25 X 1958, Piknik ulotkowy
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Lidka, Neala i Maisie udają się na piknik do zagajnika oddalonego pięćdziesiąt metrów od domu Weasley'ów żeby zaplanować ulotki na prelekcję.
I show not your face but your heart's desire
Skłamałabym mówiąc, że nie odtechnęłam trochę, kiedy to całe przesłuchanie skończyło się w końcu. Nie było jeszcze tragedii na dworze, więc zaproponowałam, żebyśmy udały się do zagajnika i pomyślały na świeżym powietrzu. Właściwie, to miałam nadzieję, że Jim nas zobaczy i podejdzie, ale skorzystanie z ostatnich ciepłych promieni słońca też leżało w moim zamiarze. Zabrałyśmy więc koc, a potem wiśniowe kompoty w słoiku, kruche ciastka które zostały z tego posiedzenia i konfiturę morlewą która też nadal była. Do tego szklanek kilka. To jeśli szło o przygotowanie całe. Potem weszłam do pokoju zgarniając mój dziennik i kilka kartek pergaminu, rzeczy do pisania, bo przecież musiałyśmy to zapisać jakoś i byłyśmy gotowe. Pokazałam Maisie gdzie toaleta i powiedziałam jej, że będziemy na miejscu już, jak się wyjdzie z domu do ogrodu, to będzie nas widać. I ruszyłyśmy z Lidką razem. Położyłam rzeczy pod jednym z drzew rozwijając koc. Gestem zachęcając Lidkę, żeby mi pomogła.
- Przegapiłaś je. - powiedziałam do Lidki biorąc wdech w płucach. - Te narkotyki o których mówiła. - wyjaśniłam wzruszając ramionami. - Co nie zmienia faktu, że większość rzeczy która wyszła z jej ust to bzdury są które okręciła i co nie wiedziała to wymyśliła. - powiedziałam z irytacją wywracając oczami. - Trzeba nie mieć wiedzy, żeby się nie domyślić co to było. - pokręciłam głową ze złością i rozczarowaniem. - Rozumiesz to, Lids?! O nas, O NAS, się martwiła. - burknęłam pod nosem. Martwiła się o siebie tylko. Chciała zostać, żeby się nami zająć, jakbyśmy same nie potrafiły tego zrobić. Nie przeczę, że to był dobry wybór tamtego wieczora i że wiele rzeczy nie takich się stało. Ale Kerstin w niczym i nikomu nie pomogła. Właściwie od kiedy przyszła wszystko się walić zaczęło. Uspokajać ją trzeba było. I teraz gada, że nami się martwiła. Westchnęłam podchodząc do drzewa, wyciągając słoiki z kompotem i wodę z którą można było go rozrzedzić trochę, Układając na środku ciastka i konfiturę zanim usiadłam wystawiając dłonie za siebie i się obejrzeć, brodę zadzierając żeby spojrzeć w niebo.
- Przegapiłaś je. - powiedziałam do Lidki biorąc wdech w płucach. - Te narkotyki o których mówiła. - wyjaśniłam wzruszając ramionami. - Co nie zmienia faktu, że większość rzeczy która wyszła z jej ust to bzdury są które okręciła i co nie wiedziała to wymyśliła. - powiedziałam z irytacją wywracając oczami. - Trzeba nie mieć wiedzy, żeby się nie domyślić co to było. - pokręciłam głową ze złością i rozczarowaniem. - Rozumiesz to, Lids?! O nas, O NAS, się martwiła. - burknęłam pod nosem. Martwiła się o siebie tylko. Chciała zostać, żeby się nami zająć, jakbyśmy same nie potrafiły tego zrobić. Nie przeczę, że to był dobry wybór tamtego wieczora i że wiele rzeczy nie takich się stało. Ale Kerstin w niczym i nikomu nie pomogła. Właściwie od kiedy przyszła wszystko się walić zaczęło. Uspokajać ją trzeba było. I teraz gada, że nami się martwiła. Westchnęłam podchodząc do drzewa, wyciągając słoiki z kompotem i wodę z którą można było go rozrzedzić trochę, Układając na środku ciastka i konfiturę zanim usiadłam wystawiając dłonie za siebie i się obejrzeć, brodę zadzierając żeby spojrzeć w niebo.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Dobrze, że udało nam się wyrwać z domu i znaleźć z dala od… no, przede wszystkim Kerstin.
- Sorry, Nela - odezwałam się, kiedy odeszłyśmy kawałek od domu. – Za ten żart. Nie pomyślałam, że mogą się tak do tego przywalić…
Miałam nadzieję, że nie będzie miała nieprzyjemności w związku z tym, chociaż sądząc po reakcji jej brata, to raczej marne szanse.
Spojrzałam na Nealę, kiedy ta się odezwała. Czyli jednak były prochy na imprezie? Maisie chyba faktycznie zbyt dokładnie je opisywała, żeby mogły być jedynie wytworem jej wyobraźni.
Odetchnęłam cicho, by zaraz potrząsnąć głową. Co za porąbana sytuacja.
- Nieważne. Miała z tym problem, to mogła z nami pogadać, a nie lecieć nakablować naszym braciom. Ile ona ma lat? Pięć? – przewróciłam oczami.
- Tia, martwiła – prychnęłam kpiąco. – Pierdolnięta jest po prostu – skwitowałam, bo serio, inaczej nie umiałam jej nazwać, a w związku z tym, że byłyśmy same, to nie uważałam już tak na język. – Byliśmy w swoim gronie - gronie PRZYJACIÓŁ. Nic by się nie stało i nic się nie stało! A ona nakręciła taką aferę, że aż dziwne, że sam Harold Longbottom się nie zjawił. No i… wcale nie chodziło jej o prochy. Przecież poleciała potem już grubo po wszystkim: macanie, nocowanie, a! moje pijaństwo… Albo faktycznie jest zazdrosna o chłopaków, albo nie wiem… Pokłóciła się z kimś? – spojrzałam pytająco na przyjaciółkę, bo może ona faktycznie wiedziała coś więcej o tej całej sytuacji.
Pamiętałam, jak Kerstin wołała, że sobie idzie, nie wyglądała na wkurzoną… czy coś mi się przyśniło? Nie byłam pewna. Prawda jest taka, że faktycznie pewne wspomnienia w mojej głowie były lekko wyblakłe z tamtej nocy, ale no… o tym przecież nikt nie musiał o tym wiedzieć.
- Sorry, Nela - odezwałam się, kiedy odeszłyśmy kawałek od domu. – Za ten żart. Nie pomyślałam, że mogą się tak do tego przywalić…
Miałam nadzieję, że nie będzie miała nieprzyjemności w związku z tym, chociaż sądząc po reakcji jej brata, to raczej marne szanse.
Spojrzałam na Nealę, kiedy ta się odezwała. Czyli jednak były prochy na imprezie? Maisie chyba faktycznie zbyt dokładnie je opisywała, żeby mogły być jedynie wytworem jej wyobraźni.
Odetchnęłam cicho, by zaraz potrząsnąć głową. Co za porąbana sytuacja.
- Nieważne. Miała z tym problem, to mogła z nami pogadać, a nie lecieć nakablować naszym braciom. Ile ona ma lat? Pięć? – przewróciłam oczami.
- Tia, martwiła – prychnęłam kpiąco. – Pierdolnięta jest po prostu – skwitowałam, bo serio, inaczej nie umiałam jej nazwać, a w związku z tym, że byłyśmy same, to nie uważałam już tak na język. – Byliśmy w swoim gronie - gronie PRZYJACIÓŁ. Nic by się nie stało i nic się nie stało! A ona nakręciła taką aferę, że aż dziwne, że sam Harold Longbottom się nie zjawił. No i… wcale nie chodziło jej o prochy. Przecież poleciała potem już grubo po wszystkim: macanie, nocowanie, a! moje pijaństwo… Albo faktycznie jest zazdrosna o chłopaków, albo nie wiem… Pokłóciła się z kimś? – spojrzałam pytająco na przyjaciółkę, bo może ona faktycznie wiedziała coś więcej o tej całej sytuacji.
