Mniejsza sala
Strona 1 z 25 • 1, 2, 3 ... 13 ... 25
AutorWiadomość
Mniejsza sala
"Biała Wiwerna" podzielona jest na mniejsze i większe salki służące spokojniejszym rozmowom, jak i większym popijawom, czasami nawet i nielegalnym interesom, lecz o tym się nie mówi, obsługa dyskretnie nie zwraca uwagi na podejrzane osoby tak popularne na wiecznie mrocznym Nokturnie. Mniejsza sala znajduje się w podpiwniczeniu o ostro ciosanych kamiennych ścianach i łukowatym stropie. Klimatu dodają jej wiecznie palące się świece na niewielkich, drewnianych stolikach.
Możliwość gry w kościanego pokera
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:44, w całości zmieniany 1 raz
|któryś dzień września
Ostatnie tygodnie nie były dla niej proste. Po odwiedzinach Mulcibera spędziła kilka długich dni w łóżku wylizując rany i odzyskując utraconą sprawność. Nacierając maściami każdy z pozostawionych przez niego siniaków, w myślach obiecywała dawnemu druhowi nieskończone męki. Przecież nikt kto ośmielił się podnieść rękę na Ritę Sheridan, nie mógł pozostać bezkarny. To się zwyczajnie nie godziło. Gdy wydobrzała na tyle, by zapalić pierwszego papierosa okazało się jednak, że nie stać jej na natychmiastową zemstę. Jej pracownia, choć dokładnie wysprzątana, wciąż była w opłakanym stanie. Półki, słoiki i szuflady stały puste - straciła wszystkie składniki, większość gotowych mikstur i wyposażenie. Kolejne dni sierpnia spędziła więc w zaułkach i brudnych kamieniczkach; zbierała zaległe długi, kupowała składniki, wymieniała chowane na czarną godzinę skarby. Uzdrowienie pracowni trwało dużo dłużej niż uzdrowienie jej ciała. Dopiero na początku września mogła z całą pewnością stwierdzić, że znów jest zdolna do podjęcia pracy alchemicznej. I po raz kolejny okazało się, że nie ma czasu na planowanie zemsty. Jej sakiewka była pusta, a ona już dawno odwykła od zaciskania pasa. Rozkochała się w niepotrzebnych błyskotkach, drogim alkoholu i pięknych strojach. Wiedziała, że musi szybko podreperować swój budżet, inaczej gotowa zacząć głodować (przysięgała sobie, że już nigdy nie zazna głodu). Trzeba było ustalić priorytety - podstawowe potrzeby stały wyżej niż jej żądza zemsty. Zwłaszcza, że ta maleńka iskra nienawiści tliła się na granicy jej świadomości nieustannie i w odpowiedniej chwili nie będzie potrzebowała wiele by zmienić ją w wielki płomień. "Niech pomyśli, że jest bezpieczny" - myślała, przeciskając się pomiędzy stolikami w głównej sali. - "A ja przyjdę, gdy nie będzie się spodziewał." Zemsta najlepiej wszak smakowała na zimno.
Przemykała półcieniami, trzymając się z dala od baru w obawie, że zastanie tam Octaviusa. Przyszła do Wywerny w poszukiwaniu złota i ostatnie czego potrzebowała to brat usiłujący przyłapać ją na oszustwie z czystej złośliwości. Bo kantować będzie na pewno - Rita nie umiała grać uczciwie. W lepszych czasach karciane oszustwa traktowała jako rodzaj rozrywki; w gorszych okazywały się szansą na przetrwanie. Niewielu potrafiło przejrzeć jej zagrywki, praktycznie nikt nie mógł jej dorównać w tej sztuce. To miał być prosty zarobek. Trzymała się tej myśli schodząc do mniejszej sali, gdzie wieczorami zawsze zbierało się karciane towarzystwo.
Czarna szata, którą miała na sobie została wybrana z premedytacją, by odsłaniać nieco więcej niż wypada - głęboki dekolt i koronkowe wykończenie ukazujące jasną skórę, były najprostszymi elementami jej taktyki. Wystarczały za zaproszenie do każdego stolika i dystrakcję tych najmniej skupionych graczy. Po godzinie gry mogła już z czystym sumieniem zamówić sobie pierwszego drinka i zmienić stolik na taki, który oferował większe stawki. Na ogół preferowała grę na własny rachunek i takiego towarzystwa poszukiwała - wtedy jednak dostrzegła zamieszanie przy jednym ze stolików w końcu sali. Jej usta wykrzywiły się w pełnym rozbawienia grymasie, bo tego człowieka trudno było z kimkolwiek pomylić. I czy jej się dobrze wydaje, że właśnie wypłoszył swojego towarzysza? Rita przyjęła od kelnerki swojego drinka (wrzucając jej jednocześnie dwa sykle do kieszeni fartucha, by mieć pewność, że młodszy Sheridan nie dowie się o jej obecności) i miękkim krokiem ruszyła w stronę towarzystwa na szarym końcu sali.
- Czyżbyś potrzebował partnerki, Wielkoludzie? - zamruczała kokieteryjnie opierając się przy tym nonszalancko o jego krzesło. Upiła łyk ognistej i obróciła w palcach swoją szczęśliwą kartę. Ciekawe czy Wright pamięta jeszcze te sztuczki, których go kiedyś uczyła? Jeśli tak, to ten wieczór może być nawet bardziej udany niż początkowo zakładała.
Ostatnie tygodnie nie były dla niej proste. Po odwiedzinach Mulcibera spędziła kilka długich dni w łóżku wylizując rany i odzyskując utraconą sprawność. Nacierając maściami każdy z pozostawionych przez niego siniaków, w myślach obiecywała dawnemu druhowi nieskończone męki. Przecież nikt kto ośmielił się podnieść rękę na Ritę Sheridan, nie mógł pozostać bezkarny. To się zwyczajnie nie godziło. Gdy wydobrzała na tyle, by zapalić pierwszego papierosa okazało się jednak, że nie stać jej na natychmiastową zemstę. Jej pracownia, choć dokładnie wysprzątana, wciąż była w opłakanym stanie. Półki, słoiki i szuflady stały puste - straciła wszystkie składniki, większość gotowych mikstur i wyposażenie. Kolejne dni sierpnia spędziła więc w zaułkach i brudnych kamieniczkach; zbierała zaległe długi, kupowała składniki, wymieniała chowane na czarną godzinę skarby. Uzdrowienie pracowni trwało dużo dłużej niż uzdrowienie jej ciała. Dopiero na początku września mogła z całą pewnością stwierdzić, że znów jest zdolna do podjęcia pracy alchemicznej. I po raz kolejny okazało się, że nie ma czasu na planowanie zemsty. Jej sakiewka była pusta, a ona już dawno odwykła od zaciskania pasa. Rozkochała się w niepotrzebnych błyskotkach, drogim alkoholu i pięknych strojach. Wiedziała, że musi szybko podreperować swój budżet, inaczej gotowa zacząć głodować (przysięgała sobie, że już nigdy nie zazna głodu). Trzeba było ustalić priorytety - podstawowe potrzeby stały wyżej niż jej żądza zemsty. Zwłaszcza, że ta maleńka iskra nienawiści tliła się na granicy jej świadomości nieustannie i w odpowiedniej chwili nie będzie potrzebowała wiele by zmienić ją w wielki płomień. "Niech pomyśli, że jest bezpieczny" - myślała, przeciskając się pomiędzy stolikami w głównej sali. - "A ja przyjdę, gdy nie będzie się spodziewał." Zemsta najlepiej wszak smakowała na zimno.
Przemykała półcieniami, trzymając się z dala od baru w obawie, że zastanie tam Octaviusa. Przyszła do Wywerny w poszukiwaniu złota i ostatnie czego potrzebowała to brat usiłujący przyłapać ją na oszustwie z czystej złośliwości. Bo kantować będzie na pewno - Rita nie umiała grać uczciwie. W lepszych czasach karciane oszustwa traktowała jako rodzaj rozrywki; w gorszych okazywały się szansą na przetrwanie. Niewielu potrafiło przejrzeć jej zagrywki, praktycznie nikt nie mógł jej dorównać w tej sztuce. To miał być prosty zarobek. Trzymała się tej myśli schodząc do mniejszej sali, gdzie wieczorami zawsze zbierało się karciane towarzystwo.
Czarna szata, którą miała na sobie została wybrana z premedytacją, by odsłaniać nieco więcej niż wypada - głęboki dekolt i koronkowe wykończenie ukazujące jasną skórę, były najprostszymi elementami jej taktyki. Wystarczały za zaproszenie do każdego stolika i dystrakcję tych najmniej skupionych graczy. Po godzinie gry mogła już z czystym sumieniem zamówić sobie pierwszego drinka i zmienić stolik na taki, który oferował większe stawki. Na ogół preferowała grę na własny rachunek i takiego towarzystwa poszukiwała - wtedy jednak dostrzegła zamieszanie przy jednym ze stolików w końcu sali. Jej usta wykrzywiły się w pełnym rozbawienia grymasie, bo tego człowieka trudno było z kimkolwiek pomylić. I czy jej się dobrze wydaje, że właśnie wypłoszył swojego towarzysza? Rita przyjęła od kelnerki swojego drinka (wrzucając jej jednocześnie dwa sykle do kieszeni fartucha, by mieć pewność, że młodszy Sheridan nie dowie się o jej obecności) i miękkim krokiem ruszyła w stronę towarzystwa na szarym końcu sali.
