Mniejsza sala
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Mniejsza sala
"Biała Wiwerna" podzielona jest na mniejsze i większe salki służące spokojniejszym rozmowom, jak i większym popijawom, czasami nawet i nielegalnym interesom, lecz o tym się nie mówi, obsługa dyskretnie nie zwraca uwagi na podejrzane osoby tak popularne na wiecznie mrocznym Nokturnie. Mniejsza sala znajduje się w podpiwniczeniu o ostro ciosanych kamiennych ścianach i łukowatym stropie. Klimatu dodają jej wiecznie palące się świece na niewielkich, drewnianych stolikach.
Możliwość gry w kościanego pokera
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:44, w całości zmieniany 1 raz
Zwój przyniesiony przez Mulcibera trafił także do rąk Croucha – zapoznał się uważnie z jego treścią, starając się zapamiętać cenne informacje będące owocem pracy wielu zgromadzonych przy stole Rycerzy Walpurgii. Jednocześnie przysłuchiwał się prowadzonym rozmowom, podawanym personaliom i szczegółom – zwłaszcza tym dotyczącym Bathildy Bagshot i jej rzekomej gwardii – choć jednocześnie odnosił wrażenie, że atmosfera w sali zdawała się gęstnieć z minuty na minutę. Skala ich porażki nabrała niebezpiecznych rozmiarów i Amadeus bynajmniej nie był dumny, że miał w niej swój udział. Nie skomentował też wypowiedzi Antonii ani Esther, pozostali Rycerze zrobili to za niego, ale musiał przyznać, że informacja ujawniona przez drugą z czarownic wzbudziła jego ciekawość. Isabelle Carrow rzeczywiście mogła stać się kluczem do schwytania Percivala. Zhańbiona, porzucona przez męża i z bękartem w łonie, z pewnością szukała oparcia, a jej emocje można było przekuć w broń wymierzoną przeciwko zdrajcy.
Skinął Sigrun głową, gdy ta oświadczyła, że złoży Larsonowi wizytę w Dziurawym Kotle. Choć mężczyzna bez szemrania wykonał – a przynajmniej usiłował wykonać - swoją część zadania podczas ich wspólnej misji, jego nieobecność była w tym momencie podejrzana.
Gdy Ramsey i Sigrun poruszyli temat aurorów i zachwiania ich niewzruszoną dotąd pozycją w magicznym społeczeństwie, Amadeus zastanowił się głęboko, nie chcąc udzielić zbyt pochopnej odpowiedzi. Śmierciożercy oczywiście mieli rację – autorzy cieszyli się ogólnym zaufaniem, a prawo jak do tej pory stało po ich stronie, lecz próba oczernienia ich niosła ze sobą spore ryzyko. Gdyby jakiekolwiek fałszerstwo wyszło na jaw, aurorzy mogliby zyskać jeszcze więcej sympatii jako męczennicy, ofiary systemu, a oczy opinii publicznej zwróciłyby się ku tym, którzy usiłowali dokonać zamachu na praworządność.
Tej zbrodni należało więc dokonać w białych rękawiczkach, trzymając się prawa tak blisko, jak tylko to było możliwe.
- Postaram się dotrzeć do takich akt – zwrócił się do Sigrun i Ramseya. - Ale jest wysoce prawdopodobne, że niewiele w nich znajdziemy, aurorzy nie bez powodu cieszą tak dużym zaufaniem, na pewno zadbali o to, by ich przeszłość była nieskazitelna. Z kolei niesłuszne oskarżenia czy zniszczone kariery są już o wiele lepszym tropem. I być może dlatego lepiej będzie zajrzeć do akt w Tower – przerwał na moment, zastanawiając się nad kolejnymi słowami. - Tam z pewnością znajdziemy kogoś, kto nie darzy aurorów zbyt ciepłymi uczuciami. Jestem też zdania, że Naczelnik Tower będzie skłonny ze mną współpracować, wskazać mi odpowiednie dokumenty, przejrzeć dawne sprawy i być może przyznać, że w przypadku niektórych postępowań prowadzonych przez aurorów popełniono błędy. Nie sądzę, by protestował, zapewne zależy mu na wsparciu finansowym, którego Crouchowie hojnie udzielają twierdzy już od wielu lat – gdy wypowiedział te słowa, na jego ustach pojawił się lisi uśmieszek. Pieniądze – a raczej ich brak – zawsze były palącą kwestią. - W ten sposób zaczniemy kopać dołek pod Bones i jej aurorami, a może nawet zwrócimy się do Wizengamotu z wnioskiem, aby zostały ujawnione wszystkie jej rozkazy i cała korespondencja – dodał po chwili, przenosząc spojrzenie na Deirdre, która poruszyła wcześniej tę kwestię.
Skinął Sigrun głową, gdy ta oświadczyła, że złoży Larsonowi wizytę w Dziurawym Kotle. Choć mężczyzna bez szemrania wykonał – a przynajmniej usiłował wykonać - swoją część zadania podczas ich wspólnej misji, jego nieobecność była w tym momencie podejrzana.
Gdy Ramsey i Sigrun poruszyli temat aurorów i zachwiania ich niewzruszoną dotąd pozycją w magicznym społeczeństwie, Amadeus zastanowił się głęboko, nie chcąc udzielić zbyt pochopnej odpowiedzi. Śmierciożercy oczywiście mieli rację – autorzy cieszyli się ogólnym zaufaniem, a prawo jak do tej pory stało po ich stronie, lecz próba oczernienia ich niosła ze sobą spore ryzyko. Gdyby jakiekolwiek fałszerstwo wyszło na jaw, aurorzy mogliby zyskać jeszcze więcej sympatii jako męczennicy, ofiary systemu, a oczy opinii publicznej zwróciłyby się ku tym, którzy usiłowali dokonać zamachu na praworządność.
Tej zbrodni należało więc dokonać w białych rękawiczkach, trzymając się prawa tak blisko, jak tylko to było możliwe.
- Postaram się dotrzeć do takich akt – zwrócił się do Sigrun i Ramseya. - Ale jest wysoce prawdopodobne, że niewiele w nich znajdziemy, aurorzy nie bez powodu cieszą tak dużym zaufaniem, na pewno zadbali o to, by ich przeszłość była nieskazitelna. Z kolei niesłuszne oskarżenia czy zniszczone kariery są już o wiele lepszym tropem. I być może dlatego lepiej będzie zajrzeć do akt w Tower – przerwał na moment, zastanawiając się nad kolejnymi słowami. - Tam z pewnością znajdziemy kogoś, kto nie darzy aurorów zbyt ciepłymi uczuciami. Jestem też zdania, że Naczelnik Tower będzie skłonny ze mną współpracować, wskazać mi odpowiednie dokumenty, przejrzeć dawne sprawy i być może przyznać, że w przypadku niektórych postępowań prowadzonych przez aurorów popełniono błędy. Nie sądzę, by protestował, zapewne zależy mu na wsparciu finansowym, którego Crouchowie hojnie udzielają twierdzy już od wielu lat – gdy wypowiedział te słowa, na jego ustach pojawił się lisi uśmieszek. Pieniądze – a raczej ich brak – zawsze były palącą kwestią. - W ten sposób zaczniemy kopać dołek pod Bones i jej aurorami, a może nawet zwrócimy się do Wizengamotu z wnioskiem, aby zostały ujawnione wszystkie jej rozkazy i cała korespondencja – dodał po chwili, przenosząc spojrzenie na Deirdre, która poruszyła wcześniej tę kwestię.
Z każdym kolejnym padającym przy stole słowem zyskiwał na pewności, że znalazł się w odpowiednim miejscu, choć co do towarzystwa mógł przejawiać pewne obiekcje mimo tego, iż widział wiele twarzy znanych mu przede wszystkim z arystokratycznych salonów jak i własnych doświadczeń na deszczowych wyspach. Oczywista nieufność kierowana była wobec tych, których dopiero poznawał ‒ zachowywał chłodny dystans, balansując między biernością a aktywnym uczestnictwem w czynionych planach i składanych propozycjach, dostrzegając ledwie skinienie kobiety prowadzącej spotkanie, traktując je jako wystarczającą aprobatę dla złożonych wcześniej deklaracji. Tyle powinno wystarczyć na początek, a przynajmniej wychodził z takiego założenia; miał dopiero sprawdzić się, wystawić własny potencjał na próbę, która zdefiniuje jego inną przynależność do Rycerzy zasiadających przy stole, których słuchał z uwagą, oddając się cichej kontemplacji.
Dopiero przy nazwiskach padających z ust Macnaira podjął się odezwania, wiedząc, że mógł uzupełnić informacje o szczegóły, które w jego opinii zdawały się być istotne; przynajmniej częściowo, bowiem nie przejawiał zainteresowania w kontaktach towarzyskich z wymienionymi członkami Zakonu.
— Archibald Prewett jest uzdrowicielem na oddziale zatruć ‒ stwierdził dosyć sucho. — Dopóki nie obejmie wyższego stanowiska, nie będzie wielką przeszkodą. — Jeśli je obejmie; nie sądził, by dyrektor Lowe powszechnie znany ze swojego lubowania się w czystej krwi mianował ordynatorem kogoś tylko dlatego, że był nestorem głośno propagującym mieszanie się ze szlamem. Wiedział, że w jakiś sposób należało go zablokować i powstrzymać przed otrzymaniem tej odrobiny władzy, jednakże liczył na myśl pojawiającą się z czasem wraz z rodzącym się planem działania. Pochopne czyny nie leżały w jego gestii, a z tym wiązało się przyjrzenie zwojowi pozwalającemu spętać moc anomalii ku ich sprawie. Pochylił się nad nim, gdy tylko nadarzyła si ku temu okazja, na chwilę odrywając od toczących rozmów, chłonąc wskazówki oraz instrukcje z należytą starannością, aby skorzystać z nich, gdy odnajdzie jedno ze źródeł niestabilnej magii.
Przytaknął krótko i utkwił spojrzenie w Alphardzie na moment, chcąc uchwycić jego spojrzenie oraz nawiązać krótkie porozumienie w sprawie otrzymanego zadania. Nie widział potrzeby omawiania szczegółów właśnie teraz ‒ wyśledzenie odpowiednich ludzi odpowiedzialnych za kłamstwa siane w Proroku wymagało czasu oraz odrobiny sprytu, jeśli powierzone im zadanie miało zostać zwieńczone sukcesem; z powrotem zagłębił się w toku rozmów.
— Jeśli zacznie zmieniać swą twarz, obserwowanie go może być problematyczne, ale nadal możliwe. Prawdopodobnie będzie szukał wsparcia u Prewetta — odpowiedział Sigrun, przytakując jej słowom. — Aurorzy korzystający z usług Munga powinni posiadać szczegółowo wypełnione teczki. Możemy wykorzystać je, jeśli tylko daty leczenia nie będą pokrywać się z datami rozkazów wydanych przez Biuro Aurorów, choć to wprawdzie niewiele, by móc im zaszkodzić ‒ skomentował jeszcze, dodając własną propozycję do sprawy będącej im solą w oku. Naprawdę wiedział, że rzucony pomysł był niewielki i być może w perspektywie czasu całkowicie bezużyteczny, jeśli rozważyłoby się konsekwencje tak drobnych nieścisłości, lecz być może dałoby się zdobyć choć trochę przydatnych informacji; wolał wpierw usłyszeć opinię innych, znacznie bardziej obeznanych z ministerialnymi intrygami. On sam mógł knuć takowe, jednak nie mógł wykorzystać do tego innych ludzi. Ptasi towarzysze krążyli po wyspach, czekając na moment, w którym Zachary mógłby skorzystać ze swoich talentów. Był to jednak pomysł wymagający włożenia ogromnych ilości czasu i pozbawiony wstępnych kalkulacji zysków. Zbyt dobrze wiedział, ile czasu zajmowało przekazanie ptakom wysoko złożonych myśli, nawet jeśli ciskał pełnią daru płynącego w jego żyłach ‒ w konsekwencji milczał, nie chcąc ujawniać pomysłu zrodzonego pod wpływem chwili.
Dopiero przy nazwiskach padających z ust Macnaira podjął się odezwania, wiedząc, że mógł uzupełnić informacje o szczegóły, które w jego opinii zdawały się być istotne; przynajmniej częściowo, bowiem nie przejawiał zainteresowania w kontaktach towarzyskich z wymienionymi członkami Zakonu.
— Archibald Prewett jest uzdrowicielem na oddziale zatruć ‒ stwierdził dosyć sucho. — Dopóki nie obejmie wyższego stanowiska, nie będzie wielką przeszkodą. — Jeśli je obejmie; nie sądził, by dyrektor Lowe powszechnie znany ze swojego lubowania się w czystej krwi mianował ordynatorem kogoś tylko dlatego, że był nestorem głośno propagującym mieszanie się ze szlamem. Wiedział, że w jakiś sposób należało go zablokować i powstrzymać przed otrzymaniem tej odrobiny władzy, jednakże liczył na myśl pojawiającą się z czasem wraz z rodzącym się planem działania. Pochopne czyny nie leżały w jego gestii, a z tym wiązało się przyjrzenie zwojowi pozwalającemu spętać moc anomalii ku ich sprawie. Pochylił się nad nim, gdy tylko nadarzyła si ku temu okazja, na chwilę odrywając od toczących rozmów, chłonąc wskazówki oraz instrukcje z należytą starannością, aby skorzystać z nich, gdy odnajdzie jedno ze źródeł niestabilnej magii.
Przytaknął krótko i utkwił spojrzenie w Alphardzie na moment, chcąc uchwycić jego spojrzenie oraz nawiązać krótkie porozumienie w sprawie otrzymanego zadania. Nie widział potrzeby omawiania szczegółów właśnie teraz ‒ wyśledzenie odpowiednich ludzi odpowiedzialnych za kłamstwa siane w Proroku wymagało czasu oraz odrobiny sprytu, jeśli powierzone im zadanie miało zostać zwieńczone sukcesem; z powrotem zagłębił się w toku rozmów.
— Jeśli zacznie zmieniać swą twarz, obserwowanie go może być problematyczne, ale nadal możliwe. Prawdopodobnie będzie szukał wsparcia u Prewetta — odpowiedział Sigrun, przytakując jej słowom. — Aurorzy korzystający z usług Munga powinni posiadać szczegółowo wypełnione teczki. Możemy wykorzystać je, jeśli tylko daty leczenia nie będą pokrywać się z datami rozkazów wydanych przez Biuro Aurorów, choć to wprawdzie niewiele, by móc im zaszkodzić ‒ skomentował jeszcze, dodając własną propozycję do sprawy będącej im solą w oku. Naprawdę wiedział, że rzucony pomysł był niewielki i być może w perspektywie czasu całkowicie bezużyteczny, jeśli rozważyłoby się konsekwencje tak drobnych nieścisłości, lecz być może dałoby się zdobyć choć trochę przydatnych informacji; wolał wpierw usłyszeć opinię innych, znacznie bardziej obeznanych z ministerialnymi intrygami. On sam mógł knuć takowe, jednak nie mógł wykorzystać do tego innych ludzi. Ptasi towarzysze krążyli po wyspach, czekając na moment, w którym Zachary mógłby skorzystać ze swoich talentów. Był to jednak pomysł wymagający włożenia ogromnych ilości czasu i pozbawiony wstępnych kalkulacji zysków. Zbyt dobrze wiedział, ile czasu zajmowało przekazanie ptakom wysoko złożonych myśli, nawet jeśli ciskał pełnią daru płynącego w jego żyłach ‒ w konsekwencji milczał, nie chcąc ujawniać pomysłu zrodzonego pod wpływem chwili.
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przychodząc na zebranie nie do końca wiedziała, czego może się spodziewać. Z pewnością zaskoczyło ją parę rzeczy, w szczególności widok Caley, na którą od czasu do czasu przenosiła spojrzenie, starając się nie poświęcać jej zbyt wiele uwagi. Dobrze wiedziała, że nie było to miejsce na towarzyskie spotkania i prywatne rozmowy, dlatego zdecydowanie bardziej starała się skupić na poruszanych wśród zgromadzonych tematach, wyczekując odpowiednich momentów, w których sama mogłaby zabrać głos.
Poruszenie sprawy Isabelle Carrow przyszło do niej dość spontanicznie; początkowo nie zamierzała ujawniać ani swojego zawodu, ani tym bardziej kto zamierzał skorzystać z jej usług. Zdawało się jednak, iż Isabelle była nie tylko dobrym punktem odniesienia, jeśli chodziło o rozwiązanie niezbyt wygodnej sprawy Percivala, ale również sposobem na zdjęcie ze swoich ramion ciężaru, który został nałożony przez fakt, iż ostatnimi czasy nie najlepiej wychodziło jej wykonywanie poleceń Czarnego Pana. Sama nie czuła się winna, choć oczywiście potrafiła zrozumieć reakcję Śmierciożerców, która zdecydowanie była daleka od pozytywnej. W końcu to oni zdawali się być pierwszymi, którzy rozliczani byli z poczynań Rycerzy i to na nich spoczywał obowiązek upewnienia się, iż wszystkie polecenia są wykonywane. Gdy któreś z nich zawiodło, konsekwencje ponieść mogło więcej niż tylko jedna osoba.
Spojrzała najpierw na lorda Rosiera, którego głos zabrzmiał tak, jakby nie do końca wierzył w to, że Isabelle może być dla ich przydatna. A może nie podobała mu się wizja wykorzystywania ciężarnej kobiety do ich celów? Esther nie mogła być tego pewna, jednak rozważyła w spokoju jego słowa, przenosząc następnie wzrok na Sigrun. Uśmiechnęła się nieznacznie, przez krótką chwilę pozwalając sobie na dokładniejsze zastanowienie się nad swoją odpowiedzią.
- Myślę, że na tym etapie najważniejsze jest nawiązanie z nią bliższej relacji, zasianie w niej pewnego ziarna niepewności i zdobycie zaufania. Musimy wziąć pod uwagę, że wszystko, co dotąd znała, nagle uległo zmianie. Bezpiecznie jest więc założyć, że odczuwa teraz wiele sprzecznych emocji. Takimi osobami najłatwiej jest manipulować, zwłaszcza wtedy, gdy są naprawdę zdesperowane – odpowiedziała powoli, spoglądając po sali, jednak skupiając się głównie na Tristanie oraz Sigrun – Nie zrobię jednak niczego, czego nie uznacie za słuszne. Sam fakt, że zgłosiła się do mnie o pomoc wskazuje na to, że nie jest pewna, co powinna uczynić. Zapewne szuka odpowiedzi, a my mamy okazję na to, by przekazać jej to, co będzie najkorzystniejsze dla naszej sprawy – dodała poważniejszym tonem, będąc w pełni przekonana co do swoich słów. Potrafiła jedynie spekulować odnoście stanu, w którym znajdowała się lady Carrow. Gdyby to ona była na jej miejscu ze zdradą męża poradziłaby sobie w zupełnie inny sposób. Sięganie po pomoc wróżbitki powinno jednak podpowiedzieć, iż Isabelle była gotowa zrobić wszystko, by zapewnić bezpieczeństwo sobie oraz swojemu dziecku – Oczywiście skupię swoją uwagę również na anomaliach i wypełnianiu wszelkich poleceń Czarnego Pana. W żadnym stopniu nie chcę lekceważyć jego rozkazów – zapewniła, robiąc to, czego obiecała sobie nigdy nie zrobić. Jej dumna znacznie ucierpiała, gdy niemalże płaszczyła się przed grupą ludzi, posuwając się prawie do przeprosin i błagania o drugą szansę. Ani jedna z tych rzeczy nie należała to tego, co lubiła robić, jednak dobrze wiedziała, że czasem należy zacisnąć zęby i powiedzieć to, co inni chcieliby usłyszeć.
Na słowa Deirdre zwróciła się w jej stronę, przez chwilę zastanawiając się nad tym, co powiedziała. Esther nie potrafiła jednak zgodzić się z nią do końca.
- Być może. Z drugiej jednak strony, wszystko zależy od tego, jakie relacje wiązały ją z Percivalem. Nie mam zbyt rozległej wiedzy na ten temat, jeśli jednak ich małżeństwo było czymś więcej niż jedynie zaaranżowanym związkiem, rodzina może nie być tą, przed którą lady Carrow chciałaby się otworzyć. Czasem łatwiej wyłożyć swoje wątpliwości i lęki przed kimś, kto nie ma bezpośredniego związku z rodziną, zwłaszcza wtedy, gdy te wątpliwości nie do końca zgadzają się z rodowymi konwenansami – odpowiedziała na stwierdzenie Deirdre, w myślach starając się zaplanować sposób, w który powinna podejść do spotkania z Isabelle. Nigdy nie miała problemów ani ze zdobyciem czyjegoś zaufania, ani z udawaniem kogoś, kim tak naprawdę do końca nie była, więc odpowiednie kierowanie całą sytuacją nie powinno stanowić dla niej problemu – Ponadto nie jestem jej zupełnie obca, uczęszczałyśmy razem do Akademii Magii Beauxbatons i na szczęście moje powiązania z Nokturem ograniczają się do nielicznych wizyt. Ze względu na męża powinnam zachować odpowiednią reputację – dodała, powstrzymując się przed skrzywieniem na samą myśl, iż ktoś chciałby bliżej powiązać ją z tym miejscem. Była przyzwyczajona do ludzi zakładających z góry różne rzeczy na jej temat, ale w tym wypadku nie zamierzała pozwolić, by obeszło się to bez jakiejkolwiek reakcji z jej strony.
Wypowiedzi pozostałych osób wysłuchiwała w ciszy, rozglądając się po mówiących bez zbytniego angażowania się w tematy, z którymi nie była do końca zaznajomiona. Tego wieczoru powiedziała więcej, niż początkowo zamierzała i nie sądziła, by istniało cokolwiek innego, co mogłaby wnieść do dyskusji.
Poruszenie sprawy Isabelle Carrow przyszło do niej dość spontanicznie; początkowo nie zamierzała ujawniać ani swojego zawodu, ani tym bardziej kto zamierzał skorzystać z jej usług. Zdawało się jednak, iż Isabelle była nie tylko dobrym punktem odniesienia, jeśli chodziło o rozwiązanie niezbyt wygodnej sprawy Percivala, ale również sposobem na zdjęcie ze swoich ramion ciężaru, który został nałożony przez fakt, iż ostatnimi czasy nie najlepiej wychodziło jej wykonywanie poleceń Czarnego Pana. Sama nie czuła się winna, choć oczywiście potrafiła zrozumieć reakcję Śmierciożerców, która zdecydowanie była daleka od pozytywnej. W końcu to oni zdawali się być pierwszymi, którzy rozliczani byli z poczynań Rycerzy i to na nich spoczywał obowiązek upewnienia się, iż wszystkie polecenia są wykonywane. Gdy któreś z nich zawiodło, konsekwencje ponieść mogło więcej niż tylko jedna osoba.
Spojrzała najpierw na lorda Rosiera, którego głos zabrzmiał tak, jakby nie do końca wierzył w to, że Isabelle może być dla ich przydatna. A może nie podobała mu się wizja wykorzystywania ciężarnej kobiety do ich celów? Esther nie mogła być tego pewna, jednak rozważyła w spokoju jego słowa, przenosząc następnie wzrok na Sigrun. Uśmiechnęła się nieznacznie, przez krótką chwilę pozwalając sobie na dokładniejsze zastanowienie się nad swoją odpowiedzią.
- Myślę, że na tym etapie najważniejsze jest nawiązanie z nią bliższej relacji, zasianie w niej pewnego ziarna niepewności i zdobycie zaufania. Musimy wziąć pod uwagę, że wszystko, co dotąd znała, nagle uległo zmianie. Bezpiecznie jest więc założyć, że odczuwa teraz wiele sprzecznych emocji. Takimi osobami najłatwiej jest manipulować, zwłaszcza wtedy, gdy są naprawdę zdesperowane – odpowiedziała powoli, spoglądając po sali, jednak skupiając się głównie na Tristanie oraz Sigrun – Nie zrobię jednak niczego, czego nie uznacie za słuszne. Sam fakt, że zgłosiła się do mnie o pomoc wskazuje na to, że nie jest pewna, co powinna uczynić. Zapewne szuka odpowiedzi, a my mamy okazję na to, by przekazać jej to, co będzie najkorzystniejsze dla naszej sprawy – dodała poważniejszym tonem, będąc w pełni przekonana co do swoich słów. Potrafiła jedynie spekulować odnoście stanu, w którym znajdowała się lady Carrow. Gdyby to ona była na jej miejscu ze zdradą męża poradziłaby sobie w zupełnie inny sposób. Sięganie po pomoc wróżbitki powinno jednak podpowiedzieć, iż Isabelle była gotowa zrobić wszystko, by zapewnić bezpieczeństwo sobie oraz swojemu dziecku – Oczywiście skupię swoją uwagę również na anomaliach i wypełnianiu wszelkich poleceń Czarnego Pana. W żadnym stopniu nie chcę lekceważyć jego rozkazów – zapewniła, robiąc to, czego obiecała sobie nigdy nie zrobić. Jej dumna znacznie ucierpiała, gdy niemalże płaszczyła się przed grupą ludzi, posuwając się prawie do przeprosin i błagania o drugą szansę. Ani jedna z tych rzeczy nie należała to tego, co lubiła robić, jednak dobrze wiedziała, że czasem należy zacisnąć zęby i powiedzieć to, co inni chcieliby usłyszeć.
Na słowa Deirdre zwróciła się w jej stronę, przez chwilę zastanawiając się nad tym, co powiedziała. Esther nie potrafiła jednak zgodzić się z nią do końca.
- Być może. Z drugiej jednak strony, wszystko zależy od tego, jakie relacje wiązały ją z Percivalem. Nie mam zbyt rozległej wiedzy na ten temat, jeśli jednak ich małżeństwo było czymś więcej niż jedynie zaaranżowanym związkiem, rodzina może nie być tą, przed którą lady Carrow chciałaby się otworzyć. Czasem łatwiej wyłożyć swoje wątpliwości i lęki przed kimś, kto nie ma bezpośredniego związku z rodziną, zwłaszcza wtedy, gdy te wątpliwości nie do końca zgadzają się z rodowymi konwenansami – odpowiedziała na stwierdzenie Deirdre, w myślach starając się zaplanować sposób, w który powinna podejść do spotkania z Isabelle. Nigdy nie miała problemów ani ze zdobyciem czyjegoś zaufania, ani z udawaniem kogoś, kim tak naprawdę do końca nie była, więc odpowiednie kierowanie całą sytuacją nie powinno stanowić dla niej problemu – Ponadto nie jestem jej zupełnie obca, uczęszczałyśmy razem do Akademii Magii Beauxbatons i na szczęście moje powiązania z Nokturem ograniczają się do nielicznych wizyt. Ze względu na męża powinnam zachować odpowiednią reputację – dodała, powstrzymując się przed skrzywieniem na samą myśl, iż ktoś chciałby bliżej powiązać ją z tym miejscem. Była przyzwyczajona do ludzi zakładających z góry różne rzeczy na jej temat, ale w tym wypadku nie zamierzała pozwolić, by obeszło się to bez jakiejkolwiek reakcji z jej strony.
Wypowiedzi pozostałych osób wysłuchiwała w ciszy, rozglądając się po mówiących bez zbytniego angażowania się w tematy, z którymi nie była do końca zaznajomiona. Tego wieczoru powiedziała więcej, niż początkowo zamierzała i nie sądziła, by istniało cokolwiek innego, co mogłaby wnieść do dyskusji.
Saw the stars out in front of you
Too tempting not to touch but even though it
shocked you something's electric in your blood
shocked you something's electric in your blood
Wszyscy skupili się na naprawie miejsc objętych anomalią. Rozumiała, że była to ważna część ich działań w ostatnim czasie i na tym polu zawiodła. Nie czuła się jednak pod innym względami bierna. Nigdy nie brała sobie za zasługę bycie Rycerzem. Dla niej to ciągle była walka o sprawę bez względu na cenę jako przyszło zapłacić. Możliwe, że nie była tak doświadczona, możliwe, że chodziło tu o coś więcej, ale powierzone jej misje wypełniała. Teraz miała wrażenie, że wszyscy zamiast skupić się na najważniejsze sprawie czyli powstrzymaniu Zakonu wszyscy rozprawiali o naprawie anomalii. Borgin coraz częściej miała wrażenie, że to co się działo na spotkaniach Rycerzy podchodziło pod abstrakcje, ale przecież nie jej to oceniać, prawda? Przecież właśnie po to była ułożona odpowiednia hierarchia by zawsze bez względu na własne zdanie słuchać kogoś to jest wyżej. Nawet jeśli niekoniecznie sprawy oraz wypowiadane słowa można było uznać za te kluczowe w danym momencie. Borgin skrzywiła się delikatnie słysząc, że miejsc naprawionych przez Zakonników jest więcej. Oczywiście, że to było coś czym mogli się w tym momencie wstydzić. Jednak… niedługo mogło już wcale nie być anomalii a wtedy już w ogóle nie będą mieli szansy by ów fakt zmienić.
Słysząc słowa Mulcibera odwróciła wzrok w jego kierunku. Rozumiała ton i rozumiała to co do niej mówił, ale niezbyt potrafiła zrozumieć kierunek, w którym zmierzał. - Naprawić błąd anomaliami? Oczywiście podejmę się próby ich naprawy– odpowiedziała, ale wcale nie kończąc na tym swojej wypowiedzi. - Moje wcześniejsze pytanie tyczy się tego czego od nas oczekujecie. Wszyscy wiemy, że samowolka nie przynosi żadnych rezultatów. - dodała jeszcze na koniec skupiając się po chwili na wypowiedziach innych Rycerzy. Bo tak naprawdę żyli na domysłach. Przyjmowali to, że ich misja się nie powiodła, a przecież coś w tej całej strukturze musiało zawieść. Może nie byli zbyt silni, a może było ich zbyt mało. Może potrzebowali w swoich szeregach więcej sprzymierzeńców. - Znam parę osób, które z chęcią wesprą naszą sprawę. Porozmawiam z nimi w najbliższym czasie. - odparła słuchając wypowiedzi nowych członków ich organizacji. Niestety mogłoby się wydawać, że w wojnie chodzi o jakość, ale tak naprawdę w dużej mierze liczyła się ilość.
W pamięci miała słowa Valerija, które wypowiedział chwile temu. Właśnie o to jej chodziło. Miał racje, że nie powinni czekać aż Bagshot zrobi jakiś ruch, a pójść do celu. Już i tak raczej nie mieli szansy ich zatrzymać, ale zawsze finalnie mogli ich powrót sabotować. - Anomalie mogą fałszować odbiór, ale też ich nagromadzenie może być znakiem. Nie wiemy czego użyją do otwarcia przejścia, ale jeśli jest to jakieś zaklęcie to prawdopodobieństwo skumulowania się anomalii jest duże. - dodała skupiona na kwestii przedostania się wroga. Może gdyby wiedzieli skąd i kiedy wyruszyli byłoby im łatwiej przygotować odpowiedni odwet?
Słysząc słowa Mulcibera odwróciła wzrok w jego kierunku. Rozumiała ton i rozumiała to co do niej mówił, ale niezbyt potrafiła zrozumieć kierunek, w którym zmierzał. - Naprawić błąd anomaliami? Oczywiście podejmę się próby ich naprawy– odpowiedziała, ale wcale nie kończąc na tym swojej wypowiedzi. - Moje wcześniejsze pytanie tyczy się tego czego od nas oczekujecie. Wszyscy wiemy, że samowolka nie przynosi żadnych rezultatów. - dodała jeszcze na koniec skupiając się po chwili na wypowiedziach innych Rycerzy. Bo tak naprawdę żyli na domysłach. Przyjmowali to, że ich misja się nie powiodła, a przecież coś w tej całej strukturze musiało zawieść. Może nie byli zbyt silni, a może było ich zbyt mało. Może potrzebowali w swoich szeregach więcej sprzymierzeńców. - Znam parę osób, które z chęcią wesprą naszą sprawę. Porozmawiam z nimi w najbliższym czasie. - odparła słuchając wypowiedzi nowych członków ich organizacji. Niestety mogłoby się wydawać, że w wojnie chodzi o jakość, ale tak naprawdę w dużej mierze liczyła się ilość.
W pamięci miała słowa Valerija, które wypowiedział chwile temu. Właśnie o to jej chodziło. Miał racje, że nie powinni czekać aż Bagshot zrobi jakiś ruch, a pójść do celu. Już i tak raczej nie mieli szansy ich zatrzymać, ale zawsze finalnie mogli ich powrót sabotować. - Anomalie mogą fałszować odbiór, ale też ich nagromadzenie może być znakiem. Nie wiemy czego użyją do otwarcia przejścia, ale jeśli jest to jakieś zaklęcie to prawdopodobieństwo skumulowania się anomalii jest duże. - dodała skupiona na kwestii przedostania się wroga. Może gdyby wiedzieli skąd i kiedy wyruszyli byłoby im łatwiej przygotować odpowiedni odwet?
Udziel mi więc tych cierpień
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
Antonia Borgin
Zawód : pracownik urzędu niewłaściwego użycia czarów & znawca run
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
ognistych nocy głodne przebudzenia
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
OPCM : 7 +2
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 15 +1
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Avery był stworzeniem, które zamiast słów, wykorzystywał otoczenie do odnalezienia się w sytuacji. Aby to osiągnąć, korzystał z zasobów otoczenia. Na spotkaniu był po raz pierwszy, ale nie usprawiedliwiało to żadnej ignorancji. Im szybciej zaadaptuje się z naturą zastałej rzeczywistości, tym szybciej stanie na właściwej ścieżce. Wymagał od siebie wiele, ale nie widział w tym powodu do zmartwienia. Surowe wychowanie nauczyło go patrzeć przez pryzmat celu, który chciało się osiągnąć. A ten - był dziś wyjątkowo jasny, nawet, jeśli droga usłana miała być trupami. Zupełnie, jak jedno z najtrudniejszych łowów, w jakich uczestniczył.
Przyjął od prowadzącego pergamin, po raz pierwszy mogąc zajrzeć w tajniki, o których tylko słyszał. Tm samy, otrzymał i odpowiedź na swoją prośbę. Skinął głową Mulciberowi i rozwinął rulon, w końcu zapoznając się z metodą naprawy i pozyskania mocy z szalejących anomalii. I chociaż widział wiele tajemnych ksiąg, które mu podsunięto, nigdy nie spotkał się z czymś podobnym. Moc, którą posiadał Czarny Pan była niezwykła.
Pergamin podał dalej, uznając, że praktyczna formę nauki wykaże przy jednej z anomalii. Potrzebował tylko wsparcia. Wierzył we własne zdolności, ale znał i ograniczenia, które w przypadku napraw wymagały akompaniamentu. W końcu - nawet podczas łowów, to stadne działania miały większa siłę rażenia. Byli zdolni zapędzić w w pułapkę nawet najsilniejsza bestię. A z rozmów wynikało, że wspominany Zakon - był na tyle silny, że nie można było go lekceważyć. Nauczył się jednak, że grupa była silna tak, jak ich najsłabsze ogniwo i jeśli chcieli uderzyć, te słabe ogniwa musieli odnaleźć i zacząć eliminować.