Pamiętałam, jak Kerstin wołała, że sobie idzie, nie wyglądała na wkurzoną… czy coś mi się przyśniło? Nie byłam pewna. Prawda jest taka, że faktycznie pewne wspomnienia w mojej głowie były lekko wyblakłe z tamtej nocy, ale no… o tym przecież nikt nie musiał o tym wiedzieć.
OK, so now what?
we'll fight
Liddy Moore
Zawód : Fotografka i lotniczka w Oddziale Łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
You can count on me like:
1, 2, 3
I'll be there
1, 2, 3
I'll be there
OPCM : 7 +3
UROKI : 3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Machnęłam lekko ręką na słowa przeprosin Lidki. - Daj spokój, nie wiedziałaś. Brendan ma specyficzne poczucie humoru. - wytłumaczyłam brata. Westchnęłam ciężko słuchając Lidki w końcu siadając na kocu.
- Właściwie, to… - zmarszczyłam trochę nos. - ...was wtedy nie było jak ona przyszła. Jim z nią tańczył i chyba jej powiedział kto jak się nazywa. W sensie bo inaczej skąd by wiedziała, co nie? W każdym razie usłyszał to Steffen i zrobiła się afera. Serio Lids, naprawdę się pokłócili. Steffen wyszedł z Bellą. - wykrzywiłam usta. - A potem Kerstin płakała i na zmianę Marcel z Jimem ją uspokajali. - wzruszyłam ramionami. - Potem wyciągnęli pył. Ja się sprowokować dałam, ale jakbym powiedziała to Brendanowi to tylko gorzej by było. Zresztą, on pewnie jeszcze nie skończył ze mną. Wczoraj zerwał mnie ledwie oczy zamknęłam, wysłał do pani Becker i jej chorych płaczących dzieci, a potem poszliśmy na wspinaczkę. - uśmiechnęłam się krzywo do Lidki. Nadal miałam worki pod oczami a oczy pewnie puste trochę. - No, ale mniejsza. No i trochę kręcili z tym pyłem. Marcel gadał że to lekarstwo na wszystko, potem przyszła Eve i opowiadała, że to cygańskie zioła: melisy i coś tam, ale ja wiedziałam że one tak nie działają. Ona nie? Pielęgniarką jest przecież, to są podstawy zielarstwa. No i wtedy zaczęła aferę że chłopacy chcieli nas naćpać. Rozumiesz? W sensie, no pomysł był fatalny. - westchnęłam, pokręciłam głową, wywróciłam oczami. - No a potem Jim powiedział, że to jego tak naprawdę ten specyfik. Już nieważne czyj w sensie lepiej że Jima nie wspomniano za dużo, bo mój brat mógłby nie puścić tego po prostu, a on potrzebuje tej pracy, ale rękę bym sobie uciąć dała, że nic złego zrobić nie chcieli. - uniosłam rękę zakładając za ucho rude kosmyki. Spojrzałam na padok wypatrując Jima, powinnyśmy mu powiedzieć. - Maria pocałowała Marcela. - relacjonowałam dalej. - Ale nie płakała z tego powodu o którym mówiła Kerstin - wymyśliła to wrednie, przecież siedziała obok jak mówiła o tym czego się obawia. A wiesz czego się obawiała? Nie naćpania, tylko że Marcel się na nią obraził. No i ze mną też się pokłóciła, jak jej powiedziałam, że nie życzę sobie, żeby zarzucała moim przyjaciołom czyny niecne, ale potem chciała zaczynać od początku więc jej pozwoliłam. A potem poszła i stworzyła jakieś jedynie zahaczające o coś historie wymawiając się, że brat ją zmusił. Owijając je wstążką z “chciałam wam pomóc”, a jak się oparzyłam, to nie ona mi pomogła, jak zwróciłam wszystko tylko stała obok. Tylko jedna prawda w tym była, że ten pył był. Ale powiem ci, Lids, że fatalnie wszystko wyszło.
- Właściwie, to… - zmarszczyłam trochę nos. - ...was wtedy nie było jak ona przyszła. Jim z nią tańczył i chyba jej powiedział kto jak się nazywa. W sensie bo inaczej skąd by wiedziała, co nie? W każdym razie usłyszał to Steffen i zrobiła się afera. Serio Lids, naprawdę się pokłócili. Steffen wyszedł z Bellą. - wykrzywiłam usta. - A potem Kerstin płakała i na zmianę Marcel z Jimem ją uspokajali. - wzruszyłam ramionami. - Potem wyciągnęli pył. Ja się sprowokować dałam, ale jakbym powiedziała to Brendanowi to tylko gorzej by było. Zresztą, on pewnie jeszcze nie skończył ze mną. Wczoraj zerwał mnie ledwie oczy zamknęłam, wysłał do pani Becker i jej chorych płaczących dzieci, a potem poszliśmy na wspinaczkę. - uśmiechnęłam się krzywo do Lidki. Nadal miałam worki pod oczami a oczy pewnie puste trochę. - No, ale mniejsza. No i trochę kręcili z tym pyłem. Marcel gadał że to lekarstwo na wszystko, potem przyszła Eve i opowiadała, że to cygańskie zioła: melisy i coś tam, ale ja wiedziałam że one tak nie działają. Ona nie? Pielęgniarką jest przecież, to są podstawy zielarstwa. No i wtedy zaczęła aferę że chłopacy chcieli nas naćpać. Rozumiesz? W sensie, no pomysł był fatalny. - westchnęłam, pokręciłam głową, wywróciłam oczami. - No a potem Jim powiedział, że to jego tak naprawdę ten specyfik. Już nieważne czyj w sensie lepiej że Jima nie wspomniano za dużo, bo mój brat mógłby nie puścić tego po prostu, a on potrzebuje tej pracy, ale rękę bym sobie uciąć dała, że nic złego zrobić nie chcieli. - uniosłam rękę zakładając za ucho rude kosmyki. Spojrzałam na padok wypatrując Jima, powinnyśmy mu powiedzieć. - Maria pocałowała Marcela. - relacjonowałam dalej. - Ale nie płakała z tego powodu o którym mówiła Kerstin - wymyśliła to wrednie, przecież siedziała obok jak mówiła o tym czego się obawia. A wiesz czego się obawiała? Nie naćpania, tylko że Marcel się na nią obraził. No i ze mną też się pokłóciła, jak jej powiedziałam, że nie życzę sobie, żeby zarzucała moim przyjaciołom czyny niecne, ale potem chciała zaczynać od początku więc jej pozwoliłam. A potem poszła i stworzyła jakieś jedynie zahaczające o coś historie wymawiając się, że brat ją zmusił. Owijając je wstążką z “chciałam wam pomóc”, a jak się oparzyłam, to nie ona mi pomogła, jak zwróciłam wszystko tylko stała obok. Tylko jedna prawda w tym była, że ten pył był. Ale powiem ci, Lids, że fatalnie wszystko wyszło.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Kiedy Neala zaczęła opowiadać, szybko dołączyłam do niej siadając na kocu.
- Widziałam ich jak szli do siebie – przypomniałam sobie nagle. Jak przez mgłę kojarzyłam Steffa i Bellę oddalających się w pośpiechu. – Czekaj, czekaj… - przerwałam jej zaraz. – O co ta afera? Że Jim przedstawił gości Kerstin? – nie bardzo rozumiałam w czym rzecz. – I czemu płakała?
Czyli faktycznie była jakaś kłótnia i Tonksówna najwyraźniej postanowiła się zemścić, chociaż nadal mi się to kupy nie trzymało. Łącznie z tym, że chłopaki wybrali chyba najgorszy możliwy moment na wyciągnięcie tego wróżkowego pyłu… i Nela się skusiła? Spojrzałam na nią zaskoczona, ale choć już otwierałam usta, żeby coś powiedzieć, to jednak je zamknęłam i słuchałam dalej. Znów zaczęłam doceniać to, że moim bratem był Billy i nie wysyłał mnie na kacu do płaczących dzieci (Amelka była spoko i prawie nie płakała) ani na wspinaczki górskie.
- No jasne, że nie chcieli zrobić nic złego – przytaknęłam momentalnie, kiedy na chwilę przerwała opowieść. W to ani trochę nie wątpiłam: chcieli się zabawić, zrelaksować, luz. Niefortunnie, że przy świrującej już wtedy Kerstin… ale kto mógł przypuszczać, że odwali coś takiego? Donosy?!
– No, i dobrze, że nie mówiliśmy o Jimie… Ja może niepotrzebnie wspomniałam o Fredzie… ale nie negatywnie i nikt nic na niego nie ma, więc może nie będzie miał przez to problemów… – westchnęłam cicho. Miałam taką nadzieję. Nie chciałam go w nic wkopywać. Ech, nie powinnam go była przywoływać z imienia podczas tej rozmowy...
A potem Neala podjęła opowieść i trochę bardziej zaczęło mi się to wszystko łączyć w całość.
- Czyli po prostu była zła o kłótnie. I się mści – podsumowałam westchnięciem. – Wyszło fatalnie tylko dlatego, że Kerstin tam przylazła. Gdyby nie to, wszystko byłoby w porządku – mruknęłam podirytowana tym faktem i urywając źdźbła trawy rosnącej w zasięgu moich rąk. – Znaczy… i tak chyba wybrnęłyśmy dziś całkiem nieźle… A sama prelekcja może nie będzie taka zła. Wolę się uczyć o prochach niż o… nie wiem, wojnach trolli – palnęłam pół żartem, pół serio. – Swoją drogą… to jakie to uczucie? Po tym pyle? – zagadnęłam przypominając sobie co Nela powiedziała. Sama nigdy nie brałam, choć o samym specyfiku oczywiście słyszałam i jakieś tam pojęcie o nim miałam.
- Widziałam ich jak szli do siebie – przypomniałam sobie nagle. Jak przez mgłę kojarzyłam Steffa i Bellę oddalających się w pośpiechu. – Czekaj, czekaj… - przerwałam jej zaraz. – O co ta afera? Że Jim przedstawił gości Kerstin? – nie bardzo rozumiałam w czym rzecz. – I czemu płakała?
Czyli faktycznie była jakaś kłótnia i Tonksówna najwyraźniej postanowiła się zemścić, chociaż nadal mi się to kupy nie trzymało. Łącznie z tym, że chłopaki wybrali chyba najgorszy możliwy moment na wyciągnięcie tego wróżkowego pyłu… i Nela się skusiła? Spojrzałam na nią zaskoczona, ale choć już otwierałam usta, żeby coś powiedzieć, to jednak je zamknęłam i słuchałam dalej. Znów zaczęłam doceniać to, że moim bratem był Billy i nie wysyłał mnie na kacu do płaczących dzieci (Amelka była spoko i prawie nie płakała) ani na wspinaczki górskie.
- No jasne, że nie chcieli zrobić nic złego – przytaknęłam momentalnie, kiedy na chwilę przerwała opowieść. W to ani trochę nie wątpiłam: chcieli się zabawić, zrelaksować, luz. Niefortunnie, że przy świrującej już wtedy Kerstin… ale kto mógł przypuszczać, że odwali coś takiego? Donosy?!
– No, i dobrze, że nie mówiliśmy o Jimie… Ja może niepotrzebnie wspomniałam o Fredzie… ale nie negatywnie i nikt nic na niego nie ma, więc może nie będzie miał przez to problemów… – westchnęłam cicho. Miałam taką nadzieję. Nie chciałam go w nic wkopywać. Ech, nie powinnam go była przywoływać z imienia podczas tej rozmowy...
A potem Neala podjęła opowieść i trochę bardziej zaczęło mi się to wszystko łączyć w całość.
- Czyli po prostu była zła o kłótnie. I się mści – podsumowałam westchnięciem. – Wyszło fatalnie tylko dlatego, że Kerstin tam przylazła. Gdyby nie to, wszystko byłoby w porządku – mruknęłam podirytowana tym faktem i urywając źdźbła trawy rosnącej w zasięgu moich rąk. – Znaczy… i tak chyba wybrnęłyśmy dziś całkiem nieźle… A sama prelekcja może nie będzie taka zła. Wolę się uczyć o prochach niż o… nie wiem, wojnach trolli – palnęłam pół żartem, pół serio. – Swoją drogą… to jakie to uczucie? Po tym pyle? – zagadnęłam przypominając sobie co Nela powiedziała. Sama nigdy nie brałam, choć o samym specyfiku oczywiście słyszałam i jakieś tam pojęcie o nim miałam.
OK, so now what?
we'll fight
Liddy Moore
Zawód : Fotografka i lotniczka w Oddziale Łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
You can count on me like:
1, 2, 3
I'll be there
1, 2, 3
I'll be there
OPCM : 7 +3
UROKI : 3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- O nazwisko chyba nie słuchałam ich dokładnie, Stefen krzyczał, że wojna jest i że tego jej nie powinno się mówić i że jego ma przecież. I fakt niby, ale kto miałby powiedzieć komuś, że ona tam jest. Ale był wściekły, jeszcze go takim nie widziałam. - wyjaśniałam a potem wzruszyłam ramionami na kolejne pytanie. - Nie wiem, przez te krzyki chyba, bo przez co innego? - zastanowiłam się, pytając Lidki. Zaskoczone spojrzenie Lidki na informacje o pyle mówiło wszystko, odwróciłam tęczówki niezadowolona i zawstydzona. Nie powinnam była. - NO WŁAŚNIE! - mimowolnie głos uniosłam. Westchnęłam milcząc chwilę, ale trudno było nie zgodzić mi się z Liddy. Wszystko zaczęła lecieć na łeb na szyje od kiedy się pojawiła ciągnąc dalej. Westchnęłam na wspomnienie prelekcji przymykając oczy. A potem rozciągnęłam usta w kwaśnym uśmiechu i pokręciłam głową. Czułam podskórnie, że Brendan jeszcze nie powiedział ostatniego słowa w mojej kwestii. Odchyliłam głowę spoglądając na niebo kiedy zadała pytanie.
- To… - zastanowiłam sie. - Kłamliwa iluzja - podsumowałam w końcu wzruszając ramionami - moment w którym wszystko staje się możliwe w którym wzlatuje się na sam szczyt nie ma żadnych przeciwności, rozterek, niczego poza pewnością. On jest przyjemny ale to krótki moment, po którym przychodzą tego konsekwencje, humor spada na łeb na szyję, Marysia krwawiła z nosa. - pokręciłam głową raz jeszcze. - Posprzeczałam się z Jimem kiedy powiedział, że to wyciąga go z dna. - przesunęłam wzrok na padok. Niepokoiły mnie jego słowa. Nie sądziłam, że powinien ponownie to brać, bo obawiałam się tego i obwiniałam po części też. - Ale trochę problem, Lidka. Musimy znaleźć Marcela chyba, albo sowę napisać. - powiedziałam przypominając sobie że Kerstin o tym przyznaniu gadała. Problem był taki, że on na co dzień w Londynie siedział.
- To… - zastanowiłam sie. - Kłamliwa iluzja - podsumowałam w końcu wzruszając ramionami - moment w którym wszystko staje się możliwe w którym wzlatuje się na sam szczyt nie ma żadnych przeciwności, rozterek, niczego poza pewnością. On jest przyjemny ale to krótki moment, po którym przychodzą tego konsekwencje, humor spada na łeb na szyję, Marysia krwawiła z nosa. - pokręciłam głową raz jeszcze. - Posprzeczałam się z Jimem kiedy powiedział, że to wyciąga go z dna. - przesunęłam wzrok na padok. Niepokoiły mnie jego słowa. Nie sądziłam, że powinien ponownie to brać, bo obawiałam się tego i obwiniałam po części też. - Ale trochę problem, Lidka. Musimy znaleźć Marcela chyba, albo sowę napisać. - powiedziałam przypominając sobie że Kerstin o tym przyznaniu gadała. Problem był taki, że on na co dzień w Londynie siedział.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Wyglądało na to, że musiałam porozmawiać ze Steffem i Bellą, żeby dowiedzieć się czegoś więcej o tej kłótni na imprezie. Albo przynajmniej wybadać teren. Neala twierdziła, że Jim i Steff strasznie się pożarli, ale chyba nie tak… na dobre, cnie? W końcu się przyjaźnią… Nie bardzo rozumiałam też co do tej kłótni miała Kerstin, chyba że po prostu poczuła się czymś urażona…?
No… czym by się nie poczuła urażona?, przemknęło mi przez myśl i przewróciłam na to oczami.
Wsłuchałam się w opis działania pyłu zastanawiając się czy następnym razem nie spróbować. Tylko jak Nela wspomniała o tym, że to miłe uczucie jest krótkie, a potem psuje się nastrój to jakoś mnie to nie zachęcało.
- Czekaj, co? – zmarszczyłam momentalnie brwi na jej słowa o Jimie. – Jak to „wyciąga z dna”? Chyba nie bierze tego… jakoś częściej, co? – zapytałam trochę zaniepokojona. Mogło być tak, że Jim okazjonalnie brał ten pył, kiedy miał gorszy moment – to jeszcze nic złego, co nie? Ale... w ustach Neli zabrzmiało to bardziej, jakby… nie wiem, jakby dopiero po pyle czuł się dobrze. Znośnie. A to nie wróżyło niczego dobrego. Bo jeśli tak, to wcale się nie dziwiłam, że się z nim o to pokłóciła.
- Tak, trzeba koniecznie napisać do Marcela – przytaknęłam momentalnie, bo z tym się zgadzałam z nią absolutnie: trzeba było usłyszeć jeszcze jego wersję wydarzeń, bo wciąż nie mieściło mi się w głowie, że ot tak, przyznałby się komuś z Zakonu, że bierze i sprzedaje prochy. Musiał mieć jakiś powód. Albo Tonksowie kłamali co, biorąc pod uwagę relację Kerstin, wcale by mnie jakoś nie zdziwiło.
- Ale raczej o spotkanie niż o wyjaśnienia – dodałam po namyśli. – Lepiej, żeby nic na papierze o prochach nie było.
Może już popadałam w paranoję, ale lepiej dmuchać na zimne. Poza tym wolałam pogadać z nim twarzą w twarz, zamiast bawić się słowem pisanym. Tym bardziej, że ani ja, ani Marcel nie byliśmy orłami w tym zakresie.
Minęła chwila, zanim dotarło do mnie, że coś mi umknęło.
- Mówiłaś, że Marysi leciała krew z nosa? – spojrzałam na przyjaciółkę wyraźnie się nad czymś zastanawiając. – Na wiankach… po wiankach w zasadzie Marcel i Jim mieli zakrwawione nosy… Wtedy myślałam, że znów się pobili... Ale mieli zaskakująco dobre humory – mruknęłam w zamyśleniu. Czy to tylko zbieg okoliczności, czy brali już wtedy? Zwykle się dranie dzielili takimi rzeczami... No, na imprezie najwyraźniej się dzielili, tylko mnie to ominęło. Ale może i na dobre mi to wyszło?
No… czym by się nie poczuła urażona?, przemknęło mi przez myśl i przewróciłam na to oczami.
Wsłuchałam się w opis działania pyłu zastanawiając się czy następnym razem nie spróbować. Tylko jak Nela wspomniała o tym, że to miłe uczucie jest krótkie, a potem psuje się nastrój to jakoś mnie to nie zachęcało.
- Czekaj, co? – zmarszczyłam momentalnie brwi na jej słowa o Jimie. – Jak to „wyciąga z dna”? Chyba nie bierze tego… jakoś częściej, co? – zapytałam trochę zaniepokojona. Mogło być tak, że Jim okazjonalnie brał ten pył, kiedy miał gorszy moment – to jeszcze nic złego, co nie? Ale... w ustach Neli zabrzmiało to bardziej, jakby… nie wiem, jakby dopiero po pyle czuł się dobrze. Znośnie. A to nie wróżyło niczego dobrego. Bo jeśli tak, to wcale się nie dziwiłam, że się z nim o to pokłóciła.
- Tak, trzeba koniecznie napisać do Marcela – przytaknęłam momentalnie, bo z tym się zgadzałam z nią absolutnie: trzeba było usłyszeć jeszcze jego wersję wydarzeń, bo wciąż nie mieściło mi się w głowie, że ot tak, przyznałby się komuś z Zakonu, że bierze i sprzedaje prochy. Musiał mieć jakiś powód. Albo Tonksowie kłamali co, biorąc pod uwagę relację Kerstin, wcale by mnie jakoś nie zdziwiło.
- Ale raczej o spotkanie niż o wyjaśnienia – dodałam po namyśli. – Lepiej, żeby nic na papierze o prochach nie było.
Może już popadałam w paranoję, ale lepiej dmuchać na zimne. Poza tym wolałam pogadać z nim twarzą w twarz, zamiast bawić się słowem pisanym. Tym bardziej, że ani ja, ani Marcel nie byliśmy orłami w tym zakresie.
Minęła chwila, zanim dotarło do mnie, że coś mi umknęło.
- Mówiłaś, że Marysi leciała krew z nosa? – spojrzałam na przyjaciółkę wyraźnie się nad czymś zastanawiając. – Na wiankach… po wiankach w zasadzie Marcel i Jim mieli zakrwawione nosy… Wtedy myślałam, że znów się pobili... Ale mieli zaskakująco dobre humory – mruknęłam w zamyśleniu. Czy to tylko zbieg okoliczności, czy brali już wtedy? Zwykle się dranie dzielili takimi rzeczami... No, na imprezie najwyraźniej się dzielili, tylko mnie to ominęło. Ale może i na dobre mi to wyszło?
OK, so now what?
we'll fight
Liddy Moore
Zawód : Fotografka i lotniczka w Oddziale Łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
You can count on me like:
1, 2, 3
I'll be there
1, 2, 3
I'll be there
OPCM : 7 +3
UROKI : 3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- To jego słowa. Ma ich więcej. - powiedziałam wzruszając ramionami na to, czy brał tego więcej. Nie wiedziałam, ale obawiałam się, że zacznie. Że w tym będzie poszukiwał ratunku od tego co czuł. Bo wtedy nie musiał się przejmować, nami, swoim życiem, wtedy wszystko wyglądało inaczej… lepiej. Ale przecież nie trwało. Nie tak jak powinno, nie miało tej stabilności co coś co zbudowało się samemu. - Napiszesz? - zapytałam Liddy w kwestii Marcela, potakując głową. - Właściwie możemy też od razu, mogę zawołać Victorię. - zaproponowałam w zamyśleniu zerkając na dom.
- Leciała. Miała atak paniki, myślała że umiera. - relacjonowałam dalej milknąc kiedy zastanawiała się nad czymś. Zmarszczyłam brwi odwracając tęczówki. Unosząc rękę żeby podrapać się po policzku. A potem uniosłam dłonie i schowałam w nich twarz na chwilę. Co dalej, nie wiedziałam w sumie w ogóle. Byłam zmęczona, byłam zraniona, bolało mnie serce. Skupienie się na tym co trawiło mnie od środka, zajmowało więcej. - Oczywiście, że brali to wcześniej. - mruknęłam pod nosem w wyrazie krótkiej informacji. Dlatego Jim tak gadał, bo mu to odpowiadało. - Maisie przespała większość. - uzupełniła jeszcze zastanawiając się czy nic nie pominęła. W końcu się wyprostowałam a potem odchyliłam plecy opadając na koc. - Ale Marysia naprawdę nie płakała przez te narkotyki. Tylko Marcel coś z Eve gadał i długo nie wychodził potem i myślała że to przez nią. - westchnęłam raz jeszcze mocniej. - Co za amabras.
- Leciała. Miała atak paniki, myślała że umiera. - relacjonowałam dalej milknąc kiedy zastanawiała się nad czymś. Zmarszczyłam brwi odwracając tęczówki. Unosząc rękę żeby podrapać się po policzku. A potem uniosłam dłonie i schowałam w nich twarz na chwilę. Co dalej, nie wiedziałam w sumie w ogóle. Byłam zmęczona, byłam zraniona, bolało mnie serce. Skupienie się na tym co trawiło mnie od środka, zajmowało więcej. - Oczywiście, że brali to wcześniej. - mruknęłam pod nosem w wyrazie krótkiej informacji. Dlatego Jim tak gadał, bo mu to odpowiadało. - Maisie przespała większość. - uzupełniła jeszcze zastanawiając się czy nic nie pominęła. W końcu się wyprostowałam a potem odchyliłam plecy opadając na koc. - Ale Marysia naprawdę nie płakała przez te narkotyki. Tylko Marcel coś z Eve gadał i długo nie wychodził potem i myślała że to przez nią. - westchnęłam raz jeszcze mocniej. - Co za amabras.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Po rozmowie z Billym oraz braciami dziewcząt Maisie była dość zestresowana, ale już na pewno spokojniejsza niż na początku. Dobrze, że miały to już za sobą, a na przyszłość po prostu musiała być mądrzejsza i bardziej uważać na spożywanie jakichkolwiek nieznanych substancji. Świat magii potrafił skrywać wiele pułapek na młodych czarodziejów, zwłaszcza takich pochodzących z mugolskich rodzin, którzy nie byli z wieloma rzeczami obeznani, aczkolwiek gdyby ktoś podstawił jej pod nos mugolski narkotyk, także by go nie rozpoznała. Bo porządne dziewczęta, a do takich się zaliczała, nie miały żadnego kontaktu z nielegalnymi używkami. Reszta osób na imprezie też wydawała się raczej normalna, dlatego nie spodziewała się narkotyków i tak łatwo dała się skusić czemuś co wyglądało przecież tak nieszkodliwie i niepozornie. Zadziałała też trochę presja grupy, Maisie nie chciała odstawać i chciała pokazać, że równa z niej towarzyszka zabawy. Dla niej akceptacja była bardzo ważna, zwłaszcza teraz, kiedy przez swoje pochodzenie była wyrzutkiem, i wiele to dla niej wtedy znaczyło, że ona, szlama, mogła tam być i razem z nimi się bawić.
Poszła do toalety, co było również pretekstem do zebrania myśli i ochłonięcia. Umyła ręce i wciąż wilgotnymi przetarła lekko policzki i czoło. Później jednak postanowiła dołączyć do dziewcząt w ogrodzie, więc podążyła w stronę, gdzie je widziała.
- Dużo mnie ominęło? - zapytała, zgadując, że dziewczyny pewnie rozmawiały już kiedy jej nie było. - Szkoda, że tak to wszystko wyszło. Z tą imprezą. Ale no cóż, jeśli chodzi o konsekwencje, mogło być gorzej, prawda? - uśmiechnęła się blado, dosiadając się do nich. Rozumiała, że jakaś nauczka musi być. - To od czego chcecie zacząć?
Poszła do toalety, co było również pretekstem do zebrania myśli i ochłonięcia. Umyła ręce i wciąż wilgotnymi przetarła lekko policzki i czoło. Później jednak postanowiła dołączyć do dziewcząt w ogrodzie, więc podążyła w stronę, gdzie je widziała.
- Dużo mnie ominęło? - zapytała, zgadując, że dziewczyny pewnie rozmawiały już kiedy jej nie było. - Szkoda, że tak to wszystko wyszło. Z tą imprezą. Ale no cóż, jeśli chodzi o konsekwencje, mogło być gorzej, prawda? - uśmiechnęła się blado, dosiadając się do nich. Rozumiała, że jakaś nauczka musi być. - To od czego chcecie zacząć?
Maisie Moore
Zawód : początkująca krawcowa
Wiek : 18
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
"So what am I to do with all those hopes
Life seems so very frightening"
Life seems so very frightening"
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 11 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica
Neutralni
- Mogę napisać od razu – przystałam na to. Pergamin i coś do pisania i tak miałyśmy przy sobie, więc to żaden problem. Od razu zresztą sięgnęłam po przybory.
- Tylko gdzie i kiedy się z nim umówić? Nie będziesz mieć problemu z dostaniem się do… Plymouth? Na przykład? Jutro? – zapytałam. To chyba najbezpieczniejsza opcja, która nie wzbudziłaby podejrzeń w Brendanie, a i z Marcelem chyba najłatwiej byłoby się spotkać właśnie tam.
Kolejne słowa Neali sprawiły, że na chwilę zamarłam w bezruchu wpatrując się w nią.
„Miała atak paniki. Myślała, że umiera” – echem odbijało mi się w głowie, a ja nie mogłam wyrzucić z pamięci wspomnienia wijącego się po ziemi Marcela w lesie. Kolejne elementy układanki idealnie wpasowywały się w luki i tworzyły coraz bardziej niepokojącą całość. Wahałam się czy i o tym zdarzeniu powiedzieć przyjaciółce, ale uznałam, że nie było sensu jej bardziej niepokoić. Tym bardziej, że wniosek był dokładnie taki, jak sama powiedziała: „brali to wcześniej”… a z Marcelem i tak miałam do pogadania. Wtedy po wiankach w ogóle tego nie komentowałam, ale… najwyraźniej był to błąd. Coraz mniej mi się to wszystko podobało… ale wciąż miałam nadzieję, że chłopaki nie wpakowali się w żadne gówno, tylko… po prostu… to były takie jednorazowe akcje. Dla zabawy. Chociaż jak na mój gust wcale zabawnie to nie brzmiało.
Odetchnęłam, otrząsając się z ponurych myśli i zawieszając pióro nad pergaminem.
- Właśnie, jak to się stało… - zaczęłam, ale jednak zmieniłam pytanie: - Kiedy Marcel wyszedł? Widziałaś się z nim? Bo ty poleciałaś z Jimem, tak? Czy Marcel poleciał z wami? – szczerze mówiąc kolejność wydarzeń z imprezy trochę mi się mieszała, tym bardziej, że były to wydarzenia, przy których mnie nie było. Właśnie - tyle się podziało… aż ciężko było mi w to uwierzyć, bo ja po prostu świetnie bawiłam się z Fredem i jakoś nie zanotowałam tych wszystkich awantur, ataków paniki i płaczu, prochów… Zupełnie jakbyśmy byli na dwóch różnych imprezach. Gdyby opowiedział mi o tym Marcel albo Jim, to pewnie uznałabym, że chcą mnie wkręcić.
Akurat wróciła do nas Maisie, więc skinieniem głowy zaprosiłam ją na koc.
- Nie, głównie psioczenie na Kerstin – odpowiedziałam kuzynce z kwaśnym uśmiechem. – Mogło być gorzej – przyznałam jej też, chociaż bardziej z myślą o samej imprezie i że komuś mogła się stać po prostu krzywda. Na szczęście nic takiego się nie wydarzyło.
A od czego chciałyśmy zacząć?
- Może od jakiegoś chwytliwego tytułu? „Pogadajmy o dragach” albo coś w tym guście? – zaproponowałam.
- Tylko gdzie i kiedy się z nim umówić? Nie będziesz mieć problemu z dostaniem się do… Plymouth? Na przykład? Jutro? – zapytałam. To chyba najbezpieczniejsza opcja, która nie wzbudziłaby podejrzeń w Brendanie, a i z Marcelem chyba najłatwiej byłoby się spotkać właśnie tam.
Kolejne słowa Neali sprawiły, że na chwilę zamarłam w bezruchu wpatrując się w nią.
„Miała atak paniki. Myślała, że umiera” – echem odbijało mi się w głowie, a ja nie mogłam wyrzucić z pamięci wspomnienia wijącego się po ziemi Marcela w lesie. Kolejne elementy układanki idealnie wpasowywały się w luki i tworzyły coraz bardziej niepokojącą całość. Wahałam się czy i o tym zdarzeniu powiedzieć przyjaciółce, ale uznałam, że nie było sensu jej bardziej niepokoić. Tym bardziej, że wniosek był dokładnie taki, jak sama powiedziała: „brali to wcześniej”… a z Marcelem i tak miałam do pogadania. Wtedy po wiankach w ogóle tego nie komentowałam, ale… najwyraźniej był to błąd. Coraz mniej mi się to wszystko podobało… ale wciąż miałam nadzieję, że chłopaki nie wpakowali się w żadne gówno, tylko… po prostu… to były takie jednorazowe akcje. Dla zabawy. Chociaż jak na mój gust wcale zabawnie to nie brzmiało.
Odetchnęłam, otrząsając się z ponurych myśli i zawieszając pióro nad pergaminem.
- Właśnie, jak to się stało… - zaczęłam, ale jednak zmieniłam pytanie: - Kiedy Marcel wyszedł? Widziałaś się z nim? Bo ty poleciałaś z Jimem, tak? Czy Marcel poleciał z wami? – szczerze mówiąc kolejność wydarzeń z imprezy trochę mi się mieszała, tym bardziej, że były to wydarzenia, przy których mnie nie było. Właśnie - tyle się podziało… aż ciężko było mi w to uwierzyć, bo ja po prostu świetnie bawiłam się z Fredem i jakoś nie zanotowałam tych wszystkich awantur, ataków paniki i płaczu, prochów… Zupełnie jakbyśmy byli na dwóch różnych imprezach. Gdyby opowiedział mi o tym Marcel albo Jim, to pewnie uznałabym, że chcą mnie wkręcić.
Akurat wróciła do nas Maisie, więc skinieniem głowy zaprosiłam ją na koc.
- Nie, głównie psioczenie na Kerstin – odpowiedziałam kuzynce z kwaśnym uśmiechem. – Mogło być gorzej – przyznałam jej też, chociaż bardziej z myślą o samej imprezie i że komuś mogła się stać po prostu krzywda. Na szczęście nic takiego się nie wydarzyło.
A od czego chciałyśmy zacząć?
- Może od jakiegoś chwytliwego tytułu? „Pogadajmy o dragach” albo coś w tym guście? – zaproponowałam.
OK, so now what?
we'll fight
Liddy Moore
Zawód : Fotografka i lotniczka w Oddziale Łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
You can count on me like:
1, 2, 3
I'll be there
1, 2, 3
I'll be there
OPCM : 7 +3
UROKI : 3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wyprowadzając konie dostrzegł je pod drzewem. Rude włosy nie odznaczały się już tak wyraźnie na tle jesiennej przyrody, ale trzy sylwetki zgromadzone pod jednym z drzew nieopodal domu musiały do nich należeć. Do Neali, Liddy i... Nie był pewien trzeciej, nie widział jej tak wyraźnie. Siedząc na końskim grzbiecie trzymał w obu rękach dwa kantary, prowadził zwierzęta blisko wierzchowca, na którym jechał na oklep. Dzięki temu zaoszczędzi nieco czasu. Podjechał z nimi na padok, wpuścił je na łąkę i ze sznurami w dłoniach wrócił do stajni, raz jeszcze oglądając się w bok, na dziewczęta. Montygona i Bibi zwykle zostawiał sobie na koniec, ale teraz mogły być był pretekstem, więc poprowadził je w rękach, trzymając luźno linę przy sobie nie musiał nawet ich ciągnąć w kierunku drzewa, żwawo stępowały w stronę drzewa. Dopiero kiedy się zbliżył zrozumiał, że trzecia postać to Maisie.
— Cześć — rzucił luźno, zatrzymując konie. — Chciały się przywiać — rzucił usprawiedliwiająco, trochę nie do końca zgodnie z prawdą i spojrzał na Nealę. Nie widział się z nią od tamtej pory. Jej brat był zły? Nie przyszedł po niego, niczym nie oberwał i wciąż miał pracę. Nie mogło być tak źle.
1. Bibi postanowiła poskubać Lidkę po czuprynie, myląc ją najwyraźniej z sianem.
2. Montygon pociągnął w stronę Neali, by szturchnąć ją łbem z wyraźnym przypomnieniem o tym, ze jest przez nią zaniedbywany.
3. Oba konie stały spokojnie, od razu zabierając się do skubania trawy przy dziewczynach
— Cześć — rzucił luźno, zatrzymując konie. — Chciały się przywiać — rzucił usprawiedliwiająco, trochę nie do końca zgodnie z prawdą i spojrzał na Nealę. Nie widział się z nią od tamtej pory. Jej brat był zły? Nie przyszedł po niego, niczym nie oberwał i wciąż miał pracę. Nie mogło być tak źle.
1. Bibi postanowiła poskubać Lidkę po czuprynie, myląc ją najwyraźniej z sianem.
2. Montygon pociągnął w stronę Neali, by szturchnąć ją łbem z wyraźnym przypomnieniem o tym, ze jest przez nią zaniedbywany.
3. Oba konie stały spokojnie, od razu zabierając się do skubania trawy przy dziewczynach
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'James Doe' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 2
'k3' : 2
- Nie mam pojęcia. - odpowiedziałam Liddy spoglądając w stronę domu. - Dowiem się pewnie dopiero jak wyjdziecie. - przyznałam, bo Brendan raczej nie skończył jeszcze, a nie zamierzał też mówić jak dziewczyny znajdowało się obok.
- Marcel wyszedł do Kerstin i jej brata. - przypomniałam sobie odwróciłam tęczówki. - Ale potem… - zmarszczyłam brwi. - Nie wiem, byłam w kuchni sama, ale nie słyszałam żeby wchodził do domu. W ogrodzie też go nie widziałam. - Poczułam mimowolnie rosnący niepokój. Drgnęłam spoglądając na Maisie, ale nic nie powiedziałam spoglądając przed siebie. Propozycja Lidki uniosła moje brwi wyżej.
- Nie mówisz poważnie. - powiedziałam i mimo podłego nastroju kącik ust drgnął mi mimowolnie. Chciałam powiedzieć coś dalej, ale ruch obok przyciągnął moje spojrzenie, które niemal od razu padło na to znajome patrzące wprost na mnie. Chciałam się uśmiechnąć krótko, przywitać może, ale coś ścisnęło mnie w żołądku. Otworzyłam wargi powtarzając sobie, że muszę się zebrać do kupy, ale zanim zdążyłam Montygon znalazł się obok. Mimowolnie zaśmiałam się krótko, choć nie tak radośnie wyciągając do niego dłonie. - No już, już. Przepraszam, Montygonie. Brendan zajął mi dzień cały.- powiedziałam, podnosząc się przesuwając palcami po sierści tłumacząc przed koniem. - Cześć. - odpowiedziałam w końcu wychylając się zza końskiego łba. - Widziałeś się z Marcelem? - zapytałam spoglądając na Lidkę w sumie od razu powinniśmy zapytać Jima. - Mamy dla niego garść niezbyt dobrych wieści. - powiedziałam spojrzeniem wracając do Jamesa, badając nim go, niemal sprawdzając. - Kerstin wypaplała wszystko swojemu bratu, a on naszym. Znaczy wypaplanie to jedno, wszystko kompletnie i całkowicie powykręcała robiąc z nas… Nadal nie mogę uwierzyć w garść bezeceństw które zdążyła odpowiedzieć w tak krótkim czasie. Na koniec obraziła już chyba całkowicie wszystkich. Panna idealna. - wzięłam wdech w płuca i pokręciłam głową. - Jako pierwszy dowiesz się o naszej wspaniałej karnej prelekcji. - wykrzywiłam usta, wywracając oczami. - Lidka właśnie zaproponowała slogan na ulotki.
- Marcel wyszedł do Kerstin i jej brata. - przypomniałam sobie odwróciłam tęczówki. - Ale potem… - zmarszczyłam brwi. - Nie wiem, byłam w kuchni sama, ale nie słyszałam żeby wchodził do domu. W ogrodzie też go nie widziałam. - Poczułam mimowolnie rosnący niepokój. Drgnęłam spoglądając na Maisie, ale nic nie powiedziałam spoglądając przed siebie. Propozycja Lidki uniosła moje brwi wyżej.
- Nie mówisz poważnie. - powiedziałam i mimo podłego nastroju kącik ust drgnął mi mimowolnie. Chciałam powiedzieć coś dalej, ale ruch obok przyciągnął moje spojrzenie, które niemal od razu padło na to znajome patrzące wprost na mnie. Chciałam się uśmiechnąć krótko, przywitać może, ale coś ścisnęło mnie w żołądku. Otworzyłam wargi powtarzając sobie, że muszę się zebrać do kupy, ale zanim zdążyłam Montygon znalazł się obok. Mimowolnie zaśmiałam się krótko, choć nie tak radośnie wyciągając do niego dłonie. - No już, już. Przepraszam, Montygonie. Brendan zajął mi dzień cały.- powiedziałam, podnosząc się przesuwając palcami po sierści tłumacząc przed koniem. - Cześć. - odpowiedziałam w końcu wychylając się zza końskiego łba. - Widziałeś się z Marcelem? - zapytałam spoglądając na Lidkę w sumie od razu powinniśmy zapytać Jima. - Mamy dla niego garść niezbyt dobrych wieści. - powiedziałam spojrzeniem wracając do Jamesa, badając nim go, niemal sprawdzając. - Kerstin wypaplała wszystko swojemu bratu, a on naszym. Znaczy wypaplanie to jedno, wszystko kompletnie i całkowicie powykręcała robiąc z nas… Nadal nie mogę uwierzyć w garść bezeceństw które zdążyła odpowiedzieć w tak krótkim czasie. Na koniec obraziła już chyba całkowicie wszystkich. Panna idealna. - wzięłam wdech w płuca i pokręciłam głową. - Jako pierwszy dowiesz się o naszej wspaniałej karnej prelekcji. - wykrzywiłam usta, wywracając oczami. - Lidka właśnie zaproponowała slogan na ulotki.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Przysiadła się do nich, wygodnie zasiadając na kocu. Przygładziła materiał sukienki i odrzuciła na plecy warkocz. Dobrze, że nie była w tym wszystkim sama. Z dziewczynami miała szansę nawet się dobrze bawić. A jeśli przy okazji pomogą choć jednej innej młodej osobie nieświadomej zagrożenia płynącej ze strony używek, to może wyniknie coś dobrego z ich kary.
- Brzmi dobrze - pochwaliła pomysł Liddy. - Choć jeśli chodzi o przygotowywanie czegoś, co wymaga wiedzy, to chyba musimy poczekać aż porozmawiamy z kimś, kto ją ma i trochę nas oświeci... Na ten moment możemy po prostu przygotować i ozdobić ulotki z nazwą oraz datą. Mogę na nich coś narysować albo ozdobić napis... - No cóż, jej wiedza na ten moment prezentowała poziom niemalże zerowy, pomijając to, że wiedziała już, że wróżkowy pył się ładnie błyszczy, że wciąga się go nosem i jak mniej więcej działa (choć wciągnęła małą ilość, po większej pewnie odczułaby silniejsze efekty). - Jak je zrobimy, to mogę zabrać część do Menażerii Woolmanów i tam rozłożyć w ogólnodostępnym pokoju. Wydaje mi się, że mieszka tam jeszcze parę młodych osób prócz mnie. I po Plymouth też mogę przejść, porozklejać je gdzieś - zaproponowała, bo w końcu mieszkała tam na co dzień, więc nie był to dla niej problem. Oby tylko rzeczywiście nikt jej nie kazał wygłaszać żadnych prelekcji, bo jej umiejętności przemawiania prezentowały naprawdę mierny poziom, porównywalny z poziomem wiedzy o narkotykach. I najpewniej zaczęłaby się jąkać i plątać ze stresu. Bo o ile lubiła rozmawiać, kiedy była w małym i znajomym gronie, tak mówienie do obcych i to w ilości większej niż parę osób absolutnie ją przerażało.
Po chwili dostrzegła idącego w ich stronę Jima z dwoma końmi. Na ich widok zaświeciły jej się oczy.
- O, cześć Jim - przywitała go. Miała nadzieję, że nie poniósł żadnych konsekwencji za imprezę. - Czy będzie można się później na nich przejechać? Czy raczej nie tolerują obcych? - zapytała, zerkając na niego, a potem na Nealę, oni pewnie lepiej znali te konie i wiedzieli, jak reagują na nieznajomych.
Maisie może nie była bardzo biegła, ale w młodszym wieku przyswoiła podstawy jeździectwa i coś tam potrafiła, poza tym uwielbiała zwierzęta i niezmiernie ucieszyłaby ją możliwość choćby krótkiej przejażdżki.
- Brzmi dobrze - pochwaliła pomysł Liddy. - Choć jeśli chodzi o przygotowywanie czegoś, co wymaga wiedzy, to chyba musimy poczekać aż porozmawiamy z kimś, kto ją ma i trochę nas oświeci... Na ten moment możemy po prostu przygotować i ozdobić ulotki z nazwą oraz datą. Mogę na nich coś narysować albo ozdobić napis... - No cóż, jej wiedza na ten moment prezentowała poziom niemalże zerowy, pomijając to, że wiedziała już, że wróżkowy pył się ładnie błyszczy, że wciąga się go nosem i jak mniej więcej działa (choć wciągnęła małą ilość, po większej pewnie odczułaby silniejsze efekty). - Jak je zrobimy, to mogę zabrać część do Menażerii Woolmanów i tam rozłożyć w ogólnodostępnym pokoju. Wydaje mi się, że mieszka tam jeszcze parę młodych osób prócz mnie. I po Plymouth też mogę przejść, porozklejać je gdzieś - zaproponowała, bo w końcu mieszkała tam na co dzień, więc nie był to dla niej problem. Oby tylko rzeczywiście nikt jej nie kazał wygłaszać żadnych prelekcji, bo jej umiejętności przemawiania prezentowały naprawdę mierny poziom, porównywalny z poziomem wiedzy o narkotykach. I najpewniej zaczęłaby się jąkać i plątać ze stresu. Bo o ile lubiła rozmawiać, kiedy była w małym i znajomym gronie, tak mówienie do obcych i to w ilości większej niż parę osób absolutnie ją przerażało.
Po chwili dostrzegła idącego w ich stronę Jima z dwoma końmi. Na ich widok zaświeciły jej się oczy.
- O, cześć Jim - przywitała go. Miała nadzieję, że nie poniósł żadnych konsekwencji za imprezę. - Czy będzie można się później na nich przejechać? Czy raczej nie tolerują obcych? - zapytała, zerkając na niego, a potem na Nealę, oni pewnie lepiej znali te konie i wiedzieli, jak reagują na nieznajomych.
Maisie może nie była bardzo biegła, ale w młodszym wieku przyswoiła podstawy jeździectwa i coś tam potrafiła, poza tym uwielbiała zwierzęta i niezmiernie ucieszyłaby ją możliwość choćby krótkiej przejażdżki.
Maisie Moore
Zawód : początkująca krawcowa
Wiek : 18
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
"So what am I to do with all those hopes
Life seems so very frightening"
Life seems so very frightening"
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 11 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Zmarszczyłam brwi, kiedy Nela powiedziała, że Marcel z imprezy poszedł z Tonksami i zaginął. Nie podobało mi się to. To było równie podejrzane, jak to jego przyznanie się do prochów na imprezie.
- No jasne, że poważnie – odparłam momentalnie na zarzut Neali, uśmiechając się przy tym rozbawiona. – Jeśli chcemy kogoś przyciągnąć na ten wykład, to musi być jakoś… kontrowersyjnie czy coś, nie? – dodałam spoglądając to na nią, to na kuzynkę. – A na ulotkach to tylko trzeba dać tytuł, czas i miejsce – doprecyzowałam, bo Maisie zaczęła coś mówić o jakiejś wiedzy na temat używek.
– O hej, Jim! Fajnie, że jesteś – uśmiechnęłam się jeszcze szerzej na widok kumpla i omiotłam badawczym spojrzeniem, jakbym w ten sposób mogła ocenić czy ma problem z narkotykami. Nie mogłam.
Już miałam zapytać o Marcela, ale Nela mnie uprzedziła, więc tylko kiwnęłam głową.
- Albo czy miałeś z nim kontakt od imprezy? – dodałam, a potem znów przytakiwałam Neli, wchodząc jej od czasu do czasu w słowo swoim: „wredna suka” i „kapuś” i „kłamczucha”. Przez to wszystko tylko znów się wkurzyłam i podniosłam z koca, żeby wychodzić irytację. Łaziłam więc w te i we wte wzdłuż jednego z jego boków.
- Generalnie zasugerowała naszym braciom, że jesteśmy wszyscy ćpunami, dziwkami i degeneratami społecznymi, czaisz to?! – wypaliłam wzburzona, gdy tylko Nela urwała. Dobrze to wszystko opisała, tylko jak na mój gust trochę za bardzo ogólnikowo, a chciałam, żeby Jim jednak miał świadomość jakim człowiekiem okazała się ta zakłamana jędza.
- Pieprzyła o tym, że były prochy, że braliśmy, że się obściskiwaliśmy przy dziecku, że Marcel się ponoć przyznał do winy, że byłam tak pijana, że nic nie pamiętam, że nie zna Freda… Co tam jeszcze? – zastanowiłam się, bo sama chyba się już gubiłam w jej historyjkach wyssanych z palca. – Generalnie jest zdrowo szajbnięta i nie można jej za nic ufać. Wyobrażacie sobie co by było, gdyby była na innych naszych imprezach? – aż skrzywiłam się na myśl o tym o czym jeszcze mogłaby donieść i komu.
Odetchnęłam i wreszcie zatrzymałam się w miejscu. Nie mogłam się tak nakręcać, bo jeszcze spłoszę biedne konie.
- A, no i musimy się zemścić – dodałam, choć to chyba było dla wszystkich jasne i oczywiste. Tonksównie nie mogło się tak po prostu upiec, musiała zdrowo popamiętać, że bycie zdrajczynią nie popłaca. A już szczególnie jeśli chodzi o kablowanie na nas.
A tak, tak, ulotki! Neala o nich wspomniała.
- „Pogadajmy o dragach”. Jak ci się podoba? – zapytałam Jima uśmiechając się półgębkiem. – A ulotki można ozdobić jakimiś fajnymi trupimi czachami – zaproponowałam od razu rzucając wymowne i wyraźnie z siebie zadowolone spojrzenie do Maisie, która się zadeklarowała, że weźmie na siebie tą artystyczną część ulotek.
- No jasne, że poważnie – odparłam momentalnie na zarzut Neali, uśmiechając się przy tym rozbawiona. – Jeśli chcemy kogoś przyciągnąć na ten wykład, to musi być jakoś… kontrowersyjnie czy coś, nie? – dodałam spoglądając to na nią, to na kuzynkę. – A na ulotkach to tylko trzeba dać tytuł, czas i miejsce – doprecyzowałam, bo Maisie zaczęła coś mówić o jakiejś wiedzy na temat używek.
– O hej, Jim! Fajnie, że jesteś – uśmiechnęłam się jeszcze szerzej na widok kumpla i omiotłam badawczym spojrzeniem, jakbym w ten sposób mogła ocenić czy ma problem z narkotykami. Nie mogłam.
Już miałam zapytać o Marcela, ale Nela mnie uprzedziła, więc tylko kiwnęłam głową.
- Albo czy miałeś z nim kontakt od imprezy? – dodałam, a potem znów przytakiwałam Neli, wchodząc jej od czasu do czasu w słowo swoim: „wredna suka” i „kapuś” i „kłamczucha”. Przez to wszystko tylko znów się wkurzyłam i podniosłam z koca, żeby wychodzić irytację. Łaziłam więc w te i we wte wzdłuż jednego z jego boków.
- Generalnie zasugerowała naszym braciom, że jesteśmy wszyscy ćpunami, dziwkami i degeneratami społecznymi, czaisz to?! – wypaliłam wzburzona, gdy tylko Nela urwała. Dobrze to wszystko opisała, tylko jak na mój gust trochę za bardzo ogólnikowo, a chciałam, żeby Jim jednak miał świadomość jakim człowiekiem okazała się ta zakłamana jędza.
- Pieprzyła o tym, że były prochy, że braliśmy, że się obściskiwaliśmy przy dziecku, że Marcel się ponoć przyznał do winy, że byłam tak pijana, że nic nie pamiętam, że nie zna Freda… Co tam jeszcze? – zastanowiłam się, bo sama chyba się już gubiłam w jej historyjkach wyssanych z palca. – Generalnie jest zdrowo szajbnięta i nie można jej za nic ufać. Wyobrażacie sobie co by było, gdyby była na innych naszych imprezach? – aż skrzywiłam się na myśl o tym o czym jeszcze mogłaby donieść i komu.
Odetchnęłam i wreszcie zatrzymałam się w miejscu. Nie mogłam się tak nakręcać, bo jeszcze spłoszę biedne konie.
- A, no i musimy się zemścić – dodałam, choć to chyba było dla wszystkich jasne i oczywiste. Tonksównie nie mogło się tak po prostu upiec, musiała zdrowo popamiętać, że bycie zdrajczynią nie popłaca. A już szczególnie jeśli chodzi o kablowanie na nas.
A tak, tak, ulotki! Neala o nich wspomniała.
- „Pogadajmy o dragach”. Jak ci się podoba? – zapytałam Jima uśmiechając się półgębkiem. – A ulotki można ozdobić jakimiś fajnymi trupimi czachami – zaproponowałam od razu rzucając wymowne i wyraźnie z siebie zadowolone spojrzenie do Maisie, która się zadeklarowała, że weźmie na siebie tą artystyczną część ulotek.
OK, so now what?
we'll fight
Liddy Moore
Zawód : Fotografka i lotniczka w Oddziale Łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
You can count on me like:
1, 2, 3
I'll be there
1, 2, 3
I'll be there
OPCM : 7 +3
UROKI : 3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 1 z 2 • 1, 2
25 X 1958, Piknik ulotkowy
Szybka odpowiedź