3 X 1958 - dywanowe ploteczki
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Lancashire, dom Riany
Dywan w salonie 3 października
Rose i Riana plotkują przy kanapeczkach i puzzlach z pobitej porcelany.
Szafka zniknięć
Rose i Riana plotkują przy kanapeczkach i puzzlach z pobitej porcelany.
Szafka zniknięć
I show not your face but your heart's desire
Zaśmiała się bardziej pogodnie, chociaż gdzieś z tyłu głowy snuł się niepokój, czekając tylko na odpowiedni moment.
- W Plymouth jest w sumie bezpiecznie... - odparła na słowa przyjaciółki, wyciągnięta dzięki niej ze skrajności, w jakie wpadła. - Jest tam sporo pubów... chociaż to nie miejsce na randkę. Ale na Alei Kupieckiej jest przyjemna kawiarenka. Parki niedaleko też są bardzo przyjemne do przechadzek. - złagodniała. - Potańcówka w porze obiadowej? Nie traci to swojego uroku według ciebie?
Dokończyła kanapkę i objęła kubek dłońmi, żeby wysłuchać w skupieniu opowieści Riany. Wielbiciel szachów nie brzmiał tak źle jak sądziła.
- Kulturalnie, z zasadami... - wygięła usta w grymasie podziwu. Odchrząknęła jeszcze raz. - Brzmi nad wyraz dobrze. Ale nie wierzę, że mężczyźni tak chętnie podejmują takie gry. Czego się dowiedziałaś o szachowym królu? - uśmiechnęła się do przyjaciółki w iście detektywistycznym stylu.
- W Plymouth jest w sumie bezpiecznie... - odparła na słowa przyjaciółki, wyciągnięta dzięki niej ze skrajności, w jakie wpadła. - Jest tam sporo pubów... chociaż to nie miejsce na randkę. Ale na Alei Kupieckiej jest przyjemna kawiarenka. Parki niedaleko też są bardzo przyjemne do przechadzek. - złagodniała. - Potańcówka w porze obiadowej? Nie traci to swojego uroku według ciebie?
Dokończyła kanapkę i objęła kubek dłońmi, żeby wysłuchać w skupieniu opowieści Riany. Wielbiciel szachów nie brzmiał tak źle jak sądziła.
- Kulturalnie, z zasadami... - wygięła usta w grymasie podziwu. Odchrząknęła jeszcze raz. - Brzmi nad wyraz dobrze. Ale nie wierzę, że mężczyźni tak chętnie podejmują takie gry. Czego się dowiedziałaś o szachowym królu? - uśmiechnęła się do przyjaciółki w iście detektywistycznym stylu.
nie każdy żyje sztuką i
snami o wolności
snami o wolności
Rosemary Sprout
Zawód : spikerka radiowa
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
instead of new branches
i might grow
deeper roots
i might grow
deeper roots
OPCM : 5 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
- To trochę zależy czego oczekujesz i szukasz na randce. Jeżeli idziesz na taką dla doznania spotkania w romantycznej atmosferze i bajkowego amanta to faktycznie pub nie jest najlepszym rozwiązaniem. Jeżeli jednak szukasz miejsca, gdzie na neutralnym gruncie możesz kogoś poznać to czemu właściwie nie? - nie umawiała się dla zabicia czasu. Miała konkretny cel - Szukam potencjalnego męża. Człowieka z którym co prawda nie będzie mnie wiązać przysięga wieczysta, lecz co najmniej taka na współdzielenie bieliźniarki - w obliczu tego, problem tańczenia w porze obiadowej czy fakt, że miałby postawić mi kremowe piwo nieco traci na znaczeniu. Właściwie taki stan rzeczy wydaje się bardziej realną przyszłością więc mi się podoba- Opowiadała z miękkim uśmiechem. Była praktyczna. Wierzyła w zakochanie, lecz należało spojrzeć prawdzie w oczy. Potencjalny małżonek nie będzie jej codziennie obsypywał płatkami róż - Jeżeli ktoś mnie rozkocha z wzajemnością to myślę, że cerowanie skarpetek, czy kłótnia o kolor ścian w salonie może być równie urokliwe co darowany bukiet kwiatów - miała swoje pojęcie romantyzmu, jako coś co pojawi się naturalnie w odpowiednim związku. Upiła przyprawionej herbaty by zwilżyć usta. - Cóż, jeżeli sama będziesz wymagać kultury i wyznaczać zasady, a druga strona to szanuje jest to znak, że spotkanie ma sens. Jeżeli tak nie jest to spotkanie przerywasz - to nie tak przecież, że zawsze spotykała ludzi idealnych, lecz kiedy coś jej się nie podobało czego nie mogła zaakceptować to tego nie kryła. Tym sposobem unikała eskalacji lub mającego uderzyć w przyszłości z większą moca rozczarowania - Więc jeśli chcesz kogoś poznać i proponujesz mu zabawę, a druga strona odmawia i nie ma co zaoferować od siebie to jaki sens kontynuować widzenie? Po co tam jest jak nie po to by cię poznać? Dlaczego miałby odmawiać propozycji zabawy, która mu to umożliwia? - mruknęła kilka retorycznych pytań mających pokazać, że propozycja takiej gry ma dodatkowe dno - Miło wspominam czas z Panami którzy się ze mną w to bawili nawet jeżeli ostatecznie nasze drogi się rozeszły. Wydaje mi się, że czasem specjalnie unikali odpowiedzi bo chcieli się pochwalić jakąś swoją głupotą popełnioną za dzieciaka - zaśmiała się kończąc składanie drugiego talerzyka i sięgnęła urwać sobie kolejny kawałek ciasta. Większy. Pałaszowała je nad złożonym talerzykiem. Zastanawiała się żując. - Jest wdowcem. Ma 6 letniego kuguchara Bułkę. Pasją do szachów zaraził go dziadek, który był magicznym stolarzem. Tworzone figurki były bardzo ciekawe i to one go kupiły by wejść w tę grę głębiej. Czasem przegrywał tyle razy z rzędu, że potrafił się rozpłakać. Wtedy dziadek pozwalał mu wygrywać. Całkiem sympatyczne, prawda?
Zdrowy rozsądek Riany był dla Rosemary niemal bolesny. Po każdym zdaniu przyznawała jej rację, bo oczywistym było, że ją miała, ale serce rozrywało szaty w dramatycznej scenie swojego monodramatu. Patrzyła więc na przyjaciółkę z widoczną na twarzy wewnętrznie rozgrywaną bitwą. Z jednej strony chciała się uśmiechnąć i pokiwać głową, bo to jej się należało, ale z drugiej krzywiła się na samo brzmienie słów, że ją i jej męża miałaby łączyć tylko bieliźniarka już po tym, jak zapoznali się w pubie na kremowym piwie.
- Och, Riana - jęknęła w końcu. - Przedstawiłaś mi tak bardzo prawdziwie realny obraz, że to aż boli - skrzywiła się z bólem. - I to wszystko nawet ma swój porządek - listy, spotkania, uśmiechy, pożegnania. Jest w tym nawet miejsce na miłość w którymś momencie. Albo uczucie jakkolwiek do miłości zbliżone. Na związek, na małżeństwo. Nudne, bez porywów. Na dzieci, na oklaski na ich ślubach - uśmiechnęła się kątem ust. - Ale to wszystko brzmi tak płytko. Człowiek to nie tylko masa, która przez przeszkodę przeskakuje albo ją omija, odpowiada „tak” lub „nie”. Człowiek to też jego błędy i potknięcia. Czasem miłość to ryzyko. No bo co, jeśli ten jeden mężczyzna, któremu odmówiłaś, w przyszłości nie okazałby się trzymać pod pazuchą całego mnóstwa ciepłych uczuć, dzięki którym przetrwałoby wasze małżeństwo? - Zdrowy Rozsądek i Logika spotkały się z Romantyzmem i Sercem, ten konflikt trwa do dziś. - Co, jeśli mężczyzny, który odmówił zabawy dzisiaj, nazajutrz okazałby się idealnym ojcem dla waszych dzieci? Dlaczego nie drążyć? - chyba zaczęła upijać się na smutno. Chociaż po takiej małej ilości nalewki ciężko nawet mówiło się o „upiciu”. Uśmiechnęła się nostalgicznie, kiedy usłyszała te kilka wspomnień z dzieciństwa nieznanego jej dotąd mężczyzny. I ten kuguchar. Bułka. Jak na niego wołał? Moja Bułeczko? - Sympatyczne. Więc dlaczego sobie odmówiliście? Co „nie wyszło”? Jestem pewna, że doskonale dogadałabyś się z jego kotem.
- Och, Riana - jęknęła w końcu. - Przedstawiłaś mi tak bardzo prawdziwie realny obraz, że to aż boli - skrzywiła się z bólem. - I to wszystko nawet ma swój porządek - listy, spotkania, uśmiechy, pożegnania. Jest w tym nawet miejsce na miłość w którymś momencie. Albo uczucie jakkolwiek do miłości zbliżone. Na związek, na małżeństwo. Nudne, bez porywów. Na dzieci, na oklaski na ich ślubach - uśmiechnęła się kątem ust. - Ale to wszystko brzmi tak płytko. Człowiek to nie tylko masa, która przez przeszkodę przeskakuje albo ją omija, odpowiada „tak” lub „nie”. Człowiek to też jego błędy i potknięcia. Czasem miłość to ryzyko. No bo co, jeśli ten jeden mężczyzna, któremu odmówiłaś, w przyszłości nie okazałby się trzymać pod pazuchą całego mnóstwa ciepłych uczuć, dzięki którym przetrwałoby wasze małżeństwo? - Zdrowy Rozsądek i Logika spotkały się z Romantyzmem i Sercem, ten konflikt trwa do dziś. - Co, jeśli mężczyzny, który odmówił zabawy dzisiaj, nazajutrz okazałby się idealnym ojcem dla waszych dzieci? Dlaczego nie drążyć? - chyba zaczęła upijać się na smutno. Chociaż po takiej małej ilości nalewki ciężko nawet mówiło się o „upiciu”. Uśmiechnęła się nostalgicznie, kiedy usłyszała te kilka wspomnień z dzieciństwa nieznanego jej dotąd mężczyzny. I ten kuguchar. Bułka. Jak na niego wołał? Moja Bułeczko? - Sympatyczne. Więc dlaczego sobie odmówiliście? Co „nie wyszło”? Jestem pewna, że doskonale dogadałabyś się z jego kotem.
nie każdy żyje sztuką i
snami o wolności
snami o wolności
Rosemary Sprout
Zawód : spikerka radiowa
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
instead of new branches
i might grow
deeper roots
i might grow
deeper roots
OPCM : 5 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
To nie tak, że nie znała porywu serca. Będąc młodą dziewczyną miała swoje zauroczenie. Patrząc na to jednak z perspektywy czasu... nie wspominała tego dobrze. To było trochę naiwne. Teraz czuła, że tak kochać by już nie umiała. Z wiekiem dojrzała, stała się bardziej zrównoważona, pozbawiona nadmiernych oczekiwań, była bardziej pogodzona z sobą. To co mówiła mogło brzmieć przyziemnie ale czy to oznaczało, że nie mogło być romantyczne? Związek, małżeństwo, dzieci, oklaski na ich ślubach. To brzmiało ciepło i wystarczająco.
- Każda zdrowa, trwała relacja przechodzi przez potknięcia, dotarcia, pewien hazard, jednak nie widzę sensu w wymuszaniu relacji której ja nie chcę lub widzę, że druga strona nie jest zainteresowana. Trochę bez sensu wkładać wysiłek by w kimś drążyć w nadziei że zmuszę do kochania mnie dla jakiegoś jednego momentu w walce "o przetrwanie związku". Nie jestem też młoda, mam swoje nawyki, swój charakter, rzeczy których nie zaakceptuję. Czas mnie już trochę ukształtował i nie ma we mnie tyle elastyczności co 10 lat temu - zmarszczyła czoło opowiadając spokojnie. Nie było jej wstyd, to nastawienie które reprezentowała również wydawała się pewnym następstwem mijających w samotności lat - Dla mnie miłość to coś co się pojawia naturalnie kiedy dwoje odpowiednich ludzi się spotka i tego chce, a potem trwa. Randki to tylko okazje do spotkań, a spotkania są okazją do zakochania, a to następuje z dobrowolności. Jest więc trochę warunków do zainicjowania wydarzenia, a i potem i tak jest to rzut kością. Bawię się w ten hazard i jestem obecnie usatysfakcjonowana - tak to jej zdaniem miało być. Nie było gejzeru, fajerwerków. Tak jak przychód pomniejszony o koszt dawał dochód, tak dwoje odpowiednich osób dawało miłość. Pośpiech nie był potrzebny. Trzeba było cierpliwie turlać kostką.
- Cóż, przypominam mu młodszą siostrę - marszcząc noskiem postanowiła dolać sobie nalewki do opróżnionego z herbaty naczynia. Oczami nakazała przyjaciółce zerować zawartość własnego kubka by dostać nalewkę - czuje się przez to, z oczywistych przyczyn, niekomfortowo kiedy myśli o dalszym budowaniu relacji. Chodzi o to, że dosłownie przypominam mu siostrę bo ma dokładnie taką w moim wieku. Ma nawet imię podobne - Rita. Swoją drogą on sam jest 8 lat starszy ode mnie więc tez nie mogę mu mieć tego specjalnie za złe - przekrzywiła głowę patrząc na przelewającą się nalewkę. Nie winiła go, lecz była trochę rozczarowana co było zresztą widać. Nie potrafiła jednak kłopotać mężczyzny sobą znając jego uczucia.
- Każda zdrowa, trwała relacja przechodzi przez potknięcia, dotarcia, pewien hazard, jednak nie widzę sensu w wymuszaniu relacji której ja nie chcę lub widzę, że druga strona nie jest zainteresowana. Trochę bez sensu wkładać wysiłek by w kimś drążyć w nadziei że zmuszę do kochania mnie dla jakiegoś jednego momentu w walce "o przetrwanie związku". Nie jestem też młoda, mam swoje nawyki, swój charakter, rzeczy których nie zaakceptuję. Czas mnie już trochę ukształtował i nie ma we mnie tyle elastyczności co 10 lat temu - zmarszczyła czoło opowiadając spokojnie. Nie było jej wstyd, to nastawienie które reprezentowała również wydawała się pewnym następstwem mijających w samotności lat - Dla mnie miłość to coś co się pojawia naturalnie kiedy dwoje odpowiednich ludzi się spotka i tego chce, a potem trwa. Randki to tylko okazje do spotkań, a spotkania są okazją do zakochania, a to następuje z dobrowolności. Jest więc trochę warunków do zainicjowania wydarzenia, a i potem i tak jest to rzut kością. Bawię się w ten hazard i jestem obecnie usatysfakcjonowana - tak to jej zdaniem miało być. Nie było gejzeru, fajerwerków. Tak jak przychód pomniejszony o koszt dawał dochód, tak dwoje odpowiednich osób dawało miłość. Pośpiech nie był potrzebny. Trzeba było cierpliwie turlać kostką.
- Cóż, przypominam mu młodszą siostrę - marszcząc noskiem postanowiła dolać sobie nalewki do opróżnionego z herbaty naczynia. Oczami nakazała przyjaciółce zerować zawartość własnego kubka by dostać nalewkę - czuje się przez to, z oczywistych przyczyn, niekomfortowo kiedy myśli o dalszym budowaniu relacji. Chodzi o to, że dosłownie przypominam mu siostrę bo ma dokładnie taką w moim wieku. Ma nawet imię podobne - Rita. Swoją drogą on sam jest 8 lat starszy ode mnie więc tez nie mogę mu mieć tego specjalnie za złe - przekrzywiła głowę patrząc na przelewającą się nalewkę. Nie winiła go, lecz była trochę rozczarowana co było zresztą widać. Nie potrafiła jednak kłopotać mężczyzny sobą znając jego uczucia.
Coś w niej kiełkowało. Powoli i opornie, niemal z bólem, ale zaczynała dostrzegać to, co mogło być kiedyś za zakrętem. Do tej pory znała tylko porywy serca; w szkolnych miłostkach nie było niczego zdroworozsądkowego i zdrowego, były emocje, nastoletnie lata, czerwieniące się podczas pocałunku policzki, motyle wiercące się niemiłosiernie po brzuchu. Nie było w tym nic statecznego, nie było wzrostu ani posuchy, którą się ratowało; było gwałtowne zasadzenie drzewa, by na koniec edukacji wyrwać je bez litości z korzeniami. Obracała w dłoni jeden fragment zbitego naczynia, przyglądała mu się, chociaż tak naprawdę niczego w nim nie widziała - słuchała Riany, jej słowa łączyła ze wspomnieniami, budowała i burzyła. Przymrużyła na chwilę powieki.
- I nie boisz się, że stracisz na to mnóstwo czasu? Na poznawanie mężczyzn, na randki, na spotkania, odrzucając tych, którzy nie odpowiadają tobie i żegnając tych, którym nie odpowiadasz ty - nie mówiła tego w pretensji. Riana mogła mieć wrażenie, że Rosemary pytała też siebie. Spieszyła się. Etykieta „starej panny” ją pospieszała, poganiała tak, że w panice łapała co popadnie. - Społeczne normy już nakleiły nam etykietkę i osobiście chyba bardzo czuję tę presję... jakbyś miała ochotę podzielić się swoją swobodą, to daj znać, mam chętnego kupca - puściła jej perskie oczko, oczywiście mając na myśli siebie. Wypiła ostatni łyk herbaty i podała przyjaciółce kubeczek, zerkając na to, jak dużo wlewała jej nalewki. - Wystarczy, dzięki - rzuciła, kiedy naczynie wypełniło się do połowy. Ojciec mówił, że wiśniówka nie mogła być mocna, nie pamiętał, żeby specjalnie dbał o jej procenty. Postanowiła mu uwierzyć i wypiła trochę za dużo na raz. - Niuchacza kieszeń, za mocne - zakaszlała. - Powinnam była sprawdzić rocznik, trochę ta butelka musiała poleżeć. Reparo. W herbacie kompletnie tego nie czułam.
Mały wazonik stanął tuż pod różdżką Rose. Chwyciła za kanapeczkę, ale tym razem z miodem.
- Nieszczęśliwy zbieg okoliczności - skomentowała z lekkim skrzywieniem fakt, że Riana przypominała tajemniczemu jegomościowi jego siostrę. - Ale zaczynam doceniać, że nie szedł w zaparte. I osiem lat to sporo. Mówił ci, jak odeszła jego żona?
Była ciekawa. I zaniepokojona. Odrobinę.
- I nie boisz się, że stracisz na to mnóstwo czasu? Na poznawanie mężczyzn, na randki, na spotkania, odrzucając tych, którzy nie odpowiadają tobie i żegnając tych, którym nie odpowiadasz ty - nie mówiła tego w pretensji. Riana mogła mieć wrażenie, że Rosemary pytała też siebie. Spieszyła się. Etykieta „starej panny” ją pospieszała, poganiała tak, że w panice łapała co popadnie. - Społeczne normy już nakleiły nam etykietkę i osobiście chyba bardzo czuję tę presję... jakbyś miała ochotę podzielić się swoją swobodą, to daj znać, mam chętnego kupca - puściła jej perskie oczko, oczywiście mając na myśli siebie. Wypiła ostatni łyk herbaty i podała przyjaciółce kubeczek, zerkając na to, jak dużo wlewała jej nalewki. - Wystarczy, dzięki - rzuciła, kiedy naczynie wypełniło się do połowy. Ojciec mówił, że wiśniówka nie mogła być mocna, nie pamiętał, żeby specjalnie dbał o jej procenty. Postanowiła mu uwierzyć i wypiła trochę za dużo na raz. - Niuchacza kieszeń, za mocne - zakaszlała. - Powinnam była sprawdzić rocznik, trochę ta butelka musiała poleżeć. Reparo. W herbacie kompletnie tego nie czułam.
Mały wazonik stanął tuż pod różdżką Rose. Chwyciła za kanapeczkę, ale tym razem z miodem.
- Nieszczęśliwy zbieg okoliczności - skomentowała z lekkim skrzywieniem fakt, że Riana przypominała tajemniczemu jegomościowi jego siostrę. - Ale zaczynam doceniać, że nie szedł w zaparte. I osiem lat to sporo. Mówił ci, jak odeszła jego żona?
Była ciekawa. I zaniepokojona. Odrobinę.
nie każdy żyje sztuką i
snami o wolności
snami o wolności
Rosemary Sprout
Zawód : spikerka radiowa
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
instead of new branches
i might grow
deeper roots
i might grow
deeper roots
OPCM : 5 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
Czy się bała straty czasu...?
- Raczej nie - brzmiała, jakby dopiero teraz starała się to zwarzyć i zmierzyć - Nie. To nie tak, że tracę czas. Duża część tych kawalerów to wartościowi ludzie. Poznawanie kogoś nowego nie może być kompletną stratą - brzmiała już pewniej - Niektórych rzeczy nie pośpieszysz. To trochę tak, jakbym cię pytała, czy stratą czasu nie jest Hogwart, czy może udawanie się do radia i robienie tych...prezenterskich rzeczy. Te przykłady są co prawda trochę skrajne i nie na miejscu bo właściwie wiesz ile konkretnie trwa szkoła i masz gwarancję, że się skończy, a praca...cóż, ta nigdy w zasadzie się nie kończy ale ile czasu na to zlatuje. Kogoś do życia szukam tak bardzo na poważnie... Hmm... Od kiedy te randki zaczęłam, pomyślmy... Od kwartału...? To wcale nie jest jakoś długo - karierę rozkręcała od dekady, w szkole spędziła sześć lat, a matrymonialnym rekinem od trzech miesięcy - Wiesz, może to kwestia właśnie tego, że etykietkę już mam więc w zasadzie co z tego. Co kto mi może zrobić więcej - przyczepić drugą? - nachyliła szyjkę nalewki ku kubkowi Romy wzruszając butnie ramionami - To też nie tak, że się nie martwię - z wiekiem donoszenie ciąży było trudniejsze, a jej ciało było dodatkowo obciążone chorobą - Ale rynek się nasyca. Wiesz, wdowcy, kombatanci, czasy są też takie, że we dwójkę łatwiej się wyżywić... - mówiła pół żartem, pół serio. Głupia sprawa, że wojna sprzyjała ukróceniu staropanieństwa ale co zrobić.
Oblizała usta po upiciu nalewki i musiała przyznać, że faktycznie smakując na czysto była dość wyrazista.
- Doparzyć herbaty? A może rozcieńczyć trochę wodą z miodem...? - chociaż pytała nie zapowiadało się by miała ochotę się ruszać dopóki nie opróżnić zawartości trzymanego już kubka. Urwała kawałek drożdżowego ciasta Romy i pomajtała nim w nalewce by w kolejnym kroku mało elegancko palcem wepchnąć go sobie głęboko do dzioba. Nie mogła mówić mając pełne usta więc pokiwała przecząco głową.
- Nie. Też nie jest taktownie pytać o takie rzeczy na początku. W Czarownicy pisali, że lepiej by takie rzeczy naturalnie wychodziły od drugiej strony ale jeżeli druga strona nie złoży ci wyjaśnień dotyczących intymnie prywatnych przed tym, jak oficjalnie zaproponuje ci bycie parą to jest to tak zwana czerwona chorągiewka, czyli taki sygnał ostrzegawczy, co do charakteru delikwenta. W sensie, że wiesz - że może mieć tajemnice z jakiegoś powodu dla którego się wstydzi lub poczucia winy - zaszeptała konspiracyjnie, chociaż nie powinna - A że do tego etapu nie doszliśmy nawet to nie naciskam. Może kiedyś mi powie, może nie.
- Raczej nie - brzmiała, jakby dopiero teraz starała się to zwarzyć i zmierzyć - Nie. To nie tak, że tracę czas. Duża część tych kawalerów to wartościowi ludzie. Poznawanie kogoś nowego nie może być kompletną stratą - brzmiała już pewniej - Niektórych rzeczy nie pośpieszysz. To trochę tak, jakbym cię pytała, czy stratą czasu nie jest Hogwart, czy może udawanie się do radia i robienie tych...prezenterskich rzeczy. Te przykłady są co prawda trochę skrajne i nie na miejscu bo właściwie wiesz ile konkretnie trwa szkoła i masz gwarancję, że się skończy, a praca...cóż, ta nigdy w zasadzie się nie kończy ale ile czasu na to zlatuje. Kogoś do życia szukam tak bardzo na poważnie... Hmm... Od kiedy te randki zaczęłam, pomyślmy... Od kwartału...? To wcale nie jest jakoś długo - karierę rozkręcała od dekady, w szkole spędziła sześć lat, a matrymonialnym rekinem od trzech miesięcy - Wiesz, może to kwestia właśnie tego, że etykietkę już mam więc w zasadzie co z tego. Co kto mi może zrobić więcej - przyczepić drugą? - nachyliła szyjkę nalewki ku kubkowi Romy wzruszając butnie ramionami - To też nie tak, że się nie martwię - z wiekiem donoszenie ciąży było trudniejsze, a jej ciało było dodatkowo obciążone chorobą - Ale rynek się nasyca. Wiesz, wdowcy, kombatanci, czasy są też takie, że we dwójkę łatwiej się wyżywić... - mówiła pół żartem, pół serio. Głupia sprawa, że wojna sprzyjała ukróceniu staropanieństwa ale co zrobić.
Oblizała usta po upiciu nalewki i musiała przyznać, że faktycznie smakując na czysto była dość wyrazista.
- Doparzyć herbaty? A może rozcieńczyć trochę wodą z miodem...? - chociaż pytała nie zapowiadało się by miała ochotę się ruszać dopóki nie opróżnić zawartości trzymanego już kubka. Urwała kawałek drożdżowego ciasta Romy i pomajtała nim w nalewce by w kolejnym kroku mało elegancko palcem wepchnąć go sobie głęboko do dzioba. Nie mogła mówić mając pełne usta więc pokiwała przecząco głową.
- Nie. Też nie jest taktownie pytać o takie rzeczy na początku. W Czarownicy pisali, że lepiej by takie rzeczy naturalnie wychodziły od drugiej strony ale jeżeli druga strona nie złoży ci wyjaśnień dotyczących intymnie prywatnych przed tym, jak oficjalnie zaproponuje ci bycie parą to jest to tak zwana czerwona chorągiewka, czyli taki sygnał ostrzegawczy, co do charakteru delikwenta. W sensie, że wiesz - że może mieć tajemnice z jakiegoś powodu dla którego się wstydzi lub poczucia winy - zaszeptała konspiracyjnie, chociaż nie powinna - A że do tego etapu nie doszliśmy nawet to nie naciskam. Może kiedyś mi powie, może nie.
- Miłość to nie edukacja czy praca - uśmiechnęła się z lekkim rozbawieniem. W pewnych kwestiach całkiem się zgrywały, w innych kompletnie różniły. - Praca nie da ci synów i córek, nie da ci wspólnych śniadań, obiadów i kolacji, które następują po dniu pełnym wrażeń. Edukacja da ci przyjaciół, miłość może dać bratnią duszę... albo przynajmniej partnera w zbrodni - policzki nieco poróżowiały. Może od temperatury, może od alkoholu. Nie miała mocnej głowy. Upiła znów łyk z filiżanki, krzywiąc się przy tym, bo tym razem kwaśny aromat wiśni i cierpkość nalewki splotły się ze sobą nieco mocniej. Uniosła wzrok na przyjaciółkę. Była pod wrażeniem jej... uwolnienia. Braku przywiązania do opinii innych. Całe życie uczono ją, by była grzeczna i pokorna; by wiedziała, gdzie jest jej miejsce. Riana wywracała to poniekąd do góry nogami. - Nie boisz się pogardy ze strony społeczeństwa? Ludzie dookoła mają oczy i usta chętne do plotek, mnie to chyba... przeraża - zmarszczyła brwi w zadumie nad tym, jak twardo zabrzmiało to słowo. Uśmiechnęła się lekko. - Brendan Weasley zapewne jest kombatantem. Znaczy... na pewno walczy. Mówiłam ci, że nie ma dłoni? Biedny... - pokręciła głową z cichym, ciężkim westchnięciem.
Machnęła dłonią na nalewkę.
- Nie jesteśmy już dziećmi, Ria, uświadomiłaś mi to. Nalewka nam nic nie zrobi - łyknęła odrobinę znów. A potem znów i znów. Teraz wiśniowy sok rozlewał się na języku jakoś łatwiej, lżej. - Czerwona chorągiewka? Obrazowe porównanie... - przymrużyła powieki. - Mówię ci, zabił swoją żonę i ukartował wszystko, żeby było to samobójstwo! Tak się nazywa „tajemnicze okoliczności”. Pomnij moje słowa, jak ci powie, że ona zmarła właśnie w takich „tajemniczych okolicznościach”!
Machnęła dłonią na nalewkę.
- Nie jesteśmy już dziećmi, Ria, uświadomiłaś mi to. Nalewka nam nic nie zrobi - łyknęła odrobinę znów. A potem znów i znów. Teraz wiśniowy sok rozlewał się na języku jakoś łatwiej, lżej. - Czerwona chorągiewka? Obrazowe porównanie... - przymrużyła powieki. - Mówię ci, zabił swoją żonę i ukartował wszystko, żeby było to samobójstwo! Tak się nazywa „tajemnicze okoliczności”. Pomnij moje słowa, jak ci powie, że ona zmarła właśnie w takich „tajemniczych okolicznościach”!
nie każdy żyje sztuką i
snami o wolności
snami o wolności
Rosemary Sprout
Zawód : spikerka radiowa
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
instead of new branches
i might grow
deeper roots
i might grow
deeper roots
OPCM : 5 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
- Oczywiście, że nie. To tylko takie przykłady dla zobrazowania analogii. Nie przywiązuj uwagi do nich samych, a konkluzji - nie boję się, że to strata czasu - podsumowała śmiejąc się wesoło kiedy kołysała kubkiem i wpatrywała się w owocową zawartość. Wiele skomplikowanych rzeczy była w zasadzie bardzo prosta. Przynajmniej ona sama potrafiła przełożyć wiele zjawisk na swój język przez co wydawały się dla niej samej pewną oczywistością.
- Jakiego społeczeństwa? Mieszkam w środku niczego. Ostatnio zadaję się trochę ze społecznością pobliskiego miasteczka ale właściwie nie dbam o to co o mnie mówią. Dodatkowo co prawda mam o sobie dość wysokie mniemanie ale to raczej ciągle za mało, zwłaszcza w czasie otwartego konfliktu i minionej katastrofy, by ktokolwiek przejmował się tą starą babą z lasu która ciągle nie ma męża - zaśmiała się upijając w dość triumfalnym geście zawartości kubka - Jestem też dość gruboskórna. Musze bo mam samych braci. Do tego moi rodzice odeszli w wypadku w klinice, która prowadzili krótko po tym, jak ukończyłam szkołę. Jeden z pacjentów okazał się likantropem i miał napad. Niedługo po tym aktywowała się też moja choroba, która w dużej mierze przypomina objawy klątwy. Do tego zajmowałam się młodszym rodzeństwem i jak wiesz w mojej rodzinie jest starszyny rozstrzał jeżeli chodzi o różnicę lat - czuła oceniające spojrzenia, kiedy z najmłodszym brzdącem chodziła na rynek mając ledwie lat dwadzieścia - Potem zakupiłam dom. Sama. Postawiłam interes - westchnęła - Chodzi o to, że już się nasłuchałam, Romy. Nie umiem brać takich rzeczy na poważnie, czy do serca. Takich wyszeptanych czy wspomnianych przez obcych. Gdyby było inaczej nie byłabym tu gdzie jestem dziś - Nie potrafiła wyjaśnić jak się nie przejmować. Ona sama wydawała się mieć solidne podstawy do zbywania opinii innych i robienia rzeczy po swojemu od młodości. Czas tylko dodał tej umiejętności wyrafinowania i dojrzałości w osądzie. - Musze jednak dodać, ze strach przed plotkami jest dość absurdalny biorąc pod uwagę twoją pracę - dodała na koniec nie umiejąc powstrzymać prześmiewczego uśmieszku. Spikerkę radiową przerażają plotki! - To prawie tak, jakby być wróżbitą i nie wierzyć w zabobony lub być uzdrowicielem bojącym się krwi, haha! - ostatecznie zachichotała na głos z rumianym pląsem na policzku.
- Mhm, wspominałaś - mruknęła - Gdzieś chyba czytałam lub słyszałam, już nie pamiętam teraz dobrze, że mugole odcinają ręce czarodziejom. Nie zdziwi mnie jeżeli to samo robią ludzie z ministerstwa buntownikom - mruknęła ponuro. Nowy rząd lubił popisywać się swoim zdecydowaniem. Wątpiła jednak by czekała ją jakakolwiek krzywda ze strony ministerstwa tak jednak mugoli się nieco obawiała. W końcu często pracowała na odludziach lub w pobliżu ruin.
- Co za gumochłon z ciebie gadający bzdury. Nie rozpowiadaj takich rzeczy. Doprawdy, sama przed chwilą psioczyłaś na to jak ludzi mówią głupoty, a po chwili sama je produkujesz! Spikerzy! - co za pokaranie merlińskie z tych stworzeń - To przyzwoity, nie taki młody, lecz przyzwoity czarodziej. Wszystko przez tą Ritę, doprawdy... Co za głupota - prychnęła jak naburmuszona kotka.
- Jakiego społeczeństwa? Mieszkam w środku niczego. Ostatnio zadaję się trochę ze społecznością pobliskiego miasteczka ale właściwie nie dbam o to co o mnie mówią. Dodatkowo co prawda mam o sobie dość wysokie mniemanie ale to raczej ciągle za mało, zwłaszcza w czasie otwartego konfliktu i minionej katastrofy, by ktokolwiek przejmował się tą starą babą z lasu która ciągle nie ma męża - zaśmiała się upijając w dość triumfalnym geście zawartości kubka - Jestem też dość gruboskórna. Musze bo mam samych braci. Do tego moi rodzice odeszli w wypadku w klinice, która prowadzili krótko po tym, jak ukończyłam szkołę. Jeden z pacjentów okazał się likantropem i miał napad. Niedługo po tym aktywowała się też moja choroba, która w dużej mierze przypomina objawy klątwy. Do tego zajmowałam się młodszym rodzeństwem i jak wiesz w mojej rodzinie jest starszyny rozstrzał jeżeli chodzi o różnicę lat - czuła oceniające spojrzenia, kiedy z najmłodszym brzdącem chodziła na rynek mając ledwie lat dwadzieścia - Potem zakupiłam dom. Sama. Postawiłam interes - westchnęła - Chodzi o to, że już się nasłuchałam, Romy. Nie umiem brać takich rzeczy na poważnie, czy do serca. Takich wyszeptanych czy wspomnianych przez obcych. Gdyby było inaczej nie byłabym tu gdzie jestem dziś - Nie potrafiła wyjaśnić jak się nie przejmować. Ona sama wydawała się mieć solidne podstawy do zbywania opinii innych i robienia rzeczy po swojemu od młodości. Czas tylko dodał tej umiejętności wyrafinowania i dojrzałości w osądzie. - Musze jednak dodać, ze strach przed plotkami jest dość absurdalny biorąc pod uwagę twoją pracę - dodała na koniec nie umiejąc powstrzymać prześmiewczego uśmieszku. Spikerkę radiową przerażają plotki! - To prawie tak, jakby być wróżbitą i nie wierzyć w zabobony lub być uzdrowicielem bojącym się krwi, haha! - ostatecznie zachichotała na głos z rumianym pląsem na policzku.
- Mhm, wspominałaś - mruknęła - Gdzieś chyba czytałam lub słyszałam, już nie pamiętam teraz dobrze, że mugole odcinają ręce czarodziejom. Nie zdziwi mnie jeżeli to samo robią ludzie z ministerstwa buntownikom - mruknęła ponuro. Nowy rząd lubił popisywać się swoim zdecydowaniem. Wątpiła jednak by czekała ją jakakolwiek krzywda ze strony ministerstwa tak jednak mugoli się nieco obawiała. W końcu często pracowała na odludziach lub w pobliżu ruin.
- Co za gumochłon z ciebie gadający bzdury. Nie rozpowiadaj takich rzeczy. Doprawdy, sama przed chwilą psioczyłaś na to jak ludzi mówią głupoty, a po chwili sama je produkujesz! Spikerzy! - co za pokaranie merlińskie z tych stworzeń - To przyzwoity, nie taki młody, lecz przyzwoity czarodziej. Wszystko przez tą Ritę, doprawdy... Co za głupota - prychnęła jak naburmuszona kotka.
- Przykłady obrazujące analogię powinny być analogiczne do analogii, Ria! - wypaliła z palcem w górze, niby poważnie, ale nie mogąc (i nie chcąc) powstrzymać kącików ust przed drżeniem w rozbawieniu. W końcu parsknęła śmiechem.
Machnęła znów różdżką i kolejny wazonik stanął jak nowy. Oglądała go dookoła, szukając rys i niedociągnięć inkantacji, kiedy przyjaciółka tłumaczyła jej podejmowaną przez nie kwestie. Zerkała na nią od słowa do słowa zza naczynia albo spod niego, gdy sprawdzała denko.
- Mnóstwo kobiet mogłoby ci zazdrościć takiego życia, tylko... no to tak zazwyczaj nie wygląda. Jeśli czytasz Czarownicę, a już wiem, że bardzo chętnie, to wiesz, że nie piszą tam o tym, jak krój spodni wybrać, żeby uwydatnić biodra, albo jak powiedzieć mężowi, że teraz on musi wychowywać dzieci, bo kobieta chce się spełniać zawodowo. Znajdziesz tam przepisy na jabłecznik, który podasz teściom, pomysły na nowe hafty albo wzory szalików na zimę. Znajdziesz tam porady jak być piękną, ale nie dla siebie, tylko dla mężczyzn, jeśli szukasz męża, albo właśnie dla męża, jeśli już go masz. A jak nie masz? Staropanieństwo jest hańbiące. Należy go unikać, a jak już się zadomowiło u ciebie, to trudno, jesteś na straconej pozycji, już nikt cię nie zechce. - westchnęła ciężko i osuszyła kubek, krzywiąc się. - Nalej mi jeszcze. - chyba nie chciała być dzisiaj tak do końca trzeźwa. - Mam dwie młodsze siostry. Jako ta najstarsza niosłam, niosę i będę nosiła brzemię... sztandaru. Nigdy nie czułam potrzeby buntu, w domu mieliśmy wszystko, byłam grzeczna, ułożona i zdolna, ale co krok słyszałam, że mam taka być, bo co jak sąsiedzi coś powiedzą. Nie mogłam przynieść wstydu, bo... tak. Nie przynieś wstydu, Romy. To kwestia godności. Honoru. Teraz pilnuję, żeby podobnego wstydu nie przyniosła ani Kiki, ani Hyacintha. - podniosła wzrok na Rianę, kiedy ta opowiedziała o swojej rodzinie. Wiedziała o jej rodzinie, o tym, że jej rodzice odeszli pierwsi, a ona podjęła opiekę nad braćmi, ale nie znała kulisów tej historii. Likantropia. - Merlinie... - szepnęła. - Tak mi przykro, Riana - chciała ją pocieszyć, choć nie miało to już wiele sensu. Ria była dorosłą, dzielną i samodzielną kobietą, która ten dramat musiała już zostawić za sobą. Ten żal trwał w rozmowie zaledwie chwilę, bo zaraz wrócił lżejszy chichot. Również się uśmiechnęła, znów zabierając się do łączenia kolejnych elementów. Może to alkohol, a może po prostu ich zażyłość sprawiała, że tak lekko rozmawiały. - Nie boję się tych plotek, które nie dotyczą mnie. Ja w ogóle nie boję się plotek! - nabzdyczyła się chwilowo. - Ja po prostu ich nie lubię. Nie chcę, żeby jakaś stara baba z domu obok, która dowiedziała się przypadkiem, że niechybnie jestem starą, pracującą panną, mierzyła mnie wzrokiem i mlaskała pod nosem. Ta sama stara baba może mnie potem słuchać w radiu, a wojna to zbyt newralgiczny czas, żebym swoją reputacją wśród czarodziejów i czarownic burzyła wiarygodność rozgłośni. Wyobrażasz sobie? „Czyta dzieciom bajki, a własnych nie ma!” - obniżyła głos udając jakąś przypadkową panią monitorującą stan angielskiej ulicy na dzień dzisiejszy. Upiła znów trochę ze szklanki.
Prawie, bo aż zakaszlała.
- Mugole?! Myślisz, że mugole odcięli Brendanowi rękę?! Niemożliwe, przecież Weasleye działają na rzecz mugoli... święty Godfrydzie, on zaginął na rok! - procenty musiały już wesoło krążyć po krwiobiegu. - Myślisz, że to mugole go przetrzymywali?! Powinnam go o to spytać...
Spojrzała na przyjaciółkę z uniesionymi brwiami, prawie nie mogąc uwierzyć, że dotknęła wrażliwego punktu.
- Ha! Więc przyznajesz, że to może być prawda! - wycelowała w nią kawałek porcelany... który nagle opuściła. - Ajajaj! - ciemnoczerwona krew pojawiła się na palcu, więc Romy od razu włożyła opuszek do ust. - Uatowam će ot modecy, ne siekuj!
Machnęła znów różdżką i kolejny wazonik stanął jak nowy. Oglądała go dookoła, szukając rys i niedociągnięć inkantacji, kiedy przyjaciółka tłumaczyła jej podejmowaną przez nie kwestie. Zerkała na nią od słowa do słowa zza naczynia albo spod niego, gdy sprawdzała denko.
- Mnóstwo kobiet mogłoby ci zazdrościć takiego życia, tylko... no to tak zazwyczaj nie wygląda. Jeśli czytasz Czarownicę, a już wiem, że bardzo chętnie, to wiesz, że nie piszą tam o tym, jak krój spodni wybrać, żeby uwydatnić biodra, albo jak powiedzieć mężowi, że teraz on musi wychowywać dzieci, bo kobieta chce się spełniać zawodowo. Znajdziesz tam przepisy na jabłecznik, który podasz teściom, pomysły na nowe hafty albo wzory szalików na zimę. Znajdziesz tam porady jak być piękną, ale nie dla siebie, tylko dla mężczyzn, jeśli szukasz męża, albo właśnie dla męża, jeśli już go masz. A jak nie masz? Staropanieństwo jest hańbiące. Należy go unikać, a jak już się zadomowiło u ciebie, to trudno, jesteś na straconej pozycji, już nikt cię nie zechce. - westchnęła ciężko i osuszyła kubek, krzywiąc się. - Nalej mi jeszcze. - chyba nie chciała być dzisiaj tak do końca trzeźwa. - Mam dwie młodsze siostry. Jako ta najstarsza niosłam, niosę i będę nosiła brzemię... sztandaru. Nigdy nie czułam potrzeby buntu, w domu mieliśmy wszystko, byłam grzeczna, ułożona i zdolna, ale co krok słyszałam, że mam taka być, bo co jak sąsiedzi coś powiedzą. Nie mogłam przynieść wstydu, bo... tak. Nie przynieś wstydu, Romy. To kwestia godności. Honoru. Teraz pilnuję, żeby podobnego wstydu nie przyniosła ani Kiki, ani Hyacintha. - podniosła wzrok na Rianę, kiedy ta opowiedziała o swojej rodzinie. Wiedziała o jej rodzinie, o tym, że jej rodzice odeszli pierwsi, a ona podjęła opiekę nad braćmi, ale nie znała kulisów tej historii. Likantropia. - Merlinie... - szepnęła. - Tak mi przykro, Riana - chciała ją pocieszyć, choć nie miało to już wiele sensu. Ria była dorosłą, dzielną i samodzielną kobietą, która ten dramat musiała już zostawić za sobą. Ten żal trwał w rozmowie zaledwie chwilę, bo zaraz wrócił lżejszy chichot. Również się uśmiechnęła, znów zabierając się do łączenia kolejnych elementów. Może to alkohol, a może po prostu ich zażyłość sprawiała, że tak lekko rozmawiały. - Nie boję się tych plotek, które nie dotyczą mnie. Ja w ogóle nie boję się plotek! - nabzdyczyła się chwilowo. - Ja po prostu ich nie lubię. Nie chcę, żeby jakaś stara baba z domu obok, która dowiedziała się przypadkiem, że niechybnie jestem starą, pracującą panną, mierzyła mnie wzrokiem i mlaskała pod nosem. Ta sama stara baba może mnie potem słuchać w radiu, a wojna to zbyt newralgiczny czas, żebym swoją reputacją wśród czarodziejów i czarownic burzyła wiarygodność rozgłośni. Wyobrażasz sobie? „Czyta dzieciom bajki, a własnych nie ma!” - obniżyła głos udając jakąś przypadkową panią monitorującą stan angielskiej ulicy na dzień dzisiejszy. Upiła znów trochę ze szklanki.
Prawie, bo aż zakaszlała.
- Mugole?! Myślisz, że mugole odcięli Brendanowi rękę?! Niemożliwe, przecież Weasleye działają na rzecz mugoli... święty Godfrydzie, on zaginął na rok! - procenty musiały już wesoło krążyć po krwiobiegu. - Myślisz, że to mugole go przetrzymywali?! Powinnam go o to spytać...
Spojrzała na przyjaciółkę z uniesionymi brwiami, prawie nie mogąc uwierzyć, że dotknęła wrażliwego punktu.
- Ha! Więc przyznajesz, że to może być prawda! - wycelowała w nią kawałek porcelany... który nagle opuściła. - Ajajaj! - ciemnoczerwona krew pojawiła się na palcu, więc Romy od razu włożyła opuszek do ust. - Uatowam će ot modecy, ne siekuj!
nie każdy żyje sztuką i
snami o wolności
snami o wolności
Rosemary Sprout
Zawód : spikerka radiowa
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
instead of new branches
i might grow
deeper roots
i might grow
deeper roots
OPCM : 5 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
- Ale tylko połowę. Musisz zwolnić moja doga bo już gadasz od rzeczy - cmoknęła figlarnie, osądzająco kiedy spełniała prośbę przyjaciółki i dolewała jej do kubka nalewki. Miała wrażenie, że przyjaciółka również nie tylko na dawną miłość spoglądała z pewnym wyidealizowaniem, lecz również jej własne życie w jej oczach wyglądało na wyzwolone, butne i godne pozazdroszczenia przez wzgląd na wyłamanie się z pewnych schematów. Riana taktownie wyobrażenia tego nie niszczyła widząc, jak wylewnie narzekała i skarżyła się oczyszczając w ten sposób swoje serce. Pozwoliła jej być mając nadzieję, że na co dzień Rosemery zdaje sobie sprawę z tego, że nikt nie sprawdza dla kogo upiekło się jabłecznik, wyszyło modny haft i zrobiło fryzurę. Sam departament prawa borykał się z widocznymi brakami kadrowymi - nie było szans by Czarownica powołała swój własny obyczajowy patrol.
- Ach, Rose... Nie można mieć ciastka i zjeść ciastka. Chciałabyś ukontentować sąsiadkę którą mijasz w drodze do warzywniaka ale jednocześnie prowadzić życie w zgodzie samą z sobą. Tak się nie da. No chyba, że zadowalanie wszystkich wokół to coś co przynosi ci spełnienie. Chociaż jak cię słucham to kwestia honoru więc nie wiem co ci powiedzieć. Jeżeli zachowywanie godności przed wszystkimi wokół to to co chcesz to idź w to, a jak nie to może przemyśl to sobie powoli by w przyszłości nie żałować - osądziła ze śmiałością czarownicę i to, jak jej miotanie się wyglądało w jej oczach. Riana sama nie mogła wyczuć czego właściwie chciał odurzający się malinami rudzielec. Nie zamierzała jej w żaden sposób specjalnie nawracać. Ostatecznie póki była szczęśliwa to w porządku, a jeżeli nie... zachęcenie do pewnej refleksji wydawało się rozsądne.
Pani numerolog pozostało tylko wzruszyć ramionami. Przeszłość nie była dla niej w tym momencie cieniem. Dawno już postanowiła czerpać z niej jak z przeszłego doświadczenia, które pomoże jej z teraźniejszością, a kto wie - może i przyszłością. Miło było jednak doświadczyć troski innych. Uśmiechnęła się cieplej, od serca by zaraz potem wpaść w kompletnie inny nastrój i przewrócić jasnymi oczami - oczywiście, że wierzyła, że Rose nie boi się plotek. Tak właściwie była przekonana, że jest nimi przerażona - W takiej hipotetycznej sytuacji należałoby powiedzieć, ze wszystkie dzieci traktujesz jak swoje i nie masz własnych by podświadomie nie faworyzować własnych. Takie poświęcenie i oddanie nie mogłoby zostać potraktowane zbyt prześmiewczo - zaproponowała niemalże natychmiastowo uważając, że była całkiem dobra w bredzeniu niestandardowych odpowiedzi na niestandardowe oskarżenia lub pytania.
Palcem wskazującym nieelegancko dopchnęła kanapkę ledwo domykając usta. Jeden z polików się wybrzuszył. Słysząc niedowierzający sprzeciw ze strony koleżanki machnęła niedbale dłonią i odważnie popiła nalewki by przełknąć przekąskę.
- Ja uwielbiam desery, a jednak czasem dostaję po nich rozstroju żołądka - mruknęła pozornie bez powiązania. Po chwili jednak zreflektowała się, ze zaraz znowu dostanie naganę że analogia powinna być analogiczna. Westchnęła ugodowo - Chodzi o to, że... co z tego, że działają na rzecz mugoli? Wątpię by mugole w ogóle zdawali sobie z tego sprawę i mieli pojęcie o magicznych rodzinach i jakkolwiek zresztą o konflikcie. Dla nich czarodziej to czarodziej. Tak jak kudłaty lub ciapaty pies to po prostu pies - umaszczenie nie gra roli. Podejdźmy do problemu z drugiej strony - czy wiesz jakie mugolskie rody są za prowadzeniem wojny z czarodziejami, a jakie przeciwko...? - Czy w ogóle mugole mieli jakieś rody? Kasty? Nie miała pojęcia. Wątpiła więc w wiedzę niemagicznych ludzi o świecie magicznym.
- Patrz co się dzieje jak się nie skupiasz i mówisz bezmyślnie. Pokaż mi to, zaraz ci to skleję - wyciągnęła rękę oczekując aż druga wiedźma okaże skaleczenie. Rzucenie podstawowego zaklęcia leczniczego było prostsze niż przysiad - Szybko bo zostanie blizna - postraszyła by zachęcić drugą stronę do współpracy
- Ach, Rose... Nie można mieć ciastka i zjeść ciastka. Chciałabyś ukontentować sąsiadkę którą mijasz w drodze do warzywniaka ale jednocześnie prowadzić życie w zgodzie samą z sobą. Tak się nie da. No chyba, że zadowalanie wszystkich wokół to coś co przynosi ci spełnienie. Chociaż jak cię słucham to kwestia honoru więc nie wiem co ci powiedzieć. Jeżeli zachowywanie godności przed wszystkimi wokół to to co chcesz to idź w to, a jak nie to może przemyśl to sobie powoli by w przyszłości nie żałować - osądziła ze śmiałością czarownicę i to, jak jej miotanie się wyglądało w jej oczach. Riana sama nie mogła wyczuć czego właściwie chciał odurzający się malinami rudzielec. Nie zamierzała jej w żaden sposób specjalnie nawracać. Ostatecznie póki była szczęśliwa to w porządku, a jeżeli nie... zachęcenie do pewnej refleksji wydawało się rozsądne.
Pani numerolog pozostało tylko wzruszyć ramionami. Przeszłość nie była dla niej w tym momencie cieniem. Dawno już postanowiła czerpać z niej jak z przeszłego doświadczenia, które pomoże jej z teraźniejszością, a kto wie - może i przyszłością. Miło było jednak doświadczyć troski innych. Uśmiechnęła się cieplej, od serca by zaraz potem wpaść w kompletnie inny nastrój i przewrócić jasnymi oczami - oczywiście, że wierzyła, że Rose nie boi się plotek. Tak właściwie była przekonana, że jest nimi przerażona - W takiej hipotetycznej sytuacji należałoby powiedzieć, ze wszystkie dzieci traktujesz jak swoje i nie masz własnych by podświadomie nie faworyzować własnych. Takie poświęcenie i oddanie nie mogłoby zostać potraktowane zbyt prześmiewczo - zaproponowała niemalże natychmiastowo uważając, że była całkiem dobra w bredzeniu niestandardowych odpowiedzi na niestandardowe oskarżenia lub pytania.
Palcem wskazującym nieelegancko dopchnęła kanapkę ledwo domykając usta. Jeden z polików się wybrzuszył. Słysząc niedowierzający sprzeciw ze strony koleżanki machnęła niedbale dłonią i odważnie popiła nalewki by przełknąć przekąskę.
- Ja uwielbiam desery, a jednak czasem dostaję po nich rozstroju żołądka - mruknęła pozornie bez powiązania. Po chwili jednak zreflektowała się, ze zaraz znowu dostanie naganę że analogia powinna być analogiczna. Westchnęła ugodowo - Chodzi o to, że... co z tego, że działają na rzecz mugoli? Wątpię by mugole w ogóle zdawali sobie z tego sprawę i mieli pojęcie o magicznych rodzinach i jakkolwiek zresztą o konflikcie. Dla nich czarodziej to czarodziej. Tak jak kudłaty lub ciapaty pies to po prostu pies - umaszczenie nie gra roli. Podejdźmy do problemu z drugiej strony - czy wiesz jakie mugolskie rody są za prowadzeniem wojny z czarodziejami, a jakie przeciwko...? - Czy w ogóle mugole mieli jakieś rody? Kasty? Nie miała pojęcia. Wątpiła więc w wiedzę niemagicznych ludzi o świecie magicznym.
- Patrz co się dzieje jak się nie skupiasz i mówisz bezmyślnie. Pokaż mi to, zaraz ci to skleję - wyciągnęła rękę oczekując aż druga wiedźma okaże skaleczenie. Rzucenie podstawowego zaklęcia leczniczego było prostsze niż przysiad - Szybko bo zostanie blizna - postraszyła by zachęcić drugą stronę do współpracy
Strona 2 z 2 • 1, 2
3 X 1958 - dywanowe ploteczki
Szybka odpowiedź