Mniejsza sala
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Mniejsza sala
"Biała Wiwerna" podzielona jest na mniejsze i większe salki służące spokojniejszym rozmowom, jak i większym popijawom, czasami nawet i nielegalnym interesom, lecz o tym się nie mówi, obsługa dyskretnie nie zwraca uwagi na podejrzane osoby tak popularne na wiecznie mrocznym Nokturnie. Mniejsza sala znajduje się w podpiwniczeniu o ostro ciosanych kamiennych ścianach i łukowatym stropie. Klimatu dodają jej wiecznie palące się świece na niewielkich, drewnianych stolikach.
Możliwość gry w kościanego pokera
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:44, w całości zmieniany 1 raz
Październikowe dni ustąpiły miejsca burzowemu, zacinającemu deszczem listopadowi. Nie ulegało wątpliwości, że ostatnie podrygi ciepła były już przeszłością i Amadeus odczuwał to na własnej skórze, krocząc przez Śmiertelny Nokturn, którego brudne kamienice, dachy i zaułki obywał intensywny deszcz.
Zmierzał dziś na spotkanie Rycerzy Walpurgii w dość średnim nastroju – doskonale pamiętał zakończoną fiaskiem wyprawę do Kumbrii, która wciąż nie dawała mu spokoju. Czy znaleziona przez nich dusza naprawdę była tak silna? Czy może to oni byli tak słabi, niezdolni do wypełnienia rozkazu Czarnego Pana?
Nie znał odpowiedzi na te pytania. Nie miał również ochoty przyznawać się do swojego niepowodzenia przed resztą Rycerzy Walpurgii. Nie przyjmował porażek zbyt lekko – a poplecznicy Czarnego Pana, podobnie jak sam Voldemort, nie byli zbyt wyrozumiali. W ich wspólnym dziele liczył się każdy element układanki, każdy rozkaz, który mógł się okazać kluczowy, a druga szansa była pojęciem względnym.
Dlatego też przybył do Białej Wywerny z dość ponurym obliczem, choć mimo wszystko był gotów, by jak co miesiąc wysłuchać relacji z poczynań pozostałych Rycerzy. Zdecydowanym krokiem udał się do mniejszej sali i pchnąwszy ciężkie drzwi, znalazł się w środku. Wyglądało na to, że był jednym z pierwszych, którzy stawili się na spotkanie; oprócz niego w sali znajdowali się jeszcze lordowie – nestorowie! - Burke i Yaxley oraz jasnowłosa kobieta stojąca u szczytu stołu. Nie był pewien, czy zapamiętał jej nazwisko z poprzedniego spotkania, ale zdawało mu się, że brzmiało ono Rookwood.
Czyżby była to jakaś nowa moda, której nie mógł zrozumieć? Kobieta przewodząca ich obradom już po raz kolejny?
Nie ubrał swoich myśli w słowa, choć niewiele brakowało; zamiast tego skinął całej trójce głową na powitanie, po czym odwiesił mokrą od deszczu pelerynę i zasiadł przy stole nieopodal lorda Burke’a. Wciąż było jeszcze stosunkowo wcześnie, ale już wkrótce sala miała zapełnić się Rycerzami Walpurgii – ubiegły miesiąc okazał się nie mniej burzowy niż początek listopada i istniało wiele spraw, które należało przedyskutować.
Wątpił więc, by ktokolwiek zlekceważył wezwanie… oczywiście z wyjątkiem zdrajców.
krzesło nr 4
Zmierzał dziś na spotkanie Rycerzy Walpurgii w dość średnim nastroju – doskonale pamiętał zakończoną fiaskiem wyprawę do Kumbrii, która wciąż nie dawała mu spokoju. Czy znaleziona przez nich dusza naprawdę była tak silna? Czy może to oni byli tak słabi, niezdolni do wypełnienia rozkazu Czarnego Pana?
Nie znał odpowiedzi na te pytania. Nie miał również ochoty przyznawać się do swojego niepowodzenia przed resztą Rycerzy Walpurgii. Nie przyjmował porażek zbyt lekko – a poplecznicy Czarnego Pana, podobnie jak sam Voldemort, nie byli zbyt wyrozumiali. W ich wspólnym dziele liczył się każdy element układanki, każdy rozkaz, który mógł się okazać kluczowy, a druga szansa była pojęciem względnym.
Dlatego też przybył do Białej Wywerny z dość ponurym obliczem, choć mimo wszystko był gotów, by jak co miesiąc wysłuchać relacji z poczynań pozostałych Rycerzy. Zdecydowanym krokiem udał się do mniejszej sali i pchnąwszy ciężkie drzwi, znalazł się w środku. Wyglądało na to, że był jednym z pierwszych, którzy stawili się na spotkanie; oprócz niego w sali znajdowali się jeszcze lordowie – nestorowie! - Burke i Yaxley oraz jasnowłosa kobieta stojąca u szczytu stołu. Nie był pewien, czy zapamiętał jej nazwisko z poprzedniego spotkania, ale zdawało mu się, że brzmiało ono Rookwood.
Czyżby była to jakaś nowa moda, której nie mógł zrozumieć? Kobieta przewodząca ich obradom już po raz kolejny?
Nie ubrał swoich myśli w słowa, choć niewiele brakowało; zamiast tego skinął całej trójce głową na powitanie, po czym odwiesił mokrą od deszczu pelerynę i zasiadł przy stole nieopodal lorda Burke’a. Wciąż było jeszcze stosunkowo wcześnie, ale już wkrótce sala miała zapełnić się Rycerzami Walpurgii – ubiegły miesiąc okazał się nie mniej burzowy niż początek listopada i istniało wiele spraw, które należało przedyskutować.
Wątpił więc, by ktokolwiek zlekceważył wezwanie… oczywiście z wyjątkiem zdrajców.
krzesło nr 4
Od samego rana bił się z myślami, czy decyzja, którą podjął podczas niedawnego spotkania z Caley, nie była błędem. Im bliżej spotkania było, tym wyraźniejsze stawały się jego wyrzuty sumienia; powracały one ze zdwojoną siłą, sprawiając, że miotał się po całej posiadłości zły niczym osa. Rozważał nawet złamanie danego jej słowa, co z pewnością zerwałoby łączącą ich nić porozumienia, jednak czy bezpieczeństwo siostry nie było najważniejsze...? Zrezygnował jednak z tego pomysłu, praktycznie pewien, że teraz, gdy pociągnęła go za język i nie błądziła już dłużej we mgle, zrobiłaby wszystko, by dostać się w ich szeregi.
Gdy spotkali się o umówionej wcześniej porze, Caelan panował już nad swymi nerwami, przybierając na twarz znajomą maskę opanowania. Panująca od kilku dni burza zdawała się współgrać z jego nastrojem; czarne, kłębiaste chmury szczelnie przesłaniały niebo, jedynie od czasu do czasu rozświetlane ono było przez nagłe błyski pojawiające się w akompaniamencie grzmotów. Przemierzał kolejne ulice żwawym krokiem, chcąc jak najszybciej dostać się do Wywerny, schować się w niej przed tym męczącym deszczem - co chwila zerkał jednak na idącą obok Caley, zachowywał jeszcze większą ostrożność niż zwykle. Nokturn nie był odpowiednim miejscem dla kobiet takich jak ona; miał pewność, że zabiłby na miejscu każdego, kto ośmieliłby się podnieść na nią rękę, było jednak za późno na zmianę decyzji. Wciąż miał problem z nałożeniem na siebie wyobrażenia, które dotychczas miał na jej temat i wizji, którą nie tak dawno przed nim roztoczyła; pozbycie się męża-tyrana, nauczenie się niezwykle trudnej - i bolesnej - sztuki legilimencji...
Znaleźli się w końcu przed budynkiem Wywerny; Caelan puścił siostrę przodem, samemu rozglądając po wciąż zalewanej deszczem ulicy. Po chwili i on przekroczył próg lokalu, gestem dłoni pokazując kobiecie, by poczekała. Zwrócił się do barmana z prośbą o butelkę najlepszego rumu i dwie - czyste - szklanki, dopiero wtedy ruszył dalej, ku jednemu z oddalonych pomieszczeń. Serce biło mu szybciej niż zwykle, był również bardziej nerwowy, lecz wtedy nie podejrzewał jeszcze, że to nie wszystko. Dopiero gdy znaleźli się w mniejszej, przeznaczonej do spotkań salce i ujrzał stojącą u szczytu stołu Rookwood, przystanął w pół kroku, wyraźnie wybity z rytmu. Wbijał w jej szczupłą, odzianą w czerń sylwetkę intensywne spojrzenie otworzonych szeroko oczu; czuł suchość w ustach, chyba naprawdę musiał się napić. Doskonale pamiętał ich rozmowę na temat śmierciożerców, tych spośród nich, którzy dostąpili zaszczytu posiadania mrocznych znaków. Czyżby została jedną z wybranych...? Po chwili udało mu się odzyskać równowagę; odwrócił wzrok, przenosząc go znów na towarzyszącą mu siostrę. Teraz z kolei przypomniał sobie o tamtym wieczorze w Zielonej Wróżce, znały się, ona i Sigrun. Westchnął głęboko, mimowolnie, kierując się w stronę krzesła obok Morgotha. Odstawił na blat stołu zakupiony alkohol, następnie pozbył się przemoczonego płaszcza, by w końcu opaść bez sił na wybrane siedzisko. Co chwila zerkał ku Caley, próbując wyczytać z jej twarzy, czy wszystko w porządku; nie mogła się już wycofać. W końcu rozejrzał się dookoła - omijając wzrokiem sylwetkę Rookwood - by przywitać się krótkim skinieniem głowy z każdym z lordów.
| miejsce 16 Caelan, miejsce 15 Caley
Gdy spotkali się o umówionej wcześniej porze, Caelan panował już nad swymi nerwami, przybierając na twarz znajomą maskę opanowania. Panująca od kilku dni burza zdawała się współgrać z jego nastrojem; czarne, kłębiaste chmury szczelnie przesłaniały niebo, jedynie od czasu do czasu rozświetlane ono było przez nagłe błyski pojawiające się w akompaniamencie grzmotów. Przemierzał kolejne ulice żwawym krokiem, chcąc jak najszybciej dostać się do Wywerny, schować się w niej przed tym męczącym deszczem - co chwila zerkał jednak na idącą obok Caley, zachowywał jeszcze większą ostrożność niż zwykle. Nokturn nie był odpowiednim miejscem dla kobiet takich jak ona; miał pewność, że zabiłby na miejscu każdego, kto ośmieliłby się podnieść na nią rękę, było jednak za późno na zmianę decyzji. Wciąż miał problem z nałożeniem na siebie wyobrażenia, które dotychczas miał na jej temat i wizji, którą nie tak dawno przed nim roztoczyła; pozbycie się męża-tyrana, nauczenie się niezwykle trudnej - i bolesnej - sztuki legilimencji...
Znaleźli się w końcu przed budynkiem Wywerny; Caelan puścił siostrę przodem, samemu rozglądając po wciąż zalewanej deszczem ulicy. Po chwili i on przekroczył próg lokalu, gestem dłoni pokazując kobiecie, by poczekała. Zwrócił się do barmana z prośbą o butelkę najlepszego rumu i dwie - czyste - szklanki, dopiero wtedy ruszył dalej, ku jednemu z oddalonych pomieszczeń. Serce biło mu szybciej niż zwykle, był również bardziej nerwowy, lecz wtedy nie podejrzewał jeszcze, że to nie wszystko. Dopiero gdy znaleźli się w mniejszej, przeznaczonej do spotkań salce i ujrzał stojącą u szczytu stołu Rookwood, przystanął w pół kroku, wyraźnie wybity z rytmu. Wbijał w jej szczupłą, odzianą w czerń sylwetkę intensywne spojrzenie otworzonych szeroko oczu; czuł suchość w ustach, chyba naprawdę musiał się napić. Doskonale pamiętał ich rozmowę na temat śmierciożerców, tych spośród nich, którzy dostąpili zaszczytu posiadania mrocznych znaków. Czyżby została jedną z wybranych...? Po chwili udało mu się odzyskać równowagę; odwrócił wzrok, przenosząc go znów na towarzyszącą mu siostrę. Teraz z kolei przypomniał sobie o tamtym wieczorze w Zielonej Wróżce, znały się, ona i Sigrun. Westchnął głęboko, mimowolnie, kierując się w stronę krzesła obok Morgotha. Odstawił na blat stołu zakupiony alkohol, następnie pozbył się przemoczonego płaszcza, by w końcu opaść bez sił na wybrane siedzisko. Co chwila zerkał ku Caley, próbując wyczytać z jej twarzy, czy wszystko w porządku; nie mogła się już wycofać. W końcu rozejrzał się dookoła - omijając wzrokiem sylwetkę Rookwood - by przywitać się krótkim skinieniem głowy z każdym z lordów.
| miejsce 16 Caelan, miejsce 15 Caley
paint me as a villain
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przynależność do Rycerzy wciąż była dla niej zupełnie nowa. Bycie częścią ugrupowania tak rozbudowanego i zorganizowanego jak to działające w Anglii nie było tym samym, co spotkania grupy młodych, pełnych pasji czarodziejów w Pradze, zafascynowanych czarną magią i obserwujący z oddali to, co działo się na odległych Wyspach Brytyjskich. Musiała przyznać, że w pewnym sensie bycie na powrót w Anglii stanowiło dla niej nie tylko wspaniałe orzeźwienie, ale i możliwość bycia aktywną, robienia czegoś, z czym czuła się naprawdę związana.
Zazwyczaj będąca wolnym duchem i podążająca własnymi ścieżkami nie sądziła, iż będzie w stanie przyporządkować się do ścisłych reguł obowiązujących w ugrupowaniu, zwłaszcza iż te wydawały się być dość rygorystyczne. Mimo wszystko, wślizgując się do pomieszczenia, w którym miało odbyć się zebranie poczuła lekkie ukłucie podekscytowania. Nie do końca była pewna tego, czego powinna się spodziewać - dotychczas słyszała o poczynaniach Rycerzy Walpurgii jedynie od osób, które stanowiły dla niej łączników, pozwalając jej zaczerpnąć odrobinę wiedzy odnośnie tego, co działo się w ich kręgach, bez jednoczesnego poznawania zbyt wielu informacji, które mogłyby okazać się kłopotliwe, gdyby ona sama okazała się zupełnie inną osobą, za którą się podawała. Chociaż w rzeczywistości nie było to jej pierwsze spotkanie - pojawiła się na nim za pierwszym razem, gdy podjęła decyzję o wstąpieniu w kręgi tajnej organizacji, trzymając się z boku i pełniąc raczej rolę obserwatora, nie czując się zbyt pewnie by wychylać się ponad resztę zgromadzonych, mających zapewne większe doświadczenie niż ona sama, teraz czuła się zupełnie tak, jakby to również był jej pierwszy raz. Oprócz podekscytowania była również zdenerwowana; uczucie, które nie było dla niej codziennością i nie pojawiało się u niej zbyt często, przez co odczuwała je jeszcze mocniej i intensywnej. W tym momencie, rozglądając się po pomieszczeniu, w którym obecnych było już kilka osób, czuła się jednak gotowa, by przyjąć bardziej aktywną rolę. Miała dosyć bierności, we wszystkich aspektach swojego życia.
Wnętrze Białej Wywerny było ciemne i duszne, rozświetlone jedynie blaskiem świec. Mimo wszystko kobieta była w stanie dostrzec twarze osób zgromadzonych przy stole, wyłapując z nich jedną, która była dla niej bardziej znajoma niż inne. Uśmiechnęła się sama do siebie, wiedząc, iż kobieta nie jest w stanie zobaczyć jej gdy znajdowała się wciąż u wejścia do pomieszczenia. Wzrokiem powędrowała wokół stołu, znajdując wolne krzesło znajdujące się wprost naprzeciw Caley i bez wahania podążając w jego stronę. Witając się skinieniem głowy z innymi zgromadzonymi usiadła na miejscu, przenosząc spojrzenie na pannę Goyle, i posłała jej krótki uśmiech.
| miejsce 8
Zazwyczaj będąca wolnym duchem i podążająca własnymi ścieżkami nie sądziła, iż będzie w stanie przyporządkować się do ścisłych reguł obowiązujących w ugrupowaniu, zwłaszcza iż te wydawały się być dość rygorystyczne. Mimo wszystko, wślizgując się do pomieszczenia, w którym miało odbyć się zebranie poczuła lekkie ukłucie podekscytowania. Nie do końca była pewna tego, czego powinna się spodziewać - dotychczas słyszała o poczynaniach Rycerzy Walpurgii jedynie od osób, które stanowiły dla niej łączników, pozwalając jej zaczerpnąć odrobinę wiedzy odnośnie tego, co działo się w ich kręgach, bez jednoczesnego poznawania zbyt wielu informacji, które mogłyby okazać się kłopotliwe, gdyby ona sama okazała się zupełnie inną osobą, za którą się podawała. Chociaż w rzeczywistości nie było to jej pierwsze spotkanie - pojawiła się na nim za pierwszym razem, gdy podjęła decyzję o wstąpieniu w kręgi tajnej organizacji, trzymając się z boku i pełniąc raczej rolę obserwatora, nie czując się zbyt pewnie by wychylać się ponad resztę zgromadzonych, mających zapewne większe doświadczenie niż ona sama, teraz czuła się zupełnie tak, jakby to również był jej pierwszy raz. Oprócz podekscytowania była również zdenerwowana; uczucie, które nie było dla niej codziennością i nie pojawiało się u niej zbyt często, przez co odczuwała je jeszcze mocniej i intensywnej. W tym momencie, rozglądając się po pomieszczeniu, w którym obecnych było już kilka osób, czuła się jednak gotowa, by przyjąć bardziej aktywną rolę. Miała dosyć bierności, we wszystkich aspektach swojego życia.
Wnętrze Białej Wywerny było ciemne i duszne, rozświetlone jedynie blaskiem świec. Mimo wszystko kobieta była w stanie dostrzec twarze osób zgromadzonych przy stole, wyłapując z nich jedną, która była dla niej bardziej znajoma niż inne. Uśmiechnęła się sama do siebie, wiedząc, iż kobieta nie jest w stanie zobaczyć jej gdy znajdowała się wciąż u wejścia do pomieszczenia. Wzrokiem powędrowała wokół stołu, znajdując wolne krzesło znajdujące się wprost naprzeciw Caley i bez wahania podążając w jego stronę. Witając się skinieniem głowy z innymi zgromadzonymi usiadła na miejscu, przenosząc spojrzenie na pannę Goyle, i posłała jej krótki uśmiech.
| miejsce 8
Saw the stars out in front of you
Too tempting not to touch but even though it
shocked you something's electric in your blood
shocked you something's electric in your blood
Pierwszy raz zapuszczał się w mury Śmiertelnego Nokturnu; całkowicie świadom zagrożenia czającego się za rogiem, choć paradoksalnie było to kolejne (w dalszym ciągu jedno z niewielu) miejsce, gdzie miał prawo czuć się bezpiecznie, lecz uczucie to traktował jako ułudę mającą go zwieść z obranej ścieżki. Skrupulatnie spychane na dno oddawał w kontrolę chłodnego opanowania oraz zimnego dreszczu biegnącego wzdłuż pleców, gdy strugi deszczu oraz zrywy równie mrożącego powietrza uderzały o okrycie mające skryć jego sylwetkę z dala od ciekawskich spojrzeń innych. Nie chciał w żaden sposób zdradzać swojej tożsamości, zmierzając na miejsce w zaufanym towarzystwie przyjaciela. Traktował go jak przewodnika, wszak to on zdradził mu tajemnice Rycerzy Walpurgii i pozwolił w nich uczestniczyć. Był mu za to dozgonnie wdzięczny i, choć jeszcze nie wiedział jak, zamierzał przysłużyć się sprawie tak dobrze, jak tylko był w stanie. Nie mógł pozwolić, by szlamy i zdrajcy krwi niszczyli tysiąclecia porządku trzymającego czarodziejski świat w całości.
Z każdym krokiem stawianym w stronę lokalu, odpychał od siebie wątpliwości, z wolna coraz mocniej otulając twarz najgrubszym szalem, jaki posiadał. Nie okazywał jednak faktu, że było mu zimno. Własne pragnienie ciepła utrzymywał na wodzy, wiedząc, że w środku będzie nieco lżej znosić okropną pogodę podtrzymującą aurę anomalii. Nie spoglądał na Craiga, mając pewność, że obaj utrzymywali równe tempo i mieli przekroczyć próg Wywerny, od razu zmierzając do jednej z bocznych sal w podpiwniczeniu. Tuż przed wejściem do niej, Zachary zwolnił kroku, pozwalając przyjacielowi jako pierwszemu wkroczyć do środka, by tuż za nim udać się w stronę miejsc, które mieli zająć. W międzyczasie omiótł spojrzeniem tych, którzy już czekali, ze spokojem dostrzegając znajome twarze nestorów mianowanych na zgromadzeniu w Stonehenge, jak i twarze znane z wyprawy do Avendonu. W milczeniu skinął jedynie głową w ramach powitania, nie chcąc ofiarowywać żadnych słów. Cicha atmosfera działała na niego uspokajająco, gdy zajmował miejsce obok jednego z lordów, obok zostawiając puste krzesło dla Burke'a. Odwinął z głowy i szyi szal, zerkając w stronę czoła stołu, zaledwie spoglądając na kobietę u jego szczytu, powstrzymując jednak pytanie cisnące się na usta. W zamian rozejrzał się po dość pustej komnacie, oddając się cichemu liczeniu wolnych miejsc oraz spoglądaniu na tych, którzy wkraczali po nim, by móc zapamiętać ich z wiedzą, że stali po tej samej stronie burzy szalejącej nad Londynem.
| Zachary miejsce 5, dla Craiga miejsce 6
Z każdym krokiem stawianym w stronę lokalu, odpychał od siebie wątpliwości, z wolna coraz mocniej otulając twarz najgrubszym szalem, jaki posiadał. Nie okazywał jednak faktu, że było mu zimno. Własne pragnienie ciepła utrzymywał na wodzy, wiedząc, że w środku będzie nieco lżej znosić okropną pogodę podtrzymującą aurę anomalii. Nie spoglądał na Craiga, mając pewność, że obaj utrzymywali równe tempo i mieli przekroczyć próg Wywerny, od razu zmierzając do jednej z bocznych sal w podpiwniczeniu. Tuż przed wejściem do niej, Zachary zwolnił kroku, pozwalając przyjacielowi jako pierwszemu wkroczyć do środka, by tuż za nim udać się w stronę miejsc, które mieli zająć. W międzyczasie omiótł spojrzeniem tych, którzy już czekali, ze spokojem dostrzegając znajome twarze nestorów mianowanych na zgromadzeniu w Stonehenge, jak i twarze znane z wyprawy do Avendonu. W milczeniu skinął jedynie głową w ramach powitania, nie chcąc ofiarowywać żadnych słów. Cicha atmosfera działała na niego uspokajająco, gdy zajmował miejsce obok jednego z lordów, obok zostawiając puste krzesło dla Burke'a. Odwinął z głowy i szyi szal, zerkając w stronę czoła stołu, zaledwie spoglądając na kobietę u jego szczytu, powstrzymując jednak pytanie cisnące się na usta. W zamian rozejrzał się po dość pustej komnacie, oddając się cichemu liczeniu wolnych miejsc oraz spoglądaniu na tych, którzy wkraczali po nim, by móc zapamiętać ich z wiedzą, że stali po tej samej stronie burzy szalejącej nad Londynem.
| Zachary miejsce 5, dla Craiga miejsce 6
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Od kilku dni kraj był zalewany strugami deszczu, a burzowe niebo przecinały zygzaki błyskawic. Lyanna miała wrażenie, że to wina anomalii, które z każdym miesiącem rosły w siłę. Tak długa burza nie była czymś naturalnym, nie widziała takiej nigdy, więc zakładała, że to po prostu kolejny etap anomalii.
Nie obchodziły jej nieszczęścia mugoli i szlam. Nie przejmowała się cierpieniami przypadkowych, bezimiennych obywateli. Myślała przede wszystkim o sobie i własnych niedogodnościach szczególnie odczuwalnych przy wykonywaniu zawodu, który za sprawą anomalii stał się jeszcze bardziej niebezpieczny, a także o sprawie, której częścią się stała. Musieli pokazać szlamom, gdzie ich miejsce i przywrócić czystej krwi dawną chwałę. Pleniący się szlam bez tradycji i wartości próbował zniszczyć pokoleniowy dorobek prawdziwych czarodziejów i sprowadzić wszystkich do tego samego nędznego poziomu, na co nie można było pozwolić.
Na spotkaniu musiała się pojawić, więc piątego listopada zjawiła się na Nokturnie spowita od stóp do głów w czerń, z włosami ukrytymi pod kapturem. Ale mimo okrycia i tak dotarła do Białej Wywerny mokra, znacząc za sobą ślad kropelek deszczu skapujących z materiału czarnego płaszcza. We wnętrzu zrzuciła też kaptur, pozwalając burzy gęstych, brązowych włosów spłynąć na plecy. Wiedziała, dokąd iść, bo już tu bywała, i to nie tylko na spotkaniach organizacji.
Po dotarciu do sali bocznej rozejrzała się po twarzach obecnych. Większość znała z poprzednich spotkań, choć było i parę nowych twarzy, jak Esther, której pojawienie się powitała z pewną satysfakcją - w końcu to kolejna czarownica popierająca sprawę, czy nieznany śniadolicy mężczyzna odróżniający się wyglądem od bladych Anglików. U szczytu stołu siedziała już Sigrun, która przeszła próbę i została śmierciożercą, jedną z najwierniejszych. Lyanna już dawno podejrzewała, że w przypadku tak silnej i bezwzględnej czarownicy jak Rookwood jest to tylko kwestią czasu, aż Czarny Pan wywyższy ją ponad innych zwolenników. Lyanna wierzyła w nią nie tylko przez wzgląd na swego rodzaju sojusz, który nawiązał się między nimi po wspólnym naprawieniu kilku anomalii, ale także przez kobiecą solidarność – dobrze było widzieć silne kobiety, które mogły wytyczać szlaki innym, takim jak Zabini. Magiczną mocą nie ustępowały mężczyznom.
Nie miała wśród rycerzy faktycznych przyjaciół (nie posiadała ich wszak w ogóle), do których mogłaby się dosiąść i przed spotkaniem wymienić się jakimiś uwagami, więc zajęła miejsce stosunkowo blisko końca stołu, tuż obok Esther. Nie lubiła być szczególnie widoczna, tym bardziej że mimo sukcesu w naprawie anomalii poniosła porażkę na misji. Nie łudziła się też, że stanowiący większość zgromadzenia szlachetnie urodzeni uważali ją za równą sobie, była jedynie tolerowana dopóki wypełniała swoje obowiązki. Była nie tylko kobietą, ale w dodatku mieszańcem. Milczała, ograniczając się do witania innych skinieniem głowy.
| miejsce nr 9
Nie obchodziły jej nieszczęścia mugoli i szlam. Nie przejmowała się cierpieniami przypadkowych, bezimiennych obywateli. Myślała przede wszystkim o sobie i własnych niedogodnościach szczególnie odczuwalnych przy wykonywaniu zawodu, który za sprawą anomalii stał się jeszcze bardziej niebezpieczny, a także o sprawie, której częścią się stała. Musieli pokazać szlamom, gdzie ich miejsce i przywrócić czystej krwi dawną chwałę. Pleniący się szlam bez tradycji i wartości próbował zniszczyć pokoleniowy dorobek prawdziwych czarodziejów i sprowadzić wszystkich do tego samego nędznego poziomu, na co nie można było pozwolić.
Na spotkaniu musiała się pojawić, więc piątego listopada zjawiła się na Nokturnie spowita od stóp do głów w czerń, z włosami ukrytymi pod kapturem. Ale mimo okrycia i tak dotarła do Białej Wywerny mokra, znacząc za sobą ślad kropelek deszczu skapujących z materiału czarnego płaszcza. We wnętrzu zrzuciła też kaptur, pozwalając burzy gęstych, brązowych włosów spłynąć na plecy. Wiedziała, dokąd iść, bo już tu bywała, i to nie tylko na spotkaniach organizacji.
Po dotarciu do sali bocznej rozejrzała się po twarzach obecnych. Większość znała z poprzednich spotkań, choć było i parę nowych twarzy, jak Esther, której pojawienie się powitała z pewną satysfakcją - w końcu to kolejna czarownica popierająca sprawę, czy nieznany śniadolicy mężczyzna odróżniający się wyglądem od bladych Anglików. U szczytu stołu siedziała już Sigrun, która przeszła próbę i została śmierciożercą, jedną z najwierniejszych. Lyanna już dawno podejrzewała, że w przypadku tak silnej i bezwzględnej czarownicy jak Rookwood jest to tylko kwestią czasu, aż Czarny Pan wywyższy ją ponad innych zwolenników. Lyanna wierzyła w nią nie tylko przez wzgląd na swego rodzaju sojusz, który nawiązał się między nimi po wspólnym naprawieniu kilku anomalii, ale także przez kobiecą solidarność – dobrze było widzieć silne kobiety, które mogły wytyczać szlaki innym, takim jak Zabini. Magiczną mocą nie ustępowały mężczyznom.
Nie miała wśród rycerzy faktycznych przyjaciół (nie posiadała ich wszak w ogóle), do których mogłaby się dosiąść i przed spotkaniem wymienić się jakimiś uwagami, więc zajęła miejsce stosunkowo blisko końca stołu, tuż obok Esther. Nie lubiła być szczególnie widoczna, tym bardziej że mimo sukcesu w naprawie anomalii poniosła porażkę na misji. Nie łudziła się też, że stanowiący większość zgromadzenia szlachetnie urodzeni uważali ją za równą sobie, była jedynie tolerowana dopóki wypełniała swoje obowiązki. Była nie tylko kobietą, ale w dodatku mieszańcem. Milczała, ograniczając się do witania innych skinieniem głowy.
| miejsce nr 9
Wiedziała, że gdy przestąpi próg Białej Wywerny, nie będzie już odwrotu. Słowa Caelana potraktowała poważnie, gorliwie obiecując mu oddanie sprawie, której tajemnice uchylił jej wreszcie kilka dni temu. Miała głęboką nadzieję, że brat nie rozmyśli się w ostatniej chwili i zasłaniając się względami jej bezpieczeństwa nie cofnie danego słowa. Miał zaprowadzić siostrę na pierwsze spotkanie Rycerzy Walpurgii, którego Caley wyczekiwała tak bardzo, że od jakiegoś czasu myślała tylko i wyłącznie o nim. Ciekawość mieszała się z fascynacją, gdy raz za razem uświadamiała sobie jak potężnego czarnoksiężnika zamierzała poprzeć; wspólna sprawa miała łączyć ją z szeregiem diabelnie utalentowanych i oddanych czarodziejów i czarownic, ale czuła, że od siebie może dodać coś jeszcze. Z pokorą przyjmowała świadomość, że dziś miała stać się jedynie nowicjuszką, a choć jej ambicje sięgały wyżej, nie zamierzała realizować ich pochopnie – przed samą sobą zobowiązała się do spełniania poleceń brata i kroczenia za jego wskazówkami. Nie chciała karmić swojego ego kosztem zawiedzonego zaufania.
Piątego listopada pojawiła się więc w umówionym miejscu o czasie, odziana w czerń od stóp aż po czubek głowy skrytej pod kapturem. Powitała Caelana krótko, a następnie powędrowała razem z nim, po raz pierwszy przemierzając Ulicę Śmiertelnego Nokturnu; nie były to wszakże tereny, w które się zapuszczała, choć od zawsze chciała to zrobić. Do środka lokalu weszła jako pierwsza, nie zamierzała jednak rozglądać się zbyt nachalnie. Wiedziała już, że Wywerna spłonęła i została odbudowana od podstaw właśnie przez popleczników Czarnego Pana, którzy uczynili ten przybytek miejscem swoich spotkań. Nie umiała powstrzymać lekkiego uśmiechu, który zatańczył na jej ustach, gdy obserwowała, jak brat zamawia rum oraz dwie czyste szklanki, jednak gdy poprowadził ją do mniejszej Sali, przyjęła na twarz maskę obojętności. Nie zamierzała zdradzać, że czuje podekscytowanie swoją obecnością w tym miejscu, dlatego podążała śladem Caelana, lecz zdołała także przyjrzeć się wszystkim tym osobom, które znajdowały się już w środku.
Widok Sigrun nie powinien dziwić jej wcale, a mimo to na dłużej zawiesiła wzrok na znajomej sylwetce, która zajmowała miejsce u szczytu stołu. Doskonale pamiętając wyjaśnienia brata, Caley w mig pojęła, że Rookwood musi być jednym ze Śmierciożerców, mających prowadzić zebranie. Poza czarownicą miejsca przy stole zajmowały same znajome pani Goyle osoby – Amadeus Crouch, z którym łączyła ją służbowa współpraca, lordowie Burke i Shafiq poznani podczas wyprawy do Avendonu, Lyanna, którą Caley pamiętała jeszcze z poprzedniego życia. Na domiar wszystkiego miejsce naprzeciwko szybko zajęła Esther, na widok której po twarzy Caley przebiegł cień uśmiechu. Jedyną nieznajomą osobą był młody mężczyzna, w kierunku którego ruszył Caelan; siostra podążyła jego śladem i bezszelestnie zajęła miejsce przy stole, obok nogi krzesła stawiając małą torbę – nie przybywała z pustymi rękami, a eliksiry i ingrediencje, jakie posiadała, mogły przysłużyć się komuś innemu w imieniu wspólnej sprawy, którą przecież wyznawali.
Pozostawała czujna; chociaż nie rozglądała się na wszystkie strony, jej uwadze nie umknęły kolejne osoby pojawiające się w pomieszczeniu. Kaptur już dawno opadł jej na ramiona, lecz nie rozpięła jeszcze szaty; to nie wygoda grała tego wieczora pierwsze skrzypce. Starając się wybadać towarzyszące Rycerzom nastroje, nienachalnie obserwowała zgromadzonych przy stole.
| miejsce 15
Piątego listopada pojawiła się więc w umówionym miejscu o czasie, odziana w czerń od stóp aż po czubek głowy skrytej pod kapturem. Powitała Caelana krótko, a następnie powędrowała razem z nim, po raz pierwszy przemierzając Ulicę Śmiertelnego Nokturnu; nie były to wszakże tereny, w które się zapuszczała, choć od zawsze chciała to zrobić. Do środka lokalu weszła jako pierwsza, nie zamierzała jednak rozglądać się zbyt nachalnie. Wiedziała już, że Wywerna spłonęła i została odbudowana od podstaw właśnie przez popleczników Czarnego Pana, którzy uczynili ten przybytek miejscem swoich spotkań. Nie umiała powstrzymać lekkiego uśmiechu, który zatańczył na jej ustach, gdy obserwowała, jak brat zamawia rum oraz dwie czyste szklanki, jednak gdy poprowadził ją do mniejszej Sali, przyjęła na twarz maskę obojętności. Nie zamierzała zdradzać, że czuje podekscytowanie swoją obecnością w tym miejscu, dlatego podążała śladem Caelana, lecz zdołała także przyjrzeć się wszystkim tym osobom, które znajdowały się już w środku.
Widok Sigrun nie powinien dziwić jej wcale, a mimo to na dłużej zawiesiła wzrok na znajomej sylwetce, która zajmowała miejsce u szczytu stołu. Doskonale pamiętając wyjaśnienia brata, Caley w mig pojęła, że Rookwood musi być jednym ze Śmierciożerców, mających prowadzić zebranie. Poza czarownicą miejsca przy stole zajmowały same znajome pani Goyle osoby – Amadeus Crouch, z którym łączyła ją służbowa współpraca, lordowie Burke i Shafiq poznani podczas wyprawy do Avendonu, Lyanna, którą Caley pamiętała jeszcze z poprzedniego życia. Na domiar wszystkiego miejsce naprzeciwko szybko zajęła Esther, na widok której po twarzy Caley przebiegł cień uśmiechu. Jedyną nieznajomą osobą był młody mężczyzna, w kierunku którego ruszył Caelan; siostra podążyła jego śladem i bezszelestnie zajęła miejsce przy stole, obok nogi krzesła stawiając małą torbę – nie przybywała z pustymi rękami, a eliksiry i ingrediencje, jakie posiadała, mogły przysłużyć się komuś innemu w imieniu wspólnej sprawy, którą przecież wyznawali.
Pozostawała czujna; chociaż nie rozglądała się na wszystkie strony, jej uwadze nie umknęły kolejne osoby pojawiające się w pomieszczeniu. Kaptur już dawno opadł jej na ramiona, lecz nie rozpięła jeszcze szaty; to nie wygoda grała tego wieczora pierwsze skrzypce. Starając się wybadać towarzyszące Rycerzom nastroje, nienachalnie obserwowała zgromadzonych przy stole.
| miejsce 15
Drag me down to the water and
hold me down until I'm full.
Until I struggle no longer,
until I've drowned in my
sinful will
Caley Goyle
Zawód : tłumaczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
but it's in my roots, it's in my veins, it's in my blood and I stain every heart that I use to heal
the pain
the pain
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Antonia zdążyła się już przyzwyczaić do burzy ciągle panującej nad Wielką Brytanią. Myślała, że już nic ją nie zaskoczy po tym jak anomalie zmieniły całkowicie magię, ale się myliła. W końcu w świecie czarodziejów już od dawna grzmiało i dla Borgin nie było to zbyt dużym zaskoczeniem. Kolejne spotkanie Rycerzy było miesięczną formalnością. Musieli wyznaczyć nowe cele, podzielić się tym co udało się w ostatnim czasie dokonać i przygotować kolejne cele, które należało wykonać. Antonia czekała na to aż usłysz o tym wszystkim co się wydarzyło. Te spotkania pozwalały jej poskładać wszystkie ich działania w całość, a także uporządkować własne myśli.
Z rezultatu ostatniej misji była zadowolona chociaż wiele ją ona kosztowała. Nigdy wcześniej nie zabiła człowieka własnymi dłońmi, ruchem własnej ręki. Oczywiście czarnomagiczne zaklęcia pozwalały na szybkie zakończenie życia, ale machnięcie różdżką nie równało się temu co człowiek czuje kiedy sam musi ów życie zakończyć. Nie była to kwestia wyboru. Doskonale wiedziała, że to właśnie trzeba zrobić by wypełnić misje i wcale nie był to ciężar, którego nie byłaby w stanie podnieść. Nawet na moment nie zastanawiała się nad życiem tego człowieka, bo nie było ku temu powodów. Jednak finalnie brunetka zaczęła to morderstwo głęboko w sobie przeżywać. Mówią, że odebrane życie zabiera ze sobą kawałek duszy. Nie mogła się z tym nie zgodzić, ale też nie było to coś czego nie byłaby w stanie powtórzyć. Doskonale wiedziała, że do celu idzie się nawet po trupach. Niektóre były po prostu potrzebne i tego nie można było zmienić.
Może właśnie ten fakt sprawiał, że w Rycerzach byli ludzie tak bezwzględni? Nie bawili się magią, a potrafili z niej korzystać jak tylko się dało. Wyciągali korzyści ze wszystkich zadań, potrafili stanąć na jego wysokości i nie bać się żadnych konsekwencji. Oczywiście niektórym prawdopodobnie sprawiało to dodatkową przyjemność. Borgin przyjemności jako takiej w tym nie czuła. Nie była psychopatą. A jednak liczył się dla niej przede wszystkim efekt. Gdy ten był warty świeczki to nie wycofałaby się nawet gdyby każda komórka jej ciała krzyczała inaczej.
Biała Wywerna gromadziła ich przy jednym stole i to także było dla Antoni w tych spotkaniach dobre. Mogli zobaczyć ludzi, którzy dołączyli do ich sprawy, ale także tych, którzy stchórzyli. Jak jej brat. Choć czasami karciła się za to, że za nim tęskniła to nie potrafiła tego zmienić. Tak po prostu było. Wchodząc do jednej z mniejszych sali skinęła głową witając się z tymi, którzy już zajęli swoje miejsca przy stole. Nowe i stare twarze, ale jak na razie wszystkie znajome. Antonia poprawiając szatę usiadła na jednym z miejsc czekając aż się wszystko zacznie.
zajmuje miejsce 21
Z rezultatu ostatniej misji była zadowolona chociaż wiele ją ona kosztowała. Nigdy wcześniej nie zabiła człowieka własnymi dłońmi, ruchem własnej ręki. Oczywiście czarnomagiczne zaklęcia pozwalały na szybkie zakończenie życia, ale machnięcie różdżką nie równało się temu co człowiek czuje kiedy sam musi ów życie zakończyć. Nie była to kwestia wyboru. Doskonale wiedziała, że to właśnie trzeba zrobić by wypełnić misje i wcale nie był to ciężar, którego nie byłaby w stanie podnieść. Nawet na moment nie zastanawiała się nad życiem tego człowieka, bo nie było ku temu powodów. Jednak finalnie brunetka zaczęła to morderstwo głęboko w sobie przeżywać. Mówią, że odebrane życie zabiera ze sobą kawałek duszy. Nie mogła się z tym nie zgodzić, ale też nie było to coś czego nie byłaby w stanie powtórzyć. Doskonale wiedziała, że do celu idzie się nawet po trupach. Niektóre były po prostu potrzebne i tego nie można było zmienić.
Może właśnie ten fakt sprawiał, że w Rycerzach byli ludzie tak bezwzględni? Nie bawili się magią, a potrafili z niej korzystać jak tylko się dało. Wyciągali korzyści ze wszystkich zadań, potrafili stanąć na jego wysokości i nie bać się żadnych konsekwencji. Oczywiście niektórym prawdopodobnie sprawiało to dodatkową przyjemność. Borgin przyjemności jako takiej w tym nie czuła. Nie była psychopatą. A jednak liczył się dla niej przede wszystkim efekt. Gdy ten był warty świeczki to nie wycofałaby się nawet gdyby każda komórka jej ciała krzyczała inaczej.
Biała Wywerna gromadziła ich przy jednym stole i to także było dla Antoni w tych spotkaniach dobre. Mogli zobaczyć ludzi, którzy dołączyli do ich sprawy, ale także tych, którzy stchórzyli. Jak jej brat. Choć czasami karciła się za to, że za nim tęskniła to nie potrafiła tego zmienić. Tak po prostu było. Wchodząc do jednej z mniejszych sali skinęła głową witając się z tymi, którzy już zajęli swoje miejsca przy stole. Nowe i stare twarze, ale jak na razie wszystkie znajome. Antonia poprawiając szatę usiadła na jednym z miejsc czekając aż się wszystko zacznie.
zajmuje miejsce 21
Udziel mi więc tych cierpień
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
Antonia Borgin
Zawód : pracownik urzędu niewłaściwego użycia czarów & znawca run
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
ognistych nocy głodne przebudzenia
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
OPCM : 7 +2
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 15 +1
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Listopadowe spotkanie Rycerzy Walpurgii napawało Deirdre lękiem. Pamiętała spotkanie z Czarnym Panem, gdy dyktowała Wieczystą Przysięgę nowej śmierciożerczyni - słowa czarnoksiężnika zapadły w pamięć bolesną szramą, zawiedli go, nie wykazali się odpowiednim przygotowaniem, osiedli na laurach, nie potrafiąc sprostać ochronie mrocznej mocy Azkabanu. I choć gniew Lorda Voldemorta nie miał być tego wieczoru widoczny - czy aby na pewno? - to Mericourt i tak czuła nieprzyjemny ciężar na ramionach, uwypuklający tylko zmęczenie. Mimo to szła ku Białej Wywernie pewnie, prowadząc za sobą Rinnala. Była ciekawa, czy szlachcic kiedykolwiek zapuścił się w te brudne, parszywe rejony; przywykł raczej do spotkań w salonach dżentelmenów i ekonomicznych odczytów w drogich kasynach, nie opowiadała mu jednak ciekawostek o tym miejscu. Twarz, stale skrywana pod materiałem kaptura, została odsłonięta dopiero po przekroczeniu progu odbudowanej karczmy, która zdołała już nabrać tradycyjnej aury brudu i wypełnić się podejrzaną klientelą. Nie zamierzała prowadzić lorda Bulstrode do baru, powinien być trzeźwy, gotowy na przyswojenie wielkiej porcji informacji - od razu, władczym gestem, wskazała boczne drzwi, prowadzące do wąskiego korytarza, a stamtąd ku mniejszej, nisko sklepionej sali.
Zazwyczaj pojawiała się na spotkaniach jako jedna z pierwszych, niczym pilna uczennica, gotowa od razu sporządzać notatki, lecz tym razem po przejściu przez łukowo sklepione drzwi, napotkała już wiele wpatrzonych w nią par oczu. To także budziło w niej pewien dyskomfort, brzemienny stan był już zauważalny, nie zamierzała go żałośnie ukrywać - ubrana była w czarną suknię, opiętą już na brzuchu, oraz pelerynę, spływającą miękko po bokach ciała, a długie, lejące się włosy zdawały się łączyć w jedno z materiałem. Przejście na koniec stołu wydawało się jej zbyt przyciągające uwagę, usiadła więc od razu na jednym z krzeseł przy krótszym boku stołu, naprzeciwko Ramseya. Skinęła mu i Sigrun głową - była ciekawa, jak poradzi sobie w roli prowadzącej spotkanie - po czym przesunęła wzrok dalej, witając wszystkich tym samym gestem, na dłużej zatrzymując spojrzenie na Zacharym i nowej wśród nich kobiecie, Caley. Każda silna, gotowa na wszystko czarownica była niezwykle cenna, musiały wiele nadrobić, zacierając wstydliwe ślady po tych, które wystawiły ich płeć na pośmiewisko.
Powoli usiadła na krześle i - perfekcyjnie wyprostowana - czekała na rozpoczęcie spotkania.
| Dei 12, Rinnal 13
Zazwyczaj pojawiała się na spotkaniach jako jedna z pierwszych, niczym pilna uczennica, gotowa od razu sporządzać notatki, lecz tym razem po przejściu przez łukowo sklepione drzwi, napotkała już wiele wpatrzonych w nią par oczu. To także budziło w niej pewien dyskomfort, brzemienny stan był już zauważalny, nie zamierzała go żałośnie ukrywać - ubrana była w czarną suknię, opiętą już na brzuchu, oraz pelerynę, spływającą miękko po bokach ciała, a długie, lejące się włosy zdawały się łączyć w jedno z materiałem. Przejście na koniec stołu wydawało się jej zbyt przyciągające uwagę, usiadła więc od razu na jednym z krzeseł przy krótszym boku stołu, naprzeciwko Ramseya. Skinęła mu i Sigrun głową - była ciekawa, jak poradzi sobie w roli prowadzącej spotkanie - po czym przesunęła wzrok dalej, witając wszystkich tym samym gestem, na dłużej zatrzymując spojrzenie na Zacharym i nowej wśród nich kobiecie, Caley. Każda silna, gotowa na wszystko czarownica była niezwykle cenna, musiały wiele nadrobić, zacierając wstydliwe ślady po tych, które wystawiły ich płeć na pośmiewisko.
Powoli usiadła na krześle i - perfekcyjnie wyprostowana - czekała na rozpoczęcie spotkania.
| Dei 12, Rinnal 13
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Listopadowa aura prędko zmyła naleciałości złotej jesieni brudną strugą deszczu. Drzewa były gołe, a opadłe liście nie przypominały mieniącego się kobierca, tylko brudne pomyje wylane pod stopy, wskutek czego właściwie cały Londyn wyglądał jak nokturnowy zaułek. Zauważalnie zrobiło się mroźniej - nawet nie chłodniej, dość wczesna zapowiedź zimy (kwintesencji męskich mocy i czarodziejskich umiejętności?) rodziła pewne nadzieje, którym jednak... wypadało pomóc. Grunt trochę palił im się pod nogami, zważywszy na ostatnie niepowodzenia i mocno chwiejną sytuację polityczną. Nikt głośno nie kwestionował stanowiska Malfoya, lecz stronnicy Longbottoma nie rozpłynęli się przecież w powietrzu wraz z nim.
Przybył sam, zachowując kwadrans dla siebie. Wynurzył się ze strzępów czarnej mgły w bocznej uliczce, skąd spacerem udał się do Białej Wywerny, nonszalancko odpalając papierosa. Drobne przyjemności były kluczowe w dość afektownym pędzie, więc dokończył go pod progiem lokalu, po czym zgniótł niedopałek na wystającym parapecie i niedbale wrzucił do przepełnionego śmietnika. Bez słowa przemknął przez zatłoczoną salę, ignorując popisującego się młodego barmana. Musiał być nowy, podrzucanie butelek tutaj nie robiło wrażenia. Wszedłszy do mniejszej, ukrytej sali ściągnął z ramion mokry płaszcz i odwiesił go na prymitywny, wystrugany kołek - Wywerna po remoncie nadal była skromna, choć teraz przynajmniej czysta - po czym opadł na jedno z wolnych krzeseł, tuż obok Amadeusa. Przesunął spojrzeniem po siedzącym nieopodal Zachary'emu oraz dwóm Burke'om, a także uroczej parce Goyle'ów. Wyczuwał od nich specyficzne wibracje, kto jak kto, ale on w pełni popierał zacieśnianie rodzinnych więzi. Skinął głową, ogólnikowo witając się ze wszystkimi, chociaż na moment zatrzymał się na Deirdre oraz jej towarzyszu. Rinnal. Mógł być cennym nabytkiem, mimo braku pewnych predyspozycji. Olbrzym z łazienki złamałby go w pół, ocenił surowo Rowle, lecz obecność Bulstrode'a budziła znacznie mniejszą konsternację niż ewidentnie błogosławiony stan Tsagairt. Spory brzuch wskazywał na zaawansowaną ciążę, na oko szósty, może siódmy miesiąc. Zżerała go ciekawość, ale tylko wyprostował się na krześle, powoli kierując wzrok na szczyt stołu i dbając, aby nie uciekał od dzisiejszych prelegentów do dziewczyny w ciąży.
krzesło nr 3
Przybył sam, zachowując kwadrans dla siebie. Wynurzył się ze strzępów czarnej mgły w bocznej uliczce, skąd spacerem udał się do Białej Wywerny, nonszalancko odpalając papierosa. Drobne przyjemności były kluczowe w dość afektownym pędzie, więc dokończył go pod progiem lokalu, po czym zgniótł niedopałek na wystającym parapecie i niedbale wrzucił do przepełnionego śmietnika. Bez słowa przemknął przez zatłoczoną salę, ignorując popisującego się młodego barmana. Musiał być nowy, podrzucanie butelek tutaj nie robiło wrażenia. Wszedłszy do mniejszej, ukrytej sali ściągnął z ramion mokry płaszcz i odwiesił go na prymitywny, wystrugany kołek - Wywerna po remoncie nadal była skromna, choć teraz przynajmniej czysta - po czym opadł na jedno z wolnych krzeseł, tuż obok Amadeusa. Przesunął spojrzeniem po siedzącym nieopodal Zachary'emu oraz dwóm Burke'om, a także uroczej parce Goyle'ów. Wyczuwał od nich specyficzne wibracje, kto jak kto, ale on w pełni popierał zacieśnianie rodzinnych więzi. Skinął głową, ogólnikowo witając się ze wszystkimi, chociaż na moment zatrzymał się na Deirdre oraz jej towarzyszu. Rinnal. Mógł być cennym nabytkiem, mimo braku pewnych predyspozycji. Olbrzym z łazienki złamałby go w pół, ocenił surowo Rowle, lecz obecność Bulstrode'a budziła znacznie mniejszą konsternację niż ewidentnie błogosławiony stan Tsagairt. Spory brzuch wskazywał na zaawansowaną ciążę, na oko szósty, może siódmy miesiąc. Zżerała go ciekawość, ale tylko wyprostował się na krześle, powoli kierując wzrok na szczyt stołu i dbając, aby nie uciekał od dzisiejszych prelegentów do dziewczyny w ciąży.
krzesło nr 3
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kiedy pojawił się w Białej Wywernie, zdecydowana większość rycerzy była już w środku - to dobrze; zsunął z twarzy ociekający deszczem kaptur, skinięciem głowy witając się ze znajomymi twarzami, na obcych - utkwiwszy je mimowolnie na dłużej. Dzisiejszego dnia było pośród nich, zdawałoby się, więcej nowych twarzy, niż kiedykolwiek wcześniej. Szczyt w Stonehenge zbierał swoje żniwo, potęga Lorda Voldemorta została objawiona przed każdym - i tylko głupiec nie byłby jej świadom. Jego uwagę szczególnie przyciągnął widok Zachary'ego, na ich spotkaniu jasno dał mu do zrozumienia, po której stronie konfliktu stanął: lecz ujrzeć ten fakt na własne oczy było znacznie przyjemniej. Nawet egipscy książęta dostrzegali potęgę tego, którego imienia wkrótce nikt nie będzie miał odwagi wypowiedzieć.
Lustrując pomieszczenie brodę miał zadartą ku górze; zrzucił z ramion przemoknięty płaszcz, odruchem przerzucając go przez oparcie najbliżej stojącego mu krzesła - u szczytu stołu, u którego zasadniczo było jego miejsce. Nie od razu spostrzegł czerń włosów Deirdre wynurzające się zza drugiego oparcia, nie od razu poczuł woń jej perfum, tak intensywnie i drapieżnie drażniącą zmysły: nie powinna była tutaj siadać - nie obok niego. Jej stan coraz trudniej było omyłkowo wziąć za coś innego, niż to, czym faktycznie był, a on nie zamierzał stać się obiektem nieuzasadnionych plotek, nawet w tak wąskim i zdawać by się mogło zaufanym gronie - bynajmniej nie ufał tutaj wszystkim. Wycofanie się w tym momencie byłoby jednak wyłącznie tych plotek potwierdzeniem - niedbale odsunął zatem krzesło i zasiadł za stołem, leniwie rozkładając dłonie na podłokietnikach. Nie spojrzał nawet na nią - unosząc wzrok na Sigrun naprzeciwko.
Jej niedawne osiągnięcie, uzyskanie mrocznego znaku i objawienie się jako śmierciożerczyni, nie było może zaskoczeniem, Rookwood od zawsze cechowała się wiernością i oddaniem wobec Czarnego Pana, służyła mu długie lata i drzemiące w niej możliwości w nikim nie powinny budzić wątpliwości - od dawna sądził, że ugruntowanie jej pozycji było wyłącznie kwestią czasu. I, rzeczywiście, zrobiła to - wywalczyła dla siebie tak tytuł, jak znamię, na które w pełni zasługiwała.
11
Lustrując pomieszczenie brodę miał zadartą ku górze; zrzucił z ramion przemoknięty płaszcz, odruchem przerzucając go przez oparcie najbliżej stojącego mu krzesła - u szczytu stołu, u którego zasadniczo było jego miejsce. Nie od razu spostrzegł czerń włosów Deirdre wynurzające się zza drugiego oparcia, nie od razu poczuł woń jej perfum, tak intensywnie i drapieżnie drażniącą zmysły: nie powinna była tutaj siadać - nie obok niego. Jej stan coraz trudniej było omyłkowo wziąć za coś innego, niż to, czym faktycznie był, a on nie zamierzał stać się obiektem nieuzasadnionych plotek, nawet w tak wąskim i zdawać by się mogło zaufanym gronie - bynajmniej nie ufał tutaj wszystkim. Wycofanie się w tym momencie byłoby jednak wyłącznie tych plotek potwierdzeniem - niedbale odsunął zatem krzesło i zasiadł za stołem, leniwie rozkładając dłonie na podłokietnikach. Nie spojrzał nawet na nią - unosząc wzrok na Sigrun naprzeciwko.
Jej niedawne osiągnięcie, uzyskanie mrocznego znaku i objawienie się jako śmierciożerczyni, nie było może zaskoczeniem, Rookwood od zawsze cechowała się wiernością i oddaniem wobec Czarnego Pana, służyła mu długie lata i drzemiące w niej możliwości w nikim nie powinny budzić wątpliwości - od dawna sądził, że ugruntowanie jej pozycji było wyłącznie kwestią czasu. I, rzeczywiście, zrobiła to - wywalczyła dla siebie tak tytuł, jak znamię, na które w pełni zasługiwała.
11
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Pogoda daleka była od idealnej. Nieustająca burza, cały czas dręcząca brytyjskie niebo, już po kilku dniach zaczęła go zwyczajnie męczyć, wprawiając w raczej ponury nastrój. Jednakże tego wieczora Burke podążał w kierunku Białej Wywerny krokiem raczej lekkim i sprężystym jako że miał u boku swojego drogiego przyjaciela. Nie spodziewał się, by pojawiły się jakiekolwiek głosy przeciwko uczestnictwu Shafiqa w ich "dziele" - jako lord ze szlacheckim pochodzeniem sięgającym setki, a może i tysiące lat wstecz, a także jako niezwykle uzdolniony uzdrowiciel, był właściwą osobą we właściwym miejscu. A skoro to Burke był odpowiedzialny za wcielenie go w szeregi rycerzy, uznał, że właściwym będzie wprowadzenie przyjaciela na tereny totalnie mu nieznane, a także później wspólne pojawienie się z nim na zebraniu - spotkał się więc z Zacharym nieopodal wejścia na Śmiertelny Nokturn, doskonale świadom, że Zachary wkraczał na te tereny po raz pierwszy. Craig poruszał się zaś po tych rejonach naturalnie, swobodnie, niczym najgroźniejszy drapieżnik, patrolujący swoje terytorium - bo przecież tak właśnie było.
Wnętrze Wywerny było jednocześnie znajome i niezwykle obce - Burke nie bywał tutaj często od czasu swojego powrotu, a w pamięci wciąż miał starą Białą Wywernę. Drogę do salki znał jednak doskonale, dlatego po przekroczeniu progu lokalu skierował się w tamtą stronę od razu, nie zaszczycając spojrzeniem barmana ani urzędujących na sali gości.
Miejsce ich spotkania było, jak zawsze, dość ponure i pogrążone w ciszy. Przechodząc przez próg, Craig skinął głową już zgromadzonym, witając się tym jednym, oszczędnym gestem na raz ze wszystkimi. Powiódł spojrzeniem po już zgromadzonych rycerzach, unosząc lekko brew, gdy dostrzegł nieznajomą sobie jasnowłosą kobietę, a także gdy dostrzegł, że u szczytu stołu górowała Sigrun. Ale choć ten widok był zastanawiający, Burke nie wyrzekł ani słowa. Podążył za Zacharym, po drodze zsuwając z siebie zroszoną obfitym deszczem szatę wierzchnią, finalnie zajmując miejsce między Shafiqiem, a Edgarem. Mieli dziś naprawdę wiele do omówienia.
Miejsce 6
Wnętrze Wywerny było jednocześnie znajome i niezwykle obce - Burke nie bywał tutaj często od czasu swojego powrotu, a w pamięci wciąż miał starą Białą Wywernę. Drogę do salki znał jednak doskonale, dlatego po przekroczeniu progu lokalu skierował się w tamtą stronę od razu, nie zaszczycając spojrzeniem barmana ani urzędujących na sali gości.
Miejsce ich spotkania było, jak zawsze, dość ponure i pogrążone w ciszy. Przechodząc przez próg, Craig skinął głową już zgromadzonym, witając się tym jednym, oszczędnym gestem na raz ze wszystkimi. Powiódł spojrzeniem po już zgromadzonych rycerzach, unosząc lekko brew, gdy dostrzegł nieznajomą sobie jasnowłosą kobietę, a także gdy dostrzegł, że u szczytu stołu górowała Sigrun. Ale choć ten widok był zastanawiający, Burke nie wyrzekł ani słowa. Podążył za Zacharym, po drodze zsuwając z siebie zroszoną obfitym deszczem szatę wierzchnią, finalnie zajmując miejsce między Shafiqiem, a Edgarem. Mieli dziś naprawdę wiele do omówienia.
Miejsce 6
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Listopadowe burze nie ustępowały; silne grzmoty, błyskawice, porywisty wiatr oraz ulewy siały zniszczenie i tak naprawdę tylko Rycerze mogli zdawać sobie sprawę jaka była ich przyczyna. Drew nie brał do siebie i nie analizował skutków, bowiem znacznie bardziej fascynowała go potęga czarnoksięskiej mocy, z którą igranie zakończyło się fatalnie. Każdy w końcu słyszał, a może i nawet widział przełamaną na pół wieżę w samym centrum Londynu – piorun nie miał dla niej krzty litości, podobnie jak dla zupełnie przypadkowych ofiar. Krew na nowo popłynęła brukowanymi uliczkami, zupełnie jak pierwszomajowej nocy.
Coś jednak zmieniło się. Próba użycia magii wiązała się z jeszcze większym ryzykiem nierzadko ściągając wyładowania, z którymi jeszcze trudniej było się uporać. Anomalie jakoby zyskały na sile i choć wcześniej siały zniszczenie to wówczas były – jeśli to w ogóle możliwe – jeszcze groźniejsze. Należało zachować pełną ostrożność, z rozsądkiem podchodzić do każdorazowego wypowiedzenia inkantacji, która mogła kosztować nie tylko zdrowie, ale i życie.
Pośród przecznic Śmiertelnego Nokturnu na próżno było szukać głośnych krzyków tudzież znajomego huku uderzanego o stół kufla wypełnionego Porterem Starego Sue. Ludzie ukrywali się w domach tudzież pubach, które mimo przyjmowania gości sprawiały wrażenie zamkniętych na cztery spusty. Można było szukać wielu przyczyn takiego stanu rzeczy, w końcu szalała burza, jednakże jedno było pewne – październik przyniósł wiele zmian, zaostrzył pewne konflikty i napiętnował pozbawionych moralności i rozsądku. Londyn w końcu przestał być przystanią dla szlam, zdrajców i cholernych mieszańców.
Zbliżając się do progów Białej Wywerny nie był ubrany w swą prawdziwą twarz. Naciągnięty na głowę kaptur ukrywał oblicze starszego mężczyzny, którego siwe włosy okalały policzki i przysłaniały ramiona. Nie stracił na swej przezorności, może była to kwestia przyzwyczajenia, jednak przywykł korzystać z daru nawet jeśli nie przyszło spotkać mu nikogo po krótkiej drodze. Przynależność do Rycerzy, lojalność i oddanie sprawie zapewniło mu nową, wyjątkową umiejętność, ale nie zamierzał wykorzystywać jej przy każdej możliwej okazji. Wcześniej mógł jedynie z podziwem obserwować kłąb czarnego dymu, który nie tylko pozwalał przemieszać się, ale stanowił swego rodzaju tarczę, a wówczas sam był do tego zdolny. Był z tego niezwykle dumny, bowiem jego działania zostały docenione.
Wchodząc do sali ogarnął wzrokiem zebranych, by skinąć im głową w geście powitania. Większość popleczników Czarnego Pana była już na miejscu, zatem nie zamierzał witać się z każdym z osobna. Zsuwając kaptur z głowy powrócił do swej prawdziwej twarzy, a następnie zajął jedno z wolnych krzeseł i sięgnął po wino znajdujące się na lewitującej tacy, by uzupełnić nim swój kielich. Nie wiedział czy uzyskane informacje cokolwiek zmienią, jakkolwiek pomogą, jednakże miał nadzieję, że tak będzie. Czuł pewien niedosyt, brakowało mu kilka znaczących puzzli, ale już po pierwszych pytaniach zrozumiał, że jego ofiara nie była nader wdrążona w Zakon Feniksa – może istniał jeszcze dla niej ratunek? Była zdolną, odważną czarownicą i szkoda było marnować jej różdżki na śmieszną, z góry przegraną walkę.
Upijając wina oczekiwał na rozpoczęcie przez jednego ze Śmierciożerców. Na ich niepisanym miejscu zasiadła Sigrun, więc mógł domyślać się, iż jej oddanie sprawie docenione zostało zaszczytnym znamieniem na przedramieniu.
| miejsce numer 20
Coś jednak zmieniło się. Próba użycia magii wiązała się z jeszcze większym ryzykiem nierzadko ściągając wyładowania, z którymi jeszcze trudniej było się uporać. Anomalie jakoby zyskały na sile i choć wcześniej siały zniszczenie to wówczas były – jeśli to w ogóle możliwe – jeszcze groźniejsze. Należało zachować pełną ostrożność, z rozsądkiem podchodzić do każdorazowego wypowiedzenia inkantacji, która mogła kosztować nie tylko zdrowie, ale i życie.
Pośród przecznic Śmiertelnego Nokturnu na próżno było szukać głośnych krzyków tudzież znajomego huku uderzanego o stół kufla wypełnionego Porterem Starego Sue. Ludzie ukrywali się w domach tudzież pubach, które mimo przyjmowania gości sprawiały wrażenie zamkniętych na cztery spusty. Można było szukać wielu przyczyn takiego stanu rzeczy, w końcu szalała burza, jednakże jedno było pewne – październik przyniósł wiele zmian, zaostrzył pewne konflikty i napiętnował pozbawionych moralności i rozsądku. Londyn w końcu przestał być przystanią dla szlam, zdrajców i cholernych mieszańców.
Zbliżając się do progów Białej Wywerny nie był ubrany w swą prawdziwą twarz. Naciągnięty na głowę kaptur ukrywał oblicze starszego mężczyzny, którego siwe włosy okalały policzki i przysłaniały ramiona. Nie stracił na swej przezorności, może była to kwestia przyzwyczajenia, jednak przywykł korzystać z daru nawet jeśli nie przyszło spotkać mu nikogo po krótkiej drodze. Przynależność do Rycerzy, lojalność i oddanie sprawie zapewniło mu nową, wyjątkową umiejętność, ale nie zamierzał wykorzystywać jej przy każdej możliwej okazji. Wcześniej mógł jedynie z podziwem obserwować kłąb czarnego dymu, który nie tylko pozwalał przemieszać się, ale stanowił swego rodzaju tarczę, a wówczas sam był do tego zdolny. Był z tego niezwykle dumny, bowiem jego działania zostały docenione.
Wchodząc do sali ogarnął wzrokiem zebranych, by skinąć im głową w geście powitania. Większość popleczników Czarnego Pana była już na miejscu, zatem nie zamierzał witać się z każdym z osobna. Zsuwając kaptur z głowy powrócił do swej prawdziwej twarzy, a następnie zajął jedno z wolnych krzeseł i sięgnął po wino znajdujące się na lewitującej tacy, by uzupełnić nim swój kielich. Nie wiedział czy uzyskane informacje cokolwiek zmienią, jakkolwiek pomogą, jednakże miał nadzieję, że tak będzie. Czuł pewien niedosyt, brakowało mu kilka znaczących puzzli, ale już po pierwszych pytaniach zrozumiał, że jego ofiara nie była nader wdrążona w Zakon Feniksa – może istniał jeszcze dla niej ratunek? Była zdolną, odważną czarownicą i szkoda było marnować jej różdżki na śmieszną, z góry przegraną walkę.
Upijając wina oczekiwał na rozpoczęcie przez jednego ze Śmierciożerców. Na ich niepisanym miejscu zasiadła Sigrun, więc mógł domyślać się, iż jej oddanie sprawie docenione zostało zaszczytnym znamieniem na przedramieniu.
| miejsce numer 20
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Deszczowa pogoda nie sprzyjała podróżom. Mathieu przywykł jednak do rudnych warunków, a nieprzyjemny chłód starał się ignorować. Droga do celu była prosta. Kroczył brukowanymi uliczkami, z zaciągniętym na głowę kapturem, ubranie przesiąkłoby deszczem, gdyby nie zaklęcia. Zjawił się w Białej Wywernie zapewne jako jeden z ostatnich gości spotkania. Zsunął kaptur z głowy i odwiesił płaszcz, pozostając w odpowiednim odzieniu. Rozejrzał się po zebranych. Większość była mu doskonale znana, a grono powiększało się raz za razem. Sam Mathieu należał do grupy od niedawna, ale warunki i postanowienia Rycerzy były dla niego odpowiednie. Jego wzrok padł na kuzyna, Tristana, to właśnie dzięki niemu był dziś w tym miejscu i mógł wspierać swoją osobą pozostałych, opowiadających się po tej stronie. Koło niego było wolne miejsce, w kierunku, którego skierował się Mathieu, po drodze skinął głową w stronę Zachary’ego, jednego z najbliższych mu osób, a później zajął miejsce obok kuzyna. Jednych znał bardziej, innych mniej, Mathieu niespecjalnie skupiła się na pogłębianiu relacji, nigdy nie przywiązywał do tego wielkiej wagi.
Młodszy Rosier miał wysokie aspiracje, był ambitny i chciał dążyć do wyznaczonego sobie celu. Zawsze chciał być najlepszy i działać tak, aby inny ludzie wiedzieli z kim mają do czynienia. Bycie Rycerzem i służba jednemu, wspólnemu celowi była dla niego wspaniała drogą, być może częściowo wyzwaniem, bo wiedział jak wielu doskonałych Czarodziei znajduje się w jego otoczeniu. Wystarczyło spojrzeć na jego kuzyna, który przez wiele lat był wzorem do naśladowania Mathieu i najwyraźniej to nie uległo zmianie. Bądź co bądź, młodszy Rosier nie miał ojca i musiał czerpać przykład z kogoś innego.
Poprawił się na krześle, prostując postawę i z chłodnym wyrazem twarzy rozejrzał się po zebranych. Nigdy nie był przystępny w towarzystwie, nigdy nie preferował rozległych rozmów, ograniczając się do istotnych informacji. Jako stosunkowo nowa osoba w towarzystwie jeszcze nie był dogłębnie wdrożony, ale robił postępy. Miał nadzieję, że zadowalające, że zdobędzie zaufanie każdego z tu zebranych, a oni dostrzegą w nim potencjał.
| miejsce numer 10
Młodszy Rosier miał wysokie aspiracje, był ambitny i chciał dążyć do wyznaczonego sobie celu. Zawsze chciał być najlepszy i działać tak, aby inny ludzie wiedzieli z kim mają do czynienia. Bycie Rycerzem i służba jednemu, wspólnemu celowi była dla niego wspaniała drogą, być może częściowo wyzwaniem, bo wiedział jak wielu doskonałych Czarodziei znajduje się w jego otoczeniu. Wystarczyło spojrzeć na jego kuzyna, który przez wiele lat był wzorem do naśladowania Mathieu i najwyraźniej to nie uległo zmianie. Bądź co bądź, młodszy Rosier nie miał ojca i musiał czerpać przykład z kogoś innego.
