Kamienice mieszkalne
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Kamienice mieszkalne
Kamienice mieszkalne piętrzące się wzdłuż odłogi ulicy Pokątnej, niezwykle malownicze, posiadające swój magiczny urok. Dzięki doskonałej lokalizacji mieszkania do wynajęcia są niewielkie, ale przy tym stosunkowo drogie - każdy chce rezydować jak najbliżej najruchliwszej magicznej ulicy. O poranku i w godzinach powrotu z pracy widać tutaj większą ilość czarodziejów i czarownic powracających do domów; w pozostałe godziny jest tutaj spokojniej, tylko czasami można natknąć się na dzieci bawiące się różdżkami z patyków.
Gdyby nie panoszący się chłód, przenikając dreszczami coraz silniej jej drobne ciało, trwałaby z rozbawionym wyrazem, przyklejonym do ust. teoretycznie, nie miała powodów do śmiechu. Wydawało się, że passa, jaka ją prowadziła dzisiejszego dnia, potknęła się, przewróciła i wylała mydlinami wprost na głowę Inary. Powinna się złościć i młócić nieprzyjemnym spojrzeniem tak winowajczynię, jak...i mężczyznę, z którym się zderzyła. Tak robiły przecież szlachcianki, tego dawno temu uczyły ją niektóre guwernantki, plasując jej jestestwo wyżej niż miała wzrostu. I - bardzo pokrętnie, rzeczywiście zadzierała nosa...razem z twarzą. Większość spotykanych mężczyzn, górowała nad nią wzrostem, przez co - wciąż musiała unosić głowę do góry, uporczywie wypatrując spojrzenia rozmówcy.
Możliwe, że czarnowłosa w pewien sposób przyzwyczaiła się, że jej poczynania, często - przekręcone i nadinterpretowane - były umieszczane w plotkarskich gazetach. Z tym - musiał się liczyć każdy szlachcic i szlachcianka, stanowiąc łakomu i gorący temat do rozmów, i ocen. Miała jednak nadzieję, że aktualna sytuacja, zostanie oszczędzona, przynajmniej - ze względu na uczynnego już - znajomego.
Obserwowała jego poczynania, wciąż przytrzymując brzegi oferowanego płaszcza - Ma pan...masz wprawę - poprawiła się, czując, że mimo okrycia, usta jej drżą, przy każdym słowie. Nigdy nie lubiła zimna - w ratowaniu przemoczonych kobiet? - zamrugała, nie będąc pewna, czy jej słowa rzeczywiście zabrzmiały jak żart - ...przepraszam, to chyba nie zabrzmiało właściwie - pokręciła głową, ale zanim zanalizowała swoje poczynania, musiała zachichotać, na znaczący gest Charlusa - Słyszałam kiedyś, że w Hogwarcie jest obraz i mieszkającym w nim duchu, który takową głowę czasem zostawia w losowych miejscach, ale chyba nie o Tobie mowa? - zdążyła jeszcze dodać, nim na twarzy Pottera nie zagrała cała masa emocji, których - chciała uniknąć. Przymknęła oczy na krótką chwilę, dociskając poły płaszcza jeszcze mocniej. Zmarznięte już palce zacisnęła, zwijając w małe piąstki.
- Inara - poprawiła czarnowłosego - o lady Carrow zdążę się nasłuchać na salonach. Lubię swoje imię, chociaż pewnie brzmi nieznośnie...Charlusie - przechyliła głowę, dopiero teraz wracając spojrzeniem ciemnych źrenic na towarzysza niedoli. Z uśmiechem przyjęła oferowane ramię, rozluźniając uchwyt na otulającym ją płaszczu, ale wykrzywiła usta z westchnieniem - równie teatralnym co przed chwilą auror - gdy powtórzył tytuł - Mówisz, jak mój ociec, gdy chce się ze mną droczyć...właściwie, czym się zajmujesz? Oczywiście jeśli mogę wiedzieć? - zmieniła tor rozmowy, licząc, że nowy temat odwróci uwagę od jej szlacheckiego pochodzenia. nie chciała psuć nowej znajomości tylko ze względu na sztuczne podziały, wymagające od obu stron...właściwego chłodu, którego - nie lubiła. Nie zaprzeczała, że arystokratyczne maniery miały w sobie coś pociągającego, ale nadmierny dystans, zazwyczaj psuł całość obrazu.
Możliwe, że czarnowłosa w pewien sposób przyzwyczaiła się, że jej poczynania, często - przekręcone i nadinterpretowane - były umieszczane w plotkarskich gazetach. Z tym - musiał się liczyć każdy szlachcic i szlachcianka, stanowiąc łakomu i gorący temat do rozmów, i ocen. Miała jednak nadzieję, że aktualna sytuacja, zostanie oszczędzona, przynajmniej - ze względu na uczynnego już - znajomego.
Obserwowała jego poczynania, wciąż przytrzymując brzegi oferowanego płaszcza - Ma pan...masz wprawę - poprawiła się, czując, że mimo okrycia, usta jej drżą, przy każdym słowie. Nigdy nie lubiła zimna - w ratowaniu przemoczonych kobiet? - zamrugała, nie będąc pewna, czy jej słowa rzeczywiście zabrzmiały jak żart - ...przepraszam, to chyba nie zabrzmiało właściwie - pokręciła głową, ale zanim zanalizowała swoje poczynania, musiała zachichotać, na znaczący gest Charlusa - Słyszałam kiedyś, że w Hogwarcie jest obraz i mieszkającym w nim duchu, który takową głowę czasem zostawia w losowych miejscach, ale chyba nie o Tobie mowa? - zdążyła jeszcze dodać, nim na twarzy Pottera nie zagrała cała masa emocji, których - chciała uniknąć. Przymknęła oczy na krótką chwilę, dociskając poły płaszcza jeszcze mocniej. Zmarznięte już palce zacisnęła, zwijając w małe piąstki.
- Inara - poprawiła czarnowłosego - o lady Carrow zdążę się nasłuchać na salonach. Lubię swoje imię, chociaż pewnie brzmi nieznośnie...Charlusie - przechyliła głowę, dopiero teraz wracając spojrzeniem ciemnych źrenic na towarzysza niedoli. Z uśmiechem przyjęła oferowane ramię, rozluźniając uchwyt na otulającym ją płaszczu, ale wykrzywiła usta z westchnieniem - równie teatralnym co przed chwilą auror - gdy powtórzył tytuł - Mówisz, jak mój ociec, gdy chce się ze mną droczyć...właściwie, czym się zajmujesz? Oczywiście jeśli mogę wiedzieć? - zmieniła tor rozmowy, licząc, że nowy temat odwróci uwagę od jej szlacheckiego pochodzenia. nie chciała psuć nowej znajomości tylko ze względu na sztuczne podziały, wymagające od obu stron...właściwego chłodu, którego - nie lubiła. Nie zaprzeczała, że arystokratyczne maniery miały w sobie coś pociągającego, ale nadmierny dystans, zazwyczaj psuł całość obrazu.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Ostatnio zmieniony przez Inara Carrow dnia 29.06.16 17:19, w całości zmieniany 1 raz
Zaśmiał się, chociaż powstrzymał się od niepohamowanej salwy śmiechu, która mogłaby się źle skończyć. Chociaż znał tą uroczą damę dopiero od kilku chwil to śmiało mógł powiedzieć, że darzył ją sympatią. Nie zgrywała księżniczki, która obraża się na wszystkich za to, że los postawił na jej drodze panią wylewającą mydliny. Szczery uśmiech cały czas gościł na jego twarzy i w ogóle nie złościł się.
-Moja droga, czy wyglądam na kogoś kto przejmuje się tym, co wypada?-zagadnął, unosząc brwi ku górze i pokazując dłońmi na swoją sylwetkę. Okulary co chwile zsuwające się na koniec nosa sklejone taśmą na łączeniu na nosie. Burza kruczoczarnych loków Pottera raczej nie dodawała mu powagi. Podobnie jak sweter, który z pewnością pamiętał lepsze czasy, a okres jego świetności dawno przeminął. Zaśmiał się delikatnie, ale później zmarszczył brwi. Westchnął z rozbawieniem.
-W takim razie, Inaro, czyli mam rozumieć, że nie uczyłaś się w Hogwarcie?-zagadnął nieco zdziwiony i pewnie ciekawy. Potter zawsze należał do osób, które lubią wiedzieć w zasadzie wszystko, dlatego iskierki pojawiły się w jego oczach. Pewnie nigdy nie miał do czynienia z osobą, która nie uczyła się w tejże placówce, jaką jest Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Skinął głową. Naprawdę przejście na ty ze szlachcianką nie sprawiało mu problemów. Współczuł zawsze tym wszystkim ludziom. Trzymania się sztywnych zasad, uważanie na każdy gest. Każda decyzja musiała być przemyślana, a małżeństwa traktowało się jak kontrakt, umowę pomiędzy dwiema rodzinami, a nie jako akt miłości do drugiej osoby. Pewnie, czasami może trafiły się jakieś pary, które naprawdę darzyły się uczuciem, ale według Pottera miało to miejsce niezwykle rzadko. Przynajmniej z tego co się orientował, a musiał przyznać, że w szlacheckim towarzystwie to on się nie obracał. Gdy tylko spytała go o zawód, dumnie wypiął pierś.
-Pracuję jako auror w Ministerstwie Magii.-oznajmił z wyraźną dumą. Tak, uważał, że to co osiągnął jest dostatecznym powodem do chwalenia się. Natrudził się, aby przejść przez wszystkie kursy egzaminy i przygotowania.- A ty Inaro, czym się zajmujesz? Wybacz, że pytam, ale nie mam bladego pojęcia czym zajmują się szlachcianki, ponieważ moja małżonka od schematu szlachcianki zdecydowanie odbiega.-zwrócił się do niej. Nie chciał jej urazić swoją ciekawością, ale nie potrafił ugryźć się w język.
-Moja droga, czy wyglądam na kogoś kto przejmuje się tym, co wypada?-zagadnął, unosząc brwi ku górze i pokazując dłońmi na swoją sylwetkę. Okulary co chwile zsuwające się na koniec nosa sklejone taśmą na łączeniu na nosie. Burza kruczoczarnych loków Pottera raczej nie dodawała mu powagi. Podobnie jak sweter, który z pewnością pamiętał lepsze czasy, a okres jego świetności dawno przeminął. Zaśmiał się delikatnie, ale później zmarszczył brwi. Westchnął z rozbawieniem.
-W takim razie, Inaro, czyli mam rozumieć, że nie uczyłaś się w Hogwarcie?-zagadnął nieco zdziwiony i pewnie ciekawy. Potter zawsze należał do osób, które lubią wiedzieć w zasadzie wszystko, dlatego iskierki pojawiły się w jego oczach. Pewnie nigdy nie miał do czynienia z osobą, która nie uczyła się w tejże placówce, jaką jest Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Skinął głową. Naprawdę przejście na ty ze szlachcianką nie sprawiało mu problemów. Współczuł zawsze tym wszystkim ludziom. Trzymania się sztywnych zasad, uważanie na każdy gest. Każda decyzja musiała być przemyślana, a małżeństwa traktowało się jak kontrakt, umowę pomiędzy dwiema rodzinami, a nie jako akt miłości do drugiej osoby. Pewnie, czasami może trafiły się jakieś pary, które naprawdę darzyły się uczuciem, ale według Pottera miało to miejsce niezwykle rzadko. Przynajmniej z tego co się orientował, a musiał przyznać, że w szlacheckim towarzystwie to on się nie obracał. Gdy tylko spytała go o zawód, dumnie wypiął pierś.
