Mała kawiarnia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Mała kawiarnia
Mała kawiarnia nierzucająca się zarówno w oczy czarodziejów, jak i mugoli. By do niej trafić, należy wiedzieć, gdzie znajduje się wejście - wszak wśród reprezentacyjnej architektury Royal Borough of Kensington and Chelsea łatwo pominąć małe drzwi prowadzące do podpiwniczonej części budynku. W pomieszczeniu panuje półmrok, a jedyne oświetlenie stanowią małe, witrażowe lampki na każdym ze stolików. Relaksować się przy filiżance kawy - dosłownie każdego rodzaju na świecie - można na obitych zielonym atłasem sofach lub wygodnych fotelach. W powietrzu wyczuwalny jest zapach parzonej kawy. To miejsce szczególnie upodobali sobie pisarze, jak i poeci, czasami prezentujący tutaj swój dorobek.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:40, w całości zmieniany 1 raz
Choć ostatnie lata przemknęły Peony niesamowicie i choć nie lubiła zbytnio wracać wspomnieniami do przeszłości uparcie skupiając się na tym co się dzieje teraz to o tak ważnych rzeczach jak pomoc w sprawie aurorskiej nie mogła zapomnieć. Te wszystkie rzeczy, przez które musiała ostatnio przechodzić nie nastawiały ją pozytywnie do swobodnego życia dlatego list od kobiety był także pewnego rodzaju wyzwoleniem. Miała dość myślenia o duchu męża, o tajemniczej przesyłce, którą ponoć zachował w domu, o kłótniach, zbyt wielu przykrych słów, które powiedziała lub tych, które ktoś powiedział jej. Chciała by wszystko wróciło do swojego dawnego biegu, ale nauczyła się też już, że w życiu nie można mieć tego czego się chce, a wręcz przeciwnie. Trzeba być gotowym, że los da nam całkowicie coś odwrotnego. Jedyne czym się teraz martwiła to to, że niezgodności w sprawie mogły wynikać z jej winy. Co jeśli zrobiła coś co zaszkodziło innym ludziom? Co jeśli napisała coś co było niezgodne z prawdą? Zawsze martwiła się bardziej innymi niż samą sobą. Nie chciała, żeby z jej ręki bądź jej niedopatrzenia kogoś spotkała jakaś krzywda. Wbrew wszystkiemu była tylko człowiekiem, a przecież ludziom łatwo jest popełniać błędu. Jednak ludziom także ciężko jest o swoich błędach mówić, przyznawać się do nich czy w ogóle godzić się na to, że można było ów błąd popełnić. Ona częściej podejrzewała, że mogła zrobić coś złego niż wierzyła w to, że może komuś pomóc. Nie wiedziała dlaczego tak się dzieje, ale prawdopodobnie jej brak pewności siebie miał tutaj duże znaczenie. Spojrzała na kobietę, którą w pewien sposób podziwiała. Była aurorem. Mało tego była kobietą, która była aurorem. Choć w ich świecie kobiety miały głos i mogły pracować zwykle tam gdzie chciały to istniał pewien stereotyp płci, którego nie dało się zwalczyć. O kobietach myślano jak o kruchych istotach, które powinny zajmować się domem i wychowywaniem dzieci. Czasami widywano je zajmujące się hodowlami czy też nauką. Jednak kobieta będąca aurorem, zajmująca się czymś tak niebezpiecznym była, albo traktowana jako odważna, albo jako szalona. Podała kobiecie dłoń z uśmiechem kiedy ta wspomniała, że powinny mówić sobie po imieniu. Sprout też tak uważała. - Nie masz za co dziękować. Doskonale rozumiem, że sama też nie miałaś wyjścia. Kończąc sprawę nie mogłaś przecież wiedzieć, że jednak po czasie wyjdą jakieś niezgodności. - odparła siadając wygodnie na krześle i zamawiając zieloną herbatę. Kiedy kelner oddalił się by przynieść im zamówienie szatynka uśmiechnęła się delikatnie. - Więc o co chodzi? Powinnam się martwić? -zapytała.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Evey od zawsze była nieco inna. Już podczas pierwszych dni w Hogwarcie wyróżniała się. Nie było to jej celowym zabiegiem, bo chociaż należała do osób towarzyskich, nie zabiegała o ciągłą uwagę innych. A jednak takową otrzymywała dzięki swojemu wychowaniu wśród mugoli, stając się dla niektórych punktem zainteresowania, a dla innych doskonałą okazją do popisania się przed kolegami. Na szczęście nigdy nie dawała sobie w kaszę dmuchać i podobnych śmiałków potrafiła ściągać na ziemię, bo w końcu wychowywała się wśród chłopaków. Umiała sobie z nimi radzić, lecz i to stało się jej chwilową zgubą. Starając się zagwarantować względny spokój, jeszcze bardziej zwiększyła zamieszanie wokół siebie. Na szczęście cały ten harmider nie trwał dłużej niż miesiąc, ale wielu zdążyło sobie przez ten czas wyrobić o niej opinię, jako o tej nieco innej dziewczynie. Całe szczęście nigdy się tym zbytnio nie przejmowała, bowiem zdążyła przywyknąć. Znalazła sobie krąg bliskich przyjaciół, dla których pojęcie "normalności" nie miało żadnego znaczenia. Mogła być sobą - dziewczyną, a później kobietą z temperamentem, która nie boi się walczyć o swoje. Nigdy nie zapomni dnia, w którym Jayden zagubił się w lochach. Udało jej się wtedy pobudzić do gotowości cały zamek, dzięki czemu odnalazła przyjaciela. To miało być podobno dowodem jej silnego charakteru.
Po skończeniu szkoły Cecylia rozpoczęła pracę, po raz kolejny nieświadomie stając się osobą inną. W wiosce, w której się wychowała nigdy nie doświadczyła gorszego traktowania ze względu na swoją płeć. Nie wyróżniano chłopców za to, że nie byli dziewczynkami. Wszyscy byli sobie równi i tego też była nauczona Howell. Takieto też traktowania wymagała i o ile otrzymała je w burze aurorów, gdzie nie trafiają osoby słabe i delikatne, tak inni do tej pory potrafili się dziwić, że zostają przesłuchiwani przez kobietę.
- Szczerze mówiąc nie wiem, czy powinnaś - zaczęła, sięgając dłonią po jeden z papierków, spoczywający na blacie. Pełny był oficjalnych zapisków, a w tym dokładnych informacji odnośnie eliksiru. Na dole zaś spoczywał własnoręczny podpis Sprout jako osoby, która pomagała w sprawie i potwierdza informacje. Podała go jej. - Przeglądając sprawę dopatrzono się pełnych nieścisłości związanych z eliksirem. Stwierdzono, iż efekt działania eliksiru jest niepewny. O ile pamiętam miałyśmy problem z wyszukaniem jednego składniku i nigdy nie byłyśmy do końca pewne, iż jest to ten konkretny. Założyłyśmy jednak, iż jego właściwości są zgodne z obrażeniami ofiary. Cóż... poddano to pewnej wątpliwości i chociaż jeśli nasze rozumowanie okazałoby się błędne, nie wynikły by z tego żadne większe problemy w stosunku do oskarżonego z pewnych względów. Obawiam się jednak iż podobne znaki zapytania nie są przyjemne ani dla mnie ani pani ani departamentu, toteż zastanawiałam się nad możliwością rozwiązania problemu. Może pani ma sugestie? Może powinnyśmy jeszcze raz sprawdzić eliksir?
Po skończeniu szkoły Cecylia rozpoczęła pracę, po raz kolejny nieświadomie stając się osobą inną. W wiosce, w której się wychowała nigdy nie doświadczyła gorszego traktowania ze względu na swoją płeć. Nie wyróżniano chłopców za to, że nie byli dziewczynkami. Wszyscy byli sobie równi i tego też była nauczona Howell. Takieto też traktowania wymagała i o ile otrzymała je w burze aurorów, gdzie nie trafiają osoby słabe i delikatne, tak inni do tej pory potrafili się dziwić, że zostają przesłuchiwani przez kobietę.
- Szczerze mówiąc nie wiem, czy powinnaś - zaczęła, sięgając dłonią po jeden z papierków, spoczywający na blacie. Pełny był oficjalnych zapisków, a w tym dokładnych informacji odnośnie eliksiru. Na dole zaś spoczywał własnoręczny podpis Sprout jako osoby, która pomagała w sprawie i potwierdza informacje. Podała go jej. - Przeglądając sprawę dopatrzono się pełnych nieścisłości związanych z eliksirem. Stwierdzono, iż efekt działania eliksiru jest niepewny. O ile pamiętam miałyśmy problem z wyszukaniem jednego składniku i nigdy nie byłyśmy do końca pewne, iż jest to ten konkretny. Założyłyśmy jednak, iż jego właściwości są zgodne z obrażeniami ofiary. Cóż... poddano to pewnej wątpliwości i chociaż jeśli nasze rozumowanie okazałoby się błędne, nie wynikły by z tego żadne większe problemy w stosunku do oskarżonego z pewnych względów. Obawiam się jednak iż podobne znaki zapytania nie są przyjemne ani dla mnie ani pani ani departamentu, toteż zastanawiałam się nad możliwością rozwiązania problemu. Może pani ma sugestie? Może powinnyśmy jeszcze raz sprawdzić eliksir?
Gość
Gość
Peony w szkole nie słuchała nikogo. To był czas, w którym zmarła jej siostra, to był czas kiedy poznała swojego przyszłego męża. Miała wrażenie, że świat jest prosty i nie można oczekiwać od niego zbyt wiele bo można się bardzo rozczarować. W pewnym sensie pewnie tak właśnie było. Na każdego czekał wielki plan. Dla niektórych był kręty i rozbudowany, dla niektórych piękny lecz krótki. Nie można było zdecydować o tym jak będzie wyglądać życie bo zawsze stanie się coś co przypomni nam, że nie mamy na to żadnego wpływu. W szkole dość często właśnie w takim myśleniu się utwierdzała. Była typem obserwatora i zawsze widziała w ludziach więcej. Kto wie może właśnie dlatego bycie prefektem szło jej tak dobrze. Nie dbała tylko by jej podniesiony głos niósł się po korytarzach by pierwszoroczni mogli go usłyszeć, ale potrafiła z cierpliwością oddać się rozmowie, pomagała zrozumieć, wierzyła, że trochę też wprowadzić w ten świat magii, który niektórym zdawał się być niezwykle obcy i wrogi. Jej myślenie właściwie się nie zmieniło. Nadal uważała, że gdzieś tam daleko każdy z nich miał zapisany plan na życie i go realizuje. Wiedza na jego temat wcale nie poprawiłaby jednak jej funkcjonowania. Nie chciałaby wiedzieć o tych wszystkich złych rzeczach, które mogą spotkać ją w życiu skoro i tak nic nie mogła zrobić by te zniknęły. Spojrzała na kobietę ze zrozumieniem. Tak doskonale pamiętała ile energii włożyły w to by znaleźć odpowiednie składniki, ile czasu poświęciła poszukiwaniu odpowiedniego eliksiru. Chociaż był to czas, w którym każde zajęcie traktowała jako błogosławieństwo. Potrzebowała tego by nie zwariować. - Rozumiem, czyli to nie o ten eliksir chodziło, tak? - zapytała by się jeszcze upewnić, że właśnie o tym poinformowali Eve w Biurze Aurorów. Przez chwile się zamyśliła analizując wszystkie swoje kroki. Nie pamiętała wszystkiego idealnie, ale potrafiła odtworzyć te najważniejsze. W końcu miała dobrą pamięć. Nie wiedziała co mogła zrobić źle, ale z drugiej strony obie nie były tego pewne i jedynie założyły, że tak właśnie było. Prawo nie opierało się na domysłach, a faktach. Brak faktów świadczył o nierozwiązanej sprawie. Nic dziwnego, że ta wróciła do nich z echem. - Oczywiście… - zaczęła przerywając w końcu ciszę. - Musimy się tym zająć. Tylko minęło trochę czasu i będę potrzebować wszystkiego co związane ze sprawą bo chociaż na pewno w domu mam trochę notatek z przebiegu tego to wolałabym zacząć od zera. - odparła z delikatnym uśmiechem. Nie było się co załamywać. Jeżeli pojawia się problem należy go rozwiązać. Zawsze tak uważała.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Evey nie była przekonana co do wiary w odgórny plan, kierujący ludzkim życiem w sposób nieubłagany. Ufała, że zawsze to jej wybory decydują o jej przyszłości choćby nie wiadomo jak trudne były. Bo życie nie było jedynie sielanką - składało się zarówno z dobrych, jak i złych momentów. Gdyby egzystencja była jedynie szczęściem, nikt nie umiałby tego docenić. Chwile radości stałyby się zwykłe, a dobre wspomnienia przestałyby istnieć. W ten sposób Cecylia łagodziła ból po utracie brata. Naturalnie nie potrafiła dojść do podobnych przemyśleń zaraz po stracie, bo ta była zbyt dotkliwa. Dopiero kilka lat po była w stanie ułożyć w głowie podobne wnioski, trzymając się ich kurczowo. Później zaś w swoim zawodzie niejednokrotnie przywodziła je na myśl, a nawet dzieliła się nimi wraz z osobami, które tak jak ona utraciły bliską im osobę. Nigdy nie było łatwo informować innych o podobnych tragediach, ale żaden zawód nie jest idealny. Jej posiadał taką właśnie wadę, która była często traktowana jako swoista kara za nieudaną akcję. Najgorsze zaś jest uczucie, że wszystko mogło skończyć się dobrze, a przez czyjąś decyzję wszystko poszło źle. Sama Cecylia nie pamiętała akcji, w której zrobiłaby coś źle. Brała jednak udział w takiej, gdzie ktoś inny pomylił się. To było zaraz przed jej "urlopem".
- Prawdopodobnie, chociaż o wiele bardziej skłonna jestem sądzić, iż jest to kwestia tylko jednego składnika. Nie jestem dobra w eliksirach i nigdy tego nie ukrywałam, lecz, o ile się nie mylę, jeden element może wiele zmienić - odpowiedziała, po czym umilkła słysząc kroki kelnera. Ten postawił przed nimi zamówienie, a gdy tylko oddalił się od ich stolika, Evey chwyciła delikatnie filiżankę. Upiła łyk kawy, czując jej zbawienne działanie. - Nie musisz martwić się o notatki. Przyniosłam wszystko co uważałam za niezbędne.
Po tych słowach chwyciła mały plik dokumentów, który podała rozmówczyni.
- Jeżeli czegoś będzie Ci jeszcze brakować tutaj, powiedz mi proszę. Postaram się zagwarantować wszystko co niezbędne. No i oczywiście służę każdą inną pomocą. Może nie mam odpowiedniej wiedzy w dziedzinie eliksirów, ale może tym lepiej jeśli zerknę z tej nieco innej perspektywy...
Zamilkła, patrząc na kobietę. Przy tym dusiła nieznośne uczucie, które zawsze pojawiało się przy podobnych okolicznościach. Nie lubiła, gdy inni wykonywali za nią jakąkolwiek pracę. Wiedziała jednak, iż nie była w stanie przeprowadzić tego badania. No, chyba, że pragnęła wybuchu własnego mieszkania.
- Prawdopodobnie, chociaż o wiele bardziej skłonna jestem sądzić, iż jest to kwestia tylko jednego składnika. Nie jestem dobra w eliksirach i nigdy tego nie ukrywałam, lecz, o ile się nie mylę, jeden element może wiele zmienić - odpowiedziała, po czym umilkła słysząc kroki kelnera. Ten postawił przed nimi zamówienie, a gdy tylko oddalił się od ich stolika, Evey chwyciła delikatnie filiżankę. Upiła łyk kawy, czując jej zbawienne działanie. - Nie musisz martwić się o notatki. Przyniosłam wszystko co uważałam za niezbędne.
Po tych słowach chwyciła mały plik dokumentów, który podała rozmówczyni.
- Jeżeli czegoś będzie Ci jeszcze brakować tutaj, powiedz mi proszę. Postaram się zagwarantować wszystko co niezbędne. No i oczywiście służę każdą inną pomocą. Może nie mam odpowiedniej wiedzy w dziedzinie eliksirów, ale może tym lepiej jeśli zerknę z tej nieco innej perspektywy...
Zamilkła, patrząc na kobietę. Przy tym dusiła nieznośne uczucie, które zawsze pojawiało się przy podobnych okolicznościach. Nie lubiła, gdy inni wykonywali za nią jakąkolwiek pracę. Wiedziała jednak, iż nie była w stanie przeprowadzić tego badania. No, chyba, że pragnęła wybuchu własnego mieszkania.
Gość
Gość
Nie było ludzi nieomylnych. Każdemu zdarzało się popełniać błędy; te większe i te mniejsze, szkodliwe i całkowicie nieszkodliwe. Wszystko co robimy w życiu może się udać bądź nie. Coś co w jednym momencie wydaje nam się być idealnie przemyślane już po chwili może pomóc nam uświadomić sobie to co zrobiliśmy źle. Popełnianie błędów wcale nie było złe choć sam wydźwięk był dość negatywny. Raz popełniony błąd sprawia, że widzimy wszelką perspektywę szerzej, zaczynamy więcej rzeczy rozumieć, nie jesteśmy już tak ograniczeni. Przede wszystkim uczymy się nie popełniać tych samych błędów kolejny raz. Nie zawsze nam się to udaje. Czasami potrzebujemy spojrzeć szerzej na daną rzecz dwa, trzy, cztery razy i dopiero wtedy dochodzimy do wniosku, że zrobiliśmy coś złego, ale przecież to też nie jest kompletnie złe. Finalnie zawsze znajdziemy odpowiedź, której tak bardzo szukaliśmy. Peony jak każdy chyba na świecie nie widziała tej pozytywnej strony błędu, a już na pewno jeśli chodziło o nią samą. Nie była perfekcjonistką, nie dążyła do robienia wszystkiego jak najlepiej i jak najszybciej. Jednak gdy czuła się czegoś pewna, a później okazywało się, że jest zupełnie odwrotnie… gubiła się w tym. Pamiętała doskonale jak starały się znaleźć odpowiedzi na ciągle pojawiające się pytania. Wszystko kręciło się wokół eliksiru, a ona czuła się bezradna bo żadna z odpowiedzi nie była dla niej wystarczająco trafna. Kiedy naprawdę myślała, że im się udało, gdy przyszło do niej to uczucie ulgi, które właściwie ogarnia ją dość rzadko podczas takich momentów myślała, że to już koniec. Nie ma ludzi nieomylnych. Błędy czasem wychodzą zaraz po ich popełnieniu czasem jednak trzeba czasu by zauważyć, że jakiś się popełniło. Peony skinęła głową na słowa kobiety zamyślając się nad powodem tego zaniedbania. Musiała mieć powód, żeby sądzić, że to wszystko jest już zakończone. - Przyjrzę się temu jak najszybciej będę tylko mogła – odparła i doskonale wiedziała, że najszybciej zacznie się już dzisiejszego wieczoru. Kiedy coś ją gnębiło nie mogła po prostu odpuścić. Musiała działać od razu i tak właśnie było i tym razem. - Mam nadzieje, że nie miałaś z tego powodu jakichś kłopotów. Teraz czuje się z tym bardzo źle. Powinnam poświęcić temu więcej czasu. - powiedziała zgodnie z prawdą. Nie chciała, żeby sprawa sprzed kilku lat ciągnęła się teraz za kobietą. W końcu ona swoją pracę wykonała bardzo dobrze.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dobrze było jej wrócić do pracy. Miło było odpocząć jakiś czas jednocześnie będąc blisko swojego zawodu, ale na dłuższą metę z pewnością nie umiałaby jedynie szkolić przyszłych stróżów prawa. Wolała być jednym z nich bez względu na to jak wielkie wiązało się z tym ryzyko. Była świadoma, że codziennie naraża swoje życie, lecz nie dbała o to. Pragnęła bezpieczeństwa innych walcząc o to, o co wcześniej walczył jej brat. Po jego śmierci to ona przejęła pałeczkę, kontynuując jego tropy i sprawy. Sama zabiegała o to i udało jej się zamknąć to, czego Danielowi się nie udało. Lubiła dzięki temu myśleć, że są to ich wspólne sprawy.
