Wydarzenia


Ekipa forum
Dach
AutorWiadomość
Dach [odnośnik]25.05.24 21:29
First topic message reminder :

Dach

Stromy i niebezpieczny przez luźne dachówki, które potrafią osunąć się spod nóg śmiałków wchodzących na dach. W kilku miejscach dość płaski i stabilny, aby dało się usiąść i obserwować świat z góry. Szczególnie upodobany przez młodych czarodziejów, którzy nie bacząc na ryzyko, odnaleźli tu dla siebie wygodne miejsce. Co odważniejsi przechodzą po dachach na sąsiednie kamienice, chociaż wszyscy wiedzą, że kwestią czasu jest, gdy komuś zabraknie szczęścia.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Dach - Page 3 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Dach [odnośnik]16.07.24 8:23
Uniósł brwi nieco, zaskoczony jej zmianą nastroju i mimiką. To dlatego, że sam starał się nie dać zdradzić ze swoimi myślami i uczuciami? Nie był tak wyrachowany, nie był tak zimny i cyniczny; nie wiedział zwyczajnie jak to odebrać po prostu. Zamrugał szybko, uświadamiając sobie, że musiał się dziwnie jej przyglądać, jeśli tak to odebrała. Parsknął w końcu śmiechem lekko, krótko.
— Jestem potwornie dotknięty twoim haniebnym, bezlitosnym podejściem do mężczyzn. Gratulacje, płeć brzydka od dziś cię za to nienawidzi — mruknął nieszczególni poważnie, walcząc ze zbierającym się w nim śmiechem. — Nie biorę — dodał zaraz, uśmiechając się lekko. Zerknął na nią uspokajająco, nie próbował jej skrytykować. Próbował ją zrozumieć. — Mhm — przytaknął, gdy wspomniała, że się zapomniała, ale nie wyglądał na przejętego tym faktem, a już tym bardziej nie niezadowolonego. — Nie — odpowiedział zgodnie z prawdą. Zarzucała mu, że zapominał zbyt łatwo, ale on wyznał jej, że trzymał się tych wspomnień kurczowo przez zbyt długi czas; żył przeszłością, wspomnieniami — tęsknił za czymś, co nigdy nie wróci, czego już nie miał i raczej nigdy nie odzyska. Ostatnie miesiące kazały mu spróbować popatrzeć do przodu, a przynajmniej rozglądać się wokół siebie. Być tu i teraz, żyć chwilą, danym momentem. Ekscytować się i czerpać z danego momentu to, co się tylko dało, bo ie mógł dłużej żyć w beznadziei i rozpaczy. — Ale wierzę, że szybko mi to przypomnisz — dodał pewnie, trochę zachęcająco. Miał dość chwytania się tego, co było — co było złe, ale co było też dobre, nie potrafił tego rozdzielić. Jeśli mieli budować coś od zera musieli od zera poznawać się jakby spotkali się raptem przed dwoma miesiącami. To nie było łatwe — łapał się na tym, że próbował ją kategoryzować, poddawać ocenie związanej z ostatnimi miesiącami. Ale nie tego chciał. Nie tego potrzebował. I nie to da mu spokój ducha. — Dlaczego nie? — Dlaczego nie chciała mu pokazać? — Nie na mnie — nie był idiotą, nie chciał być manipulowany. — Nie Marcelu — bo nigdy by nie chciał sprawić mu zawodu i cierpienia dla własnej rozrywki, nie pozwoliłby jej na to. — Na kimś obcym, na tańcach na przykład — zaproponował, wzruszając ramionami, ale czuł, że ten okręt już odpłynął, a ona nie zamierzała zmieniać zdania. Zerknął na Marcela, nie zastanawiając się nawet ile rozumiał z ich rozmowy, choć był pewien, że słysząc swoje imię musiał wytężyć słuch bardziej, podziwianie Londynu z tego miejsca nie było aż tak zajmujące. Pokiwał głową i zamruczał ze zgodą na snutą wizję wpsólngo klubu. Nierealną, ale wciąż piękną. A potem westchnął, obracając głowę ku Yulii. Jej dosadny gest wywołał na jego twarzy uśmiech, ale brak odpowiedzi zmienił go w tryumfalny wyraz zwycięzcy. Kilkukrotnie poruszył brwiami sugestywnie, drażniąc się z nią, nim obrócił głowę w kierunku przyjaciela.
— Metrem? — Zmierzył go wzrokiem ostrożnie, mówił poważnie? Wydawało mu się, że to nie jest tak daleko, ale rzucił okiem na miasto i po chwili musiał przyznać, że podróż metrem rzeczywiście wydała mu się bezpieczniejsza. — Niech będzie metrem. Mam coś, co pomoże nam się trochę ukryć — mruknął pod nosem i uśmiechnął się podstępnie. — Nie będziemy tak widoczni, Przez jakiś czas — dopóki ktoś się nie zainteresuje. — To ustalone. Idziemy się kąpać — obwieścił głośniej, odwracając się do Yulii. — My? Bać? — spytał ją z niedowierzaniem i spojrzał na przyjaciela, jakby uraziła go tym pytaniem. — My nie boimy się niczego — odparł pewnie, szczerząc się zawadiacko i popatrzył na Eve. Zapomniał o Gilly, o tym, że wymagała opieki. Zdawało mu się, że jeśli spała już z Aishą to będzie spać tak do rana. Wciąż trudno mu było przyswoić nocne obowiązki matki, zwykle wszystkie pobudki przesypiał. Przewrócił oczami, gdy tłumaczyła się z oceny Mocarza. Nie przekonywała go tym. Popatrzył na Yulię, a potem na Marcela, mrużąc oczy. Ty zdrajco przebrzydły, ty. — Spierdalaj! — fuknął na niego i popchnął go. Mógłby go zrzucić z tego dachu, ale zaniechał próby morderstwa; wiedział, że zbyt szybko by za draniem zatęsknił. Pokręcił głową zgodnie z prośbą szanownego pana rozpocząć muzyczne wyzwanie, parskając cicho kiedy dotarło do niego oburzenie Yulii. Dobrze było znowu grać, dobrze było grać to, co grało się na rodzinnych wieczorach, pod nóżkę i do tańca, coś co wpadało w ucho i służyło czemuś i komuś. Yulia chciała szybkie tempo, nie zastanawiał się więc nad tym, że z uwagi na okoliczności powinien im dać fory, dał jej tempo, którego żądała, prędko zatracając się w melodii. Nie słyszał huku uderzenia w dach. Dopiero reakcja Eve go otrzeźwiła. Krzyknęła "wiej", więc odruchowo poderwał się na nogi, stając w miejscu, gdzie ledwie zmieściłoby się półtorej męskiej stopy; gotów do tego by skoczyć przed siebie, ale kiedy się podnosił obejrzał się za zagrożeniem, jeszcze nie do końca pewien czym właściwie było — dachówką? Butem? Nie miał czasu ani na kalkulację ani na żadne przemyślenia i ocenę sytuacji, zareagował znów instynktownie, jakby nie musiał podejmować żadnych decyzji, bo ciało zadecydowało za niego. Puścił skrzypce i w półobrocie zwrócił się do lecących na niego sylwetek. Zbyt mało było czasu na przygotowanie, na cokolwiek, kiedy pojął, że naprawdę poślizgnęli się na kalenicy, że spadali, że spadali prosto na niego, spadali prosto z dachu kilkupiętrowego budynku na ulicę. Zaparł się jedną nogą, a potem drugą o niski gzymsik i wyszedł im naprzeciw, nie widząc co i jak chce osiągnąć poza tym, że próbował ich zatrzymać. Marcel trzymał Yulię, runął więc na przyjaciela, podskórnie czując, że tylko tak prędkość nie pociągnie ich w dół. Trzymaj ją, wiedział, że będzie trzymał Yulię. Nie da jej spaść. Siłą całych swoich mięśni od razu spróbował przytrzymać ich przy dachu, zapartymi, wyprostowanymi nogami jak dwoma kijami zablokować drogę dół; zacisnąć palce na jego ubraniu, ciele, na czymkolwiek, byle tylko go zatrzymać, byle tylko wyhamował; niziutki murek nie był żadną blokadą dla nich, i wtem...

