Royal Opera House
Strona 2 z 15 • 1, 2, 3 ... 8 ... 15
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Royal Opera House
Royal Opera House to jeden z najważniejszych gmachów operowych w Londynie, znajdujący się w centralnej części miasta – w dzielnicy Covent Garden. Stanowi siedzibę Opery Królewskiej i Królewskiego Baletu. Pierwszy budynek teatru został otwarty w pierwszej połowie osiemnastego wieku, gdy wystawiono komedię autorstwa Williama Congreve'a – "The way of the world". Powstał on wówczas przy placu Covent Garden, który bierze swą nazwę od ogrodu klasztoru benedyktynów westminsterskich. Niegdyś mieścił się tu najważniejszy londyński targ kwiatów, owoców i warzyw. Na przestrzeni lat wystawiano tutaj opery, pantomimy, sztuki teatralne.
Zbudowany jest w stylu klasycystycznym oraz w typowym stylu teatru dworskiego. Do dziś Opera Królewska należy do najpiękniejszych i najznakomitszych budynków operowych świata, gdyż od początku istnienia teatr ściąga tłumy widzów z różnych krajów. Na scenie występowały największe gwiazdy opery i baletu, ale nie mniej ważny jest utalentowany zespół techników, projektantów i producentów, odpowiedzialnych za przygotowanie każdego przedstawienia.
Zbudowany jest w stylu klasycystycznym oraz w typowym stylu teatru dworskiego. Do dziś Opera Królewska należy do najpiękniejszych i najznakomitszych budynków operowych świata, gdyż od początku istnienia teatr ściąga tłumy widzów z różnych krajów. Na scenie występowały największe gwiazdy opery i baletu, ale nie mniej ważny jest utalentowany zespół techników, projektantów i producentów, odpowiedzialnych za przygotowanie każdego przedstawienia.
Po śmierci Luny mój małoletni mózg doszedł do kilku ciekawych wniosków. Po pierwsze, na tym ani żadnym innym świecie nie ma nawet krzty sprawiedliwości. Wszystko, co uknuł sobie kiedyś jakiś podstarzały pan z siwą brodą, bożek o kilkunastu rękach czy inne fatum nie ma nic wspólnego z równowagą. Nie istnieje żaden złoty środek. To, że kiedyś życie było ciężkie nie oznacza, że moneta wkrótce szczęśliwie się odwróci. Dla mojej siostry zawsze było zasnute ciemnymi, ciężkimi burzowymi chmurami. Ten drobny promyczek słońca narodził się w ciemności i właśnie wśród niej zgasł. Później sam się o tym przekonałem, gdy w końcu dokonałem swojego aktu zemsty. Byłem pewien, że po odebraniu należnej sprawiedliwości poczuję ulgę, coś się zmieni. Jednak nic takiego się nie stało. Nie spłynął na mnie żaden błogosławiony spokój, a pustka. Dziura w duszy, totalny brak celu w życiu, wielkie nic. Dlatego nie powiedziałem o tym Amelle, nie wiem czy, kiedykolwiek będę umiał jej o tym powiedzieć. Nie chodzi o to, że żałuję i chciałbym cofnąć czas. Nie żałuję, ani razu nie poczułem wyrzutów sumienia, nie mam pojęcia, jakiego człowieka ze mnie to czyni, ale boję się, że takiego, którego nie wpuściłaby do swojego życia.
Innym wnioskiem jest to, że doszedłem do wniosku, iż nie ma miłości. Istnieje prawdziwa przyjaźń, silne przywiązanie, niezwykle emocjonujący pociąg fizyczny, seksualny. Sam przecież przeżywałem w okresie szkolnym liczne fascynacje. Nie mogę jednak powiedzieć, żeby moje serce zabiło mocniej na widok jakiejś kobiety. Pozwoliło mi to bezproblemowo przemierzać szerokie wody oceanu flirtu bez narażania się na szeroko pojęty uszczerbek emocjonalny. Tak przynajmniej sądzę.
- Mistrz nie zdradza swoich sekretów – rzucam tylko z rozbawionym uśmiechem nie mając zamiaru zaspokoić jej ciekawości. Im większą otoczką tajemniczości się otaczam tym w większą irytację ją wprowadzam, a wprost nie potrafię sobie tego odmówić. Cóż, jestem prostym człowiekiem i lubię prostą rozrywkę. Poza tym czy ona naprawdę sądzi, że byłbym w stanie zostawić ją i pójść z nowo poznaną kobietą? Albo spotkać się z nią później? Bywam grubiański, poczucie humoru mam dosyć nietypowe, ale nie jestem świnią, mam swój honor, nawet, jeśli śmiesznie to brzmi w stosunku do mnie. Tym bardziej, że baletnice raczej nie są w moim typie. Tymczasem ona ma w sobie coś.
- Może to nie wina łóżka tylko tego, że uwierają cię własne kości? – Niech nie myśli, że nie dostrzegam jej chudości. Jest bardzo cienka różnica pomiędzy szczupłością a niedowagą i boję, że mogła ja przekroczyć. Czasem wydaje mi się tak krucha i delikatna, że chciałbym ją zamknąć przed całym światem. Wiem jednak, że w tej klatce drobnych kości mieszka niesamowity hart ducha, który nie pozwoli mi się zdominować. Nawet dla jej własnego dobra. – Nie wzdychaj już tak – wytykam jej rozbawiony, zakładając jej za ucho zagubiony kosmyk włosów. – W takim razie zapraszam. – Szarmancko służę jej ramieniem, aby poprowadzić w mniej widoczne miejsce, z którego możemy się teleportować do domu. Do mnie.
|zt x2
Innym wnioskiem jest to, że doszedłem do wniosku, iż nie ma miłości. Istnieje prawdziwa przyjaźń, silne przywiązanie, niezwykle emocjonujący pociąg fizyczny, seksualny. Sam przecież przeżywałem w okresie szkolnym liczne fascynacje. Nie mogę jednak powiedzieć, żeby moje serce zabiło mocniej na widok jakiejś kobiety. Pozwoliło mi to bezproblemowo przemierzać szerokie wody oceanu flirtu bez narażania się na szeroko pojęty uszczerbek emocjonalny. Tak przynajmniej sądzę.
- Mistrz nie zdradza swoich sekretów – rzucam tylko z rozbawionym uśmiechem nie mając zamiaru zaspokoić jej ciekawości. Im większą otoczką tajemniczości się otaczam tym w większą irytację ją wprowadzam, a wprost nie potrafię sobie tego odmówić. Cóż, jestem prostym człowiekiem i lubię prostą rozrywkę. Poza tym czy ona naprawdę sądzi, że byłbym w stanie zostawić ją i pójść z nowo poznaną kobietą? Albo spotkać się z nią później? Bywam grubiański, poczucie humoru mam dosyć nietypowe, ale nie jestem świnią, mam swój honor, nawet, jeśli śmiesznie to brzmi w stosunku do mnie. Tym bardziej, że baletnice raczej nie są w moim typie. Tymczasem ona ma w sobie coś.
- Może to nie wina łóżka tylko tego, że uwierają cię własne kości? – Niech nie myśli, że nie dostrzegam jej chudości. Jest bardzo cienka różnica pomiędzy szczupłością a niedowagą i boję, że mogła ja przekroczyć. Czasem wydaje mi się tak krucha i delikatna, że chciałbym ją zamknąć przed całym światem. Wiem jednak, że w tej klatce drobnych kości mieszka niesamowity hart ducha, który nie pozwoli mi się zdominować. Nawet dla jej własnego dobra. – Nie wzdychaj już tak – wytykam jej rozbawiony, zakładając jej za ucho zagubiony kosmyk włosów. – W takim razie zapraszam. – Szarmancko służę jej ramieniem, aby poprowadzić w mniej widoczne miejsce, z którego możemy się teleportować do domu. Do mnie.
|zt x2
Thank you, I'll say goodbye now though its the end of the world, don't blame yourself and if its true, I will surround you and give life to a world thats our own
Crispin Russell
Zawód : Auror, opiekun testrali
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
sometimes we deliberately step into those traps
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
28 grudnia 1955
Eilis, spróbuj odnaleźć siebie. Serce, pamiętasz, pamiętasz to zdanie, które powiedział mi ojciec? „Muzyka powinna zapalać płomień w sercu mężczyzny i napełniać łzami oczy kobiety”. I znów tu stoję. Nie ma przy mnie taty, nie ma przy mnie Caesara. Serce, twoje echo odbija się od ścian. Uspokój się. Przestań mi narzucać rytm. Ja go znam, ja wiem, kiedy powiedzieć…
Piano.
Ledwo słyszalnie stawiam stopy na deskach opery. Między próbami salę wypełniała cisza. Pamiętam jak kiedyś tu stałam, drżały mi dłonie, urwany oddech przebijał się przez brawa. Płakałam ze szczęścia, pierwszy akt, drugi, a duma rozpierała moją klatkę piersiową. Teraz nie ma tu nikogo, jestem sama, a moje miejsce wciąż jest puste. Nie ma już tam krzesła. Unoszę głowę, aby sięgnąć aż do lóż. Czy kryjące się tam kiedyś osoby przychodziły do opery po emocje, łzy i poczucie muzyki w sobie? Serce, czy rozmawiałeś z innymi swoimi kolegami, czy oni też mają tam rytm? Czy tylko dla mnie tak szaleńczo bijesz? Zaschło mi w gardle. Wciąż nie mogę ukryć zdziwienia, że cieć mnie pamiętał, że rozpoznał we mnie ciało nieśmiałej dziewczynki, która nawet siebie nie kochała mocniej od muzyki. Trzymała się kurczowo ojca, a pod pachą niosła futerał skrzypiec. Serce, czy pamiętasz to? A może to rozum podpowiada ci linię wspomnień, a ty kolekcjonujesz tylko te, dla których warto szybciej bić?
Forte.
Na środku sceny cieć kładzie futerał ze skrzypcami. Przyspieszasz, Serce, uspokój się, Serce. Stoję od nich o trzy kroki. Cała drżę i liczę, ile to już lat minęło. Nie ruszam się. Proszę, aby cieć wyszedł i chociaż dziś muszę walczyć sama. Oblizuję wargi, a stopy przykleją się do podłoża. Nie mogę się ruszyć. Boję się otworzyć futerał. Dlaczego po tylu latach postanawiam do nich wrócić? Chciałam, aby moje urodziny, gdzie pierwszy raz wystąpię jako mężatka, były wyjątkowe. A tę nietuzinkowość nada im moja muzyka, moja muzyka, która jest w tobie, Serce.
Mezzo piano.
Pulsowanie mięśni ściga się z z twoim biciem, Serce. Musimy tylko zrobić krok, właśnie tak. Uspokój się, Serce. Moje skrzypce pogrzebałam razem z różami. Nie wiem, kiedy ten kwiat stał się symbolem mojego życia. Dziś ich brakuje, a ja pierwszy raz czuję jakbym oddychała pełną piersią. Cierpki i przesłodki zapach róż nie kłuje moich płuc. I jeszcze krok, a potem kolejny. Czubki delikatnych obcasów stykają się z futerałem.
Forte..
Rozum, ty mnie posłuchaj. Kiedy ostatni raz czułam muzykę w sobie? Ty mi nie dyktuj, co powinnam. Ty mi nie mów, że moje nadgarstki odmówią posłuszeństwa. Ty mi nie zakazuj i nie nakazuj. Ja nie mogę, ja nie mogę już grać? Fala wspomnień cię zalewa, Serce. Chwytam za futerał i z wielką delikatnością otwieram jego wieko. Nie są tak piękne jak te, które pogrzebałam w swojej głowie, razem z różami i moimi czerwonymi ustami. Wyjmuje smyczek, dotykam nim swoich warg. Łza burzy ład porcelanowego policzka. Opuszki palców wodzą po drewnie. Rozum, ty mi nie pokazuj wspomnień. Przypomnij, przypomnij sobie chwyty. Masz w Sercu muzykę, prawda? Szarpię za strunę opuszką palca i płaczę jeszcze mocniej. Mój szloch odbija się echem od ścian opery. Nie mogę, nie potrafię. Układam skrzypce na barku, przyciskam podróbek i smyczkiem przejeżdżam po strunach. Nie potrafię ułożyć palców. Fałsz rozrywa mi uszy. Cała drżę, rozpadam się na kawałki, a muzyka…
Mezzo forte.
A muzyka stała mi się obca. Fałsz, kłamstwo, obłuda, zniszczone moje marzenia. Nie potrafię się pozbierać. Rozum, wiem, mówiłeś mi, że to niedobry pomysł, ale ty mnie pozbieraj. Serce mnie nie słucha, serce dziwnie bije. Nie mogę oddychać, co się dzieje? Co się ze mną dzieje? Smyczek wypada mi z rąk, a skrzypce z głucho trzaskają o scenę. Łapię się za gardło, spazmatycznie chwytam powietrze. Rozum, co mam robić, Rozum, co się dzieje? Kłuje mnie w klatce piersiowej, Serce, jesteś nadal ze mną? Co się dzieje? Och, nie, nie, nie. Czy zamieniam się w posąg? Ja nie mogę, ja nie mogę być posągiem. Muzyka, muzyka, słyszę w sobie muzykę. Dokładnie ten sam utwór, który otwierał pierwszy akt. I ten utwór miałam zagrać na urodzinach. Płaczę, duszę się, rozpadam na kawałki i umieram. Jak szmaciana lalka upadam na podłogę tuż koło skrzypiec, a blond fale stapiają się z końskim smyczkiem. I ostatni raz patrzę na scenę, ostatni raz łapię powietrze. I ostatni raz Serce mówi, że Rozum miał rację. I utwór nie gra już w mojej głowie.
Piano pianissimo.
zt
Eilis, spróbuj odnaleźć siebie. Serce, pamiętasz, pamiętasz to zdanie, które powiedział mi ojciec? „Muzyka powinna zapalać płomień w sercu mężczyzny i napełniać łzami oczy kobiety”. I znów tu stoję. Nie ma przy mnie taty, nie ma przy mnie Caesara. Serce, twoje echo odbija się od ścian. Uspokój się. Przestań mi narzucać rytm. Ja go znam, ja wiem, kiedy powiedzieć…
Piano.
Ledwo słyszalnie stawiam stopy na deskach opery. Między próbami salę wypełniała cisza. Pamiętam jak kiedyś tu stałam, drżały mi dłonie, urwany oddech przebijał się przez brawa. Płakałam ze szczęścia, pierwszy akt, drugi, a duma rozpierała moją klatkę piersiową. Teraz nie ma tu nikogo, jestem sama, a moje miejsce wciąż jest puste. Nie ma już tam krzesła. Unoszę głowę, aby sięgnąć aż do lóż. Czy kryjące się tam kiedyś osoby przychodziły do opery po emocje, łzy i poczucie muzyki w sobie? Serce, czy rozmawiałeś z innymi swoimi kolegami, czy oni też mają tam rytm? Czy tylko dla mnie tak szaleńczo bijesz? Zaschło mi w gardle. Wciąż nie mogę ukryć zdziwienia, że cieć mnie pamiętał, że rozpoznał we mnie ciało nieśmiałej dziewczynki, która nawet siebie nie kochała mocniej od muzyki. Trzymała się kurczowo ojca, a pod pachą niosła futerał skrzypiec. Serce, czy pamiętasz to? A może to rozum podpowiada ci linię wspomnień, a ty kolekcjonujesz tylko te, dla których warto szybciej bić?
Forte.
Na środku sceny cieć kładzie futerał ze skrzypcami. Przyspieszasz, Serce, uspokój się, Serce. Stoję od nich o trzy kroki. Cała drżę i liczę, ile to już lat minęło. Nie ruszam się. Proszę, aby cieć wyszedł i chociaż dziś muszę walczyć sama. Oblizuję wargi, a stopy przykleją się do podłoża. Nie mogę się ruszyć. Boję się otworzyć futerał. Dlaczego po tylu latach postanawiam do nich wrócić? Chciałam, aby moje urodziny, gdzie pierwszy raz wystąpię jako mężatka, były wyjątkowe. A tę nietuzinkowość nada im moja muzyka, moja muzyka, która jest w tobie, Serce.
Mezzo piano.
Pulsowanie mięśni ściga się z z twoim biciem, Serce. Musimy tylko zrobić krok, właśnie tak. Uspokój się, Serce. Moje skrzypce pogrzebałam razem z różami. Nie wiem, kiedy ten kwiat stał się symbolem mojego życia. Dziś ich brakuje, a ja pierwszy raz czuję jakbym oddychała pełną piersią. Cierpki i przesłodki zapach róż nie kłuje moich płuc. I jeszcze krok, a potem kolejny. Czubki delikatnych obcasów stykają się z futerałem.
Forte..
Rozum, ty mnie posłuchaj. Kiedy ostatni raz czułam muzykę w sobie? Ty mi nie dyktuj, co powinnam. Ty mi nie mów, że moje nadgarstki odmówią posłuszeństwa. Ty mi nie zakazuj i nie nakazuj. Ja nie mogę, ja nie mogę już grać? Fala wspomnień cię zalewa, Serce. Chwytam za futerał i z wielką delikatnością otwieram jego wieko. Nie są tak piękne jak te, które pogrzebałam w swojej głowie, razem z różami i moimi czerwonymi ustami. Wyjmuje smyczek, dotykam nim swoich warg. Łza burzy ład porcelanowego policzka. Opuszki palców wodzą po drewnie. Rozum, ty mi nie pokazuj wspomnień. Przypomnij, przypomnij sobie chwyty. Masz w Sercu muzykę, prawda? Szarpię za strunę opuszką palca i płaczę jeszcze mocniej. Mój szloch odbija się echem od ścian opery. Nie mogę, nie potrafię. Układam skrzypce na barku, przyciskam podróbek i smyczkiem przejeżdżam po strunach. Nie potrafię ułożyć palców. Fałsz rozrywa mi uszy. Cała drżę, rozpadam się na kawałki, a muzyka…
Mezzo forte.
A muzyka stała mi się obca. Fałsz, kłamstwo, obłuda, zniszczone moje marzenia. Nie potrafię się pozbierać. Rozum, wiem, mówiłeś mi, że to niedobry pomysł, ale ty mnie pozbieraj. Serce mnie nie słucha, serce dziwnie bije. Nie mogę oddychać, co się dzieje? Co się ze mną dzieje? Smyczek wypada mi z rąk, a skrzypce z głucho trzaskają o scenę. Łapię się za gardło, spazmatycznie chwytam powietrze. Rozum, co mam robić, Rozum, co się dzieje? Kłuje mnie w klatce piersiowej, Serce, jesteś nadal ze mną? Co się dzieje? Och, nie, nie, nie. Czy zamieniam się w posąg? Ja nie mogę, ja nie mogę być posągiem. Muzyka, muzyka, słyszę w sobie muzykę. Dokładnie ten sam utwór, który otwierał pierwszy akt. I ten utwór miałam zagrać na urodzinach. Płaczę, duszę się, rozpadam na kawałki i umieram. Jak szmaciana lalka upadam na podłogę tuż koło skrzypiec, a blond fale stapiają się z końskim smyczkiem. I ostatni raz patrzę na scenę, ostatni raz łapię powietrze. I ostatni raz Serce mówi, że Rozum miał rację. I utwór nie gra już w mojej głowie.
Piano pianissimo.
zt
self destruction is such a pretty little thing
Eilis Avery
Zawód : alchemik w szpitalu Świętego Munga
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
więc pogrzebałam moją miłość w głowie
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Darcy brakowało trochę dokształcenia się. Potrzebowała zaznać trochę kultury, w możliwie jak najbardziej odpowiadający czarodziejom z jej domu sposób. Szukanie natchnienia i chwili odpoczynku w budynku opery to było coś, co powinno naturalnie przychodzić Rosierom. Darcy, która od zawsze była trochę mniej wrażliwa na sztukę niż pozostała część jej rodzeństwa. Miłość do opery była raczej jej przyzwyczajeniem bardziej niż pasją. Wyszkoliła w sobie zainteresowanie wrażliwością na muzykę i sztukę. Tym bardziej zaskakującym było dla niej, że tym razem z własnej woli, nieprzymuszona przez innych, chwilę refleksji odnalazła właśnie tutaj. Taki rodzaj rozrywki doceniła bardziej po śmierci Marienne, kiedy te mury i ta loża, w której siedziała przypominały jej o jej obecności. Zawsze siedziała obok niej, Na lewo od miejsca, które obecni zajmowała Rosier. Mimo, że siedziała bardziej z boku, tamto miejsce pozostawiła wolne, podobnie jak wszystkie inne, które zwykle należały do Tristana czy Druelli. Ludzie dopiero zbierali się na spektakl. Bardziej niż na przedstawienie operowe, czekała chyba na obserwację ludzkich zachowań. Zajmując najwyższy balkon, spoglądała na Rzytkich z góry bardzo oceniająco, śledząc interakcje między gośćmi opery. Wzrok leniwie przeciągała od jednej osoby do drugiej, na dłużej zatrzymując się jedyni na lepiej znanej jej sylwetce mężczyzny. Mimochodem objęła wzrokiem jego ramiona i tył pleców, bardzo wnikliwie, szukając w jego prostej postawie wad, których nie mogła znaleźć tak łatwo, jak kiedyś. Wsparła się biodrem o balkonik, wstając, myśląc, ze ta pozycja pozwoli jej dostrzec więcej szczegółów. Widziała tylko, jak ze zwykłego wątpliwego arystokraty przeradzał się w człowieka znacznie prościej wpisującego się w schematy. Zdawało się, jakby wszystkich wokół udało mu się omamić swoim urokiem osobistym, a Darcy w dalszym ciągu pozostawała w stanie głębokiej niewiary i powątpiewania w jego pozę. Nie ufała mu. Ironicznie, ten brak zaufania rwał ją do niego magnetyczną siłą. Żeby móc go sprawdzić, przetestować, zrozumieć, rozwikłać i w jakiś sposób… zdemaskować. Dalej liczyła, że kiedyś jej się to uda, chociaż z roku na rok stawało się to coraz trudniejsze.
Na szczęście zasugerowanie obsłudze opery, aby zaproszono Mulcibera na górną lożę było o wiele prostsze. Cofnęła się od balkonu, pisząc krótką notkę na podarowanym jej na jej prośbę bileciku. Nie mogła nie zauważyć towarzyszki, zjaką tu przyszedł. Przeciętna dziewczyna, przeciętnej urody, niekojarzona przez Rosier, więc najpewniej tak samo przeciętnej krwi.
"Przybierz zawiedzioną minę. Właśnie dostałeś bardzo pilną notkę z pracy, niezmiernie Ci przykro i musisz opuścić towarzystwo swojej jakże pasjonującej kompanki. D. S. R.".
Mniej więcej taki komunikat głosiła notka, a jeśli nawet Ramsey nie chciał opuszczać swojej partnerki, mógł chociaż pokusić się o przywitanie Darcy w loży, wskazanej mu przez mężczyznę wręczającego mu bilecik.
Rosier czekała, wsparta o kolumienkę na balkoniku spoglądała, jak Mulciber, może na chwilę, a może na dłużej, opuszcza towarzystwo młodej kobiety. Uśmiechnęła się kpiąco pod nosem. W chwilę później, kiedy mężczyzna minął słup, przy którym stała, a jej sylwetka mogła rzucić się w oczy, rzuciła niewerbalne Obscuro, zakładając maskę na oczy mężczyzny. Dlatego w pierwszej kolejności najpierw poczuł jej towarzystwo. Woń jej perfum, kiedy pochyliła się nad jego uchem, i ciepły oddech na szyi w momencie, w którym z typowym dla siebie hipnotycznym szeptem rzuciła mu do ucha:
— Wyobraź sobie sytuację, w której ktoś wtrąca Cię do ciemnych lochów, Twój wzrok długo nie może się przyzwyczaić do tych mroków, a jedyne co czujesz to chłód… przejmujący Twój ciało do kości — rzucając te słowa, przeciągnęła różdżką wzdłuż jego ramienia, mrucząc prostą inkantację — Caeruleusio — a chociaż nagle obejmujący jego ciało chłód rzeczywiście docierał do każdego skrawka ciała, a nawet palił, w miejscu dotknięcia przez różdżkę, kontrolowała zaklęcie, żeby czasem zbyt mocno nie zmrozić skóry Ramseya. — I nie masz nad tym żadnej kontroli.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Opera. Szczypta sztuki, szczypta kultury, odrobina piękna. Słodkość bladoróżowych ust, roziskrzenie rozbieganego spojrzenia, włoski na rękach stające dęba. Większą przyjemnością sprawiało mu obserwowanie siedzącej obok kobiety niż tego, co działo się wokół, a nawet na scenie. Nie znali się wcześniej, po raz pierwszy spotkali przed wejściem kiedy rozglądała się za swoim partnerem. Była z rodzicami, chłopak ją wystawił. Chyba? Może nie zdążył dotrzeć, chociaż się spieszył. Może dał ciała, bo gdy tylko długa szata i pukiel ciemnych, błyszczących włosów mignął mu w tłumie wzrok skupił się na zielonych tęczówkach rudowłosej dziewczyny.
Uśmiechnął się.
Narzeczona szlacheckiego pochodzenia, jej dobroć i słodka łatwowierność nie czyniły z niego głupca. Nawet gdyby darzył sympatią którąkolwiek na boku, nie prowadziłby jej na salony, wernisaże, miejsca spotkań arystokratów, lubujących się w rozrywce wyższego rzędu. Nie dawałby satysfakcji bandzie osłów, którzy mieliby o czym plotkować, siejąc wiatr w polu, nawet jeśli od środka paliła go irytacja po ostatnim spotkaniu z jej "przyjacielem" aurorem, którego miał ochotę nie tylko dźgnąć ostrzem prosto w serce, lecz pozbawić bebechów. Te fantazje pozostawił sobie jednak na przyszłość, którą znał na tyle, że wiedział — iż ten czas nadejdzie.
Początkowo przeszukiwał wzrokiem pobliski tłum, ale szybko go to znudziło, szczególnie, że napotkawszy na linii swojego spojrzenia podobną jednostkę uznał, iż musiał się niefortunnie pomylić. Czekał więc ze zniecierpliwieniem na koniec całego "przedsięwzięcia", pozwalając się ukradkiem głaskać opuszkami palców po brzegu dłoni. To było doprawdy, iście rozkoszne i rozczulające.
Objawieniem okazał się ktoś z obsługi, który wyraźnie do niego się zwrócił, choć Mulciber nie był nikim popularnym, nikim sławnym i wybitnie szanowanym. Z Zaciekawieniem więc wziął do ręki świstek pergaminu i zerknął na treść, pozostając równie niewzruszonym, co chwilę wcześniej. Uniósł powoli wzrok, a ledwie kącik ust uniósł sie w górę, lecz jego towarzyszka nie mogła tego dostrzec, podobnie jak Lady Rosier, która przesłała mu niefrasobliwą wiadomość.
Złapał za dłoń dziewczęcia, zerkając ukradkiem w jej zaskoczone oczy i równie grzecznie ucałował jej dłoń, dając jej złudną nadzieję, że zaraz do niej wróci. A może nie złudną, bo gdyby towarzystwo lady Rosier okazało się mało interesujące to czemu nie miałby jednak wrócić wraz z nią do domu.
Opuścił główną salę, by po chwili wkroczyć na balkon, już z marszu będąc przywitany równie wymyślną niespodzianką. Zaatakowany narząd wzroku — jeden z istotniejszych, choć dla niego nie najważniejszy. Nie narzekał na ślepotę czy astygmatyzm, posiadając za to doskonały słuch i węch. Jak zwierzę czekał więc na dalszy ciąg tej historii, nasłuchując nawet drgań powietrza w jej spokojnym, głębokim oddechu. Przerwał to jednak jej melodyjny głos, który wdzierał się do jego głowy z ociekającą słodyczą. Milczał, pozwalając aby po chwili zapach jej perfum go omiótł, doskonale przypominając mu z kim miał do czynienia. Teraz nie miał ku temu żadnych wątpliwości, oddychając głęboko, milcząc i cierpliwie czekając na to, co zamierzała zrobić.
Naturalnym odruchem było jednak sięgnięcie po różdżkę. Zrobił to powoli, choć jeśli stała za nim i patrzyła na niego, doskonale widziała jak unosi prawą rekę, by za chwilę zanurzyć dłoń w kieszeni marynarki. Dotknąć palcami smukłego, ciemnego lakierowanego drewna, a może pociągnąć za smoczą główkę na jego końcu. Mógł nie odzywać się, pozwalać by karmiła go ty swoim hipnotycznym głosem, lecz nie mógł być głupcem, pozwalając, by robiła z nim cokolwiek chciała.
Opowieść brzmiała bardzo prawdziwie, czyż nie? Mówiła z autopsji? Przygryzł lekko policzek od środka, umożliwiając jej tę dobitną prezentację pobytu w Tower. Czyż nie był ciekaw jej odczuć? Jej wrażeń na tych kilka godzin spędzonych w londyńskim więzieniu? Wiedział więc, że nie będzie milusia, że potraktuje go tak, jak oni potraktowali ją, ale to nie strach czuł, a podniecenie, ekscytację ze sposobu w jakim go powitała, spodziewając się po niej dosłownie wszystkiego. Zadarł więc brodę wyżej, jakby zuchwale miał tym rzucić jej wyzwanie, lecz pozostawała w tyle, tuż za nim. Zimno przeszyło jego ciało, choć Mulciberowie byli gruboskórni. Chłód ich nie lękał, a już na pewno nie trudne warunki.
— Musiało być zabawnie — mruknął z typową dla siebie nonszalancją i odwrócił się do niej przodem, choć nie zdjął opaski, którą mu prostą inkantacją zasłoniła oczy. Trzymając różdżkę lekko, pomiędzy palcem wskazującym i środkowym niczym drobnego papierosa, przytrzymując kciukiem, skierował ją wprost na nią. — To wszystko? — spytał, pozostając w zamierzonej ciemności, która nie była ani straszna ani dotkliwa.
Uśmiechnął się.
Narzeczona szlacheckiego pochodzenia, jej dobroć i słodka łatwowierność nie czyniły z niego głupca. Nawet gdyby darzył sympatią którąkolwiek na boku, nie prowadziłby jej na salony, wernisaże, miejsca spotkań arystokratów, lubujących się w rozrywce wyższego rzędu. Nie dawałby satysfakcji bandzie osłów, którzy mieliby o czym plotkować, siejąc wiatr w polu, nawet jeśli od środka paliła go irytacja po ostatnim spotkaniu z jej "przyjacielem" aurorem, którego miał ochotę nie tylko dźgnąć ostrzem prosto w serce, lecz pozbawić bebechów. Te fantazje pozostawił sobie jednak na przyszłość, którą znał na tyle, że wiedział — iż ten czas nadejdzie.
Początkowo przeszukiwał wzrokiem pobliski tłum, ale szybko go to znudziło, szczególnie, że napotkawszy na linii swojego spojrzenia podobną jednostkę uznał, iż musiał się niefortunnie pomylić. Czekał więc ze zniecierpliwieniem na koniec całego "przedsięwzięcia", pozwalając się ukradkiem głaskać opuszkami palców po brzegu dłoni. To było doprawdy, iście rozkoszne i rozczulające.
Objawieniem okazał się ktoś z obsługi, który wyraźnie do niego się zwrócił, choć Mulciber nie był nikim popularnym, nikim sławnym i wybitnie szanowanym. Z Zaciekawieniem więc wziął do ręki świstek pergaminu i zerknął na treść, pozostając równie niewzruszonym, co chwilę wcześniej. Uniósł powoli wzrok, a ledwie kącik ust uniósł sie w górę, lecz jego towarzyszka nie mogła tego dostrzec, podobnie jak Lady Rosier, która przesłała mu niefrasobliwą wiadomość.
Złapał za dłoń dziewczęcia, zerkając ukradkiem w jej zaskoczone oczy i równie grzecznie ucałował jej dłoń, dając jej złudną nadzieję, że zaraz do niej wróci. A może nie złudną, bo gdyby towarzystwo lady Rosier okazało się mało interesujące to czemu nie miałby jednak wrócić wraz z nią do domu.
Opuścił główną salę, by po chwili wkroczyć na balkon, już z marszu będąc przywitany równie wymyślną niespodzianką. Zaatakowany narząd wzroku — jeden z istotniejszych, choć dla niego nie najważniejszy. Nie narzekał na ślepotę czy astygmatyzm, posiadając za to doskonały słuch i węch. Jak zwierzę czekał więc na dalszy ciąg tej historii, nasłuchując nawet drgań powietrza w jej spokojnym, głębokim oddechu. Przerwał to jednak jej melodyjny głos, który wdzierał się do jego głowy z ociekającą słodyczą. Milczał, pozwalając aby po chwili zapach jej perfum go omiótł, doskonale przypominając mu z kim miał do czynienia. Teraz nie miał ku temu żadnych wątpliwości, oddychając głęboko, milcząc i cierpliwie czekając na to, co zamierzała zrobić.
Naturalnym odruchem było jednak sięgnięcie po różdżkę. Zrobił to powoli, choć jeśli stała za nim i patrzyła na niego, doskonale widziała jak unosi prawą rekę, by za chwilę zanurzyć dłoń w kieszeni marynarki. Dotknąć palcami smukłego, ciemnego lakierowanego drewna, a może pociągnąć za smoczą główkę na jego końcu. Mógł nie odzywać się, pozwalać by karmiła go ty swoim hipnotycznym głosem, lecz nie mógł być głupcem, pozwalając, by robiła z nim cokolwiek chciała.
Opowieść brzmiała bardzo prawdziwie, czyż nie? Mówiła z autopsji? Przygryzł lekko policzek od środka, umożliwiając jej tę dobitną prezentację pobytu w Tower. Czyż nie był ciekaw jej odczuć? Jej wrażeń na tych kilka godzin spędzonych w londyńskim więzieniu? Wiedział więc, że nie będzie milusia, że potraktuje go tak, jak oni potraktowali ją, ale to nie strach czuł, a podniecenie, ekscytację ze sposobu w jakim go powitała, spodziewając się po niej dosłownie wszystkiego. Zadarł więc brodę wyżej, jakby zuchwale miał tym rzucić jej wyzwanie, lecz pozostawała w tyle, tuż za nim. Zimno przeszyło jego ciało, choć Mulciberowie byli gruboskórni. Chłód ich nie lękał, a już na pewno nie trudne warunki.
— Musiało być zabawnie — mruknął z typową dla siebie nonszalancją i odwrócił się do niej przodem, choć nie zdjął opaski, którą mu prostą inkantacją zasłoniła oczy. Trzymając różdżkę lekko, pomiędzy palcem wskazującym i środkowym niczym drobnego papierosa, przytrzymując kciukiem, skierował ją wprost na nią. — To wszystko? — spytał, pozostając w zamierzonej ciemności, która nie była ani straszna ani dotkliwa.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Obserwowała oczywiście jak jego dłoń kieruje się w stronę wnętrza kieszeni marynarki. Nie mogło to ulec jej uwadze. Starała się jednak nie ulegać tylko temu gestowi, pewna, że gdyby Mulciber chciał, mógłby skupiać jej koncentrację mylnie na tak błahej czynności, aby w gruncie rzeczy spróbować wykombinować coś więcej. W jego obecności wolała się mieć na baczności. Docisnęła różdżkę do jego przedramienia, przeciągając ją powoli do lewej piersi. Kiedy końcówka lipowego drewna zetknęła się z jego skórą, po tym, jak wsunęła drewienko pod materiał jego koszuli, musiał poczuć lekkie ukłucie i duszność, w momencie, w którym zaklęcie zmroziło jego pierś, na moment zwalniając niebezpiecznie mocny rytm bicia jego serca. Uśmiechnęła się kpiąco, bo zaraz potem mężczyzna odsunął się od niej, wywijając się z pod naporu jej różdżki. Cofnęła się o krok, obserwując go uważnie. Wystarczyło, że przechyliła głowę lekkim ruchem w bok, odgarniając luźno puszczone, pojedyncze pasma włosów z policzka na kark i znajdowała się już poza trajektorią ewentualnego zaklęcia, jakie mogłoby spłynąć z pod ręki Mulcibera.
— Dla Ciebie może by i było… zabawnie — mruknęła, podchodząc jednak bliżej, opierając się dłonią o jego pierś, kiedy musnęła wargami kącik jego warg w niemym powitaniu, wolną dłonią odwołując zaklęcie, zdejmujące maskę z jego oczu. Skutecznie zniechęcił ją do jakichkolwiek zabaw, kompletnie nie wczuwając się w klimat. Wyminęła go, opierając się rękoma o balustradę, obserwując, jak kurtyna unosi się w górę. Przedstawienie zaraz miało się zacząć.
— Teraz wszystko — mruknęła nie patrząc nawet na niego, dodając z pełną wyniosłością i przymrużeniem z niezadowoleniem oczu, teraz, kiedy nie patrzył, bo mógł widzieć tylko zgrabny łuk jej pleców i tył głowy, z upiętą we włosach do luźnego koka różą, jako symbol przynależności do rodu.
— Możesz iść — dodała, jakby miał co do tego wątpliwości, chociaż już chwilę potem, zasugerowała jeszcze — Chociaż stąd masz lepszy widok.
I coś w jej tonie wskazywało na to, że wcale nie mówiła o scenie. Spojrzała na niego przez ramię, uśmiechając się kątem ust, dość jednoznacznie, pozwalając swojej sukni lekko zaszeleścić, kiedy stanęła jednak przodem do niego, utkwiwszy swoje spojrzenie na jego oczach. Oczywiście, że mógł wrócić do swojej partnerki, ale jeśli nudziło go towarzystwo Darcy, to tak naprawdę w tej operze nie było chyba nikogo, kto mógłby go zainteresować bardziej. Przynajmniej jak n standardy oceniane przez Rosier.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie zamierzał w nią ciosać zaklęciami. Wtedy udowodniłby, że brak mu wychowania i ogłady, a bycie dżentelmenem, który nie odstawał od szlacheckich rodzin było ledwie grą pozorów. Różdżka, która miała ujrzeć światło dzienne była cichym protestem na uległość, którą próbowała sobie zaskrobić od chwili, gdy przekroczył zasłonę balkonu, oddzielając go od ruchliwego korytarza. Intymna aura sprzyjała nerwowemu biciu serca, które w piersi Mulcibera zadudniło mocniej, gdy jej różdżka dotknęła skóry, a chłód zdawał się rozcinać ją dotkliwie. Upuścił powietrza z płuc, czując jak pierś mu się zapada w jednej chwili, a mimo to zdawał się lekceważyć jej zaklęcia, póki nie cofnął się w tył intuicyjnie, w instynkcie samozachowawczym. To nie ból go do tego skłonił, był on bowiem jak narzędzie do czynienia go mniej wrażliwym, było jak pokarm dla wygłodzonej duszy, która właśnie tego potrzebowała w obliczu walki z delikatnością i czułością. To raczej prowokacja, którą zignorowała, zniechęcona tym, że nie poddawał się grze, że wybiegał w przyszłość zbyt szybko.
— Dla Ciebie też by było, gdybyś miała moje towarzystwo, lady Rosier — odpowiedział, pewny tego o czym mówił. Bo gdyby tylko kiedykolwiek zgodziła się opuścić nieco głowę, skrócić kilka centymetrów spódnicę, nic nie ubodłoby jej szlacheckiej dumy, a może znalazłaby nieco radości w rzeczach banalnych, pozornie nie dla arystokratów. W rzeczach, których on się nigdy nie obawiał i nigdy nie stanowiły dla niego ani hańby ani ograniczenia.
Słodki smak jej ust pozostał w kąciki jego warg, które rozchylił, by coś powiedzieć, lecz powstrzymał się, czekając, aż zdejmie mu z oczu opaskę. I kiedy tak się stało, spojrzał na jej słodką, dziewczęcą buzię, przemykając po jej poszczególnych elementach, na żadnym jednak nie zatrzymując wzroku jakby to było niestosowne(jakby go to kiedykolwiek obchodziło).
— Teraz wszystko — zmałpował ton jej głosu, siląc się na ten wyniosły arystokratyczny wyraz twarzy, jakby zwracała się do własnego skrzata, albo narzeczonego z przymusu, którego nawet nie respektowała. A w rzeczywistości respektowała? Uśmiechnął się, podziwiając krótko jej plecy, a także długą suknię, która robiła ogromne wrażenie, szczególnie że doskonale pasowała do jej charakteru, wizerunku, a także smukłej, idealnej wręcz sylwetki, której zazdrościć powinny wszystkie dziewczęta w jej wieku.
— Mówisz tak, jakbyś od razu wiedziała, co wybiorę — mruknął jeszcze pod nosem i zbliżył się, wolno stawiając swoje kroki, oparł się o barierkę tuż obok niej, stojąc z nią ramię w ramię, lecz bynajmniej — przedstawienie i to, co działo się na scenie chwile po rozsunięciu kurtyny wcale go nie interesowało. Instynktownie powodził wzrokiem w tamtym kierunku, cicho stukając palcami o owalne wykończenie balustrady. Odmierzał rytm bicia własnego serca, pulsowanie tętna w żyłach. — Przyznam szczerze, choć niechętnie, że marne widowisko mnie nie ciekawi. Widocznie nie uraczono mnie duszą wrażliwca, który doceniałby taki przejaw kultury. Powiedziałaś bratu prawdę? — spytał ni stąd ni zowąd, zerkając na nią kątem oka. Nie musiał nawet specjalnie obracać twarzy, aby dostrzec jej dobrze oświetlone rysy twarzy i błąkające się po niej cienie ze sceny. Zdawała mu się przez chwilę tak niedostępna i stateczna, że mogłaby zamienić się w kamienny posąg, stanowiący muzę i natchnienie dla wszystkich znawców sztuki. W jej oczach kryła się tajemnica, a na ustach błądził nieodgadniony uśmiech.
— Dla Ciebie też by było, gdybyś miała moje towarzystwo, lady Rosier — odpowiedział, pewny tego o czym mówił. Bo gdyby tylko kiedykolwiek zgodziła się opuścić nieco głowę, skrócić kilka centymetrów spódnicę, nic nie ubodłoby jej szlacheckiej dumy, a może znalazłaby nieco radości w rzeczach banalnych, pozornie nie dla arystokratów. W rzeczach, których on się nigdy nie obawiał i nigdy nie stanowiły dla niego ani hańby ani ograniczenia.
Słodki smak jej ust pozostał w kąciki jego warg, które rozchylił, by coś powiedzieć, lecz powstrzymał się, czekając, aż zdejmie mu z oczu opaskę. I kiedy tak się stało, spojrzał na jej słodką, dziewczęcą buzię, przemykając po jej poszczególnych elementach, na żadnym jednak nie zatrzymując wzroku jakby to było niestosowne(jakby go to kiedykolwiek obchodziło).
— Teraz wszystko — zmałpował ton jej głosu, siląc się na ten wyniosły arystokratyczny wyraz twarzy, jakby zwracała się do własnego skrzata, albo narzeczonego z przymusu, którego nawet nie respektowała. A w rzeczywistości respektowała? Uśmiechnął się, podziwiając krótko jej plecy, a także długą suknię, która robiła ogromne wrażenie, szczególnie że doskonale pasowała do jej charakteru, wizerunku, a także smukłej, idealnej wręcz sylwetki, której zazdrościć powinny wszystkie dziewczęta w jej wieku.
— Mówisz tak, jakbyś od razu wiedziała, co wybiorę — mruknął jeszcze pod nosem i zbliżył się, wolno stawiając swoje kroki, oparł się o barierkę tuż obok niej, stojąc z nią ramię w ramię, lecz bynajmniej — przedstawienie i to, co działo się na scenie chwile po rozsunięciu kurtyny wcale go nie interesowało. Instynktownie powodził wzrokiem w tamtym kierunku, cicho stukając palcami o owalne wykończenie balustrady. Odmierzał rytm bicia własnego serca, pulsowanie tętna w żyłach. — Przyznam szczerze, choć niechętnie, że marne widowisko mnie nie ciekawi. Widocznie nie uraczono mnie duszą wrażliwca, który doceniałby taki przejaw kultury. Powiedziałaś bratu prawdę? — spytał ni stąd ni zowąd, zerkając na nią kątem oka. Nie musiał nawet specjalnie obracać twarzy, aby dostrzec jej dobrze oświetlone rysy twarzy i błąkające się po niej cienie ze sceny. Zdawała mu się przez chwilę tak niedostępna i stateczna, że mogłaby zamienić się w kamienny posąg, stanowiący muzę i natchnienie dla wszystkich znawców sztuki. W jej oczach kryła się tajemnica, a na ustach błądził nieodgadniony uśmiech.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Zastanowiła się nad jego słowami. Sam fakt, że brała je pod uwagę za możliwość był już wystarczającą łaskawością z jej strony. Większość zdań, które jej się nie podobały, lekceważyła już we wstępie. Jego słowa, każde, mniej czy bardziej złośliwie wypowiedziane filtrowała. Na niektóre odpowiadała chowaną frustracją, inne po dogłębnej analizie puszczała mimo uszu, jeśli tak było jej wygodniej bądź uznała temat za mało frapujący, niektóre nawet przyjmowała do siebie. Tak jak właśnie to konkretne zdanie. Otaksowała go spojrzeniem, rzucając zgodnie z prawdą.
— Ale zabrakło Ci śmiałości albo rozwagi żeby mi towarzyszyć — skwitowała w ten sposób tą kwestię, kiedy już mijała go, opierając się o balustradę balkoniku na wyprostowanych dłoniach. Czuła jego spojrzenie na sobie, a brak jej skrępowania tym faktem i drobny, drwiący uśmiech na jej wargach, zanim obróciła się twarzą do niego, świadczył jedynie o słuszności jego stwierdzenia. Rzeczywiscie czuła się dość pewna, co do jego wyboru. Z jednej głównie przyczyny.
— To tak naprawdę żaden wybór, Ramsey — jego imię wymówiła tak samo z wyniosłością, jak z nutką pasji, której nie dało się wyczuć kiedy znajdowali się w niej intymnej atmosferze. — Decydując się zejść na dół zrobiłbyś na złość sobie, nie mi — zauważyła, obserwując jak opiera się obok niej o marmurowy murek i sama zwróciła z wolna twarz w kierunku sceny, na której powoli zaczęli się pojawiać artyści, jak na razie nielicznie w niemym wstępie do spektaklu. Patrzyła w tamtym kierunku, ale absorbowało ją zupełnie coś innego. Już chwilę potem zresztą spojrzała na mężczyznę lekkim ruchem odsuwając się od barierki i wycofując wgłąb balkoniku.
— Bo patrzysz zupełnie w złym kierunku — zauważyła, chwilę stojąc za jego plecami, wpatrzona z nad jego ramienia w wychodzącą na scenę diwę. Długo milczała, unosząc ledwie kącik ust po jego pytaniu, aż w końcu zafalowała lekko suknią, kiedy, choć powolnym ruchem przylgnęła do jego pleców, obejmując go o tyłu, a przeciągłość tego działania powinna być idealną zwiastunką tego gestu, nie pozostał on wcale mnie zaskakujący.
— A powinnam mówić mu o wszystkim? — spytała wprost do jego ucha, przytrzymując jedną dłoń na jego ramieniu, obok swojego podbródka opartego na jego barku, choć musiała się w tym celu wspiąć na palce. Drugą dłoń ulokowała na jego piersi, chwilę trwając w tej pozycji — Sam się przekonasz, przy waszym następnym spotkaniu — dodała przechylając lekko głowę, żeby jeszcze wyłapać jego krótkie spojrzenie, zanim wycofała się na siedziska, zajmując jedno z nich.
— Obchodzi Cię jego opinia? Bardziej niż moja? — spytała wpatrując się już w jego plecy, gładząc palcami odruchowo miękki podłokietnik zajmowanego przez nią siedzenia.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
— Rozwagi miałem wystarczająco dużo, żeby tego nie zrobić. Kobiety dla mężczyzn są jak zaraza. Próbujesz jakoś z nimi żyć, a koniec końców zabijają Cię w męczarniach — mruknął całkiem poważnie, ale po chwili uśmiechnął się rozbawiony tą wymianą spojrzeń, która między nimi nastąpiła. Widocznie to specyficzne poczucie humoru wcale go nie opuszczało, ale to ona zawsze była tą bardziej dystyngowaną, zachowawczą i poważną dziewczynką. On jako o wiele starszy, bardziej zuchwały i niepoważny kolega pozwalał sobie na więcej i drażnił ją swoją bezczelnością, bo przecież robił dokładnie to, czego zabraniano małym arystokratkom. Czasem łamał wszelakie zasady choćby po to, by zrobić jej na złość, albo utrzeć nosa, ale tak właśnie to wszystko działało, prawda? Ona zbywała jego wypowiedzi, odpowiadając jedynie na to, co było g o d n e jej szlacheckiego języka. O, miłosierna, miał więc teraz takiego farta, że w ogóle chciała przebywać w jego towarzystwie, choć nigdy nie było wiadomo, co chce przez to osiągnąć.
Jej pewność siebie była odurzająca i słodka. Uśmiechnął się więc całkowicie rozczulony jej dobitną sugestią i spuścił wzrok, postanawiając nie psuć jej dnia i zaprzeczać jej słowom, choć zrobiłby to bez wahania.
— Powinnaś przestać ze mną flirtować, lady Rosier. Nie wypada Ci okazywać takiej litości wobec mnie — zakpił, prychając w duchu, a może to był powstrzymany wybuch śmiechu. A potem już tylko czekał na jej komentarz odnośnie tego, że wcale nie flirtuje, ale i on wcale nie brał tego na poważnie. Zbyt długo ją znał, by dać się złapać na tanie sztuczki kobiety — która choć była piękna — wciąż nie miała nad nim żadnej władzy, tylko dlatego, że w gruncie rzeczy nią po prostu była. Pozbawiony rodzinnych uczuć ani odpowiednich wzorców nie miał dla siebie litości w tej kwestii, nie pozwalał sobie na folgowanie w kwestii emocjonalności, realnie i chłodno do wszystkiego podchodząc, nawet wtedy — gdy tak jak teraz śmiał się. Wciąż pozostawał skostniały, we własnym mniemaniu bezbarwny i nieemocjonalny.
— Oczywiście. Fałszywa przyzwoitość zabrania mi patrzeć we właściwym. Nie chciałabyś wiedzieć, gdzie bym patrzył, gdyby nie ona — odpowiedział luźno, nie odwracając się już za siebie, by powodzić za nią wzrokiem. Przeczesywał spojrzeniem salę, obserwując pojedyncze jednostki i wyrazy ich twarzy.
Och, to było takie piękne.
Ach, jestem poruszona tym głosem....
Oj, takie piękno, że aż czuję to w środku.
Nie było chyba ani jednej znudzonej osoby, choć pewnie wynikało by to z prostej dedukcji, iż ktoś niezainteresowany pewnie nigdy by się tu nie znalazł — jak on. Widocznie z nadzieją poszukiwał jednostek ciekawszych niż wszyscy, dostrzegając w tłumie rudowłosą partnerkę, która spoglądała gdzieś w bok. Dojrzała kogoś ciekawego? Może jej chłopak się znalazł? A może czekała na jego powrót?
Poczuł jej ciepło i zapach jeszcze zanim przywarła do niego plecami. Był jak ciche ostrzeżenie przed tym, co za moment nastąpi, ale nie uciekł przed tym, nawet nie drgnął. Jej klatka piersiowa oparła się o niego bez skrępowania, jakby był chwilowo właściwą osobą, od której mogła oczekiwać tego spokoju i odwzajemnienia.
— Tak — odpowiedział krótko, kiedy już go obejmowała, i obrócił głowę lekko w bok, sądząc, że mógłby dostrzec choćby cień jej twarzy. Przykrył jej drobną dłoń, swoją własną, w jakimś pozornym poczuciu troski, którego nie znał. Był więc to wyuczony, prosty gest, sprawiający tę dwójkę w świetle kompletnie innej relacji niż rzeczywiście byli. Nie byli kochankami. Nie byli nawet przyjaciółmi. Zbyt wiele iskier sypało się przy zderzeniach tej dwójki, aby cokolwiek mogło się zmienić nawet z biegiem lat. — To twój brat, powinien wiedzieć o... w s z y s t k i m — wyartykułował wyraźnie, w końcu łapiąc na krótko jej spojrzenie, gdy przechyliła głowę w bok zadziornie, jak mała dziewczynka, albo siostra, której nie miał — och miał, lecz brakowało mu z nią wspólnych tematów do rozmów. I byc może gdyby Mulciber posiadał w sobie pierwiastek życia rodzinnego i poczucia wspólnoty, doceniłby tą krótką chwilę, lecz jedyne co mógł czuć to lojalność wobec Tristana, który może uchronił go przed popełnieniem błędów, jak choćby zabiciem starego Rosiera. — Sugerujesz mi, że będzie wściekły? Nie mam sobie nic do zarzucenia, to ty straciłaś rezon, milady — rzucił luźno i uniósł brwi w geście niewinności. No bo, co złego, to nie ja, prawda?
Zaśmiał się krótko, słysząc jej ostatnie pytanie i nim odpowiedział już był świadom, iż będzie tego żałował — doprawdy? Ona również to wiedziała, pewnie dlatego je zadała. Szczwana bestia.
— Nie żartuj ze mnie. Nie — skłamał. Kłamał jak z nut, bo przecież szanował jej brata i cenił sobie jego towarzystwo w niezwykle irracjonalny dla niego sposób. Gdyby tak nie było — nie zawiadamiałby go o losach Darcy. Nie śmiałby czynić tego dla niej.
Obrócił się więc plecami do widowiska, a przodem do niej, pozostając przy balustradzie. Ręce splótł na swojej piersi, przyglądając jej się badawczo, jakby zamierzał odkryć jakie miała wobec niego plany i do czego zmierzała, ale stwierdził szybko, że będzie miał większą frajdę nie próbując zgadnąć. Darcy była młodziutka, może nawet w jego oczach jawiła się dzieckiem, bo już dawno zapomniał, że była dojrzałą kobietą, która miała wyjść za mąż. Może to on się tak postarzał gwałtownie?
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
— Barwna metafora — przyznała powstrzymując się od przewrócenia oczami. Dalej się w niego wpatrywła, bo najlepszy spektaklt rozgrywał się tutaj, na tym balkonie, to co znajdowało się za plecami Ramseya chwilowo w niewielkim stopniu zajmowało jej głowę. Aria, jaka się rozegrała wręcz przeszkadzała jej w prowadzeniu rozmowy. Musiała podnieść ton ze zwykłego pół-szeptu do standardowego tonu, uważając, że rujnowało ten drobny szczegół rujnował jej pozę i dokładny przekaz komunikatów, jakimi go obdarowywała — Trochę ironiczna, nie sądzisz? Myślałam, ze jak dotąd to ty rozsiewasz dziwną aurę, która zabija wszystkie twoje kobiety — zauważyła zgryźliwie, dodając pod nosem z wyraźną drwiną: — Złego diabli nie biorą.
Obserwowała uważnie każdą zmianę na jego twarzy, każdy uśmiech, a chociaż nie pokazywał ich aż tak wiele, znali się zbyt długo by mogła dać się oszukać pustym uśmiechom i wciąż pozbawionych emocji reakcjom Mulcibera. Darcy zbyt mocno zafascynowana umysłem, wiedziała, ze gdzieś tam, w tej strukturze kości i mięsa człowieka pozornie odpornego na uczucia znajduje się jakiś rozrusznik czucia, tylko po prostu ktoś zapomniał, gdzie on jest, albo dobrze go nie szukał. Jeszcze wsparta o balustradę, przechyliła głowę na bok, podpierając ją swobodnie na dłoni, przysłaniając sobie usta, zastanawiając się nad kilkoma kwestiami. Przez chwilę zdawało się, że słowa Ramseya rzucane są w eter, nie w jej kierunku, sprawiała wrażenie odciętej od jego wypowiedzi, a mimo to z pełną trzeźwością w moment później odpowiedziała na wypowiedziane przez niego kwestie:
— Nigdy nie byłeś i nie będziesz na dobrej pozycji, żeby mi mówić co mogę, a czego nie mogę robić, Mulciber — zauważyła, jednak bez złośliwości, stojąc już za nim. Mogła mu działać na przekór, ale tak naprawdę na tle jego wiecznych gier i niejasności, nigdy nie było wiadomo gdzie ta granica przekorności się znajduje, dlatego robiła po prostu to, na co sama miała ochotę i co, jej zdaniem, powinno jej przynieść wymierne korzyści, chociaż w przypadku Ramseya, raczej w perspektywie miesięcy później, niż danego momentu. W dziwny sposób wolała nie zakładać, że w jego obecności często ponosiła porażki w dążeniu do swoich celów, wolała założyć, że po prostu cele te zostały przesunięte na inny termin, kiedy w gruncie rzeczy wcale już do nich nie zmierzała. Tak było wygodniej pogodzić się z faktem, że Ramsey zawsze był troszeczkę mniej przewidywalny od innych mężczyzn, których reakcje była w stanie często przewidzieć.
— Flirt to jeszcze nie żadna obietnica miłości — mruknęła do jego ucha, przylegając już do jego pleców — ... tylko zwykła zabawa. Myślałam, że lubisz zabawiać kobiety, Ramsey — kpiła, bo nigdy nie chciała być jedną z tych kobiet, które chciałyby w rzeczywistości być zabawiane przez Mulcibera, ani też żadne z nich nie stawiało się w takim położeniu. Jeśli flirtowała, o ile można to było nazwać flirtem, a była to dość problematyczna kwestia, robiła to dla siebie w tylko sobie znanym celu. A może zwyczajnie z kaprysu – była kobietą.
— W jakim kierunku patrzyłbyś gdyby nie twoja fałszywa przyzwoitość? — spytała wprost, a jej wzrok powędrował za rudą niewiastą, z którą tu przyszedł. Zaśmiała się do jego ucha, dość perfidnie, naprawdę szczerze rozbawiona dziewczyną — Widzisz, jak jest ściśnięta w talii? To dlatego, że sama jej jeszcze nie ma, to jeszcze podlotek, kochany — mruknęła wprost do jego ucha, dopiero wtedy mogąc się wycofać. Trudno powiedzieć, czy przemawiała przez nią zazdrość. Darcy uwielbiała być w centrum uwagi, ale nie chodziło personalnie o uwagę Mulcibera. Rosier zwyczajnie, nauczona przez lata nauki w szkole czy występów na salonach, przyzwyczajona była, że wzrok zwykle prędzej czy później zwracał się na Rosierów.
Siadając na miejscu, wpatrywała się już nie w mężczyznę, a na spektakl, chociaż myśli zajęte miała zupełnie czymś innym.
— Opowiedz mi o swojej narzeczonej — mruknęła nagle — zdążyłeś ją już poznać? — ostatnim razem, kiedy się widzieli chyba jeszcze nie dostąpił tego zaszczytu.
— Zasłaniasz mi — dodała po momencie, uwagę o Tristanie puszczając mimo uszu.
Obserwowała uważnie każdą zmianę na jego twarzy, każdy uśmiech, a chociaż nie pokazywał ich aż tak wiele, znali się zbyt długo by mogła dać się oszukać pustym uśmiechom i wciąż pozbawionych emocji reakcjom Mulcibera. Darcy zbyt mocno zafascynowana umysłem, wiedziała, ze gdzieś tam, w tej strukturze kości i mięsa człowieka pozornie odpornego na uczucia znajduje się jakiś rozrusznik czucia, tylko po prostu ktoś zapomniał, gdzie on jest, albo dobrze go nie szukał. Jeszcze wsparta o balustradę, przechyliła głowę na bok, podpierając ją swobodnie na dłoni, przysłaniając sobie usta, zastanawiając się nad kilkoma kwestiami. Przez chwilę zdawało się, że słowa Ramseya rzucane są w eter, nie w jej kierunku, sprawiała wrażenie odciętej od jego wypowiedzi, a mimo to z pełną trzeźwością w moment później odpowiedziała na wypowiedziane przez niego kwestie:
— Nigdy nie byłeś i nie będziesz na dobrej pozycji, żeby mi mówić co mogę, a czego nie mogę robić, Mulciber — zauważyła, jednak bez złośliwości, stojąc już za nim. Mogła mu działać na przekór, ale tak naprawdę na tle jego wiecznych gier i niejasności, nigdy nie było wiadomo gdzie ta granica przekorności się znajduje, dlatego robiła po prostu to, na co sama miała ochotę i co, jej zdaniem, powinno jej przynieść wymierne korzyści, chociaż w przypadku Ramseya, raczej w perspektywie miesięcy później, niż danego momentu. W dziwny sposób wolała nie zakładać, że w jego obecności często ponosiła porażki w dążeniu do swoich celów, wolała założyć, że po prostu cele te zostały przesunięte na inny termin, kiedy w gruncie rzeczy wcale już do nich nie zmierzała. Tak było wygodniej pogodzić się z faktem, że Ramsey zawsze był troszeczkę mniej przewidywalny od innych mężczyzn, których reakcje była w stanie często przewidzieć.
— Flirt to jeszcze nie żadna obietnica miłości — mruknęła do jego ucha, przylegając już do jego pleców — ... tylko zwykła zabawa. Myślałam, że lubisz zabawiać kobiety, Ramsey — kpiła, bo nigdy nie chciała być jedną z tych kobiet, które chciałyby w rzeczywistości być zabawiane przez Mulcibera, ani też żadne z nich nie stawiało się w takim położeniu. Jeśli flirtowała, o ile można to było nazwać flirtem, a była to dość problematyczna kwestia, robiła to dla siebie w tylko sobie znanym celu. A może zwyczajnie z kaprysu – była kobietą.
— W jakim kierunku patrzyłbyś gdyby nie twoja fałszywa przyzwoitość? — spytała wprost, a jej wzrok powędrował za rudą niewiastą, z którą tu przyszedł. Zaśmiała się do jego ucha, dość perfidnie, naprawdę szczerze rozbawiona dziewczyną — Widzisz, jak jest ściśnięta w talii? To dlatego, że sama jej jeszcze nie ma, to jeszcze podlotek, kochany — mruknęła wprost do jego ucha, dopiero wtedy mogąc się wycofać. Trudno powiedzieć, czy przemawiała przez nią zazdrość. Darcy uwielbiała być w centrum uwagi, ale nie chodziło personalnie o uwagę Mulcibera. Rosier zwyczajnie, nauczona przez lata nauki w szkole czy występów na salonach, przyzwyczajona była, że wzrok zwykle prędzej czy później zwracał się na Rosierów.
Siadając na miejscu, wpatrywała się już nie w mężczyznę, a na spektakl, chociaż myśli zajęte miała zupełnie czymś innym.
— Opowiedz mi o swojej narzeczonej — mruknęła nagle — zdążyłeś ją już poznać? — ostatnim razem, kiedy się widzieli chyba jeszcze nie dostąpił tego zaszczytu.
— Zasłaniasz mi — dodała po momencie, uwagę o Tristanie puszczając mimo uszu.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Był uważnym słuchaczem i dokładnym obserwatorem, który nie lubił pomijać szczegółów. Jak to mówią — diabeł w nich tkwi, czyż nie? Każde drgnięcie kącików jej ust, każde spojrzenie i gest nie pozostał więc niezauważony, podobnie jak i ton głosu, więc nie musiała się obawiać, że komunikaty jakie mu wysyłała do niego nie trafią — jedyne co stanowiło zagrożenie to fakt, iż jego pokrętna psychika mogła obrócić to na sto różnych wersji i przybrać tę, która aktualnie najbardziej mu pasowała. Był więc szaleńcem, lecz dzięki temu mógł mieć dosłownie wszystko w swojej głowie — od tych najbardziej realnych i przyziemnych spraw, po abstrakcyjne i niemożliwe. Nawet jeśli więc jej słowa miały być kpiną i dobitną formą wytknięcia mu czegoś, uśmiechnął się, jakby stała się autorką doskonałego żartu. Och, to nie on zabawiał ją, lecz ona jego i doskonale jej to wychodziło.
— Prawda — przytaknął, zbliżając się do niej i pochylił się w jej kierunku poważniejąc. — Dobrze więc, że nią nie jesteś, lady Rosier. Świat nie uporałby się nigdy z taką stratą— dodał znacznie ciszej, ledwie przebijając się przez głos dochodzący do sceny, będący akurat w kulminacyjnym punkcie swojej kwestii. Zadźwięczał wysoko, odbijając się od pięknie wyprofilowanych ścian opery, a Ramsey celowo, lub może właśnie z tego powodu nie napomknął, że przecież świat wciąż nie otrząsnął się po stracie Marianny, tak jak nie zrobił tego Tristan, tak jak nie zrobił tego również i Cezar, choć udawał, że było inaczej.
— Tak ci się tylko wydaje — odparł jeszcze zaczepnie, ale posłał jej szybki, sztuczny uśmiech, aby załagodzić słowa, które mogły brzmieć nieco cierpko, w szczególności dla kogoś kto znał mulciberowe poglądy na temat kobiet. Tytuł lady w niczym mu nie zawadzał, ale nie widział celu i sensu w rozkazywaniu damie, do której nie miał praw. — Ale gdyby nie wzniosłe ideały i teorie, co utrzymywałoby nas przy sile, prawda? Wierz we wszystko co sprawia Ci przyjemność, Darcy — powiedział zadziwiająco łagodnie. Wujkiem dobrą radą nigdy nie był, chociaż niezwykle rzadko zwracał się do niej po imieniu, jakby to było zbyt poufałe, zbyt intymne dla ich relacji. Wystarczyło "lady" prawda? Tytuł zawsze był najważniejszy, po co więc te wszystkie inne dodatkowe zwroty.
— Miłość? A cóż to komu potrzebne? Wystarczy flirt — odpowiedział od razu, prawie wchodząc jej w pół zdania, gdy tylko padło to charakterystycznie i dumnie brzmiące słowo. Chłonął jej ciepło tuż za sobą, wciągał powoli jej zapach i poddawał się głosowi, który mógł mamić innym zmysły. To było przyjemne, nie widział więc potrzeby aby przerywać tę słodką grę, w której być może robiła to, czego nie powinna. Któż mógł jednak o tym wiedzieć poza tą dwójką? — Lubię zabawę — odparł zdecydowanie, odwracając się do niej powoli przodem. Stykali się piersiami, a on patrzył na nią z góry, lekko unosząc dłonie na wysokość jej łokci. Gest ten był niejednoznaczny, bo mógł wyglądać tak jakby chciał ją objąć, zamiast tego jednak dotknął opuszkami palców jej ramion. — Ale nie jestem niczyim bawidamkiem, lady Rosier. A już na pewno nie kobiet, z którymi się zadaję.
Ruda niewiasta? Zapomniał o niej w tej chwili, lecz gdy jego wzrok utknął na charakterystycznej postaci, przygryzł wargę od środka, jakby oceniał ją takimi samymi kategoriami, co prześmiewcza szlachcianka. Może nawet uśmiechnął się na chwilę, jakby analizował jej słowa, lecz czy dziewczynka miała dla niego znaczenie? Nie. Była narzędziem. Teraz już niepotrzebnym, skoro tkwił na balkonie ze swoją starą znajomą. A Tristanowi pewnie włos zjeżyłby się na głowie, gdyby ich teraz widział.
— W takim razie patrzyłbym na... twoją talię. Już nie jesteś podlotkiem, a dojrzałą kobietą. Tak często o tym zapominam — rzucił w fałszywym zamyśleniu, choć rzeczywiście przywykł do postrzegania Darcy jako typowej szlacheckiej nastolatki, która wyznawała wielkość wyłącznie swojego rodu i tylko krwi arystokraty. To było całkiem zabawne. Mała Darcy nieco podrosła. I wypiękniała.— Powinnaś tu być dla dźwięków, nie sztucznego widowiska, milady. Zamknij oczy i spróbuj to sobie wyobrazić. Pozwól swojej duszy na prawdziwą kulturową ekstazę . — Starał się nie brzmieć kpiąco (czy rzeczywiście?). Nie mówił jednak głośno, przechodząc w końcu do tyłu, by dać jej upragniony widok na scenę. Oparł się najpierw dłońmi, a po chwili przedramionami na oparciu tuż za nią, przykucając za fotelem, dzięki czemu miał taki sam widok na to beznadziejne przedstawienie, jak ona. — Nie znasz jej? Jest szlachcianką, jak ty— zaczął mówić powoli i cicho, wprost do jej ucha. Spojrzenie miał skierowane na scenę, lecz nie obserwował śpiewaków i nie przywiązywał wagi do ich głosu, choć raz po raz zmieniające się tony, wchodziły mu dosłownie w słowo. — Jest piękna, niewinna, dziewczęca, a do tego dobrze wychowana i inteligentna. Różdżkarka, aurorka, podróżniczka.— Sprzedał jej wystarczająco dużo informacji, może suchych faktów, lecz dla niego najistotniejszych. Nie miał swojej wybrance nic do zarzucenia, poza tym, ze po pochwyceniu jego różdżki wiedziałaby do czego jest zdolny, a po zeznajomieniu się z jego czarnomagicznymi pobudkami zamknęłaby go w Azkabanie. Whoops. — Opowiedz mi o swoim narzeczonym. Jest zabawny? — spytał z uśmiechem i nutą żałości w głosie jakby wiedział, ze jest inaczej.
— Prawda — przytaknął, zbliżając się do niej i pochylił się w jej kierunku poważniejąc. — Dobrze więc, że nią nie jesteś, lady Rosier. Świat nie uporałby się nigdy z taką stratą— dodał znacznie ciszej, ledwie przebijając się przez głos dochodzący do sceny, będący akurat w kulminacyjnym punkcie swojej kwestii. Zadźwięczał wysoko, odbijając się od pięknie wyprofilowanych ścian opery, a Ramsey celowo, lub może właśnie z tego powodu nie napomknął, że przecież świat wciąż nie otrząsnął się po stracie Marianny, tak jak nie zrobił tego Tristan, tak jak nie zrobił tego również i Cezar, choć udawał, że było inaczej.
— Tak ci się tylko wydaje — odparł jeszcze zaczepnie, ale posłał jej szybki, sztuczny uśmiech, aby załagodzić słowa, które mogły brzmieć nieco cierpko, w szczególności dla kogoś kto znał mulciberowe poglądy na temat kobiet. Tytuł lady w niczym mu nie zawadzał, ale nie widział celu i sensu w rozkazywaniu damie, do której nie miał praw. — Ale gdyby nie wzniosłe ideały i teorie, co utrzymywałoby nas przy sile, prawda? Wierz we wszystko co sprawia Ci przyjemność, Darcy — powiedział zadziwiająco łagodnie. Wujkiem dobrą radą nigdy nie był, chociaż niezwykle rzadko zwracał się do niej po imieniu, jakby to było zbyt poufałe, zbyt intymne dla ich relacji. Wystarczyło "lady" prawda? Tytuł zawsze był najważniejszy, po co więc te wszystkie inne dodatkowe zwroty.
— Miłość? A cóż to komu potrzebne? Wystarczy flirt — odpowiedział od razu, prawie wchodząc jej w pół zdania, gdy tylko padło to charakterystycznie i dumnie brzmiące słowo. Chłonął jej ciepło tuż za sobą, wciągał powoli jej zapach i poddawał się głosowi, który mógł mamić innym zmysły. To było przyjemne, nie widział więc potrzeby aby przerywać tę słodką grę, w której być może robiła to, czego nie powinna. Któż mógł jednak o tym wiedzieć poza tą dwójką? — Lubię zabawę — odparł zdecydowanie, odwracając się do niej powoli przodem. Stykali się piersiami, a on patrzył na nią z góry, lekko unosząc dłonie na wysokość jej łokci. Gest ten był niejednoznaczny, bo mógł wyglądać tak jakby chciał ją objąć, zamiast tego jednak dotknął opuszkami palców jej ramion. — Ale nie jestem niczyim bawidamkiem, lady Rosier. A już na pewno nie kobiet, z którymi się zadaję.
Ruda niewiasta? Zapomniał o niej w tej chwili, lecz gdy jego wzrok utknął na charakterystycznej postaci, przygryzł wargę od środka, jakby oceniał ją takimi samymi kategoriami, co prześmiewcza szlachcianka. Może nawet uśmiechnął się na chwilę, jakby analizował jej słowa, lecz czy dziewczynka miała dla niego znaczenie? Nie. Była narzędziem. Teraz już niepotrzebnym, skoro tkwił na balkonie ze swoją starą znajomą. A Tristanowi pewnie włos zjeżyłby się na głowie, gdyby ich teraz widział.
— W takim razie patrzyłbym na... twoją talię. Już nie jesteś podlotkiem, a dojrzałą kobietą. Tak często o tym zapominam — rzucił w fałszywym zamyśleniu, choć rzeczywiście przywykł do postrzegania Darcy jako typowej szlacheckiej nastolatki, która wyznawała wielkość wyłącznie swojego rodu i tylko krwi arystokraty. To było całkiem zabawne. Mała Darcy nieco podrosła. I wypiękniała.— Powinnaś tu być dla dźwięków, nie sztucznego widowiska, milady. Zamknij oczy i spróbuj to sobie wyobrazić. Pozwól swojej duszy na prawdziwą kulturową ekstazę . — Starał się nie brzmieć kpiąco (czy rzeczywiście?). Nie mówił jednak głośno, przechodząc w końcu do tyłu, by dać jej upragniony widok na scenę. Oparł się najpierw dłońmi, a po chwili przedramionami na oparciu tuż za nią, przykucając za fotelem, dzięki czemu miał taki sam widok na to beznadziejne przedstawienie, jak ona. — Nie znasz jej? Jest szlachcianką, jak ty— zaczął mówić powoli i cicho, wprost do jej ucha. Spojrzenie miał skierowane na scenę, lecz nie obserwował śpiewaków i nie przywiązywał wagi do ich głosu, choć raz po raz zmieniające się tony, wchodziły mu dosłownie w słowo. — Jest piękna, niewinna, dziewczęca, a do tego dobrze wychowana i inteligentna. Różdżkarka, aurorka, podróżniczka.— Sprzedał jej wystarczająco dużo informacji, może suchych faktów, lecz dla niego najistotniejszych. Nie miał swojej wybrance nic do zarzucenia, poza tym, ze po pochwyceniu jego różdżki wiedziałaby do czego jest zdolny, a po zeznajomieniu się z jego czarnomagicznymi pobudkami zamknęłaby go w Azkabanie. Whoops. — Opowiedz mi o swoim narzeczonym. Jest zabawny? — spytał z uśmiechem i nutą żałości w głosie jakby wiedział, ze jest inaczej.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ostatnio zmieniony przez Ramsey Mulciber dnia 10.04.16 18:29, w całości zmieniany 1 raz
Bawiła się wolnym, spokojnym ruchem rodowym pierścieniem na palcu, pierścionek zaręczynowy z fioletowym oczkiem natomiast ignorując. W tych ruchach dałoby się odczytać jej myśli, bo każde poruszenie palcami, przetarcie opuszka rzeźbienia pierścienia, czy jego kamienia miało swoje znaczenie. Wpatrywała się jeszcze w twarz mężczyzny, póki stal przed nią, w końcu po tym czasie niemej rozmowy samej ze sobą, jaką przeprowadziła w głowie, kontrolując dokładnie każde słowo, jakie padło miedzy nimi, rzuciła:
— Nie oglądałbyś mojej talii — i była tego pewna, bo jeśli nie, to musiała bardzo dobrze udawać swoją pewność siebie, kiedy leniwie odciągnęła szczupłe palce od biżuterii, prostując się, kiedy uniosła jak dotąd wzrok utkwiony gdzieś po linii prostej przed siebie, do jego twarzy — Nie pozwoliłbyś sobie jej oglądać. Jesteś jeszcze za daleko, żeby móc sobie dać to przyzwolenie — spuściła znów wzrok, nie dlatego, że brakło jej śmiałości w utrzymaniu tego spojrzenia. Zwyczajnie stopień koncentracji jaką sobie poświęcali był też częścią komunikatów, jakie niemo przekazywali, czasami dopowiadając się w ten sposób.
— Przynajmniej na razie — kącik jej ust drgnął w dziwnego rodzaju uśmieszku. Wsparł łokieć na podłokietniku siedziska i uniosła dłoń do twarzy, przysłaniając usta w zastanowieniu, bardzo lekkim, nienatarczywym ruchem gładząc kciukiem swoją górną wargę, zanim, podążyła wzrokiem za zmianą jego pozycji, a przynajmniej na tyle, na ile mogła, nie odwracając głowy — A może zawsze — dopowiedziała, kiedy już znalazł się za nią. Nie czuła się w pełni komfortowo mając go za plecami, chociaż pozycją tego w żaden sposób nie zdradziła. Pozostała niewzruszona, w usadowieniu, w jakim się znajdowała, kiedy jeszcze stał przed nią. Przechylona na siedzisku w jedną stronę, tym samym bardziej pochylona do jego warg, tuż nad jej własnym uchem.
— Jeśli szukasz tak sensorycznych doznań to zdaje mi się, że tak naprawdę budynek opery to ni jest miejsce, w którym faktycznie chciałeś się dzisiaj znaleźć, Mulciberze — z rozmysłem w żadnym momencie rozmowy nie użył tytułu: lord, zwyczajnie go za takowego nie mając. Zresztą i w towarzystwie z premedytacją zdawała się tytułować go po prostu: panem. Mimo, że przecież jego krew nie była aż tak mocno skażona i całkiem wybrakowana.
Wsłuchiwała się w jego ton, zdradzający jej ogólniki jego narzeczeństwa i uśmiechnęła się kpiąco, zaczesując instynktownie zbłąkane kosmyki włosów za ucho, niewątpliwie owiewając go zapachem swoich perfum, o bardzo przewidywalnym, różanym zapachu. W kontraście dla Darcy, która zdawała się nigdy nie działać w ten sam przypuszczalny sposób.
— To jest Twój typ? — mruknęła pod nosem, ciszej, pozwalając sobie na ten pół-szept, kiedy chwilowo kompozycja spektaklu przewidywała spokojniejsze nuty — Nudna i niezdecydowana? — dodała z przekąsem, wyraźnie w odpowiedzi na jego własną uwagę o lordzie Bulstrode. Chociaż w gruncie rzeczy, naprawdę tak myślała. To samo mogła powiedzieć o większości arystokratek, co czyniło ją bardzo powtarzalną. Chociaż nie każda pałała się w swoim braku pewności tyloma oddzielnymi od siebie dziedzinami.
— Zabawne, że pytasz — sparafrazowała słowo z jego wypowiedzi w zupełnie innym wydźwięku — jest, ale nie znam ludzi śmieszniejszych od Ciebie — odchyliła głowę w bok, spoglądając w jego tęczówki oczu z dziwnym błyskiem. Wyzwaniem? Zadziornością? Przekorą? To mogło być wszystko. Albo nic. Tylko refleks ze sceny odbity w jej jasnych tęczówkach.
— Nie oglądałbyś mojej talii — i była tego pewna, bo jeśli nie, to musiała bardzo dobrze udawać swoją pewność siebie, kiedy leniwie odciągnęła szczupłe palce od biżuterii, prostując się, kiedy uniosła jak dotąd wzrok utkwiony gdzieś po linii prostej przed siebie, do jego twarzy — Nie pozwoliłbyś sobie jej oglądać. Jesteś jeszcze za daleko, żeby móc sobie dać to przyzwolenie — spuściła znów wzrok, nie dlatego, że brakło jej śmiałości w utrzymaniu tego spojrzenia. Zwyczajnie stopień koncentracji jaką sobie poświęcali był też częścią komunikatów, jakie niemo przekazywali, czasami dopowiadając się w ten sposób.
— Przynajmniej na razie — kącik jej ust drgnął w dziwnego rodzaju uśmieszku. Wsparł łokieć na podłokietniku siedziska i uniosła dłoń do twarzy, przysłaniając usta w zastanowieniu, bardzo lekkim, nienatarczywym ruchem gładząc kciukiem swoją górną wargę, zanim, podążyła wzrokiem za zmianą jego pozycji, a przynajmniej na tyle, na ile mogła, nie odwracając głowy — A może zawsze — dopowiedziała, kiedy już znalazł się za nią. Nie czuła się w pełni komfortowo mając go za plecami, chociaż pozycją tego w żaden sposób nie zdradziła. Pozostała niewzruszona, w usadowieniu, w jakim się znajdowała, kiedy jeszcze stał przed nią. Przechylona na siedzisku w jedną stronę, tym samym bardziej pochylona do jego warg, tuż nad jej własnym uchem.
— Jeśli szukasz tak sensorycznych doznań to zdaje mi się, że tak naprawdę budynek opery to ni jest miejsce, w którym faktycznie chciałeś się dzisiaj znaleźć, Mulciberze — z rozmysłem w żadnym momencie rozmowy nie użył tytułu: lord, zwyczajnie go za takowego nie mając. Zresztą i w towarzystwie z premedytacją zdawała się tytułować go po prostu: panem. Mimo, że przecież jego krew nie była aż tak mocno skażona i całkiem wybrakowana.
Wsłuchiwała się w jego ton, zdradzający jej ogólniki jego narzeczeństwa i uśmiechnęła się kpiąco, zaczesując instynktownie zbłąkane kosmyki włosów za ucho, niewątpliwie owiewając go zapachem swoich perfum, o bardzo przewidywalnym, różanym zapachu. W kontraście dla Darcy, która zdawała się nigdy nie działać w ten sam przypuszczalny sposób.
— To jest Twój typ? — mruknęła pod nosem, ciszej, pozwalając sobie na ten pół-szept, kiedy chwilowo kompozycja spektaklu przewidywała spokojniejsze nuty — Nudna i niezdecydowana? — dodała z przekąsem, wyraźnie w odpowiedzi na jego własną uwagę o lordzie Bulstrode. Chociaż w gruncie rzeczy, naprawdę tak myślała. To samo mogła powiedzieć o większości arystokratek, co czyniło ją bardzo powtarzalną. Chociaż nie każda pałała się w swoim braku pewności tyloma oddzielnymi od siebie dziedzinami.
— Zabawne, że pytasz — sparafrazowała słowo z jego wypowiedzi w zupełnie innym wydźwięku — jest, ale nie znam ludzi śmieszniejszych od Ciebie — odchyliła głowę w bok, spoglądając w jego tęczówki oczu z dziwnym błyskiem. Wyzwaniem? Zadziornością? Przekorą? To mogło być wszystko. Albo nic. Tylko refleks ze sceny odbity w jej jasnych tęczówkach.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czy Mulciber potrzebował pozwolenia na cokolwiek? Nie, nigdy. Doskonale znał przyjęte normy i zasady — w końcu wychowywał go Rosier, który nie omieszkał wpoić mu wszystkich zasad savoir vivre, zeznajomić go z konwenansami i ty na co teoretycznie mógłby sobie pozwolić a na co nie. Teoretyczne, bo jednocześnie — nie jak ojciec, którym winien być, a jak mentor i nauczyciel — próbował zakorzenić w nim silne poczucie wyższości ponad innymi (tak w koncu charakterystyczne dla Rosierów) i umiejętność sięgania po wszystko, czego tylko zapragnął. Mając więc w głowie całą tą wiedzę z tych wszystkich elementów i dziedzin czarodziejskiego życia nie był głupi aby zwykłą nieokrzesaną zarozumiałością, którą się wykazywał, łamać społeczne granice. Robił to, oczywiście, bo nie uznawał ograniczeń, ani kajdan jakie narzucały mu normy i wartości narzucane przez ludzi. Był bo prostu nieco przebiegły, nieco sprytny, czasem zbyt brutalnie brnący we własne przekonania i cele.
—Doprawdy tak sądzisz?— spytał z nutą kpiny i powątpiewania w głosie, choć nie zamierzał jej udowadniać, że nie ma racji. Wolał kiedy sama do tego dochodziła, z trudem utrzymując swoją dumę na odpowiednio wysokim poziomie, kiedy już przyszło jej się zmierzyć z faktami. — Nie jesteś odpowiedzialna za to, co mógłbym sobie pozwolić, wszak jestem panem własnego losu. To ode mnie zależy, czy miałbym chęć złamać niepisane zasady i odbiec od wszechobecnych zasad kurtuazji. Jedyne, co względem mnie możesz zrobić to... spróbować mi przeszkodzić, lady Rosier — odpowiedział rzeczowym tonem i uraczył ją szarmanckim uśmiechem, nie próbując na siłę udowodnić jej swoich racji odnośnie różnic pomiedzy mężczyznami i kobietami. To z szacunku do nazwiska nie zamierzał się w tej chwili wdawać w przegadywanie, choć stanowisko w tej kwestii miał dość jasne.
— Prawdopodobnie masz rację. W takim razie nic tu po mnie, panienko — Powiedziawszy to wyprostował się, ignorując bliskość jej warg. Zrobił to umyślnie, zwiększając dzielący ich dystans, gdyż przez chwilę stał się boleśnie niewielki, a to bardzo łatwo mogło sprowadzić mężczyznę na manowce. Kobiety z natury były kusicielkami, mężczyźni zdobywcami, więc czy nie przyjemnie było poddać się tej prostej grze ulotnych doznań?
Brak tytułu lorda przed nazwiskiem nigdy mu nie doskwierał, bo nigdy go nie otrzymawszy nie czuł w stosunku do niego żadnej straty. Wychowywał się z myślą iż miał pecha, lecz w niczym go nie ograniczał, bo szlachta była przewidywalna, a jedyne czego mógł arystokratom zazdrościć to tego, iż wszystko otrzymywali za darmo — z łatwością.
— Szlachcianki z reguły są nudne, przewidywalne i rozpieszczone, typ więc nie ma tu nic do rzeczy — odpowiedział, patrząc na nią z góry i zapiął marynarkę, odwracając się do niej nieco bokiem. Zerknął w kierunku kotary, odgradzającej balkon od korytarza, przymierzając się do opuszczenia towarzystwa Darcy, aby w spokoju mogła celebrować to kulturalne wydarzenie.
—W takim razie nie mógłbym być szczęśliwszy, że w tłumie znajomych Ci mężczyzn w czymkolwiek się wyróżniam. Zaszczytny tytuł lidera mnie satysfakcjonuje, nawet w tej ironicznej dziedzinie, bo dzięki temu i tak pozostanę w Twoich myślach na długo, moja droga — odparł jeszcze, zerkając na nią kątem oka i wycofał się w ciemność. Jedynie jego błyszczące, jasne oczy odbijały od siebie migotliwe światła dochodzące ze sceny, a cała reszta pochłonięta została czernią, choć przebywając tu określenie długi czas bez trudu mogła dostrzec każdy detal jego twarzy. Nawet ten uśmiech, który wykrzywił jego usta. — Powinienem życzyć panience udanego wieczoru w tym nudnym, typowo szlacheckim miejscu, czy może znajdzie w sobie krztę pragnienia jakiejś przygody, o wiele bardziej charakterystycznego dla Twojej starszej siostry?
Ktoś mówił coś o wyzwaniach?
—Doprawdy tak sądzisz?— spytał z nutą kpiny i powątpiewania w głosie, choć nie zamierzał jej udowadniać, że nie ma racji. Wolał kiedy sama do tego dochodziła, z trudem utrzymując swoją dumę na odpowiednio wysokim poziomie, kiedy już przyszło jej się zmierzyć z faktami. — Nie jesteś odpowiedzialna za to, co mógłbym sobie pozwolić, wszak jestem panem własnego losu. To ode mnie zależy, czy miałbym chęć złamać niepisane zasady i odbiec od wszechobecnych zasad kurtuazji. Jedyne, co względem mnie możesz zrobić to... spróbować mi przeszkodzić, lady Rosier — odpowiedział rzeczowym tonem i uraczył ją szarmanckim uśmiechem, nie próbując na siłę udowodnić jej swoich racji odnośnie różnic pomiedzy mężczyznami i kobietami. To z szacunku do nazwiska nie zamierzał się w tej chwili wdawać w przegadywanie, choć stanowisko w tej kwestii miał dość jasne.
— Prawdopodobnie masz rację. W takim razie nic tu po mnie, panienko — Powiedziawszy to wyprostował się, ignorując bliskość jej warg. Zrobił to umyślnie, zwiększając dzielący ich dystans, gdyż przez chwilę stał się boleśnie niewielki, a to bardzo łatwo mogło sprowadzić mężczyznę na manowce. Kobiety z natury były kusicielkami, mężczyźni zdobywcami, więc czy nie przyjemnie było poddać się tej prostej grze ulotnych doznań?
Brak tytułu lorda przed nazwiskiem nigdy mu nie doskwierał, bo nigdy go nie otrzymawszy nie czuł w stosunku do niego żadnej straty. Wychowywał się z myślą iż miał pecha, lecz w niczym go nie ograniczał, bo szlachta była przewidywalna, a jedyne czego mógł arystokratom zazdrościć to tego, iż wszystko otrzymywali za darmo — z łatwością.
— Szlachcianki z reguły są nudne, przewidywalne i rozpieszczone, typ więc nie ma tu nic do rzeczy — odpowiedział, patrząc na nią z góry i zapiął marynarkę, odwracając się do niej nieco bokiem. Zerknął w kierunku kotary, odgradzającej balkon od korytarza, przymierzając się do opuszczenia towarzystwa Darcy, aby w spokoju mogła celebrować to kulturalne wydarzenie.
—W takim razie nie mógłbym być szczęśliwszy, że w tłumie znajomych Ci mężczyzn w czymkolwiek się wyróżniam. Zaszczytny tytuł lidera mnie satysfakcjonuje, nawet w tej ironicznej dziedzinie, bo dzięki temu i tak pozostanę w Twoich myślach na długo, moja droga — odparł jeszcze, zerkając na nią kątem oka i wycofał się w ciemność. Jedynie jego błyszczące, jasne oczy odbijały od siebie migotliwe światła dochodzące ze sceny, a cała reszta pochłonięta została czernią, choć przebywając tu określenie długi czas bez trudu mogła dostrzec każdy detal jego twarzy. Nawet ten uśmiech, który wykrzywił jego usta. — Powinienem życzyć panience udanego wieczoru w tym nudnym, typowo szlacheckim miejscu, czy może znajdzie w sobie krztę pragnienia jakiejś przygody, o wiele bardziej charakterystycznego dla Twojej starszej siostry?
Ktoś mówił coś o wyzwaniach?
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Podążyła za nim spojrzeniem, ale w sposób nie nadmiernie nachalny. Po prostu zauważyła, że poruszył się za nią. Wzbił nutkę zapachu, jaki wokół siebie roznosił, owiewając ją nim, zanim cofnął się w kierunku kotary. Naprawdę chciał wyjść? Nie mogła go przecież zatrzymać. Zwróciła twarz w kierunku sceny, a że nie miała najmniejszego pojęcia, co właściwie się tam działo, ciężko było jej udawać zainteresowanie. Wydawała się odrobinę znużona tym seansem, co odczuła właśnie teraz, kiedy mężczyzna postanowił opuścić jej towarzystwo. Ale była przecież nudną i przewidywalną szlachcianką. Uśmiechnęła się kpiąco pod nosem. Nie wszystkie szlachcianki były nudne i przewidywalne czy rozpieszczone. Pech chciał, że on z łatwością przyznał, że jego narzeczona owszem.
— To naucz ją, jak nie być nudną i niezdecydowaną — mruknęła z chłodem, wyraźnie nie traktując jego słów, jako przytyk w jej kierunku, chociaż mówił o wszystkich szlachciankach. Gdyby jednak wierzyła w to, że była nudna, fakt, że udało jej się zatrzymać tu Ramseya na dłużej był idealnym dowodem na to, że mogłaby się mylić. Gorzej, wiedziała, ze nie mogła być tak przewidywalna i tak nużąca, nawet dla niego. Wbrew temu mruknęła z przekąsem.
— A jak myślisz? Mogę mieć takie pragnienie? Ostatecznie jestem przecież szlachcianką.
Brwi zmarszczyła dopiero, kiedy wspomniał o jej starszej siostrze. Jej wzrok naturalnie przemknął po siedzeniu, które niegdyś zajmowała Marienne. Przymknęła powieki, wdychając głębszy haust powietrza, a chociaż wiedziała, że nie mówił o Marie, a o Druelli, dodała chłodno:
— Jeśli lubisz zostać zapamiętywany, jako błazen… tak, życz mi udanego wieczoru.
Nie przyjęła wyzwania, bo nie musiała mu niczego udowadniać.
— Ale gdybyś zaprosił mnie na kolację, mogłabym się dłużej zastanowić nad odpowiedzią.
Cokolwiek nie kryłoby się pod pojęciem kolacji, jeśli nie zakrawało to o chamską prowokację, mogła opuścić operę w jego towarzystwie. Nie mógłby liczyć dzisiejszego dnia na większe szczęście.
— To naucz ją, jak nie być nudną i niezdecydowaną — mruknęła z chłodem, wyraźnie nie traktując jego słów, jako przytyk w jej kierunku, chociaż mówił o wszystkich szlachciankach. Gdyby jednak wierzyła w to, że była nudna, fakt, że udało jej się zatrzymać tu Ramseya na dłużej był idealnym dowodem na to, że mogłaby się mylić. Gorzej, wiedziała, ze nie mogła być tak przewidywalna i tak nużąca, nawet dla niego. Wbrew temu mruknęła z przekąsem.
— A jak myślisz? Mogę mieć takie pragnienie? Ostatecznie jestem przecież szlachcianką.
Brwi zmarszczyła dopiero, kiedy wspomniał o jej starszej siostrze. Jej wzrok naturalnie przemknął po siedzeniu, które niegdyś zajmowała Marienne. Przymknęła powieki, wdychając głębszy haust powietrza, a chociaż wiedziała, że nie mówił o Marie, a o Druelli, dodała chłodno:
— Jeśli lubisz zostać zapamiętywany, jako błazen… tak, życz mi udanego wieczoru.
Nie przyjęła wyzwania, bo nie musiała mu niczego udowadniać.
— Ale gdybyś zaprosił mnie na kolację, mogłabym się dłużej zastanowić nad odpowiedzią.
Cokolwiek nie kryłoby się pod pojęciem kolacji, jeśli nie zakrawało to o chamską prowokację, mogła opuścić operę w jego towarzystwie. Nie mógłby liczyć dzisiejszego dnia na większe szczęście.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie mogła go zatrzymać bo wtedy na jej nieskazitelnym, szlacheckim wizerunku pojawiłaby się lekka skaza — no bo jak mogłaby spokojnie patrzeć w lustro tuż po tym jak próbowała zatrzymać nieposkromionego ducha czarodzieja czystej (nie szlacheckiej) krwi, który dość skutecznie opierał się jej niesamowitym wdziękom. Bo to, że była piękną, dystyngowaną i niezwykłą kobietką z klasą nie podlegało negocjacjom. Mulciber jednak od wielu, wielu lat pozostawał człowiekiem interesownym, a więc to rozum górował nad emocjami, głęboko schowanymi, ukrytymi, a przecież gdyby wykazał się emocjonalnością i pasją byłby o wiele łatwiejszy do manipulacji.
— Dziękuję za radę, tak też uczynię, milady — odpowiedział szarmanckim tonem, z subtelnym uśmiechem. Głową skinął nisko, na znak podziękowania, choć w jego oczach mogłaby dostrzec drwinę, gdyby tylko przyglądała mu się uważniej. Wszak był człowiekiem nieokrzesanym o wyjątkowo bogatych manierach — a paradoks wynikał z gry pomiędzy prawdziwą osobowością, a maską aktora jaką przybierał w zależności od spektaklu.
Marie odeszła, a dla niego tamto wydarzenie było niczym sen sprzed wielu wielu lat, o którym już nie pamiętał i nad którym nie rozwodził się zbyt dogłębnie. Nie przywykł do roztrząsania czyjejkolwiek śmierci — jak inaczej mógłby sam być jej powodem? Myślał oczywiście o Druelli, o starszej siostrze, chłopczycy, która zachowaniem zawsze odbiegała od szlacheckiego świata. Była mu przez to nieco bliższa niż dziewczę siedzące tuż przed nim, lecz nie pałał do niej przez to żalem.
— Pozostając w roli błazna nie śmiałbym zaprosić panienki na kolację — odparł sucho, nieco poważniejąc. Kąciki ust opadły mu do normalnego wyrazu, a płuca wypełniły się gęstym powietrzem, które przestało dla niego pachnieć jej słodkimi perfumami. Tak jednak było zwykle — rozniecali jakiś żar, który wzajemnie gasili, nie mogąc pogodzić się z różnicami jakimi się charakteryzowali.
— Udanego wieczoru, Lady Rosier — dodał jeszcze na odchodne, zgodnie z jej własnym życzeniem i zniknął za kotarą, nie zamierzając dłużej marnować swojego czasu na dyskusję z nią. Opuścił operę, kompletnie zapominając o rudowłosej niewiaście, która go zaprosiła na spektakl, który nieprzerwanie trwał, choć Mulcibera już wcale to nie dotyczyło.
— Dziękuję za radę, tak też uczynię, milady — odpowiedział szarmanckim tonem, z subtelnym uśmiechem. Głową skinął nisko, na znak podziękowania, choć w jego oczach mogłaby dostrzec drwinę, gdyby tylko przyglądała mu się uważniej. Wszak był człowiekiem nieokrzesanym o wyjątkowo bogatych manierach — a paradoks wynikał z gry pomiędzy prawdziwą osobowością, a maską aktora jaką przybierał w zależności od spektaklu.
Marie odeszła, a dla niego tamto wydarzenie było niczym sen sprzed wielu wielu lat, o którym już nie pamiętał i nad którym nie rozwodził się zbyt dogłębnie. Nie przywykł do roztrząsania czyjejkolwiek śmierci — jak inaczej mógłby sam być jej powodem? Myślał oczywiście o Druelli, o starszej siostrze, chłopczycy, która zachowaniem zawsze odbiegała od szlacheckiego świata. Była mu przez to nieco bliższa niż dziewczę siedzące tuż przed nim, lecz nie pałał do niej przez to żalem.
— Pozostając w roli błazna nie śmiałbym zaprosić panienki na kolację — odparł sucho, nieco poważniejąc. Kąciki ust opadły mu do normalnego wyrazu, a płuca wypełniły się gęstym powietrzem, które przestało dla niego pachnieć jej słodkimi perfumami. Tak jednak było zwykle — rozniecali jakiś żar, który wzajemnie gasili, nie mogąc pogodzić się z różnicami jakimi się charakteryzowali.
— Udanego wieczoru, Lady Rosier — dodał jeszcze na odchodne, zgodnie z jej własnym życzeniem i zniknął za kotarą, nie zamierzając dłużej marnować swojego czasu na dyskusję z nią. Opuścił operę, kompletnie zapominając o rudowłosej niewiaście, która go zaprosiła na spektakl, który nieprzerwanie trwał, choć Mulcibera już wcale to nie dotyczyło.
[zt x2]
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
grudniowa noc
z pozdrowieniami z zaświatów!
Przedstawienie trwa. To ta noc, na którą czekałem tak długo, by wreszcie zobaczyć, jak lśnisz i migoczesz na deskach opery własnym blaskiem, a nie jego imitacją - światłem popielatym, pozostając jedynie w cieniu niedorastających Ci do pięt konkurentek. Choć tym razem nie mogę siedzieć w ostatnim rzędzie, niknąc wśród widowni i tęskniąc z bezpiecznej odległości (tak, byś mnie nie dostrzegła? Wolę myśleć, że mnie nie dostrzegasz - chyba łatwiej mi to zaakceptować… Nie brzmi to tak kategorycznie, jak odrzucenie), to przecież oczami wyobraźni widzę Cię wyraźnie - jesteś cała w tiulach, eteryczna, dojrzała, tak bardzo inna od Amelki, która w cerowanej maminą czułością sukience zapamiętywała swój pierwszy układ, z nieporadnym wdziękiem co chwilę myląc kroki i posyłając mi na wpół szczerbate uśmiechy.
Przez cienką ścianę garderoby przebija się dźwięk wbrew wszelkim prawom fizyki wcale nie zdeformowany - lecz tak klarowny, jak klarnet Mozarta. A może po prostu gdzieś w meandrach mojej gęsto pokręconej podświadomości w jakimś stopniu sam uzupełniam pięciolinię swojego życia? Poruszam ustami, na których perlą się zaschnięte krople Ognistej, nucąc coś, co chyba ma przypominać arię.
Moszczę się w zbyt dużym fotelu, tonę w przesadnie eleganckich ubraniach, prezencie z zaświatów od męża staruszki, u której Margo załatwiła mi pracę (czarny frak wieńczy śmieszna muszka, drapiąca mnie w jabłko Adama). Nieporadnym ruchem sięgam po przyrząd, który wygląda jak narzędzie tortur (gdybyś została w moim życiu, pewnie wiedziałbym, że to tylko zalotka), strącając przy okazji wymyślnie ornamentowany flakonik ciężkich, piżmowych perfum, przez które zaczynam zanosić się kaszlem.
A gdy ściany budynku drżą od aplauzu, przełykam gulę w gardle, szykując się na konfrontację. Jeszcze tylko jeden bukiet kwiatów, niski, niemal japoński ukłon, a potem zapada cisza - z rodzaju tych drażniąco dzwoniących w uszach. Drżącymi rękami (przez alkohol? Czy nerwy?) wygrywam opuszkami palców rytm, coraz szybciej i szybciej. Siedzę przy toaletce, mocno zgarbiony, tyłem do drzwi. Wciąż unikam wzrokiem rozmytego lustrzanego odbicia mężczyzny, który chyba nawet mnie nie przypomina - za pomocą zgrabnego zaklęcia zmieniłem kolor swoich włosów na chłodny blond, w którym mi wybitnie nie do twarzy (pewnie dostrzegasz takie niuanse, dla mnie liczyło się tylko to, żeby nikt mnie nie rozpoznał). Wciąż jeszcze mam szansę, żeby uciec, ale uparcie czekam.
To ta noc. Noc naszej konfrontacji, czy tego chcesz… czy nie.
Przedstawienie trwa. To ta noc, na którą czekałem tak długo, by wreszcie zobaczyć, jak lśnisz i migoczesz na deskach opery własnym blaskiem, a nie jego imitacją - światłem popielatym, pozostając jedynie w cieniu niedorastających Ci do pięt konkurentek. Choć tym razem nie mogę siedzieć w ostatnim rzędzie, niknąc wśród widowni i tęskniąc z bezpiecznej odległości (tak, byś mnie nie dostrzegła? Wolę myśleć, że mnie nie dostrzegasz - chyba łatwiej mi to zaakceptować… Nie brzmi to tak kategorycznie, jak odrzucenie), to przecież oczami wyobraźni widzę Cię wyraźnie - jesteś cała w tiulach, eteryczna, dojrzała, tak bardzo inna od Amelki, która w cerowanej maminą czułością sukience zapamiętywała swój pierwszy układ, z nieporadnym wdziękiem co chwilę myląc kroki i posyłając mi na wpół szczerbate uśmiechy.
Przez cienką ścianę garderoby przebija się dźwięk wbrew wszelkim prawom fizyki wcale nie zdeformowany - lecz tak klarowny, jak klarnet Mozarta. A może po prostu gdzieś w meandrach mojej gęsto pokręconej podświadomości w jakimś stopniu sam uzupełniam pięciolinię swojego życia? Poruszam ustami, na których perlą się zaschnięte krople Ognistej, nucąc coś, co chyba ma przypominać arię.
Moszczę się w zbyt dużym fotelu, tonę w przesadnie eleganckich ubraniach, prezencie z zaświatów od męża staruszki, u której Margo załatwiła mi pracę (czarny frak wieńczy śmieszna muszka, drapiąca mnie w jabłko Adama). Nieporadnym ruchem sięgam po przyrząd, który wygląda jak narzędzie tortur (gdybyś została w moim życiu, pewnie wiedziałbym, że to tylko zalotka), strącając przy okazji wymyślnie ornamentowany flakonik ciężkich, piżmowych perfum, przez które zaczynam zanosić się kaszlem.
A gdy ściany budynku drżą od aplauzu, przełykam gulę w gardle, szykując się na konfrontację. Jeszcze tylko jeden bukiet kwiatów, niski, niemal japoński ukłon, a potem zapada cisza - z rodzaju tych drażniąco dzwoniących w uszach. Drżącymi rękami (przez alkohol? Czy nerwy?) wygrywam opuszkami palców rytm, coraz szybciej i szybciej. Siedzę przy toaletce, mocno zgarbiony, tyłem do drzwi. Wciąż unikam wzrokiem rozmytego lustrzanego odbicia mężczyzny, który chyba nawet mnie nie przypomina - za pomocą zgrabnego zaklęcia zmieniłem kolor swoich włosów na chłodny blond, w którym mi wybitnie nie do twarzy (pewnie dostrzegasz takie niuanse, dla mnie liczyło się tylko to, żeby nikt mnie nie rozpoznał). Wciąż jeszcze mam szansę, żeby uciec, ale uparcie czekam.
To ta noc. Noc naszej konfrontacji, czy tego chcesz… czy nie.
what matters most is how well you walk through the f i r e.
Felix Tremaine
Zawód : goni mnie przeszłość
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
w środku pękają struny
chwil, pulsuje rzeka
czerwienią moich win,
gonię sam siebie i znów
zamiera świat.
chwil, pulsuje rzeka
czerwienią moich win,
gonię sam siebie i znów
zamiera świat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 2 z 15 • 1, 2, 3 ... 8 ... 15
Royal Opera House
Szybka odpowiedź