Kamienice mieszkalne
Dzisiejszego dnia Charlotte nie mogła zaliczyć do udanych. W sklepie panował nad wyraz wielki ruch, a większość klientów przychodziła po środki wzmacniające dla ich gryzoni - najwyraźniej zapanowała jakaś epidemia. Wkrótce zapas eliksirów się skończył, a Charlie musiała tłumaczyć się przed klientami z niepełnego zaopatrzenia. Co gorsza, pani Pickle postanowiła poszerzyć ofertę zwierząt o młode psidwaki - większość z nich była całkiem spokojna, grzecznie śpiąc lub bawiąc się w klatkach. Tylko jeden z nich był nad wyraz nieznośny - atakował mniejsze od siebie psy, ciągnąc je za uszy lub ogon; a gdy to mu się znudziło, przegryzał pręty klatki i raz po raz uciekał na sklep, goniąc między nogami klientów. Młoda panna Moore miała z nim prawdziwe utrapienie i, co gorsza, z minuty na minutę coraz bardziej wątpliwym było, by ktoś kupił tak niewychowanego psa. Dziewczynka po którejś ucieczce odseparowała równie urokliwego co koza psidwaka od reszty stworzeń, przymocowując go na mocnej smyczy, tak by się nie zerwał. Spokój trwał może godzinę, do czasu gdy psidwak przegryzł smycz i wyrwał się ponownie na sklep. Zanim Charlie zdążyła zareagować, jej utrapienie śmignęło między nogami jednego z wychodzących klientów i pomknęło w głąb ulicy Pokątnej.
Tymczasem Calanthe uporządkowała kwiaciarnię przed zamknięciem i zamknęła dokładnie drzwi, tak jak co dzień. Powoli się ściemniało, a chodniki miejscami były oblodzone od śladów butów dziesiątek czarodziejów, którzy przemierzali dzisiaj ulicę - obecnie zadziwiająco pustą; najwyraźniej każdy chciał zdążyć do domu przed zapadnięciem zmroku. Jedynym odstępstwem od codziennej normy były upuszczone klucze, które wyślizgnęły się z pomiędzy palców odzianych w skórzane rękawiczki. Zanim panna Sprout zdążyła się schylić po upuszczony dość ciężki pęk kluczy, pomiędzy jej nogami pojawił się pies, który, o zgrozo, porwał jej zgubę niczym piłkę służącą do zabawy i pomknął w głąb zawiłych uliczek Pokątnej. Czym prędzej musi złapać psidwaka zanim ten pożre jej klucze - w końcu te stworzenia nie mają zbyt wybrednego smaku!
ST złapania psidwaka wynosi 200 - obydwie możecie rzucić kością k100 po każdym z postów, a do otrzymanej ilości oczek dodać liczbę punktów bonusu od posiadanego przez Was poziomu biegłości spostrzegawczości lub szczęścia. Wszystkie rzuty sumują się.
Datę spotkania możecie założyć sami. O skończonym wątku z rozwiązaną sytuacją możecie poinformować w doświadczeniu. Czara Ognia nie kontynuuje z Wami rozgrywki. Wszystko jest w Waszych rękach.
Miłej zabawy!
Kiedy przychodzi czas zamknięcia sklepu panuje tam niezwykła atmosfera. Rozjarzony światłem lewitujących świec, a ciszę przerywa jedynie monotonny szum roślin. Mogę tam pobyć kompletnie sama i przez parę chwil udawać, że znajduję się w jakimś dalekim miejscu. Z dala od wszystkich problemów i trosk, z dala od mojego przyszłego ożenku. Pierścionek na moim palcu wydaje się wtedy nic nie ważyć. A kiedy wracam w końcu z tego świata marzeń wcale nie jest gorzej. Lubię ten rytuał podlewania roślin, które nie lubią tego w pełnym słońcu, zrywania niektórych ziół, jakich właściwości są najsilniejsze właśnie o tej potrze. To wszystko wprawia mnie w spokój, którego nie potrafię osiągnąć w domu. Odsuwam jednak myśli o tym miejscu na dalszy plan, skupiając się na teraźniejszości. To ostatnio moja taktyka, niepozwalająca mi zwariować od nadmiaru wszystkiego.
Niestety wszystko dobre, co się dobrze kończyć. Omiatam wzrokiem wnętrze po raz ostatni, upewniając się, czy wszystko jest zrobione, po czym z cichym trzaskiem zamykam drzwi. Z kieszeni płaszcza wyjmuję pęk kluczy. Zazwyczaj zdejmuję do tego rękawiczek, ale dziś panuje prawdziwy ziąb. Nie przeszkodziło mi to jednak w założeniu kłódek. Dopóki nie wyślizgują mi się przez przypadek z dłoni. Pochylam się po nie i... coś przebiega obok moich nóg. W jednej chwili klucze leżą, a w drugiej ich nie ma. Z zaskoczeniem obracam głowę. Co? Dwa ogony? O nie, to psidwak.
- Oddawaj moje klucze! - wołam, jak gdyby mógł mnie usłyszeć, po czym ruszam za nim. Nie mogę się bez nich pokazać w domu!
'k100' : 63
Charlie od jakiegoś czasu nie miała wielu dobrych dni. Wiele rzeczy dookoła ją przybijało, pomijając już zwykłego pecha i ziąb, jaki w połączeniu z jej lichym ubiorem bardzo utrudniał życie. Tym chętniej brała każdy oferowany jej dzień w pracy - jej cudownej oazie spokoju i ciepła. Nawet, kiedy klientów było więcej, nawet, kiedy byli nieprzyjemni, Charlie właśnie tam czuła się najlepiej.
Ten dzień... był męczący. Mimo całej swojej wielkiej miłości do zwierząt, wiele energii włożyła w nie-zrobienie krzywdy małemu, bardzo kapryśnemu psowatemu. Ile bałaganu narobił, jak inne zwierzaki nastraszył i jak bardzo irytował klientów, było po prostu nie do pomyślenia! A mała, ruda dziewczynka musiała za niego świecić oczami, sprzątać i uspokajać biedactwa! Pod koniec dnia była już szczerze fizycznie i psychicznie zmęczona. Myślała już, że wygrała bój z szalonym czworonogiem, kiedy temu udało się jednak uwolnić.
Nie czekała nawet na polecenie właścicielki sklepu - spojrzała na nią jedynie, zarzuciła swój płaszcz - może nie zimowy, ale lepsza taka ochrona, niż żadna - i ruszyła w pogoń za zwierzęciem.
Biegła dobry kawałeczek, starając się niewielkim slalomem omijać ludzi i nie stracić z oczu upartego zwierzaka. Strata sierściucha byłaby do przeżycia, problemy były jednak dwa: Lotta nie chciała dać zwierzęciu chodzić po tym mrozie. Wychowane w niewoli jej zdaniem mogłoby sobie nie poradzić i mógłby je czekać nędzny los w mrozie, lub pod kołami jakiegoś pojazdu. Drugi problem... cóż, nie zdążyli mu jeszcze w sklepie usunąć ogonów, więc gdyby odkryto z jakiego sklepu pochodzi zwierzę (gdyby dostało się między mugoli), pewnie pani Pickle mogłaby mieć problemy.
Kiedy już była dość blisko zwierzaka, ten znów zrobił coś bardzo niewłaściwego! No, co za potwora! I, co najgorsze, Charlie zaczęła go nawet lubić. Był uroczy i zadziorny. Ale to nie jest chwila na lubienie, teraz trzeba zwierzę łapać!
- Przepraszam! Uciekł, to jeszcze maluch, przegryzł smycz, nie da się nad nim zapanować! - zaczęła się zaraz tłumaczyć, patrząc jak zwierzę radośnie podskakuje, bezczelnie prezentując zdobycz. Starała się zbliżyć przy tym, nie płosząc psa - dyszała zmęczona, a jej płuca nie miały ochotę na dalszą bieganinę na mrozie. Lodowe igiełki mocno się wbijały. Na chwilę tylko spojrzała na kolejną dziś osobę, przed którą musi się tłumaczyć dzisiaj przez ten durny, czworonożny pomiot szatana. Miała szczerą nadzieję, że kobieta okaże się wyrozumiała. Bardzo nie miała już siły na słuchanie żali i reprymend.
- Ani się waż, potworo... - prychnęła w stronę psa.
'k100' : 26
Zaczęłam więc pragnąć zimowych wieczór przed ciepłym kominkiem, wygodnego fotela, puszystego koca i dobrej książki. Na kawę pora zbyt późno, ale czemu nie pozwolić sobie na wspaniałą herbatę? Można wtedy odciąć myśli od wszystkiego i wszystkich, odejść ze świata problemów do krainy rzeczy nas niedotyczących.
Tego pragnęłam dla siebie takiego zakończenia dzisiejszego, dobrego przecież dnia. Nie wiem, czy na to zasłużyłam. Przestałam postrzegać życie w takich kategoriach. Po prostu wierzyłam, że wszystko zmierza w tym kierunku. Rutyna mojego życia była wprost powalająca, więc nawet nie próbowałam brać pod uwagę jakichkolwiek zakłóceń. Widocznie to był mój błąd. Powinnam się przecież nauczyć, żeby spodziewać się niespodziewanego. Niestety za późno już na takie umoralnienia, przyglądam się bezradnie, wesołemu w porównaniu do mnie, psidwakowi z moimi kluczami w pysku. Początkowo sądziłam, że to jakiś bezpański ulicznik, ale słyszę wkrótce po nim nadbiegające kroki, a po chwili zrównuje się ze mną młoda dziewczyna. Przyglądam się z lekkim zaskoczeniem drobnej, rudowłosej nastolatce z odzieniem mało odpowiednim na otaczającą nas aurę. Widocznie to ona jest właścicielką zagubionego, a raczej krnąbrnego stworzenia. Co rzeczywiście od razu potwierdza. Kiwam głową ze zrozumieniem na jej słowa.
- Nie dziwię się, wygląda jak mały diabeł tasmański - odpowiadam, przyglądając się zwierzęciu, które widocznie jest bardzo zadowolone z ogołocenia mnie z kluczy. Widać, że nieznajoma goni za nim spory kawałek skoro oddech aż jej się rwie. Cieszę się z jednej strony, bo oznacza to, że pomoże mi go złapać. - Szkoda, że nie można już tutaj czarować, poszłoby nam o wiele łatwiej - wzdycham z niezadowoleniem, dotykając palcami różdżki schowane w kieszeni. - Tylko złapmy go szybko, bo nie będę mogła zamknąć sklepu, a nie chcę tu nocować. - Idę więc w ślady rudej i zbliżam się powoli do psa, licząc, że się nie spłoszy i nie pobiegnie dalej w szale zabawy.
'k100' : 71
- Wielka szkoda, gonię za nim z samego końca ulicy. - przyznała zdyszana, bo i Pokątna wcale krótka nie była, choć Lotty kondycja do najgorszych nie należała. Nie była wysportowana, ale hej czy życie na Nokturnie nie można uznać za sport? Ile razy już drogę do domu, lub do pracy przebyła w całości biegiem? No właśnie.
Powoli jednak dochodziła do siebie, patrząc na niesamowicie radosną bestię z niedowierzaniem. Psowaty nawet nie pojmował, że robi coś nie tak. On to traktował jak zabawę i merdał swoim rozczłonkowanym ogonem z taką radością, jakby co najmniej wygrał całą tonę suszonej wołowiny tylko dla siebie. Mały żarłok. A jeśli uzna, że zabawa skończona, pewnie pożre klucze tej pani, która okazała się całkiem miła i jakoś sprawiła, że Lotta nie chciała, by z winy nie-jej psa miała kłopoty.
- Do odzyskanych kluczy, chętnie dorzucę diabła tasmańskiego. Całkowicie gratis. - mruknęła całkowicie poważnie, choć nie sądziła, by kobieta była zainteresowana podarkiem widząc, jaki potrafi być kłopotliwy. A wielka szkoda! Pani Pickle pewnie tylko by się ucieszyła z pozbycia się problemu i tylko dopilnowałyby, żeby ucięto mu ten ogon.
Nie ma jednak co skupiać się na życzeniach i marzeniach. Kiedy już były bardzo blisko, Charlie spróbowała pochwycić psa, który znów uciekł o kilka metrów i zaszczekał radośnie widząc, że pracownica sklepu w którym aktualnie żył wyłożyła się na śniegu.
- Albo sprzedam cię gdzieś, gdzie psidwaki się zjada i tyle będzie! - zagroziła zwierzakowi, choć zaśmiała się cicho. Bo było coś w tej poczwarze, co w sumie polubiła. Podniosła się, nawet nie otrzepując ze śniegu i znów odrobinę zbliżając. Dorwie go.
'k100' : 4
Zawsze go ciekawiły dziwne okazje do świętowania. Urodziny. Co roku cieszysz się z tego, że kiedyś przyszedłeś na świat i oczekujesz, że inni z tej przyczyny będą cię traktowali z wyjątkowy sposób i rzecz jasna cieszyli się razem z tobą.
Przyszedłeś na świat. Można przyjąć, że był to powód do radości, jednak lata temu. Dlaczego każdego roku to ma być takie cenne? Wydawało mu się to takim głupim, dziecinnym wręcz "patrzcie na mnie, patrzcie na mnie!", a jednak rok rocznie kupował bratu jakiś drobiazg. Może miało to w sobie coś sarkastycznego. Najpewniej miało.
A jednak czekał, kiedy Lio najpewniej skończył pracę. Zerknął na zegarek i zobaczył swojego klona prawie od razu. Był ostatnimi czasy w wyjątkowo dobrym nastroju. Co zabawne, miał wrażenie, że Lio nie lubi, jak on jest w dobrym nastroju. Czyżby źle mu się to kojarzyło?
- Sto lat, sto lat, braciszku.
Odezwał się. Nieźle lało, w sumie już od dość dawna. Stał pod zadaszeniem klatki schodowej i do tej pory zerkał na spieszących się ludzi. Myślał, planował. Był umówiony na pojutrze. Najlepszy prezent urodzinowy sprawi sobie sam. Chwilami trudno mu było oderwać od tego własne myśli.
W rękach trzymał niewielki pakunek z otworkami przez które prezent mógł oddychać. Nie trudno poznać, że musi być to jakaś żywa istota. Dało się z resztą słyszeć, jak chodzi i czasem drapie w środku pudełka.
Pogoda nie była zaskoczeniem, jak zawsze o tej porze roku padało, czasem nawet jeszcze śnieżyło przez chwilę, czyli jednym słowem zachęcało do zorganizowania czegoś kameralnego w mieszkaniu.
Po zamknięciu sklepu udał się więc po zakup czegoś na poczęstunek dla ‘niespodziewanych’ gości, gdy wtem usłyszał znajomy głos. Wyrwanemu z własnych myśli potrzeba było chwili, by zorientować się skąd to dobiegło, aby dopiero wtedy zauważyć Mortimera. Od razu także skrył się pod zadaszeniem z zaskoczeniem patrząc na brata.
Nie, nie zaskoczyły go życzenia, ale miejsce gdzie ten czekał na niego.
- Poważnie? To nie miałeś już gdzie na mnie czekać?- spojrzał w rozbawieniu na swojego bliźniaka, czując jak przechodzą go dreszcze.
W bezruchu było zimnej, szczególnie kiedy zawiało. Chociaż musiał przyznać, że lubił taką pogodę, bo dzięki temu powroty do domu były jeszcze przyjemniejsze. Szukanie schronienia w ciepłocie i spokoju.
- Tobie też najlepszego. I jak co roku zapytam cię, bo chyba taka już nasza tradycja, po co to robisz?
Zapytał, nie licząc wcale na konstruktywną odpowiedź. Jego ukochany brat był ostatnią osobą, którą podejrzewałby o postępowanie tak jak wszyscy, a mimo to on co roku niestrudzenie składał mu życzenia i zawsze coś wręczał. Jasne, że wszystko inne robił podobnie jak inni dla spokoju i tylko dlatego, ale akurat w tym przypadku mógł sobie darować. Lionell znał go i wcale by się nie obraził gdyby ten zignorował podobną okazje, bo nie byłby to przejaw zapominalstwa czy ignorancji a zwykłego braku potrzeby socjalizowania się.
I kiedy chował zmarznięte dłonie do kieszeni, jego uwagę przykuło trzymane przez Tima pudełko. Dziury w kartonie, podobnie jak wydobywające się z środka odgłosy chrobotania, sugerowały, że w środku znajduje się coś żywego.. A to już było interesujące, żeby wręcz nie powiedzieć, że niepokojące. Lio zerknął na brata podejrzliwie, jak gdyby wyczuwając co znajdzie w środku.
Oby Merlin bronił go od tego.
Odpowiedział obojętnie. Sam mieszkał dosłownie kilka kroków od okolicy w której mieszkał jego brat, więc to wyjście wydawało mu się najbardziej logiczne. Choć on i Lionell zawsze rozumowali w kompletnie inny sposób, więc nie dziwne właściwie, że bliźniak odkrył w tym coś niejasnego.
- Żeby wyrazić wdzięczność za to, że dwadzieścia siedem lat temu darowałeś mi życie. - lubił z tego żartować. Nic na to nie poradzi, nieziemsko bawił go ich wspólny początek egzystencji między ludźmi, którego w jego wypadku o mały włos by nie było. Czy to się Nellowi podobało, czy nie, będzie słuchał tego typu aluzji, aż do swego końca. Lub końca Tima, który prawdopodobnie nastąpi szybciej.
Patrzył, jak brat uważnie przygląda się paczce i był szalenie ciekawy jego reakcji. Wbrew pozorom - to miał być miły gest. Mortimer zamierzał oddać Lionellowi zwierzę, jakie dawno temu mu zabrał do własnych zabaw a, że zwierzęta z jego zabaw nie wychodziły żywe to i nie mógł oddać mu go wtedy. Wtedy nawet jako taką przyjemność sprawiło mu obserwowanie bliźniaka po stracie kota.
Ten był prawie identyczny. Ciekawe tylko, jak ten miły gest odbierze Nell, który czasami nie chciał reagować w sposób, jaki sobie Tim założył wcześniej. Mimo lat obserwacji, nadal nie zawsze mu wychodziło przewidywanie ludzkich zachowań.
- Masz plany?
Spytał jeszcze, choć Lio zwykle plany miał, zwykle gdzieś wychodził. Zwykle też Tim nie był zaproszony, ale i nigdy zaproszenia nie oczekiwał. Nie bawiłoby go to raczej. Odwiedzał brata, spędzał z nim chwilę, odprawiał ten dziwny, doroczny rytuał i odchodził. Tak, czy inaczej to spotkanie nie będzie raczej długie. Nawet jeśli Tim miałby ochotę powiedzieć o czymś bratu, były to rzeczy o których mówić nie powinien. Co najwyżej o dziewczynie, którą miał na oku by mógł. W sumie był ciekaw, jak Lionell na to zareaguje i, co w tym zwietrzy.
- Dobrze wiedzieć, że humor ci dopisuje- skwitował dość cierpko i sięgnął po pudełko.
Niechętnie pozbawiał swoje poczerwieniałe z zimna dłonie ciepłego schronienia, ale nie bardzo miał wybór. Wypadało więc poznać swojego nowego towarzysza z nadzieją, że nie będzie to szczeniak, bo na tego kompletnie nie miał czasu i brat powinien o tym wiedzieć. Ostrożnie, trzymając pakunek od spodu jedną dłonią, drugą uchylił wieczko i zerknął do środka.
Jakby na zawołanie rozległo się żałosne miauknięcie a na niego spojrzała para niebieskich oczu. To był mały kociak, ruda, puchata kulka słodkości, a mimo to na jej widok krew mu zamarzła.
Oczami wyobraźni widział siebie, małego chłopca, uradowanego jak jeszcze nigdy, gdyż w końcu udało mu się przekonać rodziców do zakupu jakiegoś zwierzaczka. Tego, z którym będzie się bawił, opiekował nim, karmił a może nawet i spał, jeżeli mama nie zobaczy. Nie było mu jednak dane długo się nim nacieszyć, bo kiedy pewnego dnia wrócił do domu, jego już nie było. Lio przez chwilę rozważał opcję jego ucieczki, ale wtedy podszedł do niego Mortimer i zapytał czy wszystko gra. Ogarnęło go wtedy dziwne przeczucie. Dziwna więź jaka rodzi się pomiędzy bliźniętami jeszcze w łonie matki często owocuje czymś podobnym do zdolności wzajemnego czytania w myślach. On i brat tego nie mieli, być może z jego winy, jak gdyby nigdy nie chciał się dowiedzieć co się dzieje w jego głowie. Tego dnia jednak wyczuł, że to Tim maczał w tym palce. Zrobił coś dziwnego, coś co napawało go satysfakcją, coś po czym on już nie odzyska swojego małego, bezbronnego przyjaciela.. Ten znikł, jak gdyby w ogóle nie istniał. Co gorsze, winny całego zajścia trzymał się cały czas blisko niego, gotów pomóc w poszukiwaniach i to nie dlatego, że tak było trzeba, ale coś sprawiało, że chciał tego.. Rzucił się wtedy na niego. Chciał na prawdę zrobić mu krzywdę, zemścić się i sprawić, żeby to on płakał, żeby żałował..
Nie wiedział jak długo stał tak ze spojrzeniem wbitym w identycznego kotka, jakiego otrzymał wiele lat temu. Krew szumiała mu w skroniach, a po głowie miotało się jedno, nad wyraz uporczywe określenie całej tej sytuacji. Pogrywanie. Nie wątpił, że ten jest to tego zdolny. Tylko dlaczego właśnie teraz, po tylu latach?
Zacisnął mocniej palce na pudełku, czując jak ‘chodzi’ mu szczęka. Nie potrafił tego przyjąć tak obojętnie, jakby tego pragnął.
- Masz cholerne szczęście, że mam zajęte ręce..- wycedził, mierząc go ostrzegającym spojrzeniem.
Oczywiście nie było kłopotem odstawienie go, ale on nie chciał sobie na to pozwalać. Jemu nie chciał dawać tej przeklętej satysfakcji a sobie przysparzać wyrzutów sumienia na potem. I lepiej aby tak pozostało.
- Nastawiłeś się na kawę ze mną i dopiero teraz pytasz o plany?- prychnął.- Dobrze wiesz, że mam.
Krew się w nim gotowała, tak że nie potrzebował już żadnej kawy do końca dnia.
- Ludzie zazwyczaj mówią w takich sytuacjach "dziękuję".
Powiedział jedynie, nie odrywając od niego wzroku. Nie spodziewał się tego, a jednak przykre wspomnienia wzięły górę. I złość. Tak, Nell wtedy był rozwścieczony jak nigdy, a teraz Tim miał cholerną ochotę opowiedzieć mu o wszystkich szczegółach. Taką straszną ochotę! Ale wiedział, że nie może, nie powinien. Aż skręcało go w środku, jednak to mogłoby być za wiele i mogłoby rozwiązać język jego brata w nieodpowiednim momencie.
- Pomyślałem, że mogło ci go brakować. - złapał w końcu z bratem kontakt wzrokowy bardzo ciekaw jego dalszego posunięcia. Nie sądził, żeby go zaatakował. Nie tutaj, nie publicznie. Po części był szczerze zdziwiony jego złością. Oczywiście, musiał brać pod uwagę sentymenty, ale spodziewał się raczej radości podobnej do tej sprzed wielu lat, kiedy Nell biegał po domu radosny, że w ich domu wreszcie zagościł jakiś futrzak. - Nigdy nie przestajesz mnie zadziwiać.
Dodał. Nie zareagował na ewidentną próbę spławienia, zignorował ją. Jeśli przyjdą osoby na które Nell pewnie czeka, może sobie iść. Albo jeśli ten spróbuje go przegonić w inny sposób, Tim nie miał zamiaru się z nim bić ani obrzucać zaklęciami. To nie dla niego. Nie lubił szansy na porażkę, a z Nellem jakimś sposobem zazwyczaj jednak przegrywał, jeśli przychodziło im ze sobą walczyć. Czy raczej kiedy brat na niego napadał, zazwyczaj w odpowiedzi na jakieś jego wcześniejsze zachowanie.
- To jak z tą kawą?
Był bardzo ciekaw, czy Nell weźmie kota do domu. Czy go zatrzyma. Ale nie sądził, żeby pozbył się go na ulicy. Co najwyżej sprzeda.
- Nie lubią wody. - dodał, bo i na kota co jakiś czas opadało kilka kropli deszczu.