Poprawił się na krześle, prostując postawę i z chłodnym wyrazem twarzy rozejrzał się po zebranych. Nigdy nie był przystępny w towarzystwie, nigdy nie preferował rozległych rozmów, ograniczając się do istotnych informacji. Jako stosunkowo nowa osoba w towarzystwie jeszcze nie był dogłębnie wdrożony, ale robił postępy. Miał nadzieję, że zadowalające, że zdobędzie zaufanie każdego z tu zebranych, a oni dostrzegą w nim potencjał.
| miejsce numer 10
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Ostatnio zmieniony przez Mathieu Rosier dnia 07.06.20 12:16, w całości zmieniany 1 raz
Podróżował w towarzystwie kobiety w ciszy. Wisiały między nimi niewypowiedziane pytania. Nie interesował się życiem tej egzotycznej kobiety specjalnie, jednak coraz bardziej ciekawiło go w jaki sposób potoczyło się to tak, że z uczennicy Hogwartu stała się kobietą tak silną i oddaną sprawie, którą wspierali oboje. Nieczęsto bywał w tej obskurnej części magicznego świata, jednak będzie musiał się do tego przyzwyczaić. Miał wspierać ideę świata wolnego od strachu przed jakimkolwiek rodzajem magii i dzisiaj miał się dowiedzieć w jaki sposób prowadzi ich tu temu Czarny Pan, o którym tyle słyszał i którego już raz widział podczas szczytu w Stonehenge.
Biała Wywerna nie wywierała na nim najlepszego wrażenia. Pachniało tutaj alkoholem, który ktoś musiał rozlać, a o ile nie stronił od niego fanatycznie, nie był największym fanem tego zapachu. W sali, do której weszli było już zdecydowanie lepiej. Wydawało się, że nikt nie zwrócił na mężczyznę większej uwagi, wszyscy pogrążeni byli w myślach. Niestety nie miał prawa wiedzieć w jaka panuje atmosfera w szeregach, ale czuł, że niedługo się dowie, kiedy tylko spotkanie się rozpocznie.
Usiadł po lewicy kobiety, z którą przyszedł - gdy chciała usiąść, odsunął jej krzesło. Wychowanie mocno weszło mu w krew. Zauważył mieszane towarzystwo oraz kilka twarzy znanych mu z salonów. Tego mógł się spodziewać, mieli podobne poglądy i podobne pragnienia do niego. Świat, w którym każdy sprzeciwiający się ich wizji zostaje usunięty, a oni tworzą zupełnie nowy porządek. Większość z nich była już całkiem doświadczona w tym, co robili. Znali swoje miejsce w szeregu, on natomiast pewnie nie wypowie się zbyt wiele na temat swoich planów. Na razie się rozglądał, próbował wyczuć jakich ludzi jest im potrzeba. Widział przedstawicieli rodów przychylnych mu jak i tych mniej lubianych. Wśród nich był Rosier, na którego łypnął tylko spojrzeniem pozbawionym niechęci, ale również niezbyt zadowolonym. Nie miał zamiaru się odezwać. Wiedział, gdzie i dlaczego trafił...
| zajmuję miejsce nr 13
Biała Wywerna nie wywierała na nim najlepszego wrażenia. Pachniało tutaj alkoholem, który ktoś musiał rozlać, a o ile nie stronił od niego fanatycznie, nie był największym fanem tego zapachu. W sali, do której weszli było już zdecydowanie lepiej. Wydawało się, że nikt nie zwrócił na mężczyznę większej uwagi, wszyscy pogrążeni byli w myślach. Niestety nie miał prawa wiedzieć w jaka panuje atmosfera w szeregach, ale czuł, że niedługo się dowie, kiedy tylko spotkanie się rozpocznie.
Usiadł po lewicy kobiety, z którą przyszedł - gdy chciała usiąść, odsunął jej krzesło. Wychowanie mocno weszło mu w krew. Zauważył mieszane towarzystwo oraz kilka twarzy znanych mu z salonów. Tego mógł się spodziewać, mieli podobne poglądy i podobne pragnienia do niego. Świat, w którym każdy sprzeciwiający się ich wizji zostaje usunięty, a oni tworzą zupełnie nowy porządek. Większość z nich była już całkiem doświadczona w tym, co robili. Znali swoje miejsce w szeregu, on natomiast pewnie nie wypowie się zbyt wiele na temat swoich planów. Na razie się rozglądał, próbował wyczuć jakich ludzi jest im potrzeba. Widział przedstawicieli rodów przychylnych mu jak i tych mniej lubianych. Wśród nich był Rosier, na którego łypnął tylko spojrzeniem pozbawionym niechęci, ale również niezbyt zadowolonym. Nie miał zamiaru się odezwać. Wiedział, gdzie i dlaczego trafił...
| zajmuję miejsce nr 13
Rinnal Bulstrode
Zawód : ekonomista
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Nie wiem o czym myśleć mam,
żeby mi się przyśnił taki świat,
w którym się nie boję spać.
żeby mi się przyśnił taki świat,
w którym się nie boję spać.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Burza, która od kilku dni szalała nieustannie na niebie, niezależnie od pory dnia, musiała być efektem anomalii. Siły natury podsycone zostały dziką magią, która uczyniła ja jeszcze bardziej nieprzewidywalnymi i niszczycielskimi. Często się zdarzało, że pioruny uderzały gdzieś blisko, a nawet prosto w przypadkowe ofiary. Nawet czarodzieje pozostawali bezbronni w obliczu nowego rodzaju anomalii. Teraz wszelkie incydenty w większym lub mniejszym stopniu powiązane były z przeklętą burzą. Z powodu niesprzyjającej pogody każdy unikał jak tylko mógł zbyt częstych wyjść na zewnątrz. Jednak sam Alphard nie potrafił siedzieć bezczynnie na miejscu i czasem zbyt chętnie wystawiał się jako cel, przechadzając po londyńskich ulicach nawet w najgorszą ulewę. Ściany ograniczały jego wolność, nie pozwalały ponieść myśli wysoko i daleko. I tak myślał za wiele. A krople deszczu oczyszczały go, pozwalając aby to chłód stawał się przez chwilę najważniejszy. Ktoś jednak raz rzucił za nim, że włóczy się jak pies. Ledwo się powstrzymał od wyciągnięcia spod długiego płaszcza różdżki. Spróbowałby rzucić nawet zaklęcie niewybaczalne, gdyby zawczasu się nie uspokoił.
Każde wyjście z domu było ryzykowne, ale to jedno zwłaszcza. Nie mógł nie pojawić się na spotkaniu Rycerzy. Zbyt dobrze wiedział, jakie konsekwencje może mieć brak stawiennictwa w mniejszej sali Białej Wywerny o wyznaczonej godzinie. Spokojnym krokiem wszedł do lokalu, aby chwilę później dołączyć do zgromadzenia. Przesunął spojrzeniem po obecnych już osobach, które zasiadły przy stole. Tym razem u jego szczytu znalazła się Sigrun. To wcale go nie zdziwiło, zdołał poznać namiastkę jej możliwości, choć nie w bojowych warunkach. Opuściła Azkaban żywa, to już coś znaczyło, ale przede wszystkim wyróżnił ich spośród reszty sam Czarny Pan. Spojrzał wprost na nią i posłał jej krzywy uśmieszek.
Ujrzał twarze nowych nestorów, każdego z nich witając krótkim skinięciem głowy, trzymając się uparcie milczącej postawy. Potem uwagę poświecił nowym twarzom, choć przecież już mu dobrze znanym. Owdowiała Caley zasiadała obok brata i tylko jedno wolne miejsce dzieliło ją od lorda Bulstrode’a. Żadnej z tych osób nie mógł jawnie zadać jakiegokolwiek pytania. Zerknął jeszcze na Deirdre, ale zaraz spojrzenie wbił z powrotem w puste miejsce pomiędzy znanymi mu personami. To właśnie te miejsce wybrał. Zbliżył się i usiadł na krześle, kątem oka zerkając na przyjaciela.
| miejsce nr 14
Każde wyjście z domu było ryzykowne, ale to jedno zwłaszcza. Nie mógł nie pojawić się na spotkaniu Rycerzy. Zbyt dobrze wiedział, jakie konsekwencje może mieć brak stawiennictwa w mniejszej sali Białej Wywerny o wyznaczonej godzinie. Spokojnym krokiem wszedł do lokalu, aby chwilę później dołączyć do zgromadzenia. Przesunął spojrzeniem po obecnych już osobach, które zasiadły przy stole. Tym razem u jego szczytu znalazła się Sigrun. To wcale go nie zdziwiło, zdołał poznać namiastkę jej możliwości, choć nie w bojowych warunkach. Opuściła Azkaban żywa, to już coś znaczyło, ale przede wszystkim wyróżnił ich spośród reszty sam Czarny Pan. Spojrzał wprost na nią i posłał jej krzywy uśmieszek.
Ujrzał twarze nowych nestorów, każdego z nich witając krótkim skinięciem głowy, trzymając się uparcie milczącej postawy. Potem uwagę poświecił nowym twarzom, choć przecież już mu dobrze znanym. Owdowiała Caley zasiadała obok brata i tylko jedno wolne miejsce dzieliło ją od lorda Bulstrode’a. Żadnej z tych osób nie mógł jawnie zadać jakiegokolwiek pytania. Zerknął jeszcze na Deirdre, ale zaraz spojrzenie wbił z powrotem w puste miejsce pomiędzy znanymi mu personami. To właśnie te miejsce wybrał. Zbliżył się i usiadł na krześle, kątem oka zerkając na przyjaciela.
| miejsce nr 14
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Mniejsza sala
Szybka odpowiedź