Bar
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Bar
Kontuar z trunkami, przy którym od wielu dekad rządzi pomarszczony już barman, o wybrakowanym uśmiechu. Niezależnie czy jesteś strudzonym pracownikiem Ministerstwa, czy może masz wygląd rzezimieszka, który wyrwał się poza Nokturn, a może dopiero co dowiedziałeś się o zdradzającej żonie, Tom znajdzie odpowiedni alkohol dla ciebie, a także czasami zaproponuje jeden z pokoi na piętrze. Skrupulatnie dba o to, by nieletni dostali co najwyżej kremowe piwo.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:18, w całości zmieniany 1 raz
Dwóch zdolnych śmierciożerców pozostawiła za sobą. Odważne wysunięcie się na przód i próba zerwania z tajemnicami tego miejsca okazały się jednak dość… niemądre. Owszem, przy każdym kroku odczuwała ból, ale nie tak głęboki, by odebrał jej zaraz rozum. Nie urodziła się przecież wczoraj. A jednak złapała za tamtą przeklętą klamkę. Mogła pchnąć drzwi i stworzyć dla nich przejście, ale utraciła wolność. Zlepione z klamką palce uniemożliwiły jej odejście od wrót. Ścisnęła mocniej usta i stłumiła gniewny pomruk. Jeszcze nie zdążyli wejść, a ona już przynosiła im kłopot. Jak mogła zlekceważyć wskazówki Drew? Albo raczej tak źle je zinterpretować? Nie lubiła popełniać błędów, nie lubiła wpadać na takich błahostkach. To było niedopuszczalne, gorzkie rozczarowanie musiała jednak przełknąć. Ciało zesztywniało i spróbowało oderwać dłoń od klejącego elementu. To był jednak wyłącznie prosty odruch, wiedziała, że w ten sposób się nie uwolni. Musieli jej pomóc. Najważniejsze jednak pozostało zneutralizowanie pułapek, zanim zbiegną się tu buntownicy i rzucą do walecznej obrony.
Z beznamiętnym spojrzeniem przyjęła słowa Drew. Wiedziała, że nie odpuści sobie skomentowania jej… wpadki. Dowódcy. W tych okolicznościach nie było czasu na żarliwe komentowanie jej potknięcia. Godziła się z tym i będzie musiała poczekać. Nie musiał jej przypominać o tym, jak bardzo musieli się spieszyć. Stała przy drzwiach, mierzyła ich spojrzeniem, które pchnąć chciało do działania. – Róbcie swoje, zostanę… tutaj – odparła z przekąsem i uniosła głowę, jakby planowała podziwiać rozciągające się ponad nią widoki. Szybko jednak uznała, że spoglądanie na ich dwóch mierzących się z zabezpieczeniami może być znacznie bardziej cennym i, o zgrozo, pouczającym zajęciem. Chociaż liczyła sobie kilkanaście lat więcej, pozostawała do tyłu z wieloma magicznymi kwestiami. Lata spędzone w Bułgarii odcinały ją od niektórych z nich. Jeśli miała piąć się w górę i być bardziej użyteczna, musiała się rozwijać. I to bez zwłoki. Nie znosiła uczucia bezużyteczności, ale niewiele więcej mogła teraz zrobić. Na razie. Pozostawiona tak między wnętrzem Dziurawego Kotła a ulicą pozwoliła sobie na kilka spojrzeń w stronę drogi, choć podejrzewała, że jeśli ktoś tutaj złoży im przyjazne powitanie, to wysunie się raczej ze środka. Jak wypełzające z wilgotnych nor robactwo. Chociaż teraz była unieruchomiona, aż iskrzyły jej się dłonie do walki. Przywołując w sobie pokłady wspomnianej cierpliwości przystąpiła z nogi na nogę i pogardliwe zerknęła na dłoń zablokowaną przez pułapkę. Przez ostatnie miesiące uczyniła wiele, przedarła się przez przeszkody, aktywnie działała w imię Czarnego Pana i nie zamierzała przestać. Ani też poddać się w tak, cóż, niestety mało fortunnej chwili. Zaintrygowane oczy odszukały obydwu mężczyzn. Widziała w ich ruchach precyzję, wyraźną znajomość tematu. O tak, byli silni, mało co mogło ich teraz zaskoczyć. Oby zdążyli ze wszystkim, zanim w pubie zrobi się gorąco. Chociaż dziś czuła, że nawet ogień stał po ich stronie. Na tę myśl zatrzymała na dłużej spojrzenie przy Ramseyu.
Z beznamiętnym spojrzeniem przyjęła słowa Drew. Wiedziała, że nie odpuści sobie skomentowania jej… wpadki. Dowódcy. W tych okolicznościach nie było czasu na żarliwe komentowanie jej potknięcia. Godziła się z tym i będzie musiała poczekać. Nie musiał jej przypominać o tym, jak bardzo musieli się spieszyć. Stała przy drzwiach, mierzyła ich spojrzeniem, które pchnąć chciało do działania. – Róbcie swoje, zostanę… tutaj – odparła z przekąsem i uniosła głowę, jakby planowała podziwiać rozciągające się ponad nią widoki. Szybko jednak uznała, że spoglądanie na ich dwóch mierzących się z zabezpieczeniami może być znacznie bardziej cennym i, o zgrozo, pouczającym zajęciem. Chociaż liczyła sobie kilkanaście lat więcej, pozostawała do tyłu z wieloma magicznymi kwestiami. Lata spędzone w Bułgarii odcinały ją od niektórych z nich. Jeśli miała piąć się w górę i być bardziej użyteczna, musiała się rozwijać. I to bez zwłoki. Nie znosiła uczucia bezużyteczności, ale niewiele więcej mogła teraz zrobić. Na razie. Pozostawiona tak między wnętrzem Dziurawego Kotła a ulicą pozwoliła sobie na kilka spojrzeń w stronę drogi, choć podejrzewała, że jeśli ktoś tutaj złoży im przyjazne powitanie, to wysunie się raczej ze środka. Jak wypełzające z wilgotnych nor robactwo. Chociaż teraz była unieruchomiona, aż iskrzyły jej się dłonie do walki. Przywołując w sobie pokłady wspomnianej cierpliwości przystąpiła z nogi na nogę i pogardliwe zerknęła na dłoń zablokowaną przez pułapkę. Przez ostatnie miesiące uczyniła wiele, przedarła się przez przeszkody, aktywnie działała w imię Czarnego Pana i nie zamierzała przestać. Ani też poddać się w tak, cóż, niestety mało fortunnej chwili. Zaintrygowane oczy odszukały obydwu mężczyzn. Widziała w ich ruchach precyzję, wyraźną znajomość tematu. O tak, byli silni, mało co mogło ich teraz zaskoczyć. Oby zdążyli ze wszystkim, zanim w pubie zrobi się gorąco. Chociaż dziś czuła, że nawet ogień stał po ich stronie. Na tę myśl zatrzymała na dłużej spojrzenie przy Ramseyu.
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Słowa Drew były nie na miejscu, ale nie mieli czasu się nad tym rozwodzić. Wyłapał jego spojrzenie, dostrzegł pewne siebie, dumne zadarcie brody. Sam nie poruszył się ani trochę, obserwując go tylko leniwie, bez emocji, z twarzą kamienną, nieruchomą, oczami wpatrzonymi w dwa zielone punkty. Nie chciał wcale tego komentować, wolał zająć się tym, co było rzeczywiście istotne. Nie powinien jednak pozostawić tego zupełnie bez słowa — towarzyszyła im Irina, była sojusznikiem, powinna znać hierarchię. I zapewne z powodu której się tak zachowywał. Chciał jej zaimponować? Była jego krewną, z pewnością naopowiadał jej bzdur na temat swojej pozycji i tego, co mógł robić. I o ile miało się to szansę udać w przypadku znacznej większości Rycerzy Walpurgii — w tym przypadku źle trafił.
— Chyba pomyliłeś mnie z Craigiem, Macnair — odpowiedział mu w końcu, zerkając na Irinę, która przyłożyła dłoń do klamki i tak już przy niej została. Być może lordowi Durham mógł jeszcze wydawać polecenia, ale chyba się dziś zapomniał.— Co on ci naopowiadał? — Pytanie kierował do niej. Uniósł brew, zerkając na Drew. — Zatrudniłaś mu parobka? Nie przyzwyczajaj się — ostatnie słowa skierował do niego, zaraz potem zajął się wyciszaniem pułapki, która mogła zablokować im wejście do środka. Poszło łatwo, magia nie stawiła mu oporu, udało mu się z powodzeniem zneutralizować zabezpieczenie. Zerknął po wszystkim przed siebie, wzrokiem poszukując portretu, o którym wspominał Drew. W ciemności w końcu dostrzegł ramę, ale postaci na niej nie było. Prawdopodobnie odwiedzała inny portret lub dawała znać wrogom, że się tu znaleźli. Nie miałby nic przeciwko, gdyby się tu zjawili. Jakimś cudem, gdyby tu dotarli — biorąc jednak pod uwagę trudności w poruszaniu się po Londynie, miną wieki nim im się to uda.
— W porządku? — Spojrzał na Irinę, upewniając się, że wszystko z nią było dobrze. Nim właściwie padła odpowiedź, obrócił głowę znów przed siebie — wyczekując potwierdzenia od czarownicy — i powoli zabierając się za kolejną pułapkę, zawieruchę. Sam niejednokrotnie ją nakładał, wiedział w jaki sposób działała, potrafił ją rozpoznać i wyciszyć magię. Czując drżenie dłoni dzierżącej różdżkę, skoncentrował się na magii, ja otaczającej pomieszczenie mocy, która miała ich powstrzymać. Nie mieli czasu, musieli uporać się z tym jak najszybciej.
| wyciszam zawieruchę; później odpisuje, ale mam nieobecke
— Chyba pomyliłeś mnie z Craigiem, Macnair — odpowiedział mu w końcu, zerkając na Irinę, która przyłożyła dłoń do klamki i tak już przy niej została. Być może lordowi Durham mógł jeszcze wydawać polecenia, ale chyba się dziś zapomniał.— Co on ci naopowiadał? — Pytanie kierował do niej. Uniósł brew, zerkając na Drew. — Zatrudniłaś mu parobka? Nie przyzwyczajaj się — ostatnie słowa skierował do niego, zaraz potem zajął się wyciszaniem pułapki, która mogła zablokować im wejście do środka. Poszło łatwo, magia nie stawiła mu oporu, udało mu się z powodzeniem zneutralizować zabezpieczenie. Zerknął po wszystkim przed siebie, wzrokiem poszukując portretu, o którym wspominał Drew. W ciemności w końcu dostrzegł ramę, ale postaci na niej nie było. Prawdopodobnie odwiedzała inny portret lub dawała znać wrogom, że się tu znaleźli. Nie miałby nic przeciwko, gdyby się tu zjawili. Jakimś cudem, gdyby tu dotarli — biorąc jednak pod uwagę trudności w poruszaniu się po Londynie, miną wieki nim im się to uda.