Upiła kolejnego łyka kawy, ukradkiem zerkają na zegarek na nadgarstku. Czasami wprost nie potrafiła uwierzyć w to, jak czas potrafi szybko płynąć. Nie lubiła tego. Zawsze była jedną z tych osób, dla których doba powinna być o wiele dłuższa. Wówczas mogłaby zrobić tak wiele rzeczy, a tym czasem zawsze pomijała dziennie przynajmniej jeden element rutyny byleby zdążyć z wyznaczonymi sobie zadaniami. Takie już było jej życie - zawsze w przyspieszonym tempie, lecz prawdopodobnie nie czułaby się dobrze, gdyby jej tego nagle zabrakło. Dlatego też nigdy nie wyobrażała siebie jako starszą panią na emeryturze. Nie widziała swojej starości i z pewnością nie powinna o niej myśleć. W końcu nie mogła być pewna czy jej dożyje.
- Będę niezwykle zobowiązana - odpowiedziała, uśmiechając się lekko. W środku poczuła prawdziwą ulgę, bowiem wcześniej nie mogła być pewna czy kobieta zgodzi się ponownie jej pomóc. Wierzyła w jej dobro, ale przecież mogła odmówić. Była matką wychowującą samotnie syna, a przy tym z pewnością miała też swoje codzienne obowiązki. Nie musiała się zgodzić, a jednak to zrobiła. - Jeśli zaś chodzi o kłopoty, to o nie nie musisz się o nie martwić. Jestem dobrej myśli.
Ponownie chwyciła za filiżankę, upijając kawę do końca. Chwilę jeszcze rozglądała się kątem oka po pomieszczeniu, zwracając uwagę na gości.
- Wybacz mi proszę, lecz ja już muszę wyjść - oznajmiła, przenosząc spojrzenie z powrotem na rozmówczynię. - Czeka mnie jeszcze parę spraw do załatwienia, a później muszę wrócić do biura... Zwyczajny dzień w pracy.
Wzruszyła lekko ramionami, powoli wstając z miejsca. Zebrała ze stołu te papiery, których nie wręczyła Peony, chowając je w torebce.
- Jeszcze raz dziękuję Ci za to spotkanie i chęć pomocy - powiedziała jeszcze na pożegnanie, wyciągając z torebki plik pieniędzy, które następnie położyła na stole jako zapłata za ich napoje. - Do zobaczenia.
Po tych słowach posłała uśmiech Peony i wyszła z kawiarni.
|zt
Upiła kolejnego łyka kawy, ukradkiem zerkają na zegarek na nadgarstku. Czasami wprost nie potrafiła uwierzyć w to, jak czas potrafi szybko płynąć. Nie lubiła tego. Zawsze była jedną z tych osób, dla których doba powinna być o wiele dłuższa. Wówczas mogłaby zrobić tak wiele rzeczy, a tym czasem zawsze pomijała dziennie przynajmniej jeden element rutyny byleby zdążyć z wyznaczonymi sobie zadaniami. Takie już było jej życie - zawsze w przyspieszonym tempie, lecz prawdopodobnie nie czułaby się dobrze, gdyby jej tego nagle zabrakło. Dlatego też nigdy nie wyobrażała siebie jako starszą panią na emeryturze. Nie widziała swojej starości i z pewnością nie powinna o niej myśleć. W końcu nie mogła być pewna czy jej dożyje.
- Będę niezwykle zobowiązana - odpowiedziała, uśmiechając się lekko. W środku poczuła prawdziwą ulgę, bowiem wcześniej nie mogła być pewna czy kobieta zgodzi się ponownie jej pomóc. Wierzyła w jej dobro, ale przecież mogła odmówić. Była matką wychowującą samotnie syna, a przy tym z pewnością miała też swoje codzienne obowiązki. Nie musiała się zgodzić, a jednak to zrobiła. - Jeśli zaś chodzi o kłopoty, to o nie nie musisz się o nie martwić. Jestem dobrej myśli.
Ponownie chwyciła za filiżankę, upijając kawę do końca. Chwilę jeszcze rozglądała się kątem oka po pomieszczeniu, zwracając uwagę na gości.
- Wybacz mi proszę, lecz ja już muszę wyjść - oznajmiła, przenosząc spojrzenie z powrotem na rozmówczynię. - Czeka mnie jeszcze parę spraw do załatwienia, a później muszę wrócić do biura... Zwyczajny dzień w pracy.
Wzruszyła lekko ramionami, powoli wstając z miejsca. Zebrała ze stołu te papiery, których nie wręczyła Peony, chowając je w torebce.
- Jeszcze raz dziękuję Ci za to spotkanie i chęć pomocy - powiedziała jeszcze na pożegnanie, wyciągając z torebki plik pieniędzy, które następnie położyła na stole jako zapłata za ich napoje. - Do zobaczenia.
Po tych słowach posłała uśmiech Peony i wyszła z kawiarni.
|zt
Gość
Gość
Peony lubiła swoją pracę. Zielarstwo zawsze było tym co ją przyciągało, a eliksiry łączyły się z zielarstwem niemal pod każdym kątem. W jej rodzinie to wszystko zawsze było kultywowane. Mieszkali w domu pełnym zrozumienia i poszanowania dla natury i tego co im mogła dać. Żyli z dnia na dzień nie przejmując się problemami ich nie dotyczącymi. Przez długi czas wierzyła, że właśnie tak wygląda życie chociaż sama nie potrafiła jeszcze w pełni go pojąć. Zielarstwem zajmowali się w jej domu wszyscy. Eliksirami zajmował się ojciec, który prowadził aptekę. Zawsze miała bardzo dobry kontakt z rodzicami chociaż pewnie nie zawsze była dobrym dzieckiem. Wiedziała, że szkoła dała jej trochę zbyt dużo pewności siebie. Chociaż zawsze była miła i pomocna dla wszystkich, a rzeczy, które szanowała w ogóle się nie zmieniły to jednak całe otoczenie miało na nią dość duży wpływ. Żyła zbyt chaotycznie i teraz doskonale o tym wiedziała. Może gdyby nie to jej życie wyglądałoby trochę inaczej. Nie narzekała jednak. Wycierpiała wystarczająco by teraz wiedzieć co jest ważne w życiu, a przede wszystkim miała Nathaniela, który był wszystkim. Upiła łyk herbaty spoglądając na papiery, które przekazała jej kobieta. Sprout zaczęła sobie układać w głowie dawny tok myślenia i już wiedziała skąd te wszystkie znaki zapytania. To nie była łatwa sprawa. Bardzo dużo czasu poświęciły na rozpracowywaniu każdego kroku, a i tak na końcu nie mogły być pewne rezultatu. Chyba obie miały nadzieje, że wymyślone rozwiązanie będzie tym odpowiednim, tym, którego szukali. Kobieta uśmiechnęła się delikatnie. - Jeżeli tylko uda mi się do czegoś dojść to prześlę sowę. - mruknęła zamykając akta i biorąc w dłonie już tylko ciepłą filiżankę zielonej herbaty. - Cieszę się, że się odezwałaś. Nie chciałabym, żeby źle wykonana praca skutkowała później jakimiś niedogodnościami w twojej pracy – dodała jeszcze zanim kobieta wstała by zebrać swoje rzeczy. - Do zobaczenia. - mruknęła na pożegnanie jeszcze później chcąc krzyknąć za kobietą, że zostawiła za dużo pieniędzy bo przecież ona sama sobie może zapłacić za herbatę, ale już nie zdążyła. Peony jeszcze chwile została by dopić zamówiony trunek i przyjrzeć się chociaż pierwszej stronie notatek, które nie dawały jej spokoju, a kiedy to zrobiła zabrała swoje wszystkie rzeczy i wyszła. Może uda jej się jeszcze zdążyć do sklepu zielarskiego? Powinna przyjrzeć się wszystkim możliwym składnikom.
z.t
z.t
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przedziwnie było budzić się od kilku dobrych dni bez bólu krzyża. Miesiącami jego ciało zapamiętywało jak dawać znaki o swoim przepaskudnym stanie. Sam nie wiedział jaki czas temu miał możliwość rekreacyjnego wyjścia z domu, pomijając już zupełnie obowiązki takie jak praca i interesy. Może miesiąc? Wydawało się, że gdzieś w tym okresie odwiedziła go młoda lady Nott wraz z matką, jego teściową. Wizyta nie była takim horrorem, jak brzmiała w praktyce, lady Cassiopeia była zainteresowana bardziej spędzaniem czasu z Ericiem niż spoglądaniem w ogóle w stronę wdowca po swojej zmarłej córce. Przyznać trzeba, same tego dobre strony, nie chciałby psuć sobie kontaktów z rodziną swojego syna.
List od nieskromnej projektantki był przemiłym zaskoczeniem. Rinnal od dłuższego czasu czuł się już starszy niż był w rzeczywistości - czasami pod nosem, siedząc w eleganckim fotelu w rezydencji, cisnął narzekaniem na kości, na ból, na choroby, na pracę. Lat mu to dodawało, przynajmniej z dziesięć. Natomiast gdy poczuł w końcu nieświeżość pełnego różnego rodzaju osobistości Londynu, wróciło mu to nieco sił witalnych. Odpowiedni medyk był tutaj nieoceniony. Ostatnie leczenie przyniosło wspaniałe skutki i mógł się tylko cieszyć, że nareszcie nie musi używać całej swojej siły woli, aby dźwignąć się z łóżka, a poranne przeciągnięcie się nie wywołuje krzywiącego twarz bólu. Chciało się żyć!
Odwiedził tutaj wieloletniego przyjaciela. Rozmowę umilała powolnie upijana herbata z mlekiem i ogromną ilością cukru. Myślami uciekł do dawnych czasów, zupełnie tak, jakby ostatnie miesiące nie zostały wyrwane mu z życia. Każdy dzień spędzony z pastwiącym się nad nim rozrostem albionii nie istniał, istniały tylko te, w których coś zrobił. Tak twierdziła jego głowa wraz z poczuciem czasu.
Ta kawiarnia była niesamowita. Nawet najlepsze tkaniny przesiąkały jej zapachem, gdy się tutaj przesiadywało. Na nim zaś, jakby już przygotowane poetom, leżały niezapisane karty pergaminów w iście artystycznym nieładzie, zupełnie jakby osoba rzucająca je niedbale na stolik, dokładnie wiedziała, że ich chaos będzie wyglądał bardziej przyjemnie dla oka niż równe, pedantyczne ułożenie. Zajął miejsce dosyć ustronne, choć nadal niemniej pachnące kawą. Przyszedł dokładnie na czas, tak by nie okazać nietaktu. Nie wypatrywał blondynki z wyczekiwaniem - zdawał sobie sprawę, że odnajdzie go bez problemu, bo poza nim nie było tutaj wielu ludzi. Przy stoliku po drugiej stronie lokalu siedziały dwie młode dziewczyny, obserwujące stojącego nieopodal czarodzieja, stojącego jako jedyny w swojej grupie znajomych i wygłaszającego wiersz, który miał być satyrą o rodzącym się właśnie społeczeństwie czarodziejów, choć przyznać trzeba, że nie był do końca udolny w swoich porównaniach. Mimo to Bulstrode słuchał czarodzieja, ponieważ jego umiejętności recytatorskie znacznie uprzyjemniały odbiór tej sztuki.
Ostatnio zmieniony przez Rinnal Bulstrode dnia 23.03.19 16:20, w całości zmieniany 1 raz
Rinnal Bulstrode
Zawód : ekonomista
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Nie wiem o czym myśleć mam,
żeby mi się przyśnił taki świat,
w którym się nie boję spać.
żeby mi się przyśnił taki świat,
w którym się nie boję spać.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie spóźniała się. Nigdy. Wyuczona dobrych manier nie rozumiała co właściwie miało na celu gustowne kobiece spóźnienie, które z gustem miało niewiele wspólnego i osobiście za nim nie przepadała; bo jakże miała szanować kogoś, kto nie szanował jej czasu, ustaleń i wyznaczonej godziny? I jak ktoś mógłby wciąż oceniać ją pozytywnie, gdyby sama łamała wcześniejsze ustalenia? Czas był ważny, czas był pieniądzem, chociaż jego wartości nie dało się obliczyć w żaden sposób poza przyjętą ceną za usługi i czas poświęcony na konsultacje, a poza tym był niezwykle kruchy i ulotny – dlatego bardzo go sobie ceniła. Nie miała pojęcia ile go jeszcze posiadała w zanadrzu, nie zamierzała marnować go na przedziwną modę, gdy świat posiadał o wiele ciekawszych i przyjemniejszych rzeczy godnych stracenia kilku minut.
W kawiarni więc zjawiła się punktualnie, bez problemu odszukując spojrzeniem sylwetkę lorda. Pojawienie się Francuzki w tym miejscu z pewnością zwróciło uwagę każdej, policzalnej na palcach jednej dłoni, zebranej w pomieszczeniu osoby, lecz nie miała z tym problemu; przyzwyczajona do wzbudzania uwagi, nęcenia swoją obecnością otoczenia, po pewnym czasie przeszła do rzucanych w jej kierunku spojrzeń jak do czegoś zupełnie naturalnego, nieodłącznego elementu funkcjonowania w tym świecie. Zresztą, ze wszystkich spojrzeń dnia dzisiejszego najbardziej interesowało ją to jedno szczególne; osoby, której nigdy nie posądzałaby o nawiązanie wspólnej nici porozumienia, z pewnością nie na płaszczyźnie prywatnej, wykraczającej poniekąd poza pracę.
– Lordzie – przywitała się poprawnie, z lekkim uśmiechem, ot, dla zachowania pozorów, kiedy jednak zaproszona do stolika zajęła miejsce naprzeciwko, szybko porzuciła płaszczyk sztywnych, oficjalnych zwrotów – przyjemne miejsce, zdanie się na twój gust było dobrą decyzją – przyznała bez grama złośliwości, gdy po krótkiej obserwacji pomieszczenia i zamówienia kawy powróciła spojrzeniem na swojego towarzysza. Wyglądał lepiej, nie mogła mu tego odmówić, gdy w pamięci posiadała obraz człowieka, który bladością niemalże zrównywał się z odcieniem ściany.
– W zasadzie, przyznam, że czekałam na propozycję spotkania poza pracownią i posiadłością – odkąd życie jasnowłosej znów zaczęło przypominać jedno wielkie pole pełne pułapek, opuszczała Lavender Hill jak najrzadziej mogła. Spokój odnajdowała w domu, bezpieczeństwo w swojej sypialni – a ograniczenie kontaktów międzyludzkich do absolutnego minimum nie sprawiało jej żadnego problemu, wręcz przeciwnie, ograniczyło występowanie migren do niemalże zera. Wreszcie wyjęła z torebki nieduży próbnik i otworzywszy na środku, ułożyła go na stole. Zdawała sobie sprawę, że spotkanie choć w nieoczywistym miejscu, wciąż nosiło znamiona biznesowego a lord, z którym miała do czynienia, nie przepadał za marnowaniem dnia.
W kawiarni więc zjawiła się punktualnie, bez problemu odszukując spojrzeniem sylwetkę lorda. Pojawienie się Francuzki w tym miejscu z pewnością zwróciło uwagę każdej, policzalnej na palcach jednej dłoni, zebranej w pomieszczeniu osoby, lecz nie miała z tym problemu; przyzwyczajona do wzbudzania uwagi, nęcenia swoją obecnością otoczenia, po pewnym czasie przeszła do rzucanych w jej kierunku spojrzeń jak do czegoś zupełnie naturalnego, nieodłącznego elementu funkcjonowania w tym świecie. Zresztą, ze wszystkich spojrzeń dnia dzisiejszego najbardziej interesowało ją to jedno szczególne; osoby, której nigdy nie posądzałaby o nawiązanie wspólnej nici porozumienia, z pewnością nie na płaszczyźnie prywatnej, wykraczającej poniekąd poza pracę.
– Lordzie – przywitała się poprawnie, z lekkim uśmiechem, ot, dla zachowania pozorów, kiedy jednak zaproszona do stolika zajęła miejsce naprzeciwko, szybko porzuciła płaszczyk sztywnych, oficjalnych zwrotów – przyjemne miejsce, zdanie się na twój gust było dobrą decyzją – przyznała bez grama złośliwości, gdy po krótkiej obserwacji pomieszczenia i zamówienia kawy powróciła spojrzeniem na swojego towarzysza. Wyglądał lepiej, nie mogła mu tego odmówić, gdy w pamięci posiadała obraz człowieka, który bladością niemalże zrównywał się z odcieniem ściany.
– W zasadzie, przyznam, że czekałam na propozycję spotkania poza pracownią i posiadłością – odkąd życie jasnowłosej znów zaczęło przypominać jedno wielkie pole pełne pułapek, opuszczała Lavender Hill jak najrzadziej mogła. Spokój odnajdowała w domu, bezpieczeństwo w swojej sypialni – a ograniczenie kontaktów międzyludzkich do absolutnego minimum nie sprawiało jej żadnego problemu, wręcz przeciwnie, ograniczyło występowanie migren do niemalże zera. Wreszcie wyjęła z torebki nieduży próbnik i otworzywszy na środku, ułożyła go na stole. Zdawała sobie sprawę, że spotkanie choć w nieoczywistym miejscu, wciąż nosiło znamiona biznesowego a lord, z którym miała do czynienia, nie przepadał za marnowaniem dnia.
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Każdy w czyich uszach zabrzmiałoby nazwisko Bulstrode zdziwiłby się istnieniem tej znajomości, jednak każdy, kto miał więcej styczności z lordem Rinnalem wiedziałby, że nie ma kompletnie nic dziwnego w jego spotkaniach z blondwłosą kobietą, która właśnie kroczyła w kierunku mężczyzny. Oderwała ona jego wzrok od kuszącego swoją czystością pergaminu. Każdy kto go znał wiedział, że cenił sobie piękno. Uwielbiał otaczać się pięknymi ludźmi, pięknymi przedmiotami, sprawiało mu to ogrom satysfakcji. Piękna muzyka również miała wielkie znaczenie.
Doceniał ogromnie, że kobieta pamiętała o jego interesach, poświęcał w końcu dosyć uwagi, aby móc tego od niej oczekiwać. Tworzenie projektów specjalnie dla niego było czymś, co było niesamowicie ważne, w pewnym sensie pragnął wyróżniania się w tłumie w pozytywny, elegancki sposób. Był jednak pewien, że to cecha każdego z jego stanu, więc nie czyniła go obiektywnie wyjątkowym. Za to sposób w jaki to robił, to było to na podstawie czego chciał się wyróżnić. Poświęcił kobiecie długie zamaszyste spojrzenie podkrążonych oczu. Zdecydowanie można było stwierdzić, że jego wygląd znacznie się poprawił, lico nabrało przyjemnych kolorów. Zdecydowanie nie dało się porównać go do chodzącego trupa, co mogło się nasunąć jeszcze niedawno.
- Witaj, Solene. Proszę, usiądź. - Zachęcił ją do zajęcia miejsca, mimo iż bardzo nie po dżentelmeńsku nie odsunął jej krzesła. Nauczył się, że damy przymykały na to oko, wiedząc o skrzypnięciach kości mężczyzny przy wstawaniu ze swojego siedziska. - Dziękuję, intuicja podpowiedziała mi, że przypadnie Ci do gustu. Przyznaję, że często można mnie tu spotkać. - Wyznał z przekonaniem. Poezja była jedną z jego zainteresowań i uwielbiał wieczorki, które się tu odbywały. Miały pewien nieprzenikniony urok. - Tym bardziej mnie to cieszy. Może masz ochotę na kawę? - Nie zamówił dopóki nie przyszła. Czarny jak ziemia napój zawsze lepiej smakował w odpowiednim towarzystwie. Z resztą byłoby to nie na miejscu skoro wiedział, że nie będzie tu sam. Nie uważał jednak spotkania z kobietą za marnowanie dnia, nie tylko z powodów biznesowych, ale również estetycznych. Przyznać trzeba było, że miała w sobie sporo uroku, nie tylko spowodowanego czarem wili. Lekki francuski akcent i łagodny ton głosu już delikatnie przyciągał lorda to rozmów z kobietą, choćby dla posłuchania.
Doceniał ogromnie, że kobieta pamiętała o jego interesach, poświęcał w końcu dosyć uwagi, aby móc tego od niej oczekiwać. Tworzenie projektów specjalnie dla niego było czymś, co było niesamowicie ważne, w pewnym sensie pragnął wyróżniania się w tłumie w pozytywny, elegancki sposób. Był jednak pewien, że to cecha każdego z jego stanu, więc nie czyniła go obiektywnie wyjątkowym. Za to sposób w jaki to robił, to było to na podstawie czego chciał się wyróżnić. Poświęcił kobiecie długie zamaszyste spojrzenie podkrążonych oczu. Zdecydowanie można było stwierdzić, że jego wygląd znacznie się poprawił, lico nabrało przyjemnych kolorów. Zdecydowanie nie dało się porównać go do chodzącego trupa, co mogło się nasunąć jeszcze niedawno.
- Witaj, Solene. Proszę, usiądź. - Zachęcił ją do zajęcia miejsca, mimo iż bardzo nie po dżentelmeńsku nie odsunął jej krzesła. Nauczył się, że damy przymykały na to oko, wiedząc o skrzypnięciach kości mężczyzny przy wstawaniu ze swojego siedziska. - Dziękuję, intuicja podpowiedziała mi, że przypadnie Ci do gustu. Przyznaję, że często można mnie tu spotkać. - Wyznał z przekonaniem. Poezja była jedną z jego zainteresowań i uwielbiał wieczorki, które się tu odbywały. Miały pewien nieprzenikniony urok. - Tym bardziej mnie to cieszy. Może masz ochotę na kawę? - Nie zamówił dopóki nie przyszła. Czarny jak ziemia napój zawsze lepiej smakował w odpowiednim towarzystwie. Z resztą byłoby to nie na miejscu skoro wiedział, że nie będzie tu sam. Nie uważał jednak spotkania z kobietą za marnowanie dnia, nie tylko z powodów biznesowych, ale również estetycznych. Przyznać trzeba było, że miała w sobie sporo uroku, nie tylko spowodowanego czarem wili. Lekki francuski akcent i łagodny ton głosu już delikatnie przyciągał lorda to rozmów z kobietą, choćby dla posłuchania.
Rinnal Bulstrode
Zawód : ekonomista
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Nie wiem o czym myśleć mam,
żeby mi się przyśnił taki świat,
w którym się nie boję spać.
żeby mi się przyśnił taki świat,
w którym się nie boję spać.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
/jednak 2 października
Mimo faktu, że przebywali w swoim towarzystwie całkiem często, tak nie przypominała sobie, żeby kiedykolwiek ich rozmowy zeszły na inny temat, niż projekty, moda, czy interesy – dlatego słowa Rinnala nieco ją zaskoczyły, chociaż nie wiedziała właściwie dlaczego. W końcu mieli podobny gust, przynajmniej na tyle kompatybilny, że na podstawie samej obserwacji lord był w stanie ocenić czy zaproszenie jej do takiego miejsca będzie dobrym wyborem.
– Nie dziwię się – odparła bez namysłu – spokój, brak tłumów i unoszący się wokół aromat kawowo–herbaciany – wyliczyła, rozglądając się jeszcze raz wokół; brak ludzi doceniała chyba najmocniej, nie ukrywając, że poza pracą nie była człowiekiem specjalnie zaangażowanym społecznie i chętnym do przebywania w czyimś towarzystwie a już na pewno w towarzystwie wykraczającym poza dwie, góra trzy, osoby – chociaż bliżej mi do winiarni, zapewne wykorzystam kiedyś to miejsce do pracy – dodała, zdradzając przy okazji, gdzie najczęściej wychodziła. I chociaż nie sądziła, że dobrze o niej świadczyły regularne wizyty w winiarni, gdzie w dużej mierze dopinała część projektów na ostatni guzik, nie przejęła się tym. Mawiano, że najlepsze dyskusje i interesy ubijało się przy alkoholu, więc, wykorzystując nieco pierwiastka męskiego, stosowała się do ów zasady i póki co wychodziła na tym całkiem dobrze. Zresztą, kochała wino a w tej jednej, jedynej winiarni odnalezionej kilka dni po pierwszej wizycie w Londynie akurat serwowali francuski specjał, nie do zdobycia w każdym innym miejscu. Picie wina zbliżało ją do domu i wspomnień, i jakkolwiek dziwnie to brzmiało, ona uznawała to za przekonujący argument.
Skusiła się na kawę, oczywiście, tym razem dla odmiany zamawiając nie mocną czarną, lecz białą, skoro nie czekała jej szczególnie ciężka praca umysłowa i klient, którymi swoimi wymaganiami spychał projektancki zmysł na skraj wytrzymałości.
– Jak się masz? – spytała spokojnie i ze szczerym zainteresowaniem, niźli wyuczoną grzecznością, której w ostatnim czasie się brzydziła, choć może nawet odrobinę kontrolnie, bo nie chciała, by to spotkanie w jakikolwiek sposób obciążało zdrowie Rinnala. Wiedziała wszak, że miał problemy ze zdrowiem a wydana wcześniej w myślach opinia, że wyglądał zdecydowanie lepiej, niekoniecznie musiała mieć odbicie w rzeczywistości.
– Tylko proszę, nie okłamuj mnie – pochyliwszy się konspiracyjnie ku niemu, uśmiechnęła się lekko, sugestywnie, dając mężczyźnie do zrozumienia, że mógł być z nią całkowicie szczery. Nie musiał się martwić o litość, czy zbędną troskę, potrafiła zachować umiar i naturalność.
chyba zt???
Mimo faktu, że przebywali w swoim towarzystwie całkiem często, tak nie przypominała sobie, żeby kiedykolwiek ich rozmowy zeszły na inny temat, niż projekty, moda, czy interesy – dlatego słowa Rinnala nieco ją zaskoczyły, chociaż nie wiedziała właściwie dlaczego. W końcu mieli podobny gust, przynajmniej na tyle kompatybilny, że na podstawie samej obserwacji lord był w stanie ocenić czy zaproszenie jej do takiego miejsca będzie dobrym wyborem.
– Nie dziwię się – odparła bez namysłu – spokój, brak tłumów i unoszący się wokół aromat kawowo–herbaciany – wyliczyła, rozglądając się jeszcze raz wokół; brak ludzi doceniała chyba najmocniej, nie ukrywając, że poza pracą nie była człowiekiem specjalnie zaangażowanym społecznie i chętnym do przebywania w czyimś towarzystwie a już na pewno w towarzystwie wykraczającym poza dwie, góra trzy, osoby – chociaż bliżej mi do winiarni, zapewne wykorzystam kiedyś to miejsce do pracy – dodała, zdradzając przy okazji, gdzie najczęściej wychodziła. I chociaż nie sądziła, że dobrze o niej świadczyły regularne wizyty w winiarni, gdzie w dużej mierze dopinała część projektów na ostatni guzik, nie przejęła się tym. Mawiano, że najlepsze dyskusje i interesy ubijało się przy alkoholu, więc, wykorzystując nieco pierwiastka męskiego, stosowała się do ów zasady i póki co wychodziła na tym całkiem dobrze. Zresztą, kochała wino a w tej jednej, jedynej winiarni odnalezionej kilka dni po pierwszej wizycie w Londynie akurat serwowali francuski specjał, nie do zdobycia w każdym innym miejscu. Picie wina zbliżało ją do domu i wspomnień, i jakkolwiek dziwnie to brzmiało, ona uznawała to za przekonujący argument.
Skusiła się na kawę, oczywiście, tym razem dla odmiany zamawiając nie mocną czarną, lecz białą, skoro nie czekała jej szczególnie ciężka praca umysłowa i klient, którymi swoimi wymaganiami spychał projektancki zmysł na skraj wytrzymałości.
– Jak się masz? – spytała spokojnie i ze szczerym zainteresowaniem, niźli wyuczoną grzecznością, której w ostatnim czasie się brzydziła, choć może nawet odrobinę kontrolnie, bo nie chciała, by to spotkanie w jakikolwiek sposób obciążało zdrowie Rinnala. Wiedziała wszak, że miał problemy ze zdrowiem a wydana wcześniej w myślach opinia, że wyglądał zdecydowanie lepiej, niekoniecznie musiała mieć odbicie w rzeczywistości.
– Tylko proszę, nie okłamuj mnie – pochyliwszy się konspiracyjnie ku niemu, uśmiechnęła się lekko, sugestywnie, dając mężczyźnie do zrozumienia, że mógł być z nią całkowicie szczery. Nie musiał się martwić o litość, czy zbędną troskę, potrafiła zachować umiar i naturalność.
chyba zt???
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Obite zielonym atłasem sofy i witrażowe lampki poustawiane na stolikach trochę kojarzyły mi się ze szkolną salą wróżbiarstwa. Wystarczająco, by nazwać to miejsce sprzyjającym - znośny procent od każdej wróżby zapewniał mi dziś suche miejsce pracy i świeżą, gorącą kawę, z kolei właścicielce urozmaicenie dla klientów lokalu. Wróżyłam z kart tarota. Były rozpoznawalne, ze wszystkich metod najłatwiej wzbudzały zaufanie przypadkowego człowieka, a ja nie miałam ochoty zadawać nadmiaru pytań, które w wypadku wielu innych metod byłyby nieuniknione. Nie da się ułożyć dobrego horoskopu, nie znając czyjejś daty urodzenia, a i ludzie, którzy decydowali się na podejście do stolika, przychodzili po wróżbę, a nie dla towarzyskiej pogawędki. Wygodniej było pozostać po prostu wróżbitką, kolejną bezimienną kapłanką wszechmocnego losu - z czego skwapliwie korzystałam, bo podpięcie się pod utarty schemat nie wymagało wielkich zdolności aktorskich, bardziej dostosowania się do oczekiwań. Stolik zaścielały karty, spośród których siedząca obok mnie kobieta wybrała siedem - po jednej odpowiednio dla Księżyca, Merkurego, Wenus, Słońca, Marsa, Jowisza i Saturna. Rozdanie nazywane planetarnym, jedna z jego prostszych, podstawowych wariacji, dawało odpowiedź na pytanie o najbliższą przyszłość, rzadko obejmującą zasięgiem czas dłuższy niż miesiąc lub dwa, ale właśnie tego oczekiwała klientka. To nie była złożona wróżba. Ograniczyłam się do wyjaśnień, co oznaczać mają poszczególne pozycje kart, nie poganiałam i dałam czas, by w odpowiedniej dla siebie chwili sięgnęła po taką, która wyda jej się odpowiednia. Ważne było, by sama dobrała karty, skupiając się przy tym na aspektach, których miały dotyczyć, czyli odpowiednio spraw domowych, którym patronował Księżyc, związanych z pracą - Merkury, relacjami i miłością, którymi niepodzielnie władała Wenus, czy kwestią możliwych osiągnięć, do których przyporządkowane było Słońce. Mars to były przeciwności, Jowisz zyski i perspektywy rozwoju, z kolei Saturn patronował ograniczeniom. Kiedy dokonała wyboru i karty znalazły się na swoich miejscach, wciąż zasłonięte, tym, które pominęła, już nie poświęcałam dalszej uwagi. Siedem z siedemdziesięciu ośmiu obecnych w talii obejmującej wielkie i małe arkana miało tu do odegrania swoją rolę. Zachęciłam, by odkryła pierwszą z nich, zaczynającą rozdanie. Następne miały być odsłaniane w kierunku zgodnym z ruchem wskazówek zegara, co było raczej utartym zwyczajem, niż istotną częścią wróżby, ale wyglądało dobrze, więc nie czułam potrzeby, żeby to nagle zmieniać. W czasie, w którym zbierała się w sobie, miałam czas, żeby dokładnie się jej przyjrzeć. Była starsza ode mnie, ale niewiele. Dobrze ubrana, jasnowłosa, nie drżały jej ręce i wydawała się być pewna siebie. Nie zastanawiałam się, co ją skłoniło do szukania wskazówek w kartach, u przypadkowo spotkanej wróżbitki - to nie była moja sprawa. Moją sprawą były karty, interpretacja których miała zająć kilkanaście najbliższych minut. Utkwiłam spojrzenie w obrazku odzianej w zieleń damy, częściowo przysłoniętym zadbaną dłonią. Cesarzowa, do tego karta w odwróconej pozycji. Interesujący początek, szczególnie w odniesieniu do domu i spraw rodzinnych.
- Nieszczególnie pozytywny wydźwięk. Wątpliwości spowodowane trudnościami, brak stabilności, w niektórych przypadkach może oznaczać brak wsparcia lub wskazówek. Zdecydowanego, jasnego kierunku. W miłości również zdradę, ale byłoby to bardziej prawdopodobne, gdyby karta ta znalazła się w pozycji odpowiadajacej Wenus - wtedy mogłaby ostrzegać przed niechcianą ciążą lub odwrotnie, prorokować długie bezowocne starania o potomstwo, ale nie taką rolę gra we wróżbie. W miarę odsłaniania kolejnych kart mówię dalej.
- Siódemka mieczy w odniesieniu do kwestii zawodowych, bezpośrednio związanych z pracą, zapowiada umiarkowany sukces - nieprzynoszący ani wielkiej radości, ani katastrofy. Pogodzenie się z tym, rezygnacja, albo, gdy nie jest to możliwe lub wywołuje wewnętrzny sprzeciw, odwołanie do wiary we własne możliwości, zawierzenia własnej ocenie sytuacji, a nie oczekiwaniom otoczenia.
Wypowiadając kolejne słowa, w wyćwiczony, nie dający stuprocentowo jasnych odpowiedzi sposób, przyglądałam się jej reakcji. Nie było jeszcze śladów zniecierpliwienia, wyraźnie odmalowanego na twarzy powątpiewania i sceptycyzmu. Bez wątpienia dobry znak, przynajmniej dla mnie - uwaga słuchaczki zwykle zapowiadała zysk, a nie pełne oburzenia zerwanie się z miejsca i odmowę zapłaty. Trzecia karta była kartą Wenus. Widząc w tym miejscu odwróconego mieczowego króla nie udało mi się ukryć odrobiny zaskoczenia. Jeśli do tej pory wróżba była może niezbyt optymistyczna, ale też nie negatywna, tak w kwestiach miłości i relacji uczuciowych najwyraźniej nie czekało na moją klientkę nic dobrego.
- Możliwe, że w niedalekiej przyszłości los zetknie panią z bezlitosnym, pozbawiony skrupułów człowiekiem. Powiedziałabym, że skorym do nadużywania posiadanej władzy, zapewne wpływowym i niepozbawionym sił i środków, żeby utrudnić życie, ale czy z powodu uprzedzeń, czy zwykłej złośliwości, tego na razie nie sposób stwierdzić. To raczej wyraźna przeszkoda, niż zapowiedź porywu serca. Kolejna karta, dziewiątka mieczy - trzecia mieczowa karta w tym rozdaniu - w Słońcu odpowiada zapowiedzi przyszłych osiągnięć. Tu również nie przynosi dobrych wiadomości, zapowiada opóźnienia i przypływ zmartwień, a także niespokojne, wywołane stresem sny. Podjęte działania odbiją się na zdrowiu i zszargają nerwy, mogą poważnie osłabić.
Właściwie chciałabym powiedzieć jej coś innego, dać nadzieję, bo pozytywne wróżby sprzedają się znacznie lepiej, a trzymając się prawdy zapracowuję, przynajmniej na razie, na rosnącą niechęć, więc nie spodziewam się, żeby po wysłuchaniu tego, co mam do powiedzenia, kiedykolwiek zdecydowała się raz jeszcze skorzystać z moich usług. Przychodzi mi to na myśl, ale kontynuuję:
- Osiem różdżek w pozycji Marsa, czyli przeciwności. To nie jest zła karta, ale ostrzega przed niezwykle szybkim tempem wydarzeń. Najbliższy czas wymagał będzie refleksu, reagowania na zmieniającą się sytuację, czujność pomoże wyjść obronną ręką z czegoś, co bez podjęcia zdecydowanych działań może mieć nieprzyjemne skutki. Chwytanie okazji, nic więcej, nic mniej. Jowisz, czwórka różdżek, odwrócona, wskazuje, że żeby coś uzyskać, zrealizować cel, trzeba będzie poświęcić mu wiele wysiłku. Efekt końcowy może okazać się wart mniej, niż poniesione koszty i nakład sił włożony w realizację przedsięwzięcia.
A później, jeszcze zanim dodam coś więcej, klientka odwraca ostatnią kartę i widzę, jak blednie. Co właściwie wcale mnie nie dziwi, bo gorzej byłoby... nie wiem, trafić na odwróconą wieżę, to jak znaleźć na dnie filiżanki kupkę fusów zgrabnie ułożonych w sylwetkę Ponuraka. Nie trzeba było być znawcą, żeby to wiedzieć, ale przemyka mi przez myśl, że takie rozdanie zdarza się raz na kilkaset, może nawet więcej. I że nie zamieniłabym się z nią na najbliższą przyszłość nawet za pokaźną sumkę galeonów, bo wieża w tej konfiguracji to ucieleśniona katastrofa. Jedna karta, w uspokająjących błękitach i granatach, przełamana odrobiną jaskrawej bieli - malunek wyobraża solidną, przysadzistą budowlę, trzaśniętą piorunem, wyraźnie uszkodzoną. Na myśl przychodzi mi wieża Big Bena, zniszczona anomaliową pogodą, przez chwilę jestem pewna, że pasowałaby do tej karty jak nic innego.
- Jowisz i ograniczenia - już w chwili, w której to powiedziałam, byłam pewna, że sprawa jest przegrana. Spodziewałam się, że nie wysłucha mnie do końca, ale przecież taką mam pracę, nie powinnam na nią narzekać. Nigdy nie umiałam dobrze kłamać, więc szanse, żeby z tego wybrnąć, wiarygodnie wmówić jakiś uspokajający, podnoszący na duchu banał natychmiastowo wzięły w łeb.
- Proszę na siebie uważać. Bardzo. Na najbliższych również - głos mi nie drży, i może właśnie to na całych kilka sekund zatrzymuje ją w miejscu - bo niebezpieczeństwo grozi nie tylko pani, ale i wszystkim, na których pani zależy. Przykro mi, że nie mam lepszych wiadomości, ale najbliższą przyszłość wypełniają strach i zagrożenia.
Wstaje od stołu, na którym z trzaskiem pozostawia kilka sykli, a ja odprowadzam ją spojrzeniem, zgarniając monety i porządkując karty. Poszło lepiej, niż myślałam - pomimo, że wiadomości były fatalne, nie zostałam z niczym, a to zawsze jakiś plus. Cokolwiek skłoniło tą kobietę do szukania odpowiedzi w kartach, na pewno nie znalazła ukojenia. Ani odpowiedzi na wątpliwości. Przestrogi i zapowiedź nieszczęścia. Po więcej na pewno nie wróci, nie jestem tak naiwna, żeby spodziewać się, że jeśli niepomyślna wróżba okaże się prawdą, takie spotkanie wyszłoby mi na dobre. Karty to karty. Wierzy lub nie, nikt jej nie zabroni zignorować ostrzeżenia. Dla siebie w nie nie patrzę, dziś wyjątkowo nie mam ochoty wiedzieć, co szykuje los.
z/t
| 1344 słowa na morsowym liczniku, 1251 na internetowym.
Fate is a very weighty word to throw around before breakfast.
Ledwie tydzień minął od celebracji nowego roku, a wir pracy sprawił, że zadawało się to całą wiecznością. Anomalie zniknęły, ale sytuacja wcale się nie poprawiła i listów związanych z zaginięciami, kradzieżami i całą masą problemów, z którą policja się dzisiaj borykała. Część spraw z Biura Aurorów również przeszła w ich ręce, bo przecież nikt nie może udowodnić, że doszło tam do użycia czarnej magii. Ministerstwo trochę się zmieniało. Wszystko się zmieniało, ale przynajmniej niebo nie było już tak szare. Bo są przeróżne odcienie szarości. Dzisiejsze chmury nie puszczały już z siebie ciężkich piorunów, skądże. Prószył z nich śnieg bialutki i wesoły, taki przypominający swoim łagodnym chłodem świąteczny wieczór z pierniczkami i ciepłą herbatą z goździkami i pomarańczą. Tak, teraz wieczory pachniały aromatycznym napojem, rekompensując uderzanie wiatru o okna przez cały świąteczny okres.
Przybyła tutaj mądrzejsza o wiele, wiele bardziej niż w momencie wysłania pierwszego listu. Arabella wróciła niemal zaraz po zaproponowaniu wyjaśnień, które i tak była mężczyźnie dłużna. Niestety nie wiedziała czego się po nim spodziewać, ale jako, że przybrał kolory jej dzisiejszej apaszki - jasny błękit - musiała mu choć odrobinę zaufać. Mimo to nadal miała w sobie wiele obaw. Jaka mogłaby być reakcja lorda na wiadomość z kim miał do czynienia? Wśród nich, lordów, zawsze była to dosyć skomplikowana sprawa. Przekraczała więc próg kawiarni z większą ilością niepewności niż sądziła i pomimo nieprzyjemnego mrowienia w okolicy karku, towarzyszące, wydaje się, stresowi, musiała stawić czoła temu co się stało. Pewnej odpowiedzialności za kogoś innego niż ona sama, choć o twarzy przecież tak podobnej.
Pomarańczowy płaszcz zimowy odwiesiła na wieszak stojący tuż przy wejściu, a ciepło pomieszczenia zaczęło roztapiać białe płatki śniegu nań zebrane. Wrzosowy zapach kobiecych perfum został stłumiony przez mocny aromat małej czarnej, momentalnie zajmując myśli Marcelli, która kawę uwielbiała i wypijała jej zdecydowanie za dużo. Dzisiaj połączyła przyjemne z pożytecznym - wypicie dobrej kawy, której nie dostanie w swojej domowej kuchni oraz wyjaśnienia.
Wybrała stolik na uboczu. Na szczęście w lokalu nie było wiele osób - wieczory nie są raczej czasem na wybór kawy jako odpowiedniego napoju. Miała więc całkiem niezły wybór. Specjalnie teleportowała się nieco wcześniej właśnie po to, by być chwilę wcześniej. Nie chciała by lord Ollivander na nią czekał. Byłoby to chyba niestosowne, podobnie jak nieodpowiednie przygotowanie się, więc nawet wybrała naprawdę eleganckie ubrania, ulubioną koszulę, jasny sweterek i spódnicę do połowy łydki, a usta przykrył karmazyn modnej ostatnio szminki. Z zamówieniem również zaczekała, wpatrując się w swoje palce, licząc na nich małe, ledwo widoczne pieprzyki, a w głowie układała już jakich słów użyć.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Ostatnio zmieniony przez Marcella Figg dnia 23.10.19 22:45, w całości zmieniany 1 raz
Odczucie upływającego czasu podobnie miało się u Ulyssesa - uciekał szybko i zwinnie, zaskakując krągłą ósemką w kalendarzu. Mężczyzna nie narzekał na brak pracy i zajęć, wręcz przeciwnie; mimo tego, pierwszy tydzień stycznia prędzej określiłby mianem tych spokojnych, może trochę leniwych, nawet jeśli nie dla niego. Sklep spowijała cisza, w śniegu pokrywającym wejściowe schodki odcisnęło się niewiele śladów, a te pozostawione i tak prędko zanikały pod świeżą warstwą białej pierzyny. Któryś z młodszych asystentów nieśmiało wyszedł z propozycją ustawienia starego gramofonu w kącie sklepu - nowy rok zwiastował porządki, w ich trakcie okazało się zaś, że lokal jest pojemniejszy niż się wydaje i stare pudełka nie muszą wypełniać absolutnie każdego zakamarka. O dziwo, parę okazało się pustych, parę nie przetrwało próby czasu. Niemniej, od dwóch dni przestrzeń wypełniała cicha muzyka, nienachalnie towarzysząc leniwej atmosferze - Ollivander zawzięcie skrobał na pergaminach, zaczytywał się w książkach, rzeźbił, czasem naprawiał - całe zaplecze przeniósł na ręce inne niż własne, nie angażując się w ogólne porządki. Te dwie krótkie zmiany były wystarczającym bodźcem - rozbudziły w różdżkarzu dawną miłość do wyjątkowych kompozycji dźwiękowych i właśnie one pochłaniały jego myśli, gdy opuszczał sklep, na szczęście zamykając zmianę bez żadnych komplikacji.
