Bar
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Bar
Kontuar z trunkami, przy którym od wielu dekad rządzi pomarszczony już barman, o wybrakowanym uśmiechu. Niezależnie czy jesteś strudzonym pracownikiem Ministerstwa, czy może masz wygląd rzezimieszka, który wyrwał się poza Nokturn, a może dopiero co dowiedziałeś się o zdradzającej żonie, Tom znajdzie odpowiedni alkohol dla ciebie, a także czasami zaproponuje jeden z pokoi na piętrze. Skrupulatnie dba o to, by nieletni dostali co najwyżej kremowe piwo.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:18, w całości zmieniany 1 raz
Zaklęcie iriny nie odniosło oczekiwanego efektu, nie podołał temu również Atticus, wiązka czaru sprowadzona przez Ramseya uderzyła w pnącza, zajmując je ogniem, które poluźniły uścisk na ciele Drew. Czarnoksiężnik poczuł oswobodzenie, lecz jego ciało wciąż nie znajdowało się w jego władzy. Walczył: wiedział, że ta walka była możliwa do przezwyciężenia, a jednak zwyciężyć nie potrafił. Musiał próbować mocniej i więcej. Musiał dać z siebie wszystko, skupić myśli pomimo coraz mocniej zatrutego paniką umysłu. Coś przejmowało nad nim kontrolę - a on nie potrafił od tego uciec, czuł się jakby tonął: w morskich głębinach, pod spienioną wodą, ciągnięty coraz głębiej do dna. Próbował zawładnąć umysłem, ale ten uciekał, spychając go gdzieś do podświadomości. Straszliwe moce przejęły nad nim kontrolę - a Drew musiał znaleźć w sobie więcej sił, by okazać się od nich silniejszym. Drew wyszarpał nogę z nadpalonej rośliny, oswabadzając się z jej uścisku - płomienie opaliły jego łydkę, ale Drew poza własnym umysłem nie był w stanie odczuć bólu.
Przeniósł spojrzenie na twarz Iriny, która wypowiedziała jego imię, przez chwilę lustrując jej twarz uważnym spojrzeniem.
- Przecież tu jestem - zwrócił się do niej Drew, przyglądając się jej z manierą, której nigdy nie miał w sobie prawdziwy on. Potrafiła to wychwycić, rozpoznać jego nieprawdziwość. - Dlaczego mówisz, jak gdyby mnie tutaj nie było? - dopytał zdumiony, unosząc spojrzenie na nocne niebo nad nim. Zamknął oczy, na sekundę, może dwie. Drew miał wrażenie, że czegoś szukał. Próbował wyczuć. - Ponure i puste miasto - skwitował z zawodem, oglądając się wokół - jak gdyby był w stanie dostrzec więcej, niż pozostali otaczający go czarodzieje. I chyba rzeczywiście tak było, zwrócony przodem do pubu i oswobodzony z pnączy cofnął się pół kroku, unosząc spojrzenie na okno znajdujące się na strychu budynku, z zewnątrz wyglądającego na ciemny i pusty. Przenikliwą i zapadłą wokół ciszę przerywał teraz tylko nocny skowyt psów unoszący się gdzieś z oddali. Drew uniósł dłonie w górę, granatowa magia zatliła się na jego palcach, kłębiąc się w dłoniach jasną poświatą, która pozornie bez efektu rozmyła się w nocnych ciemnościach znów pozostawiając po sobie tylko głuchą ciszę.
Przerwaną wyważonym oknem strychu, kiedy od środka został przez nie wypchnięty człowiek. Drobiny szkła posypały się na bruk, obsypując was pyłem, który pozostawił po sobie krwawe, ale niegroźne smugi na odsłoniętych fragmentach waszych ciał. Usta Drew drgnęły z satysfakcją. Nie poruszył się ani pół kroku, kiedy wypchnięty z budynku mężczyzna - z plaśnięciem - opadł na ulicę tuż obok niego, krew bryzgnęła, ochlapując buty całej czwórki czarodziejów. Bezwładny, martwy, zwrócony twarzą do ziemi pozostawał poza możliwością obserwacji. Nie miał przy sobie różdżki, nie mogliście mieć pewności, czy w ogóle był czarodziejem. Obecny w strumieniu świadomości tej istoty Drew czuł obecność ducha i czuł, że ten zaczął z wolna przejmować kontrolę nad umysłami ukrywających się w pubie mugoli strzeżonych przez rebeliantów zabarykadowanych pośrodku oblężonego miasta. Krwawa ofiara go posiliła, wzmocniła, ale nie przyniosła satysfakcji, a jedynie rozbudziła apetyt.
Z wnętrza zaczynały dobiegać was odgłosy walki: aktywowane pułapki zadziałały nieco wcześniej, niż powinny. Stary szewc uwiązał najpewniej czarodziejów w środku, Zawierucha zaczęła trwać, Zemsta Płomyka tańczyła w najlepsze, ale odgłosy zlewały się w jedno, nie pozwalając do końca rozdzielić jednego od drugiego - ani też w pełni pojąć, co się właśnie wydarzyło. Mogliście pokonać drzwi pubu, wciąż tlące się ogniem pnącza nie stanowiły przeszkody.
48 godzin na odpis macie, możecie wejść do środka i rozpocząć walkę - to będzie Wasza 1 tura. Jeżeli Zakon Feniksa chce przejąć kontrolę nad stróżami tego miejsca przy pomocy lusterka powinien zmieścić się w wyznaczonym czasie.
Przeniósł spojrzenie na twarz Iriny, która wypowiedziała jego imię, przez chwilę lustrując jej twarz uważnym spojrzeniem.
- Przecież tu jestem - zwrócił się do niej Drew, przyglądając się jej z manierą, której nigdy nie miał w sobie prawdziwy on. Potrafiła to wychwycić, rozpoznać jego nieprawdziwość. - Dlaczego mówisz, jak gdyby mnie tutaj nie było? - dopytał zdumiony, unosząc spojrzenie na nocne niebo nad nim. Zamknął oczy, na sekundę, może dwie. Drew miał wrażenie, że czegoś szukał. Próbował wyczuć. - Ponure i puste miasto - skwitował z zawodem, oglądając się wokół - jak gdyby był w stanie dostrzec więcej, niż pozostali otaczający go czarodzieje. I chyba rzeczywiście tak było, zwrócony przodem do pubu i oswobodzony z pnączy cofnął się pół kroku, unosząc spojrzenie na okno znajdujące się na strychu budynku, z zewnątrz wyglądającego na ciemny i pusty. Przenikliwą i zapadłą wokół ciszę przerywał teraz tylko nocny skowyt psów unoszący się gdzieś z oddali. Drew uniósł dłonie w górę, granatowa magia zatliła się na jego palcach, kłębiąc się w dłoniach jasną poświatą, która pozornie bez efektu rozmyła się w nocnych ciemnościach znów pozostawiając po sobie tylko głuchą ciszę.
Przerwaną wyważonym oknem strychu, kiedy od środka został przez nie wypchnięty człowiek. Drobiny szkła posypały się na bruk, obsypując was pyłem, który pozostawił po sobie krwawe, ale niegroźne smugi na odsłoniętych fragmentach waszych ciał. Usta Drew drgnęły z satysfakcją. Nie poruszył się ani pół kroku, kiedy wypchnięty z budynku mężczyzna - z plaśnięciem - opadł na ulicę tuż obok niego, krew bryzgnęła, ochlapując buty całej czwórki czarodziejów. Bezwładny, martwy, zwrócony twarzą do ziemi pozostawał poza możliwością obserwacji. Nie miał przy sobie różdżki, nie mogliście mieć pewności, czy w ogóle był czarodziejem. Obecny w strumieniu świadomości tej istoty Drew czuł obecność ducha i czuł, że ten zaczął z wolna przejmować kontrolę nad umysłami ukrywających się w pubie mugoli strzeżonych przez rebeliantów zabarykadowanych pośrodku oblężonego miasta. Krwawa ofiara go posiliła, wzmocniła, ale nie przyniosła satysfakcji, a jedynie rozbudziła apetyt.
Z wnętrza zaczynały dobiegać was odgłosy walki: aktywowane pułapki zadziałały nieco wcześniej, niż powinny. Stary szewc uwiązał najpewniej czarodziejów w środku, Zawierucha zaczęła trwać, Zemsta Płomyka tańczyła w najlepsze, ale odgłosy zlewały się w jedno, nie pozwalając do końca rozdzielić jednego od drugiego - ani też w pełni pojąć, co się właśnie wydarzyło. Mogliście pokonać drzwi pubu, wciąż tlące się ogniem pnącza nie stanowiły przeszkody.
48 godzin na odpis macie, możecie wejść do środka i rozpocząć walkę - to będzie Wasza 1 tura. Jeżeli Zakon Feniksa chce przejąć kontrolę nad stróżami tego miejsca przy pomocy lusterka powinien zmieścić się w wyznaczonym czasie.
Słyszałem wypowiadane zaklęcia i zdawałem sobie sprawę, że nasza sytuacja była znacznie gorsza niżeli dnia wczorajszego. To jednak nie miało znaczenia, kolejna utrudniona próba przejęcia dziurawego kotła była niczym w porównaniu do tego, jak wielkie niebezpieczeństwo groziło wówczas wszystkim moim towarzyszom. Jak szybko przyjdzie im zrozumieć, że straciłem kontrolę? Stało się to, czego obawiałem się najbardziej. Ramsey był przy tej rozmowie i wiedział, iż coraz częściej przychodzi mi budzić się kimś innym, lecz dziś… dziś wszystko było inne. Zostałem świadomy, ale zepchnięty do odmętów własnego umysłu, gdzie powstawały coraz to nowsze bariery uniemożliwiające mi wygranie z duchem. Mogłem przeklinać, mogłem wołać o pomoc, być może o śmierć byle tylko uchronić Śmierciożercę oraz sojuszników, jednakże oni nie byli w stanie tego usłyszeć. Tonąłem w akompaniamencie własnych krzyków oraz myśli i choć widziałem, to te oczy nie należy do mnie.
Płomienie, które uwolniły spętane kostki, nie zapiekły skóry, nie poczułem bólu. Nogi ruszyły do przodu, głowa zaczęła się rozglądać. Odnosiłem wrażenie, iż stwór czegoś szukał, błądził wzrokiem w nadziei, iż odnajdzie to czego tak bardzo pragnął. Gdzieś tętniło to pragnienie, zdawało się być namacalne, lecz nie potrafiłem go zdefiniować. Ton głosu nie uległ zmianie, ale same słowa wydały się tak obce, że zapewne wzdrygnąłbym się na sam ich wydźwięk. Kolejny krok, kolejne przeniesienie spojrzenia i granatowa poświata bijąca z mych dłoni. Magia, jakiej nigdy wcześniej nie przyszło mi poznać, a tym bardziej ujrzeć. Byłem przekonany, że miało to związek z kamieniem, niebieskim odłamkiem, jaki zacisnąłem w dłoni. Mienił się tą samą barwą, żyłki tętniły w nim tą samą, wielką moc i potęgę, którą złudnie liczyłem okiełznać.
Wpierw poczułem jego satysfakcję, później przypływ mrocznej energii. Krew, pierwsza ofiara – to nie miało go zaspokoić. Na sile rosły nowe głosy, dźwięki, których wcześniej nie przyszło mi słyszeć. Wiedziałem, że musiałem działać, próbować w jakikolwiek sposób zatrzymać to błędne koło, istotę, która nie brała jeńców. Tym razem nie chciałem jednak przejąć kontroli nad ciałem, bowiem przypomniałem sobie ostatnie obrady – kluczowy moment przejęcia. Może właśnie to była ta chwila, w której mogłem spróbować porozumieć się z własnym oprawcą? -Kim jesteś?- wybrzmiałem w myślach próbując dotrzeć do istoty za wszelką cenę. Być może była to złudna próba, lecz żałowałbym gdybym nie spróbował. [i]-Czego chcesz?[i]- dodałem właściwie od razu.
| rzut na odporność magiczną
Płomienie, które uwolniły spętane kostki, nie zapiekły skóry, nie poczułem bólu. Nogi ruszyły do przodu, głowa zaczęła się rozglądać. Odnosiłem wrażenie, iż stwór czegoś szukał, błądził wzrokiem w nadziei, iż odnajdzie to czego tak bardzo pragnął. Gdzieś tętniło to pragnienie, zdawało się być namacalne, lecz nie potrafiłem go zdefiniować. Ton głosu nie uległ zmianie, ale same słowa wydały się tak obce, że zapewne wzdrygnąłbym się na sam ich wydźwięk. Kolejny krok, kolejne przeniesienie spojrzenia i granatowa poświata bijąca z mych dłoni. Magia, jakiej nigdy wcześniej nie przyszło mi poznać, a tym bardziej ujrzeć. Byłem przekonany, że miało to związek z kamieniem, niebieskim odłamkiem, jaki zacisnąłem w dłoni. Mienił się tą samą barwą, żyłki tętniły w nim tą samą, wielką moc i potęgę, którą złudnie liczyłem okiełznać.
