Kącik kawiarniany
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Kącik kawiarniany
Zastawa z indyjskimi ornamentami, imbryczki latające wysoko nad sufitem, by móc uzupełnić herbatę w filiżance, pobrzękiwanie widelczyków o opróżnione talerzyki, aromat słodkich ciast i drobnych deserów, pachnąca para unosząca się nad głowami zakochanych w piciu herbaty czarodziejów. Czujesz ten klimat? Na pewno masz ochotę wejść i zamówić jedną filiżankę lub dwie. Wygodne, skórzane fotele i stoliki przykryte białymi obrusikami jeszcze cię do tego zachęcają. Usiądź, rozgość się i czekaj na gorący napar.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:33, w całości zmieniany 1 raz
Francesca w milczeniu wysłuchała swojej potencjalnej klientki, tworząc w głowie kilka możliwych projektów a kiedy blondynka skończyła, wreszcie uniosła na nią wzrok znad rysunków, po które w międzyczasie sięgnęła.
– W zasadzie nie zajmuję się zegarkami – powiedziała najpierw, chcąc zwrócić uwagę na to, że była jubilerką, znała się na surowcach i kamieniach, umiała je obrabiać i wyłuskiwać prawdziwe perły spośród reszty wartej niewiele. Dobrze radziła sobie w wykonywaniu biżuterii, w oprawianiu, naprawianiu i przerabianiu, dawała radę również z niewielkimi grawerami. A przy tym lubiła poszerzać horyzonty oraz swoją wiedzę, więc równie szybko dodała:
– Jeśli jednak mechanizm nie jest uszkodzony i to kwestia przymocowania pokrywki, poprawy zdobień to myślę, że temu podołam – posiadała narzędzia, wprawne oko i niezbadane pokłady anielskiej cierpliwości do dłubania w maleńkich detalach, a w gruncie rzeczy nie szła na żywioł tylko podpierała się tym, co już było wykonane wcześniej, więc co mogło pójść nie tak? – Rysunki rzeczywiście będą przydatne, na pierwszy rzut oka zdobienia zniekształciły się w kilku miejscach – zawyrokowała zaraz po wyjęciu z aksamitnego woreczka zegarka. Wiedząc, a raczej widząc, że jak na razie nic więcej nie doda od siebie w tej kwestii, bo sprawa była jasna, przeszła do drugiej, bardziej skomplikowanej.
– Po pierwsze, w dokach żadna cenna rzecz, w tym żadna biżuteria nie jest bezpieczna – uśmiechnęła się; czy złoto, czy srebro, czy po prostu ładny wygląd, wszystko było coś warte, zwłaszcza w takim miejscu jak dzielnica portowa. A przynajmniej tak sądziła, szczerze wątpiąc, by część z bywalców doków posiadała fundusze na alkohol, używki czy zwykłe włączanie się do gier, których tam było pod dostatkiem. Nie podejrzewała jednak, że osoba w jakimś stopniu zaznajomiona z takim miejscem o tym zapomni, lecz również i teraz nie miała złych intencji; sama przecież swoją wizytę ograniczała do trasy na statek i ze statku, jedynie raz niedawno zapuszczając się dalej niż powinna. – Niuchacz ma być wygrawerowanym wzorem czy kształtem medalionu? – upewniła się, robiąc przerwę na łyk ciepłego napoju – jeśli nie złoto i zakładam też, że nie srebro, na ten moment mogę zaproponować medalion zrobiony z brązu – wyprostowała się, uważnie obserwując reakcję Frances – plusy są takie, że jako surowiec nieszlachetny będzie tańszy i raczej nie przykuje wzroku tak jak złoto, a przy tym jest trwały; minusy z kolei są takie, że najpierw będę musiała je zdobyć, po jakimś czasie medalion może zaśniedzieć i brudzić skórę, chociaż w przypadku wisiora nie powinno być tak źle jak w porównaniu z bransoletą, która styka się przez długi czas z gołą skórą – zaproponowała – inną ewentualnością może być mosiądz, który jest całkiem plastyczny i w gruncie rzeczy można kolorystycznie spróbować mu nadać barwę antycznego złota lub złota w ogóle – chociaż podczas swojej edukacji w stronę zajmowania się kamieniami najmniej lubiła wszystko to, co nieszlachetne, pokornie schylała głowę przed wszystkim, co dotyczyło biżuterii, ale również zdawała sobie w tym momencie sprawę z tego, że jej pole do popisu mocno się zawęziło; nie miała już za bardzo innych możliwości, które będą efektowne, nie piekielnie drogie i nie przykują uwagi złodziei bardziej niż złote czy pozłacane wisiorki.
– W zasadzie nie zajmuję się zegarkami – powiedziała najpierw, chcąc zwrócić uwagę na to, że była jubilerką, znała się na surowcach i kamieniach, umiała je obrabiać i wyłuskiwać prawdziwe perły spośród reszty wartej niewiele. Dobrze radziła sobie w wykonywaniu biżuterii, w oprawianiu, naprawianiu i przerabianiu, dawała radę również z niewielkimi grawerami. A przy tym lubiła poszerzać horyzonty oraz swoją wiedzę, więc równie szybko dodała:
– Jeśli jednak mechanizm nie jest uszkodzony i to kwestia przymocowania pokrywki, poprawy zdobień to myślę, że temu podołam – posiadała narzędzia, wprawne oko i niezbadane pokłady anielskiej cierpliwości do dłubania w maleńkich detalach, a w gruncie rzeczy nie szła na żywioł tylko podpierała się tym, co już było wykonane wcześniej, więc co mogło pójść nie tak? – Rysunki rzeczywiście będą przydatne, na pierwszy rzut oka zdobienia zniekształciły się w kilku miejscach – zawyrokowała zaraz po wyjęciu z aksamitnego woreczka zegarka. Wiedząc, a raczej widząc, że jak na razie nic więcej nie doda od siebie w tej kwestii, bo sprawa była jasna, przeszła do drugiej, bardziej skomplikowanej.
– Po pierwsze, w dokach żadna cenna rzecz, w tym żadna biżuteria nie jest bezpieczna – uśmiechnęła się; czy złoto, czy srebro, czy po prostu ładny wygląd, wszystko było coś warte, zwłaszcza w takim miejscu jak dzielnica portowa. A przynajmniej tak sądziła, szczerze wątpiąc, by część z bywalców doków posiadała fundusze na alkohol, używki czy zwykłe włączanie się do gier, których tam było pod dostatkiem. Nie podejrzewała jednak, że osoba w jakimś stopniu zaznajomiona z takim miejscem o tym zapomni, lecz również i teraz nie miała złych intencji; sama przecież swoją wizytę ograniczała do trasy na statek i ze statku, jedynie raz niedawno zapuszczając się dalej niż powinna. – Niuchacz ma być wygrawerowanym wzorem czy kształtem medalionu? – upewniła się, robiąc przerwę na łyk ciepłego napoju – jeśli nie złoto i zakładam też, że nie srebro, na ten moment mogę zaproponować medalion zrobiony z brązu – wyprostowała się, uważnie obserwując reakcję Frances – plusy są takie, że jako surowiec nieszlachetny będzie tańszy i raczej nie przykuje wzroku tak jak złoto, a przy tym jest trwały; minusy z kolei są takie, że najpierw będę musiała je zdobyć, po jakimś czasie medalion może zaśniedzieć i brudzić skórę, chociaż w przypadku wisiora nie powinno być tak źle jak w porównaniu z bransoletą, która styka się przez długi czas z gołą skórą – zaproponowała – inną ewentualnością może być mosiądz, który jest całkiem plastyczny i w gruncie rzeczy można kolorystycznie spróbować mu nadać barwę antycznego złota lub złota w ogóle – chociaż podczas swojej edukacji w stronę zajmowania się kamieniami najmniej lubiła wszystko to, co nieszlachetne, pokornie schylała głowę przed wszystkim, co dotyczyło biżuterii, ale również zdawała sobie w tym momencie sprawę z tego, że jej pole do popisu mocno się zawęziło; nie miała już za bardzo innych możliwości, które będą efektowne, nie piekielnie drogie i nie przykują uwagi złodziei bardziej niż złote czy pozłacane wisiorki.
My blood is a flood of rubies, precious stones
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
Panna Burroughs słuchała słów jubilerki, co chwilę kiwając głową. Podejrzewała, że zegarki nie należą do wachlarza jej usług, w tym jednak przypadku chodziło jedynie o pokrywkę i odnowienie zdobień. Frances bardzo zależało na odnowieniu tego, jakże sentymentalnego przedmiotu, który miał stać się prezentem, z okazji urodzin jej brata. Mimo wielu niesnask i niedopowiedzeń, jakie między nimi były dziewczyna chciała, dać mu coś, co będzie przy nim na długi czas jednocześnie będąc ważną rzeczą nie tylko dla niej, ale i jej brata.
- Byłabym bardzo wdzięczna, mechanizm na pewno działa. - Odpowiedziała jedynie, posyłając jubilerce delikatny uśmiech, gdy do jej uszu dotarło potwierdzenie, że rysunki będą pomocne. Panna Burroughs musiała nieźle się nagimnastykować i pokombinować, aby znaleźć kogoś, kto przygotuje dla niej odpowiednie szkice. Ona sama, nie potrafiła rysować chociażby w najmniejszym stopniu.
- Och, chyba jednak można trochę zniwelować niebezpieczeństwo, prawda? - Zapytała, unosząc z zaciekawieniem brew. Wolała nie przyznawać się do tego, że sama również zamieszkuje doki i doskonale zdaje sobie sprawę z czekających tam zagrożeń… Nie ufała jednak kobiecie na tyle, by wdawać się w szczegóły. Już i tak powiedziała o wujku z interesem w dokach, kolejna informacja mogłaby niebezpiecznie podsunąć jej powiązania, a tego z pewnością nie chciała. Tylko w dokach nie miała problemu, aby wspomnieć o połączeniach z wujem Boyle mając złudną pewność, że zapewni jej to bezpieczeństwo.
- Wolałabym, aby był wygrawerowanym wzorem. - Odpowiedziała z pewnością w głosie, będąc niemal przekonaną, że wisiorek w kształcie niuchacza wyglądałby… trochę dziecięco.
A to z pewnością nie pasowało do jej przyszywanej siostry.
Słysząc wszelkie możliwości, panna Burroughs przygryzła delikatnie wargę, zastanawiając się nad wyborem. Nie miała wielkiego pojęcia o metalach, niezależnie czy były szlachetne czy też nie. Jedyne co o nich wiedziała to proste właściwości, związane z kociołkami, wykonanymi z niektórych metali. Blondynka upiła łyk herbaty, po czym wróciła spojrzeniem do twarzy brunetki.
- Nie posiadam dużej wiedzy, jeśli chodzi o metale. Wydaje mi się jednak, że mosiądz powinien być odpowiedni. - Och, chciała zaoszczędzić siostrze problemów związanych ze śniedzeniem metalu bądź odbarwieniami na jasnej skórze. - Zostawiłabym go jednak w kolorze mosiądzu, z tego co mówisz, można nadać kolor w każdym momencie prawda? Czy będzie dobrze Ci się pracować w tym materiale? - Zapytała, unosząc z zaciekawieniem brew ku górze. Nie chciała robić więcej kłopotu, niż byłoby to potrzebne.
- Pozostaje jeszcze kwestia daty, czy byłabyś w stanie wykonać je do początku kwietnia? - Kolejne pytanie padło z jej ust. Frances musiała zapytać o najważniejszą rzecz, związaną z tym zamówieniem.
- Byłabym bardzo wdzięczna, mechanizm na pewno działa. - Odpowiedziała jedynie, posyłając jubilerce delikatny uśmiech, gdy do jej uszu dotarło potwierdzenie, że rysunki będą pomocne. Panna Burroughs musiała nieźle się nagimnastykować i pokombinować, aby znaleźć kogoś, kto przygotuje dla niej odpowiednie szkice. Ona sama, nie potrafiła rysować chociażby w najmniejszym stopniu.
- Och, chyba jednak można trochę zniwelować niebezpieczeństwo, prawda? - Zapytała, unosząc z zaciekawieniem brew. Wolała nie przyznawać się do tego, że sama również zamieszkuje doki i doskonale zdaje sobie sprawę z czekających tam zagrożeń… Nie ufała jednak kobiecie na tyle, by wdawać się w szczegóły. Już i tak powiedziała o wujku z interesem w dokach, kolejna informacja mogłaby niebezpiecznie podsunąć jej powiązania, a tego z pewnością nie chciała. Tylko w dokach nie miała problemu, aby wspomnieć o połączeniach z wujem Boyle mając złudną pewność, że zapewni jej to bezpieczeństwo.
- Wolałabym, aby był wygrawerowanym wzorem. - Odpowiedziała z pewnością w głosie, będąc niemal przekonaną, że wisiorek w kształcie niuchacza wyglądałby… trochę dziecięco.
A to z pewnością nie pasowało do jej przyszywanej siostry.
Słysząc wszelkie możliwości, panna Burroughs przygryzła delikatnie wargę, zastanawiając się nad wyborem. Nie miała wielkiego pojęcia o metalach, niezależnie czy były szlachetne czy też nie. Jedyne co o nich wiedziała to proste właściwości, związane z kociołkami, wykonanymi z niektórych metali. Blondynka upiła łyk herbaty, po czym wróciła spojrzeniem do twarzy brunetki.
- Nie posiadam dużej wiedzy, jeśli chodzi o metale. Wydaje mi się jednak, że mosiądz powinien być odpowiedni. - Och, chciała zaoszczędzić siostrze problemów związanych ze śniedzeniem metalu bądź odbarwieniami na jasnej skórze. - Zostawiłabym go jednak w kolorze mosiądzu, z tego co mówisz, można nadać kolor w każdym momencie prawda? Czy będzie dobrze Ci się pracować w tym materiale? - Zapytała, unosząc z zaciekawieniem brew ku górze. Nie chciała robić więcej kłopotu, niż byłoby to potrzebne.
- Pozostaje jeszcze kwestia daty, czy byłabyś w stanie wykonać je do początku kwietnia? - Kolejne pytanie padło z jej ust. Frances musiała zapytać o najważniejszą rzecz, związaną z tym zamówieniem.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Pokiwała głową ze zrozumieniem i nie poruszyła już więcej tematu zegarka, sądząc, że w tej kwestii doszły do porozumienia. Borgia wiedziała czego od niej oczekiwano, miała projekt, wzór i materiał; wątpiła, by odnowienie czegoś, co już istniało i wystarczyło użycie odpowiednich narzędzi, a także dobrego oka, przerosło jej umiejętności.
– Nie byłabym tego pewna, ale warto próbować – wzruszyła ramionami. Nie miała pojęcia kim była jej siostra ani czym zajmowała się w dokach i nawet nie chciała tego wiedzieć, bo mogła przypisać ją jedynie do dwóch ról: barmanki w którymś z podrzędnych pubów lub też prostytutki, a tą drugą grupą gardziła jawnie i nie rozumiała tego całkowitego wyzbycia się szacunku do samej siebie. Normalna praca była możliwa, wystarczyło się rozejrzeć, a sprzedawanie ciała – mimo, że było ponoć najstarszym zawodem na świecie – byle komu za niewygórowaną kwotę powodowało, że włosy na rękach stawały jej dęba. Nie była jednak nikim istotnym, by to oceniać.
– Przyznam, że odczułam ulgę; grawer będzie o wiele prostszy niż kształt – zażartowała, chociaż rzeczywiście w duchu ucieszyła się, że jej pierwsza myśl, o niuchaczu jako kształcie, się nie sprawdziła. – Nadawanie tak skomplikowanych, szczegółowych kształtów materiałom jest dość problematyczne i czasochłonne, nie zawsze się udaje i wiele razy można zmarnować po prostu dobry materiał – wyjaśniła szybko. Wszystko działo się metodą prób i błędów, i nie było na świecie tak dobrego w fachu człowieka, by każdorazowo mu się to udało. Czym innym były proste kształty, pokroju serca czy gwiazdki, czym innym zaś detaliczne postacie zwierząt, które raczej nie wyglądałyby zbyt dobrze będąc niewielkim wisiorkiem. Zresztą, sama kwestia dopasowania zdjęcia w taki kształt wydała jej się niezbyt wykonalna. Lub po prostu jeszcze za mało widziała.
– W zasadzie tak – przytaknęła na kwestię koloru – sam w sobie ma interesujący kolor – przez moment pomyślała o tym, że widząc coś takiego w raczej rzadko spotykanej barwie o wiele bardziej wzbudzi się zainteresowanie potencjalnego złodzieja, jeśli nie znałby się na materiałach, lecz swoją myśl zachowała dla siebie wyrwana z kilkusekundowego zamyślenia pytaniem blondynki.
– Nie powinno być problemu, nigdzie się nie wybieram a zdobycie materiału też nie sprawi mi kłopotu – przesunęła spojrzeniem po projektach, by na koniec znowu utkwić go w twarzy swojej rozmówczyni. – Czy posiadasz to zdjęcie, które chciałabyś, żeby znalazło się w wisiorze? – spytała musząc wiedzieć na mniej więcej jaką wielkość powinna postawić; czy absolutną miniaturkę, czy może coś ciut większego.
– Nie byłabym tego pewna, ale warto próbować – wzruszyła ramionami. Nie miała pojęcia kim była jej siostra ani czym zajmowała się w dokach i nawet nie chciała tego wiedzieć, bo mogła przypisać ją jedynie do dwóch ról: barmanki w którymś z podrzędnych pubów lub też prostytutki, a tą drugą grupą gardziła jawnie i nie rozumiała tego całkowitego wyzbycia się szacunku do samej siebie. Normalna praca była możliwa, wystarczyło się rozejrzeć, a sprzedawanie ciała – mimo, że było ponoć najstarszym zawodem na świecie – byle komu za niewygórowaną kwotę powodowało, że włosy na rękach stawały jej dęba. Nie była jednak nikim istotnym, by to oceniać.
– Przyznam, że odczułam ulgę; grawer będzie o wiele prostszy niż kształt – zażartowała, chociaż rzeczywiście w duchu ucieszyła się, że jej pierwsza myśl, o niuchaczu jako kształcie, się nie sprawdziła. – Nadawanie tak skomplikowanych, szczegółowych kształtów materiałom jest dość problematyczne i czasochłonne, nie zawsze się udaje i wiele razy można zmarnować po prostu dobry materiał – wyjaśniła szybko. Wszystko działo się metodą prób i błędów, i nie było na świecie tak dobrego w fachu człowieka, by każdorazowo mu się to udało. Czym innym były proste kształty, pokroju serca czy gwiazdki, czym innym zaś detaliczne postacie zwierząt, które raczej nie wyglądałyby zbyt dobrze będąc niewielkim wisiorkiem. Zresztą, sama kwestia dopasowania zdjęcia w taki kształt wydała jej się niezbyt wykonalna. Lub po prostu jeszcze za mało widziała.
– W zasadzie tak – przytaknęła na kwestię koloru – sam w sobie ma interesujący kolor – przez moment pomyślała o tym, że widząc coś takiego w raczej rzadko spotykanej barwie o wiele bardziej wzbudzi się zainteresowanie potencjalnego złodzieja, jeśli nie znałby się na materiałach, lecz swoją myśl zachowała dla siebie wyrwana z kilkusekundowego zamyślenia pytaniem blondynki.
– Nie powinno być problemu, nigdzie się nie wybieram a zdobycie materiału też nie sprawi mi kłopotu – przesunęła spojrzeniem po projektach, by na koniec znowu utkwić go w twarzy swojej rozmówczyni. – Czy posiadasz to zdjęcie, które chciałabyś, żeby znalazło się w wisiorze? – spytała musząc wiedzieć na mniej więcej jaką wielkość powinna postawić; czy absolutną miniaturkę, czy może coś ciut większego.
My blood is a flood of rubies, precious stones
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
Frances odpuściła temat doków i bezpieczeństwa w nich. Sama dopiero miała się przekonać, że nawet ochrona wujka Boyle’a nie gwarantuje stuprocentowego bezpieczeństwa. Nie chciała również się przyznawać do tego, że doskonale zna portowe okolice. W końcu, nie pasowała do tamtego otoczenia. Ułożona, elegancka, z dobrą pracą i szansami na lepszą przyszłość w innej dzielnicy, wyróżniała się na tle szarego, portowego społeczeństwa, niejednokrotnie reprezentującego to, co najgorsze w londyńskim społeczeństwie.
Blondynka zerknęła z zaciekawieniem na kobietę. W zasadzie, nigdy wcześniej nie przyszło jej poznać kogoś, kto zajmowałby się tak misternym i dokładnym rzemiosłem.
- Mogę zapytać, czy wykonujesz biżuterię ręcznie czy przy użyciu magii? - zapytała nieśmiało by upić po tym łyk swojego napoju. Jej rzemiosło wymagało magii, aby możliwe było jej wykonywanie. Czasem jednak nawet i ona lubiła sięgnąć po zwykłą nić, igłę i materiał, stworzyć dla siebie odpowiednie stroje. Piękne szaty bywały zwykle o wiele droższe niż materiały, jakich trzeba było użyć do ich wytworzenia.
- Wydaje mi się, że grawer jest bardziej uniwersalny i bardziej subtelny. Wisior w kształcie niuchacza wydaje mi się bardziej rzucać w oczy oraz bardziej dominować wizualnie niż wisior z grawerem. Mogę się jednak mylić, biżuteria leży po za moją specjalizacją. - Odpowiedziała, posyłając dziewczynie delikatny uśmiech. Była ciekawa zdania jubilerki na ten temat, uznając ją za bardziej kompetentną, by wydawać takie oceny. Biżuterię lubiła, jak zapewne każda kobieta nigdy jednak nie zagłębiała się w większe szczegóły, dotyczące tworzenia pięknych, ozdobnych błyskotek. Kamienie szlachetne przede wszystkim przykuwały jej wzrok, głównie przez skrywane w sobie tajemnice związane z pradawną alchemią, zupełnie niepodobną do tej, praktykowanej przez pannę Burroughs.
- Och to wspaniale! - Entuzjazm pojawił się w głosie Frances, gdy okazało się, że termin będzie dotrzymany. Nie chciała spóźnić się z prezentami dla rodzeństwa.
- Mam je wybrane, znalazłam jednak osobę która dopasuje je do wisiora, w tej kwestii masz więc wolną rękę. Pomyślałam, że bardziej korzystnym będzie dać Ci wolną rękę w kwestii wielkości, aby wszystko dobrze wyglądało. - Frances upiła kolejny łyk herbaty, po to, by później nachylić się delikatnie nad stołem. - A gdybyś potrzebowała jakiegoś eliksiru… Wyślij mi sowę. - Ciszej, eterycznym szeptem zaoferowała kobiecie swoje usługi. W końcu, dobre chęci należy wynagradzać, a ona znała wiele, interesujących przepisów.
Blondynka zerknęła z zaciekawieniem na kobietę. W zasadzie, nigdy wcześniej nie przyszło jej poznać kogoś, kto zajmowałby się tak misternym i dokładnym rzemiosłem.
- Mogę zapytać, czy wykonujesz biżuterię ręcznie czy przy użyciu magii? - zapytała nieśmiało by upić po tym łyk swojego napoju. Jej rzemiosło wymagało magii, aby możliwe było jej wykonywanie. Czasem jednak nawet i ona lubiła sięgnąć po zwykłą nić, igłę i materiał, stworzyć dla siebie odpowiednie stroje. Piękne szaty bywały zwykle o wiele droższe niż materiały, jakich trzeba było użyć do ich wytworzenia.
- Wydaje mi się, że grawer jest bardziej uniwersalny i bardziej subtelny. Wisior w kształcie niuchacza wydaje mi się bardziej rzucać w oczy oraz bardziej dominować wizualnie niż wisior z grawerem. Mogę się jednak mylić, biżuteria leży po za moją specjalizacją. - Odpowiedziała, posyłając dziewczynie delikatny uśmiech. Była ciekawa zdania jubilerki na ten temat, uznając ją za bardziej kompetentną, by wydawać takie oceny. Biżuterię lubiła, jak zapewne każda kobieta nigdy jednak nie zagłębiała się w większe szczegóły, dotyczące tworzenia pięknych, ozdobnych błyskotek. Kamienie szlachetne przede wszystkim przykuwały jej wzrok, głównie przez skrywane w sobie tajemnice związane z pradawną alchemią, zupełnie niepodobną do tej, praktykowanej przez pannę Burroughs.
- Och to wspaniale! - Entuzjazm pojawił się w głosie Frances, gdy okazało się, że termin będzie dotrzymany. Nie chciała spóźnić się z prezentami dla rodzeństwa.
- Mam je wybrane, znalazłam jednak osobę która dopasuje je do wisiora, w tej kwestii masz więc wolną rękę. Pomyślałam, że bardziej korzystnym będzie dać Ci wolną rękę w kwestii wielkości, aby wszystko dobrze wyglądało. - Frances upiła kolejny łyk herbaty, po to, by później nachylić się delikatnie nad stołem. - A gdybyś potrzebowała jakiegoś eliksiru… Wyślij mi sowę. - Ciszej, eterycznym szeptem zaoferowała kobiecie swoje usługi. W końcu, dobre chęci należy wynagradzać, a ona znała wiele, interesujących przepisów.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Czarownica nie odpowiedziała od razu, zastanawiając się nad pytaniem zadanym przez blondynkę i tym, czy rzeczywiście powinna udzielić jej odpowiedzi na to pytanie. Chociaż uważała ją za nieszkodliwą, w czym utwierdzała się zresztą z każdą kolejną chwilą, nie była pewna czy zdradzanie swoich metod pracy było odpowiednie. W końcu żadna wielka istota, geniusz, mag nie dzielił się swoimi metodami z innymi owiewając swoją pracę, działania pewną dozą tajemnicy. Podejrzewała jednak, że dziewczyna kierowała się zwyczajną ciekawością i nie winiła jej za to; sama przecież była tego ciekawa, zadawała podobne pytania, nim jeszcze zaczęła oficjalnie przyuczać się do zawodu.
– Zależy od materiału, trzeba wiedzieć na co można sobie pozwolić – odparła więc nieco wymijająco, lecz tak, że Frances mogła sama wyciągnąć pewne wnioski z jej odpowiedzi a potem uśmiechnęła się uprzejmie, choć od uprzejmych uśmiechów z wolna zaczynały boleć ją policzki. Przywykła do strojenia min, zachowywania kamiennej twarzy bez wyrazu, chociaż w pozostałych przypadkach klient tego wymagał – tymczasem siedziała przed nią bezbronna i z wyglądu niewinna istota, która prawdopodobnie nie była skalana żadnym większym występkiem czy też nawet karą w szkole. Czego nie mogła powiedzieć o sobie. W kwestii samej biżuterii preferowała działania ręczne, niż magiczne, ale nie odmawiała sobie korzystania z tej drugiej metody. Była szybsza, skuteczna, niezawodna a jednak Borgia lubiła czuć materiał na którym pracowała pod chudymi palcami. W pokrętnej logice wierzyła, że w ten sposób wyrażała swój szacunek do czegoś, co miało przynieść jej zysk i jak dotychczas większość z projektów odnosiła powodzenie. Będąc upartą i asertywną nigdy nie pozwoliła i nie zamierzała pozwolić, by ktoś wmówił jej, że jest w błędzie – każdy musiał w coś wierzyć.
– Masz rację – przytaknęła zgodnie z prawdą – w takim razie wisior z grawerem niuchacza – dodała, jednocześnie zapisując w wyciągniętym wcześniej notesie ustalenia z prowadzonej rozmowy. Naprawa klapki zegarka i zdobień, wisior od podstaw z mosiądzu... podejrzewała, że to zlecenie nie zajmie jej zbyt wiele czasu i nie sprawi też problemów. A przynajmniej taką miała nadzieję. Z całego spotkania nie spodziewała się jednak, że wraz ze zleceniem nabędzie nowy kontakt, przydatny, nie ukrywała, bo w swoim towarzystwie jak na razie zauważyła dziwną tendencję wzrostową zaklinaczy przedmiotów i łamaczy klątw.
– To z pewnością przydatna informacja – szczególnie wtedy, gdy nieznośne migreny powracały, dosłownie zwalając ją z nóg. Uznając, że ich spotkanie powoli dobiegało końca, zerknęła na niemal pustą filiżankę, po czym wsunęła rysunki do notesu, zamykając go. – Kiedy tylko zdobędę materiał na wisior, prześlę ci obrobioną próbkę. Będziesz mogła zadecydować czy zostawiamy taki kolor, czy jednak wolisz go zmienić – nie lubiła reklamacji i niespodziewanych zmian swoich projektów, a w tym przypadku była szczególnie zaciekawiona efektem końcowym. Nie przypominała sobie, by w ostatnim czasie – o ile kiedykolwiek – pracowała na mosiądzu, obracając się głównie wokół drogich kamieni, złota, czy srebra.
zt
– Zależy od materiału, trzeba wiedzieć na co można sobie pozwolić – odparła więc nieco wymijająco, lecz tak, że Frances mogła sama wyciągnąć pewne wnioski z jej odpowiedzi a potem uśmiechnęła się uprzejmie, choć od uprzejmych uśmiechów z wolna zaczynały boleć ją policzki. Przywykła do strojenia min, zachowywania kamiennej twarzy bez wyrazu, chociaż w pozostałych przypadkach klient tego wymagał – tymczasem siedziała przed nią bezbronna i z wyglądu niewinna istota, która prawdopodobnie nie była skalana żadnym większym występkiem czy też nawet karą w szkole. Czego nie mogła powiedzieć o sobie. W kwestii samej biżuterii preferowała działania ręczne, niż magiczne, ale nie odmawiała sobie korzystania z tej drugiej metody. Była szybsza, skuteczna, niezawodna a jednak Borgia lubiła czuć materiał na którym pracowała pod chudymi palcami. W pokrętnej logice wierzyła, że w ten sposób wyrażała swój szacunek do czegoś, co miało przynieść jej zysk i jak dotychczas większość z projektów odnosiła powodzenie. Będąc upartą i asertywną nigdy nie pozwoliła i nie zamierzała pozwolić, by ktoś wmówił jej, że jest w błędzie – każdy musiał w coś wierzyć.
– Masz rację – przytaknęła zgodnie z prawdą – w takim razie wisior z grawerem niuchacza – dodała, jednocześnie zapisując w wyciągniętym wcześniej notesie ustalenia z prowadzonej rozmowy. Naprawa klapki zegarka i zdobień, wisior od podstaw z mosiądzu... podejrzewała, że to zlecenie nie zajmie jej zbyt wiele czasu i nie sprawi też problemów. A przynajmniej taką miała nadzieję. Z całego spotkania nie spodziewała się jednak, że wraz ze zleceniem nabędzie nowy kontakt, przydatny, nie ukrywała, bo w swoim towarzystwie jak na razie zauważyła dziwną tendencję wzrostową zaklinaczy przedmiotów i łamaczy klątw.
– To z pewnością przydatna informacja – szczególnie wtedy, gdy nieznośne migreny powracały, dosłownie zwalając ją z nóg. Uznając, że ich spotkanie powoli dobiegało końca, zerknęła na niemal pustą filiżankę, po czym wsunęła rysunki do notesu, zamykając go. – Kiedy tylko zdobędę materiał na wisior, prześlę ci obrobioną próbkę. Będziesz mogła zadecydować czy zostawiamy taki kolor, czy jednak wolisz go zmienić – nie lubiła reklamacji i niespodziewanych zmian swoich projektów, a w tym przypadku była szczególnie zaciekawiona efektem końcowym. Nie przypominała sobie, by w ostatnim czasie – o ile kiedykolwiek – pracowała na mosiądzu, obracając się głównie wokół drogich kamieni, złota, czy srebra.
zt
My blood is a flood of rubies, precious stones
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
|18/11/1957
Od koncertu minęły trzy dni, a Primrose nie miała kiedy złapać oddechu i zwyczajnie odpocząć. Chciała zaszyć się w swojej komnacie z lekturą w dłoni oraz drinkiem lub herbatą, ale zamiast tego miała spotkania w miasteczku Durham z jego mieszkańcami starając się rozwiać ich wszelkie wątpliwości na temat wojny oraz tego, że mugole zawsze będa tłamsić czarodziejów, będą dążyć do destrukcji ich świata bo nie rozumieją i nigdy nie będą chcieli zrozumieć magii. Koegzystencja nie była możliwa i coraz więcej innych krajów się o tym przekonywało. Czy Anglia mogła stać się azylem dla wszystkich czarodziejów, kto wie? Może kiedyś? Spotkanie to mocno nadwyrężyło spokój jakim cechowała się lady Burke ale ciepła kąpiel oraz zapchany kalendarz uniemożliwiały jej rozpamiętywanie gorzkich słów jakie wtedy usłyszała, jeszcze do tego listy od narzeczonego, które miała ochotę cisnąc w płomienie, a w niego cisnąć czymś ciężkim aby poszedł po rozum do głowy.
Spotkanie, na które dziś się wybierała obiecała lady Rosier już jakiś czas temu, ale dopiero teraz w końcu znalazły czas aby się spotkać. I choć Primrose po koncercie i akcji w Durham miała dość obcowania z ludźmi tak wiedziała, że nie może pozwolić sobie na odwołanie tego dnia. Nie tym razem. Pogoda też nie była sprzymierzeńcem, zacinał deszcz więc parasolka stworzona za pomocą zaklęcia skutecznie chroniła kobietę przed kroplami wody, a postawiony kołnierz płaszcza nie dopuszczał chłodu do skóry. Ubrana w wełnianą, czarną haftowaną spódnicę do połowy łydek, wysokie trzewiki na obcasie, do tego idealnie skrojony żakiet i w jedwabna szara koszulę wkroczyła do kawiarnia. Poprawiła toczek na głowie i upewniła się, że upięcie ciemnych włosów nie zostało popsute przez mocny wiatr. Dostrzegła wolny stolik i udała się od razu w jego kierunku. Był na uboczu, w dobrze oświetlonym miejscu, więc była pewna, że nikt im nie będzie przeszkadzał. Płaszcz szybko znalazł się na wieszaku, a rękawiczki w jego kieszeniach. Nim zdążyła usiąść w miękkim fotelu dojrzała Fantine, z którą miała spędzić to popołudnie. Uśmiechnęła się delikatnie, a po koncercie przychodził jej on naturalnie i bez wysiłku.
-Droga Fantine, miło cię widzieć - Przywitała jedną z Róż, a gdy ta zajęła miejsca zrobiła dokładnie to samo. Wnętrze było przytulne i zachęcało do tego aby spędzić w nim przyjemnie czas. Wiele kawiarń z powodu wojny zostało zamkniętych, należało się cieszyć tymi, które jeszcze dawały radę i wspomóc właścicielki przychodząc nawet na jedna filiżankę kawy. - Nie miałyśmy dawno okazji aby po prostu się spotkać.
Każda z nich żyła swoim życiem, miały obowiązki do wykonania, a okazji do spotkań wiele jak chociażby sabaty, wieczorki karciane czy podwieczorki, w których lubowały się matrony i z wielką chęcią zapraszały młodsze czarownice aby pomiędzy jedną, a drugą pochwałą wtrącić złośliwy komentarz.
Od koncertu minęły trzy dni, a Primrose nie miała kiedy złapać oddechu i zwyczajnie odpocząć. Chciała zaszyć się w swojej komnacie z lekturą w dłoni oraz drinkiem lub herbatą, ale zamiast tego miała spotkania w miasteczku Durham z jego mieszkańcami starając się rozwiać ich wszelkie wątpliwości na temat wojny oraz tego, że mugole zawsze będa tłamsić czarodziejów, będą dążyć do destrukcji ich świata bo nie rozumieją i nigdy nie będą chcieli zrozumieć magii. Koegzystencja nie była możliwa i coraz więcej innych krajów się o tym przekonywało. Czy Anglia mogła stać się azylem dla wszystkich czarodziejów, kto wie? Może kiedyś? Spotkanie to mocno nadwyrężyło spokój jakim cechowała się lady Burke ale ciepła kąpiel oraz zapchany kalendarz uniemożliwiały jej rozpamiętywanie gorzkich słów jakie wtedy usłyszała, jeszcze do tego listy od narzeczonego, które miała ochotę cisnąc w płomienie, a w niego cisnąć czymś ciężkim aby poszedł po rozum do głowy.
Spotkanie, na które dziś się wybierała obiecała lady Rosier już jakiś czas temu, ale dopiero teraz w końcu znalazły czas aby się spotkać. I choć Primrose po koncercie i akcji w Durham miała dość obcowania z ludźmi tak wiedziała, że nie może pozwolić sobie na odwołanie tego dnia. Nie tym razem. Pogoda też nie była sprzymierzeńcem, zacinał deszcz więc parasolka stworzona za pomocą zaklęcia skutecznie chroniła kobietę przed kroplami wody, a postawiony kołnierz płaszcza nie dopuszczał chłodu do skóry. Ubrana w wełnianą, czarną haftowaną spódnicę do połowy łydek, wysokie trzewiki na obcasie, do tego idealnie skrojony żakiet i w jedwabna szara koszulę wkroczyła do kawiarnia. Poprawiła toczek na głowie i upewniła się, że upięcie ciemnych włosów nie zostało popsute przez mocny wiatr. Dostrzegła wolny stolik i udała się od razu w jego kierunku. Był na uboczu, w dobrze oświetlonym miejscu, więc była pewna, że nikt im nie będzie przeszkadzał. Płaszcz szybko znalazł się na wieszaku, a rękawiczki w jego kieszeniach. Nim zdążyła usiąść w miękkim fotelu dojrzała Fantine, z którą miała spędzić to popołudnie. Uśmiechnęła się delikatnie, a po koncercie przychodził jej on naturalnie i bez wysiłku.
-Droga Fantine, miło cię widzieć - Przywitała jedną z Róż, a gdy ta zajęła miejsca zrobiła dokładnie to samo. Wnętrze było przytulne i zachęcało do tego aby spędzić w nim przyjemnie czas. Wiele kawiarń z powodu wojny zostało zamkniętych, należało się cieszyć tymi, które jeszcze dawały radę i wspomóc właścicielki przychodząc nawet na jedna filiżankę kawy. - Nie miałyśmy dawno okazji aby po prostu się spotkać.
Każda z nich żyła swoim życiem, miały obowiązki do wykonania, a okazji do spotkań wiele jak chociażby sabaty, wieczorki karciane czy podwieczorki, w których lubowały się matrony i z wielką chęcią zapraszały młodsze czarownice aby pomiędzy jedną, a drugą pochwałą wtrącić złośliwy komentarz.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Zadźwięczał dzwoneczek, gdy otworzyły się przed Fantine drzwi Czerwonego Imbryka i weszła do środka, rozglądając się po jego wnętrzu; jeden z pracowników Chateau Rose, który towarzyszył jej podczas podróży do Londynu, by strzec bezpieczeństwa Róży, pozostał na zewnątrz - nie życzyła sobie, aby podsłuchiwał jej rozmowę z przyjaciółką. W trakcie spotkania lady Burke nie potrzebowała przecież przyzwoitki. Szybko dostrzegła przy jednym ze stolików zgrabną sylwetkę Primrose, uwagę Fantine od razu przyciągnął elegancki toczek. Uśmiechnąwszy się szeroko podążyła w jej kierunku - sama przybyła chwilę przed czasem, była pewna, że się nie spóźniła, miała jednak nadzieję, że lady Burke nie czekała na nią zbyt długo. Raczej nie, nie zdążyła jeszcze nawet usiąść. Doskonale.
- Primrose, mon chéri, ciebie także, tak się cieszę - wyrzekła na powitanie, wyciągając ku arystokratce ramiona, aby ucałować przelotnie jej policzek, uśmiechając się przy tym promiennie. Niby nie zwracała uwagi na pracownika Czerwonego Imbryka, który pojawił się przy nich, lecz zsunąwszy ciemny, podszyty lisim futrem płaszcz niedbałym gestem mu go podała, odsłaniając jednocześnie suknię o barwie matowej czerwieni, której górną część zdobił czarny haft i złote nici. Nie była to suknia balowa, ale Fantine nigdy nie przepuszczała okazji, aby się wystroić - zawsze wyglądała tak jakby właśnie wybierała się na przyjęcie, co podkreślały błyszczące w uszach rubiny i złoty medalion na szyi. - Tak, to prawda, niestety, przyznaję to z żalem - westchnęła ciężko, zajmując miejsce przy stoliku pod oknem, skąd miały doskonały widok na to, co działo się na ulicy - chociaż działo się na Pokątnej niewiele, zaś spojrzenie Fantine zawisło na twarzy lady Burke. - Przyznam ci się jednak szczerze, że ostatnimi czasy niechętnie odwiedzałam Londyn... - wyrzekła, ściszając lekko głos, pomiędzy ciemnymi brwiami pojawiła się lekka zmarszczka w wyrazie zmartwienia. - To, co się tu działo... Och, to po prostu okropne. Podziwiam cię, że mimo wszystko nie zrezygnowałaś z rodowego dziedzictwa. - Miała na myśli sklep należący do jej rodziny, rzecz jasna, nie traktowała tego w kategoriach pracy, którą ani ona, ani Primrose nie powinny były się kalać. Sama jednak służyła swymi talentami w rezerwacie, zaczęła więc postrzegać to właśnie jako jedną z powinności wobec rodziny. - Do tego ta wspaniała inicjatywa... Będę z tobą szczera. Miałam pewne obawy co do ulicy Śmiertelnego Nokturnu, ale koncert był naprawdę wspaniały. Przyjmij moje gratulacje raz jeszcze. Niezwykle przyjemnie słuchało się waszej gry, Primrose. Tylko jedno mnie zastanawia... Kim był ten człowiek, który pojawił się wtedy nagle? Mówiono o nim profesor. Przyznam, że wtedy poczułam obawy. Ci szaleńcy... z Zakonu Feniksa... Och, oni nie mają żadnych skrupułów. Wspomnij tylko co się zdarzyło na Connaught Square tego lata. Tamta wariatka mogła zrobić krzywdę Evandrze! - mówiła przejęta.
Gdy kelner zbliżył się do nich, aby przyjąć zamówienie poprosiła o czerwoną herbatę z miodem i plasterkiem cytryny, a także crème brûlée.
- Primrose, mon chéri, ciebie także, tak się cieszę - wyrzekła na powitanie, wyciągając ku arystokratce ramiona, aby ucałować przelotnie jej policzek, uśmiechając się przy tym promiennie. Niby nie zwracała uwagi na pracownika Czerwonego Imbryka, który pojawił się przy nich, lecz zsunąwszy ciemny, podszyty lisim futrem płaszcz niedbałym gestem mu go podała, odsłaniając jednocześnie suknię o barwie matowej czerwieni, której górną część zdobił czarny haft i złote nici. Nie była to suknia balowa, ale Fantine nigdy nie przepuszczała okazji, aby się wystroić - zawsze wyglądała tak jakby właśnie wybierała się na przyjęcie, co podkreślały błyszczące w uszach rubiny i złoty medalion na szyi. - Tak, to prawda, niestety, przyznaję to z żalem - westchnęła ciężko, zajmując miejsce przy stoliku pod oknem, skąd miały doskonały widok na to, co działo się na ulicy - chociaż działo się na Pokątnej niewiele, zaś spojrzenie Fantine zawisło na twarzy lady Burke. - Przyznam ci się jednak szczerze, że ostatnimi czasy niechętnie odwiedzałam Londyn... - wyrzekła, ściszając lekko głos, pomiędzy ciemnymi brwiami pojawiła się lekka zmarszczka w wyrazie zmartwienia. - To, co się tu działo... Och, to po prostu okropne. Podziwiam cię, że mimo wszystko nie zrezygnowałaś z rodowego dziedzictwa. - Miała na myśli sklep należący do jej rodziny, rzecz jasna, nie traktowała tego w kategoriach pracy, którą ani ona, ani Primrose nie powinny były się kalać. Sama jednak służyła swymi talentami w rezerwacie, zaczęła więc postrzegać to właśnie jako jedną z powinności wobec rodziny. - Do tego ta wspaniała inicjatywa... Będę z tobą szczera. Miałam pewne obawy co do ulicy Śmiertelnego Nokturnu, ale koncert był naprawdę wspaniały. Przyjmij moje gratulacje raz jeszcze. Niezwykle przyjemnie słuchało się waszej gry, Primrose. Tylko jedno mnie zastanawia... Kim był ten człowiek, który pojawił się wtedy nagle? Mówiono o nim profesor. Przyznam, że wtedy poczułam obawy. Ci szaleńcy... z Zakonu Feniksa... Och, oni nie mają żadnych skrupułów. Wspomnij tylko co się zdarzyło na Connaught Square tego lata. Tamta wariatka mogła zrobić krzywdę Evandrze! - mówiła przejęta.
Gdy kelner zbliżył się do nich, aby przyjąć zamówienie poprosiła o czerwoną herbatę z miodem i plasterkiem cytryny, a także crème brûlée.
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Widok Fantine ją ucieszył, tak szczerze i prawdziwie. Róża miała w sobie godność i pewność siebie prawdziwej arystokratki, która roztacza wokół siebie splendor i zachwyt. Energię, której lady Burke nie posiadała. Jeżeli wierzyć plotkom to biła od niej aura, która nakazywała trzymać się na dystans a czasami zbyt cięty język odstraszał. Nie to, że Primrose by się tym przejmowała, nawet cieszyła ją taką opinia. Pytanie brzmiało, jak bardzo ona ciążyła na samej lady Burke i czy to właśnie dlatego propozycja rodu Carrow została tak chętnie przyjęta?
Zajęła miejsce w miękkim fotelu na przeciwko lady Rosier słuchając jej słów o stolicy Anglii. Opierając się o oparcie złożyła dłonie na kolanach.
-Londyn jest teraz, zdaje się, jednym z bezpieczniejszych miejsc, gdzie rebelianci raczej boją się zapuszczać. Z tego co wiem to właśnie działania na naszych ziemiach mają teraz być intensywniejsze. - Odpowiedziała na obawy Fantine swobodnie. Jeżeli wierzyć słowom brata i kuzynów, to Londyn teraz był oczyszczony i tylko głupiec swobodnie by się poruszał po mieście i atakował prawdziwych obywateli. - Każda z nas ma obowiązki wobec rodziny i nie możemy pozwolić aby strach i lęk nas powstrzymywał. A strach bywa silniejszy niż sam atak. - O czym sama się przekonała w czasie lekcji nauki czarnej magii z Mathieu. Widziała po sobie jak strach potrafi manipulować człowiekiem, sprawić, że zaklęcie nie wyjdzie, że wtedy przegrywa swoje życie lub ułatwia jego odebranie wrogom. Praca w sklepie sprawiała, że miała czym zająć swoje myśli, nie pozwalała ona aby samą lady Burke dopadły ciemne myśli, które potrafiły zamącić w głowie. -Dziękuję Fantine, to wiele dla mnie znaczy. - Uśmiechnęła z wdzięcznością do czarownicy, a napięcie związane z koncertem powoli z niej schodziło. - Mężczyzna, o którego pytasz to profesor Vane. Nauczał astronomii w Hogwarcie. Wraz z Evandra chodziłyśmy na jego zajęcia. Na szczęście, znalazł się na koncercie przypadkiem. Wadliwy świstoklik. - Uspokoiła arystokratkę, gdyż zdawała sobie sprawę, że jego zjawienie się wywołało niemałe zamieszanie. Widziała jak paru mężczyzn sięgało po różdżki gotowi zadziałać i bronić się przed niespodziewanym atakiem. Na szczęście wszystko rozeszło się po kościach, a profesor został bezpiecznie wyprowadzony z Nokturnu. -Na szczęście przy Evandrze był twój brat, który na pewno nie pozwoliłby aby coś się stało. Jest przecież świetnym czarodziejem. - Wiedziała co się stało tego dnia, a sama Evandra nie szczędziła szczegółów. Była odważna i niezwykle dzielna, ale to przecież należało do jej obowiązków jako żony Tristana Rosiera. -Prawda jest taka, że możemy jeszcze usłyszeć o możliwych atakach, choć sama jestem przekonana, że tym razem większa siłę ma słowo niż sama walka. - Dodała po chwili jak tylko zamówiła filiżankę kawy oraz flan do tego. - Jednak cały czas w gotowości są tacy czarodzieje jak twój brat czy kuzyn, tak samo jak moi bracia i kuzyni. - Miały to szczęście, że mężczyźni z ich rodzin czynnie działali w organizacji, a co za tym idzie, gdyby zaszła taka potrzeba inni jej członkowie nie odmówią im pomocy. Można było rzecz, że były w miarę bezpieczne.
Zajęła miejsce w miękkim fotelu na przeciwko lady Rosier słuchając jej słów o stolicy Anglii. Opierając się o oparcie złożyła dłonie na kolanach.
-Londyn jest teraz, zdaje się, jednym z bezpieczniejszych miejsc, gdzie rebelianci raczej boją się zapuszczać. Z tego co wiem to właśnie działania na naszych ziemiach mają teraz być intensywniejsze. - Odpowiedziała na obawy Fantine swobodnie. Jeżeli wierzyć słowom brata i kuzynów, to Londyn teraz był oczyszczony i tylko głupiec swobodnie by się poruszał po mieście i atakował prawdziwych obywateli. - Każda z nas ma obowiązki wobec rodziny i nie możemy pozwolić aby strach i lęk nas powstrzymywał. A strach bywa silniejszy niż sam atak. - O czym sama się przekonała w czasie lekcji nauki czarnej magii z Mathieu. Widziała po sobie jak strach potrafi manipulować człowiekiem, sprawić, że zaklęcie nie wyjdzie, że wtedy przegrywa swoje życie lub ułatwia jego odebranie wrogom. Praca w sklepie sprawiała, że miała czym zająć swoje myśli, nie pozwalała ona aby samą lady Burke dopadły ciemne myśli, które potrafiły zamącić w głowie. -Dziękuję Fantine, to wiele dla mnie znaczy. - Uśmiechnęła z wdzięcznością do czarownicy, a napięcie związane z koncertem powoli z niej schodziło. - Mężczyzna, o którego pytasz to profesor Vane. Nauczał astronomii w Hogwarcie. Wraz z Evandra chodziłyśmy na jego zajęcia. Na szczęście, znalazł się na koncercie przypadkiem. Wadliwy świstoklik. - Uspokoiła arystokratkę, gdyż zdawała sobie sprawę, że jego zjawienie się wywołało niemałe zamieszanie. Widziała jak paru mężczyzn sięgało po różdżki gotowi zadziałać i bronić się przed niespodziewanym atakiem. Na szczęście wszystko rozeszło się po kościach, a profesor został bezpiecznie wyprowadzony z Nokturnu. -Na szczęście przy Evandrze był twój brat, który na pewno nie pozwoliłby aby coś się stało. Jest przecież świetnym czarodziejem. - Wiedziała co się stało tego dnia, a sama Evandra nie szczędziła szczegółów. Była odważna i niezwykle dzielna, ale to przecież należało do jej obowiązków jako żony Tristana Rosiera. -Prawda jest taka, że możemy jeszcze usłyszeć o możliwych atakach, choć sama jestem przekonana, że tym razem większa siłę ma słowo niż sama walka. - Dodała po chwili jak tylko zamówiła filiżankę kawy oraz flan do tego. - Jednak cały czas w gotowości są tacy czarodzieje jak twój brat czy kuzyn, tak samo jak moi bracia i kuzyni. - Miały to szczęście, że mężczyźni z ich rodzin czynnie działali w organizacji, a co za tym idzie, gdyby zaszła taka potrzeba inni jej członkowie nie odmówią im pomocy. Można było rzecz, że były w miarę bezpieczne.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
- Mam nadzieję, że masz rację i Londyn odżyje, zyska należny mu blask... To wspaniałe miasto, które nie powinno być splamione... wiesz. Niemagicznymi. Zawsze nieco mnie to krępowało i wzbudzało wstręt. Myśl, że tyle się ich tu kręci - odrzekła z cichym westchnieniem Fantine, nachylając się lekko ku lady Primrose, jakby samo mówienie o mugolach mogło wywołać jakąś skazę, brud na ich stoliku, czy filiżance. Do głowy Róży wpajano od najmłodszych lat do nich taką niechęć, nienawiść wręcz, że nie myślała o tym racjonalnie, obiektywnie - naprawdę sądziła, że mogliby ją czymś zarazić chociażby. W jej oczach byli wstrętni jak robaki chodzące po ziemi.
- To prawda. Muszę jednak przyznać, że w rezerwacie czuję się bezpieczniej, choć tak blisko mnie wtedy funkcjonują tak potężne i niebezpieczne istoty jak smoki... Nie zbliżam się do nich, naturalnie, zajmuję się eliksirami w laboratorium, ale i tak je słyszę, widzę, czuję - zwierzyła się Primrose, skoro już podjęły temat obowiązków wobec swojej rodziny. Fantine nie uznawała swojej alchemicznej pracy na rzecz rezerwatu w kategoriach tej właściwej pracy zarobkowej jaką podejmowali inni, a powinności wobec rodziny właśnie. Była Rosierem i w jej interesie leżało dbanie o rodowe dziedzictwo. Dorósłszy to zrozumiała. Szczególnie przez ostatni rok.
- Och, rozumiem - odparła, kiedy lady Burke rozwiała wątpliwości co do tożsamości czarodzieja, który niespodziewanie pojawił się w palarni podczas koncertu. Fantine nie ukrywała, ze się przestraszyła, choć obok rzeczywiście miała samych bliskich. - Wyglądał dość młodo. Tak wcześnie został nauczycielem? - zdziwiła się trochę. Evandra i Primrose ukończyły szkołę kilka lat temu, nawet wcześniej niż ona, bo nauka w Akademii Magii Beauxbatons trwałą osiem lat, nie siedem, a chodziły do niego na zajęcia. Interesujące. W Hogwarcie nauczali więc tak niedoświadczeni profesorowie? Nie wyobrażała sobie tego we francuskiej szkole, gdzie całe grono pedagogiczne miało lata doświadczenia i wiedzy.
- Naturalnie, że Evandra byłaby przy moim bracie bezpieczna, nawet gdyby okazało się, że to Zakon Feniksa - żachnęła się Fantine, choć nie czuła urazy, naturalnie. Nie miała żadnych wątpliwości co do talentów swojego brata. Tristan Rosier był wielkim czarodziejem. Każdy to wiedział. - Po prostu... Wiesz jak to skończyło się podczas szczytu w Stonehedge. Udało im się wtedy zamordować tak wielu z nas. To szaleńcy. Wprost nie mogę uwierzyć, że wciąż są na wolności i terroryzują porządnych obywateli - wyrzekła ze złością, opierając się o oparcie krzesła i pokręciła głową z niedowierzaniem. Podziękowała, kiedy przyniesiono im zamówienie i sięgnęła po swoją filiżankę. Kawa smakowała nader dobrze jak na lokal przy ulicy Pokątnej. - Chciałabym, aby tak było, by wszyscy w końcu zrozumieli, że ta wojna nie ma sensu, a Harold Longbottom to żądny władzy terrorysta - powiedziała z żalem. - Wiem, że dzięki naszym braciom i kuzynom to w końcu się skończy. Oni nie spoczną, dopóki nie zwyciężą. Są waleczni - przyznała Primrose rację. - Czuję się tym po prostu zmęczona i przytłoczona. Czy wyobrażasz sobie jak długo muszę teraz czekać na sprowadzenie czerwonego atłasu z Francji? To straszne.
- To prawda. Muszę jednak przyznać, że w rezerwacie czuję się bezpieczniej, choć tak blisko mnie wtedy funkcjonują tak potężne i niebezpieczne istoty jak smoki... Nie zbliżam się do nich, naturalnie, zajmuję się eliksirami w laboratorium, ale i tak je słyszę, widzę, czuję - zwierzyła się Primrose, skoro już podjęły temat obowiązków wobec swojej rodziny. Fantine nie uznawała swojej alchemicznej pracy na rzecz rezerwatu w kategoriach tej właściwej pracy zarobkowej jaką podejmowali inni, a powinności wobec rodziny właśnie. Była Rosierem i w jej interesie leżało dbanie o rodowe dziedzictwo. Dorósłszy to zrozumiała. Szczególnie przez ostatni rok.
- Och, rozumiem - odparła, kiedy lady Burke rozwiała wątpliwości co do tożsamości czarodzieja, który niespodziewanie pojawił się w palarni podczas koncertu. Fantine nie ukrywała, ze się przestraszyła, choć obok rzeczywiście miała samych bliskich. - Wyglądał dość młodo. Tak wcześnie został nauczycielem? - zdziwiła się trochę. Evandra i Primrose ukończyły szkołę kilka lat temu, nawet wcześniej niż ona, bo nauka w Akademii Magii Beauxbatons trwałą osiem lat, nie siedem, a chodziły do niego na zajęcia. Interesujące. W Hogwarcie nauczali więc tak niedoświadczeni profesorowie? Nie wyobrażała sobie tego we francuskiej szkole, gdzie całe grono pedagogiczne miało lata doświadczenia i wiedzy.
- Naturalnie, że Evandra byłaby przy moim bracie bezpieczna, nawet gdyby okazało się, że to Zakon Feniksa - żachnęła się Fantine, choć nie czuła urazy, naturalnie. Nie miała żadnych wątpliwości co do talentów swojego brata. Tristan Rosier był wielkim czarodziejem. Każdy to wiedział. - Po prostu... Wiesz jak to skończyło się podczas szczytu w Stonehedge. Udało im się wtedy zamordować tak wielu z nas. To szaleńcy. Wprost nie mogę uwierzyć, że wciąż są na wolności i terroryzują porządnych obywateli - wyrzekła ze złością, opierając się o oparcie krzesła i pokręciła głową z niedowierzaniem. Podziękowała, kiedy przyniesiono im zamówienie i sięgnęła po swoją filiżankę. Kawa smakowała nader dobrze jak na lokal przy ulicy Pokątnej. - Chciałabym, aby tak było, by wszyscy w końcu zrozumieli, że ta wojna nie ma sensu, a Harold Longbottom to żądny władzy terrorysta - powiedziała z żalem. - Wiem, że dzięki naszym braciom i kuzynom to w końcu się skończy. Oni nie spoczną, dopóki nie zwyciężą. Są waleczni - przyznała Primrose rację. - Czuję się tym po prostu zmęczona i przytłoczona. Czy wyobrażasz sobie jak długo muszę teraz czekać na sprowadzenie czerwonego atłasu z Francji? To straszne.
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Londyn był kiedyś wspaniałym miastem, które przyciągało ludzi do siebie. Miało piękne zaułki, urocze kawiarnie, a teraz? Co chwila widziała gruzy, a z murów patrzyły na nią ruchome twarze zdrajców i rebeliantów, którzy nie rozumieli powinności arystokracji i żyli mrzonkami.
-Mugole się ograniczeni Fantine. -Odezwała się Primrose i sięgnęła po swoją filiżankę. -Nigdy nie zrozumieją nas i naszego świata. Zawsze się go bali i chcieli zniszczyć. - Upiła łyk ciepłego napoju, który niósł ze sobą swego rodzaju ukojenie. -To musi być fantastyczne uczucie pracować tak blisko majestatycznych i wspaniałych stworzeń jakimi są smoki.
Nie miała nigdy okazji bliżej z nimi obcować ani obserwować, nie zmienia to faktu, że czytała o nich i miała nadzieję, że kiedyś uda się jej zobaczyć jakiegoś przedstawiciela ich gatunku na żywo. Primrose pracowała jedynie na smoczych kościach i łuskach tworząc talizmany i artefakty, była przekonana, że nie poznała jeszcze wszystkich możliwości tych składników odzwierzęcych. Na pewno ukrywały w sobie jeszcze większą moc niż była ona sama z nich wydobyć.
-Nie daj się zwieść jego wyglądowi. - Dodała od razu widząc wyraz twarzy Fantine. -Jest młody, ale jest geniuszem. Człowiekiem o niezwykłej wiedzy i umiejętnościach. Dyrekcja dużo ryzykowała powierzając mu nauczanie, ale nigdy nie zawiódł zaufania jakim został obdarzony. - Primrose z przyjemnością wspominała zajęcia na wieży astronomicznej i choć potem odsypiała te zajęcia pół dnia to wiele się nauczyła, a dzięki astronomii potrafiła tworzyć coraz lepsze talizmany, to właśnie ta wiedza sprawiała, że wiedziała kiedy jakie runy kreślić, w jakiej fazie księżyca tworzyć określone amulety by były jeszcze silniejsze i mocniejsze.
-Przyznaję, że trochę się obawiam… - Wpatrywała się w swoją filiżankę nim podniosła spojrzenie szarozielonych oczu na lady Rosier. -Wojna trwa w najlepsze i nie zanosi się na to, że szybko się skończy. Im dłużej będzie trwać tym coraz trudniej będzie o zapasy. Sądzę, że powinnaś zamówić więcej tego materiału. - Primrose nie należała do kobiet, które podążały za modą i nosiły najnowsze kreacje z domu Mody Parkinson. Była pragmatyczna, pozwalając by rozsądek i chłodna kalkulacja powoli wypierały romantyczne, iście dziewczęca uniesienia. - Za każdym razem kiedy bracia i kuzyni idą na misję, za każdym razem kiedy wychodzą myślą, że nic nie widzę. Myślą, że są tak sprytni, że nie łącze faktów, słów, zdarzeń. A ja za każdym razem siedzę i czekam aż wrócą. Nie jestem wstanie wtedy spać. Czuwam nie mogąc zmrużyć oka. - Podzieliła się swoim strachem i lękiem z Fantine. Była siostrą człowieka, który walczył u boku Czarnego Pana, który wręcz był jego rzecznikiem i prawą ręką. Na pewno wiedziała jak to jest kiedy wracał pokiereszowany, z ranami nie tylko na ciele, ale też na duszy i umyśle. Chcieli być dzielni, silni i nie okazywali słabości nie chcąc przyjąć parasola ochronnego jaki mogły roztoczyć nad nimi kobiety. -Uparci jak osły mężczyźni. - Uśmiechnęła się smutno i upiła kolejny łyk kawy.
-Mugole się ograniczeni Fantine. -Odezwała się Primrose i sięgnęła po swoją filiżankę. -Nigdy nie zrozumieją nas i naszego świata. Zawsze się go bali i chcieli zniszczyć. - Upiła łyk ciepłego napoju, który niósł ze sobą swego rodzaju ukojenie. -To musi być fantastyczne uczucie pracować tak blisko majestatycznych i wspaniałych stworzeń jakimi są smoki.
Nie miała nigdy okazji bliżej z nimi obcować ani obserwować, nie zmienia to faktu, że czytała o nich i miała nadzieję, że kiedyś uda się jej zobaczyć jakiegoś przedstawiciela ich gatunku na żywo. Primrose pracowała jedynie na smoczych kościach i łuskach tworząc talizmany i artefakty, była przekonana, że nie poznała jeszcze wszystkich możliwości tych składników odzwierzęcych. Na pewno ukrywały w sobie jeszcze większą moc niż była ona sama z nich wydobyć.
-Nie daj się zwieść jego wyglądowi. - Dodała od razu widząc wyraz twarzy Fantine. -Jest młody, ale jest geniuszem. Człowiekiem o niezwykłej wiedzy i umiejętnościach. Dyrekcja dużo ryzykowała powierzając mu nauczanie, ale nigdy nie zawiódł zaufania jakim został obdarzony. - Primrose z przyjemnością wspominała zajęcia na wieży astronomicznej i choć potem odsypiała te zajęcia pół dnia to wiele się nauczyła, a dzięki astronomii potrafiła tworzyć coraz lepsze talizmany, to właśnie ta wiedza sprawiała, że wiedziała kiedy jakie runy kreślić, w jakiej fazie księżyca tworzyć określone amulety by były jeszcze silniejsze i mocniejsze.
-Przyznaję, że trochę się obawiam… - Wpatrywała się w swoją filiżankę nim podniosła spojrzenie szarozielonych oczu na lady Rosier. -Wojna trwa w najlepsze i nie zanosi się na to, że szybko się skończy. Im dłużej będzie trwać tym coraz trudniej będzie o zapasy. Sądzę, że powinnaś zamówić więcej tego materiału. - Primrose nie należała do kobiet, które podążały za modą i nosiły najnowsze kreacje z domu Mody Parkinson. Była pragmatyczna, pozwalając by rozsądek i chłodna kalkulacja powoli wypierały romantyczne, iście dziewczęca uniesienia. - Za każdym razem kiedy bracia i kuzyni idą na misję, za każdym razem kiedy wychodzą myślą, że nic nie widzę. Myślą, że są tak sprytni, że nie łącze faktów, słów, zdarzeń. A ja za każdym razem siedzę i czekam aż wrócą. Nie jestem wstanie wtedy spać. Czuwam nie mogąc zmrużyć oka. - Podzieliła się swoim strachem i lękiem z Fantine. Była siostrą człowieka, który walczył u boku Czarnego Pana, który wręcz był jego rzecznikiem i prawą ręką. Na pewno wiedziała jak to jest kiedy wracał pokiereszowany, z ranami nie tylko na ciele, ale też na duszy i umyśle. Chcieli być dzielni, silni i nie okazywali słabości nie chcąc przyjąć parasola ochronnego jaki mogły roztoczyć nad nimi kobiety. -Uparci jak osły mężczyźni. - Uśmiechnęła się smutno i upiła kolejny łyk kawy.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Niewątpliwie Londyn miał swój urok. Fantine o wiele bardziej podobał się Paryż, miasto sztuki i miłości, serce Francji, kolebki artystów, pod względem architektury i zabytków, lecz nie mogła odmówić stolicy Wielkiej Brytanii historycznego piękna i wielu wspaniałych miejsc. Teraz Londyn miał tę zaletę, że był wolny i czysty od niemagicznych. Róża chciała jednak wierzyć, że inne kraje wkrótce podążą za przykładem porządków jakie zaprowadzili Rycerze Walpurgii pod wodzą Czarnego Pana na Wyspach - może i Paryż stanie się dzięki temu jeszcze piękniejszy?
- W pełni się z tobą zgodzę, Primrose. Mój kot pojmuje więcej - zgodziła się z lady Burke entuzjastycznie, choć nigdy nie miała do czynienia z mugolami i tak po prawdzie to żadnego nie znała osobiście. Nie przeszkadzało to jednak Fantine wygłaszać podobnych stwierdzeń tonem wielce oświeconej badaczki. - Bali się, ale jednocześnie nienawidzili nas za magię. Ta nienawiść jest potworna, dlatego chcą nas zniszczyć - wyrzekła butnym tonem, święcie przekonana o swojej racji, gotowa wspomnień o polowaniach na czarownice i - w jej mniemaniu - wymuszeniu Kodeksu Tajności, który tak wiele lat ograniczał czarodziejskie społeczeństwo.
Minę pełną oburzenia starło z twarzy Fantine wspomnienie o smokach i pełne podziwu słowa Primrose pod ich adresem. Zamiast niej pojawiła się duma i satysfakcja.
- Przyznaję, że tak jest. Mam wielkie szczęście mając możliwość przebywać w ich pobliżu. Może nadarzy się okazja, abyś odwiedziła nasz rezerwat? Chciałabyś, Prim? - spytała Fantine. Byłaby zaszczycona i zachwycona mogąc oprowadzić przyjaciółkę po miejscu, który był ich rodowym dziedzictwem. - Naturalnie pod opieką bardziej doświadczonego smokologa, który zadbałby o nasze bezpieczeństwo - dodała prędko, lecz nie sądziła, aby lady Burke pomyślała, że Fantine sama miała zamiar pokazać jej smoki. Nie była aż tak nierozsądna i nieodpowiedzialna.
- Skoro tak mówisz, to pozostaje mi dać wiarę w twoje słowa - podsumowała temat młodego profesora, który pojawił się znienacka podczas koncertu. Ta niespodziewana obecność zaniepokoiła Rosierównę, skoro jednak był to jedynie przypadek i lady Burke zapewniała, że to ktoś znany i niegroźny, to Fantine straciła zainteresowanie jego osobą. Szybko wypierała takie persony z pamięci, nie uznając ich za wartych zachowania w pamięci.
- Masz rację. To wszystko trwa już tak długo, a końca trudno wypatrywać... - westchnęła z żalem. Fantine obawiała się, że to dopiero początek. Wystarczyło zajrzeć do książek o historii magii, aby przekonać się jak długo mogły trwać podobne konflikty. To nie nastrajało Róży optymizmem. - Byłoby to rozsądne. Chyba tak zrobię. Nie mogę jednak pokazywać się zbyt często w tym samym materiale, zaczną plotkować - odparła z powątpiewaniem, kręcąc przy tym głową; Fantine, w przeciwieństwie do lady Burke, była kobietą rozmiłowaną w modzie i śledzącą najnowsze trendy z zapartym tchem. Uwielbiała się stroić, dbać o swoją prezencję, zwracać na siebie uwagę i zachwycać wyglądem - była o wiele bardziej próżna od byłej Ślizgonki, lecz mimo wszystko odnajdywała z nią wspólny język.
- Strach o nich spędza mi z powiek sen o wiele mocniej niż brak materiału - przyznała cicho, a kąciki ust opadły w smutnej minie. Doskonale rozumiała lęk i strach Primrose. Sama czuła to samo. Za każdym razem, kiedy wiedziała, że na coś się szykuje - choć nie zawsze Tristan i Mathieu zdradzali jej swoje plany. Właściwie to raczej rzadko. Chciała wierzyć, że po to, aby jej nie martwić, Fantine bywała zbyt emocjonalna, a nie przez brak zaufania. - Wierzę jednak w ich siłę i moc. Nasi bracia, kuzyni, wujowie - to potężni i mądrzy czarodzieje. Sprytniejsi od tych szaleńców z Zakonu Feniks. Nie jest łatwo, lecz wierzę, że im się uda - wyrzekła z niezachwianą pewnością, prostując się przy tym i patrząc w oczy Primrose intensywnie. Ona również musiała w to wierzyć. - Nam pozostaje jedynie ich wspierać. I czekać.
- W pełni się z tobą zgodzę, Primrose. Mój kot pojmuje więcej - zgodziła się z lady Burke entuzjastycznie, choć nigdy nie miała do czynienia z mugolami i tak po prawdzie to żadnego nie znała osobiście. Nie przeszkadzało to jednak Fantine wygłaszać podobnych stwierdzeń tonem wielce oświeconej badaczki. - Bali się, ale jednocześnie nienawidzili nas za magię. Ta nienawiść jest potworna, dlatego chcą nas zniszczyć - wyrzekła butnym tonem, święcie przekonana o swojej racji, gotowa wspomnień o polowaniach na czarownice i - w jej mniemaniu - wymuszeniu Kodeksu Tajności, który tak wiele lat ograniczał czarodziejskie społeczeństwo.
Minę pełną oburzenia starło z twarzy Fantine wspomnienie o smokach i pełne podziwu słowa Primrose pod ich adresem. Zamiast niej pojawiła się duma i satysfakcja.
- Przyznaję, że tak jest. Mam wielkie szczęście mając możliwość przebywać w ich pobliżu. Może nadarzy się okazja, abyś odwiedziła nasz rezerwat? Chciałabyś, Prim? - spytała Fantine. Byłaby zaszczycona i zachwycona mogąc oprowadzić przyjaciółkę po miejscu, który był ich rodowym dziedzictwem. - Naturalnie pod opieką bardziej doświadczonego smokologa, który zadbałby o nasze bezpieczeństwo - dodała prędko, lecz nie sądziła, aby lady Burke pomyślała, że Fantine sama miała zamiar pokazać jej smoki. Nie była aż tak nierozsądna i nieodpowiedzialna.
- Skoro tak mówisz, to pozostaje mi dać wiarę w twoje słowa - podsumowała temat młodego profesora, który pojawił się znienacka podczas koncertu. Ta niespodziewana obecność zaniepokoiła Rosierównę, skoro jednak był to jedynie przypadek i lady Burke zapewniała, że to ktoś znany i niegroźny, to Fantine straciła zainteresowanie jego osobą. Szybko wypierała takie persony z pamięci, nie uznając ich za wartych zachowania w pamięci.
- Masz rację. To wszystko trwa już tak długo, a końca trudno wypatrywać... - westchnęła z żalem. Fantine obawiała się, że to dopiero początek. Wystarczyło zajrzeć do książek o historii magii, aby przekonać się jak długo mogły trwać podobne konflikty. To nie nastrajało Róży optymizmem. - Byłoby to rozsądne. Chyba tak zrobię. Nie mogę jednak pokazywać się zbyt często w tym samym materiale, zaczną plotkować - odparła z powątpiewaniem, kręcąc przy tym głową; Fantine, w przeciwieństwie do lady Burke, była kobietą rozmiłowaną w modzie i śledzącą najnowsze trendy z zapartym tchem. Uwielbiała się stroić, dbać o swoją prezencję, zwracać na siebie uwagę i zachwycać wyglądem - była o wiele bardziej próżna od byłej Ślizgonki, lecz mimo wszystko odnajdywała z nią wspólny język.
- Strach o nich spędza mi z powiek sen o wiele mocniej niż brak materiału - przyznała cicho, a kąciki ust opadły w smutnej minie. Doskonale rozumiała lęk i strach Primrose. Sama czuła to samo. Za każdym razem, kiedy wiedziała, że na coś się szykuje - choć nie zawsze Tristan i Mathieu zdradzali jej swoje plany. Właściwie to raczej rzadko. Chciała wierzyć, że po to, aby jej nie martwić, Fantine bywała zbyt emocjonalna, a nie przez brak zaufania. - Wierzę jednak w ich siłę i moc. Nasi bracia, kuzyni, wujowie - to potężni i mądrzy czarodzieje. Sprytniejsi od tych szaleńców z Zakonu Feniks. Nie jest łatwo, lecz wierzę, że im się uda - wyrzekła z niezachwianą pewnością, prostując się przy tym i patrząc w oczy Primrose intensywnie. Ona również musiała w to wierzyć. - Nam pozostaje jedynie ich wspierać. I czekać.
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Primrose nie posiadała sióstr, ale zawsze się zastanawiała jak to jest mieć taką obok siebie. Evandra i Aquila były jej bliskimi przyjaciółkami, ale same były jedynymi dziewczynami wśród mężczyzn. Fantine, która miała Melisande wydawała się idealnie wpisywać w obraz siostry. Sama lady Burke nie potrafiła tego opisać, zwykle mówi się, że kiedy jesteś na spotkaniu z drugą osobą to albo ją czujesz albo nie. Lady Rosier roztaczała wokół siebie atmosferę siostrzanej przyjaźni. Możliwe, że sprawił to również temat na jaki zeszły, a dotyczył on mężczyzn, którzy byli im bliscy i byli ich braćmi, a jednocześnie pełnili funkcje tak doniosłe jak przewodzenie rodzinie. Widziały ich codzienne zmagania z rzeczywistością, walkę aby utrzymać na powierzchni rodzinę za pomocą układów i planów, nie raz bardzo zawiłych.
Ich rozmowa toczyła się swobodnie, przepływając pomiędzy jednym a drugim tematem wraz z ubywającym płynem w filiżankach i ciastach znikających z talerzyków. Zatopione w rozmowie nie czuły upływu czasu.
-Z ogromną przyjemnością odwiedzę rezerwat. – Oznajmiła z nutą podekscytowania w głosie. Móc zobaczyć te stworzenia było jednym z marzeń młodej arystokratki. A skoro rezerwat należał do zaprzyjaźnionej rodziny to nie musiała się obawiać o swoje bezpieczeństwo przebywając w towarzystwie tych stworzeń. Musiały trwać i żyć dalej niezależnie od tego, że obok toczyła się wojna, której nie powinno być gdyby buntownicy posłuchali innych. – Wojna to oznaka puchy i zadufania. – Tym razem ona wyraziła dość mocno kategoryczną myśl. To było stwierdzenie, a nie zaproszenie kogoś postronnego do dyskusji. –Jak trzeba być zapatrzonym w siebie aby zdradzić własną klasę? Żyć w przeświadczeniu, że symbioza jest możliwa? – Nie rozumiała tego i chyba nie chciała zrozumieć. To było dla niej niepojęte, że można porzucić rodzinę, ideały i przyłączyć się do buntowników, którzy niszczyli ustalony porządek dając w zamian chaos. Czy kiedyś się to zmieni? Czy jako żona Aresa Carrow, jako mężatka będzie miał na to większy wpływ? Przekrzywiła lekko głowę na bok. –A nie chciałabyś zacząć działać?
Zapytała lekko zaczepnie badając grunt. Nie każda szlachcianka była gotowa do działania, zmieniania rzeczywistości wokół, uwolnienia się z okowów, które nałożyli im ci mężczyźni? Bali się kobiet, a może nie widzieli innej alternatywy. Pewne było to, ze Primrose nie miała zamiaru po prostu wspierać ich siedząc i czekają na nie wiadomo na co każdej nocy, każdego dnia kiedy wyruszali na kolejną misję. Miała w sobie wolę walki i działania, po cichu licząc na to, że otacza ją więcej takich kobiet, które pociąganie za sobą. Części brakowało mężów a inne były już zaręczone , ale jeszcze nie spotkała, która zignorowałaby prośbę o pomoc i o zgodę prosiła narzeczonego.
Ich rozmowa toczyła się swobodnie, przepływając pomiędzy jednym a drugim tematem wraz z ubywającym płynem w filiżankach i ciastach znikających z talerzyków. Zatopione w rozmowie nie czuły upływu czasu.
-Z ogromną przyjemnością odwiedzę rezerwat. – Oznajmiła z nutą podekscytowania w głosie. Móc zobaczyć te stworzenia było jednym z marzeń młodej arystokratki. A skoro rezerwat należał do zaprzyjaźnionej rodziny to nie musiała się obawiać o swoje bezpieczeństwo przebywając w towarzystwie tych stworzeń. Musiały trwać i żyć dalej niezależnie od tego, że obok toczyła się wojna, której nie powinno być gdyby buntownicy posłuchali innych. – Wojna to oznaka puchy i zadufania. – Tym razem ona wyraziła dość mocno kategoryczną myśl. To było stwierdzenie, a nie zaproszenie kogoś postronnego do dyskusji. –Jak trzeba być zapatrzonym w siebie aby zdradzić własną klasę? Żyć w przeświadczeniu, że symbioza jest możliwa? – Nie rozumiała tego i chyba nie chciała zrozumieć. To było dla niej niepojęte, że można porzucić rodzinę, ideały i przyłączyć się do buntowników, którzy niszczyli ustalony porządek dając w zamian chaos. Czy kiedyś się to zmieni? Czy jako żona Aresa Carrow, jako mężatka będzie miał na to większy wpływ? Przekrzywiła lekko głowę na bok. –A nie chciałabyś zacząć działać?
Zapytała lekko zaczepnie badając grunt. Nie każda szlachcianka była gotowa do działania, zmieniania rzeczywistości wokół, uwolnienia się z okowów, które nałożyli im ci mężczyźni? Bali się kobiet, a może nie widzieli innej alternatywy. Pewne było to, ze Primrose nie miała zamiaru po prostu wspierać ich siedząc i czekają na nie wiadomo na co każdej nocy, każdego dnia kiedy wyruszali na kolejną misję. Miała w sobie wolę walki i działania, po cichu licząc na to, że otacza ją więcej takich kobiet, które pociąganie za sobą. Części brakowało mężów a inne były już zaręczone , ale jeszcze nie spotkała, która zignorowałaby prośbę o pomoc i o zgodę prosiła narzeczonego.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Fantine miała prawdziwe szczęście, jeśli chodziło o kolejność urodzenia i rodzeństwo. Przyszła na świat jako najmłodsza córka lorda Corentina Rosier oraz jego małżonki, Cedriny krwi Crouch, czwarte i ostatnie dziecię. Miała starszego brata, który był od samego początku dla niej niczym różany rycerz i strażnik, opiekun i ideał mężczyzny, miała też dwie wspaniałe i mądre siostry, z których mogła brać przykład. Marianne i Melisande były tak różne, a jednocześnie wspaniale się uzupełniały. Właściwie - cała ich czwórka uzupełniała się wzajemnie. W dzieciństwie byli nierozłączni, miłowali siebie wzajemnie bardziej, niż kogokolwiek innego. Śmierć Marie zmieniła ich na zawsze, stała się raną, która nie zagoi się nigdy. Wciąż boleśnie ją odczuwali. Jej brak. Nie szukała zmarłej siostry w innych kobietach, nikt nie mógł jej zastąpić. Nie zmieniało to faktu, że bardzo doceniała kobiecą przyjaźń i potrafiła nią drugą czarownicę szczerze obdarzyć, jeśli dostrzegała w niej potencjał i nawiązywała zeń nić porozumienia. Tak było z Primrose. Dostrzegała w niej podobieństwo do swojej starszej siostry, Melisande. Obie były rozsądne, spokojne, miały bystre umysły i ambicję.
- Będzie dla nas zaszczytem mogąc ugościć lady Burke - odpowiedziała dumnie Fantine. Bez zawahania zaprosiła Primrose do odwiedzenia rezerwatu, bo nie miała wątpliwości, że nie wzbudzi to sprzeciwu w Tristanie, czy Mathieu. Z rodem Burke łączyły ich dobre relacje, zaś Primrose nie była nieodpowiedzialną trzpiotką, by jej wizyta mogła zwiastować kłopoty.
Pokiwała z przejęciem głową, kiedy lady Burke zaczęła bardziej otwarcie i dosadnie mówić to, co myśli o wojnie i stronach konfliktu. W pełni się z nią zgadzała, chciała, aby Primrose miała tego świadomość.
- To niewiedza, droga Primrose. Niewiedza i głupota jednocześnie, a zarazem pycha. Egoizm również, tak sądzę. Może chcą w ten sposób ukoić jakieś własne poczucie krzywdy i zemścić się na innych? - zastanowiła się. Była przekonana, że chodziło o zazdrość. Między innymi. - Symbioza nie jest możliwa. Każdy przeciętnie bystry czarodziej i czarownica zdaje sobie z tego sprawę. Jak moglibyśmy funkcjonować z kimś, kto nie dorasta nam do pięt i nas za to nienawidzi? - spytała z przejęciem, ściszając lekko głos. Nie wyobrażała sobie tego. Po prostu nie. Na samą myśl o tym Fantine zaczynała czuć złość i obrzydzenie.
Ściągnęła brwi w zastanowieniu słysząc pytanie Primrose.
- Co masz na myśli, Prim? - dopytała. - Warzę dla Tristana i Mathieu eliksiry, jeśli ich potrzebują, poza rezerwatem. Wiedzą, że zawsze mogą na mnie liczyć w tej materii - jeśli tylko potrafię. Wciąż się uczę. Chciałabym też... zaangażować się bardziej społecznie. Chyba tylko to mi pozostaje. A może się mylę?
- Będzie dla nas zaszczytem mogąc ugościć lady Burke - odpowiedziała dumnie Fantine. Bez zawahania zaprosiła Primrose do odwiedzenia rezerwatu, bo nie miała wątpliwości, że nie wzbudzi to sprzeciwu w Tristanie, czy Mathieu. Z rodem Burke łączyły ich dobre relacje, zaś Primrose nie była nieodpowiedzialną trzpiotką, by jej wizyta mogła zwiastować kłopoty.
Pokiwała z przejęciem głową, kiedy lady Burke zaczęła bardziej otwarcie i dosadnie mówić to, co myśli o wojnie i stronach konfliktu. W pełni się z nią zgadzała, chciała, aby Primrose miała tego świadomość.
- To niewiedza, droga Primrose. Niewiedza i głupota jednocześnie, a zarazem pycha. Egoizm również, tak sądzę. Może chcą w ten sposób ukoić jakieś własne poczucie krzywdy i zemścić się na innych? - zastanowiła się. Była przekonana, że chodziło o zazdrość. Między innymi. - Symbioza nie jest możliwa. Każdy przeciętnie bystry czarodziej i czarownica zdaje sobie z tego sprawę. Jak moglibyśmy funkcjonować z kimś, kto nie dorasta nam do pięt i nas za to nienawidzi? - spytała z przejęciem, ściszając lekko głos. Nie wyobrażała sobie tego. Po prostu nie. Na samą myśl o tym Fantine zaczynała czuć złość i obrzydzenie.
Ściągnęła brwi w zastanowieniu słysząc pytanie Primrose.
- Co masz na myśli, Prim? - dopytała. - Warzę dla Tristana i Mathieu eliksiry, jeśli ich potrzebują, poza rezerwatem. Wiedzą, że zawsze mogą na mnie liczyć w tej materii - jeśli tylko potrafię. Wciąż się uczę. Chciałabym też... zaangażować się bardziej społecznie. Chyba tylko to mi pozostaje. A może się mylę?
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wychowana w gronie samych mężczyzn miała podobne ciągoty do niebezpieczeństwa jak oni. Dzikie dziecię Durham jeździło konno, trenowało szermierkę i wymownie wywracało oczami kiedy słyszała coś co się jej nie podobało. Chodziła za braćmi czasami doprowadzając ich do szewskiej pasji, poszukiwała, zadawała pytania i drążyła. Bywała uparta i nieprzejednana oraz jak przystało na Burke, potrafiła wymownie milczeć. Jednak towarzystwo chłopców, choć pouczające i tworzące z niej silną jednostkę nie było wystarczające dla dorastającej dziewczynki. Mając obok Evandrę i Aquilę mogła poczuć namiastkę kobiecości, a z czasem grono to powiększyło się o Fantine i Melisande, które nie raz zachwyciły Primrose swoją klasą, urodą i kobiecością, która potrafiła walić po kolanach. Była świadoma, że sama nigdy im nie dorówna, ale mogła się czegoś nauczyć. Na naukę zaś nigdy nie było za późno.
-Kiedyś usłyszałam, że niewiedza bywa błogosławieństwem, ale śmiem twierdzić, że w tym przypadku to przekleństwo. - Zgodziła się z Fantine. -Wojna była nieunikniona, wszystkie czyny, słowa ku niej prowadziły. To jak lawina, która musi spaść i nic jej nie powstrzyma. Nie zmienia to faktu, że giną na niej dobrzy ludzie, wspaniali czarodzieje. W imię czego? Idei równości? Marzeń o świecie gdzie wszyscy będą trzymać się za dłonie otoczeni miłością? - Zmarszczyłą brwi, a barwa jej głosu obniżył się sprawiając, że słowa wypowiadane osiadały ciężko w powietrzu. Pokręciła głową. -Ludzie to głupcy. Dajesz im kaganek oświaty, wskazujesz drogę którą powinni podążać, a oni i tak idą za świetlikami. Skuszeni ścieżką ukrytą za mgłą.
Uniosła filiżankę do ust i uśmiechnęła się nieznacznie słysząc odpowiedź Róźy. Liczyła na takie właśnie słowa. Potrzebowały kobiet, które znajdą swoją siłę w działaniu. Wyjdą z domostw, pracowni i pokażą światu, że kobieca moc to nie tylko dom i ciepłe pielesze.
-Cieszę się, że to mówisz… - Zaczęła powoli i odstawiła filiżankę wraz ze spodeczkiem na blat stolika. Poprawiła się w fotelu, który zajmowała przez chwilę trzymając jeszcze Fantine w niepewności. -Planujemy z Evandrą oraz Aquilą akcję charytatywną z rozdawaniem żywności w grudniu mieszkańcom Londynu. Nie wiemy jeszcze jak ta akcja wypadnie i jaki będzie miałą wydźwięk, ale niezależnie od wyniku na tym nie poprzestaniemy. - Miały cały plan, a dokładniej różne pomysły i zależnie od tego jaki będzie odbiór taki pomysł wdrożą w życie. - Wojna dotyka nie tylko Londyn, ale również nasze ziemie. Wdowy, sieroty, półsieroty, ludzie bez dochodów - im wszystkim należy pomóc. A kto jak nie my? Mamy do tego środki i możliwości. Kiedy mężczyźni walczą, my powinnyśmy zabezpieczać tyły, czyli zajmować się ziemiami. Budować ochronki, sierocińce, szkółki, tworzyć fundusze dla tych najbiedniejszych, którzy muszą zakupić wyprawkę do Hogwartu, ale ich nie stać. - Wymieniała powoli wszystkie pola, na których czekała je praca. -Nie ma sensu toczyć wojny kiedy kraj zaraz po niej upadnie, będzie kolosem na glinianych nogach. To my powinniśmy go budować. Pytanie brzmi: Czy chcesz w tym partycypować?
-Kiedyś usłyszałam, że niewiedza bywa błogosławieństwem, ale śmiem twierdzić, że w tym przypadku to przekleństwo. - Zgodziła się z Fantine. -Wojna była nieunikniona, wszystkie czyny, słowa ku niej prowadziły. To jak lawina, która musi spaść i nic jej nie powstrzyma. Nie zmienia to faktu, że giną na niej dobrzy ludzie, wspaniali czarodzieje. W imię czego? Idei równości? Marzeń o świecie gdzie wszyscy będą trzymać się za dłonie otoczeni miłością? - Zmarszczyłą brwi, a barwa jej głosu obniżył się sprawiając, że słowa wypowiadane osiadały ciężko w powietrzu. Pokręciła głową. -Ludzie to głupcy. Dajesz im kaganek oświaty, wskazujesz drogę którą powinni podążać, a oni i tak idą za świetlikami. Skuszeni ścieżką ukrytą za mgłą.
Uniosła filiżankę do ust i uśmiechnęła się nieznacznie słysząc odpowiedź Róźy. Liczyła na takie właśnie słowa. Potrzebowały kobiet, które znajdą swoją siłę w działaniu. Wyjdą z domostw, pracowni i pokażą światu, że kobieca moc to nie tylko dom i ciepłe pielesze.
-Cieszę się, że to mówisz… - Zaczęła powoli i odstawiła filiżankę wraz ze spodeczkiem na blat stolika. Poprawiła się w fotelu, który zajmowała przez chwilę trzymając jeszcze Fantine w niepewności. -Planujemy z Evandrą oraz Aquilą akcję charytatywną z rozdawaniem żywności w grudniu mieszkańcom Londynu. Nie wiemy jeszcze jak ta akcja wypadnie i jaki będzie miałą wydźwięk, ale niezależnie od wyniku na tym nie poprzestaniemy. - Miały cały plan, a dokładniej różne pomysły i zależnie od tego jaki będzie odbiór taki pomysł wdrożą w życie. - Wojna dotyka nie tylko Londyn, ale również nasze ziemie. Wdowy, sieroty, półsieroty, ludzie bez dochodów - im wszystkim należy pomóc. A kto jak nie my? Mamy do tego środki i możliwości. Kiedy mężczyźni walczą, my powinnyśmy zabezpieczać tyły, czyli zajmować się ziemiami. Budować ochronki, sierocińce, szkółki, tworzyć fundusze dla tych najbiedniejszych, którzy muszą zakupić wyprawkę do Hogwartu, ale ich nie stać. - Wymieniała powoli wszystkie pola, na których czekała je praca. -Nie ma sensu toczyć wojny kiedy kraj zaraz po niej upadnie, będzie kolosem na glinianych nogach. To my powinniśmy go budować. Pytanie brzmi: Czy chcesz w tym partycypować?
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Przez długie lata Fantine o większości angielskich dam z innych, szlacheckich rodzin jedynie słyszała. Przynajmniej o tych w podobnym do siebie wieku. Starsze odwiedzały jej siostry, kuzynki i ciotki, lecz Fantine, jako dziecko, nie miała z nimi bliskich relacji. Najwięcej czasu spędzała ze swoim rodzeństwem, krewniaczkami i później z innymi uczennicami Akademii Magii Beauxbatons. Do jej uszu dochodziły więc zaledwie pogłoski o tym, co działo się w Durham. Słyszała o lady Primrose, która nie miała żadnej siostry, jedynie braci i brała udział w męskich rozrywkach - uczyła się konnej jazdy, szermierki, polowania. Wtedy wydawało się to Róży nie do pomyślenia. Cóż za mało kobiece zajęcia! Poznawszy Primrose zmieniła jednak zdanie - mimo że może brakowało jej kobiecego towarzystwa, zaś Durham wydawało się mroczne i ponure, to Fantine nie uważała, by lady Burke brakowało ogłady, czy wdzięku. Okazała się dobrze wychowaną damą o specyficznym uroku - poczuła do niej sympatię, nawiązała nić porozumienia. To była niezwykle przyjemna niespodzianka.
- Podobno im mniej wiesz, tym lepiej śpisz. Jakże jednak ci ludzie mogą spać spokojnie ze świadomością, że są przyczyną takiego konfliktu, przez który przelewana jest czysta krew? Także szlachetna! - żachnęła się z oburzeniem Fantine. z jej słów wyraźnie wynikało, że najbardziej tragiczna była dla niej śmierć arystokratów. Nic jednak dziwnego, miała wszak silne poczucie wyższości, uważała, że magiczna arystokracja znajduje się na szczycie. Oczywiste, że ich życie było o wiele cenniejsze. Wciąż nie potrafiła się pogodzić ze śmiercią tylu szlachetnie urodzonych podczas szczytu w Stonehedge, ze śmiercią Alpharda Blacka. Nie powinno było do tego dojść. - Naprawdę ciężko mi sobie uzmysłowić czego oni oczekują, czego pragną. To po prostu nielogiczne, nierealne i niemożliwe - westchnęła z żalem. Jak można było w ogóle myśleć o świecie, gdzie czarodzieje i mugole funkcjonują niczym równi sobie?
Oburzenie na twarzy Fantine ustąpiło ciekawości, kiedy Primrose podjęła temat zaangażowania się mocniej w wojenny konflikt. Na początku nie bardzo wiedziała co mogłaby zrobić więcej poza tym, o czym wspominała. Tristan w życiu nie pozwoliłby jej stanąć na linii frontu, nie pozwoliłby siostrze narazić się na niebezpieczeństwo - doskonale wiedział, że się do tego nie dawała. Fantine także o tym wiedziała. Znała swoje miejsce i obowiązki - pomagała im zakulisowo.
Wyjaśnienia Primrose uspokoiły jednak Różę. Biorąc pod uwagę ambicję i wychowanie lady Burke mogłaby właściwie spodziewać się, że zaproponuje coś... O wiele bardziej odważnego i nieoczekiwanego, lecz charytatywna akcja na rzecz potrzebujących brzmiała absolutnie dobrze. Jak coś, w co Fantine mogłaby się zaangażować.
- Och, naprawdę? Evandra jeszcze nic mi nie wspominała - odpowiedziała Rosierówna, marszcząc brwi, obiecując sobie zarazem w duchu, że po powrocie do Chateau Rose rozmówi się z bratową. - Porozmawiam z nią i z chęcią pomogę, jeśli tylko się zgodzicie - zaproponowała z uśmiechem, unosząc do ust filiżankę. Słuchała Primrose z uwagą i ostatecznie pokiwała z entuzjazmem głową - Ależ naturalnie. To właśnie miałam na myśli. Trochę się nad tym zastanawiałam już wcześniej, lecz nie zaczęłam jeszcze nic... Konkretnego, jeśli mogę się tak wyrazić. Zbiórka żywności będzie wspaniałym początkiem. Powinnyśmy zadbać, by później w każdym hrabstwie udzielano potrzebującym podobnej pomocy - podjęła temat z przejęciem.
Żadnej z nich pomysłów nie brakowało. Zarówno Primrose, jak i Fantine mogły być pewne, że będą mogły liczyć na wsparcie swoich braci-nestorów w tej kwestii. Chociaż w ten sposób mogły ich odciążyć. Fantine nie spodziewała się, że w podobny sposób zakończy się podwieczorek przy herbacie w Czerwonym Imbryku - lecz była bardzo zadowolona, że właśnie tak się stało.
| zt x2
- Podobno im mniej wiesz, tym lepiej śpisz. Jakże jednak ci ludzie mogą spać spokojnie ze świadomością, że są przyczyną takiego konfliktu, przez który przelewana jest czysta krew? Także szlachetna! - żachnęła się z oburzeniem Fantine. z jej słów wyraźnie wynikało, że najbardziej tragiczna była dla niej śmierć arystokratów. Nic jednak dziwnego, miała wszak silne poczucie wyższości, uważała, że magiczna arystokracja znajduje się na szczycie. Oczywiste, że ich życie było o wiele cenniejsze. Wciąż nie potrafiła się pogodzić ze śmiercią tylu szlachetnie urodzonych podczas szczytu w Stonehedge, ze śmiercią Alpharda Blacka. Nie powinno było do tego dojść. - Naprawdę ciężko mi sobie uzmysłowić czego oni oczekują, czego pragną. To po prostu nielogiczne, nierealne i niemożliwe - westchnęła z żalem. Jak można było w ogóle myśleć o świecie, gdzie czarodzieje i mugole funkcjonują niczym równi sobie?
Oburzenie na twarzy Fantine ustąpiło ciekawości, kiedy Primrose podjęła temat zaangażowania się mocniej w wojenny konflikt. Na początku nie bardzo wiedziała co mogłaby zrobić więcej poza tym, o czym wspominała. Tristan w życiu nie pozwoliłby jej stanąć na linii frontu, nie pozwoliłby siostrze narazić się na niebezpieczeństwo - doskonale wiedział, że się do tego nie dawała. Fantine także o tym wiedziała. Znała swoje miejsce i obowiązki - pomagała im zakulisowo.
Wyjaśnienia Primrose uspokoiły jednak Różę. Biorąc pod uwagę ambicję i wychowanie lady Burke mogłaby właściwie spodziewać się, że zaproponuje coś... O wiele bardziej odważnego i nieoczekiwanego, lecz charytatywna akcja na rzecz potrzebujących brzmiała absolutnie dobrze. Jak coś, w co Fantine mogłaby się zaangażować.
- Och, naprawdę? Evandra jeszcze nic mi nie wspominała - odpowiedziała Rosierówna, marszcząc brwi, obiecując sobie zarazem w duchu, że po powrocie do Chateau Rose rozmówi się z bratową. - Porozmawiam z nią i z chęcią pomogę, jeśli tylko się zgodzicie - zaproponowała z uśmiechem, unosząc do ust filiżankę. Słuchała Primrose z uwagą i ostatecznie pokiwała z entuzjazmem głową - Ależ naturalnie. To właśnie miałam na myśli. Trochę się nad tym zastanawiałam już wcześniej, lecz nie zaczęłam jeszcze nic... Konkretnego, jeśli mogę się tak wyrazić. Zbiórka żywności będzie wspaniałym początkiem. Powinnyśmy zadbać, by później w każdym hrabstwie udzielano potrzebującym podobnej pomocy - podjęła temat z przejęciem.
Żadnej z nich pomysłów nie brakowało. Zarówno Primrose, jak i Fantine mogły być pewne, że będą mogły liczyć na wsparcie swoich braci-nestorów w tej kwestii. Chociaż w ten sposób mogły ich odciążyć. Fantine nie spodziewała się, że w podobny sposób zakończy się podwieczorek przy herbacie w Czerwonym Imbryku - lecz była bardzo zadowolona, że właśnie tak się stało.
| zt x2
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Kącik kawiarniany
Szybka odpowiedź