Bar
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Bar
Kontuar z trunkami, przy którym od wielu dekad rządzi pomarszczony już barman, o wybrakowanym uśmiechu. Niezależnie czy jesteś strudzonym pracownikiem Ministerstwa, czy może masz wygląd rzezimieszka, który wyrwał się poza Nokturn, a może dopiero co dowiedziałeś się o zdradzającej żonie, Tom znajdzie odpowiedni alkohol dla ciebie, a także czasami zaproponuje jeden z pokoi na piętrze. Skrupulatnie dba o to, by nieletni dostali co najwyżej kremowe piwo.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:18, w całości zmieniany 1 raz
W oczekiwaniu na barmana przetarła jeden z wielkich liści rękawem swojego szkarłatnego golfu. To mogło wydawać się dziwne, a może nawet śmieszne, ale Charlie, nie mając w magicznym świecie nikogo bliskiego, nie do końca świadomie przywiązywała się do przedmiotów. W jakimś stopniu zastępowało jej to nieznośną pustkę z którą co ranek dzieliła mieszkanie. Często przyłapywała się na zasypianiu z ręką na ulubionej książce albo gadaniu do sadzonek cebuli, które hodowała na parapecie. Ten świat - rozdarty wojną, odmiennymi poglądami, statusem czystości krwi – był tak odmienny od jej rodzinnego domu, przepełnionego dobrym słowem i ciepłym uczuciem. Podobnie czuła się w Hogwarcie, gdzie jej dom, Hufflepuff, tworzył swojego rodzaju rodzinę, gdzie rano budziła się widząc kończyny przyjaciółek wystające ze skłębionej pościeli, w której ona sama też była zakopana.
Wtedy nie zdawała sobie jeszcze sprawy z tego, jak bardzo będzie tęskniła za tym wszystkim w czterech ścianach swojego lokum na Pokątnej. Może dlatego kiedyś tak często szwendała się po pubach.. a teraz od jakiegoś czasu przestała, przemieniła się niemal w pustelniczkę i zaczęła gadać z roślinami. Uśmiechnęła się na myśl o tym, że naprawdę, naprawdę jej odbija.
Rozejrzała się po pubie, a czarne kosmyki włosów zatańczyły na jej plecach. Kojarzyła paru stałych bywalców, którzy czasem zaczepiali ją, kiedy przychodziła do Dziurawego Kotła aby zmienić trochę miejsce pracy nad swoimi opowiadaniami. Czasem było jej to potrzebne – świeży start, nowe otoczenie. Wtedy pomysły same wpadały do głowy. Ludzie zajęci byli rozmową lub grą w karty; zdawałoby się, że dla tego miejsca czas się zatrzymał. Nikt nie spieszył się do interesów, w ogóle nikt niczym się nie martwił – królowała tu beztroska i odkładanie problemów na później. Gdyby Charlie nie była tak zmęczona i obojętna na wszystko, pewnie próbowałaby zacząć się uczyć, psując całą tą atmosferę, więc tym bardziej cieszyła się, że jej ręce leżą na blacie jak dwa ołowiane patyki, ledwie zdolne do uniesienia się, a co dopiero do sięgnięcia po podręcznik.
Po drugiej stronie baru zmaterializował się Lukas. Charlie wiedziała, że chłopak tak właśnie się nazywa, bo klienci często zwracali się do niego po imieniu. Obdarzył raczej zdziwionym spojrzeniem zielonego przyjaciela Charlie (w końcu kto tego nie robił), po czym przeniósł wzrok na dziewczynę i zapytał o jej dzisiejsze preferencje trunkowe. Charlie zwróciła uwagę, że pod delikatnym uśmiechem (jak podejrzewała firmowo-przymusowym, czego szczerze mu współczuła) kryło się skrajne zmęczenie. Ciemne kręgi pod oczami, drgająca lekko powieka… Witaj w klubie żywych trupów, Luke pomyślała Charlie.
- Ognistą raz – westchnęła niczym styrany życiem pięćdziesięcioletni pracownik Ministerstwa Magii.
Wtedy nie zdawała sobie jeszcze sprawy z tego, jak bardzo będzie tęskniła za tym wszystkim w czterech ścianach swojego lokum na Pokątnej. Może dlatego kiedyś tak często szwendała się po pubach.. a teraz od jakiegoś czasu przestała, przemieniła się niemal w pustelniczkę i zaczęła gadać z roślinami. Uśmiechnęła się na myśl o tym, że naprawdę, naprawdę jej odbija.
Rozejrzała się po pubie, a czarne kosmyki włosów zatańczyły na jej plecach. Kojarzyła paru stałych bywalców, którzy czasem zaczepiali ją, kiedy przychodziła do Dziurawego Kotła aby zmienić trochę miejsce pracy nad swoimi opowiadaniami. Czasem było jej to potrzebne – świeży start, nowe otoczenie. Wtedy pomysły same wpadały do głowy. Ludzie zajęci byli rozmową lub grą w karty; zdawałoby się, że dla tego miejsca czas się zatrzymał. Nikt nie spieszył się do interesów, w ogóle nikt niczym się nie martwił – królowała tu beztroska i odkładanie problemów na później. Gdyby Charlie nie była tak zmęczona i obojętna na wszystko, pewnie próbowałaby zacząć się uczyć, psując całą tą atmosferę, więc tym bardziej cieszyła się, że jej ręce leżą na blacie jak dwa ołowiane patyki, ledwie zdolne do uniesienia się, a co dopiero do sięgnięcia po podręcznik.
Po drugiej stronie baru zmaterializował się Lukas. Charlie wiedziała, że chłopak tak właśnie się nazywa, bo klienci często zwracali się do niego po imieniu. Obdarzył raczej zdziwionym spojrzeniem zielonego przyjaciela Charlie (w końcu kto tego nie robił), po czym przeniósł wzrok na dziewczynę i zapytał o jej dzisiejsze preferencje trunkowe. Charlie zwróciła uwagę, że pod delikatnym uśmiechem (jak podejrzewała firmowo-przymusowym, czego szczerze mu współczuła) kryło się skrajne zmęczenie. Ciemne kręgi pod oczami, drgająca lekko powieka… Witaj w klubie żywych trupów, Luke pomyślała Charlie.
- Ognistą raz – westchnęła niczym styrany życiem pięćdziesięcioletni pracownik Ministerstwa Magii.
Gość
Gość
- Świetny wybór. - odparł spokojnie lekko przy tym kiwając głową, po czym sięgnął jedną ręką po czystą szklankę, a drugą machnął różdżką i butelka podleciała prosto do niego i zaczęła napełniać szkło.
Przeważnie robił to wszystko sam, bez pomocy magii, gdyż sprawiało mu to po prostu przyjemność, ale dziś zmęczenie już dawało mu się we znaki. Do zamknięcia pubu zostało jeszcze wiele czasu, a on musiał być na posterunku za barem, więc dzisiaj wyjątkowo zamiast popijać sobie drinka, pił po prostu kawę za kawą. Dziś różdżka służyła mu za pomoc, gdyż nie chciał przez przypadek czegoś wylać czy potłuc, zwłaszcza, że utrzymanie porządku za barem, było jego priorytetem. Tak jak w życiu osobistym tak i w pracy lubił mieć nad wszystkim kontrolę, a kiedy za barem panował porządek i wiedział co gdzie leży o wiele lepiej mu się pracowało. Zwłaszcza, że podczas swoich wieczornych zmian nie miał za dużo czasu na wytchnienie czy sprzątanie.
Jego zmiennik już dawno się nauczył, że lepiej jest mu zostawić czystość na stanowisku pracy, bo potem wszyscy mają święty spokój.
Kiedy szklanka była w połowie pełna butelka wróciła na swoje miejsce na wystawce, a Luke podsunął szkło pod dłoń panny siedzącej naprzeciwko. Moment później sięgnął po swój kubek z kawą i pociągnął porządnego łyka.
- Domyślam się, że panienka miała ciężki dzień, skoro dzisiaj zdecydowała się na tak mocny trunek. - zagadnął spokojnie patrząc na ciemnowłosą, jednocześnie odstawiając kubek pod blat.
Nie umknęło jego uwadze, podczas poprzednich razy, gdy ją tu widział, że zawsze przesiadywała sama z piórem w ręku lub nad książką. Niby to ukrywał, jednak pod pewnym względem go zaintrygowała. Ludzie tu przeważnie przychodzili w grupach, rzadko kiedy samotnie. Co prawda on sam poza pracą też nie był towarzyski, nie miał grona przyjaciół, nie zapraszano go nigdzie. Miał jednego przyjaciela, z którym utrzymywał kontakt jedynie listownie, gdyż Carl pracował za granicą. Jednak zastanawiał się jak to jest, że taka kobieta, bądź co bądź atrakcyjna kobieta, przesiadywała tutaj sama. Owszem, może i Larson był samotnikiem, ale jednak potrafił docenić kobiece piękno, a panienka przed nim należała do bardzo urodziwych i nie omieszkał tego zauważyć już dawno.
- Dzisiaj panienki kompanem jest ten jakże intrygujący kwiat jak się domyślam. Chyba nie jest zbyt rozmowny. - uśmiechnął się do niej delikatnie i w żaden sposób nie był to wymuszony czy wyćwiczony uśmiech.
Przeważnie robił to wszystko sam, bez pomocy magii, gdyż sprawiało mu to po prostu przyjemność, ale dziś zmęczenie już dawało mu się we znaki. Do zamknięcia pubu zostało jeszcze wiele czasu, a on musiał być na posterunku za barem, więc dzisiaj wyjątkowo zamiast popijać sobie drinka, pił po prostu kawę za kawą. Dziś różdżka służyła mu za pomoc, gdyż nie chciał przez przypadek czegoś wylać czy potłuc, zwłaszcza, że utrzymanie porządku za barem, było jego priorytetem. Tak jak w życiu osobistym tak i w pracy lubił mieć nad wszystkim kontrolę, a kiedy za barem panował porządek i wiedział co gdzie leży o wiele lepiej mu się pracowało. Zwłaszcza, że podczas swoich wieczornych zmian nie miał za dużo czasu na wytchnienie czy sprzątanie.
Jego zmiennik już dawno się nauczył, że lepiej jest mu zostawić czystość na stanowisku pracy, bo potem wszyscy mają święty spokój.
Kiedy szklanka była w połowie pełna butelka wróciła na swoje miejsce na wystawce, a Luke podsunął szkło pod dłoń panny siedzącej naprzeciwko. Moment później sięgnął po swój kubek z kawą i pociągnął porządnego łyka.
- Domyślam się, że panienka miała ciężki dzień, skoro dzisiaj zdecydowała się na tak mocny trunek. - zagadnął spokojnie patrząc na ciemnowłosą, jednocześnie odstawiając kubek pod blat.
Nie umknęło jego uwadze, podczas poprzednich razy, gdy ją tu widział, że zawsze przesiadywała sama z piórem w ręku lub nad książką. Niby to ukrywał, jednak pod pewnym względem go zaintrygowała. Ludzie tu przeważnie przychodzili w grupach, rzadko kiedy samotnie. Co prawda on sam poza pracą też nie był towarzyski, nie miał grona przyjaciół, nie zapraszano go nigdzie. Miał jednego przyjaciela, z którym utrzymywał kontakt jedynie listownie, gdyż Carl pracował za granicą. Jednak zastanawiał się jak to jest, że taka kobieta, bądź co bądź atrakcyjna kobieta, przesiadywała tutaj sama. Owszem, może i Larson był samotnikiem, ale jednak potrafił docenić kobiece piękno, a panienka przed nim należała do bardzo urodziwych i nie omieszkał tego zauważyć już dawno.
- Dzisiaj panienki kompanem jest ten jakże intrygujący kwiat jak się domyślam. Chyba nie jest zbyt rozmowny. - uśmiechnął się do niej delikatnie i w żaden sposób nie był to wymuszony czy wyćwiczony uśmiech.
Sarcasm is not my only defence, remember that
I always have an ace up my sleeve.
I always have an ace up my sleeve.
Luke Larson
Zawód : Kierownik Wodopoju w Dziurawym Kotle, przemytnik, handlarz używkami
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sarcasm is not my only defence...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Charlie obserwowała jak Luke napełnia jej szklankę. Wzięła naczynko do ręki i przez chwilę kontemplowała jego zawartość. Płyn w przymglonym świetle baru raz miał bursztynowy odcień, to znowu szkarłatny. W jej głowie zaczął kiełkować pomysł na nowe opowiadanie, ale wiedziała, że w najbliższym czasie nie będzie miała nawet chwili na pisanie, w związku z czym postanowiła nie fatygować swojej ręki do torby w poszukiwaniu pióra i kartki. Zamiast tego spod lekko opadniętych ze zmęczenia powiek obserwowała barmana, podpierając dłonią podbródek. Odstawił kubek z kawą za ladę, gdzie Charlie zdołała dostrzec przynajmniej kilka takich samych, z tą różnicą, że już pustych.
- Ciężki dzień? – odparła na jego słowa i zdmuchnęła kosmyk włosów, który tańczył złośliwie przed jej nosem, jakby naigrywając się z żałosnego stanu dziewczyny. – Ciężki tydzień, ciężki miesiąc, ciężkie życie – wyliczyła na palcach, odginając każdy po kolei. – Bardzo chciałabym mieć po prostu „ciężki dzień” – żeby trwał dwadzieścia godzin, skończył się i żebym w następnym mogła tylko leżeć i pachnieć – mruknęła kiwając ponuro głową i biorąc potężny łyk ze szklanki. Ognista zawartość spłynęła przez jej gardło, zdając się zostawiać za sobą szlak z płomieni, jednak już po chwili Charlie przywykła do zapomnianego z czasem smaku i nawet odnalazła przyjemność w gorącu, które rozpalało jej brzuch od środka.
Rozkoszując się smakiem Ognistej nawet nie zauważyła, że Luke przygląda się jej z uwagą, chociaż wysoce wątpliwym jest, że zwróciłaby na to uwagę nawet wtedy, kiedy nie miałaby w ręku szklanki z alkoholem. Taka właśnie była Charlie – niektóre sfery jej życia zatrzymały się na poziomie trzynastolatki, zepchnięte nawet nie na drugi, ale ostatni z możliwych planów przez pracę, naukę, przyjaciół i nieliczne przyjemności takie jak wędkowanie czy od czasu do czasu kibicowanie Jastrzębiom na meczu quidditcha.
- Dzisiaj panienki kompanem jest ten jakże intrygujący kwiat jak się domyślam. Chyba nie jest zbyt rozmowny – zagadnął znowu barman, patrząc z uśmiechem w jej stronę. Charlie łypnęła spod byka na kwiat.
- Jest – czknęła i znowu zdmuchnęła włosy sprzed nosa. – Ma dziś po prostu „ciężki dzień”.
Tu nastąpiło wzruszenie ramion dziewczyny, jakby sama nie do końca rozumiała powód wymownego milczenia paprotki.
- Ciężki dzień? – odparła na jego słowa i zdmuchnęła kosmyk włosów, który tańczył złośliwie przed jej nosem, jakby naigrywając się z żałosnego stanu dziewczyny. – Ciężki tydzień, ciężki miesiąc, ciężkie życie – wyliczyła na palcach, odginając każdy po kolei. – Bardzo chciałabym mieć po prostu „ciężki dzień” – żeby trwał dwadzieścia godzin, skończył się i żebym w następnym mogła tylko leżeć i pachnieć – mruknęła kiwając ponuro głową i biorąc potężny łyk ze szklanki. Ognista zawartość spłynęła przez jej gardło, zdając się zostawiać za sobą szlak z płomieni, jednak już po chwili Charlie przywykła do zapomnianego z czasem smaku i nawet odnalazła przyjemność w gorącu, które rozpalało jej brzuch od środka.
Rozkoszując się smakiem Ognistej nawet nie zauważyła, że Luke przygląda się jej z uwagą, chociaż wysoce wątpliwym jest, że zwróciłaby na to uwagę nawet wtedy, kiedy nie miałaby w ręku szklanki z alkoholem. Taka właśnie była Charlie – niektóre sfery jej życia zatrzymały się na poziomie trzynastolatki, zepchnięte nawet nie na drugi, ale ostatni z możliwych planów przez pracę, naukę, przyjaciół i nieliczne przyjemności takie jak wędkowanie czy od czasu do czasu kibicowanie Jastrzębiom na meczu quidditcha.
- Dzisiaj panienki kompanem jest ten jakże intrygujący kwiat jak się domyślam. Chyba nie jest zbyt rozmowny – zagadnął znowu barman, patrząc z uśmiechem w jej stronę. Charlie łypnęła spod byka na kwiat.
- Jest – czknęła i znowu zdmuchnęła włosy sprzed nosa. – Ma dziś po prostu „ciężki dzień”.
Tu nastąpiło wzruszenie ramion dziewczyny, jakby sama nie do końca rozumiała powód wymownego milczenia paprotki.
Gość
Gość
Zerknął na swoje puste już kubki po kawie, po czym przeniósł wzrok na niewiastę przed sobą. Wychodziło na to, że zmęczenie było po nim bardziej widoczne niżby chciał.
- W zasadzie mógłbym powiedzieć dokładnie to samo co panienka, jednak wolałbym nie papugować. - powiedział kiwając lekko głową - Dlatego uznajmy, że po prostu ostatnimi czasy mam dużo pracy i mało wolnego czasu. - odparł spokojnie patrząc na kobietę przed nim. - I podobnie jak panienka marzę o jednym dniu wolnego. - dodał z lekkim rozbawieniem kiwając głową.
Na moment odwrócił wzrok od niej, gdyż do baru podeszła starsza pani Halloway, stała bywalczyni i ja zawsze poprosiła o herbatkę z dodatkiem. Luke obdarzył kobietę lekkim uśmiechem, po czym raz dwa postawił przed nią filiżankę herbaty z dodatkiem ognistej, tak jak staruszka lubiła najbardziej.
- Dziękuję kochany. - powiedziała z uśmiechem pani Halloway, po czym odeszła do swojego stolika, by kontynuować grę w karty ze swoimi przyjaciółkami, jak co piątek.
Luke pokręcił głową z rozbawieniem, bo wiedział doskonale, że jak pani Halloway raz zamówiła herbatkę z dodatkiem to przyjdzie po nią jeszcze przynajmniej trzy razy, aż w końcu jej koleżki zakażą mu ją podawać i będzie musiał biedną staruszkę oszukiwać. Przypominała mu trochę jego przybraną matkę, Cordelia też nie wylewała za kołnierz i miała podobne podejście do pewnym spraw co pani Halloway.
W końcu Larson wrócił jednak wzrokiem do panienki siedzącej przy barze w towarzystwie mało wygadanego kompana. Sięgnął ponownie po kubek z kawą, a czując, że naczynie jest puste skrzywił się niezadowolony.
- Jak widać, nie tylko panienka i ja mamy ciężki dzień. Pani kompan być może ma niedosyt słońca lub coś go gryzie. - pokiwał głową dolewając sobie kawy do kubka z dzbanka, w którym cały czas miał ciepłą kawę, bo na bieżąco ją sobie dorabiał - Myślę, że powinna panienka z nim poważnie porozmawiać na temat jego wymownego milczenia, w końcu jego zachowanie w końcu może stać się męczące. - powiedział z uśmiechem i nawet puścił jej oczko, choć szczerze powiedziawszy nawet nie zdawał sobie z tego sprawy.
Kubek znów był pełny, więc mężczyzna z zadowoloną miną upił spory łyk i na moment zamknął oczy rozkoszując się gorzkim smakiem kawy. Szczerze powiedziawszy już dawno przestała na niego działać, jednak to był jego narkotyk. Kawę pił jak sok, a gdzieś tam w głowie starał się przekonać sam siebie, że jednak w jakiś sposób go pobudza.
- W zasadzie mógłbym powiedzieć dokładnie to samo co panienka, jednak wolałbym nie papugować. - powiedział kiwając lekko głową - Dlatego uznajmy, że po prostu ostatnimi czasy mam dużo pracy i mało wolnego czasu. - odparł spokojnie patrząc na kobietę przed nim. - I podobnie jak panienka marzę o jednym dniu wolnego. - dodał z lekkim rozbawieniem kiwając głową.
Na moment odwrócił wzrok od niej, gdyż do baru podeszła starsza pani Halloway, stała bywalczyni i ja zawsze poprosiła o herbatkę z dodatkiem. Luke obdarzył kobietę lekkim uśmiechem, po czym raz dwa postawił przed nią filiżankę herbaty z dodatkiem ognistej, tak jak staruszka lubiła najbardziej.
- Dziękuję kochany. - powiedziała z uśmiechem pani Halloway, po czym odeszła do swojego stolika, by kontynuować grę w karty ze swoimi przyjaciółkami, jak co piątek.
Luke pokręcił głową z rozbawieniem, bo wiedział doskonale, że jak pani Halloway raz zamówiła herbatkę z dodatkiem to przyjdzie po nią jeszcze przynajmniej trzy razy, aż w końcu jej koleżki zakażą mu ją podawać i będzie musiał biedną staruszkę oszukiwać. Przypominała mu trochę jego przybraną matkę, Cordelia też nie wylewała za kołnierz i miała podobne podejście do pewnym spraw co pani Halloway.
W końcu Larson wrócił jednak wzrokiem do panienki siedzącej przy barze w towarzystwie mało wygadanego kompana. Sięgnął ponownie po kubek z kawą, a czując, że naczynie jest puste skrzywił się niezadowolony.
- Jak widać, nie tylko panienka i ja mamy ciężki dzień. Pani kompan być może ma niedosyt słońca lub coś go gryzie. - pokiwał głową dolewając sobie kawy do kubka z dzbanka, w którym cały czas miał ciepłą kawę, bo na bieżąco ją sobie dorabiał - Myślę, że powinna panienka z nim poważnie porozmawiać na temat jego wymownego milczenia, w końcu jego zachowanie w końcu może stać się męczące. - powiedział z uśmiechem i nawet puścił jej oczko, choć szczerze powiedziawszy nawet nie zdawał sobie z tego sprawy.
Kubek znów był pełny, więc mężczyzna z zadowoloną miną upił spory łyk i na moment zamknął oczy rozkoszując się gorzkim smakiem kawy. Szczerze powiedziawszy już dawno przestała na niego działać, jednak to był jego narkotyk. Kawę pił jak sok, a gdzieś tam w głowie starał się przekonać sam siebie, że jednak w jakiś sposób go pobudza.
Sarcasm is not my only defence, remember that
I always have an ace up my sleeve.
I always have an ace up my sleeve.
Luke Larson
Zawód : Kierownik Wodopoju w Dziurawym Kotle, przemytnik, handlarz używkami
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sarcasm is not my only defence...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Charlie skinęła głową w zastanowieniu. Gdyby nie jej głupie ambicje, nie siedziałby tu teraz jak wrak młodej dziewczyny, z potarganymi wiatrem włosami i ustami niemalże w podkówkę. Jeśli tylko jej wewnętrzne ja zamiast pracy w szpitalu jako uzdrowiciel chciało na ten przykład piec ciastka albo hodować roślinki, mogłaby pracować już od paru ładnych lat w zawodzie i być szczęśliwa, wyspana i zadbana. A jak jest? W pracy chodzi jak w transie, a jedynym co utrzymuje ją przy życiu są opowieści pacjentów i ich dziwne, pokręcone przypadki, których nie się nie słuchać z szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami. Po pracy natomiast też się dziwiła; tym, że w ogóle ma jeszcze siłę się poruszać i o czymkolwiek myśleć. I na co to wszystko? Siedząc na krześle w barze i obracając powoli w długich, chudych palcach szklankę z Ognistą Whiskey, nie musiała poświęcać dużo czasu na odnalezienie w sobie powodu swoich pragnień. Doskonale wiedziała, dlaczego była w tym miejscu, w tym momencie swojego życia. Od czasu śmierci Ryana jej działania podporządkowane były jednemu celowi – wynaleźć lek na wszystkie choroby i leczyć, leczyć i jeszcze raz leczyć do skutku; żeby miała po drodze paść i zmartwychwstać – nie zatrzyma się. Uświadomienie sobie tego w tej chwili w jakiś sposób podniosło ją na duchu. Nikt nie mówił, że droga którą wybrała będzie prosta jak drut i usłana różami. Sama zdecydowała się podjąć tą decyzję – może według niektórych błędną, ale dla Charlie jedyną słuszną. Niemniej cieszyła się, że może napić się chociaż trochę alkoholu. Fajnie byłoby wyłączyć mózg na parę chwil, nie myśleć o niczym konkretnym…
Zorientowała się, że myśl o Ryanie całkowicie wyprowadziła ją z równowagi. Nie miała bladego pojęcia, o czym przed chwilą mówił do niej Luke, o ile w ogóle coś mówił. Jak zwykle odpłynęła zbyt daleko od rzeczywistości. Barman przecierał szklankę, zerkając na nią od czasu do czasu pod światło, więc Charlie czekała w nadziei, że ostatnim, co padło z ust Luke’a, nie było pytanie.
On jednak zdawał się niczego nie zauważać; obsłużył miłą starszą panią i ponownie spojrzał na paprotkę. Oparł się o bar i upił łyk kawy, żartując sobie z małomówności jej zielonego towarzysza. Charlie uśmiechnęła się uprzejmie i zerknęła na zegar stojący w głębi baru. Było już późno, a kolejny rozdział „Poradnika transmutacji dla zaawansowanych” sam się nie przeczyta.
- Taaak – rzekła, zasłaniając dłonią długie ziewnięcie. – Już ja sobie z nim pogadam – objęła doniczkę ramieniem, zarzuciła torbę na ramię i ześlizgnęła się z krzesełka. Jej długa spódnica w kwiaty zafalowała, owijając się wokół szczupłych nóg. Przesunęła w stronę lady odpowiednią ilość sykli.
- Do widzenia – powiedziała i obróciła się w stronę wyjścia, starając się niczego nie upuścić.
Zorientowała się, że myśl o Ryanie całkowicie wyprowadziła ją z równowagi. Nie miała bladego pojęcia, o czym przed chwilą mówił do niej Luke, o ile w ogóle coś mówił. Jak zwykle odpłynęła zbyt daleko od rzeczywistości. Barman przecierał szklankę, zerkając na nią od czasu do czasu pod światło, więc Charlie czekała w nadziei, że ostatnim, co padło z ust Luke’a, nie było pytanie.
On jednak zdawał się niczego nie zauważać; obsłużył miłą starszą panią i ponownie spojrzał na paprotkę. Oparł się o bar i upił łyk kawy, żartując sobie z małomówności jej zielonego towarzysza. Charlie uśmiechnęła się uprzejmie i zerknęła na zegar stojący w głębi baru. Było już późno, a kolejny rozdział „Poradnika transmutacji dla zaawansowanych” sam się nie przeczyta.
- Taaak – rzekła, zasłaniając dłonią długie ziewnięcie. – Już ja sobie z nim pogadam – objęła doniczkę ramieniem, zarzuciła torbę na ramię i ześlizgnęła się z krzesełka. Jej długa spódnica w kwiaty zafalowała, owijając się wokół szczupłych nóg. Przesunęła w stronę lady odpowiednią ilość sykli.
- Do widzenia – powiedziała i obróciła się w stronę wyjścia, starając się niczego nie upuścić.
Gość
Gość
Ciemnowłosa, której imienia nie znał, definitywnie wyglądała w jego oczach na zmęczoną, do tego zauważył, że odpłynęła gdzieś myślami, na co wskazywało jej troszkę tępe wpatrywanie się w szklankę w jej smukłej dłoni. Przez moment nawet jej się przyglądał, jednak tylko moment. Zauważył, że raczej nie słyszała nawet słowa z tego co do niej powiedział, dlatego stwierdził, że nie ma sensu się więcej produkować. Okey, może i należał do ludzi, którzy lubili wiedzieć jak najwięcej o swoich klientach, bo jednak wiedza to potęga, jednak nie zmieniało to faktu, że nie należał do osób natarczywych. Czasami zdarzało się, że polał jakiemuś klientowi kolejkę więcej by wydobyć z niego przydatne informację, jednak robił to tak, że "przepytywany" jegomość nawet nie był tego świadomy.
Mimo wszystko jednak kiedy zerkał tak na panienkę przed nim zaczął się zastanawiać co spowodowało, że aż tak się zamyśliła. Widział, że jest bardzo zmęczona, nie skłamałby gdyby stwierdził, że bardziej od niego. Miał za sobą ponad 48 godzin bez snu i choć teraz miał mieć dwa dni wolnego, to wiedział, że nie będzie mógł za dużo czasu poświęcić na sen, gdyż miał sporo rzeczy do zrobienia. Zastanawiał się jednak jak to wygląda w przypadku tej panienki przed nim. Już wcześniej zauważył, że kiedy przesiadywała samotnie w barze miała ze sobą książki z tematyki magii leczniczej i ogólnomedycznej, dlatego podejrzewał, że albo się uczy, albo już pracuje jako uzdrowicielka w św. Mungu. A jeśli miał racje, to tłumaczyłoby to jej ogólne zmęczenie, w końcu uzdrowiciele mieli dużo pracy i mało czasu na odpoczynek.
Zauważył jak zerka na zegarek jednak nic nie zrobił, nie zareagował. Skinął jedynie głową widząc jak sięga po swojego milczącego towarzysza, a po chwili schował do kasy sykle, które położyła na blacie baru.
Już miał się odwrócić do kolejnego klienta, którego zauważył kątem oka, że się zbliża do kontuaru baru, kiedy spostrzegł, że jedna z książek, które panienka niosła powoli zaczyna wysuwać się z jej uchwytu. W sumie sam nie wiedział dlaczego to zrobił, jednak wyszedł szybko zza baru i w ostatniej chwili chwycił duże tomisko, zanim zdążyło upaść na ziemię.
- Może panience pomóc? To nie wygląda na lekkie... - odparł spokojnie patrząc na nią ze spokojem wymalowanym na twarzy.
Mimo wszystko jednak kiedy zerkał tak na panienkę przed nim zaczął się zastanawiać co spowodowało, że aż tak się zamyśliła. Widział, że jest bardzo zmęczona, nie skłamałby gdyby stwierdził, że bardziej od niego. Miał za sobą ponad 48 godzin bez snu i choć teraz miał mieć dwa dni wolnego, to wiedział, że nie będzie mógł za dużo czasu poświęcić na sen, gdyż miał sporo rzeczy do zrobienia. Zastanawiał się jednak jak to wygląda w przypadku tej panienki przed nim. Już wcześniej zauważył, że kiedy przesiadywała samotnie w barze miała ze sobą książki z tematyki magii leczniczej i ogólnomedycznej, dlatego podejrzewał, że albo się uczy, albo już pracuje jako uzdrowicielka w św. Mungu. A jeśli miał racje, to tłumaczyłoby to jej ogólne zmęczenie, w końcu uzdrowiciele mieli dużo pracy i mało czasu na odpoczynek.
Zauważył jak zerka na zegarek jednak nic nie zrobił, nie zareagował. Skinął jedynie głową widząc jak sięga po swojego milczącego towarzysza, a po chwili schował do kasy sykle, które położyła na blacie baru.
Już miał się odwrócić do kolejnego klienta, którego zauważył kątem oka, że się zbliża do kontuaru baru, kiedy spostrzegł, że jedna z książek, które panienka niosła powoli zaczyna wysuwać się z jej uchwytu. W sumie sam nie wiedział dlaczego to zrobił, jednak wyszedł szybko zza baru i w ostatniej chwili chwycił duże tomisko, zanim zdążyło upaść na ziemię.
- Może panience pomóc? To nie wygląda na lekkie... - odparł spokojnie patrząc na nią ze spokojem wymalowanym na twarzy.
Sarcasm is not my only defence, remember that
I always have an ace up my sleeve.
I always have an ace up my sleeve.
Luke Larson
Zawód : Kierownik Wodopoju w Dziurawym Kotle, przemytnik, handlarz używkami
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sarcasm is not my only defence...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lawirując pokracznie między krzesłami i stolikami, usilnie starając się nie zakłócić niczyjej przestrzeni osobistej rogiem którejś z wymykających się z rąk książek czy własnym, rozkołysanym biodrem, Charlie uparcie wlokła swoje truchło do drzwi wyjściowych. Nie udało jej się zabrnąć zbyt daleko; ot, ledwie parę chwiejnych kroków, jedno “przepraszam pana bardzo!” i jeden z jej ulubionych tytułów “Studium możliwości odwrócenia faktycznych i metafizycznych skutków naturalnej śmierci, ze szczególnym uwzględnieniem reintegracji esencji i materii” omal wylądowałby na drewnianych deskach karczmy. W samą porę znikąd, a przynajmniej tak wyglądało to w wielkich, zaspanych oczach Charlie, tuż obok pojawił się Luke, który złapał książkę i przebiegł wzrokiem po okładce, jednocześnie zwracając tom właścicielce.
- Wielkie dzięki, mam strasznie dziurawe ręce – uśmiechnęła się lekko, odbierając od niego książkę, na którą spojrzała z czymś w rodzaju nagany w oczach. Miała już odejść, gdy z ust barmana padła propozycja, która, biorąc pod uwagę faktyczny stan Charlie jak i posiadaną przez nią ilość tobołów, była zasadniczo nie do odrzucenia.
- Byłabym dozgonnie wdzięczna – uśmiechnęła się dziewczyna, z ulgą kładąc paprotkę na wolnym stoliku. - Chociaż tak między nami w tych czasach trzeba uważać z szafowaniem słowem „dozgonnie”, więc może umówmy się, że po prostu „zobowiązana” – dodała ze śmiechem, który zaraz rozpłynął się w gwarze głosów fruwających pod sufitem Dziurawego Kotła. O tak późnej porze nadal było tu mnóstwo klienteli, z tą różnicą, że może bardziej szemranej niż we wcześniejszych godzinach.
– Poczekam tutaj. – Charlie odsunęła sobie krzesełko i przysiadła na jego krańcu, składając dłonie na podołku. – Proszę się nie spieszyć – dodała uprzejmie, wciąż uśmiechając się przyjaźnie. Jak miło ze strony tego Luke’a, że postanowił jej pomóc! Zawsze uważała, że dobrzy ludzie są wszędzie wokół niej, tylko trzeba tę dobroć w nich obudzić. Czym obudziła dobroć w tym nieco ekscentrycznym barmanie? Nie miała bladego pojęcia; niemniej cieszyła się myśl o tym, że nie będzie musiała sama wracać do domu ciemnymi uliczkami Londynu.
- Wielkie dzięki, mam strasznie dziurawe ręce – uśmiechnęła się lekko, odbierając od niego książkę, na którą spojrzała z czymś w rodzaju nagany w oczach. Miała już odejść, gdy z ust barmana padła propozycja, która, biorąc pod uwagę faktyczny stan Charlie jak i posiadaną przez nią ilość tobołów, była zasadniczo nie do odrzucenia.
- Byłabym dozgonnie wdzięczna – uśmiechnęła się dziewczyna, z ulgą kładąc paprotkę na wolnym stoliku. - Chociaż tak między nami w tych czasach trzeba uważać z szafowaniem słowem „dozgonnie”, więc może umówmy się, że po prostu „zobowiązana” – dodała ze śmiechem, który zaraz rozpłynął się w gwarze głosów fruwających pod sufitem Dziurawego Kotła. O tak późnej porze nadal było tu mnóstwo klienteli, z tą różnicą, że może bardziej szemranej niż we wcześniejszych godzinach.
– Poczekam tutaj. – Charlie odsunęła sobie krzesełko i przysiadła na jego krańcu, składając dłonie na podołku. – Proszę się nie spieszyć – dodała uprzejmie, wciąż uśmiechając się przyjaźnie. Jak miło ze strony tego Luke’a, że postanowił jej pomóc! Zawsze uważała, że dobrzy ludzie są wszędzie wokół niej, tylko trzeba tę dobroć w nich obudzić. Czym obudziła dobroć w tym nieco ekscentrycznym barmanie? Nie miała bladego pojęcia; niemniej cieszyła się myśl o tym, że nie będzie musiała sama wracać do domu ciemnymi uliczkami Londynu.
Gość
Gość
- Myślę, że to nie kwestia dziurawych rąk...w sumie jakby się tak na moment zamyślić nad tym stwierdzeniem, to nie można mieć dziurawych rąk. - powiedział lekko rozbawiony.
Nie wiedział dlaczego go to tak rozbawiło. Możliwe, że po prostu już zmęczenie dawało mu się we znaki, a może było to coś innego. Kiedy panienka przed nim się roześmiała, pierwsza myśl jaka przemknęła mu przez głowę to to, że naprawdę uroczo się śmieje. Opanował się przed potrząśnięciem głową jakby chciał odgonić te myśli, bo mogłoby to wyglądać co najmniej dziwnie.
- Tak myślę, że użycie tego słowa będzie bezpieczniejsze. – odparł spokojnie kiwając przy tym lekko głową – Dobrze, to proszę chwilę poczekać, a panience pomogę. – dodał posyłając jej delikatny uśmiech, po czym skierował się w stronę baru.
Musiał chwilę lawirować między stolikami, krzesłami i pijaną klientelą, ale w końcu udało mu się dotrzeć do celu. Wszedł na zaplecze odprowadzany lekko niezadowolonymi spojrzeniami klientów przy barze, ale nie przejmował się tym. Wiedział, że jak pojawią się tutaj znowu i poleje im porządną kolejkę to ich niezadowolenie z dzisiejszego wieczora z pewnością pójdzie w zapomnienie.
- Muszę wyjść na moment, przejmij bar na jakiś czas. - rzucił tylko przez ramię do Tom’a ubierając na siebie marynarkę.
Tom pracował tutaj od zawsze, Luke pamiętał go z czasów kiedy jeszcze jako mały chłystek przychodził tutaj z Cordelią, a stary barman stał za kontuarem i serwował mu sok dyniowy, bo wtedy jego przyszywana matka mu na nic więcej nie pozwalała. Jego pomoc była tutaj nieoceniona, bo nie tylko pomagał mu za barem kiedy się dopiero przyuczał do zawodu, co nawet teraz mógł go zastąpić kiedy zaszła taka potrzeba. Co prawda w tym momencie nie usłyszał słowa sprzeciwu, ale był pewny, że potem przez tydzień będzie łaził i mu to wypominał. Było to zabawne zachowanie z jego strony, ale Larson już się do tego przyzwyczaił. I tym razem Tom tylko skinął głową i po chwili wyszedł z zaplecza by obsłużyć już z deka zniecierpliwionych klientów.
Luke w tym czasie na spokojnie przecisnął się przez tłum i wrócił do czekającej na niego panienki.
- Wezmę książki, bo wydaje się, że są cięższe niż pani milczący kompan. - odparł spokojnie uśmiechając się do niej delikatnie, po czym chwycił sporawy stosik tomów - Proszę prowadzić.
ztx2 pisza dalej tutaj.
Nie wiedział dlaczego go to tak rozbawiło. Możliwe, że po prostu już zmęczenie dawało mu się we znaki, a może było to coś innego. Kiedy panienka przed nim się roześmiała, pierwsza myśl jaka przemknęła mu przez głowę to to, że naprawdę uroczo się śmieje. Opanował się przed potrząśnięciem głową jakby chciał odgonić te myśli, bo mogłoby to wyglądać co najmniej dziwnie.
- Tak myślę, że użycie tego słowa będzie bezpieczniejsze. – odparł spokojnie kiwając przy tym lekko głową – Dobrze, to proszę chwilę poczekać, a panience pomogę. – dodał posyłając jej delikatny uśmiech, po czym skierował się w stronę baru.
Musiał chwilę lawirować między stolikami, krzesłami i pijaną klientelą, ale w końcu udało mu się dotrzeć do celu. Wszedł na zaplecze odprowadzany lekko niezadowolonymi spojrzeniami klientów przy barze, ale nie przejmował się tym. Wiedział, że jak pojawią się tutaj znowu i poleje im porządną kolejkę to ich niezadowolenie z dzisiejszego wieczora z pewnością pójdzie w zapomnienie.
- Muszę wyjść na moment, przejmij bar na jakiś czas. - rzucił tylko przez ramię do Tom’a ubierając na siebie marynarkę.
Tom pracował tutaj od zawsze, Luke pamiętał go z czasów kiedy jeszcze jako mały chłystek przychodził tutaj z Cordelią, a stary barman stał za kontuarem i serwował mu sok dyniowy, bo wtedy jego przyszywana matka mu na nic więcej nie pozwalała. Jego pomoc była tutaj nieoceniona, bo nie tylko pomagał mu za barem kiedy się dopiero przyuczał do zawodu, co nawet teraz mógł go zastąpić kiedy zaszła taka potrzeba. Co prawda w tym momencie nie usłyszał słowa sprzeciwu, ale był pewny, że potem przez tydzień będzie łaził i mu to wypominał. Było to zabawne zachowanie z jego strony, ale Larson już się do tego przyzwyczaił. I tym razem Tom tylko skinął głową i po chwili wyszedł z zaplecza by obsłużyć już z deka zniecierpliwionych klientów.
Luke w tym czasie na spokojnie przecisnął się przez tłum i wrócił do czekającej na niego panienki.
- Wezmę książki, bo wydaje się, że są cięższe niż pani milczący kompan. - odparł spokojnie uśmiechając się do niej delikatnie, po czym chwycił sporawy stosik tomów - Proszę prowadzić.
ztx2 pisza dalej tutaj.
Sarcasm is not my only defence, remember that
I always have an ace up my sleeve.
I always have an ace up my sleeve.
Luke Larson
Zawód : Kierownik Wodopoju w Dziurawym Kotle, przemytnik, handlarz używkami
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sarcasm is not my only defence...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
10 wrzesień 1956
Stan wojenny stanem wojennym, ale jakoś żyć trzeba. Wydarzenia, które miały miejsce ostatnimi miesiącami znacząco wpłynęły na życie Scotta. Zmagał się z ryzykiem utraty pracy, a jednocześnie zdawał sobie sprawę z tego, że chociażby by padł na kolana i błagał, aby go nie zwalniali to jedyne co by osiągnął, to przeniesienie do departamentu łączności z centaurami, a z dwojga złego, to wolał już zostać po prostu wyrzucony z pracy. Przynajmniej nie będzie musiał wstawać rano i udać się do pracy tylko po to, aby siedzieć i nic nie robić. Scott nie znosił poczucia straconego czasu, dlatego też postanowił działać, aby nie skończyć w tak żałosny dla niego sposób. Musiał znaleźć sobie coś co da mu możliwość zarobienia, w chwili, kiedy jego dotychczasowy sposób zarobku przestanie przynosić jaki kolwiek dochód. Praca nie była mu obca. W końcu po skończonej szkole chwytał się różnych dorywczych zajęć, bo przez pewien czas sam nie wiedział co chciał robić w życiu. Nie przypuszczał, jednak, że jego życie ponownie pokieruje go tymi samymi ścieżkami. Scott poczuł się po prostu zbyt pewnie, uznał, że może czuć się na tyle bezpiecznie, aby nie myśleć za mocno o przyszłości. Jak widać życie postanowiło mu udowodnić, że się mylił.
Dzisiejszy dzień nie mógł by dobry. Od rana, od chwili kiedy Scott się obudził, coś mu nie wychodziło. Nawet pogoda w Londynie wydawała się płakać nad tym jak bardzo zły dzień miał dzisiaj mężczyzna. Nie dość, że wszystko leciało mu dzisiaj z rąk, to jeszcze nim dotarł do dziurawego kotła, wlazł w kilka kałuży, których nie zauważył. W głowie wręcz huczała mu myśl, która jasno mówiła, aby sobie dzisiaj odpuścił szukania pracy, bo to nie ma najmniejszego sensu, ale Scott nie odpuszczał tak łatwo. Jeżeli miał iść tego dnia na dno, to przynajmniej doprowadzi do tego dna ostatecznego, do takiego momentu w którym na pewno nie upadnie już niżej. W dziurawym kotle jak udało mu się dowiedzieć z lokalnych plotek, poszukiwali kogoś kto mógłby nadawać się do kuchni. Scott..potrafił zrobić całkiem niezłą kanapkę, i zaparzyć herbatę. Mimo wszystko uważał, że przecież gotowanie nie musi być aż takie trudne. Wystarczy do garnka wrzucić trochę warzyw, wsypać parę przypraw, i w zasadzie coś z tego na pewno musi wyjść, a jak będzie nie dobre, to starczy dać cebuli. Taką zasadę wyznawała jego świętej pamięci babcia. Dodawała cebuli dosłownie do wszystkiego, nawet robiła powidła cebulowe. Tak długo jak nikt nie będzie się go o nic pytać, to może nawet uda mu się udać, zorientowanego w temacie.
Po krótkim spacerze mężczyzna w końcu dotarł do dziurawego kotła, gdzie od razu podszedł do baru, aby poinformować, że on jest zainteresowany pracą kucharza. Oczywiście nie obyło się bez podejrzliwego spojrzenia. Scott był, jednak dość schludnie ubrany, jak na kogoś kto mógłby chcieć pracować w takim miejscu. Mimo wszystko mężczyzna nie widział powodów, aby opowiadać historię swojego życia. Po prostu chciał dostać pracę, więc przyszedł.
Stan wojenny stanem wojennym, ale jakoś żyć trzeba. Wydarzenia, które miały miejsce ostatnimi miesiącami znacząco wpłynęły na życie Scotta. Zmagał się z ryzykiem utraty pracy, a jednocześnie zdawał sobie sprawę z tego, że chociażby by padł na kolana i błagał, aby go nie zwalniali to jedyne co by osiągnął, to przeniesienie do departamentu łączności z centaurami, a z dwojga złego, to wolał już zostać po prostu wyrzucony z pracy. Przynajmniej nie będzie musiał wstawać rano i udać się do pracy tylko po to, aby siedzieć i nic nie robić. Scott nie znosił poczucia straconego czasu, dlatego też postanowił działać, aby nie skończyć w tak żałosny dla niego sposób. Musiał znaleźć sobie coś co da mu możliwość zarobienia, w chwili, kiedy jego dotychczasowy sposób zarobku przestanie przynosić jaki kolwiek dochód. Praca nie była mu obca. W końcu po skończonej szkole chwytał się różnych dorywczych zajęć, bo przez pewien czas sam nie wiedział co chciał robić w życiu. Nie przypuszczał, jednak, że jego życie ponownie pokieruje go tymi samymi ścieżkami. Scott poczuł się po prostu zbyt pewnie, uznał, że może czuć się na tyle bezpiecznie, aby nie myśleć za mocno o przyszłości. Jak widać życie postanowiło mu udowodnić, że się mylił.
Dzisiejszy dzień nie mógł by dobry. Od rana, od chwili kiedy Scott się obudził, coś mu nie wychodziło. Nawet pogoda w Londynie wydawała się płakać nad tym jak bardzo zły dzień miał dzisiaj mężczyzna. Nie dość, że wszystko leciało mu dzisiaj z rąk, to jeszcze nim dotarł do dziurawego kotła, wlazł w kilka kałuży, których nie zauważył. W głowie wręcz huczała mu myśl, która jasno mówiła, aby sobie dzisiaj odpuścił szukania pracy, bo to nie ma najmniejszego sensu, ale Scott nie odpuszczał tak łatwo. Jeżeli miał iść tego dnia na dno, to przynajmniej doprowadzi do tego dna ostatecznego, do takiego momentu w którym na pewno nie upadnie już niżej. W dziurawym kotle jak udało mu się dowiedzieć z lokalnych plotek, poszukiwali kogoś kto mógłby nadawać się do kuchni. Scott..potrafił zrobić całkiem niezłą kanapkę, i zaparzyć herbatę. Mimo wszystko uważał, że przecież gotowanie nie musi być aż takie trudne. Wystarczy do garnka wrzucić trochę warzyw, wsypać parę przypraw, i w zasadzie coś z tego na pewno musi wyjść, a jak będzie nie dobre, to starczy dać cebuli. Taką zasadę wyznawała jego świętej pamięci babcia. Dodawała cebuli dosłownie do wszystkiego, nawet robiła powidła cebulowe. Tak długo jak nikt nie będzie się go o nic pytać, to może nawet uda mu się udać, zorientowanego w temacie.
Po krótkim spacerze mężczyzna w końcu dotarł do dziurawego kotła, gdzie od razu podszedł do baru, aby poinformować, że on jest zainteresowany pracą kucharza. Oczywiście nie obyło się bez podejrzliwego spojrzenia. Scott był, jednak dość schludnie ubrany, jak na kogoś kto mógłby chcieć pracować w takim miejscu. Mimo wszystko mężczyzna nie widział powodów, aby opowiadać historię swojego życia. Po prostu chciał dostać pracę, więc przyszedł.
Scott Spencer
Zawód : Departament transportu magicznego - Komisja kwalifikacyjna teleportacji
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jesień mi upływała powoli, pod szyldem wielkich zmian - zmian mieszkaniowych, bo wraz z końcem sierpnia zawitałem wreszcie do Rudery opłacając jeden z tamtejszych pokojów, ale także zmian pracowych, bo skoro morze już mnie wcale nie chciało (może obraziło się tylko na jakiś czas?) to zmuszony byłem szukać sobie miejsca na lądzie. Więc szukałem, imając się różnych zajęć. Żadna robota nie była mi straszna! W taki oto sposób trafiłem do Dziurawego Kotła, można rzecz, że zechciałem powrócić na stare śmieci, tylko tym razem w roli kucharza. Barmanów nie potrzebowali, a chociaż na gotowaniu znałem się jak ślimak na jeździe na rowerze (czyli w ogóle) to podczas pierwszej rozmowy zapewniałem, że w całej Wielkiej Brytanii nie ma kucharza lepszego niż ja. To uwierzyli, bo przecież pływałem, pół świata zwiedziłem, taki był ze mnie kosmopolita, że pewnie żadna kuchnia nie była mi obca. A gotowanie samo w sobie? Nie mogło być aż takie trudne - wrzucasz wszystko do gara, stawiasz na ogień i czekasz aż zmięknie. No żadnej filozofii w tym nie ma...
Kiedy podszedłem do baru Dziurawego Kotła, siedział tam już jakiś koleś i gadał ze starym Tomem, więc kiwam obu głową, znajomemu dodatkowo ściskając dłoń.
- Mamy drugiego chętnego, Bojczuk, będziesz się musiał postarać bardziej niż myślałeś, co? - rechocze ten stary pierdolec, a ja mrużę lekko oczy, mierząc mężczyznę spojrzeniem, ale milczę. No to się porobiło... Myślałem, że będę jedynym na tyle szalonym, by ładować się na kuchnię Dziurawego Kotła, a tu niespodzianka! Było nas już dwóch. Tom coś tam gada, żeby iść za nim, a ja łapię mojego rywala za rękę, gdzieś w okolicach łokcia.
- Przyszedłem tutaj dostać tę pracę. Jak mi wejdziesz w drogę to obiecuję, że wyniosą cię z tej kuchni na talerzu. - mówię półszeptem, nachylając się lekko do typa, a zaraz ruszam na zaplecze. Widok, który tam zastaję wcale mnie dziwi - bród, smród i ubóstwo, czyli jak w całym Kotle. Może i było to miejsce kultowe, ale z pewnością nie eleganckie. Rozglądam się po kuchni, powoli zrzucając z ramion płaszcz.
- Rozgośćcie się panowie, korzystajcie z chwili spokoju, zaraz zaczną schodzić się głodni. - mówi nam Tom, po czym pokazuje na szybko gdzie co leży i żeby nie zaglądać do trzeciej szafki od lewej, bo zalęgło się tam jakieś magiczne cholerstwo i pluje jadem jak się tylko uchyli drzwiczki. Na koniec dodał, że naturalnie przyjmą tylko jednego (o ile w ogóle) i życzył nam powodzenia, zostawiając w kuchni samych sobie.
- Nie chcę cię martwić, ale w gotowaniu nie mam sobie równych, na twoim miejscu już teraz bym dał sobie spokój. - mówię, wbijając spojrzenie w mojego dzisiejszego rywala i zakładam ręce na pierś, mierząc go od stóp do głów.
Kiedy podszedłem do baru Dziurawego Kotła, siedział tam już jakiś koleś i gadał ze starym Tomem, więc kiwam obu głową, znajomemu dodatkowo ściskając dłoń.
- Mamy drugiego chętnego, Bojczuk, będziesz się musiał postarać bardziej niż myślałeś, co? - rechocze ten stary pierdolec, a ja mrużę lekko oczy, mierząc mężczyznę spojrzeniem, ale milczę. No to się porobiło... Myślałem, że będę jedynym na tyle szalonym, by ładować się na kuchnię Dziurawego Kotła, a tu niespodzianka! Było nas już dwóch. Tom coś tam gada, żeby iść za nim, a ja łapię mojego rywala za rękę, gdzieś w okolicach łokcia.
- Przyszedłem tutaj dostać tę pracę. Jak mi wejdziesz w drogę to obiecuję, że wyniosą cię z tej kuchni na talerzu. - mówię półszeptem, nachylając się lekko do typa, a zaraz ruszam na zaplecze. Widok, który tam zastaję wcale mnie dziwi - bród, smród i ubóstwo, czyli jak w całym Kotle. Może i było to miejsce kultowe, ale z pewnością nie eleganckie. Rozglądam się po kuchni, powoli zrzucając z ramion płaszcz.
- Rozgośćcie się panowie, korzystajcie z chwili spokoju, zaraz zaczną schodzić się głodni. - mówi nam Tom, po czym pokazuje na szybko gdzie co leży i żeby nie zaglądać do trzeciej szafki od lewej, bo zalęgło się tam jakieś magiczne cholerstwo i pluje jadem jak się tylko uchyli drzwiczki. Na koniec dodał, że naturalnie przyjmą tylko jednego (o ile w ogóle) i życzył nam powodzenia, zostawiając w kuchni samych sobie.
- Nie chcę cię martwić, ale w gotowaniu nie mam sobie równych, na twoim miejscu już teraz bym dał sobie spokój. - mówię, wbijając spojrzenie w mojego dzisiejszego rywala i zakładam ręce na pierś, mierząc go od stóp do głów.
Każda część umysłu Scotta...każda, która była w stanie przetworzyć w logiczny sposób to wszystko co teraz on robił, wydawała się wręcz krzyczeć, aby po prostu się odwrócił, wyszedł i wrócił prosto do domu. Przecież tak naprawdę on kompletnie nie znał się na gotowaniu, Mógł sobie wmawiać sobie bajki o cebuli, że ona poprawi smak wszystkiego, ale wcześniej czy później przyjdzie taka chwila, kiedy zrozumie, że niestety było to wierutne kłamstwo, które on wyciągał, aby samemu sobie przedstawić ewidentnie beznadziejną sytuację, w trochę lepszym świetle. Największy pozytyw w tym wszystkim był taki, że póki co był tutaj sam, i nikt po za nim nie był na tyle szalony, aby pchać się na kuchnię do dziurawego kotła. Niestety nim skończył rozkoszować się tym pozytywem, do przybytku wszedł jakiś młody chłopak, i jak się szybko okazało, był to jego rywal.
-Czy dzisiaj naprawdę wszystko będzie działać przeciwko mnie- Są takie dni, które nie są przeznaczone dla nas...i to był jeden z takich dni. Mężczyzna zmierzył spokojnym wzrokiem chłopaka, i jedyne co to westchnął ciężko, i chciał już ruszyć przed siebie, ale poczuł czyjąś dłoń na swoim łokciu, co zmusiło go do zatrzymania się. Skierował na niego błękitne tęczówki, by po chwile zmrużyć oczy i po prostu brutalnie wyrwać swoją rękę z jego uścisku. Nie odezwał się na razie słowem, ale po prostu coś się w nim zagotowało. Ten chłopak był młodszy od niego...to było widać, chociażby po rysach twarzy. I taki gówniarz, jak to Scott odważył się go nazwać w swoich myślach, usiłuje go zastraszyć.
W końcu obydwoje trafili do kuchni, która swoimi standardami mocno odbiegała od tej normy, ale czego można się spodziewać po dziurawym kotle. Scott zrzucił swoją kurtkę i rzucił ją niedbale na pobliskie krzesło, po czym zaczął podwijać rękawy szykując się tym samym do pracy.
-Dobra...posłuchaj gnojku...- Zaczął na tyle spokojnie Scott na ile mógł.
-Jeżeli mam iść na dno, to na Merlina przysięgam, że zabiorę cię ze sobą- W normalnych okolicznościach pewnie by olał tego chłopaka, ale teraz naprawdę zaczął działać mu na nerwy. Scott widział w sumie dwie opcje. Albo to on dostanie tę robotę, albo się zbłaźni, ale przy okazji doprowadzi do tego aby ten chłoptaś również jej nie dostał. Wydawało się mu to całkiem uczciwe i sprawiedliwe.
Nie musieli czekać długo, aż dostali sygnał, że czas zacząć gotować. Tylko problem był taki, że Scott kompletnie nie miał pojęcia co robić.
-Spokojnie Scotty...improwizuj...myśleć będziesz w międzyczasie- Mruknął sam do siebie po czym chwycił po prostu jeden garnek, aby nalać do niego wody. Od tego w końcu zaczynała się każda przygoda w kuchni...a przynajmniej tak mu się wydawało. Kiedy gar był już pełen, postawił go na kuchence, i szybkim ruchem różdżki zapalił ogień.
-i co teraz...- Co miałby do tej wody wrzucić, warzywa, mięso...przyprawy...jakieś kluski. Opcji było kilka, a Scott sam nie wiedział co zrobić.
-Czy dzisiaj naprawdę wszystko będzie działać przeciwko mnie- Są takie dni, które nie są przeznaczone dla nas...i to był jeden z takich dni. Mężczyzna zmierzył spokojnym wzrokiem chłopaka, i jedyne co to westchnął ciężko, i chciał już ruszyć przed siebie, ale poczuł czyjąś dłoń na swoim łokciu, co zmusiło go do zatrzymania się. Skierował na niego błękitne tęczówki, by po chwile zmrużyć oczy i po prostu brutalnie wyrwać swoją rękę z jego uścisku. Nie odezwał się na razie słowem, ale po prostu coś się w nim zagotowało. Ten chłopak był młodszy od niego...to było widać, chociażby po rysach twarzy. I taki gówniarz, jak to Scott odważył się go nazwać w swoich myślach, usiłuje go zastraszyć.
W końcu obydwoje trafili do kuchni, która swoimi standardami mocno odbiegała od tej normy, ale czego można się spodziewać po dziurawym kotle. Scott zrzucił swoją kurtkę i rzucił ją niedbale na pobliskie krzesło, po czym zaczął podwijać rękawy szykując się tym samym do pracy.
-Dobra...posłuchaj gnojku...- Zaczął na tyle spokojnie Scott na ile mógł.
-Jeżeli mam iść na dno, to na Merlina przysięgam, że zabiorę cię ze sobą- W normalnych okolicznościach pewnie by olał tego chłopaka, ale teraz naprawdę zaczął działać mu na nerwy. Scott widział w sumie dwie opcje. Albo to on dostanie tę robotę, albo się zbłaźni, ale przy okazji doprowadzi do tego aby ten chłoptaś również jej nie dostał. Wydawało się mu to całkiem uczciwe i sprawiedliwe.
Nie musieli czekać długo, aż dostali sygnał, że czas zacząć gotować. Tylko problem był taki, że Scott kompletnie nie miał pojęcia co robić.
-Spokojnie Scotty...improwizuj...myśleć będziesz w międzyczasie- Mruknął sam do siebie po czym chwycił po prostu jeden garnek, aby nalać do niego wody. Od tego w końcu zaczynała się każda przygoda w kuchni...a przynajmniej tak mu się wydawało. Kiedy gar był już pełen, postawił go na kuchence, i szybkim ruchem różdżki zapalił ogień.
-i co teraz...- Co miałby do tej wody wrzucić, warzywa, mięso...przyprawy...jakieś kluski. Opcji było kilka, a Scott sam nie wiedział co zrobić.
Scott Spencer
Zawód : Departament transportu magicznego - Komisja kwalifikacyjna teleportacji
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Mrużę groźnie oczy, chociaż doskonale sobie zdaję sprawę, że mogę wyglądać co najwyżej śmiesznie. Ludzie z moją aparycją nie nadawali się do zastraszania, zbyt byłem chudy, niski i za przyjemną miałem twarz...
- To oznacza wojnę. - mówię, powoli i wyraźnie, starając się nadać mojemu głosowi jak najbardziej jadowity ton. Rozchylam wargi, żeby dodać coś jeszcze, ale Tom na nas dzwoni dzwonkiem i wrzeszczy, że grochowa do przygotowania, zupa z żabiego skrzeku i jeszcze kilka innych potraw. Wszystko mi staje przed oczami - akurat menu Dziurawego Kotła znałem na pamięć, bo przez lata polecałem ludziom te rzygi. Kiwam więc tylko głową i patrzę od czego zaczyna mój rywal - leje wodę, stawia ją na ogień... To chyba będzie zupa. Jak on robi zupę, to ja się wezmę za jajecznicę z trzech strusich jaj. Chyba dla jakiegoś Ogdena, bo normalny człowiek by tego nie pomieścił w żołądku. Macham różdżką, żeby rozgrzać palenisko, ale chyba się trochę za bardzo ekscytuję, bo ogień sięga prawie pod sam sufit! Odskakuję w bok i znowu odprawiam jakieś czary, żeby go trochę zmniejszyć. Dobra, sytuacja opanowana. Stawiam na niego patelnię i wrzucam smalec, albo coś co ma go imitować. Nie wiem, jakąś taką białą breję po prostu, która się powoli topi, więc wbijam zaraz te ogromne jaja, dodaję trochę soli, trochę pieprzu i zalewam wszystko piwem, bo wiadomo, że z browarem wszystko smakuje lepiej. A później to mieszam energicznie. W pierwszej chwili moja potrawa wygląda centralnie jakbym zwrócił śniadanie, z czasem zaczyna bulgotać i w końcu się ścinać. Kątem oka obserwuję jak radzi sobie ten drugi gość, może się czegoś nauczę przy okazji? Jeszcze kilka machnięć łyżką i wreszcie wywalam wszystko na wielki talerz, kroję pajdę chleba i podaję do okienka, że można zabierać. No, pierwsze koty za płoty, teraz to już z górki! Przecieram czoło nadgarstkiem, bo się już zmęczyłem trochę i najchętniej to bym opadł na jakieś krzesło, żeby odsapnąć, ale zamiast tego biorę się za kolejne zamówienie.
- Potrawka z nietoperzych skrzydeł... Co to kurwa jest? - unoszę wysoko obie brwi, zerkając wymownie na mojego towarzysza niedoli, ale wątpię by chciał mi pomóc.
rzucam na jajecznicę, gotowanie -40
- To oznacza wojnę. - mówię, powoli i wyraźnie, starając się nadać mojemu głosowi jak najbardziej jadowity ton. Rozchylam wargi, żeby dodać coś jeszcze, ale Tom na nas dzwoni dzwonkiem i wrzeszczy, że grochowa do przygotowania, zupa z żabiego skrzeku i jeszcze kilka innych potraw. Wszystko mi staje przed oczami - akurat menu Dziurawego Kotła znałem na pamięć, bo przez lata polecałem ludziom te rzygi. Kiwam więc tylko głową i patrzę od czego zaczyna mój rywal - leje wodę, stawia ją na ogień... To chyba będzie zupa. Jak on robi zupę, to ja się wezmę za jajecznicę z trzech strusich jaj. Chyba dla jakiegoś Ogdena, bo normalny człowiek by tego nie pomieścił w żołądku. Macham różdżką, żeby rozgrzać palenisko, ale chyba się trochę za bardzo ekscytuję, bo ogień sięga prawie pod sam sufit! Odskakuję w bok i znowu odprawiam jakieś czary, żeby go trochę zmniejszyć. Dobra, sytuacja opanowana. Stawiam na niego patelnię i wrzucam smalec, albo coś co ma go imitować. Nie wiem, jakąś taką białą breję po prostu, która się powoli topi, więc wbijam zaraz te ogromne jaja, dodaję trochę soli, trochę pieprzu i zalewam wszystko piwem, bo wiadomo, że z browarem wszystko smakuje lepiej. A później to mieszam energicznie. W pierwszej chwili moja potrawa wygląda centralnie jakbym zwrócił śniadanie, z czasem zaczyna bulgotać i w końcu się ścinać. Kątem oka obserwuję jak radzi sobie ten drugi gość, może się czegoś nauczę przy okazji? Jeszcze kilka machnięć łyżką i wreszcie wywalam wszystko na wielki talerz, kroję pajdę chleba i podaję do okienka, że można zabierać. No, pierwsze koty za płoty, teraz to już z górki! Przecieram czoło nadgarstkiem, bo się już zmęczyłem trochę i najchętniej to bym opadł na jakieś krzesło, żeby odsapnąć, ale zamiast tego biorę się za kolejne zamówienie.
