Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Hogsmeade :: Gospoda pod Świńskim Łbem
Stoliki pod ścianą
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Stoliki pod ścianą
Stoliki nie wyróżniają się z otoczenia. Równie brudne jak bar przyklejają się do dłoni, którą czasem zdarzy się na nich nierozważnie położyć. Źle oświetlone, ustawione daleko od siebie, a przy nich niezbyt wygodne krzesła, które skrzypią przy wstawaniu i siadaniu. To co jednak dla jednego jest wadą, dla innego będzie zaletą. Bo gdzie lepiej przeprowadzić cichą, tajemną, czasem może nawet nie do końca legalną rozmowę, jak nie w równie zacisznym, zapewniającym całkowitą prywatność miejscu? Nawet jeśli zapach nie jest najpiękniejszy, a paskudny smak napitków zabija ilość dodanego do nich alkoholu.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 18.09.15 18:26, w całości zmieniany 2 razy
stąd
Co za dzień.
Steffen najchętniej zwaliłby się na łóżko, albo został i martwił się w Zakazanym Lesie, ale... no nie umiał odmówić Marcelli, no. I to piwa?! Potrzebował piwa.
Pozwolił pannie Figg prowadzić, aż dotarli do Hogsmeade. Jeszcze niedawno był blady i roztrzęsiony, ale teraz już tylko roztrzęsiony. Spektakl w Zakazanym Lesie go pokrzepił, nigdy nie czuło się w końcu tylu... szczęśliwych wspomnień.
Najchętniej zasypałby Marcellę pytaniami i przemyśleniami, ale w Hogsmeade musiał trzymać gębę na kłódkę. Ograniczą się do... rozmowy o życiu, o. Codzienności, bez sekretów. Tylko jak tu rozmawiać o życiu, gdy tyle się dzieje?
-Piwo, czy coś mocniejszego? - wychrypiał do Marcelli. Zamówił to, co ona. Dzisiaj wypiłby nawet wódkę czystą.
Po chwili wylądowała przed nimi whiskey, a Steff przygryzł lekko wargę. Nie był w tym najlepszy. Szybko uniósł kieliszek do ust, iiii zakaszlał.
-Nauczysz mnie to pić? - wypalił, bo przy Marcelli wstydził się jakoś mniej niż przy kolegach.
-Słuchaj... - rozejrzał się i nachylił bliżej, zniżając głos do szeptu. To, o czym mówił, nie było niby sekretem, ale i tak wpadał w paranoję. -Miałaś kiedyś tak, że twój patronus... no, dzisiaj myślałem o tym, co zwykle i ledwo wyszedł. Może powinienem spróbować pomyśleć o czymś innym, o zaręczy... - urwał, bo nagle uświadomił sobie, że przecież w Azkabanie był Billy. A Marcella w Oazie.
Zaczerwienił się aż po czubki uszu.
-Nieważne!!! - uznał i szybko upił kolejny łyk, nie stosując się jeszcze do żadnych rad, więc znowu się rozkaszlał. Merlinie, jakiż on był nietaktowny.
Szybko, musiał jakoś odwrócić uwagę od...
-Słuchaj, jak się masz, wszystko w porządku? - zapytał, totalnie niewinnie i swobodnie.
Marcella Moore, jakie to by było cudowne. Mogłaby stać przy mnie przy ołtarzu, jak cała reszta rodziny...
Hm, nie to, chyba tak nie wyglądało w obyczajach. Ale w jego marzeniach mogło wyglądać tak, jak chciał!
Co za dzień.
Steffen najchętniej zwaliłby się na łóżko, albo został i martwił się w Zakazanym Lesie, ale... no nie umiał odmówić Marcelli, no. I to piwa?! Potrzebował piwa.
Pozwolił pannie Figg prowadzić, aż dotarli do Hogsmeade. Jeszcze niedawno był blady i roztrzęsiony, ale teraz już tylko roztrzęsiony. Spektakl w Zakazanym Lesie go pokrzepił, nigdy nie czuło się w końcu tylu... szczęśliwych wspomnień.
Najchętniej zasypałby Marcellę pytaniami i przemyśleniami, ale w Hogsmeade musiał trzymać gębę na kłódkę. Ograniczą się do... rozmowy o życiu, o. Codzienności, bez sekretów. Tylko jak tu rozmawiać o życiu, gdy tyle się dzieje?
-Piwo, czy coś mocniejszego? - wychrypiał do Marcelli. Zamówił to, co ona. Dzisiaj wypiłby nawet wódkę czystą.
Po chwili wylądowała przed nimi whiskey, a Steff przygryzł lekko wargę. Nie był w tym najlepszy. Szybko uniósł kieliszek do ust, iiii zakaszlał.
-Nauczysz mnie to pić? - wypalił, bo przy Marcelli wstydził się jakoś mniej niż przy kolegach.
-Słuchaj... - rozejrzał się i nachylił bliżej, zniżając głos do szeptu. To, o czym mówił, nie było niby sekretem, ale i tak wpadał w paranoję. -Miałaś kiedyś tak, że twój patronus... no, dzisiaj myślałem o tym, co zwykle i ledwo wyszedł. Może powinienem spróbować pomyśleć o czymś innym, o zaręczy... - urwał, bo nagle uświadomił sobie, że przecież w Azkabanie był Billy. A Marcella w Oazie.
Zaczerwienił się aż po czubki uszu.
-Nieważne!!! - uznał i szybko upił kolejny łyk, nie stosując się jeszcze do żadnych rad, więc znowu się rozkaszlał. Merlinie, jakiż on był nietaktowny.
Szybko, musiał jakoś odwrócić uwagę od...
-Słuchaj, jak się masz, wszystko w porządku? - zapytał, totalnie niewinnie i swobodnie.
Marcella Moore, jakie to by było cudowne. Mogłaby stać przy mnie przy ołtarzu, jak cała reszta rodziny...
Hm, nie to, chyba tak nie wyglądało w obyczajach. Ale w jego marzeniach mogło wyglądać tak, jak chciał!
