Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Hogsmeade :: Gospoda pod Świńskim Łbem
Bar
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Bar
Miejsce to jest obskurne, ciasne oraz brudne, a w środku unosi się nieprzyjemny zapach. Bar wpasowuje się całkowicie w wystrój lokalu. Niedomyty, klejący z kuflami, którym odrobina wody z pewnością by nie zaszkodziła działa raczej odpychająco niż zachęcająco. Mimo to zawsze można przy nim spotkać przynajmniej jednego podejrzanego czarodzieja wychylającego szklaneczkę ognistej. Nie uświadczy się tu za to szych z ministerstwa czy uczniów Hogwartu, znacznie częściej nauczycieli, którzy podczas wyjść studentów do Hogsmeade odnajdują w gospodzie odrobinę spokoju i prywatności. I możliwości do obgadania podopiecznych harcujących po Miodowym Królestwie czy Trzech Miotłach.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 21:00, w całości zmieniany 2 razy
Kriss siedziała przy ladzie pubu, popijając z dużego kufla piwo, które zamówiła. Nie było najlepsze, ale piła już gorsze sikacze. Zdecydowanie też nie fatygowała się tutaj bez potrzeby, nie widząc żadnych profitów idących za odwiedzeniem tej zapyziałej dziury. Nie wyglądało tu zbyt dobrze, ale nic nie spełniało odpowiedniego wymogu w Londynie, by spotkać się i nie bać się konsekwencji. Tutaj ściany też miały uszy, ale bardziej zapijaczone i oderwane od rzeczywistości. Tutaj każdy był nikim, a równocześnie kimś. Znała większość obszczymord, które pojawiły się w Gospodzie pod Świńskim Łbem i nie zdziwiła się, a ostatni raz była tutaj lata temu. Hogsmeade... Czyżby aż tak się zmieniło?, myślała, wracając z południowych Niemiec, gdzie miała wiele swoich własnych biznesów do załatwienia. Nie spieszyło się jej, by wrócić do Anglii ani w ogóle do Wielkiej Brytanii. Zostawiła ją już jakiś czas temu, przewidując cały syf, który miał nią zawładnąć. I nie myliła się. Zjawiła się w pubie, gdzie miała już umówione spotkanie i nie patrząc na nikogo usiadła przy barze, zaczepiając barmana, by ruszył tyłek i podał jej coś do osuszenia gardła. Wynajęła od razu pokój w tym paskudnym miejscu, ale nie chciała luksusów. Przywykła do takich standardów. Nie zamierzała też afiszować się swoją obecnością, ale nie chciała jej też specjalnie ukrywać. W sumie znała taki rodzaj miejscówek i może dlatego właśnie wybrała podobną, by odetchnąć na chwilę przed większą wyprawą.
- Coś dla tak pięknego stworzenia? - zagadnął jakiś obdartus, siadając obok kobiety i patrząc na nią wymownie. Kriss zmarszczyła nos na sam widok poziomu mężczyzny, który zdecydowanie widniał blisko siódmego stopnia piekieł. Śmierdzący, zapijaczony wieśniak. Typowy Irol z kozią bródką. Brakowało mu jeszcze owcy przy boku do tego całego stroju. Jeszcze niech się podrapie w tyłek to Kriss mogłaby wygrać galeona za każdego szmaciarza pojawiającego się w jej okolicy. Zanim jednak łapsko ułożyło się na jej udzie, wyciągnęła różdżkę i wbiła ją w oko paskudnego faceta, po czym uderzyła go tam, gdzie światło nie dochodziło. Zabrała cisową magiczną broń i znów usiadła na sowim miejscu, nie patrząc nawet na krzyczącego frajera.
- Jeszcze kolejkę - rzuciła, patrząc wymownie na barmana. Odgarnęła burzę czarnych loków, po czym dość łatwo i szybko zawinęła je na różdżce, by utrzymywały się w specyficznym koku. Walijka nie była zbyt delikatną osobą, więc pozwoliła sobie czekać w spokoju dalej na dziewczynę, z którą skontaktowała się jakiś czas temu.
I show not your face but your heart's desire
Jeśli było w Hogsmeade jakieś miejsce, w którym nikt by jej nie szukał, to właśnie na nie patrzyła. Nerwowo poprawiła kaptur, naciągając go jednym ruchem aż na czoło. W świetle latarni, zapalających się po kolei w oczekiwaniu na nadejście ciemności, migał szyld gospody, a gra cieni dodawała pewnej upiorności odciętemu łebkowi świni. Skrzywiła się mimowolnie, wodząc po kolei od farby złażącej ze ścian gospody, obdrapanych drzwi do przybrudzonego kawałka materiału, zapewne niegdyś będącego wycieraczką. To nie tak, że wymagała luksusów, lecz to wędrowanie po bocznych uliczkach przypominało jej o pierwszomajowych wydarzeniach, a ostatnie dni obudziły w niej poczucie nadziei oraz bezpieczeństwa, których nie była jeszcze gotowa utracić. Jej dłoń mimochodem powędrowała ku jej naszyjnikowi, co dodało jej otuchy i obudziło dawną determinację. Zmrużyła oczy, zebrała się w sobie, po czym z niemal doskonale imitowaną pewnością siebie wkroczyła do gospody. Klamka była chyba czymś umazana, więc natychmiast po jej dotknięciu wydarła dłoń o swój bawełniany płaszczyk, starając się to zrobić w miarę niezauważalnie. Jej orzechowe oczy próbowały ogarnąć salę w poszukiwaniu kobiety, z którą była tu umówiona, w tym celu musiały się jednak najpierw przedrzeć przez szeregi miernych opryszków, podstarzałych pijaków i typów o co najmniej szemranych zamiarach. W pewnym sense ich rozumiała. Potrzebę ukrycia się, pogrążenia w mętach, wszak ten miesiąc był okrutny jednakowo dla wszystkich. Smutek, niepewność czaiły się po kątach, dopadając tych najbardziej samotnych i bezradnych; cóż, to już nie była ona.
Nie tym razem.
Po przeprowadzce miała tym więcej powodów oraz możliwości do wprowadzenia zmian. Razem z Jaydenem urządziła pracownię – w końcu nie musiała się kryć ze swą kolekcją piór, ingrediencji, kryształów gdzieś po kątach tylko sensownie je uporządkować. Oby ten porządek pozostał na dłużej, a zamówienia, które pozostały jej do zrealizowania już czekały na obróbkę. Poza tym obiecała sobie wychodzić na spacery, załatwiać sprawunki, powoli, ale stanowczo brać sprawy w swoje ręce. Niespodziewana potyczka, ucieczka przed dwoma opryszkami wzdłuż zniszczonej części Pokątnej uświadomiły jej także pewną słabość... Była tylko przeciętną wiedźmą, wcale nie tak utalentowaną jak sądziła wcześniej. Gdy nadeszło p r a w d z i w e zagrożenie mogła przypomnieć sobie ledwie jakieś podstawowe zaklęcia, ponieważ nigdy trenowała pojedynków, nie bawiła ją bezsensowna przemoc czy infantylne przepychanki. Z perspektywy czasu, być może nie powinna ich tak zbywać, traktować protekcjonalnie, wręcz patrzeć z góry na przyszłych bohaterów. Może oni wiedzieli coś, co nie dotarło nigdy do jej świadomości, to oni byli nadzieją, podczas gdy ona mogła chować się w zaciemnionej sypialni, licząc na to, że zagrożenie minie. Czuła się z tym dość nieswojo, czegoś jej brakowało, wolałaby zwrócić sobie niezależność. Życie było na poważnie, jeśli chciała pomóc sobie, bądź chociaż nie być balastem, coś się musiało wydarzyć. Dlatego sięgnęła w końcu po pergamin, by naskrobać zwięzłą, acz pozytywną odpowiedź i podjąć pewne postanowienie, które ostatnio zaniedbywała. Jego spełnienie było w zasięgu ręki, w sumie kilka stołków barowych od niej. Odsunęła kaptur w tył, dbając o to, by jej włosy pozostały w miarę ułożone. Pewnym krokiem ruszyła ku Kriss, przepychając się obok jakiegoś spoconego, otyłego adoratora i zajmując miejsce obok, które zapewne ten ordynarny mężczyzna zamierzał zająć. Nie zaszczyciła go spojrzeniem, skupiając się tylko na czarownicy.
— Dawno pani nie widziałam — wyrzekła, unosząc delikatnie kąciki ust w zadziornym uśmiechu. Specjalnie użyła takiego zwrotu, testując ostrożnie granice oraz humor, w jakim Walijka aktualnie się znajdowała. — Co dobrego? — dodała, spoglądając znacząco na, zapewne niepierwszą, pustą szklankę przed nią.
we all have our reasons.
Ostatnio zmieniony przez Pandora Sheridan dnia 11.10.17 23:59, w całości zmieniany 1 raz
Każdy miał swoją ciemną stronę. Przeszłość, o której nie opowiadało się nikomu obcemu, a jeśli chciało się dodać efekt to przy przygasającym ognisku taka opowieść mroziła by krew w żyłach. Kriss była specjalistką w takich sprawach, szczególnie że nigdy święta nie była i nie zamierzała pozwalać sobie na łagodną starość. Zapewne mogła zginąć w każdym momencie. Naraziła się wystarczająco wielu osobom, by stać się pożądanym towarem na nielegalnym jak i legalnym rynku. Tutaj jednak nikt nie mógł jej dosięgnąć. Wykorzystała chaos panujący w Wielkiej Brytanii i przedostała się przez granicę, doskonale zdając sobie sprawę, że tylko szaleniec by się o to pokusił. A ona miała nieco galeonów. Wystarczyło nimi sypnąć właściwym osobom, innym pogrozić, a kolejnym posłodzić, by dostać to co chciała. I znajdowała się w Szkocji. Bo władze Anglii i reszty sprzymierzonych państw były zbyt zajęte własnymi sprawami, by skupiał się na małej, niegroźnej Kriss De Valnor. Zdawała sobie doskonale z tego sprawę i dlatego kochała chaos. Tam gdzie chociaż budził się, zjawiała się ona. Był jej cichym sojusznikiem, którego umiejętnie wykorzystywała do swoich celów. Lubiła być incognito, ale jeszcze lepiej było jej, gdy ludzie rozpoznawali jej imię i znali sławę, która za nią szła. Kriss obchodziły pieniądze i pracowała dla tych, którzy płacili więcej. Nikt nie wiedział, czym tak naprawdę się zajmowała. Możliwe że była szpiegiem, inni że przemytnikiem lub poszukiwaczem artefaktów, kolejni że trucicielką o świetnej intuicji i mocną różdżką w garści. Jednak nie tylko to było jej atutem. Mimo wszystko wystarczyło na nią spojrzeć, by wiedzieć, że ma się do czynienia z kobietą, która nie pozwalała włazić sobie na głowę i szybciej rzucała zaklęcia, a dopiero potem pytała. W końcu oczekiwana przez nią osoba zjawiła się, by usiąść przy boku starszej kobiety. Kriss miała niecałe trzydzieści pięć lat i giętkie ciało, co czasami niektórych krępowało. Szczególnie że jej szaty były dość obcisłymi, opinającymi się w odpowiednich miejscach materiałami, a reszta była luźno rzucona, by skrywać wypukłości schowanych tam przydatnych magicznych urządzeń. Czarna, przypominająca skórę szata kontrastowała jedynie z czerwoną wstęgą zawiązaną pod szyją kobiety.
- Ah, przestań z tą panią, Sheridan. Nie mam dzieci, darmozjada męża też nie - odparła, udając, że wcale nie ucieszyła się na widok młodej dziewczyny, której nie widziała jakiś czas. Dobrze było zobaczyć znajomą twarz wśród szumowin i męt, które ostatnio ją otaczały. - Jakieś siki trolla - odparła, nie zamierzając skupiać się na alkoholu tylko obróciła się lekko w stronę Pandory i spojrzała na nią swoimi kocimi, szarymi oczyma. - Lepiej mów, czego byś chciała. Bo raczej nie zobaczyć moją twarz, co? - odparła, podnosząc do ust twarde szkło, a wraz z tym ruchem liczne bransoletki zjechały z jej nadgarstka. Wskazała barmanowi by postawił coś przed Pandorą. Miały tu trochę zabawić.
- Ah, przestań z tą panią, Sheridan. Nie mam dzieci, darmozjada męża też nie - odparła, udając, że wcale nie ucieszyła się na widok młodej dziewczyny, której nie widziała jakiś czas. Dobrze było zobaczyć znajomą twarz wśród szumowin i męt, które ostatnio ją otaczały. - Jakieś siki trolla - odparła, nie zamierzając skupiać się na alkoholu tylko obróciła się lekko w stronę Pandory i spojrzała na nią swoimi kocimi, szarymi oczyma. - Lepiej mów, czego byś chciała. Bo raczej nie zobaczyć moją twarz, co? - odparła, podnosząc do ust twarde szkło, a wraz z tym ruchem liczne bransoletki zjechały z jej nadgarstka. Wskazała barmanowi by postawił coś przed Pandorą. Miały tu trochę zabawić.
I show not your face but your heart's desire
Nie było innej możliwości jak zjawienie się w Hogsmeade i zbadanie tropu, który nie mógł okazać się fałszywą wskazówką. Gospoda pod Świńskim Łbem była powiązana z Zakonem Feniksa, mieli co do tego pewność, jednak znalezienie tam jakichkolwiek śladów pozostało już tylko kwestią szczęścia tudzież niedopilnowania ze strony wroga. Szatyn nie ukrywał, że mimo kłębiącej się pogardy doceniał przeciwnika, bowiem w końcu ten niejednokrotnie już dowiódł o swej sile i chociażby w ciągu ostatnich tygodni podstawił Rycerzy pod ścianą. Musieli temu zapobiec, odbić się od niej i udowodnić, że była to jedynie chwilowa słabość, jednorazowe zlekceważenie potencjału, lecz aby tego dokonać każdy zmuszony był wziąć się do pracy, nie tylko poszczególne jednostki. Liczył, że ostatnie spotkanie sprowadzi ich na właściwie tory, potrzebowali silnych i odważnych sojuszników. Osoby angażujące się jedynie słowem stanowiły zbędną zasłonę dymną.
Szatyn zmaterializował się w bezpiecznej odległości od karczmy chcąc uniknąć alarmującego widoku. Nad Szkocją rozciągała się noc, jednakże pioruny nieustannie rozświetlały niebo mogąc tym samym zdradzić jego obecność gapiom tudzież osobom pełniącym wartę – takowych z góry przekreślić nie mógł. Przypuszczał, że Ramsey również zadba o zniwelowanie zbędnego ryzyka, w końcu mogli zagrać kartą zaskoczenia, która zawsze dawała początkową przewagę. Obydwoje nie wiedzieli co mogli zastać, czego się spodziewać i kogo przyjdzie im spotkać, więc bezmyślna, momentalna prezentacja siły pozostawała w sferze absurdów. Rzecz jasna miało do niej dojść, jednak w odpowiednim czasie.
Zaciągnąwszy kaptur na głowę wsunął dłoń do wewnętrznej części szaty i wysunął z niej piersiówkę. Przywykł do zjawiania się w umówionym miejscu wcześniej, dlatego nigdy nie rozstawał się ze swoim małym, ale wypełnionym po brzegi, skarbem. Upijając łyk pozostawał w pełni skupiony; nieustannie rozglądał się na boki i próbował nasłuchiwać szelestu stóp. Nieproszeni goście byli wówczas ostatnim czego potrzebował.
Po dłuższej chwili przymknął powieki starając się zasięgnąć pamięcią do twarzy jakiegokolwiek mężczyzny, którego przyszło mu minąć na ulicy oraz dobrać do tego odpowiedni wygląd sylwetki. Zapragnął nieznacznie zwiększyć swój wzrost oraz przybrać kilogramów i choć ta zmiana nie była nader trudna, to nierzadko pojawiała się konieczność pogodzenia z porażką.
Rzut na metamorfomagię, przedział 60-51ST.
Szatyn zmaterializował się w bezpiecznej odległości od karczmy chcąc uniknąć alarmującego widoku. Nad Szkocją rozciągała się noc, jednakże pioruny nieustannie rozświetlały niebo mogąc tym samym zdradzić jego obecność gapiom tudzież osobom pełniącym wartę – takowych z góry przekreślić nie mógł. Przypuszczał, że Ramsey również zadba o zniwelowanie zbędnego ryzyka, w końcu mogli zagrać kartą zaskoczenia, która zawsze dawała początkową przewagę. Obydwoje nie wiedzieli co mogli zastać, czego się spodziewać i kogo przyjdzie im spotkać, więc bezmyślna, momentalna prezentacja siły pozostawała w sferze absurdów. Rzecz jasna miało do niej dojść, jednak w odpowiednim czasie.
Zaciągnąwszy kaptur na głowę wsunął dłoń do wewnętrznej części szaty i wysunął z niej piersiówkę. Przywykł do zjawiania się w umówionym miejscu wcześniej, dlatego nigdy nie rozstawał się ze swoim małym, ale wypełnionym po brzegi, skarbem. Upijając łyk pozostawał w pełni skupiony; nieustannie rozglądał się na boki i próbował nasłuchiwać szelestu stóp. Nieproszeni goście byli wówczas ostatnim czego potrzebował.
Po dłuższej chwili przymknął powieki starając się zasięgnąć pamięcią do twarzy jakiegokolwiek mężczyzny, którego przyszło mu minąć na ulicy oraz dobrać do tego odpowiedni wygląd sylwetki. Zapragnął nieznacznie zwiększyć swój wzrost oraz przybrać kilogramów i choć ta zmiana nie była nader trudna, to nierzadko pojawiała się konieczność pogodzenia z porażką.
Rzut na metamorfomagię, przedział 60-51ST.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 24
'k100' : 24
Chciał zbadać wszystkie możliwe ślady, uparcie wierząc, że doba jest w stanie rozciągnąć się na tyle, aby mógł w trakcie tych dwudziestu czterech godzin zrealizować wszystko, co planował i czego chciał. Nie posiadał zmieniacza czasu, chociaż wiedział, że kilka z nich ukrytych jest w ciemnych zakamarkach Departamentu Tajemnic. Poszukiwania Percivala rozpoczęły się, decyzje w sprawie Longbottoma zostały już podjęte, Rycerze mieli rozdzielone między sobą zadania, liczył, że nie zawiodą, jak ostatnio i nikt nie będzie musiał zanosić się gniewem i rozczarowaniem podczas spotkania. Informacje, jakimi podzielił się z nimi Drew wymagały podjęcia szybkich kroków. Jeśli Zakon Feniksa rzeczywiście spotykał się w Gospodzie pod Świńskim Łbem powinni czym prędzej to sprawdzić, wypytać o to ludzi odpowiedzialnych za lokal, a jeśli będzie trzeba to zmusić ich do wyjawienia prawdy. Nie darzył tego miejsca żadnym sentymentem, ale nigdy dotąd nie przywiązywał się do miejsc wcale, podobnie jak i do ludzi. Nim jednak podejmą jakieś bardziej radykalne działania, powinni się tu dobrze rozejrzeć, coś może naprowadzić ich na właściwy trop.
Przybył na miejsce podróżując w powietrzu, bez ciała, bez wyraźnej formy, w rozmytej pędem ciemnej mgle, której nie imały się krople deszczu, ani szalejące z nieba błyskawice. Burza była skutkiem ich działań, wywołali ją, winni przywyknąć więc do panującego wokół chaosu tak, jak przywykli do obecności anomalii, które służyły zarówno im, jak i Czarnemu Panu. Pogłębiająca się panika, niepewność, dzikość serc pchająca ludzi w najidiotyczniejsze działania sprzyjały rozwojowi terroru, który siali i którym byli sami. Byli potęgą. Byli mocą. Byli siłą i śmiercią.
Wylądował nieopodal, nie chcąc zanadto rzucać się w oczy. Kilka chwil pieszej podróży wystarczyło, aby na jego ciemnym płaszczu zgromadziło się mnóstwo wilgoci i spływających wzdłuż smukłego ciała kropli wody. Pioruny rozświetlały ciemne, ponure niebo, ale nie czuł się nieswojo, wręcz przeciwnie. Aura mu odpowiadała, zupełnie tak, jakby sam narodził się podczas podobnej burzy. Przed wejściem dojrzał swojego towarzysza z piersiówką w dłoni.
— Widzę, że nie możesz się doczekać — łypnął na przedmiot, który dzierżył w dłoni, tuż po powitaniu. Kaptur na głowie chronił go przed deszczem, ale wierzchnie ubranie lada moment zamoknie. — Spodziewałem się ciebie pod postacią uroczej blondynki, a zastałem stary, paskudny widok. Nie chcesz mi umilić wieczoru, skurczybyku.— Zadrwił i spojrzał w kierunku drzwi wymownie. Jeśli był gotów, powinni czym prędzej zajrzeć do środka.
Przybył na miejsce podróżując w powietrzu, bez ciała, bez wyraźnej formy, w rozmytej pędem ciemnej mgle, której nie imały się krople deszczu, ani szalejące z nieba błyskawice. Burza była skutkiem ich działań, wywołali ją, winni przywyknąć więc do panującego wokół chaosu tak, jak przywykli do obecności anomalii, które służyły zarówno im, jak i Czarnemu Panu. Pogłębiająca się panika, niepewność, dzikość serc pchająca ludzi w najidiotyczniejsze działania sprzyjały rozwojowi terroru, który siali i którym byli sami. Byli potęgą. Byli mocą. Byli siłą i śmiercią.
Wylądował nieopodal, nie chcąc zanadto rzucać się w oczy. Kilka chwil pieszej podróży wystarczyło, aby na jego ciemnym płaszczu zgromadziło się mnóstwo wilgoci i spływających wzdłuż smukłego ciała kropli wody. Pioruny rozświetlały ciemne, ponure niebo, ale nie czuł się nieswojo, wręcz przeciwnie. Aura mu odpowiadała, zupełnie tak, jakby sam narodził się podczas podobnej burzy. Przed wejściem dojrzał swojego towarzysza z piersiówką w dłoni.
— Widzę, że nie możesz się doczekać — łypnął na przedmiot, który dzierżył w dłoni, tuż po powitaniu. Kaptur na głowie chronił go przed deszczem, ale wierzchnie ubranie lada moment zamoknie. — Spodziewałem się ciebie pod postacią uroczej blondynki, a zastałem stary, paskudny widok. Nie chcesz mi umilić wieczoru, skurczybyku.— Zadrwił i spojrzał w kierunku drzwi wymownie. Jeśli był gotów, powinni czym prędzej zajrzeć do środka.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ostatnie zaniedbywanie daru metamorfomagii wyraźnie dało się szatynowi we znaki, gdy nie udało mu się uzyskać nowego, upragnionego wyglądu. Wzrost, podobnie jak i waga, pozostawały niezmienne, a kpiący wyraz twarzy przerodził się jedynie w lekką irytację – czyżby naprawdę szczęście musiało się od niego odwrócić akurat wtedy, gdy naprawdę takowego potrzebował? Londyn przerodził się w jedno wielkie pole walki, Zakon Feniksa rósł w siłę i ich wiedza o jego tożsamości pozostawała zapewne kwestią czasu, ludzie na ulicach buntowali się przeciw nowej władzy, a jego różdżka oraz umiejętności postanowiły właśnie teraz wystawiać jego cierpliwość na próbę. Gorszego okresu zapewne nie mogły sobie wybrać. Nieustanne niepowodzenia podkopywały jego pewność siebie; służenie za tło – nieruchome – podczas pojedynku na moście, nieudana próba unicestwienia rebelianta, potknięcia związane z klątwami i temat, o którym sam właściwie pamiętać nie chciał. Czy los zgotował mu coś jeszcze, kolejną przeszkodę? Liczył, że w końcu pewne elementy się zmienią, naprawią, a on zyska świeżość, której tak bardzo mu brakowało.
Na ten moment był pewien tylko jednego – służby, za którą poświadczył życiem.
Cichy szelest stóp wytrącił go z krótkiej analizy, żałosnego lamentu i gdy tylko uniósł wzrok dostrzegł swego kompana, człowieka, któremu mimo wszystko całkiem sporo zawdzięczał. Wykrzywiając twarz w kpiącym wyrazie liczył na ironiczny komentarz, który dostał znacznie szybciej niżeli przypuszczał – czyżby Mulciber notował sobie przyszłe kwestie? Wcześniej bycie sukinsynem przychodziło mu ze znacznie większym opóźnieniem. -Ten stary, paskudny widok powoduje, że wciąż masz mokre sny, dlatego chciałem zmienić się w innego gościa. Pech, że postanowiłeś zjawić się w złym momencie.- rzucił unosząc brew, a zaraz po tym piersiówkę, którą przechylił w kierunku warg. Zapewne wielu zrugałoby go za podobny widok – w końcu pozwalał sobie na alkohol tuż przed dość istotnym zadaniem, jednakże Ramsey niejednokrotnie był świadkiem, że takowy właściwie nigdy mu nie przeszkadzał. Chyba, że spał pod stołem, to już inna bajka.
-Idziemy księżniczko? Nie chciałbym mierzyć się z twą złością, gdy deszcz zepsuję Ci fryzurę.- spytał z teatralnie poważną miną, po czym ponownie skupił się na wcześniej wybranym „wyglądzie”. Pójście do Gospody „w swojej twarzy” było bezsensownym ryzykiem i tylko głupiec nie korzystałby z daru, którym został obdarzony.
Rzut na metamorfomagię, przedział 60-51ST.
Na ten moment był pewien tylko jednego – służby, za którą poświadczył życiem.
Cichy szelest stóp wytrącił go z krótkiej analizy, żałosnego lamentu i gdy tylko uniósł wzrok dostrzegł swego kompana, człowieka, któremu mimo wszystko całkiem sporo zawdzięczał. Wykrzywiając twarz w kpiącym wyrazie liczył na ironiczny komentarz, który dostał znacznie szybciej niżeli przypuszczał – czyżby Mulciber notował sobie przyszłe kwestie? Wcześniej bycie sukinsynem przychodziło mu ze znacznie większym opóźnieniem. -Ten stary, paskudny widok powoduje, że wciąż masz mokre sny, dlatego chciałem zmienić się w innego gościa. Pech, że postanowiłeś zjawić się w złym momencie.- rzucił unosząc brew, a zaraz po tym piersiówkę, którą przechylił w kierunku warg. Zapewne wielu zrugałoby go za podobny widok – w końcu pozwalał sobie na alkohol tuż przed dość istotnym zadaniem, jednakże Ramsey niejednokrotnie był świadkiem, że takowy właściwie nigdy mu nie przeszkadzał. Chyba, że spał pod stołem, to już inna bajka.
-Idziemy księżniczko? Nie chciałbym mierzyć się z twą złością, gdy deszcz zepsuję Ci fryzurę.- spytał z teatralnie poważną miną, po czym ponownie skupił się na wcześniej wybranym „wyglądzie”. Pójście do Gospody „w swojej twarzy” było bezsensownym ryzykiem i tylko głupiec nie korzystałby z daru, którym został obdarzony.
Rzut na metamorfomagię, przedział 60-51ST.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 34
'k100' : 34
Popatrzył przez chwilę na Drew i uśmiechnął się lekko, kiwając głową twierdząco. Czego innego mógłby się po nim spodziewać, jak nie podobnego powitania. Miał wrażenie, że ten temat był jednym z jego ulubionych, ale zaczynał rzęzić, jak stara płyta. Klepnął go w ramię po przyjacielsku.
— Kiedy ty wyrośniesz z tych podwórkowych tekstów, Macnair?— westchnął, kręcąc głową z niedowierzaniem. — Kiepsko ci idzie ta zmiana. Nie rozpraszam cię za bardzo?— Nie wiedział, czy tylko gadał, czy rzeczywiście próbował. Jego ciało przechodziło jakie transformacje, ale nie wiedział na ile były dziełem przypadku, na ile celowe. Nie mógł wątpić w jego umiejętności, dar, podejrzewał, że sztuka metamorfomagii była trudna w opanowaniu, nawet jeśli dla kogoś takiego jak Drew całkiem naturalna. Podążył wzrokiem za wyciąganą piersiówką, a później przechylaną, by zaczerpnąć sporego łyku czegoś, co z pewnością miało kolor bursztynu. — Martw się lepiej o to, czego się dowiemy, lub raczej, czego dowiedzieć się nie zdołamy, a nie o moją fryzurę, zazdrosny psie.— Uśmiechnął się i nie czekając dłużej na niego, ruszył przodem, popychając drzwi do gospody. Już w progu otrzepał płaszcz, z którego gęsto kapała woda. Evanesco, machnął różdżką i ruszył w głąb, na sam koniec baru, przy którym przystanął by zamówić szklankę alkoholu. Powinni się tu rozejrzeć. Nie spodziewał się żadnych rewelacji. Szansa na to, że trafią akurat na podobne spotkanie była znikoma, ale być może ktoś mógł się tu zjawić, ktoś podejrzany, ktoś znany, interesujący na tyle, że mógłby im pomóc rozeznać się w sytuacji. Drew twierdził, że tu się spotykają — nie rozumiał, dlaczego puścił wolno kobietę, którą przesłuchiwał, dlaczego dał jej szansę na to, żeby uciekła do swoich. Jako więzień, jako czarownica pod imperiusem mogła dać im znacznie więcej niż tu, co udało mu się od niej wyciągnąć pod wpływem veritaserum.
Zabrał alkohol i ruszył w kierunku kąta, w którym nie będzie budził zainteresowania. Wolał, aby nie widział go nikt z potencjalnie przebywającego tu Zakonu Feniksa. Zatrzymał swój wzrok na barmanie, który mógł coś wiedzieć lub pamiętać.
| anomalia
— Kiedy ty wyrośniesz z tych podwórkowych tekstów, Macnair?— westchnął, kręcąc głową z niedowierzaniem. — Kiepsko ci idzie ta zmiana. Nie rozpraszam cię za bardzo?— Nie wiedział, czy tylko gadał, czy rzeczywiście próbował. Jego ciało przechodziło jakie transformacje, ale nie wiedział na ile były dziełem przypadku, na ile celowe. Nie mógł wątpić w jego umiejętności, dar, podejrzewał, że sztuka metamorfomagii była trudna w opanowaniu, nawet jeśli dla kogoś takiego jak Drew całkiem naturalna. Podążył wzrokiem za wyciąganą piersiówką, a później przechylaną, by zaczerpnąć sporego łyku czegoś, co z pewnością miało kolor bursztynu. — Martw się lepiej o to, czego się dowiemy, lub raczej, czego dowiedzieć się nie zdołamy, a nie o moją fryzurę, zazdrosny psie.— Uśmiechnął się i nie czekając dłużej na niego, ruszył przodem, popychając drzwi do gospody. Już w progu otrzepał płaszcz, z którego gęsto kapała woda. Evanesco, machnął różdżką i ruszył w głąb, na sam koniec baru, przy którym przystanął by zamówić szklankę alkoholu. Powinni się tu rozejrzeć. Nie spodziewał się żadnych rewelacji. Szansa na to, że trafią akurat na podobne spotkanie była znikoma, ale być może ktoś mógł się tu zjawić, ktoś podejrzany, ktoś znany, interesujący na tyle, że mógłby im pomóc rozeznać się w sytuacji. Drew twierdził, że tu się spotykają — nie rozumiał, dlaczego puścił wolno kobietę, którą przesłuchiwał, dlaczego dał jej szansę na to, żeby uciekła do swoich. Jako więzień, jako czarownica pod imperiusem mogła dać im znacznie więcej niż tu, co udało mu się od niej wyciągnąć pod wpływem veritaserum.
Zabrał alkohol i ruszył w kierunku kąta, w którym nie będzie budził zainteresowania. Wolał, aby nie widział go nikt z potencjalnie przebywającego tu Zakonu Feniksa. Zatrzymał swój wzrok na barmanie, który mógł coś wiedzieć lub pamiętać.
| anomalia
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - CZ' :
'Anomalie - CZ' :
Oczywiście, że „podwórkowe”, chamskie teksty były jego ulubionymi – w końcu bawiły tylko jego, dlatego tak skrupulatnie się nimi posługiwał. W kwestii samego tematu miernych wstawek bywało różnie, lecz skoro sam Mulciber nieustannie porywał się na zbereźne to chyba nie sądził, że Macnair pozostanie mu dłużny. Znali się od dziecka, podobne zgryźliwości towarzyszyły im od samego początku – oczywiście z tą różnią, że to czego dotyczyły z czasem ewoluowało. Nie przypominał sobie, aby Ramsey kiedykolwiek się obraził, choć może tak naprawdę nigdy do tego się nie przyznał?
-Tak mój drogi, te twoje mięśnie tak mnie rozpraszają.- rzucił teatralnym, słodkim tonem, a następnie skrzywił się wyraźnie. Towarzysz był wysoki i chudy jak miotła do quidditcha, więc z pewnością zrozumiał, iż szatyn nie przestawał odpłacać się pięknym za nadobne.
Wciąż w jego sylwetce nie zaszła żadna zmiana, co wyraźnie nasiliło irytację. Druga próba spełzła na niczym, a on sam kompletnie nie rozumiał jaki był tego powód. Dawno nie miał problemu z tak prostą próbą wykorzystania swego daru wszak wykorzystywał owy trick właściwie zawsze, gdy opuszczał swe mieszkanie. Przeklął w duchu, a następnie ruszył za Ramseyem, by po chwili przekroczyć drzwi frontowe Gospody Pod Świńskim Łbem.
Nie pamiętał, kiedy ostatni raz znajdował się w środku, więc bacznym wzrokiem rozejrzał się wzdłuż baru oraz całej sali i choć nie liczył, że cokolwiek rzuci mu się tak szybko w oczy, to wolał od początku zachować czujność. Byli tutaj z konkretnego powodu, nie towarzysko, dlatego ważne były wszelkie detale, zbudzające podejrzenia ruchy oraz osoby, bowiem wiadomym było, iż ów miejsce odwiedzali członkowie Zakonu Feniksa. Musieli odnaleźć jakiś trop, choć jedną, cholerną wskazówkę mogącą rzucić światło na kolejne, znacznie istotniejsze elementy całej układanki. Lucinda nie zdradziła mu nader wiele, ale sama długa lista popaprańców walczących dla chorej idei była alarmująca i kto wie, może to właśnie tutaj rekrutowali swych nowych „żołnierzy”? Selwyn nie pamiętała tamtych wydarzeń, więc nie było możliwości, aby poinformowała sprzymierzeńców o spalonej kryjówce.
Zasiadając naprzeciw Mulcibera uniósł na niego wzrok i przysunął ku wargom szklankę wypełnioną trunkiem, który chwile wcześniej zamówił towarzysz. -Poczekałbym do samego końca i zaczął od barmana.- rzucił dyskretnie, a następnie ponownie skupił się na zmianie swego wizerunku, bowiem wciąż na jego głowie znajdował się kaptur czarnej szaty i istniała duża szansa, że niewielu osobom udało się mu przyjrzeć.
Rzut na metamorfomagię, przedział 60-51ST.
-Tak mój drogi, te twoje mięśnie tak mnie rozpraszają.- rzucił teatralnym, słodkim tonem, a następnie skrzywił się wyraźnie. Towarzysz był wysoki i chudy jak miotła do quidditcha, więc z pewnością zrozumiał, iż szatyn nie przestawał odpłacać się pięknym za nadobne.
Wciąż w jego sylwetce nie zaszła żadna zmiana, co wyraźnie nasiliło irytację. Druga próba spełzła na niczym, a on sam kompletnie nie rozumiał jaki był tego powód. Dawno nie miał problemu z tak prostą próbą wykorzystania swego daru wszak wykorzystywał owy trick właściwie zawsze, gdy opuszczał swe mieszkanie. Przeklął w duchu, a następnie ruszył za Ramseyem, by po chwili przekroczyć drzwi frontowe Gospody Pod Świńskim Łbem.
Nie pamiętał, kiedy ostatni raz znajdował się w środku, więc bacznym wzrokiem rozejrzał się wzdłuż baru oraz całej sali i choć nie liczył, że cokolwiek rzuci mu się tak szybko w oczy, to wolał od początku zachować czujność. Byli tutaj z konkretnego powodu, nie towarzysko, dlatego ważne były wszelkie detale, zbudzające podejrzenia ruchy oraz osoby, bowiem wiadomym było, iż ów miejsce odwiedzali członkowie Zakonu Feniksa. Musieli odnaleźć jakiś trop, choć jedną, cholerną wskazówkę mogącą rzucić światło na kolejne, znacznie istotniejsze elementy całej układanki. Lucinda nie zdradziła mu nader wiele, ale sama długa lista popaprańców walczących dla chorej idei była alarmująca i kto wie, może to właśnie tutaj rekrutowali swych nowych „żołnierzy”? Selwyn nie pamiętała tamtych wydarzeń, więc nie było możliwości, aby poinformowała sprzymierzeńców o spalonej kryjówce.
Zasiadając naprzeciw Mulcibera uniósł na niego wzrok i przysunął ku wargom szklankę wypełnioną trunkiem, który chwile wcześniej zamówił towarzysz. -Poczekałbym do samego końca i zaczął od barmana.- rzucił dyskretnie, a następnie ponownie skupił się na zmianie swego wizerunku, bowiem wciąż na jego głowie znajdował się kaptur czarnej szaty i istniała duża szansa, że niewielu osobom udało się mu przyjrzeć.
Rzut na metamorfomagię, przedział 60-51ST.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 46
'k100' : 46
Zerknął na Macnaira, upewniając się, co do jego intencji, lecz w rzeczywistości ani przez chwilę — odkąd tylko się poznali — nie zastanawiał się nad ich prawdziwością. Nie podejrzewałby Drew o zboczenia i animozje, żarty i dowcipy pozostawały w sferze żartów i dowcipów, których cienka dla niektórych granica nigdy nie została przekroczona, wzbudzając, w którymkolwiek z nich jakieś obawy. Zająwszy miejsce w kącie rozejrzał się po otoczeniu. Nic w gospodzie nie wyglądało podejrzanie. Bar taki, jak wszystkie inne. Ale w tym wszystkim było wiele niewiadomych. Drew miał chęci, ale minie sporo czasu nim nauczy się odpowiedniej realizacji własnych planów. Lucinda wymknęła mu się, a on nie zdążył dowiedzieć od niej niczego konkretnego; ani daty ani konkretnego miejsca, pokoju, ani nie skierowała jego myśli na konkretną grupę ludzi, czy okoliczności spotkań. Oczywiście, nie sądzili, że przypadkiem trafią na zgromadzenie zakonników, choć gdyby tak było Ramsey nie wahałby się przed właściwym wykorzystaniem sytuacji, która się właśnie nadarzyła. Ale mieli zebrać informacje, które można było pozyskać o wiele prościej i to z samego źródła. Gdyby czarownica znalazła się pod klątwa imperiusa byłaby użyteczniejsza, gdyby była odpowiednio unieszkodliwiona nigdy by mu nie uciekła, a oni mieliby szansę ją przesłuchać tak, jak należało to uczynić. Cała ta sytuacja była grubymi nićmi szyta i coraz częściej zastanawiał się, co łączyło go z arystokratką, że zdecydował się na taki, a nie inny krok — sam wszak postąpiłby w jego skórze zupełnie inaczej.
Wyciągnął z kieszeni metalową papierośnicę i wyjął z niej zgrabnie papierosa, którego odpalił pstryknięciem palcami. Rozkoszował się dymem i rozglądał po otoczeniu, próbując odkryć jak najwięcej tajemnic tego parszywego miejsca. Jeśli zakonnicy wciąż się tu spotykali, istniała szansa, że któryś z nich się tu zjawi, a on miał wielkie szanse go rozpoznać w porę. W tym wszystkim była jednak pewnego rodzaju bezczynność. Czekali, aż lokal opustoszeje, by podejść do barmana. Dziś miał być najpewniejszym źródłem informacji. Pił powoli, nie zamierzał otępiać przed tym umysłu. Ludzie wchodzili i wychodzili, a on uważnie przyglądał się otoczeniu, a także wszystkim tym, którzy kierowali swoje kroki na górę. Przede wszystkim przyglądał się jednak barmanowi, chcąc wypatrzeć czy łączą go jakieś szczególne relacje z osobami, które pojawiają się w gospodzie; chciał dostrzec ukradkowe spojrzenia i ruchy warg w szeptach, których nikt postronny nie powinien słyszeć. Lecz jak dotąd, nic nie budziło jego podejrzeń.
— Nikt więcej nam już nie zostanie, ale wygląda na to, że tylko on mógłby tu coś wiedzieć. Właściwie, powiedz mi, ale nie waż się kłamać, Macnair, dlaczego pozwoliłeś Selwynównie odejść, bo bardzo mnie to nurtuje.— Nie patrzył na niego, wciąż czujnym spojrzeniem przemykał po twarzach ludzi gromadzących się w gospodzie.
| prowadzę obserwacje
Wyciągnął z kieszeni metalową papierośnicę i wyjął z niej zgrabnie papierosa, którego odpalił pstryknięciem palcami. Rozkoszował się dymem i rozglądał po otoczeniu, próbując odkryć jak najwięcej tajemnic tego parszywego miejsca. Jeśli zakonnicy wciąż się tu spotykali, istniała szansa, że któryś z nich się tu zjawi, a on miał wielkie szanse go rozpoznać w porę. W tym wszystkim była jednak pewnego rodzaju bezczynność. Czekali, aż lokal opustoszeje, by podejść do barmana. Dziś miał być najpewniejszym źródłem informacji. Pił powoli, nie zamierzał otępiać przed tym umysłu. Ludzie wchodzili i wychodzili, a on uważnie przyglądał się otoczeniu, a także wszystkim tym, którzy kierowali swoje kroki na górę. Przede wszystkim przyglądał się jednak barmanowi, chcąc wypatrzeć czy łączą go jakieś szczególne relacje z osobami, które pojawiają się w gospodzie; chciał dostrzec ukradkowe spojrzenia i ruchy warg w szeptach, których nikt postronny nie powinien słyszeć. Lecz jak dotąd, nic nie budziło jego podejrzeń.
— Nikt więcej nam już nie zostanie, ale wygląda na to, że tylko on mógłby tu coś wiedzieć. Właściwie, powiedz mi, ale nie waż się kłamać, Macnair, dlaczego pozwoliłeś Selwynównie odejść, bo bardzo mnie to nurtuje.— Nie patrzył na niego, wciąż czujnym spojrzeniem przemykał po twarzach ludzi gromadzących się w gospodzie.
| prowadzę obserwacje
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 40
'k100' : 40
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Bar
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Hogsmeade :: Gospoda pod Świńskim Łbem