Zapamiętywał słowa-klucze, jak gwardia - cokolwiek miała znaczyć, notował w myśli nazwiska, by w przyszłości - wiedzieć na kogo zwracać uwagę. Z aurorami nie miał i zapewne nie chciał mieć nic wspólnego, ale los podpowiadał, że przypadku lubiły drwić z czarodziejów. Prawdopodobnie, spotkany poza granicami prawnych obserwatorów - miałby do czynienia z bardzo wymagająca zdobyczą łowną. Odnalezienie ich słabych punktów, było więc koniecznością. Nie mógł się pochwalić jeszcze żadną zdobyczą, ale był pewien, że była to kwestia czasu. Nienawidził przegrywać. Nie pozwalała mu na to duma ani rodowa, ani łowiecka.
Chwycił spojrzenie Rookwood, gdy wymieniła go z imienia. Longbottom stanowił zagrożenie i zanim wypełznie ze swojej nory, należało zadbać, by przywitała go odpowiednia kara za głupotę sprzeciwiania się rozkazom Czarnego Pana. Nikt nie mógł mu przecież zagrozić, a na pewno ktoś ze znienawidzonego rodu - Oczywiście - nie czuł się komfortowo, odpowiadając przed kobietą, ale wiedział za to, kiedy zdusić arogancką dumę na poczet świadomości, że ktoś posiadał od niego większą władzę. Jeśli chciał ten fakt zmienić - musiał na to zapracować sam. Wzrok podążył do młodego nestora. Yaxley. Byli właściwie w tym samym wieku, a posiadał to, o czym Avery marzył od dawna. Pozycja, którą posiadał, nie była kwestionowalna - Jestem do dyspozycji. Także w naprawach anomalii - tym razem słowa kierował do Morgotha, pamiętając, że dzieliły ich także relacje o zupełnie innym, bo szermierczym podłożu. Raz jeszcze musiał przełknąć dumę i skupić się na dalej płynących słowach. Czarny Pan nie był zadowolony. Stać się musiało coś, co przysłaniało nawet chwalebne przejęcie władzy w Ministersywie. Dzięki temu, mogli więcej - tylko czy byli w stanie wykorzystać pełnię potencjału? Sam niewiele mógł zdziałać w kwestiach politycznych, ale rodowe koneksje mogły wpłynąć na kilka, niewygodnych spraw. Oferta, którą wysunął na początku była aktualna. Wolał działać praktycznie. Ścigać, tropić, chwytać. W końcu był łowcą.
Przyjął od prowadzącego pergamin, po raz pierwszy mogąc zajrzeć w tajniki, o których tylko słyszał. Tm samy, otrzymał i odpowiedź na swoją prośbę. Skinął głową Mulciberowi i rozwinął rulon, w końcu zapoznając się z metodą naprawy i pozyskania mocy z szalejących anomalii. I chociaż widział wiele tajemnych ksiąg, które mu podsunięto, nigdy nie spotkał się z czymś podobnym. Moc, którą posiadał Czarny Pan była niezwykła.
Pergamin podał dalej, uznając, że praktyczna formę nauki wykaże przy jednej z anomalii. Potrzebował tylko wsparcia. Wierzył we własne zdolności, ale znał i ograniczenia, które w przypadku napraw wymagały akompaniamentu. W końcu - nawet podczas łowów, to stadne działania miały większa siłę rażenia. Byli zdolni zapędzić w w pułapkę nawet najsilniejsza bestię. A z rozmów wynikało, że wspominany Zakon - był na tyle silny, że nie można było go lekceważyć. Nauczył się jednak, że grupa była silna tak, jak ich najsłabsze ogniwo i jeśli chcieli uderzyć, te słabe ogniwa musieli odnaleźć i zacząć eliminować.
Zapamiętywał słowa-klucze, jak gwardia - cokolwiek miała znaczyć, notował w myśli nazwiska, by w przyszłości - wiedzieć na kogo zwracać uwagę. Z aurorami nie miał i zapewne nie chciał mieć nic wspólnego, ale los podpowiadał, że przypadku lubiły drwić z czarodziejów. Prawdopodobnie, spotkany poza granicami prawnych obserwatorów - miałby do czynienia z bardzo wymagająca zdobyczą łowną. Odnalezienie ich słabych punktów, było więc koniecznością. Nie mógł się pochwalić jeszcze żadną zdobyczą, ale był pewien, że była to kwestia czasu. Nienawidził przegrywać. Nie pozwalała mu na to duma ani rodowa, ani łowiecka.
Chwycił spojrzenie Rookwood, gdy wymieniła go z imienia. Longbottom stanowił zagrożenie i zanim wypełznie ze swojej nory, należało zadbać, by przywitała go odpowiednia kara za głupotę sprzeciwiania się rozkazom Czarnego Pana. Nikt nie mógł mu przecież zagrozić, a na pewno ktoś ze znienawidzonego rodu - Oczywiście - nie czuł się komfortowo, odpowiadając przed kobietą, ale wiedział za to, kiedy zdusić arogancką dumę na poczet świadomości, że ktoś posiadał od niego większą władzę. Jeśli chciał ten fakt zmienić - musiał na to zapracować sam. Wzrok podążył do młodego nestora. Yaxley. Byli właściwie w tym samym wieku, a posiadał to, o czym Avery marzył od dawna. Pozycja, którą posiadał, nie była kwestionowalna - Jestem do dyspozycji. Także w naprawach anomalii - tym razem słowa kierował do Morgotha, pamiętając, że dzieliły ich także relacje o zupełnie innym, bo szermierczym podłożu. Raz jeszcze musiał przełknąć dumę i skupić się na dalej płynących słowach. Czarny Pan nie był zadowolony. Stać się musiało coś, co przysłaniało nawet chwalebne przejęcie władzy w Ministersywie. Dzięki temu, mogli więcej - tylko czy byli w stanie wykorzystać pełnię potencjału? Sam niewiele mógł zdziałać w kwestiach politycznych, ale rodowe koneksje mogły wpłynąć na kilka, niewygodnych spraw. Oferta, którą wysunął na początku była aktualna. Wolał działać praktycznie. Ścigać, tropić, chwytać. W końcu był łowcą.
Dorian Avery
Zawód : Łowca magicznych stworzeń
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
And he'll brace for battle in the night
He'll fight because he knows he cannot hide
He'll fight because he knows he cannot hide
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Cassandra podobnie jak i Valerij mieli rację; wytropienie samego dowódcy Zakonu Feniska, który mimo wieku wciąż potrafił rozstawiać pionki po planszy, mogło się okazać nader problematyczne. Jeśli faktycznie istniał inny, być może szybszy sposób, należało skupić się głównie na nim. Dolohov wielokrotnie dowiódł swych umiejętności oraz wiedzy, dlatego nawet nie pomyślał o podważaniu jego słów i sposobu, który choć zapewne czasochłonny, mógł okazać się skuteczny. Miał już do czynienia z niestabilną energią, wraz z innymi pojął jak dzięki okiełznaniu takowych wzmocnić różdżki, więc to doświadczenie mogło przynieść nie tylko dodatkowe informacje, ale i o wiele szczersze korzyści. W końcu najważniejsze było naprawienie popełnionych błędów, nie mogli zawieść Czarnego Pana już nigdy więcej. -Valeriju, jeśli podejmiesz się zadania i będziesz potrzebował dodatkowej różdżki pozostaję do twej dyspozycji.- rzucił spoglądając na niego, po czym skinął wolno głową. Każda próba, nawet ta nie przynosząca w rezultacie żadnych korzyści, miała swój sens, bowiem lepiej było pewne elementy sprawdzić i się zawieść, niżeli czekać z założonymi rękoma w oczekiwaniu na samoistne rozwiązanie problemu. Nastały czasy, w których odpowiedzi i działanie były na wagę złota – zwłoka oraz przewlekłe szukanie najlepszego wyjścia mogły jedynie oddalać od celu, a oni wyjątkowo mocno już to uczynili.
Nie znał odpowiedzi na pytanie Tristana. Z wszystkich wymienionych przez siebie osób poznał tudzież kojarzył zaledwie nikłą garstkę. Spędzając ponad dekadę na wschodzie nie poznawał nowych twarzy w Londynie, natomiast po powrocie nie przyszło mu obracać się w podobnym towarzystwie zważywszy na swe miejsce zamieszkania oraz zawód. -Tonks jest metamorfomagiem i naprawdę jest w tym dobra.- rzucił pamiętając jej popisy w murach Hogwartu – zawsze była w tej sztuce bieglejsza od niego i nie wątpił, że podobnie jak on sam, podszkoliła się przez te kolejne kilka ładnych lat. -Jest szlamą, ale nie podchodziłbym do niej z nadmierną ignorancją. Przetrwała spotkanie z Sigrun, wykreowała wyjątkowo silną tarczę, gdy pragnąłem potraktować ją zaklęciem niewybaczalnym. Gdy jest w swej prawdziwej postaci jej włosy wpadają w niebieski odcień, dlatego nietrudno jest ją rozpoznać, choć obecnie jako, że nie ma nogi będzie to zdecydowanie prostsze.- skierował swe słowa głównie do nowych popleczników. Większość z zasiadających w sali miała tego świadomość, natomiast innym wolał przybliżyć jej sylwetkę, bowiem porwać się z motyką na słońce było wyjątkowo prosto – podobnie jak tuż po przegranym pojedynku wpaść w sidła wroga. Należało mierzyć swe siły na zamiary; lepiej było się wycofać, niżeli walczyć do upadłego, co mogło być daremne w skutkach. Rzucił jeszcze krótkie spojrzenie Rookwood, z którą kwestię szlamy miał już rozmówioną. -Łatwiej jest mówić o zwycięstwach niżeli porażkach, jednak uważam, że warto o tym wspomnieć, by uczyć się na swych błędach. Zbieżność sytuacji, o której opowiedział Zachary, umocniła mnie w przekonaniu, iż ostatnim moim oraz lorda Rosiera przeciwnikiem był Samuel Skamander. Nie mam pewności, jednak wszystko na to wskazuje. Jego Petrificus był na tyle silny, iż nie byłem w stanie go przełamać, mimo wielu prób. Koziorożec jest jego patronusem.- zignorował fakt, iż jasno przyznał się do swej porażki. Umiejętność zrozumienia własnych słabości i praca nad nimi była niezwykle istotna – przynajmniej dla szatyna. -Posiadają też w swych szeregach legilimentów, więc warto mieć to na uwadze.- dodał nieustannie kierując swe słowa do osób, które pierwszy raz miały okazję zjawić się przy ów stole. Dziwiło go, że tak mało osób odniosło się do wymienionych Zakonników, czyżby naprawdę byli aż tak anonimowi? W końcu niekiedy nawet najmniejszy szczegół miał swe znaczenie. Kto wie ile razy mijali się z podobnymi na ulicy?
Wspomnienie Ramseya o patronusach przypomniało mu kolejną kwestię poruszoną podczas przesłuchania. Mulciber miał rację. -Nie wszyscy Zakonnicy mają dostęp do wiedzy o ich sile. Na pytanie o takowe nie uzyskałem nic poza przesłanką o sposobie komunikacji, więc tylko nieliczni mogą korzystać tudzież nauczyć się podobnych umiejętności. Logicznie patrząc posługują się nimi Ci najbardziej umiejętni lub zasłużeni.- zdawał sobie sprawę, że nieco wtrącił się, ale wychodził z założenia, że czym więcej informacji – nawet tych retorycznych – może uświadomić Rycerzom, jak silny był ich wróg. Pycha i duma doprowadziła ich do porażki, nie mogli sobie na to więcej pozwolić.
Nie przyszło mu spotkać się ze słowem „gwardia”, Lucinda także nie użyła podobnego słowa, więc skwitował ów pytanie milczeniem. Polityka, powiązania z Ministerstwem Magii i możliwość wpłynięcia na ich decyzje pozostawały poza jego zasięgiem, dlatego również postanowił być jedynie słuchaczem. Mieli w swych szeregach zdecydowanie bardziej odpowiednich do tego zadania ludzi, a tworzenie sztucznego tłumu nie miało większego sensu. Skoro jednak mowa o aurorach tak dzielnie szturmujących ofensywne linie Zakonu Feniksa, można było wykorzystać ich zapewne słaby punkt, choć nie wiedział czy były na to jakiekolwiek szanse; sianie propagandy nie było wówczas trudne, gorzej było przerodzić ją w położone na tacy dowody. -Wybaczcie mi jeśli padnie z mych ust absurd.- rozpoczął dość spontanicznie, bardziej zamierzając podsunąć pewien pomysł, jak od razu wcielić go w życie. -Zgodzę się z lordem Crouchem. Ciężko będzie znaleźć coś na tyle mocnego by aurorzy stracili swój szacunek, jednak skoro wiemy co uczynili nie można z tego zrobić użytku? Anomalie pochłonęły wiele dusz – nie tylko czarodziejów, ale i bezbronnych dzieci.- omijał szerokim łukiem te małe pasożyty, ale nie zamierzał tego mówić głośno. -Gdyby dać w końcu upragnioną odpowiedź opinii publicznej kto stoi za ów wyładowaniami i śmiercią wielu ludzi, mogłoby to wstrząsnąć Londynem mocniej niżeli obecna burza. Pozostaje pytanie czy są na to dowody, albo czy można je stworzyć.- podzielił się swym spostrzeżeniem, po czym chwycił kielich, z którego upił wina. Nie wiedział czy było to rozsądne, możliwe do wykonania, rzucił pierwszą swą myśl i może jej analiza przyniesie jakiekolwiek sensowne rozwiązanie. W końcu to Zakon wywołał anomalie i co gorsza o wiele skuteczniej sobie z nimi radził. Jakim cudem? Może było to ich celowe zagranie? Czy jednak zaniechanie ze strony Rycerzy? Nie chciał w to wierzyć, sam przykładał ogromną wagę do ujarzmienia ów miejsc, ale prawda mogła okazać się wyjątkowo paskudna. Właściwie to było całkiem zabawne? Może nawet przykre, jeśli w ogóle takie słowo istniało? Jedni ryzykowali zdrowie, a nawet życie, natomiast drudzy tłumaczyli się dennymi wymówkami. Tydzień w Mugnu był jak urlop, z chęcią poleci go wszystkim tym, którzy postanowili zając się czymś znacznie bardziej priorytetowym.
-Larson mocno oberwał podczas naszej ostatniej wyprawy, jednak gdy poszliśmy w swoje strony był w stanie kuśtykać. Musiało go zatrzymać coś innego.- odpowiedział zgodnie z własną wiedzą, po czym wsłuchiwał się w kolejne słowa wypowiadane przez Mulcibera, chcąc jak najwięcej z nich zapamiętać.
-Pracuje.- odpowiedział w kwestii Larosna, gdy Rookwood zabrała głos, a następnie skinął głową na konieczność monitorowania Nokturnu. Znał go w końcu jak własną kieszeń. -Lucinda Selwyn padła ofiarą eliksiru.- odpowiedział zgodnie z prawdą przenosząc wzrok na prowadzącą spotkanie. -Nie spróbowałem, bowiem mam wobec niej inne plany. Doskonale wiemy jak skończyła się sprawa z jej kuzynem, a uważam, iż jestem w stanie wyciągnąć od niej więcej. Skuteczne usunięcie wspomnienia zamknęło sprawę, nie może takowego odzyskać. Nie uważam, aby porywanie się na czary, z których ofiara może wyrwać się i zdradzić detale miała sens w chwili, gdy czarodziej nie opanował sztuki do perfekcji. Werwa potrafi być wredną suką, więc kierowałem się rozumem mając świadomość własnych możliwości. - dodał wiedząc, że jego słowa mogły źle zabrzmieć, jednak ujął to najlepiej jak potrafił; zapewne zbyt dosłownie. -Wtrącając odnośnie samego Selwyna powiedział Zakonowi kto brał udział w spaleniu Ministerstwa. Wspomniał o Ramseyu i zaklęciu nemo, Goyleu, Yaxleyu oraz Deirdre.- zapewne nie była to istotna informacja, ale wpływała na pojęcie wroga odnośnie ich personaliów.
-Krew nie ma terminu ważności, więc kiedy dziewczyna stanie się zbędna postaram się zrobić z niej użytek.- odpowiedział, choć rozum mówił mu kompletnie coś innego. Nie chciał jednak by wychodziło to na światło dzienne – to był jego problem i sam musiał się z nim uporać.
-Caley, czy twoja umiejętność potrafi tylko splądrować umysł, czy także nim manipulować wpływając na wspomnienia?- spytał z ciekawości, zważywszy na pewien impulsywny pomysł, który zrodził się w jego głowie.
