Stoliki przy ścianie
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Stoliki przy ścianie
Kolejna część stolików, tym razem ulokowanych na obrzeżach sali. Są zwykle zajmowane przez stałych bywalców Dziurawego Kotła, osoby wynajmujące – często na stałe – pokoje na piętrze. Odcinają się tutaj od nadmiernego hałasu, w spokoju mogą wypić kufel piwa lub zjeść potrawę przyniesioną przez kelnerkę, przy czym mając doskonały widok na wszystkich gości w Kotle. Ciężko tutaj o wolne miejsce, lecz kto wie, może właśnie natrafiłeś na dobrą duszę, która pozwoli ci się przysiąść?
Możliwość gry w czarodziejskie oczko, darta, gargulki, kościanego pokera
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:19, w całości zmieniany 1 raz
Zawsze miała "zręczne ręce", to na pewno. Nie miała problemu z precyzyjnymi zadaniami, z łapaniem, szybkim podmienianiem, przecież na tym polegały jej sztuczki - i rzutki chyba wymagały podobnych umiejętności. Nie spodziewała się jednak, że uda jej się już za pierwszym razem jakoś wybitnie - poszło jednak świetnie, choć nie znała się na punktacji, dwie rzutki w samym środku jasno mówiły za siebie.
- Najwidoczniej mam talent. - stwierdziła tylko na uwagę Alana patrząc na jego rzuty. Biedaczyna. No, ale zakład to zakład.
- Wygląda na to, że ktoś inny będzie jutro powtarzał o tym, jaki hazard jest zły. - zwróciła się jeszcze do Matta, ale ruszyła już w stronę baru, bo i nie była tu na pogaduszkach, czy graniu, a w pracy. Pewnie jeszcze do nich zajrzy, zaraz z resztą przyniesie im pierwsze zamówienie, nie żegnała się więc odchodząc. Ledwo jednak odeszła, kiedy odezwał się jeden z mężczyzn ze stolika niedaleko miejsca w którym grano w darta.
- Ciekawe, za ile dałaby się zaciągnąć na górę. - mruknął w stronę starszego od siebie faceta siedzącego obok. Sądząc po jego twarzy, dawno już zapomniał o zabieraniu dziewcząt do jednego z pokojów na górze bez uprzedniego sypania galeonami. Tak, czy inaczej odprowadził nieświadomą tego rozważania dziewczynę wzrokiem, uśmiechając się pod nosem, za to z jego miny odczytać można było dość wulgarne myśli.
Jego towarzysz wzruszył jedynie ramionami widocznie bardziej zajęty alkoholem w swojej szklance, niż kelnerką wracającą do pracy.
- Najwidoczniej mam talent. - stwierdziła tylko na uwagę Alana patrząc na jego rzuty. Biedaczyna. No, ale zakład to zakład.
- Wygląda na to, że ktoś inny będzie jutro powtarzał o tym, jaki hazard jest zły. - zwróciła się jeszcze do Matta, ale ruszyła już w stronę baru, bo i nie była tu na pogaduszkach, czy graniu, a w pracy. Pewnie jeszcze do nich zajrzy, zaraz z resztą przyniesie im pierwsze zamówienie, nie żegnała się więc odchodząc. Ledwo jednak odeszła, kiedy odezwał się jeden z mężczyzn ze stolika niedaleko miejsca w którym grano w darta.
- Ciekawe, za ile dałaby się zaciągnąć na górę. - mruknął w stronę starszego od siebie faceta siedzącego obok. Sądząc po jego twarzy, dawno już zapomniał o zabieraniu dziewcząt do jednego z pokojów na górze bez uprzedniego sypania galeonami. Tak, czy inaczej odprowadził nieświadomą tego rozważania dziewczynę wzrokiem, uśmiechając się pod nosem, za to z jego miny odczytać można było dość wulgarne myśli.
Jego towarzysz wzruszył jedynie ramionami widocznie bardziej zajęty alkoholem w swojej szklance, niż kelnerką wracającą do pracy.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
- Oj będzie - uśmiechnąłem się szeroko i zerknąłem na Alana. Wzniosłem w jego stronę w geście toastu szklankę z ognistą, którą przyniosła Lil jeszcze przed zawarciem oraz sfinalizowaniem naszego małego zakładu - To jak, na dobry początek to może wznieśmy toast za naszego wspaniałomyślnego, eleganckiego sponsora, co ty na to, Bennett? - Zaproponowałem żartobliwie. Mimo wszystko atmosfera stała się przyjemnie luźna. Tego mi właściwie trzeba było - tego powiewu beztroski i spontaniczności. Po wszystkim legnę sobie w łóżku i będę odsypiał zabawę oraz tą koszmarną pryczę w Tower. Zyć nie umierać.
Mimchodem pozwoliłem sobie odprowadzić wzrokiem sylwetkę Lily zmierzającą w stronę baru. Ciągle wyglądała mizernie, słabo, lecz dawała sobie radę. Może trochę dramatyzowałem pozwalając sobie na generalizowanie tego co muszą znosić kelnerki. Nie kłamiąc, często ja sam bywałem tym osobnikiem którego musiały znosić. Trochę obawiałem się, że swoim niewinnym wyglądem szybko przyciągnie do siebie klopoty biorąc pod uwagę lotność mieszczącego się tu towarzystwa i cóż...Czemu muszę mieć rację akurat wtedy kiedy nie chcę...?
Postawiłem szklankę na blacie, wzrokiem wyłapując autora wypowiedzi. Nie było mi już wesoło i beztrosko.
- Idę pozbierać lotki - rzuciłem sucho, beznamiętnie w stronę Alana i nie czekając na potwierdzenie ruszyłem niby to w stronę naszpikowanej tarczy mówiąc sobie, że wcale nie chcę robić scen. Dlatego też wymyśliłem bardzo sprytny plan - załatwię sprawę szybko.
Nie mówiąc nic, nie ostrzegając, po prostu nieco mi się zboczyło z trasy o te strategiczne dwa kroki w stronę winnego mężczyzn. Wyciągnąłem rękę topiąc ją w jego włosa, które ująłem jak szmatę by w kolejnej sekundzie łupnąć tą pustą łepetyną o stół, zupełnie jakbym chciał wbić w ten niekonwencjonalny sposób gwóźdź widziany tylko prze mnie.
|1-25 raz nim łupnąłem, lecz drugi raz to on wierzgnął, wyrwał się i łupnął mi, że aż mnie zamroczyło.
|26- 79 połupało trochę, lecz potem zaczęło się szamotanie. Targamy sobą przy tym stoliku jak pralka frania ciuchy na wirowaniu
|>80 tak jak zakładałem poszło szybko - nokaut.
|Jeśli Alan chce mnie z powodzeniem odciągnąć musi wyrzucić więcej oczek niż ja
Mimchodem pozwoliłem sobie odprowadzić wzrokiem sylwetkę Lily zmierzającą w stronę baru. Ciągle wyglądała mizernie, słabo, lecz dawała sobie radę. Może trochę dramatyzowałem pozwalając sobie na generalizowanie tego co muszą znosić kelnerki. Nie kłamiąc, często ja sam bywałem tym osobnikiem którego musiały znosić. Trochę obawiałem się, że swoim niewinnym wyglądem szybko przyciągnie do siebie klopoty biorąc pod uwagę lotność mieszczącego się tu towarzystwa i cóż...Czemu muszę mieć rację akurat wtedy kiedy nie chcę...?
Postawiłem szklankę na blacie, wzrokiem wyłapując autora wypowiedzi. Nie było mi już wesoło i beztrosko.
- Idę pozbierać lotki - rzuciłem sucho, beznamiętnie w stronę Alana i nie czekając na potwierdzenie ruszyłem niby to w stronę naszpikowanej tarczy mówiąc sobie, że wcale nie chcę robić scen. Dlatego też wymyśliłem bardzo sprytny plan - załatwię sprawę szybko.
Nie mówiąc nic, nie ostrzegając, po prostu nieco mi się zboczyło z trasy o te strategiczne dwa kroki w stronę winnego mężczyzn. Wyciągnąłem rękę topiąc ją w jego włosa, które ująłem jak szmatę by w kolejnej sekundzie łupnąć tą pustą łepetyną o stół, zupełnie jakbym chciał wbić w ten niekonwencjonalny sposób gwóźdź widziany tylko prze mnie.
|1-25 raz nim łupnąłem, lecz drugi raz to on wierzgnął, wyrwał się i łupnął mi, że aż mnie zamroczyło.
|26- 79 połupało trochę, lecz potem zaczęło się szamotanie. Targamy sobą przy tym stoliku jak pralka frania ciuchy na wirowaniu
|>80 tak jak zakładałem poszło szybko - nokaut.
|Jeśli Alan chce mnie z powodzeniem odciągnąć musi wyrzucić więcej oczek niż ja
The member 'Matthew Bott' has done the following action : rzut kością
'k100' : 40
'k100' : 40
Większość uwag skwitował po prostu uśmiechem. To celne rzuty nowo poznanej dziewczyny skupiły na sobie większość jego uwagi. Każda rzutka uderzająca w tarczę była dobra, naprawdę dobra. Przez chwilę Alan czuł się wręcz oszukany i zastanawiał się czy Lily na prawdę grała w tę grę po raz pierwszy. Szybko jednak wyrzucił te myśli z głowy, kierując ku niej pełne podziwu spojrzenie.
- Kelnerka, nie kelnerka - rzuty wykonała niesamowite. - Skomplementował, tym samym odpowiadając na zgryźliwą uwagę rzuconą przez Matta. Zaraz sam sięgnął po rzutki i już od początku czuł, że jemu nie pójdzie zbyt dobrze. Pierwszy rzut utwierdził go w tym przekonaniu, drugi dał odrobinę nadziei, jednak po trzecim (który był pudłem), nie miał już wątpliwości. Poczuł zażenowanie i ogarniającą go czarną rozpacz. Nie tylko przegrał w Darta, ale wykonał również wyrok na swój portfel, a raczej jego zawartość.
- Jutro? Ja już dzisiaj to mówię! Hazard jest zły! - Zaśmiał się i pomachał palcem w stronę Botta, lecz w jego śmiechu zabrzmiała też nutka rozpaczy. Słysząc o byciu dżentelmenem, jedynie pokiwał głową, po czym odprowadził wzrokiem odchodzącą już dziewczynę.
- Chyba rzeczywiście muszę wysłać sowę do Munga. - Mruknął do Matta pół żartem pół serio i zaraz po tym dotarły do niego słowa, które wyłoniły się spośród masy innych dźwięków krążących po tym miejscu. Jego wzrok bardzo szybko namierzył właściciela ów słów, lecz nie pognał ku niemu z pięściami, nie rzucił w niego wyzwiskami, a jedynie skrzywił się z niesmakiem, gdy po głowie pokrążyło mu jedno słowo - dupek.
- Dobrze. - Tylko tyle powiedział, gdy Matt zaproponował pójście po lotki. Nie przewidział tego, co miało się zaraz wydarzyć, więc spokojnie sięgnął po szklankę ze swoim alkoholem, upijając dość spory łyk trunku. Od niechcenia jego wzrok prześlizgnął się po pomieszczeniu, by przez chwilę potowarzyszyć oddalającemu się Bottowi. Bott podszedł do mężczyzny, którego przed chwilą słyszeli. Bott złapał go za kłaki i walnął jego głową o stół raz, drugi. Mężczyzna wstał i zaczęli się szarpać. Zaraz... co?
- Hola, hola, hej! - Tylko tyle wydobyło się z Alanowego gardła, gdy odstawiał trunek, by już kierować kroki w stronę szamoczących się mężczyzn. W pierwszym odruchu nie bardzo wiedział co powinien zrobić. Czasy Hogwartu dawno już minęły a on - jako szanowany uzdrowiciel - od dawna nie uciekał się do przemocy. - Panowie, to da się załatwić jakoś inaczej. - Mruknął cicho, nie będąc nawet pewnym czy jego słowa dotrą do reszty. A potem, wiedziony jakimś odruchem podszedł do wierzgającego się Botta i próbował łapać go za fraki, by odciągnąć od nieznajomego faceta.
Kary za nieudany rzut
1-15 Drugi z mężczyzn wstał i uznając Alana za wspolnika Matta, zaczął się szarpać z Bennettem też
16-30 Alan dostaje od Matta z łokcia w twarz
31- 45 Szarpiący się Matt i ten zbir przewracają się, wpadając też na Alana
46- 57 Alanowi nie udaje się odciągnąć tej dwójki od siebie
- Kelnerka, nie kelnerka - rzuty wykonała niesamowite. - Skomplementował, tym samym odpowiadając na zgryźliwą uwagę rzuconą przez Matta. Zaraz sam sięgnął po rzutki i już od początku czuł, że jemu nie pójdzie zbyt dobrze. Pierwszy rzut utwierdził go w tym przekonaniu, drugi dał odrobinę nadziei, jednak po trzecim (który był pudłem), nie miał już wątpliwości. Poczuł zażenowanie i ogarniającą go czarną rozpacz. Nie tylko przegrał w Darta, ale wykonał również wyrok na swój portfel, a raczej jego zawartość.
- Jutro? Ja już dzisiaj to mówię! Hazard jest zły! - Zaśmiał się i pomachał palcem w stronę Botta, lecz w jego śmiechu zabrzmiała też nutka rozpaczy. Słysząc o byciu dżentelmenem, jedynie pokiwał głową, po czym odprowadził wzrokiem odchodzącą już dziewczynę.
- Chyba rzeczywiście muszę wysłać sowę do Munga. - Mruknął do Matta pół żartem pół serio i zaraz po tym dotarły do niego słowa, które wyłoniły się spośród masy innych dźwięków krążących po tym miejscu. Jego wzrok bardzo szybko namierzył właściciela ów słów, lecz nie pognał ku niemu z pięściami, nie rzucił w niego wyzwiskami, a jedynie skrzywił się z niesmakiem, gdy po głowie pokrążyło mu jedno słowo - dupek.
- Dobrze. - Tylko tyle powiedział, gdy Matt zaproponował pójście po lotki. Nie przewidział tego, co miało się zaraz wydarzyć, więc spokojnie sięgnął po szklankę ze swoim alkoholem, upijając dość spory łyk trunku. Od niechcenia jego wzrok prześlizgnął się po pomieszczeniu, by przez chwilę potowarzyszyć oddalającemu się Bottowi. Bott podszedł do mężczyzny, którego przed chwilą słyszeli. Bott złapał go za kłaki i walnął jego głową o stół raz, drugi. Mężczyzna wstał i zaczęli się szarpać. Zaraz... co?
- Hola, hola, hej! - Tylko tyle wydobyło się z Alanowego gardła, gdy odstawiał trunek, by już kierować kroki w stronę szamoczących się mężczyzn. W pierwszym odruchu nie bardzo wiedział co powinien zrobić. Czasy Hogwartu dawno już minęły a on - jako szanowany uzdrowiciel - od dawna nie uciekał się do przemocy. - Panowie, to da się załatwić jakoś inaczej. - Mruknął cicho, nie będąc nawet pewnym czy jego słowa dotrą do reszty. A potem, wiedziony jakimś odruchem podszedł do wierzgającego się Botta i próbował łapać go za fraki, by odciągnąć od nieznajomego faceta.
Kary za nieudany rzut
1-15 Drugi z mężczyzn wstał i uznając Alana za wspolnika Matta, zaczął się szarpać z Bennettem też
16-30 Alan dostaje od Matta z łokcia w twarz
31- 45 Szarpiący się Matt i ten zbir przewracają się, wpadając też na Alana
46- 57 Alanowi nie udaje się odciągnąć tej dwójki od siebie
There are no escapes There is no more world Gone are the days of mistakes There is no more hope
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Alan Bennett' has done the following action : rzut kością
'k100' : 25
'k100' : 25
Nie usłyszała tej uwagi. Poszła w pełni spokoju po zamówienie dla pozostałych przy stoliku mężczyzn w całkiem-niezłym nastroju, zapewne dużo lepszym, niż możnaby oczekiwać po niej i po tym, co działo się ostatnimi czasy. Najwidoczniej miała całkiem niezły dzień, a to spotkanie trochę nawet ją podbudowało.
Nie było niczym szczególnym, ale zwyczajnym spotkaniem bliskiej osoby, przyjaciela. Prostą rozrywką. Czymś, czego tak na prawdę jej brakowało, na co nie do końca umiała poświęcić czas, co jej nie wychodziło przez cały stres, jaki się w nią wcisnął.
Nie dane jej było jednak cieszyć się tym długo. Ledwo weszła za bar, kiedy jej spokój, zadowolenie i pierwszy od dawna dobry nastrój, wszystko legło w gruzach. Trzask sprawił, że przez jej plecy przebiegły dreszcze, na sam dźwięk szamotaniny cofnęła się jeszcze trochę.
Gdyby chodziło o kogokolwiek innego, zapewne by się dawno ukryła, skuliłaby się pod barem, to był jednak Matt, człowiek który przyciągał problemy jak światło ćmy.
- Matt!
Podeszła odrobinę zaledwie bliżej, chciała go odciągnąć, jednak zabrakło jej odwagi, nie była w stanie, znów dopadał ją cholerny lęk. Tym razem jednak walczyły ze sobą dwa. Oczyma wyobraźni widziała, jak Matt uderza o kant stołu, jak dzieje mu się krzywda, poważna krzywda, jak ten człowiek atakuje go zbyt brutalnie, jak rzuca jakieś paskudne zaklęcie.
Nawet zbliżyła się jeszcze trochę, bardzo chcąc go z tego wyciągnąć, nie dostatecznie blisko jednak, bo jedynie szczera przyjaźń i obawa o bliską osobę powstrzymywały ją w tej chwili przed skuleniem się pod barem. Agresja ją przerażała, nawet ta całkowicie nie skierowana w jej stronę, nijak zapewne nie związana z nią.
Proszę...
Chciała prosić, żeby przestali, dobrze wiedziała, że wystawiłaby się jednak tym na śmieszność, nic więcej. Znów się trochę cofnęła, schodząc z drogi jakiemuś gapiowi, czując jak cholernie jest bezsilna i wiedząc, że nic nie może zrobić, skuliła się w sobie, znów jakby zmalała, chcąc ukryć się przed całym światem, a jednocześnie nie mogąc tak po prostu uciec.
Nie było niczym szczególnym, ale zwyczajnym spotkaniem bliskiej osoby, przyjaciela. Prostą rozrywką. Czymś, czego tak na prawdę jej brakowało, na co nie do końca umiała poświęcić czas, co jej nie wychodziło przez cały stres, jaki się w nią wcisnął.
Nie dane jej było jednak cieszyć się tym długo. Ledwo weszła za bar, kiedy jej spokój, zadowolenie i pierwszy od dawna dobry nastrój, wszystko legło w gruzach. Trzask sprawił, że przez jej plecy przebiegły dreszcze, na sam dźwięk szamotaniny cofnęła się jeszcze trochę.
Gdyby chodziło o kogokolwiek innego, zapewne by się dawno ukryła, skuliłaby się pod barem, to był jednak Matt, człowiek który przyciągał problemy jak światło ćmy.
- Matt!
Podeszła odrobinę zaledwie bliżej, chciała go odciągnąć, jednak zabrakło jej odwagi, nie była w stanie, znów dopadał ją cholerny lęk. Tym razem jednak walczyły ze sobą dwa. Oczyma wyobraźni widziała, jak Matt uderza o kant stołu, jak dzieje mu się krzywda, poważna krzywda, jak ten człowiek atakuje go zbyt brutalnie, jak rzuca jakieś paskudne zaklęcie.
Nawet zbliżyła się jeszcze trochę, bardzo chcąc go z tego wyciągnąć, nie dostatecznie blisko jednak, bo jedynie szczera przyjaźń i obawa o bliską osobę powstrzymywały ją w tej chwili przed skuleniem się pod barem. Agresja ją przerażała, nawet ta całkowicie nie skierowana w jej stronę, nijak zapewne nie związana z nią.
Proszę...
Chciała prosić, żeby przestali, dobrze wiedziała, że wystawiłaby się jednak tym na śmieszność, nic więcej. Znów się trochę cofnęła, schodząc z drogi jakiemuś gapiowi, czując jak cholernie jest bezsilna i wiedząc, że nic nie może zrobić, skuliła się w sobie, znów jakby zmalała, chcąc ukryć się przed całym światem, a jednocześnie nie mogąc tak po prostu uciec.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Nie myślałem o konsekwencjach. Zupełnie jakbym na chwilę zapomniał o towarzystwie Alana, kręcącej się między stolikami Lily, o tym, że ludzie się przecież umieją bronić. Tak po prostu poruszyłem się wiedziony prostą i prymitywna potrzebą wytłumaczenia fenomenu istnienia pewnych granic. Być może zakrawało to o jakąś hipokryzję, bo czy tak nie dawno sam nie dostałem po mordzie za obnoszenie się chęcią bliższego poznania takiej, a nie innej kelnerki, lecz to nie miało dla mnie nic do rzeczy. Zapewne też w innych okolicznościach zaśmiałbym się szelmowsko i dorzucił do pieca jakąś kolejną niewybredną uwagą. W sytuację zamieszana była jednak Lily, a to wszystko zmieniało. Nie zamierzałem pozwalać na to by była sprowadzana do obiektu prostackiej fascynacji, stawała się główną bohaterką zbereźnych myśli. Dlatego tak bardzo nie podobał mi się pomysł jej pracy tutaj.
Emocje we mnie tylko się wzmogły, gdy mój cel zaczął się bronić, a nawet przechodzić do ataku. Szarpiąc się przewróciliśmy krzesło, potrąciliśmy stolik obok, butelki z trunkiem zakołysały się i rozlały po blacie. Nawet nie zwróciłem uwagi, że to właśnie Alan próbował mnie odciągnąć. Warknąłem tylko w niezadowoleniu, gdy zarejestrowałem, że ktoś próbuje mnie odciągnąć. Jeszcze nie teraz - zakomunikowałem śmiałkowi łokciem by zaraz poczuć pięść przeciwnika w swoim boku. Skrzywiłem się zapowietrzając się z bolesnym syknięciem. Osunąłem się nieznacznie na stolik. Siedzący przy nim biesiadnicy podnieśli krzyk niezadowolenia, a ja pod palcami wyczułem chłód szkła. Bez pomyślunku ująłem pewniej oręż z zamiarem roztrzaskania go na twarzy oponenta.
|1-30 Nie zdążyłem nic zrobić bo mi zasadzono banie na twarz
|31- 70 Nie wiem z czego gość miał twarz, lecz nie specjalnie się przejął. W powietrzu lata gulasz który był w podniesionym przeze mnie półmisku.
|>71 To była na prawdę porządna misa. Naprawdę bardzo porządna misa...
Emocje we mnie tylko się wzmogły, gdy mój cel zaczął się bronić, a nawet przechodzić do ataku. Szarpiąc się przewróciliśmy krzesło, potrąciliśmy stolik obok, butelki z trunkiem zakołysały się i rozlały po blacie. Nawet nie zwróciłem uwagi, że to właśnie Alan próbował mnie odciągnąć. Warknąłem tylko w niezadowoleniu, gdy zarejestrowałem, że ktoś próbuje mnie odciągnąć. Jeszcze nie teraz - zakomunikowałem śmiałkowi łokciem by zaraz poczuć pięść przeciwnika w swoim boku. Skrzywiłem się zapowietrzając się z bolesnym syknięciem. Osunąłem się nieznacznie na stolik. Siedzący przy nim biesiadnicy podnieśli krzyk niezadowolenia, a ja pod palcami wyczułem chłód szkła. Bez pomyślunku ująłem pewniej oręż z zamiarem roztrzaskania go na twarzy oponenta.
|1-30 Nie zdążyłem nic zrobić bo mi zasadzono banie na twarz
|31- 70 Nie wiem z czego gość miał twarz, lecz nie specjalnie się przejął. W powietrzu lata gulasz który był w podniesionym przeze mnie półmisku.
|>71 To była na prawdę porządna misa. Naprawdę bardzo porządna misa...
The member 'Matthew Bott' has done the following action : rzut kością
'k100' : 31
'k100' : 31
Miał wrażenie, że cofnął się do czasów Hogwartu, naprawdę. Kiedy pierwsze zaskoczenie minęło, gdy przestał również próbować zrozumieć sytuację, uczucie deja vu walnęło w niego z impetem. Przez chwilę, zaledwie kilka sekund, obserwował tę sytuację, wręcz nie mogąc nie mruknąć pod nosem:
- Nie wierzę, ten typ serio się nic nie zmienił.
I choć przez chwilę dopadło go również poczucie rozbawienia, te znikło szybko. Nie byli dziećmi, nie byli też nastolatkami, w których buzowały hormony. Byli dorosłymi ludźmi i tak się zachowywać powinni. A przynajmniej takie właśnie było jego zdanie. Bitka w barze natomiast w ogóle nie pasowała do tego obrazu. Oczami wyobraźni widział jak ta jatka idzie dalej, jak wymyka się spod kontroli. A potem wszyscy lądują w szpitalu, tylko psując nerwy magomedykom, którzy muszą się nimi zajmować. Oj tam, Mung wszedł w niego bardziej niż sądził. No ale co mógł na to poradzić?
Próbował więc rozdzielić tę dwójkę, lecz przecenił swoje możliwości. Nie pamiętał kiedy ostatnio był w takiej sytuacji (w Hogwarcie?), nie wiedział też czy niepowodzenie zawdzięczał swojej nieporadności czy zawziętości Botta. Ostatecznie skończył z łokciem wbitym w nos. Nie zdziwił się, gdy już po chwili do uczucia piekącego bólu doszedł zapach i smak krwi, która spłynęła po jego brodzie. Zaklął, wycierając to ręką. Wtedy też ujrzał Lily, która najwyraźniej chciała ich rozdzielić, ale zbyt mocno się bała. Widząc jej przerażenie poczuł, jak jest mu jej żal. Była taka mała, taka kruchutka i taka wystraszona. Jak męskie serce mogłoby być na to obojętne i nie mieć odruchu, chęci obronienia jej przed całym światem? Rozumiał więc już trochę pobudki Matta... Choć to wcale go nie usprawiedliwiało!
- Lily, nie podchodź. Ogarniemy zaraz sytuację. - Zwrócił się w jej kierunku, dłonią zasłaniając nos, by nie widziała krwi. A potem ponownie podszedł do tej dwójki, chcąc ich rozdzielić. Nagle jednak zastygł w bezruchu, widząc zamierzania Matta. Jego oczy stały się wielkie niczym duże monety, gdy widział jak Bott sięga po szklanką butelkę. - Nie, nie, nie, nie! - Zdążył krzyknąć, ale nim udało mu się to jakkolwiek powstrzymać - butelka już rozbijała się o twarz obcego mężczyzny. O dziwo - ten jednak dalej szamotał się z Mattem. Z czego on był zrobiony?
Pokonując szok i niedowierzanie, ponownie postanowił tę dwójkę rozdzielić. Tym razem jednak to właśnie nieznajomy był bliżej niego, podszedł więc z zamiarem próby odciągnięcia właśnie tego osobnika, wykrzykując przy tym ,,przestańcie" ,,dajcie spokój" ,,uspokójcie się" i inne takie. Pech jednak chciał, że jego kolega, sądząc, że Bennett planuje się dołączyć do bijatyki, podszedł do niego i szarpnął go za ubrania. Najwyraźniej też nie miał pokojowych zamiarów, o czym Alan przekonał się bardzo szybko.
1-25 - Bennett dostał prawego sierpowego między oczy, aż go zaćmiło
26-50 - gostek rzucił się na Alana i razem wylądowali na jakimś stoliku, szarpiąc się
51-75 - wierzgają się i szarpią nawzajem, tłukąc się gdzie popadnie
76-100 - broniąc się to Alan walnął delikwenta między oczy aż go pięść zabolała
- Nie wierzę, ten typ serio się nic nie zmienił.
I choć przez chwilę dopadło go również poczucie rozbawienia, te znikło szybko. Nie byli dziećmi, nie byli też nastolatkami, w których buzowały hormony. Byli dorosłymi ludźmi i tak się zachowywać powinni. A przynajmniej takie właśnie było jego zdanie. Bitka w barze natomiast w ogóle nie pasowała do tego obrazu. Oczami wyobraźni widział jak ta jatka idzie dalej, jak wymyka się spod kontroli. A potem wszyscy lądują w szpitalu, tylko psując nerwy magomedykom, którzy muszą się nimi zajmować. Oj tam, Mung wszedł w niego bardziej niż sądził. No ale co mógł na to poradzić?
Próbował więc rozdzielić tę dwójkę, lecz przecenił swoje możliwości. Nie pamiętał kiedy ostatnio był w takiej sytuacji (w Hogwarcie?), nie wiedział też czy niepowodzenie zawdzięczał swojej nieporadności czy zawziętości Botta. Ostatecznie skończył z łokciem wbitym w nos. Nie zdziwił się, gdy już po chwili do uczucia piekącego bólu doszedł zapach i smak krwi, która spłynęła po jego brodzie. Zaklął, wycierając to ręką. Wtedy też ujrzał Lily, która najwyraźniej chciała ich rozdzielić, ale zbyt mocno się bała. Widząc jej przerażenie poczuł, jak jest mu jej żal. Była taka mała, taka kruchutka i taka wystraszona. Jak męskie serce mogłoby być na to obojętne i nie mieć odruchu, chęci obronienia jej przed całym światem? Rozumiał więc już trochę pobudki Matta... Choć to wcale go nie usprawiedliwiało!
- Lily, nie podchodź. Ogarniemy zaraz sytuację. - Zwrócił się w jej kierunku, dłonią zasłaniając nos, by nie widziała krwi. A potem ponownie podszedł do tej dwójki, chcąc ich rozdzielić. Nagle jednak zastygł w bezruchu, widząc zamierzania Matta. Jego oczy stały się wielkie niczym duże monety, gdy widział jak Bott sięga po szklanką butelkę. - Nie, nie, nie, nie! - Zdążył krzyknąć, ale nim udało mu się to jakkolwiek powstrzymać - butelka już rozbijała się o twarz obcego mężczyzny. O dziwo - ten jednak dalej szamotał się z Mattem. Z czego on był zrobiony?
Pokonując szok i niedowierzanie, ponownie postanowił tę dwójkę rozdzielić. Tym razem jednak to właśnie nieznajomy był bliżej niego, podszedł więc z zamiarem próby odciągnięcia właśnie tego osobnika, wykrzykując przy tym ,,przestańcie" ,,dajcie spokój" ,,uspokójcie się" i inne takie. Pech jednak chciał, że jego kolega, sądząc, że Bennett planuje się dołączyć do bijatyki, podszedł do niego i szarpnął go za ubrania. Najwyraźniej też nie miał pokojowych zamiarów, o czym Alan przekonał się bardzo szybko.
1-25 - Bennett dostał prawego sierpowego między oczy, aż go zaćmiło
26-50 - gostek rzucił się na Alana i razem wylądowali na jakimś stoliku, szarpiąc się
51-75 - wierzgają się i szarpią nawzajem, tłukąc się gdzie popadnie
76-100 - broniąc się to Alan walnął delikwenta między oczy aż go pięść zabolała
There are no escapes There is no more world Gone are the days of mistakes There is no more hope
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Alan Bennett' has done the following action : rzut kością
'k100' : 23
'k100' : 23
Nie chciała tego zostawiać, coś kazało jej podejść, a zakrwawiony przyjaciel Matta wcale nie brzmiał jak ktoś kogo zamierałą słuchać. Zawsze jednak słuchała własnych lęków, a przerażenie w tej chwili rosło w niej w zastraszającym tempie. Nawet nijak nie zareagowała, kiedy Matt dobył jakieś naczynie jako broń, zaczęła się wycofywać zbyt przerażona tym, co się działo. Bała się o to, co może się stać, bała się że Matt zrobi komuś poważną krzywdę, bała się, że to jemu zrobią poważną krzywdę. Wiedziała, że pchał się to sam, co mogło się stać? Ktoś coś powiedział, ktoś krzywo spojrzał. Zaraz jednak do walki dołączyły kolejne osoby, próby Alana okazały się nędzne, spełzły na niczym, a nawet kolejna osoba zwróciła na nich uwagę.
Gdyby to był ktokolwiek obcy, już dawno by uciekła. Już teraz telepała się jak osika bardzo żałując, że akurat dzisiaj Luke musi mieć inną zmianę. Mógł ją przerażać, ale na pewno JAKOŚ by na to zareagował, może jakoś by pomógł, a tak?
Widząc jak Alan obrywa w twarz aż się skrzywiła. Coraz trudniej jej było ustać, kolana jej miękły, a ludzi dookoła robiło się więcej, wszyscy chętnie patrzyli na tę bójkę, która wyglądała coraz gorzej.
Kiedy Matt przez swojego przeciwnika został uderzony i poleciał w jej stronę, w pierwszej chwili odskoczyła, zaraz jednak zaszła mu drogę, przytulając się do jego piersi. Schowała w niej twarz przerażona w nadziei, że uda jej się go uspokoić, a jego przeciwnik nie postanowi nadal go tłuc, bo i wcale nie miała ochoty oberwać przy okazji.
- P-pro-oszę...
Szepnęła jedynie, nie ruszając się ani trochę, nawet nie bardzo będąc w stanie. Póki co górował w niej lęk. Złość przyjdzie potem.
Gdyby to był ktokolwiek obcy, już dawno by uciekła. Już teraz telepała się jak osika bardzo żałując, że akurat dzisiaj Luke musi mieć inną zmianę. Mógł ją przerażać, ale na pewno JAKOŚ by na to zareagował, może jakoś by pomógł, a tak?
Widząc jak Alan obrywa w twarz aż się skrzywiła. Coraz trudniej jej było ustać, kolana jej miękły, a ludzi dookoła robiło się więcej, wszyscy chętnie patrzyli na tę bójkę, która wyglądała coraz gorzej.
Kiedy Matt przez swojego przeciwnika został uderzony i poleciał w jej stronę, w pierwszej chwili odskoczyła, zaraz jednak zaszła mu drogę, przytulając się do jego piersi. Schowała w niej twarz przerażona w nadziei, że uda jej się go uspokoić, a jego przeciwnik nie postanowi nadal go tłuc, bo i wcale nie miała ochoty oberwać przy okazji.
- P-pro-oszę...
Szepnęła jedynie, nie ruszając się ani trochę, nawet nie bardzo będąc w stanie. Póki co górował w niej lęk. Złość przyjdzie potem.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Popłynąłem. Zdarzało się. Impuls, ferwor walki, słodka adrenalina, złość - to wszystko mieszało w głowie, sprawiając, że odcinałem się od otaczającej mnie rzeczywistości. Liczyło się tylko to by przeciwnik padł na kolana. Byłem więc głuchy na oburzenie pozostałych klientów, którym być może w tym momencie psułem wieczór. Nie widziałem tez innych - nie chciałem się rozpraszać tym bardziej, że przeciwnik okazał się pewnym wyzwaniem. Skrzywiłem się pod nosem mieląc nokturnowe przekleństwo, kiedy to zepchnięto mnie do defensywy, przygwożdżono do stołu. Nie dostrzegałem w tym rozgardiaszu Lily, jedynie głos Alana co rusz zdawał się upierdliwie przebijać przez ten chaos. Tak jak teraz - w powietrzu zadźwięczała seria "nie", gdy tylko moje palce zacisnęły się na ujętym prze mnie orężu.
O taaaak - pomyślałem, szczerząc się konspiracyjnie i nie widząc kompletnie nic złego w tym nie do końca "czystym" zagraniu. Jednak co tak właściwie w walce uchodziło, za sprawiedliwe? Wszystko, byle osiągnąć zamierzony cel, byle pierwszemu nie paść na kolana.
Szkło wydało charakterystyczny głuchy dźwięk w kontakcie z czaszką czym się jednak mój oponent specjalnie nie przejął.
O ty skurczybyku... - syknąłem w myślach i obwiniając gościa za twardą głowę by zaraz znów wejść z nim w mało elegancką szarpaninę. W pewnym momencie uchyliłem nieopatrznie gardę przez co ponownie oberwałem po twarzy. Znów mnie zamroczyło. Odsunąłem się nieporadnie, chcąc zyskać dystans by mieć czas na otrząśnięcie się. Oddychałem ciężko, lecz sił dodawał mi fakt, że on też. Podbudowany tym faktem miałem wyjść mu na przeciw, gdy...
W jednej chwili wszystko co miałem w głowie wyparowało, a całe moje ciało znieruchomiało, zupełnie jak gdyby zostało potraktowane niewerbalnym pertryficusem. A przecież to było tylko i aż ona. Jej mizerne ramiona oplotły mnie, zaś sylwetka zdawała się wgniatać w moją klatkę piersiową. Nie byłem pewny, czy w tym momencie całą sobą próbowała mnie przytrzymać czy też zatopić się i zniknąć. A może jedno i drugie? Co tak właściwie się w tym momencie zadziało? Dlaczego to w ogóle się stało? Patrzyłem ze zdezorientowaniem na nią z góry w towarzystwie szczerego zaskoczenia, które mnie kompletnie sparaliżowało. Nie spodziewałem się tego.
- Lil, ja... - wydusiłem z siebie nie wiedząc czy powinienem ją odsunąć, czy uspokoić - moje ręce zawisły więc nieporadnie w powietrzu. Przynajmniej dopóki kątem oka nie dostrzegłem ruchu. Ta krótka chwila przecież wcale nie sprawiła, że mój przeciwnik zamierzał się zatrzymać - w końcu stałem odsłonięty, a moja twarz aż się prosiła o to by położyć na niej pięść. Przygarnąłem więc Lily do siebie, odwracając się tyłem, nie chcąc by znalazła się pomiędzy nami. I po co ci to było, Lil. Cholera. Skrzywiłem się, a w tym samym momencie rozległ się łoskot zaklęcia aeris - silny wiatr zdmuchną agresora, tak jak grupę innych awanturników obijając nimi po ścianie lub podłodze. Nieliczni ustali. Najwyraźniej jakaś kelnerka postanowiła interweniować po tym, jak jednej z pracownic ewidentnie mogło się coś stać. Nie tracąc po tym rezonu kobieta kierowała różdżkę w moją i nie tylko moją stronę rzucając ostre
- WYNOCHA!
- Cholera... - moje barki opadły wraz z wydychanym z płuc powietrzem. Spojrzeniem odszukałem jeszcze tego prostaka. Fuknąłem wzgardliwie unosząc przy tym zaczepnie podbródek.
- ALE JUŻ! - upominający głos kelnerki sprawił, że niechętnie ostatecznie odpuściłem. Przynajmniej do momentu w której znów go nie spotkam.
- Lil..muszę wyjść - Położyłem dłoń na ramieniu Lily próbując ją odsunąć. Jeśli stawiała opór nie miałem serca do tego by być wobec niej w tym momencie bardziej zdecydowanym. Bała się. Ten widok bolał tym bardziej, że chwilę wcześniej się uśmiechała. Nie tak to miało wyglądać.
- Chodźmy... - przygarnąłem ją wiedząc, że w tym momencie nie puści. Wzrokiem wyłapałem Alana i kiwnąłem sugestywnie głową. Ciągle byłem zły, było to widać, lecz jednocześnie...wybacz stary, że tak wyszło. Dobre pierwsze wrażenie po latach, co? Westchnąłem. Zaraz się wszystko miało okazać. Znaleźliśmy się po chwili na zewnątrz nie opodal wejścia do przybytku
O taaaak - pomyślałem, szczerząc się konspiracyjnie i nie widząc kompletnie nic złego w tym nie do końca "czystym" zagraniu. Jednak co tak właściwie w walce uchodziło, za sprawiedliwe? Wszystko, byle osiągnąć zamierzony cel, byle pierwszemu nie paść na kolana.
Szkło wydało charakterystyczny głuchy dźwięk w kontakcie z czaszką czym się jednak mój oponent specjalnie nie przejął.
O ty skurczybyku... - syknąłem w myślach i obwiniając gościa za twardą głowę by zaraz znów wejść z nim w mało elegancką szarpaninę. W pewnym momencie uchyliłem nieopatrznie gardę przez co ponownie oberwałem po twarzy. Znów mnie zamroczyło. Odsunąłem się nieporadnie, chcąc zyskać dystans by mieć czas na otrząśnięcie się. Oddychałem ciężko, lecz sił dodawał mi fakt, że on też. Podbudowany tym faktem miałem wyjść mu na przeciw, gdy...
W jednej chwili wszystko co miałem w głowie wyparowało, a całe moje ciało znieruchomiało, zupełnie jak gdyby zostało potraktowane niewerbalnym pertryficusem. A przecież to było tylko i aż ona. Jej mizerne ramiona oplotły mnie, zaś sylwetka zdawała się wgniatać w moją klatkę piersiową. Nie byłem pewny, czy w tym momencie całą sobą próbowała mnie przytrzymać czy też zatopić się i zniknąć. A może jedno i drugie? Co tak właściwie się w tym momencie zadziało? Dlaczego to w ogóle się stało? Patrzyłem ze zdezorientowaniem na nią z góry w towarzystwie szczerego zaskoczenia, które mnie kompletnie sparaliżowało. Nie spodziewałem się tego.
- Lil, ja... - wydusiłem z siebie nie wiedząc czy powinienem ją odsunąć, czy uspokoić - moje ręce zawisły więc nieporadnie w powietrzu. Przynajmniej dopóki kątem oka nie dostrzegłem ruchu. Ta krótka chwila przecież wcale nie sprawiła, że mój przeciwnik zamierzał się zatrzymać - w końcu stałem odsłonięty, a moja twarz aż się prosiła o to by położyć na niej pięść. Przygarnąłem więc Lily do siebie, odwracając się tyłem, nie chcąc by znalazła się pomiędzy nami. I po co ci to było, Lil. Cholera. Skrzywiłem się, a w tym samym momencie rozległ się łoskot zaklęcia aeris - silny wiatr zdmuchną agresora, tak jak grupę innych awanturników obijając nimi po ścianie lub podłodze. Nieliczni ustali. Najwyraźniej jakaś kelnerka postanowiła interweniować po tym, jak jednej z pracownic ewidentnie mogło się coś stać. Nie tracąc po tym rezonu kobieta kierowała różdżkę w moją i nie tylko moją stronę rzucając ostre
- WYNOCHA!
- Cholera... - moje barki opadły wraz z wydychanym z płuc powietrzem. Spojrzeniem odszukałem jeszcze tego prostaka. Fuknąłem wzgardliwie unosząc przy tym zaczepnie podbródek.
- ALE JUŻ! - upominający głos kelnerki sprawił, że niechętnie ostatecznie odpuściłem. Przynajmniej do momentu w której znów go nie spotkam.
- Lil..muszę wyjść - Położyłem dłoń na ramieniu Lily próbując ją odsunąć. Jeśli stawiała opór nie miałem serca do tego by być wobec niej w tym momencie bardziej zdecydowanym. Bała się. Ten widok bolał tym bardziej, że chwilę wcześniej się uśmiechała. Nie tak to miało wyglądać.
- Chodźmy... - przygarnąłem ją wiedząc, że w tym momencie nie puści. Wzrokiem wyłapałem Alana i kiwnąłem sugestywnie głową. Ciągle byłem zły, było to widać, lecz jednocześnie...wybacz stary, że tak wyszło. Dobre pierwsze wrażenie po latach, co? Westchnąłem. Zaraz się wszystko miało okazać. Znaleźliśmy się po chwili na zewnątrz nie opodal wejścia do przybytku
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Wszystko działo się zbyt szybko. Słowa obcego im mężczyzny, które dopłynęły do nich z głębi sali, reakcja Matta, widok szarpaniny i wymierzanych ciosów, oberwanie w nos, mina Lily, kolejna próba rozdzielenia tej dwójki, kolega mężczyzny szarpiącego się z Mattem zaczepiający Alana i... bum.
Cios zamroczył go. Przez chwilę zdawał się nawet nic nie widzieć, a ból szybko rozszedł się po całej jego czaszce. Na chwilę czas się zatrzymał, świat zawirował i dopiero metaliczny posmak krwi sprowadził go z powrotem na ziemię. Krew ponownie spłynęła po jego brodzie, zostając też na dłoni, którą odruchowo przytknął do bolącego miejsca. Cholera... Jak to się stało, że dał się w to wciągnąć? Spojrzał na swojego "przeciwnika" dostrzegając zadowolenie z efektu, jaki uzyskał. Ale nie wyglądał na takiego, co chciałby mu znów przyłożyć. Alan był dla niego zbyt łatwym przeciwnikiem. Był słaby, nie pamiętał nawet kiedy ostatnio się bił. W Hogwarcie? Prawdopodobnie. I jeżeli tak, to było to również w towarzystwie tej parszywej, przyciągającej kłopoty mordy.
Odzyskawszy kontakt z rzeczywistością rozejrzał się po pomieszczeniu. Tłum gapiów stał na swoim miejscu, a Matt leżał na stole. Drogę między nim a jego przeciwnikiem zagradzała Lily, jednak mężczyzna najwyraźniej wcale się tym nie przejął, szykując się do kolejnego ataku. Oczami wyobraźni Alan widział jak biedna dziewczyna zostaje wciągnięta w to wszystko podobnie jak on sam dwie minuty temu. I nie mógł na to pozwolić. Ignorując swojego przeciwnika automatycznie sięgnął dłonią do kieszeni, wyciągając z niej różdżkę. Ścisnął na niej palce, unosząc ją w kierunku mężczyzny, który już brał zamach.
- Ni... - tylko tyle z siebie wydusił, nim gwałtownie zamilkł i zastygł w bezruchu. Został uprzedzony o czym poinformował go dźwięk rzucanej kobiecym głosem inkantacji zaklęcia. Chwilę potem gwałtowny, silny podmuch wiatru odrzucił awanturników z dala od siebie, a Alan zachwiał się, gdy sięgnął także jego. Chwilę potem Matthew już wychodził z lokalu wraz z Lily, rzucając mu znaki, by i on poszedł z nimi. I wyszli. Cała trójka.
- Postradałeś zmysły? - Rzucił ostro w stronę Matta, gdy już złapali kilka oddechów świeżego, choć chłodnawego powietrza. Westchnął z irytacją, wyjmując z kieszeni chusteczkę i przyciskając ją do wciąż krwawiącego nosa. Jego twarz powoli puchła i siniała, znacząc go i wręcz wrzeszcząc ,,ten gość dostał po gębie". Złapał kilka głębszych wdechów i spojrzał na Lily.
- Nie martw się o tego głąba. Dostał bęcki, ale poskładam go. Nic Ci nie jest? - Odezwał się dużo łagodniej. Była wystraszona, przez co zdawała się być jeszcze mniejsza (to możliwe?) niż parę chwil temu. Nigdy nie potrafił przejść obojętnie obok takich osób, wrodzona opiekuńczość od razu odzywała się ze wzmocnionej wersji.
- Na Merlina, widzę, że nic się nie zmieniłeś od Hogwartu. Dalej szukasz guza gdzie popadnie. - Jego ton ponownie stał się ostry, gdy zwracał się do Matta. - Kiedyś bym Ci chętnie w tym towarzyszył, ale teraz i nie chcę i nie mogę sobie na to pozwalać, Matt. Kto będzie chciał chodzić do magomedyka, który wdaje się w bitki w barach? - Westchnął, odtykając od twarzy chusteczkę nasiąkniętą krwią. Wyglądało na to, że niedługo miała przestać lecieć. Pokręcił głową z niedowierzaniem, przez chwilę zastanawiając się jak to się stało, że wylądował tu i to w takiej sytuacji. - Choć nie powiem, że w pewien sposób nie rozumiem tego, co zrobiłeś. - Mruknął nieco łagodniej, choć dalej pełnym oburzenia, a wręcz obrażonym głosem. Specjalnie ujął to w taki sposób, by Matt zrozumiał, a Lily nie zadawała pytań, na które lepiej było nie znać odpowiedzi.
Cios zamroczył go. Przez chwilę zdawał się nawet nic nie widzieć, a ból szybko rozszedł się po całej jego czaszce. Na chwilę czas się zatrzymał, świat zawirował i dopiero metaliczny posmak krwi sprowadził go z powrotem na ziemię. Krew ponownie spłynęła po jego brodzie, zostając też na dłoni, którą odruchowo przytknął do bolącego miejsca. Cholera... Jak to się stało, że dał się w to wciągnąć? Spojrzał na swojego "przeciwnika" dostrzegając zadowolenie z efektu, jaki uzyskał. Ale nie wyglądał na takiego, co chciałby mu znów przyłożyć. Alan był dla niego zbyt łatwym przeciwnikiem. Był słaby, nie pamiętał nawet kiedy ostatnio się bił. W Hogwarcie? Prawdopodobnie. I jeżeli tak, to było to również w towarzystwie tej parszywej, przyciągającej kłopoty mordy.
Odzyskawszy kontakt z rzeczywistością rozejrzał się po pomieszczeniu. Tłum gapiów stał na swoim miejscu, a Matt leżał na stole. Drogę między nim a jego przeciwnikiem zagradzała Lily, jednak mężczyzna najwyraźniej wcale się tym nie przejął, szykując się do kolejnego ataku. Oczami wyobraźni Alan widział jak biedna dziewczyna zostaje wciągnięta w to wszystko podobnie jak on sam dwie minuty temu. I nie mógł na to pozwolić. Ignorując swojego przeciwnika automatycznie sięgnął dłonią do kieszeni, wyciągając z niej różdżkę. Ścisnął na niej palce, unosząc ją w kierunku mężczyzny, który już brał zamach.
- Ni... - tylko tyle z siebie wydusił, nim gwałtownie zamilkł i zastygł w bezruchu. Został uprzedzony o czym poinformował go dźwięk rzucanej kobiecym głosem inkantacji zaklęcia. Chwilę potem gwałtowny, silny podmuch wiatru odrzucił awanturników z dala od siebie, a Alan zachwiał się, gdy sięgnął także jego. Chwilę potem Matthew już wychodził z lokalu wraz z Lily, rzucając mu znaki, by i on poszedł z nimi. I wyszli. Cała trójka.
- Postradałeś zmysły? - Rzucił ostro w stronę Matta, gdy już złapali kilka oddechów świeżego, choć chłodnawego powietrza. Westchnął z irytacją, wyjmując z kieszeni chusteczkę i przyciskając ją do wciąż krwawiącego nosa. Jego twarz powoli puchła i siniała, znacząc go i wręcz wrzeszcząc ,,ten gość dostał po gębie". Złapał kilka głębszych wdechów i spojrzał na Lily.
- Nie martw się o tego głąba. Dostał bęcki, ale poskładam go. Nic Ci nie jest? - Odezwał się dużo łagodniej. Była wystraszona, przez co zdawała się być jeszcze mniejsza (to możliwe?) niż parę chwil temu. Nigdy nie potrafił przejść obojętnie obok takich osób, wrodzona opiekuńczość od razu odzywała się ze wzmocnionej wersji.
- Na Merlina, widzę, że nic się nie zmieniłeś od Hogwartu. Dalej szukasz guza gdzie popadnie. - Jego ton ponownie stał się ostry, gdy zwracał się do Matta. - Kiedyś bym Ci chętnie w tym towarzyszył, ale teraz i nie chcę i nie mogę sobie na to pozwalać, Matt. Kto będzie chciał chodzić do magomedyka, który wdaje się w bitki w barach? - Westchnął, odtykając od twarzy chusteczkę nasiąkniętą krwią. Wyglądało na to, że niedługo miała przestać lecieć. Pokręcił głową z niedowierzaniem, przez chwilę zastanawiając się jak to się stało, że wylądował tu i to w takiej sytuacji. - Choć nie powiem, że w pewien sposób nie rozumiem tego, co zrobiłeś. - Mruknął nieco łagodniej, choć dalej pełnym oburzenia, a wręcz obrażonym głosem. Specjalnie ujął to w taki sposób, by Matt zrozumiał, a Lily nie zadawała pytań, na które lepiej było nie znać odpowiedzi.
There are no escapes There is no more world Gone are the days of mistakes There is no more hope
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
W pewnej chwili już nie wszystko do niej docierało. Poczuła silny podmuch, zamknęła mocno oczy i skuliła się, przytulając do Matta, jakby to miało dać jej bezpieczeństwo. Jej twarz była mokra, co za tym idzie, jego koszula na pewno też, jednak to nie bardzo ją w tej chwili obchodziło. Zaciskała na nim dłonie tak mocno jak tylko mogła, drżąc przy tym i ledwie słysząc kobiecy głos. Kiedy znaleźli się na zewnątrz, po prostu tak stała, starając się oddychać spokojniej, panika stawała się dusząca, przerażająca, a przy wszystkim co działo się ostatnimi czasy była na nią jeszcze bardziej podatna.
Była też zła, wręcz wściekła, to odczucie jednak zaledwie zaczynało kłębić się gdzieś daleko, na wierzchu nadal znajdował się strach, jakby tamten człowiek nadal mógł uderzyć ją albo Matta, jakby to wszyto wcale nie do końca przestało się dziać.
Słuchała słów Alana, też był wściekły, jak to jest, że wszyscy się o tego idiotę martwią, ale do tego nadal nic nie dociera? Powoli odsunęła się od niego, nie miała nawet żadnej chusteczki, przetarła napuchniętą twarz dłońmi.
- N-nie mogłeś się po-powstrzy-mać, co?
Chciała znów się przytulić, ale nie zrobiła tego, spięta i skulona w sobie stała tak kompletnie bezradnie. Nie wyrzucała mu jednak nic więcej. On wiedział. Nie był idiotą - znaczy był, jednak nie pod tym względem. Kiedy zrobił coś, czego nie powinien, doskonale wiedział co to było, jeśli komuś podpadł, zawsze wiedział czym. Nie zamierzała mu znów powtarzać, jak bardzo go potrzebuje, jak bardzo boi się, że stanie mu się krzywda, lub skończy znów w Tower. Wiedział, że gdyby to był ktokolwiek inny, uciekłaby przed tą bójką na drugi koniec Londynu. Ale to nie był ktokolwiek inny, tylko Matt.
Nie musiała mu mówić, że chciała tylko przez chwilę czuć się spokojnie, że jeden dzień od dawna nie zaczął się kolejną paniką. Kim z resztą była, żeby co spotkanie znów wytykać mu swoje żale? Wiedziała z kim się przyjaźni.
- Teraz go poskładasz. Za tydzień będziesz go wyciągał z pierdla lub robił z niego inferiusa. Ale to jego sprawa, chyba nie mogę mu niczego zabraniać, co nie?
Złość powoli przebijała się przez lęk i dawała o sobie znać w tonie jej głosu. Oddychała już spokojniej, choć wciąż nie była spokojna. Wiedziała, że to po części egoistyczne, po części była wściekła, bo w tej chwili Matt był jej potrzebny, teraz kiedy na prawdę się bała stracenie takiej podpory byłoby jeszcze gorsze, to jednak nie oznaczało, że w jakiejkolwiek innej chwili, choćby miała być do końca życia bezpieczna podchodziłaby do tego spokojniej. Teraz potrzebowała go bardziej niż zawsze, ale zawsze był jej przyjacielem.
- Chyba muszę tam posprzątać.
Dodała, wracając do środka. Porządkiem jednak zajął się ktoś inny, na szczęście bo w gruncie rzeczy nie miała na to siły. Nie bardzo z resztą wiedziała co ze sobą zrobić, kiedy znów stanęła między tymi wszystkimi ludźmi, powoli wracającymi do swoich spraw, w pierwszej chwili z lękiem szukała spojrzeniem tych, z którymi Matt się bił i zaczęła znów wycofywać, mając ochotę schować się pod barem albo uciec, tylko nie bardzo wiedziała gdzie właściwie. W tej jednak chwili pojawiła się Maggie, która od pierwszej chwili w oczach Lil stała się trochę dobrym duchem tego miejsca, zgarnęła ją na zaplecze i pomogła dojść do siebie.
zt <3
Była też zła, wręcz wściekła, to odczucie jednak zaledwie zaczynało kłębić się gdzieś daleko, na wierzchu nadal znajdował się strach, jakby tamten człowiek nadal mógł uderzyć ją albo Matta, jakby to wszyto wcale nie do końca przestało się dziać.
Słuchała słów Alana, też był wściekły, jak to jest, że wszyscy się o tego idiotę martwią, ale do tego nadal nic nie dociera? Powoli odsunęła się od niego, nie miała nawet żadnej chusteczki, przetarła napuchniętą twarz dłońmi.
- N-nie mogłeś się po-powstrzy-mać, co?
Chciała znów się przytulić, ale nie zrobiła tego, spięta i skulona w sobie stała tak kompletnie bezradnie. Nie wyrzucała mu jednak nic więcej. On wiedział. Nie był idiotą - znaczy był, jednak nie pod tym względem. Kiedy zrobił coś, czego nie powinien, doskonale wiedział co to było, jeśli komuś podpadł, zawsze wiedział czym. Nie zamierzała mu znów powtarzać, jak bardzo go potrzebuje, jak bardzo boi się, że stanie mu się krzywda, lub skończy znów w Tower. Wiedział, że gdyby to był ktokolwiek inny, uciekłaby przed tą bójką na drugi koniec Londynu. Ale to nie był ktokolwiek inny, tylko Matt.
Nie musiała mu mówić, że chciała tylko przez chwilę czuć się spokojnie, że jeden dzień od dawna nie zaczął się kolejną paniką. Kim z resztą była, żeby co spotkanie znów wytykać mu swoje żale? Wiedziała z kim się przyjaźni.
- Teraz go poskładasz. Za tydzień będziesz go wyciągał z pierdla lub robił z niego inferiusa. Ale to jego sprawa, chyba nie mogę mu niczego zabraniać, co nie?
Złość powoli przebijała się przez lęk i dawała o sobie znać w tonie jej głosu. Oddychała już spokojniej, choć wciąż nie była spokojna. Wiedziała, że to po części egoistyczne, po części była wściekła, bo w tej chwili Matt był jej potrzebny, teraz kiedy na prawdę się bała stracenie takiej podpory byłoby jeszcze gorsze, to jednak nie oznaczało, że w jakiejkolwiek innej chwili, choćby miała być do końca życia bezpieczna podchodziłaby do tego spokojniej. Teraz potrzebowała go bardziej niż zawsze, ale zawsze był jej przyjacielem.
- Chyba muszę tam posprzątać.
Dodała, wracając do środka. Porządkiem jednak zajął się ktoś inny, na szczęście bo w gruncie rzeczy nie miała na to siły. Nie bardzo z resztą wiedziała co ze sobą zrobić, kiedy znów stanęła między tymi wszystkimi ludźmi, powoli wracającymi do swoich spraw, w pierwszej chwili z lękiem szukała spojrzeniem tych, z którymi Matt się bił i zaczęła znów wycofywać, mając ochotę schować się pod barem albo uciec, tylko nie bardzo wiedziała gdzie właściwie. W tej jednak chwili pojawiła się Maggie, która od pierwszej chwili w oczach Lil stała się trochę dobrym duchem tego miejsca, zgarnęła ją na zaplecze i pomogła dojść do siebie.
zt <3
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Pierwsze co usłyszałem po znalezieniu się na świeżym powietrzu to oburzenie Alana. Nie dziwiłem mu się, było uzasadnione, a jednak...wywróciłem oczami niczym dziecko, które po raz tysięczny zmuszone jest słuchać uwagi, że przecież ludzi się tak po prostu nie bije - lekceważąco, już na wstępnie sugerując mu ze wyolbrzymia. Żeby to podkreślić z kwaśną miną powierciłem palcem w swoim uchu
- Jeszcze nie, lecz słyszę, że przymierzasz się do popracowania nad tym - zamarudziłem przenosząc po chwili wzrok na Lily, która miała zamiar się odsunąć. Nie zamierzałem jej powstrzymywać - zdjąłem dłoń z jej pleców.
- N-n-nie - przedrzeźniałem ją próbując rozładować napięcie, co było bezskuteczne, bo z jej postawy i spojrzenia wyczytałem, że wcale tego nie kupowała. Wręcz przeciwnie - zdawała się krzyczeć cała sobą, że wie, że ja wiem. Bo tak też było. Wiedziałem, że będzie zła, lecz ja sam nie miałem zamiaru przejawiać skruchy. Gdybym miał okazję to potraktowałbym drania tak samo - no, może z tą różnicą, że starałbym się przyłożyć mu mocniej. Zasłużył na to, lecz nie zamierzałem się z tego tłumaczyć. Już wolałem, by była obrażona na mnie przez ten dzień czy dwa niżby miała nabawić się nowej fobii. Mierzyłem więc ją spojrzeniem w którym nie było skruchy, a jednak jednocześnie krwawiłem widząc jak targają nią nerwy. I jeszcze ta wymiana między nią, a Alanem...
- Lil, to nie tak... - jęknąłem męczeńsko, krzywiąc się jeszcze bardziej. Wciąż najwyraźniej miala mi za złe to Tower. Nawet jeśli miałbym spróbować wymyślić coś na poczekaniu, jakąś wymówkę to nie dała mi ku temu za dużo możliwości - zniknęła zaraz za drzwiami.
- Niech to szlag... - syknąłem wypuszczając powietrze niczym przedziurawiona dętka, jednocześnie w tym momencie przecierałem obolały polik, czując powoli efekty szamotaniny.
- Też mi sprawiedliwość. A jego nie wypierdolili... - fuknąłem chcąc jakoś oczyścić tą atmosferę, jeszcze przed słowami Alana. Gdy te bowiem zaczęły uchodzić, ja wyciągnąłem z kieszeni spodni sfatygowaną paczkę mocnych, tanich papierosów.
- Jak będziesz wygrywał to myślę, że całkiem sporo kobiet by się pokusiło. Gorzej, jak planujesz przegrywać - wtedy faktycznie możesz mieć problem. Nikt nie lubi zadawać się z przegrywającymi. Do tego jeszcze przegrywającymi uzdrowicielami. Będziesz musiał popracować nad techniką. Fajka...? - wyciągnąłem w jego kierunku paczkę w geście poczęstunku, jak gdyby nigdy nic. Zaraz potem sam wetknąłem sobie jeden tytoniowy zwitek do ust podpalając go mugolską zapalniczką.
Podniosłem na towarzysza uważne spojrzenie z pod nieco przymrużonych powiek decydując się ostatecznie na przemilczenie jego słów.
- Twarz ci cieknie, Bennett - zwróciłem mu uwagę, zmieniając temat.
- Jeszcze nie, lecz słyszę, że przymierzasz się do popracowania nad tym - zamarudziłem przenosząc po chwili wzrok na Lily, która miała zamiar się odsunąć. Nie zamierzałem jej powstrzymywać - zdjąłem dłoń z jej pleców.
- N-n-nie - przedrzeźniałem ją próbując rozładować napięcie, co było bezskuteczne, bo z jej postawy i spojrzenia wyczytałem, że wcale tego nie kupowała. Wręcz przeciwnie - zdawała się krzyczeć cała sobą, że wie, że ja wiem. Bo tak też było. Wiedziałem, że będzie zła, lecz ja sam nie miałem zamiaru przejawiać skruchy. Gdybym miał okazję to potraktowałbym drania tak samo - no, może z tą różnicą, że starałbym się przyłożyć mu mocniej. Zasłużył na to, lecz nie zamierzałem się z tego tłumaczyć. Już wolałem, by była obrażona na mnie przez ten dzień czy dwa niżby miała nabawić się nowej fobii. Mierzyłem więc ją spojrzeniem w którym nie było skruchy, a jednak jednocześnie krwawiłem widząc jak targają nią nerwy. I jeszcze ta wymiana między nią, a Alanem...
- Lil, to nie tak... - jęknąłem męczeńsko, krzywiąc się jeszcze bardziej. Wciąż najwyraźniej miala mi za złe to Tower. Nawet jeśli miałbym spróbować wymyślić coś na poczekaniu, jakąś wymówkę to nie dała mi ku temu za dużo możliwości - zniknęła zaraz za drzwiami.
- Niech to szlag... - syknąłem wypuszczając powietrze niczym przedziurawiona dętka, jednocześnie w tym momencie przecierałem obolały polik, czując powoli efekty szamotaniny.
- Też mi sprawiedliwość. A jego nie wypierdolili... - fuknąłem chcąc jakoś oczyścić tą atmosferę, jeszcze przed słowami Alana. Gdy te bowiem zaczęły uchodzić, ja wyciągnąłem z kieszeni spodni sfatygowaną paczkę mocnych, tanich papierosów.
- Jak będziesz wygrywał to myślę, że całkiem sporo kobiet by się pokusiło. Gorzej, jak planujesz przegrywać - wtedy faktycznie możesz mieć problem. Nikt nie lubi zadawać się z przegrywającymi. Do tego jeszcze przegrywającymi uzdrowicielami. Będziesz musiał popracować nad techniką. Fajka...? - wyciągnąłem w jego kierunku paczkę w geście poczęstunku, jak gdyby nigdy nic. Zaraz potem sam wetknąłem sobie jeden tytoniowy zwitek do ust podpalając go mugolską zapalniczką.
Podniosłem na towarzysza uważne spojrzenie z pod nieco przymrużonych powiek decydując się ostatecznie na przemilczenie jego słów.
- Twarz ci cieknie, Bennett - zwróciłem mu uwagę, zmieniając temat.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Stoliki przy ścianie
Szybka odpowiedź