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
O dziwo to nie ona dzisiaj musiała narzekać na bóle i zakwasy - została wezwana właściwie tylko na sam finał, a i tak nie wykazała się specjalnie spektakularnie. Takie spotkanie po bitwie, gdy było się w świeżych ubraniach, niepachnących potem, ziemią i krwią... To dopiero nowość. Ale skoro już przybyła do Hogsmeade, trudno było nie skorzystać z tego jednorazowego wyjścia z domu. Zadba trochę o nieco zaniedbane przyjaźnie. Po Figg było widać jedno - wyglądała na zadowoloną. Lekko się uśmiechała, trochę bardziej do siebie nawet niż do Steffena, a w oczach grały ogniki - takie naprawdę zadowolony. Wrócili. Żywi, choć nie do końca cali. Tutaj już otrzymają najlepszą opiekę - pod tym względem nie dało się nie zaufać zespołowi Alexa, Archibalda i całej reszty sojuszniczych pomocników, niemniej ważnych dla całego zespołu. Najważniejsze, że przerwany został koszmar przed miesięcy, że on jednak się nie sprawdzał, że ta wizja była fałszywa, a nie prorocza, bo przychodziła jej do głowy ciągle, zdejmując sen z powiek.
Z Cattermole'm zajęli miejsce na uboczu, pod balkonem rozciągającym się na pierwszym piętrze pubu. Tutaj było w miarę spokojnie, nie musieli więc się martwić o tematy rozmów tak długo, jak nie będą krzyczeć na temat swoich niewielkich przewinień. Cieszyła się, że może się z nim spotkać - Steffen był teraz jednym z naprawdę niewielu czarodziejów, przed którymi zupełnie nic nie musiała ukrywać. - Kelner, ognistą poproszę. - Zamachała na kelnera, którego z resztą nawet znała, więc posłała mu lekki uśmiech. Szkocja znała temat listów gończych, ale naprawdę niewielu się nimi kierowało. - To zależy jaką masz tolerancję na gorzkość. Whisky pije się tylko schłodzone lub na raz. Jeśli jest dobre, to sączysz, a jeśli jest tanie lub z Irlandii, wtedy pijesz na raz i czekasz na efekt. - Pozwoliła sobie na żarcik. Wkrótce do stolika dostali bursztynowy napój w butelce. Kiedy zobaczyła jego reakcję, zaśmiała się pod nosem i poprosiła znowu kelnera o dwie szklanki z lodem. - Nie spiesz się, zmrożona jest lepsza.
Marcella usiadła na długiej ławce bokiem, opierając się plecami o ścianę. Wyglądało to nonszalancko, ale po prostu chciała mieć oko na całą salę i co najważniejsze, na wejście. - Miałam, pewnie, ale przestałam o tym tyle myśleć. Analizować wspomnienia, żeby wybrać to najszczęśliwsze. Nawet podręczniki mówią, że to się zmienia na przestrzeni lat. - Chyba trochę lubiła się wymądrzać... To jakiś zupełnie nowy styl, nigdy wcześniej nie miała tematu, w którym by mogła aż tyle gadać. Zaśmiała się od razu, widząc jak Steffen szybko chciał zmienić temat, kiedy tylko wspomniał o zaręczynach.
No tak, przecież był cichym świadkiem jej przeszłości. - Nie przejmuj się tym, naprawdę. - Ułożyła dłoń na szyi. Było jej głupio, że tak emocjonalnie na to reagował. Przecież minęło już tyle lat... - Jestem w stanie spokojnie rozmawiać o Billym, naprawdę. Weź trzy oddechy.
Napiła się odrobiny whisky, nie zachowując też przy tym bardzo kamiennej twarzy - skrzywiła się wyraźnie. - Mocna... Ale młoda.
Kiwnęła lekko głową. - Jasne, póki żyję to nie muszę się martwić, że będzie jeszcze gorzej. Nie wiem czy to możliwe. - Wzruszyła lekko ramionami. - No to opowiadaj, co byś chciał sobie wyobrazić przy patronusie... Twój to... Myszka? - Jej ONMS wołało o pomstę do nieba.
Z Cattermole'm zajęli miejsce na uboczu, pod balkonem rozciągającym się na pierwszym piętrze pubu. Tutaj było w miarę spokojnie, nie musieli więc się martwić o tematy rozmów tak długo, jak nie będą krzyczeć na temat swoich niewielkich przewinień. Cieszyła się, że może się z nim spotkać - Steffen był teraz jednym z naprawdę niewielu czarodziejów, przed którymi zupełnie nic nie musiała ukrywać. - Kelner, ognistą poproszę. - Zamachała na kelnera, którego z resztą nawet znała, więc posłała mu lekki uśmiech. Szkocja znała temat listów gończych, ale naprawdę niewielu się nimi kierowało. - To zależy jaką masz tolerancję na gorzkość. Whisky pije się tylko schłodzone lub na raz. Jeśli jest dobre, to sączysz, a jeśli jest tanie lub z Irlandii, wtedy pijesz na raz i czekasz na efekt. - Pozwoliła sobie na żarcik. Wkrótce do stolika dostali bursztynowy napój w butelce. Kiedy zobaczyła jego reakcję, zaśmiała się pod nosem i poprosiła znowu kelnera o dwie szklanki z lodem. - Nie spiesz się, zmrożona jest lepsza.
Marcella usiadła na długiej ławce bokiem, opierając się plecami o ścianę. Wyglądało to nonszalancko, ale po prostu chciała mieć oko na całą salę i co najważniejsze, na wejście. - Miałam, pewnie, ale przestałam o tym tyle myśleć. Analizować wspomnienia, żeby wybrać to najszczęśliwsze. Nawet podręczniki mówią, że to się zmienia na przestrzeni lat. - Chyba trochę lubiła się wymądrzać... To jakiś zupełnie nowy styl, nigdy wcześniej nie miała tematu, w którym by mogła aż tyle gadać. Zaśmiała się od razu, widząc jak Steffen szybko chciał zmienić temat, kiedy tylko wspomniał o zaręczynach.
No tak, przecież był cichym świadkiem jej przeszłości. - Nie przejmuj się tym, naprawdę. - Ułożyła dłoń na szyi. Było jej głupio, że tak emocjonalnie na to reagował. Przecież minęło już tyle lat... - Jestem w stanie spokojnie rozmawiać o Billym, naprawdę. Weź trzy oddechy.
Napiła się odrobiny whisky, nie zachowując też przy tym bardzo kamiennej twarzy - skrzywiła się wyraźnie. - Mocna... Ale młoda.
Kiwnęła lekko głową. - Jasne, póki żyję to nie muszę się martwić, że będzie jeszcze gorzej. Nie wiem czy to możliwe. - Wzruszyła lekko ramionami. - No to opowiadaj, co byś chciał sobie wyobrazić przy patronusie... Twój to... Myszka? - Jej ONMS wołało o pomstę do nieba.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Podparł brodę na dłoniach i uważnie wysłuchał, jak panna Figg opowiada o whiskey. Ona się naprawdę na wszystkim znała. Pokiwał głową, bo właściwie nie miał już więcej pytań - poza jednym, najważniejszym.
-Marcella, a jak to pić, żeby się nie upić? - zapytał rzeczowo. -Znaczy, z tobą chcę i mogę się upić, choć wolałbym teleportować się do Doliny Godryka o własnych siłach - doprecyzował z bladym uśmiechem -ale w Londynie muszę uważać. - dodał ciszej, spoglądając na Figg znacząco. -Ludzie dużo mówią po pijanemu, a wiesz, że ja lubię słuchać. Najlepiej, jakby myśleli, że dużo piję. - uśmiechnął się do samego siebie jakoś drwiąco, zupełnie inaczej niż tamten trochę przerażony chłopak, którego Marcella pamiętała z ich pierwszego skoku na statek Shafiqów. Miał już dość, dość strachu. W kwietniu i po śmierci Bertiego zerwał kontakt ze sporą ilością starych znajomych, ale powoli dojrzewała w nim myśl, że mógłby wykorzystać swój dostęp do pewnych kręgów na korzyść Zakonu. Był szpiegiem, do cholery. Nie tylko jako szczur.
Upił łyka, tak jak mu kazała, spróbował się nie skrzywić i zerknął na Marcellę trochę pytająco. Dobrze to robił?
Właściwie, powinien się zastanowić, skąd Figg w ogóle potrafiła pić i tak rozsądnie o piciu mówić, ale jakoś nie przyszło mu to przez myśl. Po pierwsze, ufał Marcelli. Po drugie, jego mama mówiła jakieś dziwne rzeczy o Szkotach.
Uśmiechnął się wesoło, tak jak zwykle, dopiero gdy wspomniała o patronusie.
-Myślę, że mam chyba nowe wspomnienie. Wcześniej... wcześniej upatrywałem szczęścia w karierze, ale życie trochę zmieniło mi wartości. - przytaknął, a potem posłusznie wziął trzy oddechy. Pierwszy... drugi...
-Przepraszam, może sam nie mogę tego przeboleć. Wtedy cię dobrze nie poznałem, a byłabyś wspaniałą szwagierką... nie wiem jak to się nazywa, ale...wiesz? - wypalił przepraszająco, podnosząc na nią szczere spojrzenie. Jeszcze nie zaszumiało mu w głowie, ale może to lepiej. Nie pytał przecież tylko, jak się nazywa żona kuzyna (bo chyba nie szwagierka). Chciał spytać, czy wie, że uważa ją nie tylko za partnerkę w zbrodni. Była przyjaciółką, mentorką, właściwie był teraz z Marcellą bliżej niż z Billy'm... chciał, żeby wiedziała, że do niego też może ze wszystkim przyjść. O ile nie ma go za dziecko.
-Przykro mi, że wam nie wyszło, a jemu tego nie powiem. - dodał szczerze. -No ale więcej kuzynów nie mam, Aiken to oszołom, a mój brat - szkoda gadać. Za fajna jesteś na nich. - zażartował, wznosząc kieliszek i chcąc przełamać atmosferę.
-Mój patronus to świnka morska. - zaprotestował z rozbawieniem. -One są dużo większe od myszy. Jako dziecko chciałem taką mieć. A twój to...? - dopytał, bo nie znał się na ptakach. W końcu uśmiechnął się, trochę speszony i odpowiedział: -O mojej narzeczonej. - pisał do Marcelli tuż po zaręczynach, ale faktycznie nie mieli okazji... porozmawiać. -Wcześniej myślałem o moim mentorze z Ministerstwa, o tym jak przełamałem pierwszą trudną klątwę. Ale on już nie żyje, a wspomnienie zaręczyn jest tak świeże. Choć nie, w sumie nie myślę o zaręczynach, ale o tym jak zobaczyłem ją w Dolinie Godryka i po raz pierwszy uwierzyłem, że... mam szanse. - zaczął mówić szeptem, nie wspominając o żadnych imionach, bo sprawa wydziedziczenia Isabelli wciąż była niebezpieczna. -A... a ty?
-Marcella, a jak to pić, żeby się nie upić? - zapytał rzeczowo. -Znaczy, z tobą chcę i mogę się upić, choć wolałbym teleportować się do Doliny Godryka o własnych siłach - doprecyzował z bladym uśmiechem -ale w Londynie muszę uważać. - dodał ciszej, spoglądając na Figg znacząco. -Ludzie dużo mówią po pijanemu, a wiesz, że ja lubię słuchać. Najlepiej, jakby myśleli, że dużo piję. - uśmiechnął się do samego siebie jakoś drwiąco, zupełnie inaczej niż tamten trochę przerażony chłopak, którego Marcella pamiętała z ich pierwszego skoku na statek Shafiqów. Miał już dość, dość strachu. W kwietniu i po śmierci Bertiego zerwał kontakt ze sporą ilością starych znajomych, ale powoli dojrzewała w nim myśl, że mógłby wykorzystać swój dostęp do pewnych kręgów na korzyść Zakonu. Był szpiegiem, do cholery. Nie tylko jako szczur.
Upił łyka, tak jak mu kazała, spróbował się nie skrzywić i zerknął na Marcellę trochę pytająco. Dobrze to robił?
Właściwie, powinien się zastanowić, skąd Figg w ogóle potrafiła pić i tak rozsądnie o piciu mówić, ale jakoś nie przyszło mu to przez myśl. Po pierwsze, ufał Marcelli. Po drugie, jego mama mówiła jakieś dziwne rzeczy o Szkotach.
Uśmiechnął się wesoło, tak jak zwykle, dopiero gdy wspomniała o patronusie.
-Myślę, że mam chyba nowe wspomnienie. Wcześniej... wcześniej upatrywałem szczęścia w karierze, ale życie trochę zmieniło mi wartości. - przytaknął, a potem posłusznie wziął trzy oddechy. Pierwszy... drugi...
-Przepraszam, może sam nie mogę tego przeboleć. Wtedy cię dobrze nie poznałem, a byłabyś wspaniałą szwagierką... nie wiem jak to się nazywa, ale...wiesz? - wypalił przepraszająco, podnosząc na nią szczere spojrzenie. Jeszcze nie zaszumiało mu w głowie, ale może to lepiej. Nie pytał przecież tylko, jak się nazywa żona kuzyna (bo chyba nie szwagierka). Chciał spytać, czy wie, że uważa ją nie tylko za partnerkę w zbrodni. Była przyjaciółką, mentorką, właściwie był teraz z Marcellą bliżej niż z Billy'm... chciał, żeby wiedziała, że do niego też może ze wszystkim przyjść. O ile nie ma go za dziecko.
-Przykro mi, że wam nie wyszło, a jemu tego nie powiem. - dodał szczerze. -No ale więcej kuzynów nie mam, Aiken to oszołom, a mój brat - szkoda gadać. Za fajna jesteś na nich. - zażartował, wznosząc kieliszek i chcąc przełamać atmosferę.
-Mój patronus to świnka morska. - zaprotestował z rozbawieniem. -One są dużo większe od myszy. Jako dziecko chciałem taką mieć. A twój to...? - dopytał, bo nie znał się na ptakach. W końcu uśmiechnął się, trochę speszony i odpowiedział: -O mojej narzeczonej. - pisał do Marcelli tuż po zaręczynach, ale faktycznie nie mieli okazji... porozmawiać. -Wcześniej myślałem o moim mentorze z Ministerstwa, o tym jak przełamałem pierwszą trudną klątwę. Ale on już nie żyje, a wspomnienie zaręczyn jest tak świeże. Choć nie, w sumie nie myślę o zaręczynach, ale o tym jak zobaczyłem ją w Dolinie Godryka i po raz pierwszy uwierzyłem, że... mam szanse. - zaczął mówić szeptem, nie wspominając o żadnych imionach, bo sprawa wydziedziczenia Isabelli wciąż była niebezpieczna. -A... a ty?
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
|02.02.1958
Interesy, o których zamierzałam porozmawiać z moją młodą przyjaciółką, wymagały zmiany otoczenia. Jebać Anglię, pierdolić Kornwalię i Walię. Potrzebowałam udać się gdzieś dalej. Gdzieś, gdzie picie wódki nie zostanie przerwane przez nalot milicji, nadgorliwych debili albo wjazd bliżej nieokreślonych stworów.
Szkocja była odpowiedzią na moje pytania i rozwiązaniem tych wszystkich niedogodności.
Dlatego, zamiast rozmawiać o interesach na półwyspie, zgarnęłam Paprotkę na miotłę i razem pomknęłyśmy na północ, robiąc krótkie przerwy, żeby nie zmienić się po drodze w dwa sople lodu. Przegryźć chlebem, który upiekłam na tę okazję - trochę płaski i chujowy ale co ja mogę bez drożdży? Do tego konfitura truskawkowa, kawa zbożowa do popicia i dalej w drogę.
Nie chciałam zdradzać dziewczynie szczegółów pracy, jaką miała dla mnie wykonać, więc poruszałam inne tematy. Takie bardziej... historyczno-geograficzne?
-Kojarzysz Gospodę pod Świńskim Łbem?- zapytałam podczas jednego z postojów. - To ważne miejsce dla naszej społeczności. Kiedy były bunty goblinów, to tam właśnie powstańcy mieli swoją główną siedzibę.
Zbożówka była letnia, ale nawet to pomagało się zagrzać.
-Sobie pozwiedzamy tamto miejsce. Chyba na co dzień nie masz wielu okazji, żeby zobaczyć coś poza nudną starą Anglią, co nie?
Gospoda była idealnym miejscem, żeby porozmawiać o interesach i wręczyć dziewczynie pewien pakunek. Ot małe niepozorne drewniane pudełeczko. Trochę ciężkie. Zmniejszone magią, żeby ułatwić jego transport.
Malutka, krwawa niespodzianka.
Kiedy w końcu znalazłyśmy się na miejscu, od razu skierowałam się do stolików, które znajdowały się na uboczu. Klientów nie było wielu i raczej byli skupieni na swoich szemranych biznesach niż na dwóch małych kobitkach. Tylko barman rzucił na nas szybkie spojrzenie, dłużej zatrzymując się na mnie. Jego lekki uśmiech był czymś… z czym raczej się nie spotykam na co dzień. Radość? Może. Przyjemnie jest widzieć, że ktoś nie kręci nosem na osoby, w których żyłach płynie krew goblinów. Ale z drugiej strony jakoś tak… sama nie wiem, co o tym myśleć.
Ale jak już tak na mnie patrzył, to machnęłam mu ręką, żeby nam tu 2 kufle piwa zorganizował.
-Przyjemne miejsce, prawda? Cisza, spokój. Nikt nie zawraca dupy. - uśmiechnęłam się do młodej najmilej, jak potrafiłam. - Nie spinaj, nikt ci tu krzywdy nie zrobi.
Wyciągnęłam z kieszeni papierośnicę i położyłam ją na lepkim od chuj wie czego blacie stołu.
-Spodobała mi się nasza ostatnia współpraca, dlatego będę miała dla ciebie dwa zadania. Mówiłaś, że umiesz szyć, prawda? Szukam kogoś, kto mi machnie porządnego ciucha na te mrozy.
|zużywam: konfitura truskawkowa (300 gr), mąka żytnia (500 gr), sól (20 gr), kawa zbożowa (100 gr)
Interesy, o których zamierzałam porozmawiać z moją młodą przyjaciółką, wymagały zmiany otoczenia. Jebać Anglię, pierdolić Kornwalię i Walię. Potrzebowałam udać się gdzieś dalej. Gdzieś, gdzie picie wódki nie zostanie przerwane przez nalot milicji, nadgorliwych debili albo wjazd bliżej nieokreślonych stworów.
Szkocja była odpowiedzią na moje pytania i rozwiązaniem tych wszystkich niedogodności.
Dlatego, zamiast rozmawiać o interesach na półwyspie, zgarnęłam Paprotkę na miotłę i razem pomknęłyśmy na północ, robiąc krótkie przerwy, żeby nie zmienić się po drodze w dwa sople lodu. Przegryźć chlebem, który upiekłam na tę okazję - trochę płaski i chujowy ale co ja mogę bez drożdży? Do tego konfitura truskawkowa, kawa zbożowa do popicia i dalej w drogę.
Nie chciałam zdradzać dziewczynie szczegółów pracy, jaką miała dla mnie wykonać, więc poruszałam inne tematy. Takie bardziej... historyczno-geograficzne?
-Kojarzysz Gospodę pod Świńskim Łbem?- zapytałam podczas jednego z postojów. - To ważne miejsce dla naszej społeczności. Kiedy były bunty goblinów, to tam właśnie powstańcy mieli swoją główną siedzibę.
Zbożówka była letnia, ale nawet to pomagało się zagrzać.
-Sobie pozwiedzamy tamto miejsce. Chyba na co dzień nie masz wielu okazji, żeby zobaczyć coś poza nudną starą Anglią, co nie?
Gospoda była idealnym miejscem, żeby porozmawiać o interesach i wręczyć dziewczynie pewien pakunek. Ot małe niepozorne drewniane pudełeczko. Trochę ciężkie. Zmniejszone magią, żeby ułatwić jego transport.
Malutka, krwawa niespodzianka.
Kiedy w końcu znalazłyśmy się na miejscu, od razu skierowałam się do stolików, które znajdowały się na uboczu. Klientów nie było wielu i raczej byli skupieni na swoich szemranych biznesach niż na dwóch małych kobitkach. Tylko barman rzucił na nas szybkie spojrzenie, dłużej zatrzymując się na mnie. Jego lekki uśmiech był czymś… z czym raczej się nie spotykam na co dzień. Radość? Może. Przyjemnie jest widzieć, że ktoś nie kręci nosem na osoby, w których żyłach płynie krew goblinów. Ale z drugiej strony jakoś tak… sama nie wiem, co o tym myśleć.
Ale jak już tak na mnie patrzył, to machnęłam mu ręką, żeby nam tu 2 kufle piwa zorganizował.
-Przyjemne miejsce, prawda? Cisza, spokój. Nikt nie zawraca dupy. - uśmiechnęłam się do młodej najmilej, jak potrafiłam. - Nie spinaj, nikt ci tu krzywdy nie zrobi.
Wyciągnęłam z kieszeni papierośnicę i położyłam ją na lepkim od chuj wie czego blacie stołu.
-Spodobała mi się nasza ostatnia współpraca, dlatego będę miała dla ciebie dwa zadania. Mówiłaś, że umiesz szyć, prawda? Szukam kogoś, kto mi machnie porządnego ciucha na te mrozy.
|zużywam: konfitura truskawkowa (300 gr), mąka żytnia (500 gr), sól (20 gr), kawa zbożowa (100 gr)
Zlata Raskolnikova
Zawód : Komornik i najemniczka po godzinach
Wiek : 37
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Wisi mi kto wisi na latarni
A kto o nią się opiera
A kto o nią się opiera
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półgoblin
Nieaktywni
Rozsądek nakazywał, aby nigdy nie wsiadać na miotłę z osobą, którą ledwie co znała, a zwłaszcza w czasach wojny, a jej nieufność wobec obcych biła na alarm pokrywkami od garnków, aby zrobić jak najwięcej hałasu i zwrócić uwagę, że to prosiło się o problemy. Sheili jednak bardzo zależało na uzyskaniu zlecenia od Zlaty – zima dawała się we znaki, jedzenia nie było prawie wcale, a pracy było jak na lekarstwo. Jeżeli więc mogłaby zdobyć chociaż odrobinę monet, które potem mogły przełożyć się na jedzenie dla niej i jej rodziny, chciała zaryzykować. Musiała lecieć.
Było coś niezwykle cichego i spokojnego w tym całym locie, tak jakby blisko chmur było zimniej, ale jednocześnie odnaleźć można było chwilę wytchnienia. Nigdy nie była dobra w lataniu i chociaż uwielbiała to poczucie kiedy jechała konno albo znajdowała się w powietrzu. Od takiego podróżowania, gdzie nie trzeba było oglądać się ciągle przez ramię, martwiąc się, czy nie dzieje się coś złego. Niestety dla niej, nigdy nie była dobra w lataniu samodzielnie, dlatego teraz trzymała się Raskolnikovej raczej mocno, niechętnie spoglądając w dół, wiedząc, że gdyby jedno szarpnięcie posłało ją na ziemię, skończyłaby tylko w jeden możliwy sposób, a do śmierci nie było jej śpiesznie wcale.
Przyjrzała się Zlacie, słuchając słów które kierowała w jej kierunku, mając teraz o wiele lepsze możliwości na zrobienie tego niż w ciemnej szklarni gdzieś w listopadzie, gdzie Sheila ostrożnie starała się też przyjmować wszystkie informacje z dozą dystansu i niepewności. Teraz jednak widziała ją dokładniej, dlatego interesowała się też, z kim miała do czynienia, wciąż jednak w granicach przyzwoitości, bo towarzystwo Thomasa uczyło ją, że o niektórych rzeczach lepiej jest do końca nie wiedzieć.
- Nigdy nie byłam w tym miejscu, ale wiem, gdzie to. Mieliśmy ze szkoły czasem wycieczki do Hogsmeade. – W znacznie prostszych czasach niż były teraz, gdzie największym jej zmartwieniem było, gdzie zapodziała się jej wstążka którą dostała od babci i jak sprawić, aby James przestał się bić z tym wrednym Ślizgnonem. – Moi ludzie nie mają takiego…specjalnego miejsca. Nasz dom jest tam, gdzie się przenosimy i tam są nasze miejsca, ale nawet tabor i nasze posiadania są niczym jeżeli chodzi o rodzinę i swoich. – Oczywiście trzeba było przestrzegać zasad i nie łamać ich bezprawnie, ale jeżeli trwało się w tej konserwatywnej społeczności, ona pilnowała ciebie i gotowa była oddać za ciebie życie. O czym też się przekonała.
Skupiała się jednak na otoczeniu, do którego weszła, trzymając się blisko Zlaty i starając się wyglądać jak najmniej niepewnie, tak aby nie zwrócić na nikogo swojej uwagi. Bardzo szybko podążyła do stolika, zastanawiając się, czy jednak dobrze zrobiła i czy jednak nie popełniła błędu, udając się z Raskolnikovą w takie miejsce, ale teraz było już za późno na wycofanie się. Chyba dlatego jeszcze bardziej zwróciła uwagę na Zlatę, starając się nie rozglądać po kątach, aby nikt nie zwracał na nią uwagę.
- Tak, umiem szyć. Nie jest to wielki kunszt, ale mogę zaręczyć, że robota jest solidna i nic się nie niszczy ani nie pruje. Jeżeli to magiczna tkanina, to jeszcze nie do końca nie rozumiem pewnych zagadnień z używaniem do szycia numerologii, ale się nauczę! – Dodała zaraz na końcu, tak aby kobieta jednak nie rezygnowała z jej usług. Bardzo potrzebowała pieniędzy.
Było coś niezwykle cichego i spokojnego w tym całym locie, tak jakby blisko chmur było zimniej, ale jednocześnie odnaleźć można było chwilę wytchnienia. Nigdy nie była dobra w lataniu i chociaż uwielbiała to poczucie kiedy jechała konno albo znajdowała się w powietrzu. Od takiego podróżowania, gdzie nie trzeba było oglądać się ciągle przez ramię, martwiąc się, czy nie dzieje się coś złego. Niestety dla niej, nigdy nie była dobra w lataniu samodzielnie, dlatego teraz trzymała się Raskolnikovej raczej mocno, niechętnie spoglądając w dół, wiedząc, że gdyby jedno szarpnięcie posłało ją na ziemię, skończyłaby tylko w jeden możliwy sposób, a do śmierci nie było jej śpiesznie wcale.
Przyjrzała się Zlacie, słuchając słów które kierowała w jej kierunku, mając teraz o wiele lepsze możliwości na zrobienie tego niż w ciemnej szklarni gdzieś w listopadzie, gdzie Sheila ostrożnie starała się też przyjmować wszystkie informacje z dozą dystansu i niepewności. Teraz jednak widziała ją dokładniej, dlatego interesowała się też, z kim miała do czynienia, wciąż jednak w granicach przyzwoitości, bo towarzystwo Thomasa uczyło ją, że o niektórych rzeczach lepiej jest do końca nie wiedzieć.
- Nigdy nie byłam w tym miejscu, ale wiem, gdzie to. Mieliśmy ze szkoły czasem wycieczki do Hogsmeade. – W znacznie prostszych czasach niż były teraz, gdzie największym jej zmartwieniem było, gdzie zapodziała się jej wstążka którą dostała od babci i jak sprawić, aby James przestał się bić z tym wrednym Ślizgnonem. – Moi ludzie nie mają takiego…specjalnego miejsca. Nasz dom jest tam, gdzie się przenosimy i tam są nasze miejsca, ale nawet tabor i nasze posiadania są niczym jeżeli chodzi o rodzinę i swoich. – Oczywiście trzeba było przestrzegać zasad i nie łamać ich bezprawnie, ale jeżeli trwało się w tej konserwatywnej społeczności, ona pilnowała ciebie i gotowa była oddać za ciebie życie. O czym też się przekonała.
Skupiała się jednak na otoczeniu, do którego weszła, trzymając się blisko Zlaty i starając się wyglądać jak najmniej niepewnie, tak aby nie zwrócić na nikogo swojej uwagi. Bardzo szybko podążyła do stolika, zastanawiając się, czy jednak dobrze zrobiła i czy jednak nie popełniła błędu, udając się z Raskolnikovą w takie miejsce, ale teraz było już za późno na wycofanie się. Chyba dlatego jeszcze bardziej zwróciła uwagę na Zlatę, starając się nie rozglądać po kątach, aby nikt nie zwracał na nią uwagę.
- Tak, umiem szyć. Nie jest to wielki kunszt, ale mogę zaręczyć, że robota jest solidna i nic się nie niszczy ani nie pruje. Jeżeli to magiczna tkanina, to jeszcze nie do końca nie rozumiem pewnych zagadnień z używaniem do szycia numerologii, ale się nauczę! – Dodała zaraz na końcu, tak aby kobieta jednak nie rezygnowała z jej usług. Bardzo potrzebowała pieniędzy.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Zawsze było mi bliżej do goblinów niż tej ludzkiej części mojej rodziny. Niestety, wiele moich magicznych pobratymców kręci nosem, kiedy mówię im, że czuje się jedną z nich. Bo dla goblinów, jak i dla ludzi, również jestem pieprzonym mieszańcem, których to się toleruję, ponieważ są użyteczni. Z drugiej strony, ci pierwsi zawsze są gotowi nas bronić w momencie, gdy czarodzieje próbują na skrzywdzić. Ale mogłabym się założyć o moja zdrową rękę, że gdyby usłyszeli, że zawłaszczam sobie ich najdroższy skarb i symbol - “Gospodę pod Świńskim Łbem”, to pewnie ukręciliby mi kark. I zablokowali na wieczność skrytkę w banku.
-Mimo wszystko, ty to masz szczęście. Dom i rodzina - zawsze obok - skomentowałam, ale niespecjalnie chciało mi się podejmować ten temat. Mój dom został gdzieś tam daleko na wschodzie. Za morzami, za górami, za lasami… czy jak to się tam bajki zaczynają. To śmieszne, że kształty znajomych szaro-żółtych domów i tych wszystkich wiecznie tonących w deszczu ulic powoli zamazywały się w moich wspomnieniach. Pewnie moja głowa próbuje oszczędzić mi bólu. Bo chyba zwyczajnie zaczynałam się godzić z tym, że już nigdy nie powrócę do miasta szaleńców i rewolucji. A rodzina, bliscy… Cóż. Za tymi wszystkimi górami, pierdolonymi morzami i po stokroć przeklętymi górami nie czeka na mnie już nikt.
Zimne piwo zmaterializowało się na naszym stoliku już po chwili. No nieźle! Miejscowy barman wiedział jak zadbać o klientów.
-No to doskonale. Bo właśnie tak się składa, że mam trochę materiałów, które mi zalegają i Ragnuk jeden wie, co mam z nimi zrobić. - wzruszyłam ramionami, wyciągając dłoń ku złotej ambrozji bogów wszelakich. - Numerologia to prosta sprawa, mówię ci. Wystarczy sobie to… no wiesz, odpowiednio wyobrazić.
Pamiętam jak dziś, lekcję tych wszystkich prostych wzorów, jakie pokazała mi matka. I katowanie tego godzinami, aż zacznie w mojej łepetynie zostawać chociaż część tego, co moja rodzicielka próbowała mi przekazać.
-Jeśli chcesz, to mogę ci pokazać parę trików, które pomagają w obliczeniach. Są na tyle uniwersalne, że do każdej pierdoły ci się przydadzą - czy to do zabezpieczeń, czy to do podstawowych świstoklików.
Albo do rozbrajania komuś zabezpieczeń na chałupie - ale o tym to nie trzeba mówić przecież na głos?
-U was w szkole to w ogóle tego uczą? - wzięłam solidny łyk piwa i chwile potrzymałam przyjemną musująca ciecz na języku, delektując się tym, że tylko trochę smakowało jak zgniła szmata. - U nas w Durmstrangu mieliśmy takiego chujka, co jak się człowiek pomylił w obliczeniach, to kazał mu zapierdalać dookoła boiska biegiem w ramach kary.
Czasem też walną czarną magią… ale o tym też lepiej się nie chwalić w tych stronach.
-Ah, te stare, piękne czasy…
-Mimo wszystko, ty to masz szczęście. Dom i rodzina - zawsze obok - skomentowałam, ale niespecjalnie chciało mi się podejmować ten temat. Mój dom został gdzieś tam daleko na wschodzie. Za morzami, za górami, za lasami… czy jak to się tam bajki zaczynają. To śmieszne, że kształty znajomych szaro-żółtych domów i tych wszystkich wiecznie tonących w deszczu ulic powoli zamazywały się w moich wspomnieniach. Pewnie moja głowa próbuje oszczędzić mi bólu. Bo chyba zwyczajnie zaczynałam się godzić z tym, że już nigdy nie powrócę do miasta szaleńców i rewolucji. A rodzina, bliscy… Cóż. Za tymi wszystkimi górami, pierdolonymi morzami i po stokroć przeklętymi górami nie czeka na mnie już nikt.
Zimne piwo zmaterializowało się na naszym stoliku już po chwili. No nieźle! Miejscowy barman wiedział jak zadbać o klientów.
-No to doskonale. Bo właśnie tak się składa, że mam trochę materiałów, które mi zalegają i Ragnuk jeden wie, co mam z nimi zrobić. - wzruszyłam ramionami, wyciągając dłoń ku złotej ambrozji bogów wszelakich. - Numerologia to prosta sprawa, mówię ci. Wystarczy sobie to… no wiesz, odpowiednio wyobrazić.
Pamiętam jak dziś, lekcję tych wszystkich prostych wzorów, jakie pokazała mi matka. I katowanie tego godzinami, aż zacznie w mojej łepetynie zostawać chociaż część tego, co moja rodzicielka próbowała mi przekazać.
-Jeśli chcesz, to mogę ci pokazać parę trików, które pomagają w obliczeniach. Są na tyle uniwersalne, że do każdej pierdoły ci się przydadzą - czy to do zabezpieczeń, czy to do podstawowych świstoklików.
Albo do rozbrajania komuś zabezpieczeń na chałupie - ale o tym to nie trzeba mówić przecież na głos?
-U was w szkole to w ogóle tego uczą? - wzięłam solidny łyk piwa i chwile potrzymałam przyjemną musująca ciecz na języku, delektując się tym, że tylko trochę smakowało jak zgniła szmata. - U nas w Durmstrangu mieliśmy takiego chujka, co jak się człowiek pomylił w obliczeniach, to kazał mu zapierdalać dookoła boiska biegiem w ramach kary.
Czasem też walną czarną magią… ale o tym też lepiej się nie chwalić w tych stronach.
-Ah, te stare, piękne czasy…
Zlata Raskolnikova
Zawód : Komornik i najemniczka po godzinach
Wiek : 37
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Wisi mi kto wisi na latarni
A kto o nią się opiera
A kto o nią się opiera
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półgoblin
Nieaktywni
W drobny sposób pewnie mogłaby rozumieć Zlatę i to, przez co przechodziła. Kiedy przyszli do taboru, zajęło chwilę zanim przyzwyczajono się do nich, a głównie ze względu na dziadków mogli tam przebywać, gdyż matka była już na zawsze oddzielona od społeczności, nie mając już szansy po tym jak sama społeczność opuściła aby poślubić kogoś spoza niej. A mimo to, od momentu kiedy zdecydowali się (o ile tak w ogóle można było powiedzieć o kilkuletnich dzieciach, które nie miały żadnego innego wyboru) na dołączenie do społeczności, tak już od zawsze byli już dla reszty cyganami. Pamiętała jak przegoniono ją spod cukierni, tylko dlatego że spoglądała na ciastka, które wyglądały tak ładnie. Przecież nawet nic nie robiła. Ale była brudną cyganką.
- Czy ja wiem? Znaczy tak, to dobrze, że są obok. Ale czasem znikają i nie wiem co się dzieje i jedyne, co mogę robić, to siedzieć i się martwić. I zastanawiać się, gdzie zacząć szukać, co zrobić… - Westchnęła lekko, nie chcąc też skończyć w momencie kiedy będzie jej tylko jęczeć odnośnie tego, co działo się wśród jej rodziny. Na pewno nie po to Zlata chciała się spotkać, a Sheila traciła też ochotę na opowieści o tym, z jednej strony chcąc dbać o chociaż minimalną prywatność, z drugiej wiedząc, że to często kuszenie losu o jeszcze gorsze rzeczy.
Spojrzała na piwo, nieco niepewnie, bo chociaż mogła pić, wrażenie się w niej budziło, że nie wiedziała ile zniesie. Zresztą, wolała wrócić do domu też niekoniecznie całkowicie zalana, więc ostrożnie sięgnęła po swoją porcję, upijając łyk na tyle mały, by w tym tempie skończyć tuż przed ich powrotem.
- Nie będzie problemu, jedyne, co bym potrzebowała to wymiary do uszycia, to, co miałoby to być – kaftan, płaszcz, a może coś innego, no i jakaś specjalne wyobrażenia, zwłaszcza jeżeli mowa o jakiś ukrytych kieszeniach, zakładkach, czymkolwiek, co możesz sobie pomyśleć. – Nie zawsze dawało się takie życzenia zrealizować, bo wszystko zależało od tego, jak współpracował materiał i ile go było, jednak jeżeli Zlata chciała, to był dobry moment na wyjawienie tego, co najbardziej jej pasowało. Ostatecznie Sheila i tak jej opisze, co udało się zrobić, albo zaprosi na rozmowę.
- Chętnie dowiem się nieco więcej. Przyda mi się to aby działać potem już z bardziej skomplikowanymi rzeczami. – Nawet same materiały dzieliły się w końcu na te prostsze i te bardziej wymagające, dlatego lepiej było nie spoczywać na laurach i uczyć się dalej, zawsze uczyć się dalej.
- Mamy takie, znaczy, były w szkole, nie wiem czy są. Ale ja nie uczyłam się wtedy tak mocno, bo sądziłam, że jak skończę szkołę to będę tylko zajmować się…wozem, a potem jednak nie wróciłam na ostatnie dwa lata, więc w sumie się uczyłam tyle ile mogłam, jakkolwiek to brzmi. – Spojrzała jeszcze na jej towarzyszkę, nie wiedząc, czy nie uzna tego za unikanie nauki, ale skoro chciała teraz zrozumieć lepiej numerologię, czy to nie świadczyło o czymś? Wyjęła nawet notatnik i ołówek, gotowa zapisywać co tylko Zlata chciała jej podpowiedzieć.
- Czy ja wiem? Znaczy tak, to dobrze, że są obok. Ale czasem znikają i nie wiem co się dzieje i jedyne, co mogę robić, to siedzieć i się martwić. I zastanawiać się, gdzie zacząć szukać, co zrobić… - Westchnęła lekko, nie chcąc też skończyć w momencie kiedy będzie jej tylko jęczeć odnośnie tego, co działo się wśród jej rodziny. Na pewno nie po to Zlata chciała się spotkać, a Sheila traciła też ochotę na opowieści o tym, z jednej strony chcąc dbać o chociaż minimalną prywatność, z drugiej wiedząc, że to często kuszenie losu o jeszcze gorsze rzeczy.
Spojrzała na piwo, nieco niepewnie, bo chociaż mogła pić, wrażenie się w niej budziło, że nie wiedziała ile zniesie. Zresztą, wolała wrócić do domu też niekoniecznie całkowicie zalana, więc ostrożnie sięgnęła po swoją porcję, upijając łyk na tyle mały, by w tym tempie skończyć tuż przed ich powrotem.
- Nie będzie problemu, jedyne, co bym potrzebowała to wymiary do uszycia, to, co miałoby to być – kaftan, płaszcz, a może coś innego, no i jakaś specjalne wyobrażenia, zwłaszcza jeżeli mowa o jakiś ukrytych kieszeniach, zakładkach, czymkolwiek, co możesz sobie pomyśleć. – Nie zawsze dawało się takie życzenia zrealizować, bo wszystko zależało od tego, jak współpracował materiał i ile go było, jednak jeżeli Zlata chciała, to był dobry moment na wyjawienie tego, co najbardziej jej pasowało. Ostatecznie Sheila i tak jej opisze, co udało się zrobić, albo zaprosi na rozmowę.
- Chętnie dowiem się nieco więcej. Przyda mi się to aby działać potem już z bardziej skomplikowanymi rzeczami. – Nawet same materiały dzieliły się w końcu na te prostsze i te bardziej wymagające, dlatego lepiej było nie spoczywać na laurach i uczyć się dalej, zawsze uczyć się dalej.
- Mamy takie, znaczy, były w szkole, nie wiem czy są. Ale ja nie uczyłam się wtedy tak mocno, bo sądziłam, że jak skończę szkołę to będę tylko zajmować się…wozem, a potem jednak nie wróciłam na ostatnie dwa lata, więc w sumie się uczyłam tyle ile mogłam, jakkolwiek to brzmi. – Spojrzała jeszcze na jej towarzyszkę, nie wiedząc, czy nie uzna tego za unikanie nauki, ale skoro chciała teraz zrozumieć lepiej numerologię, czy to nie świadczyło o czymś? Wyjęła nawet notatnik i ołówek, gotowa zapisywać co tylko Zlata chciała jej podpowiedzieć.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
Stoliki pod ścianą
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Hogsmeade :: Gospoda pod Świńskim Łbem