Bar
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:18, w całości zmieniany 1 raz
'k100' : 34
Poczułeś wszystkie te emocje niemal natychmiast po wypowiedzeniu inkantacji; zalały cię ze wszystkich stron, tak, jak fale zalałyby przewrócony statek – wiedziałeś, że kobieta walczyła o życie, że słabła z każdym momentem, że przeszukiwanie wspomnień powodowało u niej niewyobrażalny ból – ból, któremu nie miała już sił się przeciwstawić. Nie walczyła też z tobą, nie była w stanie; jej myśli pomknęły do wspomnienia, stosunkowo świeżego, a przynajmniej tak mogło ci się wydawać – znalazłeś się w Dziurawym Kotle. Główna sala była niemal pusta, zaledwie kilku mężczyzn siedziało przy stoliku pod ścianą, unosząc do ust opróżnione do połowy kufle z piwem. Dźwięk otwieranych drzwi zaalarmował cię od razu, ale kiedy spojrzałeś na człowieka stojącego w wejściu, zamiast lęku ogarnęła cię ulga. Znałeś go, rozpoznałeś młode rysy ciemnowłosego chłopca, kaszkiet naciągnięty na czoło, szary płaszcz po ojcu; skinął ci głową już od wejścia, ruszając w twoim kierunku, wiedziałeś jednak, że nie mogliście rozmawiać tutaj – nie było wiadomo, czyje uszy mogły was usłyszeć. Odwróciłeś się, żeby przejść przez salę, a później korytarzem dostać się do bocznego pomieszczenia: niewielkiego, mieszczącego w sobie zaledwie wygaszony kominek, drewniane biurko i fotel, pojedynczy regał na książki i niską szafkę. Chłopiec podążył za tobą, wsunął się do pokoju bezszelestnie, zamknął za sobą drzwi.
– Charlie, jak dobrze cię widzieć. Myślałam już, że nie… – usłyszałeś; głos brzmiał kobieco, miękki i zmartwiony, wiedziałeś jednak, że należał do ciebie. Kryła się w nim nadzieja, i tę samą nadzieję czułeś również w sobie, wątłą, ale obecną. Chłopiec pokręcił jednak głową, na jego czole pojawiły się zmarszczki.
– Nie mogą ich tam zabrać, proszę pani – powiedział. Brzmiał, jakby przepraszał, wiedziałeś jednak, że to nie była jego wina. Gdzieś za twoim mostkiem rozlał się strach, rozczarowanie; miałeś kogoś pod opieką, ludzi, którym obiecałeś pomoc; jak miałeś przekazać im takie wieści? Otworzyłeś usta, chcąc zaprotestować, może coś jeszcze byłeś w stanie ugrać; chłopiec jednak mówił dalej. – Pan Underhill prosił, żeby przekazać pani to. – Widziałeś, jak sięga do płóciennej torby przewieszonej przez ramię. W środku przez ułamek sekundy dostrzegłeś pergaminy, ułożone równo jeden obok drugiego; spośród nich chłopiec wysunął kopertę, zerknął na nią pobieżnie, a później wyciągnął przed siebie – przekazując ją tobie. Wziąłeś ją w palce, na pierwszy rzut oka wyglądała zwyczajnie, choć ani z przodu ani z tyłu nie było widać nazwiska adresata; zaklejona była za to pieczęcią, dużą literą „M” z różdżką pośrodku i rozłożonymi po bokach skrzydłami. Skrzydłami feniksa. W rogu, mniej wyraźna, znajdowała się też inna pieczęć z symbolem wytwórni – wydała ci się znajoma. – W środku znajdzie pani adres, jeśli zaczepi panią wartownik, proszę zapytać o Bystroducha, zaprowadzi panią na miejsce. Podobno mają statek, na którym pani przyjaciele mogą uciec z kraju. Pan Underhill mówi, że to najwięcej, co mogli zrobić – wyjaśnił, cofając się o krok. Sięgnąłeś po kopertę, żeby zerwać pieczęć, ale nim zdążyłbyś to zrobić, całą twoją świadomość zalał ból.