Wpierw poczułem jego satysfakcję, później przypływ mrocznej energii. Krew, pierwsza ofiara – to nie miało go zaspokoić. Na sile rosły nowe głosy, dźwięki, których wcześniej nie przyszło mi słyszeć. Wiedziałem, że musiałem działać, próbować w jakikolwiek sposób zatrzymać to błędne koło, istotę, która nie brała jeńców. Tym razem nie chciałem jednak przejąć kontroli nad ciałem, bowiem przypomniałem sobie ostatnie obrady – kluczowy moment przejęcia. Może właśnie to była ta chwila, w której mogłem spróbować porozumieć się z własnym oprawcą? -Kim jesteś?- wybrzmiałem w myślach próbując dotrzeć do istoty za wszelką cenę. Być może była to złudna próba, lecz żałowałbym gdybym nie spróbował. [i]-Czego chcesz?[i]- dodałem właściwie od razu.
| rzut na odporność magiczną
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 31
'k100' : 31
Nie spodziewał się tego, co nastąpi. Drew był z nimi, był obecny, a jednak wydawał się inny. A potem ciało lecące przez okno. Widok truchła uderzającego o ziemię, rozpryskująca się na boki krew wywarły na nim pozytywne wrażenie. Cofnął się jednak tak, jakby obawiał się, że krew pobrudzi mu szatę; jakby to w ogóle miało jakiekolwiek znaczenie. Wzrok przeniósł na Drew, brew uniosła się ku górze.
— Imponujące. Wewnątrz jest więcej śmiałków, którzy ci zagrażają — odezwał się do niego. Nie był pewien, czy mówił do Macnaira, czy do istoty, która tkwiła w nim i przejęła nad nim kontrolę. Pamiętał jego słowa z Fantasmagorii. Był żądny krwi. Był niebezpieczny i niekoniecznie był ich sojusznikiem. Ale mógł być. — Ludzi, których możesz zabić, krwi, którą możesz upuścić. Nie krępuj się — zachęcił go, nie odrywając od niego spojrzenia przez dłuższą chwilę. Dopiero po tym zerknął na Blythe'a i Irinę, lekko uniósł dłoń, jakby kazał im tym gestem uważać na niego. W środku już szlałayk pułapki, słyszał to dobrze. — Wchodzimy do środka. Stary szewc zatrzyma nas tuż za progiem, nie stańcie jeden za drugim. By się poruszyć musicie zdjąć buty. Wszystkie przedmioty, które będą nas atakować można zniszczyć zaklęciem confringo. Uważajcie na Zawieruchę, będzie wywoływać chaos. Ale to tylko iluzja — powiedział szybko, nie odwracając się już za siebie. — Veritas Claro— wypowiedział i machnął różdżką, wchodząc do baru.
| Wchodzimy do szafki
— Imponujące. Wewnątrz jest więcej śmiałków, którzy ci zagrażają — odezwał się do niego. Nie był pewien, czy mówił do Macnaira, czy do istoty, która tkwiła w nim i przejęła nad nim kontrolę. Pamiętał jego słowa z Fantasmagorii. Był żądny krwi. Był niebezpieczny i niekoniecznie był ich sojusznikiem. Ale mógł być. — Ludzi, których możesz zabić, krwi, którą możesz upuścić. Nie krępuj się — zachęcił go, nie odrywając od niego spojrzenia przez dłuższą chwilę. Dopiero po tym zerknął na Blythe'a i Irinę, lekko uniósł dłoń, jakby kazał im tym gestem uważać na niego. W środku już szlałayk pułapki, słyszał to dobrze. — Wchodzimy do środka. Stary szewc zatrzyma nas tuż za progiem, nie stańcie jeden za drugim. By się poruszyć musicie zdjąć buty. Wszystkie przedmioty, które będą nas atakować można zniszczyć zaklęciem confringo. Uważajcie na Zawieruchę, będzie wywoływać chaos. Ale to tylko iluzja — powiedział szybko, nie odwracając się już za siebie. — Veritas Claro— wypowiedział i machnął różdżką, wchodząc do baru.
| Wchodzimy do szafki
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 66
'k100' : 66
Patrzył na nią. Uważnie, przez chwilę mierzyli się spojrzeniami, a potem padły słowa. Ich sytuacja stawała się coraz trudniejsza, nie mieli wiele czasu, jeśli chcieli, by tym razem próba odbicia starej knajpy powiodła się. Macnair jednak zdawał się odejść gdzieś daleko. Mówił inaczej, wydawał się obcy. Był… – Jesteś inny – oświadczyła, mrużąc lekko oczy. Trwała w należytej gości, a palce mocniej zacisnęły się na przesiąkniętej mrokiem różdżce. – Nasze miasto. Prawie – odpowiedziała mu, na koniec pozwalając sobie na odrobinę szyderstwa. Jej oczy skierowały się mimowolnie w stronę wrót wątpliwego lokalu. Zaszlamionego gniazda. Skazy na fantastycznej mapie Londynu.
Wyplątał się z pożartego przez płomień zielarstwa. Wydawał się pewny, miał jakiś cel, czegoś pragnął. Znała go, chociaż obce jej były zjawiska, które obejmowały go swą mocą. To, co go dotknęło, musiało być wyjątkowe, nieodgadniony mrok, nieujarzmiona siła, która wybrała sobie właśnie jego? Sytuację analizowała szybko, niedokładnie, szukała wciąż w podpowiedzi, ale Drew nie był nieruchomy, nie tkwił jak święty posąg, jedna z ponurych, cmentarnych figur. Coś tworzył. Niedługo później ujrzeli wylatujące z wyższych pięter ciało. Popatrzyła na porzucone zwłoki. Nadeszła śmierć, spętała truchło jak najlepszą przekąskę. Za jego sprawą. On oddał śmierci ten plon. Ofiarował jej go. Irina uniosła wyżej brodę i popatrzyła z dumą. Jeśli zabił, to było to życie nic dla nich niewarte. Reakcja Mulcibera podpowiedziała jej nieco więcej. Nie bez powodu zachowywał się właśnie tak. Żadne z nich nie panikowało w obliczu zagnieżdżonej w Macnairze obcości. Wchłonął jakąś potęgę, emanował groźbą, tajemnicą. Głodem? Nie wcinała się w słowo. Cokolwiek to było, najwyraźniej Ramsey uważał, że może stać się ich sojusznikiem. Ten inny bratanek, ta obca w nim maniera. Ta siła, która mimowolnie ją do siebie przyciągała. Zamierzała jednak podążyć dalej. Jeśli śmierciożerca nakazał iść, to tak się też stanie.
Wewnątrz czekały przeszkody, o których dobrze wiedzieli. Razem z Atticusem otrzymali potrzebną wiedzę. Zanim cokolwiek zrobią, zanim przejdą do właściwego ataku, musieli przełamać moc aktywowanych zabezpieczeń. Stawić im czoła. Teraz. Wkroczyła więc do środka, pamiętając o wskazówkach. Trzeba było zniszczyć upierdliwe przedmioty. Wzniosła różdżkę i skierowała ją w stronę jednego z nich. Iluzja walki jeszcze raz próbowała rozproszyć jej spojrzenie. – Confringo!
-10 do kości za dwie rany cięte I stopnia
Wyplątał się z pożartego przez płomień zielarstwa. Wydawał się pewny, miał jakiś cel, czegoś pragnął. Znała go, chociaż obce jej były zjawiska, które obejmowały go swą mocą. To, co go dotknęło, musiało być wyjątkowe, nieodgadniony mrok, nieujarzmiona siła, która wybrała sobie właśnie jego? Sytuację analizowała szybko, niedokładnie, szukała wciąż w podpowiedzi, ale Drew nie był nieruchomy, nie tkwił jak święty posąg, jedna z ponurych, cmentarnych figur. Coś tworzył. Niedługo później ujrzeli wylatujące z wyższych pięter ciało. Popatrzyła na porzucone zwłoki. Nadeszła śmierć, spętała truchło jak najlepszą przekąskę. Za jego sprawą. On oddał śmierci ten plon. Ofiarował jej go. Irina uniosła wyżej brodę i popatrzyła z dumą. Jeśli zabił, to było to życie nic dla nich niewarte. Reakcja Mulcibera podpowiedziała jej nieco więcej. Nie bez powodu zachowywał się właśnie tak. Żadne z nich nie panikowało w obliczu zagnieżdżonej w Macnairze obcości. Wchłonął jakąś potęgę, emanował groźbą, tajemnicą. Głodem? Nie wcinała się w słowo. Cokolwiek to było, najwyraźniej Ramsey uważał, że może stać się ich sojusznikiem. Ten inny bratanek, ta obca w nim maniera. Ta siła, która mimowolnie ją do siebie przyciągała. Zamierzała jednak podążyć dalej. Jeśli śmierciożerca nakazał iść, to tak się też stanie.
Wewnątrz czekały przeszkody, o których dobrze wiedzieli. Razem z Atticusem otrzymali potrzebną wiedzę. Zanim cokolwiek zrobią, zanim przejdą do właściwego ataku, musieli przełamać moc aktywowanych zabezpieczeń. Stawić im czoła. Teraz. Wkroczyła więc do środka, pamiętając o wskazówkach. Trzeba było zniszczyć upierdliwe przedmioty. Wzniosła różdżkę i skierowała ją w stronę jednego z nich. Iluzja walki jeszcze raz próbowała rozproszyć jej spojrzenie. – Confringo!
-10 do kości za dwie rany cięte I stopnia
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
The member 'Irina Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 62
'k100' : 62
powrót z szafki
A kiedy skierowała różdżkę w stronę stolika, by wreszcie dopełnić dzieła i opuścić to miejsce zgodnie z rozkazem śmierciożercy, los jeszcze raz z niej zadrwił. Nie na tyle, by pchnąć już w szorstkie ramiona mrocznej pani, ale z pewnością tak, by zdołała zawyć ze złości. Szkoda, że sklejone z podłożem obcasy musiały pozostać w tym marnym przybytku. Gdyby teraz zdobiły jej stopy, mogłaby tupnąć. Złość pozostawiłaby na nędznych podłogach rysę. Pamiątkę jej obecności. To, co się stało, wydawało się kolejnym żartem. Zupełnie jakby w tym miejscu funkcjonowały całe rzesze niesprzyjających im duchów. Wiedziała, że to kompletna bzdura i nie zamierzała się nad tym szerzej zastanawiać, ale jednak powielające się niepowodzenia dawały do myślenia. Nic nie toczyło się po ich myśli. Zmuszona do prostego uroku różdżka nie zadziała dobrze, a przecież Irina była dość sprawna, by pozwolić sobie na tak prostą magiczną formułę. Wyglądało jednak na to, że to miejsce było chronione jeszcze bardziej, niż im się wydawało. Płomień nie zajął szmaty, w którą celowała. Płomień poparzył dłoń, zapaliła się ściskana przez nią końcówka czarodziejskiego patyka. Popełniła błąd, zwiodła ją pewność, zgarnął w mocnym uścisku parszywy los. Od początku, od wczorajszego wejścia borykali się z idiotycznym pechem. Syknęła cicho, ale nie porzuciła różdżki. Pomachała, by rozdmuchać tlący się kraniec. Podpieczonej, zaczerwienionej skórze dłoni ukazała się nieznaczna rana. Ból nie był jednak wielki, nie mógł się w żaden sposób równać ranom, które zadał jej Macnair. Mrowiący ślad niósł ze sobą pewien dyskomfort. Tym bardziej chciała stąd odejść. Czym prędzej. Do domu nie miała daleko, bose stopy w zimnie nie były jednak jej marzeniem. Jadowite spojrzenie posłała w stronę przeklętego stolika, a potem obróciła się, by popatrzeć na mur, tam, za grubą ścianą Drew i Ramsey męczyli się z wyjątkowo upartym wrogiem. Nie wiedziała, co dokładnie robili i w jakim byli stanie, ale głos Mulcibera był wyraźny. Odejść stąd. Być może zamierzali zaryzykować, być może zamierzali to miejsce zniszczyć, a wtedy ona i Atticus byliby narażeni na niebezpieczeństwo.
Twardym krokiem, ale dość spokojnym, wyszła. Minęła rozpostarte szeroko wrota, popatrzyła na ślady walki z roślinną pułapką, na nieszczęsną klamkę. Kto by pomyślał, że jedna mugolska knajpa może im tak zaleźć za skórę. Znała jednak determinację swych druhów i doskonale wiedziała, że nie pozostawią tego miejsca bez uwagi. Strzeżcie się, zakonnicy. Wrócimy tutaj.
zt
A kiedy skierowała różdżkę w stronę stolika, by wreszcie dopełnić dzieła i opuścić to miejsce zgodnie z rozkazem śmierciożercy, los jeszcze raz z niej zadrwił. Nie na tyle, by pchnąć już w szorstkie ramiona mrocznej pani, ale z pewnością tak, by zdołała zawyć ze złości. Szkoda, że sklejone z podłożem obcasy musiały pozostać w tym marnym przybytku. Gdyby teraz zdobiły jej stopy, mogłaby tupnąć. Złość pozostawiłaby na nędznych podłogach rysę. Pamiątkę jej obecności. To, co się stało, wydawało się kolejnym żartem. Zupełnie jakby w tym miejscu funkcjonowały całe rzesze niesprzyjających im duchów. Wiedziała, że to kompletna bzdura i nie zamierzała się nad tym szerzej zastanawiać, ale jednak powielające się niepowodzenia dawały do myślenia. Nic nie toczyło się po ich myśli. Zmuszona do prostego uroku różdżka nie zadziała dobrze, a przecież Irina była dość sprawna, by pozwolić sobie na tak prostą magiczną formułę. Wyglądało jednak na to, że to miejsce było chronione jeszcze bardziej, niż im się wydawało. Płomień nie zajął szmaty, w którą celowała. Płomień poparzył dłoń, zapaliła się ściskana przez nią końcówka czarodziejskiego patyka. Popełniła błąd, zwiodła ją pewność, zgarnął w mocnym uścisku parszywy los. Od początku, od wczorajszego wejścia borykali się z idiotycznym pechem. Syknęła cicho, ale nie porzuciła różdżki. Pomachała, by rozdmuchać tlący się kraniec. Podpieczonej, zaczerwienionej skórze dłoni ukazała się nieznaczna rana. Ból nie był jednak wielki, nie mógł się w żaden sposób równać ranom, które zadał jej Macnair. Mrowiący ślad niósł ze sobą pewien dyskomfort. Tym bardziej chciała stąd odejść. Czym prędzej. Do domu nie miała daleko, bose stopy w zimnie nie były jednak jej marzeniem. Jadowite spojrzenie posłała w stronę przeklętego stolika, a potem obróciła się, by popatrzeć na mur, tam, za grubą ścianą Drew i Ramsey męczyli się z wyjątkowo upartym wrogiem. Nie wiedziała, co dokładnie robili i w jakim byli stanie, ale głos Mulcibera był wyraźny. Odejść stąd. Być może zamierzali zaryzykować, być może zamierzali to miejsce zniszczyć, a wtedy ona i Atticus byliby narażeni na niebezpieczeństwo.
Twardym krokiem, ale dość spokojnym, wyszła. Minęła rozpostarte szeroko wrota, popatrzyła na ślady walki z roślinną pułapką, na nieszczęsną klamkę. Kto by pomyślał, że jedna mugolska knajpa może im tak zaleźć za skórę. Znała jednak determinację swych druhów i doskonale wiedziała, że nie pozostawią tego miejsca bez uwagi. Strzeżcie się, zakonnicy. Wrócimy tutaj.
zt
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Drew zniknął. Ocknął się z zaklęcia i w ułamku sekundy zmienił w smoliste kłęby, wznosząc ku górze, by przemknąć nad murem i dołączyć do pozostałych towarzyszy. Nie podążył za nim wzrokiem, zacisnąwszy jedynie dłoń na różdżce mocniej. Materiał ciemnej szaty zaszeleścił, rozdarta koszula ociekała sączącą się krwią — był słaby, obolały, wyczerpany. Potrzebował resztek sił, by podążyć śladem Macnaira i wylądować na ulicy. Myślał już o tym — o kolejnych krokach. Musiał szybko dodać się do Belviny. Nie miał komu zaufać, nie zamierzał udać się do Munga. Nim w ogóle zdołał jednak pomyśleć nad szansą, z jaką wyląduje u niej w progu ręka zapiekła go mocno. Ból był przerażający, promieniował na ramię. Zalała go fala gorąca, spod rękawa zaczęła sączyć się czarna krew, jak maź, smoła. Rozorane lewe ramię prawie wypuściło różdżkę. Instynktownie zacisnął je mocniej, zaciskając także zęby i szczękę, by nie pozwolić krzykowi wyrwać się z własnego gardła. W tej sekundzie trafiło go także zaklęcie. Poczuł zdezorientowanie, upadł na podłogę. Zdawało mu się, że z każdą chwilą przestaje rozumieć wszystko coraz bardziej. Nie mógł do tego dopuścić, musiał walczyć. Skupić się na tym, co było tu i teraz, na powstrzymaniu tego uczucia, które sprawiało, że stawał się bezradnym, bezbronnym dzieckiem. Skutecznie przeciwstawił się temu, wyrywając ze zdziecinnienia i strachu, którego już po chwili nie odczuwał. Ale przed sobą widział ich, dwójkę czarodziejów — nie mogli być po prostu tymi, za których się podawali. To miejsce musiało być wzmocnione, służyć im jakąś nieznaną mu siłą. Oni byli silniejsi niż podejrzewali. Nie docenili ich — przywódców rebelii. Spróbował wstać, ale musiał podeprzeć się prawą ręką, lewa była zupełnie niezdatna do użytku. Smolista krew zmoczyła mu już całe ubranie, koszula lepiła się do piersi. Musiał pozostać przytomny, musiał stąd wyjść — poszukać drogi wyjścia. Kręciło mu się w głowie, a utrata krwi z każdą chwilą czyniła go niezdolnym do dalszych działań. Myślał o Belvinie. O tym, że jakoś musi się do niej dostać, wyjść. Ale wstał i przeszedł kilka kroków, tracąc przytomność, zwalając się na krzesła i stół, by nieprzytomnie pod nimi pozostać.
| zt rzut na odporność magiczną
| zt rzut na odporność magiczną
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Nie ma nic straszniejszego niż przyjaciele, którzy opuszczają człowieka w godzinę zamknięcia baru. Każdy, kto samotnie wypił o jedno kilka piw za dużo, z niepokojem przypomina sobie wstrząsający moment realizacji, że wszyscy kompani zniknęli, że pozostało się sam na sam z barmanem, a ten wygasza już światła i niecierpliwie oczekuje aż pijany delikwent opuści jego lokal.
Jeśli Ramseyowi nie dane było jeszcze doświadczyć tego uczucia, to poznał jej teraz - choć w głowie nie kręciło mu się z powodu nadmiaru procentów, a z powodu upływu krwi.
Stephanie wypuściła z ulgą powietrze, gdy mężczyzna został trafiony zaklęciem i upadł - i gdy zrozumiała, że jej pole antymagiczne zadziałało, uniemożliwiając mu natychmiastową kontrofensywę. Iluzja Zawieruchy się rozwiała, bar wydawał się już miejscem mniej magicznym i groźnym, a bardziej opustoszałym i prozaicznym. Czar prysł. Mark spoglądał na delikwenta czujnie, nienawistnie. Gdy ten zatoczył się wreszcie na stoliki, para spojrzała po sobie porozumiewawczo.
Może i ten młody człowiek, który prosił ich w maju o pomoc, już nie żył - albo trafił do więzienia, "zlikwidowany" wedle listów gończych. Choć nie łudzili się, co wrogowie zrobili z Bertie Bottem lub co zrobiliby z nimi, to nie byli jednak potworami. Łatwo byłoby dobić teraz nieprzytomnego wroga, ale Mark i Stephanie byli rodzicami, barmanami i ludźmi oddanymi swojej klienteli. Nie marzyli o przelewie krwi, ale o normalności, w której do Dziurawego Kotła wrócą klienci i którą dożyje ukrywani przez nich mugole.
Zadźgać kogoś nożem byłoby też trudniej niż zaklęciem. Dlatego, być może łudząc się, że niechciany gość zapamięta ich gest człowieczeństwa, Mark schował różdżkę i ostrożnie ruszył w jego stronę. Stephanie uklękła zaś przy obydwu mugolach, chcąc ich uspokoić, udzielić pomocy.
Chwilę później, nieprzytomny Ramsey został wyrzucony przez postawnego barmana tylnim wyjściem, przez zaplecze. Trafił w mokrą kałużę błotnistego, topniejącego śniegu, a Mark z hukiem zatrzasnął drzwi - gdy tylko pole antymagiczne przestanie działać, barman zabezpieczy je magicznie.
Ramsey nie trafił na główną ulicę, dokąd udali się Irina i Drew, a w boczną, obskurną alejkę. Kompani mogli go jednak tam znaleźć i dostarczyć do uzdrowiciela. Jeśli jednak postanowili skończyć imprezę przedwcześnie i rozejść się do domów bez niego, będzie zdany na siebie - budząc się z szatą w błocie i ze świadomością, że przeżył dzięki łasce dwójki barmanów, którzy przed wojną chętnie ugościliby go zimnym piwem i ciepłym posiłkiem.
/zt, lusterko serdecznie dziękuje za pasjonujący i pełen fabularno-mechanicznych zwrotów wydarzeń wątek i ma nadzieję, że bawiliśmy się wspólnie choć trochę dobrze
Jeśli Ramseyowi nie dane było jeszcze doświadczyć tego uczucia, to poznał jej teraz - choć w głowie nie kręciło mu się z powodu nadmiaru procentów, a z powodu upływu krwi.
Stephanie wypuściła z ulgą powietrze, gdy mężczyzna został trafiony zaklęciem i upadł - i gdy zrozumiała, że jej pole antymagiczne zadziałało, uniemożliwiając mu natychmiastową kontrofensywę. Iluzja Zawieruchy się rozwiała, bar wydawał się już miejscem mniej magicznym i groźnym, a bardziej opustoszałym i prozaicznym. Czar prysł. Mark spoglądał na delikwenta czujnie, nienawistnie. Gdy ten zatoczył się wreszcie na stoliki, para spojrzała po sobie porozumiewawczo.
Może i ten młody człowiek, który prosił ich w maju o pomoc, już nie żył - albo trafił do więzienia, "zlikwidowany" wedle listów gończych. Choć nie łudzili się, co wrogowie zrobili z Bertie Bottem lub co zrobiliby z nimi, to nie byli jednak potworami. Łatwo byłoby dobić teraz nieprzytomnego wroga, ale Mark i Stephanie byli rodzicami, barmanami i ludźmi oddanymi swojej klienteli. Nie marzyli o przelewie krwi, ale o normalności, w której do Dziurawego Kotła wrócą klienci i którą dożyje ukrywani przez nich mugole.
Zadźgać kogoś nożem byłoby też trudniej niż zaklęciem. Dlatego, być może łudząc się, że niechciany gość zapamięta ich gest człowieczeństwa, Mark schował różdżkę i ostrożnie ruszył w jego stronę. Stephanie uklękła zaś przy obydwu mugolach, chcąc ich uspokoić, udzielić pomocy.
Chwilę później, nieprzytomny Ramsey został wyrzucony przez postawnego barmana tylnim wyjściem, przez zaplecze. Trafił w mokrą kałużę błotnistego, topniejącego śniegu, a Mark z hukiem zatrzasnął drzwi - gdy tylko pole antymagiczne przestanie działać, barman zabezpieczy je magicznie.
Ramsey nie trafił na główną ulicę, dokąd udali się Irina i Drew, a w boczną, obskurną alejkę. Kompani mogli go jednak tam znaleźć i dostarczyć do uzdrowiciela. Jeśli jednak postanowili skończyć imprezę przedwcześnie i rozejść się do domów bez niego, będzie zdany na siebie - budząc się z szatą w błocie i ze świadomością, że przeżył dzięki łasce dwójki barmanów, którzy przed wojną chętnie ugościliby go zimnym piwem i ciepłym posiłkiem.
/zt, lusterko serdecznie dziękuje za pasjonujący i pełen fabularno-mechanicznych zwrotów wydarzeń wątek i ma nadzieję, że bawiliśmy się wspólnie choć trochę dobrze
I show not your face but your heart's desire
Minęły trzy, piekielnie długie miesiące, odkąd odwiedził to miejsce. Nie spodziewał się, by ktokolwiek tu jeszcze pozostał. Tylko głupiec po dwóch niezapowiedzianych wizytach wciąż tkwiłby tutaj, licząc, że jacyś uciekinierzy, rebelianci się stawią. Tylko głupiec byłby tutaj chcąc ich chronić i jednocześnie wiedząc, że czeka go tu wyłącznie śmierć. Rany po tamtym spotkaniu były już zagojone, ale blizny pozostały. Belvina nie mogła zrobić nic więcej. Z każdym miesiącem było ich coraz więcej, pokrywały znaczną część jego ciała. Były szpetne, parszywe. Przypominały o przebytych walkach, ale także o tym, ile razy udało mu się wymknąć śmierci. Wciął wierzył w ten pakt pomiędzy nim, a Nią. W to, że umowa dalej obowiązywała. Sprowadzi za kurtynę tyle dusz ile będzie w stanie, w zamian przymknie oko litościwie na jego potknięcia. Uchodziło mu to na sucho. Żył. Miał olbrzymią wolę życia, bowiem to właśnie życie było jedyną i najcenniejszą dla niego wartością. I dziś nie zamierzał tego stanu zmieniać. Właściwie, był gotów na to, by sprowadzić na tamten świat dwie zbłąkane dusze, które były bardzo, ale bardzo oporne.
Odpalił papierosa, a rozświetloną jaśniejącym żarem twarz wykrzywił lekki grymas. Tytoń był fatalny, dla niego, jako codziennego palacza było to udręczające. Palić coś takiego. To wszystko przez wojnę, przez mugoli, mugolaków, sympatyków starego premiera przywódcy rebelii. Z niesmakiem zaciągnął się dymem, chwilę rozkoszując smakiem skręcanych i umagicznionych przez niego samego papierosów. Przybył pod Dziurawy Kocioł jako pierwszy, stanął tuż przed drzwiami, nie kryjąc się, nie czając — byli u siebie. Londyn należał do nich, ten kraj należał do nich. Dziurawy Kocioł był solą w oku, ale dziś to miało się zmienić. Miał przestać istnieć.
— Corneliusie — powitał mężczyznę skąpo, kiedy się pojawił. Skinął oszczędnie głową także reszcie, kiedy przybyli. Strzepał popiół, spoglądając na drzwi do baru. — Wewnątrz znajduje się sześć pułapek. Lepkie ręce i Lignumo na drzwiach. Wewnątrz Zawierucha, Stary Szewc i Zemsta Płomyka. Na ścianie wisi obraz, wiem, że nałożono na niego Czaroszpiega, ale on jest najmniej istotny. Musimy wejść, a następnie zdjąć Zemstę Płomyka i Zawieruchę. Cztery konieczne zabezpieczenia. Zajmę się tą ostatnią, resztę pozostawiam wam, panowie — mruknął, odrywając wzrok od drzwi, by spojrzeć na towarzyszy. Cofnął się o krok i nonszalanckim ruchem dłoni zaprosił ich do działania. Wyciągnął papierosa, zrzucił na ziemię i przydeptał koniuszkiem buta, po czym wyciągnął różdżkę i machnął lekko, delikatnie lewą dłonią. — II Magicus Extremos.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 83
--------------------------------
#2 'k8' : 4, 4, 3, 5, 6, 8, 7, 3
#1 'k100' : 83
--------------------------------
#2 'k8' : 4, 4, 3, 5, 6, 8, 7, 3
21.03
Miesiąc temu walczył nad rzeką Severn, a pod koniec grudnia - w londyńskich kanałach. Gdy rozpoczynał karierę w Ministerstwie nie spodziewał się takiego obrotu spraw, ale czy nie powinien w pełni wykorzystywać swoich talentów? Oszukiwałby się, gdyby uznał się za człowieka siedzącego za biurkiem. Zakazana pasja już dawno pchnęła go do nauki magii ofensywnej, nie tylko w praktyce, ale i w ponurej teorii - legilimowanego człowieka należało unieszkodliwić, unieruchomić, związać. Wojnę należało wygrać. W pierwszym szeregu, dbając o własną reputację i karierę. Zbierał już pierwsze owoce, zasiadł w gronie Rycerzy Walpurgii, Śmierciożerca częstował go landrynkami, jadł kolację u nestora lorda Avery, miał czym pochwalić się przed narzeczoną, życie układało się wyśmienicie. Cena - kilka odebranych żyć - nie wydawała się zbyt wygórowana.
Lubił zresztą Dziurawy Kocioł i chętnie wpadłby tutaj na piwo, jak za dobrych, dawnych czasów, a gdy właściciele wspierali rebelię to jakoś nie wypadało. Nie spodziewał się większych problemów niż w kanałach, Mulciber jedynie ogólnikowo nakreślił mu sytuację, nie wspominając o uporze właścicieli ani o szczegółach ostatnich potyczek.
-Ramsey'u. - skinął Śmierciożercy głową. Wydawał się skupiony, pewnie układał plany natarcia. Tytoń pachniał gorzej niż drogie papierosy, które niegdyś palił Cornelius, ale Sallow nie wychwycił, że Mulciber przeżywa właśnie rozdrażnienie brakami na rynku.
-Panowie. - skłonił się lekko pozostałym kompanom. Dziś byli towarzyszami broni, pozwolił sobie więc na mniej formalne powitanie niż w innych sytuacjach.
Wysłuchał streszczenia lokalizacji pułapek, przypominając sobie, które z nich miał już okazję zdejmować. Potem poczuł przypływ magii, która zdawała się wniknąć prosto w niego, dodając mu sił. Z wdzięcznością zerknął na Mulcibera, a potem podszedł do drzwi, zatrzymując się w bezpiecznej odległości. Zacisnął palce na różdżce, czując dodatkową determinację i siłę.
-Zajmę się Lignumo. Wyciszałem je już, znam się na urokach. - zaproponował kompanom, magia tego zabezpieczenia była mu bliższa niż ta, potrzebna do nałożenia Lepkich Rąk. Najpierw musieli uporać się zresztą z pułapkami na drzwiach, a potem wejść do środka.
Przypomniał sobie numerologiczne podstawy, na których było oparte to zabezpieczenie, a potem skupił się na magii uroków, która utrzymywała je w miejscu. Skierował różdżkę na drzwi i przy pomocy własnej magii spróbował okiełznać i wyciszyć zabezpieczenie, zmuszając zaklęte pędy roślin do pozostania w miejscu i przepuszczenia ich dalej.
próbuję wyciszyć Lignumo (poziom II, U) przy pomocy tożsamej statystyki (Uroki, 35+20 od Ramseya); rozumiem pułapkę dzięki numerologii I, ST 75
ekwipunek wysłany do MG
Miesiąc temu walczył nad rzeką Severn, a pod koniec grudnia - w londyńskich kanałach. Gdy rozpoczynał karierę w Ministerstwie nie spodziewał się takiego obrotu spraw, ale czy nie powinien w pełni wykorzystywać swoich talentów? Oszukiwałby się, gdyby uznał się za człowieka siedzącego za biurkiem. Zakazana pasja już dawno pchnęła go do nauki magii ofensywnej, nie tylko w praktyce, ale i w ponurej teorii - legilimowanego człowieka należało unieszkodliwić, unieruchomić, związać. Wojnę należało wygrać. W pierwszym szeregu, dbając o własną reputację i karierę. Zbierał już pierwsze owoce, zasiadł w gronie Rycerzy Walpurgii, Śmierciożerca częstował go landrynkami, jadł kolację u nestora lorda Avery, miał czym pochwalić się przed narzeczoną, życie układało się wyśmienicie. Cena - kilka odebranych żyć - nie wydawała się zbyt wygórowana.
Lubił zresztą Dziurawy Kocioł i chętnie wpadłby tutaj na piwo, jak za dobrych, dawnych czasów, a gdy właściciele wspierali rebelię to jakoś nie wypadało. Nie spodziewał się większych problemów niż w kanałach, Mulciber jedynie ogólnikowo nakreślił mu sytuację, nie wspominając o uporze właścicieli ani o szczegółach ostatnich potyczek.
-Ramsey'u. - skinął Śmierciożercy głową. Wydawał się skupiony, pewnie układał plany natarcia. Tytoń pachniał gorzej niż drogie papierosy, które niegdyś palił Cornelius, ale Sallow nie wychwycił, że Mulciber przeżywa właśnie rozdrażnienie brakami na rynku.
-Panowie. - skłonił się lekko pozostałym kompanom. Dziś byli towarzyszami broni, pozwolił sobie więc na mniej formalne powitanie niż w innych sytuacjach.
Wysłuchał streszczenia lokalizacji pułapek, przypominając sobie, które z nich miał już okazję zdejmować. Potem poczuł przypływ magii, która zdawała się wniknąć prosto w niego, dodając mu sił. Z wdzięcznością zerknął na Mulcibera, a potem podszedł do drzwi, zatrzymując się w bezpiecznej odległości. Zacisnął palce na różdżce, czując dodatkową determinację i siłę.
-Zajmę się Lignumo. Wyciszałem je już, znam się na urokach. - zaproponował kompanom, magia tego zabezpieczenia była mu bliższa niż ta, potrzebna do nałożenia Lepkich Rąk. Najpierw musieli uporać się zresztą z pułapkami na drzwiach, a potem wejść do środka.
Przypomniał sobie numerologiczne podstawy, na których było oparte to zabezpieczenie, a potem skupił się na magii uroków, która utrzymywała je w miejscu. Skierował różdżkę na drzwi i przy pomocy własnej magii spróbował okiełznać i wyciszyć zabezpieczenie, zmuszając zaklęte pędy roślin do pozostania w miejscu i przepuszczenia ich dalej.
próbuję wyciszyć Lignumo (poziom II, U) przy pomocy tożsamej statystyki (Uroki, 35+20 od Ramseya); rozumiem pułapkę dzięki numerologii I, ST 75
ekwipunek wysłany do MG
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Cornelius Sallow' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 41
'k100' : 41
21.03
To nie był jego czas. Od momentu kiedy Charlotta zamknęła oczy po to by już nigdy więcej ich nie otworzyć, Xavier nie był sobą. Bardziej milczący niż zwykle, unikający raczej kontaktu z rodziną, nie widzący się prawie w ogóle z własnymi dziećmi, które to właśnie w tym momencie potrzebowały ojca. Jak wiele osób podejrzewało rzucił się w wir pracy. Prawie nie wychodził z Palarni, a kiedy już to się wydarzyło, zaszywał się w swoim gabinecie. Nie mógł przeboleć straty i był święcie przekonany, że najprawdopodobniej nigdy jej nie przeboleje. Może się z nią pogodzi, ale boleć będzie zawsze. Kumulował w sobie wiele emocji, które nie miały ujścia, które trzymał zamknięte nie pozwalając im wyjść.
Być może dzisiejszy dzień miał mu jakoś pomóc? Z chęcią zgodził się na dołączenie do wyprawy mającej na celu zlikwidowanie opornych stacjonujących w Dziurawym Kotle. W czasach nastoletnich był to jeden z jego ulubionych lokali, zanim poznał inne, i naprawdę szkoda by było aby był on w rękach tych przeklętych miłośników szlamu.
Odpalając papierosa wyszedł z Borgin&Burke’a i spokojnym krokiem ruszył w kierunku Kotła. Przez Nokturn i Pokątną przeszedł bez problemu, wręcz nieliczni ,ci, którzy byli na ulicach, schodzili mu z drogi. Na miejscu pojawił się chwilę po Corneliusu, którego miał już wcześniej okazję poznać, a nawet nawiązać z nim współpracę. Podobnie zresztą było z Ramsey’em, również miał przyjemność już wcześniej działać.
- Panowie. - skinął im głową na powitanie.
Wysłuchał dokładnie słów Mulciber’a, dopalając w tym czasie papierosa, którego niedopałek po chwili odrzucił gdzieś na chodnik. Przeanalizował wszystko w głowie, po czym lekko pokiwał głową.
- Mogę się zająć Lepkimi Rękami. - zaproponował spokojnie sięgając do kieszeni po swoją różdżkę.
Podczas swoich wypraw nie raz nie dwa miał do czynienia z pułapkami różnej maści. Co prawda przeważnie zajmowali się ich ściąganiem ludzie bardziej do tego wykwalifikowani, ale czasami zdarzało się, że i on musiał to robić. Nie ukrywał, znajomość starożytnych run z pewnością dużo mu to ułatwiało. Dodatkowo można było powiedzieć, że miał również doświadczenie w OPCM.
Skierował swoją różdżkę na drzwi, po czym skupił się całkowicie na magii, której po chwili poczuł w sobie jeszcze więcej, dzięki udanemu wzmocnieniu zagwarantowanemu przez Ramsey’a. Przypomniał sobie wszystko co należało wiedzieć o tej konkretnej pułapce, a potem nakierował swoje myśli i swoją magię na chęć wyciszenia zabezpieczania.
próbuję wyciszyć Lepkie Ręce (poziom II, OPCM) przy pomocy tożsamej statystyki (OPCM, 12+20 od Ramseya); rozumiem pułapkę dzięki starożytne runy II, ST 75
ekwipunek wysłany do MG
To nie był jego czas. Od momentu kiedy Charlotta zamknęła oczy po to by już nigdy więcej ich nie otworzyć, Xavier nie był sobą. Bardziej milczący niż zwykle, unikający raczej kontaktu z rodziną, nie widzący się prawie w ogóle z własnymi dziećmi, które to właśnie w tym momencie potrzebowały ojca. Jak wiele osób podejrzewało rzucił się w wir pracy. Prawie nie wychodził z Palarni, a kiedy już to się wydarzyło, zaszywał się w swoim gabinecie. Nie mógł przeboleć straty i był święcie przekonany, że najprawdopodobniej nigdy jej nie przeboleje. Może się z nią pogodzi, ale boleć będzie zawsze. Kumulował w sobie wiele emocji, które nie miały ujścia, które trzymał zamknięte nie pozwalając im wyjść.
Być może dzisiejszy dzień miał mu jakoś pomóc? Z chęcią zgodził się na dołączenie do wyprawy mającej na celu zlikwidowanie opornych stacjonujących w Dziurawym Kotle. W czasach nastoletnich był to jeden z jego ulubionych lokali, zanim poznał inne, i naprawdę szkoda by było aby był on w rękach tych przeklętych miłośników szlamu.
Odpalając papierosa wyszedł z Borgin&Burke’a i spokojnym krokiem ruszył w kierunku Kotła. Przez Nokturn i Pokątną przeszedł bez problemu, wręcz nieliczni ,ci, którzy byli na ulicach, schodzili mu z drogi. Na miejscu pojawił się chwilę po Corneliusu, którego miał już wcześniej okazję poznać, a nawet nawiązać z nim współpracę. Podobnie zresztą było z Ramsey’em, również miał przyjemność już wcześniej działać.
- Panowie. - skinął im głową na powitanie.
Wysłuchał dokładnie słów Mulciber’a, dopalając w tym czasie papierosa, którego niedopałek po chwili odrzucił gdzieś na chodnik. Przeanalizował wszystko w głowie, po czym lekko pokiwał głową.
- Mogę się zająć Lepkimi Rękami. - zaproponował spokojnie sięgając do kieszeni po swoją różdżkę.
Podczas swoich wypraw nie raz nie dwa miał do czynienia z pułapkami różnej maści. Co prawda przeważnie zajmowali się ich ściąganiem ludzie bardziej do tego wykwalifikowani, ale czasami zdarzało się, że i on musiał to robić. Nie ukrywał, znajomość starożytnych run z pewnością dużo mu to ułatwiało. Dodatkowo można było powiedzieć, że miał również doświadczenie w OPCM.
Skierował swoją różdżkę na drzwi, po czym skupił się całkowicie na magii, której po chwili poczuł w sobie jeszcze więcej, dzięki udanemu wzmocnieniu zagwarantowanemu przez Ramsey’a. Przypomniał sobie wszystko co należało wiedzieć o tej konkretnej pułapce, a potem nakierował swoje myśli i swoją magię na chęć wyciszenia zabezpieczania.
próbuję wyciszyć Lepkie Ręce (poziom II, OPCM) przy pomocy tożsamej statystyki (OPCM, 12+20 od Ramseya); rozumiem pułapkę dzięki starożytne runy II, ST 75
ekwipunek wysłany do MG
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Bar
Szybka odpowiedź