Apteka Sluga i Jiggersa
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:20, w całości zmieniany 3 razy
Praca, wydawała się idealnym rozwiązaniem na skłębioną, niczym wzburzone fale - myśli. nie zawsze skutkowało, nie pozwalając się skupić wystarczająco na alchemicznym przepisie, co - kończyło się nieprzewidzianym (przynajmniej według przepisu) efektem, czy nieoczekiwanej właściwości, zawartości kociołka. Roztargnienie doprowadziło ostatecznie do absurdalnego faktu - zbrakło jej kilku podstawowych, a najbardziej uniwersalnych elementów. Fakt ów skłonił więc pannę Carrow, by wybrała się w najbardziej oczywiste miejsce, w poszukiwaniu upragnionych ingrediencji.
Apteka Sluga i Jiggersa.
Stanęła przed wejściem, poprawiając rąbek długiej, ciemnobordowej spódnicy, której gładki materiał owinął się wokół kostki. Dopiero po chwili wyprostowała się, tupnęła z gracją czarnym botkiem, by ostatecznie, lekko wbiec po kilku, znajdujących się przed nią stopniach i zniknąć za drzwiami apteki.
Uderzył ją charakterystyczny zapach, który przywitała wygięciem warg. Uwielbiała aromat ziół, eliksirów i innych wywarów, charakterystycznych dla alchemicznej profesji. Zdecydowanie lepiej czuła się pośród ingrediencyjnych aromatów, niż...w sklepach modowych. jednak - nawet jeśli Inara nie przywiązywała wielkiej wagi do swego ubioru, jej stroje zawsze cechowały się gustowną lekkością, podkreślająca jej szlachecka naturę. Była w końcu kobietą i w naturze wpisaną miała domenę piękna.
Mimo, że w Londynie bawiła od niespełna 4 miesięcy, pracownicy apteki zdążyli zapamiętać drobnej budowy panienkę, nawiedzającą ich progi w poszukiwaniu upatrzonych składników. Nie dziwił więc fakt, że pozwolono czarnowłosej na wstępne rozejrzenie, by dopiero po chwili oględzin, wskazać elementy, które miały znaleźć się w jej pakunku. Wdzięcznie obdarzyła uśmiechem młodego mężczyznę, stojącego za ladą, który - zapewne odbywając praktyki - dosyć intensywnie przyglądał się jej poczynaniom, przez chwilę zapominając o kliencie stojącym przed okienkiem.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Niestety ten wydawał się absolutnie niezainteresowany wdzięczeniem się Orła; nie zareagował nawet wtedy, gdy obruszony powtórzył zamówienie i sapnął z niecierpliwością. Na Merlinia, a gdyby ktoś mu tutaj kopnął w kalendarz centralnie przed ladą? Albo zaczął rodzić? Albo rodził, umierając? Sapnięcie przerodziło się w zirytowane pufnięcie, gdy Adam odwracał się gwałtownie, by na własne oczy dojrzeć, co też tak rozproszyło sprzedawcę i było ważniejsze od maści na czyraki. Odwrócił się i zamarł, układając swój charłaczy dziób w okrągłe O (czy O może nie być okrągłe? Musiałby się na tym zastanowić w wolnej chwili), gdy jego piękne ślepia dojrzały obraz widoczny dotąd w plotkarskich rubrykach Czarownicy i w dziale matrymonialnym Proroka. Momentalnie zapomniał o czyrakach i innych paskudztwach, a jego dłoń spazmatycznie zacisnęła się na skarpetce, miętosząc ją równie gwałtownie, jak biło jego serce. Prócz Rosierów nie zdarzało mu się do tej pory być tak blisko jakiejkolwiek szlachcianki - wielbił je bowiem tak bezgranicznie, że nie mógł wręcz uwierzyć, by chodziły swobodnie po ziemi, zamiast zstępować w chwale i blasku.
- Niech mnie pióra łaskoczą - szepnął pod nosem sam do siebie, jak urzeczony wpatrując się w niewieścią twarz, od której dzieliły go zaledwie dwa metry a może nawet i ciut mniej. W dodatku twarz ta zdawała się nawet zbliżać, by po sekundzie zmaterializować się tuż obok, powodując u Adama stan przedzawałowy, migotanie przedsionków, zwężenie aorty i nagły ucisk w klatce piersiowej. - Czy panienka życzy sobie wejść przede mnie? - wychrypiał po chwili, zmniejszają liczbę uderzeń serca z miliona do dziewięciuset dziewięćdziesięciu dziewięciu tysięcy dziewięciuset dziewięćdziesięciu dziewięciu na minutę (jak ja to napisałem).