- Czyżbyś potrzebował partnerki, Wielkoludzie? - zamruczała kokieteryjnie opierając się przy tym nonszalancko o jego krzesło. Upiła łyk ognistej i obróciła w palcach swoją szczęśliwą kartę. Ciekawe czy Wright pamięta jeszcze te sztuczki, których go kiedyś uczyła? Jeśli tak, to ten wieczór może być nawet bardziej udany niż początkowo zakładała.
She wears strength and darkness equally well
The girl has always been half goddess, half hell.
The girl has always been half goddess, half hell.
Rita Sheridan
Zawód : Trucicielka, lichwiarka, hazardzistka
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
The black heart angels calling
With kisses on my mouth
There's poison in the water
The words are falling out
With kisses on my mouth
There's poison in the water
The words are falling out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Upojny wieczór w czułych objęciach bladych ramion Wywerny od dwóch lat stanowił lekarstwo na wszelkie smutki. Moment przekroczenia nieco spróchniałego progu zdejmował z ramion Benjamina cały ciężar, odurzający zapach alkoholu oraz przeróżnych nielegalnych używek, jakimi mniej lub bardziej beztrosko raczyła się klientela, uderzał w nozdrza. Zazwyczaj ukoronowaniem rytuału przejścia z podłego, mokrego i niepomiernie irytującego świata zewnętrznego do gościnnego wnętrza Wywerny było zajęcie ulubionego miejsca przy końcu baru. Miejsca, którego nie śmiał zająć nikt inny. Wright zdążył wyrobić sobie całkiem niezłą renomę w tym grajdołku nieszczęśników. Początkowo nie było łatwo, wiele osób rozpoznawało w nim jeszcze gwiazdeczkę z okładek Czarownicy, nie szczędząc niewybrednych komentarzy (oraz wybrednych zaklęć). Na szczęście Ben potrafił zasłużyć sobie na szacunek Nokturnowej, spleśniałej śmietanki, z odpowiednimi jej przedstawicielami spisując pakt o względnej nieagresji. Zdarzały się rzecz jasna kryzysy, ale i z nimi Wright potrafił poradzić sobie w wyrafinowany, dyplomatyczny sposób, twardo uderzając ręką w stół. Albo w twarze ewentualnych przeciwników, przygotowujących zakusy na jego mienie, dobre imię albo na vipowskie siedzisko przy prawym końcu baru, w miejscu idealnym do obserwowania zarówno osób chcących mu wbić avadę w plecy (wiszące nad wystawką trunków lustro w pośniedziałej ramie niejednokrotnie uratowało mu kark) jak i krzątającego się przy barze Octaviusa, stanowiącego błyszczący klejnot w koronie swoistego alkoholowego SPA.
Ale nie dziś; dzisiejszego wieczora nie skierował kroków w stronę baru, od razu obserwując jakiegoś innego jegomościa wykłócającego się z klientem. Bywa, wzruszył ramionami, od razu ruszył schodami w dół, do piwnicy, dopiero pod łukowatym sklepieniem zsuwając z głowy kaptur. Wyrobił już tutaj swoją markę, chociaż zawdzięczał to tylko jednej osobie - równie pięknej połówce rodzeństwa Sheridanów - z anielską cierpliwością uczącą go tajników karcianego rżnięcia. Instynktownie (naiwnie, z chłopięcym zauroczeniem?) liczył na to, że w półmroku sali zauważy jej świetliste spojrzenie, ale srodze się zawiódł. Co nie popchnęło go do opuszczenia lokalu. I tak potrzebował dobrej dawki Ognistej oraz durnowato samczego triumfu w rozgrywkach, dlatego też dołączył do najbardziej oddalonego stolika, stając w karciane szranki z jegomościem o okrutnie poparzonej twarzy. Walka była zacięta, ale zwycięstwo (oraz spora wieżyczka galeonów) powędrowało w ręce zadowolonego Benjamina. Wdającego się w końcową pyskówkę z odchodzącym od stolika jegomościem. Obelgi różnego kalibru, zwłaszcza te niedelikatnie zahaczające o fizjonomię, jeszcze wybrzmiewały w dusznym powietrzu wesolutkim echem, gdy przy stoliku Jaimie'go zmaterializowała się nieporównywalnie przyjemniejsza dla oka postać. Rita.
A jednak. Intuicja go nie zawiodła. Usta brodacza rozciągnęły się w uroczym półuśmiechu, kiedy przesuwał nieskrępowanym wzrokiem najpierw po jej imponującym (zwłaszcza w jędrnej zawartości) dekolcie, dopiero później pozwalając złapać się w sieć jej zmysłowego spojrzenia. Musiał zadrzeć głowę do góry, ale w tej pozycji uniżoność wcale mu nie przeszkadzała.
- Zależy w czym miałabyś mi partnerować, Rito - odparł z rubaszną i prymitywną dwuznacznością, machnięciem różdżki odsuwając brunetce krzesło. Zachęcająco, po dżentelmeńsku, ale przecież wiedział, że do niego dołączy. Przez jego zwierzęcy magnetyzm (urojenia) albo dzięki jej łasce (bliższe prawdy).
Ale nie dziś; dzisiejszego wieczora nie skierował kroków w stronę baru, od razu obserwując jakiegoś innego jegomościa wykłócającego się z klientem. Bywa, wzruszył ramionami, od razu ruszył schodami w dół, do piwnicy, dopiero pod łukowatym sklepieniem zsuwając z głowy kaptur. Wyrobił już tutaj swoją markę, chociaż zawdzięczał to tylko jednej osobie - równie pięknej połówce rodzeństwa Sheridanów - z anielską cierpliwością uczącą go tajników karcianego rżnięcia. Instynktownie (naiwnie, z chłopięcym zauroczeniem?) liczył na to, że w półmroku sali zauważy jej świetliste spojrzenie, ale srodze się zawiódł. Co nie popchnęło go do opuszczenia lokalu. I tak potrzebował dobrej dawki Ognistej oraz durnowato samczego triumfu w rozgrywkach, dlatego też dołączył do najbardziej oddalonego stolika, stając w karciane szranki z jegomościem o okrutnie poparzonej twarzy. Walka była zacięta, ale zwycięstwo (oraz spora wieżyczka galeonów) powędrowało w ręce zadowolonego Benjamina. Wdającego się w końcową pyskówkę z odchodzącym od stolika jegomościem. Obelgi różnego kalibru, zwłaszcza te niedelikatnie zahaczające o fizjonomię, jeszcze wybrzmiewały w dusznym powietrzu wesolutkim echem, gdy przy stoliku Jaimie'go zmaterializowała się nieporównywalnie przyjemniejsza dla oka postać. Rita.
A jednak. Intuicja go nie zawiodła. Usta brodacza rozciągnęły się w uroczym półuśmiechu, kiedy przesuwał nieskrępowanym wzrokiem najpierw po jej imponującym (zwłaszcza w jędrnej zawartości) dekolcie, dopiero później pozwalając złapać się w sieć jej zmysłowego spojrzenia. Musiał zadrzeć głowę do góry, ale w tej pozycji uniżoność wcale mu nie przeszkadzała.
- Zależy w czym miałabyś mi partnerować, Rito - odparł z rubaszną i prymitywną dwuznacznością, machnięciem różdżki odsuwając brunetce krzesło. Zachęcająco, po dżentelmeńsku, ale przecież wiedział, że do niego dołączy. Przez jego zwierzęcy magnetyzm (urojenia) albo dzięki jej łasce (bliższe prawdy).
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dama Pik. Szczęśliwa karta. Wytarta, zagięta w rogu, z plamą, która mogłaby być winem (albo krwią). Rita obraca ją w palcach jeszcze przez kilka sekund, a potem z wdziękiem iluzjonistki (oszustki?) kryje ją w rękawie czarnej szaty. Jakby nigdy jej nie było. Zawsze miała zręczne - złodziejskie - dłonie i dzięki temu potrafiła wykorzystać je w karcianych machlojkach. Ale to tylko jedna z wielu umiejętności, bo przecież ten dekolt, w który Benjamin zerka wcale nie ukradkiem też robi swoje. Rita uśmiecha się z rozbawieniem czując na sobie jego wzrok, bo pułapka jak zawsze działa, łowi męskie spojrzenia. Rozproszenie przeciwnika to pierwszy krok do zwycięstwa.