1. skrzypce poleciały z dachu papa. Rzut w dobrym momencie i sztywna sylwetka pomogą się zatrzymać nim runiemy w przepaść.
2. dachówka wysunęła mi się spod stopy, wystrzeliwując jak kamień wciśnięty z procy na ulicę, a ja spadłem na dach tuż przed nimi, rozbijając nos.
3. coś poszło nie tak i rozsiewając pechową aurę spadam na przyjaciół jakoś dziwnie, wytrącając Yulię z chwytu bezpieczeństwa byśmy mogli zawisnąć nad przepaścią.




ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Dach [odnośnik]16.07.24 8:23
The member 'James Doe' has done the following action : Rzut kością


'k3' : 1
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Dach - Page 3 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Dach [odnośnik]17.07.24 20:44
Na rozmowy Eve i Jamesa początkowo nie zwracał większej uwagi. Nie stał na tyle daleko, żeby nie móc ich usłyszeć, ale nie chciał więcej wchodzić dziewczynie w drogę. Słyszał swoje imię w ustach Jima, uśmiechnął się półgębkiem, ostatecznie obracając się w ich kierunku. Czy Eve potrafiła stanąć w oku cyklonu i zrobić to tylko z kaprysu? Pokazać, że może? Wiedział, że dawniej byłaby do tego zdolna, dziś wydawała się zamknięta i niepewna siebie - mając w pamięci ostatnią zabawę nie do końca potrafił to sobie wyobrazić. Dawno jej takiej nie widział. Była już stateczną zamężną Romką, co najmniej kilka kroków przed nimi, zaakceptował to.
Roziskrzone spojrzenie błądziło od Jima do Yulii, on wyjawił podjęte plany, ona przyjęła rzucone wyzwanie z łatwością. Nie spodziewał się niczego innego, a mimo to przyglądał się jej dłuższą chwilę, z uśmiechem, myśląc o tym, że miał ochotę upić porządny łyk Mocarza. Pokręcił głową przecząco, przyznając rację Jamesowi, nie bali się niczego. Oczywiście, że nie.
- Tamiza jest starym ojcem tego miasta - wtrącił lekko, stary ojciec Thames, tak nazywali tę rzekę. Jej bożek miał swoje miejsce na niejednym murze wokół nurtu. - A najbardziej kocha swoje dzieci, które są takie jak on: biedne, brudne, zgubione i w czarnej dupie - zakończył z szelmowskim uśmiechem, nie musieli bać się rzeki, zawsze stała w kontrze do pięknej damy, z jaką utożsamiano Londyn. To nie była ładna czysta rzeka, od zawsze była pełna trupów. Mówiono, że jeśli nie złoży się z nich dostatecznej ofiary, zawalą się wiszące nad nią mosty. - Nic nam nie zrobi - zapewnił lekceważąco. - A przynajmniej nie rzeka. Tam naprawdę roi się od psów, Jim. Musimy być ostrożni, pod ziemią mamy szansę przejść - wyjaśnił swoją propozycję, to dlatego dotarł do niego, nie do klubu, zatrzymała go blokada. Yulię pewnie też. Póki teleportacja pozostawała zablokowana na terenie miasta, przemieszczanie się po nim należało do kategorii wyzwań. Lubił je, ale nie do tego stopnia, żeby odpowiedzieć za nie głową. - Co takiego masz? - zainteresował się, ciekaw nowych możliwości. - Pelerynę niewidkę? - Zaśmiał się z tego pomysłu, bo były cholernie drogie, ale dobrze wiedział, że Jim miał możliwości ją zdobyć, tą czy inną drogą.
Westchnął, kiedy wspomniała o Chimerze. Nie lubił takich miejsc, miejsc, do których nie mógł się wślizgnąć. Opowiedziała mu, dlaczego nie lubili tam Anglików, trochę rozumiał, a trochę uważał to za drogę donikąd. Jeśli zaakceptują tam Cyganów, tylko on nie będzie mógł tam wejść, źle czuł się niechciany.
- Kojarzę - Ten cały Komin. - Dziewczyny od nas tam czasem dorabiają. Na tych płachtach. - Tańczyły na nich, zawieszonych na wysokim suficie starej fabryki, zabawiając gości. Nie ciągnęło go tam, bo dziewczyny rzadziej tam przychodziły - leżąca pozycja wymuszała frywolność - a leniwa atmosfera nie sprzyjała tańcom, zwykle nudził się w bezruchu. - Nigdy nie dam ci upaść, Yulia - zadeklarował ze zdecydowaniem, z uśmiechem przyjmując jej żarliwą obronę. Znał swoje umiejętności, za cudze bezpieczeństwo odpowiadał niemal zawsze, gdy występował w duecie. Dziewczyny polegały na jego sile, a Yulia była drobna jak one.
Zaśmiał się, kiedy Jim go popchnął, żeby nie upaść zaplótł dłonie na wyciągniętych ku niemu ramionach, zawieszając się na nim na ułamek chwili, nim odnalazł równowagę. - Sam spierdalaj! - zawołał, drżący uśmiech zdradzał brak powagi, w odwecie uderzył go z barku, nie rozluźnił jednak uścisku, chcąc mieć pewność, że Jim nie straci równowagi - musiał im przecież jeszcze zagrać.
A melodia brzmiała pięknie, tak jak piękna otaczała ich noc w mieście, które kochał, naprawdę cieszył się, że znów mógł usłyszeć skrzypce Jamesa - wiedział, ile go to kosztowało, jakie wspomnienia niosły jego połamane palce. To wszystko było już tylko złym snem, koszmarem, z którego nie mogli się wybudzić, a który mógł odejść w niepamięć. Wsłuchiwał się w tę muzykę, dał się jej ponieść, być może zapominając, że okoliczności wymagały szczególnej ostrożności - prześlizgnięcie się po dachu zdawało się być kwestią czasu, a i tak go zaskoczyło.
Puścił ją jednym ramieniem, rozpaczliwie wyciągając dłoń w górę, by pod palcami odnaleźć jakiekolwiek oparcie, na próżno, dłoń starła się o szorstki dach do krwi. Drugie ramię ratunku nie szukało, mocno obejmowało Yulię, nie pozwalając, by wyślizgnęła się z tego objęcia, bo przecież nie mógł pozwolić jej upaść. Przyciągnął ją do siebie, oparcia szukając stopami - ale zawodziło wszystko, słyszał krzyk Eve, wyczekiwał gzymsu. Nie myślał, reagował instynktem, na reakcje mając ledwie ułamki chwil. Jim, skończony idioto, powiedziała wiej. Zaparł się rozpaczliwiej, ale ślizgał się dalej, Yulii udało się czegoś chwycić - zawisła nagle - on chwile po niej, dłonie przyjaciela zacisnęły się na materiale jego koszuli, gdy wytrzymał impet, z którym lecieli i uchronił go przed upadkiem - od razu wyciągnął obie nogi niżej, okrakiem zapierając się na dachówkach po dwóch stronach Jima, z ulgą wypuszczając z ust powietrze. Bez niego - byłoby po nim. Po nich, obejrzał się na Yulię w górę. Wyglądała na całą, a przynajmniej na taką, która pozostała w jednym kawalku.
- Mówiłem... że nie dam ci upaść - przypomniał, niewiele robiąc sobie z tego, że przecież to jego ratowali. Przeniósł wzrok na Jamesa, z wdzięcznością, nie minęła chwila, gdy kącik ust drgnął w górę, a skołowany grymas przybrał nieco beztroskiej wesołości - roześmiał się głośno, bo wszystko dobrze się skończyło. Prawie wszystko, bo wtem jednak rozległ się trzask, na dole, na ulicy. Coś spadło z dachu, trzask został zwieńczony ostatnim oddechem pudła rezonansowego, który nie pozostawił dużego pola na domysły. Spojrzał na Jima, na jego obie ręce, w których powinny znajdować się skrzypce - skrzypce, które poświęcił dla niego.
- Kurwa - rzucił w przestrzeń ze zdecydowanie mniejszym entuzjazmem, ciężko odrzucając głowę na twardy dach. Uderzył o niego głową raz, a potem jeszcze drugi, tak dla pewności - może coś się poprzestawia. Co on sobie myślał? Wpierw poluźnił uścisk na ciele dziewczyny, pozwalając oswobodzić się Yulii. Sam się nie poruszył, utrzymując stabilną pozycję - pomógł jej wstać jako pierwszej, wyciągając ramię w górę - potem sam chwycił się Jamesa za jego łokieć, zamierzając wstać z jego pomocą. Drugą ręką złapał się gąsiora i wychylił się mocno w przód, spoglądając na ulice pod nimi. Skrzypce kompletnie się roztrzaskały. I to przez niego. - Chodźmy na dół - rzucił smętniej, oglądając się na przyjaciół. - Może da się to jakoś... - Naprawić? Spojrzał na Jima ze zmartwieniem. Zawahał się, szukając słów przeprosin, ale żadne nie wydawały się odpowiednie.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Dach [odnośnik]25.07.24 12:21
Obserwowała, gdy zaśmiał się, rozładowując trochę atmosferę. Zastanowiła się nad tym, co mówił, a co przed chwilą zdradzało jego spojrzenie i zmieniająca się mimika. Na ile źle to interpretowała? Powinna brnąć teraz w jego humor? Nie przejmować się, nie myśleć o tym za dużo.
- Ah, jak ja sobie z tym poradzę.- odparła, próbując jednak złapać się tego żartobliwego tonu. Czuła się w tym trochę koślawo, jakoś nie na miejscu.- Myślisz, że jeszcze mogę jakoś temu zaradzić, by mnie jednak nie nienawidzili? – spytała, zmuszając kąciki ust do uniesienia się. Przypuszczała, że wiedział, jak to naprawić, chociaż czy w tej chwili było to nadal istotne? Chyba nie.
Skinęła lekko głową, kiedy przyznał, że nie brał tego do siebie. To dobrze i nic więcej nie miało chyba znaczenia. Nie chciała, by czuł się urażony, jakkolwiek dotknięty jej wygłupami. Próbowała być sobą, ale chyba nie powinna... a może jednak. Chciała być po prostu sobą, jak kiedyś i czuć się w tym akceptowana. Milczała dłuższą chwilę, gdy przyznał, że nie pamiętał. Nieprzyjemna myśl pojawiła się nagle, zmusiła by uczepić się jej na kilka zbyt długich sekund, wydających się wiecznością. Nie pamiętał? Czy naprawdę wymazał wszystko, co tyczyło się jej ze swojej pamięci? Pozbył się, by nie zajmowała mu miejsca, które mógł dać innym i ważniejszym dla niego?
Spuściła wzrok, marszcząc lekko brwi. Jednak zaraz spojrzała na niego ponownie, kiedy z taką pewnością i zachętą najwyraźniej chciał, aby mu przypomniała. Po co, cisnęło się na usta.
- Spróbuję.- odparła, nie mając pojęcia czy naprawdę powinna, ale skoro chyba chciał, to mogło mieć to jakiś sens. Może doprowadzi ich gdziekolwiek, byle daleko od tego miejsca.
Słuchała, kiedy wytłumaczył lepiej, czego właściwie oczekiwał. Nie rozumiała, dlaczego chciał obserwować, jak flirtuje z innymi, jak bawi się z nimi i może trochę nimi.
- Czemu? Czemu chcesz na to patrzeć? – spytała, nie rozumiejąc, co nim kierowało. Nie na Nim ani na Marcelu. Jasne to nie był problem, ale dalej nie pojmowała, dlaczego.- Nie zrobię tego. Kiedyś może nie obawiałabym się, może w przyszłości też nie będę, ale dziś... nie.- wyjaśniła ze spokojem. To mogła być chwila zabawy, może podkręcenie emocji, wzbudzenie trochę zazdrości, ale wszystko to wiązało się z zaufaniem i wiarą w drugą osobę, partnera. Potrzeba było relacji, która była nie do ruszenia i zachwiania, mimo wybryków. Tego nie było między nimi, a na dodatek James odrzucił nad stawem wszystko, co chciała mu zaoferować. Dlatego nie zamierzała ryzykować, by później słuchać, jaka jest zła i zdradliwa. Poruszanie się po tak grząskim gruncie, nie było wyzwaniem, ale były ryzykiem, którego teraz nie zamierzała podejmować, wiedząc, że z konsekwencjami sobie nie poradzi.
Zerknęłam ku Marcelowi, chociaż nie spodziewała się po nim żadnej reakcji. Nie wtrącał się w ich relacje, a przynajmniej jej i przy niej nigdy nic nie powiedział w tej kwestii. Dziś najwyraźniej nic nie miało się zmienić, nawet jeśli jego uwagę mogło przyciągnąć własne imię.
Przeniosła swą uwagę na Yulię, słysząc o jej stroju kąpielowym. Uniosła lekko brew, by zaraz cicho prychnąć z rozbawieniem. Usta wygięły się w uśmiechu, nieco zadziornym.
- Uważaj, bo się chłopaki potopią na widok twojego stroju.- dodała z dźwięczącym w głosie śmiechem. Byli zdecydowanie bez szans na takie widoki i to obaj, tak samo łatwi i łasi.- I byłoby szkoda.- dodała, pozornie bez przekonania. Wiedziała jednak, że Yulia zrozumie ją i pozory, które grały w słowach. Oni, cóż nie musieli. Przeskoczyła wzrokiem miedzy Yulią i Jimem, czując, że po takich słowach, chłopaki wpakowaliby się w nawet najbardziej zdradliwy nurt, byle udowodnić, że się nie boją.
Nie przysłuchiwała się planom chłopaków, jak dostaną się niezauważenie nad Tamizę, bo to było już w ich gestii, ogarnąć to jakoś. Może nie mądrze ani rozsądnie, ale jakoś.
Uśmiechnęła się szerzej, widząc dygnięcie dziewczyny. We dwie zawojują londyńskimi lokalami, gdy tylko będą miały ku temu okazję. A nie zamierzała marnować takowych, będąc znów w Londynie, chciała to wykorzystać. Skupić się na zabawie w której towarzyszkę miała mieć idealną.
- Chimera? – powtórzyła po niej, czując, że będzie idealnym lokalem dla nich dwóch. Nie tylko przez to, że z tego, co mówiła dziewczyna, zaakceptują tam nawet cygankę, ale przez sam fakt stworzenia, którego nazwę nosił klub. Po prostu idealnie.
Odwróciła głowę ku chłopakom, kiedy zaczęli się przekrzykiwać. Zignorowała słownictwo, zbyt przyzwyczajona do takowego, lecz obserwowała ich, gdy Jim popchnął Marcela.
- Ej... ej! – przechyliła się, jakby zamierzała wstać, ale zrezygnowała już po chwili, widząc, że dalej to nie idzie.- Nie spychacie się z dachu.- mruknęła, może nieco marudnie, ale jednak nie chciała, aby któregoś z nich trzeba było zdrapywać z chodnika.
Słuchała melodii, którą wygrywał James, nie spodziewając się, że tak szybko będzie to przerwane... i że będzie to ostania melodia grana na skrzypcach. Krzyknęła, samej rzucając się w bok. Nie była żadną przeszkodą, nie za wysoka, chuda i fizycznie raczej słabsza, niż silniejsza. Zostając im na drodze, byłaby pierwsza, która rąbnęłaby o chodnik kilka metrów dalej. Dwa kroki, tylko tyle zrobiła i chociaż wystarczyło, by zejść z toru ślizgu po dachówkach, to nie ocaliło ją przed rąbnięciem o dach. Ból rozszedł się od kolana, które pierwsze spotkało się z nierówną powierzchnią, przez udo, które pozdzierała zsuwając się nieco niżej. Materiał spódnicy nie był żadną ochroną przed dachówkami.
- Ał.- rzuciła pod nosem, przekręcając się, by usiąść na tyłku. Spojrzała na dłonie, w jednej dzierżyła butelkę mocarza, a druga została brzydko skaleczona przy kciuku. Westchnęła cicho, puszczając butelkę, która zsuwając się po dachu zatrzymała się w rynnie. Dźwignęła się na nogi, by ostrożnie wdrapać po dachówkach wyżej do pozostałych. Powiodła wzrokiem po Marcelu, ale był cały, trzymając Yulię, która zdążyła znaleźć pewne miejsce na chwyt. Spojrzała ku Jamesowi, dopiero po chwili zauważając brak instrumentu w dłoniach.
- Szlag.- szepnęła, odwracając się przez ramię na krawędź dachu, ale nie chcąc nawet wychylać się poza nią, by zobaczyć, co pozostało na dole. Zamknęła lekko palce na przedramieniu Jima, ale nie powiedziała nic. Skrzyżowała ich spojrzenia na moment, niepewna, jak bardzo się tym przejmie. Wiedziała, że skrzypce miały dla niego dużą wartość. Te skrzypce zwłaszcza. Puściła go z wyraźnym ociąganiem, by przejść jeszcze o dwa kroki wyżej. Wyciągnęła obie dłonie do Yulii, by pomóc jej dźwignąć się na nogi.- Dawaj do góry.- rzuciła, zerkając szybko jeszcze na chłopaków.
Skinęła na słowa Marcela, żeby poszli na dół. To było najlepsze, co mogli teraz w czwórkę zrobić. Dość nawywijali na dachu, nie warto było kusić losu dalej.
- Chodźmy.- potaknęła mu, przesuwając wzrokiem po każdym.


Learn your place in someone's life,

so you don't overplay your part

Eve Doe
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Dach - Page 3 74cbcdc4b11ab33c3ec9a669efa5b6c69e202914
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9651-eve-doe https://www.morsmordre.net/t9728-raven https://www.morsmordre.net/t12284-eve-doe#377725 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t10225-skrytka-bankowa-nr-2211#311456 https://www.morsmordre.net/t9729-e-doe
Re: Dach [odnośnik]28.07.24 20:51
Co masz? – zainteresowała się od razu. Co mogło im pomóc w ukryciu się? Każde chyba mogło rzucić na siebie kameleona, ale poruszanie się pod nim nastręczało momentami problemów. Peleryna niewidka? Ale byli we czwórkę, to musiałaby być peleryna jak dla słonia i nie wierzyła by Jim dysponował takim kawałem magicznego materiału, a co dopiero odpowiednimi kontaktami by rzeczony kawał przerobić na pelerynę.
Skrzyżowała ręce na piersi, kącik ust drgnął jej do uśmieszku.
Jasne – odparła z wyraźnym powątpieniem w głosie, choć całość prowokacji psuło wyraźnie wyczuwalne w tonie rozbawienie. Lubiła się droczyć, a prowokowanie chłopaków weszło jej w krew dawno temu, jeszcze zanim uciekła z domu. Czasami kończyło się to źle, ale jak miała nauczyć się wyczuwać granice bez kolejnych prób? Przeszłość, jakkolwiek nieprzyjemna i momentami bolesna, nie była wystarczającym czynnikiem powstrzymującym Yulię przed angażowaniem się w podobne utarczki.
Wysłuchała słów Marcela o Tamizie i uniosła krótko brwi. Rzeka im nic nie zrobi? Przez chwilę zwątpiła w to co słyszy i w cały pomysł; widywała przecież potężne prądy w Rosji, widywała je także tutaj. Z wodą nie było żartów, mogła odebrać życie po cichu i niezauważenie i tylko stali bywalcy mieli na tyle śmiałości by decydować o tym, kiedy rzeka jest groźna. Yulia sięgnęła po wspomnienia, po własne doświadczenia. Była tam już, znała tę wodę i pamiętała, że najgorzej było zawsze po ulewnych deszczach, gdy rzeka wypełniała koryto w pełni, gdy szukała drogi ucieczki. Ostatnio nie padało – przynajmniej nie ulewnie – więc Marcel chyba miał rację.
Błysnęła zębami w łobuzerskim uśmiechu w odpowiedzi na słowa Eve. Oboje chyba umieli pływać, nie?
Skoro na świecie pojawiła się mała Doe to sądzę, że mój strój na Jimie nie zrobi większego wrażenia. Co zaś się tyczy chłopca z Areny – posłała Marcelowi długie, badawcze spojrzenie – nie mogę poręczyć za jego bezpieczeństwo – dodała, niewinna jak wiosenny poranek. – Ale wiedz Marcel, że jeśli utopisz się z powodu pary cycków to zapiszę to sobie jako osobiste osiągnięcie.
Skinęła głową, potwierdzając nazwę pubu.
Purpurowa Chimera dokładnie. Dużo tam Rosjan, jest paru Czechów i Polaków, ale widziałam tam już jednego Cygana, a jak zrobię ładne oczy to mi nie odmówią – obwieściła dumnie. Może powinna zmienić robotę i przenieść się właśnie tam? Wizja polerowania kufli czy lania piwa w Chimerze przemawiała do niej o wiele bardziej niż to samo w Parszywym. No i może kucharka pozwoliłaby jej dojeść to, co nie zeszłoby na salę, na zamówienia. Yulia odpłynęła na chwilę, rozmarzyła się, a marzenia te wypełniały pierogi i ogórki kiszone.
Pójdziemy tam we dwie, a jak Marcel nauczy się już pić wódkę bez zapijania to we dwie wmówimy wszystkim, że jest z Rosji i pójdziemy wtedy we czwórkę – postanowiła, uderzając pięścią w otwartą dłoń. Coś jej się kojarzyło – aczkolwiek dość mgliście – że kwestia picia wódki na dziko być może jest już sprawą zamkniętą. Znów spojrzała na kolegę, tym razem z wyraźnym wyrazem zastanowienia. Do tej pory nieszczególnie frapowała ją kwestia Festiwalu i tamtej nocy, ale kiedy teraz sobie o tym przypomniała…
Krótka przepychanka pomiędzy chłopcami przeszła bez zainteresowania z jej strony, zbyt pochłonęła ją próba wydobycia wspomnień spod grubej warstwy nic-nie-pamiętania spowodowanego ilością wypitego wtedy alkoholu. Yulia potarła skroń w geście rezygnacji, potem dała się wciągnąć w ryzykowny taniec i finalnie przeskoczyła myślami do tego co tu i teraz.
I być może ten nagły przeskok pozwolił jej w końcu oprzytomnieć i znaleźć punkt zaczepienia. Dłoń odezwała się tępym bólem w palcach, zamrowiło ją w łokciu, gdy poczuła część własnego ciężaru, ale nim zdążyła spróbować się podciągnąć, runął na nich Jim. Yulia sapnęła głośno – przez chwilę miała wrażenie, że uszło z niej całe powietrze – i zaryzykowała spojrzenie w dół, po spadzie dachu. Niewiele brakowało.
Niewiele, kurwa, brakowało.
Zamiast się jednak zmartwić, zamiast pozwolić na to, by ognik strachu zapłonął żywo i mocno – zachichotała. Cicho, bardziej jak czający się w zaułku chochlik, a rzucone Marcelowi spojrzenie nie wyrażało żadnego strachu. Czasem zastanawiało ją to, czy taka reakcja jest normalna, czasem zastanawiało ją to gdzie podział się strach, gdzie podziała się ostrożność. Za każdym razem jednak wniosek nasuwał się jeden – zostały w tamtym porcie. Razem z jej godnością i zasadami wyniesionymi z domu.
Nie wątpiłam w to ani przez chwilę – odparła trzeźwo, dość zaczepnie. Wyswobodziła się bez trudu z jego objęć, przyjęła pomoc w podniesieniu się – najpierw od niego, potem od Eve. Gdy stanęła na nogi, spojrzała krzywo na zdartą skórę dłoni. Wewnętrzna strona, psia mać. Będzie się kurewsko źle goić, chyba że załatwi sobie jakąś maść. Albo zaklęcie.
Wszyscy cali? – upewniła się jeszcze, ale mina Marcela i jego dalsze słowa sprawiły, że po plecach spłynął jej nieprzyjemny dreszcz. Skrzypce. No przecież, że skrzypce…
Puściła dłonie Eve i zsunęła się niżej, do gzymsu, na skraj dachu i przechyliła się, zajrzała w przepaść. W dole jednak wirowała tylko ciemność przecięta pojedynczymi smugami nocnego światła. Trwała tak chwilę w bezruchu, w nerwowym odruchu parę razy zacisnęła i rozluźniła zranioną dłoń.
Albo reparo – mruknęła, oglądając się przez ramię – albo nic z tego. – Przeniosła wzrok na Jima, zastanawiając się co on sam czuje w tej kwestii. Żal? Złość? Smutek?
Podniosła się ostrożnie, dbając o dobry balans i równowagę. Gdzie było to wejście? Chyba jakoś po skosie, bardziej w stronę komina…