Umierałeś. Wrażenie było obezwładniające, niemożliwe do odepchnięcia; scena przed twoimi oczami rozmyła się, czułeś jedynie wszechobecną słabość, spadałeś – w jakąś otchłań, czarną i pozbawioną dna; wydawało ci się, że zaraz utoniesz, że nie możesz zaczerpnąć wdechu – skupienie się na legilimencji stało się niemożliwe, zresztą – umysł, który penetrowałeś, gdzieś ci uciekał, wspomnienia zlewały się w jedno jak pomieszane z wodą akwarele, musiałeś się wycofać – a gdy to zrobiłeś, otwarte szeroko oczy kobiety patrzyły na ciebie martwo, pusto.
Żona właściciela nie żyła.
Ze wspomnienia nie udało ci się wydobyć adresu, jednak ustalenie, że pieczęć na kopercie należała do starej - i nieczynnej już - wytwórni pergaminu, nie będzie dla ciebie problemem.
Jeśli wątek będzie kontynuowany (przez którąkolwiek z postaci, w jakiejkolwiek formie i konfiguracji), mistrz gry (William) prosi o przesłanie linku do rozgrywki drogą prywatnej wiadomości.
Tutaj mistrz gry nie kontynuuje rozgrywki, chyba że będzie potrzebny.
Nie ćwiczył tej umiejętności przez długie lata po to, by zmieniać zdanie. Pierwszy mentor, znaleziony przez pana ojca nauczyciel z Nokturnu, zaczął mu wpajać zdecydowanie już od pierwszej lekcji. Z biegiem czasu stał się całkowicie obojętny na ból "przesłuchiwanych", traktując go jako niezbędny krok do celu. A celem nie było nawet przesłuchanie - celem były ich wspomnienia.
One zawsze były inne, na świecie nie było dwóch osób o takich samych umysłach czy doświadczeniach. Cornelius uwielbiał ich poznawać, w młodości wybierał sobie nawet regularne ofiary - bezdomnych mugoli, prostytutki - których głowy penetrował regularnie. By poćwiczyć. wmawiał sobie, ale to nieprawda. Chciał ich poznać, szczerze. Czuć ich emocje, na moment stać się kimś innym.
Nauczył się, rzecz jasna, racjonalizować i próbować oddzielić siebie od odczuwanych uczuć. Teraz faktycznie zalały go ze wszystkich stron, przez moment sam poczuł jej strach i rozpacz, ale zaraz przypomniał sobie, że on jest tu tylko gościem, widzącym świat cudzymi oczyma. Nie czując oporu ani nie mając czasu dokładnie poznać głowy legilimnowanej kobiety, dał się ponieść do stosunkowo świeżego wspomnienia rozgrywającego się w tym wnętrzu i związanego z informacjami, których wydobyciem jej zagroził.
Skupił się na wszystkim, chcąc zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Wiedział, że nie ma zbyt wiele czasu. Przyglądał się twarzy chłopca, wobec którego czuł teraz troskę. Underhill zapamiętał, czują też cień własnej satysfakcji. Skupił uwagę na widzianych pieczęciach - "M", skrzydła feniksa, jeszcze jeden znajomy symbol. Rebelianci. I trop, trop, który znał - przypomni sobie, gdy wróci do siebie.
Musiał zapytać o Bystroducha - poznał hasło! Z napięciem chciał dostrzec adres, ale wtedy spojrzenie zaczęło się rozmywać. Ledwo złapał oddech - swój, jej? - czując wszechogarniający ból. Przeżył wiele wspomnień i uczuć, ale to było nowe. Wspomnienia zaczęły się rozmywać, dziwnie, nienaturalnie - krukońska ciekawość kazałaby mu zostać tutaj jak najdłużej i zrozumieć, co się dzieje, ale intuicyjnie się wycofał, chcąc uciec od bólu.
Wciągnął ze świstem powietrze, wciąż czując strach. Zamrugał, już nie bolało, jestem Cornelius Sallow, mężczyzna, lat 44, legilimenta, nic mi nie grozi - przypomniał sobie. Świat stał się wyraźniejszy i wtedy dostrzegł jej oczy.
Puste.
