Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki
Zapomniana piwnica
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 29.10.18 20:41, w całości zmieniany 1 raz
Garrett, przyzwyczajony do śmierci, nie pamiętał już, kto przemawiał na pogrzebie jej brata; nie wiedział, jakich użyto słów, ile osób wylało łzy, jaką barwę miały kwiaty złożone na grobie. To było tylko kolejne pożegnanie, jedno z wielu - a Mii runął wtedy świat.
Nie sądził, żeby dalsza rozmowa mogła coś zmienić - Mulciber była młoda, wciąż zapalczywa, rozpoczęłaby bunt, gdyby powiedział jej, że rozliczanie się z przeszłością czasem nie ma sensu. Gorzkie wspomnienia, jeśli trafią na podatny grunt, rozsieją się jak dzika trawa - a tą lepiej spalić niż karczować źdźbło po źdźble.
- Jeżeli Mulciberowie mają o tobie złe mniemanie, to wiedz, że robisz dobrze - rzucił nie do końca poważnie, choć w połowicznym żarcie ukrył przesłanie, w które naprawdę wierzył - od rodzin takich jak ta nie wychodzi nic dobrego. Mógłby brnąć, mógłby bombardować Mię pytaniami; wierzył, że gdyby uważnie dobranymi słowami (a na ich składaniu znał się dobrze) nadepnął jej na odpowiedni odcisk, wiedziałby wszystko: nie miał wątpliwości, że młoda aurorka wiedziała wiele o powiązaniach jej najbliższych z czarną magią. Kto wie, może praktykowali ją nawet wspólnie. Nie czynił jednak tego, nawet nie próbował - nie wymuszał wyznań, nie wnikał w moralno-rodzinne dylematy dziewczyny i, prawdę mówiąc, nawet nie chciał o nich zbyt wiele słyszeć; nie potrzebował kolejnych problemów dołożonych do imponującej kolekcji jego własnych.
- Uważaj, gdy patrzysz w ciemność - odparł jakby mimochodem, wcale nie spoglądając na Mię; wrócił do kroczenia naprzód i spojrzeń uważnie rzucanych na ściany, które oświetlał sobie różdżką. - Możesz łatwo dostrzec w niej coś, czego wolałabyś nigdy nie widzieć - dodał już ciszej, jakby mrucząc do siebie. W ciemności i w ciszy skrywało się wiele demonów, choć najgorsze były te, które słodkim podszeptem zdradzały, kim było się naprawdę; kusiły, jednocześnie obrzydzając; uwydatniały najgorsze cechy i przeistaczały te dobre w koszmary; przypominały o błędach, o których wolałoby się zapomnieć.
Nie naciskał także później - dał Mii czas, by w milczeniu mogła prowadzić swoje wewnętrzne batalie. Utknął w dysonansie; jednocześnie rozumiał i nie potrafił pojąć, co czuła, dlatego zdecydował się na ciszę - ciszę, w której pobrzmiewał wyłącznie dźwięk ich kroków i pojedyncze wyrazy wypadające z ust przyszłej aurorki. W powietrzu zawisło pytanie; uśmiechnął się pod nosem, ale jako że szedł teraz przodem, Mia nie mogła tego dostrzec; po lekko uniesionym kąciku ust zatańczył cień uwydatniony przez wątłe, blade światło buchające z rozpalonej lumosem różdżki.
A czy ty - czy ty uciekasz, Garrett?
- Już nie - skwitował krótko, niewylewnie - nie uciekał od własnego sumienia, od tego, co uważał za słuszne i tego, czego pragnął najbardziej; rezygnując z tej najprostszej, choć też najważniejszej z ucieczek, wreszcie pojął, że nie musiał przywdziewać masek - że spełnianie oczekiwań innych nie prowadzi donikąd. Właściwie zrozumiał to już dawno; potrzebował jednak wielu lat i wielu potknięć na życiowej ścieżce, by wyzbyć się starych przekonań i nawyków. By odrodzić się na nowo - z popiołów, niczym feniks.