I wasn't born a freak
I was born who I am
the circus came later


Yulia Dyatlova
Yulia Dyatlova
Zawód : złodziejka, kombinatorka
Wiek : 19/20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
I've got a million things that I can say to you
But that doesn't mean that I'm going to
OPCM : 6 +3
UROKI : 6 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 26
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12388-yulia-dyatlova#381321 https://www.morsmordre.net/t12392-ekler#381423 https://www.morsmordre.net/t12465-yulia-dyatlova#383531 https://www.morsmordre.net/f473-port-of-london-ulica-zapomnianych-corek-12-8 https://www.morsmordre.net/t12393-skrytka-bankowa-nr-2650#381424 https://www.morsmordre.net/t12394-yulia-dyatlova#381427
Re: Dach [odnośnik]30.07.24 22:31
Zastanawiał się, czy i co jej odpowiedzieć, ale tylko pokręcił głową i wzruszył ramionami. To nie miało żadnego znaczenia, jeśli już odpowiedziała i odmówiła nie chciał i nie zamierzał powiedzieć jej co nim kierowało. Decyzja była już podjęta, jego słowa nie mogły niczego zmienić, wiele mogły popsuć i pogorszyć. Uśmiechnął się swobodnie raz jeszcze kręcąc głową. Nieważne wymalowane na jego twarzy było wyraźne. Przeniósł spojrzenie na blondyna, gdy zaczął opowiadać o Tamizie. Uśmiechnął się, to on był prawdziwym Londyńczykiem, to miasto należało do niego. Opowieści z nim związane tez, więc słuchał go uważnie, nie wiedząc, czy kiedykolwiek wcześniej o tym słyszał.
— Możemy być i w czarnej dupie, grunt, że razem — zaśmiał się pod nosem, ale zaraz popatrzył na niego poważniej — choć wciąż z szelmowskim uśmiechem utrzymanym na ustach. No tak, patrole, godzina policyjna. Nic nie mogło obrzydzić życia bardziej niż to. Mimo wszystko nie miał zamiaru rezygnować. I jego wyraz twarzy tylko to potwierdzał. — Będziemy. Tym razem będziemy — obwieścił śmiało. — Wygaszacz— odparł z dumą, patrząc wpierw na Marcela, a potem na Yulię. — Dostałem od Eve. Możemy zgasić latarnię. Albo dwie. Albo nawet całą ulicę — zaśmiał się pod nosem i wzruszył ramionami beztrosko, radośnie. Popatrzył po wszystkich z błyskiem w oku. — Działa — potwierdził; sprawdził to w wieczór, kiedy wyrzucali ich z domu, ale niestety nieszczególnie mu to wtedy pomogło. Uniósł brew, słysząc słowa Eve. Mieli się potopić z powodu widoku nagich kobiet? Pary cycków? Zerknął na przyjaciela przelotnie, z drżącymi kącikami ust, nie zaprotestował jednak, wiedząc, że protest był w tym przypadku absolutnie nieopłacalny — przynajmniej dla niego. Obserwował ich wymianę zdań, przytakując dopiero Yuli:
— Pewnie, że nie zrobi! Nie masz czym szastać, więc...— Wzruszył ramionami. — Z przodu plecy, z tyłu plecy... zupełnie jak my — mruknął z rozbawieniem, spoglądając na Yulię prowokująco. Drażnił się z nią, nie odważył za to z Eve, której walory były dość widoczne. Zerknął na Cygankę z rozbawieniem. Trudno było ukryć to, jak zmieniła się jej sylwetka, jak wyraźnie urosła jej klatka piersiowa. Gdyby miał więcej śmiałości zapytałby, czy tak już zostanie, ale życie było mu miłe. Spojrzał na Marcela, kiedy Yulia go wyzwała. Uniósł brwi, nie odpowiadając za niego i nie biorąc go nawet w męską obronę. Widział znacznie więcej kobiecych ciał niż on, więc przygryzł policzek od środka, zawieszając na nim wzrok, wyczekując jaką strategię przyjmie. A kiedy zaczęli się szamotać złapał się go mocno, uczepił dłońmi jego koszuli — pomyślał, że nawet gdyby miał zlecieć z dachu, pociągnie gnojka za sobą, choć nie było to ani trochę prawdą, a on sam w upadek i jego wizję nie wierzył. Wyprostował się, kiedy Ruda zaczęła opowiadać o lokalu.
— Jakiego Cygana? — spytał szybko Yulię, poważniejąc wyraźnie. Jaka mogła być szansa, że to Thomas, że pojawił się znowu w Londynie? A może był tu przez cały czas, gdy żyli w Dolinie Godryka? Nadzieja zatliła się w nim, jak zawsze, kiedy pojawiał się cień szansy, że brat majaczył na horyzoncie. Niekończący się żal o jego ucieczki i zniknięcia nie mógł równać się z głęboko skrywaną tęsknotą. — To brzmi jak jeden z tych kawałów: spotyka się Rusek z Czechem. Po chwili Czech pyta Ruska: A gdzie Polak? — Wyszczerzył się szeroko, patrząc po całej trójce, kiedy skończył, oczekując parsknięcia śmiechem.— Co jest specjalnego w tej knajpie? W tej Chimerze? — Wizja Marcela udającego Rosjanina go nawet bawiła, wydawało mu się to śmieszne i byłoby całkiem niezłym wyzwaniem, gdyby robili to dla żartów, powodu wyzwania lub faktycznie warto było zagrzać tam miejsce, ale obecność Rosjan, Polaków i Czechów wcale nie brzmiała jak coś wartego uwagi. — Oprócz tego, że zapewne jest wypchana bandą gburów i chamów — dodał zaraz, a brew mu drgnęła. Lekko się uśmiechnął, zaczepnie, choć nie do końca żartował. Zerknął na Eve, mając wrażenie, że mogła rozumieć go najlepiej, mimo wszystko, a potem znów na Yulię. Wszystko działo się za szybko, a jednak czas w końcu zwolnił, serce podskoczyło mu do gardła — nie myślał zbyt wiele, niczego nie zakładał, będąc po prostu święcie przekonanym, że jeśli mieli spadać z dachu to wszyscy. Szeroko otwartymi oczami rozejrzał się wokół siebie, sprawdzając czy lecieli — czy już spadli, czy jednak szczęście uśmiechnęło się do nich choć raz i gdy tylko ujrzał wokół siebie dachówki, Marcela, przy nim Yulię i kilka metrów dalej Eve, odetchnął z ulgą i zaśmiał się, głupio, nieco nerwowo, jednocześnie z Marcelem i Rosjanką. Śmiał się coraz głośniej — przezyli, głupota, pewnie nic by im nie było, Marcel nigdy nie spadłby z tego dachu, wydurniali się wszyscy, on próbą zatrzymania ich też. Trzask, którego dźwięk dotarł do niego po chwili i prawdopodobnie po tym jak wszyscy zdali sobie sprawę czym właściwie był, dotarł do niego wywołując nieprzyjemny dreszcz mknący od lędźwi aż po sam kark. Momentalnie spoważniał, powoli podnosząc się miedzy nogami przyjaciela i obrócił za źródłem dźwięku, uzmysławiają sobie czego był przyczyną. Siadł na dachówkach, nie zamierzając ruszyć się bliżej krawędzi, nie musiał. Dławił go przez chwilę dziwny zawód. Jak to?, trochę temu nie wierzył, ale zarówno Yulia jak i Marcel przecież spojrzeli tam za niego.l Czując dłonie na ramieniu powoli uniósł wzrok. Popatrzył na Eve, ale wyglądała jakby nie stało jej się nic poważnego; fakt, że oni wszyscy jeszcze żyli był wystarczający. Skaleczenia i stłuczenia były niewielką ceną za własne życie. Zerkali na niego, jedno przez drugie, oczekując jakiejś jego reakcji, a on nie chciał wyglądać za gzyms, nie miał ochoty na to patrzeć. I nie miał ochoty schodzić na dół, by zobaczyć co zostało z jego skrzypiec. Miał sześć lat kiedy je dostał. Były stare, wysłużone, a każdy lutnik przyznałby, że beznadziejne i nijakie, tanie. Ich brzmienie było marne w porównaniu ze skrzypcami, które wybrzmiewały w operach, ale były jedynym, co mu pozostało po tamtym świecie, tamtym życiu. Ich brzmienie znał na pamięć, każdy jeden dźwięk.
— Lepiej one niż wy — mruknął w końcu, próbując wybrzmieć lekko. Czuł się zobowiązany do tego by powiedzieć cokolwiek. Na to też nie miał ochoty. Na mówienie, że pomimo smutku jaki nagle w niego wstąpił istniało przeświadczenie, że ostatecznie to były tylko skrzypce. — Więc no... Ehm... Niech im ziemia lekką będzie — mruknął przemykając za plecami Marcela i przed Eve, by sięgnąć po butelkę mocarza. Odkręcił ją i upił łyk, wzniósłszy ją w geście toastu rzuconego w ciemność w próbie złamania parszywego nastroju humorem. — Góra nie będzie bliżej? — spytał Marcela, zerkając na niego z góry na chwilę, kiedy podnosi się na nogi. Wahał się, czy bezpieczniej. Tutaj patrole policji nie mogły ich dosięgnąć, a budynki ciągnęły się przez całą ulicę, mogli spróbować przejść przynajmniej na koniec, skąd będą mieć bliżej do Tamizy. — Okej? — spytał wskazując butelką na pokryte krwią dłonie przyjaciela. pozornie jedno z wielu zadrapań i zranień, ale jak złapie się koła na kolejnej próbie? Jak wykona te wszystkie akrobacje z takimi dłońmi? — Przepraszam — Za to tempo, wiedział, że było głupotą. Zdawał sobie sprawę, że to się tak skończy, a jednak to zrobił. Poruszał butelką, spoglądając na nią i popatrzył na Eve. — W porządku? — spytał cicho i zaraz, nie czekając na decyzję, którą stroną mieli iść, ruszył przed siebie, wąskim murkiem miedzy dachówkami a gzymsem, stawiając stopa za stopą. — Zejdziemy na dół i wbijemy się w metro? — Pytanie kierował do Marcela, ale nie odwracał się już do tyłu, patrząc pod nogim prowadząc. Futerał zostawił na dachu za sobą, nieb edzie mu już potrzebny. Trzymał w dłoni butelkę, pilnując balansu, aż doszedł do ostatniej kamienicy. Ulice się rozwidlały pod nimi, potrzebował chwili, by się rozeznać. Nie był tu nigdy wcześniej, ale nie przeszkadzało mu to, by ruszyć po dachówkach na kalenicę i zsunąć się po drugiej stronie, szukając jakiegoś zejścia lub schodów. Wychyliwszy się nieco ujrzał, że właściwie pod nim w tym budynku był balkon, zeskoczył z niego więc z zadowoleniem odkrywając, że okno było rozbite, więc w mieszkaniu nikt nie mieszkał. — Droga wolna, możecie schodzić! — krzyknął gotów pomóc z zejściem dziewczętom.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Dach [odnośnik]02.08.24 0:54
Zbił z Jamesem piątkę, ze śmiechem, gdy skonstatował ich znajomość słusznie, gramolili się w tarapaty cały czas, za dnia i w nocy, ale w tym wszystkim najpiękniejsze i najważniejsze było to, że nigdy nie byli sami i zawsze mieli siebie. W cholernym Tower, na bagnach Waltham, na plaży Weymouth, zawsze byli razem - nawet, jeśli w tym ostatnim zawiódł jako przyjaciel okrutnie. Gwizdnął z podziwem na zapowiedź wygaszacza - niezłe cacko. Rzeczywiście mogło im ocalić tyłki, kiedy zrobi się naprawdę gorąco. Eve się postarała z tym prezentem - o ucieczce z Doliny Godryka słyszał przecież już wcześniej, ale nie skojarzył faktów.
Z rozbawieniem przemknął spojrzeniem po profilu Eve, czy naprawdę sądziła, że nagość ich tak zaskoczy, kiedy sami wyszli z tą propozycją? Skłamałby, wzbraniając się przed chęcią ujrzenia tej nagości, tak jak skłamałby, mówiąc, że widok ten nie wydawał mu się przyjemny. Pochwycił wzrok Jamesa, dostrzegając i jego konsternację, ale milczał, podobnie jak on. Nie spodziewał się, że zareagują tak otwarcie, ale jeśli to zrobiły, tym bardziej nie zamierzał się z tego wycofywać - mieliby być bardziej wstydliwi od dziewczyn? W życiu! Przeniósł wzrok na Yulię, z uśmiechem, kiedy nazwała go chłopcem z Areny, przyglądał się jej ze sprowokowanym błyskiem w oku. Przegadywała się z Jimem, sam mełł słowa w ustach, szukając właściwych.
- To wyzwanie? - spytał w końcu, unosząc ku niej pytające spojrzenie, źrenice szukały jej źrenic. - Dobra. Jeśli się utopię, umrę dla twojej chwały. A co dostanę, jeśli jednak ocaleję? - Jeśli był to taki wyczyn, zasługiwał przecież na nagrodę. Pierwszorzędną, a co.
Otworzył usta, lecz nic nie powiedział, kiedy zaczęła mówić o jego piciu. Nie zapijali wódki ostatnim razem, pamiętał to, nawet jeśli tamten wieczór pozostawił w pamięci parę mniejszych luk. Poczuł na sobie jej spojrzenie, odpowiedział podobnym, ale na głos nie powiedział nic.
- Yulia mówiła, że jedzą tam kiszone ogórki - przypomniał sobie. - Kiszone ogórki - powtórzył, jakby nie usłyszeli wcześniej. - Pewnie śmierdzą gorzej niż Tamiza. Chciałbym spróbować. - Imigranckie knajpy nie napawały go dużym entuzjazmem, nie do końca pokazywały społeczność. W knajpach wszyscy siedzieli urżnięci, a urżnięci byli bardziej agresywni, z kolei samą scenerię baru łatwo dało się dopasować do mordowni. Poszedłby tam dla Yulii i chyba głównie po to. No i dla ogórka i pieroga. - Nie rozumiem. - wyznał po żarcie Jima, co miał Polak do Czecha i Ruska? - Oni nie są wszyscy Rosjanami? - zdziwił się szczerze, nie do końca rozumiał, jak wyglądał świat za Żelazną Kurtyną. Wiedział, że piszczała tam bieda, ludzie umierali z głodu, a wszystkich trzymał w ryzach jeden walnięty dyktator. Słyszał o ideach, które do tego doprowadziły i nie rozumiał, dlaczego nazywano je naiwnymi. Odkąd mieli to samo w Anglii, wydawało się to jeszcze smutniejsze, choć idee które doprowadziły do tego Anglię, brzmiały bardzo okrutnie. Patrzył na Jima, gdyby ktoś nazwał tak ludzi z jego taboru, nawet w żartach, nie darowałby tej zniewagi. Yulia tęskniła za domem, rozumiał ją, bo mu to wytłumaczyła. Miał nadzieję, że nie będzie o tym myśleć, gdy porywał ją w taniec, jeszcze przed dramatycznym upadkiem.
Eve przemknęła nad nimi, cała i zdrowa, choć chyba trochę obolała, chichot Yulii zdradzał, że nic jej nie dolegało, śmiech Jamesa przegnał z ciała ostatnie napięcie - do momentu uświadomienia sobie, że jedyną ofiarą tych wygłupów padły skrzypce Jamesa. Czuł się potwornie głupio, wpatrując się w roztrzaskane na dole drewno. Był mu wdzięczny, że ich ocalił, ale gdyby tylko miał choć odrobinę więcej rozumu, nie musiałoby do tego wcale dojść. Westchnął, kwitując słowa dziewczyny. Albo reparo albo nic z tego. Stawiał na to drugie. Przez niego, znowu przez niego. Stary, przepraszam, chciał powiedzieć, ale widział, że Jim wcale nie chciał tego słuchać. Ruszył za nim, kiedy odszedł dachem, ruszył powoli i milcząc. Pokiwał głową na pytanie o drogę, nie proponował tego, bo nie wiedział, czy Eve sobie poradzi, ale Jim wiedział o tym lepiej. Szkoda było mu zostawiać skrzypce - przez ramię obejrzał się jeszcze za gzyms - ale czuł, że powinien uszanować decyzję Jima.
- To nic - odpowiedział od razu, gdy wskazał na jego zadrapania. Zdrapywał ręce często, na kole, na trapezie, na drewnianych cyrkowych belach, owijał je wtedy, zasłaniał rękawiczkami, żeby nie przerywać treningów ani występów. Były brzydkie i szorstkie od odcisków. - To ja - odpowiedział na jego przeprosiny, kiedy znalazł się już obok. - Ja przepraszam, Jim. Naprawdę nie chciałem... - Gdyby nie te wygłupy, instrument nie zostałby zniszczony. Dopiero co sięgnął po niego ponownie. Po długiej przerwie. Lubił słuchać jego gry, Jim naprawdę miał talent. A teraz - teraz nie miał na czym grać. Ze zrezygnowaniem został na dachu, kiedy jego przyjaciel zeskoczył na balkon i odczekał, aż dziewczyny do niego dołączą - gotów posłużyć ramieniem jednej i drugiej i oddać je w ręce przyjaciela na niższej kondygnacji. - Mhm - wtórował jego propozycjom. Sam zeskoczył już po nich, lekko, wybijając się w podwójne salto i lądując na ugiętych kolanach, po czym wychylił się mocno za barierkę balkonu. Znajdowali się na drugim piętrze, mógłby zeskoczyć na chodnik, ale bezpieczniej będzie chyba jednak się nie rozdzielać. Kiwnął głową dziewczynom na wnętrze mieszkania, James zdążył już uporać się z drzwiami balkonowymi. Gdzieś tam musiało być zejście.

rzut na salto - 152


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Dach [odnośnik]09.08.24 23:46
Uniosła delikatnie brew, kiedy James zbył ją milczeniem i na zadane pytania nie usłyszała nic. Nie dopytywała ponownie, skoro postanowił po prostu zamknąć te tematy i udać, że ich nie było to niech i tak będzie. Nie zależało jej, aby dowiedzieć się, co nim kierowało. Chciał czegoś niemożliwego na ten moment. Mało uważnie, ale słuchała słów Marcela o Tamizie, tracąc całkiem zainteresowanie, gdy chłopaki wdali się w rozmowę. Odwróciła głowę ponownie, kiedy usłyszała swoje imię i potrzebowała chwili, by zrozumieć czemu padło. Kącik jej ust drgnął, a rozbawienie lekko przebiegło przez twarz, kiedy Marcel zagwizdał. Dostanie wygaszacza nie było proste, a zwłaszcza w jej przypadku. Wiedziała jednak gdzie uderzyć i do kogo ze starych znajomych zwrócić się, aby cokolwiek rzadszego dostać w ręce. Złodzieje nie trzymali się razem, działali indywidualnie, ale czasami zaciągali przysługi, które później trzeba było spłacać. Nie dzieliła się jednak tą historią i faktami ani z Jamesem, ani z Marcelem i Yulią. Istotne, że wygaszacz był w posiadaniu Jima, a nie jak trafił.
Rozbawienie pogłębiło się tylko, gdy Dyatlova zareagowała na jej słowa iście łobuzerskim uśmiechem.
- Myślę, że chłopcy ich pokroju, nie uodparniają się na to.- rzuciła, spoglądając przelotnie na Jamesa. Puściła mu oczko, chociaż była pewna, że nagość grzała go tak samo, jak zawsze. Nie wierzyła, by cokolwiek się w tym zmieniło, nawet jeśli sam upierałby się, że jest inaczej. Przygryzła wargę, by opanować uśmiech i zdusić w sobie śmiech, gdy Jim wyjaśnił Yulię. Uniosła lekko brew, kiedy ich spojrzenia się spotkały. Nie próbowała być poważna, zbyt dobrze się w tej chwili bawiąc.- No dawaj, gdzie leżą granice twej odwagi.- parsknęła, bo skoro tak odważnie dogryzał jednej, była pewna, że i dla niej miał coś. Nie miała pojęcia, jakie głupoty mogły chodzić mu po głowie, ale jak dawno nie, była ich dziś ciekawa.
Spojrzała ku Yulii i chłopcu z Areny. Wyzwanie wyraźnie zostało przyjęte i sama była ciekawa, jaką nagrodę zaoferuje w zamian dziewczyna.
Przechyliła głowę z większym zainteresowaniem, spoglądając na Yulię, kiedy opowiadała o towarzystwie spotykanym w Chimerze. Rozchyliła usta, chcąc spytać o widzianego tam Cygana, ale ubiegł ją James. Nie powieliła jego pytania, czekając na odpowiedź, którą mogą dostać. Thomas? Ktoś z taboru? A może po prostu ktoś obcy dla nich.
Pokiwała powoli głową, zastanawiając się nad słowami Dyatlovej.
- Brzmi jak plan.- rzuciła bardziej w przestrzeń niż do niej. Przeniosła spojrzenie na Jamesa, a później na Marcela.- Musisz szybko nabrać wprawy w piciu wódki.- stwierdziła i prychnęła zaraz ze śmiechem.- Nie da się śmierdzieć gorzej niż Tamiza.- skwitowała, by zaraz minimalnie się skrzywić. Miała nadzieję, że dziś nad rzeką nie będzie tak źle.
Kącik jej ust drgnął na żart Jamesa, lecz śmiech zdusiła dopiero na słowa Marcela. Nie wtrącała się jednak, dając Jimowi wytłumaczyć swój kiepski żart.
Siedząc na tyłku, błądziła wzrokiem między przyjaciółką i chłopakami a krawędzią dachu za którą zniknęły skrzypce. Atmosfera stała się ciężka, chociaż James zdawał się najmniej to przeżywać. Zawiesiła na nim spojrzenie, próbując ukryć troskę, bo wiedziała już, jak reagował na ów martwienie się z jej strony. Na dole, na chodniku rozpadła się ostatnia rzecz wiążąca go z taborem. Ostatni przedmiot na którego widok, wracało przyjemne wspomnienie spotkań przy ognisku. Może tak właśnie miało być? Wszystko co znali miało roztrzaskać się w drzazgi? Współgrało to z podejściem Jamesa i z ciągłym nie pamiętam. Teraz mógł wymazać z pamięci więcej.
Spojrzała na Yulię, gdy stojąc już przy niej, usłyszała pytanie. Cali, oni na pewno... albo tylko trochę poobijani. Zacisnęła nieco mocniej dłonie na jej dłoniach, szukając jakiegoś oparcia w uścisku. Obserwowała chwilę, jak zarówno Sallow, jak i Dyatlova wychylając się ponad krawędź.
Zerknęła ku Jimowi, kiedy usłyszała jego pytanie. Ciemne tęczówki na chwilę spoczęły na trzymanej przez niego butelce, nim powróciły do twarzy. Z trudem powstrzymała cofnięcie się o krok, walcząc z odruchem, bo jeśli znów miał odgradzać się od niej butelką, jak tarczą, chciała mu tego oszczędzić.
- Nie bardzo.- szepnęła, ale on już miał nowy cel. Zaczekała w miejscu, aż Marcel i Yulia ruszą za Doe, by iść z nimi, a nie za nim.
Ostrożniej stawiała kroki, czując dziwną obawę przed kolejnym poślizgnięciem, ale nie przed samą wysokością. Rozłożyła lekko ręce na boki, by lepiej trzymać równowagę. Zacisnęła palce na materiale spódnicy, by nie rozwiał się podczas skoku na balkon. Nie skorzystała z pomocy i szybko odczuła swój błąd, gdy lądując na twardej powierzchni, ugięła lekko kolana dla amortyzacji i syknęła, kiedy po nodze rozszedł się ból. Odruchowo sięgnęła ku balustradzie, by podeprzeć się. Zacisnęła zęby, by powstrzymać grymas i wyprostowała sylwetkę. Wymusiła uśmiech na ustach, aby ukryć przed Jimem, że nie było wcale dobrze. Musiała to rozchodzić, dać sobie chwilę.
Odsunęła się na bok, zadzierając głowę, by spojrzeć na pozostałą dwójkę. Chwilę później na znak Sallowa, zniknęła w budynku, by zejść aż na sam dół.


Learn your place in someone's life,

so you don't overplay your part

Eve Doe
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Dach - Page 3 74cbcdc4b11ab33c3ec9a669efa5b6c69e202914
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9651-eve-doe https://www.morsmordre.net/t9728-raven https://www.morsmordre.net/t12284-eve-doe#377725 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t10225-skrytka-bankowa-nr-2211#311456 https://www.morsmordre.net/t9729-e-doe
Re: Dach [odnośnik]11.08.24 9:59
Yulia gwizdnęła z wyraźnym uznaniem, a jej spojrzenie natychmiast przeskoczyło w stronę Eve. Wygaszacz to nie byle co, ciekawe gdzie go dostała.
Parsknęła krótko, wesoło – Jim miał rację, nie miała czym szastać, ale nie przeszkadzało jej to ani trochę. Jeśli burdel ją czegokolwiek nauczył to właśnie tego, że krągłości – choć miłe dla dłoni i oka – wcale nie są konieczne do tego by doprowadzić zbliżenie do finału. Yulia spojrzała w stronę Marcela – wymownie, z wciąż błąkającym się po wargach półuśmiechem – uniosła brwi, jakby w geście zapytania. Co sądził na ten temat, może miał ochotę się podzielić? Czy przeszkadzało mu to, że była chuda? A może jednak nie miał na co narzekać?
Choć na usta cisnęło jej się co innego, ostatecznie odparła:
Uważaj, Jim – jej głos miał w sobie coś z żartobliwej prowokacji – zimna woda nie podziała dobrze na twój sprzęt. Żeby się nie okazało, że i ty nie masz czym szastać… – Zawiesiła wypowiedź wraz z wymownym, oceniającym spojrzeniem prześlizgującym się po sylwetce Cygana. Ciekawe, może powinna kiedyś porozmawiać na ten temat z Eve. Porównać doświadczenia.
W zasadzie, to byłaby bardzo ciekawa i edukująca rozmowa…
Wiesz, że to wyzwanie – odpowiedziała Marcelowi z błyskiem w oku. – I wiesz, co dostaniesz jeśli przetrwasz.
Kusiło ja by rzucić jakąś dwuznaczną uwagę na temat wagonu i jego teoretycznej nieczystości, ale cudem się opanowała. Nie wtajemniczyła Eve w swoje łóżkowe sprawki i niespecjalnie widziało jej się informowanie przyjaciółki o fakcie w taki sposób.
Pokręciła głową ze zrezygnowaniem, gdy chłopcy zaczęli się szarpać – “jak dzieci” wyrwało się jej z ust wraz z mimowolnym, teatralnym westchnieniem. Chwila rozluźnienia kosztowała ją nieopatrzne wspomnienie o Cyganie, Jim zaraz uczepił się słowa jak ogar na tropie. Yulia przygryzła policzek – powinna pamiętać żeby w jego obecności nie poruszać tego tematu, miał jakąś paranoję. Thomas jak zwykle przepadł jak kamień w wodę i naprawdę lepiej byłoby gdyby Jim o nim zapomniał. Raz na zawsze.
Taki jeden – rzuciła niedbale, wzruszając ramionami. – Nie znasz. Podobno przypłynął na statku razem z takim Czechem. Żartowali, że zajmą się w Anglii produkcją sera – dodała, niby od niechcenia, w rzeczywistości pragnąc jednak otulić kłamstwo iluzją prawdy. Cyganem w Chimerze był ten chuj, Thomas. I spędzili razem całkiem miły wieczór. Nie zamierzała jednak mówić o tym nikomu, a już na pewno nie Jimowi. Dla jego własnego dobra.
Chciałbyś kiedyś wrócić do taboru? – spytała wprost, z wolna zaplatając ramiona na piersi. Rozmowa nagle stała się o ton poważniejsza; pamiętała ile dla niego znaczył. – Tym dla mnie jest Chimera. Małą Rosją.
Temat knajpy rozmył się po chwili. Na dachu rozbrzmiała muzyka, zaliczyli parę chwil grozy, ale ostatecznie nie stało się nic złego. Nie im w każdym razie, skrzypce – jedyna ofiara tego wieczoru – roztrzaskały się o bruk parę pięter niżej. Przechylając się przez krawędź dachu nie mogła wyłowić ich z kłębiącej się w dole ciemności, ale potrafiła sobie wyobrazić jak wyglądały. Jim trochę zmarkotniał, ale starał się robić dobrą minę do złej gry – skoro sam uderzał w lekceważące i lekkie nuty, to Yulia nie zamierzała ciągnąć tematu i upewniać się, że nie czuje żalu. Jeśli nosił w sercu żałobę po instrumencie – a najpewniej tak było – ale nie chciał się nią podzielić, to nie zamierzała naciskać. Czasem niektóre sprawy lepiej przetrawić w samotności.
Nie zmazywało to jednak poczucia winy; było drobne, jak ukłucie drzazgi pod skórą, ale uwierało z podobną upierdliwością. Gdyby nie jej słowa może zagrałby coś wolniejszego. Gdyby nie jej zamiłowanie do ryzyka, może nie sprowokowałaby Marcela do szaleństw na kalenicy i może nie skończyliby w ten sposób. Może skrzypce byłyby całe.
Westchnęła cicho, do siebie, ruszając w ślad za chłopakami. Przy krawędzi puściła Eve przodem, sądziła, że skorzysta z oferowanej pomocy, ale tak się nie stało. Nie do końca fortunne lądowanie nie umknęło jej uwadze, Yulia syknęła cicho w obawie o to czy Eve przypadkiem nie zrobiła sobie czegoś poważnego – trzymała się na nogach dzielnie, nawet jeśli jedną oszczędzała. Ktoś powinien potem rzucić na to okiem; może Marcel, chyba z nich wszystkich miał najwięcej do czynienia z różnymi kontuzjami.
Sama skorzystała z pomocy wyjątkowo potulnie, głównie z powodu gryzących wyrzutów sumienia, ale w magiczny sposób nie przywróciło to życia skrzypcom ani Jimowi humoru.

|ztx4


I wasn't born a freak
I was born who I am
the circus came later


Yulia Dyatlova
Yulia Dyatlova
Zawód : złodziejka, kombinatorka
Wiek : 19/20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
I've got a million things that I can say to you
But that doesn't mean that I'm going to
OPCM : 6 +3
UROKI : 6 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 26
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12388-yulia-dyatlova#381321 https://www.morsmordre.net/t12392-ekler#381423 https://www.morsmordre.net/t12465-yulia-dyatlova#383531 https://www.morsmordre.net/f473-port-of-london-ulica-zapomnianych-corek-12-8 https://www.morsmordre.net/t12393-skrytka-bankowa-nr-2650#381424 https://www.morsmordre.net/t12394-yulia-dyatlova#381427

Strona 3 z 3 Previous  1, 2, 3

Dach
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach