Wydarzenia


Ekipa forum
Stoliki w głębi sali
AutorWiadomość
Stoliki w głębi sali [odnośnik]10.09.15 1:45

Stoliki w głębi sali

★★
Stoliki dla gości, przy których najtrudniej o miejsce wieczorami, gdy pomieszczenie wypełniają śmiechy, dźwięki rozmów, szelest stronic gazet, książek. Dziurawy Kocioł jest idealnym miejscem, by spotkać się ze znajomymi po pracy, bez obawy o spotkanie z jakimś uważnym mugolem.

Możliwość gry w czarodziejskie oczko, darta, gargulki, kościanego pokera

[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:19, w całości zmieniany 3 razy
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Stoliki w głębi sali Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Stoliki w głębi sali [odnośnik]12.09.15 12:27
Kolejny punkt planu strzelił w łeb; Pat absolutnie nie spodziewał się takiej reakcji. Zdawało mu się, że gra doprawdy w rosyjską ruletkę i że jedynie od przypadku zależy jego dalsza przyszłość. Kompletnie niepewna, a rozchybotała się przez niepozorną blondyneczkę z francuskim akcentem. Która wzięła się znikąd i natychmiast sprawiła mu nie lada kłopot. Mógł przecież pozbyć się zbędnego balastu – chyba nawet odrobinę żałował, iż nie spławił Michalline, czy nie zostawił jej w jakimś ciemnym zaułku na Nokturnie. Wówczas nic nie oderwałoby go od dopełnienia swej zaszczytnej misji – chyba, że jakimś niewiarygodnie szczęśliwym trafem spotkałby gdzieś po drodze swoją ukochaną Evandrę. Wówczas wszystko mogłoby poczekać… Ba, sam czas zwolniłby, jakby wzruszyły go porywy padraigowego serca, od kilkunastu lat ciążącego ku panience Lestrange.
Może dlatego postanowił zaopiekować się zbłąkaną podróżniczką. Tłumaczył to sobie pobudkami jedynie czysto egoistycznymi, ale sumienie cichutko szeptało mu, że nie powinien zostawiać kobiety samej sobie. Zbyt wyraźna była wizja porwania Evandry, która stanowczo zbyt długo pozostawała w niewoli: za długo o każdą minutę spędzoną bez opieki w łapach porywaczy. Miachalline z pewnością również posiadała kogoś kto się o nią troszczył i kto identycznie jak i Paddy odchodziłby od zmysłów ze strachu o jej życie.
Blondyn pochwycił dłoń kobiety i delikatnie poprowadził ją na parkiet, lekko obejmując w talii. Starał zachować przy tym powściągliwość, lecz mimo wszystko taniec wymagał śmielszego dotyku, wyzywających spojrzeń oraz uwolnienia siebie z jarzma przymusowej ogłady. Wymuskane towarzyskie tańce pozostawały do bólu konwencjonalne, przewidywalne, nudne. Wręcz obmierzłe, chłodne oraz teatralne – usługując na przyjęciach wydawanych w Wenus niewiele razy miał okazje oglądać buchające ogniem popisy taneczne. Żywiołowe pląsy widocznie zarezerwowano dla niższej warstwy społecznej, znowu stawiając elegancję nad rozrywką. Identyczne ustawienie stóp, ściągnięcie palców, sztywne ramiona i proste plecy w połączeniu ze smętną muzyką stanowiło podstawę bali oraz zabaw. Improwizacje były tam raczej niemile widziane, a już zwłaszcza takie, które wymagały bliższego kontaktu z płcią przeciwną niż łagodny obrót czy uścisk w talii.
- Proszę mówić mi Paddy – odparł, uśmiechając się skromnie, nieprzyzwyczajony do takiego oficjalnego zachowania. Brzmienie jego nazwiska przypominało mu ponadto o przepaści nie do przeskoczenia między nim a Evandrą – wolał być po prostu Patem, choć dla panienki Lestrange i tego mógłby się wyrzec, bez protestów i bez nostalgii. Czuł się bardziej przywiązany do swej jasnowłosej boginki niż do siebie samego: czy to nie zakrawało już o niebezpieczną obsesję? Zagapił się lekko, lecz natychmiast dostosował się do rytmu nadanego przez Michalline. Przyśpieszył, wirując z nią w nieco szaleńczym pląsie, w którym dotkał ją poufale, lecz starając się nie brnąć za daleko. Kiedy utwór miał się ku końcowi, przechylił swoją partnerkę w tył… Dopiero wówczas dostrzegając ciążowy brzuszek.
- Panienka również – wybąkał, prowadząc ją z powrotem do stolika, ignorując oklaski i pogwizdywania tłumu obserwujących ich taniec. Paddy odgarnął z czoła spocone włosy i ponownie nalał im po kolejce whisky – nagle uświadamiając sobie, że przecież jego towarzyszka nosi w łonie swoje dziecko.
- Na litość Salazara, proszę mi wybaczyć – zawołał przerażonym tonem – nie zauważyłem, nie chciałem w żaden sposób panience zaszkodzić – tłumaczył się, odstawiając butelkę z alkoholem i ganiąc się za głupiutki plan upicia Michalline. Miał szczerą nadzieję, że taka ilość whisky nie zaszkodzi ani kobiecie, ani nienarodzonemu dziecku. Fitzgerald wypił swoją porcję, aby choć trochę się uspokoić i zebrać myśli – może herbata byłaby odpowiedniejsza? – spytał, zastanawiając się, czy nie dać sobie spokoju i nie czmychnąć stamtąd, dopóki jeszcze ma okazję.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Stoliki w głębi sali [odnośnik]14.09.15 23:55
Taniec wywołał u Druelli nie tylko szczery uśmiech i radość. Objawił się też w nieco mniej przyjemny sposób, za co Dru przeklinała swoją głupotę przez jeszcze długi czas. Jej ciąża, w prawdzie wyjątkowo mało uciążliwa i niezbyt widoczna, powinna jednak powstrzymać ją od takich durnych pomysłów jak picie ognistej czy szalone pląsy w Dziurawym Kotle. Syn, który dorastał w jej łonie okazał swoje niezadowolenie z powodu braku rozsądku matki. Bolesny skurcz podbrzusza, niespokojne kopnięcie dziecka. Druella zamarła. Nie, to nie może się dziać. Po prostu nie może. Wzięła głęboki oddech całkowicie zapominając o Padraigu. Skrajna nieodpowiedzialność na jaką sobie pozwoliła doprowadziła do łez wściekłości, które pojawiły się w kącikach oczu. Przez postronnego obserwatora, a nawet towarzysza niedawnych pląsów mogły jednak zostać uznane jako przejaw czegoś... czegoś zgoła innego.
Oparła się o stół, prawą dłoń kładąc na podbrzuszu. Była zła, zła na siebie za głupotę tak do niej niepodobną. No dobrze, nie oszukujmy się, ale zawsze była na siebie zła, kiedy brak myślenia doprowadzał do nieprzyjemnych konsekwencji. Głupia, głupia Druella! Ból brzucha nie ustępował. Nie mogła skrzywdzić swojego dziecka! Nie mogła. Prawda?
Zaaferowana, obolała, przestraszona nie zauważyła, gdy powoli jej włosy zaczęły ciemnieć. Niebieskie oczy nabierać zwyczajnej dla nich brązowej barwy. Skupiona na dziecku, na tym, żeby wszystko było z nim dobrze nie wiedziała, że z Michalline staje się Druellą Nimfadorą Black z domu Rosier. Że coś jest nie tak, zaalarmowało ją zdziwione spojrzenie barmana, który przyniósł herbatę. Z jednej strony powinna się jej napić, z drugiej uciekać jak najszybciej. Spróbowała odejść od stołu, który jak do tej pory sprawiał się wybitnie w roli podpórki. Okazało się jednak, że jej ciało nie jest chętne do współpracy. Świat zamienił się na chwilę w setki kolorowych plam. Żeby się nie przewrócić, musiała ponownie oprzeć się o blat.
- Jasna cholera - przekleństwo, wbrew druellowym planom (jak wszystko dzisiaj), zamieniło się w jęknięcie. - Fitzgerald, nawet nie próbuj mnie przed nikim wydać.
Miała ochotę go skląć, zwyzywać od najgorszych drani, wylać wrzątek z herbaty na czubek głowy, a na sam koniec kopnąć go w jaja. I nie dlatego żeby sobie na takie traktowanie czymkolwiek zasłużył. Po prostu był najbliżej, był facetem i nigdy nie będzie mu dane doświadczyć tego bólu, a także był świadkiem całkowitego fiaska jej genialnego (może nie do końca) planu.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Stoliki w głębi sali [odnośnik]16.09.15 18:25
Usłyszawszy, jak jego towarzyszka gwałtownie wciąga powietrze, zamarł mocno zaniepokojony. Nie miał kompletnie żadnego doświadczenia w obchodzeniu się z kobietami w stanie błogosławionym – a jeśli zaraz zacznie mu tutaj rodzić? Nie wiedziałby, jak jej pomóc, zresztą podejrzewał, że w takim wypadku tylko i wyłącznie by przeszkadzał. Zamiast dalej głowić się nad ewentualnymi czarnymi scenariuszami i (nie)prawdopodobną akcją porodową, delikatnie chwycił ją za łokieć i poprowadził do stolika. Chyba powinien udać, że nie zauważył łez w oczach Michalline… Aż tak ją zabolało? Padraig przestraszył się nie na żarty; dobrymi chęciami rzeczywiście wybrukowane jest piekło. Teraz pozostawało mu tylko czekać, aż do jego drzwi zapuka jakiś osiłek i oskarży go o zrobienie krzywdy swojej dziuni. Tylko tego mu brakowało: kolejnej porcji kłopotów.
Płynnie zmieniających kierunek uderzenia, od potencjalnego niezadowolenia Toma, po przyszłego tatusia, grożącego mu za bałamucenie i rozpijanie swojej ciężarnej partnerki. Z drugiej strony, Paddy wolałby zmierzyć się z negatywnie naładowanym kochasiem, niż z gniewem Riddle’a. Tom był ostatnią osobą, w której chciałby mieć wroga – odczuwał względem niego nie tylko podziw, ale i niczym (?) nieuzasadnioną obawę. Może zupełnie niepotrzebnie, wszak przyjaźnili się, a przynależność do Rycerzy Walpurgii utwierdzała Fitzgeralda w przekonaniu, że w jakiś sposób się dla niego liczy.
Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, lecz poczuł, że głos uwiązł mu w gardle. A wszystko za sprawą metamorfomagicznych zmian zachodzących w siedzącej przy nim kobiecie. Której włosy nagle zaczęły zmieniać kolor. Subtelnie, powoli; końcówki najpierw ledwo zauważalnie ściemniały, by po chwili jasne kosmyki stały się kaskadą czarnych pukli, opadających na jej ramiona. Oczy z niewinnych, jasnoniebieskich przybrały orzechową barwę, rysy twarzy się wyostrzyły. Padraig choć podejrzewał podobne machlojki, nie spodziewał się, że domniemywaną szpiclówą okaże się... siostra Tristana? Miał ochotę przetrzeć oczy ze zdumienia, ponieważ dość trudno było mu w to uwierzyć. Czyżby Rosier wystawił go na próbę? Pat nie wiedział, czy śmiać się, czy płakać – wybrał więc opcję pośrednią, parskając nieco histerycznym chichotem.
- Pani Black? – spytał, jakby pragnąc się upewnić, czy tym razem, to na pewno ona. Znajdował się w stanie całkowitego rozstrojenia emocjonalnego: to było już dla niego po prostu za wiele. Niby dlaczego Druella miałaby podszywać się pod młodą Francuzkę, szukającą Rycerzy Walpurgii? Kierowała nią wyłącznie ciekawość? Rosier był względem niej tak opiekuńczy, że nie chciał wyjawić jej tego sekretu?
- Nie mogę? – spytał, ze szczerze zawiedzioną miną – zamierzałem pochwalić się wszystkim znajomym, jak to wziąłem panią w obroty – dodał, uśmiechając się szelmowsko. Adrenalina opadła, a Paddy był już nieco ośmielony Ognistą. Zresztą, czemu miałby sobie darować te niewinne żarciki, skoro to Druella się przed nim wygłupiła?
Gość
Anonymous
Gość
Re: Stoliki w głębi sali [odnośnik]17.09.15 23:40
Na szczęście ból brzucha pomału mijał. Najwyraźniej to tylko chwilowe, moment cierpienia. Chociaż po chwili powtórzył się znowu, było to raczej echo, słabsze widmo jej głupoty. Nie mogła stać, opierając się o stół usiadła, co bardzo jej się nie podobało. Okazanie Fitzgeraldowi słabości w takim momencie było ostatnią rzeczą na jaką miała ochotę. Perfidny gnojek jeszcze miał czelność sobie żartować. Trzeba przyznać, że panu kelnerowi tupetu nie brakowało. Czego jednak oczekiwać po mężczyźnie, który spędzał sporo czasu z jej bratem? Kto z kim przestaje, takim się staje, prawda? A Tristan uwielbiał się z niej naigrywać. Ale to było co innego. Był jej bratem, nie obcym mężczyzną, który w  prawdzie nie najgorzej tańczył, ale jednak zupełnie jej nie znał. Rozmawiają pierwszy raz w życiu, ich konwersacja nigdy wcześniej nie wyszła poza "Było smaczne?" "Naturalnie, proszę przekazać wyrazy uznania kucharzowi".  A teraz widzi ją niemogącą ustać na nogach z powodu odczuwanego bólu, na który naraziła się przez własną głupotę. Druella urodzona najwyraźniej pod jakąś szczęśliwą gwiazdą zawsze wychodziła z kłopotów obronną ręką. Miała nadzieję, że tym razem nic się nie zmieni.
Przydałoby się także jednocześnie utrzeć nosa Padraigowi i raz na zawsze pozbawić go tego pełnego samozadowolenia uśmiechu. Wyprowadzał ją tym z równowagi, doprowadzał do przeniesienia furii, którą jeszcze chwilę wcześniej kierowała przeciwko sobie, na niego. W jej oczach zabłysły ogniki, które ci, którzy znali ją lepiej umieli bezbłędnie rozpoznać.
- Znajomym? - żachnęła się. - A kto panu uwierzy, panie Fitzgerald?
W mgnieniu oka znikł słodki ton i francuski akcencik Michalline, trzepotanie rzęsami i urocze uśmiechy nie pozostawiły po sobie najmniejszego śladu. Jakby metamorfomagiczna zmiana dotyczyła nie tylko wyglądu, ale również charakteru, całej osobowości. Miała ochotę coś dodać, najlepiej filiżanką na jego twarzy, ale na czas się zreflektowała. Ugryzła się w język i wzięła głęboki oddech. Niech to szlag.
Choć bardzo chciała, nie mogła winić Fitzgeralda za to efektowne fiasko całego misternego planu. On nic nie zawinił. Niestety. Może był nieco zbyt błyskotliwy, za mało głupi?
- Umówmy się, że nikomu nie powiesz, a będziesz miał moją wdzięczność - mruknęła. Chciała to jak najszybciej skończyć. Pójść do domu, zaszyć się w pokoju, przytulić Bellatrix i upewnić się, że ona takich głupot popełniać nie będzie. Miała też ochotę zobaczyć się z Cygnusem, wiedzieć, że jest blisko, zapewniało jej to poczucie bezpieczeństwa, chciała wiedzieć, że z ich synem wszystko będzie w porządku, że ta chwila lekkomyślności nie niesie ze sobą poważnych konsekwencji.
Spojrzała na Fitzgeralda, na jego roześmiane oczy. Aż tak lubisz patrzeć na czyjeś upokorzenie? Naprawdę nie martwiłeś się nigdy o nikogo aż tak, że gotowy byłeś poświęcić swoją godność? Zaryzykować, byle wiedzieć, że kochana osoba jest bezpieczna? Aż tak bawi cię troska?
Padraig nie mógł wiedzieć, o czym myśli Druella, a ona była zbyt skupiona na swoich zmartwieniach i własnym bólu, by zauważyć komizm całej sytuacji. Gdyby nie to, zapewne sama by się śmiała. Nie za bardzo martwiła się o wygłupienie, z reguły nie przejmowała się cudzą opinią. Ale miała dość rzeczy dzisiejszego wieczoru, by być zdenerwowaną i smutną. Poza tym, na gacie Merlina, przecież jest w ciąży! Humorki kobiet stanu błogosławionego nie są żadną tajemnicą.
- To jak, Fitzgerald, dogadamy się jakoś czy lecisz do swoich znajomych?
Gość
Anonymous
Gość
Re: Stoliki w głębi sali [odnośnik]21.09.15 22:17
Dosyć niekonwencjonalna sytuacja, w jakiej się znalazł, nie okazała się jednak jego gwoździem do trumny, czego początkowo się spodziewał. Nadal nie do końca wiedział, jak powinien się zachować, jak zareagować, co powiedzieć i czy w ogóle skomentować owo zajście – może potem Druella w ramach słodkiej zemsty rozkaże któremuś ze swoich pachołków wyrwać mu język? Ot tak, dla zabezpieczenia i ochrony przed ewentualnymi pomówieniami z jego strony. Mógł wydawać się jej groźny? Miał taką nadzieję, ponieważ szlag go trafiał, kiedy uważano go za słodkiego chłoptasia, absolutnie pozbawionego testosteronu. Taka kreacja bywała przydatna, jednakże Padraig czuł się stuprocentowym samcem, a reakcja kobiety całkiem mile pieściła jego ego. Wybujałe do cienkich granic swoich możliwości, ograniczonych zbyt długim obracaniu się w kręgach salonowych.
Gdy rozochocenie odrobinę się zmniejszyło, a wypita whisky, żywy taniec i adrenalina, ustąpiły miejsca racjonalnemu myśleniu, Pat ponownie lekko się przeraził. Ból brzucha, kobieta w ciąży, dodatkowo: siostra jego przyjaciela(?) i szlachcianka – to nie stanowiło dobrej kombinacji. Może i nie rodziła, ale przecież coś się mogło zdarzyć, kiedy on urządzał sobie śmiechy-chichy, drwiąc z (wciąż) śmiesznej mistyfikacji Druelli. Powinien zareagować inaczej niż radosnym szczerzeniem zębów w olśniewającym, chłopięcym uśmiechu i rzucaniem pytających spojrzeń, ale…
Po pierwsze, nie chciał ruszać się z Kotła.
Po drugie, wątpił, aby jego towarzyszka z ochotą przystała na tłuczenie się wraz z nim po okolicznych magicznych przychodniach, o Mungu nie wspominając.
Po trzecie, zezłościł się na nią i chęć pomocy wyparowała automatycznie. Głównie z tego powodu, że Druella miała rację. Pieprzone wyższe sfery.
-Jeśli dobrze to sprzedam - wzruszył ramionami, prowokująco unosząc brew –sądzę też, że Tristan zaufałby mi na słowo – uniósł dumnie podbródek, nie zamierzając pozwolić kobiecie na zabawę jego kosztem. Słodka otoczka jasnowłosej kluseczki z Francji rozmyła się i stanęła w opozycji do wojowniczej pani Black. Ta chyba jednak nie nosiła się z zamiarem wydrapania mu oczu. Ponieważ miała do niego biznes, a zatem w tym momencie, to on trzymał w ręku atutową kartę i mógł twardo negocjować. Nonszalancko upił łyk swojej whisky, patrząc bystrym wzrokiem na siedzącą przed nim kobietę, wsłuchany w jej ofertę. Wdzięczność?
- Oddasz mi to, co znajdziesz w domu, a czego się nie spodziewałaś – zakpił, po czym machnął lekceważąco ręką. Puste słowa nie kosztowały nic, do niczego nie zobowiązywały, a ponadto Padraig doskonale znał tę niemal przysłowiową wdzięczność arystokratów. Kończącą się w momencie, kiedy przestawał być przydatny.
- Proszę sobie darować, pani Black – żachnął się, nieco poirytowany. Czyżby sądziła, że może go kupić? Nie, nie był na sprzedaż i nic nie skłoniłoby go do tańczenia do rytmu wygrywanego przez Druellę. Nie oferowała mu przecież odwzajemnionej miłości Evandry: wówczas zgodziłby się na wszystko bez żadnych protestów i innych ceregieli. W tym wypadku zaś… miał cokolwiek do stracenia?
- Czemu nie spyta pani brata? Nie wydaje mi się, abym był odpowiednią osobą do dyskusji na ten temat – rzekł neutralnie, całkowicie rezygnując z trzpiotowatej wesołkowatości, która zdecydowanie nie pasowała do sytuacji. Poważnej; Rycerze wszak nie przyjmowali w swe szeregi byle kogo, a i nie każdy był godny, aby stać się ich członkiem. Druellę zapewne Tom przywitałby z otwartymi ramionami, jednakże… jak Rosier przyjąłby fakt, iż naraża jego młodszą siostrę na jakiekolwiek zagrożenie?
Gość
Anonymous
Gość
Re: Stoliki w głębi sali [odnośnik]24.09.15 2:01
Uśmiechała się, jednak wcale nie ładnie i uroczo jak jeszcze chwilę wcześniej w kreacji Michalline. Była wściekła na siebie i na Padraiga. Jego błyszczące zadowoleniem oczy i pewny siebie uśmieszek działały jej na nerwy znacznie bardziej niż drwiące słowa. Nie wiedziała za kogo ją uważał, ale jeśli sądził, że nie poradzi sobie z nim sama, że potrzebuje czyjejkolwiek pomocy, grubo się mylił.
- No proszę, widzę, że ma pan w takim razie wspaniałe doświadczenia jeśli chodzi o sprzedawanie. Porozmawiać z Caesarem, żeby zmienił pańskie obowiązki w restauracji? - Nie pozostała dłużna. Jeśli chce walczyć na słowa, to nie ma problemu. Czuła się może nieco niekomfortowo w ubraniu, jakiego normalnie by na siebie nie włożyła. Za kolorowo, zbyt pstrokato, zupełnie nie w jej stylu. Nie był to jednak powód, by choć na chwilę przestać się czuć sobą.
- Nie te czasy, kiedy złe wiedźmy porywały maluchy od rodziców składających głupie obietnice, ale bajki zawsze są w cenie, miałby pan ochotę opowiedzieć mi jeszcze jakąś?
Powinna przynajmniej spróbować być miła, bo tak, miała do niego interes i to całkiem ważny. Wystarczająco istotny, żeby nie obawiać się zrobienia z siebie idiotki. Tak naprawdę zupełnie nie obchodziło jej czy Padraig poleci sprzedać całą historię kumplom czy jej bratu. Tristan? Tak, pewnie by uwierzył, całkiem nieźle ją znał. Bardziej niż fakt przyłapania na głupocie martwiło ją, że wyda się, iż chce należeć do Rycerzy Walpurgii, a była niemalże pewna, że jedyny syn Cedriny nie będzie tym zachwycony. I pewnie postara się o to, by ją zniechęcić. Albo przynajmniej wszystko możliwie utrudnić. Druella nie chciała robić czegoś wbrew bratu. Przynajmniej nie wprost. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal.
Popiła gorącą herbatę. To naprawdę był dobry pomysł. Echo bólu, który poczuła cały czas dawało o sobie znać ćmiąc lekko. Ciepły napój wydawał się być dobrym sposobem na jego złagodzenie. Łagodził skurcze i uspokajał. Kubek przyjemnie parzył dłonie, pozwalał zrelaksować się, przynajmniej odrobinę.
- Nie lubię się tłumaczyć, zwłaszcza ludziom w zasadzie obcym  zaczęła patrząc gdzieś obok swojego rozmówcy. - Ale powiedzmy, że tobie należą się wyjaśnienia. Nie proszę Tristana, bo by się zapewne nie zgodził. A nawet gdyby, z pewnością by na mnie uważał. Spędzasz z nim dużo czasu, mienisz się jego przyjacielem, znajomym, zwykłym pomocnikiem, nieważne, znasz go zapewne wystarczająco, żebyś zdążył zauważyć, jaki ma stosunek wobec sióstr - ciężko powiedzieć, kiedy nagle przestała się do swojego rozmówcy zwracać po nazwisku, a jej głos stracił ostry ton. - Nie chcę, żeby wiedział, że jestem w Rycerzach. Chcę za to na własne oczy upewnić się, że nie robi nic głupiego, że w swoich autodestrukcyjnych działaniach nie wplącze się w coś, co go przerośnie. Znając go, odpowiedz sobie na pytanie - jak mam to zrobić, jeśli wie, że tam jestem?
Upiła łyka herbaty cały czas patrząc w oczy Fitzgeralda, na które przeniosła spojrzenie, gdy zaczęła wyjawiać powody, dla których powstała Michalline.
- Możesz o mnie myśleć i mówić, co zechcesz. I nie interesuje mnie czy ktoś ci uwierzy, czy nie. Miałam to w nosie w przeszłości, mam też teraz. Proszę tylko, żebyś nie opowiadał całej historii mojemu bratu. Wzgardzisz czy nie i tak będę wdzięczna, co z tym zrobisz, twoja sprawa, obchodzi mnie to równie mało, co plotki na mój temat. Dziecka niespodzianki w moim domu nie będzie, więc wychodzi na to, że i tak nie mam niczego, czego mógłbyś ode mnie kiedykolwiek chcieć. Cóż, jak uważasz - jej głos był pozbawiony nie tylko ostrości, złości i kpiny, ale też wszelkich innych emocji. Dalej była na siebie zła. Ale nie była już tą malutką Druellą, która krzyczy i złości się tak długo aż nie zachrypnie. Wszyscy dorastamy, nawet małe Robby Rosierowie, gdy stają się Blackami, mężatkami z dwójką dzieci, gdy wchodzą w świat dorosłych owiany tajemnicą nawet wtedy, gdy już się w nim znajdzie. Nie obchodziło jej, że inni mogą uważać ją za nieodpowiedzialną, za głupią, niedojrzałą. Nie zamierzała zmieniać się tylko po to, żeby wpasować się w czyjeś wyobrażenie o niej. Nie, kiedy większość najważniejszych ludzi w jej życiu, z których zdaniem się liczyła akceptowała i lubiła ją za to kim jest, a nie za to, kim być by mogła.
Wypiła łyk herbaty, która tak wspaniale łagodziła ból brzucha, złości i porażki.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Stoliki w głębi sali [odnośnik]25.09.15 11:07
Poczerwieniał gwałtownie z gniewu i zacisnął pięści, walcząc z ochotą, aby nie zdemolować tego pomieszczenia i nie roznieść go w pył, inicjując prawdziwy Armagedon. Arystokraci, jak zwykle uprzejmi, jak zwykle nie podkreślający dzielącej ich przepaści społecznej, jak zwykle załatwiający swoje sprawy samodzielnie, nie sięgając po brudne i hańbiące narzędzie - szantaż. Padraiga ubodły słowa Druelli bardziej, niż mogłaby się tego spodziewać. Wystarczająco upokarzał go fakt, że usługiwał tym, którym najchętniej splunąłby w twarz, a sugestia tak okropnego zaprzedania się Caesrowi doprowadziła go do skrajnego obrzydzenia i obudziła pulsującą agresję. Nie potrafił myśleć racjonalnie, gdy ktoś deptał jego męską dumę, a w tym wypadku lady Black posunęła się stanowczo za daleko. Nawet, jeśli były to najzwyklejsze, słowne utarczki.
-Ależ proszę bardzo, madame - rzekł ze złością, dobitnie akcentując ostatni wyraz - tak wszak powinno być: ci gorzej urodzeni winni spełniać wszystkie wasze zachcianki - powiedził z ironicznym uśmiechem, składając przed nią szyderczy ukłon. Kipiąca w nim gorycz wreszcie mogła znaleźć ujście - i mimo delikatnego dyskomfortu, iż ofiarą jego wybuchu padła kobieta, nie żałował wylanego jadu. Poczuł się nawet odrobinę lepiej i ponownie sięgnął po butelkę Ognistej, tym razem nie kłopocząc się z rozlaniem jej do szklanek. Pociągnął solidny łyk, jasnym spojrzeniem wpatrując się w siedzącą naprzeciw Druellę. Nie zamierzał się przed nią uginać, nawet, jeśli była siostrą Tristana i jednym, złośliwym gestem rzucić między nich kość niezgody. Paddy zaśmiał się cicho, jednak bez wesołości, krzyżując ręce na piersiach i nie spuszczając z twarzy Druelli dumnego,nieugiętego spojrzenia.
-Owszem - przytaknął, przybierając nieco przyjaźniejszy wyraz twarzy, jakby zamierzał opowiedzieć jej słodką bajkę na dobranoc - o pewnej dziewczynce, która nie potrafiła trzymać języka za zębami. Brzmi znajomo? - zakpił, uśmiechając się zupełnie niewinnie. Drwiny pozwoliły Patowi na pozbycie się napięcia, a zdrętwiałe mięśnie przestały domagać się przygrzmocenia przypadkowej osobie, jaka stanęłaby na jego drodze. Oczywiście za wyjątkiem Druelli: niezależnie od tego, jak bardzo go w tej chwili irytowała i rozstrajała, nie zrobiłby jej krzywdy. Miał jednak szczerą nadzieję, że wygląda na do tego stopnia niezrównoważonego, żeby pani Black czuła przed nim strach, choćby w minimalnym stopniu. To on winien kierować tą rozmową i dyktować warunki, ponieważ Druella prosiła go o przysługę. Odwrotnie od Tristana, nie żądając, nie wymagając, nie rozkazując, a zwracając się z p r o ś b ą.
Dopiero, gdy Paddy poznał jej motywy, zrozumiał sens tej mistyfikacji. Czując jednocześnie niewidzialną więź, łączącą go z Druellą - czy jej działania nie były podyktowane zwykłą troską i miłością? Ona martwiła się o brata i pragnęła chronić go przed wszystkim złem - a także przed własnymi autodestrukcyjnimi skłonnościami, rodem z delirycznego snu, a Pat to samo czyniłby dla Evandry. Gdyby tylko pozwoliła mu mienić się swym obrońcą... Aspiracje Fitzgeralda sięgały daleko wyżej, aczkolwiek nie wzgardziłby żadną możliwością przebywania przy panience Lestrange. Bez różnicy, czy w roli ochroniarza, lokaja, czy podnóżka. Jednak Tristan plasował się w zupełnie innej kategorii - nie wyobrażał sobie, żeby ktokolwiek musiał czuwać nad jego bezpieczeństwem. Budziło to w Padraigu zwyczajną wesołość. Rosier był wszak dojrzałym mężczyzną, który doskonale znał konsekwencje nawet swych najgłupszych postępków. Obawy jego siostry, choć uzadadnione, nie miały żadnej szansy przebicia.
-Tristan jest dorosłym człowiekiem i potrafi o siebie zadbać - rzekł, nie dodając, że zrzuca przy tym różne podstawowe obowiązki na innych ludzi i ignorując nazwanie go p o m o c n i k i e m - zabiłby mnie, gdyby się dowiedział, że to ja panią w to wciągnąłem, madame - dodał, wzruszając ramionami, jakby było to jedynym przeciwwskazaniem.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Stoliki w głębi sali [odnośnik]13.10.15 1:03
Sama nie wiedziała czy Padraig zaczyna ją bardziej irytować czy bawić. Gorzej urodzeni? Mówił jak większość arystokracji. Choć tak bardzo chciał udawać, że jest inny, brzmiał dokładnie jak ci, którymi tak bardzo gardzi. Komu zależy na różnicach w czystości krwi? Fitzgeraldowi bardziej niż Druelli.
- Skoro się uważasz za gorzej urodzonego, to chyba tak powinno być, nie sądzisz? - Uśmiechnęła się kpiąco. - Ale to ty stwierdziłeś, że ja jestem lepsza, nie na odwrót.
Druella nigdy nie rozumiała całego cyrku związanego z czystością krwi, nigdy jej on nie obchodził. Obracała się w towarzystwie, w którym ciężko było o kogoś, kto nie wywodziłby się z rodziny czarodziejów. Skutecznie ją od takich osób odizolowano. To wystarczyło, trzymała się swojego środowiska, bo innego nie znała. Jeżeli odczuwała nad kimkolwiek wyższość z powodu urodzenia, to dlatego że była Rosierem, nie żadną arystokratką. Jeśli uważała się za lepszą, to od wszystkich, nie od jednego blondyna, który siedział na przeciwko niej i... I naprawdę zmartwił się, kiedy zobaczył, że jest w ciąży. Co nie powstrzymało go od kilku nieprzyjemnych uwag, na które Dru potrafiła odpowiedzieć jedynie podobną zgryźliwością. Jeżeli jednak zależałoby mu na obrażeniu pani Black, musiałby postarać się nieco bardziej.
- Całkiem znajomo - jej uśmiech stał się mniej kpiący. - Zaczyna się od dawno, dawno temu, a kończy szczęśliwie. Jak to bajki mają w zwyczaju.
Czy się bała? O siebie nie. Byli w centrum Londynu, w jednym z bardziej zatłoczonych czarodziejskich pubów. W okolicznościach nieco mniej niezwykłych nie miałaby oporów przed przeciąganiem struny, żeby sprawdzić czy naprawdę pęknie. Ale odpowiadała nie tylko za siebie. Jej syn nie powinien paść ofiarą jej głupoty. Dlatego zanim dodała kolejne uszczypliwe słowa, ugryzła się w język. Napiła się herbaty. Wtedy jednak Padraig wypalił o dojrzałości Tristana. Druella nie mogła powstrzymać uśmiechu, który wypłynął na jej usta niekontrolowanie.
- Nie obraź się, ale żaden dorosły mężczyzna nie potrafi o siebie zadbać. A szczególnie Tristan, który wbrew pozorom jest dużo bardziej wrażliwy niż na to wygląda. Nie wiem czy poznałeś Marianne, pewnie nie, ale raczej o niej słyszałeś. Mój brat... On nigdy nie pozbierał się w sobie po śmierci siostry. Nie wybaczę sobie, jeśli w kolejnym autodestrukcyjnym odruchu po spotkaniu z pewną wilą postanowi zrobić sobie krzywdę. Albo poszuka guza tam, gdzie nie powinien.
Ostatnio większość problemów Tristana miało swój początek i koniec w tym samym miejscu, które niezmiennie zajmowała Evandra Lestrange. Nieuczciwie byłoby powiedzieć, że to ona jest źródłem wszystkich cierpień brata. Jednak to ona za każdym razem otwierała stare, zabliźnione rany. A z tymi Tristan przestał sobie radzić po śmierci Marianne. A przynajmniej tak odbierała to Druella. Patrzyła na to nieco inaczej odkąd miała własne dzieci. Rozpoznała w bracie, który przez tyle lat był jej autorytetem te same cechy, co u córek. I zrozumiała, co oznacza, że mężczyźni zawsze pozostają dziećmi. Teraz czuła się za Trisa odpowiedzialna i martwiła się o niego. Nie wpatrywała jak w obrazek. Ale Fitzgerald naprawdę nie potrafił zrozumieć. Nie znał go wcale ta dobrze jak mu się wydawało.
- Nie zabiłby cię, bo nie musi wiedzieć. Mogę być Michalline czy kimkolwiek innym, mój brat zaś nigdy nie musi się dowiedzieć, że znasz moją prawdziwą tożsamość - taki był przecież początkowy plan. - Na początku pewnie się powścieka, ale przejdzie mu, prędzej czy później. Porozmawiam z nim. Zna mnie, wie, że byłabym zdolna do czegoś tak głupiego.
Przeciwwskazanie było całkowicie wydumane. Chyba oboje zdawali sobie z tego sprawę. Czyżby Fitzgerald chciał, żeby Druella prosiła go jeszcze bardziej? Naprawdę nie dość na dziś upokorzeń? Świetnie, proszę bardzo. Kiedyś wyrównamy rachunki.
- Ustaliliśmy, że nie mam nic, co mógłbyś chcieć. Wdzięcznością wzgardziłeś, więc obawiam się, że nie mam nic na wymianę. Mogę cię tylko prosić o pomoc. - Nabrała powietrza odwracając wzrok. - Wiesz, co jest najgorsze, kiedy się o kogoś troszczysz? Bezsilność i niewiedza. Pewnie nigdy nie będę mogła zrobić wiele w kwestii Tristana, sam mądrze zauważyłeś, że jest dorosły. Ale mogę przynajmniej wiedzieć i spać spokojniej. Albo przynajmniej próbować mu pomóc, działać. A nie siedzieć i czekać aż znowu się dowiem, że upił się i pobił z kimś na Nokturnie. A to się pewnie dla niego kiedyś nie skończy najlepiej. I będę siedziała nad szklanką ognistej i wyrzucała sobie, ze nie zrobiłam nic, kiedy był na to czas.
Za każdym razem, gdy widziała Trisa poobijanego, w stanie tak złym, że ledwo miał chęć żyć, miała wizję pustki, która nagle ją ogarnia. Pustki, która zastępuje w jej życiu brata. A do tego poczucie winy i wyrzuty sumienia, że przecież powinna się domyślić, powinna coś zrobić. Nawet teraz zasychało jej w gardle, gdy zaczynała o tym myśleć. Jakaś paskudna kula nagle utrudniała jej oddychanie. Znowu napiła się herbaty i spróbowała przegonić z głowy natrętne myśli. Źle czuła się z tym, ze odsłoniła przed obcym człowiekiem tak wiele. Ale jeśli to miało jej pozwolić osiągnąć zamierzony cel, trudno. Czasem trzeba się ośmieszyć albo zdjąć wszystkie maski. A kiedy indziej trzeba zrobić obie te rzeczy na raz.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Stoliki w głębi sali [odnośnik]14.10.15 19:41
dno, ale wena uciekła

Spojrzał na nią lekko zaskoczony, nieznacznie unosząc brew. Zastanawiał się, czy się aby nie przesłyszał, czy to nie była kolejna gierka Druelli. Tak niepodobnej do swojego brata, który choć nigdy nie wytykał mu pochodzenia prosto w twarz, utrzymywał między nimi zachowany w dobrym guście dystans. Pił z nim, balował z nim, używał z nim, ale jednocześnie odgradzała ich jakaś niewidzialna społeczna bariera. Która co prawda miała liczne dziury, pozapychane byle jak i umożliwiające rozluźnienie kontaktów. Przy Tristanie nie groziło mu przecież skrócenie o głowę czy zamknięcie w Tower za nieodpowiednie odzywki, aczkolwiek… Druella zaś albo doskonale udawała (nie, aktorka była z niej kiepska), albo po prostu zamierzała nadziać Pata na jego własne ostrze.
- Ależ oczywiście, madame – odparł z sarkazmem. Czyż był to jego własny wymysł? Cholerne konwenanse, cholerna czystość krwi: nagle wszystko dopadło Padraiga podwójnie boleśnie. Drzwi zatrzaskiwały się przed nim wyłącznie z powodu braku nazwiska – powinien się z tym pogodzić? Walczyć, sprzeciwiać się? Może przyjąć na klatę otaczającą go ponurą rzeczywistość i drwić z tych, którzy szydzili z niego? Zacisnął zęby w krzywym uśmiechu, pewnym ruchem przechylając butelkę, w której alkohol powoli już się kończył. Zostawiając Pata na miękkich nogach, ale przynajmniej nieco bardziej charakternego – podbudowanego do wykłócania się z piękną przedstawicielką arystokratycznego rodu.
-Tylko, że to jest życie, pani Black. A ono dopieka srodze i to w najmniej spodziewanym momencie – skwitował gorzko, jakby nagle zapragnął wylać swoje wszystkie żale i wypuścić z siebie zbieraną od lat żółć. Nie mógł, musiał się powstrzymać, Druella nie była przecież odpowiednią osobą do wysłuchiwania jego zwierzeń. Praktycznie jej nie znał – siostra przyjaciela, z którą kontakty dotąd ograniczały się do wymienienia koniecznych uprzejmości, kiedy podawał jej kieliszek wina do wystawnego obiadu. Ognista szumiała w głowie i Paddy czuł się totalnie skołowany, nadal niezdecydowany. Oscylujący gdzieś między obojętnością, złością a ochotą zwyczajnego zlekceważenia całej sprawy i urżnięcia się w Kotle już do końca. Był lipiec, mógłby przespać się gdzieś pod progiem, a następnego dnia obudzić się z ciężkim bólem głowy, a może i zbawiennym zapomnieniem całej sytuacji, w jaką zupełnie niechcący się uwikłał. Wysłuchując zaś elaboratu zmartwionej siostry na temat Tristana, czuł tylko tępą ambiwalencję. Troska, naprawdę urocze – on nigdy takowej nie doświadczył… Słyszał, słyszał o Marienne, o której Rosier wspominał zazwyczaj mimochodem z tym typowym męskim skrzywieniem, kiedy udawał, że jest skałą i nic nie wzbudzi w nim emocji. Paddy wszakże doskonale zdawał sobie sprawę, iż zainteresowanie Druelli jedynie rozsierdzi Tristana, wzbudzi w nim złość i popchnie do czynów bardziej lekkomyślnych. Znał go i wiedział, że nie znosi kontroli, a tym bardziej doświadczanej od młodszej siostrzyczki… Cóż on jednak miał do tego? Nie zamierzał wnikać w rodzinne sprawy i niesnaski, nie chciał być przyczyną późniejszych kłótni. Evandra? Panienka Lestrange była już Rosiera i chyba tylko on mógł ucierpieć na tym małżeństwie. Zaśmiał się cynicznie, przebiegając w myślach urocze modele samobójczej śmierci – ale pozostawał zbyt wielkim tchórzem, aby zrealizować którychś z tych śmiałych wizji, pozostających na zawsze w sferze planowania. Przynajmniej dopóki związek jego ulubionej pary nie był jeszcze oficjalnie przypieczętowanym w świetle obowiązującego (i krzywdzącego) prawa. Całkowicie już się wyłączył, wpatrując się w Druellę szeroko rozwartymi oczami, lecz nie kontaktując przy tym za dobrze. Za dużo alkoholu, myślał, ale uporczywie wlewał go sobie do gardła, jakby chciał żeby whisky przepaliła mu przełyk.
-Tristan nie będzie z tego zadowolony, a przystąpienie do nas pociągnie za sobą konsekwencję. On wymaga wiele i nie toleruje niesubordynacji – ostrzegł, o dziwo nawet nie plącząc słów, choć obrazy migały mu przed oczami w kolorowym kalejdoskopie, połączonym z kolorowymi oparami z papierosów, jakie paliło wesołe towarzystwo siedzące tuż przed nim -Przedstawię mu panią, madame Black – zadecydował po chwili, wzruszając ramionami. Nie jego interes, ale może Tom doceni jego wkład w werbowanie nowych członków Rycerzy. Kolejna arystokrata z szerokimi koneksjami zapewne będzie mu cennym nabytkiem.
-Proszę oczekiwać wiadomości – dodał, będąc już prawie przy drzwiach i – jakby sobie o tym przypominając – wykonując lekko prześmiewczy ukłon w kierunku Druelli. Po czym zatoczył się na ulicę i chwiejnym krokiem podążył londyńska ulicą.

|Pat wybywa
Gość
Anonymous
Gość
Re: Stoliki w głębi sali [odnośnik]17.10.15 14:34
Tak, to było życie, zdawała sobie z tego sprawę. Właśnie dlatego nie liczyła na dobre zakończenie, tylko brała je we własne ręce. W tych wszystkich głupiutkich opowiastkach szczęście leżało na ulicy, a ludzie się o nie potykali. Ona nigdy tego nie doświadczyła. Dlatego zamiast liczyć na ślepy traf była tutaj, z Padraigiem, prosząc go o wielką przysługę.
Zaczynała tracić nadzieję na to, że się zgodzi. Bo dlaczego by miał? Taka grzeczność dla w zasadzie obcej kobiety, która mogła doprowadzić go tylko do problemów? Fitzgerald może początkowo sprawiał wrażenie dżentelmena. Może gdyby nie wiedział, że tak naprawdę ma do czynienia z siostrą Tristana Rosiera, żoną Cygnusa Blacka, przedstawicielką znienawidzonej arystokracji, ich relacje byłyby nieco lepsze. Ale się dowiedział, bo Druella okazała się lekkomyślną idiotką, a on wcale nie tak głupi jak na to liczyła. Gdyby nie to, że był świadkiem jej upokorzenia, zapałałaby do Padraiga sympatią. Sytuacja jednak nie sprzyjała. I nagle, w momencie, w którym nadzieja na sukces ją opuściła, Fitzgerald się zgodził. Ulga i niedowierzanie były zdecydowanie uczuciami dominującymi. Nie miała pojęcia, co go przekonało. Fakt, że naprawdę zależało jej na Tristanie, a on to rozumiał czy może po prostu zupełnie mu na niczym nie zależało. Czy czerpał z tego jakieś ukryte korzyści? Ciężko to było Dru stwierdzić. Chciałaby wierzyć, że wzruszyła go jej troska. Ale to było życie, nie naiwna bajeczka. Mogła mieć tylko nadzieję, że na cokolwiek mężczyzna liczył nie okaże się to dla nikogo szkodliwe. Musiała mu zaufać. Nie przychodziło jej to łatwo. Ale okazanie braku wiary teraz byłoby najgorszą rzeczą, jaką potencjalnie mogłaby zrobić.
- Dziękuję. Tristan się nie dowie. - przynajmniej ja mu nic nie powiem. - Dziękuję bardzo, panie Fitzgerald.
Mężczyzna wyszedł zostawiając ją samą, oniemiałą. Zamówiła drugą herbatę, którą wypiła wpatrzona w ścianę. Nie chciało jej się wierzyć, że naprawdę się udało. Wyjęła z torebki kilka galeonów, które położyła na stoliku i również skierowała się do wyjścia. Musiała odpocząć. Nie miała ani siły, ani ochoty się teleportować, dlatego zawołała błędnego rycerza, którym dotarła do domu. Podróż pozwoliła jej ochłonąć, dojść do siebie. I kiedy przekroczyła próg rezydencji prawie całkiem udało jej się ułożyć w myślach cały wieczór spędzony z Padraigiem.

/zt
Gość
Anonymous
Gość
Re: Stoliki w głębi sali [odnośnik]16.11.15 12:10
Vincent jak zwykle miał mnóstwo wolnego czasu. Wprawdzie próbował szukać pracy, ale... no właśnie - próbował. Do Londynu przybył zaledwie kilka dni temu. Nie potrafił tak od razu zacząć układać sobie życia. Póki co bratanek nie wywierał na nim aż tak silnej presji, żeby nagle wziął się za siebie i złapał pierwszej lepszej roboty. W prawdzie jęczał coś czasami i kręcił głową, ale dawał mu za dużo swobody. No i kieszonkowe. Daniel już w ich pierwszej rozmowie zaznaczył, że nie gotuje. Czy to z braku umiejętności, czy może z braku chęci stania przy garach, w każdym razie dał wujowi do zrozumienia, że nie ma zamiaru mu gotować. Vincent potrafił co nieco upichcić, jednak nawet nie brał się za tą czynność w mieszkaniu bratanka. Wiedział, że to wiąże się z bałaganem, górą naczyń w zlewie i różnymi nieprzewidzianymi, nieprzyjemnymi rzeczami, które mogłyby doprowadzić do szału Daniela-pedanta. Dlatego właśnie swoje niskie kieszonkowe wydawał w różnych barach i tanich restauracjach.
Tego dnia nie oddalił się zbytnio od centrum. Postanowił wstąpić na lunch do Dziurawego Kotła. Wszedł do środka i zaczął rozglądać się po sali w poszukiwaniu najlepszego miejsca. Bar nie był zapełniony. O tej porze znajdowało się tu niewiele osób. Vincent już miał siadać przy ścianie, gdy nagle wypatrzył w głębi sali kogoś znajomego. W pierwszej chwili, która trwała nie dłużej niż ćwierć sekundy, zauważył jedynie, że to ktoś znajomy. Nie musiał się jednak długo zastanawiać. Greg! Mężczyzna siedział do niego bokiem. Był sam przy stoliku, zajęty tym, co zamówił. Vinc podszedł do niego pewnym krokiem. Niemalże podbiegł, a nawet o mało nie skoczył (gdyby tylko potrafił skakać na sześć metrów w dal bez rozbiegu, przez stoliki).
- No proszę! Greg! - uśmiechnął się szeroko - Cieszę się, że cię widzę! Mogę? - wskazał miejsce przy tym samym stoliku. Zanim jednak doczekał się odpowiedzi, był już w trakcie siadania.
Tak się cieszył z tego spotkania. W czasach swojej pierwszej pracy w londyńskiej czarodziejskiej policji Vincent lubił spędzać czas z tym człowiekiem. Gregory był ciepły, przyjazny i towarzyski. Jego obecność nigdy nie męczyła Kruegera. Nie musiał bawić się w zgadywanki i rozszyfrowywanie, co siedzi w głowie rozmówcy. Takie proste relacje były dla Vincenta zawsze o wiele bardziej przyjemne. Tylko z takimi ludźmi miał możliwość naprawdę odpocząć i zrelaksować się po pracy. Dlatego właśnie zawsze bardzo chętnie umawiał się z Gregiem. Rozmawiali o zwykłych rzeczach, czasem o pracy, czasem o prywatnych sprawach. Starszy mężczyzna lubił opowiadać o swojej ukochanej żonie, Grace. Młodszy natomiast lubił o niej słuchać. Vincenta zawsze zachwycało szczęście ludzi, szczególnie bliskich jego sercu. Jedynie obecność tych osób sprawiała, że cieszył się z powrotu do Londynu. Miał okazję odnowić trochę starych, dobrych znajomości.
Vincent Krueger
Vincent Krueger
Zawód : bezrobotny
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Oh, wie schade, oh, wie schade
Nur noch Trockenbrot und keine Schokolade
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 MEOW
Nieaktywni
Nieaktywni
http://morsmordre.forumpolish.com/t1611-vincent-krueger http://morsmordre.forumpolish.com/t1664-roxanne#17012 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f174-long-acre-14-8 http://morsmordre.forumpolish.com/t1676-wspominki-vincenta#17422
Re: Stoliki w głębi sali [odnośnik]30.11.15 14:42
Wakacje były czasem kiedy Gregory cierpiał na nadmiar wolnego czasu. Chociaż ostatnimi czasy jego towarzyszem stał się bratanek, który niedawno pojawił się w jego życiu. Mimo to, nawet ten miał swoje życie. Dzisiaj wyszedł spotkać się z kolegami, dlatego i Greg postanowił nie siedzieć bezczynnie w domu. Ubrał swoją ulubioną kurtkę, wziął drewnianą laskę w dłoń i wyszedł. Dlaczego w porze lunchu? I tak nie miał dla kogo gotować i mu się nie chciało, więc postanowił iść spożyć posiłek w Dziurawym Kotle. Widok obecnego Grega dla kogoś kto znał go kilkanaście lat temu mógł się wydawać smutny. Nagle wiek dał o sobie znać. Policzki były zapadnięte. Zmarszczki i siwiejące włosy nie dodawały mu lat. Ale już teraz nawet nie zależało mu na tym, aby wyglądać atrakcyjnie. W końcu nie miał dla kogo się starać. Był za starym koniem na jakiekolwiek związki, a jego jedyna miłość odeszła. To było smutne, ale prawdziwe.
Usiadł się przy jednym ze stolików samotnie, ale nie szukał specjalnie towarzystwa. Chciał tylko zjeść posiłek, chociaż gdyby ktoś się do niego dosiadł pewnie nie miałby nic przeciwko. Gregory w spokoju spożywał posiłek nie spodziewając się kto ma do niego podejść. Gdy Vincent podszedł do Botta, ten właśnie, wkładając pieczeń do ust, przekładał kolejną stronę Proroka Codziennego, sam nie wiedział po co jeszcze czyta ten szmatławiec, ale coś trzeba było w życiu robić. Uniósł spojrzenie na mężczyznę. Dosłownie chwilę zajęło mu zidentyfikowanie osoby, która do niego podeszła.
-Vincent, co za licho cię tu przywiało? Siadaj.-zaprosił go starszy, wskazując krzesło, na którym i tak siadał. Nie przepuszczał, że spotka Kruegera i to jeszcze w tak zwyczajnych okolicznościach. Kiedyś dobrze się dogadywali, jeszcze kiedy obydwaj byli młodzi, bo piękni są nadal, często rozmawiali w Ministerstwie. Wychodzili razem na lunch. Spotykali się czasem po pracy. Greg zapraszał go do domu, aby mógł poznać jego rodzinę. Na początku była to jedynie jego żona i pierworodny syn Bertie. A później mężczyzna zapadł się pod ziemię i tyle go widział.
-Gdzie byłeś jak cię nie było?-zagadnął starszy mężczyzna, nie rezygnując jednak ze spożywania swojego posiłku.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Stoliki w głębi sali [odnośnik]30.11.15 19:37
Licho, które go tu przywiało... To nie było coś, o czym miał teraz ochotę rozmawiać. Nie był to także temat do jakiejkolwiek dyskusji kiedykolwiek. Przyznanie się do ucieczki i tchórzostwa jest trudne. Niektórzy wolą w ogóle o tym nie rozmawiać. Choć Vincent uciekał przed poważnym (przynajmniej w jego mniemaniu) zagrożeniem, wolał nie chwalić się tym faktem znajomym, nawet tak bliskim jak Greg. Szczególnie im! Krueger zawsze starał się sprawiać wrażenie kogoś w lepszej sytuacji niż naprawdę był.
Usiadł więc tylko wielce uradowany i poczuł się niemal tak jak za starych, dobrych czasów. Niemal, ponieważ nie dało się zignorować tego wszystkiego, co wydarzyło się miedzy ich ostatnią rozmową, a teraźniejszym spotkaniem. Mimo wszystko, mężczyźni byli trochę innymi ludźmi niż te trzydzieści lat temu. Vincent nie obawiał się jednak rozczarowania. Liczył na to, że wszystko będzie prawie tak jak kiedyś.
- E, słuchaj! - machnął ręką - Byłem prawie wszędzie. Najwięcej jednak w Stanach.
Zaburczało mu w brzuchu. Zamówił pierwszą lepszą, nie najdroższą rzecz i kontynuował opowieść.
- Pamiętasz? Mówiłem ci kiedyś, że jak mi się tu znudzi, to wrócę do Niemiec, albo pojadę do jakiegoś dalekiego, egzotycznego kraju - zamyślił się na moment, wspominając swoje naiwne marzenia. Co ja sobie wtedy myślałem? Te wszystkie jego nadzieje. Ta pewność siebie. Pewność tego, że wszystko będzie dobrze! Trochę mu jeszcze zostało podobnych skłonności, ale w porównaniu z tym, co było kiedyś... - No i pojechałem! Tylko nie mogłem się zdecydować dokąd, dlatego wybrałem obie opcje, a nawet można powiedzieć, że trochę więcej niż obie.
To chyba była taka jego forma obrony - manifestowanie dystansu jaki miał do tego wszystkiego, choć tak naprawdę w głębi duszy bardzo żałował wielu spraw i nadal nie mógł się pogodzić z niektórymi swoimi błędami.
- Potem osiadłem w tej całej Ameryce, ale w końcu zatęskniłem za starym, dobrym Londynem... i oczywiście za tobą, Greg! - zaśmiał się, choć może gdyby nagle wszyscy zniknęli, włącznie z jego rozmówcą, zapłakałby gorzko. Żeby to wszystko było takie proste!
- A ty? Co ty robiłeś pod moją nieobecność? Na pewno się obijałeś i nudziłeś skoro jedyna osoba, która była w stanie spuścić ci łomot w każdej karcianej grze, nagle wyjechała. Co u Grace?
Co u Grace? - dodał machinalnie, tak po prostu, bez najmniejszego podejrzenia, że u Grace może już nie być nic i czekał na sympatyczną jak ta jego odpowiedź.
Vincent Krueger
Vincent Krueger
Zawód : bezrobotny
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Oh, wie schade, oh, wie schade
Nur noch Trockenbrot und keine Schokolade
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 MEOW
Nieaktywni
Nieaktywni
http://morsmordre.forumpolish.com/t1611-vincent-krueger http://morsmordre.forumpolish.com/t1664-roxanne#17012 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f174-long-acre-14-8 http://morsmordre.forumpolish.com/t1676-wspominki-vincenta#17422
Re: Stoliki w głębi sali [odnośnik]08.12.15 21:19
Gregory nie należał do osób, które muszą wiedzieć wszystko. To co powinien wiedzieć, wiedział. Tak działał jego dar. Dar jasnowidzenia. Tylko czasem Bott żałował, że nie ma nad tym jakiejkolwiek kontroli. Nie potrafił wywołać wizji i szczerze wątpił w to, że w ogóle jakikolwiek czarodziej-jasnowidz to potrafi. Bott równiez nie był osobą, która oceniała innych, przez co on sam nie lubił być oceniany. Oczywiście, co innego oceniać kogoś za wiedzę i umiejętności, bo to była jego praca. Ale jeżeli Vincent uznał, że należało uciekać, to Greg uszanowałby jego decyzję. Uprzejmie wysłuchał swojego rozmówcy, uśmiechając się przy tym, o ile oczywiście nie pochłaniał kolejnych, małych porcji swojego obiadu. Widać nie tylko u niego zmieniło się wiele przez te lata. Zaśmiał się serdecznie. Przez to, że Greg nie znał całej prawdy o życiu Vincenta podczas jego nieobecności stwierdził, że chętnie by się z nim zamienił, oczywiście nie powiedział tego na głos.
-Już myślałem, że tego nie powiesz. To widzę, że się nie nudziłeś, przyjacielu.-podsumował. Nie chciał ciągnąć go za język, Greg nie miał tego w zwyczaju, o ile nie jest się uczniem przy odpowiedzi. Bo właśnie taką metodę stosował, jeżeli chodzi o ocenianie umiejętności swoich podopiecznych. Słysząc pytanie przyjaciela westchnął ciężko, zapełniając swe usta kolejnym kęsem jedzenie, byle dać sobie więcej czasu do namysłu. Greg naprawdę się starał, ale kiedy Vincent wypowiedział imię jego zmarłej żony poprawił się nerwowo na krześle, łudząc się, że mężczyzna tego nie zauważy tego zdenerwowania.
-Wynudziłem się. Ale nie próżnowałem. Miałem bliższy kontakt z wilkołakiem, dlatego teraz nigdzie nie ruszam się bez mojej nowej przyjaciółki.-w tym momencie podniósł drewnianą laskę.-Poza tym dorobiłem się jeszcze pokaźnej gromadki dzieci, które już się zdążyły zestarzeć, bo ja to wiecznie piękny i młody. Rozumiesz, że Bertie ma już dwadzieścia siedem lat? A co do Grace...-tu znowu zawiesił głos, a ekscytacja z jaką opowiadał o swoim spokojnym,rodzinnym życiu zgasła. Przed oczyma znowu stanął mu obraz nieżyjącej Grace, leżącej w trumnie. Przełknął ślinę.
-Grace nie żyje od kilku lat.-stwierdził sucho. W sumie w jego głosie nie było żadnych emocji. Starał się unikać gniewu i tego typu emocji. Ale nie potrafił powiedzieć tego swobodnie.
Gość
Anonymous
Gość

Strona 1 z 13 1, 2, 3 ... 11, 12, 13  Next

Stoliki w głębi sali
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach