Zaułek
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 29.08.18 15:58, w całości zmieniany 1 raz
— Powiedział bękart — nastąpiło skwitowanie rozmowy i ktoś mógłby pomyśleć, ze to już jej koniec, ale przecież im tylko to nie mogłoby wystarczyć. Uśmiechnęła się kącikiem ust powoli niemalże powlekając spojrzeniem po całej jego sylwetce, bo każde miejsce, na którym dłużej go zawiesiła zdawało się wręcz napiętnowane wzrokiem, z którym się nie kryła. W ostatniej kolejności padł on na palec, którym trącił ją w mostek. Chwilę potem odnalazła jego tęczówki, wypuszczając z opanowaniem ciepłe powietrze spomiędzy uchylonych warg. Nie bacząc na konwenanse jej dłoń odnalazła w powietrzu jego przegub. Chwyciła go lekko, prawie ulotnie. Nie poczułby tego dotyku, gdyby różdżka trzymana między jej palcami nie wbijała mu się swoim owalem teraz w nadgarstek. Gest był bardziej sugerujący, niż siłowy. Miał zachęcać go, żeby nakierował swoją dłoń, dokładnie tam, gdzie chciała, nie przekonywać. Między zachętą, a przekonaniem istniała bowiem bazowa różnica. Jedno robiło się z własnej woli, w drugim ustępowało się miejsca rozmówcy. Żadne z nich do ustępstw nie przywykło. Chyba, ze mieli w tym jakieś własne cele. Pokonała pół kroku, znajdując się znów trochę bliżej. Odległość między nimi malała i rosła w zależności od kaprysu Darcy i bezczelności Ramseya. Otworzyła jego dłoń drugą ręką, tylko przez ułamki sekund wplatając swoje palce pomiędzy niego, zanim cofnęła ruch, tak szybko, że można było się zastanowić czy ten gest w ogóle miał miejsce. Zaraz potem męska dłoń opadła na jej pierś, w miejscu, gdzie miała serce. Ono, po opanowaniu już oddechu, biło spokojnie, równym, nieporuszonym rytmem.
— Tu mam serce, jak w nie celowałeś, chybiłeś.
Chociaż przecież nigdy nie próbował. Tłumaczyła to sobie wieloma czynnikami. Każdy z nich stawiał go w słabym świetle, odbierając mu męskość — zdecydowanie, odwagę, umiejętność przyjmowania wyzwań, dobry gust — w swojej głowie odbierała mu wszystko z kolejna, bo nie wyobrażała sobie, żeby odpowiedź jego znieczulicy leżała po prostu w tym, że nie był zainteresowany. Nią? Musiał. Nie spałaby spokojnie ze świadomością, że był jakikolwiek mężczyzna, który mógłby się jej oprzeć. Bo chociaż mówił, że kandydował o jej narzeczonego, nigdy nie mówił tego naprawdę.
— Twoja kandydatura? — zaśmiała się — Ramsey, nie rozśmieszaj mnie. Nie miałbyś śmiałości się o mnie ubiegać, podstaw, żadnego dobrego startu, żadnych… powiedzmy sobie szczerze, szans. Dlatego tak naprawdę nigdy temu nie podołałeś. Twoja kandydaturę… gdzie ona jest?
Nie obawiała się niczego, zwłaszcza śmierci, a przynajmniej nie tej zadanej jej z jego ręki. Byłoby mu szkoda. Bardzo szkoda. Komu spowiadałby się ze swojej tęsknoty, kogo by drażnił tak jak ją i testował cierpliwość. Kto miałby na tyle energii i samokontroli żeby opierać mu się tak długo?
— Nie jestem, ponieważ nigdy tak naprawdę mnie nie spytałeś — powiedziała wprost, chociaż tak bardzo rzeczywiście proste to wcale nie było. Powiedziałaby też więcej, ale zwrócona już w stronę kierunku wskazującego jej gabinet natknęła się na trzy męskie sylwetki, które nie chciały jej się usunąć z drogi. Najpierw dostrzegła kątem oka ramię Mulcibera, dopiero później usłyszała wątpliwe wyjaśnienie jej… aresztowania? Dekret. Jak bardzo w tym momencie znienawidziła to słowo.
W momencie przeszukiwania zachowała absolutne milczenie, mimo, że różdżkę trzymała na widoku, gotową do odebrania. Niemo rzuciła tylko dwa słowa, ale żadne z nich nie było skierowane w stronę aresztujących ją knypków. Niewypowiedziane wcale: Nienawidzę Cię nabrało teraz naprawdę silnego wyrazu, kiedy jeden z mężczyzn akurat zaszedł dłonią tam, gdzie nikt jego nieprzyzwoitego pochodzenia nigdy nie powinien.
Nienawidziła go możliwie jeszcze mocniej, kiedy sobie poszedł, a skurwysyństwo zostało i zawisło w powietrzu, teleportowane razem z nią do Tower.
zt > Cela nr 35
Dla niektórych mogła to być późna noc, a dla niektórych już wczesny poranek. Była to jednak godzina, w której cała ulica Pokątna zdawała się zamierać. Parująca wilgoć utworzyła mglistą poświatę, a słabe światło księżyca wspomagało słabnące uliczne lampy. Mimo niesprzyjającej aury Nemesis nie tkwiła w ciepłym domu. Niemalże bezszelestnie kroczyła w kierunku ciemnej uliczki, w której miała spotkać się z nieznajomym kupcem. Pod połami płaszcza skrywała dla niego piękny przedmiot — niezwykły amulet, który według jej przypuszczeń miał posłużyć mu do rzucenia klątwy. W krótkiej wymianie listów nie nalegała na informację, do czego miałby mu być potrzebny. Obiecał wyjątkowo godziwą zapłatę. To wystarczyło.
Kiedy w umówionym miejscu dostrzegła postać od razu była pewna, że to właściwy człowiek. Był ubrany tak, jak powinien, a do tego był całkiem sam (i o tej porze). Stał przez chwilę, rozglądając się, jakby na kogoś czekał, a więc bez zastanowienia ruszyła w jego stronę, nie wiedząc, że Colin znalazł się tam zupełnym przypadkiem, czekając na jednego ze swoich znajomych. Musiała mu sprzedać amulet, w końcu zrobiła go specjalnie dla niego w ramach wyjątkowego zamówienia. Nie chciała przecież dać się wykiwać i pozwolić mu odejść bez pieniędzy, prawda?
Datę spotkania możecie założyć sami. O skończonym wątku z rozwiązaną sytuacją możecie poinformować w doświadczeniu. Czara Ognia nie kontynuuje z Wami rozgrywki. Wszystko jest w Waszych rękach.
Miłej zabawy! :love:
[bylobrzydkobedzieladnie]
Londyn o tej porze wydawał się pannie Valhakis zawsze piękniejszy, niż za dnia. Mglista poświata skrywała cały brud miasta pod mleczną perzyną, nadając opustoszałym ulicom niemal mistycznego wyrazu. Nemesis kochała się w porze księżycowej, była wszak naznaczona imieniem córki bogini nocy. Często przesiadywała w sklepie do późna, zwykle w towarzystwie ojca, choć od pewnego czasu to ona opuszczała Pokątną jako ostatnia, jakby czerpała niespożytą moc od samych gwiazd, czując się bezkarna z zakazanymi pismami w obliczu mroku. Podobnie było i tym razem, choć przedmiot, który skrywała pod fałdami płaszcza funkcjonował legalnie w świetle prawa – był to misternie wykonany sygnet o działaniu zbliżonym do łapacza snów. Pozwalał na przechwytywanie i przetrzymywanie sennych mar, jego konstrukcja była jednak na tyle przemyślana, iż z łatwością mogłaby posłużyć do wywołania plagi koszmarów, bądź działań znacznie okrutniejszych, o których jednak Nemesis starała się nie myśleć. Nie znała jednak wystarczająco tajników magii umysłu, za każdym razem przypominając sobie, że bez względu na to, do ilu okropnych ksiąg nie wetknie nosa, nieustannie będzie nurzać się w bezkresnym morzy niewiedzy – choć ta często okazywała się błogosławieństwem.
Na miejsce spotkania przybyła o czasie; sklep Valhakisów słynął z dyskrecji, a klienci nie zdradzający swojej tożsamości byli częścią naturalnego porządku. Przez długie lata to ojciec spotykał się z nimi osobiście, teraz jednak, kiedy najstarsza z córek powoli stawała się nierozerwalną częścią rodzinnego interesu, obowiązki te spłynęły głównie na Nemesis – choć najprawdopodobnie o najbardziej szalbierczych transakcjach nie miała nawet najmniejszego pojęcia. Krocząc pewnym krokiem przez wyboiste ulice – żaden zakamarek w obrzeżach Pokątnej nie był jej obcy – w końcu dotarła do zaułku, w którym czekał już mężczyzna. Nie przeszło jej nawet przez myśl, iż mógł być to ktoś zupełnie przypadkowy. Wszystkie elementy tajemniczej układanki, którą pozostawił po sobie klient, zgrały się właśnie w spójną całość. Miejsce, mężczyzna, pora, odzienie. Zwolniła kroku, szacując bezpieczny dystans, w jakim mogłaby się zatrzymać, w każdej chwili gotowa do deportacji. Wszak oszuści zdarzali się na każdym kroku, a ojciec z pewnością nie byłby zadowolony, gdyby jutro powitała go bez zapłaty i bez amuletu.
- Mam nadzieję, że nie czekał pan zbyt długo. - Mówi, dygając nieznacznie. Stara się przyjrzeć rysom twarzy mężczyzny, choć czyni to dyskretnie – profesjonalizm zakazuje jej ciekawości, czasami jednak ciężko walczyć z własną naturą.
Nemesis lubi wiedzieć.
I'm drifting in deep water
W życiu każdego mężczyzny zdarzały się momenty, kiedy m u s i a ł. Kiedy nie liczyło się naprawdę nic, ale to nic poza tym przemożnym, nieokiełznanym pragnieniem, wręcz przymusem nakazującym realizację pierwotnego, nieokiełznanego instynktu, znanego naturze już od pradziejów. Kiedy patrzył z zazdrością na mijające go osoby, kiedy zaglądał kobietom głęboko w oczy (w czasie tego ułamka sekundy, gdy ich spojrzenia się krzyżowały), kiedy widok beztroskich mężczyzn doprowadzał go do szału i gdy szukał ulgi w desperackiej próbie skierowania swoich myśli gdziekolwiek indziej, byle nie na chęć zrealizowania odwiecznego popędu - cały ten popęd jeszcze bardziej się kumulował, domagając się natychmiastowej realizacji. Tak było i teraz, gdy schronił się w zaułku czekając na swojego znajomego - spóźniającego się wręcz bezczelnie, o czym świadczyły wskazówki na tarczy zegarka - który wcale najwidoczniej nie kwapił się na spotkanie, wystawiając Colina na ciężką próbę. I tak uczynił mu wielką łaskę, zgadzając się z nim spotkać w tym dziwnym, kompletnie oderwanym od rzeczywistości miejscu, w dodatku w tajemnicy trzymając powód tegoż spotkania. Wyglądało więc na to, że zwyczajnie z niego zadrwił; zapewne znowu wywijając mu jakiś pijacki numer, na który księgarz nabrał się jak ostatnia życiowa oferma, nie pierwszy raz zresztą, co tylko jeszcze bardziej wzmagało jego wściekłość. Nie mówiąc już o tym paskudnym, złośliwym i n s t y k c i e, którego za żadną cenę nie dało się ugasić inaczej, jak tylko mu ulegając.
Colin zrobił więc dokładnie to, czego pragnęło jego ciało. Rozejrzał uważnie dwa razy, potem kolejne dwa dla pewności, po czym odwrócił się przodem do ściany zaułka i rozpiął spodnie. Błogosławieni niech będą ci, którzy wymyślili spodnie z rozpinanym przodem; za wynalezienie rozporka ozłociłby ich stosem galeonów, szczególnie teraz, gdy z jego gardła wydostało się niekontrolowane stęknięcie ulgi. Co prawda załatwianie swoich potrzeb fizjologicznych w miejscach takich jak to było nieco poniżej godności Colina (ale tylko nieco), jednakże postanowił się tym nie przejmować, rozszerzając usta w błogim uśmiechu naturalnej ulgi, gdy jego starszawy już pęcherz mógł w końcu odsapnąć. Jeśli istniało jakieś mugolskie niebo, to Colin zrobił właśnie pierwszy krok w jego kierunku. Prawie że słyszał anielskie fanfary i szum anielskich skrzydeł oraz ciche stąpanie tychże aniołów za plecami... zaraz, anioły przecież latają wedle tych śmiesznych, mugolskich podań. Otworzył nagle szeroko oczy, uświadamiając sobie, co to może znaczyć i machinalnie się odwrócił. Gwałtownie, niespodziewanie i szybko, na szczęście w tym króciutkim ułamku ułamka sekundy podciągając spodnie na tyle, że zakrył najszlachetniejszą część swojego ciała. Długie i głośne (przynajmniej tak się wydawało Colinowi) zgrzytnięcie, gdy zasuwał rozporek, rozległo się w zaułku, a on próbował za wszelką cenę dojrzeć twarz osoby, która mu tak bezczelnie spojrzała. Na szczęście nie musiał długo czekać, bo odezwała się pierwsza i to głosem wyjątkowo kobiecym, co wprawiło Colina w jeszcze większe zażenowanie.
- Yyyy... - odpowiedział elokwentnie, spuszczając na chwilę wzrok i grzebiąc butem w ziemi, która wcale nie okazała się ziemią, ale brukiem, w wyniku czego podbity metalem obcas Colina zadźwięczał nieprzyjemnie. Nie czekał za długo? Czyżby byli umówieni? Widział ją przecież pierwszy raz i nie miał zielonego pojęcia o co mogło jej chodzić, chyba że... Colin prawie że widział, jak nad głową zapala mu się żarówka oświecenia. A to gnida! Nie wystawił go, tylko zamówił mu panienkę do towarzystwa, żeby z niego dodatkowo zakpić, doskonale wiedząc, jaki Colin ma stosunek (hehe) do tego typu kobiet. - Yyy... no trochę czekałem, ale nic nie szkodzi - przyznał jednak zgodnie z prawdą, bo przecież półgodzinne oczekiwanie to jednak sporo czasu. Co z tego, że czekał na kogoś zupełnie innego, kto postanowił się zabawić jego kosztem? Musiał teraz jak najszybciej odkręcić całą sytuację, w końcu ta szanowna dama mogła mieć jeszcze inne zajęcia...
Nie ucieka wzrokiem, nie komentuje, nie czerwieni się, choć i tak trudno byłoby dostrzec rumieniec pod osłoną nocy. Przygląda się jegomościowi z nieznacznej odległości, nadal bezskutecznie starając się rozpoznać jego twarz, choć kiedy przemawia, odnosi wrażenie, że jego głos brzmi znajomo.
- Proszę mi wybaczyć marnowanie pańskiego czasu, jestem jednak pewna, że usługa, jakiej pan żądał, z pewnością to zrekompensuje. - Celowo nie używa słowa amulet, nie jest przecież pewna, czy są tutaj jedynymi żywymi duszami. Bez względu na urodzenie, klient zawsze jest jej panem. Mogłoby się wydawać, że wymiana uprzejmości z wszelkimi mieszańcami krwi ciężko przechodzi jej przez gardło, ale ślina z łatwością przynosi jej na język puste słowa. Tym razem nie wie, z kim ma do czynienia. Tajemniczy interesant może być zarówno plugawym złodziejem mocy magicznej, jak i wysoko urodzonym lordem. Kimkolwiek nie jest - dopóki płaci, kupuje również życzliwość Nemezys. - Czy ma pan ze sobą rzeczoną kwotę? - Przechodzi do konkretów, gdyż chce opuścić zaułek jak najszybciej, a i zapewne nabywcy zależy na sprawnej transakcji.
Pozostając oddalona o dwa i pół kroku nie może pozbyć się złudzenia, że mężczyzna jest jej dobrze znany. Skoro jednak nie był obcym, dlaczego dotychczas tak skrupulatnie dbał o anonimowość? Ten niepasujący element podżega jej ciekawość. Musiałaby jednak podejść bliżej, by lepiej zbadać jego aparycję – tego jednak nie uczyni, dopóki nie zobaczy sakiewki wypełnionej galeonami.
I'm drifting in deep water
- Usługa, którą zamówiłem - powtórzył bezwiednie, zaskoczony w pierwszej chwili tak obcesową bezpośredniością d a m y, ale przecież z drugiej strony nie powinno go to dziwić. Interesy na pierwszym miejscu, pogaduszki o pogodzie zapewne takie niewiasty zostawiały na długie i nudne wieczory, w czasie których leżały złożone chorobą i nie mogły oddawać się pracowniczym obowiązkom. Na których wspomnienie Colin głośno przełknął ślinę i na wszelki wypadek cofnął się o krok, jeszcze bardzie skrywając się w cieniu rzucanym przez kamienicę. No w porządku, nie był świętym, ale przecież nawet on miał swoje granice! Gotów był już głośno zaprotestować i oświadczyć, że zaszła jakaś pomyłka i że bardzo przeprasza, ale nic z tego; otwierał nawet usta, aby wypowiedzieć pierwsze słowa, gdy do głosu doszła jego wrodzona, niezdrowa ciekawość. Bardzo niezdrowa.
- A o jakiej kwocie właściwie mówimy? - zapytał więc przekornie, nagle zainteresowany stawkami tychże usług. Znał przybytek Wenus, znał tamtejszy klimat, który nieszczególnie mu odpowiadał i znał zaporowe ceny, jakie gotowi byli płacić znudzeni panowie piastujący najwyższe stanowiska. Wsunął dłoń do kieszeni, gdzie spoczywał mieszek z monetami, które zabrzęczały zachęcająco. - Bo rozumiem, że wszystko odbywa się anonimowo? Żadnych nazwisk, żadnych pytań, a po wszystkim oboje odchodzimy usatysfakcjonowani? - drążył dalej, ulegając ciekawości i pozwalając jej na chwilę przejąć kontrolę nad wypowiadanymi ustami. W końcu co mu szkodziło zapoznać się z ulicznymi realiami najstarszego zawodu świata? Przecież każda znajomość mogła się zwrócić; a dama do towarzystwa spotkana w wyniku głupiego żartu, dziwnego zbiegu okoliczności lub zwykłego przypadku, mogła się kiedyś okazać ostatnią deską ratunku.
Nie brodzi zbyt długo myślami pośród ciepłych wód morza Śródziemnego, świadomość szybko wraca na zimny zaułek, a spojrzenie utkwione w spowitej ciemnością sylwetce mężczyzny nabiera srogiego wyrazu. Niecierpliwi się. To spotkanie powinno już dawno dobiec końca. Nie marzy o spędzeniu reszty wieczoru przed kominkiem z opasłą lekturą w dłoni, chce jedynie szybko dobić transakcji, jednak nieznajomy zachowuje się, jakby celowo przedłużał spotkanie. Nemesis staje się podejrzliwa.
- Siedemdziesiąt galeonów, sir.* - Kwotę przypomina ze stoickim spokojem, choć dziwi ją, dlaczego jegomość pyta o cenę. Czyżby nie pamiętał, ile monet powinien włożyć do sakiewki? Podczas wymiany korespondencji wydał się jej człowiekiem rzeczowym, teraz jednak obraz ten uległ rozmyciu. A może... może wcale nie był tym, który wymieniał z nią listy? Przypadek pozostawał niezdetronizowanym władcą świata, choć prawdopodobieństwo spotkania o tej porze zwykłego przechodnia zdawało się balansować na granicy absurdu.
Czy miała do czynienia z posłańcem, pachołkiem, który pojawił się tu jedynie ze strzępkami informacji. Czy ktoś przechwycił sowy? Pytania zaiskrzyły pod kopułą czaszki, bijąc na alarm. Słyszy brzęk obijających się o siebie monet, ale zasiana niepewność nakazuje jej pozostać ostrożną. Pomimo tego podchodzi nieco bliżej, bo ciekawość spala ją od środka, choć ogień zdaje się buchać również poza ciałem. Nemesis jest jak dziecko, które zdrowy rozsądek zakopuje w ogórku, brudząc sobie dłonie ziemią. Teraz już na pewno chce wiedzieć.
- Skąd te wątpliwości? Kupuje pan przecież moje milczenie. Wie pan, kim jestem. Wie, gdzie pracuję. - Znajduje się już jedynie o krok od mężczyzny, z różdżką w dłoni, choć dekrety wyraźnie zakazały używania magii. Jest jednak tylko drobną damą w obliczu postawnego jegomościa, choć szaleństwem nadrabia kruchość nadgarstków. - Jeśli jest pan moim klientem, dobijemy targu i rozejdziemy się. Pan rozumie, w ramach ostrożności, proszę mi przypomnieć, jak podpisywał sir swoje listy. - Nemesis nie może przecież narazić dobrej renomy sklepu pozwalając sobie na lekkomyślną pomyłkę. Na to pytanie odpowiedź znają tylko dwie osoby. Jedna pojawiła się tu dziś z pięknym amuletem, druga – z mieszkiem złota.
Intensywnie świdruje wzrokiem oblicze mężczyzny, w końcu rozwiewając swoje wątpliwości i rozpoznając właściciela księgarni, do której czasem zagląda, wypytując o najrzadsze woluminy. Dobrze wie, kim jest. Lord Fawley. Często kręci się w niemal sąsiednim lokalu, a Nemesis zawsze życzliwie pozdrawia go na ulicy. Teraz jednak milczy. Tożsamość klienta nadal pozostaje dla niej niewiadomą, a jeśli jest nim właśnie Lord Fawley, za chwilę zapłaci za jej krótką pamięć.
* nieco ponad 2000 złotych
I'm drifting in deep water
Miał szczerą ochotę powiedzieć jej, że wątpliwości w takiej sytuacji są przecież czymś całkowicie naturalnym - ot, chociażby z typowo moralnego punktu widzenia, bo przecież usługa, o której tak beztrosko dysputowali, była stanu cokolwiek wątpliwego. A jeszcze bardziej wątpliwa byłaby reputacja samego Colina, gdyby się na tę usługę skusił, doprowadzając sprawę do końca i budząc się rano nie tyle z kacem moralnym, co z przeświadczeniem, że postąpił wyjątkowo nierozważnie, ocierając się wręcz o głupotę. Z drugiej strony jednak jego życie w ostatnim czasie dało mu wystarczająco wiele razy w kość, aby przestał się oglądać na moralność i etykę, zapominając o zasadach i konwenansach, a dał się za to porwać fali chwilowych zachcianek - niezależnie od tego, jak bardzo byłyby one głupie.
- Yyyym - pytanie kobiety kompletnie go zaskoczyło i wyrwało z chwilowo ponurych rozmyślań. - Inicjałami? - spojrzał na nią ze zdziwieniem, zastanawiając się, czy kiedykolwiek do niej pisał i dlaczego tak ważne jest zweryfikowanie jego tożsamości. W dodatku w tak niecodzienny i niespotykany sposób; przecież o wiele łatwiej było po prostu go zapytać o imię albo poprosić, żeby wyszedł z cienia, albo... albo mieli do czynienia z jakąś dziwną pomyłką i czystym przypadkiem, w które zresztą Colin i tak nie wierzył. Wszystko miało swoje miejsce w planie świata i wszystko było zaplanowane w najmniejszym szczególe, podczas gdy los dla własnego kaprysu rozstawiał ich po wielkiej planszy życia. - Co to w ogóle za jakiś wywiad? Każdego klienta tak pani traktuje? - zapytał w końcu oburzony, cofając się na wszelki wypadek dwa kroki, ale na niewiele się to zdało, bo kobieta postępowała tuż za nim. W myślach cofnął swoje słowa o braku napastliwości. Zdecydowanie b y ł a napastliwa.
- Kim pani w ogóle... - zaczął, ale kolejny krok sprawił, że na twarz kobiety padł jakiś zagubiony promień delikatnego światła - czyżby dniało? - a Colin doznał nagłego objawienia, wydobywając z zakamarków swojej pamięci nazwisko. No, może nie do końca, bo kojarzył jedynie greckie pochodzenie i kompletnie nieangielską wymowę, ale za to bezbłędnie dopasował je do sąsiedniego lokalu na Pokątnej. - O rany... - jęknął, kiedy uświadomił sobie prosty fakt. Interes Valhakisów musiał beznadziejnie funkcjonować, skoro stary Valhakis wysyła swoje córki do pracy na ulicy.
- Każdego klienta traktuję indywidualnie. Proszę mi wybaczyć, zapewniam jednak że nie ma powodu do obaw o swoją anonimowość, sir. - Wyjaśnia uprzejmie, po czym powoli stawia kolejne kroki, nie pozwalając mężczyźnie zmniejszyć dzielącego ich dystansu. Dotychczas Hermes zwykł sprzyjać jej zamiarom. Dotyka miejsca, w którym skryła amulet, jakby upewniając się, czy nadal jest bezpieczny. - Wie pan, po co tutaj przyszedł? - Daje mu ostatnią szansę, zachowując stoicki spokój. Drzemie w niej przedziwna moc trzymania swoich emocji na wodzy, co zdaje się niepodobne bóstwom greckim. Potrafi przecież ciskać gromami niczym Zeus i rozpętywać wojny tak krwawe, by napawać dumą Aresa, musiała jednak czymś przypodobać się Atenie, skoro ta postanowiła wlać w nią kielich swej mądrości.
To nie wystarczyło, by wiedzieć, do jakiej rangi została zdeklasowana przez Lorda Fawleya. Skąpana w słodkiej nieświadomości uparcie dąży do swego celu, gotowa rozpłynąć się niczym mgła w razie niepowodzenia. Nie zachowuje się przecież pruderyjnie, nie wysyła znaków, które mogłyby zostać odczytane dwuznacznie, i choć może lubi przywdziewać suknie odważne i ekstrawaganckie, odziana w płaszcz z futrzanym kołnierzem nie przypomina w niczym kobiety pracującej na ulicy. Zapewne prowadzenie księgarni rzuciło się Lordowi Fawleyowi na zdrowie; czyżby od przebywania pośród książek jego świadomość zaczęła żyć fantazjami?
- O rany? - Głucha na pytanie o tożsamość, odpowiada echem, mrużąc przy tym oczy. Dobija właśnie najdziwniejszego targu – a może jest tylko ofiarą kaprysu jakiegoś boga, który bawi się teraz w najlepsze jej kosztem? - Czy coś nie w porządku? - Ciekawość ponownie bierze górę nad zdrowym rozsądkiem, jednak całe to zajście zaczyna zamieniać się w układankę pełną niepasujących do siebie elementów. Niewiedza jest największą karą, jaka może spaść od bogów na wąskie ramiona Nemezys.
I'm drifting in deep water
- Cóż, to się ceni, anonimowość jest niezwykle ważna, zwłaszcza w pani emmm... zawodzie - powiedział nieco zawstydzony, zupełnie jakby znów miał piętnaście lat i podglądał koleżanki w łazience prefektów. - Klienci na pewno czują się spokojniej i pewniej wiedząc, że nie zostaną rozpoznani - podrapał się po karku, próbując zająć czymś dłonie, które nagle wydały mu się zupełnie nie pasować do reszty sylwetki, kiedy wisiały bezrobotne wzdłuż ciała. Nic dziwnego, w końcu stokroć bardziej wolał rozmawiać na siedząco, schowany za biurkiem i odgrodzony od rozmówcy półmetrową przestrzenią dębowego blatu.
- Umówiłem się z kimś, ale najwyraźniej ten ktoś wystawił mnie do wiatru i srodze sobie ze mnie zadrwił - wyjaśnił jej w końcu, postanawiając nie ukrywać powodu swojego pobytu w tak dziwnym miejscu o tak dziwnej porze, a jednocześnie mając nadzieję, że nieco ostudzi to całą sytuację i pozwoli im obojgu wyjść z niej z twarzą. Tak właściwie, to chyba Colin potrzebował tego o wiele bardziej; w końcu nie zwykł być przyłapywany na intymnych, fizjologicznych czynnościach jak jakiś bezdomny mugol pałętający się po Londynie i rozsiewający dookoła obrzydliwy fetor. Podejrzewał nawet, że gdyby nakrył go któryś z tych nadgorliwych policjantów, miałby na głowie wizję jakiegoś mandatu za obnażanie się w miejscach publicznych. Z dwojga złego wolał więc towarzystwo kobiety, która przynajmniej nie skwitowała zaskakującego widoku żadnym kąśliwym słowem.
- I wszystko w porządku, tylko sobie coś uświadomiłem - powiedział niewyraźnie, mrucząc właściwie kolejne zgłoski pod nosem i zastanawiając się, jak bardzo wścibski się okaże, jeśli zacznie drążyć dalej ten temat. Uznał jednak, że wypada choć raz zachować się jak dżentelmen i rycerz w białej zbroi i że nie może zostawić damy w potrzebie. Zebrał się więc w sobie, przełknął ślinę, a potem spojrzał na stojącą naprzeciw kobietę. - Jeśli pani potrzebuje pomocy... finansowej, materialnej, jakiejkolwiek... to ja chętnie pomogę. Tylko niech pani zejdzie z tej okropnej, niemoralnej drogi rozwiązłości. Nie mogę pozwolić, aby pani rodzina tak panią wykorzystywała, to niemoralne - wyszeptał, wydostając na wierzch pokłady swojej rycerskości z pełnym przekonaniem, że dokonuje właśnie jednego ze swoich najwspanialszych dobrych uczynków.
Jest już gotowa wsunąć amulet w dłonie arystokraty. Zakończyć to żenujące przedstawienie i wrócić do domu, czeka na nią kilka rozdziałów do przeczytania w bardzo plugawej księdze. Już wyciąga ręce w jego stronę, by niespodziewanie odsunąć się jak oparzona.
Nie jest tym, na którego czeka. Ale gdzie w takim razie jest jej klient? I dlaczego nie raczył się pojawić? Gotowa jest już przepraszać lorda za całe zajście, ale ten nie milknie, uznając chyba wyjaśnienia za konieczność. W pierwszej chwili nic nie rozumie z próśb arystokraty. Spogląda na niego jak na szaleńca, który do reszty postradał zmysły, by w końcu spojrzeć na sprawę z innej perspektywy i przeciąć niezręczną ciszę śmiechem.
- Lordzie Fawley... - próbuje przemówić, choć rozbawienie utrudnia komunikację. - Proszę wybaczyć, ale pańska świadomość z pana zadrwiła. Rozumiem, że czeka pan na jakąś d a m ę, obawiam się jednak, iż to nie ja mam dziś panu towarzyszyć. - Spogląda na niego przepraszająco, starannie dobierając słowa. Nawet uśmiecha się niewinnie, nie śmiałaby przecież szydzić z lorda. – Doceniam pańskie wielkie serce, ale zapewniam, iż może pan spać spokojnie. Branża, w której świadczę usługi nie wybiega poza sprzedaż magicznej biżuterii i wydaje mi się, iż interes wiedzie się nam nie najgorzej. Oczywiście pana troska jest równie szlachetna, co pańska krew, jednak w tym przypadku całkowicie zbędna. - Dyga przed lordem, uznając to za najgrzeczniejszą formę podziękowania. - Rozumiem teraz, skąd to zmieszanie. Proszę się nie martwić, nikomu nie wyjawię, jakich rozrywek poszukuje pan nocą, choć wydawało mi się, że większość udaje się w tym celu do Wenus. Może lord liczyć na moje milczenie. - Zawiera sojusz, a uśmiech nadal nie znika z jej twarzy.
Najwyraźniej nawet wysoko urodzonym Anglikom ciężko przeciwstawiać się naturze.
I'm drifting in deep water
- Och, to nie tak, panno Valhakis - zaprotestował gwałtownie, nagle do cna przerażony, że jego sąsiadka w interesach mogłaby uznać go za niewyżytego seksualnie frustrata, który w ciemnych zaułkach ulicy szuka zaspokojenia swoich finezyjnych praktyk. Co prawda do tej pory nie zrobił nic, aby pomyślała inaczej, dlatego postanowił jak najszybciej to naprawić. - Zostałem po prostu perfidnie oszukany i wystawiony do wiatru przez przyjaciela - oj nie, okropnie to zabrzmiało, teraz pomyśli, że umawia się nie tyle z prostytutką, co z facetem lekkich obyczajów. Zakrył twarz dłonią, aż w zaułku rozległo się donośne plaśnięcie i zaczął jeszcze raz, wystawiając przed siebie dłoń i powoli odliczając. - po pierwsze, nigdy nie byłem w Wenus, chociaż znam jej specyficzną renomę. Po drugie, zaszło wielkie nieporozumienie, bo najwidoczniej oboje czekamy na zupełnie inne osoby. Po trzecie, umówiłem się tu ze znajomym, który postanowił ze mnie zadrwić i się nie pojawił. Po czwarte, bardzo mi przykro, że wziąłem panią za - zniżył głos do szeptu, jakby kolejne słowa ledwo co przechodziły mu przez gardło - damę do towarzystwa. Nie było moim pragnieniem urazić pani czy obrazić, dlatego pokornie proszę o wybaczenie, panno Valhakis. I po piąte - zamilkł na chwilę, bo po prawdzie to skończyły mu się już punkty do wyliczenia, ale ponieważ Colin był perfekcjonistą i kiedy coś zaczął, to musiał i skończyć, dodał już po paru sekundach: - Po piąte, może się po prostu rozejdziemy i udamy, że to spotkanie nigdy nie miało miejsca? - zrobił nawet krok w jej stronę, pragnąc jak najszybciej opuścić zaułek i puścić to dziwne spotkanie w niepamięć, kiedy nagle sobie o czymś przypomniał.
Zmarszczył brwi i spojrzał z zastanowieniem na twarz kobiety, jakby wahał się przed tym, co miał zrobić. Już raz ją dzisiaj źle ocenił i tylko łutowi szczęścia zawdzięczał fakt, że nadal nie miał obitej twarzy. Czy powinien zaryzykować jeszcze raz? W końcu podjął decyzję, wsuwając dłoń do kieszeni i wysupłując z niej mały woreczek z galeonami. Równa setka, na wszelki wypadek, gdyby jego parszywy przyjaciel miał zamiar opić się do nieprzytomności w jakimś barze. Teraz pieniądze były zupełnie nieprzydatne, dlatego wcisnął sakiewkę w dłoń dziewczyny, kiedy wychodził z ponurego zaułka. - Jeszcze raz przepraszam za kłopot. Zdaje się, że straciła pani przeze mnie klienta, dlatego... byłbym wdzięczny, gdyby przyjęła pani to małe zadośćuczynienie - mruknął cicho, wciąż zły na samego siebie i wciąż strasznie zawstydzony własną wpadką.
z/t
Dziwne, jak z drapieżcy w jednej chwili można stać się ofiarą. Zawsze jakoś sobie radziłam, jestem świetna w unikaniu kłopotów. Częściej sprowadzam je na innych, to moja specjalność, ale sama niezmiernie rzadko miewam problemy. Kwestia szczęścia lub świetnego wyczucia, w co nie powinnam się wplątywać, jakich miejsc i ludzi unikać. Życie na ulicy uczy, nie zaprzeczę, że posiadam spore umiejętności i że przetrwam naprawdę wiele. Choć niekoniecznie mogę się mierzyć samodzielnie z dwoma tępymi osiłkami. Nie znam uczucia bycia okradaną. Nie mam z czego, choć czasami posiadam przy sobie pieniądze, pochodzą one z czyjejś kieszeni. Zazwyczaj chadzam po Londynie praktycznie goła, wiedząc, ile rzezimieszków podobnych do mnie krąży gdzieś w pobliżu. Oni jednak tego nie rozumieją. Nie wierzą, że nie mam przy sobie złota i dlatego spychają mnie coraz głębiej i głębiej w zaułek, tak, że nie mogę już się cofać, bo za plecami mam ociekającą wilgocią ścianę. Boję się, autentycznie się boję. Z jednym jakoś bym sobie poradziła - tak, naprawdę w to wierzę - z dwoma jednak moje szanse kurczą się do zera. Udaję, że nie wiem, co takiego mi zrobią. Rozwścieczeni mężczyźni są najgorsi, ale postanawiam walczyć, licząc, że przynajmniej stracę przytomność, a wtedy mnie zostawią w spokoju. Mierzę ich pogardliwym spojrzeniem, spinam ciało i zaciskam dłonie w pięści. Tamci się śmieją, zbliżają się do mnie z dwóch stron i choć usiłuję się wyrywać, bez trudu mnie unieruchamiają. Moje zaciekłe wierzgnięcia nogami nie pomagają; wyższy z tej dwójki jednie delikatnie oberwał po grubym udzie, co nie uczyniło mu jednak większej krzywdy. Sama czuję za to ognisty policzek, moja głowa gwałtownie odskakuje w tył, ale cios nie jest aż tak silny. Nie krwawię, choć w głowie mi wiruje i czuję się okropnie osłabiona. Pluję jednak mężczyźnie w twarz, wpatrując się w niego zamroczonym spojrzeniem. Nie poddam się tak łatwo, choć mają mnie praktycznie na talerzu.
Szedł uliczką z wciśniętym w usta papierosem, szybkim krokiem pokonując kolejne brukowane ścieżki, zmywane wczorajszym deszczem i..czymś jeszcze, sadząc po mydlinach na poboczu. Ludzie mieli zadziwiająca tendencję do bycia...drapieżcą?
Zwolnił kroku metodycznie zerkając, gdy znajome uderzeniowy świst przeciął powietrze gdzieś w oddali, na krańcu mijanego zaułka. Nie odezwał się ani słowem, gdy dostrzegł barczyste sylwetki dwóch drabów i...błysk jasnych włosów przypartych do muru. Dłonie automatycznie zwinęły się w pięści, zwiastując nagły skok adrenaliny. Samuel nazywany był narwanym, ale potrafił panować nad swoimi zapędami. Miała w tym udział choćby praca, która wymagała silnej woli w sytuacjach ekstremalnych. Wiedział więc jak uspokoić skaczące w jego ciele napięcie. Przynajmniej do czasu, gdy jawne skurwysyństwo nie ujawniało swojej obecności.
Papieros wypadł mu z ust razem z nagłym zwrotem jego pośpiesznych kroków do źródeł jego gniewu, które nawet nie odwróciły się, by dostrzec, do kogo należą ciężkie dłonie, które pierwszego, który własnie szarpał dziewczynę, złapać za głowę i gwałtownie odchylić do siebie. Druga dłoń, wciąż zaciśnięta w pięść, uderzyła w plecy, tuż poniżej nerek. Doświadczenie bolesne, niestety sprawdzane na własnej skórze, dlatego wiedział, że dryblas musiał przynajmniej jęknąć z bólu, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu - Won, zanim stracę resztkę cierpliwości - wysyczał przez zęby, odpychając w końcu jegomościa i pozwalając, by upadł na bruk. Był jeszcze drugi, ale znając typ podobnych obijmordów, gdy przewaga nie była na ich korzyć, gwałtownie morale upadały. Miał w przygotowaniu różdżkę, ale po ostatnich piekielnych dekretach - wolał stosować inne rozwiązania. Wcale nie tak nieprzyjemne. Szczególnie dziś.
Odwrócił się do jasnowłosej dziewczyny, niemal dorównującej mu wzrostem, której mógł pogratulować opanowania i hardości. Nie przypominała wystraszonej sarenki. Z zamroczonych oczu biła pogarda i gniew, skierowane na zmiatających oprychów. I zdaje się, że nie tylko on użył swojej siły.
- Nic ci nie jest? - chwycił kobietę za ramiona, przyglądając się jej twarzy. Zaczerwieniony policzek i odrobinę zamglone spojrzenie świadczyły o uderzeniu i drażnił go fakt, że nie zdążył wcześniej.
Ostatnio zmieniony przez Samuel Skamander dnia 07.08.16 2:30, w całości zmieniany 1 raz
Ale wybawca nadciąga. Nagle słyszę trzask, obcy, męski głos, łomot ciała osuwającego się na ziemię, mdły zapach krwi, od którego robi mi się niedobrze. Prawie tak bardzo, jak od patrzenia na mego obrońcę. Jest zadbany, przystojny, robi dobre wrażenie, ale krztuszę się myślą, że musiał mnie ratować, chyba bardziej niż moje ciało wzdragało się przeszłym już zagrożeniem gwałtu. Korzystam jeszcze szybko z okazji, żeby pokazać mu, że nie jestem biedną, zagubioną dziewczynką i sama kilkoma celnymi kopniakami pomagam w podjęciu decyzji drugiemu mężczyźnie, którego nie dosięgła pięść bruneta.
-Znalazł się książę na białym koniu - burczę gniewnie, wyszarpując się z jego uścisku. Nie pozwalam, żeby jakiś obcy facet mnie obłapiał i chyba powinien zrozumieć moją awersję. Nie wierzę w szlachetność, ani w dobre serce - Nie prosiłam o pomoc - dodaję obojętnym tonem, po czym wzruszam ramionami, jakby to, co się stało, zupełnie mnie nie obeszło.