Kamienice mieszkalne
Nieznajomy był najwyraźniej w doskonałym humorze. Tak jakby spotkanie Vincenta było dla niego nie lada gratką. To jeszcze bardziej wytrąciło go z równowagi. Czyżby był to jednak ktoś znajomy? Dlaczego nie mógł odnaleźć go w pamięci? Miał nadzieję, że nie jest to nikt, kogo powinien pamiętać. Byłoby głupio znaleźć się w podobnej sytuacji. Właśnie w tej chwili nieznajomy oznajmił, że jest fanem Vincenta. Czyżby mnie z kimś pomylił?
- Moim fanem? - Ta informacja naprawdę go rozbawiła. Wyobraził sobie, że ktoś naprawdę może go za coś podziwiać, uważać za idola, autorytet. Powstrzymał się od ataku śmiechu i tylko zaśmiał się pod nosem. - Ciekawe... Nie miałem pojęcia, że mam fana. - Nadal uważam, że coś kręcisz, gościu. Ja i mój fan - tego jeszcze nie było!
Nie mógł się doczekać rozwiązania zagadki. Kim był ten facet i czego chciał? To było dość niepokojące, ale z drugiej strony rzekomy fan był wyraźnie podekscytowany tym przypadkowym spotkaniem. Może w innych okolicznościach Vincent by go wyśmiał, ale sam miał dobry humor i nabrał ochoty na obserwowanie, jak ta sytuacja się rozwinie. Do czego go to zaprowadzi? Postanowił cierpliwie poczekać na wyjaśnienie i nie dać się ponieść emocjom. Póki co nie miał zamiaru przyjmować żadnego stanowiska. Chciał się najpierw dowiedzieć o co chodzi.
- Teraz pan wie - pokiwałem głową, jakby chcąc potwierdzić, że moje słowa nie zostały wypowiedziane ot tak, dla samego powiedzenia. To w końcu najprawdziwsza prawda! Przynajmniej... niech on tak uważa. - Pracuję dorywczo, ale na Merlina, nie chciałem pana śledzić! - odrobina wyjaśnienia jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Chcę brzmieć bardziej autentycznie i poruszam otwartymi dłońmi, w końcu chcę wyglądać naturalnie. - Po prostu uważam, że odznacza się pan niesamowitym talentem. I ja... - urwałem. Należy pamiętać, że niedopowiedzenia są również dobrym posunięciem.
No, jak myślisz, drobi panie, jaki masz talent? Bo według mnie, to raczej niezbyt się nim odznaczasz, ale może się mylę? Będę jednak kłamał jak z nut, tylko w celu jeszcze większego zagmatwania. Jeśli odwrócisz się i pójdziesz, przed zaśnięciem i tak o mnie zapomnisz. Ale jeśli postanowisz zagrać na moich warunkach, może wyjść z tego całkiem ciekawa znajomość.
Młodszy mężczyzna był podekscytowany sytuacją, w której się znalazł, starszy zaś podchodził do tego z dużym dystansem. W końcu jednak zadał sobie pytanie: Czy on ze mnie kpi?. Czy był on tylko niepozornie wyglądającym dorosłym człowiekiem o usposobieniu dzieciaka? Vincentowi nie spodobało się to, że nieznajomy próbuje bawić się jego osobą. O ile właśnie tak było, a tego nie mógł być pewien. Niczego nie mógł być pewien. Za dużo było możliwych wariantów, a także zdecydowanie zbyt wiele niewiadomych. Postanowił zbadać sytuację i przechytrzyć tego człowieczka.
- Pracuje pan dorywczo gdzie? W wywiadzie? - znowu się zaśmiał. - O co panu chodzi?
To było trochę nie w porządku, że Vincent zwracał się do niego tak lekceważąco. Był to jednak sposób na to, żeby zachować dystans i ewentualnie wycofać się z tej dziwnej rozmowy. Gdyby dał sobą sterować, gdyby był milszy, mogłoby się nagle okazać, że to tylko głupi żart i to on wyszedłby na idiotę.
- Talentem? - było to pytanie twierdzące, a raczej twierdzenie pytające, bo z jednej strony Vincent talentu jako takiego nie miał, przynajmniej tak twierdził, więc się zdziwił, lecz z drugiej strony świadomość, że ten jego talent jest niesamowity i ktoś to zauważył, była naprawdę kusząca. Podobno każdy ma jakiś dar, jakąś zdolność. Może Vincent nie potrafił ładnie śpiewać, nie był wybitnym alchemikiem, ale na pewno było coś, co szło mu bardzo dobrze. Jakby się tak nad tym zastanowić, można by znaleźć trochę takich rzeczy. Nawet jeśli nie był w czymś najlepszy, to przynajmniej świetny. Tylko o co dokładnie chodziło temu człowiekowi? O którym ze wszystkich talentów Vincenta mówił? - To znaczy, chyba nie dziwi pana moje zmieszanie. Po prostu nie za bardzo rozumiem w czym rzecz. Tak nagle mnie pan zaczepił na ulicy...
Krueger był gotowy na różne zwroty akcji. Cierpliwie czekał na ruch swojego rozmówcy. Jakie masz zamiary? Bawiła go cała ta sytuacja i nawet jeśli ten człowiek miał go zaraz wyśmiać, nie obchodziło go to, bo on nie dał się wciągnąć w jego gierki i nadal podchodził do sprawy sceptycznie.
- Chciałbym, proszę pana, bo tam podobno nieźle płacą. - Zacząłem kiwać głową, jakbym za niedługo miał również dołączyć do tego resztę ciała, chybocząc w tak zwanej chorobie sierocej. Jakbym chciał sam siebie potwierdzić; przyznałem cały fakt gorzko, w końcu teraz nie grzeszę zbyt dużą ilością pieniędzy. - Ale pomagam w lokalach. Przynieś, podaj, pozamiataj - wyliczyłem. Mógł odebrać to jako narzekanie, choć padło raczej w charakterze zwykłego oznajmienia. - Kręcę się i czasem przypatruję ludziom.
W tym nie kłamałem. Dobry ze mnie obserwator. Jak wielokrotnie wspominałem, mam nosa do interesów. Mój szósty zmysł teraz aż świruje, bo uważam, że naprawdę warto by było przeciągnąć tego człowieka na swoją stronę. Reszty planów nie ujawnię, poza tym, nie lubię zbyt bardzo wybiegać do przodu. Wtedy łatwo zapomnieć, na jakim się stoi gruncie.
- Tak, talentem. - Znowu przytakuję na jego słowa. - Eeech, proszę wybaczyć mi spontaniczność, po prostu chciałem pana poznać. Ja nie miałem złych intencji... - Zmieszałem się odrobinę, drapiąc się przez chwilę po głowie. Wycofałem się, nieco przestraszony; jakby właśnie teraz dotarł do mnie sens wykonanego czynu. A czyn ten został podjęty pod wpływem zupełnego impulsu, niech nawet nie próbuje inaczej myśleć. Dopiero po chwili ośmieliłem się i zdecydowałem się kontynuować: - Nie ma pan tego za złe? Bo ja tak naprawdę przychodzę również z pewną prośbą. - Krok w tył, przecież nikt nikogo nie trzyma. Ale chyba mi nie odmówisz? Cóż, nie chciałbym, aby tak było.
- Pewnie tak, ale też równie dużo wymagają - odparł leniwym głosem znawcy - zdecydowanie za dużo. - Młodzieniec kiwał głową jak najęty, użalając się nad swoim marnym losem, a Vincent obserwował. Obserwował z dystansem.
- Kręci się pan i przypatruje ludziom? Ha! To zupełnie tak jak ja! - Nie do końca wiedział, dlaczego to go aż tak rozbawiło. Może mężczyźni mieli ze sobą więcej wspólnego niż by się mogło wydawać?
Coraz mniej nieznajomy człowiek coraz bardziej odsłaniał się przed Vincentem. Sprawa powoli się wyjaśniała. Może niedługo wszystko stanie się oczywiste? Najwyraźniej takie cedzenie słów leżało w naturze jego rozmówcy. On tylko sprawiał wrażenie tajemniczego, pewnie zupełnie nieświadomie. Tak samo jak Daniel, który chyba nie miał na celu nękania wuja swoim wzrokiem. Mężczyzna zaczął się tłumaczyć przed Vincentem, który może odstraszyłby go swoim zachowaniem, gdyby nie determinacja będąca skutkiem zebrania się na odwagę i podejście do swojego idola. Można by rzec, że Kruegerowi zrobiło się trochę żal młodzieńca, który po porostu chciał go poznać i pewnie głupio mu się zrobiło, gdy uświadomił sobie śmieszność sytuacji, którą sam wywołał. Vincent nie miał zamiaru sprawiać, żeby ktoś czuł się przez niego źle. Przez niego... może nie bezpośrednio, ale na pewno reakcja starszego mężczyzny wprawiła młodszego w zakłopotanie.
- Jak to mówią - kto pyta nie błądzi - odparł tonem mniej zniechęcającym - Słucham. Może w końcu dowiem się o co panu chodzi.
- Naprawdę? - zapytałem, wyraźnie podekscytowany. Oczy aż mi błysnęły, albo takie odczuwałem wrażenie, kiedy natrafiłem prosto na padające na nas snopy światła. - Próbuje mi pan powiedzieć, że jednak mamy ze sobą coś wspólnego? - W końcu jestem fanem. Nic bardziej nie ucieszy fana, niż pokrewne zainteresowania z osobą wielbioną, a dobry kontakt to już w ogóle. Cała radość. Z tego powodu i ja wydaję się być radosny, poszerzając swój uśmiech, który cały czas gdzieś się przewijał w rozmowie. Muszę w końcu sprawiać dobre wrażenie.
- A więc tak... - Wiem, że nie powinienem zaczynać wypowiedzi w ów sposób, ale to akurat mniejszy szczegół. Przechodzę do sedna. Moje serce mimowolnie przyspiesza, już wiem, że będę z niezwykłym zaintrygowaniem czekać na reakcję. - Czy nauczyłby mnie pan grać w karty? Proszę nie odmawiać. - Utkwiłem w nim swoje spojrzenie, jakby błagalne w swoim fanowskim wyrazie. Ucz mnie, mistrzu. Ucz, a naprawdę zafundujemy sobie ciekawy początek.
Młodszy mężczyzna był taki radosny. Pełnym nadziei głosem doszukiwał się aprobaty Vincenta.
- To nic szczególnego, jeśli dwoje ludzi łączy jakaś wspólna cecha - wyjaśnił spokojnym tonem. W przeciwieństwie do rozmówcy, potrafił zachować spokój i nie dać się ponieść sytuacji.
Niespodziewane spotkanie coraz bardziej go bawiło. Otwartość obcego mężczyzny, jego wyraz twarzy, gesty, słowa. To wszystko razem było naprawdę komiczne.
Rozmowa docierała w końcu do punktu kulminacyjnego. Wszystko miało się wyjaśnić. Vincent nawet nie próbował zgadnąć, o co nieznajomy ma zamiar zapytać. Nie był w stanie się domyślić, czego może dotyczyć jego prośba. Młodzieniec był chyba nieco speszony. Tak jakby zabrakło mu nagle odwagi. Zapewne walczył teraz z myślami, targany emocjami takimi jak chęć ucieczki (albo raczej zapadnięcia się pod ziemię) i ogromna pokusa wypowiedzenia starannie układanych słów, które może od dawna przygotowywał do wypowiedzenia. W końcu jednak zebrał się w sobie i zadał pytanie.
