Stoliki przy ścianie
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Stoliki przy ścianie
Kolejna część stolików, tym razem ulokowanych na obrzeżach sali. Są zwykle zajmowane przez stałych bywalców Dziurawego Kotła, osoby wynajmujące – często na stałe – pokoje na piętrze. Odcinają się tutaj od nadmiernego hałasu, w spokoju mogą wypić kufel piwa lub zjeść potrawę przyniesioną przez kelnerkę, przy czym mając doskonały widok na wszystkich gości w Kotle. Ciężko tutaj o wolne miejsce, lecz kto wie, może właśnie natrafiłeś na dobrą duszę, która pozwoli ci się przysiąść?
Możliwość gry w czarodziejskie oczko, darta, gargulki, kościanego pokera
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:19, w całości zmieniany 1 raz
Ocena sytuacji - jakiejkolwiek - nie zawsze zależała tylko od obserwacji i czynników bezpośrednio wpływających na zdarzenie. Niekiedy drobne decyzje, delikatne - wydawałoby się - w swoim wydźwięku, niby machnięcie motylego skrzydła, wywoływało niespodziewany efekt. I nawet jeśli Inara nigdy nie wierzyła we wróżebne przepowiednie, mogłaby się doszukać czegoś podobne w dniu dzisiejszym. Z mieszkania wychodziła sama z niejasną wizją wieczoru. Zmierzała na bal, a w ostatecznym rozrachunku znalazła się w barze wraz z narzeczonym, który niespodziewanie pojawił się przy jej boku. A przynajmniej jeszcze chwilę wcześniej, teraz zajmując się specyficzną konwersacją z nieznajomym, który zaserwował jej piwną kąpiel. Z jednej strony, ktoś mógłby nazwać to kaprysem znudzonej szlachcianki, z drugiej - znajomość charakteru alchemiczki dodawałby do całości pewnej właściwszej wizji.
Na uśmiech niemal mechanicznie odpowiadała uśmiechem, dlatego kąciki gięły się ku górze, gdy podpity nieznajomy wykazywał się znaczną, gentlemańską? elokwencją. Inara wierzyła, że jest to naturalna cecha każdego mężczyzny, nie zawsze uświadomiona i nie zawsze obecna w wachlarzu pragnieniowych zachowań. Potrzebny był impuls i chęci. Widocznie nieznajomemu oba elementy zgrały się zgodnie.
- Proszę się nie krepować - stuknęła palcami o blat, tuż obok niepełnej, trunkowej szklanicy - a jeśli chodzi o moją krzywdę, to mam jeden warunek, zanim pan zniknie - przechyliła się znowu mocniej na krześle, nadal balansując na granicy upadku. Dostrzegła za to kątem oka, że między stolikami pojawił się Julius, wyraźnie zaniepokojony stojącym przy niej mężczyźnie. Z drugiej strony, nadal krążył podchmielony brodacz, szukający zapewne zemsty za skradziony trunek - Następnym razem, uratuje pan damę z opresji - zakończyła wypowiedź nieco poważniej, pozwalając, by po jej słowach umknął dalej, w cień barowej sali. Gdzieś w myślach, złośliwy głosik podpowiadał, że jej "umoralniający" koncept nic nie zmieni, ale skupiła się na naiwnej? nadziei, że w każdym spotykanym dało się dostrzec coś dobrego. I jej decyzja, nawet tak banalna, może kiedyś wyrosnąć w nieoczekiwanie dobrą stronę.
zt <3
Na uśmiech niemal mechanicznie odpowiadała uśmiechem, dlatego kąciki gięły się ku górze, gdy podpity nieznajomy wykazywał się znaczną, gentlemańską? elokwencją. Inara wierzyła, że jest to naturalna cecha każdego mężczyzny, nie zawsze uświadomiona i nie zawsze obecna w wachlarzu pragnieniowych zachowań. Potrzebny był impuls i chęci. Widocznie nieznajomemu oba elementy zgrały się zgodnie.
- Proszę się nie krepować - stuknęła palcami o blat, tuż obok niepełnej, trunkowej szklanicy - a jeśli chodzi o moją krzywdę, to mam jeden warunek, zanim pan zniknie - przechyliła się znowu mocniej na krześle, nadal balansując na granicy upadku. Dostrzegła za to kątem oka, że między stolikami pojawił się Julius, wyraźnie zaniepokojony stojącym przy niej mężczyźnie. Z drugiej strony, nadal krążył podchmielony brodacz, szukający zapewne zemsty za skradziony trunek - Następnym razem, uratuje pan damę z opresji - zakończyła wypowiedź nieco poważniej, pozwalając, by po jej słowach umknął dalej, w cień barowej sali. Gdzieś w myślach, złośliwy głosik podpowiadał, że jej "umoralniający" koncept nic nie zmieni, ale skupiła się na naiwnej? nadziei, że w każdym spotykanym dało się dostrzec coś dobrego. I jej decyzja, nawet tak banalna, może kiedyś wyrosnąć w nieoczekiwanie dobrą stronę.
zt <3
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
| 18 lutego (pasuje?)
Miejsce, w którym już od wejścia czuć można było zapach ognistej whisky, nie znajdowało się na liście przyjemnych barów do spędzenia wolnego czasu. Wieczorami nieraz ciężko było nie wyjść stąd bez podbitego oka czy wybitego zęba, ale te czasy się już skończyły, a przynajmniej tak mogło się wydawać. Na szczęście dopóty ktoś nie zamierzał przeszkadzać innym eleganckim panom znajdującym się w Kotle, nie miał większych problemów z przetrwaniem w nienaruszonym stanie. Ludzie chyba nie za bardzo się interesowali innymi, jeżeli nie mieli w tym jakiegoś interesu, a dokładając do tego tłumy, które się tutaj przewijały, było to miejsce idealne na małe spotkanie Teda.
Chwycił mocniej tubę ze zwojem w dłoni i rozejrzał się po całym przybytku. Uroczo jak zwykle, nie ma co... Ale są dopiero co godzinny poranne, więc trzeba się cieszyć z tego, że imprezowicze nie zdążyli jeszcze wydobrzeć po wczorajszych spotkaniach z kumplami. Wolnym krokiem ruszył w kierunku barku, za którym działa się istna magia. Szklanki przelatywały przez niewielki strumień wody, aby po chwili dostać się pod panowanie aksamitnej szmatki, a na samym końcu wlecieć na odpowiednie miejsce na półce. Był czarodziejem od ponad 15 lat, ale dalej nie był w stanie się nadziwić, że coś tak wspaniałego jak magia może istnieć. Niezwykłe... Całe to przedstawienie przerwała jednak niezbyt piękna postać barmana, który postanowił wreszcie obsłużyć klienta.
– Sue poproszę – rzekł spokojnie starając się skupić na trwającym z tyłu czyszczeniu szklanek. Nigdy chyba się nie spodziewał, że kiedyś znowu go weźmie do podziwiania tak prostych rzeczy, ale... ale nie po to tutaj przyszedł. Trzeba zejść wreszcie na ziemię.
– Ym... razy dwa. Dziękuję - położył galeona i kilka sykli na blacie, a następnie chwycił obie szklanki uprzednio chowając sobie tubę pod pachą. Im dalej tym lepiej... Po krótkiej obserwacji udało się mu wypatrzeć odpowiednie miejsce na spędzenie tego poranka, a może nawet i popołudnia. W końcu udało mu się wypatrzeć nieco rozwalający się, ale przynajmniej odpowiednio skryty w cieniu stolik. Po niedługim czasie znajdował się już przy nim i stawiając szklanicę przy drugim krześle, oczekiwał na swojego kompana.
Chwycił mocniej tubę ze zwojem w dłoni i rozejrzał się po całym przybytku. Uroczo jak zwykle, nie ma co... Ale są dopiero co godzinny poranne, więc trzeba się cieszyć z tego, że imprezowicze nie zdążyli jeszcze wydobrzeć po wczorajszych spotkaniach z kumplami. Wolnym krokiem ruszył w kierunku barku, za którym działa się istna magia. Szklanki przelatywały przez niewielki strumień wody, aby po chwili dostać się pod panowanie aksamitnej szmatki, a na samym końcu wlecieć na odpowiednie miejsce na półce. Był czarodziejem od ponad 15 lat, ale dalej nie był w stanie się nadziwić, że coś tak wspaniałego jak magia może istnieć. Niezwykłe... Całe to przedstawienie przerwała jednak niezbyt piękna postać barmana, który postanowił wreszcie obsłużyć klienta.