Jeszcze nigdy nie zabił nikogo w ten sposób.
Znał... umiar, tak mu się wydawało.
Czy dzisiaj chciał ją zabić? Tak, pewnie tak, choć liczył, że zabawa potrwa dłużej.
Nie wiedzieć czemu, przez głowę prześlizgnęło mu się własne, niechciane wspomnienie. Tower, twarze trzech młodzieńców, ledwo żywy Marcelius i pobici nieznajomi. Przestroga komendanta, legilimencja może ich zabić.
Nie miał odwagi próbować tego z Marceliusem, ale próbował z tamtymi.
No cóż, przynajmniej już wiedział, jak to jest kogoś zabić. Różdżka zaciążyła dziwnie w dłoni, czuł się inaczej niż wtedy, gdy ciskał Lamino w rebeliantów. Bardziej... intymnie.
Nie wiedział, co o tym sądzić.
-Mam wszystkie ważne informacje. - odezwał się, ochrypłym głosem, ale z satysfakcją. -Xavierze, poczęstowałeś go eliksirem? Pomagają im Underhillowie, pan Underhill. Jego łącznikiem jest młody chłopak, Charlie. Istnieje statek, na którym "przyjaciele" właścicieli Kotła mieli uciec z kraju, hasło to Bystroduch. Koperta z literą "M" i obrazkiem - różdżka, skrzydła feniksa. Poproś naszego znajomego o detale. - przekazał Burke'owi konkretnie, świadom, że słyszą go także towarzysze.
Zamknął oczy Stephanie, irytowało go, że nadal na niego patrzą.
-Nałożę Ostatnie Tango. - legilimencja męczyła, Burke poradzi sobie z przesłuchaniem barmana, Cornelius chciał skupić się na czymś innym - i tak będzie ich zresztą słyszy. Rozejrzał się po sali i przypomniał sobie podstawy numerologii, wymagane do prawidłowego nałożenia pułapki. Następnie poczuł, jak różdżka rozgrzewa się w dłoni - energia magii uroków zaczaruje to miejsce tak, że każdego niepowołanego gościa dopadną niekontrolowane pląsy, utrudniające pojedynki.
Marcelius pląsał tak samo w jego salonie, Marcelius miał tak samo przestraszone spojrzenie gdy Cornelius wyszedł z jego głowy, czy Marcelius żył?
Nie, nie będzie o tym myślał.
Zresztą, pewnie nie to logiczna i pożądana odpowiedź. Zamrugał, oczyścił umysł. Czekają go trzy godziny nakładania pułapki, czasochłonnej i precyzyjnej. To ona zajmie teraz jego myśli.
drugą turę nakładania zabezpieczeń poświęcam na nałożenie Ostatniego Tanga
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Obserwował Corneliusa w milczeniu, czekając aż eliksir zacznie działać na Mark’a. Popalał na spokojnie papierosa z zaciekawieniem patrząc na kobietę. Widać, że sprawiało jej to ból. Co ona mogła wiedzieć o bólu? Kiedy o tym teraz pomyślał znów miał przed oczami twarz żony, kiedy uśmiechała się do niego radośnie podczas wieczornego spaceru po ogrodzie, a potem od razu pojawiła się twarz chorej, zmarnowanej i cierpiącej Charlotty. Stephanie nie miała pojęcia o bólu, który ona przechodziła. O bólu, który on teraz czuł wiedząc, że już jej nigdy nie zobaczy, nigdy nie ucałuje czy złapie za dłoń.
Odgonił od siebie szybko te myśli. Musi się teraz skupić na pozyskaniu informacji. Kiedy ponownie jego spojrzenie padło na kobietę, ta była martwa. I dobrze. Miał tylko nadzieję, że Cornelius zrobił jakiś użytek z jej głowy. Jak się po chwili przekonał, tak było.
- Świetnie. - pokiwał głową, po czym skupił się na właścicielu – Zacznijmy od chłopca. Charlie, co to za jeden? Mieszka w Londynie? Ma rodzinę? Czym się zajmują? - uniósł brew ku górze.