Teleportował się, na ramionach nosząc pojedyncze płatki śniegu, złapane jeszcze na Pokątnej - po chwili dołączyło do nich więcej. Krótki spacer był planowy, skierował myśli na właściwy tor i pozwolił mężczyźnie rozruszać się po całym dniu w klaustrofobicznej przestrzeni. Pamięć miał dobrą i choć zaproponowaną przez Marcellę kawiarnię odwiedził tylko raz, dawno, nie musiał długo szukać niewyróżniających się drzwi. Skórzaną rękawiczką strzepał śnieg z ramion, zanim zanurkował w wejściu - tam też odwiesił swój płaszcz, umieściwszy go obok pomarańczowego nakrycia, zgadując nawet, do kogo mogło należeć - czujnie i powoli rozejrzał się po pomieszczeniu, chcąc wyłapać właścicielkę. Przy tak niewielkiej ilości klientów nie było trudno, lecz skryła się na uboczu całkiem sprytnie. Po części przewidywał, co może usłyszeć - spodziewał się, że kobieta rozwieje wątpliwości i potwierdzi to, co sam podejrzewał, kiedy fakty ułożyły się w całkiem zgrabne i uzasadnione wyjaśnienie.
- Dobry wieczór, panno Figg - przywitał się uprzejmie, skłaniając lekko głowę, nim zajął miejsce naprzeciw. Pachniał drewnem, lasem i mroźnym powietrzem, które nie szczędziło tej zimy nikogo. - Mam nadzieję, że nie czeka panna samotnie zbyt długo - dodał, choć udało mu się nie spóźnić.
Teleportował się, na ramionach nosząc pojedyncze płatki śniegu, złapane jeszcze na Pokątnej - po chwili dołączyło do nich więcej. Krótki spacer był planowy, skierował myśli na właściwy tor i pozwolił mężczyźnie rozruszać się po całym dniu w klaustrofobicznej przestrzeni. Pamięć miał dobrą i choć zaproponowaną przez Marcellę kawiarnię odwiedził tylko raz, dawno, nie musiał długo szukać niewyróżniających się drzwi. Skórzaną rękawiczką strzepał śnieg z ramion, zanim zanurkował w wejściu - tam też odwiesił swój płaszcz, umieściwszy go obok pomarańczowego nakrycia, zgadując nawet, do kogo mogło należeć - czujnie i powoli rozejrzał się po pomieszczeniu, chcąc wyłapać właścicielkę. Przy tak niewielkiej ilości klientów nie było trudno, lecz skryła się na uboczu całkiem sprytnie. Po części przewidywał, co może usłyszeć - spodziewał się, że kobieta rozwieje wątpliwości i potwierdzi to, co sam podejrzewał, kiedy fakty ułożyły się w całkiem zgrabne i uzasadnione wyjaśnienie.
- Dobry wieczór, panno Figg - przywitał się uprzejmie, skłaniając lekko głowę, nim zajął miejsce naprzeciw. Pachniał drewnem, lasem i mroźnym powietrzem, które nie szczędziło tej zimy nikogo. - Mam nadzieję, że nie czeka panna samotnie zbyt długo - dodał, choć udało mu się nie spóźnić.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Mogła mu zaoferować jedynie upewnienie, bo na pewno nie pełne wyjaśnienia. Wystarczyło przecież naprawdę jedno słowo i cała sytuacja stałaby się zupełnie jasna. Można było więc domyślić się, że oficjalne przeprosiny nie są jedynym powodem ustalenia tego spotkania. Ktoś mógłby stwierdzić z pewnością, że dopadała ją prawdziwa paranoja, ona wolała nazywać to ostrożnością.
Siostra znaczyła dla niej tyle co nikt na tym świecie. To ona była tą najważniejszą, nieważne jak bardzo los starał się oddalić je od siebie. Od lat już nie czytały sobie w myślach, nie przejmowały wspólnych gestów, nie miały podobnych nawyków. Nawet mowa ciała znacznie się różniła. Arabella znalazła cząstkę swojej pewności siebie w mugolskim świecie, jej siostra natomiast nawet teraz, w sytuacji dla każdego komfortowej... Zdawała się być odrobinę niepewna. Czego powinna się spodziewać po tej rozmowie? Na pewno zawierała ona... Podtekst. Badanie zaufania. Bo kobieta nie uważała, że każda osoba, która wstępowała do szeregu razem z nią, jest osobą, której powinna ufać w stu procentach. Gdy dostrzegła, że rozmówca się pojawił, wstała, by przywitać się grzecznie - wyciągnęła rękę do uścisku, prawie służbowego. - Dobry wieczór, lordzie Ollivander. - Odpowiedziała tonem miłym, jednak jej głos wydawał się jakiś wyższy. Stres? Możliwe, że odrobinę. Zajęła ponownie swoje miejsce. - Skądże, ledwie kilka minut. - Świadomie przyszła wcześniej, więc nie mogła nic mu zarzucić.
Przyszedł czas, bym to ja opiekowała się Tobą.
Pamiętała jakby to stało się wczoraj. Każdą sytuację, gdy nieporadna, rudowłosa dziewczynka traciła koncentrację i lądowała na ziemi, rozbijając sobie kolano. I wtedy Arabella była obok. Wszystkie żarty odchodziły na bok, nie było już żadnych dogryzek, nawet Bearnard mógł oberwać w kostkę za jeden ze swoich głupich docinków. I wszystko po to, by parę lat później odebrała swojej siostrze marzenia. Arabella marzyła o magii, której nigdy nie otrzymała. Można było winić za to los, zakrywać się niesprawiedliwością, Marcella jednak latami uważała, że to ona powinna tamtego dnia trafić pod oko ciotki, żyjącej między mugolami. Świat nie jest fair. Życie jest przewrotne. To tylko głupie słowa, zupełnie puste slogany. Dzisiaj jako dorosła czarownica, ze ścieżką ukształtowaną w pełni, wiedząc gdzie chce się kierować z pewnością wiedziała jedno - ta wojna nie może dotknąć Arabelli. Nigdy nie powinna się w nią mieszać.
- To zaskakujące, że los postanowił ponownie spleść nasze drogi. - Zagaiła w końcu, zaraz po tym jak przywołała kelnerkę. Poprosiła ją o kawę oraz zimową specjalność - korzenne ciasteczka.
Siostra znaczyła dla niej tyle co nikt na tym świecie. To ona była tą najważniejszą, nieważne jak bardzo los starał się oddalić je od siebie. Od lat już nie czytały sobie w myślach, nie przejmowały wspólnych gestów, nie miały podobnych nawyków. Nawet mowa ciała znacznie się różniła. Arabella znalazła cząstkę swojej pewności siebie w mugolskim świecie, jej siostra natomiast nawet teraz, w sytuacji dla każdego komfortowej... Zdawała się być odrobinę niepewna. Czego powinna się spodziewać po tej rozmowie? Na pewno zawierała ona... Podtekst. Badanie zaufania. Bo kobieta nie uważała, że każda osoba, która wstępowała do szeregu razem z nią, jest osobą, której powinna ufać w stu procentach. Gdy dostrzegła, że rozmówca się pojawił, wstała, by przywitać się grzecznie - wyciągnęła rękę do uścisku, prawie służbowego. - Dobry wieczór, lordzie Ollivander. - Odpowiedziała tonem miłym, jednak jej głos wydawał się jakiś wyższy. Stres? Możliwe, że odrobinę. Zajęła ponownie swoje miejsce. - Skądże, ledwie kilka minut. - Świadomie przyszła wcześniej, więc nie mogła nic mu zarzucić.
Przyszedł czas, bym to ja opiekowała się Tobą.
Pamiętała jakby to stało się wczoraj. Każdą sytuację, gdy nieporadna, rudowłosa dziewczynka traciła koncentrację i lądowała na ziemi, rozbijając sobie kolano. I wtedy Arabella była obok. Wszystkie żarty odchodziły na bok, nie było już żadnych dogryzek, nawet Bearnard mógł oberwać w kostkę za jeden ze swoich głupich docinków. I wszystko po to, by parę lat później odebrała swojej siostrze marzenia. Arabella marzyła o magii, której nigdy nie otrzymała. Można było winić za to los, zakrywać się niesprawiedliwością, Marcella jednak latami uważała, że to ona powinna tamtego dnia trafić pod oko ciotki, żyjącej między mugolami. Świat nie jest fair. Życie jest przewrotne. To tylko głupie słowa, zupełnie puste slogany. Dzisiaj jako dorosła czarownica, ze ścieżką ukształtowaną w pełni, wiedząc gdzie chce się kierować z pewnością wiedziała jedno - ta wojna nie może dotknąć Arabelli. Nigdy nie powinna się w nią mieszać.
- To zaskakujące, że los postanowił ponownie spleść nasze drogi. - Zagaiła w końcu, zaraz po tym jak przywołała kelnerkę. Poprosiła ją o kawę oraz zimową specjalność - korzenne ciasteczka.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Mała kawiarnia
Szybka odpowiedź