Pierwsza reakcja Vincenta - śmiech. Śmiał się, choć nie do końca wiedział z czego. Pewnie ogólnie z całej sytuacji, a może właśnie z pytania i miny rozmówcy. Po chwili się opanował. Nie chciał, żeby wyszło na to, że go wyśmiewa. Naprawdę nie miał tego na myśli. Zwyczajnie dopadła go głupawka.
- W karty? - zdziwił się. - Jak to? Nie umie pan grać w karty? Czego konkretnie chciałby się pan nauczyć?
Po co w ogóle o to pytał? Przecież nie zamierzał czegokolwiek uczyć tego mężczyzny. To było głupie. Dlaczego on, zupełnie obcy facet, miałby udzielać lekcji przypadkowo napotkanemu entuzjaście? Bo ten uważał się za jego fana? Szaleństwo! A jednak jakaś część duszy Vincenta chciała się zgodzić.
Karty były częścią życia Kruegera. Zarówno szczęściem jak i zgubą. Uwielbiał grać, uwielbiał wygrywać, ale nie mógł zapomnieć o tym, że właśnie przez karty stracił wszystko co miał, a nawet jeszcze więcej. Jednak perspektywa udzielenia nieznajomemu kilku lekcji nie wydawała się ani trochę groźna. Co się mogło wydarzyć? To tylko zwykły, młody człowiek, który bardzo chce się nauczyć grać. Gdyby był psychopatą, pewnie już by zabił Vinca, a jeśli będzie go chciał gdzieś zaciągnąć... po prostu Krueger nie da się nigdzie zaciągnąć, tak na wszelki wypadek.
- Hm... W porządku, zgadzam się. - No bo co lepszego mam do roboty? Uśmiechnął się delikatnie. Czuł, że musi się zlitować nad tym człowiekiem, tak jak nieraz ktoś litował się nad nim, szczególnie gdy był jeszcze młody i taki podobny do swojego nowego ucznia...
- No nie umiem, kompletnie mi nie wychodzi - przyznaję z wyczuwalną goryczą, spuszczając na moment wzrok, by utkwić go w czubkach swoich butów. Taka skromna ze mnie osoba i nieszczęśliwa, bo brak mi konkretnych umiejętności. A jego przecież za nie podziwiam. - Najbardziej chyba pokera. Poker jest świetny. To wychwytywanie blefów. - Mówię, patrząc już na niego konspiracyjnie. Pewnie wie, o co mi chodzi. Musi wiedzieć. Kłamię wyłącznie połowicznie, bo rzeczywiście lubię grać w karty, niemniej jednak nie klasyfikuję swoich umiejętności jako beznadziejnych. Wręcz przeciwnie, albo zgarniam wszystko, albo po prostu w partii nie uczestniczę. Z czasem nauczyłem się uwielbiać wrażenie, gdy inni mają mnie za zwyczajnego, prostodusznego idiotę. Nawet nie zdają sobie sprawy, jak wiele przynosi to korzyści.
- O rety, nie wie pan nawet, jak się cieszę! - wykrzyknąłem nagle, a mój głos niemal odbił się echem po pobliskich kamienicach. - W jaki sposób będę mógł się skontaktować? - zapytałem, przyglądając się mu uważnie. Przecież nie można tej sprawy tak zostawić. Nie mogę cały czas liczyć, że po raz kolejny przypadkowo go spotkam. Mojego idola, rety, nie spodziewałem się, że będzie mnie to do tego stopnia bawiło.
A więc umiał grać w karty, tylko pewnie nie potrafił robić tego dobrze. Trafił pod dobry adres, bo Vincent był dobry w te klocki. Tylko skąd on to wiedział? Czyżby w jakiś środowiskach Krueger słynął ze swych umiejętności? Był aż do tego stopnia świetny? Z jednej strony sprawa była niepokojąca, ale z drugiej niezwykle interesująca i zabawna. Postanowił się w to zagłębić, żeby poznać szczegóły.
- Zobaczymy co da się zrobić - odparł wyjątkowo flegmatycznie. - Rozumie pan chyba, że to nie tylko kwestia nauczenia się kilku sztuczek? - Było to typowe pytanie retoryczne. Chyba ten dzieciak nie sądził, że parę lekcji wystarczy, żeby opanować sztukę gry w pokera. To wymagało licznych treningów i przede wszystkim TALENTU. A i tak najważniejsze było szczęście oraz poziom przeciwników. Intuicja podpowiadała Vincentowi, że ten człowiek jest zupełnie zielony, naiwnie podekscytowany i nie zdaje sobie sprawy, że rzeczywistość w cale nie jest taka, jak mu się wydaje.
Dobrze wiem jak się cieszysz, bo aż nie potrafisz tego ukryć - pomyślał, ale nie dał po sobie poznać, jaki tak naprawdę ma do tego wszystkiego stosunek. Nie popatrzył na niego z politowaniem, tylko z neutralną miną, miną pokerzysty, umówił się grzecznie ze swym przyszłym uczniem na następne spotkanie i rozstali się w pogodnych nastrojach. Odeszli w swoich kierunkach. Młodszy mężczyzna niemalże w podskokach, a starszy śmiejąc się głośno, ale tylko w myślach.
zt
Czasami człowiek miał wrażenie, że wszechświat się na nim uparł, bo nic danego dnia nie idzie po jego myśli. I od momentu, gdy Charlus się obudził, mógł poczuć lekkie szarpnięcie w żołądku, jakieś wewnętrzne poczucie niepokoju - jego instynkt działał jak najbardziej prawidłowo. Może nie pamiętał, ale od momentu, jak wczorajszego dnia przeszedł pod pewną drabiną na Pokątnej, nieszczęścia zaczęły się wokół niego kumulować. Zaczęło się niewinnie - najpierw zahaczył płaszcz o wystający gwóźdź przy schodach i kompletnie go rozdarł. Sprawne zaklęcie jest w stanie wszystko naprawić, ale nici, które w szale zaczęły zszywać dziurę, przeszły również przez materiał jego koszuli, wiążąc obie tkaniny ze sobą. Po drodze do pracy prawie potrącił go mugolski samochód, a na wypolerowanych kafelkach w Ministerstwie Magii poślizgnął się chyba z dziesięć razy, by w końcu wywinąć przepięknego orła przed szefem wydziału. Kompletnie odmienny dzień wiodła za to Inara, która czuła się, jakby zażyła Felix Felicis. Tego poranka czuła, że wszystko jest dla niej możliwe - z typowym dla siebie entuzjazmem zajmowała się swoimi obowiązkami, nie doświadczając nic poza sukcesami. Pewnie gdyby chciała, mogłaby dzisiaj przenieść górę. Oboje, po zakończeniu swych powinności, dreptali przez londyńskie uliczki, zupełnie nieświadomie zmieniając swoje zwyczajowe trasy na inne, zbliżając się do siebie. Dwie tak przeciwne siły działały na siebie, by w końcu, jak magnes, zetknąć się ze swoim kontrastem. Tak właśnie stało się w momencie, gdy zwieńczeniem pecha Pottera był fakt, że na kogoś wpadł, obracając się tylko na sekundę za siebie! Zanim zdążył cokolwiek z siebie wydusić, usłyszał plusk wody... który przerwał falę farta panny Carrow, na którą właśnie ktoś wylał z okna mydliny po praniu...! Czyżby los się odwrócił?
Datę spotkania możecie założyć sami. O skończonym wątku z rozwiązaną sytuacją możecie poinformować w doświadczeniu. Czara Ognia nie kontynuuje z Wami rozgrywki. Wszystko jest w Waszych rękach.
Miłej zabawy! :love:
[bylobrzydkobedzieladnie]
Oczywiście coś musiało się stać. Zagapił się na czubek własnych butów i nie zauważył osoby nadchodzącej z naprzeciwka. Dlatego po chwili poczuł jak drobnej ciało odbija się od niego. Ledwo zdążył przytrzymać okulary, aby nie spadły na ziemię i nie roztrzaskały się w drobny mak, a już usłyszał plusk wody. Przez chwilę czekał, aż zimna woda z ubrań dotknie jego skóry, ale nic się takiego nie stało. Odwrócił się i zobaczył drobną kobietę, przemoczoną do suchej nitki. Podszedł do niej.
-Nic się pani nie stało?-spytał, wyraźnie przejęty. Spojrzał w górę, w okno z którego wylano wodę.-Na Merlina, niechże pani uważa, gdzie wylewa brudną wodę.-krzyknął wzburzony. Ściągnął brwi, przez co okulary znowu zjechały mu na końcówkę nosa. Mimowolnie złapał kobietę za łokieć i odciągnął na bok, żeby przypadkiem z okna nie wyleciała kolejna porcja brudnej wody. -Naprawdę bardzo panią przepraszam, ja... Może jakoś pomóc?-zagadnął, chociaż to było ryzykowne, zważywszy na jego dzisiejszego pecha. Chociaż kto wie, może los się odwrócił? W końcu to nie on stał tutaj mokry.
I'm findin' it hard to believe. We're in heaven
Ulica nie zdawał się zbyt zapełniona przechodniami, nie musiała nikogo koniecznie wymijać, ale - wąskie kamienice po obu stronach miały w sobie coś ze starych historii opowiadanych jej przez ojca - tajemnicę. I może to jej refleksja i utkwiony w ciemnych, obłupanych w niektórych miejscach kamieniach - wzrok, sprawił, że nie zauważyła dwóch ważnych rzeczy. Po pierwsze, jej spojrzenie zgubiło się gdzieś nieprzytomnie, pozwalając by nogi poniosły wprost w mężczyznę, od którego się niemal odbiła, wytrącona z równowagi. Zachwiała się, ale utrzymała się w pionie, by w następnej sekundzie czuć opadającą na nią taflę wodnych..mydlin. Zdążyła zamknąć oczy i usta, ale nie uchroniło zbyt mocno przed płynąca po jej ciele wilgocią, niemal nie pozostawiając suchej powierzchni. Poruszyła się niepewnie, słysząc męski głos przy sobie. Podniosła dłonie, by przetrzeć twarz - i tak mokrym rękawem, by w końcu spojrzeń na mężczyznę.
- Nie? - odpowiedziała niepewnie, samej nie będąc pewną co właściwie się stało. Podniosła głowę wyżej, kierując spojrzenie w okno, z którego wylało się na nią wodne nieszczęście. Winowajczyni zamknęła na głucho okno, absolutnie nic sobie nie zrobiła ze słów nieznajomego, który - stanął jej z pomocą - Chyba...nie powinnam była dziś myć włosów, jak się dostaje taką darmową kąpiel - powinna być przynajmniej poirytowana, ale zamiast tego - odrobina szoku mieszała się z rozbawieniem. Z gracją, na jaką było ją stać przetarła twarz, spoglądając na nieznajomego - Nie ma pan za co przepraszać, nie pan zawinił, ale...byłabym wdzięczna choćby za chusteczkę, albo - spojrzała w dół na swoje przemoczone ubranie, które kleiło się niemiłosiernie do ciała. A chłód listopadowej pogody bardzo szybko wdzierał się w drobną sylwetkę wywołując drżenie -...kurtkę - wróciła do twarzy mężczyzny z niema prośbą wymalowaną w oczach i - niezależnie od intencji - pełgającym na ustach uśmiechem. Nie umiała inaczej.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
-No faktycznie, niepotrzebne marnowanie wody jak można się ustać pod oknem i czekać aż ktoś wyleje na ciebie wodę po praniu.-rzucił z rozbawieniem wymalowanym na twarzy, ponieważ teraz, kiedy już widział jak młoda kobieta na to reagowała to mógł sobie na to pozwolić. Oczywiście jak na Pottera przystało nie od razu pomyślał o tym, żeby dać jej płaszcz. Znaczy pewnie pomyślał, ale skąd mógł wiedzieć z kim ma do czynienia? Może ze szlachcianką, która zrzuciłaby to ze swoich ramion i nie dość, że ona byłaby mokra to suchy płaszcz Charlusa nie byłby już taki czysty i suchy, ponieważ wchłonąłby pozostałości po kąpieli czarownicy. Kiedy poprosiła o płaszcz w momencie jakby oprzytomniał, zupełnie jakby mu się coś przypomniało.-A, tak, tak proszę.-powiedział, a następnie zrzucił z siebie szybko nakrycie i zarzucił na niewątpliwie drobniejsze ramiona. Pewnie chciał ją nawet okryć, ale w porę przypomniał sobie, że to jednak obca dla niego osoba i chyba nie powinien jej za długo dotykać, dlatego nieporadnie zabrał ręce i skrzyżował je na klatce piersiowej. Na szczęście zmienił okrycie i nie było przyszyte do jego bluzki, a teraz miał na sobie gruby sweter, za pewne zrobiony przez panią Potter, oczywiście panią mamę Potter. No, ale skoro oddał jej płaszcz, to zapewne wypadałoby się przedstawić. Dlatego wyprostował się, poprawił okulary, a jego ręce zwisały wzdłuż ciała.
-Gdzie ja mam głowę, Charlus Potter, miło mi.-przedstawił się. Pewnie gdyby wiedział, że ma do czynienia ze szlachcianką ukłoniłby się nisko, wyczekując momentu w którym łaskawie wyciągnie swoją dłoń w jego stronę. Potter nie przejmował się statusem krwi, ale ojciec jako tako nauczył go jak zachowywać się wobec szlachciców. Podobno Potterowie byli kiedyś rodem szlacheckim, ale przez lekkie podejście do statusu krwi ich czysta krew zmieszała się z brudną i nie mogli pochwalić się tytułem rodziny szlacheckiej. I gdy Charls patrzył na rodzinę swej małżonki cieszył się, że jego rodzina była normalna.
I'm findin' it hard to believe. We're in heaven
- Tamta kobieta - zerknęła na zamknięte już okno - Może własnie zaserwowała nam darmową reklamę jej usług - dodała jeszcze - ale chyba więcej nie skorzystam - pokręciła głową, ostatecznie kończąc temat nieszczęsnej winowajczyni. Teraz powinna była poradzić sobie ze skutkami jej zabiegów. Z cichym westchnieniem i ulgą przyjęła płaszcz, unosząc wyżej brew, gdy nieznajomy tak szybko schował dłonie. Nieśmiały, czy gentleman?
Drżąc jeszcze bardziej, zdjęła swoja pelerynę, a oferowany przez mężczyznę płaszcz, podciągnęła aż po szyję, czując jak długie brzegi zahaczają o brukowana uliczkę, na której stali. Złapała za palcami za materię, podciągając wyżej, czując jak ciało z ulgą przyjmuje suchą powierzchnię. W pierwszej chwili miała ochotę użyć zaklęcia osuszającego, ale...bardzo szybko przypomniała sobie o idiotycznym zakazie. Jej różdżka pozostała więc bezczynna, ukryta w mokrej kieszeni jej kurtki - Dziękuję pięknie - uśmiechnęła się, mrugając zza postawionego kołnierza. Mokrą pelerynę wyciągnęła przed siebie, pozwalając by pozostała woda spłynęła z materiału, a po chwili przerzuciła go przez ramię, uważając, by nie zgubić różdżki.
- Zdaje się, że głowę ma pan na miejscu panie Potter - poruszyła ramionami, wciąż wyginając wargi w rozbawieniu, tym razem - z zachowania - już znajomego - ..tylko zajmował się pan nieszczęsną damą w kąpieli - splotła dłonie przed sobą - miło mi poznać, Inara ..Carrow - zawahała się przy podawaniu nazwiska. Mężczyzna zdawał się uroczy w swoim zachowaniu, może lekkim zagubieniu i nie była pewna, czy nadal będzie tak otwarty, gdy pozna jej tożsamość. Nie sądziła, żeby należał do szlachty. Raczej zapamiętałaby uroczą burzę czarnych loków i okulary, które wciąż zsuwały mu się z nosa - I jeśli już zdążyłam okraść pana z pomocy i płaszcza, czy mogłabym prosić o towarzystwo do miejsca, gdzie będę mogła skorzystać z dobrodziejstw zaklęć? - tym razem uśmiechnęła się dosyć przepraszająco. I tak zwracała na siebie uwagę niektórych przechodniów, a towarzystwo Charlusa - niwelowało wścibskie spojrzenia.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Kiedy kobieta okryła się szczelnie jego płaszczem, pozwolił sobie na zabranie jej mokrego odzienia. W czasie, gdy jego towarzyszka zakrywała się wierzchnim okryciem, Charlie zaczął wykręcać materiał w różne strony, chcąc pozbawić tkaninę wody. Sam pewnie by na to nie wpadł, bo nie był zbyt dobrą gospodynią, ale wiele razy widział jak robiła to jego mama. Szczególnie, że temperatury na dworze nie były za wysokie. Chwilę później zaprzestał swoich czynności. Przewiesił sobie przemoczoną rzecz na przedramieniu. Jeżeli miałby być szczery to po sposobie zachowania nigdy nie powiedziałby, że ma do czynienia z szlachetnie urodzoną panną. Nie brakowało jej niczego, ale nie zachowywała się jakby połknęła kij. A właśnie taki obraz miał przed oczyma Potter, gdy pomyślał o tych, którzy przez czystość krwi czuli się lepsi.
Na jej słowa teatralnie dotknął swojej głowy, jakby chciał sprawdzić czy burza kruczoczarnych loków jest na swoim miejscu. Potem w jeszcze bardziej teatralnym geście starł niewidoczny pot ze swojego czoła.
-Na szczęście, wydawało mi się, że znowu zostawiłem ją na szafce nocnej.-powiedział, zupełnie jakby to było normalne. Nic dziwnego, że gdy podała swoje nazwisko odebrało mu mowę. Zupełnie jakby ktoś przykleił mu język do podniebienia. Nie miał pojęcia jak się zachować. Może powinien wykonać dworski uśmiech, ucałować jej dłoń, a może paść na kolana? Ewentualnie mógłby na rękach zanieść ją do wskazanego przez nią miejsca. Jego mózg działał szybko. Praca często zmuszała go do szybkiej analizy sytuacji. W tym przypadku było podobnie. Po chwilowym zawieszeniu na jego twarz znowu wkradł się szeroki uśmiech. Skłonił delikatnie głową.
-Lady Carrow, to dla mnie zaszczyt. Cóż można powiedzieć, że ratowanie dam z opresji to moja specjalność.-odezwał się jakże poważnie, poprawiając przy tym niewidoczny kołnierzyk. Charlus nie przejmował się zbytnio tym jak oceni go Inara, czy będzie wspominała Pottera jako uśmiechniętego przechodnia, czy niewychowanego prostaka. Machinalnie poprawił okulary, które już przy skinięciu głową zsunęły się na dół, lecz dopiero teraz postanowił je poprawić.
-Służę pomocą, lady Carrow.-odparł, oferując swoje ramię.
I'm findin' it hard to believe. We're in heaven