— W porządku? — Spojrzał na Irinę, upewniając się, że wszystko z nią było dobrze. Nim właściwie padła odpowiedź, obrócił głowę znów przed siebie — wyczekując potwierdzenia od czarownicy — i powoli zabierając się za kolejną pułapkę, zawieruchę. Sam niejednokrotnie ją nakładał, wiedział w jaki sposób działała, potrafił ją rozpoznać i wyciszyć magię. Czując drżenie dłoni dzierżącej różdżkę, skoncentrował się na magii, ja otaczającej pomieszczenie mocy, która miała ich powstrzymać. Nie mieli czasu, musieli uporać się z tym jak najszybciej.
| wyciszam zawieruchę; później odpisuje, ale mam nieobecke
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 23
'k100' : 23
Nie rozumiałem o co mu chodziło. Z twarzy nic nie mogłem wyczytać, lecz do tego już przywyknąłem, jednakże w samych słowach Mulcibera zauważyłem lekceważący, a może nawet pouczający ton. Chciał tutaj rządzić? Wziąć wszystko w swoje ręce i ustawiać nas po kątach? Mógł próbować, jednakże nie zamierzałem wykonywać jego poleceń niczym cholerny psidwak. To ja wykryłem pułapki, musiał mi zaufać i odłożyć na bok hierarchię, która może i wskazywała go jako dowodzącego, ale doskonale wiedziałem, że lepiej sprawdzę się w tej roli.
-Ciężko was pomylić- odparłem ze stoickim spokojem zaraz po tym jak bezbłędnie rozbroiłem pułapkę. Wróg naprawdę solidnie przygotował to miejsce na wizytę intruzów, więc musieliśmy mieć oczy dookoła głowy. Istniało ryzyko, że nie wszystko udało mi się wykryć, być może moja magia czegoś nie objęła, a każdy błąd mógł nas nader wiele kosztować. Nie obawiałem się wejścia w otwartą walkę, lecz obrona z przykrym towarzystwem konsekwencji nałożonych zabezpieczeń mogła okazać się znacznie trudniejsza.
-Nie potrzebuję parobka, od brudzenia sobie rąk mam ciebie- uśmiechnąłem się lekko, bez cienia kpiny, co nie było do mnie podobne. Nie zamierzałem wchodzić z nim w dalsze słowne walki, albowiem mieliśmy znacznie poważniejszy problem do rozwiązania oraz misję do wypełnienia. Dziurawy Kocioł powinien już dawno być pod naszą pełną kontrolą zważywszy, że przewija się w nim wielu czarodziejów.
Mulciber zajął się kolejną pułapką, zaś Irina musiała uzbroić się w cierpliwość. Dopiero, gdy upewnimy się, że teren pozostawał bezpieczny, będziemy mogli pomóc jej oderwać rękę od klamki. Stary szewc nie był paskudny w konsekwencjach, w zasadzie nie robił nic poważniejszego, jak przyklejenie butów do posadzki, jednakże wolałem takowe zatrzymać na swych nogach. Skupiłem się zatem na miejscu, gdzie odczuwałem największą wibrację magii i zacisnąwszy różdżkę w dłoni zacząłem szeptać inkantacje. Liczyłem na kolejny sukces.
Momentalnie podłoga zadrżała. Zerknąłem z ukosa na Mulcibera, który musiał popełnić jakiś błąd, drobną pomyłkę, która kosztowała nas uaktywnienie kolejnego zabezpieczenia. Pomieszczenie na chwilę rozbłysło, a zaraz po tym ponownie stało się ciemne i ponure. Zbliżyłem się do towarzysza stając z nim właściwie ramię w ramię. Zawierucha była wyjątkowo paskudna, w końcu uniemożliwiała obronę.
| Rozbrajam starego szewca
-Ciężko was pomylić- odparłem ze stoickim spokojem zaraz po tym jak bezbłędnie rozbroiłem pułapkę. Wróg naprawdę solidnie przygotował to miejsce na wizytę intruzów, więc musieliśmy mieć oczy dookoła głowy. Istniało ryzyko, że nie wszystko udało mi się wykryć, być może moja magia czegoś nie objęła, a każdy błąd mógł nas nader wiele kosztować. Nie obawiałem się wejścia w otwartą walkę, lecz obrona z przykrym towarzystwem konsekwencji nałożonych zabezpieczeń mogła okazać się znacznie trudniejsza.
-Nie potrzebuję parobka, od brudzenia sobie rąk mam ciebie- uśmiechnąłem się lekko, bez cienia kpiny, co nie było do mnie podobne. Nie zamierzałem wchodzić z nim w dalsze słowne walki, albowiem mieliśmy znacznie poważniejszy problem do rozwiązania oraz misję do wypełnienia. Dziurawy Kocioł powinien już dawno być pod naszą pełną kontrolą zważywszy, że przewija się w nim wielu czarodziejów.
Mulciber zajął się kolejną pułapką, zaś Irina musiała uzbroić się w cierpliwość. Dopiero, gdy upewnimy się, że teren pozostawał bezpieczny, będziemy mogli pomóc jej oderwać rękę od klamki. Stary szewc nie był paskudny w konsekwencjach, w zasadzie nie robił nic poważniejszego, jak przyklejenie butów do posadzki, jednakże wolałem takowe zatrzymać na swych nogach. Skupiłem się zatem na miejscu, gdzie odczuwałem największą wibrację magii i zacisnąwszy różdżkę w dłoni zacząłem szeptać inkantacje. Liczyłem na kolejny sukces.
Momentalnie podłoga zadrżała. Zerknąłem z ukosa na Mulcibera, który musiał popełnić jakiś błąd, drobną pomyłkę, która kosztowała nas uaktywnienie kolejnego zabezpieczenia. Pomieszczenie na chwilę rozbłysło, a zaraz po tym ponownie stało się ciemne i ponure. Zbliżyłem się do towarzysza stając z nim właściwie ramię w ramię. Zawierucha była wyjątkowo paskudna, w końcu uniemożliwiała obronę.
| Rozbrajam starego szewca
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 61
'k100' : 61
Dobry wieczór, w rolę Marka, właściciela Dziurawego Kotła wcieli się Michael Tonks, a w rolę Stephanie, jego żony, Steffen Cattermole
Tura 1/10, zapraszam do szafki
orientacyjna mapka (całość lokalu może być większa w zależności od naszych potrzeb, szare to ulica, czarne to drzwi, szare w lokalu to bar)
Odgłosy włamania i aktywacja pułapek zaalarmowały właścicieli Dziurawego Kotła. Mark chwycił za różdżkę, gotów do stawienia czoła komukolwiek, kto tutaj przybył. Liczył, że pułapki zaalarmują czarodziejów, którzy obiecali im pomoc - ale nie był pewien, czy intruzi postanowili je rozbroić i na razie był zdany jedynie na siebie. Na siebie oraz na żonę, która nie opuszczała jego boku, pomimo ponagleń, by uciekała. Stephanie ruszyła za swoim mężem, nieco ośmielona nałożonymi na pomieszczenie pułapkami. Poza tym, aresztowanie córki coś w niej złamało - nie bała się już nieznajomych i nie chciała zostawiać swojego ukochanego.
Obydwoje czarodzieje wyszli z zaplecza i stanęli za barem.
-Protecta. - szepnęła Stephanie przezornie, lękając się, że nieznajomi mogą znać czarną magię.
-Kim jesteście? Wyjdźcie stąd, bar jest zamknięty! - zaczął Mark, choć doskonale wiedział, że ktoś, kto nachodził ich o tej porze nie mógł mieć dobrych zamiarów. Dlatego, nie czekając na odpowiedź, skierował różdżkę na mężczyznę w czarnym płaszczu, stojącego na przedzie grupy nieznajomych (Ramsey). -Telamo Sacculo! - syknął, doskonale wiedząc, że Zawierucha utrudni im orientację w terenie i zamierzając wykorzystać tą przewagę aby unieruchomić choć jednego z nich.
1. Protecta (OPCM 35)
2. Telamo Sacculo (U 25)
Tura 1/10, zapraszam do szafki
orientacyjna mapka (całość lokalu może być większa w zależności od naszych potrzeb, szare to ulica, czarne to drzwi, szare w lokalu to bar)
Odgłosy włamania i aktywacja pułapek zaalarmowały właścicieli Dziurawego Kotła. Mark chwycił za różdżkę, gotów do stawienia czoła komukolwiek, kto tutaj przybył. Liczył, że pułapki zaalarmują czarodziejów, którzy obiecali im pomoc - ale nie był pewien, czy intruzi postanowili je rozbroić i na razie był zdany jedynie na siebie. Na siebie oraz na żonę, która nie opuszczała jego boku, pomimo ponagleń, by uciekała. Stephanie ruszyła za swoim mężem, nieco ośmielona nałożonymi na pomieszczenie pułapkami. Poza tym, aresztowanie córki coś w niej złamało - nie bała się już nieznajomych i nie chciała zostawiać swojego ukochanego.
Obydwoje czarodzieje wyszli z zaplecza i stanęli za barem.
-Protecta. - szepnęła Stephanie przezornie, lękając się, że nieznajomi mogą znać czarną magię.
-Kim jesteście? Wyjdźcie stąd, bar jest zamknięty! - zaczął Mark, choć doskonale wiedział, że ktoś, kto nachodził ich o tej porze nie mógł mieć dobrych zamiarów. Dlatego, nie czekając na odpowiedź, skierował różdżkę na mężczyznę w czarnym płaszczu, stojącego na przedzie grupy nieznajomych (Ramsey). -Telamo Sacculo! - syknął, doskonale wiedząc, że Zawierucha utrudni im orientację w terenie i zamierzając wykorzystać tą przewagę aby unieruchomić choć jednego z nich.
