Wydarzenia


Ekipa forum
Stoliki pod ścianą
AutorWiadomość
Stoliki pod ścianą [odnośnik]17.09.15 21:46
First topic message reminder :

Stoliki pod ścianą

Stoliki nie wyróżniają się z otoczenia. Równie brudne jak bar przyklejają się do dłoni, którą czasem zdarzy się na nich nierozważnie położyć. Źle oświetlone, ustawione daleko od siebie, a przy nich niezbyt wygodne krzesła, które skrzypią przy wstawaniu i siadaniu. To co jednak dla jednego jest wadą, dla innego będzie zaletą. Bo gdzie lepiej przeprowadzić cichą, tajemną, czasem może nawet nie do końca legalną rozmowę, jak nie w równie zacisznym, zapewniającym całkowitą prywatność miejscu? Nawet jeśli zapach nie jest najpiękniejszy, a paskudny smak napitków zabija ilość dodanego do nich alkoholu.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 18.09.15 18:26, w całości zmieniany 2 razy
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Stoliki pod ścianą - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Stoliki pod ścianą [odnośnik]07.11.15 19:27
Z początku nie zauważył wyciągniętej w jego stronę dłoni z papierośnicą - nic dziwnego, najpewniej nie dostrzegłby nawet Grindelwalda tańczącego na stole dzikiego kankana w rytm strzelających z różdżki zaklęć niewybaczalnych. Świat zawirował mu przed oczami, pierwszy raz, drugi, trzeci, coś zaszumiało i wreszcie uniósł rękę, by uchwycić papierosa. Chwilę mocował się, by jego końcówka rozżarzyła się w świetle, aż w końcu zaciągnął się dymem, delektując drapaniem, które wkrótce podrażniło mu gardło.
- Miałem - potwierdził z pełną powagą (i dumą rozbrzmiewającą w głosie?) pomiędzy dwiema chmurami szarego dymu, aż w końcu doznał olśnienia. - Może to był znak od niebios - powiedział znikąd, próbując ułożyć chronologicznie wydarzenia tego miesiąca, choć miał z tym dokuczliwy problem. - Może Dumbledore chciał, żebym zapłonął? Obrócił się w proch, by zaraz po tym odrodzić się? Jak feniks? Może to była zapowiedź Zakonu? - W jego głowie miało to o wiele więcej sensu, brzmiało dostojniej i niesztampowo. Zastanowił się raz jeszcze nad gramatyką w wypowiedzianych zdaniach, po krótkiej chwili doszedł jednak do wniosku, że był to błąd; Ognista uderzyła szturmem, mącąc myśli i sprawiając, że wszystko stało się równocześnie prostsze i trudniejsze. - I nie, nic się nie stało. Raczej - dodał po krótkiej chwili, zastanawiając się gorliwie, czy urażona duma wpisywała się w standardowe obrażenia typowe dla pracujących w terenie aurorów.
- Tylko raz tamowałem krwotok - zauważył po dłuższej konsternacji, w której przeszkodziły mu alkoholowe podszepty czyniące świat błogim, ale znacznie utrudniające skoordynowane funkcjonowanie. - To było parę dobrych lat temu i nie chciałbym tego powtarzać. Współczuję ci - rzucił trochę za głośno, zapominając, że nie byli sami; podczas gdy na początku spotkania przykuwał uwagę do każdego szelestu mogącego zwiastować brutalną dekonspirację, teraz pozostanie w ukryciu zeszło na drugi plan. Dla podkreślenia swoich słów skinął głową ze zrozumieniem. - Ale z drugiej strony ten widok musiał być groteskowy. Horacemu trzeba przyznać jedno - odszedł z hukiem - wymruczał, a potem ponownie sięgnął po Ognistą, najpewniej popełniając olbrzymi błąd. - Jego zdrowie - orzekł z powagą, znacząco spoglądając w stronę szklanki Barty'ego; zdawało mu się, że od nieprzyzwoicie długiego czasu pozostawała nietknięta, a on powoli wprowadzał się w stan upojenia alkoholowego w samotności.
- Wiesz co, Barty? - spytał nagle, prostując się nieznacznie w krześle. - Masz rację, uczyńmy dzisiaj jutrem. A teraz może rzeczywiście spróbujmy przetele... portować się do domu, zanim z trzech członków zakonu zrobi się jeden. - Nie wiedział, co miał na myśli, wypowiadając słowo dom; przed oczami utworzyła mu się mozaika Hogwartu, mieszkania w centrum Londynu i rodzinnego domu pachnącego świeżo upieczonym ciastem, który ukryty był na peryferiach Devon. Czy możliwe było rozszczepienie podczas teleportacji i wyrzucenie poszczególnych części ciała w trzech różnych miejscach?

| zt dokądś? <3


a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych

Garrett Weasley
Garrett Weasley
Zawód : auror
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
żyjąc - pomimo
żyjąc - przeciw
wyrzucam sobie grzech niepamięci
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Stoliki pod ścianą - Page 2 Tumblr_o0qetnbY2m1rob81ao9_r1_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t597-garrett-weasley https://www.morsmordre.net/t627-barney#1770 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f112-st-martin-s-lane-45-3 https://www.morsmordre.net/t2785-skrytka-bankowa-nr-122#44963 https://www.morsmordre.net/t975-garrett-weasley#5311
Re: Stoliki pod ścianą [odnośnik]29.12.16 22:48
| początek kwietnia?

Potrzebowała jednego dnia w Zakazanym Lesie na to, by jeszcze raz przeanalizować dorobek swojego życia - to, co straciła i również to, co jeszcze udało jej się schować w kieszeniach płaszcza. Nie patrzyła na materialną wartość tych drobnostek, ale na to, co było żywe, co płonęło w niej, dając jej złudną nadzieję „lepszego” jutra i na to, co szybko mogło odejść w niepamięć. I doszła do dwóch wniosków. Pierwszy - musiała wyjaśnić kilka spraw. Odciąć się od tego, co tak naprawdę do tej pory stanowiło przyjemną otoczkę, co sprawiało, że czasami uśmiechała się nieco szerzej niż powinna. Chciała podjąć się próby, o której opowiadała pani profesor, bo czuła, że powinna, bo wiedziała, że tak powinna się zachować, chcąc zrobić coś dla swoich podopiecznych – zarówno tych młodszych, jak i starszych, którzy z boleścią kończyli swoją edukację w murach Hogwartu. Drugi – istniała nie dla siebie, ale dla innych. Wszystko nagle miało sens i jednocześnie go traciło.
Odetchnęła głęboko, gdy przy barze grupka czarodziejów wybuchła śmiechem, siłą wyrywając ją z głębokiego dołu ponurych myśli. Z czego oni się niby śmiali? Z tych ciemnych, burzowych chmur tłoczących się nad ich światem? Z Grindelwalda władającego twardą ręką w Hogwarcie? Z Merlinowi ducha winnych dzieci, które musiały dostosowywać się do tyranii? Odwróciła wzrok, wędrując nim teraz na wieczorny pejzaż rysujący się za kratowanym, brudnym oknem, palcami błądząc po drobnych wyżłobieniach na kuflu, mimowolnie badając ich fakturę. Za głęboko już w tym siedziała, przesiąknęła złymi wiadomościami i... chyba sama musiała je teraz przekazywać.
A jeśli to tak już będzie wyglądało? Jeśli decydując się na to wszystko, decydowała się również na nieskończony potok nieprzyjemności i czerni malującej się grubym pasmem na jej jaskrawym (dotąd) obrazie?
Myśl o dyniach, myśl o dyniach, myśl o dyniach, powtarzała uporczywie w myślach. Teraz jedynie to mogło pomóc jej w naprawianiu szkód, które sprawiła we własnym umyśle.
- Myśl o dyniach – najwyraźniej za mocno zacisnęła powieki, bo te kilka słów niepostrzeżenie wydarło się z jej wyobraźni.


Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że

Nasze serca świecą w mroku

Eileen Bartius
Eileen Bartius
Zawód : Magibotanik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
didn't i show i cared?
i do
oh, i do

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Stoliki pod ścianą - Page 2 1hKUbRW
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1515-eileen-wilde https://www.morsmordre.net/t1553-krolicza-poczta#14938 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f222-hogsmeade-134-dom-bartiusow https://www.morsmordre.net/t3930-skrytka-bankowa-nr-429#74545 https://www.morsmordre.net/t1578-eileen-wilde#15736
Re: Stoliki pod ścianą [odnośnik]29.12.16 23:14
Przyszedł do Świńskiego Łba na wyraźną prośbę Eileen przekazaną przez jej list. Czuł się za nią odpowiedzialny odkąd był tym, który wciągnął ją do Zakonu. Dalej wyrzucał sobie, że postąpił zbyt pochopnie. Widok przyjaciółki utwierdził go w tym przekonaniu. W jej oczach coś jakby zgasło, nie śmiała się beztrosko, jak wcześniej się jej to zdarzało. Dopadła ją klątwa wszystkich Zakonników, zaczynała widzieć, na co się porywają i ile to kosztuje. Powinien być mądrzejszy, kiedy zapraszał ją, by do nich dołączyła. Powinien wiedzieć, że wciąga ją w coś zbyt niebezpiecznego. Powinien się powstrzymać. W końcu, jeśli Eileen coś się stanie, obciąży to tylko jego sumienie. To on będzie walczył po nocach z kolejnymi koszmarami. Miał tylko nadzieję, że nie zamierzała przystępować do próby o której mówiła Bathilda. On się nie wahał. Wiedział, że tam jest dla niego miejsce, że wreszcie przestanie szamotać się bez celu szukając w życiu własnego miejsca. Chciał pokonać Grindelwalda, od dawna o tym marzył, ale teraz miał poczucie, że jest ktoś, kto faktycznie będzie potrafił mu w tym pomóc. Poza tym - co tak naprawdę miał do stracenia? Czuł się jakby po raz pierwszy wszystkie fragmenty układanki, z której składało się jego życie zaczęły do siebie pasować. To była jego ścieżka, którą chciał podążać, wszystko wskazywało, że cały czas dążył do tego jednego momentu, w którym właśnie się znalazł.
- Czemu nie o marchewkach? - Zapytał przysiadając się do Eileen z piwem kremowym w nieco brudnych kuflach. Uśmiechnął się. Szczerze. Przyjaciółka była ostatnio jedną z niewielu osób, które potrafiły przywołać na jego oblicze nieco przyjemniejszy grymas niż wiecznie zasępioną i zmartwioną minę, którą nosił na twarzy niemalże przez cały czas. Lubił spędzać z nią czas. Czy to na lepieniu bałwana, czy zwykłej rozmowie. Czuł się jakby lżejszy, zapominał o problemach, przynajmniej na chwilę. Mógł udawać, że wcale nie widzi, jak świat wokół niego sypie się w gruzy. Nawet kiedy nieustannie wyrzucał sobie narażanie jej na niebezpieczeństwa i gdy widział jej smętną minę, na którą obawiał się, że nic nie będzie mógł poradzić. Chociaż bardzo chciał pomóc jej w podłym nastroju tak jak ona, nieświadomie zupełnie, pomagała jemu.


Ocalałeś, bo byłeś pierwszy
Ocalałeś, bo byłeś
ostatni

Hereward Bartius
Hereward Bartius
Zawód : Profesor w Hogwarcie
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Na szczęście był tam las.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zdarzyć się musiało
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t576-hereward-bartius-barty https://www.morsmordre.net/t626-merlin https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f222-hogsmeade-134-dom-bartiusow https://www.morsmordre.net/t2860-skrytka-bankowa-nr-20#45895 https://www.morsmordre.net/t1014-bartek-wsiakl
Re: Stoliki pod ścianą [odnośnik]30.12.16 0:51
Wypadła na chwilę ze światowego obiegu, myśli zalewając dyniowymi grządkami i hipogryfami, które mogłyby je wyjść. Albo Grindelwaldem, który mógłby z uśmiechem na ustach spulchniać ziemię zaczarowaną haczką. A potem Eileen zaprosiłaby go do chatki i zrobiłaby mu herbatę w czerwonym kubku, jej ulubionym, oddałaby mu go, bo to przecież jej gość. I dolałaby do tej herbaty odwaru z ciemiernika, kiedy tylko odwróciłby wzrok. Albo z marchewek. Marchewki?
Drgnęła, gdy twarz Barty'ego nagle pojawiła się na przeciwko niej. Nie mogła powstrzymać szerokiego uśmiechu, za którym jednak kryły się drobiny niepewności i... nagłej woli zmiany zdania? Nie, nie, królicza panno, nie przyszłaś tu po to, żeby rozpływać się nad lekkością jego uniesionych w uśmiechu warg, nad jasnym błyskiem w jego oczach albo ciepłem jego głosu.
Na brode Merlina.
- Barty, ależ mnie przestraszyłeś! - słowa wypłynęły z jej ust na jednym wydechu, który poprzedzony był wcześniejszym panicznym, krótkim wdechem. - Dynie pojawiły się jako pierwsze. Bardziej kojarzą mi się z tobą, sama nie wiem... dlaczego...
Odchrząknęła. Nie mogła mu teraz robić. On wcale na to nie zasługiwał... ale jednak to była jedyna droga, która prowadziła ją prosto do próby. Musiała sama odłączyć się od swoich marzeń, żeby stawiać pewne kroki na tym nierównym gruncie, który ciągnął się daleko przed nią.
Uśmiech nadal utrzymywał się na jej ustach, chociaż było w nim nieco więcej nostalgii niż zazwyczaj, więcej wrażliwości i ciepła. Nie mogła być smutna, kiedy on siedział tuż obok, obejmował dłonią kufel z kremowym piwo i pozwalał, by wieczór upływał mu w jej obecności.
- Znowu wyciągnęłam cię z gabinetu, mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe. Dziękuję, że zgodziłeś się przyjść.
Jej głos też brzmiał odrobinę inaczej, jakby... jakby naprawdę chciała mu coś tylko powiedzieć i za chwilę wyjść, niepostrzeżenie.


Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że

Nasze serca świecą w mroku

Eileen Bartius
Eileen Bartius
Zawód : Magibotanik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
didn't i show i cared?
i do
oh, i do

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Stoliki pod ścianą - Page 2 1hKUbRW
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1515-eileen-wilde https://www.morsmordre.net/t1553-krolicza-poczta#14938 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f222-hogsmeade-134-dom-bartiusow https://www.morsmordre.net/t3930-skrytka-bankowa-nr-429#74545 https://www.morsmordre.net/t1578-eileen-wilde#15736
Re: Stoliki pod ścianą [odnośnik]31.12.16 18:01
Nie miał pojęcia, o czym myślała, kiedy wyrywał ją z zamyślenia. Wierzył, że oddała się marzeniom sotyczących dyń i królików, w które te dynie niał kiedyś przecież zamienić w ramach nowatorskiej metody przesadzania. Jeszcze chwilę temu wydawało mu się, że te drobne, szczęśliwe chwile są tak potwornie dalekie i zupełnie dla niego nieosiągalne. Kiedy jednak do niej podszedł, kiedy zobaczył uśmiech na jej ustach wszystko stało się dużo prostsze. Zapomnienie o tym, na co się porywał, na co się zdecydował i po prostu cieszenie się chwilą jak wtedy, kiedy budowali bałwana o twarzy Grindelwalda albo toczyli przed Kwaterą bitwę na śnieżki. Tak łatwo było w towarzystwie Eileen myśleć o dyniach i marchewkach.
- Właśnie zostałem dynią? - Spytał rozbawiony. Niedawno był pół-nietoperzem, a nieco wcześniej gęsią, dynią jednak nigdy. Wszystko jednak przed nim. - Bo jestem rudy? - Spróbował znaleźć, co miał wspólnego z tym niezbyt kształtnym warzywem. A może jego głowa nadawała się do straców na wróble? Nie zastanawiał się nad tym jednak zbyt długo.W uśmiechu Eileen brakowało zwyczajnego blasku, w jej oczach nie było iskierek, do których zdążył się przyzwyczaić. Spoglądał na nią uważnie i bał się tego, co chciała mu powiedzieć. Nie podejdzie przecież do próby, prawda? To jest niebezpieczne, a ona nie może przecież ryzykować życia. Po co miałaby to robić? Czekał aż się odezwie pierwsza. Ale Eileen kluczyła.
- Daj spokój - machnął ręką - ileż można sprawdzać te eseje?
Odkąd wrócił z poszukiwania skrzyni siedział i dzielnie wgłębiał się w wypociny swoich uczniów. Nie wiedział, jakim cudem to wszystko przetrwało wyprawę, ale zakończyło ją w lepszym stanie niż sam Hereward. Z przyjemnością sywał się z zamku. Znaleźli serce Grindelwalda, a teraz Barty musiał udawać, że wcale nie wie nic o planach zgładzenia swojego przełożonego, najgroźniejszego i najpotężniejszego czarnoksiężnika wszechczasów. Tu, przy kremowym piwie, z Eileen przynajmniej na chwilę nie oglądał się z przestrachem przez ramię. Cały czas miał wrażenie, że Grindelwald pojawi się przy nim w najmniej odpowiedniej chwili. Powie, że wszystko wie, wyciągnie różdżkę i wyceluje nią w Herewarda. A potem scenariusze były już przeróżne - od okrutnych tortur przez śmierć po imperiusa, a nawet wszystko to połączone.
- Ale skoro jesteśmy w takim uroczym miejscu - to właśnie przy tym stoliku Garrett powiedział mu o Zakonie, o ironio - to może zdradzisz mi, czemu ratujesz mnie od wstawiania kolejnych nędznych za te pożałowania godne eseje.


Ocalałeś, bo byłeś pierwszy
Ocalałeś, bo byłeś
ostatni

Hereward Bartius
Hereward Bartius
Zawód : Profesor w Hogwarcie
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Na szczęście był tam las.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zdarzyć się musiało
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t576-hereward-bartius-barty https://www.morsmordre.net/t626-merlin https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f222-hogsmeade-134-dom-bartiusow https://www.morsmordre.net/t2860-skrytka-bankowa-nr-20#45895 https://www.morsmordre.net/t1014-bartek-wsiakl
Re: Stoliki pod ścianą [odnośnik]01.01.17 2:07
Nie mogła zaprzeczyć - niewątpliwie dynie (marchewki też, ale te okrągłe warzywa jakoś bardziej wyryły się w jej pamięci) kojarzyły jej się z Barty'm ze względu na kolor jego włosów, ale nie tylko. Oprócz tego zdrowego podejścia do życia, widziała w nim nadzieję i bezpieczeństwo, beztroskę, którą zatraciła, gdy jej siostra zginęła w niewyjaśnionych okolicznościach. Kiedy siedział obok, czuła się pewnie, nie drżała, nie bała się potknięć. Zresztą, gdy wyglądała za okno i widziała rude dynie rosnące na grządkach, jakoś zawsze jej myśli galopowały w stronę profesora transmutacji.
- Sporo masz w tym racji – odparła tylko, zdawkowo.
I jak ona miała mu teraz to wszystko powiedzieć? Od czego zacząć? Chciałoby się rzec – od początku… ale gdzie w takim razie był początek? Składała wszystkie swoje myśli pieczołowicie, nie chcąc pominąć żadnej z nich. Stanął przy niej, kiedy niepewnie wślizgnęła się do pokoju nauczycielskiego po wygraniu konkursu na nauczyciela zielarstwa. Razem popijali herbatę z filiżanek, rozmawiając o rzeczach błahych, ale też i tych ważniejszych, skarżąc się na swoich uczniów i starszych Ślizgonów, którzy po raz kolejny dostali szlaban za ośmieszanie młodszych Gryfonów. Był jeszcze bliżej, opowiadając jej po raz pierwszy o Zakonie Feniksa, a potem drugi, gdy przekazywał jej pióro zaklęte w drobny pierścionek.
Zerknęła na swoją lewą dłoń, na środkowy palec, na którym delikatnie rysowała się smukła sylwetka obrączki. Podniosła wzrok na Barty’ego, wędrując nim po jego jasnych policzkach przetkanych drobnymi wzorami piegów, po rudym zaroście pokrywającym szczękę, po delikatnych zmarszczkach na czole, aż w końcu zatrzymała się na jego oczach, jasnych, przepełnionych zainteresowaniem, ale też… troską? Na Merlina, jak ona go kochała.
- Właściwie to… - zawahała się, na chwilę znów nastała cisza. W końcu uśmiech na jej ustach złagodniał, nabrał miękkości. – Chciałam powiedzieć, że cię kocham.
Słowa, które wypowiadała, były gładkie, pozbawione strachu i niepewności. Nie mówiła szybko, nie mówiła też przesadnie wolno. Bitwa myśli w jej głowie zatrzymała się, a stres, jaki dotrzymywał jej towarzystwa od samego rana, uciekł. Dlaczego poszło jej aż tak łatwo? Gdy tylko to pytanie zamigotało w jej wyobraźni, natychmiast dostała na nie odpowiedź.
Nie powiedziała mu przecież o tym, że chciała go w jakiś sposób pożegnać, zamknąć sobie samej drzwi do aspektów życia, które przecież od zawsze były jałowe. Nigdy nikogo nie miała, a kochała mocniej, niż sama mogła to sobie wyobrazić.
- Dręczy mnie to od dłuższego czasu – ciągnęła dalej, opuszkami palców powoli obracając na palcu pierścionek. – Nigdy nie chciałam ci tego powiedzieć, chociaż czuję to od dawna, bo bałam się odrzucenia. Byłeś, zresztą wciąż jesteś, taki oddany sprawie, z taką cierpliwością podchodzisz do swoich obowiązków, z takim zaangażowaniem. Za każdym razem, gdy rozmawiamy, spotykam się z twoją dobrocią, z mądrością. Lubię patrzeć, jak się uśmiechasz, bo – uniosła na niego wzrok. – Bo do twarzy ci z uśmiechem. A ja w końcu musiałam to z siebie wyrzucić, bo na tym uczuciu zaczynał już zalegać kurz i tak sobie pomyślałam, że może jednak mnie nie zrugasz, nie wstaniesz od stołu i nie odejdziesz.
Mówiła mu wszystko, co czuła, a jednak omijała pewne elementy. Próba. Poświęcenie dla Zakonu. Ostateczne. Jeśli tak gładko potrafiła wyznać mu miłość, może równie gładko powinna go o tym poinformować?
- Chcę przystąpić do próby – tym razem jej głos niósł ze sobą pewien ciężar, smutek, wzrok opadł na kufel wypełniony po brzegi kremowym piwem. Korzenny zapach kręcił w nozdrzach. – Nie mam niczego, co mogłabym za sobą zostawić, a skoro ty o niczym nie wiedziałeś… musiałam ci w końcu powiedzieć, uwolnić się od tego. Przepraszam, Barty.


Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że

Nasze serca świecą w mroku

Eileen Bartius
Eileen Bartius
Zawód : Magibotanik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
didn't i show i cared?
i do
oh, i do

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Stoliki pod ścianą - Page 2 1hKUbRW
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1515-eileen-wilde https://www.morsmordre.net/t1553-krolicza-poczta#14938 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f222-hogsmeade-134-dom-bartiusow https://www.morsmordre.net/t3930-skrytka-bankowa-nr-429#74545 https://www.morsmordre.net/t1578-eileen-wilde#15736
Re: Stoliki pod ścianą [odnośnik]11.01.17 22:27
Miał nieco łatwiej, nieco mniej kombinowania, jeśli chodziło o znajdowanie w przyrodzie czegoś podobnego do Eileen. Zawsze kojarzyła mu się z królikiem. Przyczyna była dość prosta - była królikiem, jako animag mogła się w niego zmienić. Teraz gdy o tym pomyślał poczuł ulgę, że nie jest marchewką. Przynajmniej go przez przypadek nie ugryzie w swojej zwierzęcej formie. Parsknął wprost w kufel rozchlapując nieco pianę, gdy wyobraził sobie Eileen jako królika kicającą do niego, żeby ugryźć go w łydkę wyglądającą w jej zwierzęcych oczkach jak dorodna marchewka. Spoważniał jednak widząc, że w swoich ludzkich oczach, pannie Wilde nie chodzą po myślach warzywa. Nie turlają się też, ani nawet nie rosną. Nie wątpił, że dynie są poważnym tematem, na pewno jednak nie na tyle delikatnym, by wymagały spotkania w Świńskim Łbie i tego specyficznego błysku w oczach, a może raczej jego braku, który mówił o podejmowaniu ważnych decyzji. A tych Eileen z pewnością dokonała sądząc po jej pełnym zamyślenia milczeniu, w którym ostrożnie dobierała słowa. Hereward jej nie poganiał doskonale wiedząc, jak ważne jest, by odpowiednio przygotować te kilka zdań, które mają przerodzić plany w coś żywego. Nadać im jakąś formę poza swoją głową. Dlatego milczał uśmiechając się ciepło, w jego zamierzeniu zachęcająco, i popijając piwo. Ze wszystkich rzeczy, jakich jednak spodziewał się usłyszeć ta jedna wprawiła go w osłupiające zaskoczenie. Kufel uniesiony do ust zamarł w połowie drogi do nich. Nieco uchylona szczęka mająca wpuścić do jego organizmu piwo opadła całkowicie. że cię kocham Kochała go? Jego? Gdyby nie miał tak zdumionych mięśni szyi pewnie właśnie oglądałby się wokół, żeby sprawdzić czy są to słowa skierowane na pewno do niego. Może ktoś po prostu za nim stał? Ale przecież patrzyła wprost na niego, te słowa nie były skierowane do kogoś obok, z tyłu czy pod spodem. A może po prostu się przesłyszał? Na pewno to powiedziała? Na pewno to chciała powiedzieć? Wpatrywał się w nią odrobinę za długo upewniając się, że na pewno nie zaszło tu jakieś nieporozumienie.
- Mnie? - Wydusił z siebie wreszcie opuszczając kufel, który uderzył o blat z głuchym hukiem. Od jak dawna go kochała? Kiedy zaczął się nad tym zastanawiać, dostrzegał w tym nawet jakiś sens. W prawdzie nieco pokrętny, bo mając wokół tylu wspaniałych mężczyzn, wybierała jego, ale jednak coś w tym znajdował. To jak wspaniale się razem bawili, jak spędzali razem czas. Zawsze z uśmiechem na ustach, z niezwykłą swobodą. Sam nigdy się nad tym nie zastanawiał, zaczął dopiero teraz. Zaczął myśleć o niezwykłych właściwościach uśmiechu Eileen, który pozwalał odnaleźć mu spokój w samym sobie, o jej błyszczących oczach, które wyszukiwały w nim beztroskę i wyciągały ją na światło dzienne, o trosce i zmartwieniach, które prześladowały go przez cały czas. I wreszcie o tym, kiedy tak naprawdę zaczęła być dla niego ważniejsza niż zwykła koleżanka z pracy. Musiał to sobie poukładać w głowie, bo nagłe olśnienie, jakiego doznał zadziwiło go równie mocno, co słowa Eileen. To, że sam nie potrafił nazwać tego, co do niej czuł, że pozostawał ślepy i głuchy na wszystkie sygnały, że nigdy nie uznał, że może warto zastanowić się nad tym, co tak naprawdę dzieje się w jego sercu i głowie. Pomimo całej swojej wiedzy był skończonym głupcem.
- Nie zamierzam nigdzie iść, pada - palnął zanim zdał sobie sprawę z tego, co mówi. Na gacie Merilna, co on wyprawia? - Eileen, poczekaj, proszę. Zwolnij. Potrzebuję chwili. Mówisz, że mnie kochasz. Mnie? Jeśli jesteś tego całkowicie pewna, to mogę tylko powiedzieć, że jestem zaszczycony, w końcu jest tylu wspaniałych czarodziejów wokół ciebie - na cycki Roweny, co on wyprawia? - Nie, czekaj, nie tak, ja po prostu nie wiem, co mam powiedzieć, nie wiem co mam myśleć. To jest takie... Po prostu... - na prawy pośladek Helgi, co on wyprawia?! - Ja ciebie też, Eileen.
Zamilkł nie będąc pewnym, co właśnie powiedział. To powiedziało się samo. Tak po prostu. Czy on naprawdę...? Przecież odpowiedział sobie na to pytanie już dawno, kiedy postanowił, że nie pozwoli, żeby Eileen stała się krzywda przez jego głupotę, przez to, że wciągnął ją do Zakonu. Nawet, jeśli nie zdawał sobie z tego wcześniej sprawy przez własną głupotę, bo nie dało się tego inaczej wyjaśnić, nie zmieniało to faktu, że kochał Eileen Wilde już od jakiegoś czasu.
Nie zdążył wyjść z szoku po tym, co usłyszał i po tym, co sam powiedział nie zdając sobie do końca jeszcze sprawy, że mówi prawdę, gdy spadł na niego kolejny grom z jasnego nieba. Uderzenie, które rozbiło w pył kiełkującą w sercu radość, tsunami, które zmyło pojawiający się na jego ustach głupkowaty uśmiech. Próba. Doskonale wiedział, co to znaczy, też był na tym spotkaniu, też chciał do niej przystąpić. Była niebezpieczna, mogła zabić. Nie było mądrym ryzykować życie, kiedy miało się bliskich. A jeszcze głupsze było nawiązywanie jakichkolwiek bliższych relacji tuż przed nią, wiedząc, co może się stać już niebawem. Przed chwilą zupełnie o tym zapomniał zajęty czymś zupełnie nowym w swoim życiu. Teraz, gdy o tym myślał, rozumiał co chciała mu przekazać. Może go kochać, on może ją kochać, ale ich historia na tym się skończy. Tylko dlatego że musieli dokonywać dorosłych wyborów. Nawet, jeśli nie chcieli.
- Chcesz mi powiedzieć, że mówisz mi, że mnie kochasz, żeby potem móc się pożegnać? - Zapytał bardzo spokojnie, jakby upewniał się czy dobrze zrozumiał. W końcu tym była ta rozmowa. Jeżeli podejdą do próby nic już nie będzie takie, jak przedtem. Żaden uśmiech, żadne kremowe piwo, żadna bitwa na śnieżki.
- Eileen, proszę cię, przemyśl to - nawet nie wiedział, kiedy jego dłonie zamknęły się na jej drobnych nadgarstkach przytrzymując ją w miejscu, jakby bał się, że mu ucieknie. - Ta próba może cię zabić, słyszałaś, co mówiła profesor. To jest niebezpieczne, Eileen, nie chcę żebyś zbyt lekkomyślnie stawiała swoje życie na szali.
Patrzył jej w oczy. Na jego tarzy malowało się napięcie, zdeterminowanie. Po chwili jednak się zreflektował. Opuścił wzrok, wziął głębszy oddech.
- Ale to oczywiście twoje życie. Nie będę ci niczego zabraniał. Cokolwiek nie postanowisz, możesz liczyć na moje wsparcie - mówił szczerze. Nie miał prawa dyktować jej, co ma zrobić, wymagać czegokolwiek. Nie był dla niej nikim specjalnym. Z własnej winy. Gdyby nie pozostawał przez cały czas ślepy i głuchy na własne emocje, gdyby robił coś oprócz użalania się na sobą, może zorientowałby się w tym, co czuje wcześniej. Może zdążyłby zrobić pierwszy krok przed Eileen, przed próbą. Może mieliby szansę na sprawdzenie, jak smakuje świat, gdy przemierza się go u swojego boku zanim podejmą najtrudniejsze w życiu decyzje. Ale tego nie zrobił. Są rzeczy, których już nigdy się nie dowiedzą przez jego głupotę. Dlatego nie miał prawa niczego żądać, niczego zabraniać. To była jego wina. Kolejna do kolekcji sprawa, którą zawalił, której czas ponieść konsekwencje. Tym razem jednak nie będzie niósł ich sam. Obciążał nimi również Eileen. Dlatego z dwóch wielkich słów, które dzisiaj usłyszał, zasłużył tylko na żegnaj. I dlatego nie miał prawa dyktować jej, co powinna zrobić. Nawet jeśli tak bardzo chciał, żeby po prostu była bezpieczna. Żeby chociaż ona mogła zobaczyć nowy, wspaniały świat, który zamierzał wywalczyć. Wtedy poświęcenie wszystkiego miałoby sens. Ale on nie miał prawa żądać. Mógł tylko akceptować, mógł tylko wspierać i odkupować swoje winy. I to zrobi, niezależnie od tego, jak bardzo będzie bolało.


Ocalałeś, bo byłeś pierwszy
Ocalałeś, bo byłeś
ostatni

Hereward Bartius
Hereward Bartius
Zawód : Profesor w Hogwarcie
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Na szczęście był tam las.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zdarzyć się musiało
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t576-hereward-bartius-barty https://www.morsmordre.net/t626-merlin https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f222-hogsmeade-134-dom-bartiusow https://www.morsmordre.net/t2860-skrytka-bankowa-nr-20#45895 https://www.morsmordre.net/t1014-bartek-wsiakl
Re: Stoliki pod ścianą [odnośnik]13.01.17 21:04
Nie wiedziała, dlaczego parsknął śmiechem, ale zapewne, gdyby zapytała, nie pożałowałaby odpowiedzi. Bardziej skupiła się jednak na jego zbawiennym działaniu. Hereward może wyglądał przy tym nieco (bardzo?) głupkowato, ale wpatrywanie się w niego, kiedy miał tak lekkie podejście, było pocieszające. W myślach zawirował jej obraz rozgwieżdżonego nieba nad sierpniowym festiwalem. Co roku to samo życzenie, co roku powtarzane usilnie niczym mantrę. Chciałabym, tak cholernie naiwnie chciałabym, żeby mnie zauważył. Pokochał. Siedział tam wtedy przy niej, nieświadomy niczego, co kotłowało się w jej wnętrzu, tysiąca uczuć, które ostatecznie wiązały się w jedno. Coraz szybciej zaczęła obracać na palcu obrączkę, nie błądząc wzrokiem po kątach, wpatrując się tylko w centrum jej małego, króliczego świata. W jego oczy, w falujące w słowach usta.
- Ciebie – odpowiedziała bezwolnie, chcąc jego, ale też i samą siebie, zapewnić o wiarygodności wcześniejszych słów.
Dopiero teraz zaczęła się stresować. Zszokowało go to, zdumiało, czemu oczywiście się nie dziwiła i, tak szczerze mówiąc, spodziewała się tego, ale zaczął kiełkować w niej strach. Taki żywy, o samą siebie, o słowa, które za chwilę padną z jego ust, a które zbudują mur w jej życiu i zmuszą do podjęcia twardych kroków. To będzie bolało, okrutnie, przepłacze wiele nocy, skulona na parapecie, przez ścianę łez obserwując jak świat wokół niej tonie w ciemności, ale… ale potem będzie już łatwiej. Odda się w pełni doskonaleniu swoich umiejętności, żeby być gotową na postawienie kolejnego kroku do przodu. Jałowa ziemie pozostanie jałowa i już nic na niej nie zasieje, nie będzie pielęgnowała miłości, która i tak nie miała fizycznego odniesienia w rzeczywistości. Nie będzie pielęgnowała kwiatu, który i tak miał umrzeć. Chciała iść dalej, kłócąc się z samą sobą, rycząc jak małe dziecko i wyrywając się losowi, ale dalej, uparcie dążąc do przodu. A on ją przy sobie trzymał, choć nieświadomie, z całą swoją siłą.
- Już nigdzie nie pędzę – na chwilę, bo przecież o to prosił, zwolniła. Może chciał jej wyrzucić kilka rzeczy, miał do tego prawo, nawet powinien to zrobić. Na to właśnie czekała. Dostała zupełnie co innego. W jednej chwili jej twarz, czerwona od narastającego stresu, zrobiła się biała niczym kartka papieru. – Co?nie, nie, Barty, nie to miałeś powiedzieć. Miałeś powiedzieć, że mnie nienawidzisz, że się pomyliłam, że masz już kogoś, masz coś, na czym ci zależy, ale nie mnie. Miałeś się mnie wyprzeć, posmutnieć, wykląć mnie na sto tysięcy mar piekielnych.
Przez długą chwilę nie oddychała. Nie było ludzi obok, krzyki stały się głuche, a tych kilka słów obijało się głucho o czaszkę niczym osa na ślepo próbująca wydostać się ze swojego szklanego więzienia. Wszystko wokół niej galopowało.
I w jednej chwili to wszystko puściło. Z jej oczu wydostały się łzy, które skutecznie zniekształciły obraz jego sylwetki, ale nawet nie próbowała opuszczać wzroku. Chciała być pewna, że nie oszalała, że rysy jego twarzy i usta poruszające się w takt melodii tych kilku słów nie są wytworem jej wyobraźni. A kiedy jej zmysły odpowiedziały, uśmiechnęła się. Szczerze, z niezręczną radością i nieposkromioną ulgą, z zamkniętymi oczami ocierając rękawem swetra ślady wzruszenia, jakie wywołały u niej jego słowa. To nie były łzy bólu ani cierpienia, na jej twarzy nie wymalował się cierpiętniczy grymas kobiety na próżno zakochanej. Nie miała zamiaru pozwolić miłości, by rozkwitła, a ona sama znalazła ujście, możliwość, by zakpić z naiwności panny Wilde i wstrząsnąć nią w całej swojej mocy.
- Oh, Barty… – z jej ust wydarł się cichy śmiech, jasny, gorący od łez. – Nigdy nie było nikogo oprócz ciebie.
To trwało chwilę. Zbyt krótką, by mogła stać się preludium do pięknej symfonii, zbyt gwałtowną, by mogła zostać strawiona ze spokojem, zbyt nagłą, by mogła stanowić więcej, niż tylko zwyczajny zryw. Musieli oboje zawrócić na zawiłe ścieżki, z których na moment zeszli, zdać sobie sprawę ze złożoności swoich decyzji. Ostatni raz otarła słone ślady łez z policzka i kilka razy pociągnęła nosem.
- Chciałam ci to powiedzieć – odparła szczerze. – Chciałam, ale… - ale już nie chcę, bo nadałeś mi nowy sens w życiu. Błądziłam w ciemności, a ty wyciągnąłeś w moim kierunku kaganek ze świecą. I nagle wszystko zobaczyłam.Ale teraz nie potrafię tego zrobić. Nie chcę cię żegnać.
Spojrzała na jego dłonie, większe, może nieco szorstkie, ale ciepłe i silne, przykrywające jej własne, gdzieniegdzie jeszcze skropione śladami ziemi, której nie udało jej się doczyścić. Uwolniła swoje palce spod jego uścisku, ale tylko po to, by na powrót przykryć nimi skórę, na której z łatwością i najczystszą przyjemnością wytyczyłaby piegową ścieżkę. Pogładziła ją kciukiem. Pierścienie na ich palcach pokazywały jej pewną swoistą zależność – oboje byli związani już obietnicami, oboje wiedzieli, dokąd ich to zaprowadzi.
Swoistość, która miała zamknąć jedne drzwi i otworzyć inne.
- Może zabić każdego z nas, wiemy o tym i wiemy też, że mimo niebezpieczeństwa, to poświęcenie jest warte każdej ceny. Decyzję o przyjęciu próby podjęłam kilka dni temu, ale… - patrzyła na niego, szukała odpowiedzi. Wciąż słyszała w swojej głowie kolejne ale. - Ale wtedy to wszystko się skończy. Czy ty... chcesz przystąpić do próby? Zdecydowałeś już?
Mogła zrezygnować. Dla niego. Mogła czekać na niego każdego wieczoru, mogła robić mu herbatę i uśmiechać się, gdy siadała obok niego. Pragnęła tego.
Zakon pragnął jednak więcej. Więcej, niż oni mogli pragnąć czegokolwiek dla siebie.


Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że

Nasze serca świecą w mroku

Eileen Bartius
Eileen Bartius
Zawód : Magibotanik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
didn't i show i cared?
i do
oh, i do

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Stoliki pod ścianą - Page 2 1hKUbRW
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1515-eileen-wilde https://www.morsmordre.net/t1553-krolicza-poczta#14938 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f222-hogsmeade-134-dom-bartiusow https://www.morsmordre.net/t3930-skrytka-bankowa-nr-429#74545 https://www.morsmordre.net/t1578-eileen-wilde#15736
Re: Stoliki pod ścianą [odnośnik]17.03.17 23:57
Krótkie potwierdzenie uderzyło go równie mocno, co wyznane uczucie. Nie przejęzyczyła się, nie pomyliła, nie stroiła sobie żartów. Kochała go, tak po prostu. Jego. Wydawało mu się to niepojęte, gdy się nad tym zastanawiał. Zawsze uważał, że nie ma w nim nic specjalnego. Kiedyś przeszkadzało mu, że nie budził takiego zainteresowania wśród kobiet jak niektórzy. Ale potem dorósł na tyle, żeby nie marzyć o zostaniu obiektem westchnień połowy panien z Wielkiej Brytanii. Był przeciętny, normalny, niespecjalny. W przeciwieństwie do Eileen, ona był wyjątkowa, jedyna w swoim rodzaju. Dlatego nigdy nawet nie przeszło mu przez myśl, że mogłaby widzieć w nim kogoś więcej niż kompana do lepienia bałwana. Dlatego nigdy nie zastanawiał się czy jakaś jego część nie chciała zobaczyć w niej więcej niż po prostu, a może i aż przyjaciółki. Bo z jednej strony lubił jej towarzystwo, czuł się przy niej całkowicie swobodnie. A z drugiej bał się zakładać czegokolwiek. Umiejętnie pozostawał ślepy. To mu akurat wychodziło bardzo dobrze. Zrozumienie ludzi było dużo trudniejsze niż rozgryzanie działania zaklęć. Toteż to na tych drugich skupiał się dużo bardziej w pierwszej dziedzinie popisując się dość często swoją nieporadnością. Ale żeby aż tak?
Jej zdziwienie, gdy wreszcie powiedział to, co sam czuje, wprawiło go w konsternację. Był nieco zaskoczony własnym odkryciem, ale jej ton wpędzał go w większe zakłopotanie. Dopiero teraz zaczął zastanawiać się, dlaczego zdecydowała się wreszcie przed nim otworzyć. Jego zepchnięty na tory niepohamowanego zdumienia umysł łączył fakty bardzo wolno.
- Kocham cię, panno Wilde.
Tym razem był w pełni świadomy słów, które wypowiadał. A brzmienie własnego głosu, gdy to mówił wywołało głupkowaty uśmiech na jego ustach. Czuł się szczęśliwy od samego zapewnienia jej o swoich uczuciach. O które poprosiła. Choć raczej jej pytanie spowodowane było bardziej zdziwieniem, niedowierzaniem niż chęcią usłyszenia tego jeszcze raz, w bardziej odpowiedni sposób. Z uśmiechem Herewarda dość szybko zaczęły kontrastować łzy Eileen. Zmyły natychmiast objawy szczęścia z twarzy Barty'ego, by ponownie zastąpić je dogłębnym niezrozumieniem.
- Eileen, nie płacz, ja nie chciałem... Merlinie, co zrobiłem?
Ukłucie przerażenia było nową emocją, która pojawiła się w ciągle rozszerzającej się gamie. Próbował to pojąć, postawić się na jej miejscu, ale nie potrafił. Wydawało mu się tak dziwne, że jedyne, co potrafił zrobić to mrugać oczami i zastanawiać się, co zrobił nie tak. Bo przecież coś musiał. Kobiety, a szczególnie Eileen nie płaczą bez powodu. Jej kolejne słowa też niewiele rozjaśniały. Ale śmiała się. Czyli chyba jednak jej nie zranił. Nie rozumiał, więc siedział i po prostu na nią patrzył próbując pojąć wszystko. Szło mu jednak marnie.
- Nie żegnaj się - nie chciał, żeby to robiła, nie teraz, nie w taki sposób. Chciał cieszyć się jej obecnością, cieszyć się nią. Tworzyć więcej szczęśliwych, beztroskich wspomnień i wypełniać je śmiechem. Mógł to sobie wyobrazić, było to wręcz banalnie proste. Widział więcej bitew na śnieżki, więcej spacerów, więcej pełnego spokoju i zrozumienia milczenia, które umieli ze sobą dzielić. Odpowiadało mu to. Ale potem do jego sielankowej wizji wraz z kolejnymi słowami Eileen wdarły się myśli burzące idyllę. Oboje byli Zakonnikami. Chcieli walczyć o lepszy świat. Idąc tu podjął przecież decyzję o przystąpieniu do próby. Był tego pewien. Jego jasna ścieżka, jego życiowy cel. Nagle jednak to wszystko przestawało być tak łatwe, tak pociągające. Za jej pytaniem kryło się więcej niż tylko ciekawość, doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Nie miał jednak siły podjąć za nich oboje tej decyzji. Powinien, ale nie potrafił.
- Byłem tego pewien Eileen, podjąłem już decyzję. Ale wystarczy, że powiesz jedno słowo i zmienię zdanie. Zrezygnuję.
Nie mógł jej powiedzieć, żeby sama tego nie robiła. Zakon wymagał poświęcenia całkowitego, bezgranicznej lojalności. Chodziło w nim coś więcej niż o ich dwójkę, o stworzenie małego, szczęśliwego świata tylko dla nich. Nie miał prawa, nie mógł stawiać się ponad innymi. Egoistycznie tworzyć swoje szczęście, kiedy inni walczyli. Nie mógł zrobić tego dla siebie, powiedzieć Eileen, żeby została z nim i dla niego. Ale jeśli ona tego zażąda, nigdy nie będzie jej miał tego za złe, dla niej mógł zrezygnować ze wszystkiego. Patrząc na nią jednak boleśnie zdawał sobie sprawę, że oboje znają się za dobrze. Wiedział, że nie powie mu tego, co słyszał uszami wyobraźni. Zamknął oczy biorąc głęboki oddech i szykując się na nadchodzący cios. Zaboli. Merlinie, jak to zaboli.


Ocalałeś, bo byłeś pierwszy
Ocalałeś, bo byłeś
ostatni

Hereward Bartius
Hereward Bartius
Zawód : Profesor w Hogwarcie
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Na szczęście był tam las.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zdarzyć się musiało
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t576-hereward-bartius-barty https://www.morsmordre.net/t626-merlin https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f222-hogsmeade-134-dom-bartiusow https://www.morsmordre.net/t2860-skrytka-bankowa-nr-20#45895 https://www.morsmordre.net/t1014-bartek-wsiakl
Re: Stoliki pod ścianą [odnośnik]24.03.17 0:14
Te dwa słowa brzmiały w jego ustach… tak pięknie. Tak gładko, miękko, czule. Pamiętała czasy, kiedy marzyła, niczym małe dziecko, które widzi na niebie spadającą gwiazdę, by wypowiedział je w jej kierunku. Wtedy wydawało się to zupełnie nieosiągalne. Była szarą myszką, która chowała się w swoich szklarniach, króliczymi łapkami przytupując świeżą ziemię w doniczkach. Pospolity gatunek stworzenia, który może sobie być, ale świat nie cierpi, gdy nagle zniknie. A on… on był autorytetem. Dla niej, dla uczniów, których uczył transmutacji. Uczył ją cierpliwości, choć pewnie o tym nie wiedział, uczył lekkiego kroku, chociaż przeżył więcej niż ona.
- Ja ciebie też, Barty. Szalenie mocno cię kocham – szepnęła, nie siląc się na dłuższe powstrzymywanie tych gorących łez, które pomknęły po jej policzkach. To było aż niezrozumiałe dla niej. Siedział tutaj, tuż obok, obejmował jej dłoń i mówił, że ją kocha. Chciała, żeby ktoś ją uszczypnął, bo była niemal pewna, że to sen. Że był kolejnym wyśnionym przez nią marzeniem. Uśmiechnęła się szeroko, gdy zapytał o powód owych łez. Nie mogła pohamować szczęścia, które zalewało ją ciepłem i wiarą. – To nic, ja… oczy mi się tylko pocą, to nic. To ze szczęścia.
Jeszcze raz otarła znaczoną słonymi ścieżkami skórę, chcąc przyjrzeć mu się po raz kolejny. Mogła tak w nieskończoność szukać różnic i podobieństw i zapamiętywać je, chować w głębi świadomości. Nawet teraz, gdy wyglądał tak chłopięco przestraszony, było w nim coś magnetycznego. Coś naturalnego, czemu nie potrafiła nadać odpowiedniej nazwy. To była cecha jego charakteru? Skutek złożoności cech zewnętrznych? A może to efekt słów, które niedawno padły z ich ust, wyjaśnień? Po chwili to już nie miało znaczenia, bo na horyzoncie pojawiła się inna perspektywa. Perspektywa dystansu i rozstania.
Jej śmiech zgasł, chociaż łzy jeszcze lśniły w kącikach ust. Spojrzała na ich dłonie, wciąż tak usilnie splecione; wciąż trwały, jakby były już jedyną nicią, jaka ich ze sobą łączyła. Pierścienie. Były ich wyznacznikiem, ich drogowskazem. Mówił jej, żeby się nie żegnała, a ona przecież musiała to zrobić. Musiała wepchnąć ich oboje do ognia, w wir walki i zatracenia cudzym losem – losem tych ludzi, którzy byli im zupełnie obcy, ale którzy zasługiwali na życie tak samo mocno jak oni, a może i nawet mocniej. Musieli wybrać noc, by zajaśnieć, przynieść społeczeństwu odrobinę wolności, bezpieczeństwa, pewności jutra. Mogli kroczyć obok siebie, ale nigdy razem.
Zasłoniła usta dłonią i zacisnęła powieki, by naprawdę nie wybuchnąć płaczem. Miała na to ochotę. Potłuc coś, porzucić życie dla Zakonu tylko po to, by związać się z Herewardem, bo tak długo przecież na to czekała. Chciała wykrzyczeć, że miała prawo do szczęśliwego życia u boku mężczyzny, którego kochała. Ale nie mogła tego zrobić. Musiała przełknąć tę egoistyczną wizję na rzecz idei, w które oboje wierzyli.
Pokręciła głową, decydując się na wyprowadzenie odpowiedzi po chwili milczenia. Jeszcze mocniej zacisnęła palce na jego dłoniach, jakby to miało pomóc jej zachować balans, gdy postawi krok nad przepaścią.
- Przepraszam, Barty. Nigdy ci tego nie powiem, bo… - bo co? Powiedz mu to. Powiedz, żeby to zostawił. Dla ciebie, no już.Bo wiemy, na co się zdecydowaliśmy. I wiemy, że te decyzje są wiążące.
Gdyby zależało nam na biernej postawie, nie dołączylibyśmy do Zakonu.
Coś w niej pękło. Zniknął twardy grunt pod jej stopami, który do tej pory pozwalał jej stać o własnych siłach. Czuła, że upadnie, jeśli zostanie tu jeszcze chwilę dłużej i pozwoli, by ta pustka połknęła ją w całości.
- Ja… ja już pójdę – powiedziała cicho i odchrząknęła, bo łzy wywołały drżenie w jej głosie. – Tak będzie chyba lepiej.
I wstała, bo nie mogła już znieść tej ogarniającej ją bezradności. Próbowała ostatecznie odpędzić od siebie wizje beztroski. Może pikników na plaży w Weymouth, gdzie wieczorami napływały znikąd świetliki. Może wspólnych śniadań w akompaniamencie szelestu stron nowego Proroka Codziennego przyniesionego przez jedną z sów. Może milczenia wśród przewracanych stronic ksiąg, z których oboje chcieli się czegoś nauczyć.
Zrobiła krok w stronę wyjścia. Drugi. I obróciła się, patrząc na niego z mieszanką emocji, których sama nie potrafiła nazwać.
Nim oboje zdążyli się zorientować, Eileen siedziała już na ławce tuż obok Herewarda. Impuls pokierował jej ramionami, które oplotły jego szyję; pokierował dłońmi, by jedna z nich zatonęła w jego włosach, a palce drugiej zacisnęły się mocno na ubraniu. Pokierował wargami, by zanurzyły się w jego ustach, składając na nich pełen tęsknoty pocałunek. Żarliwy, nie chcący puścić pocałunek, który miał być dla nich odpowiednim, godnym pożegnaniem. Przylgnęła do niego mocno, nie zważając na ludzi, którzy tłoczyli się w barze i na niesprzyjające okoliczności. Chłonęła go całą sobą, dopóki mogła. Spijała z jego ust każdą chwilę, dopóki oboje jeszcze potrafili utrzymać równowagę na linie.
To nigdy nie mogło skończyć się dla nich dobrze.


Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że

Nasze serca świecą w mroku

Eileen Bartius
Eileen Bartius
Zawód : Magibotanik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
didn't i show i cared?
i do
oh, i do

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Stoliki pod ścianą - Page 2 1hKUbRW
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1515-eileen-wilde https://www.morsmordre.net/t1553-krolicza-poczta#14938 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f222-hogsmeade-134-dom-bartiusow https://www.morsmordre.net/t3930-skrytka-bankowa-nr-429#74545 https://www.morsmordre.net/t1578-eileen-wilde#15736
Re: Stoliki pod ścianą [odnośnik]16.06.17 3:13
Chyba sam nigdy nie spodziewał się w swoim życiu podobnego wyznania. Ani z ust swoich, ani tym bardziej kogoś innego. Miał trzydzieści trzy lata i nigdy nie zdarzyło mu się przeżyć wielkiego miłosnego uniesienia. W pewien sposób pogodził się, że nigdy go to już nie czeka. I w pewnym momencie przestał szukać, przestał zwracać uwagę na to, czy jego uczucia wobec Eileen są czysto przyjacielski, czy może jednak kryło się za nimi coś więcej. Nie zadał sobie tego pytania nigdy wcześniej, nie zastanawiał się zbytnio, nieświadomie wmawiając sobie, że po prostu ją lubi. Tym bardziej nie zaprzątało mu głowy, co panna Wilde myślała o nim. Bo czemu by miało? Mieli swoje życia, które czasem splatały się ze sobą na chwilę, gdy mijali się na szkolnych korytarzach, bo potem rozejść się i ponownie spotkać na chwilę podczas lepienia bałwana. Nie pytał sam siebie nigdy, dlaczego czuje się przy niej tak bardzo sobą, jak przy nikim innym. Nie zastanawiał się, dlaczego jej uśmiech ogrzewał jego serce, kiedy czuł się przybity. Nie dziwiło go, że potrafiła sprawić, by poczuł się szczęśliwy wtedy, kiedy myślał, że szczęście nie jest stworzone dla niego. Dopiero słowa Eileen uświadomiły mu jakim był głupcem, że zastanawiając się and naturą wszechświata nigdy przez myśl mu nie przeszło, by zainteresować się tym, co miał na wyciągnięcie ręki. Był głupcem, bo teraz było za późno. I chociaż jej wyznania sprawiały, że jego serce rosło nakarmione szczęściem, jakiego nie czuł nigdy wcześniej w życiu, wiedział, że wspólne życie nie jest im pisane. Mógł jednak już na zawsze zapamiętać te słowa wypływające z jej ust. I przypominać je sobie zawsze wtedy, gdy poczuje, że nie ma nadziei. Chociaż przyniosą mu pewnie ukłucie bólu, siła, jaką w sobie kryły była potężniejsza.
Wyciągnął dłoń ocierając jej policzek, palcami chłonąc miękkość jej gładkiej skóry. Przyglądał się jej niebieskim, spoconym oczom czując, jak wzrasta w nim złość. Na świat, a przede wszystkim na niego samego. Pierścień ciążył na jego palcu jak kamień ściągający topielca na dno. Zanim to jeszcze powiedziała, wiedział, jak zabrzmi jej odpowiedź. Znał ją za dobrze. Nie odciągnie go od Zakonu z samolubnych pobudek. Nawet kiedy daje jej taką możliwość. Gdyby go poprosiła, zrobiłby to. Ale tak... Tak nie mógł porzucić tego, co już raz zdecydował. Sam nie potrafił już zawrócić ze ścieżki, którą obrał. Zbyt wiele kosztowało go podjęcie decyzji o Próbie. Drugi raz nie potrafił znaleźć w sobie siły, by ją zmienić. A Eileen nie zamierzała mu w tym pomagać. Nie mógł jej za to winić, chociaż i tak to robił jednocześnie jednak odczuwając wdzięczność. Pełny sprzecznych uczuć pokiwał tylko głową nie potrafiąc znaleźć odpowiednich słów. Cokolwiek by nie powiedział, nie oddałby tego, co czuł i tego, co chciał jej przekazać. Więc milczał licząc na to, ze cisy uda się to, co dla słów pozostawało niedostępne. Puścił jej dłonie puszczając ją wolno. Walcząc z sobą, by siłą nie zatrzymać jej obok siebie. Nie patrzył na nią, kiedy odchodziła. Wiedział, że było to ponad jego siły. Dlatego nie spodziewał się nagłego pocałunku, na który się zdecydowała. Jego zdziwione usta poruszyły się dopiero po chwili. Przytrzymując dłonią jej głowę spróbował oddać w tym jednym pocałunku, to wszystko, co przemilczał w rozmowie. Swój żal, miłość, tęsknotę i przeprosiny. Zapomniał o wszystkim, co się działo wokół, kiedy przyciskając ją do siebie mocniej chłonął to wszystko, co chciała mu ofiarować. Trwało to tysiąc uderzeń serca, zawieszone między początkiem i końcem świata, oderwane od świata, dopóki starczyło im powietrza. A kiedy odsunęli się od siebie, rzeczywistość wróciła wraz ze swoim okrucieństwem i brzydotą Świńskiego Łba. Nic nie powiedział, kiedy wychodziła odprowadzana przez jego szare oczy. Wyszedł niedługo po niej. Chodził bez celu po okolicach Hogsmeade unikając ludzi, pozwalając łzom wypłukać złość i smutek jego serca.

|zt x2


Ocalałeś, bo byłeś pierwszy
Ocalałeś, bo byłeś
ostatni

Hereward Bartius
Hereward Bartius
Zawód : Profesor w Hogwarcie
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Na szczęście był tam las.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zdarzyć się musiało
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t576-hereward-bartius-barty https://www.morsmordre.net/t626-merlin https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f222-hogsmeade-134-dom-bartiusow https://www.morsmordre.net/t2860-skrytka-bankowa-nr-20#45895 https://www.morsmordre.net/t1014-bartek-wsiakl
Re: Stoliki pod ścianą [odnośnik]18.05.18 20:34
| 15 sierpnia

Stała przed drzwiami do gospody, opierając się o ścianę tuż obok nich, z pochyloną głową myślała o tym, co powinno wypłynąć z jej warg. Nie znała Alexandra tak fizycznie, nigdy nie przedstawił jej się, nie spojrzał w oczy, nie podali sobie ręki. Może widziała go na spotkaniach Zakonu Feniksa, ale nie zwracała na niego większej uwagi, choć powinna. Był częścią Gwardii, niezaprzeczalnie musiał więc posiadać ogromne umiejętności i mimo młodego wieku umieć je właściwie wykorzystywać. Mimo to gdzieś zabłądził, skręcił nie w tę ścieżkę, w którą skręcić należało, i ktoś pozbawił go wiedzy o tym, kim tak naprawdę był. Z początku nie rozumiała, dlaczego rola nauczyciela przypadła akurat jej, w gruncie rzeczy byli obcymi sobie osobami; zmieniło się to z biegiem dni. Dotarło do niej, że fakt, iż są dla siebie nieznajomymi, pozwoli jej spojrzeć na całą sytuację trzeźwo, bez ingerencji emocji. Jego twarz, która nie zdradzi zapewne choć cząstki zrozumienia, nie przyprawi ją o westchnienie współczucia i litość. Był Gwardzistą – jest nim wciąż i tylko to powinno liczyć się w nadchodzącej misji, do której wspólnie mieli podejść.
Westchnęła ciężko, słysząc w głowie wysokie fale z hukiem obijające się o ściany bułgarskiego więzienia. Słyszała o nim przeróżne historie, ale nigdy nie potrafiła stwierdzić, która z nich zawiera w sobie najwięcej prawdy, wszystkie jednak posiadały wspólny element – nie znano położenia owej twierdzy. A tymczasem Bathilda Bagshot je odnalazła. Świstoklik znajdował się bezpiecznie w jej torbie, czekając, aż oboje za niego chwycą – jednak jeszcze nie teraz. W myślach prędko odnalazła drogę do domu, torbę leżącą na krześle, a obok niej miotłę. Musieli jakoś stamtąd wrócić.
Weszła do gospody i mimowolnie dotknęła dłonią różdżki schowanej za pasem. Ufała, że nie była jej w tej chwili potrzebna, ale przezorny zawsze ubezpieczony. Kojarzyła jego wygląd, rysy twarzy, dlatego znalezienie go było nieco prostsze. Ruszyła ku stolikowi.
Alexander Selwyn? – była tego pewna, dlatego od razu wyciągnęła ku niemu dłoń. Delikatny posmak Irlandii był z pewnością wyczuwany w jej akcencie. – Jackie Rineheart. To ja napisałam do ciebie list.
Nie uśmiechała się. Twarz miała stałą, zdeterminowaną, skupioną.



pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Jackie Rineheart
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
only now do i see the big picture
but i swear that
these scars are
fine
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Stoliki pod ścianą - Page 2 7sLa9Lq
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5414-jackie-rineheart#122455 https://www.morsmordre.net/t5418-kluska-jackie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f205-opoka-przy-rzece-wye-walia https://www.morsmordre.net/t5423-skrytka-bankowa-nr-1349 https://www.morsmordre.net/t5424-jackie-rineheart
Re: Stoliki pod ścianą [odnośnik]18.05.18 22:16
Miałem wątpliwości, naturalnie. W ubiegłych tygodniach w moim życiu pojawiało się coraz więcej osób twierdzących, że mnie znają. Festiwal Lata był właściwie plejadą taki spotkań - jednakże nie wszyscy mówili mi prawdę. Byłem boleśnie świadom tego, że obcy będą chcieli wykorzystać mój stan niewiedzy, starając się ugrać tym samym coś dla siebie. Wieści o tym, że jeden z lordów utracił pamięć w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach niosły się po salonach z prędkością światła, a stamtąd niedaleko im było do przeniesienia się niczym pożar łąki wyschłej trawy dalej w społeczeństwo czarodziejskiego Londynu.
Decyzję o przyjściu do gospody podjąłem już jednak w chwili przeczytania listu od Rineheart i nie było od niej jakiegokolwiek odwołania. Byłem ciekaw, co może mi powiedzieć. Jak na razie wszystkie spotkania z członkami Zakonu Feniksa - do którego należałem już podobno od roku i dla którego sprawy już kilkukrotnie otarłem się o śmierć - sprawiały, że zostawałem zasypywany współczującymi spojrzeniami, opowieściami o wspólnych przygodach, zapewnieniami przyjaźni i wsparcia. Ja jednak czułem się w tym wszystkim obco. Byłem zagubiony. Z jednej strony czułem, że ci ludzie są mi bliscy, z drugiej natomiast miałem ogromną pustkę, jakby ktoś wyrwał część mnie, zostawiając tylko analityczną i podejrzliwą wydmuszkę. Mój mózg analizował z pełnym pędem, kiedy serce zastanawiało się po dwakroć. Bolały mnie rozczarowane spojrzenia, kiedy na pytania "jak to, nie pamiętasz?" mogłem jedynie po raz tysięczny pokręcić głową, kiedy choć miałem przeczucie, że ta osoba jest dla mnie bardzo ważna byłem wspinaczem na ściance, który nagle natrafił na miejsce gdzie brak mu kolejnych podpór dla dłoni i stóp, a tylko sekundy dzieliły mnie przed osunięciem się po tej gładkiej, pionowej równi.
Nie wyróżniając się ubiorem spośród bywalców lokalu czekałem przy stoliku pół godziny przed wyznaczonym czasem spotkania, nerwowo zaciskając palce na schowanej pod stołem różdżce i co rusz lustrując znów salę z lewa na prawo i z prawa na lewo. Przenikliwe spojrzenie srebrzystobłękitnych tęczówek utkwiłem w końcu w kobiecie, która pewnym krokiem ruszyła w moją stronę. Podniosłem się z krzesła, które na mój czyn odpowiedziało skrzypnięciem zagubionym pośród karczemnych odgłosów. Czy ja tu już kiedyś nie byłem? Pozostawiając jednak rozmyślania przeniosłem wzrok z wyciągniętej w moją stronę ręki na twarz kobiety i czekałem. Jednak nic nie poczułem, żadnej emocji. Serce nie przyspieszyło mi jak przy Wen-
Josephine. Nie poczułem dziwnej chęci zaśmiania się jak przy Botcie. Czułem idealną, niezachwianą niczym neutralność, żadnych niewidzialnych sznurków łączących mnie z nieznajomą. Cały czas nie spuszczając z niej wzroku schowałem powolnym ruchem różdżkę do kieszeni płaszcza i ująłem jej dłoń w uścisku, skinąwszy głową. Na mojej twarzy zawieszony trwał wyraz daleko posuniętej ostrożności.
- Chcę ci wierzyć, lecz nie mogę pozwolić sobie na to tak po prostu - powiedziałem, w moim mniemaniu jasno stawiając sprawę. Tak Jackie, potrzebowałem usłyszeć wszystko. Nie będę kupował kota w worku, sam ocenię, czy ci wierzę.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Alexander Farley
Alexander Farley
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

Alex, you gotta fend for yourself

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Stoliki pod ścianą - Page 2 9545390201fd274c78230f47f1eea823
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t927-alexander-farley https://www.morsmordre.net/t999-fumea https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t3768-skrytka-bankowa-nr-277 https://www.morsmordre.net/t979-a-selwyn#5392
Re: Stoliki pod ścianą [odnośnik]18.05.18 23:19
Od początku, gdy zaczęła się opowieść o Alexandrze i padły słowa o jego utracie pamięci, zaczęła zastanawiać się, jak ona by sobie z tym poradziła. Nie posiadała zbyt wielu połączeń międzyludzkich. Najgorszą stratą mógłby być ojciec. Sama myśl o tym, że mogłaby spojrzeć mu w twarz i zapomnieć o wszystkim, co dla niej zrobił, jaką czarownicę z niej ukształtował, była przerażająca. Nie chodziło tu o wdzięczność między dzieckiem a jego opiekunem, a o relację ucznia z mistrzem. Ceniła go ogromnie, był dla niej filarem, który po upadku stworzyłby niebezpieczną wyrwę, którą mogliby pożywić się wrodzy. Nawet matka tyle dla niej nie znaczyła.
Tworzył się piękny paradoks. On, który uczył ją porzucenia emocjonalnej strony samego siebie, nagle stał się dla niej ogniwem zapalnym. Nie powinna sobie na to pozwolić. W tych czasach wszyscy mogli to wykorzystać na swoją korzyść, a jej – niekorzyść.
Uścisnęła jego dłoń, pozostawiając swoje rozmyślania w tyle, skupiając się teraz tylko i wyłącznie na tym, co chciała mu powiedzieć. Misja i jego rola w niej. Tak, to w tej chwili było najważniejsze. Nie zamówili żadnego napoju, dobrze, dystraktory nie były potrzebne.
Mądre posunięcie, ostrożne – skinęła mu głową, siadając tuż obok niego, plecami do Sali głównej, żeby nikt nie widział ani nie słyszał ich rozmowy. To było tajne spotkanie i takie miało pozostać. Zdradzanie wszystkim dookoła szczegółów związanych z podróżą do więzienia samego Gellerta Grindelwalda byłoby szalenie nieostrożne i lekkomyślne. Oparła przedramiona na stoliku, a palce splotła. Czuła pod palcami zimny metal małego świecznika stojącego na środku stolika. – Nie spodziewaj się jednak, że w związku z twoim stanem, z którego doskonale zdaję sobie sprawę, potraktuję cię ulgowo. Nie mamy na to czasu – powiedziała szeptem, patrząc na niego pewnie, przeskakując spojrzeniem z jednej tęczówki na drugą. – Jesteś członkiem Zakonu Feniksa. Organizacji, która powstała na wezwanie Albusa Dumbledore’a i ma zaprowadzić ład i porządek w skorumpowanym przez chore ideologie świecie. Mało tego, prócz samej przynależności do organizacji, jesteś Gwardzistą, Alexandrze. I o to cała sprawa się zachodzi. Bo widzisz, nawet, jeśli pozbawiono cię wspomnień, magia Gwardii Zakonu Feniksa to coś więcej niż tylko słowa „tak, chcę stać się jej częścią” albo „tak, od dzisiaj będę służył”. Przeszedłeś próbę, co znaczy, że na zawsze związałeś się z magią Zakonu. Decyzja zaistniała już nie w twojej głowie, a sercu i duszy, a tego nikt nie jest w stanie ci odebrać. Jakiekolwiek zaklęcia i umiejętności, jacykolwiek czarodzieje. Poświęciłeś wtedy siebie na rzecz ustalenia właściwego porządku, na rzecz ratowania ludzi, którzy nie zasłużyli na doświadczenie jakiegokolwiek zła ze strony nas, czarodziejów. W Gwardii znajdują się jeszcze inni, tak samo przygotowani na to, by walczyć – na koniec poruszyła sztywno ustami, sygnalizując mu, że na tym etapie zakończyła swoją opowieść. Jeśli jednak chciał, a miała nadzieję, że jednak będzie chciał, uzupełni ją o brakujące informacje. I powie o tym, że niedługo razem wybiorą się do Nurmengardu w poszukiwaniu artefaktu, który miał pomóc Zakonowi w walce.



pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Jackie Rineheart
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
only now do i see the big picture
but i swear that
these scars are
fine
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Stoliki pod ścianą - Page 2 7sLa9Lq
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5414-jackie-rineheart#122455 https://www.morsmordre.net/t5418-kluska-jackie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f205-opoka-przy-rzece-wye-walia https://www.morsmordre.net/t5423-skrytka-bankowa-nr-1349 https://www.morsmordre.net/t5424-jackie-rineheart
Re: Stoliki pod ścianą [odnośnik]19.05.18 16:08
Zaczekałem, aż Rineheart usiądzie, po czym sam zająłem miejsce obok niej przy stoliku. Siedzieliśmy w ciemnym kącie, takim, jakich na tej sali było kilka. Postępowałem ostrożnie, nie tylko w stosunku do niej, ale także do innych bywalców tego miejsca - nikt nie powinien znać treści tej rozmowy.
Śledziłem każdy jej ruch prowadzący do jej kontaktu ze świecznikiem. Nie musiałem tego robić lecz instynkt - jedyne, na czym mogłem polegać skoro pamięć mnie opuściła - był silniejszy. Ukradkowo rozejrzałem się też dookoła, dopóki następne słowa kobiety nie sprawiły, że od razu przykułem do niej wzrok.
- Straciłem wspomnienia, nie umiejętności - odpowiedziałem równie cicho jak ona, wytrzymując posłane mi spojrzenie i odpowiadając tym samym. - Dziękuję - dodałem jeszcze, w końcu interesując się bardziej oglądaniem obklejonego brudem blatu stołu. To było niezwykle miłe z jej strony, ze nie zamierzała postępować jak większość ludzi i traktować mnie jak kalekę.
Z każdym zaczerpniętym oddechem w trakcie jej opowieści czułem, jak nasze ramiona stykają się delikatnie, tak blisko siebie usiedliśmy. Wszystkie wypowiadane przez nią zdania były prawdziwe. Słyszałem już tę historię od innych pewnych osób, toteż kiwnąłem potwierdzająco głową i oparłem się przedramionami na blacie, przy okazji po raz kolejny dyskretnie rozglądając się dokoła.
- Spotkałem się z Wrightem - rzuciłem, spoglądając przelotnie na Jackie. - Powiedział mi co nieco o rzeczach, o których powinienem wiedzieć. Wydaje mi się jednak, że w pewnych względach to ty będziesz bardziej istotnym źródłem informacji - mruknąłem z przekonaniem w głosie, zerkając ponad jej ramieniem na przechodzącego kawałek dalej mężczyznę. Jego chwiejny krok i donośny, niekontrolowany rechot utwierdziły mnie jednak w przekonaniu, że wraz z tym jak oddalał się od nas moja potrzeba obserwowania go mogła spokojnie maleć. - Kamień wskrzeszenia - powiedziałem ledwo poruszając ustami, tak cicho, że tylko ona była w stanie mnie usłyszeć. Krzesło wydało z siebie kolejny jęk sprzeciwu kiedy spoglądając wyczekująco na Jackie poruszyłem się na nim. Było okropnie niewygodne, a mój głód wiedzy sprawiał, że fakt ten przeszkadzał mi dwa razy bardziej. Chciałem się gdzieś ruszyć, nie tylko dosłownie.


Alexander Farley
Alexander Farley
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

Alex, you gotta fend for yourself

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Stoliki pod ścianą - Page 2 9545390201fd274c78230f47f1eea823
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t927-alexander-farley https://www.morsmordre.net/t999-fumea https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t3768-skrytka-bankowa-nr-277 https://www.morsmordre.net/t979-a-selwyn#5392

Strona 2 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next

Stoliki pod ścianą
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach