Kuchnia
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Niezbyt często używana w celu gotowania, Søren ma do tego dwie lewe ręce. Sprzyja towarzyskim dywagacjom nad fiżanką parującej herbaty. Oczywiście lodówka zawsze jest pełna i zachęca do skorzystania ze swojej zawartości.
okay, i hated you but even when you left, there was never a day that i’ve forgotten about you and even though i actually miss you, i’m gonna erase you now cause that’ll hurt way less
than blaming you
Soren Avery
Zawód : pałkarz Os z Wimbourne
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
jest szósta mojego serca
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kiedy była dzieckiem, wymyśliła sobie grę.
Zasady były proste; gdy tylko spotykało ją coś złego albo coś szło nie po jej myśli, zamykała oczy i wyobrażała sobie, jak wyglądałaby rzeczywistość w idealnym świecie. Skupiała się na tej wizji na tyle mocno, aż zaczynała wierzyć, że była prawdziwa i nawet jeżeli tak naprawdę stanowiła tylko ładną iluzję, to dzięki niej reszta stawała się trochę bardziej znośna. Ktoś postronny zapewne uznałby to za bzdurę, ale ona ze szczerbatym uśmiechem pokonywała w ten sposób dzień po dniu, za każdym razem stając się coraz lepszą w szczelnym izolowaniu złych emocji.
W idealnym świecie zdarte kolano nie bolałoby tak bardzo. W idealnym świecie ojciec nie musiałby spędzać całych tygodni na morzu. W idealnym świecie wojna nie zniszczyłaby jej miasteczka. W idealnym świecie Muminek urodziłby się zdrowy. W idealnym świecie nikt nie zwracałby uwagi na to, że jej rodzice nie byli czarodziejami.
W idealnym świecie na wyznanie Sørena mogłaby po prostu zareagować radością, bo nie byłoby podszyte niczym, oprócz czystego szczęścia.
Uśmiechnęła się, mimo że jego twarz nadal pozostawała ściągnięta milionem trosk, milcząco ciesząc się z subtelnej zmiany w jasnych oczach i szczupłych palcach, zaciskających się lekko na jej dłoni. Szalejąca na zewnątrz burza przetoczyła się nad miastem, omijając ich dzielnicę lekkim łukiem i aktualnie przeciągłe grzmoty pobrzmiewały już tylko w oddali, choć deszcz nadal wygrywał na szybach swoje melodie, a Margaux miała nadzieję, że ta rozgrywająca się wewnątrz ciepłej kuchni, również miała się ku końcowi. Zdawała sobie sprawę, że tak naprawdę w niczym specjalnie nie pomogła – w tym wypadku na nic zdałoby się zresztą nawet najbardziej skomplikowane, lecznicze zaklęcie – ale jednocześnie nie miała zamiaru opuścić kamienicy bez upewnienia się, że Søren czuł się chociaż względnie dobrze. W pewnym sensie była mu to winna; nie zapomniała, że to właśnie on stanął jej na drodze, kiedy dwa lata wcześniej jej własny świat trząsł się w posadach, płonąc w pożarze, pod który własnoręcznie podłożyła ogień.
Miała wrażenie, że za spokojnym dziękuję kryło się więcej, niż mogło wydawać się na pierwszy rzut oka, dzisiaj nie chciała już dłużej naciskać, czując, że i tak znacznie naciągnęła wytyczone między nimi granice. Zwyczajnie skinęła głową, nie do końca jednak przekonana, czy faktycznie należały jej się jakiekolwiek podziękowania.
Powoli obeszła wysepkę kuchenną dookoła, żeby w następnej kolejności usiąść na blacie zaraz obok mężczyzny – podciągając się do góry niezgrabnie i niezwykle po szlachecku, z kołyszącymi się nad posadzką stopami w samych skarpetkach. Wróciła charakterystyczna dla niej swoboda bycia; jak gdyby nigdy nic, sięgnęła za siebie, chwytając kubek z przestygniętą już herbatą i pociągając z niej spory łyk. Chyba podświadomie chciała przyciągnąć z powrotem do pomieszczenia trochę normalności – nie tyle ze względu na siebie, co na stojącego obok przyjaciela, aktualnie kwestionującego wszystko na swój temat. – Opowiedz mi o nim – powiedziała lekko, spoglądając na Sørena znad porcelanowej krawędzi i celowo nie precyzując, o jaki rodzaj informacji jej chodziło. Pozostawiała mu pole manewru; mógł równie dobrze zdradzić jej coś istotnego, co zacząć mówić o ulubionej zupie i zabawnych przyzwyczajeniach. Albo nie mówić niczego; ta opcja też byłaby zupełnie w porządku.
Zasady były proste; gdy tylko spotykało ją coś złego albo coś szło nie po jej myśli, zamykała oczy i wyobrażała sobie, jak wyglądałaby rzeczywistość w idealnym świecie. Skupiała się na tej wizji na tyle mocno, aż zaczynała wierzyć, że była prawdziwa i nawet jeżeli tak naprawdę stanowiła tylko ładną iluzję, to dzięki niej reszta stawała się trochę bardziej znośna. Ktoś postronny zapewne uznałby to za bzdurę, ale ona ze szczerbatym uśmiechem pokonywała w ten sposób dzień po dniu, za każdym razem stając się coraz lepszą w szczelnym izolowaniu złych emocji.
W idealnym świecie zdarte kolano nie bolałoby tak bardzo. W idealnym świecie ojciec nie musiałby spędzać całych tygodni na morzu. W idealnym świecie wojna nie zniszczyłaby jej miasteczka. W idealnym świecie Muminek urodziłby się zdrowy. W idealnym świecie nikt nie zwracałby uwagi na to, że jej rodzice nie byli czarodziejami.
W idealnym świecie na wyznanie Sørena mogłaby po prostu zareagować radością, bo nie byłoby podszyte niczym, oprócz czystego szczęścia.
Uśmiechnęła się, mimo że jego twarz nadal pozostawała ściągnięta milionem trosk, milcząco ciesząc się z subtelnej zmiany w jasnych oczach i szczupłych palcach, zaciskających się lekko na jej dłoni. Szalejąca na zewnątrz burza przetoczyła się nad miastem, omijając ich dzielnicę lekkim łukiem i aktualnie przeciągłe grzmoty pobrzmiewały już tylko w oddali, choć deszcz nadal wygrywał na szybach swoje melodie, a Margaux miała nadzieję, że ta rozgrywająca się wewnątrz ciepłej kuchni, również miała się ku końcowi. Zdawała sobie sprawę, że tak naprawdę w niczym specjalnie nie pomogła – w tym wypadku na nic zdałoby się zresztą nawet najbardziej skomplikowane, lecznicze zaklęcie – ale jednocześnie nie miała zamiaru opuścić kamienicy bez upewnienia się, że Søren czuł się chociaż względnie dobrze. W pewnym sensie była mu to winna; nie zapomniała, że to właśnie on stanął jej na drodze, kiedy dwa lata wcześniej jej własny świat trząsł się w posadach, płonąc w pożarze, pod który własnoręcznie podłożyła ogień.
Miała wrażenie, że za spokojnym dziękuję kryło się więcej, niż mogło wydawać się na pierwszy rzut oka, dzisiaj nie chciała już dłużej naciskać, czując, że i tak znacznie naciągnęła wytyczone między nimi granice. Zwyczajnie skinęła głową, nie do końca jednak przekonana, czy faktycznie należały jej się jakiekolwiek podziękowania.
Powoli obeszła wysepkę kuchenną dookoła, żeby w następnej kolejności usiąść na blacie zaraz obok mężczyzny – podciągając się do góry niezgrabnie i niezwykle po szlachecku, z kołyszącymi się nad posadzką stopami w samych skarpetkach. Wróciła charakterystyczna dla niej swoboda bycia; jak gdyby nigdy nic, sięgnęła za siebie, chwytając kubek z przestygniętą już herbatą i pociągając z niej spory łyk. Chyba podświadomie chciała przyciągnąć z powrotem do pomieszczenia trochę normalności – nie tyle ze względu na siebie, co na stojącego obok przyjaciela, aktualnie kwestionującego wszystko na swój temat. – Opowiedz mi o nim – powiedziała lekko, spoglądając na Sørena znad porcelanowej krawędzi i celowo nie precyzując, o jaki rodzaj informacji jej chodziło. Pozostawiała mu pole manewru; mógł równie dobrze zdradzić jej coś istotnego, co zacząć mówić o ulubionej zupie i zabawnych przyzwyczajeniach. Albo nie mówić niczego; ta opcja też byłaby zupełnie w porządku.
sorrow weighs my shoulders down
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last
and tomorrow will be kinder
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last
and tomorrow will be kinder
Margaux Vance
Zawód : starszy ratownik magicznego pogotowia ratunkowego
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
all those layers
of silence
upon silence
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Istnieje coś takiego jak psychizacja pejzażu. Sørenowi to pojęcie przemknęło przed oczyma kilka razy, chociaż nie był specjalnym koneserem literatury. Wiedział jednak, że to przedstawienie otoczenia, przyrody czy pogody w zgodzie z emocjami bohatera. Jeśli takowy delikwent żył właśnie w pełni szczęścia to nad nim niebo było w kolorze królewskiego błękitu bez najmniejsze chmurki, która zmąciłaby ten obraz. Zapewne panowałby wtedy wiosna, trawy soczyście się zieleniły, a opity nektarem bąk bzyczałby radośnie wśród kolorowych kwiatów. Teraz sytuacja była, co prawda zgoła inna, ale wszystko opierało się właśnie na tym schemacie. Wraz z przyjściem Margo zasnute od dłuższego czasu chmurami niebo uroniło pierwsze krople deszczu. Na początku powoli, niezobowiązująco jak tematy ich rozmowo. Stopniowo na dworze robiło się coraz duszniej, a jemu samemu na duszy coraz częściej. W momencie, kiedy jak głupi palnął całą prawdę rozległy się pierwsze grzmoty. Jak gdyby pogoda dokładnie wiedziała, co rozgrywa się w środku. Burza zdała się jednak rozluźnić duszącą atmosferę, stopniowo spuszczając z tonu tak jak uspokajała się sytuacja w kuchni. Teraz pojedyncze grzmoty rozbrzmiewały już daleko, w tle, a deszcz szumiał kojąco. Søren wsłuchiwał się w ten dźwięk, jakby nie do końca pewien, czy aby na pewno jest już po wszystkim. Nic jednak nie zapowiadało kolejnych ekscesów pogody. Być może ta cała psychizacja naprawdę czasem działała. Albo to on bezwiednie dostosował się do tego, co dzieje się za oknem. Kto wie?
Z tego nagłego stanu zamyślenia wyrywa go ruch Margaux. Unosi na nią wzrok, gdy przemierza kuchnię, jakby szacując w ciszy, czy jednak wyjdzie. Ta jednak wraca do niego, siada obok na blacie, jak gdyby nic się nie stało. Bo może nic się naprawdę nie stało? Przecież nic się nie zmieniło, świat się nie zawalił, niebo nie zadrżało, piorun przed chwilą nie trafił go, aby wymierzyć sądną karę. Czy to, że poszedł do łóżka z mężczyzną miało na kogokolwiek, jakikolwiek wpływ? Doskonale znał odpowiedź. Zatem chodziło o fakt, że zrobił to z najlepszym przyjacielem, a teraz mógł wszystko zniszczyć. To właśnie ta niepewność zżerała go od środka, toczyła niczym zaraza i nie chciała zostawić w spokoju.
Uniósł brwi ku górze, aby ukazać swoje zdziwienie w reakcji na jej pytanie. Tego się nie spodziewał, nie przypuszczał, że będzie chciała wiedzieć coś więcej. Wywołuje tym zupełnie inną niż wcześniej burzę jego myśli. Aby dać sobie czas na jej ogarnięcie sięga po swój kubek herbaty. Nawet nie zdawał sobie jak zaschnięte miał gardło dopóki się nie napił. Upijając więc drobnymi łyczkami ostygły napój porządkował to, co chciał powiedzieć, czym mógł się z nią podzielić. Komfortowa cisza, w której to nikt go nie poganiał i nie tupał nogą w oczekiwaniu na odpowiedź sprzyjała szybszemu myśleniu. Po chwili uniósł wzrok znad pustego już kubka, aby na nią spojrzeć. Odsunął sobie barowy stołek, siadając tak, żeby móc na nią patrzeć i odetchnął.
- Znamy się naprawdę długo, mam wrażenie, że od zawsze. - Czas nigdy nie zdołał zatrzeć w jego myślach obrazu zagubionego na Pokątnej chłopca, któremu pomógł. Kąciki ust uniosły mu się lekko na to wspomnienie. - Jest moim przeciwieństwem, czasem zastanawiam się jak możliwe, żebyśmy się przyjaźnili będąc tak różni. Strasznie dużo czyta, pochłonął już gigantyczne ilości książek, nie wiem jak on znajduje jeszcze nowe. - Przetacza spojrzeniem po kuchni, zastanawiając się, co jeszcze może chcieć wiedzieć Margo. Nigdy nie był dobry w mówieniu. - No i zdecydowanie lepiej ode mnie dobiera słowa.
Z tego nagłego stanu zamyślenia wyrywa go ruch Margaux. Unosi na nią wzrok, gdy przemierza kuchnię, jakby szacując w ciszy, czy jednak wyjdzie. Ta jednak wraca do niego, siada obok na blacie, jak gdyby nic się nie stało. Bo może nic się naprawdę nie stało? Przecież nic się nie zmieniło, świat się nie zawalił, niebo nie zadrżało, piorun przed chwilą nie trafił go, aby wymierzyć sądną karę. Czy to, że poszedł do łóżka z mężczyzną miało na kogokolwiek, jakikolwiek wpływ? Doskonale znał odpowiedź. Zatem chodziło o fakt, że zrobił to z najlepszym przyjacielem, a teraz mógł wszystko zniszczyć. To właśnie ta niepewność zżerała go od środka, toczyła niczym zaraza i nie chciała zostawić w spokoju.
Uniósł brwi ku górze, aby ukazać swoje zdziwienie w reakcji na jej pytanie. Tego się nie spodziewał, nie przypuszczał, że będzie chciała wiedzieć coś więcej. Wywołuje tym zupełnie inną niż wcześniej burzę jego myśli. Aby dać sobie czas na jej ogarnięcie sięga po swój kubek herbaty. Nawet nie zdawał sobie jak zaschnięte miał gardło dopóki się nie napił. Upijając więc drobnymi łyczkami ostygły napój porządkował to, co chciał powiedzieć, czym mógł się z nią podzielić. Komfortowa cisza, w której to nikt go nie poganiał i nie tupał nogą w oczekiwaniu na odpowiedź sprzyjała szybszemu myśleniu. Po chwili uniósł wzrok znad pustego już kubka, aby na nią spojrzeć. Odsunął sobie barowy stołek, siadając tak, żeby móc na nią patrzeć i odetchnął.
- Znamy się naprawdę długo, mam wrażenie, że od zawsze. - Czas nigdy nie zdołał zatrzeć w jego myślach obrazu zagubionego na Pokątnej chłopca, któremu pomógł. Kąciki ust uniosły mu się lekko na to wspomnienie. - Jest moim przeciwieństwem, czasem zastanawiam się jak możliwe, żebyśmy się przyjaźnili będąc tak różni. Strasznie dużo czyta, pochłonął już gigantyczne ilości książek, nie wiem jak on znajduje jeszcze nowe. - Przetacza spojrzeniem po kuchni, zastanawiając się, co jeszcze może chcieć wiedzieć Margo. Nigdy nie był dobry w mówieniu. - No i zdecydowanie lepiej ode mnie dobiera słowa.
okay, i hated you but even when you left, there was never a day that i’ve forgotten about you and even though i actually miss you, i’m gonna erase you now cause that’ll hurt way less
than blaming you
Soren Avery
Zawód : pałkarz Os z Wimbourne
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
jest szósta mojego serca
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jedną z najcenniejszych rzeczy, jakie wyniosła z rodzinnego domu – podarowanych jej bezwarunkowo i bezzwrotnie – był podręczny zbiór wskazówek i prawd o życiu, których od samego początku trzymała się jak niepodważalnego elementarza. Oprócz tych najbardziej oczywistych i najprostszych, nakazujących podchodzenie do ludzi bez uprzedzeń i wybieranie zawsze tej ścieżki, którą podążanie nie wyrządzało nikomu krzywdy, znajdowały się też nieco trudniejsze do wypracowania – jak na przykład całkowite pogodzenie z podsuwanymi przez los trudnościami. Nie było sensu kłamać, nie zawsze była w stanie przyjmować życiowe kopniaki z uśmiechem, ale udało jej się nauczyć budzić się bez gotowego zestawu oczekiwań i wymagań, co mogło na pierwszy rzut oka trącić pewną biernością, jednak w rzeczywistości wiele ułatwiało, a pośrednio wiązało się też z wychowaniem w domu, w którym częściej brakowało niż zbywało; przyniesiona na święta siatka pomarańczy cieszyła bardziej, jeżeli była niespodziewana, tak samo jak spontaniczna życzliwość, okruchy nieoczekiwanej szczerości i blade promienie słońca, wpadające nieśmiało przez szybę, która jeszcze niedawno głośno opierała się napastliwym kroplom deszczu. Z drugiej strony, gdy już coś dostawała, to przyjmowała to bez wyrzutów sumienia, biorąc dokładnie tyle, ile jej zaoferowano i nie odczuwając potrzeby tłumaczenia się z tego w żaden sposób.
Wszystko to sprawiało, że uczuciem, które towarzyszyło Margaux najczęściej, była wdzięczność. Uszczęśliwiająca, rozjaśniająca kolejne dni i milcząco nakazująca oddanie światu przynajmniej cząstki otrzymanego szczęścia, co próbowała uskutecznić w czasie niekończących się godzin pośród korytarzy świętego Munga – i tych mniej oficjalnych spotkań, gdy jedynym, co miała do zaoferowania, było czasami uważnie słuchające ucho.
Nie pospieszała mężczyzny w żaden sposób, nie namawiając do udzielenia odpowiedzi ani nie okazując, że w ogóle na nią czekała, więc przez dłuższą chwilę po prostu pili herbatę w milczeniu. Którego nie musiał wcale przerywać; mógł stwierdzić, że powiedział jej już wystarczająco i zakończyć spotkanie, a ona bez uczucia wewnętrznej urazy zwyczajnie zsunęłaby się z blatu i z uśmiechem opuściła jego mieszkanie. Na pytanie, które zadała, nie było właściwych ani niewłaściwych reakcji, choć nie potrafiła ukryć lekkiego uśmiechu, gdy ponownie zajął miejsce na barowym stołku i zaczął mówić. Swobodnie, chyba już bez tego niepokojącego napięcia, tak, jak powinno się mówić o kimś ważnym; przyjacielu, kochanku, wszystko jedno, pozytywne emocje były zabarwione tak samo.
Wspomnienie o pochłanianych w nieskończonych ilościach książkach nakreśliło w jej umyśle odległy obraz uginających się pod tomami półek, znajdowanych w losowych miejscach pozycji w wytartych okładkach i pochylonej nad pożółkłymi stronami sylwetki. Jej spojrzenie zamgliło się na moment, przez chwilę jakby nieobecne, zanim z cichym stuknięciem nie odłożyła porcelanowego kubka na blat, a kuchnia – ta, nie żadna inna – nie odzyskała ostrości. – Też znam jednego takiego – powiedziała z uśmiechem, skierowanym jednocześnie do Sørena, jak i do rozmywającego się wspomnienia. Przekrzywiła nieznacznie głowę, przyglądając się twarzy przyjaciela przez kilka sekund dłużej. – Dziękuję – dodała jeszcze ciepło, po raz kolejny tego dnia nie precyzując własnych myśli. Bo musiałaby dołożyć do tego zdania tak wiele; za spotkanie, za zaufanie, za szczerość, za herbatę. Za to, że przez jedno popołudnie poczuła się potrzebna, chociaż nie przyznawała się nawet sama przed sobą do tego, jak bardzo niezbędne do normalnego funkcjonowania było jej to uczucie.
Postawiła więc po pojedynczym słowie pełną wdzięczności kropkę, mając nadzieję, że mężczyzna sam dopowie sobie resztę.
| zt x2 <3
Wszystko to sprawiało, że uczuciem, które towarzyszyło Margaux najczęściej, była wdzięczność. Uszczęśliwiająca, rozjaśniająca kolejne dni i milcząco nakazująca oddanie światu przynajmniej cząstki otrzymanego szczęścia, co próbowała uskutecznić w czasie niekończących się godzin pośród korytarzy świętego Munga – i tych mniej oficjalnych spotkań, gdy jedynym, co miała do zaoferowania, było czasami uważnie słuchające ucho.
Nie pospieszała mężczyzny w żaden sposób, nie namawiając do udzielenia odpowiedzi ani nie okazując, że w ogóle na nią czekała, więc przez dłuższą chwilę po prostu pili herbatę w milczeniu. Którego nie musiał wcale przerywać; mógł stwierdzić, że powiedział jej już wystarczająco i zakończyć spotkanie, a ona bez uczucia wewnętrznej urazy zwyczajnie zsunęłaby się z blatu i z uśmiechem opuściła jego mieszkanie. Na pytanie, które zadała, nie było właściwych ani niewłaściwych reakcji, choć nie potrafiła ukryć lekkiego uśmiechu, gdy ponownie zajął miejsce na barowym stołku i zaczął mówić. Swobodnie, chyba już bez tego niepokojącego napięcia, tak, jak powinno się mówić o kimś ważnym; przyjacielu, kochanku, wszystko jedno, pozytywne emocje były zabarwione tak samo.
Wspomnienie o pochłanianych w nieskończonych ilościach książkach nakreśliło w jej umyśle odległy obraz uginających się pod tomami półek, znajdowanych w losowych miejscach pozycji w wytartych okładkach i pochylonej nad pożółkłymi stronami sylwetki. Jej spojrzenie zamgliło się na moment, przez chwilę jakby nieobecne, zanim z cichym stuknięciem nie odłożyła porcelanowego kubka na blat, a kuchnia – ta, nie żadna inna – nie odzyskała ostrości. – Też znam jednego takiego – powiedziała z uśmiechem, skierowanym jednocześnie do Sørena, jak i do rozmywającego się wspomnienia. Przekrzywiła nieznacznie głowę, przyglądając się twarzy przyjaciela przez kilka sekund dłużej. – Dziękuję – dodała jeszcze ciepło, po raz kolejny tego dnia nie precyzując własnych myśli. Bo musiałaby dołożyć do tego zdania tak wiele; za spotkanie, za zaufanie, za szczerość, za herbatę. Za to, że przez jedno popołudnie poczuła się potrzebna, chociaż nie przyznawała się nawet sama przed sobą do tego, jak bardzo niezbędne do normalnego funkcjonowania było jej to uczucie.
Postawiła więc po pojedynczym słowie pełną wdzięczności kropkę, mając nadzieję, że mężczyzna sam dopowie sobie resztę.
| zt x2 <3
sorrow weighs my shoulders down
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last
and tomorrow will be kinder
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last
and tomorrow will be kinder
Margaux Vance
Zawód : starszy ratownik magicznego pogotowia ratunkowego
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
all those layers
of silence
upon silence
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Strona 2 z 2 • 1, 2
Kuchnia
Szybka odpowiedź