- Potrawka z nietoperzych skrzydeł... Co to kurwa jest? - unoszę wysoko obie brwi, zerkając wymownie na mojego towarzysza niedoli, ale wątpię by chciał mi pomóc.
rzucam na jajecznicę, gotowanie -40
The member 'Johnatan Bojczuk' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 54
'k100' : 54
Scott nie tyle co groził chłopakowi, co po prostu stwierdzał fakt. Można powiedzieć, że średnio lubił tak zwanych cwaniaczków. Rzadko kiedy takie osobniki prezentowały sobą jakiejś większe wartości. W tym wypadku mężczyzna odnosił dokładnie takie samo wrażenie. On sam nie miał najmniejszego zamiaru mówić jak to niesamowicie gotuje, w chwili kiedy tak wcale nie było. Liczył na odrobinę szczęścia, a jeżeli już ktoś uwierzy w to, że się na czymś zna, to będzie już z górki. W końcu nie raz i nie dwa naginał prawdę dla własnej potrzeby. Naturalnie nie zawsze udawało się mu to tak dobrze jak by sobie tego życzył, ale jakieś doświadczenie w "niewinnych kłamstewkach" niestety miał.
Woda w garze zaczęła parować, by po chwilce na jej gładkiej powierzchni mogły pojawiać się bąble, które jasno wskazywały na to, że ciecz zaczęła wrzeć. To była ta chwila przez którą Scott mógł tak naprawdę zastanowić się nad tym co niby chciał zrobić. Nie...nadal nie wiedział za bardzo. Dlatego też w chwili przyjścia największego zwątpienia, chwycił pobliskie warzywa - jakąś marchewkę, trochę buraka, sałatę, brukselkę - i zaczął to wszystko kroić stosunkowo drobno. Naturalnie jego mina nadal wskazywała na to, że doskonale wie co robi. Nie chciał dać swojemu przeciwnikowi dać do zrozumienia, że improwizuje. Tym bardziej, iż po minie chłopak mógł stosunkowo swobodnie wywnioskować, że on sam czuł się trochę zagubiony w tym miejscu. Zrobił jajecznicę, która w żaden sposób nie zachęcała do jedzenia, pachnieć też nie pachniała najlepiej, ale i to była pewna wskazówka dla Scotta. Kiedy wrzucił do gara pokrojone warzywa, uznał, że przyprawy może zabiją trochę dziwny smak...a może nawet w wypadku gdyby ta potrawa nie miała smaku, to go dodadzą. Mężczyźnie udało się znaleźć jakieś słoiczki z przyprawami. Otwierał jeden po drugim, aby wsadzić do środka swój nos i zapoznać się z zawartością. Było to trochę bazylii, majeranku, proszkowanego czosnku...czy chociażby takie proste przyprawy jak sól i pieprz. Im mocniejszy zapach będzie, tym może być lepiej. A przynajmniej tak się Scottowi wydawało. Dlatego też zaczął dodawać, wszystkiego po trochu...nie mając naturalnie pojęcia ile czego należy dodać, aby wzbogaciło aromat, a nie posłało całą potrawę do koszu.
-Czemu zawsze uciekałem z kuchni, kiedy mama albo babcia gotowały...- Mruknął cicho w swoich myślach, karcąc siebie za głupotę z przeszłości. Chociaż gdyby nad tym zastanowić się bardziej, nie było to niczym dziwnym. Wówczas Scott jeszcze nie wiedział, że gotowanie może mu się do czegoś przydać, ale życie potrafi zadziwić. I takim o to sposobem stał teraz na swoim garnkiem, wpatrując się w gotujące się coś. Kompletnie nie miał ochoty tego wydawać, ale chciał czy nie musiał. Dlatego też wziął chochlę, i nalał trochę tego kulinarnego objawienia do miski, i postawił w okienku, modląc się w duchu jedynie o to, aby nikt się nie otruł. Mężczyzna już myślał, że będzie chwila spokoju, kiedy doszło do niego kolejne zamówienie.
-Grochowa...pięknie...- Mruknął bardziej sam do siebie, po czym skierował wzrok na chłopaka, który najwyraźniej miał podobne dylematy. Mimo to Scott zabrał się do roboty. A przynajmniej tak mu się wydawało. Wyciągnął skądś kawałek mięsa, i po prostu zaczął go kroić, przy okazji kątem oka dostrzegł, że jego rywal na chwilę odszedł od stanowiska, na którym zaczął swoje przygotowywania. Dlatego Scott zakręcił się tam pod pretekstem wzięcia jakiejś przyprawy, i niby to przypadkiem, podrapał się w tył głowy wyrywając nieszczęśliwie tym samym kilka kosmyków włosów, i szybko rzucił je na to co przygotowywał jego rywal, a sam wrócił na swoje stanowisko patrząc na to co ma w ręce. Wziął marynatę do jakiejś ryby.
-aaa...nie zorientują się- Mruknął po czym zaczął jak oszalały smarować mięso tym co miał
kostki rzucone na zupkę - gotowanie +10
Woda w garze zaczęła parować, by po chwilce na jej gładkiej powierzchni mogły pojawiać się bąble, które jasno wskazywały na to, że ciecz zaczęła wrzeć. To była ta chwila przez którą Scott mógł tak naprawdę zastanowić się nad tym co niby chciał zrobić. Nie...nadal nie wiedział za bardzo. Dlatego też w chwili przyjścia największego zwątpienia, chwycił pobliskie warzywa - jakąś marchewkę, trochę buraka, sałatę, brukselkę - i zaczął to wszystko kroić stosunkowo drobno. Naturalnie jego mina nadal wskazywała na to, że doskonale wie co robi. Nie chciał dać swojemu przeciwnikowi dać do zrozumienia, że improwizuje. Tym bardziej, iż po minie chłopak mógł stosunkowo swobodnie wywnioskować, że on sam czuł się trochę zagubiony w tym miejscu. Zrobił jajecznicę, która w żaden sposób nie zachęcała do jedzenia, pachnieć też nie pachniała najlepiej, ale i to była pewna wskazówka dla Scotta. Kiedy wrzucił do gara pokrojone warzywa, uznał, że przyprawy może zabiją trochę dziwny smak...a może nawet w wypadku gdyby ta potrawa nie miała smaku, to go dodadzą. Mężczyźnie udało się znaleźć jakieś słoiczki z przyprawami. Otwierał jeden po drugim, aby wsadzić do środka swój nos i zapoznać się z zawartością. Było to trochę bazylii, majeranku, proszkowanego czosnku...czy chociażby takie proste przyprawy jak sól i pieprz. Im mocniejszy zapach będzie, tym może być lepiej. A przynajmniej tak się Scottowi wydawało. Dlatego też zaczął dodawać, wszystkiego po trochu...nie mając naturalnie pojęcia ile czego należy dodać, aby wzbogaciło aromat, a nie posłało całą potrawę do koszu.
-Czemu zawsze uciekałem z kuchni, kiedy mama albo babcia gotowały...- Mruknął cicho w swoich myślach, karcąc siebie za głupotę z przeszłości. Chociaż gdyby nad tym zastanowić się bardziej, nie było to niczym dziwnym. Wówczas Scott jeszcze nie wiedział, że gotowanie może mu się do czegoś przydać, ale życie potrafi zadziwić. I takim o to sposobem stał teraz na swoim garnkiem, wpatrując się w gotujące się coś. Kompletnie nie miał ochoty tego wydawać, ale chciał czy nie musiał. Dlatego też wziął chochlę, i nalał trochę tego kulinarnego objawienia do miski, i postawił w okienku, modląc się w duchu jedynie o to, aby nikt się nie otruł. Mężczyzna już myślał, że będzie chwila spokoju, kiedy doszło do niego kolejne zamówienie.
-Grochowa...pięknie...- Mruknął bardziej sam do siebie, po czym skierował wzrok na chłopaka, który najwyraźniej miał podobne dylematy. Mimo to Scott zabrał się do roboty. A przynajmniej tak mu się wydawało. Wyciągnął skądś kawałek mięsa, i po prostu zaczął go kroić, przy okazji kątem oka dostrzegł, że jego rywal na chwilę odszedł od stanowiska, na którym zaczął swoje przygotowywania. Dlatego Scott zakręcił się tam pod pretekstem wzięcia jakiejś przyprawy, i niby to przypadkiem, podrapał się w tył głowy wyrywając nieszczęśliwie tym samym kilka kosmyków włosów, i szybko rzucił je na to co przygotowywał jego rywal, a sam wrócił na swoje stanowisko patrząc na to co ma w ręce. Wziął marynatę do jakiejś ryby.
-aaa...nie zorientują się- Mruknął po czym zaczął jak oszalały smarować mięso tym co miał
kostki rzucone na zupkę - gotowanie +10
Scott Spencer
Zawód : Departament transportu magicznego - Komisja kwalifikacyjna teleportacji
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Scott Spencer' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 24
'k100' : 24
Bar
Szybka odpowiedź