- I to jest właśnie duch walki - rzucił za siebie zaskakująco lekko, co kompletnie zamazało już powagę rozmowy, którą niedawno odbyli. Zatrzymał się i odwrócił, by spojrzeć prosto na Mię. - Szykuj najsilniejsze zaklęcia, poltergeist jest na końcu tego korytarza. Weźmiemy go z zaskoczenia - powiedział cicho, a jako że nie była to sprawa życia i śmierci - nie wysnuł planu, pozostawiając wielkie pole do improwizacji. Uznał to za test; dał Mii nieczęstą możliwość wykazania się w nieprzygotowanej walce. - Bądź gotowa. Nox. - A po tym zapadła całkowita ciemność będąca preludium do pojedynku. Pojedynku, który stanowił pokrętną, nieoczywistą ucieczkę od ciążącej coraz mocniej rozmowy.
| zt
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Tu także w wyniku rozładowania magii zapanował istny chaos - moc magiczna była niestabilna, niebezpieczna. Choć za dnia Ministerstwo nie dopuszczało nikogo w pobliże okolic, w których magia szalała najbardziej, ministerialne próby zaprowadzania porządku kończyły się klęską. Nie minęło parę dni, gdy czarodzieje zaczęli zastanawiać się, czy aby na pewno Ministerstwo chce, aby magia została doprowadzona do porządku - postanowili więc wziąć to w swoje ręce.
Odkąd Ministerstwo Magii oznaczyło to miejsce jako niebezpieczne, pojawienie się w nim mogło grozić aresztowaniem przez Oddział Kontroli Magicznej. Do czasu uspokojenia się magii nie można rozgrywać tu wątków innych niż te polegające na jej naprawie.
Tajemnicza piwnica od zawsze cieszyła się złą sławą, ale anomalia, która opanowała to miejsce, uczyniła je jeszcze bardziej niebezpiecznym. Mroczna moc podniosła niezwykle wysoko poziom wód gruntowych, zalewając podziemne korytarze wodą. Ta wyciekała - czarna i parująca odurzającymi kłębami - na zewnątrz, buzując i piętrząc się. Po zejściu do piwnic rozciąga się przed wami szeroki korytarz, zalany po kostki wodą. Bulgocze, ale nie robi wam większej krzywdy. Dopiero gdy docieracie za róg, blisko centrum anomalii, wyczuwacie, że coś się zmieniło...
Anomalia wyczuwa waszą obecność. Ciemna woda, pod waszymi stopami, zaczyna jeszcze mocniej bulgotać, a po chwili całkiem znika. Ulga trwa jednak krótko - woda nie uciekła na zawsze, a spiętrzyła się z przodu i powraca do was falą. Jej końce świecą się na jasnozielono. Możecie stwierdzić, że na pewno woda jest toksyczna, skwierczy, przypływając w waszą stronę. Musicie się unieść nad wirującym przypływem trucizny.
Wymaganie: Poprawne rzucenie zaklęcia Sergerego przez obydwu czarodziejów.
Niepowodzenie uniemożliwi uniknięcie toksycznej substancji, która zacznie parzyć i zatruwać stopy obydwojga czarodziejów (obrażenia 60). Stoicie po kostki w trującej wodzie, musicie jak najszybciej ewakuować się z piwnicy.
Przed rozpoczęciem kolejnego etapu należy odczekać co najmniej 24h. W tym czasie do lokacji może przybyć kolejna (wyłącznie jedna) grupa chcąca ją przejąć, by naprawić magię na sposób inny, niż miała być naprawiona dotychczas.
Walka odbywa się zgodnie z forumową mechaniką oraz z arbitrażem mistrza gry do momentu, w którym któraś z grup zdecyduje się na ucieczkę bądź nie będzie w stanie prowadzić dalszej walki.
Wymaganie: ST ujarzmienia magii jest równe 150, a sposób obliczania otrzymanego wyniku zależny jest od wybranej metody naprawiania magii.
Uwaga - jeżeli postać posiada zerowy poziom biegłości organizacji, mnoży statystykę nie razy ½, a razy 1. Postać posiadająca pierwszy poziom biegłości mnoży razy 1½.
W metodzie neutralnej każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+Z; wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W metodzie Rycerzy Walpurgii każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+(CM * poziom biegłości organizacji); wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W metodzie Zakonu Feniksa każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+(OPCM * poziom biegłości organizacji); wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
Względnie uspokojona anomalia ciągle wibruje wokół was. Została uspokojona, podołaliście trudnej sztuce doprowadzenia jej do stabilizacji - ale to nie koniec waszych trudności. Wnętrza piwnic układają się w labirynt, są zagmatwane, część korytarzy kończy się ślepymi zaułkami. Jest ciemno i zimno, woda nie sięga wam już do kostek, ale w powietrzu czujecie ciężką wilgoć. Zmęczeni starciem z anomalią, musicie jak najszybciej znaleźć wyjście, by wydostać się na świeże powietrze.
Wymaganie: Aby odnaleźć bezpieczną drogę na powierzchnię, do wyjścia z piwnic, musicie odnaleźć oznaczenia, widniejące na ścianach. Są one ukryte pod warstwą pleśni i odpadającej od wilgoci farby. ST dostrzeżenia strzałek wynosi 60, do ST doliczana jest biegłość spostrzegawczości. Aby w porę opuścić piwnicę, chociaż jeden z czarodziei musi znaleźć odpowiednią drogę.
W razie niepowodzenia zostajecie zamknięci w piwnicy na dwa dni, otrzymując obrażenia od zatruć - atakują was toksyny z czarnej wody - (100) i psychiczne, od zamknięcia w ciasnych pomieszczeniach (50). Po tym czasie zostajecie odnalezieni przez służby ministerstwa, ale przez wzgląd na stan zdrowia zamknięci na dwa dni w szpitalu zamiast w Tower.
Z obecności anomalii płynie jednak coś dobrego – w miejscu wziętym pod lupę przez Oddział Kontroli Magicznej Vera nie spodziewa się przynajmniej bytności przemytników, nie w tym konkretnym kącie cokolwiek parszywej dzielnicy. Mała radość, ale zawsze radość. Prawie taka, jak skutecznie rzucone zaklęcie. Uśmiecha się do tej myśli, choć przecież szczęście w każdej chwili może się wyczerpać. Dzisiejszej nocy zdążyła go już nadużyć. Jest spokojna, jak zawsze, kiedy przychodzi pora działania, zderzenia zarysu planów z rzeczywistością. Może sobie na to pozwolić – na spokój ducha, brak wątpliwości i poczucia winy, które z pewnością w którymś momencie dałoby o sobie znać, gdyby ściągnęła tu kogoś, kto nie liczy się z konsekwencjami podjętego ryzyka. Lubi współpracę z aurorami, w większości przypadków doskonale wiedzą na czym stoją. Wydaje jej się to wystarczająco uczciwe. Z różdżką w prawej dłoni, z miotłą w lewej, Leighton mija ministerialną blokadę i wraz ze Skamanderem zapuszcza się w głąb zrujnowanego ceglanego budynku. Zejście do piwnicy znajduje się w środku, ale dowody na podniesiony poziom wód gruntowych sięgają aż tutaj. Wewnątrz jest tylko gorzej. Wszechobecna wilgoć, charakterystyczny odór wielokrotnie zalewanej, zagrzybionej piwnicy, ciemna, bulgocąca woda – przed wejściem do której zastanawia się jeszcze, czy przypadkiem nie podjąć ryzyka utrzymania się w powietrzu na miotle, zalany korytarz, choć ciemny, wydaje się szeroki, być może nie byłoby to tak do końca niemożliwe – a później rozstaje się z tym pomysłem, z chlupotem robi krok do przodu, schodzi z ostatniego schodka i brodzi w sięgającej kostek cieczy, przed siebie, byle dalej, byle zbliżyć się do serca anomalii, której obecność z chwili na chwilę staje się co raz bardziej wyczuwalna. Buty, choć wysokie i pozornie solidne, błyskawicznie przemakają, ale jeszcze się tym nie martwi, na razie nie zwraca uwagi nawet na chłód. Dopiero, kiedy przy zakręcie woda nagle się cofa, a później powraca spiętrzoną falą, inna niż wcześniej, skwiercząca, przy brzegach rozjarzoną jasną zielenią, łamaczka klątw zaczyna żałować tej niefrasobliwości. Na więcej nie ma czasu.
- Sergerego – wypowiada, w próbie uniesienia się w powietrze upatrując najszybszej ucieczki przed przypływem trucizny.
#1 'k100' : 99
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Wylądowali w dzielnicy portowej, której swąd kręcił w nosie aurora, jeszcze nim zdołali postawić stopę na trwalszym gruncie. Swąd ten prawdopodobnie zawsze będzie powodował u niego grymas niezadowolenia. A przecież miało być jeszcze gorzej - na zewnętrzy było jak w bajce w porównaniu do tego co działo się w piwnicznych korytarzach i zaraz mieli się o tym przekonać. Minęli ministralne barykady bez większych komplikacji. Zastanawiające zaczęło wydawać się to, że te nigdy nie stanowiły faktycznej przeszkody - a powinny. Po zbliżeniu do dokowych baraków było widać już problem - kołtuniące się wyziewy sączyły się z wnętrza budynku w cień który się oboje zatopili. Cisza przerywana była przez chlupot wody plączącej się między nogami wody oraz jej niespokojny bulgot. Swąd stęchlizny, grzybiejących ścian oraz gnijącego drewna stał się w tym momencie niemal otumaniający. Wąskie korytarze, choć niewielkie zdawały się przez to wszystko ciągnąć milami rozciągając powierzchnię piwnicy po której krążyli. Buty Skamandera kompletnie przemokły. Stopa nieprzyjemnie mlaskała przy każdym kolejnym stąpnięciu zwłaszcza w chwili w której bulgocząca woda momentalnie znikła odsłaniając rozmiękczony grunt na który składał się wilgotny i ostały kurz. Brew uniosła się wyżej. To było dziwne. Wzmożona czujność pozwoliła dostrzec zielonkawą poświatę nadciągającej niespokojnej fali tuż zza zakrętu - w przeciwieństwie do tego w czym do tej pory brodzili to co nadciągało było zdecydowanie toksyczne, żrące. Nie było za bardzo gdzie uciec jak w górę. Dlatego też podobnie jak Vera poruszył różdżką niemalże w tym samym czasie żądając od niej by ta wywołała zaklęcie:
- Sergerego!
|+22 do rzutu - Magicus Extremos 1/3
|223/248 (-25 psychiczne - podduszenie) -5 do rzutu
#1 'k100' : 62
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
- Znam teoretyczne założenia - stwierdza - ale w życie będę je wcielać dopiero teraz. Jakoś nie wątpi, że Skamander ma trochę większe pojęcie o tego typu próbach, ale jej głos brzmi neutralnie, trudno wychwycić z tego coś ponad informację o bieżącym stanie rzeczy. Zaciska palce na różdżce, drewno dzikiego bzu jest ciepłe, po chwili rozgrzewa się jeszcze bardziej, kiedy w bezpośredniej bliskości anomalii skupienie wymiata jej z głowy resztki niepokoju, na który nie ma w tym momencie miejsca. Jest cel, wici jasnej magii, powoli i ostrożnie wplatane w potężną moc, którą powinni uspokoić. Ostrożność przede wszystkim. Być może łatwiej byłoby, gdyby miała o tym większe pojęcie, zmuszona jest jednak zdać się na swoje wyczucie - i postępować podobnie jak Skamander.
| metoda Zakonu
'k100' : 79
- To może być nasza szansa. Pośpieszmy się - Miał przypuszczenie, że ta fala mogła prędzej czy później wrócić. Na podstawie wibrującej w powietrzu czarnomagicznej energii przypuszczał, że ta nie mogąc znaleźć ujścia co jakiś czas przybiera właśnie taką formę by rozproszyć się po wąskich, piwnicznych korytarzach, a następnie na nowo się skumulować gdy wróci skąd przybyła. Anthony pośpieszył więc kroku prowadząc za sobą czarownicę i docierając bez większych przeszkód do źródła anomalii. Jej aura ciążyła wzmagając okropny zaduch w pomieszczeniu.
- W praktyce jest to jeszcze prostsze niż teoretyczne zapiski. Gdy tylko się zbliżysz poczujesz wyraźniej moc anomalii i to skąd uchodzi. W tym kłębowisku znajduje się bowiem coś na wzór punktu, centrumu. Obchodząc źródło, zauważysz że magia tego gęstego zlepka energii gdzieniegdzie się przerzedza - to właśnie w te miejsca najlepiej celować. Ważna jest synchronizacja - mówił wykonując krok po kroku każdą wspominaną w danej chwili czynność. Źródło anomalii okrążył dwukrotnie ostatecznie nie mając wątpliwości gdzie powinien uderzyć wiązką jasnej magii. Wyciągnął w tym kierunku swoją różdżkę i jak na razie jedynie spojrzał na Verę wyczekując chwili w której i na jej twarzy zalśni pewność co do obranej pozycji i wycelowanej różdżki. Potem należało jedynie się zgrać w czasie co nie powinno przysporzyć im większych trudności - oboje zdawali się doskonale porozumiewać poprzez ciszę.
Magia poszła w ruch.
|Metoda zakonu 113/150
|+22 do rzutu - Magicus Extremos 2/3
|223/248 (-25 psychiczne - podduszenie) -5 do rzutu[/b]
'k100' : 56
| Spostrzegawczość II, +30
'k100' : 99
|zt x2
Uderzyła policzkiem o podłogę, czując się tak jakby głowa jej dosłownie wybuchła od siły tego ciosu. Skroń na pewno była rozcięta, podobnie jak czoło po prawej stronie. Kawałki ścian i gruzu walające się dokoła tylko pozornie wydawały się niegroźne - przy większym impecie stawały się ostre niczym szkło. Do tego w uszach zaczęło jej piszczeć, ale do tego mogła nawyknąć. Zawsze gdy stawała w szranki z kimś większym od siebie i dostawała łomot, nietrudno było się domyślić, że jego ciosy były silniejsze, mocniejsze, niemal odbierające dech. Przychodząc tego dnia do dzielnicy portowej, wiedziała, że będzie trudno. Wiedziała, że może będzie musiała sobie poradzić z jakimiś starciami, jednak nie spodziewała się, że przyjdzie jej bić się z jakimś rosyjskim olbrzymem. Cóż. Vladimir na pewno nie miał w sobie krzty krwi olbrzymów, ale był niesamowicie postawnym ochroniarzem Alana Lockharta, którego miała schwytać i odebrać za niego całkiem sporą sumę. Obaj stanowili ciekawą parę, ale ewidentnie było widać symbiozę - idiota i cwaniak. Wielkolud i liliput. Te dopasowania chyba często występowały w przyrodzie, kiedy to jednostka bardziej zorganizowana wykorzystywała swojego przygłupawego towarzysza, który nawet nie zauważył, że coś było nie tak. Śledząc poczynania Lockharta, Sintas wiedziała, że na pewno interesował go biznes i zarobek wszelkiego rodzaju - równocześnie ze sprzedawaniem własności mugoli, którzy opuścili już Londyn. Zgodnie z wytycznymi wszelkie majątki takiego rodzaju przejmowało Ministerstwo Magii i wykorzystywało je po swojemu. Nikt nie chciał, żeby ktoś taki jak Alan Lockhart odbierał im darmowe fundusze, budynki, posiadłości, tereny. Dlatego też wystawiono za nim list gończy, a Carter z chęcią go przyjęła. Nie lubiła takich typów i znała port całkiem dobrze z uwagi na swoją przeszłość w Wiedźmiej Straży. Miała więc przewagę przed innymi czarodziejami łaszącymi się na ów nagrodę. Przygotowała się, ubrała w lekki strój portowego chłopca, równocześnie dbając o to, by sadza pokrywała jej policzki oraz zadbane dłonie - nie mogła się wyróżniać w tłumie, bo ostatnim czego chciała, to paradować z oczywistym zamiarem schwytania nieuczciwego pasera. To był długi dzień - znalazła swój cel bardzo szybko, ale wywabienie go gdzieś, gdzie mogła go przejąć, nie było takie proste. Zabawiał się nieprzerwanie kilka godzin w domu publicznym, podczas gdy Sintas musiała czekać na zewnątrz, zastanawiając się, ile to jeszcze mogło trwać i w porównaniu z niedawnymi zleceniami, to nie było pozbawione efektu stresogennego. Wiedziała, że zadania w porcie nigdy nie należały do prostych z uwagi na różny rodzaj ludzi kręcących się w okolicach doków. Dobrze ich poznała, pracując u boku Theo, który jednak nie był już jej partnerem i nigdy nie miał być. To nie byli cukiernicy, którzy zapragnęli być buntownikami i jedyne, w czym byli dobrzy to lepienie bułeczek. Nie. W porcie ludzie byli agresywni, władczy i niepokojący. Podejrzliwi, dlatego nawet na pozór nieszkodliwy portowy chłopiec mógł być źle widziany. Carter musiała na siebie uważać, ale była dobra w tym, co robiła - nauczycyła się wyczuwać odpowiednie momenty, sprawiać, że zlewała się niejako ze ścianą, przy której stała. Gdyby nie doświadczenie, które posiadała, nie byłaby w stanie dotrwać nawet do połowy dnia, a jednak doczekała momentu, w którym Lockhart ze swoim gorylem opuścili burdel i zmierzali do doków. Nie było tak ciężko ich śledzić - i nie tylko przez rozmiary Vladimira, ale przez zachowanie. Lub właściwie krzyki, które wydobywały się z nigdy niezamykającej się japy Alana. Słyszała ich cała ulica, ale nikt nie zdawał się tym przejmować. Kroczenie za nimi było więc dziecinnie proste, a specjalistka nie powinna była mieć z tym żadnym problemów. Uważała na to, żeby nie zwracali na nią uwagi; by została poza zasięgiem ich spojrzeń, gdy się odwracali. Najwidoczniej pomimo głośnego usposobienia, czarodzieje dalej nie chcieli mieć ogona. Cóż. Czyżby byli aż tak głupi? Rosjanin nie był zaskoczeniem dla Sintas, ale jego towarzysz? Nie oznaczało to jednak, że przestała być uważna. Nic z tych rzeczy. Nie mogła sobie pozwolić na błąd, bo ostatnie czego chciała to starcia, które mogła przegrać. Znała swoje możliwości, ale dwóch przeciwników na nią jedną... To nie było aż tak dobre rozwiązanie. Nawet jeśli jednym ze stojących naprzeciwko niej wrogów był niedorozwój - miał siłę i czasami to mogło wystarczyć. Podążała za nimi aż do zapomnianej piwnicy, w której od razu odrzucił ją smród. Czy składowali tam czyjeś ciała, czy służyła jako czyjś wychodek? Nie mogła się jednak zatrzymać - nie zamierzała nawet. Smród nie mógł w żaden sposób jej powstrzymać, dlatego z niechęcią weszła do środka, wiedząc, że poruszała się po wilgotnym podłożu. Najwidoczniej woda z okolicznych ulic spływała właśnie w to miejsce i nie była w stanie wyparować - idealne warunki do rozwoju różnego rodzaju pleśni czy nieznanych chorób. Sintas wolała nie wiedzieć, ile tam było zarazków oraz bakterii. Wiedziała jedno - musiała się porządnie umyć po powrocie do domu, a najlepiej jeszcze spalić ubrania, które na sobie miała. Nie chciała narażać Jamiego na coś niebezpiecznego. Zresztą doki często były porównywane z ulicą Śmiertelnego Nokturnu i nie można było tego faktu lekceważyć. W pewnym momencie smród stał się tak silnie nie do zniesienia, że Carter zakręciło się w głowie, a po chwili zwymiotowała, nie mogąc zapanować nad odruchem. Merlinie, jak ktoś może tu wytrzymać dłużej niż pięć minut?!, przeleciało jej przez myśl, ale zaraz też jej głowa była pełna pustki, gdy poczuła cios. Lub właściwie gdy przeleciała na ścianę, z impetem uderzając twarzą o brudną ziemię.
- Vladimir, chyba mamy towarzystwo! - usłyszała ten sam głos, który niósł się wzdłuż ulicy, gdy śledziła Lockharta i jego goryla. Miała go naprawdę dość, a teraz jeszcze mówił coś o niej? Świetnie. Dała się zaskoczyć. Podejść jak dziecko. Przez coś tak bzdurnego jak wypróżnianie zawartości żołądka. Lekcja na następne dni? Nie wymiotować podczas śledzenia swojego celu. - Zobacz, co to za jeden! - Rozkaz poleciał w stronę postawnego mężczyzny, który już szedł z kierunku Sintas. Czarownica odzyskała w porę dech, jednak wciąż była oszołomiona.
- Odjeb się! - warknęła schrypniętym tonem, czując, jak krew wzbierała w jej ustach z rozciętej wargi. Nie przejmowała się tym. Znosiła większe upokorzenia i krzywdy, ale nie zamierzała tak po prostu dawać sobą szastać. Zacisnęła dłoń na różdżce i zanim Rosjanin zdążył podejść bliżej, cisnęła w niego sprawne Everte Stati, jednak była to tylko połowa sukcesu. Może i udało jej się na jakiś czas spowolnić wielkoluda, w tym samym momencie jej główny cel postanowił się ulotnić. Chyba żałowała, że przerwała pracę i nie trenowała bez przerwy, bo zebranie się w sobie i podążenie śladem uciekającego Lockharta nie było takie proste. Ciągle miała mroczki przed oczami, bolało ją ciało, a oddech w wilgotnej piwnicy był utrudniony. Labirynt ciemnych podziemi nie sprzyjał poszukiwaniom, jednak wzrok nie był jedynym zmysłem, na którym opierali się policjanci czy wiedźmi strażnicy. Sintas może i wpadła w kłopoty przez odór tego miejsca, ale mogła wykorzystać to na swoją korzyść. Wystarczyło, że zwolniła kroku, uspokoiła serce i wsłuchała się w odgłosy dochodzące z piwnicy. Oczywiście ignorując szurające przy butach szczury, ale nie było to wielkim wyczynem. Gdy przed sobą usłyszała potykające się kroki oraz przyspieszone dyszenie, wiedziała, że zapewne właśnie tam miała znaleźć Alana. Cóż. Może i był cwaniakiem jeśli chodziło o biznes czy oszukiwanie Ministerstwa Magii, nie był najlepszy w ucieczkach. Z Vladimirem leżącym w śmierdzącej piwnicy nie mógł sobie poradzić z kobietą pełną frustrującej złości nakierowanej wprost na niego. I zdecydowanie bardziej doświadczonej w dziedzinie zaklęć. Nie trwało długo, nim Alan Lockhart siedział w areszcie, mamrocząc coś o zemście, pomyłce oraz niesprawiedliwości. Sintas nie musiała słuchać jego gadania, bo oddawała jego różdżkę odpowiednim służbom. Z sakiewką pieniędzy wracała do domu, wiedząc, że czekała ją długa, gorąca kąpiel. I może kilka dni przerwy, bo zdecydowanie nie miała ochoty na kolejną bijatykę. Czy spotkanie ruskiego olbrzyma.
|zt
Before my time has gone
There's just one thing I have to do
Before the fire and stone
Before your world is gone
Have you some patience
'Cuz I will have my vengeance
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki