajemy, do którego można dotrzeć tylko dzięki poczcie pantoflowej. Urosłyby wokół tego legendy. — Zaśmiał się, za chwilę kiwając głową. — Biggs nie wyglądał na wytrawnego tancerza, pił, szukał guza, czy jednak próbował się rozluźnić? — spytał go, unosząc brew. To był typ człowieka, którego nie chciał więcej spotkać, wolał go unikać. I nie podobało mu się, że Marcel się na niego natknął. A potem powrócił wzrokiem do miasta. — Jasne — zgodził się za siebie i Eve Popatrzył na nią, ale nie czekał na jej odpowiedź; co prawda wolała iść tańczyć, ale nocna kąpiel nie wydawała się gorszym pomysłem. — Tam gdzie zawsze? — wrócił wzrokiem do Marcela, kąciki ust mu drgnęły. Nawet mu do głowy nie przyszło, że mogliby się natknąć na nocny patrol, chociaż przecież z tyłu głowy od miesięcy miał godzin policyjną. Kiedy spytał, co robili w Dolinie Godryka nocą westchnął ciężko i rozdymał policzki na chwilę. Spali, on spał przynajmniej, zmęczony po całym dniu pracy, a Eve swojego czasu włóczyła się po mieścinie, ale nie odpowiedział, nie wracali już do tego.
— Co? Jaki okropny! — oburzył się i spojrzał na czarownicę, a potem obrócił się do Marcela, jakby zamierzał mu się poskarżyć. — Nie wiesz co dobre, kompletnie się ni znasz na dobrym alkoholu — burknął z niezadowoleniem i przytknął butelkę do ust, upił dwa spore łyki. Alkohol rzeczywiście palił w gardło, miał ochotę oddać już butelkę, podać dalej, ale kiedy Yulia pojawiła się na dachu zrobił kolejne dwa łapczywe łyki i wystawił rękę z butelką za siebie, by mogła odebrać od niego alkohol. Stanęła jednak za nimi, więc włożył go z powrotem Eve do rąk.
— A może lubię tak. Gdzie masz tą witkę, zgubiłaś po drodze na górę, pastuszku? — Uniósł brew zerkając za siebie. – Idziemy się kąpać w Tamizie. Mam nadzieję, że masz na sobie strój do kąpieli, jak nie to... cóż. Życie — wzruszył ramionami niemalże bezradnie i posłał jej drwiący uśmiech. — Wysłałem pozłacane zaproszenia, nie dotarły? — Zerknął z boku na Marcela i sięgnął po skrzypce, przez chwilę z powątpiewaniem przyglądając się dwójce na kalenicy. Jakie było prawdopodobieństwo, ze się zwalą z tego dachu? Z jednej strony olbrzymie, z drugiej Marcel robił to na co gdzie, nie wierzył, że nawet gdyby Yulii powinęła się noga pozwoliłby jej spaść.
— Dobra, jak chcecie — rzucił od niechcenia, jakby niewzruszony wyzwaniem i spojrzał na Eve. — Zakładamy się, że Yulia spadnie? — spytał wcale nie cicho. Uśmiechnął się zachęcająco do czarownicy i ułożył skrzypce pod brodą na obojczyku. Przez chwilę myślał, ale nie nad melodią, tych spływało do niego milion, zastanawiał się, czy i czemu mógł dziś podołać. Wpierw więc zupełnie na sucho, bez smyczka przemknął palcami po szyjce, przyciskając odpowiednie struny, w głowie słysząc dźwięki, których instrument jeszcze nie wydawał. A potem opartą stopą o krawędź gzymsu z rynną zaczął wybijać żwawy rytm. — Uwaga, raz, dwa, trzy — zapowiedział i zaczął grać, utwór, który Marcel dobrze znał, przygrywany był nie w klubach, ale wiejskich potańcówkach i portowych pubach. Wolałby mieć ich przed sobą, podziwiać akrobacje, ale pozostawała nadzieja, że Eve będzie relacjonować to na bieżąco.

| S(w)allowtail Jig



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Dach [odnośnik]22.06.24 0:48
- Co to za tajemne miejsca? - spytał, spoglądając to na Eve, to na Yulię, jeśli były interesujące też był ich ciekaw - nie chciały przecież dochować tych tajemnic w sekrecie, jeśli tak wprost rozmawiały o nich przy nich.
Roześmiał się, a oczy mu błysnęły na marzenia snute przez Jima, własny klub taneczny brzmiał bajecznie, jak w pięknej opowieści, nigdy nie musiałby z niego wychodzić. Nie nadawał się do prowadzenia interesu, każdy to wiedział, ale wizja siebie jako gospodarza podobnego miejsca objawiła się przed nim jak beztroska przyszłość niemająca wiele wspólnego ze świadomością wiążących się z tym obowiązków.
- Najgłośniejsza muzyka w mieście. Grałaby do samego rana - zawtórował mu bez zawahania. - Między gośćmi latałyby elfy, a pył z ich skrzydeł tańczyłby razem z sukienkami najpiękniejszych dziewcząt. Nad ranem robiłoby się duszno i parno. Śpiewałaby u nas sama Celestyna, a nasi przyjaciele piliby Mocarza za darmo. - Rozmarzony uśmiech na jego twarzy zdradzał, że w tej chwili, w tym momencie, mógłby w to uwierzyć, nawet jeśli wspomnienie Biggsa sprowadziło go na ziemię, pokręcił głową. - Szukał szczęścia, nie guza. Zaczepiał dziewczyny, które przyszły z koleżankami. - Po części to dobrze, bo nie szukał jego, po części nie mógł przestać myśleć o tej, z którą Biggs stamtąd wyszedł.
- Tam, gdzie zawsze - przytaknął od razu. - Ale musimy przejść dookoła, żeby ominąć patrole. Może metrem - zastanowił się, skoro widać było ich na powierzchni, to dziury musiały być wolne. Problem z nimi był taki, że znacznie trudniej trudniej było z nich uciec.
- Okropny?! - spytał Eve, synchronicznie z oburzonym Jimem, jak ich Mocarz mógł być okropny? Wkładali w niego całe serce, to najlepszy alkohol, jaki mieli. Fakt, że porównanie mieli niewielkie, a bimber często wychodził mocniejszy, niż dało się wypić bez skrzywienia ust, niczemu przecież nie przeczył. Robili go sami, żeby obdarzyć szczęściem ich wszystkich. Bezradnie rozłożył ręce, wychwytując na sobie spojrzenie przyjaciela, wobec tej niewdzięczności pozostała im tylko bezradność. - Serio? - Ściągnął brew, przenosząc wzrok na Yulię. - Sprzątałem niedawno - rzucił, trochę od niechcenia, chociaż to nie była prawda. Robił to rzadko, tak jak rzadko odkładał rzeczy na miejsce, nigdy też nie sprzątał od razu, przez co brud roznosił się szybko, ale zdarzało mu się obiecywać sobie i innym, że od jutra będzie inaczej. Poza nim samym w mityczne jutro wierzyło już niewielu. - No i Jim się wyprowadził - usprawiedliwił się po chwili, uśmiechając się w jego kierunku, tak jakby to on mógł być źródłem smrodu na Arenie. I patrzył na niego dalej, z tym samym uśmiechem, kiedy proponował Yulii kąpiel, po chwili dopiero odnajdując twarz jej samej. - Musiały się zgubić - zaproszenia, nie wyglądał na urażonego.
Nie spodziewał się po przyjaciółce niczego innego, jak tylko przyjęcia zaproszenia, dłoń ścisnęła jej dłoń mocno, na zapartym kolanie wciągając ją na szczyt szczytów, skąd rozciągał się tak daleki, malowniczy widok na wymarłe miasto - lubił jego nocny krajobraz i lubił podziwiać go z tej perspektywy. Chochliczy uśmiech wciąż znaczył usta, spojrzenie błyszczących źrenic pozostało utkwione w spojrzeniu, gdy wyrzekła życzenie. W istocie powolna muzyka nudziła go strasznie, a wyzwaniom, w szczególności rzuconym w ten sposób, nie odmawiał nigdy. James zapowiedział melodię wybitym rytmem, zerknął na niego na krótko - skubany potraktował jej życzenie bardzo... dosłownie, uśmiech tylko się pogłębił. Zignorował zakłady, wiedząc, że nie pozwoli Yulii upaść. Zgiął nogi kilka razy, wpierw wolniej, wyczuwając balans, chwytając równowagę, potem podskoczył raz, drugi, w rytm muzyki skrzypiec, zerwał się do tej melodii w końcu, jednym susem, krokiem wspartym o skos, przemykając na jej drugą stronę - nie wypuścił z uścisku jej dłoni, zmuszając ją do półobrotu, rękę trzymał jednak przed sobą mocnym chwytem, którym zamierzał - w razie potrzeby - dać jej oparcie. Yulia poruszała się lekko, był pewien, że sobie poradzi. W coraz śmielszych podskokach pociągnął ją za sobą, przesuwając się wraz z nią bliżej środka dachu, raz czy dwa stopa prześlizgnęła się zamiast wylądować lekko, ale nie zważał na to wcale, bo ciało odnajdywało balans. Wzmocnił uścisk, nim okręcił ją wokół jej osi, raz w jedną, raz w drugą stronę, trzymając ją dostatecznie mocno, by sama równowagi szukać nie musiała - wolne ramię wisiało w powietrzu bez ruchu, gotowe ją pochwycić - pochwyciło, gdy ją na nie zepchnął, z zamiarem przerzucenia jej na kalenicę po przeciwnej stronie siebie.

1 - I uczynił to z taką gracją, jakby ćwiczył to od tygodni;
2 - I pociągnął ją nieco zbyt mocno, przez co musiała przepaść przez kalenicę, a kilka chybotliwych kroków pozwoliło mu przejść dalej, odnajdując równowagę, dzięki czemu pochwycił ją lekko po drugiej stronie i wciągnął z powrotem na szczyt;
3 - I nie odnalazł równowagi, stopa prześlizgnęła mu się po skosie, gdy stopy Yulii ponownie dotknęły dachu, spadł sam, kilka kroków, a szukając równowagi wykonał obrót, który sprawił wrażenie celowej, choć karykaturalnej figury;
4 - I nie odnalazł równowagi, stopa prześlizgnęła się po skosie, a on ze śmiechem wpadł na Yulię, zapierając się nogami okrakiem po obu bokach kalenicy, chroniąc przed upadkiem ich oboje;
5 - I pociągnął Yulię zbyt daleko, przez co nie mogła odnaleźć stopami oparcia na dachu i musiała ześlizgnąć się na drugą stronę - w rozpaczliwej próbie pochwycenia jej ześlizgnął się i on, nie wypuszczając jej ręki z uścisku, dzięki czemu oboje uratowali siebie, wisząc po przeciwnych stronach dachu;
6 - I stopa ześlizgnęła się na skos, gdy trzymał ją w powietrzu, opadł na dach, nie wypuszczając jej z ramion, a oboje ześlizgnęli się w kierunku Eve i Jamesa.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Dach [odnośnik]22.06.24 0:48
The member 'Marcelius Sallow' has done the following action : Rzut kością


'k6' : 6
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Dach - Page 2 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Dach [odnośnik]11.07.24 23:22
Spojrzała ku niemu, prześlizgnęła wzrokiem po jego twarzy, gdy tak uważnie jej się przyglądał. Czuła, jak znika jej pewność siebie, powoli rozpada się swoboda i żartobliwość z którą podchodziła do tematu. Potęgowane zmieszanie w końcu sprawiło, że zaczęła walczyć ze spuszczeniem wzroku, nabraniem dystansu.- Nie bierz tego do siebie.- szepnęła, nie wiedząc, co może mu powiedzieć innego. Popełniła błąd i poczuła to teraz w całej okazałości. Poruszyła lekko barkami, jakby chciała wzruszyć ramionami, ale rozmyśliła się w trakcie.
- W sumie tak.- odparła, wycofując się z wcześniejszej pewności i zadziorności.- Przepraszam, zapomniałam się po prostu.- dodała, palce mocniej zaciskając na jego przedramieniu, by zatrzymać go w tym, co robił. Zapomniała się, zaczynając zgrywać i mówić głupoty, będąc gdzieś na granicy żartobliwości. Nie powinna, wiedziała przecież. Dał jej wiele razy do zrozumienia, że jej humor go nie bawił, że żarty nie trafiały na dogodny grunt. Nie był Ianem ani Connorem z którymi mogła się bawić, nie był Nikolą, który po prostu ją rozumiał i akceptował. Miała uważać na słowa, wiedziała przecież. Kąsała w żartach, ale on nie chciał jej w tym towarzyszyć, odpowiadać zaczepką na zaczepkę. Przygryzła lekko wargę, jeszcze przez chwilę będąc rozproszona.
Skrzyżowała z nim spojrzenie, gdy padło pytanie, którego nie spodziewała się w całości swojej wypowiedzi. Wobec wszystkiego, co powiedziała dotąd, złapał ją właśnie za te słowa.
Milczała dłuższą chwilę, by w końcu wzruszyć lekko ramionami.
- Znajome, przyjemne... to satysfakcja.- odparła niepewnie. Czuła się, jakby weszła na grząski teren, a może lód, który już teraz pękał pod każdym jej krokiem? Wzięła głębszy oddech, gdy przyjemność chwili zastąpiło napięcie, stres zalewający ciało.- Jestem tancerką i złodziejką, pamiętasz jeszcze o tym? – spytała ostrożnie, gdy powtórzył jej słowa. Bawić się kimś. Tego uczono ją od małego, że przebiegłością może zdziałać więcej, niż licząc na ludzką wrażliwość. Musiała wiedzieć, jak wykorzystać swoją urodę, lekkość głosu, ładny i słodki uśmiech. To zawsze była zabawa kimś, czyimś kosztem, a im więcej odnajdywała w tym rozrywki tym stawało się łatwiejsze. Zrozumiała to dość dawno temu, by porzucić moralne rozterki takich działań. Z czasem robiła to nawet bez konkretnego celu, a bardziej dla zajęcia czasu, niekiedy skupienia myśli na czymś barwniejszym, niż ponura codzienność. Pokręciła powoli głowa, kiedy chciał to zobaczyć.
- Nie.- odparła od razu, mrużąc na moment oczy. Nigdy nie chciała bawić się nim, a zawsze z nim, póki był jej towarzyszem w życiu, kompanem do zabawy, partnerem w codzienności. Dziś nie wiedziała kim był, gdzie powinna widzieć go w swoim życiu. Nadal jednak nie zamierzała igrać z nim dla swojej satysfakcji, mając w pamięci, jakimi uczuciami dawniej do obdarzała, a których przestawała być już pewna.
Prawie odetchnęła z ulgą, kiedy ich rozmowa została przerwana. Przysłuchiwała się z lekkim uśmieszkiem, gdy chłopaki snuli plany o swoim lokalu. Nierealne marzenia, które nimi tylko pozostaną, ale przyjemnie było słuchać, jak tworzą swe plany.
Zerknęła na Jamesa, kiedy zgodził się za nich oboje, ale kiwnęła mu głową, gdy spojrzał na nią. Kąpiel czy tańce, obie opcje brzmiały tak samo dobrze. Bez znaczenia dla niej było, gdzie pójdą finalnie, byleby czymś się zająć.
Parsknęła, kiedy obaj oburzyli się na jej słowa.
- No już, już. Nie jest okropny, ale strasznie pali. Poproszę o trochę zrozumienia, mam dłuższą przerwę od alkoholu w przeciwieństwie do was.- westchnęła i lekko wydęła usta, by zaraz uśmiechnąć się delikatnie. Spojrzała w dół, kiedy znów dostała butelkę mocarza w dłonie, ale nie piła już.
Odwróciła głowę w kierunku Yulii, gdy dziewczyna skutecznie przyciągnęła całą jej uwagę.
- Z Toba... kiedy tylko chcesz.- uśmiech na jej ustach stał się bardziej zadziorny. Chociaż jej słowa zdradzały gotowość, by iść nawet teraz, tak nie wątpiła, że obie zdają sobie sprawę, że to nie jest aż takie proste. Codzienność dyktowała maleńka Djilia, która potrzebowała jej. Była jednak pewna, że znajdą na to rozwiązanie, a raczej ona znajdzie.
Obserwowała, jak James układa znów skrzypce, a ta dwójka wyżej przygotowuje się do popisów na dachu. Taniec na takim parkiecie to był wyjątkowo zły pomysł, ale rozumiała kuszące okoliczności, by się po wydurniać.
- Nie mów tak nawet.- szepnęła do Jima. Nie chciała, by Yulii stała się krzywda, by przez chwilę nieuwagi stało się coś złego. W sumie nie chciała krzywdy obojga.
Zadarła znów głowę, by spojrzeć z uwagą na bawiącą się parę. Marcel potrafił wywijać, nawet w takich okolicznościach i nie dało mu się tego odebrać. Kącik jej ust uniósł się w namiastce uśmiechu, ale szybko spełzł z ust, kiedy zobaczyła, jak noga chłopaka omsknęła się zwiastując tragedię.
- Szlag.- syknęła, bo stroma powierzchnia nie mogła pomóc żadnemu z ich czwórki. Dłoń w przedziwnym odruchu oparła na ramieniu Jima, by zwrócić jego uwagę i by przestał grać.
- Wiej, już!- rzuciła do Jamesa, nie spoglądając nawet w jego kierunku. Popchnęła go lekko, samej nieco odbijając się od niego. To spotkanie na dachu, nie miało kończyć się w ten sposób.


3 - Zwinnie niczym kocica, umknęłam na bok, byle dalej od zsuwającego się Marcela
2 - Do kocicy mi jednak daleko, poślizgnęłam się ledwie po dwóch krokach. Wyrżnęłam kolanem i zsunęłam się trochę niżej, raniąc nogę i wolną dłoń. Butelke Mocarza unosząc wyżej, by nie pobić jej. Bezpiecznie, ale Ała...
1 - Tym razem kocica ze mnie żadna, bo luźna dachówka uciekła mi spod nogi i nie umknęłam w bok, a zsunęłam się kawałek w dół, obijając tyłek i raniąc dłonie. Butelka Mocarza poleciała dalej, roztrzaskując się na chodniku


Learn your place in someone's life,

so you don't overplay your part

Eve Doe
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Dach - Page 2 74cbcdc4b11ab33c3ec9a669efa5b6c69e202914
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9651-eve-doe https://www.morsmordre.net/t9728-raven https://www.morsmordre.net/t12284-eve-doe#377725 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t10225-skrytka-bankowa-nr-2211#311456 https://www.morsmordre.net/t9729-e-doe
Re: Dach [odnośnik]11.07.24 23:22
The member 'Eve Doe' has done the following action : Rzut kością


'k3' : 2
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Dach - Page 2 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Dach [odnośnik]15.07.24 19:21
Yulia od niechcenia poprawiła materiał spódnicy, strzepnęła nim tak, by efektywnie zafalował na wietrze i posłała Jimowi długie spojrzenie. Gdzie zgubiła witkę? To było dobre pytanie i tylko obecność Eve powstrzymała ją od pyskatej kontry sugerującej, że zamiast witki może użyć dłoni.
Drwiący uśmiech Jima spotkał się z bliźniaczym grymasem z jej strony. Gdyby Londyn był bezpiecznym miejscem, mogłaby paradować nago po ulicy i niespecjalnie by ją to obeszło. Naoglądała się już w życiu tyle gołych dup, że każda nowa nie robiła na niej wrażenia, a jej własne ciało już dawno temu straciło dla niej rangę czegoś, co należało osłaniać i chronić. Nie miała reputacji, która na goliźnie miałaby ucierpieć, nie miała rodziny, która mogłaby ją wykląć za świecenie łydkami w knajpie. Robiła co chciała, kiedy chciała i z kim chciała.
Ułożenie warg uległo zmianie; drwina rozmyła się, pozostawiając jedynie miły uśmiech i błyszczącą w oczach prowokację. Jeśli zechce, to wykąpie się w Tamizie nawet i bez ubrań. Nie potrzebowała specjalnego zaproszenia.
Zawsze mam strój do kąpieli na sobie – odparła tajemniczo i przerzuciła włosy przez ramię. Skóry w końcu nie sposób ściągnąć. – Nie boicie się, że nurt będzie mocny? – Spojrzała to na Marcela, to na Jima; Tamiza bywała kapryśna i czasami wydawało jej się, że humory rzeki zależą od ilości puszczonych nią trupów.
Przechyliła głowę i spojrzała na Marcela spod oka, ani trochę nie wierząc w to, że na przestrzeni ostatniego miesiąca choćby pomyślał o czymś takim jak sprzątanie. Uśmiech tylko się poszerzył, rozbawienie wzięło górę, Yulia parsknęła słysząc o zaproszeniach.
Pewnie rozkradli i wymienili na wódkę. Za takie pozłacane to może i dwie butelki były – zadumała się, stukając palcem w policzek. Ona przynajmniej tak właśnie by zrobiła.
Skłoniła się wdzięcznie, dygnęła niby szlachecka debiutantka i puściła Eve oko; jeszcze znajdą czas na wycieczkę tylko we dwie, dziecko nie mogło być przecież aż taką przeszkodą. Mogło? Nie miała zielonego pojęcia, sama była ostatnią siostrą, tą najmłodszą, nie pamiętała kto się nią opiekował w najwcześniejszych latach i czy aby na pewno była to matka. Może siostry?... Ale czy to oznaczało, że Eve powinna urodzić jeszcze jedno dziecko, by starsze zajęło się młodszym? Niby było to jakieś rozwiązanie, ale chyba dość… czasochłonne. I z lekka drastyczne.
Chimera, mówiłam ci o niej – odpowiedziała w końcu Marcelowi na pytanie o tajemne miejsca; z tego wszystkiego zgubiła wątek i przypomniała sobie o tym dopiero teraz. – Cygankę przywitają tam jak swoją. No i jest jeszcze Komin, ale to kawałek stąd. – W zasadzie to nawet całkiem spory kawałek, ale zawsze pozostawała im zgrabna teleportacja albo lot na Funcie. – O nim ci nie mówiłam, nowe znalezisko. Podobno kiedyś mugole produkowali tam cegły, w środku nadal można znaleźć mnóstwo dziwnego sprzętu. Właściciel pędzi swój bimber, całkiem dobry jeśli mam być szczera. I nie siedzi się przy stolikach, tylko leży w płachtach porozciąganych we wnętrzu tego komina, prawie jak w jakichś wielkich hamakach i… – teraz usłyszała o co chciał założyć się Jim i aż podparła się pod boki – człowieku małej wiary! – rzuciła z teatralnym oburzeniem. – Nigdzie nie spadnę, Marcel mi nie da spaść. Nie dasz, prawda? – Obejrzała się na przyjaciela jakby nagle zwątpiła we wszystko i we wszystkich.
Suchy rytm zapowiedział tempo melodii; Yulia z uśmiechem cwaniaka powitała pierwsze wygrane przez Jima nuty i kompletnie zignorowała zdrowy rozsądek sugerujący, że być może szybkie tańce na dachu nie są najlepszym pomysłem. Ufała Marcelowi, znała zakres jego możliwości, ufała także sobie – w chwilach takich jak ta najgorszym co człowieka mogło dopaść było przecież zwątpienie, ten dziwny moment w którym zabawa przestaje być zabawą, kiedy podświadomie wyczekuje się błędu i próbuje mu zapobiec. Znając klasyczny scenariusz katastrofy i prowadzące ku niemu zmienne – Yulia nie myślała. Skupiała się na ruchach, na utrzymaniu balansu i wpasowaniem się w tempo, w rytm, w kolejne figury odgadywane z ruchów Marcela; to on prowadził. Krok po kroku, okrętka po okrętce, zbliżali się w stronę kalenicy, a wspinający się wzdłuż kręgosłupa dreszcz sugerował nadejście czegoś specjalnego…
…I coś specjalnego faktycznie nadeszło, ale raczej nie to czego się spodziewała. Marcel runął na dach, pociągnął ją za sobą, otaczające ją ramię w znacznej mierze zamortyzowało upadek. Yulia wyciągnęła przed siebie nogę, próbując przyhamować butem o dachówki, strzeliła spojrzeniem na boki. Oparcie? Jakiś uchwyt? Rynna może nie wytrzymać impetu uderzenia…

1 - dostrzegłam większą szparę między dachówkami, wcisnęłam tam piętę i wytraciliśmy trochę prędkości, ale nadal zmierzamy w stronę krawędzi
2 - nic nie widzę, włosy mi przeszkadzają i na domiar złego zahaczyłam o coś spódnicą. Trzask rozdartego materiału był aż nadto sugestywny
3 - próbuję złapać się dachówek, zahaczam o krawędzie palcami. W końcu znajduję szparę na tyle szeroką, że udaje mi się chwycić; opuszki pieką i bolą, zdarłam sobie skórę, ale jeśli Marcel też znajdzie uchwyt, to mamy szansę się zatrzymać :innocent:


I wasn't born a freak
I was born who I am
the circus came later


Yulia Dyatlova
Yulia Dyatlova
Zawód : złodziejka, kombinatorka
Wiek : 19/20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
I've got a million things that I can say to you
But that doesn't mean that I'm going to
OPCM : 6 +3
UROKI : 6 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 26
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12388-yulia-dyatlova#381321 https://www.morsmordre.net/t12392-ekler#381423 https://www.morsmordre.net/t12465-yulia-dyatlova#383531 https://www.morsmordre.net/f473-port-of-london-ulica-zapomnianych-corek-12-8 https://www.morsmordre.net/t12393-skrytka-bankowa-nr-2650#381424 https://www.morsmordre.net/t12394-yulia-dyatlova#381427
Re: Dach [odnośnik]15.07.24 19:21
The member 'Yulia Dyatlova' has done the following action : Rzut kością


'k3' : 3
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Dach - Page 2 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next

Dach
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach