Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Świstokliki
Peru, 1-5 XI 1958
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Peru
Z początkiem listopada Harland wraz z towarzyszącą mu Elvirą wyruszają do Peru, aby dopilnować rodzinnych interesów i zaplusować u nestora 1-5 XI 1958
Harland Parkinson, Elvira Multon & wikunia w drodze powrotnej
opłacone I
opłacone II
Harland Parkinson, Elvira Multon & wikunia w drodze powrotnej
opłacone I
opłacone II
I show not your face but your heart's desire
Mój świat mógłby wyglądać właśnie w ten sposób, z dala od problemów, obowiązków i wymagań, za to z Elvirą u boku, z beztroską mijających dni, z oddechem pełnym ulgi, gdy moim jedynym zmartwieniem byłoby to, jaki rodzaj wina wybrać do kolacji. Życie, które długo by mi się nie znudziło, pozbawione odpowiedzialności i przymusu, bogate w wolność, której tak bardzo pożądałem. Życie, w którym ona nie byłaby szczęśliwa, bo choć patrzyliśmy w jednym kierunku, to każde z nas widziało co innego.
Mój wzrok sięgał blisko, sycił się kolorami, kształtami, różnorodnością, tym co było oczywiste, co było na wyciągnięcie ręki, do uchwycenia tu i teraz, w tej chwili. Zachwycałem się jedną chwilą, jednym wspomnieniem, delektowałem każdą sekundą dotyku i pocałunku w obawie, że za moment wszystko się skończy. Chciałem widzieć tylko to, co miałem przed oczami, co znałem, rozumiałem, zbadałem, nie to, co wymagało ode mnie szukania i uczenia się nowości. Jej wzrok sięgał dalej, dostrzegając to co kryło się za horyzontem przyszłości, co było niewidoczne dla teraźniejszości. Elvira widziała rzeczy, które wpływały nie tylko na nasze tu i teraz, ale dotyczyły wyższej sprawy, ocierały się o całe pokolenia czarodziejów, muskały istotę czarodziejstwa. Nie miałem szans z czarną magią, lecz byłem gotów się z tym pogodzić.
- To najlepszej jakości jedwab Muga. Musiałbym cię ukarać, gdybyś zerwała choćby nitkę – obruszyłem się, grożąc jej rozbawionym tonem głosu i szerokim uśmiechem, pod którym kryła się obietnica, nie groźba, mimo że trzymana przeze mnie w dłoni różdżka z pozoru mogła się wydawać niebezpiecznym narzędziem. W jej ręku zapewne taka była, niespełna miesiąc temu poznałem próbkę jej umiejętności, lecz w moim stanowiła chwilowo wyłącznie pomoc do sprawiania rozkoszy. - Uwielbiam dawać i obdarowywać ciebie – zgodziłem się posłusznie z jej podejrzeniem, faktycznie dając jej przedsmak swojej dzisiejszej obietnicy. Skupić się tylko na niej było wyzwaniem, lecz możliwym do wykonania, nawet jeśli pożądanie budziło się we mnie nowymi falami i marzyłem o tym, aby znów się w niej znaleźć.
Materac lekko się pode mną ugiął, gdy zmieniałem pozycję, aby móc lepiej widzieć Elvirę, spojrzeć jej w oczy, gdy będzie wypowiadała imię... imiona... by znaleźć to jedno drgnienie, jeden błysk niosący bezgłośną sugestię. Ojciec dziecka. Byłem przekonany, że poznanie jego nazwiska nic między nami nie zmieni; będzie jedynie zlepkiem liter, które przybiorą namacalną formę ciała i krwi, być może znanej mi twarzy, lecz wiedza o tym mogła być przydatna w przyszłości. Poza tym... byłem zwyczajnie ciekawy.
- Podnieca cię potęga, Elviro? - zapytałem cicho, ledwie panując nad drżeniem głosu. Układanie słów w zdania przychodziło mi z trudnością, rozpraszał mnie widok, który miałem przed sobą. Dlaczego jednak miałem się powstrzymywać? Dlaczego miałem walczyć z rozproszeniem, zamiast po prostu mu się poddać, zwłaszcza że ona sama właśnie tego oczekiwała; inaczej nie prowokowałaby mnie w ten sposób, nie prężyłaby ciała z wyzywającą niecierpliwością. Odstawiłem wodę na stolik i wszedłem głębiej na łóżko, klękając po obu stronach jej nóg i znów górując nad Elvirą. - Przespałaś się z nim, bo był potężny? Zaimponował ci tym, jak okiełznał czarną magię? Jak sam niewątpliwie zabijał? - Wsunąłem dłoń między jej rozchylone uda, korzystając skwapliwie z zaproszenia, które mi wysyłała. Pod palcami czułem wilgoć jej podniecenia; naparłem nimi leniwie, zaraz się wycofując, szukając granicy, za którą jej opanowanie i spokój zamienią się w błagalne jęki. - A te kobiety? Wzięłaś je sobie... podniecona swoim morderstwem? - drążyłem, pochylając się i zaczynając całować wzniesienia piersi, tak cudownie naprężone dzięki uniesionym nad głowę rękom. Ciemne otoczki odznaczały się na tle bladej skóry i też zapragnąłem wziąć je sobie w posiadanie. Tak po prostu, bez ogrodu za domem, stawu i blasku księżyca. Chciałem je całować, ssać i pieścić, wkładając w to całą swoją pasję i niecierpliwość, więc to zrobiłem. Bo mogłem.
- Zaczynam się obawiać – ująłem je w dłonie i mocno ścisnąłem, chwilę później gładząc i masując je na przemian – że mogę nie sprostać zadaniu zaspokojenia cię – zsunąłem się ustami niżej, znów przechodząc ścieżką, którą wyrysowałem dziś na jej ciele najpierw różdżką, a potem ustami – w obliczu tak potężnych afrodyzjaków. -Oderwałem się na moment od ciełej skóry, uśmiechając się z przekorą w spojrzeniu. - Ale... kontynuuj – powiedziałem chwilę przed tym, jak zacisnąłem zęby na skórze jej uda; lekkie ugryzienie, które nie sprawiało większego dyskomfortu, a znak po nim zniknął po paru sekundach – nie przestawaj opowiadać, póki nie dojdziesz – kolejne ukąszenie było już mocniejsze, zęby wbiły się w skórę, znacząc ją pokrytym wilgocią śladem i ich wyraźnie widocznymi, równo ułożonymi odciskami – możesz wypowiadać ich imiona lub wykrzykiwać moje – uniosłem się odrobinę, rzucając Elvirze wyzywające, przekorne spojrzenie. - Ale wybierz mądrze, skarbie. - Znów zanurzyłem głowę między jej udami, dociskając usta do przyzywającego mnie ciepła. Pieszcząc ją językiem podziwiałem kunszt natury, który stworzył ją tak piękną, tak otwarcie manifestującą swoją przyjemność, podatną na najmniejszy dotyk, gdy moje palce powoli się w nią wślizgiwały, współtworząc z ustami zgrany duet liźnięć i pchnięć. Jej ciało mnie przyzywało, słyszałem jego wołanie w uniesionych gwałtownie biodrach, gdy przyśpieszałem i w nerwowym drżeniu ud, gdy postanawiałem zwolnić.
Oparłem się na łokciach, blokując ramionami jej nogi, by nie mogła ich złączyć, kiedy nagle pogłębiłem pieszczotę języka, porzucając dotychczasową subtelność i leniwość na rzecz niecierpliwej gwałtowności; nie tyle chciałem jej dać obiecane spełnienie, co wręcz wyrwać go z jej gardła. Wyszarpać spomiędzy warg każde imię któremu się oddała i które sobie wzięła, każdego mężczyznę i każdą kobietę, zastępując je moim imieniem, zastępując je mną samym jak chwilę temu, gdy wbijałem się w jej usta. Wspomnienie tej chwili rozlało się w moich myślach, przeniknęło do krwi, roznoszą po całym ciele rozkoszny dreszcz. Czy ona też nie oczekiwała więcej, niż byłem skłonny jej dać?
Mój wzrok sięgał blisko, sycił się kolorami, kształtami, różnorodnością, tym co było oczywiste, co było na wyciągnięcie ręki, do uchwycenia tu i teraz, w tej chwili. Zachwycałem się jedną chwilą, jednym wspomnieniem, delektowałem każdą sekundą dotyku i pocałunku w obawie, że za moment wszystko się skończy. Chciałem widzieć tylko to, co miałem przed oczami, co znałem, rozumiałem, zbadałem, nie to, co wymagało ode mnie szukania i uczenia się nowości. Jej wzrok sięgał dalej, dostrzegając to co kryło się za horyzontem przyszłości, co było niewidoczne dla teraźniejszości. Elvira widziała rzeczy, które wpływały nie tylko na nasze tu i teraz, ale dotyczyły wyższej sprawy, ocierały się o całe pokolenia czarodziejów, muskały istotę czarodziejstwa. Nie miałem szans z czarną magią, lecz byłem gotów się z tym pogodzić.
- To najlepszej jakości jedwab Muga. Musiałbym cię ukarać, gdybyś zerwała choćby nitkę – obruszyłem się, grożąc jej rozbawionym tonem głosu i szerokim uśmiechem, pod którym kryła się obietnica, nie groźba, mimo że trzymana przeze mnie w dłoni różdżka z pozoru mogła się wydawać niebezpiecznym narzędziem. W jej ręku zapewne taka była, niespełna miesiąc temu poznałem próbkę jej umiejętności, lecz w moim stanowiła chwilowo wyłącznie pomoc do sprawiania rozkoszy. - Uwielbiam dawać i obdarowywać ciebie – zgodziłem się posłusznie z jej podejrzeniem, faktycznie dając jej przedsmak swojej dzisiejszej obietnicy. Skupić się tylko na niej było wyzwaniem, lecz możliwym do wykonania, nawet jeśli pożądanie budziło się we mnie nowymi falami i marzyłem o tym, aby znów się w niej znaleźć.
Materac lekko się pode mną ugiął, gdy zmieniałem pozycję, aby móc lepiej widzieć Elvirę, spojrzeć jej w oczy, gdy będzie wypowiadała imię... imiona... by znaleźć to jedno drgnienie, jeden błysk niosący bezgłośną sugestię. Ojciec dziecka. Byłem przekonany, że poznanie jego nazwiska nic między nami nie zmieni; będzie jedynie zlepkiem liter, które przybiorą namacalną formę ciała i krwi, być może znanej mi twarzy, lecz wiedza o tym mogła być przydatna w przyszłości. Poza tym... byłem zwyczajnie ciekawy.
- Podnieca cię potęga, Elviro? - zapytałem cicho, ledwie panując nad drżeniem głosu. Układanie słów w zdania przychodziło mi z trudnością, rozpraszał mnie widok, który miałem przed sobą. Dlaczego jednak miałem się powstrzymywać? Dlaczego miałem walczyć z rozproszeniem, zamiast po prostu mu się poddać, zwłaszcza że ona sama właśnie tego oczekiwała; inaczej nie prowokowałaby mnie w ten sposób, nie prężyłaby ciała z wyzywającą niecierpliwością. Odstawiłem wodę na stolik i wszedłem głębiej na łóżko, klękając po obu stronach jej nóg i znów górując nad Elvirą. - Przespałaś się z nim, bo był potężny? Zaimponował ci tym, jak okiełznał czarną magię? Jak sam niewątpliwie zabijał? - Wsunąłem dłoń między jej rozchylone uda, korzystając skwapliwie z zaproszenia, które mi wysyłała. Pod palcami czułem wilgoć jej podniecenia; naparłem nimi leniwie, zaraz się wycofując, szukając granicy, za którą jej opanowanie i spokój zamienią się w błagalne jęki. - A te kobiety? Wzięłaś je sobie... podniecona swoim morderstwem? - drążyłem, pochylając się i zaczynając całować wzniesienia piersi, tak cudownie naprężone dzięki uniesionym nad głowę rękom. Ciemne otoczki odznaczały się na tle bladej skóry i też zapragnąłem wziąć je sobie w posiadanie. Tak po prostu, bez ogrodu za domem, stawu i blasku księżyca. Chciałem je całować, ssać i pieścić, wkładając w to całą swoją pasję i niecierpliwość, więc to zrobiłem. Bo mogłem.
- Zaczynam się obawiać – ująłem je w dłonie i mocno ścisnąłem, chwilę później gładząc i masując je na przemian – że mogę nie sprostać zadaniu zaspokojenia cię – zsunąłem się ustami niżej, znów przechodząc ścieżką, którą wyrysowałem dziś na jej ciele najpierw różdżką, a potem ustami – w obliczu tak potężnych afrodyzjaków. -Oderwałem się na moment od ciełej skóry, uśmiechając się z przekorą w spojrzeniu. - Ale... kontynuuj – powiedziałem chwilę przed tym, jak zacisnąłem zęby na skórze jej uda; lekkie ugryzienie, które nie sprawiało większego dyskomfortu, a znak po nim zniknął po paru sekundach – nie przestawaj opowiadać, póki nie dojdziesz – kolejne ukąszenie było już mocniejsze, zęby wbiły się w skórę, znacząc ją pokrytym wilgocią śladem i ich wyraźnie widocznymi, równo ułożonymi odciskami – możesz wypowiadać ich imiona lub wykrzykiwać moje – uniosłem się odrobinę, rzucając Elvirze wyzywające, przekorne spojrzenie. - Ale wybierz mądrze, skarbie. - Znów zanurzyłem głowę między jej udami, dociskając usta do przyzywającego mnie ciepła. Pieszcząc ją językiem podziwiałem kunszt natury, który stworzył ją tak piękną, tak otwarcie manifestującą swoją przyjemność, podatną na najmniejszy dotyk, gdy moje palce powoli się w nią wślizgiwały, współtworząc z ustami zgrany duet liźnięć i pchnięć. Jej ciało mnie przyzywało, słyszałem jego wołanie w uniesionych gwałtownie biodrach, gdy przyśpieszałem i w nerwowym drżeniu ud, gdy postanawiałem zwolnić.
Oparłem się na łokciach, blokując ramionami jej nogi, by nie mogła ich złączyć, kiedy nagle pogłębiłem pieszczotę języka, porzucając dotychczasową subtelność i leniwość na rzecz niecierpliwej gwałtowności; nie tyle chciałem jej dać obiecane spełnienie, co wręcz wyrwać go z jej gardła. Wyszarpać spomiędzy warg każde imię któremu się oddała i które sobie wzięła, każdego mężczyznę i każdą kobietę, zastępując je moim imieniem, zastępując je mną samym jak chwilę temu, gdy wbijałem się w jej usta. Wspomnienie tej chwili rozlało się w moich myślach, przeniknęło do krwi, roznoszą po całym ciele rozkoszny dreszcz. Czy ona też nie oczekiwała więcej, niż byłem skłonny jej dać?
Harland Parkinson
Zawód : Uzdrowiciel, drugi syn
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 6 +2
UZDRAWIANIE : 19 +2
TRANSMUTACJA : 0 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Śmiech, który wyciągał, wyszarpywał z dawno zapomnianych części jej duszy rozbrzmiewał w dusznej sypialni niczym słodka melodia. Dziewczęcy, szczery i ciepły; coś zupełnie niepodobnego do parsknięć pogardy, do sarkastycznego chichotu, gdy pochylała się nad słabszymi od siebie ofiarami, czy nawet sztucznego rozbawienia, które wyćwiczyła na ewentualność spotkań w socjecie. Nie czuła się tak rozluźniona i spokojna od żałośnie długiego czasu, co parę chwil przechodził ją więc chłodny dreszcz - może po części z rozkoszy, którą nadal antycypowała, ale przede wszystkim z tego dziwnego przeświadczenia, że nawet nagość nie odsłoniłaby ją tak mocno na zranienie jak to... co miała i czego doświadczała z Harlandem. Z wielką ostrożnością uczyła się mu na nowo ufać, ofiarować całą siebie tak jak tego zawsze pragnął, jak ona pragnęła, i niepokoiło ją, że odpuściła tak szybko, że wystarczyło kilka gorących pocałunków, słodkich słów i obietnic, aby stała się miękka pod jego dłońmi, jak zwyczajna... zwyczajna kobieta.
- A jakbyś mnie ukarał? Co byś mi zrobił, co nie sprawiłoby zaraz, że uparcie pragnęłabym więcej? - pytała nisko, pożądliwie, diablica w jego, nie, w ich wspólnym łożu, długie nogi niemal sięgające obu krawędzi łóżka, ręce leniwie związane za głową. Zapewne nie potrafiłby jej skrzywdzić, nie naprawdę. Kochał ją, docierało to do niej wreszcie. Był chętny poświęcić dla niej wszystko. Ta władza w jej zimnych, bezlitosnych dłoniach po raz pierwszy napawała ją raczej łagodną radością niż żądzą. Patrzyła na niego spod rzęs z niemym pytaniem, z pewną rezerwą. Jakby wystarczył jeden niewłaściwy ruch, by strzaskała go, rozerwała w szponach, które potrafiły tylko wbijać się po kości, nie łagodnie chronić.
Zaraz jednak zarzuciła te czcze rozważania, tę niepewność. Sprawił, że oddech ginął jej w płucach, że wyprężała się z rozkoszy, rumieniła, mruczała, pragnęła więcej. Był wspaniały i okrutny, i zmysłowy, i bezczelny. Perfekcyjna mieszanka. Łapczywie łapała tlen, gdy pozostawił ją rozpaloną i drżącą, zmusił do historii, których nie powinien poznać, których nikt nie powinien poznać - on pierwszy miał okazję dowiedzieć się całej prawdy, wydarł ją sobie manipulacją, a jednak to właśnie dzięki temu z taką łatwością poddała się tej grze. Grze, którą - po raz pierwszy - naprawdę mogła przegrać.
Mówiąc patrzyła mu wprost w oczy, w te rozszerzone źrenice, uśmiechając się i przygryzając mocno wargę, gdy mimowolnie uciekał spojrzeniem wzdłuż jej nagiego, chętnego ciała.
- Tak - przyznała po chwili, odchylając brodę, odsłaniając szyję i wrażliwe, pulsujące arterie. - Podnieca mnie potęga, czarna magia, okrucieństwo... podnieca mnie, kiedy mężczyzna wie, czego chce i nie obawia się po to sięgnąć. Ale nie dlatego się z nim przespałam. Przespałam się z nim, bo... byliśmy w zaczarowanym sadzie, przypadkiem zjadłam jabłko, które było afrodyzjakiem, które... odebrało mi wolę. Pierwszy raz przespałam się z mężczyzną, bo byłam bezwolna. Na początku, przez resztę nocy... zasmakował mi. Odurzył mnie sobą. Był... wtedy wydawał się mój. Ale nigdy nie był mój. Nie tak jak ty - Urywany głos stał się jeszcze bardziej wątły, gdy Harland powędrował dłońmi tam, gdzie pragnęła go najmocniej. - Kiedy spałam z Wren i Frances... byłam pijana. Kiedy spałam z Corneliusem Sallowem... byłam pod wpływem amortencji. Z Tatianą brałam Widły, a potem pozwoliłam jej smakować się na kanapie. Kenn-eth... - Wyprężyła się i jęknęła, zamilkła na dłuższą chwilę, nie mogąc, nie chcąc wydawać z siebie dźwięków inne niż westchnienia. Te jego pieprzone usta... Więzy na jej nadgarstkach wpijały jej się boleśnie w skórę, ale to tylko potęgowało rozkosz. - ...z Kennethem pieprzyłam się w sierpniu, na festiwalu, bo nawdychałam się kadzideł i byłam zazdrosna o innego, o... - Odchyliła głowę, kiedy ją ugryzł, kiedy zażądał czegoś, co sprawiło, że krew w jej żyłach zawrzała. Nie przestawaj, dopóki nie dojdziesz. Jej nogi drżały, palce u stóp zacisnęły się, ale już zaraz, po sekundzie, owinęła uda wokół jego szyi, w tym ostatnim okruchu dominacji... nie dając mu już szans na ucieczkę. - Igor... prowokowałam go. Tak długo, aż wziął mnie sobie siłą, ale... tego chciałam, wtedy. Chciałam, żeby pragnął mnie tak mocno, że straci kontrolę. Tylko ty... - Słowa stawały się coraz cichsze, dychawiczne, desperackie, kiedy gryzł ją, ssał i lizał, kiedy spotkali się spojrzeniami, tak zamglonymi i pełnymi niewypowiedzianych pragnień. Nie musieli nic mówić, rozumieli się bez słów, ale ona i tak zdobyła się na te kilka ostatnich zdań, kilka ostatnich zanim rozkosz przejęła jej każdą myśl, każde tchnienie, pełznąc błyskawicą wzdłuż kręgosłupa niczym niewybaczalne zaklęcie. - Tylko z tobą niepotrzebny mi afrodyzjak, niepotrzebna whisky ani... ani żal... ból... Pragnę cię zawsze. Zawsze jesteś mój. Zawsze cię chciałam... Harland! - I mimo wszystko, mimo cieni poprzednich kochanków czających się w każdym kącie sypialni, szczytowała z jego imieniem na ustach, jego imieniem powtarzanym raz za razem drżącym szeptem, gdy jej napięte jak struna mięśnie w końcu się rozluźniły, gdy wypuściła go z objęć nóg, którymi w pewnym momencie zaczęła go dusić. Była spocona, była rozpalona, była tak niewyobrażalnie mokra, ale kiedy odchyliła głowę, zrobiła to ze spokojem, którego nie mógł dać jej nikt inny. Nie czuła potrzeby, żeby wstać, umyć się i ubrać. Uciec, zanurzyć się w mroku. Odejść. Nie, zupełnie nie. - Chodź tu - mruknęła, coś między błaganiem i rozkazem. Spętanymi rękoma nie mogła go chwycić, ale musiała mieć go przy sobie.
- A jakbyś mnie ukarał? Co byś mi zrobił, co nie sprawiłoby zaraz, że uparcie pragnęłabym więcej? - pytała nisko, pożądliwie, diablica w jego, nie, w ich wspólnym łożu, długie nogi niemal sięgające obu krawędzi łóżka, ręce leniwie związane za głową. Zapewne nie potrafiłby jej skrzywdzić, nie naprawdę. Kochał ją, docierało to do niej wreszcie. Był chętny poświęcić dla niej wszystko. Ta władza w jej zimnych, bezlitosnych dłoniach po raz pierwszy napawała ją raczej łagodną radością niż żądzą. Patrzyła na niego spod rzęs z niemym pytaniem, z pewną rezerwą. Jakby wystarczył jeden niewłaściwy ruch, by strzaskała go, rozerwała w szponach, które potrafiły tylko wbijać się po kości, nie łagodnie chronić.
Zaraz jednak zarzuciła te czcze rozważania, tę niepewność. Sprawił, że oddech ginął jej w płucach, że wyprężała się z rozkoszy, rumieniła, mruczała, pragnęła więcej. Był wspaniały i okrutny, i zmysłowy, i bezczelny. Perfekcyjna mieszanka. Łapczywie łapała tlen, gdy pozostawił ją rozpaloną i drżącą, zmusił do historii, których nie powinien poznać, których nikt nie powinien poznać - on pierwszy miał okazję dowiedzieć się całej prawdy, wydarł ją sobie manipulacją, a jednak to właśnie dzięki temu z taką łatwością poddała się tej grze. Grze, którą - po raz pierwszy - naprawdę mogła przegrać.
Mówiąc patrzyła mu wprost w oczy, w te rozszerzone źrenice, uśmiechając się i przygryzając mocno wargę, gdy mimowolnie uciekał spojrzeniem wzdłuż jej nagiego, chętnego ciała.
- Tak - przyznała po chwili, odchylając brodę, odsłaniając szyję i wrażliwe, pulsujące arterie. - Podnieca mnie potęga, czarna magia, okrucieństwo... podnieca mnie, kiedy mężczyzna wie, czego chce i nie obawia się po to sięgnąć. Ale nie dlatego się z nim przespałam. Przespałam się z nim, bo... byliśmy w zaczarowanym sadzie, przypadkiem zjadłam jabłko, które było afrodyzjakiem, które... odebrało mi wolę. Pierwszy raz przespałam się z mężczyzną, bo byłam bezwolna. Na początku, przez resztę nocy... zasmakował mi. Odurzył mnie sobą. Był... wtedy wydawał się mój. Ale nigdy nie był mój. Nie tak jak ty - Urywany głos stał się jeszcze bardziej wątły, gdy Harland powędrował dłońmi tam, gdzie pragnęła go najmocniej. - Kiedy spałam z Wren i Frances... byłam pijana. Kiedy spałam z Corneliusem Sallowem... byłam pod wpływem amortencji. Z Tatianą brałam Widły, a potem pozwoliłam jej smakować się na kanapie. Kenn-eth... - Wyprężyła się i jęknęła, zamilkła na dłuższą chwilę, nie mogąc, nie chcąc wydawać z siebie dźwięków inne niż westchnienia. Te jego pieprzone usta... Więzy na jej nadgarstkach wpijały jej się boleśnie w skórę, ale to tylko potęgowało rozkosz. - ...z Kennethem pieprzyłam się w sierpniu, na festiwalu, bo nawdychałam się kadzideł i byłam zazdrosna o innego, o... - Odchyliła głowę, kiedy ją ugryzł, kiedy zażądał czegoś, co sprawiło, że krew w jej żyłach zawrzała. Nie przestawaj, dopóki nie dojdziesz. Jej nogi drżały, palce u stóp zacisnęły się, ale już zaraz, po sekundzie, owinęła uda wokół jego szyi, w tym ostatnim okruchu dominacji... nie dając mu już szans na ucieczkę. - Igor... prowokowałam go. Tak długo, aż wziął mnie sobie siłą, ale... tego chciałam, wtedy. Chciałam, żeby pragnął mnie tak mocno, że straci kontrolę. Tylko ty... - Słowa stawały się coraz cichsze, dychawiczne, desperackie, kiedy gryzł ją, ssał i lizał, kiedy spotkali się spojrzeniami, tak zamglonymi i pełnymi niewypowiedzianych pragnień. Nie musieli nic mówić, rozumieli się bez słów, ale ona i tak zdobyła się na te kilka ostatnich zdań, kilka ostatnich zanim rozkosz przejęła jej każdą myśl, każde tchnienie, pełznąc błyskawicą wzdłuż kręgosłupa niczym niewybaczalne zaklęcie. - Tylko z tobą niepotrzebny mi afrodyzjak, niepotrzebna whisky ani... ani żal... ból... Pragnę cię zawsze. Zawsze jesteś mój. Zawsze cię chciałam... Harland! - I mimo wszystko, mimo cieni poprzednich kochanków czających się w każdym kącie sypialni, szczytowała z jego imieniem na ustach, jego imieniem powtarzanym raz za razem drżącym szeptem, gdy jej napięte jak struna mięśnie w końcu się rozluźniły, gdy wypuściła go z objęć nóg, którymi w pewnym momencie zaczęła go dusić. Była spocona, była rozpalona, była tak niewyobrażalnie mokra, ale kiedy odchyliła głowę, zrobiła to ze spokojem, którego nie mógł dać jej nikt inny. Nie czuła potrzeby, żeby wstać, umyć się i ubrać. Uciec, zanurzyć się w mroku. Odejść. Nie, zupełnie nie. - Chodź tu - mruknęła, coś między błaganiem i rozkazem. Spętanymi rękoma nie mogła go chwycić, ale musiała mieć go przy sobie.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Rozpalała mnie wściekłość i zazdrość. Nie o imiona i nazwiska padające z jej ust, nie o konkretne osoby, których nikłe sylwetki majaczyły się powoli w mojej podświadomości, lecz o cały ten czas, który został nam zabrany. O brutalnie skradzione lata, w czasie których dzieliła nas nieprzebyta przepaść; granica nie do przejścia, zbudowana na fundamencie okrutnych zasad i tradycji, która odebrała nam to wszystko, co Elvira otrzymywała z rąk innych. Nie zamierzałem wypominać jej żadnego z kochanków i kochanek, byłem szczęśliwy, że przynajmniej ona w jakiś sposób, być może pokrętny, zafałszowany, sztuczny, próbowała czerpać radość z życia. Przeszłość Elviry należała wyłącznie do niej; nie mogłem sięgać po jej wspomnienia, rozplątując nitki pamięci i przecinając je w miejscach, które mi się nie podobały. Nie było takich miejsc. Chciałem ją taką, jaką była; nie odcinając nic z przeszłości, budując jednak wspólnie przyszłość, w której nie istniały już dla nas żadne granice.
Usłyszenie w jej głośnym spełnieniu swojego imienia było jak słuchanie najpiękniejszej muzyki, doskonale zgranych ze sobą nut, melodii niepowtarzalnej w swoim pięknie. Reagowała na moje pieszczoty i dotyk tak naturalnie, tak gwałtownie, że budziła we mnie pełen pożądania zachwyt. To ja wyrwałem z niej tej krzyk, ja wprawiłem jej ciało w spazmatyczne drżenie, gdy wprawnymi ruchami języka częstowałem się jej przyjemnością.
- Nie – wychrypiałem w odpowiedzi na jej żądanie, bym się przysunął. Jeszcze nie teraz. Jeszcze jeden dowód mojej władzy. Chciałem ją pocałować, a jednocześnie nie chciałem, bo to by oznaczało, że musiałbym się podzielić jej smakiem, który wciąż miałem na wargach i języku, w tym momencie zaś pragnąłem być egoistą. Oparłem brodę na jej udzie i policzyłem w myślach do dziesięciu, drwiąc sobie z jej niecierpliwego drżenia i rozkazującego spojrzenia, którym mogłaby przebić mnie na wylot. - Ach, pytałaś, co bym ci zrobił, aby cię ukarać – przypomniałem sobie nagle i udałem, że się zastanawiam, mrużąc nieco oczy i dalej odwlekając wyczekiwany przez nią moment. - Nie pozwoliłbym ci dojść. Doprowadzałbym cię niemal na szczyt, przerywał, zostawiał, aż ochłoniesz i powtarzał wszystko od nowa. - Uśmiechnąłem się, wędrując palcami po jej udzie. Tym razem wędrówka skierowana była ku górze, odsuwając się od wibrującego epicentrum kobiecości. - Zacieśniłbym więzy, abyś na pewno się nie wyrwała i obserwował, jak się miotasz, próbując je zerwać, rzucając przy tym najbardziej wulgarnymi obelgami w moim kierunku. - Podążyłem ustami w ślad za swoją dłonią, znacząc mrowiem drobnych pocałunków ścieżkę wiodącą od uda przez podbrzusze i kończącą się tuż pod linią piersi. Wciąż naprężonych, lekko uniesionych, prowokująco kuszących, aby ich dotknąć, co też niezwłocznie zrobiłem, zaczynając je powoli ssać. - Może nawet otarłabyś nadgarstki do krwi. Chciałbym, abyś otarła je do krwi, chciałbym zlizać z ciebie ten symbol twojej frustracji – wymruczałem, unosząc się na rękach i zamierając kilka centymetrów nad jej twarzą, wciąż unikając pocałunku.
Opuściłem jednak nieco biodra, aby nasze ciała się spotkały, skóra przy skórze, wilgoć potu, napięte mięśnie. Chwilę wcześniej skopałem z siebie spodnie, mogłem więc teraz bez przeszkód czerpać przyjemność z tego naturalnego dotyku; mogłem poruszyć się niespokojnie, ocierając się o nią cały i wydając z siebie pełne pożądania westchnienie. Na granicy przytomności i opanowania powtórzyłem ten ruch jeszcze raz, drugi, trzeci, czując dosłownie wszystko. Spojrzałem jej w oczy, potem przeniosłem spojrzenie na wciąż związane ręce i znów skupiłem wzrok na jej tęczówkach. Zamglone od pożądania były niemal granatowe.
- Tyle pieprzonych lat – wymamrotałem, nie będąc już w stanie nadać swojemu głosowi innego tonu. Wpiłem się wargami w jej usta, sięgając na ślepo do więzów i rozplątując je niewprawnie. Owładnięty podnieceniem zdołałem je ledwie poluzować; na nic więcej nie miałem siły, czasu, o c h o t y, wszak sama była sobie winna tego uwięzienia, niech teraz ona się martwi o ich zrzucenie. Bez ostrzeżenia złapałem ją za biodra i przekręciłem na brzuch. Łóżko zafalowało od gwałtowności tej nagłej zmiany pozycji i uderzyło o ścianę; ten dźwięk sprawił, że wszelkie wątpliwości puściły. Dźwięk i widok jej odsłoniętych pleców.
Jęknąłem, wchodząc w nią mocno. Zniknął ślad po wcześniejszej czułości, gdy troszczyłem się o jej przyjemność, teraz niemal wciskałem jej ciało w materac, przytrzymując dłońmi biodra we władczym uścisku. Niewygodna pozycja nieco krępowała moje ruchy, ale oderwanie się od Elviry choćby na chwilę, na sekundy potrzebne do tego, by uniosła biodra, byłoby stratą czasu; i tak zmarnowaliśmy go zbyt dużo. Opadłem na jej plecy, zmuszając ją by przejęła część mojego ciężaru, gdy ja upajałem się przyjemnością bycia w niej, pierwotnym instynktem męskości biorącej sobie w posiadanie kobiecość. Złapałem jej dłoń – jak d o b r z e, że zdołała się uwolnić – i poprowadziłem ją w dół, wsuwając między materac a jej ciało, wędrując między uda, by wydać zgodę na powtórzenie grzechu, za który ją związałem.
- Teraz... możesz – powiedziałem z trudem, samemu wbijając się jeszcze głębiej, mocniej, szybciej. Nie umiałem zliczyć, ile razy wyobrażałem sobie ten moment, ile razy fantazjowałem o tym, że czynię Elvirę moją, biorę w posiadanie, zdobywam. Marzenia o tym towarzyszyły mi od nastoletnich czasów i później, gdy byłem młodym mężczyzną, gdy byłem mężem, lecz gdy nadeszła chwila ich spełnienia, okazała się stokroć lepsza od każdej z fantazji. Złapałem ją za włosy i pociągnąłem, nie siląc się na delikatność – pamiętałem jej spojrzenie sprzed kilkudziesięciu minut, gdy klęczała przede mną i zrobiłem to samo, spojrzenie pełne pożądania i zadowolenia. - Zawsze jesteś moja – odpowiedziałem na jej deklarację, a gdy dochodziłem z ustami przyciśniętymi do jej blizny, wiedziałem, że nasz los jest przesądzony. Nie obchodziły mnie zasady, zgody nestora, śluby i przysięgi. Będę z nią, choćby świat miał się zawalić.
Usłyszenie w jej głośnym spełnieniu swojego imienia było jak słuchanie najpiękniejszej muzyki, doskonale zgranych ze sobą nut, melodii niepowtarzalnej w swoim pięknie. Reagowała na moje pieszczoty i dotyk tak naturalnie, tak gwałtownie, że budziła we mnie pełen pożądania zachwyt. To ja wyrwałem z niej tej krzyk, ja wprawiłem jej ciało w spazmatyczne drżenie, gdy wprawnymi ruchami języka częstowałem się jej przyjemnością.
- Nie – wychrypiałem w odpowiedzi na jej żądanie, bym się przysunął. Jeszcze nie teraz. Jeszcze jeden dowód mojej władzy. Chciałem ją pocałować, a jednocześnie nie chciałem, bo to by oznaczało, że musiałbym się podzielić jej smakiem, który wciąż miałem na wargach i języku, w tym momencie zaś pragnąłem być egoistą. Oparłem brodę na jej udzie i policzyłem w myślach do dziesięciu, drwiąc sobie z jej niecierpliwego drżenia i rozkazującego spojrzenia, którym mogłaby przebić mnie na wylot. - Ach, pytałaś, co bym ci zrobił, aby cię ukarać – przypomniałem sobie nagle i udałem, że się zastanawiam, mrużąc nieco oczy i dalej odwlekając wyczekiwany przez nią moment. - Nie pozwoliłbym ci dojść. Doprowadzałbym cię niemal na szczyt, przerywał, zostawiał, aż ochłoniesz i powtarzał wszystko od nowa. - Uśmiechnąłem się, wędrując palcami po jej udzie. Tym razem wędrówka skierowana była ku górze, odsuwając się od wibrującego epicentrum kobiecości. - Zacieśniłbym więzy, abyś na pewno się nie wyrwała i obserwował, jak się miotasz, próbując je zerwać, rzucając przy tym najbardziej wulgarnymi obelgami w moim kierunku. - Podążyłem ustami w ślad za swoją dłonią, znacząc mrowiem drobnych pocałunków ścieżkę wiodącą od uda przez podbrzusze i kończącą się tuż pod linią piersi. Wciąż naprężonych, lekko uniesionych, prowokująco kuszących, aby ich dotknąć, co też niezwłocznie zrobiłem, zaczynając je powoli ssać. - Może nawet otarłabyś nadgarstki do krwi. Chciałbym, abyś otarła je do krwi, chciałbym zlizać z ciebie ten symbol twojej frustracji – wymruczałem, unosząc się na rękach i zamierając kilka centymetrów nad jej twarzą, wciąż unikając pocałunku.
Opuściłem jednak nieco biodra, aby nasze ciała się spotkały, skóra przy skórze, wilgoć potu, napięte mięśnie. Chwilę wcześniej skopałem z siebie spodnie, mogłem więc teraz bez przeszkód czerpać przyjemność z tego naturalnego dotyku; mogłem poruszyć się niespokojnie, ocierając się o nią cały i wydając z siebie pełne pożądania westchnienie. Na granicy przytomności i opanowania powtórzyłem ten ruch jeszcze raz, drugi, trzeci, czując dosłownie wszystko. Spojrzałem jej w oczy, potem przeniosłem spojrzenie na wciąż związane ręce i znów skupiłem wzrok na jej tęczówkach. Zamglone od pożądania były niemal granatowe.
- Tyle pieprzonych lat – wymamrotałem, nie będąc już w stanie nadać swojemu głosowi innego tonu. Wpiłem się wargami w jej usta, sięgając na ślepo do więzów i rozplątując je niewprawnie. Owładnięty podnieceniem zdołałem je ledwie poluzować; na nic więcej nie miałem siły, czasu, o c h o t y, wszak sama była sobie winna tego uwięzienia, niech teraz ona się martwi o ich zrzucenie. Bez ostrzeżenia złapałem ją za biodra i przekręciłem na brzuch. Łóżko zafalowało od gwałtowności tej nagłej zmiany pozycji i uderzyło o ścianę; ten dźwięk sprawił, że wszelkie wątpliwości puściły. Dźwięk i widok jej odsłoniętych pleców.
Jęknąłem, wchodząc w nią mocno. Zniknął ślad po wcześniejszej czułości, gdy troszczyłem się o jej przyjemność, teraz niemal wciskałem jej ciało w materac, przytrzymując dłońmi biodra we władczym uścisku. Niewygodna pozycja nieco krępowała moje ruchy, ale oderwanie się od Elviry choćby na chwilę, na sekundy potrzebne do tego, by uniosła biodra, byłoby stratą czasu; i tak zmarnowaliśmy go zbyt dużo. Opadłem na jej plecy, zmuszając ją by przejęła część mojego ciężaru, gdy ja upajałem się przyjemnością bycia w niej, pierwotnym instynktem męskości biorącej sobie w posiadanie kobiecość. Złapałem jej dłoń – jak d o b r z e, że zdołała się uwolnić – i poprowadziłem ją w dół, wsuwając między materac a jej ciało, wędrując między uda, by wydać zgodę na powtórzenie grzechu, za który ją związałem.
- Teraz... możesz – powiedziałem z trudem, samemu wbijając się jeszcze głębiej, mocniej, szybciej. Nie umiałem zliczyć, ile razy wyobrażałem sobie ten moment, ile razy fantazjowałem o tym, że czynię Elvirę moją, biorę w posiadanie, zdobywam. Marzenia o tym towarzyszyły mi od nastoletnich czasów i później, gdy byłem młodym mężczyzną, gdy byłem mężem, lecz gdy nadeszła chwila ich spełnienia, okazała się stokroć lepsza od każdej z fantazji. Złapałem ją za włosy i pociągnąłem, nie siląc się na delikatność – pamiętałem jej spojrzenie sprzed kilkudziesięciu minut, gdy klęczała przede mną i zrobiłem to samo, spojrzenie pełne pożądania i zadowolenia. - Zawsze jesteś moja – odpowiedziałem na jej deklarację, a gdy dochodziłem z ustami przyciśniętymi do jej blizny, wiedziałem, że nasz los jest przesądzony. Nie obchodziły mnie zasady, zgody nestora, śluby i przysięgi. Będę z nią, choćby świat miał się zawalić.
Harland Parkinson
Zawód : Uzdrowiciel, drugi syn
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 6 +2
UZDRAWIANIE : 19 +2
TRANSMUTACJA : 0 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Nie liczyła na zazdrość, choć może w jakiś pokrętny sposób zwielokrotniłaby ona rozkosz. Podkreśliła jej atrakcyjność, wcisnęła w jej ręce kolejny okruch władzy. Przez najkrótszą chwilę między jednym a drugim liźnięciem, kolejnymi tchnieniami przyjemności, była wręcz zaskoczona, że jej na niej nie zależy. Dość szybko jednak, gdy ich spojrzenia ponownie się skrzyżowały, uświadomiła sobie, że wcale jej nie potrzebuje. Pożądała tego u innych, nawet u Drew, ale Harlanda znała wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że nie uniesie się furią za życie, które wiodła w świecie, który ich rozdzielił. Za decyzje - niezależne, odważne, ryzykowne - które podejmowała, czerpiąc z niego garściami i już od dłuższego czasu nie odmawiając sobie niczego.
Przede wszystkim znała go na tyle, by wiedzieć, że wcale nie musiała prowokować Harly'ego zazdrością, by czuć się przy nim... niezastępowalna. Jedyna w swoim rodzaju. Była dla niego tym, czym nie był nikt inny i vice versa. Pragnął jej, zawsze jej pragnął i nic nie mogło tego zmienić - spełnienie wypełniające ciało płonącym światłem utwierdziło ją w tym przekonaniu. To co do niej czuł... było przytłaczające. Niebezpieczne. Ale było też jedynym i wszystkim na co zasługiwała. Potrzebowała dreszczu zagrożenia, a on potrzebował kobiety, w której nigdy nie gasła pasja - która nigdy nie zbędzie go chłodem, która zna go, rozumie. Wybierze.
Wybrała go dzisiaj, gdy zgodziła się na ten wariacki ślub - och, ta wizja, samej siebie w sukni, siebie z tym nazwiskiem, naprawdę, w dokumentach, nie w arogancko pisanych listach, nadal do niej nie docierała. Ale miał rację, mogli o tym porozmawiać później. Widziała wszak, że wyniesienie jej na szczyt rozpaliło go na nowo. Skwitowała to przygryzieniem ust i uśmiechem kobiecej satysfakcji. Wcale nie czuła się zmęczona. Chciała go mieć.
Westchnęła z irytacją, gdy ułożył się na jej nogach, odmówił prośbie. Mogła się tego spodziewać; lubił testować jej cierpliwość. Nie dała mu jednak satysfakcji, jeszcze nie teraz, i szybko znów się uśmiechnęła. Ten wyraz samozadowolenia zbladł jednak, gdy począł ją gładzić, całować i przedstawiać te swoje... wizje.
- Brzmi jak doprawdy... pomysłowa... kara - szeptała, przygryzając język, by nie wspomnieć, że na dobrą sprawę, przyjęłaby taką karę z otwartymi ramionami. Jeszcze zmieniłby zdanie. Wyprężyła się, specjalnie napierając na sznur w sposób, który sprawił, że materiał zostawił na jej nadgarstkach czerwone pręgi, ale całkiem się nie rozplątał. Westchnęła znów, gdy dotarł do jej piersi. Oczami wyobraźni ujrzała krew spływającą po jej jasnej skórze, w zagłębienie między obojczykami, i zadrżała znów, doznając echa niedawnego orgazmu. - Zdaje się, że to najwyższa pora nauczyć się być posłuszną żoną... może właśnie tego byś pragnął? Żebym w łóżku szeptała sir i lordzie, żebym każdego wieczoru czekała na ciebie naga i uśmiechnięta? - zaśmiała się ochryple, gdy przylgnął do niej, spojrzała mu wprost w oczy, gdy ich oddechy się zmieszały. Cały pachniał jak ona, cały do niej należał. - Nie, nie wydaje mi się... - mruknęła, z zadziornie zadartym nosem, z uniesioną brwią. - Jakież by to było nudne, gdybym od czasu do czasu to ja ciebie nie posłała na kolana.
Najwyraźniej nie zamierzał pozwalać jej na mówienie niczego więcej - czekał w końcu tyle lat, ona też czekała; a najlepiej smakowało to co zostało zdobyte, a nie podane na tacy. Całowała go z płomienną pasją, tym razem nie zamierzając odpuszczać, gryząc i kąsając tak samo jak on, oddychając jednym tlenem, aż zakręciło jej się w głowie... nie, nie zakręciło, to on ją odwrócił, niezręcznie poluźniając więzy, które ostatecznie sama musiała zerwać mocniejszym szarpnięciem. Inaczej wykręciłby jej ręce. Nie była gotowa na tak gwałtowny seks, ale to właśnie to czyniło go tak doskonałym. Nie zamierzała dłużej pozostawać cicha i dumna, każdy jej jęk i okrzyk był wyraźniejszy od poprzedniego, do wtóru ze skrzypieniem drewnianej ramy łóżka. Nie wiedziała, czy sypialnie w tym hotelu są wyciszone i nic ją to w tej chwili nie obchodziło. Zacisnęła paznokcie na pościeli, gniotąc ją i rwąc - nic innego nie była w stanie zrobić, gdy tak bezlitośnie skrępował ją własnym ciałem, biorąc i biorąc, i biorąc. Kochali się - pieprzyli właściwie - z tak surową prymitywnością, że rano miały boleć ją wszystkie mięśnie; teraz tylko rozkoszowała się swoją własną bezsilnością, splatając palce z palcami Harly'ego, gdy wsuwali razem dłonie pod ich gorące ciała. Osiągnięcie kolejnego szczytu nie zajęło jej wiele czasu; bo czy i ona od lat nie wyobrażała sobie tej właśnie chwili, tego aktu, z pierwszym mężczyzną, który okazał się godny jej dotknąć? Ukochany kuzyn, przyjaciel, powiernik. Jej. Tylko jej, od tak dawna. Teraz on wreszcie czynił ją swoją, z tak niebywałą zapalczywością, że było jej niemal wstyd za dźwięki, które z niej wydzierał.
Pociągnięcie za włosy okazało się tą ostatnią kroplą, ostatnim pchnięciem, które posłało ją w przepaść; przez dłuższy czas w uszach słyszała wyłącznie pisk i echo warkliwego głosu. Zawsze jesteś moja. Nie byłaś, nie będziesz. Jesteś.
Kiedy odzyskała władzę na własnym ciałem i myślami, wciąż przyduszał ją do łóżka. Pozwoliła mu na to, bo podobał jej się iskrzący ból na skórze głowy i ciepło przyciśniętych do pleców warg. W końcu jednak, po jakimś czasie - musiała wziąć głębszy oddech.
Inaczej zabrakłoby jej go na słowa;
- W dobrym tonie jest zabrać żonę do wanny po tym jak odebrało się jej władzę w ciele - Uśmiechnęła się sennie, opierając policzek na własnym ramieniu. Istotnie, chyba nigdy nie czuła się tak doskonale wypieprzona. Ale też... - Mówię serio, Harly. Złaź, już nie czuję nóg.
Przede wszystkim znała go na tyle, by wiedzieć, że wcale nie musiała prowokować Harly'ego zazdrością, by czuć się przy nim... niezastępowalna. Jedyna w swoim rodzaju. Była dla niego tym, czym nie był nikt inny i vice versa. Pragnął jej, zawsze jej pragnął i nic nie mogło tego zmienić - spełnienie wypełniające ciało płonącym światłem utwierdziło ją w tym przekonaniu. To co do niej czuł... było przytłaczające. Niebezpieczne. Ale było też jedynym i wszystkim na co zasługiwała. Potrzebowała dreszczu zagrożenia, a on potrzebował kobiety, w której nigdy nie gasła pasja - która nigdy nie zbędzie go chłodem, która zna go, rozumie. Wybierze.
Wybrała go dzisiaj, gdy zgodziła się na ten wariacki ślub - och, ta wizja, samej siebie w sukni, siebie z tym nazwiskiem, naprawdę, w dokumentach, nie w arogancko pisanych listach, nadal do niej nie docierała. Ale miał rację, mogli o tym porozmawiać później. Widziała wszak, że wyniesienie jej na szczyt rozpaliło go na nowo. Skwitowała to przygryzieniem ust i uśmiechem kobiecej satysfakcji. Wcale nie czuła się zmęczona. Chciała go mieć.
Westchnęła z irytacją, gdy ułożył się na jej nogach, odmówił prośbie. Mogła się tego spodziewać; lubił testować jej cierpliwość. Nie dała mu jednak satysfakcji, jeszcze nie teraz, i szybko znów się uśmiechnęła. Ten wyraz samozadowolenia zbladł jednak, gdy począł ją gładzić, całować i przedstawiać te swoje... wizje.
- Brzmi jak doprawdy... pomysłowa... kara - szeptała, przygryzając język, by nie wspomnieć, że na dobrą sprawę, przyjęłaby taką karę z otwartymi ramionami. Jeszcze zmieniłby zdanie. Wyprężyła się, specjalnie napierając na sznur w sposób, który sprawił, że materiał zostawił na jej nadgarstkach czerwone pręgi, ale całkiem się nie rozplątał. Westchnęła znów, gdy dotarł do jej piersi. Oczami wyobraźni ujrzała krew spływającą po jej jasnej skórze, w zagłębienie między obojczykami, i zadrżała znów, doznając echa niedawnego orgazmu. - Zdaje się, że to najwyższa pora nauczyć się być posłuszną żoną... może właśnie tego byś pragnął? Żebym w łóżku szeptała sir i lordzie, żebym każdego wieczoru czekała na ciebie naga i uśmiechnięta? - zaśmiała się ochryple, gdy przylgnął do niej, spojrzała mu wprost w oczy, gdy ich oddechy się zmieszały. Cały pachniał jak ona, cały do niej należał. - Nie, nie wydaje mi się... - mruknęła, z zadziornie zadartym nosem, z uniesioną brwią. - Jakież by to było nudne, gdybym od czasu do czasu to ja ciebie nie posłała na kolana.
Najwyraźniej nie zamierzał pozwalać jej na mówienie niczego więcej - czekał w końcu tyle lat, ona też czekała; a najlepiej smakowało to co zostało zdobyte, a nie podane na tacy. Całowała go z płomienną pasją, tym razem nie zamierzając odpuszczać, gryząc i kąsając tak samo jak on, oddychając jednym tlenem, aż zakręciło jej się w głowie... nie, nie zakręciło, to on ją odwrócił, niezręcznie poluźniając więzy, które ostatecznie sama musiała zerwać mocniejszym szarpnięciem. Inaczej wykręciłby jej ręce. Nie była gotowa na tak gwałtowny seks, ale to właśnie to czyniło go tak doskonałym. Nie zamierzała dłużej pozostawać cicha i dumna, każdy jej jęk i okrzyk był wyraźniejszy od poprzedniego, do wtóru ze skrzypieniem drewnianej ramy łóżka. Nie wiedziała, czy sypialnie w tym hotelu są wyciszone i nic ją to w tej chwili nie obchodziło. Zacisnęła paznokcie na pościeli, gniotąc ją i rwąc - nic innego nie była w stanie zrobić, gdy tak bezlitośnie skrępował ją własnym ciałem, biorąc i biorąc, i biorąc. Kochali się - pieprzyli właściwie - z tak surową prymitywnością, że rano miały boleć ją wszystkie mięśnie; teraz tylko rozkoszowała się swoją własną bezsilnością, splatając palce z palcami Harly'ego, gdy wsuwali razem dłonie pod ich gorące ciała. Osiągnięcie kolejnego szczytu nie zajęło jej wiele czasu; bo czy i ona od lat nie wyobrażała sobie tej właśnie chwili, tego aktu, z pierwszym mężczyzną, który okazał się godny jej dotknąć? Ukochany kuzyn, przyjaciel, powiernik. Jej. Tylko jej, od tak dawna. Teraz on wreszcie czynił ją swoją, z tak niebywałą zapalczywością, że było jej niemal wstyd za dźwięki, które z niej wydzierał.
Pociągnięcie za włosy okazało się tą ostatnią kroplą, ostatnim pchnięciem, które posłało ją w przepaść; przez dłuższy czas w uszach słyszała wyłącznie pisk i echo warkliwego głosu. Zawsze jesteś moja. Nie byłaś, nie będziesz. Jesteś.
Kiedy odzyskała władzę na własnym ciałem i myślami, wciąż przyduszał ją do łóżka. Pozwoliła mu na to, bo podobał jej się iskrzący ból na skórze głowy i ciepło przyciśniętych do pleców warg. W końcu jednak, po jakimś czasie - musiała wziąć głębszy oddech.
Inaczej zabrakłoby jej go na słowa;
- W dobrym tonie jest zabrać żonę do wanny po tym jak odebrało się jej władzę w ciele - Uśmiechnęła się sennie, opierając policzek na własnym ramieniu. Istotnie, chyba nigdy nie czuła się tak doskonale wypieprzona. Ale też... - Mówię serio, Harly. Złaź, już nie czuję nóg.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Byłem pomysłowym człowiekiem, tego mi nie mogła odmówić, nie potwierdziłem więc jej słów, uznając je za oczywiste; zamiast tego skupiłem się na obserwowaniu jej twarzy, na delektowaniu się reakcjami ciała reagującego na mój dotyk. Tyle pieprzonych lat, tak, tyle miesięcy, samotnych dni i nocy. Dzisiaj ta brutalna przeszłość wydawała się odległa, szczęśliwie miniona, ale w pamięci wciąż miałem pierwsze tygodnie po zniknięciu Elviry, po jej odejściu z pracy, tygodnie lakonicznych wymówek i wiadomości, tygodnie milczenia, z którym w końcu się pogodziłem. Z żalem, lecz bez niechęci i nienawiści.
- Gdybyś była w łóżku posłuszną żoną, nie mógłbym cię nigdy karać, a tego chyba nie chcesz – wytknąłem jej z uśmiechem, doskonale odczytując widoczne sygnały, rozmarzony wzrok, nadgarstki napierające na sznur, drżenie w jej szepcie; moja wizja kary jej się podobała i ani trochę nie była jej niemiłą. - Ale nie zaprzeczę, sir brzmi rozkosznie w twoich ustach. - Zdusiłem myśl o klęczącej Elvirze wpatrzonej we mnie z oczekiwaniem i z prowokacją w oczach, wypowiadającej to krótkie słowo o wielkim znaczeniu. Czego sobie życzysz, sir? Nawet nie musiałem sobie wyobrażać odwrotnej sytuacji; przemieliłem ją w fantazjach dziesiątki, jeśli nie setki razy jeszcze wtedy, gdy byliśmy oboje szczęśliwi nastoletnim szczęściem, gdy zaczynaliśmy staże w Mungu, gdy szukaliśmy wolnego gabinetu, aby zaszyć się w nim choć na chwilę przyjemności. Wtedy p r o s z e n i e Elviry o to, aby przejęła kontrolę wydawało mi się po szczeniacku niemęskie. Dzisiaj nie miałem z tym najmniejszego problemu; klęczenie przed nią było równie naturalne jak jej klęczenie przede mną. Nie byliśmy sobie równi, nie byłem aż takim głupcem by to zakładać, bo dzieliło nas zbyt wiele, lecz panowała między nami równowaga; tam, gdzie ja okazywałem się słaby, ona dysponowała siłą, zaś tam, gdzie ona ponosiła porażki, ja świętowałem zwycięstwa. Różnice, które nas łączyły i uzupełniały, stawiały nas twarzą twarz na szali życia. Nie musiałem się wstydzić słabości padania przed Elvirą na kolana, a ona doskonale to wiedziała.
- Będziemy się wymieniać, skarbie – wyobraziłem sobie mimowolnie grafik klękania i wchodzenia w rolę dominującego lub uległego męża. Będę musiał przeprowadzić porządną rozmowę ze swoim wewnętrznym ja, które opierało się rękami i nogami przed sprowadzaniem kobiet wyłącznie do uległości i służalczości. - W ostateczności rzucimy galeonem – zaśmiałem się, napierając palcami mocniej, odczuwalnie zwiększając tempo pieszczot. Oddech, łapany dotąd dość swobodnie i bez większych przeszkód, stał się nagle niemal walką o przeżycie, gdy zatopiłem usta w jej wargach, kończąc dyskusję. Skupiłem się na tym, co było w tej chwili najważniejsze; przyjemności, rozkoszy, ekstazy, mojej, jej, wspólnej, chociaż ten właśnie moment postanowiłem oddać przede wszystkim swojemu egoizmowi i męskiemu pragnieniu posiadania.
Jęki, westchnienia, pomruki i sapnięcia, wszystko łączyło się w jeden dźwięk, nieopanowany chaos, w którym nie odróżniałem tego, kto krzyczy, kto prosi i błaga, kto żąda. Odżyła za mną cała tęsknota za Elvirą, za dotykiem, pocałunkami, głosem, szeptami, za ugryzieniami na szyi i czerwonymi śladami na udach. Złapałem jej spojrzenie między dwoma kolejnymi westchnieniami, które wydarły się z naszych gardeł niemal jednocześnie. Za tym też tęskniłem, za niechętnym spojrzeniem, gdy odciągałem ją od Bardzo Ważnych Rzeczy, które właśnie robiła w samotności i za spojrzeniem pełnym irytacji, gdy to odciągnięcie kończyło się głupim spacerem na błoniach. Tęskniłem za tym, jak przewraca oczami, gdy z n ó w pozwoliłem swojemu romantycznemu, sentymentalnemu usposobieniu przejąć pierwsze skrzypce i gdy opowiadałem jej o kolejnych podbojach i skradzionych pocałunkach uczennicom Gryffindoru. Za tym, jak zmieniał się wyraz jej twarzy, gdy z frustrującego kuzyna zasypującego ją gradem nieśmiesznych żartów zmieniałem się w upartego nastolatka z dłońmi błądzącymi pod jej szatą. Za dotykiem, który doskonale znałem, a mimo to rozpalał mnie za każdym razem na nowo i w inny sposób; za językiem i ustami wędrującymi po moim ciele, biodrach, udach, brzuchu, wślizgujących się wszędzie i zostawiających pamiątkę na wiele godzin, resztę dnia, tygodnia... Kochałem się z nią w całej gwałtowności tych wspomnień i tęsknot, pierwszy raz w pełni, pierwszy raz bez ograniczeń. Tęskniłem za dziesiątkami, setkami innych rzeczy i w chwili największej rozkoszy wypowiedziałbym je na głos, tutaj i teraz, bez wahania i zachęty, ale gardło odmówiło mi posłuszeństwa; musiałem przesunąć językiem po suchych wargach, dając sobie chwilę na złapanie oddechu.
- Nie jesteś jeszcze moją żoną, nad czym ubolewam – przypomniałem jej, układając się leniwie na boku wzdłuż jej ciała, uwalniając je od mojego ciężaru. Nie miałem absolutnie żadnej siły, aby samemu się podnieść, nie mówiąc o spacerze do łazienki. Wyraz twarzy Elviry skierowanej w moją stronę był taki... nawet we własnych myślach nie potrafiłem go dobrze opisać; prezentował mieszankę tak wielu odczuć i emocji, że gubiła mnie sama próba ich rozszyfrowania. - Jednakże przed złożeniem przysięgi muszę ci coś wyznać. - Powiodłem palcami po wzdłuż linii barku, zbierając na opuszkach ledwie wyczuwalne krople wilgotnego potu, musnąłem delikatnie ramię, zsuwając dłoń na odznaczające się pod skórą łopatki. Zamknąłem oczy, chcąc więcej czuć, a nie tylko widzieć. Nie śpieszyłem się, gdy błądziłem dłonią po lekkiej wklęsłości wiodącej w dół kręgosłupa, słowa zamarły mi na ustach, pozostawiając chwilowo moje zapowiedziane wyznanie w ciszy. Jej ciało nie było tym samym, które znałem sprzed lat, zmieniło się, dojrzało. I nie należało już tylko do Elviry; było nasze.
- Ja też umiem torturować. Tylko w trochę inny sposób – wyszeptałem, przysuwając usta do jej ucha, gdy moja dłoń zatrzymała się na pośladku. Kolanem rozsunąłem jej nogi, ignorując pytające spojrzenie mojej prawie żony. Mieliśmy przed sobą całą noc, cały dzień, całą wieczność po powrocie do domu, ale byłem zbyt niecierpliwy, aby czekać; od jej ostatniego krzyku rozkoszy minęło zbyt wiele minut, już za nim tęskniłem i chciałem, aby ponownie wybrzmiał w pokoju. - Pokażę ci. - Zakryłem jej usta dłonią, tłumiąc ewentualne protesty, a moje wsuwające się pomiędzy uda palce doskonale wiedziały, czego szukać i jak dotrzeć do celu, jak pozostać głuchymi na drżące w niemym oporze wykończone kobiece ciało.
z/t x2
- Gdybyś była w łóżku posłuszną żoną, nie mógłbym cię nigdy karać, a tego chyba nie chcesz – wytknąłem jej z uśmiechem, doskonale odczytując widoczne sygnały, rozmarzony wzrok, nadgarstki napierające na sznur, drżenie w jej szepcie; moja wizja kary jej się podobała i ani trochę nie była jej niemiłą. - Ale nie zaprzeczę, sir brzmi rozkosznie w twoich ustach. - Zdusiłem myśl o klęczącej Elvirze wpatrzonej we mnie z oczekiwaniem i z prowokacją w oczach, wypowiadającej to krótkie słowo o wielkim znaczeniu. Czego sobie życzysz, sir? Nawet nie musiałem sobie wyobrażać odwrotnej sytuacji; przemieliłem ją w fantazjach dziesiątki, jeśli nie setki razy jeszcze wtedy, gdy byliśmy oboje szczęśliwi nastoletnim szczęściem, gdy zaczynaliśmy staże w Mungu, gdy szukaliśmy wolnego gabinetu, aby zaszyć się w nim choć na chwilę przyjemności. Wtedy p r o s z e n i e Elviry o to, aby przejęła kontrolę wydawało mi się po szczeniacku niemęskie. Dzisiaj nie miałem z tym najmniejszego problemu; klęczenie przed nią było równie naturalne jak jej klęczenie przede mną. Nie byliśmy sobie równi, nie byłem aż takim głupcem by to zakładać, bo dzieliło nas zbyt wiele, lecz panowała między nami równowaga; tam, gdzie ja okazywałem się słaby, ona dysponowała siłą, zaś tam, gdzie ona ponosiła porażki, ja świętowałem zwycięstwa. Różnice, które nas łączyły i uzupełniały, stawiały nas twarzą twarz na szali życia. Nie musiałem się wstydzić słabości padania przed Elvirą na kolana, a ona doskonale to wiedziała.
- Będziemy się wymieniać, skarbie – wyobraziłem sobie mimowolnie grafik klękania i wchodzenia w rolę dominującego lub uległego męża. Będę musiał przeprowadzić porządną rozmowę ze swoim wewnętrznym ja, które opierało się rękami i nogami przed sprowadzaniem kobiet wyłącznie do uległości i służalczości. - W ostateczności rzucimy galeonem – zaśmiałem się, napierając palcami mocniej, odczuwalnie zwiększając tempo pieszczot. Oddech, łapany dotąd dość swobodnie i bez większych przeszkód, stał się nagle niemal walką o przeżycie, gdy zatopiłem usta w jej wargach, kończąc dyskusję. Skupiłem się na tym, co było w tej chwili najważniejsze; przyjemności, rozkoszy, ekstazy, mojej, jej, wspólnej, chociaż ten właśnie moment postanowiłem oddać przede wszystkim swojemu egoizmowi i męskiemu pragnieniu posiadania.
Jęki, westchnienia, pomruki i sapnięcia, wszystko łączyło się w jeden dźwięk, nieopanowany chaos, w którym nie odróżniałem tego, kto krzyczy, kto prosi i błaga, kto żąda. Odżyła za mną cała tęsknota za Elvirą, za dotykiem, pocałunkami, głosem, szeptami, za ugryzieniami na szyi i czerwonymi śladami na udach. Złapałem jej spojrzenie między dwoma kolejnymi westchnieniami, które wydarły się z naszych gardeł niemal jednocześnie. Za tym też tęskniłem, za niechętnym spojrzeniem, gdy odciągałem ją od Bardzo Ważnych Rzeczy, które właśnie robiła w samotności i za spojrzeniem pełnym irytacji, gdy to odciągnięcie kończyło się głupim spacerem na błoniach. Tęskniłem za tym, jak przewraca oczami, gdy z n ó w pozwoliłem swojemu romantycznemu, sentymentalnemu usposobieniu przejąć pierwsze skrzypce i gdy opowiadałem jej o kolejnych podbojach i skradzionych pocałunkach uczennicom Gryffindoru. Za tym, jak zmieniał się wyraz jej twarzy, gdy z frustrującego kuzyna zasypującego ją gradem nieśmiesznych żartów zmieniałem się w upartego nastolatka z dłońmi błądzącymi pod jej szatą. Za dotykiem, który doskonale znałem, a mimo to rozpalał mnie za każdym razem na nowo i w inny sposób; za językiem i ustami wędrującymi po moim ciele, biodrach, udach, brzuchu, wślizgujących się wszędzie i zostawiających pamiątkę na wiele godzin, resztę dnia, tygodnia... Kochałem się z nią w całej gwałtowności tych wspomnień i tęsknot, pierwszy raz w pełni, pierwszy raz bez ograniczeń. Tęskniłem za dziesiątkami, setkami innych rzeczy i w chwili największej rozkoszy wypowiedziałbym je na głos, tutaj i teraz, bez wahania i zachęty, ale gardło odmówiło mi posłuszeństwa; musiałem przesunąć językiem po suchych wargach, dając sobie chwilę na złapanie oddechu.
- Nie jesteś jeszcze moją żoną, nad czym ubolewam – przypomniałem jej, układając się leniwie na boku wzdłuż jej ciała, uwalniając je od mojego ciężaru. Nie miałem absolutnie żadnej siły, aby samemu się podnieść, nie mówiąc o spacerze do łazienki. Wyraz twarzy Elviry skierowanej w moją stronę był taki... nawet we własnych myślach nie potrafiłem go dobrze opisać; prezentował mieszankę tak wielu odczuć i emocji, że gubiła mnie sama próba ich rozszyfrowania. - Jednakże przed złożeniem przysięgi muszę ci coś wyznać. - Powiodłem palcami po wzdłuż linii barku, zbierając na opuszkach ledwie wyczuwalne krople wilgotnego potu, musnąłem delikatnie ramię, zsuwając dłoń na odznaczające się pod skórą łopatki. Zamknąłem oczy, chcąc więcej czuć, a nie tylko widzieć. Nie śpieszyłem się, gdy błądziłem dłonią po lekkiej wklęsłości wiodącej w dół kręgosłupa, słowa zamarły mi na ustach, pozostawiając chwilowo moje zapowiedziane wyznanie w ciszy. Jej ciało nie było tym samym, które znałem sprzed lat, zmieniło się, dojrzało. I nie należało już tylko do Elviry; było nasze.
- Ja też umiem torturować. Tylko w trochę inny sposób – wyszeptałem, przysuwając usta do jej ucha, gdy moja dłoń zatrzymała się na pośladku. Kolanem rozsunąłem jej nogi, ignorując pytające spojrzenie mojej prawie żony. Mieliśmy przed sobą całą noc, cały dzień, całą wieczność po powrocie do domu, ale byłem zbyt niecierpliwy, aby czekać; od jej ostatniego krzyku rozkoszy minęło zbyt wiele minut, już za nim tęskniłem i chciałem, aby ponownie wybrzmiał w pokoju. - Pokażę ci. - Zakryłem jej usta dłonią, tłumiąc ewentualne protesty, a moje wsuwające się pomiędzy uda palce doskonale wiedziały, czego szukać i jak dotrzeć do celu, jak pozostać głuchymi na drżące w niemym oporze wykończone kobiece ciało.
z/t x2
Harland Parkinson
Zawód : Uzdrowiciel, drugi syn
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 6 +2
UZDRAWIANIE : 19 +2
TRANSMUTACJA : 0 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Strona 2 z 2 • 1, 2
Peru, 1-5 XI 1958
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Świstokliki