Nie znał odpowiedzi na pytanie Tristana. Z wszystkich wymienionych przez siebie osób poznał tudzież kojarzył zaledwie nikłą garstkę. Spędzając ponad dekadę na wschodzie nie poznawał nowych twarzy w Londynie, natomiast po powrocie nie przyszło mu obracać się w podobnym towarzystwie zważywszy na swe miejsce zamieszkania oraz zawód. -Tonks jest metamorfomagiem i naprawdę jest w tym dobra.- rzucił pamiętając jej popisy w murach Hogwartu – zawsze była w tej sztuce bieglejsza od niego i nie wątpił, że podobnie jak on sam, podszkoliła się przez te kolejne kilka ładnych lat. -Jest szlamą, ale nie podchodziłbym do niej z nadmierną ignorancją. Przetrwała spotkanie z Sigrun, wykreowała wyjątkowo silną tarczę, gdy pragnąłem potraktować ją zaklęciem niewybaczalnym. Gdy jest w swej prawdziwej postaci jej włosy wpadają w niebieski odcień, dlatego nietrudno jest ją rozpoznać, choć obecnie jako, że nie ma nogi będzie to zdecydowanie prostsze.- skierował swe słowa głównie do nowych popleczników. Większość z zasiadających w sali miała tego świadomość, natomiast innym wolał przybliżyć jej sylwetkę, bowiem porwać się z motyką na słońce było wyjątkowo prosto – podobnie jak tuż po przegranym pojedynku wpaść w sidła wroga. Należało mierzyć swe siły na zamiary; lepiej było się wycofać, niżeli walczyć do upadłego, co mogło być daremne w skutkach. Rzucił jeszcze krótkie spojrzenie Rookwood, z którą kwestię szlamy miał już rozmówioną. -Łatwiej jest mówić o zwycięstwach niżeli porażkach, jednak uważam, że warto o tym wspomnieć, by uczyć się na swych błędach. Zbieżność sytuacji, o której opowiedział Zachary, umocniła mnie w przekonaniu, iż ostatnim moim oraz lorda Rosiera przeciwnikiem był Samuel Skamander. Nie mam pewności, jednak wszystko na to wskazuje. Jego Petrificus był na tyle silny, iż nie byłem w stanie go przełamać, mimo wielu prób. Koziorożec jest jego patronusem.- zignorował fakt, iż jasno przyznał się do swej porażki. Umiejętność zrozumienia własnych słabości i praca nad nimi była niezwykle istotna – przynajmniej dla szatyna. -Posiadają też w swych szeregach legilimentów, więc warto mieć to na uwadze.- dodał nieustannie kierując swe słowa do osób, które pierwszy raz miały okazję zjawić się przy ów stole. Dziwiło go, że tak mało osób odniosło się do wymienionych Zakonników, czyżby naprawdę byli aż tak anonimowi? W końcu niekiedy nawet najmniejszy szczegół miał swe znaczenie. Kto wie ile razy mijali się z podobnymi na ulicy?
Wspomnienie Ramseya o patronusach przypomniało mu kolejną kwestię poruszoną podczas przesłuchania. Mulciber miał rację. -Nie wszyscy Zakonnicy mają dostęp do wiedzy o ich sile. Na pytanie o takowe nie uzyskałem nic poza przesłanką o sposobie komunikacji, więc tylko nieliczni mogą korzystać tudzież nauczyć się podobnych umiejętności. Logicznie patrząc posługują się nimi Ci najbardziej umiejętni lub zasłużeni.- zdawał sobie sprawę, że nieco wtrącił się, ale wychodził z założenia, że czym więcej informacji – nawet tych retorycznych – może uświadomić Rycerzom, jak silny był ich wróg. Pycha i duma doprowadziła ich do porażki, nie mogli sobie na to więcej pozwolić.
Nie przyszło mu spotkać się ze słowem „gwardia”, Lucinda także nie użyła podobnego słowa, więc skwitował ów pytanie milczeniem. Polityka, powiązania z Ministerstwem Magii i możliwość wpłynięcia na ich decyzje pozostawały poza jego zasięgiem, dlatego również postanowił być jedynie słuchaczem. Mieli w swych szeregach zdecydowanie bardziej odpowiednich do tego zadania ludzi, a tworzenie sztucznego tłumu nie miało większego sensu. Skoro jednak mowa o aurorach tak dzielnie szturmujących ofensywne linie Zakonu Feniksa, można było wykorzystać ich zapewne słaby punkt, choć nie wiedział czy były na to jakiekolwiek szanse; sianie propagandy nie było wówczas trudne, gorzej było przerodzić ją w położone na tacy dowody. -Wybaczcie mi jeśli padnie z mych ust absurd.- rozpoczął dość spontanicznie, bardziej zamierzając podsunąć pewien pomysł, jak od razu wcielić go w życie. -Zgodzę się z lordem Crouchem. Ciężko będzie znaleźć coś na tyle mocnego by aurorzy stracili swój szacunek, jednak skoro wiemy co uczynili nie można z tego zrobić użytku? Anomalie pochłonęły wiele dusz – nie tylko czarodziejów, ale i bezbronnych dzieci.- omijał szerokim łukiem te małe pasożyty, ale nie zamierzał tego mówić głośno. -Gdyby dać w końcu upragnioną odpowiedź opinii publicznej kto stoi za ów wyładowaniami i śmiercią wielu ludzi, mogłoby to wstrząsnąć Londynem mocniej niżeli obecna burza. Pozostaje pytanie czy są na to dowody, albo czy można je stworzyć.- podzielił się swym spostrzeżeniem, po czym chwycił kielich, z którego upił wina. Nie wiedział czy było to rozsądne, możliwe do wykonania, rzucił pierwszą swą myśl i może jej analiza przyniesie jakiekolwiek sensowne rozwiązanie. W końcu to Zakon wywołał anomalie i co gorsza o wiele skuteczniej sobie z nimi radził. Jakim cudem? Może było to ich celowe zagranie? Czy jednak zaniechanie ze strony Rycerzy? Nie chciał w to wierzyć, sam przykładał ogromną wagę do ujarzmienia ów miejsc, ale prawda mogła okazać się wyjątkowo paskudna. Właściwie to było całkiem zabawne? Może nawet przykre, jeśli w ogóle takie słowo istniało? Jedni ryzykowali zdrowie, a nawet życie, natomiast drudzy tłumaczyli się dennymi wymówkami. Tydzień w Mugnu był jak urlop, z chęcią poleci go wszystkim tym, którzy postanowili zając się czymś znacznie bardziej priorytetowym.
-Larson mocno oberwał podczas naszej ostatniej wyprawy, jednak gdy poszliśmy w swoje strony był w stanie kuśtykać. Musiało go zatrzymać coś innego.- odpowiedział zgodnie z własną wiedzą, po czym wsłuchiwał się w kolejne słowa wypowiadane przez Mulcibera, chcąc jak najwięcej z nich zapamiętać.
-Pracuje.- odpowiedział w kwestii Larosna, gdy Rookwood zabrała głos, a następnie skinął głową na konieczność monitorowania Nokturnu. Znał go w końcu jak własną kieszeń. -Lucinda Selwyn padła ofiarą eliksiru.- odpowiedział zgodnie z prawdą przenosząc wzrok na prowadzącą spotkanie. -Nie spróbowałem, bowiem mam wobec niej inne plany. Doskonale wiemy jak skończyła się sprawa z jej kuzynem, a uważam, iż jestem w stanie wyciągnąć od niej więcej. Skuteczne usunięcie wspomnienia zamknęło sprawę, nie może takowego odzyskać. Nie uważam, aby porywanie się na czary, z których ofiara może wyrwać się i zdradzić detale miała sens w chwili, gdy czarodziej nie opanował sztuki do perfekcji. Werwa potrafi być wredną suką, więc kierowałem się rozumem mając świadomość własnych możliwości. - dodał wiedząc, że jego słowa mogły źle zabrzmieć, jednak ujął to najlepiej jak potrafił; zapewne zbyt dosłownie. -Wtrącając odnośnie samego Selwyna powiedział Zakonowi kto brał udział w spaleniu Ministerstwa. Wspomniał o Ramseyu i zaklęciu nemo, Goyleu, Yaxleyu oraz Deirdre.- zapewne nie była to istotna informacja, ale wpływała na pojęcie wroga odnośnie ich personaliów.
-Krew nie ma terminu ważności, więc kiedy dziewczyna stanie się zbędna postaram się zrobić z niej użytek.- odpowiedział, choć rozum mówił mu kompletnie coś innego. Nie chciał jednak by wychodziło to na światło dzienne – to był jego problem i sam musiał się z nim uporać.
-Caley, czy twoja umiejętność potrafi tylko splądrować umysł, czy także nim manipulować wpływając na wspomnienia?- spytał z ciekawości, zważywszy na pewien impulsywny pomysł, który zrodził się w jego głowie.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Kwestia zawładnięcia jak największą ilością anomalii była ich priorytetem. Ale najwidoczniej nie wszyscy zdołali to pojąć na czas. Z drugiej strony sam wolał nie podnosić tej kwestii na głos, bo sam zaangażował się dopiero po pewnym czasie i jak na razie jego wysiłek zwieńczony został bolesną porażką. Był jednak przekonany o tym, że ponownie wystawi swoje siły na ciężką próbę i wierzył w sukces. Nie zamierzał się poddawać przez jedno niepowodzenie.
Obecność przy stole nowych twarzy już wydawała się przynosić pierwsze korzyści. Choć wcześniej nie miał okazji się dowiedzieć, że Caley posiadła umiejętność legilimencji, to jednak dzięki tej wiedzy pewne szczegóły z przeszłości nabrały sensu. A niegdyś naiwnie wierzył, że zdobywanie informacji zawdzięcza kobiecemu urokowi, a najlepsze decyzje podejmuje dzięki niezwykłej intuicji. I jeszcze młody lord Avery swoje spóźnienie zdołał nadrobić sztuką animagii. Takie niezwykłe talenty były potrzebne w ich szeregach. Na wcześniejszym wrześniowym spotkaniu miał jeszcze problem z identyfikowaniem się w pełni z organizacją, wszak sam był wtedy nowym nabytkiem. Teraz czuł, że przynależy do wielkiego dzieła Czarnego Pana i nie chciał zawieść.
Wykorzystanie ciężarnej lady Carrow po to, aby dopaść jej byłego męża zdrajcę nie wydawało mu się przesadą. Przynajmniej to próbował sobie wmówić. Skoro Eddard miał niewielkie pojęcie o życiu swojego brata, to musieli uciec się do takiego podstępu. Fortelu na lady Selwyn dopuścił się już Drew, wyciągając z niej wiele pożytecznych informacji. Choć sam wielu nazwisk nie mógł zidentyfikować, próbował zapamiętać ich jak najwięcej.
Uważnie wysłuchiwał o kolejnych trudnościach powstałych na drodze Rycerzy Walpurgii. To było pewne, że nie wszyscy zechcą pogodzić z gwałtownymi zmianami na brytyjskiej arenie politycznej, jednak aktywizacja czarodziejskiego społeczeństwa w tym względzie była alarmująca. Spotkania buntujących się czarodziejów na Cmentarzu Poległych wspomniane przez lorda nestora Yaxleya, plotki o ruchu młodzieży przybliżone przez Deirdre. Na całe szczęście sprawy te szybko zostały rozdzielone pomiędzy członków organizacji. Sam poruszył temat coraz to kłopotliwszej działalności proroka Codziennego, dlatego też przyjął bez szemrania rozkaz Rookwood, aby zająć się tym problemem. W zadaniu przemówienia do rozumu redaktorom czasopisma miał dopomóc mu lord Shafiq. Poczuł na sobie spojrzenie uzdrowiciela, na które odpowiedział uprzejmym skinieniem głowy. Szczegółów podczas spotkania z pewnością nie będzie okazji poruszyć, wciąż wiele ważkich kwestii było do przedyskutowania. Będą musieli skontaktować się z sobą w najbliższym czasie, ale to nie było czymś trudnym.
Tristan miał rację, społeczeństwo w większości składa się z głupców i właśnie dlatego potrzebowali zmonopolizować media. Ciężar tego zadania spoczął połowicznie na jego barkach, druga połowa zaś wylądowała na ramionach jego towarzysza. O nadgorliwości aurorów wypowiedzieli się inni, jednak Alphard zamierzał wyjaśnić swoje stanowisko: – Odpowiednia narracja może sprawić, że nadgorliwość przybierze kształt fanatyzmu.
Zatem i Ramsey miał rację, mimo wszystko potrzebowali Proroka, który uwiarygodni informacje przekazywane już przez Walczącego Maga. Społeczeństwo to masa, co to dla własnej wygody ruszy w wyznaczonym odgórnie kierunku. Musieli wskazać ten kierunek. Do tego potrzebowali wielu zagrań politycznych.
– Lord Cronus jest doświadczonym politykiem, więc w razie potrzeby sam wyraźnie poprosi o nasze wsparcie – odparł spokojnie, szczerze wierząc w osąd Czarnego Pana, który sam podczas szczytu wyłonił odpowiedniego kandydata na Ministra Magii. Podobne zdanie, co do kompetencji lorda Malfoya, wyraziła już Deirdre. – Minister jest po naszej stronie i już robi wszystko, aby i prawo wspierało słuszną sprawę. Jednak to nie jest takie proste. To prawda, że to właśnie Minister powołuje i odwołuje ludzi na najwyższe ministerialne stanowiska, w tym i szefa Biura Aurorów, jednak nie czyni tego całkowicie sam. Akt mianowania, aby stał się ważny, potrzebuje dodatkowo kontrasygnaty Pierwszego Czarownika, który, jako przewodniczący Wizengamotu, wyraża tym samym opinię co do kandydata na konkretne stanowisko – spokojnie wytłumaczył kolejną zawiłość występującą w strukturach czarodziejskiej władzy. – Na chwilę obecną trudno mówić o jakichkolwiek kadrowych zmianach, póki pośród sędziów większości nie ma lord Malfoy. Musi tę większość zdobyć i raczej nie osiągnie tego przekupstwem, nawet z zastraszeniem najśmielszych przeciwników może być problem.
Nad wyraz szybko Amadeus Crouch zobowiązał się dotrzeć do akt aurorów. To wcale nie było takie proste, jednak Black nie zamierzał gasić zapału starszego lorda. Sam widział kilka innych możliwości dopadnięcia szlamolubów znajdujących się pośród aurorów.
– Wizengamot ma w najbliższym czasie debatować nad zbrodnią, której dopuścili się wspólnie Skamander i Macmillan – wspomniał o tym fakcie, myśląc już o własnych poczynaniach w tym kierunku. – Postaram się monitorować sytuację, choć wiem, że Bones nie chciała, aby jeden z jej aurorów był pociągany do odpowiedzialności. Jeśli ta rozprawa nie pójdzie po naszej myśli i jakimś cudem ci plugawcy unikną kary, zamierzam drążyć temat dalej. Każdy nawet najmniejszy błąd proceduralny będzie dobrym powodem do ponowienia procesu.
Więcej do dodania na chwilę obecną nie miał. Choć nie podobała mu się perspektywa współpracy z Crouchami, musiał przełamać własną niechęć dla dobra sprawy. Dla dobra wspólnej sprawy był gotów zapomnieć o rodowych niesnaskach.
Obecność przy stole nowych twarzy już wydawała się przynosić pierwsze korzyści. Choć wcześniej nie miał okazji się dowiedzieć, że Caley posiadła umiejętność legilimencji, to jednak dzięki tej wiedzy pewne szczegóły z przeszłości nabrały sensu. A niegdyś naiwnie wierzył, że zdobywanie informacji zawdzięcza kobiecemu urokowi, a najlepsze decyzje podejmuje dzięki niezwykłej intuicji. I jeszcze młody lord Avery swoje spóźnienie zdołał nadrobić sztuką animagii. Takie niezwykłe talenty były potrzebne w ich szeregach. Na wcześniejszym wrześniowym spotkaniu miał jeszcze problem z identyfikowaniem się w pełni z organizacją, wszak sam był wtedy nowym nabytkiem. Teraz czuł, że przynależy do wielkiego dzieła Czarnego Pana i nie chciał zawieść.
Wykorzystanie ciężarnej lady Carrow po to, aby dopaść jej byłego męża zdrajcę nie wydawało mu się przesadą. Przynajmniej to próbował sobie wmówić. Skoro Eddard miał niewielkie pojęcie o życiu swojego brata, to musieli uciec się do takiego podstępu. Fortelu na lady Selwyn dopuścił się już Drew, wyciągając z niej wiele pożytecznych informacji. Choć sam wielu nazwisk nie mógł zidentyfikować, próbował zapamiętać ich jak najwięcej.
Uważnie wysłuchiwał o kolejnych trudnościach powstałych na drodze Rycerzy Walpurgii. To było pewne, że nie wszyscy zechcą pogodzić z gwałtownymi zmianami na brytyjskiej arenie politycznej, jednak aktywizacja czarodziejskiego społeczeństwa w tym względzie była alarmująca. Spotkania buntujących się czarodziejów na Cmentarzu Poległych wspomniane przez lorda nestora Yaxleya, plotki o ruchu młodzieży przybliżone przez Deirdre. Na całe szczęście sprawy te szybko zostały rozdzielone pomiędzy członków organizacji. Sam poruszył temat coraz to kłopotliwszej działalności proroka Codziennego, dlatego też przyjął bez szemrania rozkaz Rookwood, aby zająć się tym problemem. W zadaniu przemówienia do rozumu redaktorom czasopisma miał dopomóc mu lord Shafiq. Poczuł na sobie spojrzenie uzdrowiciela, na które odpowiedział uprzejmym skinieniem głowy. Szczegółów podczas spotkania z pewnością nie będzie okazji poruszyć, wciąż wiele ważkich kwestii było do przedyskutowania. Będą musieli skontaktować się z sobą w najbliższym czasie, ale to nie było czymś trudnym.
Tristan miał rację, społeczeństwo w większości składa się z głupców i właśnie dlatego potrzebowali zmonopolizować media. Ciężar tego zadania spoczął połowicznie na jego barkach, druga połowa zaś wylądowała na ramionach jego towarzysza. O nadgorliwości aurorów wypowiedzieli się inni, jednak Alphard zamierzał wyjaśnić swoje stanowisko: – Odpowiednia narracja może sprawić, że nadgorliwość przybierze kształt fanatyzmu.
Zatem i Ramsey miał rację, mimo wszystko potrzebowali Proroka, który uwiarygodni informacje przekazywane już przez Walczącego Maga. Społeczeństwo to masa, co to dla własnej wygody ruszy w wyznaczonym odgórnie kierunku. Musieli wskazać ten kierunek. Do tego potrzebowali wielu zagrań politycznych.
– Lord Cronus jest doświadczonym politykiem, więc w razie potrzeby sam wyraźnie poprosi o nasze wsparcie – odparł spokojnie, szczerze wierząc w osąd Czarnego Pana, który sam podczas szczytu wyłonił odpowiedniego kandydata na Ministra Magii. Podobne zdanie, co do kompetencji lorda Malfoya, wyraziła już Deirdre. – Minister jest po naszej stronie i już robi wszystko, aby i prawo wspierało słuszną sprawę. Jednak to nie jest takie proste. To prawda, że to właśnie Minister powołuje i odwołuje ludzi na najwyższe ministerialne stanowiska, w tym i szefa Biura Aurorów, jednak nie czyni tego całkowicie sam. Akt mianowania, aby stał się ważny, potrzebuje dodatkowo kontrasygnaty Pierwszego Czarownika, który, jako przewodniczący Wizengamotu, wyraża tym samym opinię co do kandydata na konkretne stanowisko – spokojnie wytłumaczył kolejną zawiłość występującą w strukturach czarodziejskiej władzy. – Na chwilę obecną trudno mówić o jakichkolwiek kadrowych zmianach, póki pośród sędziów większości nie ma lord Malfoy. Musi tę większość zdobyć i raczej nie osiągnie tego przekupstwem, nawet z zastraszeniem najśmielszych przeciwników może być problem.
Nad wyraz szybko Amadeus Crouch zobowiązał się dotrzeć do akt aurorów. To wcale nie było takie proste, jednak Black nie zamierzał gasić zapału starszego lorda. Sam widział kilka innych możliwości dopadnięcia szlamolubów znajdujących się pośród aurorów.
– Wizengamot ma w najbliższym czasie debatować nad zbrodnią, której dopuścili się wspólnie Skamander i Macmillan – wspomniał o tym fakcie, myśląc już o własnych poczynaniach w tym kierunku. – Postaram się monitorować sytuację, choć wiem, że Bones nie chciała, aby jeden z jej aurorów był pociągany do odpowiedzialności. Jeśli ta rozprawa nie pójdzie po naszej myśli i jakimś cudem ci plugawcy unikną kary, zamierzam drążyć temat dalej. Każdy nawet najmniejszy błąd proceduralny będzie dobrym powodem do ponowienia procesu.
Więcej do dodania na chwilę obecną nie miał. Choć nie podobała mu się perspektywa współpracy z Crouchami, musiał przełamać własną niechęć dla dobra sprawy. Dla dobra wspólnej sprawy był gotów zapomnieć o rodowych niesnaskach.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Również i do niej dotarł pergamin, na którym zapisano procedurę ujarzmienia niestabilnej magii odpowiednio skonstruowaną metodą. Caley pozostawała pod wrażeniem siły, jaką posiadali zebrani przy tym stole czarownice i czarodzieje; choć czarna magia nie była jej obca, starcie z anomalią wymagało konkretnych umiejętności. Gdyby nie bierność poszczególnych jednostek, być może udałoby im się wyprzedzić Zakon Feniksa, lecz nie do niej należała już ocena sytuacji, a wyglądało na to, że temat powoli przebrzmiał i wszyscy obecni pogrążyli się już w dysputach na zupełnie inne tematy.
Goyle słuchała ich uważnie, zapamiętując padające nazwiska – była gotowa wykorzystać je już w najbliższej przyszłości. Osoba Bathildy Bagshot budziła jej zainteresowanie, lecz ciekawość była stopniowo zaspokajana poprzez przysłuchiwaniu się wymianom zdań przy stole. Czarownica milczała więc, uważnie obserwując wypowiadających się po kolei Rycerzy, próbując także wyłapać pewne zależności między nimi. Do poszczególnych misji zgłaszały się osoby, które mogły świetnie się uzupełniać, a niekoniecznie darzyć sympatią. Podczas rozmów wtórowali sobie czarodzieje, których nigdy wcześniej by o to nie posądziła. Nawet jeśli grono zebrane dzisiejszego wieczoru w Białej Wywernie składało się z indywidualistów, każdy z nich potrafił traktować wspólną sprawę jako nadrzędny cel.
Po jakimś czasie Sigrun wywołała jej imię, więc Caley nie zwlekała z odpowiedzią.
- Jeśli pośród tych akt znajduje się coś, co mogłoby nam pomóc, znajdę to – zapewniła gorliwie, czując wzrastającą w niej motywację do podjęcia działań.
Napędzał ją nie tylko strach przed publiczną naganą, ale przede wszystkim chęć przysłużenia się sprawie. Jej pozycja w Ministerstwie była odpowiednia do wykonania drobnych, niezauważonych ruchów bez budzenia niczyich podejrzeń; nieposzlakowana reputacja miała jej w tym pomóc i chociaż Zakon kojarzył już jej nazwisko, mogła odwrócić sytuację na swoją korzyść – potrafiła przecież kłamać jak z nut. Wiedziała, że przyjdzie jej teraz bliżej współpracować z Alphardem, Amadeusem i Hesperosem, jednak nie miała nic przeciwko temu; jeśli miała wyniknąć z tego korzyść, potrafiła się dostosować.
Ponownie zasłuchała się w ustalanie planów działania na najbliższe dni, co jakiś czas spoglądając na siedzącego obok brata; Caelan pozostawał skupiony, lecz siostrze wydawało się, że trapi go coś jeszcze, ponad myśl o niekompetencji Cadana. Nie było to jednak miejsce na zastanawianie się nad rodzinnymi zależnościami, a Caley po raz kolejny usłyszała swoje imię i szybko odwróciła głowę w kierunku, z którego padło.
- Nie próbowałam jeszcze wpływać na niczyje wspomnienia – przyznała szczerze, spoglądając na Drew – Ale sądzę, że potrafiłabym to osiągnąć – skoro jej talent mógłby pomóc, nie zamierzała go marnować; w zależności od przeciwnika, tak naprawdę wszystko było możliwe i osiągalne, jeśli tylko miało się w sobie odpowiednią ilość motywacji. Przez chwilę jeszcze wpatrywała się w Macnaira, pozostając do jego dyspozycji, gdyby zechciał kontynuować swoją myśl oraz wymianę zdań.
Z przebiegu spotkania wynikało jasno, że głównym celem Rycerzy była teraz walka z Zakonem Feniksa oraz dalsze próby ujarzmienia anomalii; tę pierwszą rzecz mogli jednak czynić na naprawdę niezliczoną ilość sposobów, a zdyskredytowanie Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów było tylko jedną z nich.
- Skoro spróbujemy podważyć wiarygodność aurorów, to samo możemy zrobić z sędziami. Nie wątpię w kompetencje lorda Malfoya, ale jeśli wybrał go sam Czarny Pan, część naszych wysiłków możemy przeznaczyć na ciche wsparcie nowego Ministra, zwłaszcza w kwestii zdobycia większości w Wizengamocie, a ten sposób pośrednio także pokrzyżujemy plany Zakony. Swoją drogą – lekko zmarszczyła brwi, bowiem przypomniała sobie właśnie pewien fakt – przewodniczącą Wizengamotu jest Elizabeth Abbott, członkini rodu, który zaprosił do Stonehenge Anthony’ego Skamandera. Nawet jeśli jest to przypadek, konflikt interesów zachodzący podczas jego procesu możemy spróbować obrócić na swoją korzyść – odwróciła głowę w kierunku Alpharda, który zaoferował się do śledzenia sytuacji.
Jeśli Skamander zostanie uniewinniony, bezstronność oraz wiarygodność lady Abbott miała szansę ucierpieć.
Goyle słuchała ich uważnie, zapamiętując padające nazwiska – była gotowa wykorzystać je już w najbliższej przyszłości. Osoba Bathildy Bagshot budziła jej zainteresowanie, lecz ciekawość była stopniowo zaspokajana poprzez przysłuchiwaniu się wymianom zdań przy stole. Czarownica milczała więc, uważnie obserwując wypowiadających się po kolei Rycerzy, próbując także wyłapać pewne zależności między nimi. Do poszczególnych misji zgłaszały się osoby, które mogły świetnie się uzupełniać, a niekoniecznie darzyć sympatią. Podczas rozmów wtórowali sobie czarodzieje, których nigdy wcześniej by o to nie posądziła. Nawet jeśli grono zebrane dzisiejszego wieczoru w Białej Wywernie składało się z indywidualistów, każdy z nich potrafił traktować wspólną sprawę jako nadrzędny cel.
Po jakimś czasie Sigrun wywołała jej imię, więc Caley nie zwlekała z odpowiedzią.
- Jeśli pośród tych akt znajduje się coś, co mogłoby nam pomóc, znajdę to – zapewniła gorliwie, czując wzrastającą w niej motywację do podjęcia działań.
Napędzał ją nie tylko strach przed publiczną naganą, ale przede wszystkim chęć przysłużenia się sprawie. Jej pozycja w Ministerstwie była odpowiednia do wykonania drobnych, niezauważonych ruchów bez budzenia niczyich podejrzeń; nieposzlakowana reputacja miała jej w tym pomóc i chociaż Zakon kojarzył już jej nazwisko, mogła odwrócić sytuację na swoją korzyść – potrafiła przecież kłamać jak z nut. Wiedziała, że przyjdzie jej teraz bliżej współpracować z Alphardem, Amadeusem i Hesperosem, jednak nie miała nic przeciwko temu; jeśli miała wyniknąć z tego korzyść, potrafiła się dostosować.
Ponownie zasłuchała się w ustalanie planów działania na najbliższe dni, co jakiś czas spoglądając na siedzącego obok brata; Caelan pozostawał skupiony, lecz siostrze wydawało się, że trapi go coś jeszcze, ponad myśl o niekompetencji Cadana. Nie było to jednak miejsce na zastanawianie się nad rodzinnymi zależnościami, a Caley po raz kolejny usłyszała swoje imię i szybko odwróciła głowę w kierunku, z którego padło.
- Nie próbowałam jeszcze wpływać na niczyje wspomnienia – przyznała szczerze, spoglądając na Drew – Ale sądzę, że potrafiłabym to osiągnąć – skoro jej talent mógłby pomóc, nie zamierzała go marnować; w zależności od przeciwnika, tak naprawdę wszystko było możliwe i osiągalne, jeśli tylko miało się w sobie odpowiednią ilość motywacji. Przez chwilę jeszcze wpatrywała się w Macnaira, pozostając do jego dyspozycji, gdyby zechciał kontynuować swoją myśl oraz wymianę zdań.
Z przebiegu spotkania wynikało jasno, że głównym celem Rycerzy była teraz walka z Zakonem Feniksa oraz dalsze próby ujarzmienia anomalii; tę pierwszą rzecz mogli jednak czynić na naprawdę niezliczoną ilość sposobów, a zdyskredytowanie Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów było tylko jedną z nich.
- Skoro spróbujemy podważyć wiarygodność aurorów, to samo możemy zrobić z sędziami. Nie wątpię w kompetencje lorda Malfoya, ale jeśli wybrał go sam Czarny Pan, część naszych wysiłków możemy przeznaczyć na ciche wsparcie nowego Ministra, zwłaszcza w kwestii zdobycia większości w Wizengamocie, a ten sposób pośrednio także pokrzyżujemy plany Zakony. Swoją drogą – lekko zmarszczyła brwi, bowiem przypomniała sobie właśnie pewien fakt – przewodniczącą Wizengamotu jest Elizabeth Abbott, członkini rodu, który zaprosił do Stonehenge Anthony’ego Skamandera. Nawet jeśli jest to przypadek, konflikt interesów zachodzący podczas jego procesu możemy spróbować obrócić na swoją korzyść – odwróciła głowę w kierunku Alpharda, który zaoferował się do śledzenia sytuacji.
Jeśli Skamander zostanie uniewinniony, bezstronność oraz wiarygodność lady Abbott miała szansę ucierpieć.
Drag me down to the water and
hold me down until I'm full.
Until I struggle no longer,
until I've drowned in my
sinful will
Caley Goyle
Zawód : tłumaczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
but it's in my roots, it's in my veins, it's in my blood and I stain every heart that I use to heal
the pain
the pain
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Miała wrażenie, że spotkanie przebiegało w jeszcze bardziej napiętej atmosferze niż poprzednie. Wszyscy w końcu ponosili zbiorową porażkę niezależnie od tego, kto konkretnie zawinił, choć ciągle paliło ją poczucie, że jej misja skończyła się niepowodzeniem. Spojrzała przelotnie na Edgara, gdy się odezwał, uzupełniając jej sprawozdanie. Była jednak wdzięczna, że nie zrzucił całej winy na nią. Oboje polegli wtedy tak samo i nie było sensu robienie sobie wyrzutów, kto poniósł większą porażkę. Może porwali się na zbyt trudne zadanie jak na ich siły, bo magia dusz mogła być zbyt potężna, a może po prostu nie mieli szczęścia, albo zawiodły różdżki. Jeśli tak, to ich wzmocnienie na pewno się przyda, a luki w sposobie naprawy mogli wykorzystać na swoją korzyść, sprawiając by w różdżkach znalazło się więcej czarnomagicznej mocy.
W rozmowy o polityce się nie wtrącała, bo nie miała o niej pojęcia, odeszła z ministerstwa po kursie i ledwie kilku miesiącach pracy, nie miała tam znajomości i kontaktów, nie była jednostką szanowaną, a zwykłym mieszańcem, częścią szarej masy, na którą wysoko postawieni nawet nie zwracali uwagi, bo nie była kimś, z kogo zdaniem należało się liczyć. Właśnie dlatego odeszła, bo chciała osiągnąć coś więcej, a tam nie widziała dla siebie możliwości godnych swej osoby i swoich ambicji sięgających wyżej niż odczarowywanie przedmiotów przechwytywanych przez aurorów. Zajmowanie się poszerzaniem wpływów rycerzy pozostawiała więc tym, którzy mieli dostateczną władzę i posłuch, by to robić. Lyanna zawsze była indywidualistką i samotnicą chodzącą swoimi drogami. Może dlatego niełatwo przyjmowała porażki i godziły one w jej dumę, bo nie lubiła wiecznie polegać na innych, nie lubiła też być słaba i niewystarczająca. Jej moce i możliwości rosły, ale nadal nie mogłaby się nazwać osobą biegłą w czarnej magii, rzucanie inkantacji osłabiało ją, choć szło jej coraz lepiej. Musiała jeszcze popracować nad tym, by i moc jej zaklęć wzrosła i żeby te trudniejsze również znalazły się w jej zasięgu.
Jeśli chodzi o anomalie nie próżnowała, naprawiła ich już kilka i planowała zrobić to ponownie. Znała sposób i potrafiła go używać, ale nie mogła pojawić się wszędzie, było to zwyczajnie niemożliwe także pod tym względem, że każda próba ujarzmienia magii kosztowała ją siły. Fakt, że ich przeciwnicy przejęli takich miejsc więcej, również był zbiorową porażką, a niektórzy nie podjęli nawet prób okiełznania mocy. Inni nie mieli nawet odwagi pojawić się na spotkaniu, ich szeregi się przerzedzały, ale przybywali nowi.
Jako że jej życie towarzyskie było naprawdę nędzne i poza pracą oraz działalnością dla rycerzy praktycznie nie miała znajomych, nie mówiąc o przyjaciołach, wspomniane nazwiska Zakonników były jej obce. Nie potrafiła przybliżyć sylwetki żadnego z nich poza ewentualnymi bardzo mglistymi skojarzeniami że niektórzy mogli uczyć się w Hogwarcie w podobnym czasie (ale cóż, i wtedy była samotnicą), choć niewątpliwie zamierzała je zapamiętać, na wypadek gdyby kiedyś się z którąś z tych osób zetknęła. Czuła niemal rozczarowanie na myśl, że nie wszyscy wspomniani zdrajcy czarodziejskości byli szlamami, że bzdurną ideę równości popierali również czarodzieje o szlachetnej i czystej krwi, co budziło w niej odrazę i niezrozumienie.
Przez większość czasu słuchała w milczeniu, analizując padające informacje. Kiedy Sigrun zaczęła rozdzielać zadania, skinęła głową, akceptując swój przydział.
- Oczywiście. Przekonamy go, że nie warto popierać przegranej sprawy i sprzeciwiać się naszej władzy – rzekła. Gdy nadejdzie czas, wraz z Craigiem Burke wyruszy do Muzeum Quidditcha, by przemówić jego dyrektorowi do rozsądku i pokazać mu, kogo powinien popierać. Nie miała jeszcze okazji tego robić, ale chciała się nauczyć, tym bardziej jeśli miało to służyć wspólnej sprawie. Musiała nieustannie poszerzać swoje możliwości, nie tylko te czarnomagiczne i dotyczące klątw i run. Chciała jak najlepiej służyć sprawie, choć póki co była to droga usiana błędami i porażkami, z których musiała wyciągnąć wnioski, żeby na przyszłość ich uniknąć. Pragnęła być silna, uzdolniona i budzić respekt bez względu na to, jaka krew płynęła w jej żyłach.