- Póki co do kart... Później zobaczymy. - trudno powiedzieć na ile to żart, a na ile obietnica; z nią przecież nigdy nic nie wiadomo. Muska dłonią jego ramię i jest to gest powitalny, drobny wyraz sympatii. Bo przecież ma do Wrighta dziwną słabość. Zresztą pewnie nie ona jedna. Choć niewielu mogło go poznać od tej strony, od której znała go ona. Jej nie taki mały uczeń. Ileż godzin ona spędziła z nim nad notatkami z eliksirów! Wbijając mu do głowy różnicę między blekotem, a beozarem. Wtedy jeszcze ją drażnił swoim podejściem, humorem, łatwością w nawiązywaniu przyjaźni. Dzika, osamotniona ślizgonka pod wieloma względami wypadała przy nim blado, nawet jeśli jej eliksiry zawsze były wybitne. Z czasem i ona musiał ulec jego urokowi i wbrew sobie zapałać sympatią do starszego gryfona. Kiedy spotkali się po latach na Nokturnie, nauka gry w karty okazała się już czystą przyjemnością. Zyskowną przyjemnością.
- Dawno się nie widzieliśmy. - zagadnęła, zajmując miejsce przy stole. - Tęskniłeś? - wciąż trzyma się jej ten kokieteryjny ton. Usta rozciąga w drapieżnym uśmieszku i rozsiada się iście po królewsku: zarzucając nogę na nogę (i w głębokim rozcięciu sukni, ukazując spory kawałek uda) i wyćwiczonym do perfekcji ruchem odrzucając gęste włosy do tyłu. Upiła kolejny łyk szkockiej i oblizała usta.
- Chcesz spróbować swoich sił ze mną, czy może poszukamy sobie jakichś dwóch naiwniaków i oskubiemy ich wspólnymi siłami? - nie da się ukryć, że ta druga opcja podoba jej się dużo bardziej. Potrzebowała pieniędzy. Przy obcych skrupułów nie będzie miała wcale, a jego mimo wszystko nie chciała doprowadzić do bankructwa. Choć kto wie... może od ostatniego razu nauczył się czegoś nowego?
- Póki co do kart... Później zobaczymy. - trudno powiedzieć na ile to żart, a na ile obietnica; z nią przecież nigdy nic nie wiadomo. Muska dłonią jego ramię i jest to gest powitalny, drobny wyraz sympatii. Bo przecież ma do Wrighta dziwną słabość. Zresztą pewnie nie ona jedna. Choć niewielu mogło go poznać od tej strony, od której znała go ona. Jej nie taki mały uczeń. Ileż godzin ona spędziła z nim nad notatkami z eliksirów! Wbijając mu do głowy różnicę między blekotem, a beozarem. Wtedy jeszcze ją drażnił swoim podejściem, humorem, łatwością w nawiązywaniu przyjaźni. Dzika, osamotniona ślizgonka pod wieloma względami wypadała przy nim blado, nawet jeśli jej eliksiry zawsze były wybitne. Z czasem i ona musiał ulec jego urokowi i wbrew sobie zapałać sympatią do starszego gryfona. Kiedy spotkali się po latach na Nokturnie, nauka gry w karty okazała się już czystą przyjemnością. Zyskowną przyjemnością.
- Dawno się nie widzieliśmy. - zagadnęła, zajmując miejsce przy stole. - Tęskniłeś? - wciąż trzyma się jej ten kokieteryjny ton. Usta rozciąga w drapieżnym uśmieszku i rozsiada się iście po królewsku: zarzucając nogę na nogę (i w głębokim rozcięciu sukni, ukazując spory kawałek uda) i wyćwiczonym do perfekcji ruchem odrzucając gęste włosy do tyłu. Upiła kolejny łyk szkockiej i oblizała usta.
- Chcesz spróbować swoich sił ze mną, czy może poszukamy sobie jakichś dwóch naiwniaków i oskubiemy ich wspólnymi siłami? - nie da się ukryć, że ta druga opcja podoba jej się dużo bardziej. Potrzebowała pieniędzy. Przy obcych skrupułów nie będzie miała wcale, a jego mimo wszystko nie chciała doprowadzić do bankructwa. Choć kto wie... może od ostatniego razu nauczył się czegoś nowego?
She wears strength and darkness equally well
The girl has always been half goddess, half hell.
The girl has always been half goddess, half hell.
Rita Sheridan
Zawód : Trucicielka, lichwiarka, hazardzistka
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
The black heart angels calling
With kisses on my mouth
There's poison in the water
The words are falling out
With kisses on my mouth
There's poison in the water
The words are falling out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nawet najbardziej wymuskane i zadbane arystokratki nie mogły liczyć na szacunek (nie tylko Benjamina), jakim obdarzano królowe Nokturnu. O ile w tym piękniejszym, gładszym i czystym świecie doskonale odgrywano parodię uwznioślania ślicznotek kwiatkami, westchnięciami i durnymi adoracjami, to tak naprawdę za tym całym fałszem nie stały żadne prawdziwe uczucia. Bo za cóż można było szanować te panienki? Za umiejętnie dobranie sukni do biżuterii? Za eleganckie trzymanie srebrnego widelczyka? Za rumieniec na zawołanie? Ich uroda, chociażby i najwyższych estetycznych lotów, mogła omamić zaledwie na chwilę, nudząc się już po kilku miesiącach. Smukłe, filigranowe ślicznotki, jedna w drugą prezentujące się tak samo, z tymi zawstydzonymi minkami i sarnimi oczętami, mogły zachwycić tylko opętanego genetycznym pragnieniem arystokratę, bełkoczącego coś o wielkiej miłości. Jaimie obserwował to na przykładzie swych drogich kamratów z wyższych sfer, ale nawet i oni - z połamanym przez konserwatywne wychowanie kręgosłupem męskości - chętniej powracali do kobiet niegodnych niż w chłodne ramiona narzeczonych. Niewielu jednak miało dostęp do prawdziwych królowych Nokturnu, do kobiet, które swoją ciężką pracą, oddaniem, siłą charakteru oraz manipulacyjną zmysłowością przetrwały w tej brudnej rzeczywistości. To im należał się prawdziwy szacunek i nawet ktoś tak uparty jak Ben, chylił głowę bez wstydu przed Ritą, Cassandrą i innymi (nielicznymi) wichrzycielkami Śmiertelnego. Przetrwanie w świecie ciągłych burd, nachalnego pożądania, brutalności i czarnej magii stanowiło wyzwanie nawet dla najsilniejszych samców, których te kobiety deptały bez większego problemu. Z gracją, nie zatracając swojej kobiecości, nie zaprzedając jej w imię ochrony, a czyniąc z niej swój największy atut.
Doskonale działający także na Jaimie'go, ciągle nie mogącego zdecydować się na co powinien patrzeć. Twarz o wyrazistych rysach czy kusząca koronka dekoltu. Własne karty, czy też karty Rity. A może własna szklanka z Ognistą, na razie wolna od trucizny? Zaśmiał się cicho ni to z jej słów ni to do samego siebie a do ciężkich wyborów dołączył kolejny punkt zapalny na ciele Rity - smukłe udo, wyłaniające się spod ciemnego materiału jej szaty. Zadziwiające, jak niewielką ilością bodźców można było rozkojarzyć bezwzględnego faceta. - Cóż to za oczywiste pytanie? Oczywiście, że tak - odparł całkowicie szczerze, co prawda w brzmieniu czułej kpiny, ale nawet ona nie zmieniała specyficznej więzi, łączącej go z Ritą. Więzi wyjątkowo zdrowej. Opartej na wzajemnym zrozumieniu i szacunku (taką przynajmniej miał nadzieję), a nie na idiotycznych próbach udowodnienia swojej męskości. Nie musiał tego robić, nie tutaj, nie z nią, dlatego w powietrzu nie fruwały żadne obleśne komentarze a dłonie Bena zaciśnięte były na szklance a nie na nęcącej skórze Sheridan. - Uśmiechnij się ładnie do jakichś bogatych kawalerów. Przydadzą się nam ofiary - z wewnętrzną radością przystał na jej propozycje, znów rozciągając wąskie wargi w nieco niepokojącym uśmiechu.
Doskonale działający także na Jaimie'go, ciągle nie mogącego zdecydować się na co powinien patrzeć. Twarz o wyrazistych rysach czy kusząca koronka dekoltu. Własne karty, czy też karty Rity. A może własna szklanka z Ognistą, na razie wolna od trucizny? Zaśmiał się cicho ni to z jej słów ni to do samego siebie a do ciężkich wyborów dołączył kolejny punkt zapalny na ciele Rity - smukłe udo, wyłaniające się spod ciemnego materiału jej szaty. Zadziwiające, jak niewielką ilością bodźców można było rozkojarzyć bezwzględnego faceta. - Cóż to za oczywiste pytanie? Oczywiście, że tak - odparł całkowicie szczerze, co prawda w brzmieniu czułej kpiny, ale nawet ona nie zmieniała specyficznej więzi, łączącej go z Ritą. Więzi wyjątkowo zdrowej. Opartej na wzajemnym zrozumieniu i szacunku (taką przynajmniej miał nadzieję), a nie na idiotycznych próbach udowodnienia swojej męskości. Nie musiał tego robić, nie tutaj, nie z nią, dlatego w powietrzu nie fruwały żadne obleśne komentarze a dłonie Bena zaciśnięte były na szklance a nie na nęcącej skórze Sheridan. - Uśmiechnij się ładnie do jakichś bogatych kawalerów. Przydadzą się nam ofiary - z wewnętrzną radością przystał na jej propozycje, znów rozciągając wąskie wargi w nieco niepokojącym uśmiechu.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kobiety Nokturnu. Kłamliwe, bezlitosne stworzenia. W świecie, w którym to mężczyźni dzierżyli władze, musiały być dwa razy gorsze od nich, by zasłużyć na szacunek i wywalczyć swoje bezpieczeństwo. Choć żyły w sieci kłamstw i intryg, paradoksalnie były najbardziej prawdziwe. Nie ograniczały ich konwenanse, które ciasnym gorsetem nakazów i zakazów, dusiły wszystkie te arystokratki o alabastrowych twarzach. Były też groźne. A chyba nic nie pociąga mężczyzn bardziej niż dreszczyk emocji, prawda? Każda z nich równie szybko mogła obdarzyć pocałunkiem, co pchnięciem noża między żebra. I ani jedno ani drugie nie wywołałoby najmniejszych wyrzutów sumienia - wszak gdy stawką jest przetrwanie, nikogo nie stać na luksus moralności. Benjamin był częścią ich świata i skoro przeżył w nim tak długo, trzeba było założyć, że doskonale rozumiał rządzące nim zasady.
Sztukę kuszenia, Rita opanowała niemal do perfekcji. Nie było w niej za grosz fałszywej skromności czy pruderii. Wszystkie swoje wdzięki zmieniła w broń, która odpowiednio użyta potrafiła być nie mniej zabójcza od arsenału jej trucizn. Strategicznie umiejscowione rozcięcia w jej sukniach, były zaplanowane niczym pułapki, zawczasu naniesione na projekt kolejnej sukni. (Tu Marlene, potrzebuję więcej koronki, a tu większe wcięcie. I nie zapomnij o kieszonce na fiolki!) Zaufana krawcowa to skarb, jeśli zapytacie ją o zdanie. Kryła uśmiech za brzegiem szklanki, gdy błądził wzrokiem po kolejnych punktach na jej ciele. Dawało jej to poczucie władzy... Ale znacznie większą przyjemność czerpała ze swojej dopieszczonej próżności. Tych spojrzeń nigdy nie mogła mieć dość!
- Daj mi jeden moment, skarbie. - powiedziała miękko, podłapując jego na wpół kpiący ton i podniosła się z krzesła. To lubiła w spotkaniach z Benem najbardziej, tą lekkość. Wdzięczne balansowanie na granicy żartu, ze świadomością, że nie musi się obawiać z jego strony żadnych nieprzyjemności. Nie była pewna czy to kwestia szacunku, czy strachu, ale w jej głowie, nie było między tymi pojęciami zbyt wielkiej różnicy. Nie można też zaprzeczyć, że dawał jej poczucie bezpieczeństwa! Nie było głupca, który odważyłby się ją zaczepiać w jego towarzystwie.
Dopiła swojego drinka i porzuciła pustą szklankę, na pierwszym lepszym stoliku. Przespacerowała się krótko po sali, z każdym kolejnym krokiem sprawiając wrażenie coraz bardziej zagubionej. Zagadnęła graczy przy kilku stolikach, gładko wchodząc w rolę nieco podpitej, naiwnej kobiety. W półmroku tak trudno było dostrzec lodowaty błysk w jej oczach, jak więc mogliby się spostrzec, że to ona jest tutaj myśliwym, a nie ofiarą? Po ledwie pięciu minutach wróciła do stolika, który zajmował dla nich Ben, prowadząc za sobą dwóch mężczyzn. Uśmiechała się do nich kusząco, od czasu do czasu muskała dłonią ramie jednego lub drugiego i śmiała się z tego co do niej mówili, jakby faktycznie było zabawne.
- Ben, panowie mówią, że są mistrzami brydża. - zachichotała niczym podlotek, zataczając się nawet teatralnie na jego krzesło i na moment opierając się o jego bok. - Powiedzieli, że chętnie z nami zagrają, dobrzeee? - odwrócona do obcych plecami pozwoliła sobie na szeroki, koci uśmiech, który każdemu rozsądnemu człowiekowi powinien zjeżyć włosy na karku. Musnęła jeszcze dłonią ramię swojego partnera w zbrodni, a potem zajęła miejsce przy stole. Jeden z mężczyzn zaczął już tasować karty i próbował ją zagadywać, ale była zbyt zajęta zapalaniem papierosa, by mu odpowiedzieć. Ich przeciwnicy byli nietutejsi, bez wątpienia. I nie mieli pojęcia w co się właśnie wpakowali.
Sztukę kuszenia, Rita opanowała niemal do perfekcji. Nie było w niej za grosz fałszywej skromności czy pruderii. Wszystkie swoje wdzięki zmieniła w broń, która odpowiednio użyta potrafiła być nie mniej zabójcza od arsenału jej trucizn. Strategicznie umiejscowione rozcięcia w jej sukniach, były zaplanowane niczym pułapki, zawczasu naniesione na projekt kolejnej sukni. (Tu Marlene, potrzebuję więcej koronki, a tu większe wcięcie. I nie zapomnij o kieszonce na fiolki!) Zaufana krawcowa to skarb, jeśli zapytacie ją o zdanie. Kryła uśmiech za brzegiem szklanki, gdy błądził wzrokiem po kolejnych punktach na jej ciele. Dawało jej to poczucie władzy... Ale znacznie większą przyjemność czerpała ze swojej dopieszczonej próżności. Tych spojrzeń nigdy nie mogła mieć dość!
- Daj mi jeden moment, skarbie. - powiedziała miękko, podłapując jego na wpół kpiący ton i podniosła się z krzesła. To lubiła w spotkaniach z Benem najbardziej, tą lekkość. Wdzięczne balansowanie na granicy żartu, ze świadomością, że nie musi się obawiać z jego strony żadnych nieprzyjemności. Nie była pewna czy to kwestia szacunku, czy strachu, ale w jej głowie, nie było między tymi pojęciami zbyt wielkiej różnicy. Nie można też zaprzeczyć, że dawał jej poczucie bezpieczeństwa! Nie było głupca, który odważyłby się ją zaczepiać w jego towarzystwie.
Dopiła swojego drinka i porzuciła pustą szklankę, na pierwszym lepszym stoliku. Przespacerowała się krótko po sali, z każdym kolejnym krokiem sprawiając wrażenie coraz bardziej zagubionej. Zagadnęła graczy przy kilku stolikach, gładko wchodząc w rolę nieco podpitej, naiwnej kobiety. W półmroku tak trudno było dostrzec lodowaty błysk w jej oczach, jak więc mogliby się spostrzec, że to ona jest tutaj myśliwym, a nie ofiarą? Po ledwie pięciu minutach wróciła do stolika, który zajmował dla nich Ben, prowadząc za sobą dwóch mężczyzn. Uśmiechała się do nich kusząco, od czasu do czasu muskała dłonią ramie jednego lub drugiego i śmiała się z tego co do niej mówili, jakby faktycznie było zabawne.
- Ben, panowie mówią, że są mistrzami brydża. - zachichotała niczym podlotek, zataczając się nawet teatralnie na jego krzesło i na moment opierając się o jego bok. - Powiedzieli, że chętnie z nami zagrają, dobrzeee? - odwrócona do obcych plecami pozwoliła sobie na szeroki, koci uśmiech, który każdemu rozsądnemu człowiekowi powinien zjeżyć włosy na karku. Musnęła jeszcze dłonią ramię swojego partnera w zbrodni, a potem zajęła miejsce przy stole. Jeden z mężczyzn zaczął już tasować karty i próbował ją zagadywać, ale była zbyt zajęta zapalaniem papierosa, by mu odpowiedzieć. Ich przeciwnicy byli nietutejsi, bez wątpienia. I nie mieli pojęcia w co się właśnie wpakowali.
She wears strength and darkness equally well
The girl has always been half goddess, half hell.
The girl has always been half goddess, half hell.
