Stoliki przy ścianie
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Stoliki przy ścianie
Kolejna część stolików, tym razem ulokowanych na obrzeżach sali. Są zwykle zajmowane przez stałych bywalców Dziurawego Kotła, osoby wynajmujące – często na stałe – pokoje na piętrze. Odcinają się tutaj od nadmiernego hałasu, w spokoju mogą wypić kufel piwa lub zjeść potrawę przyniesioną przez kelnerkę, przy czym mając doskonały widok na wszystkich gości w Kotle. Ciężko tutaj o wolne miejsce, lecz kto wie, może właśnie natrafiłeś na dobrą duszę, która pozwoli ci się przysiąść?
Możliwość gry w czarodziejskie oczko, darta, gargulki, kościanego pokera
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:19, w całości zmieniany 1 raz
25.06.1956r
Cieszył się, że Tito wrócił. Cieszył się jak cholera - wszystko się tak po prostu układało i w końcu działało tak jak powinno, choć już na prawdę zaczynał powątpiewać czy jeszcze będzie na to szansa. No, prawie wszystko, anomalie nadal szalały, szczególnie w niektórych miejscach, jednak... walczą z tym.
To z resztą nie jest chwila na podobne rozważania. Bott rozumiał, że przyjaciel nie znalazł czasu w urodziny - kiedy nie robi się przyjęcia, nie jest to realne. Obskakiwanie bliskich i poświęcanie każdemu po kilka minut żeby zaraz uciekać do kolejnej osoby kompletnie mijałoby się z celem. Tak więc Bertie przesunął tę datę nieznacznie, miniony wieczór poświęcając na przygotowanie prezentu który kto jak kto, ale Tito na pewno doceni.
Czekał więc o umówionej porze i w umówionym miejscu, czyli kolejnego dnia w dziurawym kotle. Zamówił już dwa kufle piwa i kiedy zobaczył przyjaciela, uśmiechnął się szeroko.
- Bonżur! - uśmiechnął się szeroko. - I setek lat bez nudy. - dodał, bo i to chyba najlepsze czego jego zdaniem można życzyć młodemu Ollivanderowi. - Jak po wczorajszym maratonie?
Zagadnął jeszcze, uśmiechając się przy tym szeroko. Titus nie był typem człowieka który męczyłby się dużą ilością wydarzeń czy towarzystwa, choć urodziny to z reguły dzień absolutnego nadmiaru wszystkiego. Zazwyczaj pozytywnie.
Mieli z resztą o czym gadać, dwa miesiące to masa czasu, tylko aż tak... od czego zacząć? Cóż, na wszystko znajdzie się właściwa chwila.
W jego torbie spoczywał jeszcze prezent - ale to za chwilę!
Cieszył się, że Tito wrócił. Cieszył się jak cholera - wszystko się tak po prostu układało i w końcu działało tak jak powinno, choć już na prawdę zaczynał powątpiewać czy jeszcze będzie na to szansa. No, prawie wszystko, anomalie nadal szalały, szczególnie w niektórych miejscach, jednak... walczą z tym.
To z resztą nie jest chwila na podobne rozważania. Bott rozumiał, że przyjaciel nie znalazł czasu w urodziny - kiedy nie robi się przyjęcia, nie jest to realne. Obskakiwanie bliskich i poświęcanie każdemu po kilka minut żeby zaraz uciekać do kolejnej osoby kompletnie mijałoby się z celem. Tak więc Bertie przesunął tę datę nieznacznie, miniony wieczór poświęcając na przygotowanie prezentu który kto jak kto, ale Tito na pewno doceni.
Czekał więc o umówionej porze i w umówionym miejscu, czyli kolejnego dnia w dziurawym kotle. Zamówił już dwa kufle piwa i kiedy zobaczył przyjaciela, uśmiechnął się szeroko.
- Bonżur! - uśmiechnął się szeroko. - I setek lat bez nudy. - dodał, bo i to chyba najlepsze czego jego zdaniem można życzyć młodemu Ollivanderowi. - Jak po wczorajszym maratonie?
Zagadnął jeszcze, uśmiechając się przy tym szeroko. Titus nie był typem człowieka który męczyłby się dużą ilością wydarzeń czy towarzystwa, choć urodziny to z reguły dzień absolutnego nadmiaru wszystkiego. Zazwyczaj pozytywnie.
Mieli z resztą o czym gadać, dwa miesiące to masa czasu, tylko aż tak... od czego zacząć? Cóż, na wszystko znajdzie się właściwa chwila.
W jego torbie spoczywał jeszcze prezent - ale to za chwilę!
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Ostatnio zmieniony przez Bertie Bott dnia 20.03.18 2:12, w całości zmieniany 1 raz
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Titus zdążył już nawet wypocząć po urodzinach, chociaż faktycznie był to dzień pełen wrażeń! W ogóle odkąd wrócił ciężko mu było znaleźć czas na słodkie nicnierobienie - w sklepie był prawie że codziennie, dopiero co skończył stresować się Sabatem i przeczesywał z kuzynem Ulyssesem całe stosy starych ksiąg w poszukiwaniu odpowiedzi albo chociaż drobnych wskazówek, wytężając przy tym umysły oraz języki, bo w większości były to pisma spisane dłońmi rzymskich przodków wiele, wiele wieków wstecz. Czasem więc łapał się na tym, że nawet już myślał po łacinie!
- Bonjour monsieur Bott! - wyszczerzył się podobnie jak Bertie i sięgnął do kieszeni, coby wyjąć z niej niewielkie pudełeczko - A dziękuję, dziękuję. - pokiwał głową, zajmując jedno z krzeseł i podsunął pakunek przyjacielowi - Podarek prosto z zalanych słońcem pól Prowansji. - w środku były różne ciastka i cukierki zakupione na lokalnych targach, może Bertie odkryje jakieś nowe smaki? W zamian sięgnął po browara by zwilżyć usta i wywrócił oczami, powoli odstawiając kufel na blat.
- Jakim wczorajszym? Bertie, urodziny miałem z tydzień temu! - roześmiał się w głos - Ale spoko, zawsze mylisz daty także przyzwyczaiłem się i już nawet mi się nie chciało wyprowadzać cię z błędu. - machnął tylko ręką, po czym wsparł łokcie na stoliku, składając nań również dłonie.
- W sumie całkiem w porząsiu, był rodzinny obiad, a później powłóczyłem się trochę po wybrzeżu z kuzynką Cressidą i po starym, goblińskim mieście z Lottą. - to tak mocno w skrócie w sumie - Nie to co marcówka, ale wiesz, na salonach się inaczej świętuje takie dni. - i znowu parsknął śmiechem, ale był to w sumie śmiech przez łzy trochę, bo wiedział, że prawdziwe przyjęcie urodzinowe to sobie będzie mógł zorganizować może przy setce.
- Ale to wszystko nieważne! Mów, mów co się działo u ciebie i w całej Anglii jak mnie tu nie było! - do tej pory to słyszał tylko jakieś szczątkowe informacje z różnych źródeł, więc był lekko skonfundowany tym wszystkim, musiał przyznać - Mam nadzieję, że sobie nie znalazłeś żadnego innego ziomka, co? - rzucił, niby to żartem, ale tak po prawdzie to serio się chciał dowiedzieć, bo byłoby mu maksymalnie przykro jakby go Bertie wymienił na lepszy model!
- Bonjour monsieur Bott! - wyszczerzył się podobnie jak Bertie i sięgnął do kieszeni, coby wyjąć z niej niewielkie pudełeczko - A dziękuję, dziękuję. - pokiwał głową, zajmując jedno z krzeseł i podsunął pakunek przyjacielowi - Podarek prosto z zalanych słońcem pól Prowansji. - w środku były różne ciastka i cukierki zakupione na lokalnych targach, może Bertie odkryje jakieś nowe smaki? W zamian sięgnął po browara by zwilżyć usta i wywrócił oczami, powoli odstawiając kufel na blat.
- Jakim wczorajszym? Bertie, urodziny miałem z tydzień temu! - roześmiał się w głos - Ale spoko, zawsze mylisz daty także przyzwyczaiłem się i już nawet mi się nie chciało wyprowadzać cię z błędu. - machnął tylko ręką, po czym wsparł łokcie na stoliku, składając nań również dłonie.
- W sumie całkiem w porząsiu, był rodzinny obiad, a później powłóczyłem się trochę po wybrzeżu z kuzynką Cressidą i po starym, goblińskim mieście z Lottą. - to tak mocno w skrócie w sumie - Nie to co marcówka, ale wiesz, na salonach się inaczej świętuje takie dni. - i znowu parsknął śmiechem, ale był to w sumie śmiech przez łzy trochę, bo wiedział, że prawdziwe przyjęcie urodzinowe to sobie będzie mógł zorganizować może przy setce.
- Ale to wszystko nieważne! Mów, mów co się działo u ciebie i w całej Anglii jak mnie tu nie było! - do tej pory to słyszał tylko jakieś szczątkowe informacje z różnych źródeł, więc był lekko skonfundowany tym wszystkim, musiał przyznać - Mam nadzieję, że sobie nie znalazłeś żadnego innego ziomka, co? - rzucił, niby to żartem, ale tak po prawdzie to serio się chciał dowiedzieć, bo byłoby mu maksymalnie przykro jakby go Bertie wymienił na lepszy model!
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Uniósł brwi zdziwiony podarkiem, choć przyjął go chętnie i nawet zaraz rozpakował, wyciągając jedno z małych, kolorowych ciasteczek.
- No no, ja ciebie podejrzewałem niewiadomo o co, a ty po prostu wybrałeś się na przeszpiegi. - stwierdził wesoło, zabierając się za całkiem smaczne, słodkie ciasteczko. Bardzo chętnie testował konkurencję, a jak. Szczególnie że było to całkiem smaczne zadanie, trzeba przyznać. Nawet dla jego wymagającego podniebienia!
- Też coś dla ciebie mam. - sięgnął do torby po mały pakunek. - Na potem raczej. - dodał, choć w środku znajdowała się po prostu urodzinowa mufinka z napisami, jej magiczne właściwości mogłyby im lekko utrudnić ten wieczór, a miał ochotę po prostu pogadać z przyjacielem. Wygłupy wygłupami, mieli dużo do nadrobienia.
Nawet trzeba było przyznać, że zrobiło mu się głupio że pomieszał daty. Cóż były osoby, którym sprawiłoby to przykrość - oni jednak znali się na tyle długo, by wiedzieć że życzą sobie najlepiej niezależnie od daty, a to tylko dodatkowy pretekst żeby się napić i być może zrobić coś kompletnie nieodpowiedzialnego.
- Jak za którymś razem trafię, poproszę o fanfary. - stwierdził z szerokim uśmiechem, na prawdę zamierzając się następnym razem wysilić i dokładnie sprawdzić. Jak co roku. No, nie ważne!
- Ja myślę że na salonach chętnie zabawiliby się do normalnej muzyki po odrobinie alkoholu, tylko ktoś musi to rozkręcić. - zapewnił. - No, może nie ty w najbliższym czasie, ale jak przestaniesz wisieć na świeczniku, przemyśl to.
Dodał z szerokim uśmiechem. Eh, ile by dał żeby zobaczyć niektóre osoby bijące w piniatę, czy po prostu wywijające do dobrej muzyki!
- Coś ty, gdzie znajdę drugiego co ze mną tyle wytrzyma? - zaśmiał się pod nosem. Mógł mieć wielu dobrych kumpli, a jednak z Titusem przeżył najwięcej. Byli do siebie zbyt podobni, by mogło być inaczej.
- Odkąd wyjechałeś? Hmm. Zalało Ruderę, prawie otwierałem w niej basen, w Próżności powstało kilka nowości, niańczyłem nawalonego Kostka samemu będąc trzeźwym, chyba się zestresował przed randką. Była bitwa na śnieżki, podobałoby ci się. Generalnie... wszystko. - uśmiechnął się pod nosem, pomijając póki co kwestie Zakonu. Nie była to rozmowa na teraz, wolał się upewnić jak z Titusem jest.
- No no, ja ciebie podejrzewałem niewiadomo o co, a ty po prostu wybrałeś się na przeszpiegi. - stwierdził wesoło, zabierając się za całkiem smaczne, słodkie ciasteczko. Bardzo chętnie testował konkurencję, a jak. Szczególnie że było to całkiem smaczne zadanie, trzeba przyznać. Nawet dla jego wymagającego podniebienia!
- Też coś dla ciebie mam. - sięgnął do torby po mały pakunek. - Na potem raczej. - dodał, choć w środku znajdowała się po prostu urodzinowa mufinka z napisami, jej magiczne właściwości mogłyby im lekko utrudnić ten wieczór, a miał ochotę po prostu pogadać z przyjacielem. Wygłupy wygłupami, mieli dużo do nadrobienia.
Nawet trzeba było przyznać, że zrobiło mu się głupio że pomieszał daty. Cóż były osoby, którym sprawiłoby to przykrość - oni jednak znali się na tyle długo, by wiedzieć że życzą sobie najlepiej niezależnie od daty, a to tylko dodatkowy pretekst żeby się napić i być może zrobić coś kompletnie nieodpowiedzialnego.
- Jak za którymś razem trafię, poproszę o fanfary. - stwierdził z szerokim uśmiechem, na prawdę zamierzając się następnym razem wysilić i dokładnie sprawdzić. Jak co roku. No, nie ważne!
- Ja myślę że na salonach chętnie zabawiliby się do normalnej muzyki po odrobinie alkoholu, tylko ktoś musi to rozkręcić. - zapewnił. - No, może nie ty w najbliższym czasie, ale jak przestaniesz wisieć na świeczniku, przemyśl to.
Dodał z szerokim uśmiechem. Eh, ile by dał żeby zobaczyć niektóre osoby bijące w piniatę, czy po prostu wywijające do dobrej muzyki!
- Coś ty, gdzie znajdę drugiego co ze mną tyle wytrzyma? - zaśmiał się pod nosem. Mógł mieć wielu dobrych kumpli, a jednak z Titusem przeżył najwięcej. Byli do siebie zbyt podobni, by mogło być inaczej.
- Odkąd wyjechałeś? Hmm. Zalało Ruderę, prawie otwierałem w niej basen, w Próżności powstało kilka nowości, niańczyłem nawalonego Kostka samemu będąc trzeźwym, chyba się zestresował przed randką. Była bitwa na śnieżki, podobałoby ci się. Generalnie... wszystko. - uśmiechnął się pod nosem, pomijając póki co kwestie Zakonu. Nie była to rozmowa na teraz, wolał się upewnić jak z Titusem jest.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- A jak! - psrtyknął palcami, wyciągając zaraz wskazujący w kierunku Bertiego i nawet mrugnął doń jednym okiem. Zawsze miał go na względzie, a jakże!
- Ooo, a co to? Jakieś nowe przysmaki? - uniósł pakunek by nim sobie pomachać przy uchu i tym samym sprawdzić czy nic w środku nie grzechocze. Nie grzechotało, więc uznał, że to pewnie jakiś smakołyk i zgodnie z instrukcjami odstawił go póki co na bok. Później przyjdzie czas na otwieranie prezentów.
- Masz to jak w banku. - roześmiał się, bo wcale nie miał Bertiemu za złe. To było w zasadzie nawet zabawne i co roku sprawiało mu taką samą radość, więc faktycznie byłby zdziwiony, gdyby tego czerwca było inaczej. Bott jednak nigdy nie zawodził!
- Ta, już widzę jak Waylon wywija do Elvisa Presleya. - aż parsknął śmiechem, bo serio to sobie wyobraził! Tego brodatego staruszka machającego bioderkami jakby znowu miał naście lat. To była iście szalona wizja! - Mnie to się wydaje, że bym im musiał najpierw jakiejś pięści Hagrida albo czegoś jeszcze mocniejszego dolać do ponczu. - pokiwał głową, wciąż chichocząc pod nosem. To całe towarzystwo było niestety zbyt sztywne, chociaż Titus i tak nie miał co narzekać. Akurat Ollivanderowie w większości byli w porządku, nawet jeśli nie wyglądali tak na pierwszy rzut oka. Bo na pierwszy rzut oka to jednak wyglądali na sztywniaków, zdecydowanie.
- Ufff, ulżyło mi. W takim razie nasze zdrowie! - wzniósł toast, spijając porządny łyk i o mało go nie wypluł jak usłyszał co też się na tych Wyspach Brytyjskich wyprawia!
- Jak to zalało?! - wytrzeszczył oczy - Ale już wszystko w porządku, co? Basen w chacie brzmi kusząco, ale pogoda to nie sprzyja plażowaniu niestety. - westchnął - Nowe pyszności? A jakie? - bo by stestował chętnie jakieś pyszne ciastko albo cukierka albo torcik... Miał nawet odwiedzić Słodką Próżności, ale jakoś nie znalazł nawet chwili, a teraz żałował, bo by chętnie zasmakował w nowościach. Miał więc nadzieję, że urodzinowy pakunek faktycznie zawiera jakiś przepyszny smakołyk - Czekaj... chcesz mi powiedzieć, że Kostek się upił i w dodatku... BYŁ NA RANDCE?! Z KIM?! - nie to, żeby wątpił w uwodzicielskie talenty Constantina tylko... nie no, właściwie nie sądził żeby jego kuzyn potrafił flirtować, nawet jeśli całe dzieciństwo spędzili na ratowaniu z opresji księżniczek. Szkoda tylko, że zwykle to on był tą księżniczką, a w najlepszym wypadku istniały tylko w wyobraźni.
- Ech, bitwa na śnieżki... A ja się opalałem nad lazurowym wybrzeżem, taki gorąc. Ty wiesz, że poza wyspami nikt nawet nie słyszał o żadnych anomaliach? Tam wszystko działa jak wcześniej. - a to dziwne! Bardzo dziwne!
- Ooo, a co to? Jakieś nowe przysmaki? - uniósł pakunek by nim sobie pomachać przy uchu i tym samym sprawdzić czy nic w środku nie grzechocze. Nie grzechotało, więc uznał, że to pewnie jakiś smakołyk i zgodnie z instrukcjami odstawił go póki co na bok. Później przyjdzie czas na otwieranie prezentów.
- Masz to jak w banku. - roześmiał się, bo wcale nie miał Bertiemu za złe. To było w zasadzie nawet zabawne i co roku sprawiało mu taką samą radość, więc faktycznie byłby zdziwiony, gdyby tego czerwca było inaczej. Bott jednak nigdy nie zawodził!
- Ta, już widzę jak Waylon wywija do Elvisa Presleya. - aż parsknął śmiechem, bo serio to sobie wyobraził! Tego brodatego staruszka machającego bioderkami jakby znowu miał naście lat. To była iście szalona wizja! - Mnie to się wydaje, że bym im musiał najpierw jakiejś pięści Hagrida albo czegoś jeszcze mocniejszego dolać do ponczu. - pokiwał głową, wciąż chichocząc pod nosem. To całe towarzystwo było niestety zbyt sztywne, chociaż Titus i tak nie miał co narzekać. Akurat Ollivanderowie w większości byli w porządku, nawet jeśli nie wyglądali tak na pierwszy rzut oka. Bo na pierwszy rzut oka to jednak wyglądali na sztywniaków, zdecydowanie.
- Ufff, ulżyło mi. W takim razie nasze zdrowie! - wzniósł toast, spijając porządny łyk i o mało go nie wypluł jak usłyszał co też się na tych Wyspach Brytyjskich wyprawia!
- Jak to zalało?! - wytrzeszczył oczy - Ale już wszystko w porządku, co? Basen w chacie brzmi kusząco, ale pogoda to nie sprzyja plażowaniu niestety. - westchnął - Nowe pyszności? A jakie? - bo by stestował chętnie jakieś pyszne ciastko albo cukierka albo torcik... Miał nawet odwiedzić Słodką Próżności, ale jakoś nie znalazł nawet chwili, a teraz żałował, bo by chętnie zasmakował w nowościach. Miał więc nadzieję, że urodzinowy pakunek faktycznie zawiera jakiś przepyszny smakołyk - Czekaj... chcesz mi powiedzieć, że Kostek się upił i w dodatku... BYŁ NA RANDCE?! Z KIM?! - nie to, żeby wątpił w uwodzicielskie talenty Constantina tylko... nie no, właściwie nie sądził żeby jego kuzyn potrafił flirtować, nawet jeśli całe dzieciństwo spędzili na ratowaniu z opresji księżniczek. Szkoda tylko, że zwykle to on był tą księżniczką, a w najlepszym wypadku istniały tylko w wyobraźni.
- Ech, bitwa na śnieżki... A ja się opalałem nad lazurowym wybrzeżem, taki gorąc. Ty wiesz, że poza wyspami nikt nawet nie słyszał o żadnych anomaliach? Tam wszystko działa jak wcześniej. - a to dziwne! Bardzo dziwne!
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Uniósł swój kufel do toastu i napił się. Był w świetnym humorze, co z resztą byłoby wybitnie trudne do ukrycia. Odstawił szkło na stół, szczerząc się przy tym lekko. Cokolwiek go przedtem przerażało czy stresowało, nie miało już dawno znaczenia, teraz było tylko wspomnieniem, już nawet nie ciążącym, nawet całkiem ciekawym i tyle.
- Tak w porządku, jestem mistrzem budowlanki ostatnio. - stwierdził dumnie, bo przecież miał z czego być dumny, jego dom się nie zawalił i już nawet wyglądał całkiem normalnie! I ile w Chacie pracował, spędził tam całą masę popołudni. Możnaby stwierdzić że minął się z zawodem gdyby nie fakt, że jednak nadal najlepiej czuł się w kuchni. - Najnowsza to jest pomadka, która ma sprawić że usta będą pachniały jak amortencja. Jest słodka, cukrowa ale raczej bez smaku, chodzi o zapach bardziej. No, w każdym razie ni to kosmetyk ni to smakołyk ale głównie cukier. - przyznał. - No i bańki mydlane które jak ktoś nadmucha i złapie, stają się jakby lizakami. Znaczy mają kształt baniek dalej i kolor i tak dalej ale smakują jak owocowe lizaki.
Wymienił to, co ominął Ollivander, w sumie nie było tego aż tak szalenie dużo, jednak nad każdym produktem nieźle się napracowywali, to trzeba przyznać.
- Były też humorzaste lody ale o to musisz bliźniaków pytać. - no tak, nie mógł pomijać zimnych przysmaków. Tych nie sprzedawał co prawda u siebie, jednak w badaniach nie były wcale mniej istotne, w końcu chodziło o ich wspaniałe dzieło, efekt końcowy, a głównie chyba po prostu o rozwijanie swojego hobby i tyle.
Kiedy do Titusa dotarła informacja o jego kuzynie, Bertie uśmiechnął się tym szerzej, dając mu przetrawić informację. W końcu jednak zaczął opowiadać!
- Tak właściwie to na randkę nie dotarł, nie puściłem go. Był nawalony, napisałem mu list że przeprasza ale musi odwołać, kazałem się podpisać, widzisz jaki ze mnie dobry kumpel? Ciekawe czy w ogóle to pamięta. - pokręcił głową. No dobra, mógłby się z Kostka nabijać długo, jednak jakoś chciał żeby mu poszło jak najlepiej, a na pewno nie poszłoby mu dobrze pod wpływem takiej ilości alkoholu. - Cały czas twierdził że nic nie pił, ale możesz mi wierzyć nie tak to wyglądało. - darował sobie opisy, bo i Titus niewątpliwie ma wystarczającą wyobraźnię. Eh, biedny Constantine, słabe nerwy pewnie go dręczyły przed randką.
- Nie dziwi mnie to jakoś. Ciekawe, kiedy tutaj to wszystko minie. - nigdy nie pytał czy, bo to chyba oczywiste że w końcu będzie dobrze..?
- Tak w porządku, jestem mistrzem budowlanki ostatnio. - stwierdził dumnie, bo przecież miał z czego być dumny, jego dom się nie zawalił i już nawet wyglądał całkiem normalnie! I ile w Chacie pracował, spędził tam całą masę popołudni. Możnaby stwierdzić że minął się z zawodem gdyby nie fakt, że jednak nadal najlepiej czuł się w kuchni. - Najnowsza to jest pomadka, która ma sprawić że usta będą pachniały jak amortencja. Jest słodka, cukrowa ale raczej bez smaku, chodzi o zapach bardziej. No, w każdym razie ni to kosmetyk ni to smakołyk ale głównie cukier. - przyznał. - No i bańki mydlane które jak ktoś nadmucha i złapie, stają się jakby lizakami. Znaczy mają kształt baniek dalej i kolor i tak dalej ale smakują jak owocowe lizaki.
Wymienił to, co ominął Ollivander, w sumie nie było tego aż tak szalenie dużo, jednak nad każdym produktem nieźle się napracowywali, to trzeba przyznać.
- Były też humorzaste lody ale o to musisz bliźniaków pytać. - no tak, nie mógł pomijać zimnych przysmaków. Tych nie sprzedawał co prawda u siebie, jednak w badaniach nie były wcale mniej istotne, w końcu chodziło o ich wspaniałe dzieło, efekt końcowy, a głównie chyba po prostu o rozwijanie swojego hobby i tyle.
Kiedy do Titusa dotarła informacja o jego kuzynie, Bertie uśmiechnął się tym szerzej, dając mu przetrawić informację. W końcu jednak zaczął opowiadać!
- Tak właściwie to na randkę nie dotarł, nie puściłem go. Był nawalony, napisałem mu list że przeprasza ale musi odwołać, kazałem się podpisać, widzisz jaki ze mnie dobry kumpel? Ciekawe czy w ogóle to pamięta. - pokręcił głową. No dobra, mógłby się z Kostka nabijać długo, jednak jakoś chciał żeby mu poszło jak najlepiej, a na pewno nie poszłoby mu dobrze pod wpływem takiej ilości alkoholu. - Cały czas twierdził że nic nie pił, ale możesz mi wierzyć nie tak to wyglądało. - darował sobie opisy, bo i Titus niewątpliwie ma wystarczającą wyobraźnię. Eh, biedny Constantine, słabe nerwy pewnie go dręczyły przed randką.
- Nie dziwi mnie to jakoś. Ciekawe, kiedy tutaj to wszystko minie. - nigdy nie pytał czy, bo to chyba oczywiste że w końcu będzie dobrze..?
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Kiwał głową patrząc na przyjaciela i marszczył przy tym brwi, wyobrażając sobie te wszystkie smakołyki.
- Łał, to brzmi naprawdę nieźle, smakowicie. Moja siostra oszalałaby na punkcie tych baniek. - przyznał z radością - A zapytam przy najbliższej okazji, chociaż pogoda nie sprzyja chodzeniu na lody. Z drugiej strony kto nie jadł nigdy lodów podczas mrozu niech żałuje. Nie spływają. - zauważył jakże inteligentnie. On tam chodził na lody nawet w styczniu, bo sobie wmawiał, że to podnosi odporność czy coś w tym guście.
- Kumpel na pięć gwiazdek! - roześmiał się - Biedny Kostek, to mogła być okazja jego życia a on wybrał alkohol, czuję ukłucie dumy. - zażartował, w geście wzruszenia wspierając jedną dłoń na mostku, zaś drugą przecierając oczy. Spił zaraz kolejny łyk piwka - Taaaa... cały Kostek, co złego to nie on. - znowu parsknął śmiechem, ale prawda była taka, że broili razem od maleńkości i Titus zawsze wspominał ich wspólne eskapady z uśmiechem na ustach.
- Mnie dziwi, myślałem, że walnęło na całym świecie, a tu proszę, taka niespodzianka! Może to jakiś czarnomagiczny prąd znam Afryki? Bo ja już nie wiem nic! - rozłożył ręce. Katowali z Ulyssessem stare tomiska z biblioteki Ollivanderów w poszukiwaniu odpowiedzi, ale pytań wciąż było więcej i więcej! Mnożyły się jak grzyby po deszczu, a każda znaleziona odpowiedź, rodziła nowe wątpliwości - Mam nadzieję, że niebawem, męczy mnie już to wszystko, nawet różdżką nie można machnąć, bo wybuch murowany. Wiesz jakie tłumy się zbierają w Różdżkarni? Jak przed początkiem nowego roku szkolnego! Albo i jeszcze większe, ruch cały czas i wszyscy się tylko denerwują i wrzeszczą, a przecież to nie nasza wina, że świat nagle oszalał, ale ludzie tego nie rozumieją. Oni myślą, że to takie hop siup to wszystko ponaprawiać. Jeden gość wyzwał nas ostatnio od nieuków i zarzucił, że marni z nas różdżkarze, skoro nie umiemy sobie z tym poradzić. - może i nie powinien, ale wyciągnął usta w uśmiechu - Wuj Garric tak się wkurzył, że o mało nie doszło do rękoczynów! Dawno nie widziałem go takiego wściekłego, cały dzień miał później muchy w nosie i się wyżywał na mnie. Kazał mi odśnieżać, czyścić półki, zamiatać, obejrzeć wszystkie różdżki, a jak tylko wspomniałem o przerwie, to myślałem, że mnie zabije! Nerwowy to czas na dla wszystkich. Ojciec też chodzi bardziej poddenerwowany niż zwykle, a moja matka to już w ogóle oszalała! Ty wiesz, że sobie ubzdurała, że powinienem już mieć narzeczoną i zaczęła mnie umawiać na randki w ciemno ze szlachciankami? Znaczy... dla mnie to są randki w ciemno, ona to nazywa podwieczorkami i zawsze cichcem po mnie posyła, a później się cieszy ooo, Titus, co za przypadek, dobrze, że jesteś, zajmij się naszym gościem! - naśladował ton pani Ollivander, chociaż chichotał gdzieś pomiędzy kolejnymi zdaniami. To był kompletny absurd!
- Łał, to brzmi naprawdę nieźle, smakowicie. Moja siostra oszalałaby na punkcie tych baniek. - przyznał z radością - A zapytam przy najbliższej okazji, chociaż pogoda nie sprzyja chodzeniu na lody. Z drugiej strony kto nie jadł nigdy lodów podczas mrozu niech żałuje. Nie spływają. - zauważył jakże inteligentnie. On tam chodził na lody nawet w styczniu, bo sobie wmawiał, że to podnosi odporność czy coś w tym guście.
- Kumpel na pięć gwiazdek! - roześmiał się - Biedny Kostek, to mogła być okazja jego życia a on wybrał alkohol, czuję ukłucie dumy. - zażartował, w geście wzruszenia wspierając jedną dłoń na mostku, zaś drugą przecierając oczy. Spił zaraz kolejny łyk piwka - Taaaa... cały Kostek, co złego to nie on. - znowu parsknął śmiechem, ale prawda była taka, że broili razem od maleńkości i Titus zawsze wspominał ich wspólne eskapady z uśmiechem na ustach.
- Mnie dziwi, myślałem, że walnęło na całym świecie, a tu proszę, taka niespodzianka! Może to jakiś czarnomagiczny prąd znam Afryki? Bo ja już nie wiem nic! - rozłożył ręce. Katowali z Ulyssessem stare tomiska z biblioteki Ollivanderów w poszukiwaniu odpowiedzi, ale pytań wciąż było więcej i więcej! Mnożyły się jak grzyby po deszczu, a każda znaleziona odpowiedź, rodziła nowe wątpliwości - Mam nadzieję, że niebawem, męczy mnie już to wszystko, nawet różdżką nie można machnąć, bo wybuch murowany. Wiesz jakie tłumy się zbierają w Różdżkarni? Jak przed początkiem nowego roku szkolnego! Albo i jeszcze większe, ruch cały czas i wszyscy się tylko denerwują i wrzeszczą, a przecież to nie nasza wina, że świat nagle oszalał, ale ludzie tego nie rozumieją. Oni myślą, że to takie hop siup to wszystko ponaprawiać. Jeden gość wyzwał nas ostatnio od nieuków i zarzucił, że marni z nas różdżkarze, skoro nie umiemy sobie z tym poradzić. - może i nie powinien, ale wyciągnął usta w uśmiechu - Wuj Garric tak się wkurzył, że o mało nie doszło do rękoczynów! Dawno nie widziałem go takiego wściekłego, cały dzień miał później muchy w nosie i się wyżywał na mnie. Kazał mi odśnieżać, czyścić półki, zamiatać, obejrzeć wszystkie różdżki, a jak tylko wspomniałem o przerwie, to myślałem, że mnie zabije! Nerwowy to czas na dla wszystkich. Ojciec też chodzi bardziej poddenerwowany niż zwykle, a moja matka to już w ogóle oszalała! Ty wiesz, że sobie ubzdurała, że powinienem już mieć narzeczoną i zaczęła mnie umawiać na randki w ciemno ze szlachciankami? Znaczy... dla mnie to są randki w ciemno, ona to nazywa podwieczorkami i zawsze cichcem po mnie posyła, a później się cieszy ooo, Titus, co za przypadek, dobrze, że jesteś, zajmij się naszym gościem! - naśladował ton pani Ollivander, chociaż chichotał gdzieś pomiędzy kolejnymi zdaniami. To był kompletny absurd!
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
- Wiadomo, to sekretna metoda ale tylko nieliczni potrafią ją docenić. - stwierdził tonem najmędrszego z mędrców dziedziny lodologii. Uśmiechnął się przy tym szeroko, nie dało się nie chodzić do bliźniaków o każdej porze roku, kiedy ich szyld zachęcał, a cały czas byli tak blisko.
- Mhmm, najlepsze że pewnie połowa świata uwierzyłaby mu na słowo. Wiesz, zatacza się, bełkocze ale no to Kostek, ON miałby się upić i to przed spotkaniem z wyznaczoną randkę? - bawiło go to. Ot, Kostkowe standardy! Chłopak jest tak niewinny, że niewątpliwie wszystko by mu uszło. - Mógłby sprowadzić trolla na tereny posiadłości i wmawiać wszystkim że myślał że to duży piesek.
Zrobiłby z siebie kretyna, ale nie nieodpowiedzialnego, a przecież Kostek martwi się o wszystko. O WSZYSTKO. Cóż, z jednej strony to dobrze z resztą, ale nie ma tu raczej czego rozpatrywać, nie prowadzą tu nad nikim sądów w końcu.
Na szczęście dla całego świata.
Na wspomnienie o anomaliach, pokręcił głową.
- Sam nic nie rozumiem. Ale jeszcze gorsze są te rzeczy które objęły niektóre miejsca Londynu. Na samej Pokątnej jest jedno i nikt z tym nic nie robi, cholera. - mruknął pod nosem, a miał cholerną ochotę zrobić z tym porządek. Już w Próżności czuł czasami jak ziemia drży, a przecież Titus był tak blisko, musiał czuć gorąc stamtąd, musiał widzieć jak czasami kule ognia wypadają zza osłon Ministerstwa.
- Wyobrażam sobie, ludziom odbija, wszyscy są nerwowi. - przyznał. Wyobrażał sobie sceny w sklepie Ollivanderów. W sumie to ich dziedzina, a wszystko dookoła niej się buntuje, to musi być dziwne, cholernie dziwne uczucie i zdecydowanie koszmarne. Ale co poradzą, trzeba liczyć że to się skończy. Na wspomnienie o mamie Titusa, sam uśmiechnął się pod nosem. - Wiesz, w sumie to nic sobie nie ubzdurała patrząc na wasze standardy. - przyznał. Szlachcic pełnoletni to szlachcic na wydaniu. - W sumie to szokujące ilu wśród was starych kawalerów.
Dodał po chwili. Nie dziwił się, że nikt się nie spieszy, choć długo się trzymali zapewne pod rodzinnymi naporami z każdej strony.
- Mhmm, najlepsze że pewnie połowa świata uwierzyłaby mu na słowo. Wiesz, zatacza się, bełkocze ale no to Kostek, ON miałby się upić i to przed spotkaniem z wyznaczoną randkę? - bawiło go to. Ot, Kostkowe standardy! Chłopak jest tak niewinny, że niewątpliwie wszystko by mu uszło. - Mógłby sprowadzić trolla na tereny posiadłości i wmawiać wszystkim że myślał że to duży piesek.
Zrobiłby z siebie kretyna, ale nie nieodpowiedzialnego, a przecież Kostek martwi się o wszystko. O WSZYSTKO. Cóż, z jednej strony to dobrze z resztą, ale nie ma tu raczej czego rozpatrywać, nie prowadzą tu nad nikim sądów w końcu.
Na szczęście dla całego świata.
Na wspomnienie o anomaliach, pokręcił głową.
- Sam nic nie rozumiem. Ale jeszcze gorsze są te rzeczy które objęły niektóre miejsca Londynu. Na samej Pokątnej jest jedno i nikt z tym nic nie robi, cholera. - mruknął pod nosem, a miał cholerną ochotę zrobić z tym porządek. Już w Próżności czuł czasami jak ziemia drży, a przecież Titus był tak blisko, musiał czuć gorąc stamtąd, musiał widzieć jak czasami kule ognia wypadają zza osłon Ministerstwa.
- Wyobrażam sobie, ludziom odbija, wszyscy są nerwowi. - przyznał. Wyobrażał sobie sceny w sklepie Ollivanderów. W sumie to ich dziedzina, a wszystko dookoła niej się buntuje, to musi być dziwne, cholernie dziwne uczucie i zdecydowanie koszmarne. Ale co poradzą, trzeba liczyć że to się skończy. Na wspomnienie o mamie Titusa, sam uśmiechnął się pod nosem. - Wiesz, w sumie to nic sobie nie ubzdurała patrząc na wasze standardy. - przyznał. Szlachcic pełnoletni to szlachcic na wydaniu. - W sumie to szokujące ilu wśród was starych kawalerów.
Dodał po chwili. Nie dziwił się, że nikt się nie spieszy, choć długo się trzymali zapewne pod rodzinnymi naporami z każdej strony.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Akurat spijał kolejnego łyka, jak Bertie rozprawiał o tym trollu, a tak go to rozbawiło, że parsknął śmiechem i aż mu piwo nosem wyleciało, aż się cały zapluł.
- Hahaha! - rżał jak koń, uspokajając sie dopiero po długiej chwili - A to dobre, to dobre! Już widzę minę Waylona. - pokręcił z rozbawieniem głową, przecierając oczy dwoma palcami.
- Fakt, ciekaw jestem kiedy ktoś to naprawi i znowu otworzą Zwierzyniec. - westchnął, wspierając na blacie łokcie i układając brodę na nadgarstkach. Zerknął w jedno z tutejszych okien, wychodzące na mugolską stronę Dziurawego Kotła. Roiło się tam od gnających ludzi, którzy wcale a wcale nie zwracali uwagi na zniszczony budynek pubu, chociaż i oni ucierpieli przez anomalie i to równie mocno, jeśli nie jeszcze bardziej. Oni musieli być jeszcze bardziej zaskoczeni i przerażeni, jeśli nawet wśród czarodziejów wszyscy drżeli ze strachu.
- A im bardziej są nerwowi tym gorzej i tak w kółko. - ponownie głęboko odetchnął, za chwilę zwilżając wargi kolejną porcją alkoholu.
- Serio? - spojrzał na przyjaciela z ukosa i się lekko skrzywił - No niby tak jest, że dorosłość, a później ożenek od razu, ale to zwykle dotyczy panien! Zresztą mam inne rzeczy na głowie i szczerze wolałbym się poświęcić nauce, szczególnie w tym dziwnym okresie. Dobrze mi się współpracuje z kuzynem Ulyssesem, a przez te jej podwieczorki możemy pracować tylko z rana. Ja nie wiem, mam nadzieję, że ojciec jakoś przemówi jej do rozumu, bo on też trochę kręci nosem na to wszystko i uważa, że najpierw powinienem skończyć się dokształcać, a później dopiero myśleć o zakładaniu rodziny, ale się boję, że go nie posłucha. - bo pani Ollivander taka właśnie była - niby to jej małżonek nosił spodnie w tym związku, ale niestety ulegał jej za każdym razem gdy posyłała mu swoje czarujące uśmiechy i ostatecznie Titus wcale się nie dziwił. Była przecież piękną kobietą, chociaż w ocenie nie był obiektywny, bo dla niego to pewnie najpiękniejszą na całym świecie!
- Noooo... trochę. - zastanowił się - Panowie mają po prostu więcej swobody. Mam nadzieję, że i mnie to czeka bo serio, wyobrażasz sobie żebym wziął ślub, a ty byś się nie mógł bawić na moim weselu? - uniósł obie brwi. No koszmar przecież!
- Hahaha! - rżał jak koń, uspokajając sie dopiero po długiej chwili - A to dobre, to dobre! Już widzę minę Waylona. - pokręcił z rozbawieniem głową, przecierając oczy dwoma palcami.
- Fakt, ciekaw jestem kiedy ktoś to naprawi i znowu otworzą Zwierzyniec. - westchnął, wspierając na blacie łokcie i układając brodę na nadgarstkach. Zerknął w jedno z tutejszych okien, wychodzące na mugolską stronę Dziurawego Kotła. Roiło się tam od gnających ludzi, którzy wcale a wcale nie zwracali uwagi na zniszczony budynek pubu, chociaż i oni ucierpieli przez anomalie i to równie mocno, jeśli nie jeszcze bardziej. Oni musieli być jeszcze bardziej zaskoczeni i przerażeni, jeśli nawet wśród czarodziejów wszyscy drżeli ze strachu.
- A im bardziej są nerwowi tym gorzej i tak w kółko. - ponownie głęboko odetchnął, za chwilę zwilżając wargi kolejną porcją alkoholu.
- Serio? - spojrzał na przyjaciela z ukosa i się lekko skrzywił - No niby tak jest, że dorosłość, a później ożenek od razu, ale to zwykle dotyczy panien! Zresztą mam inne rzeczy na głowie i szczerze wolałbym się poświęcić nauce, szczególnie w tym dziwnym okresie. Dobrze mi się współpracuje z kuzynem Ulyssesem, a przez te jej podwieczorki możemy pracować tylko z rana. Ja nie wiem, mam nadzieję, że ojciec jakoś przemówi jej do rozumu, bo on też trochę kręci nosem na to wszystko i uważa, że najpierw powinienem skończyć się dokształcać, a później dopiero myśleć o zakładaniu rodziny, ale się boję, że go nie posłucha. - bo pani Ollivander taka właśnie była - niby to jej małżonek nosił spodnie w tym związku, ale niestety ulegał jej za każdym razem gdy posyłała mu swoje czarujące uśmiechy i ostatecznie Titus wcale się nie dziwił. Była przecież piękną kobietą, chociaż w ocenie nie był obiektywny, bo dla niego to pewnie najpiękniejszą na całym świecie!
- Noooo... trochę. - zastanowił się - Panowie mają po prostu więcej swobody. Mam nadzieję, że i mnie to czeka bo serio, wyobrażasz sobie żebym wziął ślub, a ty byś się nie mógł bawić na moim weselu? - uniósł obie brwi. No koszmar przecież!
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
- Zwierzyniec?
Jeśli istniał głupiec, który wierzyłby w miłość, siłę uczuć wyższych, dwie połówki tego samego jabłka, moc przeznaczenia które docelowo zawsze jest dobre i tym podobne bzdety to ten głupiec siedział właśnie na przeciwko Ollivandera. Nawet on jednak nie mógł nic poradzić na nieznaczny wyraz zmartwienia, który przeszedł przez jego twarz, kiedy Titus wspomniał o znanym im obu sklepiku.
- Zbyt długo nie ładowałeś się w nic głupiego, co? - nie zamierzał mu prawić morałów. Głupiec głupca zrozumie, ich choć nie byli spokrewnieni, wiązało coś magicznego, byli pod paroma względami zbyt podobni, zbyt podobnie potrafili myśleć. - Tak, wiem, to uzależnia. Tylko uważaj.
Żaden z nich raczej nie bywał zbyt ostrożny, jednak to dobry czas żeby zacząć. Brakowało mu Titusa w Zakonie, było wiele spraw o jakich chciałby pomówić z najlepszy, przyjacielem, z drugiej strony ten miał już wystarczająco problemów z własnym życiem. Pomijając, że sam potrafił być dla siebie problemem - co zadziwiające, bo Bertie zawsze sądził że to raczej rodowa cecha Bottów. Jak widać, wszędzie może się trafić ewenement.
- Mhmm. Znaczy ja nie mówię, że to ma sens, cała idea aranżowanych małżeństw to debilizm, ale jak się przyglądam wam to wygląda jakbyście po szkole byli od razu na wydaniu. - wzruszył ramionami. - A co do wesela, nie martw się, zjawię się na nim. Musisz wyznaczyć jakiegoś beznadziejnego drużbę żeby nie było ci szkoda, że nie stawi się na ślubie, a ja zorganizuję jakoś eliksir wielosokowy i pojawię się jako on.
Stwierdził spokojnie i chyba nawet mówił poważnie. No, chyba Titus nie miał lepszego pomysłu? Bertie w każdym razie w przekonaniu o własnym geniuszu i wspaniałości tego planu dopił swoje piwo i zaraz zamówił kolejne.
- Zawsze możesz też wziąć ślub o którym nie wszyscy musieliby wiedzieć. Ale to już bajka. - romantyczna, ładna bajka, choć sekretny ślub brzmiał znacznie lepiej niż napuszone wydarzenia o jakich słyszał. Ale wszystko jest kwestią gustu, a Titus ma też swoje obowiązki.
Jeśli istniał głupiec, który wierzyłby w miłość, siłę uczuć wyższych, dwie połówki tego samego jabłka, moc przeznaczenia które docelowo zawsze jest dobre i tym podobne bzdety to ten głupiec siedział właśnie na przeciwko Ollivandera. Nawet on jednak nie mógł nic poradzić na nieznaczny wyraz zmartwienia, który przeszedł przez jego twarz, kiedy Titus wspomniał o znanym im obu sklepiku.
- Zbyt długo nie ładowałeś się w nic głupiego, co? - nie zamierzał mu prawić morałów. Głupiec głupca zrozumie, ich choć nie byli spokrewnieni, wiązało coś magicznego, byli pod paroma względami zbyt podobni, zbyt podobnie potrafili myśleć. - Tak, wiem, to uzależnia. Tylko uważaj.
Żaden z nich raczej nie bywał zbyt ostrożny, jednak to dobry czas żeby zacząć. Brakowało mu Titusa w Zakonie, było wiele spraw o jakich chciałby pomówić z najlepszy, przyjacielem, z drugiej strony ten miał już wystarczająco problemów z własnym życiem. Pomijając, że sam potrafił być dla siebie problemem - co zadziwiające, bo Bertie zawsze sądził że to raczej rodowa cecha Bottów. Jak widać, wszędzie może się trafić ewenement.
- Mhmm. Znaczy ja nie mówię, że to ma sens, cała idea aranżowanych małżeństw to debilizm, ale jak się przyglądam wam to wygląda jakbyście po szkole byli od razu na wydaniu. - wzruszył ramionami. - A co do wesela, nie martw się, zjawię się na nim. Musisz wyznaczyć jakiegoś beznadziejnego drużbę żeby nie było ci szkoda, że nie stawi się na ślubie, a ja zorganizuję jakoś eliksir wielosokowy i pojawię się jako on.
Stwierdził spokojnie i chyba nawet mówił poważnie. No, chyba Titus nie miał lepszego pomysłu? Bertie w każdym razie w przekonaniu o własnym geniuszu i wspaniałości tego planu dopił swoje piwo i zaraz zamówił kolejne.
- Zawsze możesz też wziąć ślub o którym nie wszyscy musieliby wiedzieć. Ale to już bajka. - romantyczna, ładna bajka, choć sekretny ślub brzmiał znacznie lepiej niż napuszone wydarzenia o jakich słyszał. Ale wszystko jest kwestią gustu, a Titus ma też swoje obowiązki.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wzruszył ramionami - wszyscy mogliby mu suszyć głowę, żeby dał sobie spokój, już się nasłuchał od kuzynki Cressidy, że źle robi, już przemyślał wszystkie za i przeciw, już się z tą myślą przespał miliony razy i nic! Nadal tkwił w tym wszystkim po uszy.
- Będę uważał. - kiwnął głową, uśmiechając się delikatnie. Uważał wcześniej, będzie uważał i teraz i chyba szło mu to całkiem nieźle, skoro do tej pory nikt nie plotkował o nieznajomej panience włóczącej się razem z młodym lordem Ollivanderem. Ale to fakt - na miejsca spotkań wybierał zaiste dziwaczne, często zwyczajnie odludne miejsca.
- Bertie! - zaśmiał się na jego słowa, chociaż w gruncie rzeczy wiedział, że Bott byłby do tego zdolny, ba! Obydwoje by byli - Ale to jest świetny pomysł, wiesz? Kuzyn Milfred to jest niezły ćwok, mama na pewno kazałaby go zaprosić, ale nie lubię tego gościa, denerwuje mnie. - wywrócił oczami - Tylko nie prezentowałbyś się zbyt przystojnie, trochę jak... świnia we fraku. - ryknął śmiechem jak sobie tylko zwizualizował sylwetkę nielubianego kuzyna - Ale wtedy nici z wszelkich podrywów. - pokiwał głową, wciąż się cicho śmiejąc i właściwie przestał dopiero kiedy Bertie znowu się odezwał. Uniósł wtedy obie brwi i coś błysnęło w jego oczach, a Bott zapewne doskonale owy blask znał, bo zawsze się tam pojawiał jak knuli coś nieodpowiedniego.
- Ale jaka piękna bajka! - westchnął jeno, trochę jakby rozmarzony i wsparł brodę o nadgarstek, spoglądając gdzieś w dal, aż jego wzrok padł na zegar wiszący gdzieś nad barem. Zamrugał kilka razy, nieznacznie unosząc głowę.
- O nie... - jęknął przeciągle - Muszę spadać, mam przyjąć gościa od kominków, sieć Fiuu nam nawala, wysłało ostatnio wuja gdzieś na drugi koniec wysp i ogólnie przewalona historia. Zabawna w sumie, ale współczuję mu, serio, kiedyś ci opowiem... - kiwnął głową. Co prawda powinien był wychodzić już-zaraz-teraz, ale że piwko w kuflu wciąż czekało na wypicie, to wznieśli jeszcze z Bertiem kilka radosnych, głośnych toastów, a ostatecznie poszli w swoją stronę, uprzednio oczywiście obiecując sobie, że niebawem znów zasiądą razem nad jakimś zacnym trunkiem.
/ztx2
- Będę uważał. - kiwnął głową, uśmiechając się delikatnie. Uważał wcześniej, będzie uważał i teraz i chyba szło mu to całkiem nieźle, skoro do tej pory nikt nie plotkował o nieznajomej panience włóczącej się razem z młodym lordem Ollivanderem. Ale to fakt - na miejsca spotkań wybierał zaiste dziwaczne, często zwyczajnie odludne miejsca.
- Bertie! - zaśmiał się na jego słowa, chociaż w gruncie rzeczy wiedział, że Bott byłby do tego zdolny, ba! Obydwoje by byli - Ale to jest świetny pomysł, wiesz? Kuzyn Milfred to jest niezły ćwok, mama na pewno kazałaby go zaprosić, ale nie lubię tego gościa, denerwuje mnie. - wywrócił oczami - Tylko nie prezentowałbyś się zbyt przystojnie, trochę jak... świnia we fraku. - ryknął śmiechem jak sobie tylko zwizualizował sylwetkę nielubianego kuzyna - Ale wtedy nici z wszelkich podrywów. - pokiwał głową, wciąż się cicho śmiejąc i właściwie przestał dopiero kiedy Bertie znowu się odezwał. Uniósł wtedy obie brwi i coś błysnęło w jego oczach, a Bott zapewne doskonale owy blask znał, bo zawsze się tam pojawiał jak knuli coś nieodpowiedniego.
- Ale jaka piękna bajka! - westchnął jeno, trochę jakby rozmarzony i wsparł brodę o nadgarstek, spoglądając gdzieś w dal, aż jego wzrok padł na zegar wiszący gdzieś nad barem. Zamrugał kilka razy, nieznacznie unosząc głowę.
- O nie... - jęknął przeciągle - Muszę spadać, mam przyjąć gościa od kominków, sieć Fiuu nam nawala, wysłało ostatnio wuja gdzieś na drugi koniec wysp i ogólnie przewalona historia. Zabawna w sumie, ale współczuję mu, serio, kiedyś ci opowiem... - kiwnął głową. Co prawda powinien był wychodzić już-zaraz-teraz, ale że piwko w kuflu wciąż czekało na wypicie, to wznieśli jeszcze z Bertiem kilka radosnych, głośnych toastów, a ostatecznie poszli w swoją stronę, uprzednio oczywiście obiecując sobie, że niebawem znów zasiądą razem nad jakimś zacnym trunkiem.
/ztx2
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
/stąd
Byli kompletnymi nieudacznikami w kwestii walki z anomaliami – Macnair nie rozumiał dlaczego żadna nie chciała poddać się ich magii i skutecznie ujarzmić by więcej nie zagrażała okolicznym. Czarny Pan z pewnością nie będzie zadowolony z ich nieprzydatności i choć cholernie chcieli na cokolwiek się przydać to wszystkie trudy uciekały w nicość, jakoby w ogóle ich nie było. Walka z linami, tłuczkami, truciznami – mógł tylko załamywać ręce i wyliczać ile aspektów pozostawało wciąż otwartych. Zawodzili naprzemiennie, raz szatyn nie mógł poradzić sobie z dość prostym zaklęciem, innym razem Apo zawalił nie skupiając dostatecznej uwagi na wypowiadanej inkantacji.
-Masz jakiś pomysł? Co znów poszło nie tak?- rzucił odsuwając krzesło, na które opadł momentalne zaciskając w dłoni zamówioną chwilę wcześniej ognistą. Chciał czym prędzej zasmakować jej uspokajając tym samym choć powierzchownie złość wywołaną totalną klapą kolejnego wypadu. Czyżby to był ich ostatni? Wciąż odnosili nowe obrażenia, które nie miały żadnego sensu – nic im nie wychodziło. Spuchnięta ręka Apo była tego idealnym przykładem. -Rozumiem jeden raz, drugi raz.- burknął niezadowolony, a następnie upił siarczystego łyka niezawodnej whisky. Zacisnąwszy jedną z rąk w pięść zamyślił się szukając w głowie stosownych argumentów i choć z każdej strony bił na alarm brak odpowiednich umiejętności to szczerze nie potrafił w to uwierzyć. Może jednak powodem tego było jego ego? Każdy popełniał błędy, ale nie tyle razy posiadając przy tym odpowiednie instrukcje i wytyczne, co do wykonywanych kroków. Był w kropce.
Wiedział, że musiał się poprawić. Stawienie czoła szalejącym żywiołom nie należało do zadań najprostszych, jednak nie do takich został stworzony. Lubił górnolotne cele, pragnął kolejnych dawek adrenaliny, ale kolejne niepowodzenia potrafiły zbić z odpowiedniego toru i dostatecznie zrujnować jakiekolwiek pokłady motywacji. Znalezienie właściwego rozwiązania było niezbędne, nieuniknione i jeśli nawet miał nad tym siedzieć większość następnych dni to nie wyobrażał sobie przejść obok tego obojętnie. -Poukładałeś stare sprawy?- spytał zmieniając temat – chyba obydwoje mieli takowego na dzisiaj dość.
Byli kompletnymi nieudacznikami w kwestii walki z anomaliami – Macnair nie rozumiał dlaczego żadna nie chciała poddać się ich magii i skutecznie ujarzmić by więcej nie zagrażała okolicznym. Czarny Pan z pewnością nie będzie zadowolony z ich nieprzydatności i choć cholernie chcieli na cokolwiek się przydać to wszystkie trudy uciekały w nicość, jakoby w ogóle ich nie było. Walka z linami, tłuczkami, truciznami – mógł tylko załamywać ręce i wyliczać ile aspektów pozostawało wciąż otwartych. Zawodzili naprzemiennie, raz szatyn nie mógł poradzić sobie z dość prostym zaklęciem, innym razem Apo zawalił nie skupiając dostatecznej uwagi na wypowiadanej inkantacji.
-Masz jakiś pomysł? Co znów poszło nie tak?- rzucił odsuwając krzesło, na które opadł momentalne zaciskając w dłoni zamówioną chwilę wcześniej ognistą. Chciał czym prędzej zasmakować jej uspokajając tym samym choć powierzchownie złość wywołaną totalną klapą kolejnego wypadu. Czyżby to był ich ostatni? Wciąż odnosili nowe obrażenia, które nie miały żadnego sensu – nic im nie wychodziło. Spuchnięta ręka Apo była tego idealnym przykładem. -Rozumiem jeden raz, drugi raz.- burknął niezadowolony, a następnie upił siarczystego łyka niezawodnej whisky. Zacisnąwszy jedną z rąk w pięść zamyślił się szukając w głowie stosownych argumentów i choć z każdej strony bił na alarm brak odpowiednich umiejętności to szczerze nie potrafił w to uwierzyć. Może jednak powodem tego było jego ego? Każdy popełniał błędy, ale nie tyle razy posiadając przy tym odpowiednie instrukcje i wytyczne, co do wykonywanych kroków. Był w kropce.
Wiedział, że musiał się poprawić. Stawienie czoła szalejącym żywiołom nie należało do zadań najprostszych, jednak nie do takich został stworzony. Lubił górnolotne cele, pragnął kolejnych dawek adrenaliny, ale kolejne niepowodzenia potrafiły zbić z odpowiedniego toru i dostatecznie zrujnować jakiekolwiek pokłady motywacji. Znalezienie właściwego rozwiązania było niezbędne, nieuniknione i jeśli nawet miał nad tym siedzieć większość następnych dni to nie wyobrażał sobie przejść obok tego obojętnie. -Poukładałeś stare sprawy?- spytał zmieniając temat – chyba obydwoje mieli takowego na dzisiaj dość.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Kolejny raz zawiedli, nie tylko siebie ale i pokładane w nich zaufanie. Marnotrawili szansę, która otrzymali od Czarnego Pana, choć Apo nie miał jeszcze okazji poznać go osobiście nie chciał pozostawiać po sobie jedynie gorzki smak porażki na języku. Nie miał już pomysłów, a nowe rozwiązania nie przychodziły do głowy. Może los, albo Fortuna, albo inne bóstwo w którym zdawało się wierzyć mugole i na nich postawiła się uwziąć. Prychnął z irytacją, nie wierzył w tak beznadziejne zabobony. Nie mógł jednak ukrywać, że każde kolejne niepowodzenie jedynie zwiększało frustrację i uczucie całkowitej nieprzydatności, które jednocześnie odsuwało go od potęg, której tak mocno pragnął.
- Zéro. – mruknął z mocniej wyraźnym rodzinnym akcentem, który zdawał się odnajdować do niego drogę zawsze wtedy, gdy irytacja lub złość uchodziła spod jego kontroli. Westchnął lekko, sam sięgając po butelkę. Pokręcił głową, jakby w niedowierzaniu, marszcząc zaraz lekko brwi, by przeliczyć dokładnie wszystkie ich ruchy. Może nie tyle co przeliczyć, a prześledzić kolejne porażki, które zdawały się kompletnie niespodziewane. Pokiwał głową na jego słowa, krzywiąc się lekko do własnych myśli, jednak ostatecznie – uznawszy je za jedyne w miarę sensowne rozwiązanie postanowił wyjawić je na głos. – Możliwe, że powinniśmy spróbować z kimś, komu udało się wcześniej. – powiedział spoglądając ponuro na przyjaciela. Coś im umykało i żadne z nich nie było jednoznacznie stwierdzić czym owe coś było, rozsądnym było więc wybrać się na anomalie z kimś, komu udało się już wcześniej poskromić szalejącą moc.
Na kolejne słowa uniósł na niego badawcze spojrzenie, dłoń uniosła się i poprawiła okulary w złotych oprawkach, przez chwilę lustrował jego twarz a potem westchnął z lekkim rozbawieniem formującym się wokół ust.
- Obawiam się, że nie uda mi się ułożyć ich w satysfakcjonujący dla mnie sposób. – podzielił się informacją z mężczyzną przed nim. Ramiona uniosły się lekko gdy wzdychał znów odchylając się w tył by oprzeć się o oparcie krzesła. Powrót do Londynu okazał się zdecydowanie cięższy, niż to zakładał, a był tutaj dopiero kilka miesięcy. Liczył na to, że sprawy ułożą się zgodnie z jego znacznie szybciej. Na razie jednak odsunął to od siebie, pragnąć się odprężyć - tak zawsze działało na niego towarzystwo przyjaciela.
| ztx2
- Zéro. – mruknął z mocniej wyraźnym rodzinnym akcentem, który zdawał się odnajdować do niego drogę zawsze wtedy, gdy irytacja lub złość uchodziła spod jego kontroli. Westchnął lekko, sam sięgając po butelkę. Pokręcił głową, jakby w niedowierzaniu, marszcząc zaraz lekko brwi, by przeliczyć dokładnie wszystkie ich ruchy. Może nie tyle co przeliczyć, a prześledzić kolejne porażki, które zdawały się kompletnie niespodziewane. Pokiwał głową na jego słowa, krzywiąc się lekko do własnych myśli, jednak ostatecznie – uznawszy je za jedyne w miarę sensowne rozwiązanie postanowił wyjawić je na głos. – Możliwe, że powinniśmy spróbować z kimś, komu udało się wcześniej. – powiedział spoglądając ponuro na przyjaciela. Coś im umykało i żadne z nich nie było jednoznacznie stwierdzić czym owe coś było, rozsądnym było więc wybrać się na anomalie z kimś, komu udało się już wcześniej poskromić szalejącą moc.
Na kolejne słowa uniósł na niego badawcze spojrzenie, dłoń uniosła się i poprawiła okulary w złotych oprawkach, przez chwilę lustrował jego twarz a potem westchnął z lekkim rozbawieniem formującym się wokół ust.
- Obawiam się, że nie uda mi się ułożyć ich w satysfakcjonujący dla mnie sposób. – podzielił się informacją z mężczyzną przed nim. Ramiona uniosły się lekko gdy wzdychał znów odchylając się w tył by oprzeć się o oparcie krzesła. Powrót do Londynu okazał się zdecydowanie cięższy, niż to zakładał, a był tutaj dopiero kilka miesięcy. Liczył na to, że sprawy ułożą się zgodnie z jego znacznie szybciej. Na razie jednak odsunął to od siebie, pragnąć się odprężyć - tak zawsze działało na niego towarzystwo przyjaciela.
| ztx2
Just wait and see, what am I capable of
Apollinare Sauveterre
Zawód : artysta, krytyk, dyrektor Galerii Sztuki
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sztuka zawsze, nieustannie zajmuje się dwiema sprawami: wiecznie rozmyśla o śmierci i dzięki temu wiecznie tworzy życie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
To był wspaniały dzień, doprawdy, rozpoczął się całkiem udanym śledztwem i prędkim rozwiązaniem zagadki kolejnej anomalii, Rufus odbył również rozmowę ze swoim fantastycznym ojcem, który zapowiedział, że w tym roku z powodu pracy i spraw związanych z rodzinnymi obowiązkami nie będzie mógł pojawił się na festiwalu lata, a konkretniej – nie weźmie udziału w wyścigu. Oznajmił swojego młodszemu synowi, iż musi znaleźć godnego następce, który pod sztandarem lwa weźmie udział w corocznej rywalizacji zamiast niego i, nigdy nie uwierzycie!, wybrał Rufusa. Nie Artura – dziecko szczęście, człowieka sukcesu i aurora wszech czasów, przyszłego nestora rodu i generalnie postaci perfekcyjnej, idealnej, a Rufusa! Młodszy Longbottom jeszcze nie myślał o tym, że czeka go publiczny występ wśród arystokratycznej śmietanki towarzyskiej oraz z udziałem najbardziej uzdolnionych jeźdźców Wielkiej Brytanii, dopiero kiedy sobie to uświadomi, zleje go zimny pot na samą myśl o tym, że będzie musiał wejść do gniazda węży. Ale co tam węże, węże to lwy jedzą na śniadanie! Albo przynajmniej jadłyby, gdyby były smaczne. Albo zamieszkiwały tą samą szerokość i długość geograficzną?
Idąc w kierunku sedna – Rufus Longbottom był tak dumny z tego, że jeszcze nie przystąpił do tego wyścigu, a został do niego wytypowany przez swojego ojca, że nie mógł przestać szczerzyć się do samego siebie. Dziarskim i skocznym wręcz krokiem przemierzał Pokątną, od wielu dni pierwszy raz tak wprawdzie szczęśliwy i rzec można by było, że nieczujny. Z beztroskimi myślami śpiewającymi u poddasza jego czaszki, z motylkami w brzuchu łaskoczącymi jego żołądek – zwać by to można było podekscytowaniem, zdecydowanie! Na myśl o tym, że opowie swojemu bratu historię stulecia.
Wskoczył do Dziurawego Kotła, powitał się ze starym barmanem Tomem entuzjastycznie i zajął standardowe miejsce – koło ściany. Zamówił piwo kremowe mając nadzieję, że towarzysz jego dzisiejszego wieczoru niebawem się zjawi. Przynajmniej zanim Rufus zdąży zamówić kolejny trunek. Na szczęście z tej dwójki to młodszy Longbottom był potencjalnym spóźnialskim, więc przybycie Artura musiało nastąpić niebawem.
Idąc w kierunku sedna – Rufus Longbottom był tak dumny z tego, że jeszcze nie przystąpił do tego wyścigu, a został do niego wytypowany przez swojego ojca, że nie mógł przestać szczerzyć się do samego siebie. Dziarskim i skocznym wręcz krokiem przemierzał Pokątną, od wielu dni pierwszy raz tak wprawdzie szczęśliwy i rzec można by było, że nieczujny. Z beztroskimi myślami śpiewającymi u poddasza jego czaszki, z motylkami w brzuchu łaskoczącymi jego żołądek – zwać by to można było podekscytowaniem, zdecydowanie! Na myśl o tym, że opowie swojemu bratu historię stulecia.
Wskoczył do Dziurawego Kotła, powitał się ze starym barmanem Tomem entuzjastycznie i zajął standardowe miejsce – koło ściany. Zamówił piwo kremowe mając nadzieję, że towarzysz jego dzisiejszego wieczoru niebawem się zjawi. Przynajmniej zanim Rufus zdąży zamówić kolejny trunek. Na szczęście z tej dwójki to młodszy Longbottom był potencjalnym spóźnialskim, więc przybycie Artura musiało nastąpić niebawem.
Rufus Longbottom
Zawód : ratuje świat!
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I czy jest tak właśnie
W innym królestwie śmierci?
Budzimy się samotni
W chwili kiedy ciało
Przenika czułość
I wargi co chcą pocałunków
Do strzaskanego modlą się kamienia.
W innym królestwie śmierci?
Budzimy się samotni
W chwili kiedy ciało
Przenika czułość
I wargi co chcą pocałunków
Do strzaskanego modlą się kamienia.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Artur przystanął przy wejściu do Dziurawego Kotła. To był jego mały rytuał, jedno z niewielu dziwactw, na które sobie pozwalał. Przed sobą miał najstarszy pub w Londynie, za którym ukryte było wejście na ulicę Pokątną. Ktoś mógłby pomyśleć, że to jest wejście do świata pełnego tajemnic i dziwów, a Dziurawy Kocioł przypomina króliczą norę z "Alicji w Krainie Czarów".
Uśmiechnął się na samą myśl, że to świat czarów był dla niego tym bardziej "normalnym", a ten niemagiczny stanowił większą niewiadomą. Mugole, tak bliscy, ale i tak obcy jednocześnie.
Nie ma co przedłużać tej chwili, wszedł do klimatycznego wnętrza, gdzie szybko wypatrzył brata. Rufus siedział przy ich stoliku.
- Niech zgadnę, już wiem co chodzi ci po głowie: dlaczego zawsze chcę, żebyśmy siadali przy ścianie? Rozważałem jeszcze miejsce przy kominku, sam rozumiesz, sprawna ewakuacja siecią Fiuu - zagadnął. - Tu jednak mamy tę przewagę, że z jednej strony osłania nas ściana, dość solidna, może nawet wytrzymać uderzenie silnego zaklęcia. Jednocześnie widzimy wejście, sami będąc częściowo skryci. Łatwiej jest zareagować na niespodziewany atak i ukradkiem wypatrywać zagrożeń. Idealne byłoby miejsce w narożniku, ale na szczęście jest nas dwóch, więc jakoś ogarniemy uważną obserwację... no dobra, tak naprawdę miejsce przy ścianie to dobry kompromis spokoju i gwaru. Co o tym sądzisz?
Artur zastanawiał się jak przejść do tematu wyścigu, wielkiego wyróżnienia dla jego brata. Ten od zawsze wykazywał niesamowitą wręcz pasję, chyba najchętniej zamieszkałby w siodle. Artur potrafił to zrozumieć, mimo że interesować się jazdą konną zaczął dopiero jako dorosły.
Cała "nominacja" musiała wiele znaczyć dla Rufusa, który ledwo ukrywał podekscytowanie... i może zdenerwowanie? No tak, pewnie myśli o jakimś spisku rodu Burke, który doprowadzi go do porażki. Jakby tu zapytać, aby nie dokładać mu dodatkowych zmartwień...
- Jak sądzisz, ród B. podłoży na trasie ładunki wybuchowe?
Uśmiechnął się na samą myśl, że to świat czarów był dla niego tym bardziej "normalnym", a ten niemagiczny stanowił większą niewiadomą. Mugole, tak bliscy, ale i tak obcy jednocześnie.
Nie ma co przedłużać tej chwili, wszedł do klimatycznego wnętrza, gdzie szybko wypatrzył brata. Rufus siedział przy ich stoliku.
- Niech zgadnę, już wiem co chodzi ci po głowie: dlaczego zawsze chcę, żebyśmy siadali przy ścianie? Rozważałem jeszcze miejsce przy kominku, sam rozumiesz, sprawna ewakuacja siecią Fiuu - zagadnął. - Tu jednak mamy tę przewagę, że z jednej strony osłania nas ściana, dość solidna, może nawet wytrzymać uderzenie silnego zaklęcia. Jednocześnie widzimy wejście, sami będąc częściowo skryci. Łatwiej jest zareagować na niespodziewany atak i ukradkiem wypatrywać zagrożeń. Idealne byłoby miejsce w narożniku, ale na szczęście jest nas dwóch, więc jakoś ogarniemy uważną obserwację... no dobra, tak naprawdę miejsce przy ścianie to dobry kompromis spokoju i gwaru. Co o tym sądzisz?
Artur zastanawiał się jak przejść do tematu wyścigu, wielkiego wyróżnienia dla jego brata. Ten od zawsze wykazywał niesamowitą wręcz pasję, chyba najchętniej zamieszkałby w siodle. Artur potrafił to zrozumieć, mimo że interesować się jazdą konną zaczął dopiero jako dorosły.
Cała "nominacja" musiała wiele znaczyć dla Rufusa, który ledwo ukrywał podekscytowanie... i może zdenerwowanie? No tak, pewnie myśli o jakimś spisku rodu Burke, który doprowadzi go do porażki. Jakby tu zapytać, aby nie dokładać mu dodatkowych zmartwień...
- Jak sądzisz, ród B. podłoży na trasie ładunki wybuchowe?
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Rufus pochłonięty był wyczekiwaniem, właściwie to nie myślał o niczym innym, jak ogłosi tę wspaniałą wiadomość, jak wykaże swoją wyższość, swój nieoceniony talent i w końcu zdobędzie uznanie w oczach ojca. Pod przykryciem zwyczajnego, chłopięcego entuzjazmu kryło się pewne, delikatne wręcz poczucie niedowartościowania – Rufus zawsze czuł się w jakiś sposób nie gorszy, ale utalentowany nie w ten sposób co trzeba, momentami gardził swoją wybujałą wyobraźnią i płomienną emocjonalnością zazdroszcząc tym samym stoickiego spokoju i rozsądku, którymi obdarzony został jego starszy brat.
Ten natomiast pojawia się w takich momentach jak ten i częstuje go poematem na temat przecież nieistotny, chociaż być może nieistotny dla Rufusa, który uważał że to nie czas i chwila na takie dyskusje, ale rzuconego wyzwania nigdy nie odtrąca i niestety wciągnięty w wir płomiennej walki o rację, musiał podnieść rękawice.
-Właściwie nie zastanawiałem się nad tym – odparł niewinnie, łypiąc na brata i popijając kremowe piwo z postawą pewnego siebie dyskutanta. Kiedy Artur raczył częstować go ciekawostkami, Rufus nie mógł być dłużny i musiał mu odszczeknąć, niestety, ta młodzieńcza porywczość niosła za sobą pewne konsekwencje – Jeśli – podkreślił to słowo znacząco, odstawił kufel z lekkim, zbyt głośnym stuknięciem szkła o drewno – jednak pytasz mnie o zdanie, to uważam, że najrozsądniej byłoby usiąść koło drzwi, ponieważ wtedy łatwiej o ucieczkę. Oczywiście tylko w ostateczności! - ucieczka była drogą tchórzów i istot marnych, nie Longbottomów, ci stawali do walki w obliczu niebezpieczeństwa i w imię wyższych ideałów. Rufus nie uważał jednak, aby karczmienne pojedynki były czymś niezwykle słusznym i godnym, więc w momencie zagrożenia rozsądniej byłoby umknąć przed śmiercią głupią i bezcelową, a zaszczucie w kącie sali nie sprzyja takim scenariuszom. Scenariuszom przetrwania, przynajmniej. Jeśli już masz okazję dostrzec niebezpieczeństwo, dobrą opcją byłoby również mieć możliwość, aby przed nim uciec, a kominek zdaje się być niewystarczający. I brudny. Nie zawsze nosił przy sobie proszek fiuu, na wypadek takich sytuacji, które zdarzają się stosunkowo rzadko, w życiu Rufusa – jeszcze nigdy.
Jeśli chodzi o samych Burke'ów – a temat tchórzostwa im sprzyja – to nie sądził, aby ich rodzinni wrogowie mieli umiejętności a przede wszystkim odwagę stanąć naprzeciw innym uzdolnionym jeźdźcom na wyścigu. Nie uważał również, by szczury Nokturnu uważały takowe umiejętności za kluczowe w wychowaniu młodego pokolenia czystokrwistych czarodziejów, więc owszem, istniało większe prawdopodobieństwo, że podłożą bomby, niźli staną z nim w szranki.
-Niewykluczone – przytaknął. To zapewne ich nowy priorytet – upokorzyć Rufusa Longbottoma na dorocznym wyścigu podczas festiwalu lata, zdecydowanie! - Myślę jednak, że co innego spędza im teraz sen z powiek – czyżby do tego dnia pełnego rozkoszy zwycięstwa wkradała się odrobina goryczy? Ich świat ostatnimi czasy zdawał się marnieć, umierać na ich oczach, ginąć pod wypolerowanymi szlacheckimi obcasikami – Oboje doskonale wiemy, co – i chyba nie należy rozmawiać o tym na głos, zwłaszcza w miejscu takim jak to.
Ten natomiast pojawia się w takich momentach jak ten i częstuje go poematem na temat przecież nieistotny, chociaż być może nieistotny dla Rufusa, który uważał że to nie czas i chwila na takie dyskusje, ale rzuconego wyzwania nigdy nie odtrąca i niestety wciągnięty w wir płomiennej walki o rację, musiał podnieść rękawice.
-Właściwie nie zastanawiałem się nad tym – odparł niewinnie, łypiąc na brata i popijając kremowe piwo z postawą pewnego siebie dyskutanta. Kiedy Artur raczył częstować go ciekawostkami, Rufus nie mógł być dłużny i musiał mu odszczeknąć, niestety, ta młodzieńcza porywczość niosła za sobą pewne konsekwencje – Jeśli – podkreślił to słowo znacząco, odstawił kufel z lekkim, zbyt głośnym stuknięciem szkła o drewno – jednak pytasz mnie o zdanie, to uważam, że najrozsądniej byłoby usiąść koło drzwi, ponieważ wtedy łatwiej o ucieczkę. Oczywiście tylko w ostateczności! - ucieczka była drogą tchórzów i istot marnych, nie Longbottomów, ci stawali do walki w obliczu niebezpieczeństwa i w imię wyższych ideałów. Rufus nie uważał jednak, aby karczmienne pojedynki były czymś niezwykle słusznym i godnym, więc w momencie zagrożenia rozsądniej byłoby umknąć przed śmiercią głupią i bezcelową, a zaszczucie w kącie sali nie sprzyja takim scenariuszom. Scenariuszom przetrwania, przynajmniej. Jeśli już masz okazję dostrzec niebezpieczeństwo, dobrą opcją byłoby również mieć możliwość, aby przed nim uciec, a kominek zdaje się być niewystarczający. I brudny. Nie zawsze nosił przy sobie proszek fiuu, na wypadek takich sytuacji, które zdarzają się stosunkowo rzadko, w życiu Rufusa – jeszcze nigdy.
Jeśli chodzi o samych Burke'ów – a temat tchórzostwa im sprzyja – to nie sądził, aby ich rodzinni wrogowie mieli umiejętności a przede wszystkim odwagę stanąć naprzeciw innym uzdolnionym jeźdźcom na wyścigu. Nie uważał również, by szczury Nokturnu uważały takowe umiejętności za kluczowe w wychowaniu młodego pokolenia czystokrwistych czarodziejów, więc owszem, istniało większe prawdopodobieństwo, że podłożą bomby, niźli staną z nim w szranki.
-Niewykluczone – przytaknął. To zapewne ich nowy priorytet – upokorzyć Rufusa Longbottoma na dorocznym wyścigu podczas festiwalu lata, zdecydowanie! - Myślę jednak, że co innego spędza im teraz sen z powiek – czyżby do tego dnia pełnego rozkoszy zwycięstwa wkradała się odrobina goryczy? Ich świat ostatnimi czasy zdawał się marnieć, umierać na ich oczach, ginąć pod wypolerowanymi szlacheckimi obcasikami – Oboje doskonale wiemy, co – i chyba nie należy rozmawiać o tym na głos, zwłaszcza w miejscu takim jak to.
Rufus Longbottom
Zawód : ratuje świat!
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I czy jest tak właśnie
W innym królestwie śmierci?
Budzimy się samotni
W chwili kiedy ciało
Przenika czułość
I wargi co chcą pocałunków
Do strzaskanego modlą się kamienia.
W innym królestwie śmierci?
Budzimy się samotni
W chwili kiedy ciało
Przenika czułość
I wargi co chcą pocałunków
Do strzaskanego modlą się kamienia.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Stoliki przy ścianie
Szybka odpowiedź