-Pracuję jako auror w Ministerstwie Magii.-oznajmił z wyraźną dumą. Tak, uważał, że to co osiągnął jest dostatecznym powodem do chwalenia się. Natrudził się, aby przejść przez wszystkie kursy egzaminy i przygotowania.- A ty Inaro, czym się zajmujesz? Wybacz, że pytam, ale nie mam bladego pojęcia czym zajmują się szlachcianki, ponieważ moja małżonka od schematu szlachcianki zdecydowanie odbiega.-zwrócił się do niej. Nie chciał jej urazić swoją ciekawością, ale nie potrafił ugryźć się w język.
Charlus Potter
Zawód : auror
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
Baby you're all that i want, when you lyin' here in my arms.
I'm findin' it hard to believe. We're in heaven
I'm findin' it hard to believe. We're in heaven
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Mimo okrycia, jakie ofiarował jej Charlus - drżała. Wciąż miała wrażenie, że jej mokre ubrania kleją się do ciała już nie tylko z wilgoci, ale zaczynało szarpać mroźnymi nitkami, przypominając, jak bardzo nie lubiła zimna. I pomyśleć, że gdyby nie pomoc spotkanego mężczyzny, prawdopodobnie miałaby większe kłopoty i murowane przeziębienia. Nie myślała jednak o tym, zaabsorbowana towarzyszem, który wciąż wywoływał na jej ustach uśmiech, nie tylko pogodą, słowami, ale uroczym - jak widziała nawykiem - ciągłego poprawiania zsuwających się okularów na nos.
- To zależy co wypada - uniosła wyżej głowę, spoglądając - prawie - poważnie na aurora - Jak ci wypada z ręki różdżka, albo...woda z okna, to pewna doza przejęcia jest nawet wskazana - zerknęła przez ramię, na oddalający się za plecami, pechowy zakątek. I kolejny raz pociągnęła brzegi płaszcza, próbując otulić się jeszcze szczelniej.
- Nie, uczyłam się we Francji. Byłam tam Harpią - prawie parsknęła, bo ów określenie dotyczyło nie tylko Domu w Akademia Magii Beauxbatons. Wielokrotnie nazywana przydomkiem przez rozeźlonych absztyfikantów, których odrzuciła - ..dlatego tajemnice samego Hogwartu są dla mnie nieznane, ale kilka legend obiło mi się o uszy - chociaż przez moment toczył się spór, czy przypadkiem nie aplikować na miano nauczyciela alchemii. Cieszyła się, że jednak przemknęło bez echa.
- Auror...- uśmiechnęła się szeroko, z szacunkiem. Mimo, że nigdy nie aspirowała do podobnej roli, to jej przyjaciółka wystarczająco często opowiadała o pracy, by mogła wyrobić sobie pewien obraz, potwierdzany przez Mungowe historie, którymi raczył ją ojciec - to niebezpieczna praca, ale cieszę się, że są jeszcze czarodzieje, którzy nie boją się takiego wyzwania - poruszyła palcami i te próbując ukryć pod suchą warstwą płaszcza - Stawiam, że jak większość aurorów, bywasz częściej...wśród uzdrowicieli? Może znasz Adriena Carrowa? To mój ojciec - podejrzewała, że tak własnie było. jej rodziciel był wyjątkowo charakterystyczną sylwetką, nie tylko ze względu na swój charakter - Skoro twoja małżonka odbiega od stereotypu, to nie wiem czy i ja mogę dużo powiedzieć o zwyczajowych zajęciach arystokracji - a może się myliła? Może błękitna krew damy płynęła w niej silniej niż się spodziewała? - A ja zajmuję się alchemią - mówiła zdawkowo, ale szczerze, nie czując potrzeby wymijania, czy ubarwiania prawdy. Była kim była i..nie miała problemu z wyrażaniem swojego zdania.
- To zależy co wypada - uniosła wyżej głowę, spoglądając - prawie - poważnie na aurora - Jak ci wypada z ręki różdżka, albo...woda z okna, to pewna doza przejęcia jest nawet wskazana - zerknęła przez ramię, na oddalający się za plecami, pechowy zakątek. I kolejny raz pociągnęła brzegi płaszcza, próbując otulić się jeszcze szczelniej.
- Nie, uczyłam się we Francji. Byłam tam Harpią - prawie parsknęła, bo ów określenie dotyczyło nie tylko Domu w Akademia Magii Beauxbatons. Wielokrotnie nazywana przydomkiem przez rozeźlonych absztyfikantów, których odrzuciła - ..dlatego tajemnice samego Hogwartu są dla mnie nieznane, ale kilka legend obiło mi się o uszy - chociaż przez moment toczył się spór, czy przypadkiem nie aplikować na miano nauczyciela alchemii. Cieszyła się, że jednak przemknęło bez echa.
- Auror...- uśmiechnęła się szeroko, z szacunkiem. Mimo, że nigdy nie aspirowała do podobnej roli, to jej przyjaciółka wystarczająco często opowiadała o pracy, by mogła wyrobić sobie pewien obraz, potwierdzany przez Mungowe historie, którymi raczył ją ojciec - to niebezpieczna praca, ale cieszę się, że są jeszcze czarodzieje, którzy nie boją się takiego wyzwania - poruszyła palcami i te próbując ukryć pod suchą warstwą płaszcza - Stawiam, że jak większość aurorów, bywasz częściej...wśród uzdrowicieli? Może znasz Adriena Carrowa? To mój ojciec - podejrzewała, że tak własnie było. jej rodziciel był wyjątkowo charakterystyczną sylwetką, nie tylko ze względu na swój charakter - Skoro twoja małżonka odbiega od stereotypu, to nie wiem czy i ja mogę dużo powiedzieć o zwyczajowych zajęciach arystokracji - a może się myliła? Może błękitna krew damy płynęła w niej silniej niż się spodziewała? - A ja zajmuję się alchemią - mówiła zdawkowo, ale szczerze, nie czując potrzeby wymijania, czy ubarwiania prawdy. Była kim była i..nie miała problemu z wyrażaniem swojego zdania.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Ostatnio zmieniony przez Inara Carrow dnia 14.07.16 14:54, w całości zmieniany 1 raz
Punkt dla panny Carrow. Musiał przyznać, że dziewczyna była naprawdę sympatyczna i zabawna, co oczywiście psuło mu obraz mającej kij w tyłku szlachcianki. No, ale jeżeli wiedziałby wcześniej, że Adrien Carrow to jej ojciec, a jego kojarzyłby pewnie z Zakonu to już wszystko byłoby dla niego jasne.
-Tu muszę przyznać ci rację. W takich wypadkach trzeba się przejąć.-zgodził się z nią, a na jego twarzy nadal błądził uśmiech. Potter nie mógł się nie uśmiechać, nawet jeżeli zsuwające się na sam czubek nosa okulary doprowadzały go do szewskiej pasji to nie sposób było to zauważyć. W ogóle ciężko było rozpoznać, kiedy się denerwował. Posiadał umiejętność obracania wszystkiego w żart i nie przejmowania się niczym. Starał się sprawiać takie wrażenie, a jednocześnie potrafił zachować zimną krew w sytuacjach kiedy było to potrzebne. Przecież był aurorem, zachowywanie zimnej krwi to jego praca i obowiązek. Nie powinien tracić głowy w stresujących sytuacjach. -Harpią? Może za szybko oceniam, ale bardziej pasujesz na pufka pigmejskiego, a nie na harpię.-stwierdził. Faktycznie jej nie znał, ale na pierwszy rzut oka wcale nie przypominała mu harpii. Jednakże pozory mogą mylić i nie należy książki po okładce.-W takim razie dobrze trafiłaś, nieskromnie powiem, że zwiedziłem Hogwart wzdłuż i w szerz.-znowu dumnie wypiął pierś patrząc na Inarkę. Tak był dumny z tego co wyczyniał w Hogwarcie, chociaż nigdy nie przyzna się do tego swoim dzieciom. Byłoby to niepedagogiczne.
-Faktycznie bywa niebezpiecznie, ale ktoś musi to robić, prawda? Tak samo jak ktoś musi sprzedawać książki, czy ganiać za wilkołakami.-powiedział z lekkością w głosie. Zupełnie jakby jego praca nie wiązała się z tajemnicami, działaniem pod przykryciem, czy łażeniem po katakumbach. Nie ukrywał swojego zaskoczenia, kiedy powiedziała, że jej ojcem jest nie kto inny jak właśnie Adrien Carrow. -To twój ojciec? Tak kojarzę.-odparł. W głosie Pottera było słychać sympatię do wcześniej wspomnianego mężczyzny. Oczywiście bardziej kojarzył go z Zakonu,ale tego nie powie Inarze. - Alchemia?-zainteresował się.-Przyznam, że nigdy nie interesowałem się tym tak bliżej. -dodał, ewidentnie czekając na to, aż Inara zacznie opowiadać o swoim zawodzie, chociaż nie nalegał i nie naciskał.
-Tu muszę przyznać ci rację. W takich wypadkach trzeba się przejąć.-zgodził się z nią, a na jego twarzy nadal błądził uśmiech. Potter nie mógł się nie uśmiechać, nawet jeżeli zsuwające się na sam czubek nosa okulary doprowadzały go do szewskiej pasji to nie sposób było to zauważyć. W ogóle ciężko było rozpoznać, kiedy się denerwował. Posiadał umiejętność obracania wszystkiego w żart i nie przejmowania się niczym. Starał się sprawiać takie wrażenie, a jednocześnie potrafił zachować zimną krew w sytuacjach kiedy było to potrzebne. Przecież był aurorem, zachowywanie zimnej krwi to jego praca i obowiązek. Nie powinien tracić głowy w stresujących sytuacjach. -Harpią? Może za szybko oceniam, ale bardziej pasujesz na pufka pigmejskiego, a nie na harpię.-stwierdził. Faktycznie jej nie znał, ale na pierwszy rzut oka wcale nie przypominała mu harpii. Jednakże pozory mogą mylić i nie należy książki po okładce.-W takim razie dobrze trafiłaś, nieskromnie powiem, że zwiedziłem Hogwart wzdłuż i w szerz.-znowu dumnie wypiął pierś patrząc na Inarkę. Tak był dumny z tego co wyczyniał w Hogwarcie, chociaż nigdy nie przyzna się do tego swoim dzieciom. Byłoby to niepedagogiczne.
-Faktycznie bywa niebezpiecznie, ale ktoś musi to robić, prawda? Tak samo jak ktoś musi sprzedawać książki, czy ganiać za wilkołakami.-powiedział z lekkością w głosie. Zupełnie jakby jego praca nie wiązała się z tajemnicami, działaniem pod przykryciem, czy łażeniem po katakumbach. Nie ukrywał swojego zaskoczenia, kiedy powiedziała, że jej ojcem jest nie kto inny jak właśnie Adrien Carrow. -To twój ojciec? Tak kojarzę.-odparł. W głosie Pottera było słychać sympatię do wcześniej wspomnianego mężczyzny. Oczywiście bardziej kojarzył go z Zakonu,ale tego nie powie Inarze. - Alchemia?-zainteresował się.-Przyznam, że nigdy nie interesowałem się tym tak bliżej. -dodał, ewidentnie czekając na to, aż Inara zacznie opowiadać o swoim zawodzie, chociaż nie nalegał i nie naciskał.
Charlus Potter
Zawód : auror
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
Baby you're all that i want, when you lyin' here in my arms.