1. Protecta (OPCM 35)
2. Telamo Sacculo (U 25)
I show not your face but your heart's desire
The member 'Ain Eingarp' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 66
--------------------------------
#2 'k100' : 67
#1 'k100' : 66
--------------------------------
#2 'k100' : 67
Poprzedniego dnia byli zmuszeni się wycofać. Aktywowana pułapka utrudniała im działanie, a ludzie, którzy wyszli im naprzeciw doskonale kupowali sobie czas. Nie próbowali przecież walczyć, odeprzeć ataku. Zapewne w pobliżu byli ci, którzy mieli tamtej nocy zginąć z ręki Rycerzy Walpurgii, a którym udało się ujść z życiem, uciec, a może nawet ukryć się gdzieś w stolicy. Nie mogli czekać dłużej. Nie mogli zwlekać, bo obsługa Dziurawego Kotła, która ewidentnie nie zamierzała z nimi współpracować musiała posiadać cenne informacje, które powinni z nich wydobyć. Kiedy to już zrobią, kiedy dowiedzą się, gdzie ukrywają buntowników, rebeliantów, terrorystów z Zakonu Feniksa, spalą tę budę. Spalą ją do cna, a ich obedrą ze skóry i wywieszą przed drzwiami dla przestrogi nadzianych na wysokie pale.
Zjawił się na miejscu pierwszy, wyłaniając z kłębów czarnej mgły. Z kieszeni wyciągnął różdżkę, zacisnął palce na wężowym drewnie. Dłonie szybko odczuły chłód, ale lubił taką temperaturę. Chłód zawsze był mu bliski, nie znosił pięknej pogody. Kiedy towarzystwo pojawiło się na miejscu, spojrzał na śmierciożercę. Chłodny, przenikliwy wzrok utknął w miejscu. Nie powiedział niczego, skinął tylko głową na powitanie, po chwili unosząc różdżkę i jej krańcem mierząc w budynek przed sobą.
—Carpiene— wyrecytował cicho, płynnie, bez wahania. Powietrze zadrżało, a otoczenie wyjawiło przed nim wszystkie swoje sekrety. Znał naturę magii, znał zabezpieczenia, pułapki. Potrafił je rozpoznać, odczytać siłę i przekaz. Rozglądał się uważnie, przeszedł kilka kroków do przodu, pod drzwi Dziurawego Kotła, aż w końcu obrócił się. — Nic się nie zmieniło — poinformował cicho, szybko. — lepkie ręce na drzwiach, zawierucha, lignumo, czaro szpieg, stary szewc i zemsta płomyka. Lignumo, zawierucha i zemsta to nasze priorytety. Pozostańcie skupieni, nie dajcie się rozproszyć. Jeden błąd i pułapki się aktywują— poinformował ich, choć nie musiał. Nie byli nowicjuszami. Musiał jednak im przypomnieć, nie będąc w stanie się przyznać nawet przed samym sobą, że sobie także. Umysł płatał mu figla, cudzy szept we własnej głowie mącił, ale czasem pomagał. Liczył na to, że dziś i tym razem wesprze go, zamiast sprowadzać na nich fatum.
Rzut na carpiene, rzucam na opętanie zgodnie z nowymi zasadami; ekwipunek wysłany do MG
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 79
'k100' : 79
Nie było czasu na wahanie.
Prędzej czy później każdy z tych, który mógł nosić dumne miano sojusznika Rycerzy Walpurgii musiał się wykazać; okazać lojalność, przynależność i prawdziwość intencji. Szukanie okazji nie stanowiło problemu, bo te pojawiały się samoistnie; wystarczyło wiedzieć do kogo się odezwać, oraz jak wykorzystać posiadane umiejętności. Zaklęcia z obszaru obrony przed czarną magią nie były mocną stroną Blythe'a, ale starożytne runy nie miały przed nim tajemnic; zdolności szlifowane skrupulatnie przez mijające lata mogły okazać się tymi, które dziś miały przynieść zwycięstwo dla jedynej, słusznej strony trwającego konfliktu.
Przybył na miejsce spotkania idealnie w czasie, dostrzegając już znajome sylwetki śmierciożerców. Proste skinienie głową było jedyną formą powitania, na jaką się zdobył; nie było czasu na zabawę w kurtuazję - nie teraz, gdy wszyscy zebrani oczekiwali na moment, w którym mogli się wykazać. Ci, którzy nosili dumne miano śmierciożerców, onieśmielali i inspirowali zarazem - ich przewodnictwo dzisiaj mogło okazać się kluczowe. Blythe czekał cierpliwie, aż Ramsey rzucił pierwsze zaklęcie; nie minęło wiele czasu, by niezbędne informacje zostały przekazane. Krótkie spojrzenie na budynek nie pozwoliło dostrzec strzegących go tajemnic; słowo Mulcibera było jedynym potwierdzeniem, którego potrzebował.
- Nie ma na co czekać - spokojny głos nie zdradził śladu emocji; zdradliwej ekscytacji, która zawsze, nieodmiennie towarzyszyła chwilą takim jak dzisiaj. Mroźna aura wbijała lodowate szpilki w wyprostowane sztywno ciało, które postanowiło zignorować przejawy niedogodnej pogody. Palce prawej dłoni zacisnęły się mocniej na pekanowej różdżce, gdy Atticus zbliżył się do drzwi i wycelował w klamkę, kryjącą pierwszą z czyhających na nich pułapek. Pierwsze inkantacje opuściły usta, gdy podjął próbę nieuchronnej walki pozbycia się zabezpieczenia strzegącego weścia; uwaga skupiona została całkowicie na złamaniu pułapki.
Zdejmuję lepkie ręce z klamki
Prędzej czy później każdy z tych, który mógł nosić dumne miano sojusznika Rycerzy Walpurgii musiał się wykazać; okazać lojalność, przynależność i prawdziwość intencji. Szukanie okazji nie stanowiło problemu, bo te pojawiały się samoistnie; wystarczyło wiedzieć do kogo się odezwać, oraz jak wykorzystać posiadane umiejętności. Zaklęcia z obszaru obrony przed czarną magią nie były mocną stroną Blythe'a, ale starożytne runy nie miały przed nim tajemnic; zdolności szlifowane skrupulatnie przez mijające lata mogły okazać się tymi, które dziś miały przynieść zwycięstwo dla jedynej, słusznej strony trwającego konfliktu.
Przybył na miejsce spotkania idealnie w czasie, dostrzegając już znajome sylwetki śmierciożerców. Proste skinienie głową było jedyną formą powitania, na jaką się zdobył; nie było czasu na zabawę w kurtuazję - nie teraz, gdy wszyscy zebrani oczekiwali na moment, w którym mogli się wykazać. Ci, którzy nosili dumne miano śmierciożerców, onieśmielali i inspirowali zarazem - ich przewodnictwo dzisiaj mogło okazać się kluczowe. Blythe czekał cierpliwie, aż Ramsey rzucił pierwsze zaklęcie; nie minęło wiele czasu, by niezbędne informacje zostały przekazane. Krótkie spojrzenie na budynek nie pozwoliło dostrzec strzegących go tajemnic; słowo Mulcibera było jedynym potwierdzeniem, którego potrzebował.
- Nie ma na co czekać - spokojny głos nie zdradził śladu emocji; zdradliwej ekscytacji, która zawsze, nieodmiennie towarzyszyła chwilą takim jak dzisiaj. Mroźna aura wbijała lodowate szpilki w wyprostowane sztywno ciało, które postanowiło zignorować przejawy niedogodnej pogody. Palce prawej dłoni zacisnęły się mocniej na pekanowej różdżce, gdy Atticus zbliżył się do drzwi i wycelował w klamkę, kryjącą pierwszą z czyhających na nich pułapek. Pierwsze inkantacje opuściły usta, gdy podjął próbę nieuchronnej walki pozbycia się zabezpieczenia strzegącego weścia; uwaga skupiona została całkowicie na złamaniu pułapki.
Zdejmuję lepkie ręce z klamki
Atticus Blythe
Zawód : jubiler, twórca talizmanów
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
The desire of gold is not for gold. It is for the means of freedom and benefit.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Atticus Blythe' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 87
'k100' : 87
Gniew, pustka i udręka. Splątane ze sobą emocje nie mogły wytargać bardzo mocno spiętych włosów. Perfekcyjny kok, porządne uczesanie i pewność bijąca od każdego, najdrobniejszego ruchu. Po tamtej porażce wyciszyła się, przełknęła kolczasty smak, który zmusił ich do odwrotu. Tamta aktywowana pułapka, tamte żałosne gierki zakonnych posługiwaczy. To byli buntownicy? Raczej ofiary, które zamiast odważnie zagrać, działały na zwłokę, nie potrafiły niczym porządnie zaatakować. Oni byli osłabieni działaniem przeklętej zawieruchy, rozdrażnieni, ale mieli wolę walki i posuwali się do przodu bez względu na okoliczności. A tamta para właścicieli Dziurawego Kotła wyjątkowo ją rozdrażniła. Czego się spodziewali? Że rycerze się podadzą? Że to już koniec? Że zniosą pozostawienie tego miejsca pod wpływami zakonu? Brednie. Irina wiedziała, że żadne z nich nie chciało się godzić na taki stan rzeczy. Trzeba było więc tutaj powrócić i dokończyć dzieła.
Tym razem miała przy sobie coś, czym będzie mogła rozprawić się z zabezpieczeniami. W jednej dłoni trzymała czujnie różdżkę, a spoczywająca w kieszeni druga obejmowała magiczne wytrychy. Była lepiej przygotowana, była też w nieco poszerzonym towarzystwie. Bo tego miejsca nie można było im darować. To miejsce spłynąć miało krwią, ale najpierw trzeba było jeszcze raz zabawić się ze szlamowatymi zabezpieczeniami i obezwładnić tych idiotów gotowych oddać życie za kawałek marnej speluny.
Gdy zjawiła się na miejscu, krótko po Ramsey i Atticusie, zerknęła od razu na przeklętą klamkę, która odebrała jej ruch i zniewoliła wczoraj na zbyt długo. Nietrudno zgadnąć, że czekały na nich podobne niespodzianki. Mulciber jednak postanowił to sprawdzić, czujnie wzniósł różdżkę. Irina, niczym jeden ze swoich śmiertelnych posągów, ostro wpatrywała się w przejście, za którymi rozegrać się miał ich wielki spektakl. Należało bowiem pozbyć się ostatnich zdradzieckich nor. Słuchała go, ale trwała dość nieporuszona. Wstrętne gnidy, zamierzała być brutalna, zamierzała wycisnąć z nich siłę i resztki tej trującej determinacji. Przegrają. Ich krew przyozdobi te cuchnące ściany.
- Głupcy - wymówiła chłodno, kiedy Ramsey odtworzył dokładnie tak samo rozplanowane pułapki. Zakonnicy mogli się lepiej przygotować, ale nie należało lekceważyć istniejących przeszkód. - Będą nasi - uznała, postępując już odważnie do przodu, kiedy tylko Blythe rozwalił cholerne lepkie ręce. Popatrzyła na niego, przelotnie, ze skąpym uznaniem. Zalśniło w jej oczach, ale tylko na chwilę. Weszła do środka i przyjrzała się zbyt znajomemu otoczeniu. - Wezmę portret - oświadczyła, wiedząc już, że jest to jedna z tych lżejszych dla nich przeszkód, ale jednak upierdliwych. Wyjęła wytrychy i przyłożyła je do tej cwanej ramy. Wychwyciła delikatne drobiny magii. Spróbowała podejść do sprawy nieco inaczej od towarzyszy, zrobić to... cóż, ręcznie. Kątem oka zerknęła na czarodziejski portret, namalowany donosiciel należał do niej. Jeszcze chwila i nic już nie będzie mógł wyszeptać.
Ekwipunek wysłany na konto MG.
-10 do kości za dwie rany cięte I stopnia
1. Czaroszpieg: zręczne ręce + magiczny wytrych
Tym razem miała przy sobie coś, czym będzie mogła rozprawić się z zabezpieczeniami. W jednej dłoni trzymała czujnie różdżkę, a spoczywająca w kieszeni druga obejmowała magiczne wytrychy. Była lepiej przygotowana, była też w nieco poszerzonym towarzystwie. Bo tego miejsca nie można było im darować. To miejsce spłynąć miało krwią, ale najpierw trzeba było jeszcze raz zabawić się ze szlamowatymi zabezpieczeniami i obezwładnić tych idiotów gotowych oddać życie za kawałek marnej speluny.
Gdy zjawiła się na miejscu, krótko po Ramsey i Atticusie, zerknęła od razu na przeklętą klamkę, która odebrała jej ruch i zniewoliła wczoraj na zbyt długo. Nietrudno zgadnąć, że czekały na nich podobne niespodzianki. Mulciber jednak postanowił to sprawdzić, czujnie wzniósł różdżkę. Irina, niczym jeden ze swoich śmiertelnych posągów, ostro wpatrywała się w przejście, za którymi rozegrać się miał ich wielki spektakl. Należało bowiem pozbyć się ostatnich zdradzieckich nor. Słuchała go, ale trwała dość nieporuszona. Wstrętne gnidy, zamierzała być brutalna, zamierzała wycisnąć z nich siłę i resztki tej trującej determinacji. Przegrają. Ich krew przyozdobi te cuchnące ściany.
- Głupcy - wymówiła chłodno, kiedy Ramsey odtworzył dokładnie tak samo rozplanowane pułapki. Zakonnicy mogli się lepiej przygotować, ale nie należało lekceważyć istniejących przeszkód. - Będą nasi - uznała, postępując już odważnie do przodu, kiedy tylko Blythe rozwalił cholerne lepkie ręce. Popatrzyła na niego, przelotnie, ze skąpym uznaniem. Zalśniło w jej oczach, ale tylko na chwilę. Weszła do środka i przyjrzała się zbyt znajomemu otoczeniu. - Wezmę portret - oświadczyła, wiedząc już, że jest to jedna z tych lżejszych dla nich przeszkód, ale jednak upierdliwych. Wyjęła wytrychy i przyłożyła je do tej cwanej ramy. Wychwyciła delikatne drobiny magii. Spróbowała podejść do sprawy nieco inaczej od towarzyszy, zrobić to... cóż, ręcznie. Kątem oka zerknęła na czarodziejski portret, namalowany donosiciel należał do niej. Jeszcze chwila i nic już nie będzie mógł wyszeptać.
Ekwipunek wysłany na konto MG.
-10 do kości za dwie rany cięte I stopnia
1. Czaroszpieg: zręczne ręce + magiczny wytrych
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
The member 'Irina Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 12
'k100' : 12
Ostatniego wieczora przeciwnicy ewidentnie grali na zwłokę. Pomogły w tym im nasze błędy, uruchomienie pułapek, które skutecznie zaburzyły równowagę walki, a co gorsza przeciągnęły ją w czasie zapewniając cenne minuty na nadciągnięcie posiłków. Byliśmy we trójkę, mogliśmy zdziałać wiele, jednakże nie wiedzieliśmy, z jak wielkim przyjdzie się nam mierzyć ryzykiem. Czy był sens go podejmować? Pytanie pozostawało bez odpowiedzi, albowiem podjęliśmy decyzję o wycofaniu i lepszym przygotowaniu. W trakcie kolejnej akcji mogliśmy przypuścić, z czym przyjdzie nam się ponownie zmierzyć. Rozważaliśmy nowe zabezpieczenia, choć i wcześniejsze solidnie ochraniały budynek, gdyż wróg dostał jasny sygnał, iż objęliśmy go sobie za cel. Nie miałem żadnych wątpliwości, iż właściciele nie stali po naszej stronie, podobnie jak do tego, że postarali się o wsparcie w ludziach. Przewagę zatem mogła nam zapewnić jedynie szybka decyzja o kolejnych działaniach – z pewnością spodziewali się powrotu, lecz czy równie rychłego?
Wyłoniłem się z kłębów czarnej mgły zaraz po Ramseyu i przywitałem go krótkim skinieniem głowy. Zaraz po mnie zjawiła się Irina oraz Atticus, który miał dzisiaj wesprzeć nas własną różdżką oraz wiedzą. Rad byłem, że podjął się tego zadania, albowiem potrzebowaliśmy zdolnych czarodziejów, a przede wszystkim zapalonych do działania, jacy byli gotów przedłożyć sprawy Rycerzy Walpurgii ponad własne. W Londynie wciąż pozostawało wiele miejsc pod kontrolą Zakonu Feniksa i czym prędzej musieliśmy położyć temu kres.
Odkładając zbędne komentarze na później, zerknąłem w kierunku Mulcibera, który zajął się wykryciem zabezpieczeń. Znaliśmy już kilka z nich, lecz czy aby na pewno nie pojawiły się nowe? Może właściciele nie zdążyli ponownie uruchomić tych, jakie udało nam się dezaktywować? W końcu wymagały one solidnych umiejętności i najwyraźniej takowe posiadali, bowiem Ramsey wprawnie wymienił całą listę. Dokładnie tą samą, z jaką musieliśmy zmierzyć się dzień wcześniej. Jeden błąd mógł nas kosztować identyczną cenę, a do tego nie mogliśmy dopuścić. -Do roboty- rzuciłem pewnym tonem i zacisnąłem w dłoni wężowe drewno. Było nas więcej, mieliśmy większe szanse.
Blythe bez większego problemu uporał się z niegroźną, choć upierdliwą pułapką, o czym mogła przekonać się Irina. Stanąłem tuż przed progiem pragnąc pozbyć się zabezpieczenia pętającego stopy. Starałem zachować trzeźwość zmysłów, choć w ostatnim czasie coraz trudniej było utrzymać mi pełnię równowagi i koncentracji.
| Ściągam Lignumo, rzucam na opętanie zgodnie z nowymi zasadami (bez rzutu na osobowości). Dodatkowa kość k3 za Irinę.
Ekwipunek wysłany do MG.
Wyłoniłem się z kłębów czarnej mgły zaraz po Ramseyu i przywitałem go krótkim skinieniem głowy. Zaraz po mnie zjawiła się Irina oraz Atticus, który miał dzisiaj wesprzeć nas własną różdżką oraz wiedzą. Rad byłem, że podjął się tego zadania, albowiem potrzebowaliśmy zdolnych czarodziejów, a przede wszystkim zapalonych do działania, jacy byli gotów przedłożyć sprawy Rycerzy Walpurgii ponad własne. W Londynie wciąż pozostawało wiele miejsc pod kontrolą Zakonu Feniksa i czym prędzej musieliśmy położyć temu kres.
Odkładając zbędne komentarze na później, zerknąłem w kierunku Mulcibera, który zajął się wykryciem zabezpieczeń. Znaliśmy już kilka z nich, lecz czy aby na pewno nie pojawiły się nowe? Może właściciele nie zdążyli ponownie uruchomić tych, jakie udało nam się dezaktywować? W końcu wymagały one solidnych umiejętności i najwyraźniej takowe posiadali, bowiem Ramsey wprawnie wymienił całą listę. Dokładnie tą samą, z jaką musieliśmy zmierzyć się dzień wcześniej. Jeden błąd mógł nas kosztować identyczną cenę, a do tego nie mogliśmy dopuścić. -Do roboty- rzuciłem pewnym tonem i zacisnąłem w dłoni wężowe drewno. Było nas więcej, mieliśmy większe szanse.
Blythe bez większego problemu uporał się z niegroźną, choć upierdliwą pułapką, o czym mogła przekonać się Irina. Stanąłem tuż przed progiem pragnąc pozbyć się zabezpieczenia pętającego stopy. Starałem zachować trzeźwość zmysłów, choć w ostatnim czasie coraz trudniej było utrzymać mi pełnię równowagi i koncentracji.
| Ściągam Lignumo, rzucam na opętanie zgodnie z nowymi zasadami (bez rzutu na osobowości). Dodatkowa kość k3 za Irinę.
Ekwipunek wysłany do MG.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 25
--------------------------------
#2 'k100' : 2
--------------------------------
#3 'k3' : 1
#1 'k100' : 25
--------------------------------
#2 'k100' : 2
--------------------------------
#3 'k3' : 1
Bar
Szybka odpowiedź