W rozmowy o polityce się nie wtrącała, bo nie miała o niej pojęcia, odeszła z ministerstwa po kursie i ledwie kilku miesiącach pracy, nie miała tam znajomości i kontaktów, nie była jednostką szanowaną, a zwykłym mieszańcem, częścią szarej masy, na którą wysoko postawieni nawet nie zwracali uwagi, bo nie była kimś, z kogo zdaniem należało się liczyć. Właśnie dlatego odeszła, bo chciała osiągnąć coś więcej, a tam nie widziała dla siebie możliwości godnych swej osoby i swoich ambicji sięgających wyżej niż odczarowywanie przedmiotów przechwytywanych przez aurorów. Zajmowanie się poszerzaniem wpływów rycerzy pozostawiała więc tym, którzy mieli dostateczną władzę i posłuch, by to robić. Lyanna zawsze była indywidualistką i samotnicą chodzącą swoimi drogami. Może dlatego niełatwo przyjmowała porażki i godziły one w jej dumę, bo nie lubiła wiecznie polegać na innych, nie lubiła też być słaba i niewystarczająca. Jej moce i możliwości rosły, ale nadal nie mogłaby się nazwać osobą biegłą w czarnej magii, rzucanie inkantacji osłabiało ją, choć szło jej coraz lepiej. Musiała jeszcze popracować nad tym, by i moc jej zaklęć wzrosła i żeby te trudniejsze również znalazły się w jej zasięgu.
Jeśli chodzi o anomalie nie próżnowała, naprawiła ich już kilka i planowała zrobić to ponownie. Znała sposób i potrafiła go używać, ale nie mogła pojawić się wszędzie, było to zwyczajnie niemożliwe także pod tym względem, że każda próba ujarzmienia magii kosztowała ją siły. Fakt, że ich przeciwnicy przejęli takich miejsc więcej, również był zbiorową porażką, a niektórzy nie podjęli nawet prób okiełznania mocy. Inni nie mieli nawet odwagi pojawić się na spotkaniu, ich szeregi się przerzedzały, ale przybywali nowi.
Jako że jej życie towarzyskie było naprawdę nędzne i poza pracą oraz działalnością dla rycerzy praktycznie nie miała znajomych, nie mówiąc o przyjaciołach, wspomniane nazwiska Zakonników były jej obce. Nie potrafiła przybliżyć sylwetki żadnego z nich poza ewentualnymi bardzo mglistymi skojarzeniami że niektórzy mogli uczyć się w Hogwarcie w podobnym czasie (ale cóż, i wtedy była samotnicą), choć niewątpliwie zamierzała je zapamiętać, na wypadek gdyby kiedyś się z którąś z tych osób zetknęła. Czuła niemal rozczarowanie na myśl, że nie wszyscy wspomniani zdrajcy czarodziejskości byli szlamami, że bzdurną ideę równości popierali również czarodzieje o szlachetnej i czystej krwi, co budziło w niej odrazę i niezrozumienie.
Przez większość czasu słuchała w milczeniu, analizując padające informacje. Kiedy Sigrun zaczęła rozdzielać zadania, skinęła głową, akceptując swój przydział.
- Oczywiście. Przekonamy go, że nie warto popierać przegranej sprawy i sprzeciwiać się naszej władzy – rzekła. Gdy nadejdzie czas, wraz z Craigiem Burke wyruszy do Muzeum Quidditcha, by przemówić jego dyrektorowi do rozsądku i pokazać mu, kogo powinien popierać. Nie miała jeszcze okazji tego robić, ale chciała się nauczyć, tym bardziej jeśli miało to służyć wspólnej sprawie. Musiała nieustannie poszerzać swoje możliwości, nie tylko te czarnomagiczne i dotyczące klątw i run. Chciała jak najlepiej służyć sprawie, choć póki co była to droga usiana błędami i porażkami, z których musiała wyciągnąć wnioski, żeby na przyszłość ich uniknąć. Pragnęła być silna, uzdolniona i budzić respekt bez względu na to, jaka krew płynęła w jej żyłach.
Skinął lekko głową na słowa Hesperosa; słusznie wskazywał, że cichsi pośród nich mieli większe szanse stać się wiarygodniejszymi - nawołujący do nienawiści wobec aurorów Tristan brzmiałby publicznie śmiesznie, niewielu nie wiedziało dziś o jego powiązaniach - nie po szczycie w Stonehege. Siła tkwiła w każdym ogniwie, tak małe, jak duże, miało swoje wady i zalety - wystarczyło je tylko rozsądnie odnaleźć i wskazać.
- Ludzie nie lubią nadgorliwości - powtórzył słowa Hesperosa - a czy nachalna propaganda nie jest nadgorliwością? - Obmyślając każdy plan należało też zwrócić uwagę na jego słabe strony. Bo tylko widząc słabe punkty - można je było wyeliminować. - Jednostronnie wypowiadana racja nie znajdzie posłuchu u tych, którzy stoją po drugiej stronie. Potrzebujemy publikacji i zdarzeń, które pozwolą nam znaleźć u tych, którzy wciąż błądzą, zrozumienie. - Ich działania musiały być bardziej wysublimowane, niż propaganda Proroka za czasów szalonej minister. Zgadzał się w tej kwestii tak ze starszym Crouchem, jak i Blackiem, dziwne uczucie.
Przeciągał spojrzeniem po kolejnych osobach zdradzających swoje atuty, te Doriana znał bardzo dobrze, nie wątpił w nie,
- Gdyby wciąż pracował w ministerstwie - istniałaby taka możliwość, ale Percival nie jest skończonym idiotą. Po szczycie musiał opuścić nie tylko rodzinny dom. Na jego miejscu poszukałbym schronienia u Greengrassów - którzy zapewne przyjęliby go z otwartymi ramionami i bez wstydu ukryli tak przed Nottami, jak ludźmi ministerstwa i, cóż, przed nami również. Jeśli jednak wciąż pracuje przy smokach, moment, w którym nasze drogi się skrzyżują, jest zapewne kwestią czasu, możliwe, że całkiem porzucił tę ścieżkę. - A jeśli nie - z pewnością pojawi się okazja, która pozwoli skrzyżować im różdżki.
Niechętnie przyjął wizję ataku na dziecko Isabelle. Znacznie prościej - i lepiej - byłoby wykorzystać Isabelle za jej świadomą zgodą, rozlew błękitnej krwi nie był im potrzebny i nie służył ich sprawie. A ona - nie ponosiła winy. Nie mogli działać jak rozjuszone byki, kiedy w grę wchodziła polityka: dziś nie było pośród nich przedstawiciela Carrowów - i pomimo dzielącej ich waśni nie mógł odmówić szlachectwa ich krwi. W ostateczności nie zawahałby się, żeby skrzywdzić tak ją, jak i dziecko - pomimo przyjaźni, jaka niezmiennie łączyła go z młodą lady - ale traktował ten wybór jako ostateczność. Dróg było więcej, najpierw należało sięgnąć po bezpieczniejsze.
- Isabelle może sama - świadomie - wprowadzić go w zasadzkę - podjął, niejako przytakując Esheter; zdawała się to rozumieć. Potrafił też rozwiać jej wątpliwość w kwestiach wewnętrznych rozterek lady. - Po jego odejściu jest zagubiona, złamał jej serce. Nie będziemy bezmyślnie rozlewać szlachetnej krwi, jeśli nie będzie ku temu potrzeby. Oczekujemy, że Carrowowie wesprą naszą sprawę - zabijając ich dziecko bez powodu, nawet bękarcie, doprowadzimy jedynie do kolejnych rozłamów. - Przeniósł spojrzenie na Eddarda śladem Deirdre, jako jej szwagier z pewnością miał na nią wpływ, choć nie był pewien, czy większy niż on sam. Nieznajoma wróżka nie była kimś, kto wzbudzał zaufanie, ale przy wsparciu bliskich popychających ją w odpowiednią stronę, jej autorytet ulegał pewnej zmianie. Prościej było iść za stadem niż za zbłąkanym samotnym wilkiem. Ściągnął brew, gdy Trelawney wspomniała swoja znajomość z Isabelle z czasów szkolnych - nie pamiętał jej, ale gdy wspomniała o mężu, kwestia ta stała się jaśniejsza; musiała występować wówczas pod innym nazwiskiem. Kątem oka dostrzegł cofnięcie łokcia Deirdre, jakby w odpowiedzi - wsparł ręce na podłokietnikach.
Słowa Morgotha były słuszne - miał nadzieję, że trafią na podatny grunt. Zastanowił się nad sylwetką Megary - Zakonniczka plamiła honor swojej rodziny, mogli go oczyścić, ostatecznie obciążając Zakon za wiele. Członkowie Zakonu ogółem okazał się tematem-rzeką, Rycerze posiadali na ich temat sporo interesujących informacji, które kolejno wypowiadane odnotowywał w głowie. Skoro mieli do nich dostęp, informacje - nadszedł najwyższy czas, żeby zacząć działać. Od samych rozmów o potencjalnych Zakonnikach wroga nie ubędzie.
- Oczekuję, że jeszcze w tym tygodniu zarówno cukiernia Botta, jak i lodziarnia Fortescue, staną w płomieniach, a właściciele tych miejsc, jeśli przeżyją, co notabene byłoby niefortunne, otrzymają konkretne i zrozumiałe ostrzeżenie - odparł na pytanie Antonii po krótkiej chwili zastanowienia. - Kto, oprócz Antonii i Eshter, się tego podejmie? - Wzniósł spojrzenie nad stół, oczekując odpowiedzi, samemu wyznaczając chętne czarownice - nie sądził jednak, by wyprawa w pojedynkę była rozsądnym pomysłem, Borginówna musiała się jeszcze wiele nauczyć - jak sama przyznawała, nie znał też możliwości Trelawney - potrzebowali dwóch mniejszych grup.
Kącik jego ust drgnął, kiedy Macnair obwieścił, że Selwyn nie wiedział o jego obecności w Azkabanie. To Tristan zarządził spalenie Ministerstwa - a Selwyn przy tym był, widocznie nemo wciąż kładło się w jego umyśle ponurym cieniem, ale samemu Tristanowi nadto to nie przeszkadzało. Wyglądało na to, że Zakon nie miał zbyt dużej wiedzy o ich działaniach.
- Ludzie nie lubią nadgorliwości - powtórzył słowa Hesperosa - a czy nachalna propaganda nie jest nadgorliwością? - Obmyślając każdy plan należało też zwrócić uwagę na jego słabe strony. Bo tylko widząc słabe punkty - można je było wyeliminować. - Jednostronnie wypowiadana racja nie znajdzie posłuchu u tych, którzy stoją po drugiej stronie. Potrzebujemy publikacji i zdarzeń, które pozwolą nam znaleźć u tych, którzy wciąż błądzą, zrozumienie. - Ich działania musiały być bardziej wysublimowane, niż propaganda Proroka za czasów szalonej minister. Zgadzał się w tej kwestii tak ze starszym Crouchem, jak i Blackiem, dziwne uczucie.
Przeciągał spojrzeniem po kolejnych osobach zdradzających swoje atuty, te Doriana znał bardzo dobrze, nie wątpił w nie,
- Gdyby wciąż pracował w ministerstwie - istniałaby taka możliwość, ale Percival nie jest skończonym idiotą. Po szczycie musiał opuścić nie tylko rodzinny dom. Na jego miejscu poszukałbym schronienia u Greengrassów - którzy zapewne przyjęliby go z otwartymi ramionami i bez wstydu ukryli tak przed Nottami, jak ludźmi ministerstwa i, cóż, przed nami również. Jeśli jednak wciąż pracuje przy smokach, moment, w którym nasze drogi się skrzyżują, jest zapewne kwestią czasu, możliwe, że całkiem porzucił tę ścieżkę. - A jeśli nie - z pewnością pojawi się okazja, która pozwoli skrzyżować im różdżki.
Niechętnie przyjął wizję ataku na dziecko Isabelle. Znacznie prościej - i lepiej - byłoby wykorzystać Isabelle za jej świadomą zgodą, rozlew błękitnej krwi nie był im potrzebny i nie służył ich sprawie. A ona - nie ponosiła winy. Nie mogli działać jak rozjuszone byki, kiedy w grę wchodziła polityka: dziś nie było pośród nich przedstawiciela Carrowów - i pomimo dzielącej ich waśni nie mógł odmówić szlachectwa ich krwi. W ostateczności nie zawahałby się, żeby skrzywdzić tak ją, jak i dziecko - pomimo przyjaźni, jaka niezmiennie łączyła go z młodą lady - ale traktował ten wybór jako ostateczność. Dróg było więcej, najpierw należało sięgnąć po bezpieczniejsze.
- Isabelle może sama - świadomie - wprowadzić go w zasadzkę - podjął, niejako przytakując Esheter; zdawała się to rozumieć. Potrafił też rozwiać jej wątpliwość w kwestiach wewnętrznych rozterek lady. - Po jego odejściu jest zagubiona, złamał jej serce. Nie będziemy bezmyślnie rozlewać szlachetnej krwi, jeśli nie będzie ku temu potrzeby. Oczekujemy, że Carrowowie wesprą naszą sprawę - zabijając ich dziecko bez powodu, nawet bękarcie, doprowadzimy jedynie do kolejnych rozłamów. - Przeniósł spojrzenie na Eddarda śladem Deirdre, jako jej szwagier z pewnością miał na nią wpływ, choć nie był pewien, czy większy niż on sam. Nieznajoma wróżka nie była kimś, kto wzbudzał zaufanie, ale przy wsparciu bliskich popychających ją w odpowiednią stronę, jej autorytet ulegał pewnej zmianie. Prościej było iść za stadem niż za zbłąkanym samotnym wilkiem. Ściągnął brew, gdy Trelawney wspomniała swoja znajomość z Isabelle z czasów szkolnych - nie pamiętał jej, ale gdy wspomniała o mężu, kwestia ta stała się jaśniejsza; musiała występować wówczas pod innym nazwiskiem. Kątem oka dostrzegł cofnięcie łokcia Deirdre, jakby w odpowiedzi - wsparł ręce na podłokietnikach.
Słowa Morgotha były słuszne - miał nadzieję, że trafią na podatny grunt. Zastanowił się nad sylwetką Megary - Zakonniczka plamiła honor swojej rodziny, mogli go oczyścić, ostatecznie obciążając Zakon za wiele. Członkowie Zakonu ogółem okazał się tematem-rzeką, Rycerze posiadali na ich temat sporo interesujących informacji, które kolejno wypowiadane odnotowywał w głowie. Skoro mieli do nich dostęp, informacje - nadszedł najwyższy czas, żeby zacząć działać. Od samych rozmów o potencjalnych Zakonnikach wroga nie ubędzie.
- Oczekuję, że jeszcze w tym tygodniu zarówno cukiernia Botta, jak i lodziarnia Fortescue, staną w płomieniach, a właściciele tych miejsc, jeśli przeżyją, co notabene byłoby niefortunne, otrzymają konkretne i zrozumiałe ostrzeżenie - odparł na pytanie Antonii po krótkiej chwili zastanowienia. - Kto, oprócz Antonii i Eshter, się tego podejmie? - Wzniósł spojrzenie nad stół, oczekując odpowiedzi, samemu wyznaczając chętne czarownice - nie sądził jednak, by wyprawa w pojedynkę była rozsądnym pomysłem, Borginówna musiała się jeszcze wiele nauczyć - jak sama przyznawała, nie znał też możliwości Trelawney - potrzebowali dwóch mniejszych grup.
Kącik jego ust drgnął, kiedy Macnair obwieścił, że Selwyn nie wiedział o jego obecności w Azkabanie. To Tristan zarządził spalenie Ministerstwa - a Selwyn przy tym był, widocznie nemo wciąż kładło się w jego umyśle ponurym cieniem, ale samemu Tristanowi nadto to nie przeszkadzało. Wyglądało na to, że Zakon nie miał zbyt dużej wiedzy o ich działaniach.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Nie znała się na polityce - do dyskusji o aurorach, sędziach, ministrze, wieść mogła niewiele, w tym nic mądrego. Hierarchia ludzkich rządów po prawdzie nie interesowała jej wcale, na Nokturnie nie była istotna: tam rządziło prawo silniejszego, jedyne, które miało posłuch i nawet aurorzy nie byli w stanie się temu przeciwstawić. Nie sądziła jednak, by opowieści o polityce tego drobnego mikrosystemu interesowały kogokolwiek, więc jedynie przysłuchiwała się rozmowom rycerzy w milczeniu. Jej sylwetka należała do tych najmniej widocznych, nie była nikim publicznym ani nikim, kto miałby autorytet lub władzę wpływać na urzędników. Nie miała ani pozycji ani pieniędzy - jej orężem przy tym stole był rozum i zdolności składania do kupy wszystkich siedzących przy stole czarodziejów. Dyskomfort zaczynał jej doskwierać, dziecko poruszało się w jej łonie niecierpliwie, znużone nieruchomą pozycją; brakowało jej powietrza. Podczas dyskusji o Zakonie również milczała - a jej usta nie drgnęły na wspomnienie Bertiego Botta.
Wsłuchiwała się w słowa Valerija, później Mulcibera, a potem Sigrun, zastanawiając się nad ich istotą.
- Potrafimy rozpoznać ślady pozostawiane przez anomalię - podjęła, to skromne odkrycie leżało w ich gestii, to na nim oparli wszystkie pozostałe. - To będzie pracochłonne, ale wystarczy oddzielić jedne cząstki od drugich - przeniosła spojrzenie na Valerija, pytające; numerologia nie była jej mocną stroną, ale miała z nią do czynienia coraz częściej, nie była pewna, czy dobrze rozumuje. Zwróciła spojrzenie ku Antonii, jej wskazówka wydawała się cenna, ale Cassandrze brakowało wiedzy, by ją ocenić.
- Możliwe - odpowiedziała na słowa Drew - możemy przygotować artykuł do Horyzontów Zaklęć, w którym opiszemy istotę anomalii - tylko w ten sposób zabrzmi to wiarygodnie. Jednak, po pierwsze, ojcem anomalii jest Grindelwald - przerzucenie tej winy na kark Zakonu może zostać poddane wątpliwościom, które staną się ich orężem - jako niesłusznie atakowanych. Po drugie, upublicznienie tej wiedzy sprawi, że więcej ciekawych świata czarodziejów zwróci ku anomalii swoją uwagę - przez co trudniej nam będzie wykorzystać ją do swoich celów. Czy to będzie tego warte? - Przeniosła spojrzenie z Macnaira na prowadzących, wyrażenie wątpliwości nie było oznakowaniem swojego zdania. Jeszcze nie: bo jeszcze nie wiedzieli, jak dużo stracili.
Wsłuchiwała się w słowa Valerija, później Mulcibera, a potem Sigrun, zastanawiając się nad ich istotą.
- Potrafimy rozpoznać ślady pozostawiane przez anomalię - podjęła, to skromne odkrycie leżało w ich gestii, to na nim oparli wszystkie pozostałe. - To będzie pracochłonne, ale wystarczy oddzielić jedne cząstki od drugich - przeniosła spojrzenie na Valerija, pytające; numerologia nie była jej mocną stroną, ale miała z nią do czynienia coraz częściej, nie była pewna, czy dobrze rozumuje. Zwróciła spojrzenie ku Antonii, jej wskazówka wydawała się cenna, ale Cassandrze brakowało wiedzy, by ją ocenić.
- Możliwe - odpowiedziała na słowa Drew - możemy przygotować artykuł do Horyzontów Zaklęć, w którym opiszemy istotę anomalii - tylko w ten sposób zabrzmi to wiarygodnie. Jednak, po pierwsze, ojcem anomalii jest Grindelwald - przerzucenie tej winy na kark Zakonu może zostać poddane wątpliwościom, które staną się ich orężem - jako niesłusznie atakowanych. Po drugie, upublicznienie tej wiedzy sprawi, że więcej ciekawych świata czarodziejów zwróci ku anomalii swoją uwagę - przez co trudniej nam będzie wykorzystać ją do swoich celów. Czy to będzie tego warte? - Przeniosła spojrzenie z Macnaira na prowadzących, wyrażenie wątpliwości nie było oznakowaniem swojego zdania. Jeszcze nie: bo jeszcze nie wiedzieli, jak dużo stracili.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Sięgnął po pergamin, gdy dotarł do niego. Przesunął wzrokiem po treści, przez moment tylko zastanawiając się, czy jego umiejętności były dość dobre, aby mierzyć się z anomaliami. Nie mniej chciał spróbować i przekonać się, czy musi jeszcze podnieść swój poziom, a jeśli tak to o ile, żeby w przyszłości móc być skuteczny. Schemat wydawał się jasny, ale czy w praktyce mogło być tak samo jasno? Przecież nie raz na papierze coś wydawało się banalne, a użycie tego w praktyce, potrafiło przerosnąć. Widział przez przypadek, jeden jedyny raz jak kończy się głupie szarżowanie przy anomaliach. Nie będzie łatwo.
Podał dalej zwój, samemu skupiając uwagę ponownie na prowadzących spotkanie oraz informacjach, jakie były podawane. Pracując w Ministerstwie już tyle lat, znał większość nazwisk, które padały i częściowo mógł dopasować je do konkretnych osób, które zdarzyło mu się mijać na korytarzach. Zwłaszcza z tymi na wyższych stanowiskach lub z większym stażem nie było problemu, bo takowych wypadało kojarzyć lub znać osobiście. Zastanawiał się, nad tym, co słyszy, analizując na szybko i wyłapując najważniejsze rzeczy. Kilka pojęć było całkowicie nowych, ale to nie było jakoś zaskakujące. Nie mógł wiedzieć pewnych rzeczy, mimo że odkąd pamiętał, nie pozwalał sobie na niewiedzę.
- Jeśli w aktach nie znajdzie się nic przydatnego, sprawdzę jak bardzo, jestem w stanie utrudnić im życie oraz pracę – stwierdził, nie zapewniając już dodatkowo, że dotrze do akt. Logiczne było, że zajmie się tym, skoro był nawet cień szansy, że znajdzie się tam cokolwiek przydatnego dla nich. Między stronami akt, zawsze mogła być chociażby podpowiedź, gdzie szukać czegoś konkretniejszego, co może zaszkodzić.
Spojrzał na lorda Rosiera, gdy jego słowa zostały powtórzone.
- Każde działanie źle poprowadzone może zyskać miano nadgorliwego, ale nie musi – odparł ze spokojem, bo taka faktycznie była prawda. Nachalna propaganda, również mogła się taka stać. Zrezygnował z drążenia tematu, stawiając na oczekiwanie, jak sprawy się rozwiną.
Podał dalej zwój, samemu skupiając uwagę ponownie na prowadzących spotkanie oraz informacjach, jakie były podawane. Pracując w Ministerstwie już tyle lat, znał większość nazwisk, które padały i częściowo mógł dopasować je do konkretnych osób, które zdarzyło mu się mijać na korytarzach. Zwłaszcza z tymi na wyższych stanowiskach lub z większym stażem nie było problemu, bo takowych wypadało kojarzyć lub znać osobiście. Zastanawiał się, nad tym, co słyszy, analizując na szybko i wyłapując najważniejsze rzeczy. Kilka pojęć było całkowicie nowych, ale to nie było jakoś zaskakujące. Nie mógł wiedzieć pewnych rzeczy, mimo że odkąd pamiętał, nie pozwalał sobie na niewiedzę.
- Jeśli w aktach nie znajdzie się nic przydatnego, sprawdzę jak bardzo, jestem w stanie utrudnić im życie oraz pracę – stwierdził, nie zapewniając już dodatkowo, że dotrze do akt. Logiczne było, że zajmie się tym, skoro był nawet cień szansy, że znajdzie się tam cokolwiek przydatnego dla nich. Między stronami akt, zawsze mogła być chociażby podpowiedź, gdzie szukać czegoś konkretniejszego, co może zaszkodzić.
Spojrzał na lorda Rosiera, gdy jego słowa zostały powtórzone.
- Każde działanie źle poprowadzone może zyskać miano nadgorliwego, ale nie musi – odparł ze spokojem, bo taka faktycznie była prawda. Nachalna propaganda, również mogła się taka stać. Zrezygnował z drążenia tematu, stawiając na oczekiwanie, jak sprawy się rozwiną.
Hesperos Crouch
Zawód : znawca prawa międzynarodowego, tłumacz
Wiek : 38 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Jeśli twoje marzenia zaczynają się nagle spełniać, strzeż się.
Bo wkrótce czeka cię bolesne rozczarowanie.
Bo wkrótce czeka cię bolesne rozczarowanie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wróg był zaangażowany, z pewnością miał przewagę liczebną. Każde miejsce, które wykazywało się zaburzeniami magii, a które mogli naprawić i zyskać w jego obrębie przewagę, dzięki czarnej magii – było cenne. Podejrzewał, że to zadanie było nużące, a wielu nieudane próby jedynie zniechęcały przed podjęciem kolejnych działań. Ale wszyscy działali na rzecz Czarnego Pana, byli sobie sojusznikami, wszystkie ich działania miały przełożyć się na wzajemne, przyszłe korzyści. Musieli to zrozumieć, o tym pamiętać.
— Raczej powinniśmy sobie zadać pytanie, jak my możemy wykorzystać ministra — skorygował myśl Sigrun, spoglądając na zaznajomionych z polityką czarodziejów. Malfoy objął urząd; miał ich poparcie i mógł czuć się bezpieczny, ale powinien działać w taki sposób, by mogli osiągnąć dzięki niemu jak najwięcej korzyści. Cronus musiał być mądrym ministrem, przewyższającym swoich poprzedników o głowę.
Słowa Morgotha o bierności trafiały w punkt, ale sądził, że ci, do których je kierował powinni byli zrozumieć przekaz za pierwszym razem, tymczasem młody lord zapewne jako kolejny strzępił sobie język. Rycerze winni wiedzieć, że musieli być oddani sprawie, dyspozycyjni i godni zaufania, a przede wszystkim — aktywni, szczególnie teraz, kiedy wymagało się od nich działania, a nie biernego przyglądania sprawie. Nie byli niezastąpieni. Propozycja użycia Megary Carrow wydała mu się dobrym pomysłem.
— Wystąpienie Megary z pewnością też zainteresuje Zakon — Podejrzewał, że zechcą to sprawdzić, Zakonniczka przy okazji stanie się przynętą— Co się z nią teraz dzieje?— Musieli wiedzieć, gdzie mogła się znajdować, na ile mogli sobie pozwolić. Ktoś mógł znać prawdę, spróbować podważyć ich próby, musieli być przygotowani na wszelkie ewentualności.
Wspomniana przez Sigrun propozycja wcielenia się w świadka pasowała do powyższego, powinna sobie poradzić.
— Na redaktora można rzucić urok, zmuszając go do wykonania naszej woli lub wykorzystać czyjś wygląd. — Nie sądził, by problem leżał w znalezieniu kanału dostępu, raczej treściach, które musieli zakorzenić w umysłach ludzi. Nie znał się na polityce, dlatego też wsłuchiwał się w wypowiedzi Blacka i Crouchów, ale sugestia Tristana wydawała mu się trafna. Posunięcia musiały być subtelne, wyważone, najlepiej takie, aby przemówić do głupców tak, by nie odczuli.
Wątpliwości Deirdre, co do zabezpieczenia materiałów wydawały się oczywiste, ale zamierzał ją uspokoić:
—Notatki można zabezpieczyć tak, by ich treść ujawniała się wyłącznie po wypowiedzeniu hasła, to nie będzie problem. Zajmę się tym, kiedy zgromadzimy już wszystkie materiały.— Stworzenie podobnych zabezpieczeń będzie wymagało nieco czasu i sporo pracy, ale nie jest takie trudne. — Mogą być ukryte tu, pod ziemią, gdzie nikt poza nami nie ma wstępu. — Dawniej tu, na dole, znajdowały się pomieszczenia skrywające przeróżne tajemnice, obraz, który strzegł wejścia do podziemi nie wpuści nikogo spoza ich grona. Skoro już byli na tyle aroganccy, że biesiadowali w miejscu, które było już nawiedzone przez aurorów i wciąż podejrzane, powinni skorzystać z dobrodziejstw przybytku.
Na propozycję lorda Croucha zamyślił się.
— Jak dobre relacje łączą cię, lordzie Crouch, z naczelnikiem więzienia? Mógłby nas informować o poczynaniach aurorów.— A gdyby trafiła za kraty niewłaściwa persona, mogliby szybko zareagować, zanim dojdzie do działań w skutkach trudniejszych do odwrócenia.
Pomysł Zachary’ego, by przyglądać się teczkom aurorów, którzy odbywali leczenie w Mungu mogło przynieść nieco odpowiedzi o ich przeciwnikach.
— Przejrzyjcie te kartoteki — zwrócił się do lorda Shafiqa i Croucha, którzy zadeklarowali się zebrać informacje. — Poinformujcie mnie o efektach, zajmę się gromadzeniem informacji o naszych przyjaciołach.
Nie do końca był usatysfakcjonowany odpowiedzią Esther— czarownica nie miała ani dużej wiedzy o samej Isabelle, ani o jej relacjach z Percivalem, ona sama nie wzbudzała raczej wielkiego zaufania, nie zachęcała do zwierzeń, ale jej rola opierała się o prognozę przyszłości — zapewne dla brzemiennej, porzuconej kobiety, jak wspomniano już, niepewnej, ze złamanym sercem — niezwykle ważną.
— Jaką wizję więc zamierzasz jej przedstawić? — Bo tu przecież o wizję przyszłości się rozchodziło. Skoro o tym mówiła, nie zamierzała jej mówić tego, co naprawdę mogła widzieć, jako wróżbitka.— To, co jej przedłożysz będzie mieć znaczenie dla kolejnych działań Eddarda.— Być może to on powinien spróbować do niej dotrzeć i złożyć jej propozycję, a jeśli nie on to z pewnością był jeszcze ktoś, kto mógł jej przemówić do rozsądku, przekonać ją do tego, co powinna zrobić.
Słowa Antonii, Valerija i Cassandry zastanowiły go na moment.
— Burza, która rozpętała się nad Wyspami nie jest przeciągającą się zmianą pogody, a konsekwencją naszych działań. Sięgnęliśmy po potężne, pradawne metody użycia czarnej magii, podporządkowania jej sobie, wykorzystania, ujarzmienia anomalii i ta burza jest tego konsekwencją. — Powinni wiedzieć, że rozpętali piekło. — Jest jedną wielką anomalią. W całym kraju prawdopodobnie następują wyładowania niestabilnej energii i to nie skończy się ani dziś, ani jutro. Używanie magii oddziaływuje na burzę coraz silniej, destabilizuje cząsteczki mocy, jakie w sobie gromadzi— patrzył na badaczy, ale kierował swoje słowa do wszystkich. Burza stanowiła niebezpieczeństwo dla nich wszystkich jednakowe.—Jeśli mimo tego, jesteście w stanie zlokalizować właściwe skupiska magii, trzeba je znaleźć i sprawdzić.— Zapewne nie trzeba było wszystkich, wystarczyło odnaleźć prawidłowość, na pewno mieli określony schemat działania. Dla niego postępująca burza wyglądała na coś tworzącego co rusz nowe skupiska anomalii, zaburzającego potencjalne poszukiwania, ale nie mógł wątpić w badaczy. — Jeśli będziecie potrzebować wsparcia, pomogę.— Nie należał do jednostki, ale musieli przyspieszyć prace nad szukaniem rozwiązania. Propozycja Drew zrzucenia ciężaru anomalii na Zakon już nie raz i jemu samemu przemknęła przez myśl. Ale to nie była karta, którą dziś powinni grać. — Niemądrze będzie to robić teraz — anomalie wciąż działały na ich korzyść, zarówno w ustabilizowanych miejscach, jak i wzmocnionych różdżkach. Popularyzowanie tej informacji tylko ich osłabi. — Krótko po objęciu rządów przez Malfoya będzie to wyglądać jak szukanie winnego w ciemno, nie pomoże ani jemu ani nam. Zakon wybroni się wynalezieniem sposobu i uratowaniem całej sytuacji, a to postawi nas w roli głupców. W odwecie wykorzystają burzę przeciwko nam. Nie teraz.— Nie tak ludzie powinni dowiedzieć się o Zakonie, odebrać go. Powinni to wziąć pod uwagę w przyszłości, jeśli nie uda im się powstrzymać ich przed udaniem się do Azkabanu. Tez był zaciekawiony, kto padł ofiarą Drew, dlatego kiedy Sigrun skierowała do niego pytanie, wysłuchał odpowiedzi z zainteresowaniem.Macnair wymienił Lucindę, co go zaskoczyło, zmrużył oczy, przyglądając mu się przez chwilę. Nie miał jednak podstaw, by nie ufać jego słowom — wiedział, że jeśli przyznał coś podobnego, musiał mieć plan, który rzeczywiście zrealizuje. Nie zdziwiło go też, że Alexander zdradził jego imię Zakonowi, był na to przygotowany, a świadomość, że wiedzą łechtała go lekko.
— Raczej powinniśmy sobie zadać pytanie, jak my możemy wykorzystać ministra — skorygował myśl Sigrun, spoglądając na zaznajomionych z polityką czarodziejów. Malfoy objął urząd; miał ich poparcie i mógł czuć się bezpieczny, ale powinien działać w taki sposób, by mogli osiągnąć dzięki niemu jak najwięcej korzyści. Cronus musiał być mądrym ministrem, przewyższającym swoich poprzedników o głowę.
Słowa Morgotha o bierności trafiały w punkt, ale sądził, że ci, do których je kierował powinni byli zrozumieć przekaz za pierwszym razem, tymczasem młody lord zapewne jako kolejny strzępił sobie język. Rycerze winni wiedzieć, że musieli być oddani sprawie, dyspozycyjni i godni zaufania, a przede wszystkim — aktywni, szczególnie teraz, kiedy wymagało się od nich działania, a nie biernego przyglądania sprawie. Nie byli niezastąpieni. Propozycja użycia Megary Carrow wydała mu się dobrym pomysłem.
— Wystąpienie Megary z pewnością też zainteresuje Zakon — Podejrzewał, że zechcą to sprawdzić, Zakonniczka przy okazji stanie się przynętą— Co się z nią teraz dzieje?— Musieli wiedzieć, gdzie mogła się znajdować, na ile mogli sobie pozwolić. Ktoś mógł znać prawdę, spróbować podważyć ich próby, musieli być przygotowani na wszelkie ewentualności.
Wspomniana przez Sigrun propozycja wcielenia się w świadka pasowała do powyższego, powinna sobie poradzić.
— Na redaktora można rzucić urok, zmuszając go do wykonania naszej woli lub wykorzystać czyjś wygląd. — Nie sądził, by problem leżał w znalezieniu kanału dostępu, raczej treściach, które musieli zakorzenić w umysłach ludzi. Nie znał się na polityce, dlatego też wsłuchiwał się w wypowiedzi Blacka i Crouchów, ale sugestia Tristana wydawała mu się trafna. Posunięcia musiały być subtelne, wyważone, najlepiej takie, aby przemówić do głupców tak, by nie odczuli.
Wątpliwości Deirdre, co do zabezpieczenia materiałów wydawały się oczywiste, ale zamierzał ją uspokoić:
—Notatki można zabezpieczyć tak, by ich treść ujawniała się wyłącznie po wypowiedzeniu hasła, to nie będzie problem. Zajmę się tym, kiedy zgromadzimy już wszystkie materiały.— Stworzenie podobnych zabezpieczeń będzie wymagało nieco czasu i sporo pracy, ale nie jest takie trudne. — Mogą być ukryte tu, pod ziemią, gdzie nikt poza nami nie ma wstępu. — Dawniej tu, na dole, znajdowały się pomieszczenia skrywające przeróżne tajemnice, obraz, który strzegł wejścia do podziemi nie wpuści nikogo spoza ich grona. Skoro już byli na tyle aroganccy, że biesiadowali w miejscu, które było już nawiedzone przez aurorów i wciąż podejrzane, powinni skorzystać z dobrodziejstw przybytku.
Na propozycję lorda Croucha zamyślił się.
— Jak dobre relacje łączą cię, lordzie Crouch, z naczelnikiem więzienia? Mógłby nas informować o poczynaniach aurorów.— A gdyby trafiła za kraty niewłaściwa persona, mogliby szybko zareagować, zanim dojdzie do działań w skutkach trudniejszych do odwrócenia.
Pomysł Zachary’ego, by przyglądać się teczkom aurorów, którzy odbywali leczenie w Mungu mogło przynieść nieco odpowiedzi o ich przeciwnikach.
— Przejrzyjcie te kartoteki — zwrócił się do lorda Shafiqa i Croucha, którzy zadeklarowali się zebrać informacje. — Poinformujcie mnie o efektach, zajmę się gromadzeniem informacji o naszych przyjaciołach.
Nie do końca był usatysfakcjonowany odpowiedzią Esther— czarownica nie miała ani dużej wiedzy o samej Isabelle, ani o jej relacjach z Percivalem, ona sama nie wzbudzała raczej wielkiego zaufania, nie zachęcała do zwierzeń, ale jej rola opierała się o prognozę przyszłości — zapewne dla brzemiennej, porzuconej kobiety, jak wspomniano już, niepewnej, ze złamanym sercem — niezwykle ważną.
— Jaką wizję więc zamierzasz jej przedstawić? — Bo tu przecież o wizję przyszłości się rozchodziło. Skoro o tym mówiła, nie zamierzała jej mówić tego, co naprawdę mogła widzieć, jako wróżbitka.— To, co jej przedłożysz będzie mieć znaczenie dla kolejnych działań Eddarda.— Być może to on powinien spróbować do niej dotrzeć i złożyć jej propozycję, a jeśli nie on to z pewnością był jeszcze ktoś, kto mógł jej przemówić do rozsądku, przekonać ją do tego, co powinna zrobić.
Słowa Antonii, Valerija i Cassandry zastanowiły go na moment.
— Burza, która rozpętała się nad Wyspami nie jest przeciągającą się zmianą pogody, a konsekwencją naszych działań. Sięgnęliśmy po potężne, pradawne metody użycia czarnej magii, podporządkowania jej sobie, wykorzystania, ujarzmienia anomalii i ta burza jest tego konsekwencją. — Powinni wiedzieć, że rozpętali piekło. — Jest jedną wielką anomalią. W całym kraju prawdopodobnie następują wyładowania niestabilnej energii i to nie skończy się ani dziś, ani jutro. Używanie magii oddziaływuje na burzę coraz silniej, destabilizuje cząsteczki mocy, jakie w sobie gromadzi— patrzył na badaczy, ale kierował swoje słowa do wszystkich. Burza stanowiła niebezpieczeństwo dla nich wszystkich jednakowe.—Jeśli mimo tego, jesteście w stanie zlokalizować właściwe skupiska magii, trzeba je znaleźć i sprawdzić.— Zapewne nie trzeba było wszystkich, wystarczyło odnaleźć prawidłowość, na pewno mieli określony schemat działania. Dla niego postępująca burza wyglądała na coś tworzącego co rusz nowe skupiska anomalii, zaburzającego potencjalne poszukiwania, ale nie mógł wątpić w badaczy. — Jeśli będziecie potrzebować wsparcia, pomogę.— Nie należał do jednostki, ale musieli przyspieszyć prace nad szukaniem rozwiązania. Propozycja Drew zrzucenia ciężaru anomalii na Zakon już nie raz i jemu samemu przemknęła przez myśl. Ale to nie była karta, którą dziś powinni grać. — Niemądrze będzie to robić teraz — anomalie wciąż działały na ich korzyść, zarówno w ustabilizowanych miejscach, jak i wzmocnionych różdżkach. Popularyzowanie tej informacji tylko ich osłabi. — Krótko po objęciu rządów przez Malfoya będzie to wyglądać jak szukanie winnego w ciemno, nie pomoże ani jemu ani nam. Zakon wybroni się wynalezieniem sposobu i uratowaniem całej sytuacji, a to postawi nas w roli głupców. W odwecie wykorzystają burzę przeciwko nam. Nie teraz.— Nie tak ludzie powinni dowiedzieć się o Zakonie, odebrać go. Powinni to wziąć pod uwagę w przyszłości, jeśli nie uda im się powstrzymać ich przed udaniem się do Azkabanu. Tez był zaciekawiony, kto padł ofiarą Drew, dlatego kiedy Sigrun skierowała do niego pytanie, wysłuchał odpowiedzi z zainteresowaniem.Macnair wymienił Lucindę, co go zaskoczyło, zmrużył oczy, przyglądając mu się przez chwilę. Nie miał jednak podstaw, by nie ufać jego słowom — wiedział, że jeśli przyznał coś podobnego, musiał mieć plan, który rzeczywiście zrealizuje. Nie zdziwiło go też, że Alexander zdradził jego imię Zakonowi, był na to przygotowany, a świadomość, że wiedzą łechtała go lekko.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ostatnio zmieniony przez Ramsey Mulciber dnia 21.05.19 16:23, w całości zmieniany 1 raz
Nigdy nie wątpił w to, że jedynym słusznym sposobem jest ten, który został im przekazany przez Czarnego Pana. Rosier nigdy nie śmiałby podważać jego rozkazów, był sługą wiernym i pokornym, wykonującym każde wyznaczone zadanie bez zawahania. Każdego, komu choć raz przez myśli przyszło wycofanie się lub zwątpienie, powinien przemyśleć swoje zachowanie i ścieżkę, którą obraz. On był smokologiem i to właśnie smoki leżały w centrum jego zainteresowań. Nie chciał tego zmienić, ale jeśli istniała taka potrzeba, musieli działać. Samorozwój był istotny. Jeśli sytuacja wymagałaby od niego zdobycia wiedzy z zakresu numerologii i teorii magii, a jego poświęcenie mogłoby pomóc Czarnemu Panu, zrobiłby to bez wahania. Zwój to jedno, a spojrzenie i analiza sytuacji to zupełnie inna kwestia. Będąc oszczędnym w słowach, jedynie kiwnął w kierunku Sigrun na znak zrozumienia i przyjęcia jej słów.
Głosów było dużo, a ilość poruszanych kwestii całkiem spora. Rosier starał się skupić na tym, co mogłoby przynieść korzyści dla Czarnego Pana i sprawić, że ich działania będą widoczne. Jeśli miał polować, będzie polował. Jeśli mógł rozwiązać palący problem, z pewnością to zrobi. Wysłuchał słów Sigrun ponownie, przekręcając lekko głowę w bok i wbijając w nią intensywne spojrzenie ciemnych tęczówek. Kącik jego ust drgnął lekko.
- Słuszne spostrzeżenie. – odniósł się do jej uwagi. Troje faktycznie mogłoby wzbudzać niepotrzebne zainteresowanie, a tego zdecydowanie nie chcieli. Jego spojrzenie powędrowało w kierunku Deirdre, zdystansowanie było widoczne gołym okiem. Mathieu nie wnikał w to, co się działo, ani dlaczego mieliby przedkładać niesnaski ponad wspólną, istotną sprawę. Powinni być ponad rodzinnymi problemami, napięciami i problemami, jeśli chodziło o służbę dla Czarnego Pana. Nie zamierzał podważać jej kompetencji, jego słowa były potwierdzeniem chęci do działania. Jeśli Mericourt odmówi, nie będzie oponował, w końcu zgodnie z tym, co zauważyła Rookwood – troje wzbudzałoby niepotrzebne zainteresowanie. Dlatego w odpowiedzi na słowa Deirdre, jedynie kiwnął głową na znak zrozumienia i akceptacji jej zdania. Mieli omówić to po spotkaniu, w takim razie omówią.
Głosów było dużo, a ilość poruszanych kwestii całkiem spora. Rosier starał się skupić na tym, co mogłoby przynieść korzyści dla Czarnego Pana i sprawić, że ich działania będą widoczne. Jeśli miał polować, będzie polował. Jeśli mógł rozwiązać palący problem, z pewnością to zrobi. Wysłuchał słów Sigrun ponownie, przekręcając lekko głowę w bok i wbijając w nią intensywne spojrzenie ciemnych tęczówek. Kącik jego ust drgnął lekko.
- Słuszne spostrzeżenie. – odniósł się do jej uwagi. Troje faktycznie mogłoby wzbudzać niepotrzebne zainteresowanie, a tego zdecydowanie nie chcieli. Jego spojrzenie powędrowało w kierunku Deirdre, zdystansowanie było widoczne gołym okiem. Mathieu nie wnikał w to, co się działo, ani dlaczego mieliby przedkładać niesnaski ponad wspólną, istotną sprawę. Powinni być ponad rodzinnymi problemami, napięciami i problemami, jeśli chodziło o służbę dla Czarnego Pana. Nie zamierzał podważać jej kompetencji, jego słowa były potwierdzeniem chęci do działania. Jeśli Mericourt odmówi, nie będzie oponował, w końcu zgodnie z tym, co zauważyła Rookwood – troje wzbudzałoby niepotrzebne zainteresowanie. Dlatego w odpowiedzi na słowa Deirdre, jedynie kiwnął głową na znak zrozumienia i akceptacji jej zdania. Mieli omówić to po spotkaniu, w takim razie omówią.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Ostatnio zmieniony przez Mathieu Rosier dnia 07.06.20 12:19, w całości zmieniany 1 raz
- Larson nie żyje - rzucił krótko ponad stołem. Przez chwilę wpatrywał się w ciszy gdzieś w sufit, dopiero potem wyciągnął z kieszeni papierośnicę i zapalił, zaciągając się mocno dymem. Przeniósł swoje spojrzenie na siedzących u szczytu stołu śmierciożerców, decydując się dodać nieco szczegółów do swojej krótkiej wypowiedzi - Pojedynek w dokach. Dorwali go ci, którym kiedyś za mocno zalazł za skórę. Trochę szkoda. - rzucił na koniec, uznając, że tyle wystarczy. Nie był zdrajcą, zwyczajnie już nie żył. A była to spora strata, bo może nie był najsilniejszym z rycerzy, to jednak interesy z nim były całkiem udane. No i jednak przyświecała mu idea głoszona przez Czarnego Pana.
Na słowa Morgotha Burke skinął tylko głową. Było więc postanowione, obaj dołożą wszelkich starań, aby tym razem odnaleźć miejsca przepełnione anomaliami i ukoić je za pomocą czarnej magii. Następnym razem nie będzie chylił czoła ze wstydem.
- Zastanawia mnie jedna rzecz, czy nie dałoby się czegoś zrobić z już naprawionymi anomaliami? Obrócić te uspokojone przez zakon przeciwko nim? - wypowiadając te słowa spojrzał w kierunku Cassandry a następnie Valerija. Oni najlepiej znali źródło tych kłębowisk energii. Rycerze wiedzieli już, że miejsca, które zostały uspokojone, wspierały rzucanie czarów dla tych, którym udało się zaprowadzić w danej lokacji chwilowy spokój. No właśnie, chwilowy. Czy nie dałoby się w jakiś sposób tego spokoju naruszyć? Obłożyć klątwami? Obrócić przeciwko zakonowi? Gdybał tylko, nie mając najmniejszego pojęcia o naukowej kwestii związanej z anomaliami, o badaniach nad nimi. Wymyślał. On, jako śmierciożerca, mógł tylko wykorzystywać technikę, którą mu pokazano do tego, aby wykonywać rozkazy.
- Oczywiście - skinął głową na znak, że zrozumiał polecenie. Sam słyszał wiele o dyrektorze tego muzeum, który zaczynał sobie poczynać coraz śmielej. A przecież mogli zrobić z niego taki ładny przykład! Uciszenie krzykaczy nigdy nie pozostawało niezauważone, szczególnie jeśli dany krzykacz zajmował raczej wysokie stanowisko w tak cenionym gmachu jak muzeum. Burke odnalazł także wzrokiem Zabini, jej również kiwając lekko głową. Szczegóły mieli omówić później, póki co były ważniejsze sprawy.
- W razie potrzeby, ja również mogę służyć pomocą w sprawie Isabelle. O ile Percival nie zdołał jakoś jej ostrzec, powinna mi ufać, byłem przyjacielem rodziny. - niemal wypluł dwa ostatnie słowa - Na pewno da się ją wykorzystać w taki sposób, aby nie rozwścieczyć Carrowów.
Pragnął wykorzystać każdą nadarzającą się okazję do tego, aby jakoś przerwać to pasmo niepowodzeń. Jeśli ich domysły były prawidłowe i Percival poszukał schronienia u zakonu, może i z niego udałoby się wyciągnąć coś konkretnego? Choćby informację o kryjówce?
- Podczas ostatnich miesięcy zdołałem nauczyć się trudnej sztuki władania magią bezróżdżkową - postanowił w końcu podzielić się z innymi tą informacją. Po wydarzeniach, przez które do dzisiejszego dnia męczyły go koszmary, Burke uznał, że musi podjąć pewne kroki, aby podobne akcje nie miały już nigdy więcej miejsca. To był jeden z nich - taki, który mógł pomóc także innym w przyszłości. - Jeśli ktoś chciałby spróbować nauczyć się tej sztuki, służę pomocą. Mogę też dopilnować tego, by oba lokale wspomniane przez Tristana spłonęły, jeśli uznamy to za najlepsze rozwiązanie. - pożoga przysłużyła im się już nie raz, chociaż tym razem pożar musiałby być na zdecydowanie mniejszą skalę. Prawdopodobnie trzeba by było użyć jednak czegoś na mniejszą skalę. Nie chciał w końcu by płomienie przypadkiem przeniosły się na Nokturn i zaszkodziły ich sklepowi.
| Mam pozwolenie od userki Larsona, wyraziła życzenie aby jej postać umarła i do mojej dyspozycji pozostawiła zadecydowanie jak to się stało.
Na słowa Morgotha Burke skinął tylko głową. Było więc postanowione, obaj dołożą wszelkich starań, aby tym razem odnaleźć miejsca przepełnione anomaliami i ukoić je za pomocą czarnej magii. Następnym razem nie będzie chylił czoła ze wstydem.
- Zastanawia mnie jedna rzecz, czy nie dałoby się czegoś zrobić z już naprawionymi anomaliami? Obrócić te uspokojone przez zakon przeciwko nim? - wypowiadając te słowa spojrzał w kierunku Cassandry a następnie Valerija. Oni najlepiej znali źródło tych kłębowisk energii. Rycerze wiedzieli już, że miejsca, które zostały uspokojone, wspierały rzucanie czarów dla tych, którym udało się zaprowadzić w danej lokacji chwilowy spokój. No właśnie, chwilowy. Czy nie dałoby się w jakiś sposób tego spokoju naruszyć? Obłożyć klątwami? Obrócić przeciwko zakonowi? Gdybał tylko, nie mając najmniejszego pojęcia o naukowej kwestii związanej z anomaliami, o badaniach nad nimi. Wymyślał. On, jako śmierciożerca, mógł tylko wykorzystywać technikę, którą mu pokazano do tego, aby wykonywać rozkazy.
- Oczywiście - skinął głową na znak, że zrozumiał polecenie. Sam słyszał wiele o dyrektorze tego muzeum, który zaczynał sobie poczynać coraz śmielej. A przecież mogli zrobić z niego taki ładny przykład! Uciszenie krzykaczy nigdy nie pozostawało niezauważone, szczególnie jeśli dany krzykacz zajmował raczej wysokie stanowisko w tak cenionym gmachu jak muzeum. Burke odnalazł także wzrokiem Zabini, jej również kiwając lekko głową. Szczegóły mieli omówić później, póki co były ważniejsze sprawy.
- W razie potrzeby, ja również mogę służyć pomocą w sprawie Isabelle. O ile Percival nie zdołał jakoś jej ostrzec, powinna mi ufać, byłem przyjacielem rodziny. - niemal wypluł dwa ostatnie słowa - Na pewno da się ją wykorzystać w taki sposób, aby nie rozwścieczyć Carrowów.
Pragnął wykorzystać każdą nadarzającą się okazję do tego, aby jakoś przerwać to pasmo niepowodzeń. Jeśli ich domysły były prawidłowe i Percival poszukał schronienia u zakonu, może i z niego udałoby się wyciągnąć coś konkretnego? Choćby informację o kryjówce?
- Podczas ostatnich miesięcy zdołałem nauczyć się trudnej sztuki władania magią bezróżdżkową - postanowił w końcu podzielić się z innymi tą informacją. Po wydarzeniach, przez które do dzisiejszego dnia męczyły go koszmary, Burke uznał, że musi podjąć pewne kroki, aby podobne akcje nie miały już nigdy więcej miejsca. To był jeden z nich - taki, który mógł pomóc także innym w przyszłości. - Jeśli ktoś chciałby spróbować nauczyć się tej sztuki, służę pomocą. Mogę też dopilnować tego, by oba lokale wspomniane przez Tristana spłonęły, jeśli uznamy to za najlepsze rozwiązanie. - pożoga przysłużyła im się już nie raz, chociaż tym razem pożar musiałby być na zdecydowanie mniejszą skalę. Prawdopodobnie trzeba by było użyć jednak czegoś na mniejszą skalę. Nie chciał w końcu by płomienie przypadkiem przeniosły się na Nokturn i zaszkodziły ich sklepowi.
| Mam pozwolenie od userki Larsona, wyraziła życzenie aby jej postać umarła i do mojej dyspozycji pozostawiła zadecydowanie jak to się stało.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Mniejsza sala
Szybka odpowiedź