Kamienice mieszkalne
Strona 2 z 15 • 1, 2, 3 ... 8 ... 15
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Kamienice mieszkalne
Kamienice mieszkalne piętrzące się wzdłuż odłogi ulicy Pokątnej, niezwykle malownicze, posiadające swój magiczny urok. Dzięki doskonałej lokalizacji mieszkania do wynajęcia są niewielkie, ale przy tym stosunkowo drogie - każdy chce rezydować jak najbliżej najruchliwszej magicznej ulicy. O poranku i w godzinach powrotu z pracy widać tutaj większą ilość czarodziejów i czarownic powracających do domów; w pozostałe godziny jest tutaj spokojniej, tylko czasami można natknąć się na dzieci bawiące się różdżkami z patyków.
/pewnie jakoś po evencie
Dzisiaj ustawiła się ze swoją sztalugą i innymi szpargałami w nieco innym miejscu niż zazwyczaj, w spokojniejszej części Pokątnej, gdzie było mniej sklepów, a budynki były głównie mieszkalne. Czasami jednak coraz bardziej marzyła o tym, żeby zamiast na Pokątnej, czasami pójść pomalować do parku, gdzie nie tylko byłoby spokojnie, ale też dużo ładniej. A własna wystawa artystyczna to już w ogóle byłby szczyt marzeń, ale do tego czekała ją jeszcze daleka droga. Niestety, ale cóż poradzić? Od czegoś musiała zacząć, a skoro była z biednej rodziny, na nic lepszego niż malowanie na ulicy na razie nie mogła liczyć.
Był jeszcze inny powód, dla którego ostatnio malowała w innym miejscu, ale o którym nie chciała rozmyślać zbyt dużo. Wciąż nie do końca ochłonęła po wydarzeniach rozgrywających się w zaułku niedaleko miejsca, które wybierała najczęściej, oraz jego następstwach.
Po kilku godzinach jednak odesłała zaklęciem swoje przybory do mieszkania, które dzieliła z bratem. Pogrążona w myślach, ruszyła w górę ulicy. Była tak drobna, blada i niepozorna, że mimo ogniście rudych włosów nie rzucała się zbytnio w oczy, idąc szybkim krokiem, nieobciążana przez ciężką sztalugę. Magia naprawdę ułatwiała życie, nawet w tego typu kwestiach.
Po drodze zerknęła do kilku sklepów, w tym do swojego ulubionego z różnymi starymi szpargałami, książkami i innymi interesującymi rzeczami. Bardzo rzadko cokolwiek sobie kupowała, gdyż oszczędzała skromne zarobki przede wszystkim na nowe przybory malarskie oraz eliksiry, które nadal musiała zażywać po wypadku, do którego doszło nieco ponad rok temu. To niby taki długi czas, ale nadal odczuwała pewne nieprzyjemne konsekwencje trafienia błędnie rzuconą klątwą. Nie znaczyło to jednak, że nie lubiła oglądać ciekawych drobiazgów, wyobrażając sobie, jak wyglądałyby w jej niewielkim pokoiku. Odkąd mieszkała u Garretta, robiła co mogła, by nadać jemu mieszkaniu przytulniejszy wygląd. On nie miał czasu, żeby dbać o takie szczegóły.
Zamieniła kilka zdań ze sprzedawczynią, miłą staruszką, która zapewne już dobrze ją kojarzyła. Po zastanowieniu zdecydowała się na kupno nieco sfatygowanej, ale obiecującej książki za wyjątkowo niską cenę. Zadowolona, wyszła ze sklepu, wsuwając je do torebki, po czym ruszyła dalej, kierując się w górę ulicy. A przynajmniej miała taki zamiar, bo zagapiwszy się na fasadę kolejnego budynku, nagle poczuła, że na kogoś wpadła.
- O jejku, przepraszam! – wymamrotała, mając zamiar szybko stamtąd czmychnąć, jednak wtedy zadarła głowę do góry i zobaczyła, z kim miała do czynienia.
Dzisiaj ustawiła się ze swoją sztalugą i innymi szpargałami w nieco innym miejscu niż zazwyczaj, w spokojniejszej części Pokątnej, gdzie było mniej sklepów, a budynki były głównie mieszkalne. Czasami jednak coraz bardziej marzyła o tym, żeby zamiast na Pokątnej, czasami pójść pomalować do parku, gdzie nie tylko byłoby spokojnie, ale też dużo ładniej. A własna wystawa artystyczna to już w ogóle byłby szczyt marzeń, ale do tego czekała ją jeszcze daleka droga. Niestety, ale cóż poradzić? Od czegoś musiała zacząć, a skoro była z biednej rodziny, na nic lepszego niż malowanie na ulicy na razie nie mogła liczyć.
Był jeszcze inny powód, dla którego ostatnio malowała w innym miejscu, ale o którym nie chciała rozmyślać zbyt dużo. Wciąż nie do końca ochłonęła po wydarzeniach rozgrywających się w zaułku niedaleko miejsca, które wybierała najczęściej, oraz jego następstwach.
Po kilku godzinach jednak odesłała zaklęciem swoje przybory do mieszkania, które dzieliła z bratem. Pogrążona w myślach, ruszyła w górę ulicy. Była tak drobna, blada i niepozorna, że mimo ogniście rudych włosów nie rzucała się zbytnio w oczy, idąc szybkim krokiem, nieobciążana przez ciężką sztalugę. Magia naprawdę ułatwiała życie, nawet w tego typu kwestiach.
Po drodze zerknęła do kilku sklepów, w tym do swojego ulubionego z różnymi starymi szpargałami, książkami i innymi interesującymi rzeczami. Bardzo rzadko cokolwiek sobie kupowała, gdyż oszczędzała skromne zarobki przede wszystkim na nowe przybory malarskie oraz eliksiry, które nadal musiała zażywać po wypadku, do którego doszło nieco ponad rok temu. To niby taki długi czas, ale nadal odczuwała pewne nieprzyjemne konsekwencje trafienia błędnie rzuconą klątwą. Nie znaczyło to jednak, że nie lubiła oglądać ciekawych drobiazgów, wyobrażając sobie, jak wyglądałyby w jej niewielkim pokoiku. Odkąd mieszkała u Garretta, robiła co mogła, by nadać jemu mieszkaniu przytulniejszy wygląd. On nie miał czasu, żeby dbać o takie szczegóły.
Zamieniła kilka zdań ze sprzedawczynią, miłą staruszką, która zapewne już dobrze ją kojarzyła. Po zastanowieniu zdecydowała się na kupno nieco sfatygowanej, ale obiecującej książki za wyjątkowo niską cenę. Zadowolona, wyszła ze sklepu, wsuwając je do torebki, po czym ruszyła dalej, kierując się w górę ulicy. A przynajmniej miała taki zamiar, bo zagapiwszy się na fasadę kolejnego budynku, nagle poczuła, że na kogoś wpadła.
- O jejku, przepraszam! – wymamrotała, mając zamiar szybko stamtąd czmychnąć, jednak wtedy zadarła głowę do góry i zobaczyła, z kim miała do czynienia.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
/pierwsza gra, ale jak po evencie to Greg się świetnie bawił pewnie
Gregory od śmierci swojej żony stał się zupełnie inny. No, może nie zupełnie. Niektórzy twierdzą, że zdziwaczał. Inni, że na swój sposób przeżywa jej śmierć, a jeszcze inni, że dopadła go starość wcześniej niżby tego chciał. Sam Gregory czuje się świetnie i zupełnie nie rozumie tych dziwnych opinii na temat swojej osoby. Może zazdroszczą mu wigory i energii? W końcu Greg to dwudziestolatek zamknięty w ciele prawie sześćdziesięcioletniego nauczyciela obrony przed czarną magią. Niektórzy też sądzili, że mu nie przystoi używać nieodpowiednich słów. Budzących kontrowersję metod nauczania, które jak widać przynosiły skutki, ponieważ już teraz mógł być dumny ze wszystkich swoich uczniów, a szczególnie z tych, którzy podjęli się pracy w Ministerstwie na posadach ściśle związanych z jego przedmiotem.
Pan Bott jak każdy chyba profesor i uczeń Hogwartu korzystał z dni wolnych od pracy, użerania się z rozwrzeszczaną hałastrą dzieciaków. Jedynym zajęciem związanym z pracą, było wymyślanie nowych metod na straszenie pierwszaków, co by poczuły do niego respekt, czy coś w tym stylu. W każdym razie, dzisiejszego dnia Gregory postanowił zignorować, wyjątkowo rwący ból w nodze, wziął do ręki swoją drewnianą laskę i wyszedł ze swojego mieszkania, spokojnym krokiem przemierzając londyńskie ulice, aż w końcu trafił na swoją ulubioną, ulicę Pokątną. Wspierając się o drewniany badyl, patrzył na wystawy sklepowe, co jakiś czas kiwając głową w odpowiedzi na usłyszane "dzień dobry". W końcu dotarł w rejony mniej zatłoczone. Zwolnił już całkiem kroku. Często urządzał sobie takie spacery po śmierci żony. Pani Bott uwielbiała spacerować. Można powiedzieć, że codzienna przechadzka po Londynie, to jakby kontynuowanie zwyczaju jego żony. Proszę się nie dziwić, że Bott wpadł na drobną pannę Weasley, która swoją posturą nie zwracała uwagi. Tym bardziej, że profesor był zajęty myślami o Grace. Już miał się zdenerwować, kiedy coś małego wpadło na jego klatkę piersiową, kiedy spojrzał w dół na burze rudych, lekko poskręcanych kosmyków włosów. Jakby mógł nie pamiętać tej panienki, która zaledwie rok temu przysporzyła mu tak wiele strachu na zajęciach. Uśmiechnął się do niej nawet, a co! Zacisnął palce na drewnianej lasce, przenosząc ciężar ciała na tą sprawniejszą nogę.
