25 X 1958, Piknik ulotkowy
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Devon, Ottery St. Catchpole
Tajemniczy Zagajnik 25 X 1958
Lidka, Neala i Maisie udają się na piknik do zagajnika oddalonego pięćdziesiąt metrów od domu Weasley'ów żeby zaplanować ulotki na prelekcję.
Lidka, Neala i Maisie udają się na piknik do zagajnika oddalonego pięćdziesiąt metrów od domu Weasley'ów żeby zaplanować ulotki na prelekcję.
I show not your face but your heart's desire
Patrzył na Weasley kiedy zaczynała mówić, ale nie umiał zrozumieć, co takiego Kerstin mogła wypalać bratu. Kiwnął głową Maisie, ale zaraz spojrzał na Liddy. Czy miał kontakt z Marcelem od imprezy? Zmarszczył brwi. Wczoraj był tak zmęczony, że mało brakowało, by usnął na stojąco. Po powrocie z Ottery do domu poszedł spać, nie jedzą nawet kolacji, spał aż do dzisiejszego poranka a i tak czuł się wykończony.
— Ja... — zaczął, parząc po dziewczynach. Nie przyszło mu do głowy, że powinien się z nim skontaktować wczoraj. — Nie, czemu? Coś się stało? — spytał, marszcząc brwi jeszcze bardziej. — Pewnie śpi — Na festiwalu potrafili przesypiać całe dnie, jakby nie mogli wypocząć po nocnym świętowaniu. Wysłuchał relacji Neali i Liddy, na tej drugiej zatrzymując wzrok częściej, gdy wtrącała swoje dwa knuty — nie był pewien, czy bardziej go to przerażało, czy bawiło. Uczucia i emocje skrystalizowały się dopiero kiedy obie skończyły mówić i zajęło go dziwne uczucie stresu.
— Ale... — zaczął koślawo, nie wiedząc jak właściwie się do tego odnieść. — To nie ma sensu. Rozmawiałem z nią. Gdyby Steffen się nie wpieprzył to poszłoby lepiej, ale... Myślałem... Rozumiała to. Nie łykała tej historii z lekarstwami, powiedziałem jej, że to tylko raz, że wszyscy czasem potrzebujemy się oderwać od tego. Myślałem, że dobrze się bawiła. Chciała zostać. Przynajmniej dopóki... — Nie wszedł z nią w kolejną pyskówkę, niepotrzebną, ale kiedy wracała do Thomasa cała zawartość żołądka podchodziła mu do gardła. — Jak to, Marcel przyznał się do winy? — spytał znowu; nic z tego nie rozumiał. Pamiętał to inaczej, przecież przyznał przed dziewczynami, że to był jego towar. Popatrzył na Neale, miała mu to za złe, jej słowa wciąż paliły go jak żywy ogień. — Nie łapię. Do jakiej winy się przyznał? I komu? I jak to nie zna Freda, przecież... Nie przyznała się?— spytał z powątpiewaniem, spoglądając na Liddy. Nie chwalił się, że był na randce z Kerstin? Przypadkowej, bądź co bądź, ale jednak? Nie spodziewał się, by chwalił się tym Neali i reszcie dziewczyn, ale Liddy mogła wiedzieć o czym mówił. — Co z Marcelem? — dopytywał zaraz; z całej tej chaotycznej historii wyłapał tylko to, że Michael wiedział, że mieli na tej imprezie narkotyki, wiedział też Brendan i Billy Moore. Zerknął w stronę domu, czyli wszystko było wciąż przed nim, ale bardziej niż rozmowa z Weasleyem przerażała go myśl, że Marcel mógł mieć kłopoty. — Tonks mu coś powiedział? — Słyszał ich rozmowę, trzy po trzy, był wtedy na dworze, ale nie do końca docierała do niego rzeczywistość wtedy. A potem nikogo już nie spotkał. — Co to za ulotki? — spytał, choć mało zainteresowany. — Zamierzacie handlować prochami w ramach kary?
— Ja... — zaczął, parząc po dziewczynach. Nie przyszło mu do głowy, że powinien się z nim skontaktować wczoraj. — Nie, czemu? Coś się stało? — spytał, marszcząc brwi jeszcze bardziej. — Pewnie śpi — Na festiwalu potrafili przesypiać całe dnie, jakby nie mogli wypocząć po nocnym świętowaniu. Wysłuchał relacji Neali i Liddy, na tej drugiej zatrzymując wzrok częściej, gdy wtrącała swoje dwa knuty — nie był pewien, czy bardziej go to przerażało, czy bawiło. Uczucia i emocje skrystalizowały się dopiero kiedy obie skończyły mówić i zajęło go dziwne uczucie stresu.
— Ale... — zaczął koślawo, nie wiedząc jak właściwie się do tego odnieść. — To nie ma sensu. Rozmawiałem z nią. Gdyby Steffen się nie wpieprzył to poszłoby lepiej, ale... Myślałem... Rozumiała to. Nie łykała tej historii z lekarstwami, powiedziałem jej, że to tylko raz, że wszyscy czasem potrzebujemy się oderwać od tego. Myślałem, że dobrze się bawiła. Chciała zostać. Przynajmniej dopóki... — Nie wszedł z nią w kolejną pyskówkę, niepotrzebną, ale kiedy wracała do Thomasa cała zawartość żołądka podchodziła mu do gardła. — Jak to, Marcel przyznał się do winy? — spytał znowu; nic z tego nie rozumiał. Pamiętał to inaczej, przecież przyznał przed dziewczynami, że to był jego towar. Popatrzył na Neale, miała mu to za złe, jej słowa wciąż paliły go jak żywy ogień. — Nie łapię. Do jakiej winy się przyznał? I komu? I jak to nie zna Freda, przecież... Nie przyznała się?— spytał z powątpiewaniem, spoglądając na Liddy. Nie chwalił się, że był na randce z Kerstin? Przypadkowej, bądź co bądź, ale jednak? Nie spodziewał się, by chwalił się tym Neali i reszcie dziewczyn, ale Liddy mogła wiedzieć o czym mówił. — Co z Marcelem? — dopytywał zaraz; z całej tej chaotycznej historii wyłapał tylko to, że Michael wiedział, że mieli na tej imprezie narkotyki, wiedział też Brendan i Billy Moore. Zerknął w stronę domu, czyli wszystko było wciąż przed nim, ale bardziej niż rozmowa z Weasleyem przerażała go myśl, że Marcel mógł mieć kłopoty. — Tonks mu coś powiedział? — Słyszał ich rozmowę, trzy po trzy, był wtedy na dworze, ale nie do końca docierała do niego rzeczywistość wtedy. A potem nikogo już nie spotkał. — Co to za ulotki? — spytał, choć mało zainteresowany. — Zamierzacie handlować prochami w ramach kary?
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
- Ja też umiem rysować, ale możesz je zrobić Maisie. Ja będę musiała zająć się gadaniem. - wzięłam wdech wypuszczając powietrze z warg. - Niby tak, ale… - wzięłam wdech w płuca. - Dobra, niech będzie, najwyżej Brendan nam tego nie puści. - orzekłam w końcu przyznając rację Lidce. - Możesz, ale ja Plymouth też na pewno będę. - zajęta myślami, a może uczuciami (coś nadal nieprzyjemnie ściskało mi się w żołądku, wczoraj nie mieliśmy nawet chwili żeby na siebie spojrzeć i pomówić jeszcze a dzisiaj było jakie było. Uniosłam się zajmując chwilę Montygonem, odwracając tęczówki na Maisie. - Umiesz? - zapytałam jej, wątpiłam żeby Jim miał czas bo Brendan zaraz pewnie zadba żeby się nie nudził. - Dzisiaj może nie być kiedy, ale możesz je pogłaskać. To Montygon, a to Bibi. - przedstawiłam konie.
- Powiedziała przy wszystkich, że Marysia płakała bo się naćpała i obściskiwała, rozumiesz? A siedziała obok nas. O-B-O-K jak Marysia mówiła co jej na wątrobie siedzi. Przypominasz sobie, żeby wspominała coś o pyle? - zapytałam się Jima. Nie pamiętał. Bo nie przez to płakała wtedy. - Zarzuciła Liddy, że nie przejmuje się przyjaciółmi. Z tym przegięła. - powiedziała bardziej do Lidki spoglądając na nią, nim wróciłam do Jima. - I że ona to wszystko z dobroci serca. - uzupełniłam kiedy Lidka przerwała na chwilę pytając co tam jeszcze.
- Nie ma. - zgodziłam się z nim Jimem, bo to sensu nie miało, potakują głową krótko. - Jakoś się musiało wydać, albo wypaplała sama. Bo potem gadała, że ją pan Tonks zmusił do odpowiedzi. No, chciała. - potwierdziłam to o zostawanie na noc. - Zwróciłam jej na to uwagę, kiedy pytała nas przed naszymi braćmi, o to czy chcemy aspirować do poziomu prostytutek. Zarzekając się, że jej chęć pozostania wynikała z tego, żeby się nami zająć, bo nie miał kto tego zrobić. Gadając “ale Neala jestem osiem lat starsza” i myślę sobie, co za osiem lat starsza pielęgniarka nie wie jak działa melisa czy szałwia, żeby się wymawiać tymi ziołami które Eve wymieniała. I jak może pracować w lecznicy która przyjmuje też czarodziejów i wierzyć, że istnieje czarodziejski lek w proszku. - pokręciłam głową. - Właśnie nie wiemy jak. Ani do jakiej. Powiedziała tylko, że się przyznał. I domyślam się, że chodziło o pył. Ja przestałam się odzywać, żeby nie zaogniać wszystkiego a Liddy o niczym nie wiedziała w sumie. Szkoda Maisie że się odezwałaś. - powiedziałam do niej. Wzięłam wdech. - Znaczy, to dobrze, że nie kłamałaś, konsekwencje musimy ponieść, ale Kerstin wyszłaby w starciu z Liddy na okropną kłamczuchę którą i tak się okazała. No i jest. Nawymyślała strasznie. - schyliłam się podnosząc ciastka, wysuwając je w stronę Jima, samej sięgając po jedno.
- Ha. ha. Jim. W ramach kary mamy poprowadzić prelekcje w Plymouth o szkodliwości narkotyków. A ja swoją jak mniemam zaczęłam już wczoraj i pewnie prelekcja to nie koniec. - powiedziałam unosząc wargi w pełnym przekąsu uśmiechu. - Nasi braci wyznaczyli mnie jako prelegentkę. Kara została wyznaczona dla całej czwórki, Kerstin nie załapała z początku, może jej nie będzie, zaczęła się wymawiać jaka to nie jest ważna bo ma dyżur. Jakbyśmy my nie miały spraw, którymi się zajmujemy. - wywróciłam oczami. - Lidka dorzuciła nam jeszcze dodatek o “dziesięciu ziołach zdrowszych i fajniejszych od diablego ziela" bo postanowiła zapytać Brendana czy diablego nie ma jak wyciągnął fajki. - odwróciłam głowę na Maisie - To też trzeba dopisać, żeby nie robić ich od nowa.
- Powiedziała przy wszystkich, że Marysia płakała bo się naćpała i obściskiwała, rozumiesz? A siedziała obok nas. O-B-O-K jak Marysia mówiła co jej na wątrobie siedzi. Przypominasz sobie, żeby wspominała coś o pyle? - zapytałam się Jima. Nie pamiętał. Bo nie przez to płakała wtedy. - Zarzuciła Liddy, że nie przejmuje się przyjaciółmi. Z tym przegięła. - powiedziała bardziej do Lidki spoglądając na nią, nim wróciłam do Jima. - I że ona to wszystko z dobroci serca. - uzupełniłam kiedy Lidka przerwała na chwilę pytając co tam jeszcze.
- Nie ma. - zgodziłam się z nim Jimem, bo to sensu nie miało, potakują głową krótko. - Jakoś się musiało wydać, albo wypaplała sama. Bo potem gadała, że ją pan Tonks zmusił do odpowiedzi. No, chciała. - potwierdziłam to o zostawanie na noc. - Zwróciłam jej na to uwagę, kiedy pytała nas przed naszymi braćmi, o to czy chcemy aspirować do poziomu prostytutek. Zarzekając się, że jej chęć pozostania wynikała z tego, żeby się nami zająć, bo nie miał kto tego zrobić. Gadając “ale Neala jestem osiem lat starsza” i myślę sobie, co za osiem lat starsza pielęgniarka nie wie jak działa melisa czy szałwia, żeby się wymawiać tymi ziołami które Eve wymieniała. I jak może pracować w lecznicy która przyjmuje też czarodziejów i wierzyć, że istnieje czarodziejski lek w proszku. - pokręciłam głową. - Właśnie nie wiemy jak. Ani do jakiej. Powiedziała tylko, że się przyznał. I domyślam się, że chodziło o pył. Ja przestałam się odzywać, żeby nie zaogniać wszystkiego a Liddy o niczym nie wiedziała w sumie. Szkoda Maisie że się odezwałaś. - powiedziałam do niej. Wzięłam wdech. - Znaczy, to dobrze, że nie kłamałaś, konsekwencje musimy ponieść, ale Kerstin wyszłaby w starciu z Liddy na okropną kłamczuchę którą i tak się okazała. No i jest. Nawymyślała strasznie. - schyliłam się podnosząc ciastka, wysuwając je w stronę Jima, samej sięgając po jedno.
- Ha. ha. Jim. W ramach kary mamy poprowadzić prelekcje w Plymouth o szkodliwości narkotyków. A ja swoją jak mniemam zaczęłam już wczoraj i pewnie prelekcja to nie koniec. - powiedziałam unosząc wargi w pełnym przekąsu uśmiechu. - Nasi braci wyznaczyli mnie jako prelegentkę. Kara została wyznaczona dla całej czwórki, Kerstin nie załapała z początku, może jej nie będzie, zaczęła się wymawiać jaka to nie jest ważna bo ma dyżur. Jakbyśmy my nie miały spraw, którymi się zajmujemy. - wywróciłam oczami. - Lidka dorzuciła nam jeszcze dodatek o “dziesięciu ziołach zdrowszych i fajniejszych od diablego ziela" bo postanowiła zapytać Brendana czy diablego nie ma jak wyciągnął fajki. - odwróciłam głowę na Maisie - To też trzeba dopisać, żeby nie robić ich od nowa.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Pokiwała głową na słowa Liddy.
- W sumie racja, młodzi ludzie raczej nie poczuliby się zachęceni czymś brzmiącym drętwo i sztywno, prawda? - Akurat Maisie nie była typową nastolatką przez to, że przez zawirowania życiowe musiała szybciej dorosnąć (co jednak nie znaczyło, że nie była naiwna, co pokazywał przykład ze skosztowaniem wróżkowego pyłu), ale wydawało jej się, że do młodych ludzi najłatwiej było docierać mówiąc w ich języku niż posługując się mową typowo dorosłą. - To dobrze, tak więc zróbmy, na dzisiaj to wystarczy. Data, miejsce, tytuł oraz jakieś drobne rysunki żeby nie było tak sucho... Pytanie tylko, czy przed tą datą, Ted znajdzie trochę czasu, żeby z nami porozmawiać? - zastanowiła się. Brat Liddy mieszkał w Menażerii Woolmanów jak i ona, ale z racji pełnionej profesji był zajęty. Uzdrowiciele z reguły byli bardzo zajętymi ludźmi.
Nie była pewna swojego stosunku do Kerstin, bo znała ją zbyt słabo żeby móc trafnie ocenić jej motywy, dlatego nie przyłączyła się do obrażania jej, ale też nie zamierzała jej bronić. Na imprezie wydawała się w porządku, ale potem okazało się, że doniosła bratu... Nie wiedziała, co o niej myśleć, ale całkowicie rozumiała, że dziewczyny mogły czuć się wkurzone. Maisie także wolałaby, żeby żaden z ich krewnych nie dowiedział się o tym, co działo się na imprezie, w końcu żadne z nich nie uczyniło tam niczego naprawdę złego. Ale Maisie była miłą i delikatną osóbką, więc naprawdę rzadko zdarzało się, żeby kogoś obrażała. Jeśli o kimś myślała źle, to zwykle zachowywała to dla siebie. Ograniczyła się więc do potakiwania i potwierdzających pomruków w odpowiednich momentach, kiedy dziewczyny opowiadały.
- To naprawdę świetnie, że ty jesteś mocniejsza w gadaniu, bo gdybym ja miała to robić, to pewnie nikt by z tego za wiele nie wyniósł, więc zdecydowanie wolę rysować - uśmiechnęła się na słowa Neali, która, choć wydawała się od niej odrobinę młodsza, to z pewnością była pewniejsza w mowie. - No i właśnie ja czasem potrafię coś niechcący chlapnąć... Trochę spanikowałam, twój brat jest naprawdę... no, wygląda bardzo groźnie, i... no cóż, chyba muszę się nauczyć kłamać lub przynajmniej przemilczać pewne rzeczy. Ale nie wiedziałam, ile oni wiedzą.
Może rzeczywiście niepotrzebnie się odzywała, ale się przejęła i nie była pewna, czy milczenie i udawanie, że nic się nie stało, załatwi sprawę. Bo czuła się winna, bo powinna była być mądrzejsza, i musiała ponieść konsekwencje lekkomyślności, aby na przyszłość uniknąć poważniejszych kłopotów. W świecie magii nie brakowało na pewno substancji o skutkach ubocznych znacznie gorszych niż wróżkowy pył.
Bardzo ucieszyła ją obecność koni, i po przyzwoleniu Neali wstała i skorzystała z zaproszenia do zapoznania się ze zwierzętami, które przyprowadził Jim.
- Naprawdę wspaniałe! - pochwaliła je, głaszcząc najpierw jednego, a potem drugiego po aksamitnej sierści. - Wychowałam się na mugolskiej wsi, miałam do czynienia z wieloma różnymi zwierzętami, z końmi też, bo mugole wykorzystują je do różnych prac w gospodarstwach, tata nauczył mnie podstaw, a później czasem jeździłam z paroma innymi dzieciakami z wioski na poczciwej klaczy jednego z naszych sąsiadów... Żadną specjalistką nie jestem, ale myślę, że wciąż będę umiała utrzymać się w siodle i jeśli tylko będzie okazja kiedy już uporamy się z tym co mamy zrobić, to chętnie spróbuję. Mam nadzieję, że twój brat by się nie pogniewał?
Nie była jednak pewna, czy czarodzieje też wykorzystują konie podobnie do mugoli, czy może służą im one tylko i wyłącznie do przejażdżek. W końcu wiele rzeczy mogli wykonywać z pomocą magii, podczas gdy mugole musieli je robić z użyciem własnych rąk, narzędzi lub zwierząt. Nie była też pewna, na ile duże czarodzieje mieli pojęcie o tym jak działa świat mugoli, bo w Hogwarcie zawsze miała wrażenie, że niektórzy nie wiedzą kompletnie nic o niemagicznym świecie. Niemniej jednak, Maisie miała nadzieję, że będzie mieć okazję do przejażdżki. Może na to nie wyglądała, ale mimo swej wątłej postury lubiła aktywności fizyczne, zwłaszcza latanie. Może jak już skończą przygotowania ulotek? Nie wiedziała, ile w ogóle miały ich zrobić i ile czasu im z tym zejdzie.
- W sumie racja, młodzi ludzie raczej nie poczuliby się zachęceni czymś brzmiącym drętwo i sztywno, prawda? - Akurat Maisie nie była typową nastolatką przez to, że przez zawirowania życiowe musiała szybciej dorosnąć (co jednak nie znaczyło, że nie była naiwna, co pokazywał przykład ze skosztowaniem wróżkowego pyłu), ale wydawało jej się, że do młodych ludzi najłatwiej było docierać mówiąc w ich języku niż posługując się mową typowo dorosłą. - To dobrze, tak więc zróbmy, na dzisiaj to wystarczy. Data, miejsce, tytuł oraz jakieś drobne rysunki żeby nie było tak sucho... Pytanie tylko, czy przed tą datą, Ted znajdzie trochę czasu, żeby z nami porozmawiać? - zastanowiła się. Brat Liddy mieszkał w Menażerii Woolmanów jak i ona, ale z racji pełnionej profesji był zajęty. Uzdrowiciele z reguły byli bardzo zajętymi ludźmi.
Nie była pewna swojego stosunku do Kerstin, bo znała ją zbyt słabo żeby móc trafnie ocenić jej motywy, dlatego nie przyłączyła się do obrażania jej, ale też nie zamierzała jej bronić. Na imprezie wydawała się w porządku, ale potem okazało się, że doniosła bratu... Nie wiedziała, co o niej myśleć, ale całkowicie rozumiała, że dziewczyny mogły czuć się wkurzone. Maisie także wolałaby, żeby żaden z ich krewnych nie dowiedział się o tym, co działo się na imprezie, w końcu żadne z nich nie uczyniło tam niczego naprawdę złego. Ale Maisie była miłą i delikatną osóbką, więc naprawdę rzadko zdarzało się, żeby kogoś obrażała. Jeśli o kimś myślała źle, to zwykle zachowywała to dla siebie. Ograniczyła się więc do potakiwania i potwierdzających pomruków w odpowiednich momentach, kiedy dziewczyny opowiadały.
- To naprawdę świetnie, że ty jesteś mocniejsza w gadaniu, bo gdybym ja miała to robić, to pewnie nikt by z tego za wiele nie wyniósł, więc zdecydowanie wolę rysować - uśmiechnęła się na słowa Neali, która, choć wydawała się od niej odrobinę młodsza, to z pewnością była pewniejsza w mowie. - No i właśnie ja czasem potrafię coś niechcący chlapnąć... Trochę spanikowałam, twój brat jest naprawdę... no, wygląda bardzo groźnie, i... no cóż, chyba muszę się nauczyć kłamać lub przynajmniej przemilczać pewne rzeczy. Ale nie wiedziałam, ile oni wiedzą.
Może rzeczywiście niepotrzebnie się odzywała, ale się przejęła i nie była pewna, czy milczenie i udawanie, że nic się nie stało, załatwi sprawę. Bo czuła się winna, bo powinna była być mądrzejsza, i musiała ponieść konsekwencje lekkomyślności, aby na przyszłość uniknąć poważniejszych kłopotów. W świecie magii nie brakowało na pewno substancji o skutkach ubocznych znacznie gorszych niż wróżkowy pył.
Bardzo ucieszyła ją obecność koni, i po przyzwoleniu Neali wstała i skorzystała z zaproszenia do zapoznania się ze zwierzętami, które przyprowadził Jim.
- Naprawdę wspaniałe! - pochwaliła je, głaszcząc najpierw jednego, a potem drugiego po aksamitnej sierści. - Wychowałam się na mugolskiej wsi, miałam do czynienia z wieloma różnymi zwierzętami, z końmi też, bo mugole wykorzystują je do różnych prac w gospodarstwach, tata nauczył mnie podstaw, a później czasem jeździłam z paroma innymi dzieciakami z wioski na poczciwej klaczy jednego z naszych sąsiadów... Żadną specjalistką nie jestem, ale myślę, że wciąż będę umiała utrzymać się w siodle i jeśli tylko będzie okazja kiedy już uporamy się z tym co mamy zrobić, to chętnie spróbuję. Mam nadzieję, że twój brat by się nie pogniewał?
Nie była jednak pewna, czy czarodzieje też wykorzystują konie podobnie do mugoli, czy może służą im one tylko i wyłącznie do przejażdżek. W końcu wiele rzeczy mogli wykonywać z pomocą magii, podczas gdy mugole musieli je robić z użyciem własnych rąk, narzędzi lub zwierząt. Nie była też pewna, na ile duże czarodzieje mieli pojęcie o tym jak działa świat mugoli, bo w Hogwarcie zawsze miała wrażenie, że niektórzy nie wiedzą kompletnie nic o niemagicznym świecie. Niemniej jednak, Maisie miała nadzieję, że będzie mieć okazję do przejażdżki. Może na to nie wyglądała, ale mimo swej wątłej postury lubiła aktywności fizyczne, zwłaszcza latanie. Może jak już skończą przygotowania ulotek? Nie wiedziała, ile w ogóle miały ich zrobić i ile czasu im z tym zejdzie.
Maisie Moore
Zawód : początkująca krawcowa
Wiek : 18
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
"So what am I to do with all those hopes
Life seems so very frightening"
Life seems so very frightening"
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 11 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Czy Ted znajdzie dla nas czas? Ha ha, no tak, to jest akurat dobre pytanie. Ja w to szczerze wątpiłam. Nie tylko dlatego, że był uzdrowicielem, ale nieważne.
Wzruszyłam ramionami.
- Jak nie będzie miał czasu, to znajdziemy kogoś innego – odparłam tylko.
Ale dobra, dość o ulotkach, trzeba było przejść do rzeczy ważniejszych.
Jim nie kontaktował się z Marcelem, czyli żadne z nas nie wiedziało co się z nim działo, kiedy wyszedł wtedy z Kerstin. „Pewnie śpi”.
- Oby nie pół metra pod ziemią… - mruknęłam ponuro pod nosem. Nie no, nie sądziłam, że Tonksowie mogliby mu zrobić coś naprawdę złego, to tylko mój wisielczy humor.
Najwyraźniej moja relacja z kłamania Kerstin nakręciła i Nealę, która przypomniała kolejne smaczki z dzisiejszej pogadanki. Ja znów tylko potakiwałam. Złapałam z nią jeszcze kontakt wzrokowy, kiedy powiedziała, że Tonksówna przegięła. Byłam za to wdzięczna Neali.
- Ach, no właśnie! – przypomniała mi o jeszcze jednej kwestii. – Bo wiesz, Jim, Kerstin wylała na nas to kłamliwe szambo, ale OCZYWIŚCIE ona się o nas tylko troszczy i martwi i nas szanuje i wie, że to nie nasza wina, a chciała zostać na noc, żeby się nami ZAJMOWAĆ, czaisz?! Bo przecież nie jesteśmy dla siebie wrogami i bla, bla, bla…! – przedrzeźniłam jej „słodki” głosik, by na końcu przewrócić oczami.
Jim był naszą historią i całą tą pokręconą aferą o nic wyraźnie skonfundowany i doskonale go w tej chwili rozumiałam.
- Wierz mi, byłam równie zaskoczona jak ty, kiedy usłyszałam to pieprzenie. Odbiło jej albo po prostu jest pierdolnięta, tylko wcześniej tego nie zauważyliśmy – skwitowałam. No, do tej pory z Kerstin nie miałam za wiele do czynienia, więc mogłam faktycznie to przeoczyć.
- No. Twierdziła, że nie zna Freda – potwierdziłam, kiedy Jim się zdziwił. – A jak jej wytknęłam, że to oczywiste kłamstwo, to nagle zaczęła coś kręcić o tym, że no tak, że go spotkała raz czy dwa… ale go nie zna – przewróciłam oczami. – Neala, nie ma jakiejś choroby, która objawia się notorycznym blefowaniem? Może ona to złapała? – zapytałam przyjaciółki pół żartem, pół serio. Zaraz potem otworzyłam usta, żeby odpowiedzieć na pytania Jima, ale znów Neala mnie uprzedziła. Przytaknęłam na jej słuszną uwagę do Maisie, że mogła się nie odzywać, bo też swoje wypaplała. No, ale ok… Nie było co płakać nad rozlanym mlekiem.
- Spoko, Maisie, wyrobisz się kiedyś – pocieszyłam kuzynkę, kiedy ta zaczęła się tłumaczyć. - Dobra, wiecie co? Piszemy do Marcela. Od razu – postanowiłam, kiedy Jim znów zaczął dopytywać o naszego kumpla. – Przywołasz sowę, Nela? – poprosiłam siadając znów na kocu i zgarniając po raz drugi ten sam pergamin i coś do pisania. Nie wiedzieliśmy co się podziało z Marcelem, czemu przyznał się do tych dragów, czy dostał reprymendę i pogadankę czy ktoś wyciągnął jakieś większe konsekwencje z tej całej sytuacji.
Już z piórem zamoczonym w kałamarzu parsknęłam śmiechem na pytania Doe dotyczące ulotek i prelekcji.
- Trochę tak, to ma być prelekcja z degustacją – zaśmiałam się, chociaż kiedy Nela doprecyzowała o czym dokładnie ma być to wykład, to już nie było tak zabawnie. Ech.
A potem nachyliłam się nad pergaminem i dość niezgrabnie nabazgrałam:
„Marcel,
WAŻNE!!!
Mamy tu SYTUACJĘ. Ktoś na K nas wsypał. Twierdzą, że się do czegoś przyznałeś.Martwi
Jesteś cały? Możemy się spotkać??? Jutro albo najlepiej jeszcze dziś?
PS. Jeśli to ty, to napisz pełne imię najmilszego psiaka na świecie.
PPS. Te listy mogą być przechwytywane.
PPPS. Odpisz najszybciej jak możesz.
Lidka i spółka”
- Kerstin nie będzie znała całego imienia Blue, co? - zapytałam jeszcze, gdy po dłuższej chwili skrobania przyjrzałam się krytycznie swemu dziełu.
Wzruszyłam ramionami.
- Jak nie będzie miał czasu, to znajdziemy kogoś innego – odparłam tylko.
Ale dobra, dość o ulotkach, trzeba było przejść do rzeczy ważniejszych.
Jim nie kontaktował się z Marcelem, czyli żadne z nas nie wiedziało co się z nim działo, kiedy wyszedł wtedy z Kerstin. „Pewnie śpi”.
- Oby nie pół metra pod ziemią… - mruknęłam ponuro pod nosem. Nie no, nie sądziłam, że Tonksowie mogliby mu zrobić coś naprawdę złego, to tylko mój wisielczy humor.
Najwyraźniej moja relacja z kłamania Kerstin nakręciła i Nealę, która przypomniała kolejne smaczki z dzisiejszej pogadanki. Ja znów tylko potakiwałam. Złapałam z nią jeszcze kontakt wzrokowy, kiedy powiedziała, że Tonksówna przegięła. Byłam za to wdzięczna Neali.
- Ach, no właśnie! – przypomniała mi o jeszcze jednej kwestii. – Bo wiesz, Jim, Kerstin wylała na nas to kłamliwe szambo, ale OCZYWIŚCIE ona się o nas tylko troszczy i martwi i nas szanuje i wie, że to nie nasza wina, a chciała zostać na noc, żeby się nami ZAJMOWAĆ, czaisz?! Bo przecież nie jesteśmy dla siebie wrogami i bla, bla, bla…! – przedrzeźniłam jej „słodki” głosik, by na końcu przewrócić oczami.
Jim był naszą historią i całą tą pokręconą aferą o nic wyraźnie skonfundowany i doskonale go w tej chwili rozumiałam.
- Wierz mi, byłam równie zaskoczona jak ty, kiedy usłyszałam to pieprzenie. Odbiło jej albo po prostu jest pierdolnięta, tylko wcześniej tego nie zauważyliśmy – skwitowałam. No, do tej pory z Kerstin nie miałam za wiele do czynienia, więc mogłam faktycznie to przeoczyć.
- No. Twierdziła, że nie zna Freda – potwierdziłam, kiedy Jim się zdziwił. – A jak jej wytknęłam, że to oczywiste kłamstwo, to nagle zaczęła coś kręcić o tym, że no tak, że go spotkała raz czy dwa… ale go nie zna – przewróciłam oczami. – Neala, nie ma jakiejś choroby, która objawia się notorycznym blefowaniem? Może ona to złapała? – zapytałam przyjaciółki pół żartem, pół serio. Zaraz potem otworzyłam usta, żeby odpowiedzieć na pytania Jima, ale znów Neala mnie uprzedziła. Przytaknęłam na jej słuszną uwagę do Maisie, że mogła się nie odzywać, bo też swoje wypaplała. No, ale ok… Nie było co płakać nad rozlanym mlekiem.
- Spoko, Maisie, wyrobisz się kiedyś – pocieszyłam kuzynkę, kiedy ta zaczęła się tłumaczyć. - Dobra, wiecie co? Piszemy do Marcela. Od razu – postanowiłam, kiedy Jim znów zaczął dopytywać o naszego kumpla. – Przywołasz sowę, Nela? – poprosiłam siadając znów na kocu i zgarniając po raz drugi ten sam pergamin i coś do pisania. Nie wiedzieliśmy co się podziało z Marcelem, czemu przyznał się do tych dragów, czy dostał reprymendę i pogadankę czy ktoś wyciągnął jakieś większe konsekwencje z tej całej sytuacji.
Już z piórem zamoczonym w kałamarzu parsknęłam śmiechem na pytania Doe dotyczące ulotek i prelekcji.
- Trochę tak, to ma być prelekcja z degustacją – zaśmiałam się, chociaż kiedy Nela doprecyzowała o czym dokładnie ma być to wykład, to już nie było tak zabawnie. Ech.
A potem nachyliłam się nad pergaminem i dość niezgrabnie nabazgrałam:
„Marcel,
WAŻNE!!!
Mamy tu SYTUACJĘ. Ktoś na K nas wsypał. Twierdzą, że się do czegoś przyznałeś.
Jesteś cały? Możemy się spotkać??? Jutro albo najlepiej jeszcze dziś?
PS. Jeśli to ty, to napisz pełne imię najmilszego psiaka na świecie.
PPS. Te listy mogą być przechwytywane.
PPPS. Odpisz najszybciej jak możesz.
Lidka i spółka”
- Kerstin nie będzie znała całego imienia Blue, co? - zapytałam jeszcze, gdy po dłuższej chwili skrobania przyjrzałam się krytycznie swemu dziełu.
OK, so now what?
we'll fight
Liddy Moore
Zawód : Fotografka i lotniczka w Oddziale Łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
You can count on me like:
1, 2, 3
I'll be there
1, 2, 3
I'll be there
OPCM : 7 +3
UROKI : 3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Popatrzył na Bibi, gdy uniosła głowę strzygąc uszami, a potem pochyliła ją, by skubnąć trawę. Puścił wolno sznur, wiedział, że nie dojdzie daleko — i popatrzył w stronę domu, wiedział, że nie ma zbyt wiele czasu.
Uniósł brwi, ale nie dlatego, że był zaskoczony tą sytuacją. Trudno mu było się odnieść do konkretnych momentów, był pijany, był naćpany, chociaż nie chciał tego ani tak nazwać ani przyznać przed samym sobą. Pewne wydarzenia mieszały mu się ze sobą, nie był pewien wszystkiego, co sam mówił, ale ufał, że osąd dziewczyn był prawidłowy i najwyraźniej zgodny z tym, co sam pamiętał.
— Nikt nie mówił o pyle — wydukał w końcu, nazwali to inaczej. Mówił Marcelowi, ze to lekarstwo na żołądek, on że lekarstwo na wszystkie bolączki. Miał pretensje do Stefana, że to wtedy tak rozdmuchał — to rzeczywiście było dla nich, na miejscu Marcela pewnie zrobiłby to samo. Po prostu nie myślał. Żaden z nich, nigdy. — Właściwie... Stefen powiedział, ze to wróżkowi pył. — Ukłucie jakie towarzyszyło temu wspomnieniu znów go zapiekło. Człowiek, który znał go tak dobrze zarzucał mu rzeczy, o których nie miał pojęcia, jakby na tej imprezie widzieli się trzeci raz w życiu. Pomylił jego intencje, niedosłyszał całej rozmowy, zarzucił mu zdradę. Przeinaczył jego słowa i zniweczył próby ratowania wszystkim skóry. Przygryzł policzek od środka; Cattermole zranił go wtedy i obiecał sobie, że nie wyciągnie do niego ręki pierwszy.
— Bo?— Czemu miałaby się nie przejmować przyjaciółmi? Spojrzał na Liddy, marszcząc brwi. Czy Kerstin robiła to z dobroci serca? Skąd miał wiedzieć. Wzruszył ramionami, nie miał pojęcia co miała w głowie, gdy rozmawiała z bratem, ale słysząc wzburzenie i Liddy i Neali przygryzł dolną wargę, uciekając wzrokiem w bok. Słuchał ich, słuchał uważnie — tych wywodów i pretensji, że robiła to z dobrego serca, jakby to było w tym wszystkim najważniejsze.— Martwiła się... — wymamrotał cicho. Kiedy z nią tańczył, kiedy przekonywał ją, że to nic wielkiego wyrażała swoje zmartwienie tym, co robili — nim. — Martwiła — Uniósł wzrok, podkreślając swoje słowa. Nie mówiła tego im, ale mówiła to jemu. Wytykała nietrzeźwość, mówiła, że papierosy są niezdrowe, a potem, że narkotyki są złe. Mówiła mu to wszystko, ignorował to, bo słuchał tego w kółko ciągle, wszyscy to powtarzali, ale nikt jakby nie rozumiał. — Ale piją i palą wszyscy — powtórzył własne słowa dla własnego usprawiedliwienia. Czuł się idiotycznie, prosił ją wtedy by zaczęli od nowa, ale nie mówił do końca poważnie. Chciał ją zwieść, próbował wszystkiego by załagodzić sytuacje, by wybłagać u niej litość i współczucie, oferował jej przyjaźń i wsparcie nie do końca szczerze, ale był gotów pójść za tym — a teraz czuł się jak kretyn mówiąc jej o Thomasie, o tym jak się czuł i po co to wszystko było.
— To... ja, okej? To ja ją cały wieczór prosiłem, żeby się wami zajęła, by się wami zaopiekowała, okej? — Popatrzył na Nealę ale tylko na chwilę, zaraz spuścił wzrok. Na Liddy nie miał odwagi nawet spojrzeć, więc zerknął na Maisie, licząc, że jako jedyna mogła to docenić. — Od razu chciała iść do domu. Od razu chciała wyjść z imprezy, zmusiliśmy ją żeby została, przekonywaliśmy ją że jest potrzebna by nad wami czuwać. Nawet jeśli to nic takiego, tylko alkohol. Jest pieperzoną pielęgniarką tylko to mogło ją zatrzymać, świadomość, że może się wami zaopiekować — Usprawiedliwił się gorączkowo. — Miała zostać na noc, napisać do brata, wszystko miało się rozejść po kościach. Gdyby wróciła do domu od razu, wszystko by mu wypaplała i mielibyśmy najazd w środku imprezy, a Tonks zgarnąłby nas wszystkich w mgnieniu oka. — Musieli coś zrobić żeby ją zatrzymać, choć teraz wiedział, że wszystko i tak potoczyłoby się podobnie. Może po prostu odsuwali nieuniknione. — Miała się tobą zająć po tym jak się zatrułaś — Wskazał na Nealę; Kerstin miała pomóc, prosił ją o to wielokrotnie. — Ale naprawdę to was najbardziej wkurzyło? Że się tłumaczyła, że robiła to z dobroci serca? — spytał z niedowierzaniem. — Powiedziała trzem starszym braciom, że brałyście narkotyki na cholernej imprezie u nas. A Marcel musiał się przyznać, że wam je podał. Serio najważniejsze jest to, czy robiła to z dobroci serca, czy tylko próbowała się czymś zasłonić? Nie martwi was to, że wszyscy mamy przejebane? Że ci trzej starsi bracia nas po prostu zajebią w najbliższym czasie?— zawrzało w nim. Nie martwiły, oczywiście, że nie, bo to nie był ich problem. To był jego problem i Marcela, że to w ogół przy dziewczynach wyciągnęli. To była ich wina i teraz powinni ponieść tego konsekwencje, dla dziewczyn plamą na honorze była sugestia stoczenia się na dno, jemu to nie robiło żadnej różnicy.— Macie pretensje do laski, która się spłakała bratu, że trafiła na imprezę, na której się wszyscy bawili i nie pozwolił jej zostać. — Nie planował jej bronić, ale nie to było przecież najgorsze. — Jest aurorem, wierzysz, że nie wykorzystał swoich sztuczek i taktyk na własnej siostrze? — spytał Nealę z powątpiewaniem, na moment zapominając, że jej brat tez był elitarnym stróżem porządku. — Kurwa! — zaklął pod nosem i przetarł twarz dłonią. — Kurwa, Marcel będzie miał przejebane — on też, ale strata pracy to właściwie nic w porównaniu z tym, co czekało Sallowa. Angażował się w sprawy ważniejsze, jeśli straci plecy i sojuszników, poślą go na śmierć jak mięso armatnie. — Wierzę, że ją zmusił — powiedział sucho. — Może nakłamała mu ze strachu, a potem wylała szambo na was też ze strachu — dodał już spokojniej; może próbowała się bronić. — Nie wierzę, że spodziewaliśmy się po niej czegoś innego, nikogo nie zna. Żadna z was nie broniłaby obcych ludzi kłamiąc własnemu bratu — warknął pod nosem; zaczęło go nosić, miał ochotę coś zniszczyć, ale Bibi wyczuwając jego nastrój oparła się o niego tak, że prawie się przewrócił. — Ale jestem durny, szlag, idiota — przeklął cicho, przymykając oczy. Był głupi bo się łudził, bo jej zaufał. Bo bronił ją przed przyjacielem, który zarzucał, że nie jest godna zaufania. Cóż, w jakimś sensie miał rację. Nie w takim jak przypuszczał, ale w końcu ich sprzedała. Głupia szmata. A on był totalnym kretynem.
— Pójdę do niego po pracy — zapowiedział, kiedy zaczęły pisać do Marcela. — Będziesz mnie kryć, jak się zerwę wcześniej? — spytał Weasley wprost, nieco bezczelnie, ale jednocześnie z desperacją w głosie. Musiał znaleźć Marcela. Kiedy podała mu ciastka, wyjął z kieszeni chustkę bawełnianą i wziął dwa, zawinął je w nią i schował do kieszeni. Skinął jej głowa, zatrzymując wzrok na dłuższą chwilę, po czym złapał sznur Bibi i sięgnął do kantara Montygona. Popatrzył na Weasley, kiedy wspomniała o karze. Wydawała mu się dotkliwa, ale też w jakiś sposób... uprzejma. Nikt ich nie bił, nikt nimi nie poniewierał, nie krzyczał. Żaden z braci nie stłukł je na kwaśne jabłko, żaden się nie dorwał do nich — na razie. Pomyślał o tym, że okazano im litość, ale taka sytuacja nie powtórzy się drugi raz. Powinny się cieszyć, miały szczęście, że miały takich braci, ale on nie liczył że będzie miał go tyle samo. Przygryzł policzek od środka i przetarł twarz dłonią znowu, przestępując z nogi na nogę, wsparł się pod boki.
— Spytałaś pana Weasleya o fajki? — zareagował dopiero na te słowa, spoglądając na Liddy. Kąciki ut drgnęły mu w uśmiechu. — Szacun — szepnął cicho, hamując śmiech, który rozbrzmiał w gardle.— Muszę iść — zerkał w stronę domu. — Będę w stajni — jakby czegoś potrzebowały.
| Ja chyba zt, chyba, że będziemy się kłócić
Uniósł brwi, ale nie dlatego, że był zaskoczony tą sytuacją. Trudno mu było się odnieść do konkretnych momentów, był pijany, był naćpany, chociaż nie chciał tego ani tak nazwać ani przyznać przed samym sobą. Pewne wydarzenia mieszały mu się ze sobą, nie był pewien wszystkiego, co sam mówił, ale ufał, że osąd dziewczyn był prawidłowy i najwyraźniej zgodny z tym, co sam pamiętał.
— Nikt nie mówił o pyle — wydukał w końcu, nazwali to inaczej. Mówił Marcelowi, ze to lekarstwo na żołądek, on że lekarstwo na wszystkie bolączki. Miał pretensje do Stefana, że to wtedy tak rozdmuchał — to rzeczywiście było dla nich, na miejscu Marcela pewnie zrobiłby to samo. Po prostu nie myślał. Żaden z nich, nigdy. — Właściwie... Stefen powiedział, ze to wróżkowi pył. — Ukłucie jakie towarzyszyło temu wspomnieniu znów go zapiekło. Człowiek, który znał go tak dobrze zarzucał mu rzeczy, o których nie miał pojęcia, jakby na tej imprezie widzieli się trzeci raz w życiu. Pomylił jego intencje, niedosłyszał całej rozmowy, zarzucił mu zdradę. Przeinaczył jego słowa i zniweczył próby ratowania wszystkim skóry. Przygryzł policzek od środka; Cattermole zranił go wtedy i obiecał sobie, że nie wyciągnie do niego ręki pierwszy.
— Bo?— Czemu miałaby się nie przejmować przyjaciółmi? Spojrzał na Liddy, marszcząc brwi. Czy Kerstin robiła to z dobroci serca? Skąd miał wiedzieć. Wzruszył ramionami, nie miał pojęcia co miała w głowie, gdy rozmawiała z bratem, ale słysząc wzburzenie i Liddy i Neali przygryzł dolną wargę, uciekając wzrokiem w bok. Słuchał ich, słuchał uważnie — tych wywodów i pretensji, że robiła to z dobrego serca, jakby to było w tym wszystkim najważniejsze.— Martwiła się... — wymamrotał cicho. Kiedy z nią tańczył, kiedy przekonywał ją, że to nic wielkiego wyrażała swoje zmartwienie tym, co robili — nim. — Martwiła — Uniósł wzrok, podkreślając swoje słowa. Nie mówiła tego im, ale mówiła to jemu. Wytykała nietrzeźwość, mówiła, że papierosy są niezdrowe, a potem, że narkotyki są złe. Mówiła mu to wszystko, ignorował to, bo słuchał tego w kółko ciągle, wszyscy to powtarzali, ale nikt jakby nie rozumiał. — Ale piją i palą wszyscy — powtórzył własne słowa dla własnego usprawiedliwienia. Czuł się idiotycznie, prosił ją wtedy by zaczęli od nowa, ale nie mówił do końca poważnie. Chciał ją zwieść, próbował wszystkiego by załagodzić sytuacje, by wybłagać u niej litość i współczucie, oferował jej przyjaźń i wsparcie nie do końca szczerze, ale był gotów pójść za tym — a teraz czuł się jak kretyn mówiąc jej o Thomasie, o tym jak się czuł i po co to wszystko było.
— To... ja, okej? To ja ją cały wieczór prosiłem, żeby się wami zajęła, by się wami zaopiekowała, okej? — Popatrzył na Nealę ale tylko na chwilę, zaraz spuścił wzrok. Na Liddy nie miał odwagi nawet spojrzeć, więc zerknął na Maisie, licząc, że jako jedyna mogła to docenić. — Od razu chciała iść do domu. Od razu chciała wyjść z imprezy, zmusiliśmy ją żeby została, przekonywaliśmy ją że jest potrzebna by nad wami czuwać. Nawet jeśli to nic takiego, tylko alkohol. Jest pieperzoną pielęgniarką tylko to mogło ją zatrzymać, świadomość, że może się wami zaopiekować — Usprawiedliwił się gorączkowo. — Miała zostać na noc, napisać do brata, wszystko miało się rozejść po kościach. Gdyby wróciła do domu od razu, wszystko by mu wypaplała i mielibyśmy najazd w środku imprezy, a Tonks zgarnąłby nas wszystkich w mgnieniu oka. — Musieli coś zrobić żeby ją zatrzymać, choć teraz wiedział, że wszystko i tak potoczyłoby się podobnie. Może po prostu odsuwali nieuniknione. — Miała się tobą zająć po tym jak się zatrułaś — Wskazał na Nealę; Kerstin miała pomóc, prosił ją o to wielokrotnie. — Ale naprawdę to was najbardziej wkurzyło? Że się tłumaczyła, że robiła to z dobroci serca? — spytał z niedowierzaniem. — Powiedziała trzem starszym braciom, że brałyście narkotyki na cholernej imprezie u nas. A Marcel musiał się przyznać, że wam je podał. Serio najważniejsze jest to, czy robiła to z dobroci serca, czy tylko próbowała się czymś zasłonić? Nie martwi was to, że wszyscy mamy przejebane? Że ci trzej starsi bracia nas po prostu zajebią w najbliższym czasie?— zawrzało w nim. Nie martwiły, oczywiście, że nie, bo to nie był ich problem. To był jego problem i Marcela, że to w ogół przy dziewczynach wyciągnęli. To była ich wina i teraz powinni ponieść tego konsekwencje, dla dziewczyn plamą na honorze była sugestia stoczenia się na dno, jemu to nie robiło żadnej różnicy.— Macie pretensje do laski, która się spłakała bratu, że trafiła na imprezę, na której się wszyscy bawili i nie pozwolił jej zostać. — Nie planował jej bronić, ale nie to było przecież najgorsze. — Jest aurorem, wierzysz, że nie wykorzystał swoich sztuczek i taktyk na własnej siostrze? — spytał Nealę z powątpiewaniem, na moment zapominając, że jej brat tez był elitarnym stróżem porządku. — Kurwa! — zaklął pod nosem i przetarł twarz dłonią. — Kurwa, Marcel będzie miał przejebane — on też, ale strata pracy to właściwie nic w porównaniu z tym, co czekało Sallowa. Angażował się w sprawy ważniejsze, jeśli straci plecy i sojuszników, poślą go na śmierć jak mięso armatnie. — Wierzę, że ją zmusił — powiedział sucho. — Może nakłamała mu ze strachu, a potem wylała szambo na was też ze strachu — dodał już spokojniej; może próbowała się bronić. — Nie wierzę, że spodziewaliśmy się po niej czegoś innego, nikogo nie zna. Żadna z was nie broniłaby obcych ludzi kłamiąc własnemu bratu — warknął pod nosem; zaczęło go nosić, miał ochotę coś zniszczyć, ale Bibi wyczuwając jego nastrój oparła się o niego tak, że prawie się przewrócił. — Ale jestem durny, szlag, idiota — przeklął cicho, przymykając oczy. Był głupi bo się łudził, bo jej zaufał. Bo bronił ją przed przyjacielem, który zarzucał, że nie jest godna zaufania. Cóż, w jakimś sensie miał rację. Nie w takim jak przypuszczał, ale w końcu ich sprzedała. Głupia szmata. A on był totalnym kretynem.
— Pójdę do niego po pracy — zapowiedział, kiedy zaczęły pisać do Marcela. — Będziesz mnie kryć, jak się zerwę wcześniej? — spytał Weasley wprost, nieco bezczelnie, ale jednocześnie z desperacją w głosie. Musiał znaleźć Marcela. Kiedy podała mu ciastka, wyjął z kieszeni chustkę bawełnianą i wziął dwa, zawinął je w nią i schował do kieszeni. Skinął jej głowa, zatrzymując wzrok na dłuższą chwilę, po czym złapał sznur Bibi i sięgnął do kantara Montygona. Popatrzył na Weasley, kiedy wspomniała o karze. Wydawała mu się dotkliwa, ale też w jakiś sposób... uprzejma. Nikt ich nie bił, nikt nimi nie poniewierał, nie krzyczał. Żaden z braci nie stłukł je na kwaśne jabłko, żaden się nie dorwał do nich — na razie. Pomyślał o tym, że okazano im litość, ale taka sytuacja nie powtórzy się drugi raz. Powinny się cieszyć, miały szczęście, że miały takich braci, ale on nie liczył że będzie miał go tyle samo. Przygryzł policzek od środka i przetarł twarz dłonią znowu, przestępując z nogi na nogę, wsparł się pod boki.
— Spytałaś pana Weasleya o fajki? — zareagował dopiero na te słowa, spoglądając na Liddy. Kąciki ut drgnęły mu w uśmiechu. — Szacun — szepnął cicho, hamując śmiech, który rozbrzmiał w gardle.— Muszę iść — zerkał w stronę domu. — Będę w stajni — jakby czegoś potrzebowały.
| Ja chyba zt,
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
- To już nasz problem, Maisie. Musimy umówić spotkania i zdobyć informacje przed nią. Brendan powiedział - data zostaje. A jak nie zrobimy tego raz dobrze, to będziemy powtarzać. - popatrzyłam na dziewczynę wzdychając. - Nie musisz, naprawdę. - powiedziałam zaraz. - Kłamstwo nie przynosi nic dobrego, przeważnie. A Brendana nie ma się co bać. - bo może wyglądał groźnie, ale wcale nie był zły - stanowczy bardziej. Wzruszyłam ramionami. - Jak skończymy to się spytamy, ale macie na piątą wrócić. - przypomniałam jej, bo nie wiedziałam ile nam reszta zajmie zajmując się tłumaczeniem Jimowi reszty.
- Język. - upomniałam Lidkę, kiedy wymknęło jej się z ust któryś raz z kolei. Westchnęłam zastanawiając sie chwilę. - Nie ma. - orzekłam wzruszając ramionami, bo choroby takiej nie było. - Przywołam. - zgodziłam się potakując głowę, wołając sowę, licząc, że za chwil kilka się zjawi.
Uniosłam brwi wyżej, kiedy James powtarzał że się martwiła, nie rozumiejąc do czego zmierza. Zmarszczyłam je trochę. No dobra, pili i palili wszyscy, niech będzie, ale…? Zdawało się pytać moje spojrzenie samo. Uniosłam brwi wyżej, kiedy James przyznał, że prosił ją żeby się nami zajęła. Zaraz zmarszczyłam brwi - dlaczego właściwie? Ale w spojrzeniu nie znalazłam odpowiedzi, bo uciekło szybko. A wczorajsze, a może już przed, ilości informacji nie potrafiły się jeszcze całkiem przetrawić i złożyć w odpowiedzi. Słuchałam go więc z milczeniu, mogłoby tak być, nie protestowałam że nie. Że powiedziałaby bratu od razu. Otworzyłam usta chcąc odpowiedzieć ale zmarszczyłam brwi. - Nie to. - odpowiedziałam krótko. Znaczy to też, ale przecież nie najbardziej. To zmartwienie sprawiało że jedynie sprawa była gorsza. Ale James się rozpędzał, więc mu nie przerywałam na razie przynajmniej. Długo to nie trwało.
- Nie jest. - powiedziałam do niego w końcu, bo to nie było najważniejsze, oczywiście że nie. zmarszczyłam trochę brwi. - Martwi, MARTWI! Czy ty nas słuchasz Jim? D-L-A-T-E-G-O pytamy o Marcela. O tobie prawie w ogóle nie było w dzisiejszej rozmowie. Wiec wybacz, że zajmujemy się najpierw tym, co w niej było istotnie. - odpowiedziałam mu zirytowana. Uniosłam brwi wyżej jeszcze rozwierająco je szeroko w zdumieniu. Spojrzałam na Lidkę. Pokręciłam głową czując rosnąc złość i irytację.
- Język. - upomniałam go, spoglądając za siebie w stronę domu, ten był daleko, ale teraz lepiej było. - Może wyciągnąłeś złe wnioski Jim, ale tym się przejmujemy właśnie. Mamy pretensje do dziewczyny, która z naszych przyjaciół zrobiła niemoralnych niecnych bydlaków, obraziła pod moim dachem każdego łącznie z naszymi braćmi i czyściła siebie mówiąc o dobroci. O to mamy pretensje, Jim. O to, co poniosą dalej jej dobrotliwe czyny, rozumiesz? Myślisz, że dlaczego nie kłóciłam się z nią przy Brendanie o to, że to nie Marcel? Bo ciągle kluczyła wokół, wymyślała i płakała. Bo nie wiemy, co powiedział Marcel. Nie wiemy co powiedziała wcześniej bratu a przekrzykiwanie się na “rację” nie miało sensu. Bo narkotyki były. A jeśli ona tak zawzięcie powtarzała że się przyznał, to konfrontowanie z nią innych wersji jaki przyniosłoby skutek? Tylko gorszy - słowo przeciwko słowu. A im więcej by mówiła, tym gorzej by było. Bo trzy prawdy które interesowały naszych braci - mojego na pewno - to czy narkotyki były, kto je wziął i od kogo. I zgodnie ze słowami Kerstin te odpowiedzi już mieli, rozumiesz? - wzięłam wdech, odłożyłam ciastka na swoje miejsca. Mierzyłam go spojrzeniem, zmęczonym po wczorajszych wymagających zajęciach, ale i po rozmowie, którą przeprowadziliśmy. Wyciągnęłam rękę, zaciskając ją na chwilę na jego ramieniu, pochylając głowę odrobinę. Weź wdech, Jim. Przed konsekwencjami się nie ucieknie przecież, ale teraz trzeba było skupić się na Marcelu. Bo jeśli wziął winę dla siebie, trudno było przewidzieć jakie konsekwencje czekały jego. Ale no nie śmierć na pewno.
- Ile wcześniej? - zapytałam nie zgadzając się od razu, musiałam wiedzieć, czy naprawdę mogę spełnić tą prośbę. - Spróbuję przyjść ci pomóc, jak skończymy, ale nie wiem czy dam radę. - zaproponowałam, bo więcej nie byłam w stanie, nie wiedziałam nawet czy to mi się uda. Victora podfrunęła, przysiadając na kocu. - Napisałaś? - zapytałam Lidki spoglądając na nią. Czy Kerstin mogła wiedzieć, że Blue to Blue był? Nie miałam pojęcia, uniosłam tęczówki na Jamesa.
- Język. - upomniałam Lidkę, kiedy wymknęło jej się z ust któryś raz z kolei. Westchnęłam zastanawiając sie chwilę. - Nie ma. - orzekłam wzruszając ramionami, bo choroby takiej nie było. - Przywołam. - zgodziłam się potakując głowę, wołając sowę, licząc, że za chwil kilka się zjawi.
Uniosłam brwi wyżej, kiedy James powtarzał że się martwiła, nie rozumiejąc do czego zmierza. Zmarszczyłam je trochę. No dobra, pili i palili wszyscy, niech będzie, ale…? Zdawało się pytać moje spojrzenie samo. Uniosłam brwi wyżej, kiedy James przyznał, że prosił ją żeby się nami zajęła. Zaraz zmarszczyłam brwi - dlaczego właściwie? Ale w spojrzeniu nie znalazłam odpowiedzi, bo uciekło szybko. A wczorajsze, a może już przed, ilości informacji nie potrafiły się jeszcze całkiem przetrawić i złożyć w odpowiedzi. Słuchałam go więc z milczeniu, mogłoby tak być, nie protestowałam że nie. Że powiedziałaby bratu od razu. Otworzyłam usta chcąc odpowiedzieć ale zmarszczyłam brwi. - Nie to. - odpowiedziałam krótko. Znaczy to też, ale przecież nie najbardziej. To zmartwienie sprawiało że jedynie sprawa była gorsza. Ale James się rozpędzał, więc mu nie przerywałam na razie przynajmniej. Długo to nie trwało.
- Nie jest. - powiedziałam do niego w końcu, bo to nie było najważniejsze, oczywiście że nie. zmarszczyłam trochę brwi. - Martwi, MARTWI! Czy ty nas słuchasz Jim? D-L-A-T-E-G-O pytamy o Marcela. O tobie prawie w ogóle nie było w dzisiejszej rozmowie. Wiec wybacz, że zajmujemy się najpierw tym, co w niej było istotnie. - odpowiedziałam mu zirytowana. Uniosłam brwi wyżej jeszcze rozwierająco je szeroko w zdumieniu. Spojrzałam na Lidkę. Pokręciłam głową czując rosnąc złość i irytację.
- Język. - upomniałam go, spoglądając za siebie w stronę domu, ten był daleko, ale teraz lepiej było. - Może wyciągnąłeś złe wnioski Jim, ale tym się przejmujemy właśnie. Mamy pretensje do dziewczyny, która z naszych przyjaciół zrobiła niemoralnych niecnych bydlaków, obraziła pod moim dachem każdego łącznie z naszymi braćmi i czyściła siebie mówiąc o dobroci. O to mamy pretensje, Jim. O to, co poniosą dalej jej dobrotliwe czyny, rozumiesz? Myślisz, że dlaczego nie kłóciłam się z nią przy Brendanie o to, że to nie Marcel? Bo ciągle kluczyła wokół, wymyślała i płakała. Bo nie wiemy, co powiedział Marcel. Nie wiemy co powiedziała wcześniej bratu a przekrzykiwanie się na “rację” nie miało sensu. Bo narkotyki były. A jeśli ona tak zawzięcie powtarzała że się przyznał, to konfrontowanie z nią innych wersji jaki przyniosłoby skutek? Tylko gorszy - słowo przeciwko słowu. A im więcej by mówiła, tym gorzej by było. Bo trzy prawdy które interesowały naszych braci - mojego na pewno - to czy narkotyki były, kto je wziął i od kogo. I zgodnie ze słowami Kerstin te odpowiedzi już mieli, rozumiesz? - wzięłam wdech, odłożyłam ciastka na swoje miejsca. Mierzyłam go spojrzeniem, zmęczonym po wczorajszych wymagających zajęciach, ale i po rozmowie, którą przeprowadziliśmy. Wyciągnęłam rękę, zaciskając ją na chwilę na jego ramieniu, pochylając głowę odrobinę. Weź wdech, Jim. Przed konsekwencjami się nie ucieknie przecież, ale teraz trzeba było skupić się na Marcelu. Bo jeśli wziął winę dla siebie, trudno było przewidzieć jakie konsekwencje czekały jego. Ale no nie śmierć na pewno.
- Ile wcześniej? - zapytałam nie zgadzając się od razu, musiałam wiedzieć, czy naprawdę mogę spełnić tą prośbę. - Spróbuję przyjść ci pomóc, jak skończymy, ale nie wiem czy dam radę. - zaproponowałam, bo więcej nie byłam w stanie, nie wiedziałam nawet czy to mi się uda. Victora podfrunęła, przysiadając na kocu. - Napisałaś? - zapytałam Lidki spoglądając na nią. Czy Kerstin mogła wiedzieć, że Blue to Blue był? Nie miałam pojęcia, uniosłam tęczówki na Jamesa.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Słuchał, ale mówiły chaotycznie koncentrując się głównie na najmniej dla niego istotnych kwestiach. Może to była kwestia dumy, może wrażliwości, ale nieszczególnie martwiło go, czy obchodziło w ogóle co opowiadała o nim Kerstin, nasłuchał się od niej wprost tyle w trakcie festiwalu lata, że nic by go nie zdziwiło już. Jak to było możliwe, że o nim nie wspomniała? Przyznał się, przyznał przy niej, wyjaśniał jej to, widziała na własne oczy, że to przyniósł. I poczuł jak pot spływa mu po karku, miał złe przeczucia, bardzo złe. Jakby już był kiedyś w takim miejscu. Jakby Marcel już wziął całą winę na siebie, próbując odsunąć go od wszelakich podejrzeń.
Bo nie wiemy, co powiedział Marcel.
On wiedział. Sądził, że wiedział już.
— Teraz-wcześniej. — Zerknął na Nealę, kiedy chwyciła jego ramienia, miał ochotę ująć ją za dłoń i mocno ścisnąć, ale to nie uspokoiłoby go ani trochę. Chciał powiedzieć Lidds, żeby nie pisała do niego, po prostu tam pójdzie, ale nie próbował. Zacmokał i pociągnął kone w stronę stajni z powrotem. Co jeśli w tej chwili go szukali? Powiedziała, że się przyznał. Kerstin mówiła, że Marcel się przyznał. Nie miała powodów by próbować chronić Jamesa, Marcel musiał się przyznać.
| zt
Bo nie wiemy, co powiedział Marcel.
On wiedział. Sądził, że wiedział już.
— Teraz-wcześniej. — Zerknął na Nealę, kiedy chwyciła jego ramienia, miał ochotę ująć ją za dłoń i mocno ścisnąć, ale to nie uspokoiłoby go ani trochę. Chciał powiedzieć Lidds, żeby nie pisała do niego, po prostu tam pójdzie, ale nie próbował. Zacmokał i pociągnął kone w stronę stajni z powrotem. Co jeśli w tej chwili go szukali? Powiedziała, że się przyznał. Kerstin mówiła, że Marcel się przyznał. Nie miała powodów by próbować chronić Jamesa, Marcel musiał się przyznać.
| zt
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
- Teraz nie możesz. - powiedziałam do Jima patrząc mu w oczy zaciskając trochę mocniej na jego ramieniu palce. Potrzebował tej pracy. Wiedział to on, wiedziałam ja, wiedział na pewno też Marcel. A jeśli zniknie teraz i nagle ciocia, albo wujek albo Brendan będą potrzebowali konia, to wszystko się wyda. - Teraz do niego nie pójdą. Nie do Londynu. - mimo wszystko branie narkotyków przez nie, nie kalkulowało ryzyka wchodzenia na teren przeciwników - chyba. Tak mi się wydawało. Jeśli mówili że Marcel się przyznał to nadal nie wiedzieliśmy kiedy. Jak od razu - wtedy to byliśmy już cały dzień później. - Zrobimy wszystko i poprosimy o zgodę. - tak trzeba było, wszystko inne wiązało się z ryzykiem. Jeśli w stajni będzie wszystko gotowe, prośba o możliwość szybszego powrotu do domu będzie miała szansę. Nie wiedziałam, czy będę w stanie mu pomóc czy Brendan nie miał już dla mnie gotowej listy kolejnych zdań, ale wierzyłam że jakoś dam radę kiedy patrzyłam jak Jim odchodzi licząc, że i on da radę wytrzymać ten czas który pozostał.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Maisie nie wiedziała, jak to będzie z Tedem. Znała go z pewnością słabiej niż Billy'ego i Liddy, z którymi zawsze spędzała więcej czasu. Ale nie za bardzo znała innych uzdrowicieli, choć może znały kogoś Liddy lub Neala. Bez pomocy profesjonalisty trudno im będzie przygotować coś wartościowego, ale miały dwa tygodnie, coś wykombinują...
- Znacie kogoś innego w razie czego? - zapytała więc. - Czyli tylko wygląda tak groźnie? Twój brat w sensie - zapytała Neali. Nie znała go, więc trudno jej było ocenić, jaki był naprawdę, pod tą groźną postawą. - Wiem, ale czasem by się przydało... - Tym bardziej, że były takie okoliczności, kiedy lepiej było pewne rzeczy umieć skutecznie ukryć przed innymi. Choć była osobą z natury szczerą i uczciwą, to jednak wiedziała, że czasem może jej to zaszkodzić.
- Hej, chyba nie myślicie, że ktoś z waszych braci mógł mu coś zrobić? - zdziwiła się, kiedy pozostali martwili się o Marcela, bo co jak co, ale poważnie wątpiła, żeby bracia dziewczyn coś mu zrobili. Kompletnie nie wyobrażała sobie Billy'ego robiącego komukolwiek krzywdę, pozostałych nie znała, ale choć wyglądali groźnie, to też raczej ich o nic takiego nie podejrzewała... Może Marcel po prostu był zmęczony po imprezie i potrzebował odpoczynku. Ona sama też dużo spała, co pewnie częściowo było efektem wróżkowego pyłu. Przespała część samej imprezy, a i później też sporo. Oby jednak dał znak życia i potwierdził, że nic złego się nie dzieje, w każdym razie należało to sprawdzić.
- Kerstin pewnie wydawało się, że robi dobrze... W jej mniemaniu. Jest chyba sporo starsza od nas, więc patrzy inaczej na pewne rzeczy. Ale nie znam jej, nie spotkałam jej przed tą imprezą, więc nie wiem... - zastanowiła się po słowach Jima, który wyjaśnił co nieco odnośnie tego, dlaczego Kerstin została na imprezie. Ale z jej osiemnastoletniego punktu widzenia, osoba osiem lat starsza jawiła się jako dorosła i poukładana, która mogła nie rozumieć zabaw nastolatków, i która na swój sposób próbowała ich wychować i moralizować. Albo rzeczywiście poczuwała się do opieki nad nimi, mimo że każde z nich było pełnoletnie. Zaś starszy brat auror mógł rzeczywiście wymusić na niej opowiedzenie o tym, co się stało. Zapewne mieli oni swoje sztuczki i skoro musieli umieć sobie radzić z niebezpiecznymi zwyrodnialcami, to odpowiednie wypytanie młodszej siostry było banalnie proste. Maisie była mięciutka jak kaczuszka, więc odpowiednio przyciśnięta zapewne też by wszystko wyśpiewała, może też dlatego trudno było jej jednoznacznie negatywnie ocenić Kerstin. Nigdy nie lubiła oceniać ludzi zbyt pochopnie, była na to zbyt miła, no i sama wiedziała, jak to boli. Ale nie wiedziała, jak to jest mieć starszego brata, bo los ją tego pozbawił tak, jak pozbawił ją rodziców i babci. Mogła tylko zazdrościć dziewczynom, że miały braci, nawet jeśli wiązało się to czasem z takimi sytuacjami jak dzisiaj. Dałaby naprawdę wiele, żeby nie być samotną sierotą.
Kiedy Jim odszedł, pożegnała go; zapewne miał swoje zajęcia. Przejażdżka będzie musiała poczekać na inny moment, ale przynajmniej chociaż pogłaskała sobie konie. Gdyby tylko miała taką możliwość, to pewnie miałaby wokół siebie małe zoo, bo miała tak dużą słabość do zwierząt wszelakich. To był minus mieszkania w kamienicy współdzielonej z wieloma innymi, w większości obcymi osobami, że musiała dostosować się do określonych zasad. Ale na lepsze lokum nie było jej stać, więc marzenia o dużej ilości zwierząt wokół siebie musiały poczekać na nieokreśloną przyszłość.
- Znacie kogoś innego w razie czego? - zapytała więc. - Czyli tylko wygląda tak groźnie? Twój brat w sensie - zapytała Neali. Nie znała go, więc trudno jej było ocenić, jaki był naprawdę, pod tą groźną postawą. - Wiem, ale czasem by się przydało... - Tym bardziej, że były takie okoliczności, kiedy lepiej było pewne rzeczy umieć skutecznie ukryć przed innymi. Choć była osobą z natury szczerą i uczciwą, to jednak wiedziała, że czasem może jej to zaszkodzić.
- Hej, chyba nie myślicie, że ktoś z waszych braci mógł mu coś zrobić? - zdziwiła się, kiedy pozostali martwili się o Marcela, bo co jak co, ale poważnie wątpiła, żeby bracia dziewczyn coś mu zrobili. Kompletnie nie wyobrażała sobie Billy'ego robiącego komukolwiek krzywdę, pozostałych nie znała, ale choć wyglądali groźnie, to też raczej ich o nic takiego nie podejrzewała... Może Marcel po prostu był zmęczony po imprezie i potrzebował odpoczynku. Ona sama też dużo spała, co pewnie częściowo było efektem wróżkowego pyłu. Przespała część samej imprezy, a i później też sporo. Oby jednak dał znak życia i potwierdził, że nic złego się nie dzieje, w każdym razie należało to sprawdzić.
- Kerstin pewnie wydawało się, że robi dobrze... W jej mniemaniu. Jest chyba sporo starsza od nas, więc patrzy inaczej na pewne rzeczy. Ale nie znam jej, nie spotkałam jej przed tą imprezą, więc nie wiem... - zastanowiła się po słowach Jima, który wyjaśnił co nieco odnośnie tego, dlaczego Kerstin została na imprezie. Ale z jej osiemnastoletniego punktu widzenia, osoba osiem lat starsza jawiła się jako dorosła i poukładana, która mogła nie rozumieć zabaw nastolatków, i która na swój sposób próbowała ich wychować i moralizować. Albo rzeczywiście poczuwała się do opieki nad nimi, mimo że każde z nich było pełnoletnie. Zaś starszy brat auror mógł rzeczywiście wymusić na niej opowiedzenie o tym, co się stało. Zapewne mieli oni swoje sztuczki i skoro musieli umieć sobie radzić z niebezpiecznymi zwyrodnialcami, to odpowiednie wypytanie młodszej siostry było banalnie proste. Maisie była mięciutka jak kaczuszka, więc odpowiednio przyciśnięta zapewne też by wszystko wyśpiewała, może też dlatego trudno było jej jednoznacznie negatywnie ocenić Kerstin. Nigdy nie lubiła oceniać ludzi zbyt pochopnie, była na to zbyt miła, no i sama wiedziała, jak to boli. Ale nie wiedziała, jak to jest mieć starszego brata, bo los ją tego pozbawił tak, jak pozbawił ją rodziców i babci. Mogła tylko zazdrościć dziewczynom, że miały braci, nawet jeśli wiązało się to czasem z takimi sytuacjami jak dzisiaj. Dałaby naprawdę wiele, żeby nie być samotną sierotą.
Kiedy Jim odszedł, pożegnała go; zapewne miał swoje zajęcia. Przejażdżka będzie musiała poczekać na inny moment, ale przynajmniej chociaż pogłaskała sobie konie. Gdyby tylko miała taką możliwość, to pewnie miałaby wokół siebie małe zoo, bo miała tak dużą słabość do zwierząt wszelakich. To był minus mieszkania w kamienicy współdzielonej z wieloma innymi, w większości obcymi osobami, że musiała dostosować się do określonych zasad. Ale na lepsze lokum nie było jej stać, więc marzenia o dużej ilości zwierząt wokół siebie musiały poczekać na nieokreśloną przyszłość.
Maisie Moore
Zawód : początkująca krawcowa
Wiek : 18
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
"So what am I to do with all those hopes
Life seems so very frightening"
Life seems so very frightening"
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 11 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Strona 2 z 2 • 1, 2
25 X 1958, Piknik ulotkowy
Szybka odpowiedź