I'm findin' it hard to believe. We're in heaven
I'm findin' it hard to believe. We're in heaven
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Krew nie woda. Tak mawiają i alchemiczka musiałaby się zgodzić z tym powiedzeniem. Niejednokrotnie słyszała, jak bardzo przypomina swego ojca z charakteru, chociaż doprawiony był czymś więcej i ewentualnych zasług, trzeba by było szukać już u jej zagonionej rodzicielki. Prawie nie pamiętała, jaka była. Prawie. czy Charlus swój urok też wziął z rodzicielskiej krwi? czy to jego osobista, wypracowana cecha?
Spokojnie mogła stwierdzić, że żyła w czasach wybitnie gentlemeńskich. Mężczyźni, szczególnie pochodzący z kręgu szlacheckiego cechowali się podobną manierą, ale - nie u każdego było to naturalne. Niektórzy zdawali się być sztuczni w uprzejmych gestach i szarmancji serwowanej kobietom. W niektórych przypadkach nawet władczy, traktując kobiece piękno jako nagrodę za własne starania. Nie lubiła tego. Nigdy nie chciała być niczyją zdobyczą.
Szczęściem spotykała mężczyzn, którzy byli gentlemanami z natury. na czele z jej ojcem, Tristanem, czy...kimś, kto zbyt często nie odstępował jej myśli. Do wspominanego grona - z przyjemnością zaliczała Charlusa, który nie potrzebował arystokratycznego wychowania, by wykazać się wobec niej szarmancją, ratując ją z opresji i oferując uśmiech i rozmowę.
- Dokładnie tak - zaśmiała się, uśmiechem łobuzerskim z iskrą jaśniejącą w ciemnych oczach niby skrywany chochlik - czasami pozory mogą mylić, a przynajmniej kryć niespodzianki - dopowiedziała zdawkowo, z trudem kryjąc go pod teatralną powagą, znikającą niemal natychmiastowo, gdy wspomniał o zwiedzaniu Hogwartu - Czyli specjalista? Zdaje się, że jeszcze kawałek drogi nam zostało do pokonania, liczę więc na rozwinięcie - zacisnęła dłoń nieco mocniej na ramieniu mężczyzny, wsłuchując się w kolejne słowa. Może nie powinna być na tyle zaciekawiona, ale fascynowały ją opowiadane niebezpieczne historie. nawyk ten zaszczepiony jeszcze przez Adriena, który wielokrotnie odsłaniał jej arkana legend i ubarwianych charakterną wyobraźnią - opowieści - ...albo zajmować się smokami - uzupełniła z drgnieniem palców, poruszonymi nagłym wspomnieniem wypraw, które jeszcze rok temu stanowiły podstawę jej egzystencji. Gdzie znajdowałaby się dziś, gdyby nie uległa nakazom nestora rodu? I pomyśleć, że taki auror miał do dyspozycji zdecydowanie częściej wartką (i niebezpieczną) sposobność uczestniczenia w sprawach daleko wykraczających poza zainteresowania stereotypowej lady.
- Tak, podobno nawet łatwo zgadywać, że jestem jego córką - raz jeszcze poprawiła płaszcz, co chwilę zsuwający się z jej ramion - Potwierdzam, więcej przewinień nie pamiętam - odwróciła głowę, chwytając spojrzeniem wzrok Pottera - Zróbmy mały układ. Ja opowiem o tej ciekawszej dla postronnych - części alchemii, a Ty...o podobnej stronie Hogwartu. I pracy aurora - zwolniła kroku. Docierali do miejsca, w którym zakazy używania różdżki nie obowiązywały i mogła w końcu osuszyć się i ogrzać. I przedłużyć moment, w którym jej towarzysz zniknął do obowiązków racząc się wzajemnie obiecanymi ciekawostkami. Nawet pech potrafi być pomocny, nieco nieumiejętnie wskazując na tę dobrą ścieżkę wyboru.
zt x2
Spokojnie mogła stwierdzić, że żyła w czasach wybitnie gentlemeńskich. Mężczyźni, szczególnie pochodzący z kręgu szlacheckiego cechowali się podobną manierą, ale - nie u każdego było to naturalne. Niektórzy zdawali się być sztuczni w uprzejmych gestach i szarmancji serwowanej kobietom. W niektórych przypadkach nawet władczy, traktując kobiece piękno jako nagrodę za własne starania. Nie lubiła tego. Nigdy nie chciała być niczyją zdobyczą.
Szczęściem spotykała mężczyzn, którzy byli gentlemanami z natury. na czele z jej ojcem, Tristanem, czy...kimś, kto zbyt często nie odstępował jej myśli. Do wspominanego grona - z przyjemnością zaliczała Charlusa, który nie potrzebował arystokratycznego wychowania, by wykazać się wobec niej szarmancją, ratując ją z opresji i oferując uśmiech i rozmowę.
- Dokładnie tak - zaśmiała się, uśmiechem łobuzerskim z iskrą jaśniejącą w ciemnych oczach niby skrywany chochlik - czasami pozory mogą mylić, a przynajmniej kryć niespodzianki - dopowiedziała zdawkowo, z trudem kryjąc go pod teatralną powagą, znikającą niemal natychmiastowo, gdy wspomniał o zwiedzaniu Hogwartu - Czyli specjalista? Zdaje się, że jeszcze kawałek drogi nam zostało do pokonania, liczę więc na rozwinięcie - zacisnęła dłoń nieco mocniej na ramieniu mężczyzny, wsłuchując się w kolejne słowa. Może nie powinna być na tyle zaciekawiona, ale fascynowały ją opowiadane niebezpieczne historie. nawyk ten zaszczepiony jeszcze przez Adriena, który wielokrotnie odsłaniał jej arkana legend i ubarwianych charakterną wyobraźnią - opowieści - ...albo zajmować się smokami - uzupełniła z drgnieniem palców, poruszonymi nagłym wspomnieniem wypraw, które jeszcze rok temu stanowiły podstawę jej egzystencji. Gdzie znajdowałaby się dziś, gdyby nie uległa nakazom nestora rodu? I pomyśleć, że taki auror miał do dyspozycji zdecydowanie częściej wartką (i niebezpieczną) sposobność uczestniczenia w sprawach daleko wykraczających poza zainteresowania stereotypowej lady.
- Tak, podobno nawet łatwo zgadywać, że jestem jego córką - raz jeszcze poprawiła płaszcz, co chwilę zsuwający się z jej ramion - Potwierdzam, więcej przewinień nie pamiętam - odwróciła głowę, chwytając spojrzeniem wzrok Pottera - Zróbmy mały układ. Ja opowiem o tej ciekawszej dla postronnych - części alchemii, a Ty...o podobnej stronie Hogwartu. I pracy aurora - zwolniła kroku. Docierali do miejsca, w którym zakazy używania różdżki nie obowiązywały i mogła w końcu osuszyć się i ogrzać. I przedłużyć moment, w którym jej towarzysz zniknął do obowiązków racząc się wzajemnie obiecanymi ciekawostkami. Nawet pech potrafi być pomocny, nieco nieumiejętnie wskazując na tę dobrą ścieżkę wyboru.
zt x2
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Stuk, stuk, stuk. Artis idąc przed siebie mimowolnie odliczała kroki bazując na dźwięku wydawanym przez obcasy. Owinęła się szczelniej płaszczem i wyjęła z kieszeni paczkę papierosów Iskry. Trzeba przyznać, że nie był to nawyk pasujący damie. W ogóle był to zły nawyk i Macmillan starała się mu zbyt często nie ulegać, ale tak naprawdę ciężko odmówić im magicznych właściwości relaksacyjnych tak potrzebnych po całym dniu pracy. Szczególnie, gdy wciąż podrzucano ci papierkową robotę udając że tak się trafiło, a nie dlatego, że jesteś panną z dobrego domu. Douglas tego nie robił, ale nie było go już wśród żywych by mógł komuś wybić takie pomysły z głowy. Gdy już się przekonał, że Artis traktuje pracę poważnie, zaczął trenować ją jakby przewidywał rychłą wojnę. Nie, żeby już nie trwała.
Nieważne, kochasz to, co robisz. Nawet jeśli oznacza to tonę bezsensownych raportów do sprawdzenia. Może wyślą cię w końcu na misję. To była jej mantra. Tak bardzo chciała się wykazać, a przełożeni tylko rzucali jej spojrzenia mówiące, by nie martwiła tym swojej blond główki. Ale to było nieważne. Wszystko było lepsze niż wychowanie idealnego szlacheckiego potomka z mężczyzną, którego nie darzyła żadnym uczuciem. Chociaż matka chciała inaczej. Nawet rano jej o tym przypomniała, gdy nieświadoma niczego panna Macmillan siedziała w saloniku pijąc kawę.
- Spotkałam ostatnio młodego Prewetta. Bardzo przystojny i uroczy chlopiec. - powiedziała znad swojej filiżanki. Artis rzuciła jej lodowate spojrzenie jasno sugerujące, by odpuściła. Blair Macmillan jednak była na nie zupełnie obojętna. Uśmiechnęła się niewinnie i dodała:
- Może zaprosilibyśmy ich na obiad któregoś dnia? - w tym momencie dziewczyna nie wytrzymała, odstawiła swoją filiżankę na spodek z ostatkiem gracji i opanowania jakie jej pozostały i po prostu wyszła. Prewett był jednym z niewielu, który nie miałby dużych oporów przed poślubieniem jej. No, może jej wiek. Ale był też najnudniejszym stworzeniem jakie nosił ten padół.
Wściekła zaciągnęła się głębiej papierosem i rozejrzała po uliczce, była niemal pusta, ale to normalne o tej porze. Była to swego rodzaju ostoja dla niej. Zawsze w gorsze dni robiła sobie spacer tą drogą paląc dwa lub trzy papierosy. Istniały małe szanse spotkania kogoś z wyższych sfer, a nawet jeśli, w kapturze mogli jej tak łatwo nie rozpoznać. Nikt z jej rodziny nie wiedział o małym nałogu, zresztą nikt by go nie pochwalił.
Nieważne, kochasz to, co robisz. Nawet jeśli oznacza to tonę bezsensownych raportów do sprawdzenia. Może wyślą cię w końcu na misję. To była jej mantra. Tak bardzo chciała się wykazać, a przełożeni tylko rzucali jej spojrzenia mówiące, by nie martwiła tym swojej blond główki. Ale to było nieważne. Wszystko było lepsze niż wychowanie idealnego szlacheckiego potomka z mężczyzną, którego nie darzyła żadnym uczuciem. Chociaż matka chciała inaczej. Nawet rano jej o tym przypomniała, gdy nieświadoma niczego panna Macmillan siedziała w saloniku pijąc kawę.
- Spotkałam ostatnio młodego Prewetta. Bardzo przystojny i uroczy chlopiec. - powiedziała znad swojej filiżanki. Artis rzuciła jej lodowate spojrzenie jasno sugerujące, by odpuściła. Blair Macmillan jednak była na nie zupełnie obojętna. Uśmiechnęła się niewinnie i dodała:
- Może zaprosilibyśmy ich na obiad któregoś dnia? - w tym momencie dziewczyna nie wytrzymała, odstawiła swoją filiżankę na spodek z ostatkiem gracji i opanowania jakie jej pozostały i po prostu wyszła. Prewett był jednym z niewielu, który nie miałby dużych oporów przed poślubieniem jej. No, może jej wiek. Ale był też najnudniejszym stworzeniem jakie nosił ten padół.
Wściekła zaciągnęła się głębiej papierosem i rozejrzała po uliczce, była niemal pusta, ale to normalne o tej porze. Była to swego rodzaju ostoja dla niej. Zawsze w gorsze dni robiła sobie spacer tą drogą paląc dwa lub trzy papierosy. Istniały małe szanse spotkania kogoś z wyższych sfer, a nawet jeśli, w kapturze mogli jej tak łatwo nie rozpoznać. Nikt z jej rodziny nie wiedział o małym nałogu, zresztą nikt by go nie pochwalił.
Artis Finnleigh
Zawód : Auror
Wiek : 25
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
I'm gonna trust you, babe
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| połowa stycznia?
Podobnie jak większość czarodziejów, także Slughornowie miewali swoje sprawki na Pokątnej. Nie wszystkie składniki eliksirów można było wyhodować w rodzinnej szklarni, były takie, po które trzeba było udać się do dobrze zaopatrzonej apteki, chociaż w tym miejscu mogła liczyć tylko na w pełni legalne ingrediencje. Zresztą, takich właśnie potrzebowała, bo oprócz okazjonalnych eksperymentów z bardziej podejrzanymi wywarami, zdecydowanie częściej warzyła te będące w powszechnym użytku. Dla niej było to zdumiewające, ale wielu czarodziejów, nawet dorosłych, miało problem, żeby uwarzyć jakąkolwiek miksturę, choć oczywiście Evelyn nie podejmowała się pierwszych lepszych zadań. Była Slughornem, nie podrzędną półszlamą bez nazwiska, próbującą wkraść się w elitarny świat alchemii.
Ulica nie była zatłoczona. Na pewno dużo mniej niż latem, zanim nastały niespokojne czasy. Sama Evelyn również bywała tu rzadziej, ojciec nie chciał, żeby się narażała, w końcu skoro ktoś ośmielił się zaatakować nestorów i kilkoro innych uczestników noworocznego sabatu u Nottów, co mogłoby powstrzymać go od napadnięcia młodej, samotnej dziewczyny? O dzisiejszym wypadzie jednak nie wiedział, miał tyle własnych zajęć, że Evelyn bez większego problemu tuszowała przed nim to, że miała zamiar załatwić kilka pilnych sprawunków w aptece, w jej zapasach brakowało już pewnego składnika, który mógł się przydać.
Szła ulicą, otulona ciepłym płaszczem, a jej ciemne włosy okrywał kaptur, częściowo dla ochrony przed zimnem, częściowo z chęci zamaskowania tożsamości. Z daleka nie wyglądała jak ona, jej ubrania były w neutralnych kolorach nie zdradzających na pierwszy rzut oka przynależności rodowej. Nie była tak lekkomyślna, żeby się wychylać, zwłaszcza teraz, bo choć starała się tego nie okazywać, i ona się bała tego, co mogło się wydarzyć. Miała zamiar po prostu udać się do apteki, a potem wrócić do Dziurawego Kotła i stamtąd przenieść się kominkiem z powrotem do posiadłości. Weszła do sklepu i szybko załatwiła zakupy, ostrożnie wsuwając pakunek z ingrediencjami do wewnętrznej kieszeni płaszcza, po czym ruszyła znowu w górę ulicy... I właśnie wtedy nagle jakieś drzwi tuż obok otworzyły się i wypadła z nich młoda kobieta o jasnych włosach, która po chwili jak gdyby nigdy nic zapaliła papierosa, może nawet w pierwszej chwili nie zauważając szczupłej postaci opatulonej ciemnym płaszczem.
Jej twarz wydała jej się jednak znajoma, dlatego Evelyn odruchowo przystanęła, chcąc się upewnić, czy aby na pewno wzrok jej nie myli. Ale chociaż nie widziały się już dłuższy czas, pamiętała dawną znajomą, z którą, wbrew pozorom, miała całkiem dobre stosunki i oddaliło je od siebie dopiero pójście Artis na kurs aurorski. A teraz nagle znalazły się na przeciwko siebie na ulicy Pokątnej, spotykając się tutaj zupełnie nieoczekiwanie.
Powinna odwrócić się i odejść (ojciec zawsze pouczał ją, że do aurorów i osób nadmiernie spoufalających się z mugolami trzeba podchodzić z dużą dozą ostrożności), ale jednak chwila wahania zaważyła, Macmillan musiała przecież rozpoznać jej twarz i nie wypadało tak po prostu uciec. To wyglądałoby podejrzanie.
- Lady Macmillan - przywitała ją, chociaż przecież jeszcze parę lat temu były ze sobą na „ty”, nie bawiąc się w żadne drętwe formułki.
Ale kiedyś było inaczej.
Podobnie jak większość czarodziejów, także Slughornowie miewali swoje sprawki na Pokątnej. Nie wszystkie składniki eliksirów można było wyhodować w rodzinnej szklarni, były takie, po które trzeba było udać się do dobrze zaopatrzonej apteki, chociaż w tym miejscu mogła liczyć tylko na w pełni legalne ingrediencje. Zresztą, takich właśnie potrzebowała, bo oprócz okazjonalnych eksperymentów z bardziej podejrzanymi wywarami, zdecydowanie częściej warzyła te będące w powszechnym użytku. Dla niej było to zdumiewające, ale wielu czarodziejów, nawet dorosłych, miało problem, żeby uwarzyć jakąkolwiek miksturę, choć oczywiście Evelyn nie podejmowała się pierwszych lepszych zadań. Była Slughornem, nie podrzędną półszlamą bez nazwiska, próbującą wkraść się w elitarny świat alchemii.
Ulica nie była zatłoczona. Na pewno dużo mniej niż latem, zanim nastały niespokojne czasy. Sama Evelyn również bywała tu rzadziej, ojciec nie chciał, żeby się narażała, w końcu skoro ktoś ośmielił się zaatakować nestorów i kilkoro innych uczestników noworocznego sabatu u Nottów, co mogłoby powstrzymać go od napadnięcia młodej, samotnej dziewczyny? O dzisiejszym wypadzie jednak nie wiedział, miał tyle własnych zajęć, że Evelyn bez większego problemu tuszowała przed nim to, że miała zamiar załatwić kilka pilnych sprawunków w aptece, w jej zapasach brakowało już pewnego składnika, który mógł się przydać.
Szła ulicą, otulona ciepłym płaszczem, a jej ciemne włosy okrywał kaptur, częściowo dla ochrony przed zimnem, częściowo z chęci zamaskowania tożsamości. Z daleka nie wyglądała jak ona, jej ubrania były w neutralnych kolorach nie zdradzających na pierwszy rzut oka przynależności rodowej. Nie była tak lekkomyślna, żeby się wychylać, zwłaszcza teraz, bo choć starała się tego nie okazywać, i ona się bała tego, co mogło się wydarzyć. Miała zamiar po prostu udać się do apteki, a potem wrócić do Dziurawego Kotła i stamtąd przenieść się kominkiem z powrotem do posiadłości. Weszła do sklepu i szybko załatwiła zakupy, ostrożnie wsuwając pakunek z ingrediencjami do wewnętrznej kieszeni płaszcza, po czym ruszyła znowu w górę ulicy... I właśnie wtedy nagle jakieś drzwi tuż obok otworzyły się i wypadła z nich młoda kobieta o jasnych włosach, która po chwili jak gdyby nigdy nic zapaliła papierosa, może nawet w pierwszej chwili nie zauważając szczupłej postaci opatulonej ciemnym płaszczem.
Jej twarz wydała jej się jednak znajoma, dlatego Evelyn odruchowo przystanęła, chcąc się upewnić, czy aby na pewno wzrok jej nie myli. Ale chociaż nie widziały się już dłuższy czas, pamiętała dawną znajomą, z którą, wbrew pozorom, miała całkiem dobre stosunki i oddaliło je od siebie dopiero pójście Artis na kurs aurorski. A teraz nagle znalazły się na przeciwko siebie na ulicy Pokątnej, spotykając się tutaj zupełnie nieoczekiwanie.
Powinna odwrócić się i odejść (ojciec zawsze pouczał ją, że do aurorów i osób nadmiernie spoufalających się z mugolami trzeba podchodzić z dużą dozą ostrożności), ale jednak chwila wahania zaważyła, Macmillan musiała przecież rozpoznać jej twarz i nie wypadało tak po prostu uciec. To wyglądałoby podejrzanie.
- Lady Macmillan - przywitała ją, chociaż przecież jeszcze parę lat temu były ze sobą na „ty”, nie bawiąc się w żadne drętwe formułki.
Ale kiedyś było inaczej.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Zagłębiona w ponurych wizjach małżeństwa z człowiekiem, który nie rozumiał zasad quidditcha i wolał sztukę od porządnego treningu, nawet nie zauważyła, że ktoś wyszedł ze sklepu kawałek dalej. Dopiero gdy usłyszała kroki idące w jej kierunku spojrzała w tamtą stronę, a gdy postać zbliżyła się na tyle by rozpoznać twarz, jęknęła w myślach. O Merlinie. Ogarnęła ją lekka panika, wiedziała, że może być bardzo niezręcznie, ale dobre wychowanie nie pozwoliło jej zrobić nic głupiego. Słysząc tak oficjalny ton zesztywniała lekko, lecz postanowiła po prostu kontynuować w podobnym stylu. Dziwnie było nie mówić do siebie po imieniu, nawet jeśli ostatni raz robiły to kilka lat temu.
- Lady Slughorn - uśmiechnęła się, choć z rezerwą i kiwnęła głową. Później jednak nie powstrzymała swoich aurorskich odruchów - Niebezpiecznie jest chodzić samotnie o tej porze. I w tych czasach - Dodała po chwili. To nie był dobry pomysł, mogła urazić Evelyn sugerując, że nie potrafi się obronić. Mówiąc szczerze, nie miała pojęcia czy jest zdolna, czy też nie. Nie rozmawiały już od kilku lat usiłując się unikać na ile się dało. Oczywiście wymiana uprzejmości nie liczy się jako rozmowa, niektóre z rodów, które zdecydowanie nie mają ciepłych uczuć do Macmillanów, zdobywały się na krótki taniec chłodnych, choć uprzejmych słów tylko po to, by utrzymać pozory kultury.
Gdyby były normalnymi ludźmi, a nie pannami z dobrych domów, rozmowa mogłaby się zakończyć w tym momencie. Tak naprawdę mogłyby wtedy bezkarnie uciec przed sobą. A tak, trzeba było kontynuować. Chociaż Artis musiała przyznać przed samą sobą, że tęskniła za dawną przyjaźnią i w jakimś stopniu chciała tej rozmowy. Ale do tego potrzeba dwóch osób.
- Zapewne składniki eliksirów sprowadziły Panią tutaj, Lady Slughorn. Mam nadzieję, że praca nad eliksirami idzie naprawdę dobrze – Znów się uśmiechnęła, tym razem włożyła w to więcej ciepła, liczyła że w ten sposób zamaskuje trochę tą niezręczność, gdy upomniała rozmówczynię o bezpieczeństwie. Wygładziła swój płaszcz, do którego miała podpiętą odznakę aurora, przypomnienie, że tak naprawdę zawsze była na służbie.
- Ufam, że Państwo Slughorn są w dobrym zdrowiu? – Może nie tyle się starała dobrze poprowadzić tą rozmowę, co chciała za wszelką cenę uniknąć popełnienia gafy. Nie tylko ze względu na Evelyn. Wciągnięta w wir pracy nieczęsto musiała prowadzić rozmowy z kimś ze szlachty. Bądźmy szczerzy, jej współpracownicy uważali, że zachowuje się dokładnie jak panna z elity, choć tak naprawdę w ich towarzystwie rozluźniała się na ile mogła. Po prostu młodym damom nie wolno nawet na chwilę zapomnieć o tym, kim są. Niezależnie z kim rozmawiają, ich obycie jest najważniejsze. Tym lepiej, jeśli ci niżej urodzeni będą czuli się gorsi, bo przecież są. O ile to nie były dokładne nauki przekazane w jej rodzinie, która nie była tak konserwatywna, to Artis dobrze wiedziała, że niektóre rody właśnie w ten sposób patrzą na świat. Z jednej strony nie miała im tego za złe, znała różnice między czarodziejem czystej krwi, a tym innej. Po prostu czasem tęskniła za tą wolnością, której jej odmawiano.
- Lady Slughorn - uśmiechnęła się, choć z rezerwą i kiwnęła głową. Później jednak nie powstrzymała swoich aurorskich odruchów - Niebezpiecznie jest chodzić samotnie o tej porze. I w tych czasach - Dodała po chwili. To nie był dobry pomysł, mogła urazić Evelyn sugerując, że nie potrafi się obronić. Mówiąc szczerze, nie miała pojęcia czy jest zdolna, czy też nie. Nie rozmawiały już od kilku lat usiłując się unikać na ile się dało. Oczywiście wymiana uprzejmości nie liczy się jako rozmowa, niektóre z rodów, które zdecydowanie nie mają ciepłych uczuć do Macmillanów, zdobywały się na krótki taniec chłodnych, choć uprzejmych słów tylko po to, by utrzymać pozory kultury.
Gdyby były normalnymi ludźmi, a nie pannami z dobrych domów, rozmowa mogłaby się zakończyć w tym momencie. Tak naprawdę mogłyby wtedy bezkarnie uciec przed sobą. A tak, trzeba było kontynuować. Chociaż Artis musiała przyznać przed samą sobą, że tęskniła za dawną przyjaźnią i w jakimś stopniu chciała tej rozmowy. Ale do tego potrzeba dwóch osób.
- Zapewne składniki eliksirów sprowadziły Panią tutaj, Lady Slughorn. Mam nadzieję, że praca nad eliksirami idzie naprawdę dobrze – Znów się uśmiechnęła, tym razem włożyła w to więcej ciepła, liczyła że w ten sposób zamaskuje trochę tą niezręczność, gdy upomniała rozmówczynię o bezpieczeństwie. Wygładziła swój płaszcz, do którego miała podpiętą odznakę aurora, przypomnienie, że tak naprawdę zawsze była na służbie.
- Ufam, że Państwo Slughorn są w dobrym zdrowiu? – Może nie tyle się starała dobrze poprowadzić tą rozmowę, co chciała za wszelką cenę uniknąć popełnienia gafy. Nie tylko ze względu na Evelyn. Wciągnięta w wir pracy nieczęsto musiała prowadzić rozmowy z kimś ze szlachty. Bądźmy szczerzy, jej współpracownicy uważali, że zachowuje się dokładnie jak panna z elity, choć tak naprawdę w ich towarzystwie rozluźniała się na ile mogła. Po prostu młodym damom nie wolno nawet na chwilę zapomnieć o tym, kim są. Niezależnie z kim rozmawiają, ich obycie jest najważniejsze. Tym lepiej, jeśli ci niżej urodzeni będą czuli się gorsi, bo przecież są. O ile to nie były dokładne nauki przekazane w jej rodzinie, która nie była tak konserwatywna, to Artis dobrze wiedziała, że niektóre rody właśnie w ten sposób patrzą na świat. Z jednej strony nie miała im tego za złe, znała różnice między czarodziejem czystej krwi, a tym innej. Po prostu czasem tęskniła za tą wolnością, której jej odmawiano.
Artis Finnleigh
Zawód : Auror
Wiek : 25
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
I'm gonna trust you, babe
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Evelyn również czuła się niezręcznie. Kiedyś było dużo łatwiej, jeśli chodziło o relacje z innymi. Nie było tylu czynników, które mogłyby na nie rzutować, oczywiście poza takimi najbardziej podstawowymi, jak czystość krwi. Slughornówna, od dziecka uczona niechęci do mugoli, nawet nie wpadłaby na pomysł, by zaprzyjaźnić się ze szlamą, bo byłoby to niestosowne. Wpojone przekonania były zbyt silne, chociaż na niechęci i wzgardzie się kończyło, niesprowokowana nigdy pierwsza nie podejmowała akcji, woląc trzymać się z boku i żyć swoim życiem.
Niechęć do aurorów była zupełnie inną sprawą. Członkowie jej rodziny nie mieli czystego sumienia (co starannie ukrywali) i gdyby mocniej zainteresowali się nimi aurorzy, mogliby mieć poważne kłopoty. Nie mogli wychylać się ze swoją bardziej mroczną stroną, skutecznie odstraszając ciekawskich aurą nieprzystępności, tajemniczości i zamknięcia w sobie, co sprawiało, że reszta społeczeństwa uważała ich za gburów. Aurorzy nie zaaprobowaliby czarnomagicznych woluminów i ciągotek do eksperymentowania z nielegalnymi wywarami. Choć o rodzie krążyły różne pogłoski, jego przedstawiciele nie mogli dawać nikomu powodów do sprawdzenia, ile w nich prawdy. Obawiając się reakcji ojca i tego, że jej tajemnica mogłaby się wydać, stopniowo z biegiem czasu odsunęła się od Artis, co zresztą łatwo było zrzucić na karb tego, że obie były bardzo zajęte swoimi nowymi obowiązkami i nie miały czasu na spotykanie się. Nagłe i gwałtowne ucięcie kontaktów byłoby bardziej podejrzane niż stopniowe ich rozluźnienie, nawet mimo faktu, że Slughornowie byli znani ze swojego trzymania się na uboczu i pewnego dystansu do ministerialnych instytucji.
Teraz również nie wypadało po prostu uciec. Skoro już została zauważona i obie się rozpoznały, wypadało zamienić ze sobą choć parę zdań. Zwłaszcza że przecież w głębi duszy lubiła tę dziewczynę, mimo że trudno było jej zrozumieć taki wybór drogi życiowej. Ale ostatecznie to nie jej sprawa, kim została dawna koleżanka.
- Niestety zdaję sobie z tego sprawę – powiedziała tylko; dzisiaj miała czyste sumienie, wszystkie ingrediencje w jej kieszeni były w pełni legalne, ale i tak cień niezręczności pozostał. – Zamówienia na eliksiry niestety nie poczekają na lepsze czasy, więc trzeba zaopatrzyć się w niezbędne składniki.
Mogła poprosić kogoś z rodzeństwa o zakup, lub zamówić składniki listownie, ale lubiła załatwiać takie rzeczy sama, bo do własnej oceny ilości i jakości składników miała największe zaufanie. W kwestii warzenia mikstur ceniła sobie niezależność, a ryzyko było odrębną sprawą. Chociaż może tak naprawdę trochę brakowało jej jego posmaku? Dawno już z premedytacją nie kusiła losu i nie czuła tego uczucia, które sprawiało, że krew krążyła szybciej w żyłach, a umysł mógł analizować otoczenie i potencjalne zagrożenia. Przez moment znowu mogła poczuć się jak tamta dziewczynka, która chodziła po dachach i eksplorowała rodowe piwnice, poszukując przeciwwagi dla statecznej nauki alchemii, historii czy sztuki, co było jej obowiązkiem od najmłodszych lat.
Tyle że teraz niebezpieczeństwo mogło być realne.
- Tak, jest dobrze. Moi bliscy również mają się znakomicie. – Szczęśliwie jej ród nie ucierpiał podczas wydarzeń na sabacie, ale kto wie, co przyniesie przyszłość? Evelyn widziała wyraźnie, że jej matka się bała, całymi dniami zamykała się w pokoju z fortepianem, albo w różanej szklarni. – Mam nadzieję, że pani rodzina także czuje się dobrze i nie musi się o panią niepokoić.
Zawód aurora był bardziej niebezpieczny niż alchemia. Evelyn nie musiała bać się niczego więcej niż własnych ewentualnych błędów, które do pewnego stopnia mogła kontrolować. A auror... Cóż, często był zdany na kaprys ludzi nie wahających się użyć naprawdę plugawej magii. Evelyn nie czułaby się dobrze z myślą, gdyby ktoś z jej rodzeństwa został aurorem, już zupełnie pomijając kwestie ideologiczne.
Niechęć do aurorów była zupełnie inną sprawą. Członkowie jej rodziny nie mieli czystego sumienia (co starannie ukrywali) i gdyby mocniej zainteresowali się nimi aurorzy, mogliby mieć poważne kłopoty. Nie mogli wychylać się ze swoją bardziej mroczną stroną, skutecznie odstraszając ciekawskich aurą nieprzystępności, tajemniczości i zamknięcia w sobie, co sprawiało, że reszta społeczeństwa uważała ich za gburów. Aurorzy nie zaaprobowaliby czarnomagicznych woluminów i ciągotek do eksperymentowania z nielegalnymi wywarami. Choć o rodzie krążyły różne pogłoski, jego przedstawiciele nie mogli dawać nikomu powodów do sprawdzenia, ile w nich prawdy. Obawiając się reakcji ojca i tego, że jej tajemnica mogłaby się wydać, stopniowo z biegiem czasu odsunęła się od Artis, co zresztą łatwo było zrzucić na karb tego, że obie były bardzo zajęte swoimi nowymi obowiązkami i nie miały czasu na spotykanie się. Nagłe i gwałtowne ucięcie kontaktów byłoby bardziej podejrzane niż stopniowe ich rozluźnienie, nawet mimo faktu, że Slughornowie byli znani ze swojego trzymania się na uboczu i pewnego dystansu do ministerialnych instytucji.
Teraz również nie wypadało po prostu uciec. Skoro już została zauważona i obie się rozpoznały, wypadało zamienić ze sobą choć parę zdań. Zwłaszcza że przecież w głębi duszy lubiła tę dziewczynę, mimo że trudno było jej zrozumieć taki wybór drogi życiowej. Ale ostatecznie to nie jej sprawa, kim została dawna koleżanka.
- Niestety zdaję sobie z tego sprawę – powiedziała tylko; dzisiaj miała czyste sumienie, wszystkie ingrediencje w jej kieszeni były w pełni legalne, ale i tak cień niezręczności pozostał. – Zamówienia na eliksiry niestety nie poczekają na lepsze czasy, więc trzeba zaopatrzyć się w niezbędne składniki.
Mogła poprosić kogoś z rodzeństwa o zakup, lub zamówić składniki listownie, ale lubiła załatwiać takie rzeczy sama, bo do własnej oceny ilości i jakości składników miała największe zaufanie. W kwestii warzenia mikstur ceniła sobie niezależność, a ryzyko było odrębną sprawą. Chociaż może tak naprawdę trochę brakowało jej jego posmaku? Dawno już z premedytacją nie kusiła losu i nie czuła tego uczucia, które sprawiało, że krew krążyła szybciej w żyłach, a umysł mógł analizować otoczenie i potencjalne zagrożenia. Przez moment znowu mogła poczuć się jak tamta dziewczynka, która chodziła po dachach i eksplorowała rodowe piwnice, poszukując przeciwwagi dla statecznej nauki alchemii, historii czy sztuki, co było jej obowiązkiem od najmłodszych lat.
Tyle że teraz niebezpieczeństwo mogło być realne.
- Tak, jest dobrze. Moi bliscy również mają się znakomicie. – Szczęśliwie jej ród nie ucierpiał podczas wydarzeń na sabacie, ale kto wie, co przyniesie przyszłość? Evelyn widziała wyraźnie, że jej matka się bała, całymi dniami zamykała się w pokoju z fortepianem, albo w różanej szklarni. – Mam nadzieję, że pani rodzina także czuje się dobrze i nie musi się o panią niepokoić.
Zawód aurora był bardziej niebezpieczny niż alchemia. Evelyn nie musiała bać się niczego więcej niż własnych ewentualnych błędów, które do pewnego stopnia mogła kontrolować. A auror... Cóż, często był zdany na kaprys ludzi nie wahających się użyć naprawdę plugawej magii. Evelyn nie czułaby się dobrze z myślą, gdyby ktoś z jej rodzeństwa został aurorem, już zupełnie pomijając kwestie ideologiczne.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Pokiwała głową, mimo rozluźnienia kontaktów, zależało jej na dobrobycie tych nielicznych, którzy akceptowali jej rodzinę lub chociaż otwarcie nie okazywali wrogości. Oczywiście nie życzyła źle całej reszcie, po prostu nie dbała o to co się z nimi dzieje. Dopóki nie robili nic, czym mogłoby się zainteresować jej biuro, ale mówiąc szczerze, nie zdarzało się, by ktoś otwarcie rozpoczął batalię z kim z rodów czystej krwi. Nikt nie był jeszcze na tyle szalony, a sama Artis w szczególności. Życie Macmillanów nie byłoby kolorowe w takiej sytuacji.
- Jak na aurora mam wyjątkowo spokojne i bezpieczne zajęcia, choć przyznam, że staram się o to, by wysłano mnie w końcu na akcję – Uśmiechnęła się – Poza tym moja rodzina jest przyzwyczajona do troski o jej członków. Quidditch to też nie najbezpieczniejsze zajęcie – I to była prawda. Praktycznie każdy Macmillan spędził w Mungu chociaż kilka dni, czy to po wyjątkowo zajadłym meczu, czy po prostu po pokazie brawury. Tak ich natura, że nie potrafią przejść spokojnie obok wyzwania.
- Może umówiłybyśmy się kiedyś na kawę, lub herbatę? - W końcu zebrała się na odwagę, by spytać o coś, co przyszło jej na myśl już chwilę wcześniej. Trochę bała się odpowiedzi, bo z jednej strony zaboli ją odmowa, a z drugiej, zgoda może oznaczać kolejną niezręczną rozmowę. Choć ta, którą właśnie prowadziły miała wszelkie znamiona cywilizowanej i grzecznej. Artis dobrze wiedziała, że Evelyn i jej rodzina miała problem z jej wyborem zawodu. W pewnym sensie to rozumiała, oba rody wolały trzymać się z dala od Ministerstwa i zapewne mieli swoje powody. Zresztą gdyby nie Longbottomowie, sama zwątpiłaby we właściwość tego, co robiła. Gdyby nie bała się aż tak aranżowanego małżeństwa i nieszczęśliwego życia jako piesek salonowy.
- Domyślam się, że masz dużo pracy przy eliksirach, ja sama nieczęsto opuszczam biuro – Dodała po krótkiej chwili wiedząc, że w razie odmowy dawna koleżanka będzie miała furtkę. Nie chciała stawiać jej w niezręcznej sytuacji, tym bardziej, że już pluła sobie w brodę za ten bezpośredni zwrot. Niestety, ale miała już nawyki tej bezpośredniości, która cechowała niżej urodzonych.
- Jak na aurora mam wyjątkowo spokojne i bezpieczne zajęcia, choć przyznam, że staram się o to, by wysłano mnie w końcu na akcję – Uśmiechnęła się – Poza tym moja rodzina jest przyzwyczajona do troski o jej członków. Quidditch to też nie najbezpieczniejsze zajęcie – I to była prawda. Praktycznie każdy Macmillan spędził w Mungu chociaż kilka dni, czy to po wyjątkowo zajadłym meczu, czy po prostu po pokazie brawury. Tak ich natura, że nie potrafią przejść spokojnie obok wyzwania.
- Może umówiłybyśmy się kiedyś na kawę, lub herbatę? - W końcu zebrała się na odwagę, by spytać o coś, co przyszło jej na myśl już chwilę wcześniej. Trochę bała się odpowiedzi, bo z jednej strony zaboli ją odmowa, a z drugiej, zgoda może oznaczać kolejną niezręczną rozmowę. Choć ta, którą właśnie prowadziły miała wszelkie znamiona cywilizowanej i grzecznej. Artis dobrze wiedziała, że Evelyn i jej rodzina miała problem z jej wyborem zawodu. W pewnym sensie to rozumiała, oba rody wolały trzymać się z dala od Ministerstwa i zapewne mieli swoje powody. Zresztą gdyby nie Longbottomowie, sama zwątpiłaby we właściwość tego, co robiła. Gdyby nie bała się aż tak aranżowanego małżeństwa i nieszczęśliwego życia jako piesek salonowy.
- Domyślam się, że masz dużo pracy przy eliksirach, ja sama nieczęsto opuszczam biuro – Dodała po krótkiej chwili wiedząc, że w razie odmowy dawna koleżanka będzie miała furtkę. Nie chciała stawiać jej w niezręcznej sytuacji, tym bardziej, że już pluła sobie w brodę za ten bezpośredni zwrot. Niestety, ale miała już nawyki tej bezpośredniości, która cechowała niżej urodzonych.
Artis Finnleigh
Zawód : Auror
Wiek : 25
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
I'm gonna trust you, babe
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Slughornowie nie mieli wielu mocniejszych relacji rodowych, zarówno jeśli chodziło o relacje pozytywne, jak i negatywne. Ich stosunek do Macmillanów był dosyć neutralny, więc Evelyn sama w sobie nie miała żadnych powodów, by żywić większą niechęć czy pogardę do Artis. Może poza jej pracą, ale nadal była to niechęć bardziej do zawodu (starannie wpojona przez rodzinę uważającą aurorów za niegodnych zaufania) niż do samej kobiety. Ostatecznie lepiej było nawet zostać aurorem niż nie mieć absolutnie żadnych zainteresowań i żyć od jednego przyjęcia do drugiego. Ludzie pozbawieni jakiejkolwiek pasji nie zasługiwali w jej opinii na większą uwagę. Byli nudni.
- Pewnie nie chcą narażać cię na niebezpieczeństwo. – Była przecież młodą kobietą, w dodatku szlachcianką. Mężczyźni traktowali takie jak one pobłażliwie, wątpiąc w ich zdolności i woląc przeznaczać je do bezpieczniejszych zadań. Nawet Evelyn czasem to irytowało, kiedy nie pozwalano jej na zbyt wielką swobodę w poruszaniu się po rezerwacie, a przecież nie była ułomna i nie mdlała na sam widok smoka. Choć jako dziecko była roztrzepana i robiła dużo szalonych (jak na młodą szlachciankę) rzeczy, ale mimo to miała świadomość swojego wyjątkowego pochodzenia i tego, że pewnych granic nie wypadało przekraczać. Na pewno nie otwarcie, narażając się na dezaprobatę rodziny, która była dla niej wartością nadrzędną. Gdyby powiedziała ojcu, że chce zostać aurorem, z pewnością szybko wybiłby jej to z głowy, przedstawiając całe mnóstwo argumentów przemawiających za tym, że to niestosowna droga dla Slughorna, który powinien zachowywać dystans do instytucji rządowych, zwłaszcza tych, które mogły im zaszkodzić. A ona by się zgodziła, wiedząc, że miał całkowitą rację.
Słysząc jej propozycję, uniosła brwi, wyraźnie zaskoczona. Dawniej, kilka lat wstecz, zapewne odpowiedziałaby z entuzjazmem „tak!”, dziś wyraźnie się zawahała. Co, jeśli aurorstwo wypaczyło światopogląd Artis i uczyniło ją przyjaciółką szlam i mugoli?
- J-jasne. Możemy się kiedyś spotkać. Dawno nie miałyśmy okazji rozmawiać, a ulica... Cóż, nie jest wymarzonym miejscem do pogawędek – powiedziała w końcu, próbując wybrnąć z chwilowej niezręczności. Ostatecznie i tak nie wiadomo, czy uda im się spotkać. Nie wiadomo, jak ułoży się ich relacja po takim czasie bez kontaktu, choć pewne było, że nie o wszystkim będą mogły swobodnie rozmawiać, bo zbyt wiele je podzieliło.
- Pracy jest sporo. Niektóre eliksiry warzą się kilka tygodni i wymagają określonego sposobu przyrządzania, ale nie narzekam. Na pewno pamiętasz, że już kiedyś trudno było oderwać mnie od kociołka – przyznała. Z tego, co było jej wiadomo, aurorzy również musieli posiadać pewną wiedzę z zakresu alchemii, więc podejrzewała, że Artis jest tego świadoma. – Czasami jednak trzeba się trochę od tego oderwać. Nie zdziwaczeć zupełnie od spędzania całych dni w pracowni. Niektórzy alchemicy są bardzo dziwni.
Przywołała na twarz uśmiech. Nieco niezręczny, inny od tego starego, sprzed lat, ale przecież obie były już zupełnie innymi osobami.
- Pewnie nie chcą narażać cię na niebezpieczeństwo. – Była przecież młodą kobietą, w dodatku szlachcianką. Mężczyźni traktowali takie jak one pobłażliwie, wątpiąc w ich zdolności i woląc przeznaczać je do bezpieczniejszych zadań. Nawet Evelyn czasem to irytowało, kiedy nie pozwalano jej na zbyt wielką swobodę w poruszaniu się po rezerwacie, a przecież nie była ułomna i nie mdlała na sam widok smoka. Choć jako dziecko była roztrzepana i robiła dużo szalonych (jak na młodą szlachciankę) rzeczy, ale mimo to miała świadomość swojego wyjątkowego pochodzenia i tego, że pewnych granic nie wypadało przekraczać. Na pewno nie otwarcie, narażając się na dezaprobatę rodziny, która była dla niej wartością nadrzędną. Gdyby powiedziała ojcu, że chce zostać aurorem, z pewnością szybko wybiłby jej to z głowy, przedstawiając całe mnóstwo argumentów przemawiających za tym, że to niestosowna droga dla Slughorna, który powinien zachowywać dystans do instytucji rządowych, zwłaszcza tych, które mogły im zaszkodzić. A ona by się zgodziła, wiedząc, że miał całkowitą rację.
Słysząc jej propozycję, uniosła brwi, wyraźnie zaskoczona. Dawniej, kilka lat wstecz, zapewne odpowiedziałaby z entuzjazmem „tak!”, dziś wyraźnie się zawahała. Co, jeśli aurorstwo wypaczyło światopogląd Artis i uczyniło ją przyjaciółką szlam i mugoli?
- J-jasne. Możemy się kiedyś spotkać. Dawno nie miałyśmy okazji rozmawiać, a ulica... Cóż, nie jest wymarzonym miejscem do pogawędek – powiedziała w końcu, próbując wybrnąć z chwilowej niezręczności. Ostatecznie i tak nie wiadomo, czy uda im się spotkać. Nie wiadomo, jak ułoży się ich relacja po takim czasie bez kontaktu, choć pewne było, że nie o wszystkim będą mogły swobodnie rozmawiać, bo zbyt wiele je podzieliło.