-O, panienka Weasley.-przywitał ją pozytywnie. Lubił dziewczynę. Już na początku miała lepszy start bo doskonale pamiętał jej brata, Garretta. Poza tym była zdolna, uprzejma. Nie pyskowała mu, więc nie musiał zbyt często uderzać w jej ławkę laską.
-Nic się nie stało. Cóż za miłe spotkanie.-powiedział, klasnąwszy w ręce. Wrodzona ciekawości pewnie dawała o sobie znać. Był ciekaw co tak drobna osiemnastolatka robiła sama w tym miejscu. Stała czujność i te sprawy.
Gregory od śmierci swojej żony stał się zupełnie inny. No, może nie zupełnie. Niektórzy twierdzą, że zdziwaczał. Inni, że na swój sposób przeżywa jej śmierć, a jeszcze inni, że dopadła go starość wcześniej niżby tego chciał. Sam Gregory czuje się świetnie i zupełnie nie rozumie tych dziwnych opinii na temat swojej osoby. Może zazdroszczą mu wigory i energii? W końcu Greg to dwudziestolatek zamknięty w ciele prawie sześćdziesięcioletniego nauczyciela obrony przed czarną magią. Niektórzy też sądzili, że mu nie przystoi używać nieodpowiednich słów. Budzących kontrowersję metod nauczania, które jak widać przynosiły skutki, ponieważ już teraz mógł być dumny ze wszystkich swoich uczniów, a szczególnie z tych, którzy podjęli się pracy w Ministerstwie na posadach ściśle związanych z jego przedmiotem.
Pan Bott jak każdy chyba profesor i uczeń Hogwartu korzystał z dni wolnych od pracy, użerania się z rozwrzeszczaną hałastrą dzieciaków. Jedynym zajęciem związanym z pracą, było wymyślanie nowych metod na straszenie pierwszaków, co by poczuły do niego respekt, czy coś w tym stylu. W każdym razie, dzisiejszego dnia Gregory postanowił zignorować, wyjątkowo rwący ból w nodze, wziął do ręki swoją drewnianą laskę i wyszedł ze swojego mieszkania, spokojnym krokiem przemierzając londyńskie ulice, aż w końcu trafił na swoją ulubioną, ulicę Pokątną. Wspierając się o drewniany badyl, patrzył na wystawy sklepowe, co jakiś czas kiwając głową w odpowiedzi na usłyszane "dzień dobry". W końcu dotarł w rejony mniej zatłoczone. Zwolnił już całkiem kroku. Często urządzał sobie takie spacery po śmierci żony. Pani Bott uwielbiała spacerować. Można powiedzieć, że codzienna przechadzka po Londynie, to jakby kontynuowanie zwyczaju jego żony. Proszę się nie dziwić, że Bott wpadł na drobną pannę Weasley, która swoją posturą nie zwracała uwagi. Tym bardziej, że profesor był zajęty myślami o Grace. Już miał się zdenerwować, kiedy coś małego wpadło na jego klatkę piersiową, kiedy spojrzał w dół na burze rudych, lekko poskręcanych kosmyków włosów. Jakby mógł nie pamiętać tej panienki, która zaledwie rok temu przysporzyła mu tak wiele strachu na zajęciach. Uśmiechnął się do niej nawet, a co! Zacisnął palce na drewnianej lasce, przenosząc ciężar ciała na tą sprawniejszą nogę.
-O, panienka Weasley.-przywitał ją pozytywnie. Lubił dziewczynę. Już na początku miała lepszy start bo doskonale pamiętał jej brata, Garretta. Poza tym była zdolna, uprzejma. Nie pyskowała mu, więc nie musiał zbyt często uderzać w jej ławkę laską.
-Nic się nie stało. Cóż za miłe spotkanie.-powiedział, klasnąwszy w ręce. Wrodzona ciekawości pewnie dawała o sobie znać. Był ciekaw co tak drobna osiemnastolatka robiła sama w tym miejscu. Stała czujność i te sprawy.
Gość
Gość
Wciąż patrzyła przed siebie, szybko rozpoznając sylwetkę swojego byłego nauczyciela obrony przed czarną magią z Hogwartu. W końcu skończyła szkołę zaledwie kilka tygodni temu, więc jak mogłaby go nie pamiętać? Chodziła na ten przedmiot przez całe siedem lat nauki, i w dodatku to właśnie na nim przydarzył jej się ten tragiczny w skutkach wypadek... Jak mogłaby zapomnieć tamten dzień? Ale przecież nie obwiniała o niego nauczyciela. Mając na głowie tylu uczniów, nie był w stanie upilnować wszystkich. Lyra po prostu miała wielkiego pecha. Tak czy inaczej, gdyby nie zareagował wtedy odpowiednio szybko, dzisiaj pewnie by jej tutaj nie było.
Zamrugała szybko oczami, a delikatne policzki zarumieniły się pod piegami. Była speszona własną niezdarnością i gapowatością, ale jak przystało na artystyczną duszę, miała marzycielską naturę i czasami zdarzało jej się zagapić i wpaść na kogoś lub na coś.
- Dzień dobry, panie profesorze – przywitała go grzecznie, odruchowo tytułując go tak jak w Hogwarcie, mimo że nie była już uczennicą. – Przepraszam, że na pana wpadłam. Zamyśliłam się... i trochę zagapiłam. Chyba muszę bardziej uważać, jak chodzę.
Odsunęła się nieznacznie, obserwując mężczyznę. Lekko utykał i podpierał się laską, co doskonale pamiętała z Hogwartu. Nie zdziwiłaby się, gdyby i on ją dobrze pamiętał, choć pewnie niestety głównie przez wypadek. Nie była ani wybitną, ani beznadziejną uczennicą, więc na tym polu raczej się nie wyróżniała.
- Co słychać w Hogwarcie? – zapytała, widząc, że mężczyzna nadal się w nią wpatrywał; to było jedno z pierwszych pytań, jakie wpadło jej do głowy, zresztą naprawdę była ciekawa, jak wyglądała sytuacja w szkole po tym, jak ją opuściła. Kiedy nadejdzie wrzesień pewnie będzie jej jeszcze bardziej dziwnie z myślą, że już tam nie wróci. Pierwszego września, zamiast udać się na peron numer 9 i ¾, zabierze swoje przybory i znowu stanie na ulicy Pokątnej, czekając na klientów chętnych na zamówienie u niej portretu czy pejzażu.
Uśmiechnęła się nieznacznie, wciąż zachowując się grzecznie i powściągliwie, w końcu był dużo starszy i w dodatku był jej byłym nauczycielem. Mimo tego nieszczęśliwego zderzenia na środku ulicy, to nawet się cieszyła, napotykając kogoś ze szkolnych czasów.
Jej dłonie nadal nosiły na sobie ślady po farbach olejnych, którymi malowała. Gregory pewnie nie spodziewałby się, że Lyra postanowi zostać akurat uliczną malarką.
Zamrugała szybko oczami, a delikatne policzki zarumieniły się pod piegami. Była speszona własną niezdarnością i gapowatością, ale jak przystało na artystyczną duszę, miała marzycielską naturę i czasami zdarzało jej się zagapić i wpaść na kogoś lub na coś.
- Dzień dobry, panie profesorze – przywitała go grzecznie, odruchowo tytułując go tak jak w Hogwarcie, mimo że nie była już uczennicą. – Przepraszam, że na pana wpadłam. Zamyśliłam się... i trochę zagapiłam. Chyba muszę bardziej uważać, jak chodzę.
Odsunęła się nieznacznie, obserwując mężczyznę. Lekko utykał i podpierał się laską, co doskonale pamiętała z Hogwartu. Nie zdziwiłaby się, gdyby i on ją dobrze pamiętał, choć pewnie niestety głównie przez wypadek. Nie była ani wybitną, ani beznadziejną uczennicą, więc na tym polu raczej się nie wyróżniała.
- Co słychać w Hogwarcie? – zapytała, widząc, że mężczyzna nadal się w nią wpatrywał; to było jedno z pierwszych pytań, jakie wpadło jej do głowy, zresztą naprawdę była ciekawa, jak wyglądała sytuacja w szkole po tym, jak ją opuściła. Kiedy nadejdzie wrzesień pewnie będzie jej jeszcze bardziej dziwnie z myślą, że już tam nie wróci. Pierwszego września, zamiast udać się na peron numer 9 i ¾, zabierze swoje przybory i znowu stanie na ulicy Pokątnej, czekając na klientów chętnych na zamówienie u niej portretu czy pejzażu.
Uśmiechnęła się nieznacznie, wciąż zachowując się grzecznie i powściągliwie, w końcu był dużo starszy i w dodatku był jej byłym nauczycielem. Mimo tego nieszczęśliwego zderzenia na środku ulicy, to nawet się cieszyła, napotykając kogoś ze szkolnych czasów.
Jej dłonie nadal nosiły na sobie ślady po farbach olejnych, którymi malowała. Gregory pewnie nie spodziewałby się, że Lyra postanowi zostać akurat uliczną malarką.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Wypadek Lyry był naprawdę przykrym incydentem w karierze pedagoga. Współczuł dziewczynie i pewnie chciał jej pomóc, chociaż sam nie wiedział za bardzo jak miał to zrobić. W każdym razie Gregory był mocno zaangażowany w sprawę, nawet jak nie za bardzo można było to zauważyć. On sam nie wiedział dlaczego aż tak bardzo lubił Weasley. Może to przez jej starszego brata? Garrett był jednym z jego ulubionych uczniów, przynajmniej w jego roczniku, a zapewne wiedział, że Lyra to jego młodsza siostra. Kto by nie rozpoznał Weasleya w Weasleyu. Pewnie Greg już ich tylu widział, tylu uczył, że czasem to mu się imiona mieszały. No, ale nie jego wina, że nie miał do nich zbytnio głowy. Było wiele ważniejszych spraw, niż zapamiętywanie imion wszystkich swoich uczniów, przez tyle lat pracy w szkole. Usta wygięły się w przyjaznym uśmiechu.
-Nic się nie stało panienko Weasley. Widzę, że nie tylko mnie interesują stare, zakurzone książki.-rzucił. Od kiedy okrutny los i głupota jakiegoś idioty odebrały mu prawo do wykonywania ukochanego zawodu, to nauka stała się jego pasją. Zresztą zawsze miał smykałkę do tych spraw. Nie tylko w Hogwarcie, bowiem razem ze swoim bratem uczęszczali do szkoły dla mugoli. Wiedział co nieco. Ba, czasem nawet sięgał bo jakieś księgi zapisane przez mugolskich uczonych, fizyków, biologów, chemików. Czasem jakaś dobra literatura. Jeden pokój w jego domostwie był przeznaczony na książki, to jego prywatna skarbnica wiedzy.
-W Hogwarcie? Moja noga nie postała jeszcze w zamku od kiedy wyjechaliśmy na przerwę letnią. Przepuszczam, że niezbyt dużo się zmieni w przyszłym roku oprócz kolejnych pierwszaków.-wyjaśnił. Głową skinął w kierunku, w którym chciała udać się Lyra, a potem niezbyt szybko, zaczął kuśtykać w tamtą stronę.
-Lepiej mów, jak radzisz sobie w dorosłym świecie? Co słychać u twoich braci?-zagaił. Akurat Gregory nigdy nie miał problemu z utrzymaniem konwersacji.
-Nic się nie stało panienko Weasley. Widzę, że nie tylko mnie interesują stare, zakurzone książki.-rzucił. Od kiedy okrutny los i głupota jakiegoś idioty odebrały mu prawo do wykonywania ukochanego zawodu, to nauka stała się jego pasją. Zresztą zawsze miał smykałkę do tych spraw. Nie tylko w Hogwarcie, bowiem razem ze swoim bratem uczęszczali do szkoły dla mugoli. Wiedział co nieco. Ba, czasem nawet sięgał bo jakieś księgi zapisane przez mugolskich uczonych, fizyków, biologów, chemików. Czasem jakaś dobra literatura. Jeden pokój w jego domostwie był przeznaczony na książki, to jego prywatna skarbnica wiedzy.
-W Hogwarcie? Moja noga nie postała jeszcze w zamku od kiedy wyjechaliśmy na przerwę letnią. Przepuszczam, że niezbyt dużo się zmieni w przyszłym roku oprócz kolejnych pierwszaków.-wyjaśnił. Głową skinął w kierunku, w którym chciała udać się Lyra, a potem niezbyt szybko, zaczął kuśtykać w tamtą stronę.
-Lepiej mów, jak radzisz sobie w dorosłym świecie? Co słychać u twoich braci?-zagaił. Akurat Gregory nigdy nie miał problemu z utrzymaniem konwersacji.
Gość
Gość
Całkiem możliwe, że tak było, tym bardziej że Garrett pewnie prędzej zapadł w pamięć nauczycielom. Ale ci, którzy go pamiętali, często kojarzyli, że Lyra była jego siostrą. Byli do siebie bardzo podobni, oboje rudzi, bladzi i piegowaci, jak zdecydowana większość Weasleyów.
Ulżyło jej jednak, że mężczyzna nie wyglądał na zirytowanego i najwyraźniej nie zamierzał udzielać jej reprymendy za niezdarność.
- To dobrze – powiedziała z ulgą. – O tak, wśród starych książek czasami kryją się naprawdę interesujące rzeczy. Samo poszukiwanie ich może dostarczyć pewnych wrażeń.
Pominęła oczywisty fakt, że nigdy nie było jej stać na nowe. Jednak w sklepie ze szpargałami znalazła sporo ciekawych książek, nawet parę o sztuce, co niezmiernie ją ucieszyło, tym bardziej że była samoukiem. Wszystkiego, co wiedziała na temat malowania, musiała dowiedzieć się sama, często metodą prób i błędów, ponieważ matka nie mogła zapewnić jej indywidualnego nauczania malarstwa.
Niestety, Lyra rok temu również się przekonała, że przez jeden pechowy incydent nie będzie mogła robić tego, co planowała sobie jako nastolatka. Jednak udało jej się wymyślić alternatywne zajęcie, jakim było malowanie, do tej pory traktowane jako pasja, zaś po skończeniu Hogwartu, także jako sposób na życie.
- Ach, chyba że tak. Po prostu byłam ciekawa, przyzwyczajam się do myśli, że we wrześniu już tam nie wrócę – rzekła. – Mam nadzieję, że wszystko będzie... w porządku.
Wiedziała, że w ostatnim czasie w Hogwarcie było inaczej niż jeszcze kilka lat temu. W dodatku niedawno zmarł jej inny były nauczyciel, profesor Slughorn, i w magicznym świecie chodziły różne pogłoski na ten temat, o których jednak wolała nie myśleć. Nie lubiła zbyt dużo myśleć o sprawach przygnębiających i niepokojących.
Kiedy mężczyzna ruszył, zrobiła to samo. Zaczęli powoli zmierzać w górę ulicy.
- Jakoś sobie radzę. Zostałam... malarką. Zazwyczaj maluję właśnie tu, na Pokątnej. – Na potwierdzenie swoich słów zademonstrowała poplamione farbami dłonie. – Moi bracia także mają się bardzo dobrze. Garrett świetnie radzi sobie jako auror, na pewno się ucieszy, kiedy mu powiem, że pana tutaj spotkałam.
Garrett w przeszłości, zanim poszła do szkoły, często opowiadał jej o Hogwarcie, o lekcjach i nauczycielach, o Gregorym Botcie na pewno też.
Ulżyło jej jednak, że mężczyzna nie wyglądał na zirytowanego i najwyraźniej nie zamierzał udzielać jej reprymendy za niezdarność.
- To dobrze – powiedziała z ulgą. – O tak, wśród starych książek czasami kryją się naprawdę interesujące rzeczy. Samo poszukiwanie ich może dostarczyć pewnych wrażeń.
Pominęła oczywisty fakt, że nigdy nie było jej stać na nowe. Jednak w sklepie ze szpargałami znalazła sporo ciekawych książek, nawet parę o sztuce, co niezmiernie ją ucieszyło, tym bardziej że była samoukiem. Wszystkiego, co wiedziała na temat malowania, musiała dowiedzieć się sama, często metodą prób i błędów, ponieważ matka nie mogła zapewnić jej indywidualnego nauczania malarstwa.
Niestety, Lyra rok temu również się przekonała, że przez jeden pechowy incydent nie będzie mogła robić tego, co planowała sobie jako nastolatka. Jednak udało jej się wymyślić alternatywne zajęcie, jakim było malowanie, do tej pory traktowane jako pasja, zaś po skończeniu Hogwartu, także jako sposób na życie.
- Ach, chyba że tak. Po prostu byłam ciekawa, przyzwyczajam się do myśli, że we wrześniu już tam nie wrócę – rzekła. – Mam nadzieję, że wszystko będzie... w porządku.
Wiedziała, że w ostatnim czasie w Hogwarcie było inaczej niż jeszcze kilka lat temu. W dodatku niedawno zmarł jej inny były nauczyciel, profesor Slughorn, i w magicznym świecie chodziły różne pogłoski na ten temat, o których jednak wolała nie myśleć. Nie lubiła zbyt dużo myśleć o sprawach przygnębiających i niepokojących.
Kiedy mężczyzna ruszył, zrobiła to samo. Zaczęli powoli zmierzać w górę ulicy.
- Jakoś sobie radzę. Zostałam... malarką. Zazwyczaj maluję właśnie tu, na Pokątnej. – Na potwierdzenie swoich słów zademonstrowała poplamione farbami dłonie. – Moi bracia także mają się bardzo dobrze. Garrett świetnie radzi sobie jako auror, na pewno się ucieszy, kiedy mu powiem, że pana tutaj spotkałam.
Garrett w przeszłości, zanim poszła do szkoły, często opowiadał jej o Hogwarcie, o lekcjach i nauczycielach, o Gregorym Botcie na pewno też.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Gregory po śmierci małżonki odnalazł ukojenie właśnie w książkach. To w nich zaczytywał się, aby zapomnieć o bólu, który wypełniał go po śmierci najdroższej mu kobiety na świecie.
-Miło słyszeć, że ktoś młody interesuje się starszą nawet ode mnie literaturą.-podsumował. Nie łudźmy się, Greg do najmłodszych nie należał, chociaż jak na świat czarodziejów to znowu nie było z nim aż tak źle. Całą jego dosyć dobrą fizycznie postać psuła laska, która przypominała mu o przykrym incydencie związanym z jedną nieudaną akcją, która rzutowała na całe jego życie. Skończyła się jego kariera w zawodzie, który wydawał się być spełnieniem jego marzeń. Ale przynajmniej teraz w Hogwarcie wpajał uczniom wiedzę o wilkołakach autentyczną. Wszystkie przykłady ich zachowania podczas pełni widział na własne oczy. Nie raz, nie dwa stanął oko w oko z tą niebezpieczną bestią. Nie mniej jednak takie zajęcia nie były szczytem jego marzeń. Czasem w czasie wolnym pojawiał się na kursach dla młodych brygadzistów, poproszony przez starszego kolegę po fachu, który powoli ze względu za dyspozycję fizyczną odchodził od misji w polu, a zajął się nauczaniem przyszłych pokoleń brygadzistów. Przynajmniej Bott miał pewność, że młodzi będą dobrze przeszkoleni. Mężczyzna domyślił się co dziewczyna miała na myśli, uśmiechnął się do niej.
-Weszłaś już w dorosłość. Szkoła to jedynie jakiś etap w życiu, ale nie wiesz jak się ono potoczy. Może jeszcze tam wrócisz?-zwrócił się do niej. Znał to z własnego życia. Nigdy by nie pomyślał, że zostanie nauczycielem obrony przed czarną magią, ale tak się stało. W taką stronę pchnął go los i nie miał nic do gadania. Lyra zaskoczyła swojego już byłem nauczyciela. Skinął głową.
-W takim razie, zamawiam u ciebie jeden obraz. Przyda mi się coś w gabinecie w Hogwarcie, ten który tam wisi już mi się znudził. O, Garry. Pozdrów go i powiedz, że jeżeli dalej ma taki luźny nadgarstek przy rzucaniu zaklęć to niech lepiej go sobie usztywni, bo zamiast komuś zrobi sobie krzywdę.-powiedział uśmiechając się przy tym szeroko. Zapewne zdarzyło mu się to z dwa razy, ale od tej pory Gregory zwracał mu na to uwagę.
-W szkole nie szło ci źle, nie myślałaś o załapaniu się na jakiś staż? W Ministerstwie, w Hogwarcie? A tak w ogóle jak się czujesz?-spytał, żeby nie było, że zapomniał o tym wypadku.
-Miło słyszeć, że ktoś młody interesuje się starszą nawet ode mnie literaturą.-podsumował. Nie łudźmy się, Greg do najmłodszych nie należał, chociaż jak na świat czarodziejów to znowu nie było z nim aż tak źle. Całą jego dosyć dobrą fizycznie postać psuła laska, która przypominała mu o przykrym incydencie związanym z jedną nieudaną akcją, która rzutowała na całe jego życie. Skończyła się jego kariera w zawodzie, który wydawał się być spełnieniem jego marzeń. Ale przynajmniej teraz w Hogwarcie wpajał uczniom wiedzę o wilkołakach autentyczną. Wszystkie przykłady ich zachowania podczas pełni widział na własne oczy. Nie raz, nie dwa stanął oko w oko z tą niebezpieczną bestią. Nie mniej jednak takie zajęcia nie były szczytem jego marzeń. Czasem w czasie wolnym pojawiał się na kursach dla młodych brygadzistów, poproszony przez starszego kolegę po fachu, który powoli ze względu za dyspozycję fizyczną odchodził od misji w polu, a zajął się nauczaniem przyszłych pokoleń brygadzistów. Przynajmniej Bott miał pewność, że młodzi będą dobrze przeszkoleni. Mężczyzna domyślił się co dziewczyna miała na myśli, uśmiechnął się do niej.
-Weszłaś już w dorosłość. Szkoła to jedynie jakiś etap w życiu, ale nie wiesz jak się ono potoczy. Może jeszcze tam wrócisz?-zwrócił się do niej. Znał to z własnego życia. Nigdy by nie pomyślał, że zostanie nauczycielem obrony przed czarną magią, ale tak się stało. W taką stronę pchnął go los i nie miał nic do gadania. Lyra zaskoczyła swojego już byłem nauczyciela. Skinął głową.
-W takim razie, zamawiam u ciebie jeden obraz. Przyda mi się coś w gabinecie w Hogwarcie, ten który tam wisi już mi się znudził. O, Garry. Pozdrów go i powiedz, że jeżeli dalej ma taki luźny nadgarstek przy rzucaniu zaklęć to niech lepiej go sobie usztywni, bo zamiast komuś zrobi sobie krzywdę.-powiedział uśmiechając się przy tym szeroko. Zapewne zdarzyło mu się to z dwa razy, ale od tej pory Gregory zwracał mu na to uwagę.
-W szkole nie szło ci źle, nie myślałaś o załapaniu się na jakiś staż? W Ministerstwie, w Hogwarcie? A tak w ogóle jak się czujesz?-spytał, żeby nie było, że zapomniał o tym wypadku.
Gość
Gość
Lyra uśmiechnęła się.
- To książki o sztuce. Choć oczywiście, nie tylko takie czytam. Zależy, co wpadnie mi w ręce – rzekła. Oczywiście, w swoim dotychczasowym życiu miała do czynienia niemal wyłącznie z książkami ze świata magii. Nie pogardziłaby jednak również możliwością poznania literatury mugoli, gdyby miała taką sposobność.
Patrząc na niego, przypominała sobie z Hogwartu te opowieści o wilkołakach, kojarzyła mniej więcej, czym się zajmował, bo niejednokrotnie podkreślał to na zajęciach, bardzo żywo opowiadał o własnych doświadczeniach, tak, że Lyra niemal mogła sobie wyobrazić te przerażające, budzące powszechną grozę stworzenia i odczuwać podziw do czarodzieja, który miał odwagę, by się z nimi mierzyć.
- Jako uczennica? Już na pewno nie – powiedziała. Ale rzeczywiście, choć na ten moment zdecydowanie nie brała takiej opcji pod uwagę, kiedyś, za wiele lat, mogło zdarzyć się tak, że wróci w te starodawne mury w zupełnie innym charakterze.
- Naprawdę? Bardzo dziękuję za propozycję! Z ogromną przyjemnością namaluję dla pana jakiś obraz, proszę mi tylko opisać, co pana interesuje – ożywiła się, słysząc jego propozycję. – Z pewnością pozdrowię Garretta i przekażę mu pańskie słowa.
Mimowolnie zaśmiała się cicho pod nosem, choć po chwili ucichła, bo jednak dziwnie było jej chichotać w obecności byłego nauczyciela, nawet jeśli uwaga o Garretcie wprawiła ją w wesołość.
Jednak słysząc kolejne pytanie, na moment się zamyśliła, wahając się nad odpowiedzią. Droga na kurs aurorski i pokrewne zawody była dla niej zamknięta ze względu na stan zdrowia, bo jednak był on nie mniej istotny, niż umiejętności. Mogła pomyśleć nad stażem w innym zawodzie, wymagającym raczej pracy umysłowej niż wysiłku i ryzyka, ale tutaj pojawiał się problem innego typu – ze względu na swoje pochodzenie z niezbyt poważanego rodu, mogłaby zostać odrzucona i nie potraktowana poważnie. W niektórych kręgach stereotypy i uprzedzenia były dosyć silne, dlatego po długim wahaniu, zdecydowała jednak nie pakować się do ministerstwa i wybrała zajęcie artystki. I w tym najgorszym przypadku, jeśli jej się nie powiedzie, niewykluczone, że i tak będzie musiała prędzej czy później pokonać swoją niechęć do ministerstwa i wszechobecnych tam uprzedzeń i podziałów, i rozejrzeć się za stażem.
- Czuję się... Już dużo lepiej, niż kiedyś. Ale nadal nie jest idealnie, zresztą... Cóż, pewne drogi i tak pozostaną dla mnie zamknięte. Póki co postanowiłam skupić się na malowaniu, mam nadzieję, że uda mi się zaistnieć w tym kapryśnym świecie. Jeśli nie... – zawahała się na moment. – Cóż, wtedy chyba nie pozostanie mi nic innego, jak znaleźć staż, na który przyjmą mnie bez względu na pochodzenie.
Miała nadzieję, że do tego nie dojdzie, bo pragnęła zostać prawdziwą malarką tak, jak niegdyś marzyła o zostaniu aurorem jak brat.
- To książki o sztuce. Choć oczywiście, nie tylko takie czytam. Zależy, co wpadnie mi w ręce – rzekła. Oczywiście, w swoim dotychczasowym życiu miała do czynienia niemal wyłącznie z książkami ze świata magii. Nie pogardziłaby jednak również możliwością poznania literatury mugoli, gdyby miała taką sposobność.
Patrząc na niego, przypominała sobie z Hogwartu te opowieści o wilkołakach, kojarzyła mniej więcej, czym się zajmował, bo niejednokrotnie podkreślał to na zajęciach, bardzo żywo opowiadał o własnych doświadczeniach, tak, że Lyra niemal mogła sobie wyobrazić te przerażające, budzące powszechną grozę stworzenia i odczuwać podziw do czarodzieja, który miał odwagę, by się z nimi mierzyć.
- Jako uczennica? Już na pewno nie – powiedziała. Ale rzeczywiście, choć na ten moment zdecydowanie nie brała takiej opcji pod uwagę, kiedyś, za wiele lat, mogło zdarzyć się tak, że wróci w te starodawne mury w zupełnie innym charakterze.
- Naprawdę? Bardzo dziękuję za propozycję! Z ogromną przyjemnością namaluję dla pana jakiś obraz, proszę mi tylko opisać, co pana interesuje – ożywiła się, słysząc jego propozycję. – Z pewnością pozdrowię Garretta i przekażę mu pańskie słowa.
Mimowolnie zaśmiała się cicho pod nosem, choć po chwili ucichła, bo jednak dziwnie było jej chichotać w obecności byłego nauczyciela, nawet jeśli uwaga o Garretcie wprawiła ją w wesołość.
Jednak słysząc kolejne pytanie, na moment się zamyśliła, wahając się nad odpowiedzią. Droga na kurs aurorski i pokrewne zawody była dla niej zamknięta ze względu na stan zdrowia, bo jednak był on nie mniej istotny, niż umiejętności. Mogła pomyśleć nad stażem w innym zawodzie, wymagającym raczej pracy umysłowej niż wysiłku i ryzyka, ale tutaj pojawiał się problem innego typu – ze względu na swoje pochodzenie z niezbyt poważanego rodu, mogłaby zostać odrzucona i nie potraktowana poważnie. W niektórych kręgach stereotypy i uprzedzenia były dosyć silne, dlatego po długim wahaniu, zdecydowała jednak nie pakować się do ministerstwa i wybrała zajęcie artystki. I w tym najgorszym przypadku, jeśli jej się nie powiedzie, niewykluczone, że i tak będzie musiała prędzej czy później pokonać swoją niechęć do ministerstwa i wszechobecnych tam uprzedzeń i podziałów, i rozejrzeć się za stażem.
- Czuję się... Już dużo lepiej, niż kiedyś. Ale nadal nie jest idealnie, zresztą... Cóż, pewne drogi i tak pozostaną dla mnie zamknięte. Póki co postanowiłam skupić się na malowaniu, mam nadzieję, że uda mi się zaistnieć w tym kapryśnym świecie. Jeśli nie... – zawahała się na moment. – Cóż, wtedy chyba nie pozostanie mi nic innego, jak znaleźć staż, na który przyjmą mnie bez względu na pochodzenie.
Miała nadzieję, że do tego nie dojdzie, bo pragnęła zostać prawdziwą malarką tak, jak niegdyś marzyła o zostaniu aurorem jak brat.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
-Sztuka, podobno pomaga wyrazić siebie i uzewnętrznić emocje, które się w sobie tłamsi. Czy to znaczy, że jeżeli jestem kompletnym beztalenciem z moimi uczuciami jest coś nie tak?-rzucił, chyba próbując być zabawny na swój pokręcony sposób. No, ale taka prawda.Sztuka nie była mocną stroną Grega, chociaż uwielbiał obrazy, nawet w mniemaniu krytyków sztuki lubował się w tych dziełach, które uchodziły za perły w morzu bezguścia. Sam zaś nie był mistrzem ani pędzla, ani ołówka, ani czegokolwiek innego. Co jest dosyć zabawne, ponieważ jakieś pół roku temu z czystej nudy w czasie wolnym od zajęć udał się na wernisaż, gdzie poznał panią Avery i odtąd kobieta praktycznie nie może się od niego uwolnić. Dużo lepiej orientował się właśnie w literaturze. Nie tylko na czytaniu, ale i na pisaniu. Obecnie pracuje nad nowym podręcznikiem do obrony przed czarna magią, jako, że przez tyle lat nauczania znalazł luki w programie, coś co może się przydać, jeżeli przyjdzie naprawdę walczyć ze złem. No, ale dopiero zaczynał, więc cichosza, może po dwóch dniach to rzuci i nie będzie tematu? Co go interesowało? Już wiedział.
-Ładny krajobraz? Moja żona uwielbiała widoki na wsi.-podsumował. Tak, chciał mieć coś co przypomni mu o jego zmarłej małżonce. Zresztą Gregory robił wszystko, aby tylko nie zapomnieć o swojej ukochanej. O tym co najbardziej lubiła, o jej typowych zachowaniach. W głowie pielęgnował wspomnienia, chwile spędzone razem. W takich momentach czuł się naprawdę staro, chciał znowu spotkać się z żoną. Chciał, żeby czekała w domu kiedy wróci. Zupełnie jak rozkapryszone dziecko, które żąda niemożliwego.
Niby to nie jego wina, ale nadal czuł się odpowiedzialny za to co przytrafiło się Lyrze. Przecież to on był opiekunem podczas tych zajęć.On nie dopilnował swoich podopiecznych. Martwił się o dziewczynę i nadal obwiniał się za jej cierpienie.
-Marzenia są bardzo ważne, moja droga, nie rezygnuj z nich. Coś mi się wydaje, że chyba mógłbym ci pomóc.- powiedział, ha czyli jednak kręcenie się wokół Laidan Avery wychodziło mu na dobre.
-Ładny krajobraz? Moja żona uwielbiała widoki na wsi.-podsumował. Tak, chciał mieć coś co przypomni mu o jego zmarłej małżonce. Zresztą Gregory robił wszystko, aby tylko nie zapomnieć o swojej ukochanej. O tym co najbardziej lubiła, o jej typowych zachowaniach. W głowie pielęgnował wspomnienia, chwile spędzone razem. W takich momentach czuł się naprawdę staro, chciał znowu spotkać się z żoną. Chciał, żeby czekała w domu kiedy wróci. Zupełnie jak rozkapryszone dziecko, które żąda niemożliwego.
Niby to nie jego wina, ale nadal czuł się odpowiedzialny za to co przytrafiło się Lyrze. Przecież to on był opiekunem podczas tych zajęć.On nie dopilnował swoich podopiecznych. Martwił się o dziewczynę i nadal obwiniał się za jej cierpienie.
-Marzenia są bardzo ważne, moja droga, nie rezygnuj z nich. Coś mi się wydaje, że chyba mógłbym ci pomóc.- powiedział, ha czyli jednak kręcenie się wokół Laidan Avery wychodziło mu na dobre.
Gość
Gość
Lyra uśmiechnęła się, ale pokręciła głową. Owszem, sztuka pozwalała wyrażać siebie, przelewać swoje myśli i emocje na papier lub płótno, jednak brak talentu plastycznego nie równał się przecież z brakiem uczuć. Zawsze można było znaleźć inny sposób ich wyrażania. Lyra wybrała sztukę, ponieważ nie tylko miała talent, ale i naprawdę lubiła tworzyć. Dodatkowym pięknem sztuki było to, że każdy odbierał ją na swój sposób.
- Są różne sposoby wyrażania siebie i swoich uczuć – powiedziała po chwili namysłu. – Choć malowanie niewątpliwie jest jednym z nich.
Dochodzili do nieco bardziej uczęszczanego miejsca ulicy Pokątnej. Mieszczące się na parterach kamienic sklepy były tu bardziej okazałe niż w niż w obszarze, który opuścili, a czarodziejów było więcej.
- Także lubię widoki na wsi. Brakuje mi ich w Londynie – odezwała się, gdy powiedział, co go interesuje. Kilka dni temu namalowała piękny pejzaż z Weymouth, gdzie była na Festiwalu Lata, jednak z pewnością było jeszcze sporo innych pięknych inspiracji, które mogłaby uwiecznić. – Może ma pan jakieś szczególnie ulubione miejsce, które mogłabym namalować?
Nie znała historii jego żony, jednak tęsknota za ukochaną osobą była całkowicie zrozumiała. Gdy zaginął ojciec Lyry, panna Weasley, wtedy jeszcze będąca dzieckiem i nie do końca rozumiejąca, co się stało, każdego dnia na niego czekała i tęskniła, dopytując, kiedy tata wróci do domu. Dopiero później przyszło pogodzenie się z losem i zrozumienie, że on już nie wróci, trzeba żyć dalej w niepełnej rodzinie. Wrócił po latach, dopiero niedawno, kiedy Lyra zdążyła już niemal pogodzić się z jego utratą, a niewyraźne wspomnienia z dzieciństwa zacierały się w jej pamięci.
- Nie chcę rezygnować z malarstwa – powiedziała, jednak towarzyszyła jej obawa, że przecież to mogło się nie udać. – Naprawdę pan myśli, że mógłby mi pomóc? – ożywiła się. Były nauczyciel obrony przed czarną magią nie wyglądał na osobę mającą znajomości w kręgach artystycznych, chociaż, kto wie? Tak czy inaczej, Lyra wyraźnie się zaciekawiła, jej zielone oczy spojrzały na niego wyczekująco.
- Są różne sposoby wyrażania siebie i swoich uczuć – powiedziała po chwili namysłu. – Choć malowanie niewątpliwie jest jednym z nich.
Dochodzili do nieco bardziej uczęszczanego miejsca ulicy Pokątnej. Mieszczące się na parterach kamienic sklepy były tu bardziej okazałe niż w niż w obszarze, który opuścili, a czarodziejów było więcej.
- Także lubię widoki na wsi. Brakuje mi ich w Londynie – odezwała się, gdy powiedział, co go interesuje. Kilka dni temu namalowała piękny pejzaż z Weymouth, gdzie była na Festiwalu Lata, jednak z pewnością było jeszcze sporo innych pięknych inspiracji, które mogłaby uwiecznić. – Może ma pan jakieś szczególnie ulubione miejsce, które mogłabym namalować?
Nie znała historii jego żony, jednak tęsknota za ukochaną osobą była całkowicie zrozumiała. Gdy zaginął ojciec Lyry, panna Weasley, wtedy jeszcze będąca dzieckiem i nie do końca rozumiejąca, co się stało, każdego dnia na niego czekała i tęskniła, dopytując, kiedy tata wróci do domu. Dopiero później przyszło pogodzenie się z losem i zrozumienie, że on już nie wróci, trzeba żyć dalej w niepełnej rodzinie. Wrócił po latach, dopiero niedawno, kiedy Lyra zdążyła już niemal pogodzić się z jego utratą, a niewyraźne wspomnienia z dzieciństwa zacierały się w jej pamięci.
- Nie chcę rezygnować z malarstwa – powiedziała, jednak towarzyszyła jej obawa, że przecież to mogło się nie udać. – Naprawdę pan myśli, że mógłby mi pomóc? – ożywiła się. Były nauczyciel obrony przed czarną magią nie wyglądał na osobę mającą znajomości w kręgach artystycznych, chociaż, kto wie? Tak czy inaczej, Lyra wyraźnie się zaciekawiła, jej zielone oczy spojrzały na niego wyczekująco.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Gregory uśmiechnął się do dziewczyny uprzejmie. Oczywiście, że było wiele dziedzin sztuki, w której mógł wyrazić siebie, ale poza pisaniem to może jeszcze kiedyś umiał tańczyć, ale teraz cały jego szyk i klasę w tańcu psuła boląca noga, co ograniczało jego frywolne pląsy do bujania się i ewentualnego tańca na trzy.
-Malarstwo to jedna z najpiękniejszych dziedzin sztuki. I miło, że we mnie wierzysz w moje możliwości, ale marny ze mnie twórca jakiejkolwiek sztuki.-prawda w oczy kole, ale nie było się co sprzeczać. Bott to największe beztalencie artystyczne w tych czasach, ale za to miał masę innych zalet. Był na przykład uparty jak osioł, co też czasem może być zaletą. Podobno całkiem niezły z niego pedagog. Gregory nie żałuje, że po odejściu ze stanowiska brygadzisty zaczął nauczanie w szkole. Przede wszystkim mógł przekazać uczniom wiedzę praktyczną, wiedzę z życia wziętą. To nie były tylko suche fakty i doświadczenia sławnych ludzi. Nie, o tym o czym mówił wiedział od znajomych z ministerstwa. Aurorów, brygadzistów, czarodziejskiej policji i innych podobnych ludzi. Sądził, że to ważne, aby wpajać młodzieży to co naprawdę istotne, coś co przyda im się w życiu, a nie wszystko co zawiera podręcznik. Kiedy spytała o coś konkretnego uśmiechnął się lekko pod nosem.
-Może wrzosowisko? Moja małżonka uwielbiała takie miejsca.-wyznał. Tak, chciał mieć akcent przypominający mu nieustannie o Grace. Jasne, obraz przedstawiające wrzosowisko raczej nie pasował do gabinetu nauczyciela obrony przed czarną magią, ale tam nigdy nic nie pasowało. Wszystko się ze sobą gryzło. Podobnie jak dwie różne kratki na koszuli i marynarce Grega. Być może łatwiej byłoby mu pogodzić się ze śmiercią żony, gdyby była ona naturalna. Ale ją zamordowano z zimną krwią.
Po raz kolejny na jego twarzy pojawił się uśmiech.
-Wydaje mi się, że mógłbym.-odparł niezwykle tajemniczo, aby po chwili spojrzeć na Lyrę.-Powiedzmy, że kiedyś udało mi się znaleźć na wernisażu. Poznałem tam pewną kobietę, Laidan Avery. Myślę, że ona mogłaby ci pomóc.-dokończył. Chociaż tyle mógł dla niej zrobić, skoro to właśnie na jego zajęciach straciła prawo do wykonywania zawodu aurora.
-Malarstwo to jedna z najpiękniejszych dziedzin sztuki. I miło, że we mnie wierzysz w moje możliwości, ale marny ze mnie twórca jakiejkolwiek sztuki.-prawda w oczy kole, ale nie było się co sprzeczać. Bott to największe beztalencie artystyczne w tych czasach, ale za to miał masę innych zalet. Był na przykład uparty jak osioł, co też czasem może być zaletą. Podobno całkiem niezły z niego pedagog. Gregory nie żałuje, że po odejściu ze stanowiska brygadzisty zaczął nauczanie w szkole. Przede wszystkim mógł przekazać uczniom wiedzę praktyczną, wiedzę z życia wziętą. To nie były tylko suche fakty i doświadczenia sławnych ludzi. Nie, o tym o czym mówił wiedział od znajomych z ministerstwa. Aurorów, brygadzistów, czarodziejskiej policji i innych podobnych ludzi. Sądził, że to ważne, aby wpajać młodzieży to co naprawdę istotne, coś co przyda im się w życiu, a nie wszystko co zawiera podręcznik. Kiedy spytała o coś konkretnego uśmiechnął się lekko pod nosem.
-Może wrzosowisko? Moja małżonka uwielbiała takie miejsca.-wyznał. Tak, chciał mieć akcent przypominający mu nieustannie o Grace. Jasne, obraz przedstawiające wrzosowisko raczej nie pasował do gabinetu nauczyciela obrony przed czarną magią, ale tam nigdy nic nie pasowało. Wszystko się ze sobą gryzło. Podobnie jak dwie różne kratki na koszuli i marynarce Grega. Być może łatwiej byłoby mu pogodzić się ze śmiercią żony, gdyby była ona naturalna. Ale ją zamordowano z zimną krwią.
Po raz kolejny na jego twarzy pojawił się uśmiech.
-Wydaje mi się, że mógłbym.-odparł niezwykle tajemniczo, aby po chwili spojrzeć na Lyrę.-Powiedzmy, że kiedyś udało mi się znaleźć na wernisażu. Poznałem tam pewną kobietę, Laidan Avery. Myślę, że ona mogłaby ci pomóc.-dokończył. Chociaż tyle mógł dla niej zrobić, skoro to właśnie na jego zajęciach straciła prawo do wykonywania zawodu aurora.
Gość
Gość
Lyra poza talentem plastycznym nie miała zbyt wielu szczególnych zdolności. Może tylko metamorfomagię, z którą się urodziła i która nie była jej własną zasługą. Uczennicą była dobrą, ale nie wybitną, a kim ostatecznie stanie się w dorosłym życiu, to się dopiero okaże. Miała nadzieję, że wypalą jej plany dotyczące malarstwa, i że przyszły narzeczony nie zredukuje jej do roli salonowej ozdóbki, a pozwoli dalej się rozwijać, a może nawet będzie ją w tym wspierał. Chciałaby, żeby tak było, bo nie wyobrażała sobie zamknięcia w jakiejś rezydencji, skoro dopiero co skończyła szkołę i mogła poznawać smaki życia.
Mimo tego okropnego wypadku, uważała Gregory’ego za dobrego nauczyciela, który potrafił ciekawie przekazywać swoją wiedzę i doświadczenie, a nie każdy to potrafił. I nie obwiniała go o tamto zajście. Nawet gdyby chciała, nie miałaby kogo obwinić, bo nie wiedziała, kto rzucił tą klątwą. Była już raczej pogodzona z tym, że co się stało, to się nie odstanie. Nie wszystkiemu można było zapobiec, nawet będąc dobrym.
- Oczywiście, chętnie namaluję wrzosowisko – zgodziła się, zastanawiając się, czy znała jakieś ciekawe wrzosowiska, gdzie mogłaby się teleportować i poszukać inspiracji. Chyba jeszcze nie miała okazji malować takiego miejsca. – Gdy tylko namaluję obraz, dam panu znać, że jest gotowy do odbioru – zapewniła go po chwili.
Byli już w górnej części Pokątnej i mijali te najbardziej uczęszczane sklepy. Wkrótce zapewne dojdą do muru oddzielającego ulicę od tyłów Dziurawego Kotła. Panna Weasley ożywiła się jednak, kiedy były nauczyciel zapewnił ją, że posiada znajomość w kręgach artystycznych.
- Słyszałam kiedyś o niej – powiedziała, gdy wspomniał nazwisko Laidan Avery. – A nawet widziałam ją na Festiwalu Lata. Chyba jest znaną artystką, prawda?
Zastanawiała się, czy Gregory znał ją na tyle dobrze, by polecić jej Lyrę, i czy kobieta z takiego rodu, posiadająca z pewnością znaczne wpływy, zainteresowałaby się młodziutką, niepozorną Weasleyówną. Była jednak wdzięczna za propozycję i za dobre chęci mężczyzny, nawet jeśli ostatecznie nic by z tego nie wyszło. Dla Lyry cenna była jednak każda szansa.
Mimo tego okropnego wypadku, uważała Gregory’ego za dobrego nauczyciela, który potrafił ciekawie przekazywać swoją wiedzę i doświadczenie, a nie każdy to potrafił. I nie obwiniała go o tamto zajście. Nawet gdyby chciała, nie miałaby kogo obwinić, bo nie wiedziała, kto rzucił tą klątwą. Była już raczej pogodzona z tym, że co się stało, to się nie odstanie. Nie wszystkiemu można było zapobiec, nawet będąc dobrym.
- Oczywiście, chętnie namaluję wrzosowisko – zgodziła się, zastanawiając się, czy znała jakieś ciekawe wrzosowiska, gdzie mogłaby się teleportować i poszukać inspiracji. Chyba jeszcze nie miała okazji malować takiego miejsca. – Gdy tylko namaluję obraz, dam panu znać, że jest gotowy do odbioru – zapewniła go po chwili.
Byli już w górnej części Pokątnej i mijali te najbardziej uczęszczane sklepy. Wkrótce zapewne dojdą do muru oddzielającego ulicę od tyłów Dziurawego Kotła. Panna Weasley ożywiła się jednak, kiedy były nauczyciel zapewnił ją, że posiada znajomość w kręgach artystycznych.
- Słyszałam kiedyś o niej – powiedziała, gdy wspomniał nazwisko Laidan Avery. – A nawet widziałam ją na Festiwalu Lata. Chyba jest znaną artystką, prawda?
Zastanawiała się, czy Gregory znał ją na tyle dobrze, by polecić jej Lyrę, i czy kobieta z takiego rodu, posiadająca z pewnością znaczne wpływy, zainteresowałaby się młodziutką, niepozorną Weasleyówną. Była jednak wdzięczna za propozycję i za dobre chęci mężczyzny, nawet jeśli ostatecznie nic by z tego nie wyszło. Dla Lyry cenna była jednak każda szansa.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Był jej wdzięczny. Dla niej być może byłby to tylko kolejny obraz, który być może i ją zachwyci, ale z jakimś czasem zniknie z jej wspomnieć. Dla Gregory'ego miał dużo większe znaczenie, bardziej głębokie i sentymentalne.
Obdarzył młodą malarkę uśmiechem.
-W takim razie z niecierpliwością będę czekał na wiadomość. Baker Street 69, sowa powinna trafić bez problemu.-powiedziałem. W końcu nie musiała wiedzieć, gdzie mieszkał jej dawny nauczyciel obrony przed czarną magią. Nie miała takiego obowiązku. A teraz jednak adres się przyda.
Cieszył się, że chociaż jakoś może spróbować pomóc Lyrze. Doskonale wiedział jak to jest kiedy przez wypadek losowy, musisz zmienić swoje plany zawodowe. Gdyby nie ten wypadek, pewnie jeszcze trochę pogoniłby za wilkołakami, a tak? No nic, trzeba było się z tym pogodzić.
-Tak, z tego co się zdążyłem zorientować, nawet bardzo znaną. Mogę spróbować się z nią skontaktować i zarekomendować cię. Malujesz tutaj, na Pokątnej? Z pewnością cię znajdzie, jeżeli będzie zainteresowana.-odparł. Wierzył, że wszystko skończy się dobrze, no bo niektórzy ludzie zasługują, na to, aby im się w życiu poszczęściło. Lyra już dosyć przeszła, teraz czas na to, aby w końcu i do niej los się uśmiechnął. Doszli już do końca ulicy.
-Muszę się z panienką niestety pożegnać, bardzo dziękuję za rozmowę, mam nadzieję, że do szybkiego zobaczenia. Miłego dnia życzę.-pożegnał się skłoniwszy głową, a następnie każde rozeszło się w swoją stronę.
//zt x 2?
Obdarzył młodą malarkę uśmiechem.
-W takim razie z niecierpliwością będę czekał na wiadomość. Baker Street 69, sowa powinna trafić bez problemu.-powiedziałem. W końcu nie musiała wiedzieć, gdzie mieszkał jej dawny nauczyciel obrony przed czarną magią. Nie miała takiego obowiązku. A teraz jednak adres się przyda.
Cieszył się, że chociaż jakoś może spróbować pomóc Lyrze. Doskonale wiedział jak to jest kiedy przez wypadek losowy, musisz zmienić swoje plany zawodowe. Gdyby nie ten wypadek, pewnie jeszcze trochę pogoniłby za wilkołakami, a tak? No nic, trzeba było się z tym pogodzić.
-Tak, z tego co się zdążyłem zorientować, nawet bardzo znaną. Mogę spróbować się z nią skontaktować i zarekomendować cię. Malujesz tutaj, na Pokątnej? Z pewnością cię znajdzie, jeżeli będzie zainteresowana.-odparł. Wierzył, że wszystko skończy się dobrze, no bo niektórzy ludzie zasługują, na to, aby im się w życiu poszczęściło. Lyra już dosyć przeszła, teraz czas na to, aby w końcu i do niej los się uśmiechnął. Doszli już do końca ulicy.
-Muszę się z panienką niestety pożegnać, bardzo dziękuję za rozmowę, mam nadzieję, że do szybkiego zobaczenia. Miłego dnia życzę.-pożegnał się skłoniwszy głową, a następnie każde rozeszło się w swoją stronę.
//zt x 2?
Gość
Gość
W życiu trzeba mieć trochę szczęścia. Do wszystkiego - czy w pracy, w szkole, czy to w zwyczajnej codzienności. Czasem przeznaczenie musi się uśmiechnąć, bo przy zsyłanych za każdym razem kłodach, nawet mimo chęci nie zdoła się wiele osiągnąć. Choć uznaję pogląd, że każdy jest kowalem swojego losu, jednocześnie nie mogę całkowicie zanegować drugiej strony medalu. Największy wpływ mamy sami - ale coś jednak musi nam pomóc. Inaczej bywa bardzo ciężko. W sumie, współczuję prawdziwym pechowcom. Ja na szczęście się do takich nie zaliczam, umiem wykorzystać okazje, jakie daje mi życie. Niemal zawsze, bo w końcu najważniejsze to dostrzegać możliwości. Nie przeceniać, tylko obiektywnie spojrzeć i na podstawie tego spojrzenia ocenić. Dzięki temu powodzi mi się w życiu, nie będę ukrywać.
Dzisiejszy dzień jest łudząco podobny do poprzednich, przechadzam się wolno różnymi drogami, załatwiając po drodze ważne dla mnie rzeczy. Nic szczególnego. Moje spojrzenie wodzi beznamiętnie po malującym się przede mną widoku. Słońce zagląda na ulicę, oświetla swoim blaskiem ściany, osiada, przykrywane częściowo przez cienie przedmiotów i sylwetek. Panuje tutaj cisza i spokój, mącone jedynie krótkimi rozmowami lub krzykiem rozentuzjazmowanych dzieci. Nie przykuwam jednak większej uwagi do jednego ani do drugiego. Idę spokojnym krokiem, lecz zdecydowanym, nie mam zamiaru pozostać tu dłużej niż przewiduję - jest to jedynie droga ku kolejnemu mojemu przystanku. Trzymam ręce w kieszeni. Nie sądzę, bym rzucał się w oczy, generalnie ludzie nie przejawiają tendencji do zauważania mnie. I bardzo dobrze, chwała im za to, dzięki temu mogę czuć się o wiele bardziej swobodnie. Cała ta cecha nie przeszkadza mi jednak zwracać uwagi na nich. Dostrzegam wysokiego mężczyznę, który, nie należy ukrywać, młodzieńcze lata zostawił już dawno za sobą. Czy go znam? Bezpośrednio, na pewno nie. Ale słyszałem. Widziałem. Wielokrotnie powtarzam, że wiem więcej, niż mógłbym być upoważniony. Wiem również, że ten mężczyzna zdaje się mieć ciągotki do hazardu, choć nie wróżę mu wielkiej przyszłości po ostatnim widzianym przeze mnie występie. Niektórzy mówią, że jest przyjezdny. Ile w tym prawdy? Nie mam pojęcia i nie zastanawiam się nawet nad tym dłużej. W mojej głowie zagościł plan, pewien ważny plan. Jeśli chodzi o hazard, akurat lubię balansować na granicy dobrych oszustw a zwyczajnej gry z głową, jakby to chciało się powiedzieć. Przyspieszyłem kroku.
- Przepraszam bardzo! - podniosłem swój głos niemal w tej samej chwili, by jegomość zwrócił na mnie swoją uwagę.
Dzisiejszy dzień jest łudząco podobny do poprzednich, przechadzam się wolno różnymi drogami, załatwiając po drodze ważne dla mnie rzeczy. Nic szczególnego. Moje spojrzenie wodzi beznamiętnie po malującym się przede mną widoku. Słońce zagląda na ulicę, oświetla swoim blaskiem ściany, osiada, przykrywane częściowo przez cienie przedmiotów i sylwetek. Panuje tutaj cisza i spokój, mącone jedynie krótkimi rozmowami lub krzykiem rozentuzjazmowanych dzieci. Nie przykuwam jednak większej uwagi do jednego ani do drugiego. Idę spokojnym krokiem, lecz zdecydowanym, nie mam zamiaru pozostać tu dłużej niż przewiduję - jest to jedynie droga ku kolejnemu mojemu przystanku. Trzymam ręce w kieszeni. Nie sądzę, bym rzucał się w oczy, generalnie ludzie nie przejawiają tendencji do zauważania mnie. I bardzo dobrze, chwała im za to, dzięki temu mogę czuć się o wiele bardziej swobodnie. Cała ta cecha nie przeszkadza mi jednak zwracać uwagi na nich. Dostrzegam wysokiego mężczyznę, który, nie należy ukrywać, młodzieńcze lata zostawił już dawno za sobą. Czy go znam? Bezpośrednio, na pewno nie. Ale słyszałem. Widziałem. Wielokrotnie powtarzam, że wiem więcej, niż mógłbym być upoważniony. Wiem również, że ten mężczyzna zdaje się mieć ciągotki do hazardu, choć nie wróżę mu wielkiej przyszłości po ostatnim widzianym przeze mnie występie. Niektórzy mówią, że jest przyjezdny. Ile w tym prawdy? Nie mam pojęcia i nie zastanawiam się nawet nad tym dłużej. W mojej głowie zagościł plan, pewien ważny plan. Jeśli chodzi o hazard, akurat lubię balansować na granicy dobrych oszustw a zwyczajnej gry z głową, jakby to chciało się powiedzieć. Przyspieszyłem kroku.
- Przepraszam bardzo! - podniosłem swój głos niemal w tej samej chwili, by jegomość zwrócił na mnie swoją uwagę.
Gość
Gość
Tego dnia humor wyjątkowo mu dopisywał. Tak bez powodu, ale skoro w tej chwili nie dręczyło go nic szczególnie przykrego, tym bardziej nie było przyczyny, dla której miałby być smutny. Tylko ten Daniel... Tak naprawdę to nie miał pojęcia co się dzieje w jego życiu, a bratanek nie miał najmniejszego zamiaru dzielić się z Vincentem jakąkolwiek informacją o aktualnej sytuacji. Wystarczy, że dzielił się z wujem mieszkaniem. Czyżby nadal miał mu za złe ten incydent w parku? Czy to naprawdę było aż tak kompromitujące? A może chłopak miał jakieś problemy w pracy? Prywatne?... Tyle pytań. Tyle możliwych odpowiedzi. Nie wiadomo która najbardziej prawdopodobna. To było bardzo dołujące, szczególnie w mieszkaniu, gdy Daniel nie mówił nic i tylko patrzył tym swoim wzrokiem. Jakby widział ojca, Thomasa Kruegera, człowieka tak oschłego i lodowatego, że nikt obcy nigdy nie zdołał popatrzeć na niego w gorszy sposób, nawet, jeśli ta osoba darzyła go pogardą, albo nienawiścią. Czy on też karał ludzi takim spojrzeniem? W końcu był Kruegerem o tak samo lodowatym kolorze tęczówek. Gdy tak o tym myślał, poczuł się okropnie, ale w końcu stwierdził, że to nie może być do końca odruch bezwarunkowy. Spojrzenie wyraża to, co dana osoba czuje, a on nigdy nie darzył nikogo takimi uczuciami. Jakimi uczuciami? Lodowatością? Sam nie wiedział jak to określić poza tym, że było to coś bardzo nieprzyjemnego, wbijającego w podłoże i przywołującego wyrzuty sumienia u ofiary, bez większego powodu. W każdym razie Daniel miał z pewnością powody to troski. To dlatego był taki oschły. Póki jednak Vincent nie musiał przebywać z nim w jednym mieszkaniu, a tym bardziej pomieszczeniu, nic nie zmuszało go do zamartwiania się. Obaj byli dorosłymi ludźmi i obaj mieli własne problemy. Jeśli bratanek chciałby z nim o czymś porozmawiać, zrobiłby to. Najwyraźniej jednak nie miał ochoty wyżalać się wujaszkowi-przybłędzie i Vinc to rozumiał.
Szedł ulicą bez konkretnego celu, ale tym razem go to nie obchodziło. Może spotka jakiegoś starego znajomego? Póki co, wszystkie tego typu sytuacje sprawiły mu radość. Jeśli któryś z życzliwych mu ludzi zdołałby mu pomóc... Przeważnie jednak wstydził się ich o cokolwiek prosić. Wstydził się przyznać do porażki, a raczej serii porażek i błędów. Nienawidził być przegranym w oczach bliskich. Wystarczy, że bratanek nim gardził, nie wytrzymałby, gdyby takich osób było więcej.
Nagle z zamyślenia wyrwał go czyjś głos. To było do mnie? Przeniósł wzrok z urokliwych kamieniczek na pogodnego człowieka, który zaczął iść równo z nim. Zdziwił się. Nie znał tego mężczyzny. Pierwszy raz go widział. Nic nie odpowiedział, tylko popatrzył na niego pytająco, marszcząc czoło. Czego ty, człowieku, ode mnie chcesz?
Szedł ulicą bez konkretnego celu, ale tym razem go to nie obchodziło. Może spotka jakiegoś starego znajomego? Póki co, wszystkie tego typu sytuacje sprawiły mu radość. Jeśli któryś z życzliwych mu ludzi zdołałby mu pomóc... Przeważnie jednak wstydził się ich o cokolwiek prosić. Wstydził się przyznać do porażki, a raczej serii porażek i błędów. Nienawidził być przegranym w oczach bliskich. Wystarczy, że bratanek nim gardził, nie wytrzymałby, gdyby takich osób było więcej.
Nagle z zamyślenia wyrwał go czyjś głos. To było do mnie? Przeniósł wzrok z urokliwych kamieniczek na pogodnego człowieka, który zaczął iść równo z nim. Zdziwił się. Nie znał tego mężczyzny. Pierwszy raz go widział. Nic nie odpowiedział, tylko popatrzył na niego pytająco, marszcząc czoło. Czego ty, człowieku, ode mnie chcesz?
Przy ofiarach zawsze istnieje selekcja. Musicie mi wybaczyć sposób, w jaki to ujmuję - ale jakby nie patrzeć, nie mam tutaj na myśli współpracy. Dobrze jest znajdywać osoby naiwne, o różnych ciągotkach, które mogą być wykorzystane dla naszego dobra. Dobrze jest zadawać się z głupszymi od siebie. Ważne jest, aby zachowywać się ostrożnie, bo w niektórych przypadkach nigdy nie wiadomo, co może nas spotkać. Na przykład teraz. Nie znam tego mężczyzny, a mimo to biegnę do niego. Żeby było lepiej, tak naprawdę nie wiem jeszcze, co konkretnie będę próbować mu wcisnąć. Ale nie przejmuję się tym, bo przecież potrzebuję najpierw zdobyć jego zaufanie. Nie mogę mu powiedzieć z góry, czego oczekuję - wówczas wziąłby mnie za wariata (o ile już tego nie zrobił) i poszedł w swoją stronę, racząc mnie jedynie widokiem swoich pleców. Nie żeby coś, ale tego akurat nie potrzebuję.
Przyspieszyłem kroku, by napotkać pana już-wkrótce-znajomego. Tak sobie założyłem, że nie będzie moim nieznajomym. Niestety, spotykanie się po różnych lokalach zsyła na ludzi klątwę zbierania informacji, które sam skrzętnie ukrywam i czasem wykorzystuję. Dlaczego chcę się dobrać do tego jakże niewinnego człeczyny? Och, to bardzo proste. Ma on skłonności do hazardu, poza tym jest bankrutem i na pewno skończonym łamagą, skoro takim bankrutem został. Pewnie pracował gdzieś, kiedyś i wszystko zawalił... Żal mi takich ludzi, naprawdę. Mam na myśli - napawają mnie żałością, bo ani trochę mi ich nie szkoda, to ich sprawa, ich biznes a raczej jego kompletny brak. Nie umieją sobie poradzić, niech płacą. Dzięki takim mogę się utrzymywać. Domyślam się, że nie wyróżniam się specjalnie na tle kamieniczek - nawet, jeśli jesteśmy w na pozór ustronnym miejscu, bo dzieciarnia bawi się gdzieś dalej, a i ludzi specjalnie obok nas nie widać. Jestem dość niski, no, średniego wzrostu ale raczej centymetrami nie grzeszę. Pogodziłem się z tym, co więcej, miejscami jest to moją zaletą. Wyglądam jak tysiące innych osób, które mogły być minięte po drodze, bez poświęcania większej uwagi. I potem ludzie reagują: Ty? To naprawdę ty wtedy przechodziłeś?. Oczywiście, że tak. Zawsze staram się zachowywać przyjaźnie, co by inni nie mieli mnie za jakiegoś gbura, z którym nie warto nawet się zadawać. O nie. Jestem idealnym kompanem i towarzyszem, a także mam zamiar przekonać o tym aktualnego rozmówcę. Przywołałem na twarzy uśmiech, taki szczery, serdeczny, jakbym witał się jak z sąsiadem, machając mu już z daleka i mówiąc dzień dobry. Rozmarzyłem się, oboje wiemy przecież, że chodzi o coś całkiem innego. A raczej ja wiem, bo przed nim jedynie ujawniam skrawki moich zamierzeń. Jego speszenie ani trochę mnie nie dziwi, w końcu jak to, ktoś go woła? Czy coś przeskrobał? Jeszcze nie. Ja akurat przybywam z pokojową misją, jeśli mogę w takim charakterze pojawienie się mojej skromnej osoby określić. Ponadto, mam pewne podejrzenia i chcę się o nich dowiedzieć. Tylko znajomość mi na to pozwoli, szczury wszystkiego nie wyłapią.
- Tak, do pana mówię - postanowiłem go upewnić, nadal nie rezygnując z tonu, jakim obdarzyłem go przedtem. Przecież nie mam mu nic za złe, dziwne by było, gdybym miał. - Chciałem porozmawiać. Bo tak się składa, że jestem pana fanem. - Nie miejcie mnie tutaj za szaleńca! Czego się nie robi dla interesów, o zgrozo, jestem tak naprawdę jedną z pierwszych osób, które byłyby w stanie z niego szydzić. Chcę jegomościa zdezorientować i uśpić jego uwagę... Mam jednocześnie nadzieję, że nie ucieknie mi tutaj, w końcu tak się fanów nie traktuje, niech nie zapomina.
Przyspieszyłem kroku, by napotkać pana już-wkrótce-znajomego. Tak sobie założyłem, że nie będzie moim nieznajomym. Niestety, spotykanie się po różnych lokalach zsyła na ludzi klątwę zbierania informacji, które sam skrzętnie ukrywam i czasem wykorzystuję. Dlaczego chcę się dobrać do tego jakże niewinnego człeczyny? Och, to bardzo proste. Ma on skłonności do hazardu, poza tym jest bankrutem i na pewno skończonym łamagą, skoro takim bankrutem został. Pewnie pracował gdzieś, kiedyś i wszystko zawalił... Żal mi takich ludzi, naprawdę. Mam na myśli - napawają mnie żałością, bo ani trochę mi ich nie szkoda, to ich sprawa, ich biznes a raczej jego kompletny brak. Nie umieją sobie poradzić, niech płacą. Dzięki takim mogę się utrzymywać. Domyślam się, że nie wyróżniam się specjalnie na tle kamieniczek - nawet, jeśli jesteśmy w na pozór ustronnym miejscu, bo dzieciarnia bawi się gdzieś dalej, a i ludzi specjalnie obok nas nie widać. Jestem dość niski, no, średniego wzrostu ale raczej centymetrami nie grzeszę. Pogodziłem się z tym, co więcej, miejscami jest to moją zaletą. Wyglądam jak tysiące innych osób, które mogły być minięte po drodze, bez poświęcania większej uwagi. I potem ludzie reagują: Ty? To naprawdę ty wtedy przechodziłeś?. Oczywiście, że tak. Zawsze staram się zachowywać przyjaźnie, co by inni nie mieli mnie za jakiegoś gbura, z którym nie warto nawet się zadawać. O nie. Jestem idealnym kompanem i towarzyszem, a także mam zamiar przekonać o tym aktualnego rozmówcę. Przywołałem na twarzy uśmiech, taki szczery, serdeczny, jakbym witał się jak z sąsiadem, machając mu już z daleka i mówiąc dzień dobry. Rozmarzyłem się, oboje wiemy przecież, że chodzi o coś całkiem innego. A raczej ja wiem, bo przed nim jedynie ujawniam skrawki moich zamierzeń. Jego speszenie ani trochę mnie nie dziwi, w końcu jak to, ktoś go woła? Czy coś przeskrobał? Jeszcze nie. Ja akurat przybywam z pokojową misją, jeśli mogę w takim charakterze pojawienie się mojej skromnej osoby określić. Ponadto, mam pewne podejrzenia i chcę się o nich dowiedzieć. Tylko znajomość mi na to pozwoli, szczury wszystkiego nie wyłapią.
- Tak, do pana mówię - postanowiłem go upewnić, nadal nie rezygnując z tonu, jakim obdarzyłem go przedtem. Przecież nie mam mu nic za złe, dziwne by było, gdybym miał. - Chciałem porozmawiać. Bo tak się składa, że jestem pana fanem. - Nie miejcie mnie tutaj za szaleńca! Czego się nie robi dla interesów, o zgrozo, jestem tak naprawdę jedną z pierwszych osób, które byłyby w stanie z niego szydzić. Chcę jegomościa zdezorientować i uśpić jego uwagę... Mam jednocześnie nadzieję, że nie ucieknie mi tutaj, w końcu tak się fanów nie traktuje, niech nie zapomina.
Gość
Gość
Strona 2 z 15 • 1, 2, 3 ... 8 ... 15
Kamienice mieszkalne
Szybka odpowiedź