Zaułek
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Zaułek
Ulica Pokątna składa się nie tylko z głównej ulicy, choć to na niej tętni życie. Pomiędzy wejściami do niektórych sklepów, znajdują się odnogi mniejszych uliczek, bardziej zaniedbanych, ponurych, często wyboistych - nikt nie widzi celu w ich odnowie. Czasami przebiegnie tu bezpański kot, by za chwilę zniknąć w cieniu. Dróżki najczęściej krzyżują się ze sobą, tworząc skomplikowaną sieć, w której można łatwo się zgubić, niektóre są ślepe, a wszystkie wydają się tak samo podobne.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 29.08.18 15:58, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Vera Leighton' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 73
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 73
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Popełnili zbyt wiele błędów. Wtedy, w Złotej Wieży. Wiedziała, że tak, a jednak wtedy dokonane wybory zdawały się słuszne. Powinna, powinna rzucić choćby accio i przywołać miotłę zamiast próbować obronić się przed atakiem, nie mając szans powodzenia. Może udałoby jej się. Nie, nie uciec, ale zyskać sposobność, by to Skamander wsiadł na miotłę. Koszmary tamtych dni nadal nawiedzały ją w snach i wiedziała, że prędko nie odpuszczą. Co gorsza, gdy budziła się z krzykiem nie było obok ramion, które przyciągnęłyby ją do siebie, pozwalając ponowie zasnąć. Nie, te nadal pozostawały uparcie na kanapie.
Lubiła Verę, chyba dlatego, że nie naciskała, a pozwalała jej swobodnie trwać jedynie czekając. Na to, aż będzie gotowa, by powiedzieć cokolwiek. Gdy mówiła o wydarzeniach z Złotej Wieży podczas majowego spotkania Zakonu Feniksa nie była gotowa. Nie była też gotowa, gdy opowiadała to każdym kolejnym razem, ale ani razu nie odmówiła snucia ponurej historii poproszona o to. Zdawała sobie sprawę, że wszystko rozbijało się o szczegóły. I z innej perspektywy, można było dostrzec ich więcej. Zwróciła spojrzenie na kobietę przez chwile mierząc jej twarz.
- Poczujesz to, czystą, krystaliczną magię, która kłębi się w anomalii. Już z daleka było ją czuć. To to lekkie, trudne do określenia uczucie, jakby drgania, rozbijające się o skórę. - wyjaśniła spokojnie. Wszystko dokładniej było opisane w instrukcji, którą każdy mógł zobaczyć. Ale sprawa tylko z pozoru zdawała się prosta. Trzeba było nakłonić anomalię do posłuszeństwa. Była już wcześniej w Zaułku, razem z Maxine, jednak wtedy pokonał je ogień, którym teraz skutecznie zajęła się Vera Ruszyła przodem, szybko, nie zastanawiając się nawet chwilę. Musiały podejść jak najbliżej, nim ugaszone języki ognia na nowo postanowią uprzykrzyć im życie. - Zaczynajmy. - zarządziła w końcu, w momencie gdy poczuła krystaliczną, czystą energię mocniej, dokładniej. Uniosła obie dłonie - w prawej dzierżąc różdżkę - niczym wprawny dyrygent. Dotykała już anomalii, więcej niż raz, jednak tylko jedną, tą w Dziale Ksiąg Zakazanych udało jej się naprawić. Wzięła głęboki wdech i machnęła lekko różdżką, łapiąc kontakt z anomalią, zaczynając działać wedle przekazanych przez profesor Bagshot wskazówek.
| naprawiamy metodą Zakonu
Lubiła Verę, chyba dlatego, że nie naciskała, a pozwalała jej swobodnie trwać jedynie czekając. Na to, aż będzie gotowa, by powiedzieć cokolwiek. Gdy mówiła o wydarzeniach z Złotej Wieży podczas majowego spotkania Zakonu Feniksa nie była gotowa. Nie była też gotowa, gdy opowiadała to każdym kolejnym razem, ale ani razu nie odmówiła snucia ponurej historii poproszona o to. Zdawała sobie sprawę, że wszystko rozbijało się o szczegóły. I z innej perspektywy, można było dostrzec ich więcej. Zwróciła spojrzenie na kobietę przez chwile mierząc jej twarz.
- Poczujesz to, czystą, krystaliczną magię, która kłębi się w anomalii. Już z daleka było ją czuć. To to lekkie, trudne do określenia uczucie, jakby drgania, rozbijające się o skórę. - wyjaśniła spokojnie. Wszystko dokładniej było opisane w instrukcji, którą każdy mógł zobaczyć. Ale sprawa tylko z pozoru zdawała się prosta. Trzeba było nakłonić anomalię do posłuszeństwa. Była już wcześniej w Zaułku, razem z Maxine, jednak wtedy pokonał je ogień, którym teraz skutecznie zajęła się Vera Ruszyła przodem, szybko, nie zastanawiając się nawet chwilę. Musiały podejść jak najbliżej, nim ugaszone języki ognia na nowo postanowią uprzykrzyć im życie. - Zaczynajmy. - zarządziła w końcu, w momencie gdy poczuła krystaliczną, czystą energię mocniej, dokładniej. Uniosła obie dłonie - w prawej dzierżąc różdżkę - niczym wprawny dyrygent. Dotykała już anomalii, więcej niż raz, jednak tylko jedną, tą w Dziale Ksiąg Zakazanych udało jej się naprawić. Wzięła głęboki wdech i machnęła lekko różdżką, łapiąc kontakt z anomalią, zaczynając działać wedle przekazanych przez profesor Bagshot wskazówek.
| naprawiamy metodą Zakonu
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 81
'k100' : 81
Wszystko szło dobrze, naprawdę dobrze. Czuła to pod palcami, w drewnie, które rozgrzało się magią. Uczucie, które do niej przychodziło, było bardzo podobne do tego, które czuła w Dziale Ksiąg Zakazanych, wtedy gdy udało jej się naprawić anomalie razem z Brendanem. Miała więc dobre przeczucia, co do całej sprawy. Naprawdę nie spodziewała się, że coś może pójść nie tak. A jednak, poczuła to, nagłe, kompletnie niespodziewane zerwanie, kiedy to moc uciekła spod jej dłoni, palców, kompletnie oddalając się i unikając kolejnej próby podjęcia kontroli. Spróbowała raz jeszcze, mając nadzieję, że uda im się wrócić na dobry tor. Że jeszcze nie wszystko stracone.
Jednak było już za późno.
Kolejna z próby podporządkowania sobie anomalii nie przyniosła żadnego skutku. Magia wymknęła się spod jej palców zwinnie, niczym kot, który umyślnie unika dotyku. Nie była w stanie zrobić nic więcej. Żadna z nich nie była. Opuściła dłonie.
- Musimy wiać, Vera. Wymknęła nam się. - wytłumaczyła krótko, towarzyszącej jej kobiecie, niewiele czekając, rzuciła się do ucieczki, słysząc odbijane o kamienną uliczkę kroki - zarówno swoje, jak i Very. Była zła, naprawdę i całkowicie zła. Kolejna anomalia, której nie była w stanie podołać. Kolejny upadek, po którym miała - i zamierzała - podnieść się silniejsza. Nie tylko przecież sam cel był ważny - choć dla niektórych takim się zdawał. Czasem, a nawet często, liczyła się też droga do celu. Bo to w czasie wędrówki właśnie człowiek uczył się więcej i zdobywał doświadczenie, którego nie dało się nigdy sztucznie zastąpić.
Znów ciągnęła Verę za ramię, wybiegając z zaułku, mając nadzieję, że uda im się uniknąć poparzeń. Swąd palącej się skóry nie posiadał przyjemnego zapachu i Just nie chciała go dzisiaj czuć. Znów były przy bryczkach, lekko zdyszane, jednak całe, choć z pewnością zawiedzione.
- Wiesz, Vera. Muszę cię o coś zapytać. - powiedziała, odwracając się w kierunku znajomej kobiety. Wyjście na naprawę anomalii było jedną z dwóch spraw, które chciała wraz z nią zrobić. Drugą, była nauka run. I teraz w ciszy nocy i w chwili w której łapały oddech, można było wystosować odpowiednie pytanie.
| zt x2
Jednak było już za późno.
Kolejna z próby podporządkowania sobie anomalii nie przyniosła żadnego skutku. Magia wymknęła się spod jej palców zwinnie, niczym kot, który umyślnie unika dotyku. Nie była w stanie zrobić nic więcej. Żadna z nich nie była. Opuściła dłonie.
- Musimy wiać, Vera. Wymknęła nam się. - wytłumaczyła krótko, towarzyszącej jej kobiecie, niewiele czekając, rzuciła się do ucieczki, słysząc odbijane o kamienną uliczkę kroki - zarówno swoje, jak i Very. Była zła, naprawdę i całkowicie zła. Kolejna anomalia, której nie była w stanie podołać. Kolejny upadek, po którym miała - i zamierzała - podnieść się silniejsza. Nie tylko przecież sam cel był ważny - choć dla niektórych takim się zdawał. Czasem, a nawet często, liczyła się też droga do celu. Bo to w czasie wędrówki właśnie człowiek uczył się więcej i zdobywał doświadczenie, którego nie dało się nigdy sztucznie zastąpić.
Znów ciągnęła Verę za ramię, wybiegając z zaułku, mając nadzieję, że uda im się uniknąć poparzeń. Swąd palącej się skóry nie posiadał przyjemnego zapachu i Just nie chciała go dzisiaj czuć. Znów były przy bryczkach, lekko zdyszane, jednak całe, choć z pewnością zawiedzione.
- Wiesz, Vera. Muszę cię o coś zapytać. - powiedziała, odwracając się w kierunku znajomej kobiety. Wyjście na naprawę anomalii było jedną z dwóch spraw, które chciała wraz z nią zrobić. Drugą, była nauka run. I teraz w ciszy nocy i w chwili w której łapały oddech, można było wystosować odpowiednie pytanie.
| zt x2
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
| 11 sierpnia
Choć od wybuchu anomalii minęło już prawie cztery miesiące, Wielka Brytania ciągle pogrążała się w chaosie. Kumulująca się czarnomagiczna moc zalewała kolejne rejony, pęczniejąc w najmniej spodziewanych miejscach. Przejmowała we władanie odosobnione przestrzenie, ale także te dobrze znane, niegdyś tętniące życiem - i to właśnie te bliskie miastu rejony interesowały Deirdre najbardziej. Pamiętała siłę pętającą Most Westminsterski; siłę, która pozwoliła jej powrócić z Azkabanu, dlatego też gdy tylko dowiedziała się o zabezpieczonej anomalii, buzującej tuż przy ulicy Pokątnej, w samym sercu magicznego Londynu, postanowiła się tam wybrać. Ambicja pchała ją w miejsca trudne i często uczęszczane, a ryzyko konfrontacji z wysłannikami Ministerstwa Magii napełniały podekscytowaniem. Potrzebowała wyzwania, niebezpieczeństw, odciągających jej myśli od frustracji i niepokoju: zjawiała się więc na Pokątnej odpowiednio wcześnie, ubrana w za dużą, czarną pelerynę. Głęboki kaptur przesłaniał twarz, szerokie rękawy wierzch dłoni. Pozostawała anonimowa, kryła się w cieniu, i dopiero gdy spostrzegła drugą, (nie)znajomą sylwetkę, ruszyła w jej stronę.
- Macnair - powitała go bezgłośnym szeptem, kładąc przelotnie dłoń na męskim ramieniu. - Zaułek - poinformowała zdawkowo, odsuwając się i - ciągle w cieniu mansard i trójwymiarowych wystaw - skierowała się w bok, w podcienie i arkady, prowadzące do bocznej alejki. Już z daleka było widać, że dzieje się tam coś niepokojącego. Na ceglanym murze pojawiały się ogniste rozbłyski, a gdy podeszli już blisko, ich oczom ukazały się słupy ognia, wyrastające spod ziemi. Wokół buchały płomienie a gorące kule szybowały ku niebu: istne piekło, rozpościerające się w oślizgłych ramionach zaułka. Nic dziwnego, że nikt się tutaj nie pojawiał, zbytnie przybliżenie groziło poważnymi poparzeniami a powietrze aż pulsowało do czarnej magii, wypełniającej każdy centymetr kwadratowy zaułka. Tsagairt odetchnęła głęboko, stojąc naprzeciwko szalejącego żywiołu. Najlepiej radziła sobie w podkładaniu ognia, w dorzucaniu do niego kolejnych drewien, a nie gaszeniu pożarów - musiała jednak stawić czoła niecodziennemu wyzwaniu. - Nebula exstiguere - wychrypiała donośnie, unosząc wysoko różdżkę.
Choć od wybuchu anomalii minęło już prawie cztery miesiące, Wielka Brytania ciągle pogrążała się w chaosie. Kumulująca się czarnomagiczna moc zalewała kolejne rejony, pęczniejąc w najmniej spodziewanych miejscach. Przejmowała we władanie odosobnione przestrzenie, ale także te dobrze znane, niegdyś tętniące życiem - i to właśnie te bliskie miastu rejony interesowały Deirdre najbardziej. Pamiętała siłę pętającą Most Westminsterski; siłę, która pozwoliła jej powrócić z Azkabanu, dlatego też gdy tylko dowiedziała się o zabezpieczonej anomalii, buzującej tuż przy ulicy Pokątnej, w samym sercu magicznego Londynu, postanowiła się tam wybrać. Ambicja pchała ją w miejsca trudne i często uczęszczane, a ryzyko konfrontacji z wysłannikami Ministerstwa Magii napełniały podekscytowaniem. Potrzebowała wyzwania, niebezpieczeństw, odciągających jej myśli od frustracji i niepokoju: zjawiała się więc na Pokątnej odpowiednio wcześnie, ubrana w za dużą, czarną pelerynę. Głęboki kaptur przesłaniał twarz, szerokie rękawy wierzch dłoni. Pozostawała anonimowa, kryła się w cieniu, i dopiero gdy spostrzegła drugą, (nie)znajomą sylwetkę, ruszyła w jej stronę.
- Macnair - powitała go bezgłośnym szeptem, kładąc przelotnie dłoń na męskim ramieniu. - Zaułek - poinformowała zdawkowo, odsuwając się i - ciągle w cieniu mansard i trójwymiarowych wystaw - skierowała się w bok, w podcienie i arkady, prowadzące do bocznej alejki. Już z daleka było widać, że dzieje się tam coś niepokojącego. Na ceglanym murze pojawiały się ogniste rozbłyski, a gdy podeszli już blisko, ich oczom ukazały się słupy ognia, wyrastające spod ziemi. Wokół buchały płomienie a gorące kule szybowały ku niebu: istne piekło, rozpościerające się w oślizgłych ramionach zaułka. Nic dziwnego, że nikt się tutaj nie pojawiał, zbytnie przybliżenie groziło poważnymi poparzeniami a powietrze aż pulsowało do czarnej magii, wypełniającej każdy centymetr kwadratowy zaułka. Tsagairt odetchnęła głęboko, stojąc naprzeciwko szalejącego żywiołu. Najlepiej radziła sobie w podkładaniu ognia, w dorzucaniu do niego kolejnych drewien, a nie gaszeniu pożarów - musiała jednak stawić czoła niecodziennemu wyzwaniu. - Nebula exstiguere - wychrypiała donośnie, unosząc wysoko różdżkę.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
The member 'Deirdre Tsagairt' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 29
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 29
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
List od Deidre otrzymał praktycznie od razu. Cichy łoskot skrzydeł zwiastował kolejną wiadomość, zdawał sobie z tego sprawę otwierając okno niepozornej samiczce puszczyka zwyczajnego. Znał ów sowę, wiedział do kogo należała, a tym samym kogo pisma mógł spodziewać się na starannie zwiniętym pergaminie. Wargi szatyna przybrały ironiczny wyraz nie na samą treść, a kolejne wyzwanie, którego miał podjąć się nazajutrz; potrzebował tego, musiał odciągnąć myśli od codzienności i pracy ostatnio mocno dającej mu się w kość.
Walka z anomaliami przypominała tę, którą toczy się z wiatrakami. Im więcej przyszło im okiełznać tym większa ilość nowych miejsc poddawana była owym zawirowaniom. Anglia zdawała się tonąć w źródle nieznanej siły, a wszyscy czarodzieje – mniej bądź bardziej umiejętnie – musieli stawiać im czoła nawet w przypadku drobnych, codziennych zaklęć. Pragnął poznać tajniki, chciał zrobić to dla ich Pana, który posiadając nieocenioną moc mógłby operować nimi zgodnie z własnymi celami, poglądami. Anomalie bezpodstawnie stanowiły zagrożenie, dlatego kontrola nad nimi stanowiła klucz do nieograniczonej władzy.
Zjawiwszy się w wyznaczonym miejscu nieco wcześniej oczekiwał na przybycie Deidre z papierosem w dłoni. Smugi dymu unosiły się nad jego głową, kiedy nagle dłoń oparła się o jego ramię. Uśmiechnął się pod nosem wiedząc doskonale do kogo ów ręka należy, więc odwróciwszy się powitał jej właściciela skinięciem głowy. - Tsagairt- mruknął pod nosem, właściwie sam do siebie po czym powędrował wzrokiem do wskazanego miejsca. Ogień pochłaniał sporą część uliczki, a gęsty smog drapał w gardło nie pozwalając, aby ktokolwiek mógł dostrzec coś znajdującego się za nim. Gorąca dziewczyna i gorąca atmosfera, cóż więcej do szczęścia było potrzeba.
Podążył za śmierciożercą wiedząc, iż to ona grała pierwsze skrzypce. Istne piekło witające ich płonącymi kulami przyprawiało o zawrót głowy, co było jasnym sygnałem, iż nie mieli czasu do stracenia. Ludzie od dawna omijali owe miejsce szerokim łukiem, toteż w ich gestii leżało aby temu zapobiec i przywrócić ład oraz porządek – oczywiście nie bezinteresownie. Gdy czar Deidre nie powstrzymał jęzorów ognia wysunął swą różdżkę wiedząc, iż wszystko zależało od niego. Nieudana próba wiązała się z koniecznością szybkiej ewakuacji, a tego oboje nie chcieli. -Nebula exstiguere.- wypowiedział głośno i wyraźnie skierowawszy dłoń na coraz gęstsze płomienie.
Walka z anomaliami przypominała tę, którą toczy się z wiatrakami. Im więcej przyszło im okiełznać tym większa ilość nowych miejsc poddawana była owym zawirowaniom. Anglia zdawała się tonąć w źródle nieznanej siły, a wszyscy czarodzieje – mniej bądź bardziej umiejętnie – musieli stawiać im czoła nawet w przypadku drobnych, codziennych zaklęć. Pragnął poznać tajniki, chciał zrobić to dla ich Pana, który posiadając nieocenioną moc mógłby operować nimi zgodnie z własnymi celami, poglądami. Anomalie bezpodstawnie stanowiły zagrożenie, dlatego kontrola nad nimi stanowiła klucz do nieograniczonej władzy.
Zjawiwszy się w wyznaczonym miejscu nieco wcześniej oczekiwał na przybycie Deidre z papierosem w dłoni. Smugi dymu unosiły się nad jego głową, kiedy nagle dłoń oparła się o jego ramię. Uśmiechnął się pod nosem wiedząc doskonale do kogo ów ręka należy, więc odwróciwszy się powitał jej właściciela skinięciem głowy. - Tsagairt- mruknął pod nosem, właściwie sam do siebie po czym powędrował wzrokiem do wskazanego miejsca. Ogień pochłaniał sporą część uliczki, a gęsty smog drapał w gardło nie pozwalając, aby ktokolwiek mógł dostrzec coś znajdującego się za nim. Gorąca dziewczyna i gorąca atmosfera, cóż więcej do szczęścia było potrzeba.
Podążył za śmierciożercą wiedząc, iż to ona grała pierwsze skrzypce. Istne piekło witające ich płonącymi kulami przyprawiało o zawrót głowy, co było jasnym sygnałem, iż nie mieli czasu do stracenia. Ludzie od dawna omijali owe miejsce szerokim łukiem, toteż w ich gestii leżało aby temu zapobiec i przywrócić ład oraz porządek – oczywiście nie bezinteresownie. Gdy czar Deidre nie powstrzymał jęzorów ognia wysunął swą różdżkę wiedząc, iż wszystko zależało od niego. Nieudana próba wiązała się z koniecznością szybkiej ewakuacji, a tego oboje nie chcieli. -Nebula exstiguere.- wypowiedział głośno i wyraźnie skierowawszy dłoń na coraz gęstsze płomienie.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 80
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 80
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
175/205, -5
Podmuch gorącego powietrza prawie zsunął kaptur z jej głowy: przytrzymała materiał palcami wolnej dłoni, z niedowierzaniem wpatrując się we własną różdżkę. Promień zaklęcia gaszącego okazał się zbyt słaby, wątle rozpadł się na drobne krople, które z cichym sykiem opadły na rozżarzone podłoże, wzmagając tylko szalejący w zaułku ogień. Tuż obok niej świsnęły wysokie płomienie, liżąc dół szaty. Nie zdążyła syknąć z bólu, reagując instynktownie; zrzuciła z siebie pelerynę, pozostając jedynie w czarnej sukni, lecz żar i tak przebił się przez gruby materiał. Z tyłu lewej łydki rozrosły się oparzenia, widziała je nawet w chybotliwej łunie. Pozbyła się płonącego ubrania wierzchniego w ostatniej chwili, nieudana ochrona przed ogniem mogła skończyć się znacznie nieprzyjemniej. Macnair również zareagował natychmiastowo i - w odróżnieniu od niej samej - niezwykle skutecznie. Deirdre szybko uniosła głowę, obserwując jak nad zaułkiem unosi się gasząca mgła, opadająca na płomienie, dławiąca je, dusząca szalejący przejaw anomalii w zarodku. Zniknęły syki buchających wysoko płomieni, wokół zapadła cisza, przerywana tylko szmerem dogasającego żaru, mieniących się pod ich stopami niczym przybrudzone rubiny rozsypane wśród popiołów.
- Jestem przyjemnie zaskoczona - skomentowała beznamiętnie strażackie umiejętności Drew, opuszczając uniesiony materiał szaty. Gdy materiał musnął oparzenie, przeszył ją nieprzyjemny ból, ale nie dała go po sobie poznać. Tak drobny uraz nie powinien przeszkodzić im w dalszych działaniach. Udało im się zneutralizować zewnętrzny objaw anomalii: należało wejść głębiej, zetrzeć proch, sięgnąć do jej serca, ścisnąć je i wyrwać, zakląć tak, by stało się posłuszne Jego rozkazom. Pozbawiona kaptura poczuła się dziwnie obnażona - zarówno ze swoim talentem do czarnej magii jak i fascynacji mroczną sztuką - dlatego zrobiła kilka kroków, kierując się dalej, bliżej końca zaułka. Dopiero tam uniosła wyżej różdżkę i przymknęła oczy. Robiła to już kilka razy, ale za każdym razem przejmował ją strach przed porażką. Walczyła z własną słabością tak samo intensywnie, jak walczyła z anomalią, sprzeciwiającą się agresywnemu przejęciu. Wypuściła powoli i głośno powietrze, skupiając się na odpowiednich inkantacjach, wyobrażając sobie szelest pergaminu, zapisany pochyłym pismem Czarnego Pana: tego, którego imienia nie mogli już wymawiać i tego, któremu przysięgli służyć aż do końca.
| naprawiamy metodą rycerzy walpurgii; II poziom biegłości organizacji
Podmuch gorącego powietrza prawie zsunął kaptur z jej głowy: przytrzymała materiał palcami wolnej dłoni, z niedowierzaniem wpatrując się we własną różdżkę. Promień zaklęcia gaszącego okazał się zbyt słaby, wątle rozpadł się na drobne krople, które z cichym sykiem opadły na rozżarzone podłoże, wzmagając tylko szalejący w zaułku ogień. Tuż obok niej świsnęły wysokie płomienie, liżąc dół szaty. Nie zdążyła syknąć z bólu, reagując instynktownie; zrzuciła z siebie pelerynę, pozostając jedynie w czarnej sukni, lecz żar i tak przebił się przez gruby materiał. Z tyłu lewej łydki rozrosły się oparzenia, widziała je nawet w chybotliwej łunie. Pozbyła się płonącego ubrania wierzchniego w ostatniej chwili, nieudana ochrona przed ogniem mogła skończyć się znacznie nieprzyjemniej. Macnair również zareagował natychmiastowo i - w odróżnieniu od niej samej - niezwykle skutecznie. Deirdre szybko uniosła głowę, obserwując jak nad zaułkiem unosi się gasząca mgła, opadająca na płomienie, dławiąca je, dusząca szalejący przejaw anomalii w zarodku. Zniknęły syki buchających wysoko płomieni, wokół zapadła cisza, przerywana tylko szmerem dogasającego żaru, mieniących się pod ich stopami niczym przybrudzone rubiny rozsypane wśród popiołów.
- Jestem przyjemnie zaskoczona - skomentowała beznamiętnie strażackie umiejętności Drew, opuszczając uniesiony materiał szaty. Gdy materiał musnął oparzenie, przeszył ją nieprzyjemny ból, ale nie dała go po sobie poznać. Tak drobny uraz nie powinien przeszkodzić im w dalszych działaniach. Udało im się zneutralizować zewnętrzny objaw anomalii: należało wejść głębiej, zetrzeć proch, sięgnąć do jej serca, ścisnąć je i wyrwać, zakląć tak, by stało się posłuszne Jego rozkazom. Pozbawiona kaptura poczuła się dziwnie obnażona - zarówno ze swoim talentem do czarnej magii jak i fascynacji mroczną sztuką - dlatego zrobiła kilka kroków, kierując się dalej, bliżej końca zaułka. Dopiero tam uniosła wyżej różdżkę i przymknęła oczy. Robiła to już kilka razy, ale za każdym razem przejmował ją strach przed porażką. Walczyła z własną słabością tak samo intensywnie, jak walczyła z anomalią, sprzeciwiającą się agresywnemu przejęciu. Wypuściła powoli i głośno powietrze, skupiając się na odpowiednich inkantacjach, wyobrażając sobie szelest pergaminu, zapisany pochyłym pismem Czarnego Pana: tego, którego imienia nie mogli już wymawiać i tego, któremu przysięgli służyć aż do końca.
| naprawiamy metodą rycerzy walpurgii; II poziom biegłości organizacji
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
The member 'Deirdre Tsagairt' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 76
'k100' : 76
Promień zaklęcia wydostał się z jego różdżki powoli tkając gęstą, fioletową chmurę finalnie rozprawiającej się z paskudnymi jęzorami ognia, które zbliżyły się do dwójki czarodziejów na niebezpieczną odległość. Czar był udany, nie spodziewał się, iż pójdzie mu to z taką łatwością zważywszy na fakt, iż w ostatnich tygodniach rzadko korzystał z podobnej dziedziny magii. Skupiwszy się na klątwach odsunął na bok wiele innych zajęć – w tym treningów – dlatego miał obawy względem własnych możliwości. Ponadto nie dało się odmówić coraz bardziej zaawansowanym i wpływającym na osoby anomaliom, więc z rozwagą podchodził do jakichkolwiek działań.
Kątem oka widział, iż szata jego towarzyszki zajęła się ogniem. Nie mógł jednak przerwać utrzymywania rzuconego wcześniej czaru nim ten nie rozprawi się z płomieniami na dobre, stąd musiała pomóc sobie sama – co też skutecznie zrobiła. Nie śmiałby wątpić w jej umiejętności, nawet po drobnym potknięciu, bowiem skoro była najbliżej Czarnego Pana to z pewnością należała do wyjątkowo uzdolnionych czarownic. Nigdy by się do tego nie przyznał, jednak patrzał na nią w pewnym sensie z podziwem i szacunkiem, gdyż dosięgnęła celu, który stał się także jego priorytetem. Nie należał do nader cierpliwych, jednak wiedział, że pewien fundament „zaufania” wymagał przede wszystkim czasu i udowodnienia lojalności, nad którą wciąż pracował – szczególnie w głębi siebie.
-Miałbym nieźle przechlapane, gdybym pozwolił Ci się spalić.- uniósł nieznacznie brew, a jego wargi wygięły się w ironicznym półuśmiechu. Nie był w tej sytuacji złośliwy, po prostu taki był, co chyba zdążyła już zauważyć zważywszy na jedno z ich pierwszych spotkań.
Gdy pierwsze płomienie ustały podążył za czarownicą w głąb zaułku. Różdżka drgnęła mu w dłoni – wiedział, że zbliżali się coraz bliżej źródła, coraz bliżej miejsca, które musieli ujarzmić. Unosząc rękę zaczął wykonywać instrukcje przekazane im przez Czarnego Pana. Tym razem nie mógł go zawieść, powrót na tarczy były doszczętnym zgnieceniem jego ego, które w zeszłym miesiącu i tak już wystarczająco dało mu się we znaki.
Kątem oka widział, iż szata jego towarzyszki zajęła się ogniem. Nie mógł jednak przerwać utrzymywania rzuconego wcześniej czaru nim ten nie rozprawi się z płomieniami na dobre, stąd musiała pomóc sobie sama – co też skutecznie zrobiła. Nie śmiałby wątpić w jej umiejętności, nawet po drobnym potknięciu, bowiem skoro była najbliżej Czarnego Pana to z pewnością należała do wyjątkowo uzdolnionych czarownic. Nigdy by się do tego nie przyznał, jednak patrzał na nią w pewnym sensie z podziwem i szacunkiem, gdyż dosięgnęła celu, który stał się także jego priorytetem. Nie należał do nader cierpliwych, jednak wiedział, że pewien fundament „zaufania” wymagał przede wszystkim czasu i udowodnienia lojalności, nad którą wciąż pracował – szczególnie w głębi siebie.
-Miałbym nieźle przechlapane, gdybym pozwolił Ci się spalić.- uniósł nieznacznie brew, a jego wargi wygięły się w ironicznym półuśmiechu. Nie był w tej sytuacji złośliwy, po prostu taki był, co chyba zdążyła już zauważyć zważywszy na jedno z ich pierwszych spotkań.
Gdy pierwsze płomienie ustały podążył za czarownicą w głąb zaułku. Różdżka drgnęła mu w dłoni – wiedział, że zbliżali się coraz bliżej źródła, coraz bliżej miejsca, które musieli ujarzmić. Unosząc rękę zaczął wykonywać instrukcje przekazane im przez Czarnego Pana. Tym razem nie mógł go zawieść, powrót na tarczy były doszczętnym zgnieceniem jego ego, które w zeszłym miesiącu i tak już wystarczająco dało mu się we znaki.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 11
'k100' : 11
Poparzona skóra piekła, drażniona szorstkim materiałem - Deirdre hamowała jakikolwiek grymas bólu, skupiona na naprawie magii, na ciosaniu z niematerialnej bryły pożądanego kształtu, mającego stanowić przepustkę do większej potęgi, do czerpania czarnomagicznej mocy wprost z serca anomalii. Przy ostatnim ruchu różdżki wiedziała już, że powinno się udać. Macnair dołożył swoją cegiełkę do całości dzieła, doprecyzował kierunek energii, sprawiając, że powietrze przestało dygotać. Przynajmniej chwilowo, Tsagairt doskonale zdawała sobie sprawę z nieprzewidywalności anomalii, potrafiącej zaatakować znienacka, unosząc po raz ostatni ociekający trującą śliną łeb, gotowa do zadania agonalnego ciosu. Dei otworzyła oczy, nie tracąc czujności. Mocniej zacisnęła długie palce na jakarandowym drewnie, odwracając się w stronę Macnaira. Chwila oddechu, mieli tylko moment na to, by upewnić się, że moc została wyciszona; kilka sekund na oderwanie myśli od wielkiego wysiłku.
- Dlaczego miałbyś przechlapane? - spytała, marszcząc brwi. Źle czuła się z nawet żartobliwą opieką, roztaczaną nad własną osobą. Stała się silna i niezależna, nie potrzebowała protektora ani kogoś, kto rozkładałby nad nią parasol ochronny, nawet w tak trudnej sytuacji. Wyczuwała w tonie Drew pewną dwuznaczność, ale nie zdążyła ją zgłębić.
Anomalia nie poddała się tak łatwo.
Najpierw poczuła potężny podmuch wiatru a potem świst. Nieznośny, przerażający, wywołujący ból bębenków i spięcie wszystkich nerwów, spetryfikowanych nadmiarem intensywnego bodźca. Deirdre uniosła dłonie do uszu, starając się w jakikolwiek sposób odciąć od tego potwornego skowytu. Zgięła się w pół a czarne włosy przesłoniły jej twarz, nie dając jednak żadnej ochrony przed nasilającym się, wysokim dźwiękiem. Miała wrażenie, że ktoś przepiłowuje jej czaszkę na pół, że gałki oczne zaraz wybuchną od nagromadzonego ciśnienia. Po raz pierwszy odczuwała taką niefizyczną torturę; ból pozbawiony konkretnego źródła, odbierający zdolność racjonalnego myślenia. Mimo tego nie wypuściła różdżki z ręki, musieli podtrzymać okiełznanie anomalii i doprowadzić je do zwycięskiego końca. Skoncentrowała się na sile własnego umysłu, na opanowaniu dekoncentrującego cierpienia: była silniejsza od tej mrocznej mocy, musiała w to tylko uwierzyć.
| jasny umysł III
- Dlaczego miałbyś przechlapane? - spytała, marszcząc brwi. Źle czuła się z nawet żartobliwą opieką, roztaczaną nad własną osobą. Stała się silna i niezależna, nie potrzebowała protektora ani kogoś, kto rozkładałby nad nią parasol ochronny, nawet w tak trudnej sytuacji. Wyczuwała w tonie Drew pewną dwuznaczność, ale nie zdążyła ją zgłębić.
Anomalia nie poddała się tak łatwo.
Najpierw poczuła potężny podmuch wiatru a potem świst. Nieznośny, przerażający, wywołujący ból bębenków i spięcie wszystkich nerwów, spetryfikowanych nadmiarem intensywnego bodźca. Deirdre uniosła dłonie do uszu, starając się w jakikolwiek sposób odciąć od tego potwornego skowytu. Zgięła się w pół a czarne włosy przesłoniły jej twarz, nie dając jednak żadnej ochrony przed nasilającym się, wysokim dźwiękiem. Miała wrażenie, że ktoś przepiłowuje jej czaszkę na pół, że gałki oczne zaraz wybuchną od nagromadzonego ciśnienia. Po raz pierwszy odczuwała taką niefizyczną torturę; ból pozbawiony konkretnego źródła, odbierający zdolność racjonalnego myślenia. Mimo tego nie wypuściła różdżki z ręki, musieli podtrzymać okiełznanie anomalii i doprowadzić je do zwycięskiego końca. Skoncentrowała się na sile własnego umysłu, na opanowaniu dekoncentrującego cierpienia: była silniejsza od tej mrocznej mocy, musiała w to tylko uwierzyć.
| jasny umysł III
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
The member 'Deirdre Tsagairt' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 14
'k100' : 14
Poruszył wolno dłonią wypowiadając jedną z ostatnich inkantacji obserwując przy tym jak magia powoli wchłaniała się do jej źródła. Płomienie ustały, gorące powietrze zaczęło rozrzedzać się umożliwiając jakikolwiek głęboki oddech, co po tak dużym wysiłku było nieuniknione. Nie kosztowało go to nader wiele, Deirdre zdawała się wykonać kawał dobrej roboty i szatyn mógł jedynie zwieńczyć dzieło za pomocą odrobiny swych umiejętności. Nie liczyło się tu swego rodzaju wykazanie tudzież pokaz siły, więc skinąwszy jej głową w geście „dobrze wykonanej roboty” opuścił różdżkę ciągle jednak będąc w gotowości. Anomalie przyzwyczaiły do swej nieprzewidywalności, więc nawet względnie ujarzmione źródło mogło na nowo dać o sobie znać i to w wzmocnionej formie. Nie mógł być pewien finału toteż jakiekolwiek roztargnienie i zbyt wczesna feta były niewskazane.
Na słowa dziewczyny uśmiechnął się w charakterystyczny dla siebie sposób, a następnie uniósł na nią wzrok. -Szybko się uczę, znam hierarchię.- odpowiedział zgonie z prawdą w chwili, gdy jego brew powędrowała nieznacznie do góry. Na próżno mogła szukać w tym kpiny tudzież próby udowodnienia jej zależności od innych osób – nie było podobnego ani grama w poprzednim stwierdzeniu. Nawet nie przyszło mu do głowy, iż mogły najść ją związane z takowym obawy, wschód nauczył go szacunku i znacznie innego podejścia niżeli miało większość angielskich dżentelmenów.
Momentalnie ziemia zadrżała, a wraz z nią jakoby poruszyło się powietrze, które swym przeraźliwym, nieznośnym piskiem starało się przejąć kontrolę nad czarodziejami. Szatyn rozejrzał się na boki, jakoby pragnąc znaleźć jakiekolwiek rozwiązanie, kryjówkę, gdzie paskudny hałas nie odbijałby się echem w jego głowie. Poczuł drętwienie, jego ciało zaczynało odmawiać mu posłuszeństwa, jednak gdzieś w głębi siebie wciąż walczył, nieustannie powtarzał sobie, iż to tylko chwila którą musiał przetrwać. Gałki oczne zdawały się niemiłosiernie pulsować, ból skroni dosłownie paraliżował, co odbierało możliwość racjonalnego myślenia – w końcu mogli znaleźć czar, mogli nałożyć na siebie parasol ochronny, a mimo to trwali w podobnym stanie pragnąc jedynie, aby się to skończyło. Skupił się na sile umysłu, musiał go oczyścić i nie dać za wygraną paskudnej anomalii.
| Jasny Umysł I
Na słowa dziewczyny uśmiechnął się w charakterystyczny dla siebie sposób, a następnie uniósł na nią wzrok. -Szybko się uczę, znam hierarchię.- odpowiedział zgonie z prawdą w chwili, gdy jego brew powędrowała nieznacznie do góry. Na próżno mogła szukać w tym kpiny tudzież próby udowodnienia jej zależności od innych osób – nie było podobnego ani grama w poprzednim stwierdzeniu. Nawet nie przyszło mu do głowy, iż mogły najść ją związane z takowym obawy, wschód nauczył go szacunku i znacznie innego podejścia niżeli miało większość angielskich dżentelmenów.
Momentalnie ziemia zadrżała, a wraz z nią jakoby poruszyło się powietrze, które swym przeraźliwym, nieznośnym piskiem starało się przejąć kontrolę nad czarodziejami. Szatyn rozejrzał się na boki, jakoby pragnąc znaleźć jakiekolwiek rozwiązanie, kryjówkę, gdzie paskudny hałas nie odbijałby się echem w jego głowie. Poczuł drętwienie, jego ciało zaczynało odmawiać mu posłuszeństwa, jednak gdzieś w głębi siebie wciąż walczył, nieustannie powtarzał sobie, iż to tylko chwila którą musiał przetrwać. Gałki oczne zdawały się niemiłosiernie pulsować, ból skroni dosłownie paraliżował, co odbierało możliwość racjonalnego myślenia – w końcu mogli znaleźć czar, mogli nałożyć na siebie parasol ochronny, a mimo to trwali w podobnym stanie pragnąc jedynie, aby się to skończyło. Skupił się na sile umysłu, musiał go oczyścić i nie dać za wygraną paskudnej anomalii.
| Jasny Umysł I
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Zaułek
Szybka odpowiedź