Odwróciła niespiesznie głowę w stronę źródła, obdarzając - tym razem - młodzieńca, który jeszcze przed chwilą niecierpliwie upominał się o swoją kolej - delikatnym wygięciem warg. W oczach wciąż błyskały roziskrzone cienie, pozostałe po - standardowej dla alchemiczki radości, gdy zajmowała się wyborem kolejnych ingrediencji.
- Dziękuję uprzejmie, ale jeszcze chwilę zajmie mi wybór, nie będę wstrzymywać kolejki - przyglądała się nieznajomej, acz przystojnej twarzy bez najmniejszego skrępowania. Niezależnie od okoliczności - pokonywała bariery niektórych konwenansów, by zajrzeć w ciemne źrenice mężczyzny. Zastanowił ją ton i treść wypowiedzianego ku niej zdania. Podobnie zwracał się do niej Sebastian, lokaj, którego jakiś czas temu zatrudnił ojciec. I panienka, wiedział kim była? czy to było tak oczywiste, czy...jegomość zwyczajnie wykazywał się umiejętnością czytania...gazet. Mogłaby się krzywić ile chciała, ale doskonale wiedziała, że szlachectwo zawsze było topowym tematem dla plotkarskich gazet, a Inara...ostatnio coś za często się tam pojawiała.
A może jednak się myliła? Może to zwykła uprzejmość?
- Miło mi jednak wiedzieć, że mogę spotkać tu gentlemana - uśmiech powiększył się, ale nie przedłużała więcej kontaktu, uznając, że nieznajomy zajmie się swoim zamówienie, szczególnie, że młody aptekarz w natrafiając na Inarowe spojrzenie, by w mgnieniu oka skupić się na swoim kliencie, a panna Carrow na wyborach, które z taką łatwością ją pochłaniały. Mimo wszystko czuła wiercące wrażenie, że jednak jest obserwowana.
Cieszyła się, że w końcu zdała egzamin teleportacyjny i nie musiała się przejmować ciężarem pakunku, do którego miało trafić nieco więcej niż przewidywała.
Nie minęła nawet chwila, gdy zatrzymała się przy ladzie, drobnymi dłońmi podsuwając listę, którą sporządziła. Jak zwykle musiała spoglądać z perspektywy swego niskiego wzrostu, ale - naturalnie nadrabiała charakterem, urokiem i uśmiechem. Takim jak teraz, którym raczyła dwójkę spotkanych młodzieńców.
Ja też nie wiem jak i co ja tu napisałam
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Zapomniał o skarpetkach, zapomniał o całym świecie, gdy ta cudowna istota w końcu się odezwała, na domiar wszystkie obdarzając go uroczym, CZUŁYM wręcz uśmiechem i Adam tylko ostatkiem sił ustał na nogach, nie mdlejąc na oczach aptekarza, klientów i samego anioła. Do jego uszu docierały zaledwie strzępki słów - bardziej litery niż całe zgłoski - z których układał własne zdania, a jego wyobraźnia szalała wręcz niemoralnie, podsuwając wizje, w których panienka szlachcianka zasiadała do stolika w jego własnym pokoju, a on usłużnie serwował jej kolejne potrawy, ślimaczki w galarecie, żabie udka w sosie chrzanowym oraz bycze jądra z masą orzechową, które lord Tristan wręcz uwielbiał. A ponieważ zdaniem Adama lord Tristan miał najlepszy gust smakowy na świecie, nie ustępując pod tym względem swojej szanownej rodzicielce, Orzeł naturalnie uważał więc, że każdy inny szlachcic i każda inna szlachcianka będą się zajadali tymi samymi potrawami z równie wielkim smakiem.
- Zmuszony jestem nale... - zaczął równie ochryple, ale jego odważną deklarację przerwał sam sprzedawca, dość gwałtownie stawiający na ladzie zamówienie złożone przez Adama i niecierpliwie oczekujący na zapłatę. Najwyraźniej i jemu śpieszyło się, aby obsłużyć szanowną panienkę, do czego Orzeł nie mógł teraz dopuścić chociażby z czystej złośliwości, że został poprzednio tak okropnie potraktowany. Odliczał więc skrupulatnie każdego knuta i synkla, co było dość trudne ze względu na fakt, że jego wzrok wciąż uparcie wędrował ku dziewczynie, jakby z jej strony przyciągała go jakaś magiczna siła. Niestety moment płacenia w końcu dobiegł końca i Adam musiał się nieco przesunąć, ustępując miejsca szlachciance - ale przecież nic nie stało na przeszkodzie, by trzy słoiczki pakować przez kilka kolejnych minut, co też zaczął robić natychmiast, rzucając co kilka sekund tęskne spojrzenie w stronę panny Carrow. Stała tak blisko, że z łatwością mógłby sięgnąć do kosmyka jej włosów albo paść do stóp i objąć dramatycznie jej kolana, błagając rozpaczliwie, by pozwoliła mu się wielbić do końca swoich dni. Co prawda jego romantyczny nastrój burzyła trochę ta nieszczęsna maść na czyraki, ale postanowił ją chwilowo zignorować.
- Mogę panience pomóc nieść zakupy - zadeklarował nieśmiało, niemalże czytając jej w myślach, gdy aptekarz z nabożeństwem odbierał z jej rąk listę potrzebnych składników. Dopiero po chwili dotarło do niego, że taka propozycja z ust osoby cokolwiek nieznajomej mogła się wydać nieco podejrzana, ale było już za późno, aby ugryźć się w język. Poza tym te jasne, szlacheckie oczy wabiły i kusiły wręcz niemoralnie, a bliskość szlacheckiej osoby powodowały w Adamie coraz groźniejszą palpitację serca.
Oczywiście, skoro już los trącił Inarę ku czystości krwi - starała się skorzystać z przywilejów, które jej oferowano i z wrodzoną, radosną gracją - skorzystać, dopóki dane jej to było. Tak, jak teraz.
Nie miała kłopotu z realizowaniem swojej pasji i zdobyciem składników, które wykorzystywała do swej pracy. I teoretycznie - nie musiała si kłopotać do apteki samej. Mogła wysłać kogoś ze służby, mogła nawet zamówić odpowiedni pakunek, wcześniej wysyłając sporządzoną (jak teraz) listę. A jednak Inara lubiła pojawiać się w takich miejscach - bez obstawy. Niejednokrotnie poznawała na tyle interesujące osobistości, których - na salonach, nie miałaby okazji spotkać. Lubiła towarzystwo.
Zatrzymała się przed okienkiem, przy którym wyczekiwał ją - wcześniej obserwujący ją młody aptekarz oraz - uprzejmy młodzieniec, który oferował jej wpuszczenie w kolejkę. Mimowolnie uśmiechnęła się raz jeszcze, bo zachowanie zdawało jej się zwyczajnie..słodkie? Tak, prosto, bez specjalnych podtekstów, które jej czasami serwowano, kiedy znalazła się...w towarzystwie nie zawsze odpowiednim dla młodych dam - jak ją żartobliwie, chociaż z troską upominał ojciec.
Głos nieznajomego orła usłyszała akuratnie, gdy praktykant za ladą, z wypiekami na twarzy przesuwał w jej stronę pakunek i już otwierając usta..by prawdopodobnie wypowiedzieć kwestię, która podążyła słowami poprzedniego klienta.
- Jest pan pewien, że to nie będzie kłopot panie...? - spojrzała w ciemne oczy mężczyzny, doszukując się jakiejkolwiek znajomości, a nazwisko, które liczyła - zostanie ujawnione, mogło jej w tym nieco pomóc - nie chciałabym przeszkadzać w pilnych sprawunkach, które zapewne pan ma dostarczyć? - zerknęła na pieczołowicie chowane słoiczki. Właściwie, mogła po prostu wyjść przed aptekę i teleportować, się, ale..kusiła ją nowa znajomość. Nawet, jeśli miała być powierzchowna. Celowo i wręcz naturalnym było, że Inara bez skrępowania zaglądała w oczy swemu rozmówcy. W nieokreślony sposób dopatrując się własnie tam, wskazówek, które podpowiedziałyby cokolwiek o właścicielu niema czarnych tęczówek. Nie miała jednak dopatrzyć się - cieni, które świadczyłyby o złych intencjach, a jednak tkwiło w nich coś nieokreślonego. Fascynacja? której nie potrafiła zinterpretować właściwie. Jeszcze.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
- To nie będzie żaden kłopot, proszę panienki i tak mam po drodze - zapewnił ochoczo, kiwając przy tym głową na potwierdzenie swoich słów. Zupełnie nie zwrócił uwagi na fakt, o jakiej drodze mówił; nie wiedział przecież, ani gdzie panna Carrow mieszka, ani gdzie się wybiera, ani jakie plany ma na później. Był zbyt przejęty tym, że jego propozycja trafiła na podatny grunt i nie został potraktowany jakimś paskudnym zaklęciem, żeby przejmować się tym mało znaczącym szczegółem. Schował swoje pakunki, wciskając się w przepastne kieszeni i dopiero teraz się zreflektował, odpowiadając na pierwsze pytanie, które właściwie wcale nie było pytaniem. - Adam Eagle. Orla poczta transportowa - zarekomendował swoje usługi, pozwalając sobie przy tym na mały uśmiech. Skoro panna Carrow też się uśmiechnęła, to najwyraźniej miała poczucie humoru (rzadko spotykane u szlachcianek) i na pewno nie obrazi się za to, że sam również się uśmiechnął.
- Będzie dla mnie największą przyjemnością panience pomóc - zapewniał dalej, nie zwracając uwagi na lekko uniżony ton, którego podświadomie zaczął używać jak zawsze w rozmowie ze szlachetnie urodzonymi. - I w ogóle to wielki zaszczyt spotkać tutaj panienkę - wyjąkał po chwili, niemalże się rumieniąc, co przy jego ogólnej aparycji i raczej ciemnej karnacji nie wywołałoby może wielkiego efektu, ale przecież i tak nie wypadało się rumienić młodzieńcowi w towarzystwie damy. I pięciu innych osób czekając w kolejce na obsłużenie. Czy w takich warunkach mógł ją poprosić o autograf? Co prawda nie miał przy sobie ani pióra, ani pergaminu, ani atramentu, ale może byłaby łaskawa wyryć mu swoje imię ostrzem aptekarskiego noża na piersi? Panienka Rosier na pewno spłonęłaby z zazdrości, że to nie jej nazwisko widniałoby dumnie na chuderlawej klatce piersiowej Orła.
proszę panienki - tak, teraz mogła być już pewna, że młody mężczyzna przynajmniej pracował w arystokratycznym domu. Maniery, słownictwo i specyficzny ton mówienia podkreślały owo wrażenie, ale...Inara oczywiście nie miała najmniejszego zamiaru zaznaczać swej pozycji. Zbyt wiele razy była świadkiem traktowania pokojówek, lokajów, czy zwykłych służących, żeby w swoim nastawieniu - nie działać na przekór owemu precedensowi.
- Po drodze? - nie mogła się powstrzymać od uśmiechu - mówisz więc, że mogłabym ci zaufać i pozwolić się poprowadzić do swego domu z zamkniętymi oczami? - odrobinę zakpiła, ale bez złośliwości. Za to nie miała oporów przed rozświetleniem ust wesołym gestem, gdy w końcu poznała tożsamość nieznajomego - miło mi poznać panie Eagel, jestem Inara Carrow - dygnęła - niestety jedyne przydomki jakie otrzymałam do tej pory, raczej nie nie postawią mnie w jasnym świetle - mrugnęła okiem. W szkole nazywana Harpią, a ojciec...cóż, nie zdobyłaby się na wypowiedzenie, że Adrian wciąż ścigał się sam ze sobą w wymyślaniu uroczych określeń..które przystoiły jej w dzieciństwie...
- W takim razie pozwolę sobie skorzystać z pomocy, którą pan oferuje i...- zawahała się, lekko wykrzywiając usta - Zaszczyt? Dlaczego? - zatrzymała się w pół gestu, w którym to miała pozwolić Adamowi odebrać spakowane przez młodego aptekarza, alchemiczne sprawunki - Nie jestem mugolskim aniołem, któremu należy się chwała - dodała jednak wesoło, widząc, że słowa, które padły z ust mężczyzny, zdawały się bardzo nacechowane...emocjami?
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
- Jeśli mi panienka pozwoli, to zaprowadzę panienkę na koniec świata i jeszcze dalej, aż panienka ujrzy gwiazdy, których nigdy wcześniej nie widziała - obiecał solennie, splatając przed sobą dłonie i tylko ostatkiem sił powstrzymując się przed tym, by z nerwów nie strzelać palcami. Jeszcze chyba nigdy nie rozmawiał tak długo z żadną szlachcianką, wyłączając oczywiście obie lady Rosier, w dodatku stojąc tak blisko niej i opalając swoją niegodną sylwetkę w jej blasku. Od tego wszystkiego czuł się odrobinkę mniej pospolity, a charłactwo przestało mu aż tak doskwierać. Poderwał raźno torbę z zakupami, nie mogąc wciąż uwierzyć w swoje bezgraniczne szczęście. Czy panienka Carrow pozwoli mu zachować chociaż torbę na pamiątkę ich spotkania?
- Wyznam panience wstydliwą tajemnicę - postanowił się otworzyć, pozwalając sobie zniżyć głos do szeptu i przysunąć się nieco bliżej, aby nikt nie mógł ich podsłuchać i aby nikt nie mógł być świadkiem wyznawania tejże tajemnicy. Zapłonił się przy tym uroczo i zarumienił niczym dziewica na widok wielkiego smoka szczerzącego zęby i czekającego na pierwszy kęs młodego ciała. - Śledzę panienkę od dawna - wyszeptał, samemu drżąc na własnym młodym ciele i oczekując wyroku skazującego lub wręcz przeciwnie, uniewinniającego. - Wycinam panienki zdjęcia z Czarownicy - brnął coraz dalej, zbyt szczęśliwy ze spotkania, aby dostrzec wyjątkową dwuznaczność swoich słów. Najwyraźniej to, że nie strzeliła go klątwą po pierwszych słowach, zawdzięczał tylko własnemu urokowi osobistemu. Albo temu, że wciąż znajdowali się w aptece pełnej ludzi.
- A jeśli byłam na końcu świata? - nie mogła się powstrzymać od cichego, dźwięcznego śmiechu - i widziałam więcej gwiazd, niż możesz mi pokazać? - zapytała przekornie, obracając wyznanie młodzieńca w żart - gdzie mnie wtedy poprowadzisz? - zwiesiła pytanie z ulgą pozwalając młodemu lokajowi na przejęcie ciężaru zakupów. Wykonała kilka kolejnych kroków, pozwalając, by i ofiarny lokaj postąpił za jej przykładem, zatrzymując sie w wejściu dopiero w chwili, gdy zbliżył sie ku niej z kolejnym wyznaniem. Drgnęła zaskoczona, czując mimowolnie dreszcz niepokoju, wywołany nagłą zmianą w jej osobistej przestrzeni. Jednak wysłuchała słów, która z każdym kolejnym wyrazem, unosiły jej brwi ku górze - Tajemnica...- zaczęła, chcąc początkowo równie konspiracyjnie przyznać, że sama lubuje się w takowych. Jednak, malująca się konsternacja zmiotła zdanie z jej warg szybciej, niż rozpuszczalnik farbę z jej dłoni - Zdjęcia? - zawahała sie, mrugając kilkakrotnie, przez moment otwierając usta i zamykając, jakby chciała złapać oddech, którego przecież jej nie zbrakło - A mogę wiedzieć do czego są ci potrzebne? - oczywiście, była osoba publiczną, jako szlachcianka, rozumiała dziecięce fascynacje w śledzeniu idoli, ale...cóż miało to wspólnego z nią? Nie wybijała się specjalnymi umiejętnościami, czy dokonaniami, które odznaczyłyby jej osobę, jako autorytetu, godnego uwielbiania, czy śledzenia - Wyjdźmy na zewnątrz panie Eagle, zaczyna robić się duszno - dodała głośniej, mierząc w głowie ewentualne scenariusze. Była wciąż zaskoczona, lekko skonsternowana i...nie umiała określić pozostałej gamy sprzeczności, jaka zaplatała się w jej głowie.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
- Jeśli panienka była, to musi mi panienka koniecznie o tym opowiedzieć - poprosił żarliwie, dramatycznie, a jednocześnie nieśmiało. Tak nieśmiało, że stanowiło to zabawny kontrast między pragnieniem w głosie a niecierpliwością w spojrzeniu, jakie kierował na młodą damę. To znaczy starszą od niego, ale cóż to była za różnica? Uwielbienie wszak nie wybiera, w którą stronę się skieruje, lecz kapryśnie biegnie tam, gdzie mu najwygodniej. A chwili obecnej najwygodniej było mu w ciepłym uśmiechu panienki Carrow i jej zdziwionym wzroku, którym obrzuciła Orła, jakby powiedział coś co najmniej niestosownego. I... och. F a k t y c z n i e powiedział coś niestosownego!
- Ups... - wystękał w przerażeniu, prawie że czując, jak uchodzi z niego całe powietrze. Niepotrzebnie się wygadał, niepotrzebnie się zapędził, mówiąc stanowczo zbyt wiele, ale skoro mleko się rozlało, to nie pozostało mu nic innego, jak je wysiorbać i zlizać, nie pozwalając, aby zmarnowała się choćby jednak kropelka. Dlatego znalazł w sobie jeszcze odrobinę samokontroli, prostując dumnie plecy, ale nie tracąc przy tym ze swojej uległej postawy, gdy wbijał rozkochane spojrzenie w panienkę Carrow.
- Bo panienka jest taka śliczna i ma taki piękny uśmiech i to cudowne spojrzenie i jeszcze jak panienka mrugała ostatnio z okładki Czarownicy to ojejciu - rozmarzył się, wracając wspomnieniem do pamiętnej chwili, gdy niemalże wydarł gazetę z rąk sprzedawcy na Pokątnej. - Nie sposób panienki nie wielbić, a teraz jak panienkę poznałem, to już na pewno zrobię ten ołtarzyk! - zadeklarował ochoczo, otwierając przed nią drzwi i wypuszczając ją ze sklepu. Nieco oszołomioną, ale nie zwracał na to uwagi, pochłonięty swoimi wielkimi planami. - I nawet panienka Darcy nie będzie miała nic do gadania! - rozochocił się maksymalnie, wypowiadając niemalże bluźniercze słowa. Ale był szczęśliwy i to jak strasznie szczęśliwy!
z/t x2
Oblodzona ulica Pokątnej przepełniona była tego piątkowego popołudnia czarodziejami intensywnie skupionymi na przygotowaniach do świąt, które zbliżały się wielkimi krokami. Dzieci pędziły po ulicach rozochocone wykorzystując roztargnienie i chwilową nieuwagę podekscytowanych rodziców, którzy na chwilę mieli szansę zapomnieć o mających miejsce ostatnimi czasy zawirowaniach związanych z dekretami. Margaux w celu uzupełnienia swoich prywatnych zapasów wywarów leczniczych o eliksir wzmacniający, odwiedziła Aptekę Sluga i Jiggersa. Drogę powrotną do Dziurawego Kotła znała doskonale, lecz jej spacer został przerwany przez dwójkę wbiegających pod nogi dzieci. Poślizgnęła się na lodowatej nawierzchni i runęłaby prosto na bruk, gdyby w naturalnym odruchu nie chwyciła przechodnia znajdującego się w pobliżu – Constance Lestrange wracającej z Ministerstwa Magii po ciężkim, wyczerpującym dniu pracy. Niestety z jej ramienia zsunęła się torba, z której wypadły zakupione eliksiry. Rozbiły się koło stopy badaczki, plamiąc płaszcz oraz but intensywnym turkusem.
Datę spotkania możecie założyć sami. O skończonym wątku z rozwiązaną sytuacją możecie poinformować w doświadczeniu. Czara Ognia nie kontynuuje z Wami rozgrywki. Wszystko jest w Waszych rękach.
Miłej zabawy! :love:
[bylobrzydkobedzieladnie]
Zima zdawała się zadomowić w Londynie na dobre, barwiąc na biało uliczki i zostawiając grube czapy śniegu na daszkach, chroniących wejścia do kamienic. Powietrze było mroźne, oddech zamieniał się w jasną, gęstą parę, a wszędzie dookoła czuło się nadchodzące święta, zwiastowane nie tylko przez grudniową, chłodną aurę, ale również przez odwiedzające Pokątną tłumy. Rzadko kiedy widywało się tu taką ilość kupujących, spieszących we wszystkie strony i dźwigających ze sobą góry pakunków o najróżniejszych rozmiarach i kształtach. Które dymiły, wydawały z siebie nieokreślone dźwięki, a czasami i się poruszały, dokładając się do ogólnego rozgardiaszu.
Margaux zazwyczaj unikała robienia zakupów na ostatnią chwilę, woląc spędzić te ostatnie, niespokojne dni przed świętami w zaciszu własnego mieszkania, ale tamtego dnia postanowiła zrobić wyjątek. Okres świąteczny zbiegał się zwykle w czasie z okresem wzmożonego chorowania, a jej osobista apteczka świeciła ostatnio pustkami; idąc więc za znanym (przynajmniej wśród mugoli) powiedzeniem, że przezorny zawsze ubezpieczony, postanowiła wybrać się na szybką wycieczkę do apteki. Nie przewidziała jednak, że natknie się na gigantyczną kolejkę; krótki wypad po zapasy zamienił się więc w przedsięwzięcie dwugodzinne i gdy wreszcie udało jej się opuścić lokal, myślała tylko o powrocie do domu.
Zmęczona i lekko roztargniona, dopiero w ostatniej chwili zauważyła dwójkę dzieci, które nie rozglądając się dookoła, wbiegły jej prosto pod nogi. Cofnęła się gwałtownie, nie chcąc żadnego z nich potrącić, ale zrobiła to wyjątkowo nieuważnie; jej stopa natrafiła na oblodzony fragment brukowanej alejki i podjechała do tyłu, odbierając jej cenne poczucie równowagi. – Och! – wyrwało jej się; serce podskoczyło jej nagle, zamachała niekontrolowanie rękami i w naturalnym, niemożliwym do powstrzymania odruchu, chwyciła za pierwszą w miarę stabilną rzecz na którą natrafiła. Uchroniła się w ten sposób od upadku, ale nie udało jej się uratować od tego losu jej płóciennej torby – materiał zsunął jej się z ramienia i przez jedną, bardzo długą sekundę obserwowała, jak leci w kierunku ziemi, a szary, papierowy pakunek z fiolkami wysuwa się i w zwolnionym tempie roztrzaskuje o twarde podłoże. Rozpryskując całą zawartość.
Wypuściła z palców ramię merlinowi-ducha-winnej kobiety, prostując się i wykorzystując kolejne sekundy na ocenę zniszczeń. Eliksiry były stracone; intensywnie turkusowa substancja spływała właśnie z eleganckich, na oko drogich butów, oraz wsiąkała w tkaninę płaszcza, nagle pokrytego kolekcją okrągłych, rozmieszczonych w przypadkowy sposób plam. Dłoń Margaux drgnęła automatycznie, wędrując w stronę ukrytej w kieszeni różdżki, ale zatrzymała się w pół drogi; no tak, dekret. – Strasznie panią przepraszam – powiedziała szczerze, odrywając spojrzenie od niebieskiej mozaiki i skupiając wzrok na twarzy czarownicy. Była młoda, chyba nawet młodsza od niej, ale promieniowała od niej jakaś dziwna aura, powodująca, że budziła odruchowy szacunek. – Nie chciałam… Pośliznęłam się i… Naprawdę, tak bardzo mi przykro. – Nie wiedziała, co jeszcze mogłaby zrobić; bardzo chętnie zaoferowałaby, że sama naprawi wyrządzone szkody, ale bez użycia magii trudno byłoby jej dokonać tego na środku ulicy, a coś jej mówiło, że nieznajoma nie miała ochoty pozbyć się teraz butów i płaszcza.
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last
and tomorrow will be kinder
all those layers
of silence
upon silence
Delikatnie oszronione liście budziły w Constance uczucie rozluźnienia. Wpatrując się w rodowe ogrody Lestrange’ów, uciekała do zadumy. Z jednej strony chciałaby je dotknąć, poczuć śnieg na opuszkach palców i wargach, a z drugiej zaś zimno było tak przerażające, że otuliła się kocem. Słyszała cichutki dźwięk dzwoneczków – dom wypełniały najróżniejsze rodzaje wina, a matka wyrywała sobie włosy z głowy, aby obrus był na pewno dobrze dopasowany do stroju dla całej rodziny. Constance nie tym przejmowała się najbardziej. To były ostatnie święta dla niej oraz Evandry w domu. Musiałby być doprawdy wyjątkowe. Nie zniosłaby chociaż najmniejszej pomyłki, wpadki, która na zawsze odznaczyłaby się w historii ich przyjaźni.
Musiała więc osobiście zadbać, aby każdy prezent był indywidualnie dopasowany do bliskich. W domu przeszkadzał jej wszechobecny nieład. Ślady stóp po śniegu, przemoczone płaszcze czy porozrzucane rękawiczki. Denerwowała się na służbę, która w mgnieniu oka nie dbała o porządek i nie podawała Constance na to, co dokładnie ma ochotę. Ubrała się od stóp do głów. Wróciła się jeszcze do lustra, aby poprawić swoją rodową przypinkę oraz idealnie wyrysowane usta.
Dzisiejszy dzień nie był owocny. Tłum ludzi wyprowadzał panienkę Lestrange z równowagi. Wszyscy potykali się o jej nogi, nie rozchodząc się na boki po zobaczeniu szlachcianki. Liczyła od dziesięciu w dół, przywołując sobie na myśl, że wszak jest tu dla przyjemności, ale cała ulica Pokątna pokazywała jej, że zakupy tuż przed świętami to jeden z najgorszych pomysłów na jakie wpadła. Wierzchem dłoni potarła czubeczek nosa, na którym spoczął zagubiony płatek śniegu. Próbowała uciec od tego paskudnego zgiełku. Wchodziła do przypadkowych sklepów, ale tam spotykała jeszcze gorsze kolejki. Służka musiała ją wykazać olbrzymią cierpliwością, znosząc marudzenie Constance. Wypadła ze sklepu jak poparzona, chcąc już znaleźć się w domu. Doprawdy, ile czarodziejów na raz może pojawić się na Pokątnej?
Szła prosto do miejsca, gdzie kominek nie będzie przeciążony. Przez absurdalne dekrety pani Minister nie mogła się nawet teleportować. W takich momentach nawet nie żałowała, że nie podeszła wciąż do egzaminu. Przedostawała się przez dziki tłum, coraz głośniej artykułując „przepraszam”. Czy naprawdę Brytyjczycy nie byli w stanie się przyzwyczaić do ruchu lewostronnego? W ten sposób nikt na siebie by nie wpadał, wszyscy byliby szczęśliwi, a szlachta przestałaby być zniesmaczona od dotykania całego plebsu. I wtedy właśnie stała się najprawdziwsza tragedia. Sekunda zachwiania, dwójka dzieci. Zatrzymała w powietrze w płucach, aby nie krzyknąć na całą Pokątną. Ludzie od razu rozeszli się na wszystkie strony, zostawiając ją w pustym kręgu. Już dłonie Constance miały sięgnąć po różdżkę i potraktować niemiło kobietę, gdy przypomniała sobie o paskudnym dekrecie.
- Na Merlina, co ty wyprawiasz, głupia! – wrzasnęła jakby kobieta wylała co najmniej na nią wrzątek i stała się tragedia. Szybko buty zmoczyła w śniegu, a służka przyklęknęła, aby zając się płaszczem.
- Co mi po twoich przeprosinach, niezdarna dziewucho! – dodarła rozpaczliwie, poganiając służkę. – Te materiały są robione na zamówienie, na Merlina, co to są za eliksiry! Powiedz mi natychmiast, och, jak się tylko ojciec dowie… – urwała w połowie zdania. Zrobiło się jej słabo. Emery ją udusi. Uważała na ten biały płaszcz, przypinała do niego codziennie rodową przypinkę i wmawiała sobie, że jest królową śniegu. Z turkusową plamą wpasowywała się w plebs, a nie arystokrację.
[bylobrzydkobedzieladnie]
so much love, the more they bury
– Przepraszam – powtórzyła po raz kolejny, choć wydawało się, że tym razem kieruje te słowa do klęczącej na ziemi dziewczyny, którą dopiero co zauważyła; wcześniej musiała wtopić się w tłum - w przeciwieństwie do potrąconej kobiety, nie rzucała się w oczy. – To tylko eliksir wzmacniający, jestem pewna, że przy użyciu magii… No, na pewno istnieje sposób, żeby wywabić te plamy, proszę się tak nie denerwować – powiedziała nieco głośniej, odzyskując nieco pewności siebie. Rozejrzała się dookoła; wyglądało na to, że nieliczni gapie znudzili się już przedstawieniem, bo znów pozostawiono ich samym sobie, ale Margaux przestała zwracać uwagę ewentualną widownię. Początkowe zmieszanie mijało, a sytuacja stawała się mniej chaotyczna i niejasna; wszystko wskazywało na to, że w trakcie niedoszłego upadku ucierpiało tylko wierzchnie okrycie, a jego właścicielka po prostu robiła burzę w szklance wody.
Wyprostowała się lekko; była od nieznajomej czarownicy o co najmniej kilkanaście centymetrów wyższa, więc mimowolnie patrzyła na nią z góry, ale w jej spojrzeniu nie było poczucia wyższości ani urazy, choć słowa głupia dziewucha nadal dosyć nieprzyjemnie odbijały się w jej głowie i pewnie nawet by ją zabolały, gdyby nie to, że już dawno przyzwyczaiła się do podobnego traktowania. Była mugolaczką, która mówiła z wyraźnie obcym akcentem; podejrzliwe i nieprzychylne spojrzenia były – niestety – jej codziennością. – Może mogę jakoś pomóc? – zapytała, głosem już nie wystraszonym, choć wciąż uprzejmym i życzliwym. Obecność dziewczyny (służącej?) sprawiała, że czuła się trochę nieswojo, ale nie powiedziała nic na ten temat, jednocześnie powstrzymując odruch przyklęknięcia przy niej i zaoferowania jej pomocy. – Na środku ulicy raczej nic nie wskóramy, ale jeśli pozwoliłaby mi pani… Pracuję w czarodziejskim pogotowiu ratunkowym, jestem przekonana, że ktoś w szpitalu będzie wiedział, jak pozbyć się śladów po lekarstwach – rzuciła, trochę pytająco, nie mając pojęcia, co jeszcze mogłaby zaproponować. Przestąpiła z nogi na nogę; najchętniej pożegnałaby się już z obiema kobietami, ale poczucie winy nie pozwalało jej tak po prostu się oddalić, nie próbując przynajmniej zrekompensować strat.
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last
and tomorrow will be kinder
all those layers
of silence
upon silence
Strona 1 z 29 • 1, 2, 3 ... 15 ... 29