- Pracy jest sporo. Niektóre eliksiry warzą się kilka tygodni i wymagają określonego sposobu przyrządzania, ale nie narzekam. Na pewno pamiętasz, że już kiedyś trudno było oderwać mnie od kociołka – przyznała. Z tego, co było jej wiadomo, aurorzy również musieli posiadać pewną wiedzę z zakresu alchemii, więc podejrzewała, że Artis jest tego świadoma. – Czasami jednak trzeba się trochę od tego oderwać. Nie zdziwaczeć zupełnie od spędzania całych dni w pracowni. Niektórzy alchemicy są bardzo dziwni.
Przywołała na twarz uśmiech. Nieco niezręczny, inny od tego starego, sprzed lat, ale przecież obie były już zupełnie innymi osobami.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Palnęła głupstwo, wiedziała o tym. Nie powinna była przechodzić na ty. Nie powinna była w ogóle wyskakiwać z tą propozycją. Mogła śmiało przyznać, że czuła się ostatnio samotna, ale to nie znaczy, że powinna wykorzystywać biedną Evelyn. W ogóle co jej przyszło do głowy, nie bez powodu zerwały kontakty praktycznie do zera. No, może w sumie nie było nic konkretnego co by do tego doprowadziło. Po prostu tak wyszło.
Lekko panikowała, ale na szczęście nie było tego widać. O dziwo, dawna znajoma zgodziła się. Przy okazji zwróciła uwagę na fakt, że stoją, dwie młode damy, na ulicy, w raczej niebezpiecznych czasach. Niezbyt mądre posunięcie.
- Cóż, mimo, że teoretycznie żadne miejsce nie powinno być niebezpieczne, gdy masz w towarzystwie aurora, to rzeczywiście lekkomyślne – Przyznała ze skruchą, powinna był od razu zauważyć, że to nienajlepsze miejsce na pogawędki – W takim razie może od razu zrealizujemy pomysł? Czerwony Imbryk jest niedaleko, niezbyt ekskluzywne miejsce, ale zdecydowanie robią pyszną herbatę – Uśmiechnęła się, niezbyt szeroko i wylewnie, ale tym razem w pełni szczerze. Była pozytywnie nastawioną do życia osobą, choć jej zachowanie znacząco się różniło w zależności od towarzystwa. Zdecydowanie nie pozwalała sobie na pełnię swobody przy nikim, ale łatwo zauważyć, że osoby niżej urodzone były traktowane przez nią z dużo większą dawką rezerwy. Jej ród był neutralnie nastawiony do mugoli i szlam, nie stając po żadnej stronie konfliktu, ale to już od poszczególnych członków zależało czy po prostu ich akceptują, czy traktują jak równych sobie. Osób drugiej kategorii nie było wiele. A nawet można powiedzieć, że tyle, co kot napłakał. Sama Artis starała się nie być dla nikogo nieuprzejma, ale zdecydowanie uznawała wyższość czysto krwistych. Po prostu sądziła, że różne rzeczy są sądzone różnym ludziom, a ich pozycja społeczna to dyktuje. Przy czym sama sobie zaprzeczała pracując jako aurorka, ale to była skomplikowana kwestia, zawierająca umowę z własną matką i odrobinę szantażu emocjonalnego.
- Pracujesz nad czymś nowym ostatnio? Nie jestem specjalnie utalentowana w tym kierunku, ale uwielbiam dowiadywać się o nowinkach – Powiedziała patrząc na Evelyn uważnie, zdecydowanie pamiętała jak w dzieciństwie koleżanka ciągle pracowała nad czymś zupełnie nowym. I już wtedy Artis była jej dzielną słuchaczką i wiernym kibicem. Zresztą vice versa. Eve sama nie szalała na miotle tak jak Macmillanowie, ale często patrzyła jak rozgrywają mecze.
Lekko panikowała, ale na szczęście nie było tego widać. O dziwo, dawna znajoma zgodziła się. Przy okazji zwróciła uwagę na fakt, że stoją, dwie młode damy, na ulicy, w raczej niebezpiecznych czasach. Niezbyt mądre posunięcie.
- Cóż, mimo, że teoretycznie żadne miejsce nie powinno być niebezpieczne, gdy masz w towarzystwie aurora, to rzeczywiście lekkomyślne – Przyznała ze skruchą, powinna był od razu zauważyć, że to nienajlepsze miejsce na pogawędki – W takim razie może od razu zrealizujemy pomysł? Czerwony Imbryk jest niedaleko, niezbyt ekskluzywne miejsce, ale zdecydowanie robią pyszną herbatę – Uśmiechnęła się, niezbyt szeroko i wylewnie, ale tym razem w pełni szczerze. Była pozytywnie nastawioną do życia osobą, choć jej zachowanie znacząco się różniło w zależności od towarzystwa. Zdecydowanie nie pozwalała sobie na pełnię swobody przy nikim, ale łatwo zauważyć, że osoby niżej urodzone były traktowane przez nią z dużo większą dawką rezerwy. Jej ród był neutralnie nastawiony do mugoli i szlam, nie stając po żadnej stronie konfliktu, ale to już od poszczególnych członków zależało czy po prostu ich akceptują, czy traktują jak równych sobie. Osób drugiej kategorii nie było wiele. A nawet można powiedzieć, że tyle, co kot napłakał. Sama Artis starała się nie być dla nikogo nieuprzejma, ale zdecydowanie uznawała wyższość czysto krwistych. Po prostu sądziła, że różne rzeczy są sądzone różnym ludziom, a ich pozycja społeczna to dyktuje. Przy czym sama sobie zaprzeczała pracując jako aurorka, ale to była skomplikowana kwestia, zawierająca umowę z własną matką i odrobinę szantażu emocjonalnego.
- Pracujesz nad czymś nowym ostatnio? Nie jestem specjalnie utalentowana w tym kierunku, ale uwielbiam dowiadywać się o nowinkach – Powiedziała patrząc na Evelyn uważnie, zdecydowanie pamiętała jak w dzieciństwie koleżanka ciągle pracowała nad czymś zupełnie nowym. I już wtedy Artis była jej dzielną słuchaczką i wiernym kibicem. Zresztą vice versa. Eve sama nie szalała na miotle tak jak Macmillanowie, ale często patrzyła jak rozgrywają mecze.
Artis Finnleigh
Zawód : Auror
Wiek : 25
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
I'm gonna trust you, babe
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czasami tak wychodziło. Wiele dawnych znajomości rozpadało się bez konkretnego powodu. Evelyn nie miała już kontaktu z wieloma osobami znanymi z czasów szkolnych i było to najzupełniej naturalne. Właściwie utrzymywała relacje tylko z tymi, którzy również pochodzili z brytyjskich szlacheckich rodów, choć i tu niekoniecznie były to znajomości bliskie. Evelyn nigdy nie otaczała się wianuszkiem adoratorów ani chichoczących przyjaciółek. Najczęściej trzymała się przy swoich krewnych, a rodzina ze strony matki również uczęszczała do Beauxbatons. Wysłanie Evelyn i jej starszego rodzeństwa do tej szkoły było zresztą w całości pomysłem Guinevere, która chciała podtrzymać w nich artystyczną wrażliwość (niemal zupełnie ignorowaną przez większość Slughornów) i uchronić od niebezpieczeństwa, jakie przed laty nastało w Anglii. Ojciec po długich namowach zgodził się, rezygnując z tradycyjnego posłania potomków do Hogwartu, który przez te wszystkie zawirowania i tak uległ znaczącej degeneracji i nie był już placówką, którą pamiętał z własnych czasów.
Nie musiało się więc wydarzyć nic konkretnego; po prostu kontakt się rozluźnił. Tak czasem bywało, szczególnie przy przechodzeniu na nowy etap życia.
Teoretycznie aurorzy mieli gwarantować bezpieczeństwo, ale Artis była tu sama, i choć Evelyn nie podawała w wątpliwość jej zdolności magicznych, w przypadku większego zamieszania sama raczej nie dałaby sobie rady z jego okiełznaniem. Na razie ulica była spokojna i cicha, nic nie wskazywało na zmianę, ale lepiej nie przeciągać struny. Na sabacie podobno też nic nie wskazywało na to, co się wydarzyło, a jednak doszło do tragedii tuż pod nosem bawiących się czarodziejów. Evelyn tam nie było, bo musiała doglądać skomplikowanego wywaru wymagającego określonej sekwencji dodawania składników, ale słyszała dużo od swojej matki.
Jeśli nawet (z pewnością dobrze zabezpieczona) posiadłość pełna szlachciców nie była bezpieczna, to czy w ogóle było jakieś w pełni bezpieczne miejsce? Chyba nie. A już na pewno nie była to Pokątna, nawet mimo nałożonego dekretu, który utrudniałby zwykłym czarodziejom obronę przed zagrożeniem. Uśmiechnęła się jednak nieznacznie, kiwając głową, zupełnie jakby towarzystwo aurorki podnosiło ją na duchu i ograniczało niepokój.
Ale tak naprawdę nie czuła się lepiej.
- Chcesz to zrobić dzisiaj, teraz? – zapytała, zaskoczona, choć przecież powinna pamiętać bezpośredniość dawnej koleżanki. Sama kiedyś była bardziej bezpośrednia, więc dlaczego teraz czuła się tak niezręcznie? – Cóż... To dobry pomysł, ale obawiam się, że nie mam dziś czasu na dłuższe przesiadywanie, nie uwzględniłam tej ewentualności w planowaniu dzisiejszego wypadu.
Zawsze mogły jednak znaleźć inny dzień. Może kiedyś? Evelyn nie wykluczała tej możliwości.
- Pracuję dla rezerwatu smoków Rosierów – wyznała po chwili. Ostatecznie nie był to żaden sekret, a normalne zajęcie, w którym żaden auror nie mógłby się doszukać uchybienia. – Warzę eliksiry na potrzeby podopiecznych rezerwatu oraz jego pracowników, jeśli ci w jakiś sposób ucierpią na obcowaniu ze smokami. Brzmi jak ryzykowna praca, ale my, alchemicy, tak naprawdę nie mamy styczności z prawdziwym niebezpieczeństwem.
Oczywiście, robiła eliksiry również poza główną pracą, ale tą kwestię już pominęła.
Nie musiało się więc wydarzyć nic konkretnego; po prostu kontakt się rozluźnił. Tak czasem bywało, szczególnie przy przechodzeniu na nowy etap życia.
Teoretycznie aurorzy mieli gwarantować bezpieczeństwo, ale Artis była tu sama, i choć Evelyn nie podawała w wątpliwość jej zdolności magicznych, w przypadku większego zamieszania sama raczej nie dałaby sobie rady z jego okiełznaniem. Na razie ulica była spokojna i cicha, nic nie wskazywało na zmianę, ale lepiej nie przeciągać struny. Na sabacie podobno też nic nie wskazywało na to, co się wydarzyło, a jednak doszło do tragedii tuż pod nosem bawiących się czarodziejów. Evelyn tam nie było, bo musiała doglądać skomplikowanego wywaru wymagającego określonej sekwencji dodawania składników, ale słyszała dużo od swojej matki.
Jeśli nawet (z pewnością dobrze zabezpieczona) posiadłość pełna szlachciców nie była bezpieczna, to czy w ogóle było jakieś w pełni bezpieczne miejsce? Chyba nie. A już na pewno nie była to Pokątna, nawet mimo nałożonego dekretu, który utrudniałby zwykłym czarodziejom obronę przed zagrożeniem. Uśmiechnęła się jednak nieznacznie, kiwając głową, zupełnie jakby towarzystwo aurorki podnosiło ją na duchu i ograniczało niepokój.