– Sue poproszę – rzekł spokojnie starając się skupić na trwającym z tyłu czyszczeniu szklanek. Nigdy chyba się nie spodziewał, że kiedyś znowu go weźmie do podziwiania tak prostych rzeczy, ale... ale nie po to tutaj przyszedł. Trzeba zejść wreszcie na ziemię.
– Ym... razy dwa. Dziękuję - położył galeona i kilka sykli na blacie, a następnie chwycił obie szklanki uprzednio chowając sobie tubę pod pachą. Im dalej tym lepiej... Po krótkiej obserwacji udało się mu wypatrzeć odpowiednie miejsce na spędzenie tego poranka, a może nawet i popołudnia. W końcu udało mu się wypatrzeć nieco rozwalający się, ale przynajmniej odpowiednio skryty w cieniu stolik. Po niedługim czasie znajdował się już przy nim i stawiając szklanicę przy drugim krześle, oczekiwał na swojego kompana.
Gość
Gość
| Ok.
Lewis nigdy nie czuł się dobrze wychodząc poza bezpieczne ramy swojego planu dnia, nawet jeśli oznaczało to coś tak trywialnego jak wyjście do sklepu po bułki. Nie lubił też spotkań z ludźmi, choć akurat tego osobnika znał z biblioteki, co nieco uspokajało jego nerwy. Kolejną rzeczą która mu przeszkadzała? Teleportacja. Ale nie sposób dotrzeć na Pokątną w szybkim tempie bez tego. W ostatecznym rozrachunku powinien nigdy nie wychodzić z domu, nie widywać ludzi i najlepiej nigdy więcej się już nie teleportować. Może zbliżyłby się chociaż do zadowolenia, bo do szczęścia było mu niezwykle daleko.
Otworzył drzwi baru i rozejrzał się uważnie szukając miejsca, które zajął niejaki Foss. Chwilę to zajęło ale dostrzegł go przy stoliku, który w dyskretny sposób dawał nieco prywatności. Oznaczało to, że ten zwój, który Potter ma tłumaczyć, ma w sobie więcej niż by się wydawało. Westchnął w duchu, czując nadchodzące kłopoty, ale podszedł do stolika i przywitał się kiwnięciem głowy. Coś na pokrzepienie ciała już stało czekając na jego przybycie, ale o tylko rzucił szklance podejrzliwe spojrzenie.
- Co masz dla mnie? – spytał cicho, siadając na swoim miejscu. Chwilę się zastanawiał, ale uznał, że póki jest potrzebny może nic w tej szklance nie ma. Upił ostrożnie łyk i z zadowoleniem zauważył, że jak na razie nic się nie dzieje. Nie znali się wystarczająco dobrze, by Lewis nie oskarżał Teda o bycie popaprańcem. On oskarżał o to prawie wszystkich, zostawiając naprawdę niewiele wyjątków. Siebie do nich nie zaliczał, miał przecież swoje pomysły, podróże i to wszystko, o czym nikomu nie mówił. Poza grobem. Ale ten zachowywał kamienny spokój.
Wyjął zza pazuchy nieduży, zniszczony notes, by notować tłumaczenie na bieżąco jeśli będzie trzeba. Domyślał się po liście, że przede wszystkim taka będzie jego rola. Zastanawiał się jednak nad treścią, która najwidoczniej skłoniła Fossa do trzymania się na uboczu, ale równocześnie w miejscu wystarczająco publicznym by nikt nie oskarżył ich o dziwne plany. Widział te zabiegi, a w obecnej sytuacji było to tak samo rozsądne jak niebezpieczne. Tym bardziej treść włoskiego tekstu wzbudzała jego ciekawość i delikatny ból głowy. Nie lubił kłopotów, a to wyglądało na takie. Ciekawe tylko na ile jest już w nie zamieszany i jak to się skończy.
- Jeśli nie jest to coś wyjątkowo długiego to mogę to zapewne tłumaczyć na bieżąco i pisać tekst na kartce. Mogę też przetłumaczyć jedynie mówiąc, ale wtedy musisz zapamiętać co mówię. Wtedy jednak niektóre słowa będę musiał zapisywać, by przy długich zdaniach nie stracić wątku lub w razie, gdyby coś było średnio czytelne - lekko ochrypłym, pozbawionym entuzjazmy głosem wyjaśnił warunki i rzucił rozmówcy ponure spojrzenie spod zmarszczonych brwi. To, którą wersję miał wybrać, również mówiło wiele o tym tajemniczym zwoju. Dokonawszy w swoim życiu już wielu tłumaczeń, Potter spodziewał się w tym momencie naprawdę różnych rzeczy po tym konkretnym. Od czarnej magii po dziwne fetysze lub niecodzienne rytuały. Ewentualnie mogła to być też podróbka starego zwoju. Zdarza się.
Lewis nigdy nie czuł się dobrze wychodząc poza bezpieczne ramy swojego planu dnia, nawet jeśli oznaczało to coś tak trywialnego jak wyjście do sklepu po bułki. Nie lubił też spotkań z ludźmi, choć akurat tego osobnika znał z biblioteki, co nieco uspokajało jego nerwy. Kolejną rzeczą która mu przeszkadzała? Teleportacja. Ale nie sposób dotrzeć na Pokątną w szybkim tempie bez tego. W ostatecznym rozrachunku powinien nigdy nie wychodzić z domu, nie widywać ludzi i najlepiej nigdy więcej się już nie teleportować. Może zbliżyłby się chociaż do zadowolenia, bo do szczęścia było mu niezwykle daleko.
Otworzył drzwi baru i rozejrzał się uważnie szukając miejsca, które zajął niejaki Foss. Chwilę to zajęło ale dostrzegł go przy stoliku, który w dyskretny sposób dawał nieco prywatności. Oznaczało to, że ten zwój, który Potter ma tłumaczyć, ma w sobie więcej niż by się wydawało. Westchnął w duchu, czując nadchodzące kłopoty, ale podszedł do stolika i przywitał się kiwnięciem głowy. Coś na pokrzepienie ciała już stało czekając na jego przybycie, ale o tylko rzucił szklance podejrzliwe spojrzenie.
- Co masz dla mnie? – spytał cicho, siadając na swoim miejscu. Chwilę się zastanawiał, ale uznał, że póki jest potrzebny może nic w tej szklance nie ma. Upił ostrożnie łyk i z zadowoleniem zauważył, że jak na razie nic się nie dzieje. Nie znali się wystarczająco dobrze, by Lewis nie oskarżał Teda o bycie popaprańcem. On oskarżał o to prawie wszystkich, zostawiając naprawdę niewiele wyjątków. Siebie do nich nie zaliczał, miał przecież swoje pomysły, podróże i to wszystko, o czym nikomu nie mówił. Poza grobem. Ale ten zachowywał kamienny spokój.
Wyjął zza pazuchy nieduży, zniszczony notes, by notować tłumaczenie na bieżąco jeśli będzie trzeba. Domyślał się po liście, że przede wszystkim taka będzie jego rola. Zastanawiał się jednak nad treścią, która najwidoczniej skłoniła Fossa do trzymania się na uboczu, ale równocześnie w miejscu wystarczająco publicznym by nikt nie oskarżył ich o dziwne plany. Widział te zabiegi, a w obecnej sytuacji było to tak samo rozsądne jak niebezpieczne. Tym bardziej treść włoskiego tekstu wzbudzała jego ciekawość i delikatny ból głowy. Nie lubił kłopotów, a to wyglądało na takie. Ciekawe tylko na ile jest już w nie zamieszany i jak to się skończy.
- Jeśli nie jest to coś wyjątkowo długiego to mogę to zapewne tłumaczyć na bieżąco i pisać tekst na kartce. Mogę też przetłumaczyć jedynie mówiąc, ale wtedy musisz zapamiętać co mówię. Wtedy jednak niektóre słowa będę musiał zapisywać, by przy długich zdaniach nie stracić wątku lub w razie, gdyby coś było średnio czytelne - lekko ochrypłym, pozbawionym entuzjazmy głosem wyjaśnił warunki i rzucił rozmówcy ponure spojrzenie spod zmarszczonych brwi. To, którą wersję miał wybrać, również mówiło wiele o tym tajemniczym zwoju. Dokonawszy w swoim życiu już wielu tłumaczeń, Potter spodziewał się w tym momencie naprawdę różnych rzeczy po tym konkretnym. Od czarnej magii po dziwne fetysze lub niecodzienne rytuały. Ewentualnie mogła to być też podróbka starego zwoju. Zdarza się.
Gość
Gość
Jaka data ci pasuje?
To zaskakujący dzień. Niby nic nieznacząca niedziela - leniwa jak każda. Końcówka tygodnia, czas, kiedy należy zastanowić się nad początkiem następnego tygodnia. Czas, kiedy zdajemy sobie sprawę z jego upływu, a obowiązki niebezpiecznie zaczynają się piętrzyć. Już jutro poniedziałek. Kolejny dzień w szkole, która nie była już tym samym Hogwartem co kiedyś. I mocno nad tym ubolewam. Nie przychodzę tam już z taką radością jak wcześniej. Boję się o życie swoje oraz swoich podopiecznych. Grindelwald jest nieprzewidywalny, ba, bezwzględny. Nigdy nie wiadomo jaki pomysł przyjdzie mu do głowy. Staram się robić swoje - zaszczepiać w młodych miłość do roślin, tylko jak długo można udawać, że świat wokół nie istnieje? Mrok kłębiący się wokół murów, które powinny być ostoją bezpieczeństwa, jest tylko fatamorganą? Przykrym złudzeniem, koszmarem, który minie? Naturalnie wierzę w to całym swoim sercem; wierzę w zwycięstwo dobra nad złem. Niecierpliwię się tylko. Dlaczego ten proces musi tyle trwać?
Tak jak sobota wydaje się być wolna od trosk, tak niedziela zostawia mnie z bałaganem w głowie, sercu oraz mieszkaniu. Gdyby nie proste zaklęcia czyszczące, nie wyglądałoby ono najlepiej. Wciskam ręce w kieszenie płaszcza granatowego kiedy opuszczam bezpieczne Hogsmeade. Wędruję po obrzeżach Londynu chcąc zebrać myśli. Poszukać nowych, ciekawych ziół powoli wychylających się znad ziemi. Nie myśleć o żadnych problemach - swoich, bliskich, świata. Zebrać siły na kolejną walkę, którą podejmę już jutro. Czas nieubłaganie gna do przodu zmuszając nas do podobnych zachowań. Wzdycham nad kolejnym, skąpym krzaczkiem - zima nie odeszła jeszcze na dobre. Pozostawiła po sobie widoczne ślady i ja te ślady dostrzegam. Przynajmniej dopóki jestem w stanie skoncentrować się na zadaniu. Prawda jest taka, że co parę chwil odpływam myślami w zupełnie inne rejony, odmienne od rzeczywistości krainy.
I to okazuje się być moją zgubą kiedy potykam się o coś i ląduję twarzą w ziemi. Otrzepuję się pospiesznie klnąc na wszystko na czym świat stoi. Spoglądam na winowajcę, a moim oczom ukazuje się dziwaczna rzecz. Ułamana (prawdopodobnie od mojego buta) waza na wpół ukryta w podłożu. Mieniąca się pejzażem run na glinianej powierzchni. Mrugam intensywnie powiekami nie mogąc oderwać od niej wzroku. Uznając, że jestem już wystarczająco brudna, staram się ją wykopać. Ręce mam całe czarne, podobnie jak zresztą twarz. Udaje mi się wydobyć to interesujące naczynie, ale ułamany kawałek zniknął mi z pola widzenia. Wzruszam ramionami, wracam do mieszkania.
Myję się, myję naczynie, wysyłam kilka listów. Aż wreszcie pergamin natrafia na podatny grunt. Umawiam się ze znawczynią tego tematu, w liście podaję miejsce spotkania. Dziurawy Kocioł. Sentyment pozostaje, ale odkładam go na bok. Taszczę ze sobą trzydziestocentymetrową wazę, niedelikatnie kładę ją na drewniany blat. Rozbieram się trochę zmęczona. Nie wiem gdzie i czego szukać, nie miałam czasu żeby zagłębić się w temat tej przedziwnej rzeczy. Wierzę, że lady Fawley jest w posiadaniu większej wiedzy niż ja, lub przynajmniej jest mniej zmęczona chodzeniem bez celu po obrzeżach miasta.
To zaskakujący dzień. Niby nic nieznacząca niedziela - leniwa jak każda. Końcówka tygodnia, czas, kiedy należy zastanowić się nad początkiem następnego tygodnia. Czas, kiedy zdajemy sobie sprawę z jego upływu, a obowiązki niebezpiecznie zaczynają się piętrzyć. Już jutro poniedziałek. Kolejny dzień w szkole, która nie była już tym samym Hogwartem co kiedyś. I mocno nad tym ubolewam. Nie przychodzę tam już z taką radością jak wcześniej. Boję się o życie swoje oraz swoich podopiecznych. Grindelwald jest nieprzewidywalny, ba, bezwzględny. Nigdy nie wiadomo jaki pomysł przyjdzie mu do głowy. Staram się robić swoje - zaszczepiać w młodych miłość do roślin, tylko jak długo można udawać, że świat wokół nie istnieje? Mrok kłębiący się wokół murów, które powinny być ostoją bezpieczeństwa, jest tylko fatamorganą? Przykrym złudzeniem, koszmarem, który minie? Naturalnie wierzę w to całym swoim sercem; wierzę w zwycięstwo dobra nad złem. Niecierpliwię się tylko. Dlaczego ten proces musi tyle trwać?
Tak jak sobota wydaje się być wolna od trosk, tak niedziela zostawia mnie z bałaganem w głowie, sercu oraz mieszkaniu. Gdyby nie proste zaklęcia czyszczące, nie wyglądałoby ono najlepiej. Wciskam ręce w kieszenie płaszcza granatowego kiedy opuszczam bezpieczne Hogsmeade. Wędruję po obrzeżach Londynu chcąc zebrać myśli. Poszukać nowych, ciekawych ziół powoli wychylających się znad ziemi. Nie myśleć o żadnych problemach - swoich, bliskich, świata. Zebrać siły na kolejną walkę, którą podejmę już jutro. Czas nieubłaganie gna do przodu zmuszając nas do podobnych zachowań. Wzdycham nad kolejnym, skąpym krzaczkiem - zima nie odeszła jeszcze na dobre. Pozostawiła po sobie widoczne ślady i ja te ślady dostrzegam. Przynajmniej dopóki jestem w stanie skoncentrować się na zadaniu. Prawda jest taka, że co parę chwil odpływam myślami w zupełnie inne rejony, odmienne od rzeczywistości krainy.
I to okazuje się być moją zgubą kiedy potykam się o coś i ląduję twarzą w ziemi. Otrzepuję się pospiesznie klnąc na wszystko na czym świat stoi. Spoglądam na winowajcę, a moim oczom ukazuje się dziwaczna rzecz. Ułamana (prawdopodobnie od mojego buta) waza na wpół ukryta w podłożu. Mieniąca się pejzażem run na glinianej powierzchni. Mrugam intensywnie powiekami nie mogąc oderwać od niej wzroku. Uznając, że jestem już wystarczająco brudna, staram się ją wykopać. Ręce mam całe czarne, podobnie jak zresztą twarz. Udaje mi się wydobyć to interesujące naczynie, ale ułamany kawałek zniknął mi z pola widzenia. Wzruszam ramionami, wracam do mieszkania.
Myję się, myję naczynie, wysyłam kilka listów. Aż wreszcie pergamin natrafia na podatny grunt. Umawiam się ze znawczynią tego tematu, w liście podaję miejsce spotkania. Dziurawy Kocioł. Sentyment pozostaje, ale odkładam go na bok. Taszczę ze sobą trzydziestocentymetrową wazę, niedelikatnie kładę ją na drewniany blat. Rozbieram się trochę zmęczona. Nie wiem gdzie i czego szukać, nie miałam czasu żeby zagłębić się w temat tej przedziwnej rzeczy. Wierzę, że lady Fawley jest w posiadaniu większej wiedzy niż ja, lub przynajmniej jest mniej zmęczona chodzeniem bez celu po obrzeżach miasta.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
8 marca najlepiej
Przed wyjściem z domu dałabym sobie rękę uciąć, że będzie zimno jak w piekle. Straciłabym rękę, ale cóż to, najwyżej. Przynajmniej nie trzeba lecieć na miotle przez mróz, i patrzeć na mieniące się w dole oszronione drzewa. Niby zamarznięci żołnierze... Jak dobrze, że nie było mnie w Finlandii, kiedy sowieci urządzili najgorszy młyn. Kiedyś jeden stary charłak, towarzysz sierżant, pokazywał mi zdjęcia sztywnych ciał swoich chłopców, które Finowie poustawiali jako drogowskazy. Do diabła z nimi wszystkim, i z Finami, i z sowietami, i z brytolami do kompletu, ale przede wszystkim to z Niemcami.
Prawdę powiedziawszy, ciężko mi nie myśleć o Niemcach w kontekście zbliżającego się referendum. Myślę o nich całą drogę, o jasnych Niemcach, takich dumnych, takich w swoim mniemaniu nadludzkich, a jak przyszło co do czego, to łapiących wszy, rzygających własnymi flakami i płaczących za mamą w kałuży własnej krwi tak samo jak Żydzi czy Słowianie.
Tak samo jak Żydzi, Słowianie i ja.
Ponurych myśli o tym, co zawsze, udaje mi się pozbyć dopiero po przybyciu na miejsce. W końcu nie bez powodu postanowiłam zjawić się w Londynie dzień wcześniej, niż miałam w planach - jestem naprawdę ciekawa starego przedmiotu, o którym pisała do mnie ta nauczycielka, Pomona Sprout. To, czym ostatnio zajmuję się w pracy, jest dość żmudne - proste, ale bardzo rozległe tłumaczenia na potrzeby porównań pism celtyckich i szwedzko-norweskich. Zdecydowanie potrzeba mi czegoś nowego, jakiegoś wyzwania, zagadki - chociażby rozwiązanie jej miało mi zająć jeden wieczór.
W Kotle od razu wynajmuję pokój, gdzie zostawiam kufer (będę musiała odnowić zaklęcia uodparniające go na wilgoć, jeśli zamierzam dalej traktować go levicorpusem podczas podróży na miotle) oraz płaszcz (ten krój, prosty i skromny, wyszedł z mody jeszcze przed wojną, ale ja czuję się w nim wyjątkowo dobrze - dół przypomina spódnicę, a góra bluzę mundurową).
Jako że godzina już się zbliża, postanawiam usiąść i poczekać na nauczycielkę w jakimś spokojnym kącie. Szybkie rozeznanie, przeprowadzone żeby sprawdzić z kim w ogóle mam do czynienia, pozwoliło mi dowiedzieć się, że kobieta uczy zielarstwa - cóż, przynajmniej coś naprawdę pożytecznego, w przeciwieństwie do chociażby astrologii. Dziś mija kolejny dzień, w którym na nic nie przyda mi się wzór nachylenia Marsa w stosunku do Urana.
Omiatam salkę zmęczonym spojrzeniem. Oho, co jak co, ale runy zobaczę z każdej odległości - wygląda na to, że Pomona Sprout zdążyła już się pojawić i teraz wykłada runiczny artefakt na stół, może jako coś na kształt punktu orientacyjnego czy znaku dla mnie.
Podchodzę bliżej, spoglądam najpierw na wazę, potem na nauczycielkę. Oszczędne kiwam jej głową, uśmiecham się wąsko.
Przed wyjściem z domu dałabym sobie rękę uciąć, że będzie zimno jak w piekle. Straciłabym rękę, ale cóż to, najwyżej. Przynajmniej nie trzeba lecieć na miotle przez mróz, i patrzeć na mieniące się w dole oszronione drzewa. Niby zamarznięci żołnierze... Jak dobrze, że nie było mnie w Finlandii, kiedy sowieci urządzili najgorszy młyn. Kiedyś jeden stary charłak, towarzysz sierżant, pokazywał mi zdjęcia sztywnych ciał swoich chłopców, które Finowie poustawiali jako drogowskazy. Do diabła z nimi wszystkim, i z Finami, i z sowietami, i z brytolami do kompletu, ale przede wszystkim to z Niemcami.
Prawdę powiedziawszy, ciężko mi nie myśleć o Niemcach w kontekście zbliżającego się referendum. Myślę o nich całą drogę, o jasnych Niemcach, takich dumnych, takich w swoim mniemaniu nadludzkich, a jak przyszło co do czego, to łapiących wszy, rzygających własnymi flakami i płaczących za mamą w kałuży własnej krwi tak samo jak Żydzi czy Słowianie.
Tak samo jak Żydzi, Słowianie i ja.
Ponurych myśli o tym, co zawsze, udaje mi się pozbyć dopiero po przybyciu na miejsce. W końcu nie bez powodu postanowiłam zjawić się w Londynie dzień wcześniej, niż miałam w planach - jestem naprawdę ciekawa starego przedmiotu, o którym pisała do mnie ta nauczycielka, Pomona Sprout. To, czym ostatnio zajmuję się w pracy, jest dość żmudne - proste, ale bardzo rozległe tłumaczenia na potrzeby porównań pism celtyckich i szwedzko-norweskich. Zdecydowanie potrzeba mi czegoś nowego, jakiegoś wyzwania, zagadki - chociażby rozwiązanie jej miało mi zająć jeden wieczór.
W Kotle od razu wynajmuję pokój, gdzie zostawiam kufer (będę musiała odnowić zaklęcia uodparniające go na wilgoć, jeśli zamierzam dalej traktować go levicorpusem podczas podróży na miotle) oraz płaszcz (ten krój, prosty i skromny, wyszedł z mody jeszcze przed wojną, ale ja czuję się w nim wyjątkowo dobrze - dół przypomina spódnicę, a góra bluzę mundurową).
Jako że godzina już się zbliża, postanawiam usiąść i poczekać na nauczycielkę w jakimś spokojnym kącie. Szybkie rozeznanie, przeprowadzone żeby sprawdzić z kim w ogóle mam do czynienia, pozwoliło mi dowiedzieć się, że kobieta uczy zielarstwa - cóż, przynajmniej coś naprawdę pożytecznego, w przeciwieństwie do chociażby astrologii. Dziś mija kolejny dzień, w którym na nic nie przyda mi się wzór nachylenia Marsa w stosunku do Urana.
Omiatam salkę zmęczonym spojrzeniem. Oho, co jak co, ale runy zobaczę z każdej odległości - wygląda na to, że Pomona Sprout zdążyła już się pojawić i teraz wykłada runiczny artefakt na stół, może jako coś na kształt punktu orientacyjnego czy znaku dla mnie.
Podchodzę bliżej, spoglądam najpierw na wazę, potem na nauczycielkę. Oszczędne kiwam jej głową, uśmiecham się wąsko.
Gość
Gość
Ok!!
Czuję się zmęczona, nogi nadal mnie bolą, opadam więc ciężko na krzesło Dziurawego Kotła. Drewno skrzypi niebezpiecznie, co jednak zupełnie bagatelizuję. Oddycham ciężko, zrzucam z siebie wszystkie okrycia wierzchnie, a jest ich sporo, gdyż Pomona Sprout to okropny zmarzluch. Wzdycham raz po raz przyglądając się trochę niechętnie mojemu znalezisku. Niechęć wynika tylko i wyłącznie z mojego zmęczenia. Ciekawi mnie czy ta waza jest coś warta (może skrywa w sobie coś niespotykanego?) czy tak naprawdę to zwykłe ozdóbki. Niestety lepsza jestem w zielarstwie niż historii magii, a runy to już w ogóle tereny dla mnie niedostępne. To z kolei napędza mnie do tego, żeby czegoś się w tej dziedzinie dowiedzieć - nie mogę mieć gorszy zasób wiedzy niż inni ludzie. Nie pozwala mi na to ambicja. Może i nie byłam Krukonką, ale Puchoni też mają swoją godność. Której zamierzam bronić nawet po opuszczeniu murów Hogwartu jako uczennica. Wciąż lata szkolne są we mnie żywe, tym bardziej, że nadal chodzę po znanych mi korytarzach ciemnego zamczyska. Zastanawiając się czy naprawdę są mi one znane skoro wydarzyło się w nich już tyle złego.
Dopiero po dłuższej chwili zauważam surową sylwetkę nieznanej kobiety podchodzącej do mojego stolika. Mrugam intensywnie zanim wstaję zbyt energicznie - prawie przewracam krzesło z tego wszystkiego. Asekuracyjnie podtrzymuję dłońmi tajemniczą wazę, tak w razie gdybym miała ją niezdarnie zepchnąć ze stołu zbijając ją na drobny mak.
- Och, lady Fawley, zgadza się? - mówię trochę za głośno i trochę za piskliwie. To wszystko przez ten element zaskoczenia oraz myśli biegające nie tam, gdzie powinny być. - Witam, jestem Pomona Sprout - przedstawiam się malując na pulchnej twarzy sympatyczny uśmiech. - Proszę siadać! Tylko te krzesła są jakieś takie felerne… - Drugą część zdania mruczę pod nosem nieprzychylnie zerkając w stronę drewnianych siedzisk. Naturalnie, że o wszystko obwiniam właśnie je, a nie moje nadprogramowe kilogramy. Tak jest zdecydowanie łatwiej.
- Nie wiem czy nie przybyła lady na darmo, gdyż to może być tylko jakaś zwykła waza, ale nie znam się na tym niestety. A te runy tak pięknie błyszczały w takim delikatnym słońcu co wyszło zza chmur. Niestety jest niekompletna, musiała się gdzieś ułamać. - Zasypuję kobietę tysiącami słów, skrzętnie pomijając moją mało subtelną wywrotkę oraz kopnięcia odłamka hen daleko w trawę (przypadkowo, rzecz jasna). - Tak na oko wygląda na bardzo starą, ale tak po prawdzie to nie zdołałam do niej przysiąść. Praca w szkole jest taka zajmująca! - Nawet nie wiem kiedy zaczynam się tłumaczyć obcej osobie.
Czuję się zmęczona, nogi nadal mnie bolą, opadam więc ciężko na krzesło Dziurawego Kotła. Drewno skrzypi niebezpiecznie, co jednak zupełnie bagatelizuję. Oddycham ciężko, zrzucam z siebie wszystkie okrycia wierzchnie, a jest ich sporo, gdyż Pomona Sprout to okropny zmarzluch. Wzdycham raz po raz przyglądając się trochę niechętnie mojemu znalezisku. Niechęć wynika tylko i wyłącznie z mojego zmęczenia. Ciekawi mnie czy ta waza jest coś warta (może skrywa w sobie coś niespotykanego?) czy tak naprawdę to zwykłe ozdóbki. Niestety lepsza jestem w zielarstwie niż historii magii, a runy to już w ogóle tereny dla mnie niedostępne. To z kolei napędza mnie do tego, żeby czegoś się w tej dziedzinie dowiedzieć - nie mogę mieć gorszy zasób wiedzy niż inni ludzie. Nie pozwala mi na to ambicja. Może i nie byłam Krukonką, ale Puchoni też mają swoją godność. Której zamierzam bronić nawet po opuszczeniu murów Hogwartu jako uczennica. Wciąż lata szkolne są we mnie żywe, tym bardziej, że nadal chodzę po znanych mi korytarzach ciemnego zamczyska. Zastanawiając się czy naprawdę są mi one znane skoro wydarzyło się w nich już tyle złego.
Dopiero po dłuższej chwili zauważam surową sylwetkę nieznanej kobiety podchodzącej do mojego stolika. Mrugam intensywnie zanim wstaję zbyt energicznie - prawie przewracam krzesło z tego wszystkiego. Asekuracyjnie podtrzymuję dłońmi tajemniczą wazę, tak w razie gdybym miała ją niezdarnie zepchnąć ze stołu zbijając ją na drobny mak.
- Och, lady Fawley, zgadza się? - mówię trochę za głośno i trochę za piskliwie. To wszystko przez ten element zaskoczenia oraz myśli biegające nie tam, gdzie powinny być. - Witam, jestem Pomona Sprout - przedstawiam się malując na pulchnej twarzy sympatyczny uśmiech. - Proszę siadać! Tylko te krzesła są jakieś takie felerne… - Drugą część zdania mruczę pod nosem nieprzychylnie zerkając w stronę drewnianych siedzisk. Naturalnie, że o wszystko obwiniam właśnie je, a nie moje nadprogramowe kilogramy. Tak jest zdecydowanie łatwiej.
- Nie wiem czy nie przybyła lady na darmo, gdyż to może być tylko jakaś zwykła waza, ale nie znam się na tym niestety. A te runy tak pięknie błyszczały w takim delikatnym słońcu co wyszło zza chmur. Niestety jest niekompletna, musiała się gdzieś ułamać. - Zasypuję kobietę tysiącami słów, skrzętnie pomijając moją mało subtelną wywrotkę oraz kopnięcia odłamka hen daleko w trawę (przypadkowo, rzecz jasna). - Tak na oko wygląda na bardzo starą, ale tak po prawdzie to nie zdołałam do niej przysiąść. Praca w szkole jest taka zajmująca! - Nawet nie wiem kiedy zaczynam się tłumaczyć obcej osobie.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Tak, zgadza się. Dzień dobry.
Siadam naprzeciwko, uśmiechając się nieco życzliwiej. Nie przeszkadza mi jej słowotok - prawdę mówiąc, obecność takiej osoby jest całkiem, hmm, odświeżająca.
Spoglądam z ciekawością na przedmiot. Natychmiast rozpoznaję fuþark, ale nie dostrzegam znaków typowych dla starszego lub młodszego. Przez ułamany fragment nie jestem też pewna, czy uda mi się prawidłowo wyznaczyć kierunek zapisu. Brzeg wazy wyłożony został szarym, szorstkim kamieniem, którego zapis runiczny nieco różni się od znaków pokrywających glinę. Fascynujące.
- Sama waza wygląda dość współcześnie - stwierdzam, przechylając głowę. - Mam na myśli: współcześnie w porównaniu ze starodawnymi przedmiotami runicznymi, być może ma dwieście lub trzysta lat, ale z pewnością nie jest średniowieczna. Podejrzewam również, że kamień został przytwierdzony Zaklęciem Trwałego Przylepca, które też jest stosunkowo nowym wynalazkiem. Czy mogę?
Powolnym gestem wskazuję wazę.
Siadam naprzeciwko, uśmiechając się nieco życzliwiej. Nie przeszkadza mi jej słowotok - prawdę mówiąc, obecność takiej osoby jest całkiem, hmm, odświeżająca.
Spoglądam z ciekawością na przedmiot. Natychmiast rozpoznaję fuþark, ale nie dostrzegam znaków typowych dla starszego lub młodszego. Przez ułamany fragment nie jestem też pewna, czy uda mi się prawidłowo wyznaczyć kierunek zapisu. Brzeg wazy wyłożony został szarym, szorstkim kamieniem, którego zapis runiczny nieco różni się od znaków pokrywających glinę. Fascynujące.
- Sama waza wygląda dość współcześnie - stwierdzam, przechylając głowę. - Mam na myśli: współcześnie w porównaniu ze starodawnymi przedmiotami runicznymi, być może ma dwieście lub trzysta lat, ale z pewnością nie jest średniowieczna. Podejrzewam również, że kamień został przytwierdzony Zaklęciem Trwałego Przylepca, które też jest stosunkowo nowym wynalazkiem. Czy mogę?
Powolnym gestem wskazuję wazę.
Gość
Gość
Lady Fawley to konkretna kobieta. Ani się nie zająknęła o mojej prezencji. Trochę się czuję taka malutka w obliczu damy, ale nie tracę rezonu. Uśmiecham się miło pomimo zmęczenia wymalowanego na mojej twarzy. Cały czas asekuruję wazę co najmniej, jak gdyby miała nagle się przemieścić ze środka stołu na twardą podłogę. Muszę dziwnie wyglądać kiedy tak siadam z wyciągniętymi przed siebie rękoma. I tak je trzymając nad tym stołem. Trochę już zaczynają mnie boleć, tylko ja postanawiam sobie dzielnie wytrzymać - dla dobra nauki. Słucham z zainteresowaniem słów bardziej zaznajomionej w tej dziedzinie kobiety. Trochę czuję się zazdrosna o jej zasób wiedzy; w tym momencie wiem, że muszę się znacząco przyłożyć do poszerzania swojej. Do tej pory runy stanowiły dla mnie zagadkę wszechświata, teraz jednak przysiądę do ksiąg z hogwarckiej biblioteki i nadrobię zaległości. Z tylu lat może się to okazać zadaniem trudnym - ja nie dam rady? Naturalnie, że dam, jestem Pomona Sprout. Ze wszystkiego wychodzę obronną ręką.
Kiedy pytasz czy mogę, przestaję głupio wyglądać. Chowam dłonie pod stół, kiwam głową. Jak najbardziej, po to się spotykamy. Trzeba dotknąć, sprawdzić fakturę - wszystko wiem i rozumiem. Spoglądam na twoje poczynania z przedmiotem żywo zaintrygowana.
- I to wszystko widać na pierwszy rzut oka? Fascynujące - komentuję w końcu, sama mrużąc oczy oraz obserwując obracaną w dłoniach wazę. - Czyli to przedmiot magiczny, nie mugolski? - Upewniam się w swoich wnioskach. Lub raczej twoich, a moim przyswojeniu informacji. Czuję się trochę jak archeolog. Może to nie najstarsze znalezisko, ale jednak niecodzienne. Mieć tyle szczęścia w nieszczęściu… - W ogóle jestem taka nieroztropna. To mogło mieć nałożone jakąś… klątwę - szepcę nachylając się w twoim kierunku. Kładę łokcie na blat, jakże nieelegancko. - Nie sprawdziłam tego. Czy to może mieć swoje konsekwencje? - dopytuję cicho. Pewnie gdyby coś było na rzeczy, wiedziałybyśmy od razu, chociaż kto wie?
Kiedy pytasz czy mogę, przestaję głupio wyglądać. Chowam dłonie pod stół, kiwam głową. Jak najbardziej, po to się spotykamy. Trzeba dotknąć, sprawdzić fakturę - wszystko wiem i rozumiem. Spoglądam na twoje poczynania z przedmiotem żywo zaintrygowana.
- I to wszystko widać na pierwszy rzut oka? Fascynujące - komentuję w końcu, sama mrużąc oczy oraz obserwując obracaną w dłoniach wazę. - Czyli to przedmiot magiczny, nie mugolski? - Upewniam się w swoich wnioskach. Lub raczej twoich, a moim przyswojeniu informacji. Czuję się trochę jak archeolog. Może to nie najstarsze znalezisko, ale jednak niecodzienne. Mieć tyle szczęścia w nieszczęściu… - W ogóle jestem taka nieroztropna. To mogło mieć nałożone jakąś… klątwę - szepcę nachylając się w twoim kierunku. Kładę łokcie na blat, jakże nieelegancko. - Nie sprawdziłam tego. Czy to może mieć swoje konsekwencje? - dopytuję cicho. Pewnie gdyby coś było na rzeczy, wiedziałybyśmy od razu, chociaż kto wie?
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Kiedy tylko słyszę, że Sprout nie sprawdziła przedmiotu pod kątem klątw, natychmiast cofam rękę, ale jest już za późno - zdążyłam schwycić brzeg wazy. Nic to, nawet jeśli przypałętało się za nim jakieś paskudztwo, to na pewno nie bardzo poważne.
- Następnym razem powinna być pani ostrożniejsza - mówię, starając się brzmieć jak najmniej szorstko. Zdenerwowania też staram się nie zdradzać i nawet mi się to udaje. - Niemniej jednak wydaje mi się, że tym razem miała pani... miałyśmy szczęście. Skoro przedmiot nie zadziałał od razu, to prawdopodobnie nie jest przeklęty.
Po chwili wahania biorę wazę do ręki, próbuję podważyć różdżką kawał kamienia. Ani drgnie. Był stary i kruchy, i sypał się z niego szary pył, ale ani drgnie. Tak, jak przypuszczałam. Zaklęcie Trwałego Przylepca, którego powstanie jest datowane na...
- Sama waza prawdopodobnie została zakonserwowana jakimś prostym zaklęciem, które zaczęło się zużywać - stwierdzam. - Wydaje mi się, że ten wzór był popularny jakieś sto, sto pięćdziesiąt lat temu, kiedy panowało szaleństwo na podróbki greckich antyków, ale nie jestem pewna, ten okres to zupełnie nie moja działka.
Wczytuję się w zapis. Ten na glinie jest bardzo przejrzysty - tak przejrzysty, że czuję się nieco zawiedziona. Wprawdzie kilka fragmentów jest zatartych, a jeden - obtłuczony, ale nie przeszkadza mi to w odczytaniu inskrypcji.
- Tak czy inaczej - podejmuję - zapis na samej wazie jest bardzo uproszczony i odnoszący się do bardzo popularnych pojęć, takich jak natura, siła i ochrona. Kiedyś bardzo modne było wręczanie takich prezentów, bo prawie każdy mógł to wykonać, to dość podstawowy poziom. Za to kamień... a, kamień to zupełnie inna bajka.
- Następnym razem powinna być pani ostrożniejsza - mówię, starając się brzmieć jak najmniej szorstko. Zdenerwowania też staram się nie zdradzać i nawet mi się to udaje. - Niemniej jednak wydaje mi się, że tym razem miała pani... miałyśmy szczęście. Skoro przedmiot nie zadziałał od razu, to prawdopodobnie nie jest przeklęty.
Po chwili wahania biorę wazę do ręki, próbuję podważyć różdżką kawał kamienia. Ani drgnie. Był stary i kruchy, i sypał się z niego szary pył, ale ani drgnie. Tak, jak przypuszczałam. Zaklęcie Trwałego Przylepca, którego powstanie jest datowane na...
- Sama waza prawdopodobnie została zakonserwowana jakimś prostym zaklęciem, które zaczęło się zużywać - stwierdzam. - Wydaje mi się, że ten wzór był popularny jakieś sto, sto pięćdziesiąt lat temu, kiedy panowało szaleństwo na podróbki greckich antyków, ale nie jestem pewna, ten okres to zupełnie nie moja działka.
Wczytuję się w zapis. Ten na glinie jest bardzo przejrzysty - tak przejrzysty, że czuję się nieco zawiedziona. Wprawdzie kilka fragmentów jest zatartych, a jeden - obtłuczony, ale nie przeszkadza mi to w odczytaniu inskrypcji.
- Tak czy inaczej - podejmuję - zapis na samej wazie jest bardzo uproszczony i odnoszący się do bardzo popularnych pojęć, takich jak natura, siła i ochrona. Kiedyś bardzo modne było wręczanie takich prezentów, bo prawie każdy mógł to wykonać, to dość podstawowy poziom. Za to kamień... a, kamień to zupełnie inna bajka.
Gość
Gość
Niestety, jestem trochę nieroztropna czasami. O roślinach wiem prawie wszystko, a o przedmiotach, na których może ciążyć klątwa? Praktycznie nic. Nie pomyślałam, zdarza się. Mam tylko nadzieję, że nie jest już za późno. Wolałabym nie. Nie czuję się jakoś inaczej, dziwniej czy niecodziennie, a dotykałam wazy już nie raz. Ba, sama wyciągnęłam ją z ziemi, a teraz oto tu jestem. Nic się ze mną nie działo przez te kilka dni, nadal wszystko jest w jak najlepszym porządku. Dlatego uśmiecham się trochę nieporadnie, a trochę nieśmiało - może nawet przepraszająco. Zwracasz mi uwagę, ja to rozumiem. Nie gniewam się. W końcu masz rację, od tego zależy nasze życie. O czym ja zapominam pogrążona w prywatnych dramatach.
- Przepraszam, od pewnego czasu jestem… nieco roztrzepana - wyjaśniam, ale na moich policzkach i tak pojawia się szkarłatny rumieniec. Zimno z podwórza wymieszane z wewnętrznym wstydem. Zganiam się w myślach za mój brak rozsądku, który w mig przekształca się w zainteresowanie. Mam ochotę zaproponować nam coś do picia, ale głupio mi tak przerywać, dlatego milczę. W głowie lawirując pomiędzy runami oraz historią magii a pysznym kremowym piwem. Jako nauczycielka mam naprawdę podzielną uwagę!
Opieram głowę na dłoni kiwając energicznie głową, analizując też wszystkie wypowiedziane słowa. Fascynujące i… rozczarowujące zarazem. Żadne z tego wiekowe odkrycie, żadna szansa na poznanie tajemnicy ludzkości, świata magii czy czegokolwiek tak właściwie. Wzdycham ciężko.
- Czyli nagabywałam lady daremnie? - pytam z wyraźnym zawodem w głosie. Znów podpadam, Fawley’owie mnie chyba wypędzą z kraju oraz oznaczą jako głupiutką babę, co im głowę zawraca nic nieznaczącym sprawom. Aż czuję dreszcz przechodzący po moim ciele. - Dlaczego inna bajka? - dopytuję wbrew rozsądkowi, żeby nie zajmować ci już więcej czasu. Jestem ciekawska.
- Przepraszam, od pewnego czasu jestem… nieco roztrzepana - wyjaśniam, ale na moich policzkach i tak pojawia się szkarłatny rumieniec. Zimno z podwórza wymieszane z wewnętrznym wstydem. Zganiam się w myślach za mój brak rozsądku, który w mig przekształca się w zainteresowanie. Mam ochotę zaproponować nam coś do picia, ale głupio mi tak przerywać, dlatego milczę. W głowie lawirując pomiędzy runami oraz historią magii a pysznym kremowym piwem. Jako nauczycielka mam naprawdę podzielną uwagę!
Opieram głowę na dłoni kiwając energicznie głową, analizując też wszystkie wypowiedziane słowa. Fascynujące i… rozczarowujące zarazem. Żadne z tego wiekowe odkrycie, żadna szansa na poznanie tajemnicy ludzkości, świata magii czy czegokolwiek tak właściwie. Wzdycham ciężko.
- Czyli nagabywałam lady daremnie? - pytam z wyraźnym zawodem w głosie. Znów podpadam, Fawley’owie mnie chyba wypędzą z kraju oraz oznaczą jako głupiutką babę, co im głowę zawraca nic nieznaczącym sprawom. Aż czuję dreszcz przechodzący po moim ciele. - Dlaczego inna bajka? - dopytuję wbrew rozsądkowi, żeby nie zajmować ci już więcej czasu. Jestem ciekawska.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Nie, nie! - protestuję, nieco zbyt gorliwie, ale dalej mówię już spokojnie. Może tylko z cieniem pobłażliwego uśmiechu. - Sama czarka jest dość zwyczajna, to prawda. Kamień jednak... no, i tu przechodzimy do innej bajki. Wiele wskazuje na to, że może to być skandynawski oryginał. Prawdopodobnie jest bardzo stary, to znaczy: stary nawet jak na runiczny artefakt, ale nie jestem w stanie tego stwierdzić bez brakującego fragmentu. Sam zapis, w zależności od sposobu czytania, można rozumieć jako odnoszący się do lodu, cisu i przymusu lub zaprzeczenia, albo do bardziej intencyjnych pojęć, takich jak izolacja, śmiertelność czy przeznaczenie. Prawdopodobnie nie są to zbyt pomyślne runy, ale tutaj wracamy do punktu wyjścia: nie mogę nic orzec na pewno, mając przed oczami tylko fragment, nie całość. Być może to zapis słowa. Albo inskrypcja mająca wspomóc leczenie zespołu kilku schorzeń.
Nie jestem zniecierpliwiona ani zdenerwowana. Wręcz przeciwnie - zafascynowana. Ktoś kiedyś da niezłe fory tej nauczycielce, myślę sobie, już moja w tym głowa. Może za rok, może za dwa. Jeśli artefakt okaże się dość cenny, może nawet więcej niż raz.
- Czy jest pani w stanie w miarę dokładnie wskazać miejsce, w którym znalazła ten przedmiot? - dopytuję, po raz kolejny wodząc spojrzeniem wzdłuż zapisu, w nadziei na odkrycie czegoś, co wcześniej przeoczyłam.
Nie jestem zniecierpliwiona ani zdenerwowana. Wręcz przeciwnie - zafascynowana. Ktoś kiedyś da niezłe fory tej nauczycielce, myślę sobie, już moja w tym głowa. Może za rok, może za dwa. Jeśli artefakt okaże się dość cenny, może nawet więcej niż raz.
- Czy jest pani w stanie w miarę dokładnie wskazać miejsce, w którym znalazła ten przedmiot? - dopytuję, po raz kolejny wodząc spojrzeniem wzdłuż zapisu, w nadziei na odkrycie czegoś, co wcześniej przeoczyłam.
Gość
Gość
Przysłuchuję się temu całemu wykładowi. Jest naprawdę ciekawy. Otwieram lekko usta tak oparta o własną dłoń, chłonę każde słowo starając się zapamiętać jak najwięcej. Do tego dążę. Chcę później o tym wszystkim poczytać w księgach. Już czuję głód wiedzy, chociaż nie tylko. Kiwam głową dając znać, że owszem, tak, wszystko rozumiem. I przyjmuję do wiadomości. To niesamowite fascynujące. Skąd taka waza wzięła się w naszym kraju? I to z tak daleka! Naprawdę nie mogę się temu nadziwić. Ile musiałam mieć szczęścia, że akurat na nią trafiłam… lub raczej moja noga na nią trafiła. Różowieją mi policzki delikatnie paląc, czuję narastające zażenowanie faktem, że to mój but przyczynił się do utraty fragmentu naczynia. Jestem zbrodniarzem, zasługuję na najgorsze cierpienia.
Na głodówkę.
Ta wizja wstrząsa mną do cna, aż się wzdrygam, potrząsam głową i w ogóle wyglądam trochę jakby mnie ktoś Tarantallegrą poraził. W końcu wzdycham ze zrezygnowaniem. Muszę się przyznać.
- Obawiam się, że tak. Tylko odłamek chyba… poleciał gdzieś bardzo daleko w krzaki. Niefortunnie zaryłam butem w to piękne naczynie - odpowiadam, a moje policzki robią się czerwieńsze, krew gotuje się w żyłach, nie wiem co ze sobą zrobić. Najchętniej zapadłabym się pod ziemię. - Może uda nam się go przywołać magią? Na pewno warto spróbować skoro ten kamień jest taki obiecujący… - dodaję nieśmiało. Niepewnie zerkam na ciebie, kładę dłonie na stół, uśmiecham się słodko. Takiej uroczej osobie jak ja trzeba wybaczać tak niefortunne wypadki!
Na szczęście Sophie wybacza, a ja udaję się do domu.
zt.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Na głodówkę.
Ta wizja wstrząsa mną do cna, aż się wzdrygam, potrząsam głową i w ogóle wyglądam trochę jakby mnie ktoś Tarantallegrą poraził. W końcu wzdycham ze zrezygnowaniem. Muszę się przyznać.
- Obawiam się, że tak. Tylko odłamek chyba… poleciał gdzieś bardzo daleko w krzaki. Niefortunnie zaryłam butem w to piękne naczynie - odpowiadam, a moje policzki robią się czerwieńsze, krew gotuje się w żyłach, nie wiem co ze sobą zrobić. Najchętniej zapadłabym się pod ziemię. - Może uda nam się go przywołać magią? Na pewno warto spróbować skoro ten kamień jest taki obiecujący… - dodaję nieśmiało. Niepewnie zerkam na ciebie, kładę dłonie na stół, uśmiecham się słodko. Takiej uroczej osobie jak ja trzeba wybaczać tak niefortunne wypadki!
Na szczęście Sophie wybacza, a ja udaję się do domu.
zt.
[bylobrzydkobedzieladnie]
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Ostatnio zmieniony przez Pomona Sprout dnia 29.03.17 10:40, w całości zmieniany 1 raz
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Możemy spróbować - odpowiadam - ale do tego potrzebowałabym dokładniejszych informacji, gdzie znalazła pani artefakt.
Znów biorę wazę, ważę ją w dłoni. Ciężka. Aż dziw, że może stać z odłupanym brzegiem. Że pozostały na miejscu kawał kamienia jej nie przeważa. Ale to raczej kwestia przypadku niż run.
- Pozwoli pani, że go zabiorę - mówię. - Jeżeli kiedykolwiek będzie potrzebny, to po prostu go zwrócę.
Znów biorę wazę, ważę ją w dłoni. Ciężka. Aż dziw, że może stać z odłupanym brzegiem. Że pozostały na miejscu kawał kamienia jej nie przeważa. Ale to raczej kwestia przypadku niż run.
- Pozwoli pani, że go zabiorę - mówię. - Jeżeli kiedykolwiek będzie potrzebny, to po prostu go zwrócę.
Gość
Gość
W Kotle zawsze panowała specyficzna atmosfera. Zastanawiałem się przez chwilę, czy to dobre miejsce dla Alana bo niewątpliwie coś w jego postawie się zmieniło przez te lata. Biła od niego pewna ogłada i uporządkowanie. Dawniej, za czasów Hogwardu nie powiązałbym z nim podobnych cech. No ale...może właśnie tego potrzebował? Nie zaszkodzi mu. Właściwie żadnemu mungowemu uzdrowicielowi nie zaszkodziłaby szklanka ognistej w Kotle.
- Osobiście polecam ognistej Ogdena...więc jak? Dwa razy? - zagaiłem go, gdy podchodziliśmy do baru. Zakładałem, że być może nie jest stałym bywalcem i nie koniecznie musi mieć rozeznanie w tym co jest w tym miejscu pijalne co nie. Jednocześnie ukradkiem obiegłem spojrzeniem po sali oceniając zaludnienie, to czy przypadkiem znajduje się tu ktoś kogo spotkać bym nie chciał i czy czai się gdzieś znana mi ruda czupryna. No dobra...mało w tym wszystkim było ukradkowi więc niby to specjalnie wlepiłem swą uwagę w wiszącej na ścianie planszy do darta. Skinąłem w jej kierunku głową.
- Pamiętasz jeszcze jak rzucać? - zagaiłem wyzywająco.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
W Dziurawym Kotle bywał niezbyt często, choć w marcu zdecydowanie częściej niż kiedykolwiek wcześniej. Miał zły czas, więc szlajał się od knajpki do knajpki, właściwie nie trzeźwiejąc. Omal nie wpadł w alkoholizm, a z dołka wyciągnęła go osoba, która była bliska im obojgu. A o czym, co by było śmieszniej, żadne z nich nie miało pojęcia. Teraz jednak wychodził na prostą, starając się unikać nadmiernych ilości alkoholu, jednak nie potrafiłby wykrzesać z siebie żadnych sensownych argumentów, które opowiadałyby o tym dlaczego nie powinien iść się napić z kimś, kogo nie widział tak długo, a kto był niegdyś jego najlepszym przyjacielem. Nic na świecie nie działo się bez przyczyny i był pewien, że te przypadkowe spotkanie również ją miało. Kto wie, może mieli znów zacząć się przyjaźnić? Oj, Alanowi przydałby się kumpel, bo odkąd pokłócił się z Kruegerem te wiele miesięcy temu - nie widział go na oczy.
- Zaufam Twojemu osądowi. - Mruknął, kiwając głową na potwierdzenie. Nie pamiętał czy pił to tu wcześniej czy nie, ale niegdyś mieli podobny gust. Ufał więc, że ta kwestia nie uległa zmianie i wybrany przez Matta trunek posmakuje również jemu. On również rozejrzał się po sali, ale tarcza do darta jakoś nie przyciągnęła jego uwagi. Dopiero po słowach Matta podążył wzrokiem za jego spojrzeniem i zawiesił na niej wzrok na dłuższą chwilę. Przyjemne, ciepłe i nostalgiczne wspomnienia zalały go od środka. No tak... chyba ostatni raz grał w darta właśnie z Bottem.
- Umysł pamięta, ale czy dłonie pamiętają. - Wyszczerzył zęby, patrząc na niego. Oj, cholera. Czuł się jak za dawnych czasów w Hogwarcie. - Ostatni raz grałem w to chyba z Tobą.
Upił łyk trunku, wbijając wzrok w tarczę. Przywoływał te niekompletne wspomnienia z dawnych lat. Bycie uzdrowicielem niewiele miało do rzucania lotkami. Był niemalże pewien, że przegra ale czy tu nie liczyła się zabawa?
- To co? Do 501? - Kiwnął głową w stronę tarczy i wyjął z kieszeni różdżkę. Machnął nią, a wkrótce lotki znalazły się w jego dłoniach. - Pozwolisz, że zacznę? Zobaczymy jak bardzo wyszedłem z wprawy i czy warto kontynuować tę grę. - Zaśmiał się, sięgając o szklankę. Upił potężnego łyka Ognistej, krzywiąc się przy tym lekko, ale ciągle wbijając wzrok w tarczę. Starał się ustalić czy dobrze pamięta zasady. No nic. Odetchnął, odstawiając szklankę na blat, po czym ujął pierwszą z lotek i... rzucił. A potem drugą. I trzecią.
Jak bardzo wyszedłeś z wprawy, Bennett?
- Zaufam Twojemu osądowi. - Mruknął, kiwając głową na potwierdzenie. Nie pamiętał czy pił to tu wcześniej czy nie, ale niegdyś mieli podobny gust. Ufał więc, że ta kwestia nie uległa zmianie i wybrany przez Matta trunek posmakuje również jemu. On również rozejrzał się po sali, ale tarcza do darta jakoś nie przyciągnęła jego uwagi. Dopiero po słowach Matta podążył wzrokiem za jego spojrzeniem i zawiesił na niej wzrok na dłuższą chwilę. Przyjemne, ciepłe i nostalgiczne wspomnienia zalały go od środka. No tak... chyba ostatni raz grał w darta właśnie z Bottem.
- Umysł pamięta, ale czy dłonie pamiętają. - Wyszczerzył zęby, patrząc na niego. Oj, cholera. Czuł się jak za dawnych czasów w Hogwarcie. - Ostatni raz grałem w to chyba z Tobą.
Upił łyk trunku, wbijając wzrok w tarczę. Przywoływał te niekompletne wspomnienia z dawnych lat. Bycie uzdrowicielem niewiele miało do rzucania lotkami. Był niemalże pewien, że przegra ale czy tu nie liczyła się zabawa?
- To co? Do 501? - Kiwnął głową w stronę tarczy i wyjął z kieszeni różdżkę. Machnął nią, a wkrótce lotki znalazły się w jego dłoniach. - Pozwolisz, że zacznę? Zobaczymy jak bardzo wyszedłem z wprawy i czy warto kontynuować tę grę. - Zaśmiał się, sięgając o szklankę. Upił potężnego łyka Ognistej, krzywiąc się przy tym lekko, ale ciągle wbijając wzrok w tarczę. Starał się ustalić czy dobrze pamięta zasady. No nic. Odetchnął, odstawiając szklankę na blat, po czym ujął pierwszą z lotek i... rzucił. A potem drugą. I trzecią.
Jak bardzo wyszedłeś z wprawy, Bennett?
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Stoliki przy ścianie
Szybka odpowiedź