- Charlie Winters. Tak pochodzi z Londynu, mieszka w okolicach dzielnicy portowej, ale nie wiem gdzie dokładnie. Jego matka jest krawcową, a ojciec pracuje przy statkach. - powiedział mężczyzna, a w jego oczach Burke zobaczył czyste przerażenie, że to wszystko powiedział.
- Świetnie, bardzo dobrze. - Xavier pokiwał głową z uśmiechem zaciągając się papierosem – Z całą pewnością wiesz gdzie zacumowany jest statek, o którym wspomniał mój towarzysz. Gdzie musielibyśmy się udać jeśli chcielibyśmy na niego wsiąść?
Widać było,że mężczyzna stara się walczyć, ale był na straconej pozycji. Nie było opcji by przezwyciężył działanie Veritaserum. Wszyscy to wiedzieli, więc po co walczyć? Po co oni wszyscy walczyli, nie rozumiał tego. Pod aktualnymi władzami było o wiele lepiej, nie musieli się ukrywać, mogli robić co chcą… było idealnie.
- Tak. Statek zacumowany jest porcie w Londynie, nazywa się „Szczęściarz Zachodu”. Mieliśmy poprowadzić ludzi kanałem prowadzącym do portu. Nieopodal jest zlokalizowane wejście, a tam podać hasło wysokiemu mężczyźnie z blizną w kształcie litery x na policzku, który pracuje przy dźwigu we wschodniej części. - wyjaśnił.
- Jaką rolę w tym wszystkim odgrywa Underhill? I co to za znak, różdżka i dwa skrzydła? - Burke zgasił papierosa o podłogę i od razu odpalił następnego, ostatnio palił jak smok, ale co mu się dziwić.
- Underhill jest naszym łącznikiem, on zaaranżował wszystko. Dogadał się z kapitanem, ustalił wszystko. My mieliśmy ich tylko tu przenocować,nakarmić i potem przemycić na statek. Ten znak to wizytówka Zakonu Feniksa. To ich znak rozpoznawczy.
Burke pokiwał głową. Teraz mieli pewność, że we wszystko był zaangażowany ten przeklęty Zakon Feniksa. Tak naprawdę wszyscy o tym wiedzieli, bo to oni byli sola w oku ich wszystkich, ale teraz byli całkowicie pewni.
Dłoń, która powoli zaczynała odczuwać zmęczenie wywołane kilkugodzinną pracą na moment opadła. Przymknął oczy, poruszał nadgarstkiem, kręcąc nim koła, by za chwilę przystąpić do nakładania kolejnego zabezpieczenia — tym razem na cały obszar baru, głównej sali. Chciał, by każdy kąt, każdy fragment tego pomieszczenia znalazł się pod działaniem pułapki, by mógł zdecydować co dalej, gdy cudza stopa stanie tutaj, pod jego nieobecność. Obserwowanie baru nie sprawi, że zjawią się tu inni. Mogli jednak przyjść, wiedząc o tym, że mogli otrzymać pomoc właścicieli. Marka i Stephanie. Nie, pamięć o nich nie zginie. Będą wiecznie żywi tu. Ściągną jeszcze tabun czarodziejów, mugolaków, popleczników Zakonu Feniksa nim zaczną się tu schodzić ludzie zaalarmowani sytuacja. Wtedy Dziurawy Kocioł powstanie jako coś nowego, na zgliszczach upadku Zakonu. Ostatni bastion w Londynie zostanie odbity, przejęty na dobre.
| Nakładam Cave Inimicum
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Słysząc kolejne pytanie, mężczyzna zacisnął usta, aż pobielały mu wargi; mięśnie twarzy się naprężyły, oczy prawie wyszły mu z orbit – ale nie był w stanie przezwyciężyć działania veritaserum; wypuścił powietrze gwałtownie z płuc, razem z nim zdawała się ulecieć z niego nadzieja. Kiedy ponownie się odezwał, jego głos brzmiał jękliwie; między głoskami przelewało się zrezygnowanie. – To człowiek ministra Longbottoma, kontaktował się z nim bezpośrednio. Underhill to nie jest jego prawdziwe nazwisko, ale nie wiem, jak się nazywa. On i jego ludzie zajmują się przerzucaniem poszukiwanych czarodziejów w bezpieczne miejsca. Ten symbol – to pieczęć podziemnego Ministerstwa Magii – wydusił z siebie, a później opadł na podłogę – bezwładnie, bez sił; oddychając jedynie chrapliwie. – Proszę… Pomóżcie mojej żonie – wyszeptał; jego powieki ledwie się poruszały, słabł z każdą chwilą.
Minęła 1/3 tury działania veritaserum.
Był jeden moment kiedy drgnęła mu powieka, kiedy na moment odpłynął myślami do wydarzeń z początku miesiąca, kiedy siedział przy łóżku żony i powtarzał jej imię, chociaż doskonale zdawał sobie sprawę, że ta mu nie odpowie. Mark nie był świadom stanu swojej żony. Pewnie myślał, że jedynie straciła przytomność wykończona walką i brutalnym wtargnięciem do głowy. Burke zamrugał kilkukrotnie odpychając od siebie bolesne wspomnienia, po czym już całkowicie skupił się na przesłuchiwanym.
Odpowiedzi, które otrzymywał na swoje pytania bardzo go satysfakcjonowały. Co prawda wolałby usłyszeć dokładnie skąd odpływa statek, ale skoro mieli nazwisko, nawet jeśli nie prawdziwe, mężczyzny, który bezpośrednio odpowiadał za przemyt, zdobycie tej informacji nie powinno być specjalnie trudne.
Bawiło go jak mężczyzna za wszelką cenę starał się przeciwstawić działaniu eliksiru. Nie było to możliwe i nawet ktoś o tak nikłej wiedzy w tym temacie jak on, doskonale o tym wiedział. Dlatego tym bardziej był zadowolony kiedy w końcu odpowiedzi padły z jego ust. Uniósł brew ku górze słysząc te głupoty.
- Minister jest tylko jedne, Cronus Malfoy, nie jakiś Longbottom. - pokręcił głową.
Podziemne Ministerstwo Magii, kto to widział. W głowie mu się to nie mieściło. Oj chyba naprawdę musi przysiąść z Edgarem i poważnie porozmawiać na temat ekspansji ziemi Longbottomów. Zaczynali być solą w oku, byli coraz śmielsi, a jemu to osobiście grało na nerwach coraz bardziej.
Zerknął na swoich towarzyszy, jednak oni byli zajęci nakładaniem zabezpieczeń. Nie miał zamiaru im w tym przeszkadzać, wiedząc, że jest to bardzo wymagające i czasochłonne zajęcie. Powtórzy im wszystko to czego się dowiedział gdy skończą. Miał czas.
Ponownie przeniósł wzrok na mężczyznę przed nim, a potem od niechcenia spojrzał na kobietę.
- Twojej żonie pomoże już tylko grabarz. - rzucił od niechcenia - Kim jest tajemniczy "M"? - padło kolejne i najprawdopodobniej ostatnie pytanie ze strony Burke'a.
Poniekąd rozumiał właściciela baru. On też na początku nie chciał przyjąć do wiadomości, że jego kochana żona odeszła. Potrzebował kilku dni by ta informacja do niego dotarła, to był dzień pogrzebu. Teraz jedynie został smutek, żal, ból i tęsknota. Obserwował mężczyznę w milczeniu. Nie czuł współczucia, nie czuł w zasadzie nic. Mark musiał się z tym pogodzić i tyle, nic innego mu nie pozostało.
- Tak, ja wiem, że zrobisz wszystko. - pokiwał głową podsuwając sobie w końcu krzesło i siadając na nim.
Chociaż właściciel i tak był jeszcze pod działaniem eliksiru, Xavier postanowił się trochę zabawić jego kosztem. Siadając na krześle zgasił papierosa i odpalił po chwili kolejnego. Przez moment patrzył na niego w milczeniu. Ministerstwo Longbottoma, brzmiało to niedorzecznie w jego głowie. Ten samozwańczy watażka zdecydowanie na za dużo sobie pozwalał. Jeśli naprawdę myślał, że on i ta jego zgraja nic nie wartych miłośników szlamu i mugolskiego plugastwa coś zdziała, to się grubo mylił.
- Dobrze. - pokiwał w końcu głową zaciągając się spokojnie dymem - Kto jeszcze oprócz was daje schronienie niepożądanym jednostkom? - uniósł brew ku górze - Czy w miejscu, w którym urzęduje pan Underhill czekają na nas jakieś niespodzianki? Wiesz, chcielibyśmy mu złożyć przyjacielską wizytę, ale wolimy być przygotowani. - uśmiechnął się jadowicie pod nosem - I chciałbym jeszcze się dowiedzieć czy oprócz małego Wintersa istnieje inna możliwość aby skontaktować się z Underhillem? - uniósł brew ku górze strzepując pył z papierosa. - Im szybciej i dokładniej odpowiesz na moje pytania, tym szybciej będziesz w stanie pomóc swojej żonie. - dodał zachęcająco zerkając na moment w kierunku ciała kobiety.
Mark nie widział jej twarzy, nie mógł dojrzeć, że powoli już zaczyna blednąć.
Jeszcze bardziej niż pułapką interesował się przesłuchaniem, choć mógł go słuchać jedynie jednym uchem - skupiony na nakładaniu Ostatniego Tanga. Xavier zdawał się wydobyć od mężczyzny jak najwięcej informacji, chyba nawet próbował wykorzystać do tego jego martwą żonę. Sallow pamiętał z Warwick, że lord Burke nie miał skrupułów w podobnych sytuacjach.
-Stracił przytomność, czy...? - spytał lorda Burke, gdy dotarło do niego, że właściciel od dłuższego czasu się nie odzywa. -Możemy wezwać policję, osadzić go w Tower - jeśli jeszcze jest potrzebny. - wzruszył ramionami, spoglądając pytająco na Mulcibera. To on ich tutaj zaprosił, to on miał z barmanami jakieś niewyrównane sprawy - może powinni po prostu go zabić?
Gdy skończył nakładać pułapkę, podszedł jeszcze do Stephanie i Marka i wyrwał im po garści włosów. Schował je starannie, w dwie różne kieszenie płaszcza, by się nie wymieszały.
-Jeśli ktoś z nas ma wielosokowy, możemy się pod nich podszyć. - zaproponował. Eliksir warzyło się miesiąc, ale może ktoś z organizacji miał go w swoich zapasach? Wtedy wystarczy włos, a dzięki informacjom od Marka i wydobytych z głowy Stephanie... mogliby zdziałać naprawdę wiele.
-Może czas na toast, panowie? - nie tutaj, narobili bałaganu, stać ich zresztą na lepszy lokal. -Orientujecie się, czy na Pokątnej jest sklep z butami, czynny o tej porze? - jego własne były przylepione do podłogi i marzły mu stopy - ale marna to cena za dzisiejsze zwycięstwo.
zabieram po kępce włosów od obojga barmanów.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Spytał lorda o to, co zaszło i otrzymał od niego zadowalające go odpowiedzi. Oczekiwał także od Corneliusa uzupełnienia, wszystkiego czego dowiedział się dzięki legilimencji. Wierząc, że obaj podzielili się z nim wszystkim, co wiedzieli pokiwał głową, spoglądając na właściciela baru. Nie czuł wobec niego urazy. Patrzył na jego twarz bez wyrazu. Od dawna już nie odczuwał żądzy zemsty, nienawiści; nie pozwalał sobie na to, by nim szargały i pozwalały mu na popełnianie błędów. Chłodno spoglądał na Marka, częściowo czując ulgę i zażenowanie. Powinni byli to zrobić znacznie wcześniej, z pewnością zyskaliby więcej. Nie docenili ich.
— Może się przydać. Jeśli służby więzienne wyciągną z niego coś więcej, zajmą się tym — musieli. Być może rozmaitymi torturami dowiedzą się czegoś na temat przybywających tu ludzi. Oni zajmą się informacjami, które udało się zdobyć, choć jeszcze nie teraz, za kilka dni. Musieli zweryfikować tyle, ile mogli, nim udadzą się we właściwe miejsce.
Zawiadomili odpowiednie służby, czarodziejską policję, licząc, że zjawi się tu jak najszybciej i zajmie więźniem.
| zt3
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Słynny Dziurawy Kocioł, jako jeden z niewielu lokali na ulicy Pokątnej, nie zawiesił działalności po wydarzeniach z Bezksiężycowej Nocy. Dla wielu czarodziejów wciąż służy jako furtka na magiczną ulicę, nadal można się też tutaj napić kremowego piwa lub wynająć pokój - choć oczywiście przez większość czasu sala świeci pustkami, goszcząc zaledwie niewielki ułamek dawnej klienteli. W londyńskim półświatku chodzą pogłoski, mówiące o tym, jakoby właściciele pubu po cichu popierali Harolda Longbottoma, a zwracając się bezpośrednio do nich, można podobno uzyskać pomoc w wydostaniu się z miasta lub ukryciu rodziny. Wszystkie takie rozmowy odbywają się rzecz jasna za zamkniętymi drzwiami, a o poczynionych w ich trakcie ustaleniach wiedzą tylko sami zainteresowani, ale fakt ten sprawia, że Dziurawy Kocioł może być istotnym punktem Londynu.
Dziurawy Kocioł znajduje się pod kontrolą Rycerzy Walpurgii.
Na lokację zostały nałożone zabezpieczenia.
Możliwe jest rzucenie carpiene w szafce zniknięć i ustosunkowanie się do rzutu już w pisanym poście (a zatem przekazanie informacji o wykrytych pułapkach drugiej postaci w tym samym poście, w którym carpiene zostało rzucone).
Udane carpiene z mocą 75 oczek pozwala dostrzec: Cave Inimicum, udane carpiene z mocą 85 oczek pozwala dostrzec: Ostatnie tango i Zawieruchę. Po rozpoznaniu pułapek można przejść do ich przełamywania zgodnie z obowiązującą mechaniką. Kolejność przełamywania pułapek jest dowolna.
Aktywacja Ostatniego tanga wywołuje efekty jak w opisie.
Aktywacja Zawieruchy wywołuje efekt zgodny z opisem z listy zabezpieczeń.
Aktywacja Cave Inimicum informuje Ramseya o pojawieniu się w okolicy nieprzyjaciół (Zakonnicy zobowiązani są o tym powiadomić gracza prywatną drogą). Jeśli ten podejmie działanie, czas oczekiwania na atak po zakończeniu II etapu wydłuża się o 24 godziny. Niepoinformowanie gracza o ataku oznacza niepowodzenie.
WYKLUCZONA
Zakon Feniksa: Właściciele podporządkowani są poplecznikom Lorda Voldemorta. Pokonanie i obezwładnienie ich pozwoli na wyciągnięcie informacji o wrogach, działających na terenie Londynu.
Walka: Postać, która napisze jako pierwsza, kieruje czarodziejem A, postać, która napisze jako druga, kieruje czarodziejem B.
Rolę czarodziejów broniących lokacji może przejąć również dowolny Rycerz przy pomocy lusterka; wówczas walczy z Zakonnikami bez udziału mistrza gry, zgodnie ze statystykami rozpisanymi poniżej, ale bez ograniczeń co do kolejności oraz wyboru rzucanych zaklęć.
Czarodziej A (OPCM 30, uroki 30, żywotność 120) będzie atakował kolejno zaklęciami: ignitio, orcumiano, commotio oraz bronił się zawsze wtedy, kiedy wymaga od niego tego sytuacja.
Czarodziej B (OPCM 40, uroki 20, żywotność 120) będzie atakował kolejno zaklęciami: lamino, deprimo, drętwota oraz bronił się zawsze wtedy, kiedy wymaga od niego tego sytuacja.
Aby przejść do etapu III, należy odczekać 48 godzin, w trakcie których para (grupa) może zostać zaatakowana przez przeciwną organizację.
Postaci mają 2 tury na nałożenie zabezpieczeń, pułapek lub klątw oraz wydanie dyspozycji strażnikom należącym do organizacji.
Gra w tej lokacji jest dozwolona.
Strona 19 z 19 • 1 ... 11 ... 17, 18, 19