Ale tak naprawdę nie czuła się lepiej.
- Chcesz to zrobić dzisiaj, teraz? – zapytała, zaskoczona, choć przecież powinna pamiętać bezpośredniość dawnej koleżanki. Sama kiedyś była bardziej bezpośrednia, więc dlaczego teraz czuła się tak niezręcznie? – Cóż... To dobry pomysł, ale obawiam się, że nie mam dziś czasu na dłuższe przesiadywanie, nie uwzględniłam tej ewentualności w planowaniu dzisiejszego wypadu.
Zawsze mogły jednak znaleźć inny dzień. Może kiedyś? Evelyn nie wykluczała tej możliwości.
- Pracuję dla rezerwatu smoków Rosierów – wyznała po chwili. Ostatecznie nie był to żaden sekret, a normalne zajęcie, w którym żaden auror nie mógłby się doszukać uchybienia. – Warzę eliksiry na potrzeby podopiecznych rezerwatu oraz jego pracowników, jeśli ci w jakiś sposób ucierpią na obcowaniu ze smokami. Brzmi jak ryzykowna praca, ale my, alchemicy, tak naprawdę nie mamy styczności z prawdziwym niebezpieczeństwem.
Oczywiście, robiła eliksiry również poza główną pracą, ale tą kwestię już pominęła.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nieco oklapła uświadamiając sobie swoje przeoczenie, ale zaraz uśmiechnęła się czarująco i klasnęła lekko w dłonie. Przez lata nauczyła się nie przejmować swoimi gafami, które wciąż popełniała. Była zbyt lekkoduszna by pilnować każdego słowa i czynu, ale starała się. I tak kontrastowała lekko ze szkocką częścią swojej rodziny, Longbottomowie byli za to dużo od niej poważniejsi.
- Zdarza się, że mieszają mi się pory dnia, wszystko przez to, że czasami dostaję nocne zmiany – uniosła ręce w akcie bezradności – Ale kiedy indziej jak najbardziej, podeślij mi sowę z informacją, kiedy masz czas i na pewno znajdziemy termin.
Była porywcza, jak każdy Macmillan. Nawet najlepiej wyuczone maniery nie mogły ukryć, że każdy pomysł pojawiający się w tej idealnie ufryzowanej blond głowie zostawał nagrodzony jej bezgranicznym entuzjazmem. Oczywiście były granice zdrowego rozsądku, choć nieco bardziej rozciągnięte niż u większości wysoko urodzonych. Z wyjątkiem jej męskiej płci krewnych, którzy potrafili robić naprawdę ryzykowne rzeczy w imię przygody.
- To cudowne – powiedziała wyobrażając sobie nie tyle same smoki, co w ogóle ideę niesienia pomocy tak szlachetnym istotom. Były to jedne z najbardziej imponujących magicznych stworzeń, choć i niebezpiecznych.
- Zdarza ci się przyjrzeć smokom? Mimo, że sama widziałam kiedyś kilka, wciąż mnie zachwycają – dodała z delikatnym uśmiechem – Ale w związku z tym pewnie masz mnóstwo zamówień i pracy, a ja Cię tu przetrzymuję. Zdecydowanie musimy kiedyś się umówić, na pewno wiele się wydarzyło przez te lata, a ja nie jestem na czasie.
W międzyczasie zaczął lekko prószyć śnieg, co samo w sobie wskazywało, że lepiej schować się w ciepłym wnętrzu. Artis strzepnęła sobie z rękawa kilka płatków i uśmiechnęła, trochę do Evelyn, trochę do siebie. Ich spotkanie zdecydowanie nie należało do nieprzyjemnych, mimo trudnego początku. Być może miały szanse odbudować relację, raczej nie do takiej samej jak niegdyś, każda z nich miała swój bagaż, którym niekoniecznie pragnęła się podzielić, ale coś nowego nie oznaczało gorszego. Tym razem ich znajomość mogła być dojrzalsza, spokojniejsza i polegać nie tyle na obustronnym podziwie i potrzebie szukania towarzystwa, co na zrozumieniu. A wartościowe jest posiadanie kogoś takiego, szczególnie, gdy pochodzi się ze szlacheckiego rodu, gdzie znajomości mało kiedy są takie, jak się wydają. Ale nawet tu Macmillan mogła być zbyt optymistyczna.
- Zdarza się, że mieszają mi się pory dnia, wszystko przez to, że czasami dostaję nocne zmiany – uniosła ręce w akcie bezradności – Ale kiedy indziej jak najbardziej, podeślij mi sowę z informacją, kiedy masz czas i na pewno znajdziemy termin.
Była porywcza, jak każdy Macmillan. Nawet najlepiej wyuczone maniery nie mogły ukryć, że każdy pomysł pojawiający się w tej idealnie ufryzowanej blond głowie zostawał nagrodzony jej bezgranicznym entuzjazmem. Oczywiście były granice zdrowego rozsądku, choć nieco bardziej rozciągnięte niż u większości wysoko urodzonych. Z wyjątkiem jej męskiej płci krewnych, którzy potrafili robić naprawdę ryzykowne rzeczy w imię przygody.
- To cudowne – powiedziała wyobrażając sobie nie tyle same smoki, co w ogóle ideę niesienia pomocy tak szlachetnym istotom. Były to jedne z najbardziej imponujących magicznych stworzeń, choć i niebezpiecznych.
- Zdarza ci się przyjrzeć smokom? Mimo, że sama widziałam kiedyś kilka, wciąż mnie zachwycają – dodała z delikatnym uśmiechem – Ale w związku z tym pewnie masz mnóstwo zamówień i pracy, a ja Cię tu przetrzymuję. Zdecydowanie musimy kiedyś się umówić, na pewno wiele się wydarzyło przez te lata, a ja nie jestem na czasie.
W międzyczasie zaczął lekko prószyć śnieg, co samo w sobie wskazywało, że lepiej schować się w ciepłym wnętrzu. Artis strzepnęła sobie z rękawa kilka płatków i uśmiechnęła, trochę do Evelyn, trochę do siebie. Ich spotkanie zdecydowanie nie należało do nieprzyjemnych, mimo trudnego początku. Być może miały szanse odbudować relację, raczej nie do takiej samej jak niegdyś, każda z nich miała swój bagaż, którym niekoniecznie pragnęła się podzielić, ale coś nowego nie oznaczało gorszego. Tym razem ich znajomość mogła być dojrzalsza, spokojniejsza i polegać nie tyle na obustronnym podziwie i potrzebie szukania towarzystwa, co na zrozumieniu. A wartościowe jest posiadanie kogoś takiego, szczególnie, gdy pochodzi się ze szlacheckiego rodu, gdzie znajomości mało kiedy są takie, jak się wydają. Ale nawet tu Macmillan mogła być zbyt optymistyczna.
Artis Finnleigh
Zawód : Auror
Wiek : 25
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
I'm gonna trust you, babe
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Evelyn uśmiechnęła się nieznacznie, ze zrozumieniem.
- Oczywiście – przytaknęła. Do tego czasu będzie mogła poukładać sobie to wszystko w głowie i przygotować się na to spotkanie. Może dzięki temu będzie jej łatwiej i nie będzie czuć takiej rozbieżności między tym, co sama chce, a tym, czego wymagała od niej rodzina. Gdyby nie konserwatywne podejście oraz wycofanie Slughornów, byłoby jej łatwiej w wielu sprawach, ale zbyt mocno zależało jej na aprobacie rodziny, żeby jawnie naruszać wpajane jej zasady.
Ale, może jeśli będzie uważać, będzie szansa na utrzymywanie chociaż sporadycznej relacji? Chociaż trudno było określić to jednoznacznie po jednym spotkaniu, Artis wydawała się... normalna. Wyglądała i zachowywała się niemal jak dawniej, na pierwszy rzut oka nic nie wskazywało na to, by po rozpoczęciu swojej pracy nagle stała się wielką przyjaciółką i obrończynią mugolaków. Może niesłusznie kiedyś się tego obawiała? Jej normalność i bezpośredniość było przyjemną odmianą po obcowaniu z umiłowanymi w salonowym życiu szlachcicami, którzy często zachowywali się jakby połknęli kij.
- Czasami widzę, jak przelatują nad zabudowaniami rezerwatu. Wspaniały widok – powiedziała z zachwytem w głosie; raczej nie pozwalano jej samej chodzić do ogrodów, a materiał do eliksirów zwykle po prostu jej dostarczano. Czasami widywała też bardzo młode albo poważnie chore lub nawet martwe smoki, które przynoszono do laboratorium. Nawet wtedy były pełne magii i grozy, i budziły w młodej alchemiczce szacunek oraz respekt.
- Tak, musimy. Napiszę – zapewniła jeszcze, strzepując z włosów trochę śniegu, który właśnie zaczął sypać z nieba. – Wobec tego do zobaczenia... kiedy indziej.
Uśmiechnęła się raz jeszcze i upewniła, czy ma w kieszeniach swoje ingrediencje, po czym oddaliła się w górę ulicy, naciągając na włosy kaptur i spiesząc się, by opuścić to miejsce i jak najszybciej przenieść się do rodzinnej posiadłości.
| zt. x 2
- Oczywiście – przytaknęła. Do tego czasu będzie mogła poukładać sobie to wszystko w głowie i przygotować się na to spotkanie. Może dzięki temu będzie jej łatwiej i nie będzie czuć takiej rozbieżności między tym, co sama chce, a tym, czego wymagała od niej rodzina. Gdyby nie konserwatywne podejście oraz wycofanie Slughornów, byłoby jej łatwiej w wielu sprawach, ale zbyt mocno zależało jej na aprobacie rodziny, żeby jawnie naruszać wpajane jej zasady.
Ale, może jeśli będzie uważać, będzie szansa na utrzymywanie chociaż sporadycznej relacji? Chociaż trudno było określić to jednoznacznie po jednym spotkaniu, Artis wydawała się... normalna. Wyglądała i zachowywała się niemal jak dawniej, na pierwszy rzut oka nic nie wskazywało na to, by po rozpoczęciu swojej pracy nagle stała się wielką przyjaciółką i obrończynią mugolaków. Może niesłusznie kiedyś się tego obawiała? Jej normalność i bezpośredniość było przyjemną odmianą po obcowaniu z umiłowanymi w salonowym życiu szlachcicami, którzy często zachowywali się jakby połknęli kij.
- Czasami widzę, jak przelatują nad zabudowaniami rezerwatu. Wspaniały widok – powiedziała z zachwytem w głosie; raczej nie pozwalano jej samej chodzić do ogrodów, a materiał do eliksirów zwykle po prostu jej dostarczano. Czasami widywała też bardzo młode albo poważnie chore lub nawet martwe smoki, które przynoszono do laboratorium. Nawet wtedy były pełne magii i grozy, i budziły w młodej alchemiczce szacunek oraz respekt.
- Tak, musimy. Napiszę – zapewniła jeszcze, strzepując z włosów trochę śniegu, który właśnie zaczął sypać z nieba. – Wobec tego do zobaczenia... kiedy indziej.
Uśmiechnęła się raz jeszcze i upewniła, czy ma w kieszeniach swoje ingrediencje, po czym oddaliła się w górę ulicy, naciągając na włosy kaptur i spiesząc się, by opuścić to miejsce i jak najszybciej przenieść się do rodzinnej posiadłości.
| zt. x 2
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Kamienice mieszkalne
Szybka odpowiedź