Rita Sheridan
Zawód : Trucicielka, lichwiarka, hazardzistka
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
The black heart angels calling
With kisses on my mouth
There's poison in the water
The words are falling out
With kisses on my mouth
There's poison in the water
The words are falling out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ślinienie się na widok dekoltu szanowanej na Nokturnie trucicielki było dość głupim posunięciem, jednakże Benjamin nie mógł odmówić sobie tej wyrafinowanej przyjemności. Mimo wszystko należał do szerokiego grona koneserów piękna kobiecego ciała, a to, które stało odziane przed nim w koronki, czarne falbanki i inne materiałowe cuda (połowy nie potrafił nazwać, prosto nazywając wszystko, co gładkie halką), prezentowało się wyjątkowo smakowicie. Zachwycająca przynęta na potężne ryby, wypełnione złotym szkieletem i błyszczące oczami z drogich kamieni. Rita nie stroiła się przecież dla niego: zdawał sobie z tego sprawę, co wpędzało go w dość ciężką dwuznaczność. Z jednej strony czuł się mile połechtany, że nie traktuje go jako delikwenta do oszukania, wyssania z godności a potem pozostawienia w brudnym zaułku, a z drugiej strony nieco żałował, że nie prezentuje mu się codziennie tak przebrana. Znał kobiety na tyle dobrze - powiedzmy - by wiedzieć, że najchętniej przebywały nago bądź w luźnym stroju, pozbawionym czyhających na delikatne ciała gorsetów, drutów od biustonoszy i całego tego ciężkiego bajzlu, robiącego takie wrażenie. Przynajmniej pierwsze, wiadomo przecież, że wolałby obserwować Ritę całkiem nago, lecz nie był aż tak durny, by kiedykolwiek próbować wciskać swoje duże łapska na tereny zajęte przez Niepodległe Królestwo Władczyni Nokturnu. Za bardzo lubił swoje palce. I w ogóle, dłonie. I głowę, jaką pewnie Rita odgryzłaby mu bez wahania lub odcięła obrzydliwym zaklęciem...chociaż był taki czas w ich relacji, kiedy roił sobie, że taki satysfakcjonujący obydwie strony maraton przyjemności tylko ubogaci ich wspaniałą przyjaźń ponad rynsztokami Nokturnu.
Teraz jednak, kiedy obserwował jej subtelną grę, to całe przedstawienie polującej czarnej wdowy, cieszył się w duchu, że nie przekroczyli nieopisanej granicy niemoralności zupełnej. Mógł mieć wroga w największych mętach, jakich znały obskurne meliny, ale posiadanie w gronie przeciwników inteligentnej i bezwzględnej Sheridan nieco go...niepokoiło. Poza tym mile napinająca się między ich ciałami złota nitka przyciągania, prowokacji i ironii czyniła każde spotkanie ekscytującym, pozwalając im zrozumieć się jeszcze lepiej.
Często kosztem niewinnych (względnie), właśnie przyprowadzanych do stolika. Każdy z nieznajomych miał na twarzy wymalowany czysty zachwyt udekorowany triumfem. Nie dość, że tak nieziemska kobieta zwróciła na nich uwagę, to szykował się im czysty zysk. Chichot Rity wskazywał na niezbyt lotne umiejętności karciane a Ben zawtórował jej równie inteligentnym rechocikiem - którego jednak nie musiał udawać.
- Świetnie, panowie, zabierajmy się do gry, noc jest wyjątkowo krótka - powiedział, zacierając teatralnie ręce i próbując nie roześmiać się jeszcze głośniej na widok szerokiego, słodziutkiego uśmiechu Rity. Kątem oka przyglądał się nieznajomemu, próbującemu nieporadnie oznaczyć talię, jednakże specjalnie zaczarowana nie poddawała się takim zakusom. W końcu karty uderzyły o stół, sakiewki z monetami także i gra się rozpoczęła. Rozdanie, licytacja. Przyszła teoria gier w praktyce. Liczyło się porozumienie, szczęście i...umiejętność dawania przeciwnikom złudnego poczucia pewności.
Teraz jednak, kiedy obserwował jej subtelną grę, to całe przedstawienie polującej czarnej wdowy, cieszył się w duchu, że nie przekroczyli nieopisanej granicy niemoralności zupełnej. Mógł mieć wroga w największych mętach, jakich znały obskurne meliny, ale posiadanie w gronie przeciwników inteligentnej i bezwzględnej Sheridan nieco go...niepokoiło. Poza tym mile napinająca się między ich ciałami złota nitka przyciągania, prowokacji i ironii czyniła każde spotkanie ekscytującym, pozwalając im zrozumieć się jeszcze lepiej.
Często kosztem niewinnych (względnie), właśnie przyprowadzanych do stolika. Każdy z nieznajomych miał na twarzy wymalowany czysty zachwyt udekorowany triumfem. Nie dość, że tak nieziemska kobieta zwróciła na nich uwagę, to szykował się im czysty zysk. Chichot Rity wskazywał na niezbyt lotne umiejętności karciane a Ben zawtórował jej równie inteligentnym rechocikiem - którego jednak nie musiał udawać.
- Świetnie, panowie, zabierajmy się do gry, noc jest wyjątkowo krótka - powiedział, zacierając teatralnie ręce i próbując nie roześmiać się jeszcze głośniej na widok szerokiego, słodziutkiego uśmiechu Rity. Kątem oka przyglądał się nieznajomemu, próbującemu nieporadnie oznaczyć talię, jednakże specjalnie zaczarowana nie poddawała się takim zakusom. W końcu karty uderzyły o stół, sakiewki z monetami także i gra się rozpoczęła. Rozdanie, licytacja. Przyszła teoria gier w praktyce. Liczyło się porozumienie, szczęście i...umiejętność dawania przeciwnikom złudnego poczucia pewności.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Byli zgranym zespołem, w tej kwestii nic się nie zmieniło. Rita pamiętała ich pierwsze spotkania na Nokturnie, gdy z cierpliwością godną byłej korepetytorki wpajała mu do głowy nie tylko zasady rozlicznych gier karcianych, ale przede wszystkim subtelną sztukę oszustwa. Była wtedy przyjemnie zaskoczona tym jak szybko złapali wspólny język. Były gryfon, który (ku jej irytacji) miał trudność z zapamiętaniem receptury jakiegokolwiek eliksiru, z łatwością przyswajał nowe nauki i wkrótce stał się pożądanym towarzyszem na karcianych spotkaniach. Gdy w Hogwarcie ledwo go tolerowała, na Nokturnie zapałała do niego prawdziwą sympatią, co przecież było dla niej tak rzadkie! Zabierała go więc na nielegalne walki druzgotków, spotykała w mniej i bardziej paskudnych lokalach, i przy każdym z tych spotkań jej usta rozciągały się w szerokim uśmiechu.
Teraz też uśmiechała się szeroko, choć było w tym grymasie coś sennego, jakby z trudem utrzymywała pełną świadomość. Z łatwością wślizgnęła się w swoją rolę, co z pewnością nie było dla Benjamina żadnym zaskoczeniem. To była jej ulubiona metoda na uśpienie czujności przeciwnika. Kobietę - szczególnie pijaną i ładną - tak łatwo było przecież zlekceważyć. Tliła papierosa, podpierając twarz na dłoni i spod półprzymkniętych powiek obserwowała jak jeden z ich przeciwników rozdaje karty. Również zlekceważyła próbę znaczenia kart, choć oczywiście nie umknęła ona jej uwadze. Zgasiła papierosa niezdarnym ruchem i upuściła go na podłogę, a potem pozbierała karty. Prześlizgnęła po nich wzrokiem szacując szanse. Nikt przy stole nie spasował, więc wyciągnęła z sakiewki kilka sykli i rzuciła je na stół. Niska stawka, którą zamierzała przecież przegrać.
- Te czerwone serduszka to karo? - spytała konspiracyjnym szeptem, uśmiechając się przy tym z zawstydzeniem, które tak dziwnie wyglądało na jej obliczu, jeśli znało się ją lepiej. Było jednak odegrane iście po królewsku, ich ofiary nie powinny się zorientować, że to farsa. Jednocześnie wyciągnęła nogi pod stołem, odnajdując czubkiem pantofla kostkę Bena i stuknęła go raz. To był ich stary sygnał, który miała nadzieję wciąż pamiętał. Jedna kolejka. - informowała bez słów. Na jej oko przeciwnicy byli na tyle pijani i naiwni, że po jednym prostym zwycięstwie powinni uwierzyć w ich niekompetencję i podnieść stawki. Wtedy nim się obejrzą stracą całe złoto, które przynieśli dziś do Wywerny! Gra potoczył się szybko - Rita z premedytacją popełniała proste błędy, jakby ledwie znała zasady gry i pozwalała, by przeciwnicy raz po raz odbierali im karty. Po podliczeniu punktów ich porażka była sromotna. Trucicielka wydęła usteczka niczym obrażone dziecko i potrząsnęła głową z oburzeniem.
- Zbyt dobrze wam poszło panowie, pewnie oszukiwaliście. - burknęła, zgrywając obrażoną. - Nie wiem czy powinniśmy dalej grać, Ben. - dodała, przenosząc wzrok na swojego partnera. Jednak dwóch mężczyzn zwietrzyło już łatwe pieniądze (dobre sobie...). Jeden z nich nachylił się w jej stronę z wesołym uśmiechem, przekonując, że następna kolejka z pewnością pójdzie im lepiej. Jego dłoń w jakiś magiczny sposób zbłądziła przy tym w okolice jej biodra, za co miała ochotę strzelić go w pysk. Zamiast tego posłała mu słodki uśmiech, jakby udobruchana jego bełkotem. Zamówiła jeszcze jedną kolejkę ognistej dla siebie i Bena, któremu posłała porozumiewawcze spojrzenie.
- Spróbujemy jeszcze raz, skarbie? - zamruczała słodko, kryjąc za brzegiem szklanki złośliwy uśmieszek.
Teraz też uśmiechała się szeroko, choć było w tym grymasie coś sennego, jakby z trudem utrzymywała pełną świadomość. Z łatwością wślizgnęła się w swoją rolę, co z pewnością nie było dla Benjamina żadnym zaskoczeniem. To była jej ulubiona metoda na uśpienie czujności przeciwnika. Kobietę - szczególnie pijaną i ładną - tak łatwo było przecież zlekceważyć. Tliła papierosa, podpierając twarz na dłoni i spod półprzymkniętych powiek obserwowała jak jeden z ich przeciwników rozdaje karty. Również zlekceważyła próbę znaczenia kart, choć oczywiście nie umknęła ona jej uwadze. Zgasiła papierosa niezdarnym ruchem i upuściła go na podłogę, a potem pozbierała karty. Prześlizgnęła po nich wzrokiem szacując szanse. Nikt przy stole nie spasował, więc wyciągnęła z sakiewki kilka sykli i rzuciła je na stół. Niska stawka, którą zamierzała przecież przegrać.
- Te czerwone serduszka to karo? - spytała konspiracyjnym szeptem, uśmiechając się przy tym z zawstydzeniem, które tak dziwnie wyglądało na jej obliczu, jeśli znało się ją lepiej. Było jednak odegrane iście po królewsku, ich ofiary nie powinny się zorientować, że to farsa. Jednocześnie wyciągnęła nogi pod stołem, odnajdując czubkiem pantofla kostkę Bena i stuknęła go raz. To był ich stary sygnał, który miała nadzieję wciąż pamiętał. Jedna kolejka. - informowała bez słów. Na jej oko przeciwnicy byli na tyle pijani i naiwni, że po jednym prostym zwycięstwie powinni uwierzyć w ich niekompetencję i podnieść stawki. Wtedy nim się obejrzą stracą całe złoto, które przynieśli dziś do Wywerny! Gra potoczył się szybko - Rita z premedytacją popełniała proste błędy, jakby ledwie znała zasady gry i pozwalała, by przeciwnicy raz po raz odbierali im karty. Po podliczeniu punktów ich porażka była sromotna. Trucicielka wydęła usteczka niczym obrażone dziecko i potrząsnęła głową z oburzeniem.
- Zbyt dobrze wam poszło panowie, pewnie oszukiwaliście. - burknęła, zgrywając obrażoną. - Nie wiem czy powinniśmy dalej grać, Ben. - dodała, przenosząc wzrok na swojego partnera. Jednak dwóch mężczyzn zwietrzyło już łatwe pieniądze (dobre sobie...). Jeden z nich nachylił się w jej stronę z wesołym uśmiechem, przekonując, że następna kolejka z pewnością pójdzie im lepiej. Jego dłoń w jakiś magiczny sposób zbłądziła przy tym w okolice jej biodra, za co miała ochotę strzelić go w pysk. Zamiast tego posłała mu słodki uśmiech, jakby udobruchana jego bełkotem. Zamówiła jeszcze jedną kolejkę ognistej dla siebie i Bena, któremu posłała porozumiewawcze spojrzenie.
- Spróbujemy jeszcze raz, skarbie? - zamruczała słodko, kryjąc za brzegiem szklanki złośliwy uśmieszek.
She wears strength and darkness equally well
The girl has always been half goddess, half hell.
The girl has always been half goddess, half hell.
Rita Sheridan
Zawód : Trucicielka, lichwiarka, hazardzistka
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
The black heart angels calling
With kisses on my mouth
There's poison in the water
The words are falling out
With kisses on my mouth
There's poison in the water
The words are falling out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Patrzył na teatralną gierkę Rity szczenięcym zachwytem, co tylko umacniało złudną wizję tej Nokturnowej parki jako dwójki kompletnie nieumiejętnych amatorów kart, którzy po kilku (lub patrząc na perfekcyjnie rozmytą Sheridan - po kilkunastu) kieliszkach chcą stanąć w szranki z prawdziwymi wygami. Takie naiwne okazje do szybkiego i bezbolesnego zarobku zdarzały się rzadko, nic więc dziwnego, że zasiadający z nimi do stołu mężczyźni wydawali się wniebowzięci, wietrząc doskonałą szansę na ukończenie tego wieczoru z znacznie zasobniejszą sakiewką. I z miłymi wspomnieniami wydekoltowanej brunetki, ledwo utrzymującej pion na krześle. Rozsypane karty, cichy chichot, filuterne poprawianie włosów - Rita mogła wzbudzić w każdym przedstawicielu płci brzydszej erotyczną frustrację, lecz nie wydawała się godnym karcianym przeciwnikiem. Wright także nie prezentował się zbyt groźnie - przynajmniej pod brydżowym względem - co chwilę zerkając w ogłupionej zadumie na Sheridan, ledwie zerkając na karty, które rzucał na stół z jakąś wielkopańską manierą zbyt pewnego siebie kretyna. Subtelne stuknięcie czubkiem buta kobiety przyjął, zrozumiał i kontynuował ich rozluźniającą grę, jej finisz przyjmując z typowo męskim niedowierzaniem.
Zaklął szpetnie pod nosem, odchrząkując niczym rasowy wkurzony troll. Powstrzymał chęć uderzenia pięścią w stół, kręcąc tylko pochmurnie głową, choć na jego twarzy wykwitł po chwili głupi, narcystyczny uśmieszek. - Oczywiście, że gramy, moja piękna. Tym razem będziemy mieć szczęście, ten miły dżentelmen ma rację - zgodził się z nagłą wiarą w opiekę Merlina nad ich częścią karcianej rozgrywki...i rozgrywki czysto teatralnej, którą Sheridan dalej przedstawiała. Ben na szczęście stanowił jedynie tło manipulacyjnej farsy, nie mając za grosz poczucia subtelnego rytmu kłamstw. Jego wyciszenie nadawało tylko wiarygodności sprzedawanej historii, kończącej się górą galeonów i szczęściem...dla nich a nie dla dwójki biednych naciągaczy, boleśnie przekonujących się o własnej naiwności.
- Spróbujemy - podkreślił ponownie z jakimś dziwnym westchnięciem, ni to wywołanym perspektywą kolejnej przegranej, ni to zachwytem nad przyniesioną mu właśnie szklaneczką Ognistej, jaką wychylił właściwie duszkiem, przygotowując się do kolejnej partyjki. Poprawił się na krześle, odpalił mugolskiego papierosa, dłuższą chwilę siłując się z paczką zapałek, które ciągle łamały się w jego mocnych dłoniach, po czym sięgnął do sakiewki, wyjmując z niej poważniejszą kwotę, mieniącą się nie tylko srebrem sykli ale i złotem galeonów. Kątem oka widział rozanielone miny przeciwników, wyraźnie wietrzących zwiększenie się zgarniętej niechybnie puli - o to właśnie chodziło. Nie obawiali się podbicia stawki, dorzucając nie tylko to, co wygrali uprzednio, ale i wyciągając zza pazuchy kurtek dodatkową kwotę, widocznie chcąc zrobić wrażenie na wpatrzonej w nich jak w obrazek Ricie. Benjamin już wiedział, jak skończy się ten wieczór, lecz nie okazywał ironicznego zadowolenia, rozpoczynając rozgrywkę i z trudem hamując krzywy uśmieszek, cisnący mu się na usta.
Zaklął szpetnie pod nosem, odchrząkując niczym rasowy wkurzony troll. Powstrzymał chęć uderzenia pięścią w stół, kręcąc tylko pochmurnie głową, choć na jego twarzy wykwitł po chwili głupi, narcystyczny uśmieszek. - Oczywiście, że gramy, moja piękna. Tym razem będziemy mieć szczęście, ten miły dżentelmen ma rację - zgodził się z nagłą wiarą w opiekę Merlina nad ich częścią karcianej rozgrywki...i rozgrywki czysto teatralnej, którą Sheridan dalej przedstawiała. Ben na szczęście stanowił jedynie tło manipulacyjnej farsy, nie mając za grosz poczucia subtelnego rytmu kłamstw. Jego wyciszenie nadawało tylko wiarygodności sprzedawanej historii, kończącej się górą galeonów i szczęściem...dla nich a nie dla dwójki biednych naciągaczy, boleśnie przekonujących się o własnej naiwności.
- Spróbujemy - podkreślił ponownie z jakimś dziwnym westchnięciem, ni to wywołanym perspektywą kolejnej przegranej, ni to zachwytem nad przyniesioną mu właśnie szklaneczką Ognistej, jaką wychylił właściwie duszkiem, przygotowując się do kolejnej partyjki. Poprawił się na krześle, odpalił mugolskiego papierosa, dłuższą chwilę siłując się z paczką zapałek, które ciągle łamały się w jego mocnych dłoniach, po czym sięgnął do sakiewki, wyjmując z niej poważniejszą kwotę, mieniącą się nie tylko srebrem sykli ale i złotem galeonów. Kątem oka widział rozanielone miny przeciwników, wyraźnie wietrzących zwiększenie się zgarniętej niechybnie puli - o to właśnie chodziło. Nie obawiali się podbicia stawki, dorzucając nie tylko to, co wygrali uprzednio, ale i wyciągając zza pazuchy kurtek dodatkową kwotę, widocznie chcąc zrobić wrażenie na wpatrzonej w nich jak w obrazek Ricie. Benjamin już wiedział, jak skończy się ten wieczór, lecz nie okazywał ironicznego zadowolenia, rozpoczynając rozgrywkę i z trudem hamując krzywy uśmieszek, cisnący mu się na usta.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czy ten dzień mógł być chociaż trochę cudowniejszy? Wulfric, wraz ze swoim wiernym kompanem, Osmundem, ledwie powstrzymywali pełne absurdalnego rozradowania uśmiechy, które z pewnością obnażyłyby pozostawiający wiele do życzenia stan ich uzębienia; trafili na podatny grunt, a fortuna im sprzyjała. Chociaż czy faktycznie chodziło o fortunę? Urocza parka, dzielnie grająca i równie dzielnie przegrywająca z nimi w brydża, zapewniała im rozrywkę, a - co ważniejsze - znakomity przychód, gdy coraz to kolejne monety toczyły się po wyszczerbionym, brudnym stole, pamiętającym zapewne czasy, w których formowały się zasady Creaothceann. Bez chwili zawahania dorzucili kilka swoich galeonów, podbita stawka działała przecież na ich korzyść. Wulfric obrósł w piórka, gdy został określony mianem miłego dżentelmena, lecz słowa brodacza były niczym w porównaniu z wdziękami kobiety, odpowiadającej na jego poufały gest nie zniesmaczeniem, a ujmującym uśmiechem. W jego głowie momentalnie zaświtały głupie myśli, czy może ta niecodzienna piękność po wszystkim byłaby skłonna porzucić bok rosłego mężczyzny i uczynić karcianego wygę jeszcze większym zwycięzcą?
Oczywistym było to, że właśnie to rozmarzenie przyczyniło się do jego sromotnej porażki. Pionowa zmarszczka przecięła ostrą linią wulfricowe czoło, gdy nierozumiejącym spojrzeniem wpatrywał się w brodacza zgarniającego ze stołu całą pulę. Jak to się stało? Przecież wygrywali. Poruszył ustami jak karp wyjęty z wody, lecz pełne zdziwienia słowa utknęły mu w gardle, elokwencją natomiast świecił Oswald, który zerwał się nagle z miejsca jak oparzony, w oskarżycielskim geście celując rozedrganym palcem w parę, teraz już mniej uroczą.
- Wy... wy! Plugawi oszuści! Krętacze! Łachudry! - zdumienie szybko ustąpiło miejsca dławiącej wściekłości, Oswald uświadomił już sobie, że zostali bezwstydnie ograni i nie zamierzał pozostawać bierny. Szturchnął w ramię Wulfrica, próbując go podburzyć do dołączenia do protestów. - Oddajcie nasze pieniądze albo pożałujecie! - kontynuował krzyki, a by dać upust bezsilnej złości, wyrwał kobiecie szklankę z niedokończoną Ognistą i cisnął nią o podłogę. Taki już z niego groźny typek.
Oczywistym było to, że właśnie to rozmarzenie przyczyniło się do jego sromotnej porażki. Pionowa zmarszczka przecięła ostrą linią wulfricowe czoło, gdy nierozumiejącym spojrzeniem wpatrywał się w brodacza zgarniającego ze stołu całą pulę. Jak to się stało? Przecież wygrywali. Poruszył ustami jak karp wyjęty z wody, lecz pełne zdziwienia słowa utknęły mu w gardle, elokwencją natomiast świecił Oswald, który zerwał się nagle z miejsca jak oparzony, w oskarżycielskim geście celując rozedrganym palcem w parę, teraz już mniej uroczą.
- Wy... wy! Plugawi oszuści! Krętacze! Łachudry! - zdumienie szybko ustąpiło miejsca dławiącej wściekłości, Oswald uświadomił już sobie, że zostali bezwstydnie ograni i nie zamierzał pozostawać bierny. Szturchnął w ramię Wulfrica, próbując go podburzyć do dołączenia do protestów. - Oddajcie nasze pieniądze albo pożałujecie! - kontynuował krzyki, a by dać upust bezsilnej złości, wyrwał kobiecie szklankę z niedokończoną Ognistą i cisnął nią o podłogę. Taki już z niego groźny typek.
I show not your face but your heart's desire
A więc wygrali; los im sprzyjał, karty także, a głęboki dekolt Rity, perfekcyjnie udającej niezbyt lotną umysłowo dzierlatkę, rozkojarzył jegomościów do tego stopnia, by porzucili pierwszą ostrożność, wietrząc łatwą wygraną. Zwiedzeni wstępną druzgoczącą porażką przeciwników, rzucili na stół mieniące się złotem galeony - Benjamin najchętniej zaśmiałby się wesoło już wtedy, ale wiedział, że musi powściągnąć radość. Co się odwlecze to nie uciecze: przysłowie po raz kolejny okazało się prawdą, bo nie minęło nawet pół godziny, a stosik bogactwa, rzucony tak niefrasobliwie na stół, stał się własnością Wrighta i Sheridan.
Benjamin w spokoju zgarnął całą fortunę do swojej sakiewki - tak było bezpieczniej i rozsądniej a oczywistym było, że gdy tylko zmyją się z Wywerny, przekaże Ricie jej zasłużoną należność - i zaciągnął się po raz ostatni papierosem. Już miał mrugać porozumiewawczo do Sheridan, uśmiechającej się niczym zadowolona kotka, gdy jeden z rywali postanowił wylać swoją frustrację. Ben wywrócił oczami, lecz zapewne nie zareagowałby w gwałtowny sposób - świadomość wzbogacenia się wpływała łagodząco na jego obyczaje - ale gdy jeden z jegomościów wyszarpnął Ricie szklankę z delikatnej dłoni i cisnął ją w przypływie furii o podłogę, skrzywił się widowiskowo, zgasił papierosa o lepki blat po czym powstał z krzesła, łypiąc na bruneta spode łba.
- Jeśli się nie uspokoisz, to ty możesz pożałować swojego zachowania - burknął nieprzyjemnie, robiąc krok w stronę awanturującego się mężczyzny. Rita zniknęła w rzedniejącym tłumie, nie musiał więc martwić się o to, że urazi uszy damy przekleństwami albo zrazi ją do siebie wulgarnym zachowaniem - chociaż na razie próbował go uniknąć, samą posturą starając się dać do zrozumienia, że jakiekolwiek dalsze głupie zachowanie będzie potraktowane bez taryfy ulgowej.
Benjamin w spokoju zgarnął całą fortunę do swojej sakiewki - tak było bezpieczniej i rozsądniej a oczywistym było, że gdy tylko zmyją się z Wywerny, przekaże Ricie jej zasłużoną należność - i zaciągnął się po raz ostatni papierosem. Już miał mrugać porozumiewawczo do Sheridan, uśmiechającej się niczym zadowolona kotka, gdy jeden z rywali postanowił wylać swoją frustrację. Ben wywrócił oczami, lecz zapewne nie zareagowałby w gwałtowny sposób - świadomość wzbogacenia się wpływała łagodząco na jego obyczaje - ale gdy jeden z jegomościów wyszarpnął Ricie szklankę z delikatnej dłoni i cisnął ją w przypływie furii o podłogę, skrzywił się widowiskowo, zgasił papierosa o lepki blat po czym powstał z krzesła, łypiąc na bruneta spode łba.
- Jeśli się nie uspokoisz, to ty możesz pożałować swojego zachowania - burknął nieprzyjemnie, robiąc krok w stronę awanturującego się mężczyzny. Rita zniknęła w rzedniejącym tłumie, nie musiał więc martwić się o to, że urazi uszy damy przekleństwami albo zrazi ją do siebie wulgarnym zachowaniem - chociaż na razie próbował go uniknąć, samą posturą starając się dać do zrozumienia, że jakiekolwiek dalsze głupie zachowanie będzie potraktowane bez taryfy ulgowej.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Napięcie wisiało w powietrzu przy tym obdrapanym, brudnym stoliczku, przy którym rozgrywał się mały-wielki dramat, zupełnie zignorowany przez pozostałych gości Wywerny. Wulfric popadł w stan niemalże melancholijny, wciąż wpatrując się tępo w miejsce, w którym zaledwie przed paroma chwilami leżały jego pieniądze i próbując zrozumieć mechanizm, który tak ich wykołował. Nie zamierzał się awanturować, musiał uznać wyższość swoich przeciwników, których sprytu tak okrutnie nie docenił, dlatego też skrzywił się szpetnie, gdy stało się jasne, że jego kompan nie zamierza postąpić równie rozważnie.
- Odpuść, to nie był nasz dzień, bez sensu robić awanturę - odezwał się do Osmunda, również wstając z miejsca i chwytając jego nadgarstek w palce odrobinę za późno; brudna szklanka rozprysła się na sto drobnych kawałków, resztkami ognistej ochlapując ich buty. To się aż prosiło o tragedię. - Szanowny pan wybaczy mojemu towarzyszowi, straszny z niego raptus - zwrócił się do brodacza w próbie porwania się na dyplomację. Dlaczego wcześniej nie zwrócił uwagi na to, że ten znacząco góruje wzrostem nad wszystkimi obecnymi w nokturnowym lokalu? Wbił wyczekujące spojrzenie w Osmunda, już sobie wyobrażając efekty, jakie mogłoby mieć spotkanie pięści mężczyzny z jego twarzą, lecz jego kompan nie lubił chyba swoich pozostałych zęby tak bardzo, by nie ryzykować ich utratą.
- Będziesz miał mniej szczęścia, gdy spotkamy się w jakimś ciemnym zaułku, ty psidwakosynu - wywarczał, ostatecznie przypinając do siebie metkę kompletnego półgłówka, niepotrafiącego obiektywnie ocenić sytuacji i uznającego, że parę plugawych zaklęć zakodowanych w zakamarkach pamięci znacząco podnosi jego szanse na każdej płaszczyźnie. Wulfric westchnął z rezygnacją i cofnął się o krok. W żadnym razie nie chciał znaleźć się pomiędzy tu dwójką.
- Odpuść, to nie był nasz dzień, bez sensu robić awanturę - odezwał się do Osmunda, również wstając z miejsca i chwytając jego nadgarstek w palce odrobinę za późno; brudna szklanka rozprysła się na sto drobnych kawałków, resztkami ognistej ochlapując ich buty. To się aż prosiło o tragedię. - Szanowny pan wybaczy mojemu towarzyszowi, straszny z niego raptus - zwrócił się do brodacza w próbie porwania się na dyplomację. Dlaczego wcześniej nie zwrócił uwagi na to, że ten znacząco góruje wzrostem nad wszystkimi obecnymi w nokturnowym lokalu? Wbił wyczekujące spojrzenie w Osmunda, już sobie wyobrażając efekty, jakie mogłoby mieć spotkanie pięści mężczyzny z jego twarzą, lecz jego kompan nie lubił chyba swoich pozostałych zęby tak bardzo, by nie ryzykować ich utratą.
- Będziesz miał mniej szczęścia, gdy spotkamy się w jakimś ciemnym zaułku, ty psidwakosynu - wywarczał, ostatecznie przypinając do siebie metkę kompletnego półgłówka, niepotrafiącego obiektywnie ocenić sytuacji i uznającego, że parę plugawych zaklęć zakodowanych w zakamarkach pamięci znacząco podnosi jego szanse na każdej płaszczyźnie. Wulfric westchnął z rezygnacją i cofnął się o krok. W żadnym razie nie chciał znaleźć się pomiędzy tu dwójką.
I show not your face but your heart's desire
Kiedy jegomość - ten spokojniejszy i bardziej wyważony - skierował do Benjamina słowa o szanownym panie, Wright był prawie gotów dać się udobruchać i puścić w niepamięć to szczeniackie zachowanie drugiego typka spod ociemniałej gwiazdy. Jak każdy samiec alfa lubił wzbudzać wśród przeciwników szacunek: był więc o krok napuszenia się jak paw (i powiększenia tym samym okazałej objętości swojej umięśnionej klatki piersiowej), co na szczęście (dla ciasnej koszulki, opinającej jego ciało) nie doszło do skutku. Rozbita szklanka rozprysnęła się w drobny mak, tak samo jak chęć polubownego załatwienia sprawy przez brodacza.
Westchnął głęboko, jakby sprawianie komuś bólu naprawdę skazywało go na cierpienia moralne i ciężkie wyrzuty sumienia, po czym zrobił gwałtowny krok w stronę owego raptusa, warczącego na niego jak na prawdziwego psidwakosyna Nokturnu przystało.
- Pora spać, nieśmiałku - burknął groźnie, po czym wymierzył wesoły prawy sierpowy prosto w jazgoczącą twarzyczkę oślizgłego bruneta. Tylko tak mógł pokojowo rozwiązać tę sytuację, bowiem nazbdyczony Osmund w stanie przytomności mógł zrobić więcej szkody niż pożytku. Lepiej było zniwelować zagrożenie i odejść z Wywerny z klasą, sakiewką pełną galeonów i perspektywą dalszego rozkoszowania się alkoholem w towarzystwie Rity.
Westchnął głęboko, jakby sprawianie komuś bólu naprawdę skazywało go na cierpienia moralne i ciężkie wyrzuty sumienia, po czym zrobił gwałtowny krok w stronę owego raptusa, warczącego na niego jak na prawdziwego psidwakosyna Nokturnu przystało.
- Pora spać, nieśmiałku - burknął groźnie, po czym wymierzył wesoły prawy sierpowy prosto w jazgoczącą twarzyczkę oślizgłego bruneta. Tylko tak mógł pokojowo rozwiązać tę sytuację, bowiem nazbdyczony Osmund w stanie przytomności mógł zrobić więcej szkody niż pożytku. Lepiej było zniwelować zagrożenie i odejść z Wywerny z klasą, sakiewką pełną galeonów i perspektywą dalszego rozkoszowania się alkoholem w towarzystwie Rity.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Benjamin Wright' has done the following action : rzut kością
'k100' : 56
'k100' : 56
Gdyby wzdychanie z rezygnacją było pełnopłatnym zajęciem, Wulfric nawet nie odnotowałby straty paru galeonów, które zniknęły w sakiewce brodacza i już teraz otrzymałby tytuł największego bogacza. Z pewnym niedowierzaniem zerkał na swojego niby to dobrego towarzysza, zupełnie go nie poznając. A może wprost przeciwnie - poznając aż za dobrze, ale nie mając już żadnych złudzeń co do poziomu jego inteligencji i ilości dobrych intencji. O to właśnie chodziło? O wywoływanie kolejnej taniej afery? Nie wiedział już sam czy Osmund szukał kogoś, kto przemebluje jego średnio przystojną twarzyczkę (najprawdopodobniej), czy też może pragnął zapomnieć o druzgocącej przegranej, tak jak i o paru wcześniejszych godzinach, gdy przed oczami zatańczy mu ciemność przywołana ciosem w szczękę, lecz to nie miało już najmniejszego znaczenia. Cofnął się jeszcze o krok, burcząc pod nosem coś o skrajnej głupocie i latach bezbrzeżnego zaślepienia. Odwrócił się na pięcie i odmaszerował dziarskim krokiem w kierunku wyjścia akurat w momencie, w którym jego uszu dobiegł charakterystyczny głuchy dźwięk zwieńczony krótkim jęknięciem. Najwidoczniej nie tylko wróżąca z dłoni wiedźma tuż za rogiem ulicy potrafiła skutecznie przepowiadać przyszłość.
Osmund osunął się na podłogę nieprzytomnie, po drodze mało elegancko wpadając na stolik i przewracając go wprost na swoje bezwładne ciało. Nie widział już żadnego z odchodzących od niego mężczyzn. Druga ze szklanek wylądowała na brudnej podłodze przy akompaniamencie tłuczonego szkła, alarmując tym samym barmana, który szybko podszedł do epicentrum miniafery, niezadowolony z tego, że jakże cenne wyposażenie lokalu ulega zniszczeniu, a spokój uroczej klienteli jest zakłócany. Machnął krótko różdżką, a pozbawiony świadomości brunet uniósł się w powietrze, by w parę chwil wylądować na nokturnowym bruku. Kubeł zimnej wody, który spadł na niego kilka sekund później razem z poleceniem omijania kultowego lokalu szerokim łukiem, powinien go ocucić. Po drugiej stronie drzwi Białej Wywerny już nikt nie pamiętał o awanturującym się półgłówku.
| zt dla wszystkich
Osmund osunął się na podłogę nieprzytomnie, po drodze mało elegancko wpadając na stolik i przewracając go wprost na swoje bezwładne ciało. Nie widział już żadnego z odchodzących od niego mężczyzn. Druga ze szklanek wylądowała na brudnej podłodze przy akompaniamencie tłuczonego szkła, alarmując tym samym barmana, który szybko podszedł do epicentrum miniafery, niezadowolony z tego, że jakże cenne wyposażenie lokalu ulega zniszczeniu, a spokój uroczej klienteli jest zakłócany. Machnął krótko różdżką, a pozbawiony świadomości brunet uniósł się w powietrze, by w parę chwil wylądować na nokturnowym bruku. Kubeł zimnej wody, który spadł na niego kilka sekund później razem z poleceniem omijania kultowego lokalu szerokim łukiem, powinien go ocucić. Po drugiej stronie drzwi Białej Wywerny już nikt nie pamiętał o awanturującym się półgłówku.
| zt dla wszystkich
I show not your face but your heart's desire
Strona 1 z 25 • 1, 2, 3 ... 13 ... 25
Mniejsza sala
Szybka odpowiedź